mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Roberts Nora - MacGregorowie 14 - Tajemniczy sąsiad

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :837.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - MacGregorowie 14 - Tajemniczy sąsiad.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 62 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 235 stron)

NORA ROBERTS Tajemniczy sąsiad

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Rozmawiałaś z nim? - Hmmm? - Cybil Campbell siedziała przy desce do rysowania i wprawnie dzieliła kartkę papieru na równe pro­ stokąty. - Z kim? Rozległo się długie, dramatyczne westchnienie, a Cybil z trudem opanowała śmiech. Dobrze znała Jody Myers, są­ siadkę z pierwszego piętra, i doskonale wiedziała, kogo do­ tyczy jej pytanie. - Chodzi mi o tego tajemniczego przystojniaka z mie­ szkania 3B - wyjaśniła Jody. - Daj spokój, przecież wiesz, o kim mówię. Wprowadził się tydzień temu i jeszcze do nikogo nie odezwał się ani słowem. Mieszkasz dokładnie naprzeciw. Mów, czego się o nim dowiedziałaś. - Ostatnio byłam zajęta. - Cybil zerknęła na przyjaciół­ kę niespokojnie krążącą po pracowni. - Prawie nie zauwa­ żyłam, że wprowadził się ktoś nowy. Jody prychnęła z niedowierzaniem. - Akurat. Zawsze wszystko zauważasz. - Podeszła do deski, zajrzała Cybil przez ramię i zmarszczyła nos. Na kart­ ce nadal widniały jedynie puste prostokąty. Jody lubiła pa­ trzeć, jak Cybil wypełnia je rysunkami. - Jeszcze nie umie­ ścił nazwiska na skrzynce pocztowej. Nikt nie widział, żeby

6 NORA ROBERTS wychodził z domu za dnia. Nawet pani Wolinsky, a przecież nic nie umknie jej uwadze. - Może nasz nowy sąsiad jest wampirem. - Ojej! - Pełne wyrazu brązowe oczy Jody rozszerzyły się z przejęcia. - To by dopiero było fajnie! Bardzo fajnie - zgodziła się Cybil i znów zajęła się wykreślaniem ramek do kolejnego odcinka komiksu. Jody tymczasem wciąż krążyła po pracowni i paplała jak najęta. Towarzystwo nigdy nie przeszkadzało Cybil w pracy. Prawdę mówiąc, bardzo je lubiła. Nie przepadała za samo­ tnością i ciszą. Właśnie dlatego w Nowym Jorku czuła się szczęśliwa. Łatwo przywykła do życia w domu zamieszka­ łym przez bezwstydnie wścibskich sąsiadów. Takie otoczenie nie tylko bardzo jej odpowiadało, ale na dodatek dostarczało ciekawego materiału do pracy za­ wodowej. Ze wszystkich mieszkańców starego składu, przerobio­ nego na dom mieszkalny, najbardziej lubiła lody Myers. Trzy lata temu, kiedy Cybil się tu wprowadziła, energiczna Jody była świeżo upieczoną mężatką i głęboko wierzyła, że wszyscy powinni być tak niebiańsko szczęśliwi jak ona. To znaczy, że powinni wstąpić w związki małżeńskie. Teraz, jako matka prześlicznego, ośmiomiesięcznego synka o imieniu Charlie, Jody z jeszcze większym zapałem starała się wprowadzić swoje przekonanie w życie. A Cybil była głównym celem jej zabiegów. - A może wpadłaś na niego w korytarzu? - dopytywała się Jody. - Jeszcze nie. - Cybil w zamyśleniu wzięła ołówek i lekko uderzała nim o pełne wargi. Jej migdałowe oczy

Tajemniczy sąsiad 7 były zielone jak czyste morze o świcie i gdyby nie migo­ czące w nich w tej chwili iskierki humoru, mogłyby wy­ dawać się tajemnicze i uwodzicielskie. - Wiesz, pani Wo- linsky robi się chyba coraz mniej spostrzegawcza. Widzia­ łam go, jak wychodził z domu w dzień. To oznacza, że jed­ nak nie jest wampirem. - Widziałaś go? - zapytała Jody z niedowierzaniem i przysunęła taboret bliżej deski. - Kiedy? Gdzie? Jak ci się to udało? - Kiedy? O świcie. Gdzie? Na ulicy. Oddalił się w kie­ runku wschodnim. Jak mi się to udało? Z powodu bezsenności. - Udzielił się jej ożywiony nastrój sąsiadki. Oczy rozbłysły z rozbawienia. - Obudziłam się wcześnie i przypomniałam so­ bie o ciasteczkach czekoladowych, które zostały po przyjęciu. - Pamiętam je. Prawdziwe bomby kaloryczne. - Właśnie. Nie mogłam znów zasnąć. Musiałam jedno zjeść. A kiedy wstałam, poszłam do pracowni. Myślałam, że może uda mi się coś narysować, ale w końcu po prostu stanęłam przy oknie i gapiłam się na ulicę. Wtedy zoba­ czyłam, że wychodzi. Trudno go nie zauważyć. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. No i te ramiona... - Obie w niekłamanym zachwycie wzniosły oczy do nieba. - Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę, niósł torbę sportową, więc domyślam się, że szedł do siłowni trochę poćwiczyć. Ktoś, kto nie ćwiczy, tylko cały dzień się wyleguje, pije piwo i je chipsy, nie ma takich mięśni. - A więc jednak jesteś nim zainteresowana! - Jody triumfalnie uniosła palec w górę. - Przecież ja żyję i mam oczy! Ten facet jest nieziemsko przystojny. Nie dość, że ma zgrabny tyłeczek, to jeszcze

8 NORA ROBERTS otacza go aura tajemnicy... - Cybil rozłożyła ręce. - Czy w takim wypadku dziewczyna może się oprzeć ciekawości? - A dlaczego miałabyś się opierać? Zapukaj do jego drzwi, zanieś mu trochę ciastek. Powitaj go w nowym mie­ szkaniu. Wtedy będziesz mogła się dowiedzieć, co robi ca­ łymi dniami, czy jest żonaty, gdzie pracuje. Najważniejsze, czy jest żonaty. Bo... - Urwała, czujnie nadstawiając ucha. - Charlie się obudził. - Nic nie słyszałam. - Cybil zwróciła głowę ku drzwiom i nasłuchiwała chwilę. Potem wzruszyła ramionami. - Wiesz, od urodzenia synka masz słuch jak nietoperz. - Przewinę małego i zabiorę go na spacer. Wybierzesz się z nami? - Nie, nie mogę. Mam sporo pracy. - W takim razie zobaczymy się wieczorem. Kolacja o siódmej. - Dobrze. - Cybil uśmiechnęła się z przymusem, a Jo­ dy pobiegła do sypialni, gdzie zostawiła śpiącego synka. Kolacja o siódmej. W towarzystwie nudnego i dener­ wującego kuzyna Jody - Franka. Cybil po raz kolejny za­ dała sobie pytanie, kiedy wreszcie zdobędzie się na odwagę i powie przyjaciółce, żeby przestała umawiać ją na siłę z ko­ lejnymi kandydatami na męża. Uświadomiła sobie, że to samo musi powiedzieć pani Wolinsky. No i pani Peebles z pierwszego piętra, i właści­ cielowi pralni. Dlaczego wszyscy jej znajomi popadali w obsesję i za wszelką cenę chcieli ją swatać? Miała dwadzieścia cztery lata, nie była z nikim związana i prowadziła bardzo szczęśliwe życie. Oczywiście pragnęła kiedyś założyć rodzinę. Czasami wyobrażała sobie ładny

Tajemniczy sąsiad 9 dom z ogródkiem dla dzieci w jakiejś miłej podmiejskiej okolicy. I psa. Na pewno będzie miała psa. Ale dopiero w ja­ kiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Na razie była zado­ wolona ze swojej sytuacji. Pochyliła się nad deską, wsparła głowę na rękach i po­ grążyła się w marzeniach. To pewnie wiosna tak mnie uspo­ sabia, pomyślała. Czuła jakiś wewnętrzny niepokój i roz­ pierającą ją energię. Doszła do wniosku, że może jednak dobrze by było pójść na spacer z Jody i Charliem, ale w tej samej chwili usły­ szała trzask zamykających się za nimi drzwi. Ze spaceru nici. Przypomniała sobie, że ma pracę do skończenia, i za­ częła szkicować pierwszą scenkę do kolejnego odcinka swo­ jego komiksu „Sąsiedzi i przyjaciele". Rysowała wprawnie, pewnymi ruchami. Umiejętność ry­ sowania nabyła w sposób naturalny. Jej matka była znaną artystką, odnoszącą sukcesy w kraju i za granicą. Ojciec na­ tomiast wsławił się jako autor popularnego komiksu „Macintosh", który od wielu lat ukazywał się w gazetach. Oboje rodzice zaszczepili Cybil i jej rodzeństwu umiłowa­ nie sztuki, obdarzyli zdolnością wychwytywania życiowych absurdów i wyposażyli w mocne zasady. Opuszczając bezpieczny dom rodzinny w Maine, Cybil wiedziała, że jeśli w Nowym Jorku jej się nie powiedzie, w każdej chwili będzie mogła wrócić do rodziny i zostanie przywitana z otwartymi ramionami. Jednak Nowy Jork stał się dla niej drugim domem. Od trzech lat jej komiks zyskiwał coraz większą popu­ larność. Była z niego dumna. Jej historyjki były proste, cie-

10 NORA ROBERTS płe i pełne humoru, a występowali w nich zwykli ludzie w codziennych sytuacjach. Nie próbowała naśladować iro­ nicznego stylu ojca ani ostrej politycznej satyry, którą często uprawiał. Ją rozśmieszało samo życie. Długie oczekiwanie w kolejce do kina, poszukiwanie odpowiedniej pary butów, kolejna nieudana randka w ciemno. Wiele osób widziało w Emily, bohaterce komiksu, od­ bicie samej autorki. Ona jednak nie dostrzegała żadnego po­ dobieństwa. Przecież Emily była zgrabną, wysoką blondyn­ ką, która miała trudności z utrzymaniem pracy i znalezie­ niem odpowiedniego mężczyzny. Cybil była brunetką średniego wzrostu i odnosiła sukcesy zawodowe. Jeśli zaś chodzi o mężczyzn, to nie odgrywali w jej życiu na tyle znaczącej roli, żeby się nimi przejmowała. Spostrzegła, że przestała rysować i mechanicznie uderza ołówkiem o deskę. Niezadowolona zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Jakoś nie mogła się skoncentrować. Prze­ czesała palcami włosy i lekko wzruszyła ramionami. Pewnie lepiej jej się będzie pracowało, jeśli zrobi sobie krótką prze­ rwę i szybko coś przekąsi. Może trochę czekolady pomoże jej się zmobilizować? Wstała i odruchowo włożyła ołówek za ucho, chociaż starała się wykorzenić ten nabyty jeszcze w dzieciństwie na­ wyk. Energicznym krokiem wyszła ze słonecznej pracowni i zbiegła na dół. Bardzo lubiła swoje dwupoziomowe mieszkanie. Było przestronne i właśnie to zadecydowało, że szybko je wy­ najęła. Na niższym poziomie znajdował się duży pokój od­ dzielony od kuchni tylko długim blatem. Przez okna wpa­ dało do wnętrza światło słoneczne i hałas z ulicy, który

Tajemniczy sąsiad 11 przez pierwsze tygodnie budził ją w nocy i dawał miłe po­ czucie, że wokół toczy się ciekawe życie miasta. Cybil poruszała się z wdziękiem odziedziczonym po matce. Jej ojciec nazywał to gracją w wielkim stylu. Jako dziecko ubłagała rodziców, żeby zapisali ją na lekcje baletu, ale szybko się nimi znudziła, chociaż jej długie nogi były stworzone do tańca. Boso weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i z namy­ słem zajrzała do środka. Mogłaby przyrządzić coś dobrego. Kiedyś chodziła też na lekcje gotowania. Zrezygnowała nie z nudy, lecz dlatego że pomysłowością prześcignęła nauczy­ ciela. Nagle usłyszała jakiś cichy dźwięk i westchnęła. Muzyka dobiegała zza ściany, z mieszkania po drugiej stronie ko­ rytarza. Smutne, zmysłowe zawodzenie saksofonu. To grał tajemniczy sąsiad spod 3B. Cybil żałowała, że nie robi tego częściej. Długie, tęskne nuty, pełne burzliwych uczuć poruszały ją do głębi i uruchamiały wyobraźnię. Czyżby nieznajomy był ubogim muzykiem? Może przy­ jechał do Nowego Jorku w nadziei, że znajdzie tu lepsze życie. Bez wątpienia ktoś złamał mu serce. Cybil układała w myślach kolejny scenariusz, wyjmując produkty z lodów­ ki. Na pewno stoi za tym kobieta. Jakaś rudowłosa piękność, która go omotała, skradła duszę, a potem podeptała krwa­ wiące serce wysokim obcasem eleganckich włoskich pan­ tofelków. Kilka dni temu wymyśliła inną historię życia sąsiada. W tej wersji uciekł on jako szesnastoletni chłopak od swojej obrzydliwie bogatej, okrutnej rodziny. Zarabiał na życie,

12 NORA ROBERTS grając na ulicach Nowego Orleanu - było to jedno z jej ulubionych miast - a potem musiał uciekać na północ, po­ nieważ jego podstępna rodzinka, na której czele stał szalony wuj, przetrząsała cały kraj w poszukiwaniu zbiega. Jeszcze nie wymyśliła, dlaczego właściwie rodzina tak zawzięcie go poszukiwała, ale nie miało to znaczenia. Ta­ jemniczy nieznajomy musiał uciekać, a jedyne pocieszenie znajdował w muzyce. A może to agent rządowy, który wykonuje jakieś nie­ bezpieczne tajne zadanie? Albo złodziej klejnotów, który ucieka przed ścigającym go agentem? Albo seryjny zabójca, polujący na kolejną ofiarę? Roześmiała się sama do siebie i spojrzała na produkty, które mechanicznie wyjęła z lodówki. Kimkolwiek był ta­ jemniczy nieznajomy, najwyraźniej zamierzała upiec dla nie­ go ciasteczka. Nieznajomy zaś nazywał się Preston McQuinn i wcale nie uważał siebie za szczególnie tajemniczego człowieka. Po prostu trzymał się na uboczu i nie lubił, kiedy ktoś na­ rzucał mu swoje towarzystwo. To właśnie potrzeba anoni­ mowości rzuciła go w samo serce jednego z największych miast świata. Rzecz jasna, zamierzał mieszkać tu tylko przez jakiś czas, najwyżej przez kilka miesięcy, dopóki nie dobiegnie końca remont jego domu na skalistym wybrzeżu Connecticut. Roz­ myślał o tym, chowając saksofon do futerału. Niektórzy na­ zywali ten dom jego fortecą, ale właśnie to odpowiadało mu w nim najbardziej. W takiej fortecy można przez długie

Tajemniczy sąsiad 13 tygodnie cieszyć się samotnością. Nikt tam nie wchodził nieproszony, a dostępu broniła ciężka brama. Wyszedł z niemal pustego salonu i ruszył na górę. Ko­ rzystał z tego pokoju na niższym poziomie tylko wtedy, gdy chciał grać, ponieważ miał tu świetną akustykę, albo kiedy zamierzał trochę poćwiczyć, a nie chciało mu się iść do klu­ bu sportowego kilka przecznic dalej. Właściwie mieszkał na górnym poziomie. Tymczasowo, powtórzył w myślach. W tym przejściowym mieszkaniu po­ trzebował jedynie łóżka, szafy, odpowiedniego oświetlenia i biurka, na którym zmieściłby się jego komputer, monitor i potrzebne do pracy papiery. Chętnie zrezygnowałby z telefonu, ale jego agentka siłą wyposażyła go w telefon komórkowy i nalegała, żeby go nie wyłączał. Rzeczywiście, na ogół tego nie robił, chyba że akurat nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Usiadł za biurkiem zadowolony, że chwila gry na sa­ ksofonie ożywiła mu umysł i napełniła energią. Mandy, jego agentka, obgryzała długie, lakierowane paznokcie z niepo­ koju o to, czy jej podopieczny robi jakieś postępy w pracy nad najnowszą sztuką. Powinien jej powiedzieć, żeby na darmo nie niszczyła sobie lakieru. Sztuka będzie gotowa, kiedy nadejdzie odpowiednia pora i ani minuty wcześniej. Doszedł do wniosku, że sukces przynosi wiele kłopotów, ponieważ bardzo szybko zaczyna żyć własnym życiem. Jeśli stworzy się coś, co podoba się publiczności, ludzie natych­ miast chcą dostać następne dzieło -jeszcze bardziej udane. Preston miał w nosie to, czego oczekuje od niego publicz­ ność. Było mu wszystko jedno, czy ludzie wyważą drzwi

14 NORA ROBERTS teatru, żeby zobaczyć jego nową sztukę, czy obsypią go nagrodami i obrzucą pieniędzmi. Równie dobrze mogli pod­ dać kolejne dzieło miażdżącej krytyce i zażądać zwrotu pie­ niędzy za bilety. Dla niego liczyła się sama praca. Tylko to miało zna­ czenie. Jego sytuacja finansowa była bardzo dobra, zresztą nie od dzisiaj. Mandy twierdziła, że tu po części leży przyczyna jego kłopotów. Nie kierowała nim żądza zysku, nie pisał dla pieniędzy i dlatego nie zależało mu na reakcji publicz­ ności. Z tego samego zresztą powodu, zdaniem Mandy, two­ rzył tak genialne sztuki. Nie zależało mu na nich. Siedział teraz przy komputerze, wysoki, muskularny, z grzywą potarganych włosów w kolorze ciemnoblond. Chłodne, niebieskie oczy wpatrywały się w napisany tekst. Usta miał surowo zaciśnięte, a pociągła, męska twarz przy­ brała poważny wyraz. Zapomniał o odgłosach ulicy, które dzień i noc wdzie­ rały się przez okno do mieszkania, i postarał się wniknąć w duszę mężczyzny, który żył jedynie we wnętrzu kompu­ tera, mężczyzny, który desperacko zmagał się ze swoimi pragnieniami. Był on ważną postacią w jego nowej sztuce. Zaklął pod nosem, kiedy nieprzyjemny dźwięk dzwonka przeniósł go z powrotem do pustego pokoju. Zastanowił się, czy nie udać, że nie ma go w domu, ale znał ludzką naturę, więc był pewien, że intruz nie da za wygraną i będzie wra­ cał, dopóki ktoś mu nie otworzy. To pewnie ta kobieta o sokolim wzroku, z parteru, po­ myślał, schodząc na dół. Już dwa razy próbowała go osa­ czyć, kiedy szedł wieczorem do klubu. Udało mu się uniknąć

Tajemniczy sąsiad 15 zasadzki, ale to zaczynało być irytujące. Lepiej będzie, jeśli stanie z nią twarzą w twarz, powie jej coś niegrzecznego, a obrażona sąsiadka odejdzie jak niepyszna i nie będzie mu więcej zawracała głowy, najwyżej zacznie z jeszcze wię­ kszym zapałem plotkować na jego temat. Spojrzał przez wizjer i zobaczył, że przed drzwiami stoi nie schludna staruszka o bystrym wzroku, tylko ładna bru­ netka o wielkich, zielonych oczach i krótko, po chłopięce­ mu przystrzyżonych włosach. Przypomniał sobie, że to dziewczyna z naprzeciwka. Czego, u diabła, chce ode mnie, pomyślał rozdrażniony. Miał nadzieję, że skoro przez tydzień dała mu spokój, nie będzie próbowała narzucić mu swojego towarzystwa także w przyszłości. Właśnie taką sąsiadkę uznałby za idealną. Gniewnie otworzył drzwi i oparł się o framugę. - Słucham? - Cześć. - O tak, z bliska wydał się Cybil jeszcze przystojniejszy. - Nazywam się Cybil Campbell. Miesz­ kam pod 3A. - Z radosnym, przyjacielskim uśmiechem wskazała drzwi po drugiej stronie korytarza. Preston tylko uniósł brew. - Tak? Doszła do wniosku, że nieznajomy jest po prostu ma­ łomówny i nadal uśmiechała się przyjaźnie. Żałowała, że ani na chwilę nie spuszczał jej z oka i nie mogła niepost­ rzeżenie zerknąć w głąb jego mieszkania. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, że jest ciekawska. Przecież wcale taka nie jest. Naprawdę. - Słyszałam, że przed chwilą grałeś na saksofonie. Pra­ cuję w domu, a te ściany nie są zbyt grube.

16 NORA ROBERTS Jeśli przyszła tu skarżyć się na hałas, to nic nie wskóra, stwierdził w myślach Preston. Gra, kiedy ma na to ochotę. Chłodno spoglądał na jej zgrabny, trochę zadarty nosek, zmysłowe, pełne usta i wąskie stopy z pomalowanymi na różowo paznokciami. - Zwykle zapominam włączyć muzykę, kiedy pracuję - ciągnęła radośnie. Zauważył, że kiedy mówi, w kąciku ust robi się jej wesoły dołeczek. - Z przyjemnością słuchałam, jak grasz. Ralph i Sissy uwielbiali Vivaldiego. To piękna muzyka, ale trochę nudna, jeśli słucha się jej bez przerwy. Ralph i Sissy mieszkali tu, zanim ty się wprowadziłeś- wyjaśniła, wskazując jego mieszkanie. - Przeprowadzili się do White Plains po tym, jak Ralph miał romans ze sprzedawczynią z Saksa. No, tak naprawdę to może nic między nimi nie było, ale Ralph miał na to ochotę, więc Sissy powiedziała, że albo się przeprowadzą do innego miasta, albo się z nim rozwiedzie i zostawi go bez grosza. Pani Wolinsky daje im pół roku, ale ja nie byłabym taka pewna. Może jeszcze wszystko się między nimi naprawi. W każdym razie... - Wyciągnęła przed siebie ładny, żółty ta­ lerz, na którym piętrzył się stos ciasteczek z kawałkami cze­ kolady, przykryty przezroczystą, różową folią. - Przyniosłam ci trochę ciastek. Spojrzał na nie, tym samym dając Cybil okazję zerknię­ cia w głąb mieszkania, na pusty salon. Biedny facet, nawet go nie stać na kanapę, pomyślała ze współczuciem. Preston podniósł wzrok i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Dlaczego przyniosłaś mi ciastka?

Tajemniczy sąsiad 17 - Właśnie je upiekłam. Czasami robię coś do jedzenia, kiedy nie mogę się skupić na pracy. To pomaga mi pozbierać myśli. Pieczenie działa na mnie najlepiej. Jeśli zostawiłabym te ciastka dla siebie, w końcu bym je wszystkie zjadła i znienawidziłabym siebie za to. - Znów ukazał się dołeczek w policzku. - Nie lubisz ciastek? - Nie mam nic przeciwko nim. - W takim razie smacznego. - Włożyła mu talerz w ręce. - I witaj w nowym domu. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz się do mnie zwrócić. Zwykle jestem u siebie. - Ma­ chnęła drobną dłonią o szczupłych palcach. - A jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o sąsiadach, też mogę ci w tym pomóc. Mieszkam tu już od kilku lat i znam wszystkich. - Nic mnie to nie obchodzi. - Cofnął się i bez pożeg­ nania zamknął drzwi. Cybil przez chwilę stała bez ruchu, oszołomiona tak na­ głym końcem rozmowy. Chodziła po tym świecie od dwu­ dziestu czterech lat, a jeszcze nikt nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zdarzyło jej się to pierwszy raz i miała na­ dzieję, że ostatni. Doświadczenie było bardzo nieprzyjemne. Miała ochotę załomotać do drzwi sąsiada i zażądać zwro­ tu ciastek, ale się opanowała. Nie upadnę tak nisko, powie­ działa sobie. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego mieszkania. Teraz wiedziała, że tajemniczy nieznajomy jest nieziem­ sko przystojny, zbudowany jak grecki bóg i niegrzeczny jak rozkapryszony bachor, któremu dobrze by zrobił klaps w pupę i krótka drzemka. Skoro tak jest, to trudno. Nie bę­ dzie mu się narzucała. Nie trzasnęła drzwiami. Pewnie tylko uśmiechnąłby się

18 NORA ROBERTS z satysfakcją. Ale kiedy już była w środku, niczym rozzłosz­ czone dziecko zaczęła stroić najróżniejsze miny, grać na nosie i pokazywać język w stronę mieszkania nowego sąsiada. Kiedy zakończyła tę dziecinną demonstrację uczuć, po­ czuła się trochę lepiej. Fakty jednak pozostały niezmienione. Lokator spod 3B dostał ciasteczka na jej ulubionym deserowym talerzu i uda­ ło mu się wzbudzić jej niechęć. Ona natomiast nadal nie znała nawet jego imienia. Preston nie żałował tego, co zrobił. Ani przez chwilę. Specjalnie zachował się grubiańsko, w nadziei że ta roz- szczebiotana, impertynencka dziewczyna o zadartym nosku i seksownych, różowych paznokciach nie będzie mu zawra­ cała głowy do końca jego pobytu w tym domu. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował, to stado sąsiadów, którzy pukają do jego drzwi, żeby radośnie powitać go w nowym miejscu zamieszkania. Zwłaszcza jeśli na czele tego stada miała stać gadatliwa brunetka o oczach wróżki z bajki. Do diabła, zaklął pod nosem. A mówią, że w Nowym Jorku ludzie ignorują się nawzajem. Miał nadzieję, że jest to wręcz żelazna zasada, obowiązująca w tym mieście. Wścibska sąsiadka na pewno była panną - gdyby miała męża, z pewnością nie omieszkałaby z zachwytem opisać wszystkich jego zdumiewających zalet. Prawdziwy pech. W dodatku pracowała w domu i bardzo łatwo będzie się na nią natknąć w korytarzu. Kolejny minus. Musiał też uczciwie przyznać, że w życiu nie jadł lep­ szych ciasteczek niż te, które mu przyniosła. To już było wprost niewybaczalne.

Tajemniczy sąsiad 19 Na szczęście udało mu się o nich zapomnieć, gdy zasiadł do pisania. Ogarnięty pasją twórczą, nie zwróciłby uwagi nawet na wybuch jądrowy. Kiedy jednak wrócił do rzeczy­ wistości, natychmiast pomyślał o wesołym, żółtym talerzu i ułożonych na nim wypiekach dziewczyny z sąsiedztwa. Myślał o nich, kiedy brał prysznic, kiedy się ubierał i usi­ łował rozluźnić mięśnie zesztywniałe po wielu godzinach siedzenia w postawie, którą siostra Maria Józefa, jego na­ uczycielka ze szkoły podstawowej, określała jako godną na­ gany. Kiedy więc zszedł na dół, żeby się napić piwa, co mu się należało po długiej pracy, spojrzał na talerz łakomie. Otworzył butelkę i z namysłem pociągnął długi łyk. Może się skusi i zje kilka? Wyrzucenie ich do śmietnika byłoby zupełnie niepotrzebnym gestem. I tak już udało mu się znie­ chęcić do siebie tę rozgadaną Cybil. Na pewno będzie chciała, żeby zwrócił talerzyk. Nic się nie stanie, jeśli skosztuje ciastek, zanim podrzuci jej talerz pod drzwi. Włożył jedno do ust i z uznaniem mruknął coś pod no­ sem. Zjadł drugie i cicho gwizdnął z zachwytu. Po dwudziestym zaklął cicho. Te ciastka są jak narkotyk, pomyślał. Było mu trochę mdło i czuł, że chyba nie jest w stanie ruszyć się z miejsca. Patrzył na niemal pusty talerz z mieszaniną pożądania i ob­ rzydzenia do samego siebie. Przywołał resztki silnej woli i przełożył pozostałe ciastka do plastikowego pojemnika, a potem wrócił do salonu po saksofon. Miał zamiar trochę pospacerować przed wizytą w klubie. Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał, że ktoś z ha-

20 NORA ROBERTS łasem idzie na górę. Skrzywił się i cofnął za drzwi, nie za­ mykając ich jednak. Przez szparę usłyszał, jak Cybil wy­ rzuca z siebie słowa z zawrotną szybkością, co bardzo go zdziwiło, ponieważ dziewczyna była sama. - Nigdy więcej - mamrotała cicho. - Niech mnie po­ sieka na kawałki, niech mnie przypala żywym ogniem. Nig­ dy więcej nie dam się do tego namówić. Za żadne skarby świata. Postanowione i koniec. Preston zauważył, że się przebrała. Miała teraz na sobie obcisłe czarne spodnie i dopasowany czarny blezer, a pod nim bluzkę w kontrastowym kolorze dojrzałych truskawek. W uszach dziewczyny kołysały się długie kolczyki. Nadal mówiąc do siebie, otworzyła torebkę wielkości znaczka pocztowego. - Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować dwie godziny na nudne rozmowy o niczym. Więcej nie dam się jej na to namówić. Nie zrobi mi tego. Przecież potrafię mówić nie. Muszę to tylko trochę poćwiczyć, i tyle. Gdzie, u diabła, podziały się te klucze? Gdy usłyszała, że drzwi za nią się otwierają, podskoczyła i odwróciła się gwałtownie. Preston zauważył, że kolczyki w jej uszach różnią się od siebie i zastanowił się, czy teraz jest taka moda, czy to tylko roztargnienie właścicielki. Nie mogła znaleźć kluczy w mikroskopijnej torebce, więc pew­ nie w grę wchodziła druga możliwość. Była zarumieniona, zdyszana i wręcz biła od niej świe­ żość. A pachniała nawet ładniej niż ciasteczka. Preston za­ uważył to natychmiast i jeszcze bardziej go to zirytowało. - Zaczekaj - nakazał jej krótko i wrócił do mieszkania po talerz.

Tajemniczy sąsiad 21 Cybil nie miała zamiaru czekać. W końcu udało jej się znaleźć klucz w małej wewnętrznej kieszonce torebki, czyli dokładnie tam, gdzie go schowała. Preston okazał się szybszy. Wyszedł na korytarz, zatrza­ skując za sobą drzwi. W jednej ręce niósł saksofon w fu­ terale, w drugiej żółty talerz. - Masz. - Nie miał zamiaru się dopytywać, co sprawiło, że jej twarz leśnej wróżki przybrała taki zagniewany wyraz. Bez wątpienia opowiedziałaby mu wszystko ze szczegółami, co zabrałoby co najmniej pół godziny. - Nie musisz mi tak wylewnie dziękować - warknęła i wyrwała mu talerz. Głowa pękała jej z bólu po dwóch go­ dzinach słuchania monotonnych wynurzeń kuzyna Jody, Fran­ ka, na temat operacji giełdowych, więc postanowiła dać upust złości i powiedzieć kilka słów prawdy opryskliwemu facetowi z przeciwka. - Słuchaj, koleś, nie chcesz zawierać znajomości, w porządku. Ja nie narzekam na brak przyjaciół. - Z emfazą machnęła talerzem. - Mam ich tylu, że zanim zaprzyjaźnię się z kimś nowym, muszę poczekać, aż ktoś ze starych zna­ jomych wyprowadzi się za granicę. To jednak wcale nie jest powód, żeby zachowywać się bezczelnie. Przecież ja ci się tylko przedstawiłam i dałam trochę ciastek! Miał ochotę się uśmiechnąć, ale się opanował. - Bardzo dobre ciastka - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. Natychmiast tego pożałował, kiedy zo­ baczył, że złość w oczach Cybil zmienia się w rozbawienie. - Naprawdę? - Owszem. - Odszedł, a ona patrzyła za nim lekko zain­ trygowana. Teraz już zupełnie nie wiedziała, co o nim myśleć. Postąpiła więc tak, jak nakazał jej odruch chwili. Często

22 NORA ROBERTS tak robiła. Szybko zostawiła talerz na stole i zamknąwszy drzwi do mieszkania, podążyła za nieznajomym. Starała się przy tym stąpać tak cicho, jak to tylko możliwe. Świetny pomysł do mojego komiksu, pomyślała. Przy­ goda w sam raz dla Emily. Jeśli dobrze to rozegram, wy­ starczy na kilka odcinków. Oczywiście Emily musi oszaleć na punkcie tego faceta, zadecydowała Cybil, gdy próbowała bezszelestnie zbiec po schodach. U bohaterki komiksu nie będzie to zwykła, znana wszystkim ciekawość, tylko odbierająca zdrowy rozsądek fascynacja. Podekscytowana pogonią, z głową rozpaloną od pomy­ słów, bez tchu wybiegła przed dom i rozejrzała się na wszy­ stkie strony. Przystojny sąsiad był już dość daleko. Szybko chodzi, pomyślała z uznaniem. Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła za nim. Emily, rzecz jasna, kryłaby się w cieniu, przeskakiwała od latarni do latarni, przywierała do ściany, na wypadek, gdyby śledzony nagle się odwrócił, ale... Cybil z cichym okrzykiem ukryła się za słupem latarni, kiedy obiekt jej pogoni z roztargnieniem obejrzał się przez ramię. Wyjrzała zza słupa, przyciskając rękę do serca i zo­ baczyła, że znika za rogiem. Była zła, że na kolację z Frankiem włożyła szpilki za­ miast butów na płaskim obcasie. Zaczerpnęła powietrza i biegiem rzuciła się w pościg. Podążała za swoją zwierzyną przez dwadzieścia minut, aż rozbolały ją nogi, a początkowe podniecenie pogonią ustąpiło miejsca znużeniu. A może tajemniczy sąsiad co

Tajemniczy sąsiad 23 wieczór krąży bez celu po mieście, dźwigając futerał z sak­ sofonem? Może jest nie tylko grubianinem, ale i wariatem? Pewnie niedawno wypuścili go ze szpitala - dlatego nie po­ trafi nawiązywać normalnych kontaktów z ludźmi. Jego ob­ rzydliwie bogata i okrutna rodzinka w końcu go dopadła i zamknęła w szpitalu dla obłąkanych, żeby nie mógł się upomnieć o należny mu spadek po ukochanej babci, która zmarła w podejrzanych okolicznościach i zostawiła mu cały swój majątek. Długie lata zamknięcia w szpitalu prowadzo­ nym przez nieuczciwego psychiatrę spowodowały fatalne zmiany w jego osobowości. Tak, właśnie taką historię wymyśliłaby sobie Emily. I byłaby pewna, że jej czuła opieka i bezgraniczna miłość uleczyłyby nieszczęśnika. Potem zaś wszyscy sąsiedzi i przyjaciele staraliby się wybić jej z głowy takie pomysły, a ona próbowałaby wciągnąć ich w swoje plany. A zanim wszystko by się wyjaśniło, tajemniczy sąsiad okazałby się... Ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła się na progu ja­ kiegoś małego, mrocznego klubu o nazwie U Delty. No, nareszcie, pomyślała, przeczesując włosy dłonią. Te­ raz wystarczy, że wślizgnie się do środka i znajdzie sobie ciemny kąt. Ciekawe, co się będzie działo dalej.

ROZDZIAŁ DRUGI Klub przesiąknięty był zapachem whisky i dymu papie­ rosowego. Nie przeszkadzało to Cybil, raczej pozwalało le­ piej wczuć się w panującą tu atmosferę. Wokół było mro­ czno, a jasnoniebieski blask oświetlał niewielką scenę. Przy większości ciasno ustawionych stolików siedzieli goście. Nie było tu wcale głośno, wszyscy rozmawiali ściszonymi głosami. Cybil wydało się to naturalne. Przecież w takich miej­ scach na pewno odbywają się tajemne schadzki, ludzie na­ wiązują sekretne romanse lub omawiają jakieś zagadkowe sprawy. Przy długim drewnianym barze pod ścianą klienci sie­ dzieli na wysokich stołkach, pochyleni nad drinkami, jakby strzegli ich przed jakimś niebezpieczeństwem. Ten klub był jakby żywcem przeniesiony w teraźniejszość z czarno-białych filmów z lat czterdziestych. W takich filmach bohaterka nosiła długie, powłóczyste suknie, miała mocno umalowane usta i opadające na jedno oko platynowoblond włosy. Stawała na scenie w snopie światła pojedynczego re­ flektora i śpiewała tęskne piosenki o okrutnych mężczyznach, którzy ją skrzywdzili. W tym samym czasie mężczyzna, który jej pragnął i który kiedyś również ją skrzywdził, siedział w za-

Tajemniczy sąsiad 25 dumie nad niedopitą szklaneczką whisky, spoglądając znu­ żonym wzrokiem spod ronda sfatygowanego kapelusza. Innymi słowy, klub ten bardzo się Cybil spodobał. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. W nadziei że nikt nie zwróci na nią uwagi, przemknęła pod ścianą, usiadła przy wolnym stoliku i przyglądała się Prestonowi przez kłęby dymu i opary whisky. Preston był ubrany na czarno. Miał na sobie czarne dżin­ sy i czarny bawełniany podkoszulek. Przed chwilą zdjął skórzaną kurtkę, w której przyszedł. Rozmawiał z jakąś piękną czarnoskórą kobietą w jaskrawoczerwonym kombi­ nezonie, opinającym ciasno każdą wypukłość jej bujnego ciała. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Kiedy odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, jej matowy, niski śmiech wypełnił całe pomieszczenie. Po raz pierwszy Cybil zobaczyła, jak tajemniczy męż­ czyzna się uśmiecha. Patrząc na jego odmienioną twarz, na­ dal zabójczo urodziwą, ale teraz pozbawioną surowości, do­ szła do wniosku, że jego uśmiech nie ma sobie równych. Zresztą słowo „uśmiech" było zbyt łagodne. Cała jego twarz się zmieniła, nabrała ciepła, rozjaśniła się. Cybil bezwiednie oparła głowę na dłoniach i uśmiech­ nęła się do siebie. Wyobraźnia zaczęła działać... Ta piękna Amazonka była jego kochanką. Upewniła się o tym, gdy kobieta ujęła jego twarz w dłonie i obdarzyła go długim pocałunkiem. Oczywiście, taki mężczyzna jak on - pełen tajemnic, o złamanym sercu i burzliwej prze­ szłości - musiał mieć egzotyczną kochankę, z którą spoty­ kał się w mrocznych zadymionych barach, gdzie razem słu­ chali sennej, tęsknej muzyki.

26 NORA ROBERTS Boże, jakie to romantyczne. Westchnienie samo wyrwało się z piersi Cybil. Na nierozświetlonej jeszcze scenie Delta z czułością usz­ czypnęła Prestona w policzek. - Doszło do tego, że śledzą cię kobiety, mój słodki? - To jakaś wariatka. - Chcesz, żebym ją stąd wyrzuciła? - Nie. - Nie obejrzał się, ale czuł na sobie spojrzenie tych wielkich, zielonych oczu. - Jestem pewien, że to tylko nieszkodliwa wariatka. W ciemnych oczach Delty znać było rozbawienie. - W takim razie pogadam z nią. Sprawdzę, co to za jed­ na. Jeśli ktoś śledzi mojego słodkiego Prestona, muszę sprawdzić, co jest grane. Prawda, Andre? Chudy czarnoskóry mężczyzna przy fortepianie zdjął pal­ ce z klawiszy i uniósł twarz tak zniszczoną, jak wysłużony instrument, na którym grał. - Prawda. Tylko nie zrób jej krzywdy - powiedział z uśmiechem. - To jeszcze prawie dziecko. Gotowy? - zwró­ cił się do Prestona. - Ty zacznij. Włączę się za chwilę. Delta zeszła ze sceny, a długie, szczupłe palce Andre zaczęły wyczarowywać cudowne dźwięki. Preston z wolna dawał się ponieść nastrojowi. Zamknął oczy i czuł, jak po­ rywa go muzyka. Muzyka przenosiła go w inny świat. Wyganiała z głowy słowa, ludzi i sceny, które wdzierały się do niej nieproszone. Kiedy dmuchał w saksofon, nie istniało nic innego, tylko radosny trud grania.

Tajemniczy sąsiad 27 Kiedyś powiedział Delcie, że granie jest jak seks. Coś człowiekowi odbiera, coś innego daje. I zawsze kończy się zbyt szybko. Cybil również dała się oczarować dźwiękom. Zasłuchana w niskie, smutne nuty, wzbijała się na nich pod niebo, żeby po chwili znów opaść na ziemię. Kiedy patrzyła, jak Preston gra na saksofonie, czuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tylko słyszała dobiegające zza ściany strzępki melodii. W jego graniu było teraz więcej mocy, docierało ono do głębi jej serca, budziło zmysły. Przy takiej muzyce można było płakać. Kochać się. Marzyć. Zasłuchana i wpatrzona w scenę nie zauważyła, kiedy do jej stolika podeszła Delta. - Co cię tu sprowadza, siostrzyczko? - Hmmm? - Wytrącona nagle z zasłuchania Cybil pod- niosła wzrok i uśmiechnęła się z roztargnieniem. - Co za cudowna muzyka. Aż mnie ściska za serce. Delta uniosła brwi. Zauważyła, że dziewczyna ma inte­ ligentną, miłą twarz o regularnych, delikatnych rysach. Wcale nie wyglądała na wariatkę. - Pijesz coś, czy tylko siedzisz i zajmujesz miejsce? - Och... - Oczywiście. Cybil uświadomiła sobie, że w takim klubie należy zamówić jakiegoś drinka. - Taka mu- zyka pasuje do whisky - stwierdziła z uśmiechem. - Napiję się więc whisky. Brwi Delty uniosły się jeszcze wyżej. - Wyglądasz tak młodo, że nie wiem, czy możesz już zamawiać whisky. Cybil nawet się nie skrzywiła. Bardzo często słyszała takie uwagi. Otworzyła torebkę i wyjęła prawo jazdy.

28 NORA ROBERTS Delta przyjrzała mu się uważnie. - W porządku, Cybil Angelo Campbell. Dostaniesz swo­ ją whisky. - Dzięki. - Zadowolona Cybil znów oparła głowę na dłoniach i zasłuchała się. Była zdziwiona, kiedy Delta wró­ ciła do jej stolika, niosąc nie jedną, ale dwie szklaneczki, i usiadła obok niej. - Co robisz w takim miejscu, siostrzyczko? Twoja słod­ ka buzia bardziej pasuje do pokoju dziecinnego. Cybil już miała wyjaśnić, skąd się tu wzięła, ale przecież nie mogła powiedzieć, że trafiła do klubu, podążając ukrad­ kiem przez całe Soho za tajemniczym sąsiadem z przeciwka. - Mieszkam niedaleko. Zdaje się, że trafiłam tu przy­ padkiem, idąc za głosem serca. - Uniosła szklaneczkę w stronę sceny. - I bardzo się cieszę, że tu jestem - oznaj­ miła i przechyliła jej zawartość. Delta spojrzała na nią zaskoczona. Ta dziewczyna wy­ glądała jak grzeczna pensjonarka z dobrego domu, ale whi­ sky piła jak mężczyzna. - Jeśli będziesz się włóczyła nocami po ulicach, to ktoś może cię schrupać, siostrzyczko. Cybil spojrzała na nią znad brzegu szklanki. - Dam sobie radę... siostro. Delta z zastanowieniem kiwnęła głową. - Może tak, a może nie. Jestem Delta Pardue. - Stuk­ nęła swoją szklaneczką o szklaneczkę Cybil. - Ten lokal należy do mnie. - Bardzo mi się tu podoba, Delto. - Może tak, a może nie. - Roześmiała się swoim ni­ skim, zmysłowym śmiechem. - Ale nie mam wątpliwości,