ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Rozmawiałaś z nim?
- Hmmm? - Cybil Campbell siedziała przy desce do
rysowania i wprawnie dzieliła kartkę papieru na równe pro
stokąty. - Z kim?
Rozległo się długie, dramatyczne westchnienie, a Cybil
z trudem opanowała śmiech. Dobrze znała Jody Myers, są
siadkę z pierwszego piętra, i doskonale wiedziała, kogo do
tyczy jej pytanie.
- Chodzi mi o tego tajemniczego przystojniaka z mie
szkania 3B - wyjaśniła Jody. - Daj spokój, przecież wiesz,
o kim mówię. Wprowadził się tydzień temu i jeszcze do
nikogo nie odezwał się ani słowem. Mieszkasz dokładnie
naprzeciw. Mów, czego się o nim dowiedziałaś.
- Ostatnio byłam zajęta. - Cybil zerknęła na przyjaciół
kę niespokojnie krążącą po pracowni. - Prawie nie zauwa
żyłam, że wprowadził się ktoś nowy.
Jody prychnęła z niedowierzaniem.
- Akurat. Zawsze wszystko zauważasz. - Podeszła do
deski, zajrzała Cybil przez ramię i zmarszczyła nos. Na kart
ce nadal widniały jedynie puste prostokąty. Jody lubiła pa
trzeć, jak Cybil wypełnia je rysunkami. - Jeszcze nie umie
ścił nazwiska na skrzynce pocztowej. Nikt nie widział, żeby
6 NORA ROBERTS
wychodził z domu za dnia. Nawet pani Wolinsky, a przecież
nic nie umknie jej uwadze.
- Może nasz nowy sąsiad jest wampirem.
- Ojej! - Pełne wyrazu brązowe oczy Jody rozszerzyły
się z przejęcia. - To by dopiero było fajnie!
Bardzo fajnie - zgodziła się Cybil i znów zajęła się
wykreślaniem ramek do kolejnego odcinka komiksu. Jody
tymczasem wciąż krążyła po pracowni i paplała jak najęta.
Towarzystwo nigdy nie przeszkadzało Cybil w pracy.
Prawdę mówiąc, bardzo je lubiła. Nie przepadała za samo
tnością i ciszą. Właśnie dlatego w Nowym Jorku czuła się
szczęśliwa. Łatwo przywykła do życia w domu zamieszka
łym przez bezwstydnie wścibskich sąsiadów.
Takie otoczenie nie tylko bardzo jej odpowiadało, ale
na dodatek dostarczało ciekawego materiału do pracy za
wodowej.
Ze wszystkich mieszkańców starego składu, przerobio
nego na dom mieszkalny, najbardziej lubiła lody Myers.
Trzy lata temu, kiedy Cybil się tu wprowadziła, energiczna
Jody była świeżo upieczoną mężatką i głęboko wierzyła, że
wszyscy powinni być tak niebiańsko szczęśliwi jak ona.
To znaczy, że powinni wstąpić w związki małżeńskie.
Teraz, jako matka prześlicznego, ośmiomiesięcznego
synka o imieniu Charlie, Jody z jeszcze większym zapałem
starała się wprowadzić swoje przekonanie w życie. A Cybil
była głównym celem jej zabiegów.
- A może wpadłaś na niego w korytarzu? - dopytywała
się Jody.
- Jeszcze nie. - Cybil w zamyśleniu wzięła ołówek
i lekko uderzała nim o pełne wargi. Jej migdałowe oczy
Tajemniczy sąsiad 7
były zielone jak czyste morze o świcie i gdyby nie migo
czące w nich w tej chwili iskierki humoru, mogłyby wy
dawać się tajemnicze i uwodzicielskie. - Wiesz, pani Wo-
linsky robi się chyba coraz mniej spostrzegawcza. Widzia
łam go, jak wychodził z domu w dzień. To oznacza, że jed
nak nie jest wampirem.
- Widziałaś go? - zapytała Jody z niedowierzaniem
i przysunęła taboret bliżej deski. - Kiedy? Gdzie? Jak ci
się to udało?
- Kiedy? O świcie. Gdzie? Na ulicy. Oddalił się w kie
runku wschodnim. Jak mi się to udało? Z powodu bezsenności.
- Udzielił się jej ożywiony nastrój sąsiadki. Oczy rozbłysły
z rozbawienia. - Obudziłam się wcześnie i przypomniałam so
bie o ciasteczkach czekoladowych, które zostały po przyjęciu.
- Pamiętam je. Prawdziwe bomby kaloryczne.
- Właśnie. Nie mogłam znów zasnąć. Musiałam jedno
zjeść. A kiedy wstałam, poszłam do pracowni. Myślałam,
że może uda mi się coś narysować, ale w końcu po prostu
stanęłam przy oknie i gapiłam się na ulicę. Wtedy zoba
czyłam, że wychodzi. Trudno go nie zauważyć. Ma chyba
z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. No i te ramiona... -
Obie w niekłamanym zachwycie wzniosły oczy do nieba.
- Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę, niósł torbę sportową,
więc domyślam się, że szedł do siłowni trochę poćwiczyć.
Ktoś, kto nie ćwiczy, tylko cały dzień się wyleguje, pije
piwo i je chipsy, nie ma takich mięśni.
- A więc jednak jesteś nim zainteresowana! - Jody
triumfalnie uniosła palec w górę.
- Przecież ja żyję i mam oczy! Ten facet jest nieziemsko
przystojny. Nie dość, że ma zgrabny tyłeczek, to jeszcze
8 NORA ROBERTS
otacza go aura tajemnicy... - Cybil rozłożyła ręce. - Czy
w takim wypadku dziewczyna może się oprzeć ciekawości?
- A dlaczego miałabyś się opierać? Zapukaj do jego
drzwi, zanieś mu trochę ciastek. Powitaj go w nowym mie
szkaniu. Wtedy będziesz mogła się dowiedzieć, co robi ca
łymi dniami, czy jest żonaty, gdzie pracuje. Najważniejsze,
czy jest żonaty. Bo... - Urwała, czujnie nadstawiając ucha.
- Charlie się obudził.
- Nic nie słyszałam. - Cybil zwróciła głowę ku drzwiom
i nasłuchiwała chwilę. Potem wzruszyła ramionami. - Wiesz,
od urodzenia synka masz słuch jak nietoperz.
- Przewinę małego i zabiorę go na spacer. Wybierzesz
się z nami?
- Nie, nie mogę. Mam sporo pracy.
- W takim razie zobaczymy się wieczorem. Kolacja
o siódmej.
- Dobrze. - Cybil uśmiechnęła się z przymusem, a Jo
dy pobiegła do sypialni, gdzie zostawiła śpiącego synka.
Kolacja o siódmej. W towarzystwie nudnego i dener
wującego kuzyna Jody - Franka. Cybil po raz kolejny za
dała sobie pytanie, kiedy wreszcie zdobędzie się na odwagę
i powie przyjaciółce, żeby przestała umawiać ją na siłę z ko
lejnymi kandydatami na męża.
Uświadomiła sobie, że to samo musi powiedzieć pani
Wolinsky. No i pani Peebles z pierwszego piętra, i właści
cielowi pralni. Dlaczego wszyscy jej znajomi popadali
w obsesję i za wszelką cenę chcieli ją swatać?
Miała dwadzieścia cztery lata, nie była z nikim związana
i prowadziła bardzo szczęśliwe życie. Oczywiście pragnęła
kiedyś założyć rodzinę. Czasami wyobrażała sobie ładny
Tajemniczy sąsiad 9
dom z ogródkiem dla dzieci w jakiejś miłej podmiejskiej
okolicy. I psa. Na pewno będzie miała psa. Ale dopiero w ja
kiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Na razie była zado
wolona ze swojej sytuacji.
Pochyliła się nad deską, wsparła głowę na rękach i po
grążyła się w marzeniach. To pewnie wiosna tak mnie uspo
sabia, pomyślała. Czuła jakiś wewnętrzny niepokój i roz
pierającą ją energię.
Doszła do wniosku, że może jednak dobrze by było pójść
na spacer z Jody i Charliem, ale w tej samej chwili usły
szała trzask zamykających się za nimi drzwi.
Ze spaceru nici.
Przypomniała sobie, że ma pracę do skończenia, i za
częła szkicować pierwszą scenkę do kolejnego odcinka swo
jego komiksu „Sąsiedzi i przyjaciele".
Rysowała wprawnie, pewnymi ruchami. Umiejętność ry
sowania nabyła w sposób naturalny. Jej matka była znaną
artystką, odnoszącą sukcesy w kraju i za granicą. Ojciec na
tomiast wsławił się jako autor popularnego komiksu
„Macintosh", który od wielu lat ukazywał się w gazetach.
Oboje rodzice zaszczepili Cybil i jej rodzeństwu umiłowa
nie sztuki, obdarzyli zdolnością wychwytywania życiowych
absurdów i wyposażyli w mocne zasady.
Opuszczając bezpieczny dom rodzinny w Maine, Cybil
wiedziała, że jeśli w Nowym Jorku jej się nie powiedzie,
w każdej chwili będzie mogła wrócić do rodziny i zostanie
przywitana z otwartymi ramionami.
Jednak Nowy Jork stał się dla niej drugim domem.
Od trzech lat jej komiks zyskiwał coraz większą popu
larność. Była z niego dumna. Jej historyjki były proste, cie-
10 NORA ROBERTS
płe i pełne humoru, a występowali w nich zwykli ludzie
w codziennych sytuacjach. Nie próbowała naśladować iro
nicznego stylu ojca ani ostrej politycznej satyry, którą często
uprawiał. Ją rozśmieszało samo życie. Długie oczekiwanie
w kolejce do kina, poszukiwanie odpowiedniej pary butów,
kolejna nieudana randka w ciemno.
Wiele osób widziało w Emily, bohaterce komiksu, od
bicie samej autorki. Ona jednak nie dostrzegała żadnego po
dobieństwa. Przecież Emily była zgrabną, wysoką blondyn
ką, która miała trudności z utrzymaniem pracy i znalezie
niem odpowiedniego mężczyzny.
Cybil była brunetką średniego wzrostu i odnosiła sukcesy
zawodowe. Jeśli zaś chodzi o mężczyzn, to nie odgrywali w jej
życiu na tyle znaczącej roli, żeby się nimi przejmowała.
Spostrzegła, że przestała rysować i mechanicznie uderza
ołówkiem o deskę. Niezadowolona zmarszczyła czoło
i zmrużyła oczy. Jakoś nie mogła się skoncentrować. Prze
czesała palcami włosy i lekko wzruszyła ramionami. Pewnie
lepiej jej się będzie pracowało, jeśli zrobi sobie krótką prze
rwę i szybko coś przekąsi. Może trochę czekolady pomoże
jej się zmobilizować?
Wstała i odruchowo włożyła ołówek za ucho, chociaż
starała się wykorzenić ten nabyty jeszcze w dzieciństwie na
wyk. Energicznym krokiem wyszła ze słonecznej pracowni
i zbiegła na dół.
Bardzo lubiła swoje dwupoziomowe mieszkanie. Było
przestronne i właśnie to zadecydowało, że szybko je wy
najęła. Na niższym poziomie znajdował się duży pokój od
dzielony od kuchni tylko długim blatem. Przez okna wpa
dało do wnętrza światło słoneczne i hałas z ulicy, który
Tajemniczy sąsiad 11
przez pierwsze tygodnie budził ją w nocy i dawał miłe po
czucie, że wokół toczy się ciekawe życie miasta.
Cybil poruszała się z wdziękiem odziedziczonym po
matce. Jej ojciec nazywał to gracją w wielkim stylu. Jako
dziecko ubłagała rodziców, żeby zapisali ją na lekcje baletu,
ale szybko się nimi znudziła, chociaż jej długie nogi były
stworzone do tańca.
Boso weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i z namy
słem zajrzała do środka. Mogłaby przyrządzić coś dobrego.
Kiedyś chodziła też na lekcje gotowania. Zrezygnowała nie
z nudy, lecz dlatego że pomysłowością prześcignęła nauczy
ciela.
Nagle usłyszała jakiś cichy dźwięk i westchnęła. Muzyka
dobiegała zza ściany, z mieszkania po drugiej stronie ko
rytarza. Smutne, zmysłowe zawodzenie saksofonu. To grał
tajemniczy sąsiad spod 3B. Cybil żałowała, że nie robi tego
częściej.
Długie, tęskne nuty, pełne burzliwych uczuć poruszały
ją do głębi i uruchamiały wyobraźnię.
Czyżby nieznajomy był ubogim muzykiem? Może przy
jechał do Nowego Jorku w nadziei, że znajdzie tu lepsze
życie. Bez wątpienia ktoś złamał mu serce. Cybil układała
w myślach kolejny scenariusz, wyjmując produkty z lodów
ki. Na pewno stoi za tym kobieta. Jakaś rudowłosa piękność,
która go omotała, skradła duszę, a potem podeptała krwa
wiące serce wysokim obcasem eleganckich włoskich pan
tofelków.
Kilka dni temu wymyśliła inną historię życia sąsiada.
W tej wersji uciekł on jako szesnastoletni chłopak od swojej
obrzydliwie bogatej, okrutnej rodziny. Zarabiał na życie,
12 NORA ROBERTS
grając na ulicach Nowego Orleanu - było to jedno z jej
ulubionych miast - a potem musiał uciekać na północ, po
nieważ jego podstępna rodzinka, na której czele stał szalony
wuj, przetrząsała cały kraj w poszukiwaniu zbiega.
Jeszcze nie wymyśliła, dlaczego właściwie rodzina tak
zawzięcie go poszukiwała, ale nie miało to znaczenia. Ta
jemniczy nieznajomy musiał uciekać, a jedyne pocieszenie
znajdował w muzyce.
A może to agent rządowy, który wykonuje jakieś nie
bezpieczne tajne zadanie?
Albo złodziej klejnotów, który ucieka przed ścigającym
go agentem?
Albo seryjny zabójca, polujący na kolejną ofiarę?
Roześmiała się sama do siebie i spojrzała na produkty,
które mechanicznie wyjęła z lodówki. Kimkolwiek był ta
jemniczy nieznajomy, najwyraźniej zamierzała upiec dla nie
go ciasteczka.
Nieznajomy zaś nazywał się Preston McQuinn i wcale
nie uważał siebie za szczególnie tajemniczego człowieka.
Po prostu trzymał się na uboczu i nie lubił, kiedy ktoś na
rzucał mu swoje towarzystwo. To właśnie potrzeba anoni
mowości rzuciła go w samo serce jednego z największych
miast świata.
Rzecz jasna, zamierzał mieszkać tu tylko przez jakiś czas,
najwyżej przez kilka miesięcy, dopóki nie dobiegnie końca
remont jego domu na skalistym wybrzeżu Connecticut. Roz
myślał o tym, chowając saksofon do futerału. Niektórzy na
zywali ten dom jego fortecą, ale właśnie to odpowiadało
mu w nim najbardziej. W takiej fortecy można przez długie
Tajemniczy sąsiad 13
tygodnie cieszyć się samotnością. Nikt tam nie wchodził
nieproszony, a dostępu broniła ciężka brama.
Wyszedł z niemal pustego salonu i ruszył na górę. Ko
rzystał z tego pokoju na niższym poziomie tylko wtedy, gdy
chciał grać, ponieważ miał tu świetną akustykę, albo kiedy
zamierzał trochę poćwiczyć, a nie chciało mu się iść do klu
bu sportowego kilka przecznic dalej.
Właściwie mieszkał na górnym poziomie. Tymczasowo,
powtórzył w myślach. W tym przejściowym mieszkaniu po
trzebował jedynie łóżka, szafy, odpowiedniego oświetlenia
i biurka, na którym zmieściłby się jego komputer, monitor
i potrzebne do pracy papiery.
Chętnie zrezygnowałby z telefonu, ale jego agentka siłą
wyposażyła go w telefon komórkowy i nalegała, żeby go
nie wyłączał.
Rzeczywiście, na ogół tego nie robił, chyba że akurat
nie miał ochoty z nikim rozmawiać.
Usiadł za biurkiem zadowolony, że chwila gry na sa
ksofonie ożywiła mu umysł i napełniła energią. Mandy, jego
agentka, obgryzała długie, lakierowane paznokcie z niepo
koju o to, czy jej podopieczny robi jakieś postępy w pracy
nad najnowszą sztuką. Powinien jej powiedzieć, żeby na
darmo nie niszczyła sobie lakieru. Sztuka będzie gotowa,
kiedy nadejdzie odpowiednia pora i ani minuty wcześniej.
Doszedł do wniosku, że sukces przynosi wiele kłopotów,
ponieważ bardzo szybko zaczyna żyć własnym życiem. Jeśli
stworzy się coś, co podoba się publiczności, ludzie natych
miast chcą dostać następne dzieło -jeszcze bardziej udane.
Preston miał w nosie to, czego oczekuje od niego publicz
ność. Było mu wszystko jedno, czy ludzie wyważą drzwi
14 NORA ROBERTS
teatru, żeby zobaczyć jego nową sztukę, czy obsypią go
nagrodami i obrzucą pieniędzmi. Równie dobrze mogli pod
dać kolejne dzieło miażdżącej krytyce i zażądać zwrotu pie
niędzy za bilety.
Dla niego liczyła się sama praca. Tylko to miało zna
czenie.
Jego sytuacja finansowa była bardzo dobra, zresztą nie
od dzisiaj. Mandy twierdziła, że tu po części leży przyczyna
jego kłopotów. Nie kierowała nim żądza zysku, nie pisał
dla pieniędzy i dlatego nie zależało mu na reakcji publicz
ności. Z tego samego zresztą powodu, zdaniem Mandy, two
rzył tak genialne sztuki. Nie zależało mu na nich.
Siedział teraz przy komputerze, wysoki, muskularny,
z grzywą potarganych włosów w kolorze ciemnoblond.
Chłodne, niebieskie oczy wpatrywały się w napisany tekst.
Usta miał surowo zaciśnięte, a pociągła, męska twarz przy
brała poważny wyraz.
Zapomniał o odgłosach ulicy, które dzień i noc wdzie
rały się przez okno do mieszkania, i postarał się wniknąć
w duszę mężczyzny, który żył jedynie we wnętrzu kompu
tera, mężczyzny, który desperacko zmagał się ze swoimi
pragnieniami. Był on ważną postacią w jego nowej sztuce.
Zaklął pod nosem, kiedy nieprzyjemny dźwięk dzwonka
przeniósł go z powrotem do pustego pokoju. Zastanowił się,
czy nie udać, że nie ma go w domu, ale znał ludzką naturę,
więc był pewien, że intruz nie da za wygraną i będzie wra
cał, dopóki ktoś mu nie otworzy.
To pewnie ta kobieta o sokolim wzroku, z parteru, po
myślał, schodząc na dół. Już dwa razy próbowała go osa
czyć, kiedy szedł wieczorem do klubu. Udało mu się uniknąć
Tajemniczy sąsiad 15
zasadzki, ale to zaczynało być irytujące. Lepiej będzie, jeśli
stanie z nią twarzą w twarz, powie jej coś niegrzecznego,
a obrażona sąsiadka odejdzie jak niepyszna i nie będzie mu
więcej zawracała głowy, najwyżej zacznie z jeszcze wię
kszym zapałem plotkować na jego temat.
Spojrzał przez wizjer i zobaczył, że przed drzwiami stoi
nie schludna staruszka o bystrym wzroku, tylko ładna bru
netka o wielkich, zielonych oczach i krótko, po chłopięce
mu przystrzyżonych włosach.
Przypomniał sobie, że to dziewczyna z naprzeciwka.
Czego, u diabła, chce ode mnie, pomyślał rozdrażniony.
Miał nadzieję, że skoro przez tydzień dała mu spokój, nie
będzie próbowała narzucić mu swojego towarzystwa także
w przyszłości. Właśnie taką sąsiadkę uznałby za idealną.
Gniewnie otworzył drzwi i oparł się o framugę.
- Słucham?
- Cześć. - O tak, z bliska wydał się Cybil jeszcze
przystojniejszy. - Nazywam się Cybil Campbell. Miesz
kam pod 3A. - Z radosnym, przyjacielskim uśmiechem
wskazała drzwi po drugiej stronie korytarza.
Preston tylko uniósł brew.
- Tak?
Doszła do wniosku, że nieznajomy jest po prostu ma
łomówny i nadal uśmiechała się przyjaźnie. Żałowała, że
ani na chwilę nie spuszczał jej z oka i nie mogła niepost
rzeżenie zerknąć w głąb jego mieszkania. Nie chciała, żeby
sobie pomyślał, że jest ciekawska. Przecież wcale taka nie
jest. Naprawdę.
- Słyszałam, że przed chwilą grałeś na saksofonie. Pra
cuję w domu, a te ściany nie są zbyt grube.
16 NORA ROBERTS
Jeśli przyszła tu skarżyć się na hałas, to nic nie wskóra,
stwierdził w myślach Preston. Gra, kiedy ma na to ochotę.
Chłodno spoglądał na jej zgrabny, trochę zadarty nosek,
zmysłowe, pełne usta i wąskie stopy z pomalowanymi na
różowo paznokciami.
- Zwykle zapominam włączyć muzykę, kiedy pracuję -
ciągnęła radośnie. Zauważył, że kiedy mówi, w kąciku ust robi
się jej wesoły dołeczek. - Z przyjemnością słuchałam, jak
grasz. Ralph i Sissy uwielbiali Vivaldiego. To piękna muzyka,
ale trochę nudna, jeśli słucha się jej bez przerwy. Ralph i Sissy
mieszkali tu, zanim ty się wprowadziłeś- wyjaśniła, wskazując
jego mieszkanie. - Przeprowadzili się do White Plains po tym,
jak Ralph miał romans ze sprzedawczynią z Saksa. No, tak
naprawdę to może nic między nimi nie było, ale Ralph miał
na to ochotę, więc Sissy powiedziała, że albo się przeprowadzą
do innego miasta, albo się z nim rozwiedzie i zostawi go bez
grosza. Pani Wolinsky daje im pół roku, ale ja nie byłabym
taka pewna. Może jeszcze wszystko się między nimi naprawi.
W każdym razie... - Wyciągnęła przed siebie ładny, żółty ta
lerz, na którym piętrzył się stos ciasteczek z kawałkami cze
kolady, przykryty przezroczystą, różową folią. - Przyniosłam
ci trochę ciastek.
Spojrzał na nie, tym samym dając Cybil okazję zerknię
cia w głąb mieszkania, na pusty salon.
Biedny facet, nawet go nie stać na kanapę, pomyślała
ze współczuciem. Preston podniósł wzrok i zmierzył ją
chłodnym spojrzeniem.
- Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego przyniosłaś mi ciastka?
Tajemniczy sąsiad 17
- Właśnie je upiekłam. Czasami robię coś do jedzenia,
kiedy nie mogę się skupić na pracy. To pomaga mi pozbierać
myśli. Pieczenie działa na mnie najlepiej. Jeśli zostawiłabym
te ciastka dla siebie, w końcu bym je wszystkie zjadła
i znienawidziłabym siebie za to. - Znów ukazał się dołeczek
w policzku. - Nie lubisz ciastek?
- Nie mam nic przeciwko nim.
- W takim razie smacznego. - Włożyła mu talerz w ręce.
- I witaj w nowym domu. Jeśli będziesz czegoś potrzebował,
możesz się do mnie zwrócić. Zwykle jestem u siebie. - Ma
chnęła drobną dłonią o szczupłych palcach. - A jeśli chcesz
się czegoś dowiedzieć o sąsiadach, też mogę ci w tym pomóc.
Mieszkam tu już od kilku lat i znam wszystkich.
- Nic mnie to nie obchodzi. - Cofnął się i bez pożeg
nania zamknął drzwi.
Cybil przez chwilę stała bez ruchu, oszołomiona tak na
głym końcem rozmowy. Chodziła po tym świecie od dwu
dziestu czterech lat, a jeszcze nikt nie zatrzasnął jej drzwi
przed nosem. Zdarzyło jej się to pierwszy raz i miała na
dzieję, że ostatni. Doświadczenie było bardzo nieprzyjemne.
Miała ochotę załomotać do drzwi sąsiada i zażądać zwro
tu ciastek, ale się opanowała. Nie upadnę tak nisko, powie
działa sobie. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do
swojego mieszkania.
Teraz wiedziała, że tajemniczy nieznajomy jest nieziem
sko przystojny, zbudowany jak grecki bóg i niegrzeczny jak
rozkapryszony bachor, któremu dobrze by zrobił klaps
w pupę i krótka drzemka. Skoro tak jest, to trudno. Nie bę
dzie mu się narzucała.
Nie trzasnęła drzwiami. Pewnie tylko uśmiechnąłby się
18 NORA ROBERTS
z satysfakcją. Ale kiedy już była w środku, niczym rozzłosz
czone dziecko zaczęła stroić najróżniejsze miny, grać na nosie
i pokazywać język w stronę mieszkania nowego sąsiada.
Kiedy zakończyła tę dziecinną demonstrację uczuć, po
czuła się trochę lepiej.
Fakty jednak pozostały niezmienione. Lokator spod 3B
dostał ciasteczka na jej ulubionym deserowym talerzu i uda
ło mu się wzbudzić jej niechęć. Ona natomiast nadal nie
znała nawet jego imienia.
Preston nie żałował tego, co zrobił. Ani przez chwilę.
Specjalnie zachował się grubiańsko, w nadziei że ta roz-
szczebiotana, impertynencka dziewczyna o zadartym nosku
i seksownych, różowych paznokciach nie będzie mu zawra
cała głowy do końca jego pobytu w tym domu. Ostatnia
rzecz, jakiej teraz potrzebował, to stado sąsiadów, którzy
pukają do jego drzwi, żeby radośnie powitać go w nowym
miejscu zamieszkania. Zwłaszcza jeśli na czele tego stada
miała stać gadatliwa brunetka o oczach wróżki z bajki.
Do diabła, zaklął pod nosem. A mówią, że w Nowym
Jorku ludzie ignorują się nawzajem. Miał nadzieję, że jest
to wręcz żelazna zasada, obowiązująca w tym mieście.
Wścibska sąsiadka na pewno była panną - gdyby miała
męża, z pewnością nie omieszkałaby z zachwytem opisać
wszystkich jego zdumiewających zalet. Prawdziwy pech.
W dodatku pracowała w domu i bardzo łatwo będzie się
na nią natknąć w korytarzu. Kolejny minus.
Musiał też uczciwie przyznać, że w życiu nie jadł lep
szych ciasteczek niż te, które mu przyniosła. To już było
wprost niewybaczalne.
Tajemniczy sąsiad 19
Na szczęście udało mu się o nich zapomnieć, gdy zasiadł
do pisania. Ogarnięty pasją twórczą, nie zwróciłby uwagi
nawet na wybuch jądrowy. Kiedy jednak wrócił do rzeczy
wistości, natychmiast pomyślał o wesołym, żółtym talerzu
i ułożonych na nim wypiekach dziewczyny z sąsiedztwa.
Myślał o nich, kiedy brał prysznic, kiedy się ubierał i usi
łował rozluźnić mięśnie zesztywniałe po wielu godzinach
siedzenia w postawie, którą siostra Maria Józefa, jego na
uczycielka ze szkoły podstawowej, określała jako godną na
gany.
Kiedy więc zszedł na dół, żeby się napić piwa, co mu
się należało po długiej pracy, spojrzał na talerz łakomie.
Otworzył butelkę i z namysłem pociągnął długi łyk. Może
się skusi i zje kilka? Wyrzucenie ich do śmietnika byłoby
zupełnie niepotrzebnym gestem. I tak już udało mu się znie
chęcić do siebie tę rozgadaną Cybil.
Na pewno będzie chciała, żeby zwrócił talerzyk. Nic się
nie stanie, jeśli skosztuje ciastek, zanim podrzuci jej talerz
pod drzwi.
Włożył jedno do ust i z uznaniem mruknął coś pod no
sem. Zjadł drugie i cicho gwizdnął z zachwytu.
Po dwudziestym zaklął cicho.
Te ciastka są jak narkotyk, pomyślał. Było mu trochę
mdło i czuł, że chyba nie jest w stanie ruszyć się z miejsca.
Patrzył na niemal pusty talerz z mieszaniną pożądania i ob
rzydzenia do samego siebie. Przywołał resztki silnej woli
i przełożył pozostałe ciastka do plastikowego pojemnika,
a potem wrócił do salonu po saksofon.
Miał zamiar trochę pospacerować przed wizytą w klubie.
Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał, że ktoś z ha-
20 NORA ROBERTS
łasem idzie na górę. Skrzywił się i cofnął za drzwi, nie za
mykając ich jednak. Przez szparę usłyszał, jak Cybil wy
rzuca z siebie słowa z zawrotną szybkością, co bardzo go
zdziwiło, ponieważ dziewczyna była sama.
- Nigdy więcej - mamrotała cicho. - Niech mnie po
sieka na kawałki, niech mnie przypala żywym ogniem. Nig
dy więcej nie dam się do tego namówić. Za żadne skarby
świata. Postanowione i koniec.
Preston zauważył, że się przebrała. Miała teraz na sobie
obcisłe czarne spodnie i dopasowany czarny blezer, a pod
nim bluzkę w kontrastowym kolorze dojrzałych truskawek.
W uszach dziewczyny kołysały się długie kolczyki.
Nadal mówiąc do siebie, otworzyła torebkę wielkości
znaczka pocztowego.
- Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować dwie godziny
na nudne rozmowy o niczym. Więcej nie dam się jej na to
namówić. Nie zrobi mi tego. Przecież potrafię mówić nie.
Muszę to tylko trochę poćwiczyć, i tyle. Gdzie, u diabła,
podziały się te klucze?
Gdy usłyszała, że drzwi za nią się otwierają, podskoczyła
i odwróciła się gwałtownie. Preston zauważył, że kolczyki
w jej uszach różnią się od siebie i zastanowił się, czy teraz
jest taka moda, czy to tylko roztargnienie właścicielki. Nie
mogła znaleźć kluczy w mikroskopijnej torebce, więc pew
nie w grę wchodziła druga możliwość.
Była zarumieniona, zdyszana i wręcz biła od niej świe
żość. A pachniała nawet ładniej niż ciasteczka. Preston za
uważył to natychmiast i jeszcze bardziej go to zirytowało.
- Zaczekaj - nakazał jej krótko i wrócił do mieszkania
po talerz.
Tajemniczy sąsiad 21
Cybil nie miała zamiaru czekać. W końcu udało jej się
znaleźć klucz w małej wewnętrznej kieszonce torebki, czyli
dokładnie tam, gdzie go schowała.
Preston okazał się szybszy. Wyszedł na korytarz, zatrza
skując za sobą drzwi. W jednej ręce niósł saksofon w fu
terale, w drugiej żółty talerz.
- Masz. - Nie miał zamiaru się dopytywać, co sprawiło,
że jej twarz leśnej wróżki przybrała taki zagniewany wyraz.
Bez wątpienia opowiedziałaby mu wszystko ze szczegółami,
co zabrałoby co najmniej pół godziny.
- Nie musisz mi tak wylewnie dziękować - warknęła
i wyrwała mu talerz. Głowa pękała jej z bólu po dwóch go
dzinach słuchania monotonnych wynurzeń kuzyna Jody, Fran
ka, na temat operacji giełdowych, więc postanowiła dać upust
złości i powiedzieć kilka słów prawdy opryskliwemu facetowi
z przeciwka. - Słuchaj, koleś, nie chcesz zawierać znajomości,
w porządku. Ja nie narzekam na brak przyjaciół. - Z emfazą
machnęła talerzem. - Mam ich tylu, że zanim zaprzyjaźnię
się z kimś nowym, muszę poczekać, aż ktoś ze starych zna
jomych wyprowadzi się za granicę. To jednak wcale nie jest
powód, żeby zachowywać się bezczelnie. Przecież ja ci się
tylko przedstawiłam i dałam trochę ciastek!
Miał ochotę się uśmiechnąć, ale się opanował.
- Bardzo dobre ciastka - powiedział, zanim zdążył
ugryźć się w język. Natychmiast tego pożałował, kiedy zo
baczył, że złość w oczach Cybil zmienia się w rozbawienie.
- Naprawdę?
- Owszem. - Odszedł, a ona patrzyła za nim lekko zain
trygowana. Teraz już zupełnie nie wiedziała, co o nim myśleć.
Postąpiła więc tak, jak nakazał jej odruch chwili. Często
22 NORA ROBERTS
tak robiła. Szybko zostawiła talerz na stole i zamknąwszy
drzwi do mieszkania, podążyła za nieznajomym. Starała się
przy tym stąpać tak cicho, jak to tylko możliwe.
Świetny pomysł do mojego komiksu, pomyślała. Przy
goda w sam raz dla Emily. Jeśli dobrze to rozegram, wy
starczy na kilka odcinków.
Oczywiście Emily musi oszaleć na punkcie tego faceta,
zadecydowała Cybil, gdy próbowała bezszelestnie zbiec po
schodach. U bohaterki komiksu nie będzie to zwykła, znana
wszystkim ciekawość, tylko odbierająca zdrowy rozsądek
fascynacja.
Podekscytowana pogonią, z głową rozpaloną od pomy
słów, bez tchu wybiegła przed dom i rozejrzała się na wszy
stkie strony.
Przystojny sąsiad był już dość daleko. Szybko chodzi,
pomyślała z uznaniem. Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła
za nim.
Emily, rzecz jasna, kryłaby się w cieniu, przeskakiwała
od latarni do latarni, przywierała do ściany, na wypadek,
gdyby śledzony nagle się odwrócił, ale...
Cybil z cichym okrzykiem ukryła się za słupem latarni,
kiedy obiekt jej pogoni z roztargnieniem obejrzał się przez
ramię. Wyjrzała zza słupa, przyciskając rękę do serca i zo
baczyła, że znika za rogiem.
Była zła, że na kolację z Frankiem włożyła szpilki za
miast butów na płaskim obcasie. Zaczerpnęła powietrza
i biegiem rzuciła się w pościg.
Podążała za swoją zwierzyną przez dwadzieścia minut,
aż rozbolały ją nogi, a początkowe podniecenie pogonią
ustąpiło miejsca znużeniu. A może tajemniczy sąsiad co
Tajemniczy sąsiad 23
wieczór krąży bez celu po mieście, dźwigając futerał z sak
sofonem? Może jest nie tylko grubianinem, ale i wariatem?
Pewnie niedawno wypuścili go ze szpitala - dlatego nie po
trafi nawiązywać normalnych kontaktów z ludźmi. Jego ob
rzydliwie bogata i okrutna rodzinka w końcu go dopadła
i zamknęła w szpitalu dla obłąkanych, żeby nie mógł się
upomnieć o należny mu spadek po ukochanej babci, która
zmarła w podejrzanych okolicznościach i zostawiła mu cały
swój majątek. Długie lata zamknięcia w szpitalu prowadzo
nym przez nieuczciwego psychiatrę spowodowały fatalne
zmiany w jego osobowości.
Tak, właśnie taką historię wymyśliłaby sobie Emily.
I byłaby pewna, że jej czuła opieka i bezgraniczna miłość
uleczyłyby nieszczęśnika. Potem zaś wszyscy sąsiedzi
i przyjaciele staraliby się wybić jej z głowy takie pomysły,
a ona próbowałaby wciągnąć ich w swoje plany.
A zanim wszystko by się wyjaśniło, tajemniczy sąsiad
okazałby się...
Ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła się na progu ja
kiegoś małego, mrocznego klubu o nazwie U Delty.
No, nareszcie, pomyślała, przeczesując włosy dłonią. Te
raz wystarczy, że wślizgnie się do środka i znajdzie sobie
ciemny kąt. Ciekawe, co się będzie działo dalej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Klub przesiąknięty był zapachem whisky i dymu papie
rosowego. Nie przeszkadzało to Cybil, raczej pozwalało le
piej wczuć się w panującą tu atmosferę. Wokół było mro
czno, a jasnoniebieski blask oświetlał niewielką scenę. Przy
większości ciasno ustawionych stolików siedzieli goście.
Nie było tu wcale głośno, wszyscy rozmawiali ściszonymi
głosami.
Cybil wydało się to naturalne. Przecież w takich miej
scach na pewno odbywają się tajemne schadzki, ludzie na
wiązują sekretne romanse lub omawiają jakieś zagadkowe
sprawy.
Przy długim drewnianym barze pod ścianą klienci sie
dzieli na wysokich stołkach, pochyleni nad drinkami, jakby
strzegli ich przed jakimś niebezpieczeństwem.
Ten klub był jakby żywcem przeniesiony w teraźniejszość
z czarno-białych filmów z lat czterdziestych. W takich filmach
bohaterka nosiła długie, powłóczyste suknie, miała mocno
umalowane usta i opadające na jedno oko platynowoblond
włosy. Stawała na scenie w snopie światła pojedynczego re
flektora i śpiewała tęskne piosenki o okrutnych mężczyznach,
którzy ją skrzywdzili. W tym samym czasie mężczyzna, który
jej pragnął i który kiedyś również ją skrzywdził, siedział w za-
Tajemniczy sąsiad 25
dumie nad niedopitą szklaneczką whisky, spoglądając znu
żonym wzrokiem spod ronda sfatygowanego kapelusza.
Innymi słowy, klub ten bardzo się Cybil spodobał.
Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją.
W nadziei że nikt nie zwróci na nią uwagi, przemknęła
pod ścianą, usiadła przy wolnym stoliku i przyglądała się
Prestonowi przez kłęby dymu i opary whisky.
Preston był ubrany na czarno. Miał na sobie czarne dżin
sy i czarny bawełniany podkoszulek. Przed chwilą zdjął
skórzaną kurtkę, w której przyszedł. Rozmawiał z jakąś
piękną czarnoskórą kobietą w jaskrawoczerwonym kombi
nezonie, opinającym ciasno każdą wypukłość jej bujnego
ciała. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Kiedy
odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, jej matowy, niski
śmiech wypełnił całe pomieszczenie.
Po raz pierwszy Cybil zobaczyła, jak tajemniczy męż
czyzna się uśmiecha. Patrząc na jego odmienioną twarz, na
dal zabójczo urodziwą, ale teraz pozbawioną surowości, do
szła do wniosku, że jego uśmiech nie ma sobie równych.
Zresztą słowo „uśmiech" było zbyt łagodne. Cała jego twarz
się zmieniła, nabrała ciepła, rozjaśniła się.
Cybil bezwiednie oparła głowę na dłoniach i uśmiech
nęła się do siebie. Wyobraźnia zaczęła działać...
Ta piękna Amazonka była jego kochanką. Upewniła się
o tym, gdy kobieta ujęła jego twarz w dłonie i obdarzyła
go długim pocałunkiem. Oczywiście, taki mężczyzna jak
on - pełen tajemnic, o złamanym sercu i burzliwej prze
szłości - musiał mieć egzotyczną kochankę, z którą spoty
kał się w mrocznych zadymionych barach, gdzie razem słu
chali sennej, tęsknej muzyki.
26 NORA ROBERTS
Boże, jakie to romantyczne. Westchnienie samo wyrwało
się z piersi Cybil.
Na nierozświetlonej jeszcze scenie Delta z czułością usz
czypnęła Prestona w policzek.
- Doszło do tego, że śledzą cię kobiety, mój słodki?
- To jakaś wariatka.
- Chcesz, żebym ją stąd wyrzuciła?
- Nie. - Nie obejrzał się, ale czuł na sobie spojrzenie
tych wielkich, zielonych oczu. - Jestem pewien, że to tylko
nieszkodliwa wariatka.
W ciemnych oczach Delty znać było rozbawienie.
- W takim razie pogadam z nią. Sprawdzę, co to za jed
na. Jeśli ktoś śledzi mojego słodkiego Prestona, muszę
sprawdzić, co jest grane. Prawda, Andre?
Chudy czarnoskóry mężczyzna przy fortepianie zdjął pal
ce z klawiszy i uniósł twarz tak zniszczoną, jak wysłużony
instrument, na którym grał.
- Prawda. Tylko nie zrób jej krzywdy - powiedział
z uśmiechem. - To jeszcze prawie dziecko. Gotowy? - zwró
cił się do Prestona.
- Ty zacznij. Włączę się za chwilę.
Delta zeszła ze sceny, a długie, szczupłe palce Andre
zaczęły wyczarowywać cudowne dźwięki. Preston z wolna
dawał się ponieść nastrojowi. Zamknął oczy i czuł, jak po
rywa go muzyka.
Muzyka przenosiła go w inny świat. Wyganiała z głowy
słowa, ludzi i sceny, które wdzierały się do niej nieproszone.
Kiedy dmuchał w saksofon, nie istniało nic innego, tylko
radosny trud grania.
Tajemniczy sąsiad 27
Kiedyś powiedział Delcie, że granie jest jak seks. Coś
człowiekowi odbiera, coś innego daje. I zawsze kończy się
zbyt szybko.
Cybil również dała się oczarować dźwiękom. Zasłuchana
w niskie, smutne nuty, wzbijała się na nich pod niebo, żeby
po chwili znów opaść na ziemię. Kiedy patrzyła, jak Preston
gra na saksofonie, czuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy
tylko słyszała dobiegające zza ściany strzępki melodii. W jego
graniu było teraz więcej mocy, docierało ono do głębi jej serca,
budziło zmysły.
Przy takiej muzyce można było płakać. Kochać się. Marzyć.
Zasłuchana i wpatrzona w scenę nie zauważyła, kiedy
do jej stolika podeszła Delta.
- Co cię tu sprowadza, siostrzyczko?
- Hmmm? - Wytrącona nagle z zasłuchania Cybil pod-
niosła wzrok i uśmiechnęła się z roztargnieniem. - Co za
cudowna muzyka. Aż mnie ściska za serce.
Delta uniosła brwi. Zauważyła, że dziewczyna ma inte
ligentną, miłą twarz o regularnych, delikatnych rysach.
Wcale nie wyglądała na wariatkę.
- Pijesz coś, czy tylko siedzisz i zajmujesz miejsce?
- Och... - Oczywiście. Cybil uświadomiła sobie, że
w takim klubie należy zamówić jakiegoś drinka. - Taka mu-
zyka pasuje do whisky - stwierdziła z uśmiechem. - Napiję
się więc whisky.
Brwi Delty uniosły się jeszcze wyżej.
- Wyglądasz tak młodo, że nie wiem, czy możesz już
zamawiać whisky.
Cybil nawet się nie skrzywiła. Bardzo często słyszała
takie uwagi. Otworzyła torebkę i wyjęła prawo jazdy.
28 NORA ROBERTS
Delta przyjrzała mu się uważnie.
- W porządku, Cybil Angelo Campbell. Dostaniesz swo
ją whisky.
- Dzięki. - Zadowolona Cybil znów oparła głowę na
dłoniach i zasłuchała się. Była zdziwiona, kiedy Delta wró
ciła do jej stolika, niosąc nie jedną, ale dwie szklaneczki,
i usiadła obok niej.
- Co robisz w takim miejscu, siostrzyczko? Twoja słod
ka buzia bardziej pasuje do pokoju dziecinnego.
Cybil już miała wyjaśnić, skąd się tu wzięła, ale przecież
nie mogła powiedzieć, że trafiła do klubu, podążając ukrad
kiem przez całe Soho za tajemniczym sąsiadem z przeciwka.
- Mieszkam niedaleko. Zdaje się, że trafiłam tu przy
padkiem, idąc za głosem serca. - Uniosła szklaneczkę
w stronę sceny. - I bardzo się cieszę, że tu jestem - oznaj
miła i przechyliła jej zawartość.
Delta spojrzała na nią zaskoczona. Ta dziewczyna wy
glądała jak grzeczna pensjonarka z dobrego domu, ale whi
sky piła jak mężczyzna.
- Jeśli będziesz się włóczyła nocami po ulicach, to ktoś
może cię schrupać, siostrzyczko.
Cybil spojrzała na nią znad brzegu szklanki.
- Dam sobie radę... siostro.
Delta z zastanowieniem kiwnęła głową.
- Może tak, a może nie. Jestem Delta Pardue. - Stuk
nęła swoją szklaneczką o szklaneczkę Cybil. - Ten lokal
należy do mnie.
- Bardzo mi się tu podoba, Delto.
- Może tak, a może nie. - Roześmiała się swoim ni
skim, zmysłowym śmiechem. - Ale nie mam wątpliwości,
NORA ROBERTS Tajemniczy sąsiad
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Rozmawiałaś z nim? - Hmmm? - Cybil Campbell siedziała przy desce do rysowania i wprawnie dzieliła kartkę papieru na równe pro stokąty. - Z kim? Rozległo się długie, dramatyczne westchnienie, a Cybil z trudem opanowała śmiech. Dobrze znała Jody Myers, są siadkę z pierwszego piętra, i doskonale wiedziała, kogo do tyczy jej pytanie. - Chodzi mi o tego tajemniczego przystojniaka z mie szkania 3B - wyjaśniła Jody. - Daj spokój, przecież wiesz, o kim mówię. Wprowadził się tydzień temu i jeszcze do nikogo nie odezwał się ani słowem. Mieszkasz dokładnie naprzeciw. Mów, czego się o nim dowiedziałaś. - Ostatnio byłam zajęta. - Cybil zerknęła na przyjaciół kę niespokojnie krążącą po pracowni. - Prawie nie zauwa żyłam, że wprowadził się ktoś nowy. Jody prychnęła z niedowierzaniem. - Akurat. Zawsze wszystko zauważasz. - Podeszła do deski, zajrzała Cybil przez ramię i zmarszczyła nos. Na kart ce nadal widniały jedynie puste prostokąty. Jody lubiła pa trzeć, jak Cybil wypełnia je rysunkami. - Jeszcze nie umie ścił nazwiska na skrzynce pocztowej. Nikt nie widział, żeby
6 NORA ROBERTS wychodził z domu za dnia. Nawet pani Wolinsky, a przecież nic nie umknie jej uwadze. - Może nasz nowy sąsiad jest wampirem. - Ojej! - Pełne wyrazu brązowe oczy Jody rozszerzyły się z przejęcia. - To by dopiero było fajnie! Bardzo fajnie - zgodziła się Cybil i znów zajęła się wykreślaniem ramek do kolejnego odcinka komiksu. Jody tymczasem wciąż krążyła po pracowni i paplała jak najęta. Towarzystwo nigdy nie przeszkadzało Cybil w pracy. Prawdę mówiąc, bardzo je lubiła. Nie przepadała za samo tnością i ciszą. Właśnie dlatego w Nowym Jorku czuła się szczęśliwa. Łatwo przywykła do życia w domu zamieszka łym przez bezwstydnie wścibskich sąsiadów. Takie otoczenie nie tylko bardzo jej odpowiadało, ale na dodatek dostarczało ciekawego materiału do pracy za wodowej. Ze wszystkich mieszkańców starego składu, przerobio nego na dom mieszkalny, najbardziej lubiła lody Myers. Trzy lata temu, kiedy Cybil się tu wprowadziła, energiczna Jody była świeżo upieczoną mężatką i głęboko wierzyła, że wszyscy powinni być tak niebiańsko szczęśliwi jak ona. To znaczy, że powinni wstąpić w związki małżeńskie. Teraz, jako matka prześlicznego, ośmiomiesięcznego synka o imieniu Charlie, Jody z jeszcze większym zapałem starała się wprowadzić swoje przekonanie w życie. A Cybil była głównym celem jej zabiegów. - A może wpadłaś na niego w korytarzu? - dopytywała się Jody. - Jeszcze nie. - Cybil w zamyśleniu wzięła ołówek i lekko uderzała nim o pełne wargi. Jej migdałowe oczy
Tajemniczy sąsiad 7 były zielone jak czyste morze o świcie i gdyby nie migo czące w nich w tej chwili iskierki humoru, mogłyby wy dawać się tajemnicze i uwodzicielskie. - Wiesz, pani Wo- linsky robi się chyba coraz mniej spostrzegawcza. Widzia łam go, jak wychodził z domu w dzień. To oznacza, że jed nak nie jest wampirem. - Widziałaś go? - zapytała Jody z niedowierzaniem i przysunęła taboret bliżej deski. - Kiedy? Gdzie? Jak ci się to udało? - Kiedy? O świcie. Gdzie? Na ulicy. Oddalił się w kie runku wschodnim. Jak mi się to udało? Z powodu bezsenności. - Udzielił się jej ożywiony nastrój sąsiadki. Oczy rozbłysły z rozbawienia. - Obudziłam się wcześnie i przypomniałam so bie o ciasteczkach czekoladowych, które zostały po przyjęciu. - Pamiętam je. Prawdziwe bomby kaloryczne. - Właśnie. Nie mogłam znów zasnąć. Musiałam jedno zjeść. A kiedy wstałam, poszłam do pracowni. Myślałam, że może uda mi się coś narysować, ale w końcu po prostu stanęłam przy oknie i gapiłam się na ulicę. Wtedy zoba czyłam, że wychodzi. Trudno go nie zauważyć. Ma chyba z metr osiemdziesiąt pięć wzrostu. No i te ramiona... - Obie w niekłamanym zachwycie wzniosły oczy do nieba. - Był ubrany w czarne dżinsy i bluzę, niósł torbę sportową, więc domyślam się, że szedł do siłowni trochę poćwiczyć. Ktoś, kto nie ćwiczy, tylko cały dzień się wyleguje, pije piwo i je chipsy, nie ma takich mięśni. - A więc jednak jesteś nim zainteresowana! - Jody triumfalnie uniosła palec w górę. - Przecież ja żyję i mam oczy! Ten facet jest nieziemsko przystojny. Nie dość, że ma zgrabny tyłeczek, to jeszcze
8 NORA ROBERTS otacza go aura tajemnicy... - Cybil rozłożyła ręce. - Czy w takim wypadku dziewczyna może się oprzeć ciekawości? - A dlaczego miałabyś się opierać? Zapukaj do jego drzwi, zanieś mu trochę ciastek. Powitaj go w nowym mie szkaniu. Wtedy będziesz mogła się dowiedzieć, co robi ca łymi dniami, czy jest żonaty, gdzie pracuje. Najważniejsze, czy jest żonaty. Bo... - Urwała, czujnie nadstawiając ucha. - Charlie się obudził. - Nic nie słyszałam. - Cybil zwróciła głowę ku drzwiom i nasłuchiwała chwilę. Potem wzruszyła ramionami. - Wiesz, od urodzenia synka masz słuch jak nietoperz. - Przewinę małego i zabiorę go na spacer. Wybierzesz się z nami? - Nie, nie mogę. Mam sporo pracy. - W takim razie zobaczymy się wieczorem. Kolacja o siódmej. - Dobrze. - Cybil uśmiechnęła się z przymusem, a Jo dy pobiegła do sypialni, gdzie zostawiła śpiącego synka. Kolacja o siódmej. W towarzystwie nudnego i dener wującego kuzyna Jody - Franka. Cybil po raz kolejny za dała sobie pytanie, kiedy wreszcie zdobędzie się na odwagę i powie przyjaciółce, żeby przestała umawiać ją na siłę z ko lejnymi kandydatami na męża. Uświadomiła sobie, że to samo musi powiedzieć pani Wolinsky. No i pani Peebles z pierwszego piętra, i właści cielowi pralni. Dlaczego wszyscy jej znajomi popadali w obsesję i za wszelką cenę chcieli ją swatać? Miała dwadzieścia cztery lata, nie była z nikim związana i prowadziła bardzo szczęśliwe życie. Oczywiście pragnęła kiedyś założyć rodzinę. Czasami wyobrażała sobie ładny
Tajemniczy sąsiad 9 dom z ogródkiem dla dzieci w jakiejś miłej podmiejskiej okolicy. I psa. Na pewno będzie miała psa. Ale dopiero w ja kiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Na razie była zado wolona ze swojej sytuacji. Pochyliła się nad deską, wsparła głowę na rękach i po grążyła się w marzeniach. To pewnie wiosna tak mnie uspo sabia, pomyślała. Czuła jakiś wewnętrzny niepokój i roz pierającą ją energię. Doszła do wniosku, że może jednak dobrze by było pójść na spacer z Jody i Charliem, ale w tej samej chwili usły szała trzask zamykających się za nimi drzwi. Ze spaceru nici. Przypomniała sobie, że ma pracę do skończenia, i za częła szkicować pierwszą scenkę do kolejnego odcinka swo jego komiksu „Sąsiedzi i przyjaciele". Rysowała wprawnie, pewnymi ruchami. Umiejętność ry sowania nabyła w sposób naturalny. Jej matka była znaną artystką, odnoszącą sukcesy w kraju i za granicą. Ojciec na tomiast wsławił się jako autor popularnego komiksu „Macintosh", który od wielu lat ukazywał się w gazetach. Oboje rodzice zaszczepili Cybil i jej rodzeństwu umiłowa nie sztuki, obdarzyli zdolnością wychwytywania życiowych absurdów i wyposażyli w mocne zasady. Opuszczając bezpieczny dom rodzinny w Maine, Cybil wiedziała, że jeśli w Nowym Jorku jej się nie powiedzie, w każdej chwili będzie mogła wrócić do rodziny i zostanie przywitana z otwartymi ramionami. Jednak Nowy Jork stał się dla niej drugim domem. Od trzech lat jej komiks zyskiwał coraz większą popu larność. Była z niego dumna. Jej historyjki były proste, cie-
10 NORA ROBERTS płe i pełne humoru, a występowali w nich zwykli ludzie w codziennych sytuacjach. Nie próbowała naśladować iro nicznego stylu ojca ani ostrej politycznej satyry, którą często uprawiał. Ją rozśmieszało samo życie. Długie oczekiwanie w kolejce do kina, poszukiwanie odpowiedniej pary butów, kolejna nieudana randka w ciemno. Wiele osób widziało w Emily, bohaterce komiksu, od bicie samej autorki. Ona jednak nie dostrzegała żadnego po dobieństwa. Przecież Emily była zgrabną, wysoką blondyn ką, która miała trudności z utrzymaniem pracy i znalezie niem odpowiedniego mężczyzny. Cybil była brunetką średniego wzrostu i odnosiła sukcesy zawodowe. Jeśli zaś chodzi o mężczyzn, to nie odgrywali w jej życiu na tyle znaczącej roli, żeby się nimi przejmowała. Spostrzegła, że przestała rysować i mechanicznie uderza ołówkiem o deskę. Niezadowolona zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Jakoś nie mogła się skoncentrować. Prze czesała palcami włosy i lekko wzruszyła ramionami. Pewnie lepiej jej się będzie pracowało, jeśli zrobi sobie krótką prze rwę i szybko coś przekąsi. Może trochę czekolady pomoże jej się zmobilizować? Wstała i odruchowo włożyła ołówek za ucho, chociaż starała się wykorzenić ten nabyty jeszcze w dzieciństwie na wyk. Energicznym krokiem wyszła ze słonecznej pracowni i zbiegła na dół. Bardzo lubiła swoje dwupoziomowe mieszkanie. Było przestronne i właśnie to zadecydowało, że szybko je wy najęła. Na niższym poziomie znajdował się duży pokój od dzielony od kuchni tylko długim blatem. Przez okna wpa dało do wnętrza światło słoneczne i hałas z ulicy, który
Tajemniczy sąsiad 11 przez pierwsze tygodnie budził ją w nocy i dawał miłe po czucie, że wokół toczy się ciekawe życie miasta. Cybil poruszała się z wdziękiem odziedziczonym po matce. Jej ojciec nazywał to gracją w wielkim stylu. Jako dziecko ubłagała rodziców, żeby zapisali ją na lekcje baletu, ale szybko się nimi znudziła, chociaż jej długie nogi były stworzone do tańca. Boso weszła do kuchni, otworzyła lodówkę i z namy słem zajrzała do środka. Mogłaby przyrządzić coś dobrego. Kiedyś chodziła też na lekcje gotowania. Zrezygnowała nie z nudy, lecz dlatego że pomysłowością prześcignęła nauczy ciela. Nagle usłyszała jakiś cichy dźwięk i westchnęła. Muzyka dobiegała zza ściany, z mieszkania po drugiej stronie ko rytarza. Smutne, zmysłowe zawodzenie saksofonu. To grał tajemniczy sąsiad spod 3B. Cybil żałowała, że nie robi tego częściej. Długie, tęskne nuty, pełne burzliwych uczuć poruszały ją do głębi i uruchamiały wyobraźnię. Czyżby nieznajomy był ubogim muzykiem? Może przy jechał do Nowego Jorku w nadziei, że znajdzie tu lepsze życie. Bez wątpienia ktoś złamał mu serce. Cybil układała w myślach kolejny scenariusz, wyjmując produkty z lodów ki. Na pewno stoi za tym kobieta. Jakaś rudowłosa piękność, która go omotała, skradła duszę, a potem podeptała krwa wiące serce wysokim obcasem eleganckich włoskich pan tofelków. Kilka dni temu wymyśliła inną historię życia sąsiada. W tej wersji uciekł on jako szesnastoletni chłopak od swojej obrzydliwie bogatej, okrutnej rodziny. Zarabiał na życie,
12 NORA ROBERTS grając na ulicach Nowego Orleanu - było to jedno z jej ulubionych miast - a potem musiał uciekać na północ, po nieważ jego podstępna rodzinka, na której czele stał szalony wuj, przetrząsała cały kraj w poszukiwaniu zbiega. Jeszcze nie wymyśliła, dlaczego właściwie rodzina tak zawzięcie go poszukiwała, ale nie miało to znaczenia. Ta jemniczy nieznajomy musiał uciekać, a jedyne pocieszenie znajdował w muzyce. A może to agent rządowy, który wykonuje jakieś nie bezpieczne tajne zadanie? Albo złodziej klejnotów, który ucieka przed ścigającym go agentem? Albo seryjny zabójca, polujący na kolejną ofiarę? Roześmiała się sama do siebie i spojrzała na produkty, które mechanicznie wyjęła z lodówki. Kimkolwiek był ta jemniczy nieznajomy, najwyraźniej zamierzała upiec dla nie go ciasteczka. Nieznajomy zaś nazywał się Preston McQuinn i wcale nie uważał siebie za szczególnie tajemniczego człowieka. Po prostu trzymał się na uboczu i nie lubił, kiedy ktoś na rzucał mu swoje towarzystwo. To właśnie potrzeba anoni mowości rzuciła go w samo serce jednego z największych miast świata. Rzecz jasna, zamierzał mieszkać tu tylko przez jakiś czas, najwyżej przez kilka miesięcy, dopóki nie dobiegnie końca remont jego domu na skalistym wybrzeżu Connecticut. Roz myślał o tym, chowając saksofon do futerału. Niektórzy na zywali ten dom jego fortecą, ale właśnie to odpowiadało mu w nim najbardziej. W takiej fortecy można przez długie
Tajemniczy sąsiad 13 tygodnie cieszyć się samotnością. Nikt tam nie wchodził nieproszony, a dostępu broniła ciężka brama. Wyszedł z niemal pustego salonu i ruszył na górę. Ko rzystał z tego pokoju na niższym poziomie tylko wtedy, gdy chciał grać, ponieważ miał tu świetną akustykę, albo kiedy zamierzał trochę poćwiczyć, a nie chciało mu się iść do klu bu sportowego kilka przecznic dalej. Właściwie mieszkał na górnym poziomie. Tymczasowo, powtórzył w myślach. W tym przejściowym mieszkaniu po trzebował jedynie łóżka, szafy, odpowiedniego oświetlenia i biurka, na którym zmieściłby się jego komputer, monitor i potrzebne do pracy papiery. Chętnie zrezygnowałby z telefonu, ale jego agentka siłą wyposażyła go w telefon komórkowy i nalegała, żeby go nie wyłączał. Rzeczywiście, na ogół tego nie robił, chyba że akurat nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Usiadł za biurkiem zadowolony, że chwila gry na sa ksofonie ożywiła mu umysł i napełniła energią. Mandy, jego agentka, obgryzała długie, lakierowane paznokcie z niepo koju o to, czy jej podopieczny robi jakieś postępy w pracy nad najnowszą sztuką. Powinien jej powiedzieć, żeby na darmo nie niszczyła sobie lakieru. Sztuka będzie gotowa, kiedy nadejdzie odpowiednia pora i ani minuty wcześniej. Doszedł do wniosku, że sukces przynosi wiele kłopotów, ponieważ bardzo szybko zaczyna żyć własnym życiem. Jeśli stworzy się coś, co podoba się publiczności, ludzie natych miast chcą dostać następne dzieło -jeszcze bardziej udane. Preston miał w nosie to, czego oczekuje od niego publicz ność. Było mu wszystko jedno, czy ludzie wyważą drzwi
14 NORA ROBERTS teatru, żeby zobaczyć jego nową sztukę, czy obsypią go nagrodami i obrzucą pieniędzmi. Równie dobrze mogli pod dać kolejne dzieło miażdżącej krytyce i zażądać zwrotu pie niędzy za bilety. Dla niego liczyła się sama praca. Tylko to miało zna czenie. Jego sytuacja finansowa była bardzo dobra, zresztą nie od dzisiaj. Mandy twierdziła, że tu po części leży przyczyna jego kłopotów. Nie kierowała nim żądza zysku, nie pisał dla pieniędzy i dlatego nie zależało mu na reakcji publicz ności. Z tego samego zresztą powodu, zdaniem Mandy, two rzył tak genialne sztuki. Nie zależało mu na nich. Siedział teraz przy komputerze, wysoki, muskularny, z grzywą potarganych włosów w kolorze ciemnoblond. Chłodne, niebieskie oczy wpatrywały się w napisany tekst. Usta miał surowo zaciśnięte, a pociągła, męska twarz przy brała poważny wyraz. Zapomniał o odgłosach ulicy, które dzień i noc wdzie rały się przez okno do mieszkania, i postarał się wniknąć w duszę mężczyzny, który żył jedynie we wnętrzu kompu tera, mężczyzny, który desperacko zmagał się ze swoimi pragnieniami. Był on ważną postacią w jego nowej sztuce. Zaklął pod nosem, kiedy nieprzyjemny dźwięk dzwonka przeniósł go z powrotem do pustego pokoju. Zastanowił się, czy nie udać, że nie ma go w domu, ale znał ludzką naturę, więc był pewien, że intruz nie da za wygraną i będzie wra cał, dopóki ktoś mu nie otworzy. To pewnie ta kobieta o sokolim wzroku, z parteru, po myślał, schodząc na dół. Już dwa razy próbowała go osa czyć, kiedy szedł wieczorem do klubu. Udało mu się uniknąć
Tajemniczy sąsiad 15 zasadzki, ale to zaczynało być irytujące. Lepiej będzie, jeśli stanie z nią twarzą w twarz, powie jej coś niegrzecznego, a obrażona sąsiadka odejdzie jak niepyszna i nie będzie mu więcej zawracała głowy, najwyżej zacznie z jeszcze wię kszym zapałem plotkować na jego temat. Spojrzał przez wizjer i zobaczył, że przed drzwiami stoi nie schludna staruszka o bystrym wzroku, tylko ładna bru netka o wielkich, zielonych oczach i krótko, po chłopięce mu przystrzyżonych włosach. Przypomniał sobie, że to dziewczyna z naprzeciwka. Czego, u diabła, chce ode mnie, pomyślał rozdrażniony. Miał nadzieję, że skoro przez tydzień dała mu spokój, nie będzie próbowała narzucić mu swojego towarzystwa także w przyszłości. Właśnie taką sąsiadkę uznałby za idealną. Gniewnie otworzył drzwi i oparł się o framugę. - Słucham? - Cześć. - O tak, z bliska wydał się Cybil jeszcze przystojniejszy. - Nazywam się Cybil Campbell. Miesz kam pod 3A. - Z radosnym, przyjacielskim uśmiechem wskazała drzwi po drugiej stronie korytarza. Preston tylko uniósł brew. - Tak? Doszła do wniosku, że nieznajomy jest po prostu ma łomówny i nadal uśmiechała się przyjaźnie. Żałowała, że ani na chwilę nie spuszczał jej z oka i nie mogła niepost rzeżenie zerknąć w głąb jego mieszkania. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, że jest ciekawska. Przecież wcale taka nie jest. Naprawdę. - Słyszałam, że przed chwilą grałeś na saksofonie. Pra cuję w domu, a te ściany nie są zbyt grube.
16 NORA ROBERTS Jeśli przyszła tu skarżyć się na hałas, to nic nie wskóra, stwierdził w myślach Preston. Gra, kiedy ma na to ochotę. Chłodno spoglądał na jej zgrabny, trochę zadarty nosek, zmysłowe, pełne usta i wąskie stopy z pomalowanymi na różowo paznokciami. - Zwykle zapominam włączyć muzykę, kiedy pracuję - ciągnęła radośnie. Zauważył, że kiedy mówi, w kąciku ust robi się jej wesoły dołeczek. - Z przyjemnością słuchałam, jak grasz. Ralph i Sissy uwielbiali Vivaldiego. To piękna muzyka, ale trochę nudna, jeśli słucha się jej bez przerwy. Ralph i Sissy mieszkali tu, zanim ty się wprowadziłeś- wyjaśniła, wskazując jego mieszkanie. - Przeprowadzili się do White Plains po tym, jak Ralph miał romans ze sprzedawczynią z Saksa. No, tak naprawdę to może nic między nimi nie było, ale Ralph miał na to ochotę, więc Sissy powiedziała, że albo się przeprowadzą do innego miasta, albo się z nim rozwiedzie i zostawi go bez grosza. Pani Wolinsky daje im pół roku, ale ja nie byłabym taka pewna. Może jeszcze wszystko się między nimi naprawi. W każdym razie... - Wyciągnęła przed siebie ładny, żółty ta lerz, na którym piętrzył się stos ciasteczek z kawałkami cze kolady, przykryty przezroczystą, różową folią. - Przyniosłam ci trochę ciastek. Spojrzał na nie, tym samym dając Cybil okazję zerknię cia w głąb mieszkania, na pusty salon. Biedny facet, nawet go nie stać na kanapę, pomyślała ze współczuciem. Preston podniósł wzrok i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - Dlaczego? - Co dlaczego? - Dlaczego przyniosłaś mi ciastka?
Tajemniczy sąsiad 17 - Właśnie je upiekłam. Czasami robię coś do jedzenia, kiedy nie mogę się skupić na pracy. To pomaga mi pozbierać myśli. Pieczenie działa na mnie najlepiej. Jeśli zostawiłabym te ciastka dla siebie, w końcu bym je wszystkie zjadła i znienawidziłabym siebie za to. - Znów ukazał się dołeczek w policzku. - Nie lubisz ciastek? - Nie mam nic przeciwko nim. - W takim razie smacznego. - Włożyła mu talerz w ręce. - I witaj w nowym domu. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz się do mnie zwrócić. Zwykle jestem u siebie. - Ma chnęła drobną dłonią o szczupłych palcach. - A jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć o sąsiadach, też mogę ci w tym pomóc. Mieszkam tu już od kilku lat i znam wszystkich. - Nic mnie to nie obchodzi. - Cofnął się i bez pożeg nania zamknął drzwi. Cybil przez chwilę stała bez ruchu, oszołomiona tak na głym końcem rozmowy. Chodziła po tym świecie od dwu dziestu czterech lat, a jeszcze nikt nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zdarzyło jej się to pierwszy raz i miała na dzieję, że ostatni. Doświadczenie było bardzo nieprzyjemne. Miała ochotę załomotać do drzwi sąsiada i zażądać zwro tu ciastek, ale się opanowała. Nie upadnę tak nisko, powie działa sobie. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała do swojego mieszkania. Teraz wiedziała, że tajemniczy nieznajomy jest nieziem sko przystojny, zbudowany jak grecki bóg i niegrzeczny jak rozkapryszony bachor, któremu dobrze by zrobił klaps w pupę i krótka drzemka. Skoro tak jest, to trudno. Nie bę dzie mu się narzucała. Nie trzasnęła drzwiami. Pewnie tylko uśmiechnąłby się
18 NORA ROBERTS z satysfakcją. Ale kiedy już była w środku, niczym rozzłosz czone dziecko zaczęła stroić najróżniejsze miny, grać na nosie i pokazywać język w stronę mieszkania nowego sąsiada. Kiedy zakończyła tę dziecinną demonstrację uczuć, po czuła się trochę lepiej. Fakty jednak pozostały niezmienione. Lokator spod 3B dostał ciasteczka na jej ulubionym deserowym talerzu i uda ło mu się wzbudzić jej niechęć. Ona natomiast nadal nie znała nawet jego imienia. Preston nie żałował tego, co zrobił. Ani przez chwilę. Specjalnie zachował się grubiańsko, w nadziei że ta roz- szczebiotana, impertynencka dziewczyna o zadartym nosku i seksownych, różowych paznokciach nie będzie mu zawra cała głowy do końca jego pobytu w tym domu. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebował, to stado sąsiadów, którzy pukają do jego drzwi, żeby radośnie powitać go w nowym miejscu zamieszkania. Zwłaszcza jeśli na czele tego stada miała stać gadatliwa brunetka o oczach wróżki z bajki. Do diabła, zaklął pod nosem. A mówią, że w Nowym Jorku ludzie ignorują się nawzajem. Miał nadzieję, że jest to wręcz żelazna zasada, obowiązująca w tym mieście. Wścibska sąsiadka na pewno była panną - gdyby miała męża, z pewnością nie omieszkałaby z zachwytem opisać wszystkich jego zdumiewających zalet. Prawdziwy pech. W dodatku pracowała w domu i bardzo łatwo będzie się na nią natknąć w korytarzu. Kolejny minus. Musiał też uczciwie przyznać, że w życiu nie jadł lep szych ciasteczek niż te, które mu przyniosła. To już było wprost niewybaczalne.
Tajemniczy sąsiad 19 Na szczęście udało mu się o nich zapomnieć, gdy zasiadł do pisania. Ogarnięty pasją twórczą, nie zwróciłby uwagi nawet na wybuch jądrowy. Kiedy jednak wrócił do rzeczy wistości, natychmiast pomyślał o wesołym, żółtym talerzu i ułożonych na nim wypiekach dziewczyny z sąsiedztwa. Myślał o nich, kiedy brał prysznic, kiedy się ubierał i usi łował rozluźnić mięśnie zesztywniałe po wielu godzinach siedzenia w postawie, którą siostra Maria Józefa, jego na uczycielka ze szkoły podstawowej, określała jako godną na gany. Kiedy więc zszedł na dół, żeby się napić piwa, co mu się należało po długiej pracy, spojrzał na talerz łakomie. Otworzył butelkę i z namysłem pociągnął długi łyk. Może się skusi i zje kilka? Wyrzucenie ich do śmietnika byłoby zupełnie niepotrzebnym gestem. I tak już udało mu się znie chęcić do siebie tę rozgadaną Cybil. Na pewno będzie chciała, żeby zwrócił talerzyk. Nic się nie stanie, jeśli skosztuje ciastek, zanim podrzuci jej talerz pod drzwi. Włożył jedno do ust i z uznaniem mruknął coś pod no sem. Zjadł drugie i cicho gwizdnął z zachwytu. Po dwudziestym zaklął cicho. Te ciastka są jak narkotyk, pomyślał. Było mu trochę mdło i czuł, że chyba nie jest w stanie ruszyć się z miejsca. Patrzył na niemal pusty talerz z mieszaniną pożądania i ob rzydzenia do samego siebie. Przywołał resztki silnej woli i przełożył pozostałe ciastka do plastikowego pojemnika, a potem wrócił do salonu po saksofon. Miał zamiar trochę pospacerować przed wizytą w klubie. Już miał wyjść na korytarz, kiedy usłyszał, że ktoś z ha-
20 NORA ROBERTS łasem idzie na górę. Skrzywił się i cofnął za drzwi, nie za mykając ich jednak. Przez szparę usłyszał, jak Cybil wy rzuca z siebie słowa z zawrotną szybkością, co bardzo go zdziwiło, ponieważ dziewczyna była sama. - Nigdy więcej - mamrotała cicho. - Niech mnie po sieka na kawałki, niech mnie przypala żywym ogniem. Nig dy więcej nie dam się do tego namówić. Za żadne skarby świata. Postanowione i koniec. Preston zauważył, że się przebrała. Miała teraz na sobie obcisłe czarne spodnie i dopasowany czarny blezer, a pod nim bluzkę w kontrastowym kolorze dojrzałych truskawek. W uszach dziewczyny kołysały się długie kolczyki. Nadal mówiąc do siebie, otworzyła torebkę wielkości znaczka pocztowego. - Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować dwie godziny na nudne rozmowy o niczym. Więcej nie dam się jej na to namówić. Nie zrobi mi tego. Przecież potrafię mówić nie. Muszę to tylko trochę poćwiczyć, i tyle. Gdzie, u diabła, podziały się te klucze? Gdy usłyszała, że drzwi za nią się otwierają, podskoczyła i odwróciła się gwałtownie. Preston zauważył, że kolczyki w jej uszach różnią się od siebie i zastanowił się, czy teraz jest taka moda, czy to tylko roztargnienie właścicielki. Nie mogła znaleźć kluczy w mikroskopijnej torebce, więc pew nie w grę wchodziła druga możliwość. Była zarumieniona, zdyszana i wręcz biła od niej świe żość. A pachniała nawet ładniej niż ciasteczka. Preston za uważył to natychmiast i jeszcze bardziej go to zirytowało. - Zaczekaj - nakazał jej krótko i wrócił do mieszkania po talerz.
Tajemniczy sąsiad 21 Cybil nie miała zamiaru czekać. W końcu udało jej się znaleźć klucz w małej wewnętrznej kieszonce torebki, czyli dokładnie tam, gdzie go schowała. Preston okazał się szybszy. Wyszedł na korytarz, zatrza skując za sobą drzwi. W jednej ręce niósł saksofon w fu terale, w drugiej żółty talerz. - Masz. - Nie miał zamiaru się dopytywać, co sprawiło, że jej twarz leśnej wróżki przybrała taki zagniewany wyraz. Bez wątpienia opowiedziałaby mu wszystko ze szczegółami, co zabrałoby co najmniej pół godziny. - Nie musisz mi tak wylewnie dziękować - warknęła i wyrwała mu talerz. Głowa pękała jej z bólu po dwóch go dzinach słuchania monotonnych wynurzeń kuzyna Jody, Fran ka, na temat operacji giełdowych, więc postanowiła dać upust złości i powiedzieć kilka słów prawdy opryskliwemu facetowi z przeciwka. - Słuchaj, koleś, nie chcesz zawierać znajomości, w porządku. Ja nie narzekam na brak przyjaciół. - Z emfazą machnęła talerzem. - Mam ich tylu, że zanim zaprzyjaźnię się z kimś nowym, muszę poczekać, aż ktoś ze starych zna jomych wyprowadzi się za granicę. To jednak wcale nie jest powód, żeby zachowywać się bezczelnie. Przecież ja ci się tylko przedstawiłam i dałam trochę ciastek! Miał ochotę się uśmiechnąć, ale się opanował. - Bardzo dobre ciastka - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język. Natychmiast tego pożałował, kiedy zo baczył, że złość w oczach Cybil zmienia się w rozbawienie. - Naprawdę? - Owszem. - Odszedł, a ona patrzyła za nim lekko zain trygowana. Teraz już zupełnie nie wiedziała, co o nim myśleć. Postąpiła więc tak, jak nakazał jej odruch chwili. Często
22 NORA ROBERTS tak robiła. Szybko zostawiła talerz na stole i zamknąwszy drzwi do mieszkania, podążyła za nieznajomym. Starała się przy tym stąpać tak cicho, jak to tylko możliwe. Świetny pomysł do mojego komiksu, pomyślała. Przy goda w sam raz dla Emily. Jeśli dobrze to rozegram, wy starczy na kilka odcinków. Oczywiście Emily musi oszaleć na punkcie tego faceta, zadecydowała Cybil, gdy próbowała bezszelestnie zbiec po schodach. U bohaterki komiksu nie będzie to zwykła, znana wszystkim ciekawość, tylko odbierająca zdrowy rozsądek fascynacja. Podekscytowana pogonią, z głową rozpaloną od pomy słów, bez tchu wybiegła przed dom i rozejrzała się na wszy stkie strony. Przystojny sąsiad był już dość daleko. Szybko chodzi, pomyślała z uznaniem. Uśmiechnęła się do siebie i ruszyła za nim. Emily, rzecz jasna, kryłaby się w cieniu, przeskakiwała od latarni do latarni, przywierała do ściany, na wypadek, gdyby śledzony nagle się odwrócił, ale... Cybil z cichym okrzykiem ukryła się za słupem latarni, kiedy obiekt jej pogoni z roztargnieniem obejrzał się przez ramię. Wyjrzała zza słupa, przyciskając rękę do serca i zo baczyła, że znika za rogiem. Była zła, że na kolację z Frankiem włożyła szpilki za miast butów na płaskim obcasie. Zaczerpnęła powietrza i biegiem rzuciła się w pościg. Podążała za swoją zwierzyną przez dwadzieścia minut, aż rozbolały ją nogi, a początkowe podniecenie pogonią ustąpiło miejsca znużeniu. A może tajemniczy sąsiad co
Tajemniczy sąsiad 23 wieczór krąży bez celu po mieście, dźwigając futerał z sak sofonem? Może jest nie tylko grubianinem, ale i wariatem? Pewnie niedawno wypuścili go ze szpitala - dlatego nie po trafi nawiązywać normalnych kontaktów z ludźmi. Jego ob rzydliwie bogata i okrutna rodzinka w końcu go dopadła i zamknęła w szpitalu dla obłąkanych, żeby nie mógł się upomnieć o należny mu spadek po ukochanej babci, która zmarła w podejrzanych okolicznościach i zostawiła mu cały swój majątek. Długie lata zamknięcia w szpitalu prowadzo nym przez nieuczciwego psychiatrę spowodowały fatalne zmiany w jego osobowości. Tak, właśnie taką historię wymyśliłaby sobie Emily. I byłaby pewna, że jej czuła opieka i bezgraniczna miłość uleczyłyby nieszczęśnika. Potem zaś wszyscy sąsiedzi i przyjaciele staraliby się wybić jej z głowy takie pomysły, a ona próbowałaby wciągnąć ich w swoje plany. A zanim wszystko by się wyjaśniło, tajemniczy sąsiad okazałby się... Ze zdziwieniem stwierdziła, że znalazła się na progu ja kiegoś małego, mrocznego klubu o nazwie U Delty. No, nareszcie, pomyślała, przeczesując włosy dłonią. Te raz wystarczy, że wślizgnie się do środka i znajdzie sobie ciemny kąt. Ciekawe, co się będzie działo dalej.
ROZDZIAŁ DRUGI Klub przesiąknięty był zapachem whisky i dymu papie rosowego. Nie przeszkadzało to Cybil, raczej pozwalało le piej wczuć się w panującą tu atmosferę. Wokół było mro czno, a jasnoniebieski blask oświetlał niewielką scenę. Przy większości ciasno ustawionych stolików siedzieli goście. Nie było tu wcale głośno, wszyscy rozmawiali ściszonymi głosami. Cybil wydało się to naturalne. Przecież w takich miej scach na pewno odbywają się tajemne schadzki, ludzie na wiązują sekretne romanse lub omawiają jakieś zagadkowe sprawy. Przy długim drewnianym barze pod ścianą klienci sie dzieli na wysokich stołkach, pochyleni nad drinkami, jakby strzegli ich przed jakimś niebezpieczeństwem. Ten klub był jakby żywcem przeniesiony w teraźniejszość z czarno-białych filmów z lat czterdziestych. W takich filmach bohaterka nosiła długie, powłóczyste suknie, miała mocno umalowane usta i opadające na jedno oko platynowoblond włosy. Stawała na scenie w snopie światła pojedynczego re flektora i śpiewała tęskne piosenki o okrutnych mężczyznach, którzy ją skrzywdzili. W tym samym czasie mężczyzna, który jej pragnął i który kiedyś również ją skrzywdził, siedział w za-
Tajemniczy sąsiad 25 dumie nad niedopitą szklaneczką whisky, spoglądając znu żonym wzrokiem spod ronda sfatygowanego kapelusza. Innymi słowy, klub ten bardzo się Cybil spodobał. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. W nadziei że nikt nie zwróci na nią uwagi, przemknęła pod ścianą, usiadła przy wolnym stoliku i przyglądała się Prestonowi przez kłęby dymu i opary whisky. Preston był ubrany na czarno. Miał na sobie czarne dżin sy i czarny bawełniany podkoszulek. Przed chwilą zdjął skórzaną kurtkę, w której przyszedł. Rozmawiał z jakąś piękną czarnoskórą kobietą w jaskrawoczerwonym kombi nezonie, opinającym ciasno każdą wypukłość jej bujnego ciała. Miała co najmniej metr osiemdziesiąt wzrostu. Kiedy odrzuciła głowę w tył i roześmiała się, jej matowy, niski śmiech wypełnił całe pomieszczenie. Po raz pierwszy Cybil zobaczyła, jak tajemniczy męż czyzna się uśmiecha. Patrząc na jego odmienioną twarz, na dal zabójczo urodziwą, ale teraz pozbawioną surowości, do szła do wniosku, że jego uśmiech nie ma sobie równych. Zresztą słowo „uśmiech" było zbyt łagodne. Cała jego twarz się zmieniła, nabrała ciepła, rozjaśniła się. Cybil bezwiednie oparła głowę na dłoniach i uśmiech nęła się do siebie. Wyobraźnia zaczęła działać... Ta piękna Amazonka była jego kochanką. Upewniła się o tym, gdy kobieta ujęła jego twarz w dłonie i obdarzyła go długim pocałunkiem. Oczywiście, taki mężczyzna jak on - pełen tajemnic, o złamanym sercu i burzliwej prze szłości - musiał mieć egzotyczną kochankę, z którą spoty kał się w mrocznych zadymionych barach, gdzie razem słu chali sennej, tęsknej muzyki.
26 NORA ROBERTS Boże, jakie to romantyczne. Westchnienie samo wyrwało się z piersi Cybil. Na nierozświetlonej jeszcze scenie Delta z czułością usz czypnęła Prestona w policzek. - Doszło do tego, że śledzą cię kobiety, mój słodki? - To jakaś wariatka. - Chcesz, żebym ją stąd wyrzuciła? - Nie. - Nie obejrzał się, ale czuł na sobie spojrzenie tych wielkich, zielonych oczu. - Jestem pewien, że to tylko nieszkodliwa wariatka. W ciemnych oczach Delty znać było rozbawienie. - W takim razie pogadam z nią. Sprawdzę, co to za jed na. Jeśli ktoś śledzi mojego słodkiego Prestona, muszę sprawdzić, co jest grane. Prawda, Andre? Chudy czarnoskóry mężczyzna przy fortepianie zdjął pal ce z klawiszy i uniósł twarz tak zniszczoną, jak wysłużony instrument, na którym grał. - Prawda. Tylko nie zrób jej krzywdy - powiedział z uśmiechem. - To jeszcze prawie dziecko. Gotowy? - zwró cił się do Prestona. - Ty zacznij. Włączę się za chwilę. Delta zeszła ze sceny, a długie, szczupłe palce Andre zaczęły wyczarowywać cudowne dźwięki. Preston z wolna dawał się ponieść nastrojowi. Zamknął oczy i czuł, jak po rywa go muzyka. Muzyka przenosiła go w inny świat. Wyganiała z głowy słowa, ludzi i sceny, które wdzierały się do niej nieproszone. Kiedy dmuchał w saksofon, nie istniało nic innego, tylko radosny trud grania.
Tajemniczy sąsiad 27 Kiedyś powiedział Delcie, że granie jest jak seks. Coś człowiekowi odbiera, coś innego daje. I zawsze kończy się zbyt szybko. Cybil również dała się oczarować dźwiękom. Zasłuchana w niskie, smutne nuty, wzbijała się na nich pod niebo, żeby po chwili znów opaść na ziemię. Kiedy patrzyła, jak Preston gra na saksofonie, czuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy tylko słyszała dobiegające zza ściany strzępki melodii. W jego graniu było teraz więcej mocy, docierało ono do głębi jej serca, budziło zmysły. Przy takiej muzyce można było płakać. Kochać się. Marzyć. Zasłuchana i wpatrzona w scenę nie zauważyła, kiedy do jej stolika podeszła Delta. - Co cię tu sprowadza, siostrzyczko? - Hmmm? - Wytrącona nagle z zasłuchania Cybil pod- niosła wzrok i uśmiechnęła się z roztargnieniem. - Co za cudowna muzyka. Aż mnie ściska za serce. Delta uniosła brwi. Zauważyła, że dziewczyna ma inte ligentną, miłą twarz o regularnych, delikatnych rysach. Wcale nie wyglądała na wariatkę. - Pijesz coś, czy tylko siedzisz i zajmujesz miejsce? - Och... - Oczywiście. Cybil uświadomiła sobie, że w takim klubie należy zamówić jakiegoś drinka. - Taka mu- zyka pasuje do whisky - stwierdziła z uśmiechem. - Napiję się więc whisky. Brwi Delty uniosły się jeszcze wyżej. - Wyglądasz tak młodo, że nie wiem, czy możesz już zamawiać whisky. Cybil nawet się nie skrzywiła. Bardzo często słyszała takie uwagi. Otworzyła torebkę i wyjęła prawo jazdy.
28 NORA ROBERTS Delta przyjrzała mu się uważnie. - W porządku, Cybil Angelo Campbell. Dostaniesz swo ją whisky. - Dzięki. - Zadowolona Cybil znów oparła głowę na dłoniach i zasłuchała się. Była zdziwiona, kiedy Delta wró ciła do jej stolika, niosąc nie jedną, ale dwie szklaneczki, i usiadła obok niej. - Co robisz w takim miejscu, siostrzyczko? Twoja słod ka buzia bardziej pasuje do pokoju dziecinnego. Cybil już miała wyjaśnić, skąd się tu wzięła, ale przecież nie mogła powiedzieć, że trafiła do klubu, podążając ukrad kiem przez całe Soho za tajemniczym sąsiadem z przeciwka. - Mieszkam niedaleko. Zdaje się, że trafiłam tu przy padkiem, idąc za głosem serca. - Uniosła szklaneczkę w stronę sceny. - I bardzo się cieszę, że tu jestem - oznaj miła i przechyliła jej zawartość. Delta spojrzała na nią zaskoczona. Ta dziewczyna wy glądała jak grzeczna pensjonarka z dobrego domu, ale whi sky piła jak mężczyzna. - Jeśli będziesz się włóczyła nocami po ulicach, to ktoś może cię schrupać, siostrzyczko. Cybil spojrzała na nią znad brzegu szklanki. - Dam sobie radę... siostro. Delta z zastanowieniem kiwnęła głową. - Może tak, a może nie. Jestem Delta Pardue. - Stuk nęła swoją szklaneczką o szklaneczkę Cybil. - Ten lokal należy do mnie. - Bardzo mi się tu podoba, Delto. - Może tak, a może nie. - Roześmiała się swoim ni skim, zmysłowym śmiechem. - Ale nie mam wątpliwości,