mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Rice Morgan - Krąg czarnoksiężnika 1 - Przeznaczenie bohaterów

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Rice Morgan - Krąg czarnoksiężnika 1 - Przeznaczenie bohaterów.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 167 stron)

Wyprawa Bohaterów (Księga 1 Kręgu Czarnoksiężnika) Morgan Rice Przekład: Michał Głuszak Tytuł oryginału A QUEST OF HEROES

O autorce Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Swoją renomę zawdzięcza cyklom opowieści pod tytułem THE VAMPIRE JOURNALS – obejmujący jedenaście ksiąg (kolejne w trakcie pisania); THE SURVIVAL TRILOGY – postapokaliptyczny dreszczowiec obejmujący dwie księgi (kolejna w trakcie pisania); KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA – epickie fantasy, obejmujące trzynaście ksiąg (kolejne w trakcie pisania) Książki jej autorstwa dostępne są w wersjach audio i drukowanej, i zostały przetłumaczone na język niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, portugalski, japoński, chiński, szwedzki, holenderski, turecki, węgierski, czeski oraz słowacki (kolejne wersje językowe w trakcie opracowywania). Morgan chętnie czyta wszelkie wiadomości od was. Zachęcamy zatem do kontaktu z nią za pośrednictwem strony www.morganricebooks.com, gdzie będziecie mogli dopisać swój adres do listy emaili, otrzymać bezpłatną wersję książki i darmowe materiały reklamowe, pobrać bezpłatną aplikację, otrzymać najnowsze, niedostępne gdzie indziej wiadomości, połączyć się poprzez Facebook i Twitter i po prostu pozostać w kontakcie!

Wybrane komentarze do książek Morgan Rice KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA zawiera wszystko, co niezbędne, aby odnieść natychmiastowy sukces: fabułę, kontrspisek, tajemnicę, dzielnych rycerzy, rozwijające się bujnie związki uczuciowe i złamane serca, podstęp i zdradę. Zapewni rozrywkę na wiele godzin i zadowoli czytelników w każdym wieku. Zalecana jako stała pozycja w biblioteczce każdego czytelnika fantasy. -Books and Movie Reviews, Roberto Mattos Rice robi świetną robotę wciągając czytelnika w swoją opowieść od samego jej początku; wykorzystuje doskonałe jakościowo opisy wykraczające poza zwykłą scenerię.... Ładnie napisane i łatwo się czyta. -Black Lagoon Reviews (komentarz dotyczący Turned) Idealna opowieść dla młodych czytelników. Morgan Rice zrobiła świetną robotę budując niezwykły ciąg zdarzeń… Orzeźwiająca i niepowtarzalna. Skupia się wokół jednej dziewczyny… jednej niezwykłej dziewczyny! Wydarzenia zmieniają się w wyjątkowo szybkim tempie. Łatwo się czyta. Zalecany nadzór rodzicielski. -The Romance Reviews (komentarz dotyczący Turned) Zawładnęła moją uwagą od samego początku i do końca to się nie zmieniło... To historia o zadziwiającej przygodzie, wartkiej i pełnej akcji od samego początku. Nie ma tu miejsca na nudę. -Paranormal Romance Guild (komentarz dotyczący Turned) Kipi akcją, romansem, przygodą i suspensem. Sięgnij po nią i zakochaj się na nowo. - vampirebooksite.com (komentarz dotyczący Turned) Wspaniała fabuła. To ten rodzaj książki, którą ciężko odłożyć w nocy. Zakończona tak nieoczekiwanym i spektakularnym akcentem, iż będziesz natychmiast chciał kupić drugą część, tylko po to, aby zobaczyć, co będzie dalej. -The Dallas Examiner (komentrz dotyczący Loved) Rywal ZMIERZCHU oraz PAMIĘTNIKÓW WAMPIRÓW. Nie będziesz mógł oprzeć się chęci czytania do ostatniej strony. Jeśli jesteś miłośnikiem przygody, romansu i wampirów to ta książka jest właśnie dla ciebie! -Vampirebooksite.com (komentarz dotyczący Turned) Morgan Rice udowadnia kolejny już raz, że jest szalenie utalentowaną autorką opowiadań… Jej książki podobają się szerokiemu gronu odbiorców łącznie z młodszymi fanami gatunku fantasy i opowieści o wampirach. Kończy się niespodziewanym akcentem, który pozostawia czytelnika w szoku. -The Romance Reviews (komentarz dotyczący Loved)

Książki z cyklu KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA autorstwa Morgan Rice A QUEST OF HEROES (Book #1) – Wyprawa Bohaterów A MARCH OF KINGS (Book #2) – Marsz Władców A FATE OF DRAGONS(Book #3) – Los Smoków A CRY OF HONOR(Book #4) – Zew Honoru A VOW OF GLORY(Book #5) – Blask Chwały A CHARGE OF VALOR(Book #6) – Szarża Walecznych A RITE OF SWORDS (Book #7) – Rytuał Mieczy A GRANT OF ARMS (Book #8) – Ofiara Broni A SKY OF SPELLS (Book #9) – Niebo Zaklęć A SEA OF SHIELDS (Book #10) – Morze Tarcz A REIGN OF STEEL (Book #11) – Żelazne Rządy A LAND OF FIRE (Book #12) – Kraina Ognia A RULE OF QUEENS (Book #13) – Rządy Królowych THE SURVIVAL TRILOGY ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (Book #1) ARENA TWO (Book #2) THE VAMPIRE JOURNALS TURNED (Book #1) LOVED (Book #2) BETRAYED (Book #3) DESTINED (Book #4) DESIRED (Book #5) BETROTHED (Book #6) VOWED (Book #7) FOUND (Book #8) RESURRECTED (Book #9) CRAVED (Book #10) FATED (Book #11)

– Niespokojna ta głowa, co koronę nosi – William Shakespeare

Spis treści ROZDZIAŁ DRUGI ROZDZIAŁ TRZECI ROZDZIAŁ CZWARTY ROZDZIAŁ PIĄTY ROZDZIAŁ SZÓSTY ROZDZIAŁ SIÓDMY ROZDZIAŁ ÓSMY ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY ROZDZIAŁ DZIESIĄTY ROZDZIAŁ JEDYNASTY ROZDZIAŁ DWUNASTY ROZDZIAŁ TRZYNASTY ROZDZIAŁ CZTERNASTY ROZDZIAŁ PIĘTNASTY ROZDZIAŁ SZESNASTY ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY ROZDZIAŁ OSIEMNASTY ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

ROZDZIAŁ PIERWSZY Na najwyższym pagórku niziny Zachodniego Królestwa Kręgu stał chłopiec. Spoglądał na północ, gdzie na nieboskłon wschodziło pierwsze słońce. Zielenią pokryte wzniesienia, przedzielone dolinami i szczytami, ciągnęły się po horyzont, niczym garby wielbłąda. Wczesne promienie słońca zabarwiły poranną mgłę odcieniem spalonej pomarańczy i iskrząc natchnęły magią, która współgrała z nastrojem chłopca. Rzadko wstawał tak wcześnie, czy zapuszczał się tak daleko od domu – nigdy też nie wspinał się tak wysoko, gdyż wiedział, że rozgniewałoby to jego ojca. Tego dnia jednak było mu wszystko jedno. W tym dniu nie liczyły się żadne zasady ani obowiązki, które przytłaczały go przez czternaście lat jego życia. Ten dzień był bowiem inny. Tego dnia upomniało się o niego przeznaczenie. Thorgrin z Zachodniego Królestwa południowej prowincji klanu McLeod, dla wszystkich po prostu Thor, najmłodszy z czterech braci, był najmniej lubiany przez ojca. Całą noc nie spał, nie mogąc doczekać się tego dnia. Z oczami czerwonymi z braku snu przewracał się z boku na bok na łóżku i modlił, aby wreszcie wzeszło pierwsze słońce. Taki dzień bowiem zdarzał się tylko raz na kilka lat i gdyby go przegapił, Thor już na wieczność zostałby w wiosce i doglądał stada ojca. Myślenie o tym było nie do zniesienia. Dzień Poboru do królewskiej armii. Dzień, w którym oddziały armii przeszukują każdą prowincję i wybierają spośród ochotników przyszłych wojowników królewskiego legionu. Przez całe swoje życie Thor marzył tylko o tym. Dla niego życie miało tylko jeden cel: dołączyć do Srebrnej Gwardii, elitarnego kręgu rycerzy królewskich noszących najznakomitsze zbroje i posługujących się najlepszą bronią, jaką można tylko znaleźć w obydwu królestwach. Zanim jednak ktokolwiek dołączył do Srebrnej Gwardii, musiał zostać członkiem legionu, zastępu giermków w wieku od czternastu do dziewiętnastu lat. Jedynie synowie arystokracji oraz wsławionych w boju wojowników dostępowali tego zaszczytu. Innego sposobu nie było. Dzień Poboru był jedynym odstępstwem, rzadkim wydarzeniem organizowanym co kilka lat, kiedy to liczebność członków legionu spadała i ludzie króla przeszukiwali prowincje zaciągając nowych rekrutów. Wiadomo było, iż tylko niewielu młodzieńców spośród ludu zostanie wybranych, a jeszcze mniej w rzeczywistości dołączy do legionu. Thor śledził horyzont wnikliwym wzrokiem, wypatrując jakiegokolwiek ruchu. Wiedział, że oddział Srebrnej Gwardii musi przybyć tą drogą, jedyną prowadzącą do jego wioski. Chciał być pierwszym, który ich zauważy. Owce pasące się wokół beczały domagając się, aby sprowadził je z powrotem na dół, gdzie roślinność była bogatsza i smaczniejsza. Próbował nie zwracać uwagi ani na hałas, ani na odór. Teraz naprawdę musiał się skupić. Jedyną rzeczą, która pozwoliła mu przetrwać te wszystkie lata spędzone na pasaniu owiec, usługiwaniu ojcu i swoim braciom, byciu tym, któremu powierzano najwięcej obowiązków i okazywano najmniej troski, była myśl, że kiedyś opuści to miejsce. Pewnego dnia, kiedy Srebrna Gwardia zjawi się w jego wiosce, Thor zaskoczy wszystkich, którzy go nie doceniają i zostanie wybrany. W mgnieniu oka wsiądzie do powozu i pożegna się z dotychczasowym życiem. Ojciec Thora, oczywiście, nigdy tak naprawdę nie widział w nim kandydata na legionistę.

W zasadzie nie uważał, aby chłopiec miał być jakimkolwiek kandydatem. Całą swoją miłość i uwagę ofiarował trzem starszym braciom Thora. Najstarszy z nich miał dziewiętnaście lat, młodsi urodzili się kolejno rok po roku, co oznaczało, że różnica wieku między najmłodszym z nich a Thorem wynosiła trzy lata. Być może za sprawą tej różnicy, bądź też z powodu podobieństwa, jakie łączyło trzech starszych braci, trzymali oni tylko ze sobą, ledwo zauważając jego istnienie. Co gorsze, przewyższali go wzrostem, siłą i muskulaturą. Thor nie był niski, jednak w porównaniu z nimi czuł się mały, a jego umięśnione nogi wyglądały mizernie przy ich wyrzeźbionych niczym z dębu kończynach. Ojciec Thora nie widział potrzeby tego zmieniać – chłopiec miał paść owce i dbać o broń, podczas gdy jego bracia trenowali. W powszechnym przekonaniu chłopiec miał spędzić życie w cieniu wielkich dokonań swoich braci. Gdyby te plany miały się powieść, Thor zostałby tutaj, pochłonięty przez wioskę, obarczony obowiązkiem wspierania rodziny. Thor czuł też, iż bracia paradoksalnie obawiali się go, być może nawet nienawidzili. Dostrzegał to w każdym ich spojrzeniu, każdym geście. W jakiś dziwny sposób wywoływał u nich strach i zazdrość. Być może dlatego, że nie był do nich podobny, ani nie mówił z typową dla nich manierą. Różnił się też ubiorem, gdyż ich ojciec odkładał lepsze szaty – w kolorze purpury i szkarłatu – oraz złocony oręż dla jego braci, pozostawiając mu szorstkie parciane okrycie. Mimo tego chłopcu udawało się panować nad swym ubiorem: związywał koszulę w pasie, a teraz, kiedy lato było w pełni, odciął rękawy pozwalając, by wiatr muskał jego silne ręce. Nosił też szorstkie lniane spodnie, jego jedyne, oraz obuwie z najtańszej skóry, zawiązywane na przedzie łydki. W żadnej mierze nie przypominało butów jego braci, ale Thor używał go z powodzeniem. Był to typowy strój pasterski. Chłopcu daleko jednak było do typowego pasterza: wysoki jak na swój wiek, szczupły, z dumnie zarysowaną szczęką, szlachetnie wysuniętym podbródkiem, wysoko umieszczonymi kośćmi policzkowymi i szarymi oczami, wyglądał jak wojownik na wygnaniu. Jego proste kasztanowe włosy opadały falując w dół za uszy, a oczy błyszczały, niczym diamenty na słońcu. Thor wiedział, że tego dnia jego bracia będą mogli dłużej spać, najeść się do syta i zaprezentować w najlepszym rynsztunku ze szczerym ojcowskim błogosławieństwem – podczas gdy jemu nie będzie nawet dane wziąć udziału w wydarzeniu. Raz poruszył ten temat, ale nie poszło za dobrze – ojciec krótko uciął rozmowę i Thor nigdy już do tego nie wracał. To po prostu było nie w porządku. Chłopiec zamierzał przeciwstawić się planom ojca: na widok królewskiego orszaku gotów był pobiec do domu i oznajmić mu o swojej decyzji – niech się dzieje, co chce – on i tak pokaże się ludziom króla. Pragnął uczestniczyć w werbunku tak jak inni. Jego ojciec nie mógł go powstrzymać. Na samą myśl o tym Thor czuł ucisk w żołądku. Dostrzegł ich, kiedy pierwsze słońce już wzeszło, a drugie pojawiło się na horyzoncie i rozjaśniło purpurowe niebo kolorem miętowej zieleni. Z wrażenia wyprostował się jak struna, a włosy stanęły mu dęba. W oddali widział ledwie zarysowany kształt konnego powozu i kurz unoszący się spod kół. Kiedy pojawił się następny powóz, serce zabiło mu ze zdwojoną siłą. Nawet z tak dużej odległości można było dostrzec ich blask w świetle dwóch słońc, niczym błysk srebrnołuskiej ryby, która wyskoczyła nad powierzchnię wody. Doliczywszy dwunastu powozów, Thor nie był już w stanie dłużej czekać. Obrócił się i z sercem dudniącym w piersiach, po raz pierwszy w życiu zapominając o swych owcach, zbiegł z pagórka potykając się co chwila, zdecydowany zrobić wszystko, co konieczne, aby ludzie króla dowiedzieli się o nim. *

Ledwo łapiąc oddech, popędził w dół pagórka między drzewami, ocierając się o gałęzie i nie zwracając na nic uwagi. Dotarł na polanę, z której rozlegał się widok na jego wieś położoną poniżej: senną osadę pełną jednopiętrowych, ulepionych z białej gliny domostw, ich dachów pokrytych strzechą oraz kilkadziesiąt osób krzątających się dookoła. Z kominów powoli sączył się dym. Thor wiedział, iż większość mieszkańców wstała wcześnie by przygotować poranny posiłek. Jego sielankowa wioska położona była w wystarczającej odległości od królewskiego dworu – o cały dzień jazdy konno – aby zniechęcić do składania odwiedzin. Była to zwyczajna rolnicza osada na skraju Kręgu jakich wiele, jeszcze jeden trybik w wielkim kole, jakim było Zachodnie Królestwo. Thor ruszył biegiem przez plac wiejski, wzbijając za sobą tumany kurzu. Psy i kury tylko uciekały mu spod nóg. Jakaś kobiecina, siedząc w kucki przy przydomowym ognisku, syknęła na niego nad kociołkiem pełnym gotującej się wody. – Zwolnij chłopcze! – pisnęła, kiedy przebiegał koło niej zasypując kurzem ognisko. Thor nie zatrzymałby się teraz dla nikogo. Skręcił w jedną boczną uliczkę, potem następną, manewrując dobrze sobie znanymi ścieżkami, aż w końcu dotarł do domu. Była to mała, niczym nie wyróżniająca się chata jakich wiele, ze ścianami z białej gliny i kanciastym dachem pokrytym strzechą. Podobnie jak w większości tego typu domostw, wewnątrz była jedna izba przedzielona w połowie – po jednej stronie spał ojciec, a po drugiej starsi bracia. Co ciekawsze, na tyłach znajdował się niewielki kurnik i to tutaj Thor z czasem musiał nocować. Na początku spał z braćmi, ale w miarę tego, jak rośli, stawali się bardziej złośliwi i izolowali się od Thora, ostentacyjnie pokazując najmłodszemu bratu, iż nie ma tu dla niego miejsca. Bolało go to, ale i cieszyło, gdyż teraz miał własny kąt. Wolał zniknąć im z oczu. Potwierdzało się tylko to, co już dobrze wiedział – w tej rodzinie był ledwo tolerowany. Thor podbiegł do drzwi, otworzył je i bez wahania wpadł do izby. – Ojcze! – krzyknął, próbując złapać oddech – Srebrna Gwardia! Już są! Bracia wraz z ojcem siedzieli pochyleni nad śniadaniem, ubrani w swoje najlepsze odzienie. Usłyszawszy jego słowa, zerwali się od stołu i, przepychając się koło Thora w drzwiach, wybiegli na drogę. Thor dołączył do nich szybko i razem już wpatrywali się w horyzont. – Nikogo nie widzę – rzekł basowym głosem Drake, najstarszy z braci. Najszerszy w ramionach, z włosami przyciętymi krótko podobnie jak u młodszych braci, brązowymi oczyma i wygiętymi w pogardzie ustami, spojrzał gniewnie na Thora, jak to zresztą miał w zwyczaju robić. – Ani ja – wtórował mu Dross, o rok młodszy od Drake’a, zawsze trzymający stronę starszego brata. – Jadą! – odkrzyknął Thor – Przyrzekam! Ojciec chłopców zwrócił się do Thora i stanowczo zacisnął ręce na jego ramionach. – A skąd niby to wiesz? – zapytał. – Widziałem ich. – Gdzie, jak? Thor zawahał się na moment; dał ojcu się podejść. Ojciec dobrze wiedział, że jedynym miejscem, z którego Thor mógł dostrzec orszak, był szczyt tego wysokiego wzniesienia. Chłopiec zawahał się na chwilę nie wiedząc, co odpowiedzieć. – Ja…wspiąłem się na to wzniesienie– – Wraz ze stadem? Wiesz dobrze, iż nie wolno z nimi się tak oddalać. – Ale dziś to co innego. Musiałem sprawdzić. Ojciec spojrzał na niego gniewnie.

– Natychmiast idź do izby, przynieś braciom ich miecze i wypoleruj je, aby wyglądały jak najlepiej kiedy przybędą ludzie króla. To powiedziawszy, odwrócił się do pozostałych braci, którzy nadal wpatrywali się w horyzont. – Myślisz, że nas wybiorą? – spytał Durs, najmłodszy z tej trójki, a zarazem starszy o pełne trzy lata od Thora. – Byliby głupcami, gdyby tego nie zrobili – odrzekł ojciec. – Brakuje im ludzi w tym roku. Przyjęli niewielu rekrutów, inaczej w ogóle by tu nie zaglądali. Wyprostować mi się ale już! Cała trójka! Z podniesionym czołem i wypiętą piersią! Nie patrzcie im prosto w oczy, ale też nie odwracajcie wzroku. Bądźcie silni i pewni siebie. Nie okazujcie słabości. Jeśli chcecie należeć do królewskiego legionu, to zachowujcie się tak, jakbyście już tam byli. – Tak ojcze! – odrzekli chórem i przyjęli postawę. Po czym odwrócił się, spojrzał na Thora i zapytał: – Co ty tutaj jeszcze robisz?. Do środka! Thor przystanął, czując się wewnętrznie rozdarty. Nie chciał okazywać ojcu nieposłuszeństwa, musiał jednak z nim porozmawiać. Serce łomotało szalenie, kiedy tak stał rozmyślając. W końcu zdecydował, iż najlepiej będzie jak posłucha ojca i przyniesie miecze braci, a dopiero potem z nim porozmawia. Na nic zdałby się teraz jego sprzeciw. Ruszył pędem przez chatę na tyły, gdzie znajdowała się komórka z orężem. Znalazł trzy miecze braci – okazy prawdziwego kunsztu – uwieńczone rękojeściami z najlepszego srebra, podarunki od ojca, na które pracował przez lata. Chwycił trzy na raz i ruszył z powrotem, jak zwykle zdumiony ich ciężarem. Podbiegł do braci, rozdał miecze i spojrzał na ojca. – No jak to, nie wypolerowane? – zapytał Drake. Ojciec spojrzał na Thora wzrokiem pełnym dezaprobaty i miał już coś powiedzieć, kiedy chłopiec wybuchnął: – Ojcze, błagam. Muszę z Tobą porozmawiać! – Poleciłem ci, abyś doprowadził broń do jak najlepszego wyglądu. – Ojcze, błagam! Ojciec spojrzał na niego. Musiał dostrzec powagę na twarzy chłopca, bo w końcu zapytał: – No, co tam? – Chcę tam iść. Razem z innymi. Być wybranym do legionu! Za plecami Thora rozległ się donośny śmiech jego braci, a jego twarz zapłonęła purpurą. Jego ojcu daleko było jednak do śmiechu; wprost przeciwnie, rozgniewało go to jeszcze bardziej. – Czyżby? Thor skinął głową stanowczo. – Mam czternaście lat. Nadaję się. – Czternaście lat to minimum – skwitował lekceważąco Drake. – Gdyby cię przyjęli, byłbyś najmłodszym rekrutem. Ty myślisz, że wybraliby ciebie w miejsce kogoś takiego jak ja, o pięć lat od ciebie starszego? – Bezczelny, no – powiedział Durs. – Zawsze taki był. Thor zwrócił się w kierunku braci i powiedział: –Was nie pytałem. – Ojcze, błagam. Daj mi szansę. To wszystko, o co proszę. Wiem, że jestem jeszcze młody, ale sprawdzę się, kiedyś – prosił Thor. Ale ojciec jedynie pokręcił głową.

– Nie jesteś żołnierzem. Nie jesteś taki, jak twoi bracia. Jesteś pasterzem. Twoje życie jest tu, przy mnie. Będziesz wykonywał swoje obowiązki i to dobrze. Nie powinno się mierzyć zbyt wysoko. Zaakceptuj swój los i naucz się go kochać. Thor czuł, że jego serce pęka z żalu, a życie legnie w gruzach. Nie, pomyślał. Tak nie będzie. – Ale ojcze… – Cisza! – wrzasnął ojciec, a jego przenikliwy głos przeciął powietrze jak batem świsnął – Dość już tego. Oto i oni. Zmiataj stąd i zachowuj się, gdy tu będą! Jedną ręką odepchnął Thora, jak gdyby ten był przedmiotem, którego nie chce widzieć, i podszedł do przodu. Miejsce na piersi, w które uderzył chłopca, zapulsowało boleśnie. Nagle rozległo się wielkie dudnienie. Ludzie zaczęli wychodzić z domów i ustawiać się wzdłuż drogi. Rosnący z każdą chwilą obłok kurzu zwiastował nadjeżdżającą królewską karawanę. Po chwili dwanaście konnych powozów wtargnęło do wioski z łomotem, jak gdyby nagle rozszalała się burza z piorunami. Przybyli. Jak nie zapowiedziani goście. Ich powozy zatrzymały się nieopodal domu Thora. Konie prychały i podskakiwały niespokojnie. Kłęby kurzu przerzedzały się z powolna, a Thor z niecierpliwością usiłował podejrzeć broń i zbroję przybyszy. Nigdy jeszcze nie był tak blisko rycerzy Srebrnej Gwardii. Serce waliło mu z podniecenia. Jadący na czele wojownik właśnie zsiadał z konia. Oto przybył prawdziwy członek Srebrnej Gwardii, odziany w błyszczącą kolczugę, z mieczem przytwierdzonym do pasa. Wyglądał na około trzydzieści parę lat. Prawdziwy żołnierz – jego twarz pokrywała szczecina i blizny, a krzywy nos był zapewne pamiątką po którejś z bitew. Thor nigdy jeszcze w swym życiu nie widział tak potężnego mężczyzny – ramiona miał szerokie jak u dwóch stojących przy sobie rycerzy. Z jego wyrazu twarzy łatwo można było odczytać, kto tu dowodzi. Zeskoczył z konia wprost na piaszczystą drogę i, z brzęczącymi ostrogami, podszedł do chłopców stojących w szeregach. Jak wieś długa i szeroka, dziesiątki chłopców stały na baczność z wyrazem nadziei na twarzy. Dołączenie do Srebrnej Gwardii wiązało się z życiem przepełnionym zaszczytami, bitwami, renomą i chwałą, ale też z otrzymaniem ziem, tytułów i bogactw. Oznaczało najlepszą pannę młodą, najpiękniejsze ziemie i życie w chwale. Było zaszczytem dla całej rodziny. Pierwszym krokiem do tej chwały było zaś wstąpienie do legionu. Thor przyjrzał się uważnie wielkim złoconym powozom i zrozumiał, że mogą pomieścić ograniczoną liczbę rekrutów. Królestwo było zaś rozległe i karawanie Srebrnej Gwardii pozostało jeszcze wiele miejscowości do odwiedzenia. Thor zachłysnął się powietrzem, kiedy zdał sobie sprawę z tego, iż jego szanse były jeszcze mniejsze niż myślał do tej pory. Musiałby pokonać wszystkich innych chłopców, wielu z nich doświadczonych w młodzieńczych bójkach, wliczając w to także jego trzech braci. Marnie to wyglądało. Ledwie łapiąc oddech, Thor obserwował, jak barczysty wojownik w ciszy podchodził do kolejnych chłopców i oceniał ich wzrokiem. Zaczął od najdalszego zakątka i powoli zakreślał koło. Thor oczywiście znał wszystkich tych chłopców. Wiedział, iż niektórzy z nich, choć do tego nigdy by się nie przyznali, nie chcieli wstępować do legionu mimo, że ich rodziny właśnie tego od nich oczekiwały. Bali się; nie nadawali się na żołnierzy. Thor nie mógł znieść tego upokorzenia. Czuł, że zasługuje, tak jak oni wszyscy, aby wziąć udział w naborze. To, że jego bracia byli starsi, wyżsi i silniejsi nie musiało oznaczać, że nie miał prawa stać wśród nich i zostać wybranym. Płonął nienawiścią do swego ojca i niemal ze skóry wyskoczył, kiedy wojownik podszedł bliżej.

Zatrzymał się, pierwszy raz, przy jego braciach. Zlustrował ich od pięt po czubki głów i był pod wrażeniem. Wybrał jedną z ich pochew z mieczem i szarpnął, jakby chciał sprawdzić, na ile solidna jest ta broń. Uśmiechnął się szeroko. – Nie używałeś jeszcze miecza w walce, co chłopcze? – zapytał Drake’a. Pierwszy raz w życiu Thor widział, jak Drake zaczął się denerwować. Brat przełknął ślinę. – Nie, panie. Ale często używałem go w praktyce i miałem nadzieję… –W praktyce! Mężczyzna wybuchnął gromkim śmiechem i odwrócił się do pozostałych żołnierzy, którzy razem z nim już śmiali się Drake’owi prosto w twarz. Drake cały płonął ze wstydu. Thor nigdy w życiu nie widział, aby jego najstarszy brat był zażenowany. Zazwyczaj to on zawstydzał innych. – Zatem przekażę naszym wrogom, kogo mają się obawiać – Drake’a, który w praktyce nauczył się władać mieczem. Znów rozległ się śmiech żołnierzy. Wojownik podszedł do pozostałych dwóch braci. – Trzej z jednego chowu – powiedział pocierając zarost na brodzie – to może się przydać. Wszyscy jesteście słusznego wzrostu. Choć bez doświadczenia. Jeśli na coś macie się przydać, będziecie musieli jeszcze dużo ćwiczyć. Zamilkł na chwilę, po czym powiedział: – Przypuszczam, że znajdzie się dla was miejsce. Skinął głową w kierunku tylnego powozu. – Wskakujcie i to szybko, zanim się rozmyślę. Promieniejąc ze szczęścia, bracia ruszyli pędem w kierunku powozu. Thor dostrzegł, że ich ojciec był również uradowany. Z każdym krokiem braci, w Thorze narastało jednak poczucie zawodu. Wojownik odwrócił się i ruszył w kierunku następnego domostwa. Thor nie wytrzymał. – Panie! – krzyknął. Jego ojciec odwrócił się i zmierzył go wzrokiem. Chłopcu było już wszystko jedno. Żołnierz zatrzymał się i powoli odwrócił. Thor zrobił dwa kroki do przodu i z bijącym sercem wypiął pierś najdalej jak mógł. – Mnie jeszcze nie rozważyłeś, panie – powiedział. Zaskoczony takim zachowaniem, wojownik spojrzał badawczo na chłopca, jakby to był jakiś żart. – Ach nie? – spytał i kolejny raz wybuchnął śmiechem. Jego ludzie mu zawtórowali. Ale Thor nie przejął się tym. To była jego chwila. Teraz albo nigdy. – Chcę wstąpić do legionu! – powiedział. Wojownik podszedł do chłopca. – Co ty nie powiesz? – Wyglądał na rozbawionego. – A czternaście lat to już skończyłeś? – Tak. Dwa tygodnie temu. – Dwa tygodnie temu! – Mężczyzna ryknął śmiechem. Tak samo, jak jego ludzie nieopodal. – W takim razie, nasi wrogowie z pewnością trząść się będą ze strachu na sam twój widok. Thor czuł, że wojownik go tylko poniża. Musiał coś zrobić. Nie mógł pozwolić, aby ta

rozmowa skończyła się w ten sposób. Kiedy mężczyzna odwrócił się i chciał już odejść, Thor zrobił jeszcze kilka kroków i krzyknął: – Panie! Robisz wielki błąd! Tłum wydał z siebie przeraźliwy okrzyk zdumienia, żołnierz zaś zatrzymał się i powoli odwrócił w kierunku chłopca. Tym razem z jego wzroku emanował gniew i niezadowolenie. – Głupi chłopaku! – zawołał jego ojciec i pociągnął go w kierunku domostwa – do domu, prędko! – Nie! – odkrzyknął Thor strącając rękę ojca ze swego ramienia. Wojownik podszedł do niego, a ojciec odsunął się do tyłu. –Wiesz, jaka kara grozi za obrazę wojownika Srebrnej Gwardii? – warknął żołnierz. Serce waliło mu jak oszalałe, ale Thor wiedział, iż nie może się wycofać. – Panie, proszę, wybacz mu – błagał ojciec. – To jeszcze dziecko i… – Nie mówiłem do ciebie – odparł żołnierz i miażdżącym wzrokiem zmusił ojca, by ten odwrócił głowę. Po czym wrócił do Thora. – Odpowiadaj! Thor przełknął ślinę nie będąc w stanie wykrzesać z siebie ani słowa. Inaczej to sobie wyobrażał. – Znieważając Srebrną Gwardię, znieważasz samego króla – odpowiedział potulnie Thor recytując z pamięci. – Dokładnie – powiedział mężczyzna. – Co oznacza, iż jeśli zechcę, mogę ukarać cię czterdziestoma batami. – Panie, nie chciałem nikogo obrażać – odrzekł Thor. – Ja tylko chcę zostać wybrany. Błagam. Marzyłem o tym przez całe swoje życie. Proszę. Pozwólcie mi do was dołączyć. Kiedy tak stali, wyraz twarzy wojownika powoli złagodniał. Po dłuższej chwili potrząsnął głową. – Jesteś jeszcze młody. Masz dumne serce, ale nie jesteś jeszcze gotowy. Wróć do nas, kiedy dorośniesz. To powiedziawszy, wojownik odwrócił się i jak burza pomaszerował w kierunku swojego konia, nie zwracając uwagi na pozostałych chłopców. W mgnieniu oka wspiął się na wierzchowca. Thor stał w miejscu przybity całym zajściem, kiedy karawana ruszyła. Tak szybko, jak się pojawiła, tak i znikła. Ostatnią rzeczą, którą Thor dostrzegł, byli jego bracia siedzący na tyłach ostatniego powozu, spoglądający na niego szyderczo, z dezaprobatą. Odjeżdżali daleko, do lepszego życia. Thor czuł się tak, jakby jakaś jego część umierała. W wiosce, w miarę jak emocje opadały, ludzie zaczęli wracać do swych domostw. – Głupi chłopaku! Czy ty wiesz jak niemądrze postąpiłeś? – warknął ojciec i chwycił go za ramiona – Czy zdajesz sobie sprawę, że mogłeś zniweczyć szanse swych braci? Thor strącił gwałtownie ręce ojca ze swoich ramion. Wtedy on uderzył chłopca w twarz. Thor poczuł kłujący ból i spiorunował ojca wzrokiem. Pierwszy raz w życiu jakaś jego część chciała oddać to uderzenie. Ale się wstrzymał. – Idź sprowadź owce do domu. W tej chwili! A kiedy wrócisz, nie oczekuj, iż dostaniesz coś do jedzenia. Pomyśl o tym, co zrobiłeś. O kolacji możesz zaś zapomnieć. – Może już wcale tu nie wrócę! – krzyknął Thor, odwrócił się i wybiegł, oby jak najdalej od tego domu, w kierunku wzgórz. – Thor! – wrzasnął głośno ojciec, aż przechodzący w pobliżu wieśniacy zatrzymali się i popatrzyli na niego.

Thor biegł najpierw truchtem, potem przyśpieszył. Chciał być jak najdalej stąd. Nie zauważył, iż z oczu płynęły mu łzy. Wszystkie jego marzenia właśnie legły w gruzach.

ROZDZIAŁ DRUGI Po wielu godzinach bezcelowej wędrówki wśród okolicznych wzniesień, kiedy to myśli o ostatnich wydarzeniach kotłowały się w jego głowie bez ustanku, Thor w końcu wybrał jeden z pagórków, usiadł z rękoma skrzyżowanymi na kolanach i spojrzał na horyzont. Drugi raz już nie przybędą. Przeznaczenie skazywało go na długie lata spędzone w tej wiosce w oczekiwaniu na kolejną szansę – jeśli w ogóle ludzie króla tu powrócą. Jeśli ojciec kiedykolwiek wyrazi zgodę. Teraz będzie musiał mieszkać z nim sam i z pewnością odczuje ojcowski gniew w pełnej okazałości. Nadal będzie wykonywał jego polecenia. Lata miną i Thor skończy tak, jak jego ojciec, służalczo przywiązany do tej wsi, podczas gdy jego bracia cieszyć się będą sławą i chwałą. Czuł, jak krew w nim wzbiera na myśl o swym poniżeniu. Jednego był pewien: nie tak miało wyglądać jego życie. Dręczyły go rozpaczliwe myśli, co miałby teraz robić, jak odmienić swój los, ale odpowiedź nie nadchodziła. Takie karty rozdało mu życie. Po wielu godzinach, przygnębiony, wstał i ruszył z powrotem tak dobrze znanymi sobie wzgórzami, wyżej i wyżej. W końcu zwrócił swe kroki w kierunku stada owiec pozostawionego na wysokim pagórku. Pierwsze słońce skłaniało się już ku zachodowi, drugie zaś stało w zenicie rozświetlając okolicę zieloną poświatą. Nie spieszył się. Bezwiednie wyjął zza pasa procę, której skórzany uchwyt nosił ślady wielu lat użytkowania. Włożył rękę do woreczka umocowanego na biodrze i pogładził swą kolekcję kamyków, z których każdy gładszy był od poprzedniego. Przez te wszystkie lata zbierał je w najlepszych strumykach. Czasami strzelał do ptaków, innym razem do wszelakiej maści gryzoni. Wyrobił w sobie ten nawyk przez długie lata spędzone na pasaniu owiec. Na początku nie trafiał w nic. Raz jednak udało mu się trafić w ruchomy cel. Od tego czasu już nie chybiał. Strzelanie z procy stało się nieodłączną częścią jego zajęć i nie raz przyniosło ulgę w złości. Jego bracia może i potrafili jednym zamachnięciem miecza przeciąć polano – nigdy jednak nie udałoby im się trafić kamieniem w ptaka będącego w locie. Chłopiec bezwiednie umieścił kamień w procy, wychylił się i strzelił z całą siłą udając, iż celuje w ojca. Trafił w gałąź drzewa, które rosło w oddali, odcinając ją elegancko. Kiedy tylko zdał sobie sprawę, iż jest w stanie zabić uciekające zwierzęta, przestał w nie celować w obawie przed skutkami swojej śmiercionośnej umiejętności, nie chcąc ranić żadnego stworzenia. Teraz za cel obierał gałęzie, chyba że lis czyhał na jego stado. Z czasem jednak dzikie zwierzęta nauczyły się omijać owce Thora z daleka, dzięki czemu, było to najbezpieczniejsze stado w całej wsi. Chłopiec często myślał o swych braciach, o tym gdzie teraz byli, i krew się w nim gotowała. Po jednym dniu zapewne dotarli do królewskiego dworu. Widział to doskonale oczami swej wyobraźni. Widział, jak wjechali przy fanfarach, witani przez ludzi odzianych w najznakomitsze szaty. Witani przez wojowników. Przez członków Srebrnej Gwardii. Widział, jak przydzielono ich do baraków legionu i miejsca na placu treningowym, by walczyć najznakomitszą bronią. Jak każdy z nich zostawał giermkiem słynnego rycerza. Pewnego dnia oni sami staną się rycerzami, otrzymają swego rumaka, własny herb i własnego giermka. Widział, jak biorą udział w licznych ucztach i biesiadują przy królewskim stole. Widział to cudowne życie, które wymknęło mu się z rąk. Thor czuł fizyczną niemoc i daremnie próbował pozbyć się jej ze swych myśli. Jakaś jego część, głęboko schowana, wołała do niego. Zdawała się mówić: nie poddawaj się, twoje przeznaczenie wykracza ponad to wszystko. Nie miał pojęcia, co to oznacza, ale przeczuwał, iż nie było mu pisane tutaj pozostać. Czuł, że jest inny. Może nawet wyjątkowy. Że nikt go nie

rozumie. I że nikt go nie docenia. Thor dotarł na szczyt wysokiego pagórka i dostrzegł swoje stado. Ułożone owce pasły się w grupie, z zadowoleniem przegryzając kępy traw. Wypatrując czerwonych plamek na ich grzbietach, które sam zostawił, przeliczył je szybko. I zamarł. Jednej owcy brakowało Policzył je jeszcze raz. I kolejny raz. Nie mógł uwierzyć: jedna przepadła. Nigdy mu się jeszcze nie zdarzyło, żeby zgubił owcę. Jego ojciec nie dałby mu żyć. Bardziej jednak martwiło go to, że zagubiła się gdzieś i błąka samotnie, narażona na niebezpieczeństwa czyhające w dziczy. Nie mógł znieść, kiedy jakaś niewinna istota skazana była na cierpienie. Chłopiec pognał na sam szczyt pagórka i zaczął przeczesywać wzrokiem horyzont. Po chwili zobaczył zaginioną owcę w oddali, o kilka wzniesień od niego, samotną, z czerwoną plamką na grzbiecie To ta dziksza w jego stadzie. Serce w nim zamarło, kiedy zdał sobie sprawę, iż nie tylko uciekła, ale też wybrała najgorszy ze wszystkich kierunków ucieczki, na zachód, prosto do puszczy Darkwood. Thor przełknął ślinę. Darkwood było zakazane – nie tylko dla owiec. Dla ludzi. Thor wiedział, od kiedy tylko nauczył się chodzić, iż nie wolno zapuszczać się do tej położonej poza granicami wsi puszczy. I nigdy tam nie był. Według legendy, pójście tam oznaczało niechybną śmierć – w tej niezmierzonej gęstwinie pełnej okrutnego zwierza. Spojrzał na zmierzchające już niebo. Nie mógł pozwolić, aby jego owca odeszła. Doszedł do wniosku, iż jeśli szybko pokona tę odległość, to uda mu się sprowadzić ją na czas. Rozejrzał się dokoła jeszcze raz, po czym ruszył za owcą, na zachód, w kierunku Darkwood, nad którym zbierały się właśnie ciężkie chmury. Miał złe przeczucie, ale nogi same go niosły. Wiedział – dla niego nie ma już powrotu, nawet gdyby chciał. Jakby zanurzał się w jakiś koszmar. * Bez zatrzymywania się pokonał kilka pagórków, które oddzielały go od gęstej kopuły drzew Darkwood. Wszelkie ślady kończyły się tu, gdzie puszcza miała swój początek. Thor wkraczał na nieznane tereny, rozgniatając z chrzęstem liście opadłe z rozgrzanych letnim słońcem drzew. Kiedy tylko przekroczył granicę puszczy, otoczyła go ciemność. To korony wysokich sosen nie przepuszczały żadnego światła. Thor poczuł też chłód, ale nie z powodu braku światła, czy niskiej temperatury. Było to coś, czego nie potrafił nazwać, jakby uczucie, że jest śledzony. Spojrzał w górę na wiekowe, sękate konary, grubsze od niego samego, które kołysząc się na wietrze skrzypiały złowieszczo. Ledwie uszedł kilkadziesiąt stóp, gdy wokół niego rozległy się dziwne zwierzęce odgłosy. Odwrócił się i z trudem dostrzegł polanę, z której wyruszył w głąb puszczy. Czuł, że już nie ma odwrotu. Zawahał się. Darkwood od zawsze istniało gdzieś na skraju osady, w odległych zakamarkach świadomości chłopca, jako coś głębokiego i tajemniczego. Żaden pasterz, który stracił owcę w puszczy, nigdy nie szedł jej tam szukać. Nawet jego ojciec. Zbyt mroczne i nierzeczywiste opowieści krążyły o tym miejscu. Ten dzień był jednak inny, było w nim coś, co sprawiło, iż chłopcu było wszystko jedno, wszelkie jego troski uleciały z wiatrem. Jakaś jego część chciała przekroczyć granice, uciec jak najdalej od domu, zdać się na swój los. Szedł dalej. Przystanął, kiedy zobaczył ślady, jakie musiała zostawić jego owca – ułamane gałązki – i ruszył przed siebie. Po jakimś czasie znowu zmienił kierunek. Jeszcze, zanim minęła kolejna godzina poszukiwań, Thora ogarnęła rozpaczliwa myśl, że

całkowicie się zgubił. Próbował przypomnieć sobie kierunek, z którego przyszedł – ale i tego nie był pewien. Czuł ucisk w żołądku. Pomyślał, iż jedyne wyjście z tego lasu leży gdzieś przed nim, więc szedł dalej. Wkrótce ujrzał snop światła w oddali i skierował się ku niemu. Zatrzymał się na skraju polany gwałtownie, jakby nogi wrosły mu w ziemię. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie zobaczył. Stał tam mężczyzna, odwrócony plecami do chłopca, ubrany w długą, satynową, błękitną szatę. Nie, raczej nie był to zwykły mężczyzna. Thor czuł, że postać była czymś innym. Być może to druid. Wysoki, wyprostowany, z głową ukrytą pod kapturem, stał nieruchomo, jakby troski tego świata zupełnie go nie dotyczyły. Thor nie wiedział, jak postąpić. Słyszał o druidach, ale nigdy żadnego nie spotkał. Znaki na szacie i jej misternie złotem utkane wykończenie świadczyły, iż nie był to też jakiś zwykły druid: nosił insygnia królewskie. Królewskiego dworu. Thor nie mógł zrozumieć, co tutaj robi królewski druid. Po chwili, która Thorowi wydawała się trwać wiecznie, druid odwrócił się do chłopca i spojrzał na niego. Thor od razu rozpoznał tę twarz. Aż mu dech w piersiach zaparło. Była to jedna z najpopularniejszych osób w królestwie: osobisty druid króla. Odwieczny doradca królów Zachodniego Królestwa, Argon. Już samo to, że był tu, w samym środku Darkwood, z dala od królewskiego dworu, było tajemnicze. Thor pomyślał, że sobie to tylko wyobraża. – Nie myli cię wzrok – rzekł Argon, patrząc chłopcu prosto w twarz. Jego głęboki, pradawny głos, zabrzmiał, jakby to drzewa do niego przemówiły. Duże, mgłą zasnute oczy zdawały się świdrować chłopca na wylot w próbie oceny. Thor poczuł falę intensywnej energii emanującej od druida – jakby stanął na wprost słońca. Chłopiec w mgnieniu oka upadł na kolano i pochylił głowę. – Panie – rzekł. – Wybacz, że ci przeszkodziłem. Brak szacunku dla doradcy króla oznaczał więzienie lub nawet śmierć. Prawdę tą wpajano chłopcu od jego narodzin. – Wstań, dziecko – powiedział Argon. – Powiedziałbym ci, gdybym chciał, abyś klęknął. Thor podniósł się powoli i spojrzał na druida. Argon podszedł bliżej, przyglądając się chłopcu przez dłuższą chwilę tak, że Thor poczuł zakłopotanie. – Masz oczy po matce – powiedział. Thor mrugnął oczyma, zaskoczony. Nigdy nie widział swojej matki, ani też nie spotkał nikogo poza swym ojcem, kto by ją znał. Powiedzieli mu, że umarła przy jego narodzinach. Thor zawsze odczuwał winę z tego powodu. Podejrzewał, iż to dlatego cała rodzina go nienawidziła. – Chyba mylisz mnie z kimś, panie – odrzekł. – Nie mam matki. – Ach nie? – spytał Argon z lekkim uśmieszkiem na twarzy. – Czyżbyś narodził się z mężczyzny? – Panie, miałem na myśli, iż matka umarła przy moich narodzinach. Dlatego sądzę, że się mylisz. – Tyś jest Thorgrin z klanu McLeod. Najmłodszy z czterech braci. Ten, którego nie wybrali. Thor otworzył szeroko oczy. Nie wiedział, co o tym myśleć. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś tak ważny jak Argon wiedział, kim on jest. Nawet w snach nie przypuszczał, że ktoś spoza wioski mógłby go znać. – Skąd… wiesz to wszystko, panie? Argon uśmiechnął się tylko, ale nie odpowiedział. Chłopiec poczuł w sobie nagłą ciekawość. – Skąd… – dodał, szukając słów – … skąd znacie moją matkę? Spotkaliście ją? Kim

była? Argon odwrócił się jednak i odszedł. – Innym razem – powiedział. Thor patrzył ze zdziwieniem, jak mężczyzna znika. To wszystko było tak oszałamiające i tajemnicze zarazem i tak szybko się działo. Chłopiec pomyślał, iż nie może pozwolić druidowi odejść i pobiegł za nim. – Co tutaj robicie? – spytał próbując go dogonić. Ten jednak, podpierając się antyczną, wyrzeźbioną z kości słoniowej laską, odchodził już podejrzanie szybkim krokiem. – Nie na mnie czekaliście panie, prawda? – Na kogóż innego? – spytał Argon. Pozostawiając za sobą polanę, Thor przyspieszył, aby zrównać się z druidem. – Ale dlaczego na mnie? Skąd wiedzieliście, że tu będę? Czego oczekujecie? – Tyle pytań – odrzekł Argon. – Tyle hałasu. Powinieneś nauczyć się słuchać. W miarę jak zagłębiali się w puszczę, Thor podążał za druidem starając się z całych sił nie odezwać do niego. – Przybyłeś w poszukiwaniu swej zaginionej owcy – stwierdził Argon. – Szlachetny uczynek. Ale tracisz czas. Ona tutaj nie przetrwa. Thor otworzył szeroko oczy. – Skąd to wiecie? – Znam sprawy, których ty nigdy nie poznasz, chłopcze. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Chłopiec zastanawiał się nad słowami druida cały czas próbując go dogonić. – Ale ty słuchać nie będziesz. Taka już twoja natura. Uparty jak twoja matka. Pobiegniesz za owcą zdecydowany za wszelka cenę ją ocalić. Thor poczerwieniał na twarzy, gdy Argon tak łatwo odczytał jego myśli. – Zadziorny jesteś – dodał. – Uparty. Zbyt dumny. Same pozytywne cechy. Pewnego dnia jednak mogą doprowadzić cię upadku. Argon zaczął wspinać się po porośniętej mchem grani. Thor podążył za nim. – Chcesz wstąpić do królewskiego legionu – powiedział Argon. – Tak! – odpowiedział Thor podniesionym głosem. – Mam jakieś szanse? Czy możesz sprawić, żeby tak się stało? Argon wybuchnął głębokim, pustym śmiechem, aż Thor poczuł ciarki na plecach. – Mogę sprawić, iż stanie się wszystko albo nic. Twe przeznaczenie zostało już spisane. Ale od ciebie zależy, czy je zrealizujesz. Thor nie rozumiał. Kiedy dotarli na szczyt grani, Argon zatrzymał się i spojrzał na chłopca, który stał zaledwie kilkanaście cali za nim. Thor czuł, jak pali go promieniująca od druida moc. – Twe przeznaczenie jest bardzo ważne – rzekł. – Nie odrzucaj go. Chłopiec otworzył szeroko oczy. Jego przeznaczenie? Ważne? Czuł, jak rośnie w nim duma. – Nie rozumiem. Mówisz zagadkami. Proszę, powiedz cos więcej. Argon znikł. Z wrażenia Thor otworzył usta. Rozglądał się wszędzie, nasłuchując zdziwiony. Czy on sobie to wszystko wyobraził? Czy to było tylko jakieś złudzenie? Odwrócił się i spojrzał w dół na puszczę. Z tego miejsca, wysoko na grani, widział o wiele więcej niż przedtem. Nagle dostrzegł jakiś ruch w oddali. Usłyszał pisk i był już pewien, że to jego owca. Potykając się, zbiegł w dół porośniętą mchem granią w kierunku, z którego dobiegał

dźwięk, z powrotem przez puszczę. Nie mógł jednak zapomnieć o swym spotkaniu z Argonem. Ledwie mógł pojąć to, co się przed chwilą wydarzyło. Co tu robił królewski druid? Tu, ze wszystkich możliwych miejsc? Czekał na Thora. Ale dlaczego? I co miał na myśli mówiąc o jego przeznaczeniu? Im bardziej starał się rozwikłać tą zagadkę, tym mniej ją rozumiał. Argon ostrzegł go, aby nie próbował, a jednocześnie nęcił, aby jednak to zrobił. Biegnąc w dół, Thor czuł rosnącą w nim obawę, jakby za chwilę miało wydarzyć się coś wielkiego. Wyminął zakręt i stanął jak wryty na widok tego, co zobaczył. W jednej chwili urzeczywistniły się wszystkie jego koszmary. Włosy stanęły mu dęba i zdał sobie sprawę, że popełnił śmiertelny błąd wchodząc do Darkwood. Naprzeciw, jakieś trzydzieści kroków od niego, stał Sybold. Potężny, umięśniony, stojący pewnie na wszystkich czterech kończynach, wzrostu dorodnego konia, był najbardziej przerażającym stworzeniem w Darkwood, może nawet w całym królestwie. Thor nigdy go jeszcze nie widział, ale słyszał wiele opowieści. Z wyglądu przypominał lwa, lecz był większy i szerszy. Jego skóra miała odcień głębokiego szkarłatu, zaś oczy błyszczały żywą żółcią. W legendach powiadano, iż to krew niewinnych dzieci zabarwiała skórę potwora na czerwono. Thor słyszał o niewielu przypadkach napotkania tego zwierza, a i opowieści te traktowano jako zmyślone. Być może tak było, bo nikt nie przeżył spotkania ze stworem. Niektórzy uważali go za boga puszczy, za znak. Thor nie miał jednak pojęcia, co też ten znak miał zwiastować. Cofnął się ostrożnie o krok. Sybold, z paszczą w połowie otwartą i kłami ociekającymi śliną, spojrzał na chłopca swymi żółtymi ślepiami. W paszczy zaś dygotała zaginiona owca Thora. Wisząc górą do dołu piszczała przeraźliwie, przebita w połowie rzędem kłów potwora. Była już prawie martwa. Widocznie Sybold pastwił się nad nią nie spiesząc się zbytnio. Wyglądało, jakby tortury te sprawiały mu przyjemność. Thor nie mógł już słuchać tych pisków. Owca wiła się bezradnie, a Thora męczyła odpowiedzialność za jej los. W pierwszym odruchu chłopiec chciał odwrócić się i uciec, ale wiedział, jak daremna byłaby to próba. Bestia prześcignęłaby każdego. Ucieczka mogła ją tylko rozzuchwalić. No i nie mógł skazać swej owcy na taki koniec. Stał unieruchomiony strachem, wiedząc, że musi coś zrobić. Odruchowo sięgnął do woreczka, wyjął kamień i umieścił w procy. Trzęsącą dłonią naciągnął cięciwę, zrobił krok do przodu i wypuścił pocisk. Kamień szybko przebył dzielącą ich odległość i trafił w cel. Idealny strzał. Uderzył owcę w oko wbijając się głęboko w mózg. Owca zawisła bez ruchu, martwa. Thor zaoszczędził zwierzęciu cierpienia. Sybold spojrzał gniewnie, wściekły, że chłopiec śmiał zepsuć mu zabawę. Powoli rozwarł szczękę i upuścił owcę, która uderzyła o ziemię z głuchym odgłosem. Potem utkwił wzrok w Thorze. Warknął głębokim, złowrogim dźwiękiem wydobywającym się wprost z jego czeluści. Zaczął skradać się ku chłopcu, kiedy ten, z walącym sercem, umieścił kolejny kamień w procy, naciągnął ją i czekał w gotowości. Nagle Sybold zerwał się do biegu, pokonując dystans szybciej, niż Thor mógłby się tego spodziewać. Chłopiec przesunął się o krok do przodu i wypuścił kamień, modląc się, aby ten trafił w cel. Tym razem kamień uderzył dokładnie w prawe oko potwora, całkowicie je miażdżąc. Niesamowity strzał, który powaliłby każde mniejsze zwierzę na kolana. Lecz Sybold do takich nie należał. Nic nie było w stanie go powstrzymać. Wrzasnął z

bólu, jaki zadał mu kamień, lecz nawet go to nie spowolniło. Nawet z jednym okiem i kamieniem tkwiącym w mózgu, bestia zmierzała bezmyślnie w kierunku Thora. Chłopiec nie mógł już nic zrobić. Chwilę później bestia była już na nim. Zamachnęła się swym wielkim pazurem i cięła chłopca po ramieniu. Thor wrzasnął. Poczuł jakby trzy ostrza naraz przecięły jego ciało. Momentalnie z jego rany trysnęła krew. Bestia przyszpiliła go do ziemi, stojąc na nim wszystkimi nogami. Ciężar był nie do zniesienia, jakby słoń na nim stanął. Czuł, że jego klatka piersiowa zaraz pęknie. Potwór zarzucił głową, rozwarł szczęki szeroko ukazując szereg kłów i zaczął opuszczać je w kierunku gardła chłopca. Thor wyprostował ręce i chwycił za szyję stwora, twardą niczym jeden potężny mięsień. Ledwo wytrzymywał. Ręce zaczęły trząść się z wysiłku, a kły zwierzęcia zniżały się coraz bardziej, coraz bliżej. Czuł już gorący oddech na swej twarzy i spływającą na szyję ślinę. Zwierz wydobył z siebie donośny, raniący uszy ryk. Thor czuł, że za chwilę umrze. Zamknął oczy. Proszę, Boże. Daj mi siłę. Pozwól mi pokonać to stworzenie. Proszę. Błagam. Zrobię wszystko, o co poprosisz. Będę miał u ciebie wielki dług do spłacenia. Wówczas stało się coś dziwnego. Thor poczuł, jak wzbiera w nim olbrzymi żar, pulsuje w jego żyłach i wypełnia go potężna energia. Otworzył oczy i ze zdziwieniem dostrzegł jak z jego dłoni wydobywa się żółte światło. Napierając na szyję zwierzęcia, czuł teraz, że dorównuje mu siłą i jest w stanie trzymać je w bezpiecznej odległości. Pchał dalej, aż w końcu to on zmusił zwierzę do wycofania. Jego siła rosła, aż poczuł potężny ładunek i chwilę potem odrzucił zwierzę w powietrze na dobre dziesięć stóp. Zwierze wylądowało z impetem na grzbiecie. Thor usiadł nie pojmując, co się właściwie wydarzyło. Bestia stanęła z powrotem na nogi i zaatakowała w szale. Tym razem jednak Thor czuł się inaczej. Całe jego ciało przepełniała energia; czuł w sobie moc, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczył. Kiedy bestia skoczyła, chłopiec przykucnął, chwycił ją za brzuch i cisnął daleko wykorzystując jej pęd. Stwór przeleciał między drzewami, uderzył w jedno i padł na ziemię. Thor zagapił się z niedowierzaniem. Czy on właśnie rzucił Syboldem? Zwierzę mrugnęło powiekami, po czym łypnęło na Thora. Podniosło się i kolejny raz zaatakowało. Tym razem, kiedy stwór skoczył na chłopca, ten chwycił go za gardło i razem wylądowali na ziemi – Sybold na górze. Thor jednak przetoczył się ze zwierzęciem i to ono znalazło się teraz pod nim. Chłopiec ściskał gardło potwora dławiąc go, kiedy ten próbował podnieść głowę i zatopić swe kły w ciele człowieka. Dużo nie brakowało. Czując nową siłę, Thor naparł mocniej na gardziel stwora i nie puszczał. Pozwalał, żeby ta energia w nim krążyła. Wkrótce zauważył ze zdumieniem, że jest silniejszy od zwierzęcia. Dusił Sybolda, aż ten w końcu wydał ostatnie tchnienie i osunął się bezwładnie. Thor nie zwolnił uścisku przez całą następną minutę. Wstał powoli, ciężko łapiąc oddech, i ze zdziwieniem spojrzał w dół na swoją zranioną rękę. Nie mógł uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Zabił Sybolda – on, Thor. Wierzył, że ze wszystkich dni jakie przeżył, jest to znak dany mu w ten właśnie dzień. Czuł, że wydarzyło się coś nadzwyczajnego. Właśnie pokonał najsłynniejszą, wywołującą największą trwogę u ludzi w całym królestwie, bestię. Jedną ręką. Bez jakiejkolwiek broni. To było nierealne. Nikt mu nie uwierzy.

Czując zawroty głowy, zastanawiał się, jaka to energia nim zawładnęła, co to mogło oznaczać, kim on naprawdę był. Jedynymi znanymi mu ludźmi, którzy posiadali takie moce, byli druidzi. Ale ani ojciec, ani matka nie byli druidami, więc z pewnością on też nie. A może jednak? Wyczuł czyjąś obecność za sobą, odwrócił się i zauważył Argona stojącego nieopodal i wpatrującego się w martwe zwierzę. – Skąd się tutaj wzięliście panie? – spytał Thor ze zdziwieniem. Argon zignorował chłopca. – Czy widziałeś, co się stało? – spytał nadal nie wierząc. – Nie wiem jak tego dokonałem. – Ależ oczywiście, że wiesz – odpowiedział Argon. – Głęboko, w swym wnętrzu. Nie jesteś taki, jak inni. – To było jak… nagły przypływ energii – powiedział Thor. – Jak siła, o której istnieniu do tej pory nie wiedziałem. – Wewnętrzna siła magiczna… – skwitował Argon. – Pewnego dnia poznasz ją całkiem dobrze. Może nawet nauczysz się ją kontrolować. Thor ścisnął swe ramie; ból był potworny. Spojrzał w dół i zobaczył swą rękę całą we krwi. Czuł zawroty głowy i martwił się, co się stanie, jeśli mu nikt nie pomoże. Argon podszedł do chłopca, chwycił jego wolną dłoń i przycisnął mocno do rany. Trzymając ją w tej pozycji, odchylił się i zamknął oczy. Thor poczuł ciepłe mrowienie rozpływające się w jego ręce. Nie minęły sekundy, jak lepka krew wyschła, a ból zaczął mijać. Spojrzał w dół, nie mogąc tego pojąć: został uleczony. Jedynym śladem były trzy blizny w miejscu przecięcia skóry – lecz zasklepione, wyglądały jakby miały już kilka dni. Po krwi nie było śladu. Thor spojrzał na Argona z niedowierzaniem. – Jak to zrobiłeś? – zapytał. Argon jedynie się uśmiechnął. – To nie ja. To ty. Ja tylko skierowałem odpowiednio twoją energię. – Ale ja nie mam leczniczych mocy – odpowiedział Thor zmieszany. – Ach nie? – odpowiedział Argon. – Nie rozumiem. Nic z tego nie ma żadnego sensu – powiedział Thor, czując narastające zniecierpliwienie – Proszę, wytłumacz mi. Argon odwrócił wzrok. – Na wszystko przyjdzie pora. Nagle chłopcu przyszło coś na myśl. – Czy to oznacza, że mogę wstąpić do królewskiego legionu? – zapytał podekscytowany. – Z pewnością, skoro potrafię zabić Sybolda, to poradzę sobie z innymi chłopcami. – Na pewno tak – odpowiedział druid. – Ale oni wybrali mych braci – mnie nie wybrali. – Twoi bracia nie pokonaliby tej bestii. Thor spojrzał na niego, myśląc intensywnie. – Ale oni mnie już odrzucili. Jak ja teraz mogę do nich dołączyć? – A od kiedy to wojownik potrzebuje zaproszenia? – spytał Argon. Jego słowa zapadły głęboko w serce chłopca. Thor czuł, jak kojące ciepło rozlewa się po całym ciele. – Czy to znaczy, że mam tak po prostu tam się pojawić? Bez zaproszenia? Argon uśmiechnął się znowu. – To ty kreujesz swoje przeznaczenie, nie inni.

Thor zamrugał oczyma, a chwilę potem Argona już nie było. Znów rozpłynął się w powietrzu. Chłopiec rozejrzał się dokoła, ale po druidzie nie było ani śladu. – Tutaj – rozległ się głos. Thor obrócił się na pięcie i zobaczył wielki głaz przed sobą. Miał wrażenie, że głos rozległ się z jego szczytu i szybko wspiął się na skałę. Dotarł na szczyt, ale Argona tam nie było. Z miejsca tego jednak rozlegał się widok na całą puszczę. Widział krańce Darkwood. Widział, jak drugie słońce właśnie znika za horyzontem w zielonej poświacie. I jeszcze dalej – drogę wiodącą na dwór królewski. – Podążaj tą drogą – odezwał się głos – jeśli masz w sobie tyle odwagi. Thor odwrócił się gwałtownie, ale nikogo tam nie było. Tylko głos, niesiony echem ponad puszczą. Chłopiec wiedział jednak, że gdzieś tam ukryty Argon nawołuje go do działania. I czuł, głęboko w swym wnętrzu, że druid ma rację. Bez chwili zastanowienia zszedł ze skały i ruszył przez puszczę w kierunku odległego traktu, spiesząc ku swemu przeznaczeniu.

ROZDZIAŁ TRZECI Na najwyższym wale zamku, u boku swej królowej, stał król MacGil – korpulentny, barczysty, z brodą przetykaną zbyt gęstą siwizną jak na człowieka tej postury i szerokim czołem przeoranym zmarszczkami pozostawionymi przez zbyt liczne bitwy – przyglądając się przygotowaniom do zabawy i świętowania, które zaplanowano na ten dzień. Jego ziemie rozpościerały się poniżej w całej swej okazałości, jak okiem sięgnął, a miasto będące w pełnym rozkwicie otaczały starożytne, kamienne mury. Dwór królewski. Wszelkiego rozmiaru i kształtu budynki, połączone istnym labiryntem ulic, dawały schronienie wojownikom, dozorcom, koniom, członkom Srebrnej Gwardii, legionu i straży; były też tam koszary, zbrojownia i składnica broni. Między nimi zaś piętrzyły się setki pomniejszych domostw ludzi, którzy zechcieli zamieszkać wewnątrz miejskich murów. Liczne zagony zieleni, jak też królewskie ogrody, kamienne place i tryskające fontanny dopełniały piękna widoku. Ulepszaniem miasta zajął się już jego ojciec, a jeszcze wcześniej ojciec jego ojca, i miasto było obecnie u szczytu swej chwały. Była to niewątpliwie najbezpieczniejsza twierdza w całym Zachodnim Królestwie Kręgu. Królowi dane było cieszyć się posiadaniem najznakomitszych i najbardziej lojalnych wojowników spośród znanych któremukolwiek z jego poprzedników. Za jego panowania nikt nie ośmielił się zaatakować jego ziem. Był siódmym królem z rodu MacGil, który władał królestwem mądrze i roztropnie od trzydziestu dwóch lat. Pod jego rządami ziemie rozkwitły, armia dwukrotnie zwiększyła swą liczebność, miasta rozwinęły się przynosząc profity, a wśród ludu nadaremnie by szukać powodów do niezadowolenia. Król znany był ze swej szczodrości, w całej historii zaś nie było okresu takiego dostatku i poczucia bezpieczeństwa, jak za jego panowania. Paradoksalnie, właśnie to sprawiało, iż MacGil nie potrafił zmrużyć oka po nocach. Wiedział bowiem, że już dawno nie było tak długiego okresu bez wojny. Nie zastanawiał się zatem, czy atak nastąpi, ale raczej kiedy. I kto okaże się agresorem. Największa groźba pochodziła oczywiście spoza Kręgu, z imperium barbarzyńców rządzącego odległymi terenami Wilds, które podporządkowało sobie wszystkie ludy poza Kręgiem, po drugiej stronie kanionu. Ani MacGil, ani też żaden z jego siedmiu poprzedników noszących to nazwisko, nie zetknął się bezpośrednio z zagrożeniem ze strony barbarzyńców. Nie musieli obawiać się ich gdyż sprzyjało im położenie geograficzne królestwa – kształtem przypominającego okręg, jakby pierścień – oddzielonego od reszty świata głębokim i szerokim na milę kanionem, i chronionego tarczą energetyczną, działającą nieprzerwanie, od kiedy pierwszy MacGil zasiadł na tronie. Barbarzyńcy nie raz przypuszczali atak, próbując przebić się przez tarczę, pokonać kanion, ale nigdy nie odnieśli zwycięstwa. Jak długo MacGil i jego ludzie pozostawali wewnątrz Kręgu, nie było żadnego zagrożenia. Nie oznaczało to jednak, iż groźba taka nie mogła pochodzić z wewnątrz. I właśnie to spędzało sen z powiek króla w ostatnim czasie. Również to było powodem przygotowań do świętowania: zaślubiny jego najstarszej córki. Małżeństwo zaaranżowane specjalnie w celu załagodzenia stosunków z jego wrogami, utrzymania niepewnego pokoju między Wschodnim i Zachodnim Królestwem Kręgu. Terytorium Kręgu rozpościerało się dobre pięćset mil w każdym kierunku, a w połowie, z północy na południe, przedzielone było pasmem górskim, zwanym Highlands. Za nim leżało Wschodnie Królestwo obejmujące drugą połowę Kręgu. Królestwo to od wieków pozostawało we władaniu rywalizującej rodziny McCloud, która za wszelką cenę dążyła do zerwania