mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Rice Anna - Nowe Kroniki Wampirów 1 - Pandora

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :891.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Rice Anna - Nowe Kroniki Wampirów 1 - Pandora.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 216 stron)

ANNE RICE PANDORA Pandora New Tales of the Wampires Tłumaczył Jacek Spólny

Dedykowane Stanowi, Christopherowi i Michele Rice, Suzanne Scott Quiroz i Victorii Wilson Pamięci Johna Prestona Irlandczykom z Nowego Orleanu, którzy w połowie XIX wieku wznieśli na Constance Street wspaniały kościół św. Alfonsa, przekazując nam, przez wiarę, architekturę i sztukę, wspaniały pomnik „chwały Grecji i wielkości Rzymu”.

O pani Moore i echach w jaskiniach Marabar: „[…] ale echo zaczynało w jakiś nieokreślony sposób osłabiać jej więź z życiem. Odezwawszy się w chwili, kiedy odczuwała szczególne znużenie, zdołało wyszeptać: »Patos, pobożność, odwaga - one istnieją, ale są tożsame i takie jest plugastwo. Wszystko istnieje, nic nie ma wartości”. E.M. Forster, Droga do Indii*1 Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą. List św. Jakuba Apostoła 2,19 „Jakże godzien drwiny i dziwaczny jest człowiek, który dziwi się czemukolwiek, co zdarza się w życiu”. Marek Aureliusz, Rozmyślania 1* E.M. Forster, Droga do Indii, tłum. K. Tarnowska, A. Konarek, Czytelnik, Warszawa 1979.

„Kolejnym artykułem naszej wiary jest to, że wiele stworzeń zostanie potępionych; na przykład anioły, wygnane z nieba wskutek pychy i zmienione w diabły; i ci spośród ludzi na ziemi, którzy żyją nie objęci Świętą Wiarą Kościoła, to znaczy poganie; oraz ci z ochrzczonych, którzy wiodą życie niechrześcijańskie i umierają poza zasięgiem miłości - wszyscy oni zostaną skazani na wieczne męki piekielne, jak naucza Kościół Święty. Wobec czego nie mogłem pojąć, w jaki sposób wszystko może skończyć się dobrze, co ukazywał mi wówczas Pan. Lecz na pytanie to otrzymałem jedną tylko odpowiedź: »Co niemożliwe dla was, nie jest niemożliwym dla mnie. Dotrzymam każdego danego słowa, tak by wszystko skończyło się dobrze«. Tak pouczyła mnie łaska Boża…” Julian z Norwich, Objawienia Bożej miłości

1 Nie minęło jeszcze dwadzieścia minut od chwili, gdy zostawiłeś mnie w tej kawiarni, odmówiłam twej prośbie oraz oświadczyłam, że nie spiszę historii swego śmiertelnego życia i tego, jak stałam się wampirem - jak zetknęłam się z Mariuszem, który niewiele przedtem zakończył ludzkie życie. I oto siedzę i mam przed sobą twój otwarty notatnik, trzymam jedno z ostro zakończonych wiecznych piór, które mi zostawiłeś, i napawam się zmysłowym spływaniem czarnego atramentu na kosztowny, nieskazitelnie biały papier. To zrozumiałe, Davidzie, że zostawiłeś mi coś eleganckiego, kuszącą stronę papieru. Ten oprawny w czarną, lakierowaną skórę notatnik, ozdobiony na okładce wybujałymi, a pozbawionymi cierni różami, czyż nie jest to wzór jedynie w ostatecznym rozrachunku, czyż nie bije z niego autorytet? To, co spisane między ciężkimi oprawami księgi, będzie mieć swą wagę - zdaje się mówić okładka. Gruby papier pokryty jasnoniebieskimi liniami - jesteś praktyczny, o wszystkim myślisz. Wiesz zapewne, że prawie nigdy niczego nie piszę. Nawet przenikliwy zgrzyt pióra jest pokusą: przypomina najlepsze pióra w starożytnym Egipcie, gdy przykładałam je do pergaminu i pisałam listy do ojca, gdy wylewałam swe żale w dzienniku… ach, ten dźwięk. Brakuje tylko woni atramentu, za to mamy doskonałe plastikowe pióro, które wystarczy na wiele ksiąg, pozostawiając na papierze eleganckie ślady, których głębokość zależy wyłącznie ode mnie. Rozmyślam na piśmie o twej prośbie. Widzisz już więc, że coś ze mnie jednak wydobędziesz. Powoli jej ulegam, niemal tak, jak stopniowo poddają się nasze ludzkie ofiary. Być może zresztą odkrywam (gdy za oknami nie ustaje deszcz, a we wnętrzu kawiarni słychać ciągły szmer rozmów), że nie czeka mnie wcale męka, jakiej się spodziewałam - trud sięgania pamięcią przez dwa tysiące lat - lecz przyjemność, jak samo picie krwi. Wyciągam ręce ku ofierze, z którą nie pójdzie mi łatwo: ku mojej przeszłości. Możliwe, że umknie i nie będę jej w stanie dogonić. Tak czy owak, staję przed ofiarą, z jaką jeszcze nigdy się nie zmierzyłam. I odzywa się instynkt myśliwego, podniecenie tym, co świat współczesny określa mianem śledztwa. Bo chyba jedynie tym można wytłumaczyć fakt, że tak wyraźnie widzę tamte czasy? Nie podałeś mi żadnego magicznego napoju, który przyspieszyłby bieg myśli. Dla nas istnieje zresztą

tylko jeden napój, i jest nim krew. W pewnym momencie, gdy szliśmy do kawiarni, stwierdziłeś: - Na pewno będziesz wszystko pamiętała. Ty, który jesteś pośród nas młodzieńcem, starcem zaś wśród śmiertelników, który byłeś, jako śmiertelnik, tak uczony. Być może nie ma w tym nic dziwnego, że z taką śmiałością próbujesz zebrać nasze opowieści. Ale po co zastanawiam się nad twą ciekawością, zuchwałą w obliczu przesiąkniętej krwią prawdy? Jak udało ci się rozpalić we mnie pragnienie powrotu dwa tysiące lat wstecz, niemal dokładnie tyle - bym opowiedziała o swych śmiertelnych dniach na ziemi w Rzymie, gdy przyłączyłam się do Mariusza, który nie miał szans w pojedynku z fatum. Dlaczego owe dawno zasypane i wyschnięte źródła wołają teraz z taką siłą? Drzwi się nagle rozwierają. Wpada przez nie światło. Wejdź. Siedzę wygodnie w kawiarni. Piszę, lecz od czasu do czasu odrywam wzrok od kartki i omiatam nim ludzi w tej paryskiej kawiarni. Widzę monotonne, bezpłciowe tkaniny tej epoki, młodą Amerykankę w oliwkowym, wojskowym stroju, z całym dobytkiem w plecaku; widzę starego Francuza, który przychodzi tu od lat tylko po to, by oglądać obnażone nogi i ręce młodych, karmić się ich gestami, jak gdyby był wampirem. Czekać na egzotyczny klejnot chwili, gdy jakaś kobieta wybuchnie śmiechem, odchyli się do tyłu, trzymając w ręku papierosa, syntetyczna bluzka ciasno opnie jej piersi i będzie widać sutki. Ach, starzec. Jest siwy i ma na sobie drogi płaszcz. Jest zupełnie niegroźny. Żyje wyłącznie zmysłem wzroku. Wieczorem wróci do skromnego, acz gustownego mieszkania, które utrzymuje od ostatniej wielkiej wojny światowej, i będzie oglądał filmy z młodą pięknością zwaną Brigitte Bardot. Żyje w swych oczach. Nie tknął kobiety od dziesięciu lat. Ja nie dryfuję, Davidzie. Zarzucam tu kotwicę. Bo nie chcę, żeby moja opowieść wylewała się niczym z upojnej wyroczni. Zwracam na tych śmiertelnych baczniejszą uwagę. Tacy są świeży, egzotyczni, a zarazem soczyści; wyglądają tak, jak musiały wyglądać tropikalne ptaki oglądane oczami śmiertelnego dziecka: tryskają trzepoczącym, buntowniczym życiem, chciałam łapać je razem z ich witalnością, żeby biły skrzydłami w mych rękach, chciałam pochwycić lot, mieć go na własność,

wziąć choćby jego część. Ach, ta okropna chwila dzieciństwa, kiedy przypadkowo zdusi się życie jaskrawoczerwonego ptaka. Jednak śmiertelnicy w ciemniejszym odzieniu sprawiają bardziej złowrogie wrażenie: jak zwykle handlarz kokainy - a kręcą się wszędzie, to najsmakowitsze dla nas kąski - który zaszyty w najodleglejszym kącie czeka na klienta w długim, skórzanym płaszczu skrojonym przez włoskiego projektanta. Włosy przycięte krótko na bokach i bujne na środku czaszki, co ma przydawać mu dystynkcji, i przydaje, chociaż nie ma takiej potrzeby, o czym łatwo się przekonać, patrząc na twardy wyraz ust, którym natura nie szczędziła swych darów. Trzymając w ręku zapalniczkę, wykonuje nią szybkie, niecierpliwe ruchy, znak szczególny narkomana: kręci się, obraca, nie umie spokojnie usiedzieć. Nie wie, że już nigdy w życiu nie zazna spokoju. Ma ochotę wyjść i zażyć kokainę, niecierpliwi się, ale musi czekać na klienta. Buty ma zbyt lśniące, a długie, szczupłe ręce nigdy się nie zestarzeją. Myślę, że umrze dzisiaj. Zaczynam nabierać ochoty, żeby go zabić. Tylu ludziom podał truciznę. Tropiąc go, biorąc go w ramiona, nie musiałabym nawet spowijać go w wizje. Wystarczyłoby przekonać go, że śmierć przybrała postać kobiety zbyt bladej, by mogła być z krwi i kości, zbyt wygładzonej przez mijające stulecia, by była czym innym niż ożywiony posąg, ale może ci, na których czeka, uknuli spisek na jego życie? Po co miałabym interweniować? Jak wyglądam w oczach tych ludzi? Kobieta o falach długich, czystych, brązowych włosów, które spowijają ją niczym kwef zakonnicę, o twarzy tak białej, że wygląda na stworzoną przez kosmetyka, i niezwykle błyszczących oczach, lśniących nawet zza okularów w złotych oprawkach. Tak, winniśmy być wdzięczni za tak liczne modele okularów w dzisiejszych czasach - bo gdyby przyszło je zdjąć, musiałabym chyba siedzieć z pochyloną głową, żeby nie wystraszyć ludzi samą grą refleksów żółci, brązów i złota w oczach, które z biegiem czasu coraz bardziej upodabniają się do szlachetnych kamieni, tak że wyglądam jak niewidoma, która w miejscu źrenic ma topazy, starannie ukształtowane gałki oczne z topazów, szafirów, nawet akwamaryny. Widzisz, zapisałam już tyle stron, a wszystko sprowadza się do wyrażenia zgody: Tak, opowiem, jak to się zaczęło. Tak, opowiem ci o swoim śmiertelnym życiu w starożytnym Rzymie, jak pokochałam Mariusza, jak się związaliśmy, a potem musieliśmy rozstać. Jaka zaszła we mnie przemiana, pojawiła się nieznana dotąd stanowczość.

Jaką moc czuję, trzymając to pióro, jak bardzo pragnę rzucić na nas jasne, ostre światło, by dopiero potem zacząć spełniać twą prośbę. Oto Paryż, czasy pokoju. Pada deszcz. Wzdłuż bulwaru ciągną się wysokie, majestatyczne, szare budowle o podwójnych oknach i balkonach z żelaznymi balustradami. Ulicami pędzą hałaśliwe, malutkie, niebezpieczne auta. W kawiarniach takich jak ta tutaj pełno turystów z całego świata. Fasady starożytnych kościołów stoją zasłonięte kamienicami, pałace zmieniono w muzea, po których błąkam się całymi godzinami, nie mogąc oderwać wzroku od przedmiotów z Egiptu i Sumeru, starszych nawet ode mnie. Wszędzie panuje architektura rzymska, wierne repliki świątyń służą tu jako banki. Język angielski zalewają słowa zaczerpnięte z mojej łaciny. Owidiusz, mój ukochany Owidiusz, który przepowiadał, że jego wiersze przetrwają rzymskie imperium, miał rację. Starczy wejść do pierwszej lepszej księgarni, by znaleźć go w schludnych, niewielkich tomikach, które mają przyciągać uczącą się młodzież. Rzymskie wpływy rozprzestrzeniają się same, wyrastają potężnymi dębami we współczesnych lasach komputerów, cyfrowych dysków, mikrowirusów i łączy satelitarnych. Łatwo tu - jak zawsze - o możliwe do przyjęcia zło, o rozpacz wartą czułego spełnienia. W moim przypadku zawsze trzeba czuć odrobinę litości, miłość dla ofiary: muszę wmówić sobie, że śmierć, którą niosę, nie szpeci wielkiego całunu przeznaczenia, utkanego z drzew, ziemi i gwiazd, i ludzkich zdarzeń, który bez chwili przerwy unosi się nad nami, gotów spowić całe stworzenie, cały znany nam świat. Gdy znalazłeś mnie wczoraj w nocy, jak mnie oceniłeś? Szłam samotna mostem nad Sekwaną, w ostatnim, niebezpiecznym mroku przed świtem. Ujrzałeś mnie, zanim zdałam sobie sprawę z twej obecności. Nałożyłam kaptur i pozwoliłam, by w mętnym blasku latarni oczy nacieszyły się swym momentem chwały. Ofiara stała na balustradzie, jeszcze dziecko, ale zbite i okradzione przez setkę mężczyzn. Chciała umrzeć w wodzie. Nie wiem, czy głębokość Sekwany w tamtym miejscu pozwala umrzeć. Tak blisko Wyspy Świętego Ludwika. I katedry Notre Dame. Być może pozwala, jeśli człowiek potrafi w takiej chwili nie walczyć o życie. Ale czułam, że dusza tej ofiary jest jak popiół, jak gdyby duch został spalony, pozostawiając samo ciało, znużoną, schorowaną powłokę. Objęłam ją, a gdy zobaczyłam w jej małych, czarnych oczach lęk, gdy dostrzegałam w nich pytanie, spowiłam ją wizjami. Smoła,

która okrywała mi skórę, nie zamaskowała podobieństwa do Matki Boskiej, i kobieta utonęła w pobożnych modłach, a gdy mi uległa, ujrzała moje zasłony w barwach, które pamiętała z kościołów dzieciństwa. Ja - wiedząc, że muszę się napić, a jednocześnie pragnąc jej, pragnąc bólu, jakim mogłaby emanować u kresu, spragniona smakowitej, czerwonej krwi, która napełni mi usta i pozwoli na chwilę poczuć się człowiekiem mimo całej potworności mego bytowania - ja uległam jej wizjom, zgięłam jej kark, przebiegłam palcami po bolącej, delikatnej skórze, i wtedy, gdy zatopiłam w niej zęby, gdy zaczerpnęłam z niej napoju, wtedy zdałam sobie sprawę z twojej obecności. Obserwowałeś. Wiedziałam, czułam to, i moją uwagę odwrócił nasz obraz w twych oczach, gdy mimo wszystko zalewał mnie strumień rozkoszy, dając poczucie życia i jakiejś łączności z koniczyną albo drzewami, których korzenie były dłuższe niż konary wyciągnięte w stronę firmamentu. W pierwszej chwili odczułam do ciebie niechęć. Widziałeś mą ucztę. Widziałeś, jak uległam. Nie miałeś pojęcia o moim wielomiesięcznym głodzie, ascezie, wędrówce. Zobaczyłeś tylko nagłe objawienie się nieczystej żądzy wyssania z niej całej duszy, tak by serce podeszło jej do gardła, żądzy wyciągnięcia z jej żył każdej cząstki tego, co chce jeszcze przetrwać. Rzeczywiście chciała przeżyć. Otulona świętymi, niespodziewanie śniąca o piersiach, które ją karmiły, opierała mi się swym młodym ciałem, walczyła, taka miękka, z moją twardą, posągową postacią, której bezmleczne, marmurowe sutki nie dawały pociechy. Niech spotka się z matką, zmarłą i wyczekującą. Może ujrzę w jej oczach światło, przez które mknęła na spotkanie pewnego zbawienia. Potem o tobie zapomniałam. Nikt nie będzie mnie okradał. Zwolniłam tempo picia, pozwoliłam jej westchnąć, napełnić płuca chłodnym nadrzecznym powietrzem, gdy matka była coraz bliżej, a śmierć zdawała się bezpieczna niczym łono. Zabrałam wszystko, do ostatniej kropli. Zwisła bez życia, jak ktoś, kogo ocaliłam, jakaś osłabła, chorowita, pijana dziewczyna. Wniknęłam w jej ciało, palce, mimo że takie delikatne, przebijały się z łatwością do serca, które wyciągnęłam i zaczęłam ssać; pochyliłam się i ssałam je jak owoc, aż w żadnej komorze i w żadnym włóknie nie pozostała ani kropla krwi, po czym wolno - możliwe, że już na twój użytek - uniosłam ją i upuściłam do rzeki, której tak mocno pragnęła. Teraz płuca dziewczyny miały napełnić się wodą. Nie będzie szamotania się ani ostatniego, rozpaczliwego machania rękami. Raz jeszcze przystawiłam serce do ust, aż straciło

nawet kolor krwi, wreszcie cisnęłam je - zmiażdżone grono - w ślad za nią, biednym dzieckiem, dzieckiem setki mężczyzn. Wtedy odwróciłam się do ciebie, dając do zrozumienia, że wiem o twojej obecności na bulwarze. Chyba próbowałam cię nawet wystraszyć. W przypływie szału uświadomiłam ci twą słabość, dałam do zrozumienia, że cała krew, jaką otrzymałeś od Lestata, nie da ci sił, by mi sprostać, gdybym postanowiła rozerwać cię na strzępy, przeniknąć śmiertelnym żarem i spalić na stosie lub tylko ukarać przenikającą do głębi raną - za samo to, że mnie podglądałeś. Mówiąc szczerze, jeszcze nigdy nie zrobiłam czegoś takiego komuś młodszemu. Żal mi was, gdy patrzycie na nas, starców, i przebiega was dreszcz grozy. Powinnam - znając samą siebie - rozpłynąć się w mrokach nocy tak, żebyś nie mógł mnie znaleźć. Ujęło mnie coś w twoim zachowaniu, sposobie, w jaki podszedłeś do mnie, młodym, opalonym, anglo - hinduskim ciele obdarzonym gracją młodości śmiertelnika. Jakbyś pytał mnie samą pełną pokory postawą: - Czy moglibyśmy porozmawiać, Pandoro? Duchem zawędrowałam gdzieś daleko. Być może o tym wiedziałeś. Nie pamiętam, czy pozbyłam się myśli o tobie, wiem również, że twoje zdolności telepatyczne nie są rewelacyjne. Myśli odbiegły daleko, nie wiem, czy z mojej własnej woli, czy za twoją sprawą. Zastanawiałam się nad wszystkim, co mogłabym ci powiedzieć, nad opowieściami tak odmiennymi od historii o Lestacie i o Mariuszu, przekazanymi nam przez Lestata, chciałam cię też przestrzec przed starożytnymi wampirami Dalekiego Wschodu, które zabiłyby cię za to, że znalazłeś się na ich terytorium. Chciałam, żebyś raz na zawsze pojął to, z czym wszyscy musimy się godzić: źródło naszego wampirycznego głodu tak naprawdę biło w dwóch istotach - Mekare i Maharet - tak starożytnych, że ich widok jest dziś czymś okropnym, poza pięknem i brzydotą. A jeżeli same się unicestwią, wszyscy zginiemy wraz z nimi. Chciałam opowiedzieć ci też o innych, którzy nie znali naszego plemienia ani jego dziejów, którzy przeżyli straszliwy ogień, jaki sprowadziła na swe dzieci nasza Matka Akasha. Chciałam ci powiedzieć, że po Ziemi chodzą stworzenia do nas podobne, lecz nie będące ani nami, ani ludźmi. I znienacka zachciało mi się wziąć cię pod swoje skrzydła. Chyba jednak działo się to za twoją sprawą. Stałeś przede mną jak angielski dżentelmen, emanujący dobrym wychowaniem w stopniu większym niż inni znani mi mężczyźni. Zdumiewał

mnie twój wykwintny ubiór, to, że pozwoliłeś sobie na czarny płaszcz z wełny czesankowej, a nawet na luksus czerwonego, jedwabnego szalika - zupełnie inaczej niż zaraz po stworzeniu. Zrozum, nie byłam przytomna w noc, gdy Lestat przemienił cię w wampira. Cały nadprzyrodzony świat na wiele tygodni przedtem drżał jednak od wieści, że śmiertelnik przemieścił się w ciało innego śmiertelnika: my wiemy o takich sprawach, jakby mówiły nam o nich gwiazdy. Jeden nadprzyrodzony umysł wychwytuje te falowania, rozchodzące się od nagłego cięcia w tkaninie normalności, drugi umysł odbiera obraz i dalej wszystko toczy się jak lawina. David Talbot, którego nazwisko kojarzyliśmy z szanowanym zakonem psychodetektywów, zdołał przenieść całą swą duszę i ciało eteryczne w innego człowieka, którego ciało zostało z kolei owładnięte przez złodzieja ciał wypędzonego stamtąd przez ciebie. I gdy zamieszkałeś w młodym osobniku, ty, ze wszystkimi skrupułami i wyznawanymi wartościami, z gromadzoną przez siedemdziesiąt cztery lata wiedzą, zakorzeniłeś się w młodzieńczych komórkach. Tak powstał David Odrodzony, David o lśniącej urodzie Indii i pierwotnej, wypielęgnowanej sile brytyjskiego pochodzenia, David, którego Lestat zmienił w wampira, z ciałem i duszą, łącząc cud z Ciemną Sztuką, raz jeszcze dopuszczając się grzechu, na wieść o którym osłupieli zarówno jego rówieśnicy, jak i starsi. I spotkało cię to z ręki najlepszego przyjaciela! Witamy w ciemnościach, Davidzie. Witamy w krainie szekspirowskiego „niestałego księżyca”. Dzielnie szedłeś ku mnie po moście. - Wybacz, Pandoro - powiedziałeś cicho. Uderzająca była twa nienaganna wymowa brytyjskiej arystokracji i ten dezorientujący, angielski rytm, tak uwodzicielski, jakbyś mówił: „my wszyscy zbawimy świat”. Zachowywałeś uprzejmy dystans, jak gdybym była dziewiętnastowieczną dziewicą, a ty nie chciałbyś niepokoić mnie i mej wrażliwej duszy. Uśmiechnęłam się. Wtedy pozwoliłam sobie na chwilę przyjemności. Zlustrowałam cię uważnie, pisklę jeszcze, które Lestat - wbrew nakazowi Mariusza - odważył się stworzyć. Ujrzałam, z czego się składasz: ogromna dusza ludzka, nieulękła, choć zakochana po trosze w rozpaczy, i ciało, które Lestat niemal z narażeniem życia wyposażył w potęgę. Ryzykował, oddając ci w trakcie

przemiany tak wiele krwi. Próbował dać ci odwagę, inteligencję, przebiegłość; próbował przetransportować we krwi cały swój arsenał. Spisał się dobrze. Twa siła płynęła z wielu źródeł i natychmiast rzucała się w oczy. Krew Lestata zawierała domieszkę krwi naszej Matki Królowej Akashy. Krwi dodał mu także Mariusz, mój starożytny kochanek. Czegóż nie mówią o Lestacie - nawet że pił krew Jezusa Chrystusa. Zaczęłam od tej sprawy, gnana ciekawością, ponieważ obserwacja świata w poszukiwaniu wiedzy często prowadzi do odkrycia tragedii, których strasznie nie lubię. - Powiedz mi całą prawdę - zaczęłam - o tej opowieści, o szatanie Memnochu. Lestat utrzymywał, że był w niebie i piekle. Wrócił z chustą świętej Weroniki. Z obliczem Chrystusa! Tysiące nawróciły się na chrześcijaństwo, uleczyły z alienacji, pozbyły rozgoryczenia. Inne Dzieci Ciemności wyciągały ramiona ku zabójczemu światłu jutrzenki, jak gdyby słońce naprawdę było boskim ogniem. - Tak, wszystko przebiegało tak, jak opisałem - odparłeś, pochylając głowę w geście uprzejmej, choć umiarkowanej skromności. - Wiesz również, że kilku z nas… zginęło w swej zapalczywości, a dziennikarze i naukowcy zebrali nasze prochy w celach badawczych. Zdumiewał mnie twój spokój. Dwudziestowieczna wrażliwość. Umysł zalany nieogarnioną obfitością informacji, wymowny, wiecznie poszukujący syntezy, prawdopodobieństw, a wszystko na tle potwornych doświadczeń, wojen i masakr, być może najokropniejszych w historii świata. - To wszystko się wydarzyło - ciągnąłeś. - Rzeczywiście poznałem starożytne Mekare i Maharet, i niepotrzebnie obawiasz się, że nie wiem, jak wiotki jest korzeń. Bardzo miło z twej strony, że zamierzałaś mnie chronić. Pozostawałam pod jego dyskretnym urokiem. - Jakie jest twoje zdanie na temat Świętej Zasłony? - spytałam. - Matka Boska Fatimska - odparłeś cicho. - Całun turyński, kaleka wychodzący z cudotwórczych wód w Lourdes! Łatwa wiara w te sprawy z pewnością przynosi pociechę. - A ty nie uwierzyłeś? Potrząsnąłeś głową. - Lestat w gruncie rzeczy również nie. To ta śmiertelniczka, Dora, wykradła mu chustę i ogłosiła jej istnienie światu. Muszę jednak przyznać, że była to rzecz wykonana z niezmierną starannością, być może najbardziej na świecie warta miana relikwii. W twym głosie niespodziewanie pojawiła się nuta przygnębienia.

- Jest dziełem jakiejś potężnej woli. - A wampir Armand, delikatny, chłopięcy Armand, czy on uwierzył? Armand popatrzył na nią i dostrzegł oblicze Chrystusa? - zaryzykowałam, oczekując potwierdzenia. - Przynajmniej na tyle, że gotów był umrzeć - odparłeś uroczystym tonem. - Gotów rozewrzeć ramiona na powitanie wschodzącego słońca. Odwróciłeś głowę i zamknąłeś oczy. Była to prosta, pozbawiona ozdobników prośba, by nie zmuszać cię do mówienia o Armandzie strawionym porannym ogniem. Wydałam z siebie westchnienie - zdziwiona, nawet zafascynowana jasnością i sceptycyzmem twej postawy, przy jednoczesnym szczerym i bolesnym przywiązaniu do innych. Rzekłeś drżącym głosem: - Armand. - Ciągle stałeś odwrócony. - Co za rekwiem. I czy zdążył się dowiedzieć, czy Memnoch istnieje, a Bóg Wcielony, który kusił Lestata, naprawdę jest Synem Boga Wszechmogącego? Kto to może wiedzieć? Ujęła mnie twa szczerość, powaga, pasja. Nie byłeś zblazowany ani cyniczny. Uderzała wyrazistość twych uczuć wobec tamtych zdarzeń, istot i pytań, które zadałeś. - Wiesz, że trzymają chustę w zamknięciu - podjąłeś. - W Watykanie. Przez dwa tygodnie na Piątej Alei trwało szaleństwo, ludzie przychodzili do katedry św. Patryka popatrzeć w oczy Boga, spoglądali i zanosili owo spojrzenie do swych domostw. Wątpię, żeby istniał na Ziemi naród, który byłby w stanie popatrzeć na to choćby przez chwilę. - A Lestat. Gdzie on teraz jest? - Obezwładniony, milczący - odrzekłeś. - Leży na posadzce pewnej kaplicy w Nowym Orleanie. Nie porusza się. Nic nie mówi. Przybyła doń matka. Znałaś ją - Gabrielle - zmienił ją w wampira. - Tak. Pamiętam. - Nawet ona nie potrafi wydobyć z niego ani słowa. Tak czy owak, nie zna prawdy na temat tego, co zobaczył podczas podróży do nieba i piekła. Próbował wyznać wszystko Dorze! Kilka nocy po tym, jak spisałem całą jego opowieść, zapadł w taki stan. Ma nieruchomy wzrok i wiotkie ciało. W tym opuszczonym klasztorze i przyległej kaplicy stworzyli z niego i z Gabrielle osobliwą Pietę. Jego umysł jest zamknięty albo, co gorsza, pusty. Twój sposób opowiadania niezmiernie przypadł mi do gustu. Zupełnie mnie rozbroił. - Pozostawiłem Lestata, ponieważ nie byłem mu w stanie pomóc ani go dosięgnąć. Muszę

się też dowiedzieć, czy istnieją starcy, którzy chcą mnie unicestwić; muszę odbyć pielgrzymki i wędrówki, poznać zagrożenia świata, do którego mnie dopuszczono. - Jesteś bardzo otwarty. Nie ma w tobie ani krzty przebiegłości. - Wręcz przeciwnie. Skrywam przed tobą swoje największe atuty. - Na twoich ustach powoli zagościł uprzejmy uśmiech. - Twa uroda wprowadza mnie w stan pomieszania. Czy jesteś do tego przyzwyczajona? - Jak najbardziej. Nawet znużona. Otrząśnij się. Muszę cię tylko przestrzec, że żyją starcy, starożytni starcy, których natury nikt nie zna i nie potrafi wytłumaczyć. Doszły mnie wieści, że poznałeś Maharet i Mekare. One są teraz najstarszym źródłem, z którego wszyscy bierzemy początek. Najwyraźniej nas porzuciły, wycofały się ze świata i skryły w jakimś tajemniczym miejscu, nie mając ochoty na sprawowanie władzy. - Masz najzupełniejszą rację - odparłeś. - Moja audiencja u nich była piękna, lecz wyjątkowo krótka. Nie chcą nikim rządzić, Maharet zaś - dopóki istnieje świat i jej fizyczne na nim potomstwo, tysiące ludzkich potomków, których zrodziła w epoce tak starożytnej, że nie istnieją miary czasu na jej oznaczenie - Maharet nie zniszczy siebie i siostry, bo oznaczałoby to destrukcję nas wszystkich. - Tak - potwierdziłam - ona tak uważa, wierzy w wielką rodzinę pokoleń, których rozrost śledziła przez całe tysiąclecia. Widziałam ją, gdy się wszyscy zebraliśmy. Nie dostrzega w nas zła - we mnie, tobie, w Lestacie - tylko siły natury, na podobieństwo wulkanów czy pożarów, które pustoszą lasy, albo piorunów, które powalają człowieka. - Właśnie - odpowiedziałeś. - Nie istnieje żadna Królowa Przeklętych. Obawiam się tylko jeszcze jednego nieśmiertelnego, twojego ukochanego, Mariusza. Bo to on przed swym odejściem ustanowił zasadę, że nie wolno już tworzyć żadnych nowych istot pijących krew. Jego oczom jawię się jako stworzenie pospolitego pochodzenia. To znaczy tak by to ujął, gdyby był Anglikiem. - Nie sądzę, żeby chciał zrobić ci krzywdę. - Potrząsnęłam głową. - Czyż nie przybył do Lestata, żeby na własne oczy ujrzeć chustę? Na obydwa pytania odpowiedziałeś przecząco. - Posłuchaj mej rady: gdy wyczujesz jego obecność, zacznij do niego przemawiać. Mów do niego tak jak do mnie. Rozpocznij rozmowę, której nie odważy się zakończyć. - Bardzo zręcznie powiedziane - uśmiechnąłeś się.

- Nie sądzę jednak, żebyś miał powody się go obawiać. Gdyby chciał pozbyć się ciebie z powierzchni Ziemi, już by cię tu nie było. Trzeba się raczej bać tego samego co ludzie - osobników własnego gatunku, o zróżnicowanej mocy i przekonaniach, co do których nigdy nie można mieć całkowitej pewności, kim są ani co robią. Taką mogę ci dać radę. - W swej dobroci poświęcasz mi tyle czasu. Zbierało mi się na płacz. - Nic podobnego. Nie masz pojęcia o ciszy i samotności, w jakiej wędruję, i módl się, żebyś ich nigdy nie poznał. Dałeś mi ciepło bez śmierci, pokarm bez krwi. Cieszę się z naszego spotkania. Spojrzałeś w niebo. Nawyk młodzieży. - Wiem, musimy się już rozstać. - Błyskawicznie odwróciłeś się w moją stronę. - Spotkajmy się jutro w nocy - powiedziałeś błagalnym tonem. - Nie kończmy tak naszej rozmowy! Przyjdę do kawiarni, w której spędzasz każdy wieczór na rozmyślaniach. Znajdę cię. Porozmawiamy. - Czyli mnie tam widziałeś. - Ach, i to często - odparłeś. - Tak. - Znowu odwróciłeś wzrok. Chciałeś skryć swoje uczucia. Po chwili twe ciemne oczy skierowały się w moją stronę. - Pandoro, do nas należy świat, prawda? - wyszeptałeś. - Nie wiem, Davidzie, ale będę na ciebie jutro czekać. Czemu nie zjawiłeś się w kawiarni, gdzie jest ciepło i jasno? - Zdawało mi się, że wyszedłbym na jeszcze bardziej natarczywego intruza, gdybym zaczepił cię w świątyni zadumy zatłoczonej kawiarni. Ludzie chodzą tam chyba w poszukiwaniu samotności? Myślałem, że tak bardziej wypada, a nie zamierzałem cię podglądać. Jak wielu młodych, muszę żywić się co noc. Tylko przypadkiem natknęliśmy się na siebie w takim momencie. - Jesteś uroczy, Davidzie - oznajmiłam. - Już bardzo dawno nikt mnie nie oczarował. Do zobaczenia jutro, w kawiarni. I wtedy porwał mnie nikczemny impuls. Podeszłam do ciebie, objęłam cię, wiedząc, że twarda i zimna powłoka mego starożytnego ciała przejmie cię najgłębszą grozą, ciebie, niemal noworodka, którego tak łatwo wziąć za śmiertelnika. Ale nie odsunąłeś się. I odwzajemniłeś pocałunek w policzek. Zastanawiam się, siedząc tutaj w kawiarni i pisząc… starając się przekazać słowem być

może więcej, niż sam byś chciał… co bym zrobiła, gdybyś mnie nie pocałował, gdybyś wzdrygnął się ze strachu, który ogarnia w takich chwilach wszystkich młodych. Davidzie, jesteś naprawdę zagadkowy. Jak widzisz, spisuję nie swoją przeszłość, lecz wszystko, co zaszło między nami w ciągu dwóch ostatnich nocy. Zgódź się, Davidzie. Pozwól mi pisać o nas, a może wtedy zdołam odzyskać utracone życie. Gdy wszedłeś dziś wieczorem do kawiarni, nie zwróciłam szczególnej uwagi na notatniki. Niosłeś dwa. Grube. Skóra ich oprawy pachniała ładnie i staro, i dopiero wtedy, gdy położyłeś je na stoliku, w twym zdyscyplinowanym i pełnym umiaru umyśle zauważyłam przebłysk informacji, że notatniki mają coś wspólnego ze mną. Wybrałam stolik w środku tłocznej sali, jak gdybym chciała znaleźć się w wirze zapachów i krzątaniny śmiertelnych. Wydawałeś się zadowolony, pozbawiony lęku, swobodny. Włożyłeś kolejny imponujący garnitur nowoczesnego kroju, na to pelerynę z wełny, bardzo gustowną, acz staroświecką. Widok twej złotej skóry i promiennych oczu przyciągał wzrok wszystkich kobiet i części mężczyzn. Uśmiechnąłeś się. Musiałam sprawiać wrażenie ślimaka schowanego w skorupie opończy i kaptura. Złote okulary zasłaniały większą część mej twarzy, na wargach miałam ślady taniej szminki, bladopurpurowego różu, który kojarzył mi się z siniakami. W sklepowym lustrze wyglądało to bardzo ponętnie, w ogóle bardzo się ucieszyłam, że nie muszę kryć ust, które są niemal pozbawione koloru. Pod szminką mogłam się nimi uśmiechać. Nałożyłam te swoje rękawiczki z czarnej koronki, z obciętymi koniuszkami palców, przez które wystawały paznokcie poczernione sadzą, żeby nie skrzyły się niczym kryształ. Podałam ci rękę i ty ją ucałowałeś. Biła od ciebie ta sama mieszanka zuchwałości i dobrych manier. Po chwili pojawił się niezmiernie ciepły uśmiech, w którym wyrażała się chyba twa dawna fizjologia, ponieważ emanowała od ciebie mądrość nie przystająca do osoby w tak młodym wieku i o tak silnej budowie ciała. Zdumiał mnie idealny obraz siebie samego, jaki stworzyłeś. - Nawet się nie domyślasz, jaką radość sprawia mi - zacząłeś - że cię tu oglądam, że mogę usiąść z tobą przy jednym stoliku.

- Sprawiłeś, że poczułam na to chęć. - Uniosłam ręce, spostrzegłam, że olśniewa cię krystaliczność mych paznokci, widoczna nawet spod sadzy. Wyciągnęłam ku tobie rękę, oczekując, że się odsuniesz, lecz ty powierzyłeś swą ciepłą, ciemnoskórą dłoń zimnemu marmurowi moich palców. - Odkrywasz we mnie żywą istotę? - zapytałam. - Bez wątpienia, doskonałą istotę promieniującą życiem. Zamówiliśmy kawę, bo tego spodziewają się po nas śmiertelnicy. Czerpaliśmy z samego ciepła i aromatu rozkosz, jakiej oni nie potrafiliby sobie wyobrazić. Przyniesiono mi czerwony deser. Naturalnie cały czas tu jest. Wybrałam go tylko dlatego, że był czerwony - polanę syropem truskawki - i wydzielał mocną, słodką woń, która zwabiłaby pszczoły. Uśmiechałam się na twoje komplementy. Podobały mi się. Naigrawałam się z nich. Opuściłam kaptur, z którego wysypały się ciemnobrązowe włosy, lśniące drżącym blaskiem. Naturalnie nie jest to żaden sygnał wysyłany śmiertelnym, jak choćby blond pukle Mariusza albo Lestata, ale uwielbiam swoje włosy, lubię, gdy opadają mi zasłoną na ramiona. Spodobało mi się też to, co ujrzałam w twych oczach. - Gdzieś w głębi mojej duszy tkwi kobieta - oświadczyłam. Gdy piszę o tym w notatniku, zwyczajna chwila obrasta architektoniczną strukturą, nabiera cech potwornego wyznania. Davidzie, im dłużej piszę, tym bardziej pociąga mnie pomysł narracji, tym mocniej wierzę w powagę niejakiej spójności, możliwej na papierze, lecz nie w życiu, ale nie zapominajmy, że początkowo w ogóle nie miałam zamiaru brać do ręki tego twojego pióra. Rozmawialiśmy: - Pandoro, ten, kto nie wie, że jesteś kobietą, jest głupcem - mówiłeś. - Mariusz dopiero by się gniewał, że takie słowa sprawiają mi przyjemność. Nie, nie, raczej uznałby to za silny argument przemawiający na korzyść jego stanowiska. Porzuciłam go, odeszłam bez słowa po naszym ostatnim spotkaniu - jeszcze zanim Lestat wstąpił w ludzkie ciało i ruszył na swoją małą eskapadę, podczas której napotkał szatana Memnocha - porzuciłam Mariusza, a teraz chciałabym się z nim skontaktować! Chciałabym porozmawiać z nim tak, jak rozmawiam z tobą. Wyglądałeś na przejętego moim stanem, i nie bez racji. Gdzieś w głębi duszy wiedziałeś pewnie, że nie okazywałam takiego zapału od wielu ponurych lat.

- Zechciałabyś o sobie napisać, Pandoro? - spytałeś znienacka. Byłam zupełnie zbita z tropu. - Napisać w tych notatnikach - naciskałeś. - Napisać o czasach, kiedy żyłaś, kiedy byłaś związana z Mariuszem, o samym Mariuszu, ale najbardziej zależy mi na opowieści o tobie. Osłupiałam. - Po co ci coś takiego? Bez odpowiedzi. - Davidzie, nie powróciłeś chyba do tego zakonu istot ludzkich, Talamasca. Oni wiedzą za dużo… Uniosłeś rękę. - Nie wróciłem i nigdy nie wrócę; i jeżeli miałem co do tego jakiekolwiek wątpliwości, zostały one rozproszone w archiwach Maharet. - Dopuściła cię do swych archiwów, ksiąg, które zgromadziła w ciągu dziejów? - Tak, widok był imponujący - magazyn pełen tabliczek, zwojów, pergaminów - książki i poematy kultur, o których świat chyba nie ma pojęcia. Księgi zagubione przez czas. Oczywiście zabroniła mi mówić o moich znaleziskach i zdradzać szczegóły naszego spotkania. Powiedziała, że nie należy z niczym zbyt lekkomyślnie igrać, potwierdziła też twoją obawę, że mógłbym wrócić do Talamasca - starych psychoznajomych. Nie wróciłem. Nie wrócę, ale takiego przyrzeczenia bardzo łatwo dotrzymać. - Jak to? - Pandoro, gdy ujrzałem wszystkie te stare pisma, dowiedziałem się, że nie jestem już człowiekiem. Zrozumiałem, że leżące przede mną i czekające na zebranie dzieje nie są już moje! Nie należę do rodu śmiertelników! - Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. - Na pewno tysiące razy wysłuchiwałaś takich słów od nowo stworzonych wampirów! Ale ja mocno wierzyłem, że filozofia i rozum zbudują most, po którym będę mógł przechodzić pomiędzy obydwoma światami, ale mostu nie ma. Zniknął. Otoczyła cię drżąca aura smutku, błyszczącego w młodych oczach i delikatnym ciele. - Czyli wiesz o tym - powiedziałam. Nie miałam takiego zamiaru. Słowa wymknęły się same. - Wiesz. - Cicho i gorzko się roześmiałam. - Wiem. Wiedziałem, trzymając dokumenty z twoich czasów, tyle ich było, z epoki imperium rzymskiego, i inne kruszące się jak odłamki skał, których pochodzenia nie byłbym w stanie określić. Wiedziałem. Nie zależało mi na nich, Pandoro! Ważne, kim jesteśmy, jacy

jesteśmy teraz. - Zadziwiające. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię podziwiam. - Cieszę się, że tak mówisz. - Pochyliłeś się ku mnie: - Nie oznacza to, że nie nosimy w sobie ludzkich dusz, swoich historii; wręcz przeciwnie. Pamiętam, jak Armand opowiadał mi dawno temu, że spytał Lestata: „Jak mam pojąć ludzkość?” Lestat odpowiedział: „Przeczytasz lub obejrzysz sztuki Szekspira i dowiesz się o ludziach wszystkiego, co potrzeba”. Armand go posłuchał. Pochłonął wiersze, przesiedział na wszystkich spektaklach, obejrzał nowe, błyskotliwe filmy z Laurence’em Fishburnem, Kennethem Branaghiem i Leonardo DiCaprio. I podczas naszej ostatniej rozmowy tak mówił o swej nauce: „Lestat miał rację. Dał mi nie księgi, lecz dostęp do zrozumienia. Ten Szekspir pisze…” - i tu zacytuję Armanda i Szekspira w wersji Armanda, jak gdyby słowa wypływały z mego serca: Jutro - i jutro - i jutro - i jutro: Tak życie pełznie z dnia w następny dzień Aż do ostatniej zgłoski w księdze czasu; A każde „wczoraj” zostaje za nami Niby ogarek, co przyświecał głupcom W drodze ku prochom śmierci. Zgaśnij, zgaśnij, Nietrwała świeczko! Życie jest jedynie Przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, Co przez godziną puszy się i miota Na scenie, po czym znika; opowieścią Idioty, pełną wrzasku i wściekłości, A nie znaczącą nic* . „Tak pisze ten człowiek - powiedział Armand - i wszyscy wiemy, że jest to bezwzględnie prawda, wobec której prędzej czy później ustępują inne rewelacje, a jednak cały czas chcemy kochać tak, jak on to opisał, chcemy to znów usłyszeć! Chcemy zapamiętać! Nie chcemy zapomnieć ani jednego słowa”. Zapanowało milczenie. Spuściłeś wzrok, wsparłeś brodę na knykciach. Wiedziałam, że * W. Shakespeare, Makbet (akt V, sc. 5), przet. S. Barańczak, „W drodze”, Poznań 1992. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

ciężar odpowiedzialności za wyjście Armanda na słońce spoczywa wyłącznie na tobie, ale mnie tak podobała się twa recytacja, i same słowa, które powtórzyłeś. Wreszcie odezwałam się: - I to sprawia mi przyjemność. Pomyśl tylko, przyjemność. Że deklamujesz teraz przede mną takie słowa. Uśmiechnąłeś się. - Chcę przekonać się, czego możemy się dowiedzieć, co możemy zobaczyć! Dlatego przybywam do ciebie, Dziecięcia Mileniów, wampira, który pił z samej Królowej Akashy, który przeżył dwa tysiące lat. I proszę cię, Pandoro, byś zechciała spisać dla mnie historię swojego życia, napisać wszystko, co zechcesz. Przez dłuższą chwilę milczałam. Po czym odparłam stanowczo, że nie mogę. Ale coś się we mnie zbudziło. Wróciły spory i tyrady sprzed stuleci, wzniosłe światło poety padające na epoki, które poznałam dogłębnie, z miłością. I inne epoki, których w ogóle nie znałam, przemierzając je jako niczego nie zauważające widmo. Tak, należało spisać opowieść. Należało. Ale w tamtej chwili nie mogłam się do tego przyznać. Cierpiałeś, bo przypomniałeś sobie Armanda. Wspominałeś, jak szedł wprost w poranne słońce. Opłakiwałeś go. - Czy między wami istniała jakaś więź? - zapytałeś. - Wybacz zuchwałość, ale pytam o więź, która łączyła was w momencie poznania, wynikającą z tego, że Mariusz obdarzył was Mrocznym Darem. Wiem, że nie ma mowy o zazdrości, to czuję. Nie wymieniałbym imienia Armanda, gdybym odkrył w tobie uraz, ale wszystko inne pogrążone jest w nieobecności, w ciszy. Czy istniała taka więź? - Łączy nas tylko żal. Wszedł w słońce. A żal to najłatwiejsza i najbezpieczniejsza z więzi. Zaśmiałeś się cicho. - Co zdoła sprawić, że zechcesz zastanowić się nad mą prośbą? Litości, najłaskawsza pani, powierz mi swoją pieśń. Uśmiechnęłam się z pobłażaniem, ale pomyślałam, że to niemożliwe. - Jest pozbawiona wszelkiej harmonii, mój drogi. Jest zbyt…

Zamknęłam oczy. Chciałam powiedzieć zbyt bolesna. Ni stąd, ni zowąd uniosłeś wzrok. Zmienił się wyraz twej twarzy. Wyglądało to tak, jakbyś starał się sprawić wrażenie wchodzącego w trans. Powoli odwróciłeś głowę. Nie unosząc zbyt wysoko ręki, wskazałeś jakiś punkt, potem dłoń zwiotczała. - Co to, Davidzie? - zapytałam. - Co widzisz? - Duchy, Pandoro, zjawy. Otrząsnąłeś się, jakbyś chciał pozbyć się niedobrych myśli. - Ależ to niesłychane - zauważyłam. Wiedziałam jednak, że powiedział prawdę. - Mroczny Dar odbiera tę zdolność. Mówiły o tym nawet starożytne czarownice, Maharet i Mehare: gdy weszła w nie krew Akashy i zmieniły się w wampiry, przestały słyszeć i widzieć duchy. Spotkałeś się z nimi niedawno. Opowiedziałeś im o tej zdolności? Przytaknął. Najwyraźniej jakaś przysięga zobowiązywała go do niewyjawiania, że one nie mają tej zdolności, ale ja o tym wiedziałam. Ujrzałam to w jego umyśle, zresztą sama dowiedziałam się już dawno temu, gdy spotkałam starożytne bliźniaki, które powaliły Królową Przeklętych. - Widzę duchy, Pandoro - oznajmiłeś niezmiernie zmartwiony. - Widzę je wszędzie, gdy się postaram, albo w konkretnych miejscach, które same sobie upatrzą. Lestat widział ducha Rogera, swojej ofiary w Szatanie Memnochu. - Ale to był wyjątek, przypływ miłości, która przezwyciężyła śmierć lub opóźniła wygaśnięcie duszy - sami tego nie pojmujemy. - Widzę duchy, ale nie przyszedłem, żeby cię tym kłopotać lub wystraszyć. - Musisz mi o tym opowiedzieć. Co widziałeś przed chwilą? - Jakiegoś słabego ducha. Nie zdołałby zrobić nikomu krzywdy. Jeden z tych smutnych, bardzo smutnych ludzi, którzy nie wiedzą, że umarli. Oni tworzą atmosferę, która okala planetę. Określa się ich mianem „przykutych do ziemi”. Ale są we mnie jeszcze inne sprawy, które należy zbadać. Wszystko wskazuje na to, że z każdym stuleciem rodzą się nowe wampiry. Można to też ująć inaczej: nasz rozwój nie został ustalony z góry, tak samo jak postęp ludzkości. Może którejś nocy powiem ci o wszystkim, co widzę - o duchach, których jako śmiertelnik nigdy nie dostrzegałem wyraźnie - opowiem ci o czymś, co wyznał mi Armand, o barwach, które widział, przyjmując życie, o tym, jak dusza opuszczała ciało falami promiennych kolorów!

- Nigdy o niczym podobnym nie słyszałam! - Ja także to dostrzegam - powiedziałeś. Mówienie o Armandzie wyraźnie sprawiało ci nieznośny ból. - Ale co opętało Armanda, że uwierzył w chustę? - spytałam, nagle zdumiona własną pasją. - Czemu wszedł w słońce? Jak coś takiego mogło unicestwić rozum i wolę Lestata? Weronika. Chyba wiedzieli, że samo to imię oznacza vera ikon, że taka osoba nigdy nie istniała, że nie odnalazł jej osobnik przeniesiony do starożytnej Jerozolimy w dzień, w którym Jezus niósł swój krzyż; była wymysłem kapłanów. Nie wiedzieli o tym? Wtedy chyba wzięłam obydwa notatniki, bo spuściłam głowę i zobaczyłam, że je trzymam. Co więcej, przyciskałam je do piersi i przyglądałam się jednemu z piór. - Rozum - wyszeptałam. - Bezcenny rozum! I świadomość zawieszona w próżni. - Potrząsnęłam głową, ciepło się do ciebie uśmiechając. - I wampiry, które rozmawiają dziś z duchami! Ludzie przemieszczający się z ciała do ciała. Mówiłam z zupełnie nieoczekiwaną energią. - Rozwijający się, modny współczesny kult aniołów, rozkwitająca wszędzie pobożność. Ludzie wstający z operacyjnych stołów i mówiący o życiu po śmierci, o tunelu, o wszechogarniającej miłości! Tak, zostałeś stworzony w przełomowym czasie! Sama nie wiem, co o tym myśleć. Te słowa, a raczej zawarty w nich punkt widzenia, wywarły na tobie duże wrażenie. Na mnie także. - Dopiero zacząłem - mówiłeś - i zamierzam obracać się zarówno wśród Dzieci Mileniów, jak i ulicznych wróżbiarzy z kart tarota. Mam ochotę patrzeć w kryształowe kule i zaciemnione lustra. Będę szukał pośród tych, których uważa się za szalonych, pośród nas - albo takich jak ty, którzy oglądali coś, czym ich zdaniem nie powinni się dzielić! Bo o to chodzi, dobrze odgaduję? Ale proszę cię o podzielenie się ze mną. Minął już dla mnie czas zwyczajnej ludzkiej duszy. Minął czas nauk ścisłych i psychologicznych, mikroskopów, może nawet wymierzonych w gwiazdy teleskopów. Byłam zafascynowana. Ile siły włożyłeś w te słowa! Czułam, jak twarz mnie pali, jak usta otwierają się ze zdumienia. - Sam zdaję się sobie cudem - oznajmiłeś. - Jestem nieśmiertelny, a chcę nas poznawać! Masz swoją historię, jesteś bardzo stara i głęboko zraniona. Czuję do ciebie miłość i szanuję to

uczucie. - O dziwnych mówisz sprawach! - Miłość. - Wzruszyłeś ramionami. Uniosłeś wzrok, po czym wpiłeś go we mnie. - I przez miliony lat padał i padał deszcz, wrzały wulkany i chłodziły się oceany, aż wreszcie nastała miłość? - Wzruszyłeś ramionami na niedorzeczność takiej myśli. Nie mogłam nie roześmiać się z twego żartu. Zbyt doskonałego, myślałam. Zbyt wewnętrznie rozdartego. - To dopiero niespodzianka - rzekłam. - Bo jeśli mam do opowiedzenia historię, małą historyjkę… - Tak? - Moja historia, jeśli istnieje, jest bardzo na temat. Ma związek ze wszystkim, o czym mówiłeś. Nagle coś mnie tknęło. Zaśmiałam się cicho. - Rozumiem! Nie chodzi o widzenie duchów, bo to odrębny temat, ale dostrzegam źródło twej siły. Przeżyłeś całe ludzkie życie. W odróżnieniu od Mariusza, ode mnie, nie zabrano cię w kwiecie wieku. Odszedłeś tuż przed chwilą naturalnej śmierci, nie dasz się więc pokonać perypetiom i przewinom przykutych do ziemi! Masz zamiar przeć przed siebie z odwagą człowieka, który zmarł ze starości, po czym powstał z grobu. Cisnąłeś na bok pogrzebowe wieńce. Gotujesz się na górę Olimp, prawda? - Lub na spotkanie Ozyrysa w otchłaniach mroku. Albo cieni Hadesu. Z pewnością przygotowałem się na duchy, na wampiry, na tych, co znają przyszłość i twierdzą, że poznali żywoty w przeszłości, na ciebie, obdarzoną imponującym intelektem w pięknej szacie, która przetrwa całe lata, intelektem, który zniszczył być może twe serce. Westchnęłam zdumiona. - Wybacz. Nie powinienem był tego mówić. - Nic się nie stało, tylko wytłumacz, co miałeś na myśli. - Zawsze wydzierasz ofiarom serca, prawda? Pragniesz serca. - Być może. Nie oczekuj po mnie mądrości Mariusza i starożytnych bliźniąt. - Pociągasz mnie. - Dlaczego? - Bo tkwi w tobie opowieść, wyraźnie ukształtowana i czekająca na spisanie - skryta za

twym milczeniem i bólem. - Jesteś zbyt romantyczny, przyjacielu. Czekałeś cierpliwie. Zapewne wyczuwałeś moje wewnętrzne zmieszanie, drżenie duszy w obliczu tylu nowych emocji. - To taka mała opowieść - powiedziałam. - Widziałam obrazy, wspomnienia, chwile, sprawy, które mogą pobudzić duszę do działania i tworzenia. Dostrzegłam cień możliwości wiary. Przypuszczam, że znałeś już odpowiedź. Wiedziałeś, co zrobię, gdy sama tego nie wiedziałam. Uśmiechałeś się dyskretnie, ale siedziałeś jak na szpilkach. Spojrzałam na ciebie i pomyślałam, żeby spróbować napisać, spisać to… - Życzyłabyś sobie, żebym odszedł, prawda? - stwierdziłeś. Wstałeś, zabrałeś zmoczoną deszczem pelerynę, pochyliłeś się z wdziękiem i pocałowałeś mnie w rękę. Ściskałam notatniki. - Nie - odezwałam się. - Nie mogę. Nie spieszyłeś się z osądem. - Wróć za dwie noce - poprosiłam. - Obiecuję, że przyniosę notatniki, nawet gdyby były zupełnie puste albo zawierały trafniejsze wyjaśnienie przyczyn, dla których nie mogę przywrócić straconego życia. Nie zawiodę, ale nie spodziewaj się niczego ponad to, że przyjdę i oddam ci te dwie książeczki. - Dwie noce - powtórzyłeś - i wtedy znów się tutaj zobaczymy. Milcząc, patrzyłam, jak wychodzisz z kawiarni. I widzisz, że się zaczęło, Davidzie. I widzisz, Davidzie, że z naszego spotkania uczyniłam wstęp do historii, którą zamierzam opowiedzieć.

2 OPOWIEŚĆ PANDORY Urodziłam się w Rzymie za panowania cezara Oktawiana Augusta w roku nazywanym teraz 15 p.n.e. albo 15 przed Chrystusem. Wszystkie przedstawione poniżej fakty z dziejów Rzymu i nazwiska Rzymian są prawdziwe; nie fałszowałam ich, nie zmyślałam ani nie tworzyłam nieprawdziwych wydarzeń politycznych. Wszystko ma znaczenie dla ostatecznego losu, jaki spotkał mnie i Mariusza. Nie mówię tu o niczym z perspektywy miłośniczki przeszłości. Pominęłam swoje nazwisko, ponieważ moja rodzina jest znana i wolałabym nie wiązać jej starożytnej sławy, czynów i epitafiów ze swoją opowieścią. Mariusz także, zwierzając się Lestatowi, nie podał nazwiska swojej rzymskiej rodziny. Szanuję jego wybór i również nie ujawniam niczego poza imionami. August panował na cesarskim tronie od ponad dziesięciu lat. W tym cudownym okresie wykształcone Rzymianki cieszyły się niezmierną swobodą. Moim ojcem był zamożny senator, miałam pięciu braci, którym wiodło się w życiu; wychowałam się bez matki, choć pod czułą opieką greckich preceptorów i nianiek, którzy spełniali wszystkie moje zachcianki. Tak, gdybym naprawdę chciała utrudnić ci życie, Davidzie, pisałabym w klasycznej łacinie. Ale nie uczynię tego. Muszę ci też wyznać, że w odróżnieniu od twojej moja nauka angielskiego była chaotyczna i bynajmniej nie oparta na sztukach Szekspira. Zaprawdę w swych wędrówkach przez epoki historyczne i literackie przebyłam wiele stadiów rozwoju języka angielskiego, lecz najdokładniej zapoznawałam się z nim w tym stuleciu, dlatego piszę codzienną angielską mową. Istnieje po temu jeszcze jeden powód, który z pewnością zrozumiesz, jeżeli czytałeś współczesne tłumaczenia Satyrikonu Petroniusza lub satyr Juwenala. Bardzo nowoczesny angielski stanowi dość dobry odpowiednik łaciny moich czasów. Nie dowiesz się tego z oficjalnych pism cesarstwa rzymskiego. Za to widać to dokładnie w napisach na pompejańskich murach. Posługiwaliśmy się wymyślnym językiem, naszpikowanym niezliczonymi, dowcipnymi skrótami i wyrażeniami potocznymi. Dlatego będę używać takiej odmiany angielskiego, która wydaje mi się naturalnym odpowiednikiem swobodnej łaciny.