mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Roberts Nora - MacGregorowie 7 - Rebelia tom 2

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :691.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - MacGregorowie 7 - Rebelia tom 2.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 56 osób, 57 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 220 stron)

NORA ROBERTS Rebelia Tom II

ROZDZIAŁ PIERWSZY Możliwe, że Serena czuła się kiedyś bardziej nieszczęśliwa i wściekła. Czasem też zdarzało jej się płakać. Nie pamiętała jednak, by kiedykolwiek łzy piekły mocniej albo żeby ogarnęła ją aż tak dzika furia. Pokłóciła się z Brighamem. Pokłóciła się na ba­ lu. Pokłóciła się, choć jeszcze nie tak dawno wie­ rzyła, że jest między nimi szczególne, niezwykłe porozumienie i że Brigham, choć Anglik, przemą­ drzalec i uparciuch, jest inny, niż początkowo są­ dziła. Przekonała się do niego - a on zrobił jej scenę. Była gotowa mu ulec - a on oznajmił jej, że wyjeżdża. I to dokąd! Głupia, sama jestem sobie winna, powtarzała w myślach, ponaglając konia do galopu. Jak mogła być tak naiwna, by sądzić, że między nią a Brig­ hamem może wydarzyć się coś niezwykłego. Ma teraz za swoje. Hrabia Ashburn wraca do Londynu! A jakże. Nie może przecież żyć bez swoich koli­ gacji, wpływów, pieniędzy. Czeka na niego świat,

NORA ROBERTS do jakiego przywykł, bale i wytworne damy. obowiązki wobec rodu. On, jedyny dziedzic sławnego nazwiska, nie może przecież pozwolić mu wygasnąć. Niech piekło pochłonie twój przeklęty ród! Rozżalona smagnęła klacz szpicrutą, zmuszając ją, by biegła jeszcze szybciej. Możliwe, że Brig- ham szczerze sprzyjał księciu Karolowi. Zaczęła nawet wierzyć, że naprawdę zamierza bić się za Szkocję, która była jej ojczyzną. I pewnie zresztą to zrobi. Tyle że będzie walczył w Anglii i dla Anglii, swojej ojczyzny. A ona, Serena? Cóż, trud­ no wymagać, żeby pamiętał o niej, gdy na powrót znajdzie się pośród swoich. I dobrze, odpłaci mu tym samym. Zapomni o lordzie Ashburn w dniu, w którym opuści jej dom. I nigdy już nie będzie o nim myśleć. Wiedziała, że z samego rana spotkał się z jej ojcem i przywódcami szkockich klanów Oczy- wiście nie pozwolono jej wejść do salonu,bo prze- cież kobiety, zwłaszcza tak młode jak ona ,nie po- winny nic wiedzieć o polityce ani tym bardziej za- przątać sobie głowy planami wojen i powstań Lecz Serena i tak miała swoje sposoby,żeby do- skonale zorientować się w sytuacji.Oto Francja uderzy na Angli ,a wtedy król Karol sprbuje na- kłonić króla Ludwika. by poparł jego pretensje do

Rebelia 7 tronu. Już zeszłej zimy król planował inwazję. I może gdyby straszny sztorm nie zdziesiątkował floty francuskiej, atak na Anglię nie zostałby od­ wołany. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Ludwik popiera Karola, bo chce na angielskim tronie osa­ dzić władcę posłusznego Francji. Podobnie jak było oczywiste, że Karol nie zawaha się skorzy­ stać z francuskiej pomocy, by odzyskać angielską koronę. Jednak do inwazji nie doszło, a teraz król Ludwik nie palił się do wojny i najwyraź­ niej próbował grać na zwłokę. Serena wiedzia­ ła o tym wszystkim, bo w końcu to, że ktoś całe dnie musi zajmować się praniem i sprzątaniem, wcale nie znaczy, że zupełnie nie ma głowy do polityki. Jej ojciec, Jan MacGregor, żył niemal wy­ łącznie polityką, cieszył się szacunkiem i miał wpływy. A Serena była nieodrodną córką swego ojca. I dlatego właśnie wiedziała, że teraz francuska pomoc nie wydaje się już tak oczywista i że z tego powodu Brigham musi wracać do Londynu, by agi­ tować na rzecz księcia. Spiskowcy musieli zebrać siły, żeby przeciągnąć na stronę dynastii Stuartów jak najwięcej angielskich i szkockich jakobitów. Powstanie mogło wybuchnąć lada dzień. Karol był bardzo niecierpliwy i w przeciwieństwie do swego

8 NORA ROBERTS ojca nie zamierzał zmarnować młodości, tułając się po obcych dworach. Gdy więc nadejdzie czas, Brigham stanie do walki - tego Serena była pewna. Ale żeby miał potem wrócić do Szkocji, do niej? Nie, tego już nie potrafiła sobie wyobrazić. Żaden mężczyzna z jego pozycją nie porzuciłby dla kochanki swego domu i swojej ojczyzny. Wiedziała, że jej pragnie, miała jednak świadomość, że pożądanie gaśnie równie szybko, jak się zapala. Najgorsze, że go pokochała. Pierwszą, wielką miłością, jaka zdarza się tylko raz. I choć pozo­ stawił ją nietkniętą, by w przyszłości mogła z ho­ norem wyjść za mąż, w jej życiu nie było już miej­ sca dla innego. A ten jedyny mężczyzna, którego pragnęła, przygotowywał się właśnie, by na zawsze zniknąć z jej życia. Czy to nie straszne? Zresztą nawet gdyby został, czy cokolwiek by to zmieniło? Nawet gdyby ją pokochał... Nie, pomyślała z goryczą nawet to nic by nie pomogło. Książki. które , przeczytała nauczyły ją, że miłość nie zawsze wszystko zwyciężaa. Wystar­ czy zajrzeć choćby do „Tristana i Izoldy", czy „Romea i Julii Serena dostatecznie mocno stą­ pała po ziemii, by odróżnić marzenia od rzeczy­ wistości. Nie,mogła zignorować tego że Brigham jest i pozostanie Anglikiem, angielskim lordem.

Rebelia 9 ona zaś... Ech, może więc lepiej, że wyjeżdża? Mogła mu tylko życzyć wszystkiego dobrego. Życzyła mu jednak, żeby go diabli wzięli. - Sereno! Odwróciła się. Brigham pędził za nią, bezlitoś­ nie ponaglając konia. Dopiero teraz poczuła na po­ liczkach ciepłe stróżki łez. Nie chciała, żeby wi­ dział, jak płacze, więc mocniej uderzyła ostrogą w spieniony bok swojej klaczy. Gnała na oślep w stronę jeziora, przeklinając w duchu niewygod­ ne damskie siodło. Na szczęście w porę go dostrzegła. Wiedziała, że z łatwością go zgubi, jeśli tylko uda jej się wje­ chać między wzgórza. Znała tam wszystkie ścież­ ki, wszystkie skróty i kryjówki... - Co ty wyrabiasz? Diabeł cię opętał? - wołał za nią, przekrzykując pęd powietrza. Dogonił ją wreszcie i spróbował zatrzymać. Wyrwał jej z rąk wodze. - Stój że wreszcie! - Zostaw mnie w spokoju! Niech cię piekło po­ chłonie! Nienawidzę cię! - krzyczała histerycznie. Z całych sił szarpnęła lejce. Przestraszona klacz wierzgnęła przednimi nogami. Mało brakowało, a Brigham wyleciałby z siodła. Z trudem odzy­ skał równowagę, a potem uspokoił spłoszone ko­ nie i spojrzał na nią zimno. - Nienawidzić dopiero mnie zaczniesz, kiedy

10 NORA ROBERTS ci wygarbuję ci skórę - wycedził przez zęby. - Postradałaś zmysły? Chcesz, żebyśmy oboje po­ łamali karki! - Nie, nie oboje. Tylko ty! - Płakałaś... - Przyciągnął jej konia i z bliska oglądał ślady łez. - Ktoś cię skrzywdził? - Nie! - roześmiała się nerwowo. - Nikt mnie nie skrzywdził. I wcale nie płakałam. Zawsze od wiatru łzawią mi oczy. A teraz jedź stąd. Chcę zo­ stać sama. - Nic z tego - oznajmił krótko. Domyślił się, że płakała i na nic się zdały jej nieporadne kłamstwa. Kiedy spojrzał na jej zaczer­ wienione oczy, ogarnęła go fala tkliwości. Zapra­ gnął przytulić ją i pocieszyć. Nie zrobił tego jed­ nak. Znał ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że natychmiast wbiłaby mu zęby w dłoń. Postanowił więc zrezygnować z czułości i przemówić jej do rozsądku. Sereno, nie bądź dzieckiem- gestem uspo­ koił zniecierpliwione fuknięcie - Posłuchaj mnie przez chwilę. Wyjeżdżam jutro o świcie,przedtem jednak chciałem z tobą porozmawiać. -Więc mów! Na co czekasz?! burknęła nieprzyjaźnie, szukając w kieszeni chusteczki. - Pospiesz się a potem jedź sobie do tego swo- jego Londynu! albo do diiabła,jeśli ci po drodze.

Rebelia 11 Wymownie uniósł wzrok, a potem podał jej swoją chusteczkę. - Wolałbym, żebyśmy zsiedli z koni - powie­ dział. - Rób sobie, co chcesz. Nic mnie to nie ob­ chodzi! - Wyszarpnęła z jego ręki skrawek mate­ riału i głośno wytarła nos. Zeskoczył z konia i podszedł, żeby pomóc jej przy zsiadaniu. - Obejdzie się bez twojej pomocy - prychnęła i schowała mokrą chusteczkę do kieszeni. - Nie rezygnowałbym z niej tak pochopnie - uśmiechnął się lekko. - Jeszcze nie usłyszałaś te­ go, co chcę powiedzieć. Zsiadaj! - zakomendero­ wał i nie czekając aż to zrobi, szybko ściągnął ją z siodła. - Usiądź tutaj - wskazał najbliższy głaz. - Nie usiądę! - Siadaj! - Powtórzył z naciskiem. - Albo jak mi Bóg miły pożałujesz! Ton jego głosu świadczył, że żarty się skończy­ ły. Serena z naburmuszoną miną podeszła więc do kamienia. Nie skapitulowała jednak. Złośliwie ro­ biła to bardzo wolno, długo sadowiła się i wygła­ dzała suknię. W końcu położyła ręce na kolanach i z miną niewiniątka spojrzała mu w oczy. Teraz, kiedy wrzał z wściekłości, postanowiła podręczyć go pełnym godności spokojem.

12 NORA ROBERTS - Życzył pan sobie zamienić ze mną parę słów, milordzie? - Życzyłem sobie udusić panią, milady - od­ powiedział tym samym tonem - ale już mi prze­ szła ochota. - Doprawdy? - Drwiąco uniosła brwi. - Mu­ szę powiedzieć, panie hrabio, że pański pobyt w moim domu bardzo poszerzył moją wiedzę na temat angielskich manier. - Dość tego! - Chwycił mocno za poły jej ża­ kietu i pociągnął ją do góry. - Jestem Anglikiem i nie wstydzę się tego. Langstonowie to stary i bar­ dzo szanowany ród! Zapamiętaj to sobie! - Cedził przez zaciśnięte zęby, wpatrując się jej w oczy. - I nie muszę się niczego wstydzić. Przeciwnie, historia mojej rodziny daje wiele powodów do du­ my. Dość już mam obelg i oszczerstw pod moim adresem - potrząsnął nią mocno. - Rozumiesz?! Straciła rezon. Stała na palcach, z rękami opu- szczonymi bezwładnie wzdłuż ciała i jak zaczaro­ wana wpatrywała się w jego czarne od gniewu oczy. Nigdy jeszcze nie widziała go w takim sta­ nie. Poczuła, jak ogarnia ją strach - Nie miałam zamiaru obrażać twojej rodziny - powiedziała dobinie wytrzymując jego spoj­ rzenie -- Aha. Tylko mnie, tak?-sapnął - A może

Rebelia 13 całą Anglię? Daj spokój, Reno! Myślisz, że nie wiem, ile wycierpiał wasz klan? Jakie dosięgły was nieszczęścia? Zdaję sobie sprawę, że do dziś nie wszyscy MacGregorowie mogą przyznać się do swego nazwiska. Ale przecież to nie ja jestem temu winny! - Jeszcze raz nią potrząsnął. - Nie ja zde­ cydowałem o represjach, nie ja rozpętałem okru­ cieństwo i nienawiść. Uwierz mi, nie wszyscy An­ glicy myślą tak samo! - Puść mnie, proszę. To boli - szepnęła. Opuścił ręce i zacisnął dłonie w pięści. Znowu sprawiła, że stracił panowanie nad sobą. Świado­ mość, że przychodzi jej to tak łatwo, do reszty wytrąciła go z równowagi. - Przepraszam - powiedział z przesadną ga­ lanterią. - Nie - szybko dotknęła jego ramienia. - To ja przepraszam. I chcę ci powiedzieć, że masz ra­ cję. Nie mam prawa obwiniać cię za nieszczęścia, które wydarzyły się, kiedy nas jeszcze nie było na świecie. Wiedziała, że należą mu się przeprosiny. Wsty­ dziła się tego, co zrobiła i co powiedziała. Przecież gdyby ktoś w tak obraźliwy sposób wyrażał się o jej rodzinie albo ojczyźnie, pewnie odpłaciłaby mu z nawiązką. I nie skończyłoby się na zwykłych połajankach.

14 NORA ROBERTS - To nie twoja wina, że angielscy żołdacy zgwałcili moją matkę - dodała po chwili. - Ani że zamknęli mojego ojca na rok w więzieniu, tak że nawet nie mógł pomścić tej hańby. Wiem, że nie powinnam zrzucać na ciebie całej winy tylko dlatego, że tak mi wygodniej, bo... - przerwała, by wziąć głęboki oddech - bo boję się przestać! - Ale dlaczego, Reno? Dlaczego się boisz? Nie odpowiedziała. Szybko potrząsnęła głową i odwróciła się, by odejść. Przytrzymał ją za ramię. - Wybacz mi. Jeszcze raz przepraszam za wszystko - powiedziała, patrząc mu w oczy. - A teraz zostaw mnie samą. - Nie odejdę stąd, póki mi nie odpowiesz, dla­ czego się boisz. Opuściła głowę, ale zaraz podniosła ją i spoj­ rzała nań wilgotnymi od łez oczyma. - Boję się, że jeśli nie będę podsycać swej nie­ nawiści, zapomnę, kim jesteś i skąd pochodzisz! -Naprawdę ma to dla ciebie aż takie znacze- nie? - Znowu nią potrząsnął tym razem bardzo delikatnie. -Tak Zresztą nie tylko dla mnie.Dla nas oboj­ ga - starała się, zachować spokój.Poczuła jednak dziwny niepokój.Coś w jego spjrzeniu mówiło, że cokolwiek zrobi ądź powie i tak jej los jest już przesądzony.

Rebelia 15 - Jakie to ma znaczenie? - Powtórzył i przy­ ciągnął ją do siebie. - Jakie ma znaczenie, kim jesteśmy? - szepnął wprost w jej usta. Nie wyrywała się. W chwili gdy poczuła dotyk jego warg, zrozumiała, że czas oporu minął. Nie zamierzała dłużej walczyć ani z nim, ani ze sobą. Jego usta były gorące i niecierpliwe, ciało napięte od tłumionego pożądania. - Czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? - zapytał cicho pomiędzy delikatnymi pocałunkami, którymi okrywał jej twarz. - Nie, teraz nie. Nie dziś! - Otoczyła jego szy­ ję ramionami i wtuliła się w niego rozpaczliwie. - Brig, nie chcę, żebyś wyjeżdżał. Nie opuszczaj mnie! - Wrócę! - szepnął. Zanurzył twarz w jej wło­ sach. - Za trzy tygodnie. Najdalej za miesiąc. Wrócę! Milczała, więc odsunął ją od siebie i pytająco zajrzał w jej oczy. Nie dostrzegł w nich łez, ale je­ dynie bezgraniczny smutek. - Nie wierzysz mi! - zawołał. - Sereno, wró­ cę! Czy naprawdę nie potrafisz mi zaufać? - Ufam ci. Jak nigdy żadnemu mężczyźnie - uśmiechnęła się lekko. Delikatnie dotknęła pal­ cami jego twarzy. - Ufam ci, ale nie wierzę, że do mnie wrócisz. Nie będziemy o tym rozmawiać

16 NORA ROBERTS - zadecydowała. - I nie będziemy o tym myśleć. Liczy się tylko tu i teraz! - Są sprawy, o których koniecznie musimy po­ mówić - nim łagodnie odsunął jej dłoń, pocałował czubki szczupłych palców. - Nie - powiedziała stanowczo. - W ogóle nie będziemy rozmawiać. Cofnęła się kilka kroków i patrząc mu prosto w oczy, zaczęła rozpinać żakiet. - Co ty robisz?! - Próbował ją powstrzymać, ale odskoczyła. Zsunęła okrycie z ramion i upu­ ściła je na ziemię. Oniemiały wpatrywał się w drobne piersi ledwie osłonięte koszulą. - Co robisz? - powtórzył głucho. - To, czego oboje pragniemy. - Reno! - z trudem wydobył głos ze ściśnię- tego gardła. - Nie w taki sposób. Tak nie można... - Ciii... - położyła palec na ustach. - Po pro­ stu chcę być z tobą. Najpierw musimy porozmawiać - próbował jeszcze zachować rozsądek. - Po co? Pragnę cię - szepnęła. - To wystar­ czy! Chcę, żebyś dotykał mnie tak jak kiedyś - przysunęła się do niego i stała wyprostowana, śmiało patrząc mu w oczy.Czy wciąz jeszcze mnie pragniesz? - Czy cię pragnę? - Mocno zacisnął powieki.

Rebelia 17 drżącymi rękami przesunął po włosach. - W całym moim życiu nie pragnąłem nikogo ani niczego bar­ dziej niż ciebie w tej chwili. - Więc weź mnie. Tu i teraz - ciągle patrząc mu w oczy, chwyciła koniec tasiemki przy staniku i zaczęła ją wolno rozsznurowywać. - Daj mi cząstkę siebie, nim wyjedziesz. Pokaż mi, co zna­ czy być kochaną - sięgnęła po jego rękę i przy­ cisnęła usta do wnętrza smukłej dłoni. - Reno... - Wyjeżdżasz już jutro - powiedziała ze smutkiem. - I chcesz mnie zostawić bez nicze­ go? Przesunął palcami po jej gorącym policzku. - Przysięgam, że gdyby to ode mnie zależało, nie wyjechałbym wcale! - Jednak jedziesz. Chcę być twoja, nim mnie opuścisz. - Czy jesteś tego pewna? - Chwycił jej dłonie i wstrzymał oddech, czekając na odpowiedź. - Tak. Zobacz - przycisnęła jego rękę do piersi. - Czujesz jak mocno bije mi serce? Tak jest za­ wsze, gdy jesteś blisko. - Zmarzniesz - delikatnie przygarnął ją i zam­ knął w ramionach. - Nie zmarznę - wyszeptała z twarzą przytu­ loną do jego piersi. - Do mojego siodła jest przy-

18 NORA ROBERTS troczony koc. Jeśli rozłożymy go na słońcu, będzie nam ciepło. Pochylił się nad nią, ujął jej twarz w obie dłonie i uniósł do góry. - Nie sprawię ci bólu. Przysięgam! Przymknęła oczy. Ufała mu. Wiedziała, że bę­ dzie dla niej czuły i łagodny. Widziała to w jego spojrzeniu, kiedy rozkładali koc. Czuła to w po­ całunkach, kiedy całowali się, klęcząc naprzeciw siebie. Miała świadomość, że Brigham na zawsze już pozostanie w jej pamięci. Wybrała go, by ofiaro­ wać mu swą niewinność, nie pod wpływem im­ pulsu, lecz ze spokojną pewnością, że tak właśnie powinna zrobić. I wiedziała, że on doceni jej dar i nigdy jej nie zapomni. Obiecał sobie, że będzie ostrożny i sprawi, by poczuła, jak wiele dla niego znaczy. Nie chciał sie spieszyć, choć wiedział, że czasu mają niewie- le.Całował ją czule, łagodnie, jakby mogli być razem całą wieczność. Spróbowała zsunąć płaszcz z jego ramion. Nie­ poradnie rozpinała guziki kamizelki nie zdając so­ bie sprawy, że swym wyraźnym skrępowaniem podnieca go jeszcze bardziej.zacisnął powieki. Składał drobne, miękkie pocałunki na jej skro­ niach, czole, policzkach. Lekko jakby z namysłem

Rebelia 19 przesuwał dłońmi po jej ciele. Boże, jak bardzo pragnął zapamiętać każdą chwilę ich pierwszego zbliżenia. Wziął głęboki oddech, kiedy rozpięła mu koszulę i musnęła palcami jego pierś. Potem od­ ważniej przesunęła dłońmi po nagim torsie, twar­ dym brzuchu, mocnych ramionach. Wciąż klęczeli, wtuleni w siebie coraz mocniej, coraz ciaśniej. Wiele razy wyobrażała sobie tę chwilę, nie sądziła jednak, że przyjemność może być tak wielka, niemal bolesna. Kiedy poczuła na piersiach silne dłonie, na moment przestała oddy­ chać. Szorstki materiał ocierał się o delikatną skó­ rę, potęgując pieszczotę, która stała się prawie nie do zniesienia, gdy przez koszulę chwytał zębami i ssał twarde sutki. Głowa opadała jej bezwładnie na bok, głęboko w dole brzucha poczuła przyjem­ ny skurcz, który promieniował na całe ciało. Do­ piero kiedy zdjął z niej koszulę i nagie ciała zetk­ nęły się ze sobą, rozkosz, jakiej dotąd nie znała, prawie ją obezwładniła. Gdyby nie chwyciła się mocno jego ramion, osunęłaby się na ziemię. Po­ ciągnął ją na koc. Z trudem pokonał chęć, by natychmiast zaspo­ koić gwałtowną żądzę, która odbierała mu rozum. Znalazł jednak dość siły, by czerpać rozkosz z pa­ trzenia na białą skórę na drobnych piersiach, które lgnęły do jego rąk. Spojrzał w jej zamglone oczy

20 NORA ROBERTS i nie dostrzegł w nich strachu, lecz jedynie wielką, świeżo rozbudzoną namiętność. Wiedział, że mógł­ by wziąć ją już teraz, ale potrzeba serca była rów­ nie silna jak potrzeba zmysłów. A ono mówiło mu, żeby dać jej więcej, niż prosiła, może nawet wię­ cej, niż oboje byli w stanie pojąć. - Marzyłem o tym - szepnął, odrywając się na moment od jej ust. - Marzyłem, żeby rozbierać cię właśnie tak jak teraz - powiódł dłonią w górę szczupłego uda. - Brigham, tak bardzo cię pragnę-jęknęła cicho. - I dostaniesz mnie - pochylił głowę i obwiódł językiem ciemną aureolę wokół sutka, a potem lekko zacisnął na nim wargi. - Ale to jeszcze nie wszystko - wyszeptał. Nie sądziła, że może jeszcze poczuć większą rozkosz. Zaraz jednak przekonała się, że mówił prawdę. Ciężkie powieki otworzyły się nagle, gwałtownie uniosła biodra, by znalazły się jak naj­ bliżej jego ust. Oszołomiona, wpiła palce w jego plecy. Krew szumiała jej w skroniach tak głośno, że nie słyszała nawet, jak krzyczy jego imię. Za to on usłyszał jej wołanie. Jeszcze mocniej chwycił jej biodra, usta i język odkrywały najcudowniejsze sekrety, a ona prężyła się, wychodząc naprzeciw jego wargom. Cierpki smak namiętności prowo­ kował go, by dać z siebie jeszcze więcej. Kiedy

Rebelia 21 dotykał gorącej, wilgotnej skóry zrozumiał, że ni­ gdy już nie będzie w jego życiu innej kobiety. Nie po tym, co dawała mu Serena. Oddychała z trudem, z oczu płynęły jej łzy. Prosiła, by przestał, a zaraz potem przyciągała do siebie jego głowę. Kiedy uniósł się znad jej bioder i na krótką chwilę zawisł nad nią, jakby czekając przyzwolenia, zamknęła oczy i z cichym wes­ tchnieniem pociągnęła go ku sobie. Wszedł w nią mocno, zdecydowanie. Poczuła ostre ukłucie bólu, które niemal natychmiast zaćmiła powracająca roz­ kosz. Spojrzała mu w twarz, ich spojrzenia spot­ kały się, a ona natychmiast pojęła, że Brigham jest tym mężczyzną, na którego zawsze czekała. Zacisnął zęby, by stłumić potrzebę szybkiego zaspokojenia. Poruszał się w niej wolno, z cudow­ nym spokojem. Śnił o tej chwili od dnia, w któ­ rym ujrzał ją po raz pierwszy, chciał więc jak naj­ dłużej smakować słodkie zwycięstwo. Wpatrzona w niego, natychmiast uchwyciła wspólny rytm. Jej ciało prężyło się pod nim, cze­ kając spełnienia. Czuł jej paznokcie na swoich ple­ cach, jej ciepły oddech na szyi. Miał wrażenie, że stali się jednością. Nim poniosła go mroczna, po­ tężna fala rozkoszy, zdążył jeszcze pomyśleć, że wreszcie odnalazł swą przystań.

22 NORA ROBERTS Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zmusi się, by wstać. Ciało miała leniwe od zaspokojenia, na wilgotnej skórze czuła chłodny dotyk wiatru. Do końca świata mogłaby tak leżeć na szorstkim kocu w złocistej plamie słońca. Pod warunkiem że Brig- ham cały czas byłby obok, wtulony w nią jak teraz, z twarzą ukrytą w jej splątanych włosach i dłońmi pieszczotliwie obejmującymi piersi. Nie miała po­ jęcia, ile czasu mogło upłynąć. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Jeszcze mocniej zacisnęła po­ wieki, chcąc jak najdłużej zatrzymać te chwile. Dookoła było tak cudownie. Las szumiał cicho, w powietrzu unosił się zapach żywicy i świergot ptaków. Czy to możliwe, żeby polityka i wojna mogły stanąć pomiędzy nimi i być może rozdzielić ich na zawsze? I to teraz, kiedy czuła się przepeł­ niona miłością... - Kocham cię, Reno. Niespiesznie otworzyła oczy i spojrzała na Brig- hama. Uniesiony na łokciu wnikliwie badał jej twarz. - Wiem. Ja też cię kocham - przesunęła pal­ cami po jego twarzy, jakby chciała na zawsze za­ pamiętać jej rysy. - Tak bardzo żałuję, że nie mo­ żemy zostać razem, tak jak teraz. - Wkrótce znowu tak będzie - obiecał. Bez słowa odwróciła się od niego i sięgnęła po koszulę.

Rebelia 23 - Nie wierzysz mi? - zapytał poruszony. - Jak i możesz nie wierzyć mi po tym, co właśnie prze­ żyliśmy? Schyliła głowę, udając, że jest zajęta sznuro­ waniem stanika. Nie chciała, żeby zobaczył roz­ pacz w jej oczach. Musiała być twarda. Nie mogła prosić, by jej nie opuszczał, choć tak bardzo pra­ gnęła go zatrzymać. - Odezwij się! - Wiem, że mnie kochasz - powtórzyła, nie podnosząc głowy. - I że chciałbyś, żebyśmy byli razem. To, co razem przeżyliśmy, nie zdarzy się już nigdy z nikim. - Więc nie wierzysz, że wrócę! - Zdenerwo­ wany szarpał ubranie. Nie mógł wprost uwierzyć, że wątpi w jego uczciwość. Właśnie teraz! - Myślę, że przyjedziesz tu jeszcze - delikatnie dotknęła jego ramienia. Tak bardzo chciała, żeby zrozumiał, że niczego nie żałuje i nie ma do niego pretensji. - Zjawisz się tu w imieniu księcia, bo takie jest twoje zadanie. - Aha - uśmiechnął się ironicznie. - Dlaczego nie powiesz wprost, co ci chodzi po głowie? Uwa­ żasz, że jak tylko wrócę do Londynu, natychmiast zapomnę o tym, co się tu wydarzyło, tak? - Nie - zaprzeczyła szybko. - Wcale tak nie uważam. Wiem, że oboje będziemy zawsze o tym

24 NORA ROBERTS pamiętali. Zapach przedwiośnia przypomni mi o tobie nawet, gdy będę już zgrzybiałą staruszką. Aż pobladł z wściekłości. Co ona, u diabła, wy­ gaduje?! Ścisnął jej rękę tak mocno, że syknęła z bólu. - I myślisz, że to mi wystarczy?! - Cedził przez zaciśnięte zęby. - Jeśli tak, to albo jesteś głupia, albo szalona. Otworzyła usta, by się wytłumaczyć, ale uciszył ją gestem dłoni. Chwycił ją za ramiona i przyciąg­ nął do siebie. - Wrócę do Szkocji po ciebie - potrząsnął nią w rytm wypowiadanych wyraźnie słów. - Lepiej, żebyś mnie dobrze zrozumiała, Sereno! Kiedy skończy się ta przeklęta wojna, zabiorę cię ze sobą. - Gdyby chodziło tylko o mnie, bez wahania pojechałabym z tobą. Choćby na koniec świata. Ale wiesz przecież, że mam rodzinę - uczepiła się jego rękawa, błagając wzrokiem, by spróbował ją zrozumieć. - Nie mogłabym żyć ze świadomością, że okryłam ich hańbą. - Na Boga, kobieto! Jak możesz tak mówić? Naprawdę uważasz, że zostając moją żoną, zhań­ bisz rodzinę? - Twoją żoną... - szepnęła, nie do końca ro- zumiejąc sens jego słów. - Masz na myśli mał- żeństwo?

Rebelia 25 - Oczywiście! A co myślałaś? - krzyknął, tra­ cąc panowanie nad sobą. Nagle drgnął. Dotarło do niego, w jaki sposób mogła zrozumieć propozycję wspólnego wyjazdu. Wpatrywał się w nią przenikliwie. - Naprawdę pomyślałaś, że mógłbym żądać od ciebie czegoś takiego? Czy dlatego, gdy byliśmy tu poprzednim razem, powiedziałaś, że musisz wszystko przemyśleć? Masz o mnie niezwykle wysokie mniemanie - roześmiał się ironicznie - Ja tylko chciałam... - bąknęła zawstydzona. Nogi się pod nią ugięły, więc przysiadła na ka­ mieniu. - Myślałam... Zdawało mi się, że mężczyźni biorą sobie kochanki i... - Dobrze myślałaś. Biorą - przerwał szorstko. - Ja też je miałem. Wybacz, ale tylko prymitywny głupiec mógłby pomyśleć, że chcę zaofiarować ci coś innego niż moje serce i nazwisko. - Skąd mogłam wiedzieć, jakie masz wobec mnie zamiary? - Wstała, by spojrzeć mu prosto w twarz. - Nigdy nie wspominałeś o małżeństwie. - Rozmawiałem już z twoim ojcem - oznajmił rzeczowo, schylając się po koc. - Rozmawiałeś z ojcem?! - Powtórzyła, wy­ mawiając dobitnie każde słowo. Zmrużyła oczy. - Zrobiłeś to za moimi plecami, nawet nie pytając mnie o zdanie?

26 NORA ROBERTS - Dobre obyczaje nakazują uzyskać najpierw zgodę ojca. - Do diabła z obyczajami! - Jednym ruchem wyszarpnęła mu koc. - Nie miałeś prawa tego ro­ bić bez mojego pozwolenia. Popatrzył na nią przeciągle, zatrzymując spoj­ rzenie na potarganych włosach i ustach opuchnię­ tych od pocałunków. - Zdawało mi się, że dawno już miałem twoją zgodę, choć nie byłaś uprzejma wyrazić jej sło­ wami. Zaczerwieniła się, ale szybko opanowała zmie­ szanie. - Nie myśl sobie - zawołała, przywiązując koc do siodła - że mi wmówisz, że to, co przed chwilą zrobiliśmy, musi skończyć się przed ołtarzem. Niewiele brakowało, a udałoby jej się dosiąść konia. Brigham był jednak szybszy i nim wsko­ czyła na siodło, chwycił ją wpół i jednym szarp­ nięciem obrócił ku sobie. - Myślisz, że mam w zwyczaju uwodzić nie­ winne panienki, a potem robić z nich swoje ko­ chanki? - wysyczał. - Nie znam twoich zwyczajów. - Wybrałem sobie ciebie na żonę... - Wybrałeś sobie. Ty sobie wybrałeś! - zdecy­ dowanym ruchem odsunęła go na bok. - Być może

Rebelia 27 w Anglii możesz sobie wybierać albo nawet roz­ kazywać. Ale nie tutaj. Mam coś do powiedzenia na temat własnego życia. I dlatego oświadczam ci, że za ciebie nie wyjdę! Jeśli myślisz, że zmienię zdanie, to się grubo mylisz! - Kłamałaś, gdy mówiłaś, że mnie kochasz? - Nie, ale... - Reszta słów ucichła stłumiona pocałunkiem. - W takim razie skłamałaś, mówiąc, że nie zo­ staniesz moją żoną - dokończył spokojnie. - Brigham, bądź rozsądny. Naprawdę wyobra­ żasz sobie, że opuszczę dom i kraj, by jechać za tobą do Anglii? - Ciągle to samo! - wzruszył ramionami. - Proszę, zrozum. Musisz zrozumieć - mówiła szybko, nerwowo chwytając go za ręce. - Nasze życie zmieniłoby się w koszmar. Wyjechałabym z tobą z wielkiej miłości. Ale jestem pewna, że nim minąłby rok, zacząłbyś mnie nienawidzić i oskarżać, że przynoszę wstyd twemu nazwisku. Ja nie nadaję się na żonę hrabiego. - Zwłaszcza angielskiego hrabiego, prawda? Zignorowała tę zaczepkę. Milczała przez chwi­ lę, a potem westchnęła głęboko. - Jestem córką szlachcica, to prawda. Jednak musiałabym być bardzo naiwna albo zarozumiała, by sądzić, że to wystarczy. Wiem, że czułabym

28 NORA ROBERTS się w Londynie jak w pułapce. Usychałabym tam z tęsknoty za swobodą, Szkocją, wzgórzami. Sam mówiłeś, że nie jestem damą. Byłabym wyjątkowo | kiepską hrabiną. - Nieważne, jaką będziesz hrabiną. Nie myśl o tym. Po prostu wyjdź za mnie. - Nie - otarła łzy. - Nie wyjdę za ciebie. - Obawiam się, że będziesz musiała po tym, jak pójdę to twojego ojca i powiem mu, że cię uwiodłem. Spojrzała na niego zaskoczona i wściekła. - Nie zrobisz tego! - krzyknęła. - Nie odwa­ żysz się! - Owszem, zrobię. - Ale on cię zabije! Brighem uśmiechnął się lekko i uniósł brwi. - Wierzę, że ojciec nie jest tak mściwy jak jego córka - powiedział spokojnie, a potem jak gdyby nigdy nic podniósł ją i posadził w siodle. - Skoro nie chcesz wyjść za mnie z miłości, zrobisz to pod przymusem - dodał. - Prędzej poślubię starą ropuchę! - wykrzyk­ nęła zapalczywie. Zwinnie wskoczył na swojego wierzchowca, ale nie spieszył się z odjazdem. Łagodnymi ruchami uspokoił zwierzę, które niecierpliwie przestępowa- ło z nogi na nogę.