ROZDZIAŁ PIERWSZY
Osobiście wszystkiego dopilnuję, postanowiła.
Każdy drobiazg będzie dokładnie taki, jak to sobie
wymarzyłam. Marzenia jednak się spełniają.
Nie miała zamiaru zadowolić się czymś, co nie
będzie dokładnie takie, jak być powinno. Uważała to za
niepotrzebną stratę czasu. Kate Kimball nie uznawała strat.
Miała dwadzieścia pięć lat i więcej doświadczeń
życiowych aniżeli większość ludzi na starość. Kiedy inne
młode panienki chichotały na widok chłopców i
zamartwiały się wymaganiami aktualnej mody, ona jeździła
do Paryża i Bonn, nosząc piękne kostiumy i robiąc
oszałamiające rzeczy.
Tańczyła na królewskich dworach, jadała z książę-
tami, piła szampana w Białym Domu, płakała z radości i ze
zmęczenia w moskiewskim teatrze Bolszoj. Zawsze przy
tym odczuwała wdzięczność dla rodziców i całej swej
wielkiej rodziny, która popierała jej wszystkie życiowe
zamierzenia. To im zawdzięczała wszystko, co osiągnęła.
Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o tań-
cu. Jej brat Brandon twierdził, że taniec stał się jej obsesją.
Kate musiała przyznać, że Brandon doskonale to określił.
Uważała, że obsesja to nic złego. Oczywiście pod
warunkiem, że obsesja jest twórcza i że nie pozostawia się
jej przypadkowi.
Kate ciężko pracowała nad swoją obsesją. Poświę-
ciła baletowi dwadzieścia lat ćwiczeń, nauki, radości i bólu.
Nie tylko ona się poświęcała, jej rodzice także. Kate
wiedziała, że niełatwo im przyszło pozwolić swej
3
najmłodszej córeczce wyjechać do szkoły baletowej w
Nowym Jorku. A jednak pozwolili, a potem we wszystkim
jej pomagali i zawsze podtrzymywali na duchu.
To prawda, że ryzyko nie było wielkie. Wprawdzie
Kate opuściła spokojne miasteczko w Wirginii Zachodniej i
wyjechała do wielkiego miasta, ale w tym wielkim mieście
także otaczała ją troskliwa opieka rodziny. Ale nawet
gdyby nie mieli tam żadnej rodziny, rodzice i tak
pozwoliliby jej wyjechać. Przecież ją kochali i mieli do niej
zaufanie.
Ciężko pracowała, ćwiczyła i tańczyła. Gdy przyjęto
ją do zespołu Davidova i po raz pierwszy wystąpiła na
scenie, cała rodzina w komplecie zasiadła na widowni.
Przez sześć lat Kate była zawodową tancerką. Po-
znała światła sceny i czar muzyki pokonujący największą
nawet tremę. Podróżowała po całym świecie, wcieliła się w
Giselle, Aurorę, Julię i wiele innych postaci. Żadna chwila
z tych sześciu lat nie została zmarnowana.
Dlaczego więc zdecydowała się zrezygnować z
dalszej kariery, porzucić scenę? Najpierw sarna nie bardzo
wiedziała, a potem zrozumiała, że pragnie wrócić do domu.
Chciała zacząć żyć, żyć naprawdę. Uwielbiała ta-
niec, lecz nagle zdała sobie sprawę, że pochłonął wszystkie
inne aspekty jej osobowości. Lekcje, próby, przedstawienia,
podróże, prasa i telewizja. Wielki świat, całkiem
nieprawdziwy.
Tak więc zapragnęła normalnego życia, zachciało jej
się domu. Poczuła też, że powinna dać światu coś w zamian
za całą radość, jakiej doświadczyła. Postanowiła założyć
szkołę tańca. O to, czy będzie miała uczniów, nie bała się
ani trochę. Nazywała się Kimball, a w jej mieście to
nazwisko znaczyło bardzo dużo dla tych wszystkich,
4
których interesował taniec.
Wkrótce, obiecywała sobie, już wkrótce sama szkoła
też zacznie coś znaczyć. Na pewno będę miała kogo uczyć.
Obróciła się na pięcie, rozejrzała po wielkiej, dud-
niącej echem sali. Tak, nadszedł czas na nowe marzenia.
Nowa obsesja Kate nosiła nazwę: Szkoła Tańca Kate
Kimball. Miała się stać nowym wyzwaniem i dać takie
samo spełnienie jak praca na scenie.
Kate podparła się pod boki i oglądała ponure szare
ściany. Wiedziała, że wkrótce znów będą białe. Czysta
przestrzeń, na której zawisną fotografie tych największych.
Nuriejew, Fontayne, Barysznikow, Davidov, Bannion.
Wzdłuż dwóch długich ścian bocznych umocuje się
drążki, a za nimi olbrzymie lustra. To nie próżność, lecz
konieczność. Tancerz musi widzieć każdy, nawet
najdrobniejszy ruch, każdy łuk, każde wygięcie ciała. Ono
czuje, co robi, ale trzeba widzieć, by doprowadzić ruch do
perfekcji. To właściwie nie lustro, tylko okno, pomyślała
Kate. Okno, przez które się wygląda, żeby zobaczyć taniec.
Stary strop trzeba naprawić albo wymienić. Nie
wiedziała jeszcze, co będzie najlepsze. Ogrzewanie...
Roztarta zziębnięte dłonie. Tak, ogrzewanie na pewno
trzeba wymienić, podłogi wycyklinować i wypolerować.
Potem jeszcze tylko oświetlenie, kanalizacja... Trzeba
będzie przejrzeć instalację elektryczną.
Pomyślała z miłością o dziadku. Zanim przeszedł na
emeryturę, choć właściwie jeszcze nie całkiem, był
świetnym stolarzem, toteż Kate wiedziała co nieco o tym,
jak się przeprowadza remont kapitalny. Postanowiła
dowiedzieć się więcej, wypytywać o wszystko, zrozumieć.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak to będzie.
Zgięła się w głębokim ukłonie, wyprostowała i jeszcze raz
5
się skłoniła. Spinka się poluzowała, wysunęło się spod niej
kilka pasemek upiętych w kok czarnych grubych włosów.
Gdyby je rozpuścić, sięgałyby do pasa. Kate lubiła ten swój
romantyczny, trochę dziki wygląd, ale tylko na scenie.
Miała ciemną cerę, tak jak jej matka, i wystające
kości policzkowe, a szare oczy i podbródek odziedziczyła
po ojcu. Ta niezwykła kombinacja składała się na obraz
tajemniczej Cyganki, syreny, królewny z bajki. Mężczyźni
widzieli w Kate tylko delikatność formy, uważali ją za
subtelną romantyczkę. Nikt nie spodziewał się po niej
silnej woli, nadludzkiej wytrwałości ani stalowych mięśni.
- Kiedyś zastygniesz w tej pozycji i do końca życia
będziesz musiała skakać jak żaba.
Kate wyskoczyła w górę, otworzyła oczy.
- Brandon! - zawołała. Przebiegła przez wielką salę i
rzuciła mu się na szyję. - Skąd się tu wziąłeś? Na długo
przyjechałeś?
Brat był od niej zaledwie o dwa lata starszy. Ta
całkiem przypadkowa różnica w datach urodzenia sprawiła,
że ciągle ją dręczył, kiedy oboje byli jeszcze mali. Zupełnie
inaczej niż Frederica, ich wspólna przyrodnia siostra. Była
od nich o wiele starsza, ale nigdy nie wynosiła się z tego
powodu, nigdy im nie dokuczała. A jednak to Brandon był
największą miłością Kate.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? -
Śmiejąc się, odsunął ją od siebie. - Jesteś strasznie chuda.
- A ty gruby. - Pocałowała go z głośnym cmok-
nięciem. - Rodzice nic mi nie mówili, że masz przyjechać
do domu.
- Nie wiedzieli. Ale usłyszałem, że zamierzasz się tu
osiedlić, więc pomyślałem sobie, że trzeba cię mieć na oku.
- Rozejrzał się po wielkim, brudnym pokoju, zwrócił oczy
6
ku niebu. - Niestety, spóźniłem się.
- Tu będzie cudownie, zobaczysz.
- Być może. Na razie jest strasznie. - Objął ją
ramieniem. - A więc królowa tańca chce zostać na-
uczycielką.
- Będę świetną nauczycielką. Dlaczego nie jesteś w
Portoryko?
- Nie można grać w piłkę przez dwanaście miesięcy
w roku.
- Brandon! - przywołała go do porządku.
- Paskudny ślizg na drugą bazę. Naciągnąłem
ścięgno.
- Czy to bardzo źle wygląda? Byłeś u lekarza? A
może...
- Dajże spokój, Katie. To nic wielkiego. Przez kilka
miesięcy będę na liście kontuzjowanych. Wrócę do formy,
nim zaczną się wiosenne treningi, ale do wiosny będę miał
sporo wolnego czasu. Pokręcę się tu trochę i zmienię twoje
życie w prawdziwe piekło.
- No tak, to rzeczywiście zrekompensuje ci utracone
mecze. Chodź, pokażę ci dom - powiedziała. I popatrzę
sobie, jak chodzisz, pomyślała. - Moje mieszkanie będzie
na górze.
- Z wyglądu tego sufitu wnioskuję, że twoje mie-
szkanie w każdej chwili może się znaleźć na dole.
- Nie jest taki słaby, jak ci się zdaje. - Machnęła
ręką, jakby odpędzała natrętną muchę. - Jest tylko brzydki,
ale to przejściowe. Mam wielkie plany.
- Zawsze masz jakieś plany, i wszystkie wielkie.
Poszedł z nią, lekko utykając na lewą nogę. Przeszli
przez wielką salę i weszli do małego holu, w którym opadał
tynk, ukazując gołą ścianę z cegieł. Skrzypiące schody
7
zaprowadziły ich na piętro zamieszkane w tej chwili przez
myszy, pająki i inne robactwo, o którym Brandon nie chciał
nawet myśleć.
- Kate, ten dom...
- Ma charakter i mocne mury - dokończyła sta-
nowczo. - Zbudowano go przed wojną domową.
- A nie w epoce kamienia łupanego? - Brandon lubił
rzeczy znajdujące się w należytym porządku. Jak na
przykład boisko do baseballu. - Masz pojęcie, ile cię będzie
kosztowało doprowadzenie tego miejsca do stanu
używalności?
- Mam pojęcie. A dokładnie się dowiem, kiedy będę
rozmawiać z przedsiębiorcą budowlanym. Ten dom jest
mój, Brand! Pamiętasz, jak chodziliśmy tędy z Freddie,
kiedy byliśmy mali?
- Jasne. Był tutaj bar, potem jakiś warsztat czy coś w
tym rodzaju, potem.
- Tu było wiele rzeczy - przerwała mu Kate. - Za-
częło się w dziewiętnastym wieku od gospody. Nikt tego
domu specjalnie nie szanował, ale ja zawsze chciałam tutaj
mieszkać. Wyobrażałam sobie, że wyglądam przez te
wspaniałe wysokie okna, biegam po pokojach...
Zaczerwieniła się, jej oczy stały się ciemne, prawie
czarne. Był to widomy znak, że zaparła się i nie popuści.
- Marzenia ośmioletniej dziewczynki nie mogą
zmusić dorosłej kobiety do kupowania ruiny.
- Masz rację. Wcale nie musiałam kupować tego
domu. To zbieg okoliczności. Kiedy wiosną przyjechałam
odwiedzić rodziców, zobaczyłam, że dom wystawiono na
sprzedaż. Od tamtej pory po prostu nie mogłam go
zapomnieć. Nawet w Nowym Jorku wciąż o nim myślałam.
Chodziła po pokoju. Widziała go takim, jakim bę-
8
dzie za kilka miesięcy. Widziała lśniące parkiety, czyste,
mocne ściany.
- Naprawdę masz pokręcone w głowie. Kate
wzruszyła ramionami.
- Teraz jest mój. Wiedziałam o tym, kiedy tylko
weszłam do środka. Czy ty nigdy nie czułeś czegoś
podobnego?
Pewnie, że czuł. Poczuł to, kiedy po raz pierwszy
wszedł na boisko. Zapewne gdyby wtedy z kimś na ten
temat porozmawiał, usłyszałby, że wszyscy chłopcy marzą
o zawodowej grze w baseball, ale tylko nielicznym się
udaje, więc lepiej zająć się czymś bardziej realnym. Ale
nikt z jego rodziny nigdy mu nic takiego nie powiedział.
Ani rodzice, ani nikt inny nigdy nie namawiał go do
rezygnacji z marzeń. Tak samo jak nie żądano od Kate, by
wyrzekła się baletu.
- Chyba czułem - przyznał się Brandon. - Problem w
tym, że to wszystko dzieje się zbyt prędko.
Przyzwyczaiłem się, że ty działasz powoli i z namysłem.
- To się nie zmieniło. - Uśmiechnęła się do niego. -
Kiedy postanowiłam odejść z baletu, wiedziałam, że będę
uczyć tańca. Wiedziałam, że właśnie w tym domu chcę
założyć szkołę. Moją własną szkołę. Ale przede wszystkim
chciałam wrócić do domu.
- W porządku. - Przytulił ją, pocałował w czoło.
- Wobec tego tak się stanie. Ale na razie lepiej stąd
chodźmy. Zimno tu jak w psiarni.
- Nowe ogrzewanie jest pierwszą pozycją na liście
moich inwestycji.
Brandon raz jeszcze rozejrzał się po wielkim,
straszliwie zrujnowanym domu.
- To chyba bardzo długa Usta - mruknął.
9
Szli ulicą, po której hulał grudniowy wiatr. Kate
czuła w powietrzu śnieg, a właściwie delikatną zapowiedź
opadów śniegu. Wystawy sklepowe już były przystrojone
świątecznie. Wszędzie było pełno mikołajów o czerwonych
policzkach, kolorowych żarówek, fruwających reniferów i
śniegowych bałwanów.
Ale najlepszy z najlepszych był - jak zwykle - sklep
z zabawkami. W witrynie stały miniaturowe saneczki,
olbrzymie pluszowe miśki w śmiesznych czapkach, lalki
wystrojone jak na bal, lśniące czerwone ciężarówki i pałace
z drewnianych klocków. Wspaniały bałagan, jak przy
każdej dobrej zabawie.
Kate i Brandon weszli do środka, rozdzwoniły się
wesołe dzwoneczki.
Klienci przechadzali się po sklepie, jakiś brzdąc
wściekle walił w ksylofon. Annie Maynard, sprzedawczyni,
właśnie pakowała do pudełka wielkiego pluszowego psa.
- To jedna z moich ulubionych zabawek - mówiła do
klientki. - Na pewno bardzo się dziecku spodoba.
Przewiązała pakunek czerwonym sznureczkiem,
spojrzała znad okularów na nowo przybyłych i aż pisnęła z
radości.
- Brandon! Tasz! Zobacz, kto przyszedł. Chodź, daj
mi buzi, moje ty kochanie.
Brandon wszedł za ladę, pocałował ją w policzek.
Annie chwyciła się za serce.
- Od dwudziestu pięciu lat jestem mężatką - po-
wiedziała do klientki - ale ten chłopiec zawsze sprawia, że
znów czuję się jak panienka. Wesołych świąt. Zaczekaj,
pójdę po twoją matkę.
- Ja po nią pójdę. - Kate uśmiechnęła się. - Brandon
niech lepiej zostanie tutaj. Będzie mógł sobie z tobą
10
poflirtować.
- Dobrze. - Annie puściła do niej oko. - Nie spiesz
się za bardzo.
Brandon czaruje kobiety, odkąd skończył pięć lat,
myślała z rozrzewnieniem Kate. A raczej odkąd się urodził,
poprawiła się w myślach, wędrując pomiędzy półkami
pełnymi zabawek. I wcale nie dlatego, że jest zabójczo
przystojny. W każdym razie nie tylko z tego powodu. I nie
tylko z powodu czaru, jaki wokół siebie roztacza, kiedy ma
dobry humor.
Kate już dawno doszła do wniosku, że wszystkiemu
winne są feromony. Niektórzy mężczyźni nie muszą nic
robić, a kobiety i tak za nimi szaleją. Nie wszystkie, ale
zdecydowana większość.
Kate należała do mniejszości. Mężczyzna musiał
mieć w sobie coś więcej niż tylko wygląd, czar i seksapil,
żeby się nim zainteresowała. Może dlatego, że znała wielu
takich, na których miło było popatrzeć...
i na tym koniec. Nie mieli nic prócz pięknej
powłoki. Jak sklepowe manekiny.
Weszła do działu z samochodzikami i oniemiała.
Stojący tam mężczyzna na pewno nie był maneki-
nem. Owszem, był przystojny, ale bardzo męski. Idealne
uosobienie męskości. Sto osiemdziesiąt pięć centymetrów
wzrostu w przepięknym opakowaniu, pomyślała Kate.
Była tancerką, toteż jak mało kto potrafiła ocenić
wspaniałe ciało. Ciało tego człowieka, który właśnie w tej
chwili oglądał rzędy miniaturowych pojazdów, było
opakowane w spłowiałe dżinsy, flanelową koszulę i starą
dżinsową kurtkę, stanowczo za lekką jak na tę porę roku.
Jego buty wyglądały na bardzo solidne i bardzo
stare. Kate nigdy przedtem nie przyszło do głowy, że
11
znoszone buty mogą być pociągające.
No i te włosy: ciemne z jasnymi pasemkami, oka-
lające szczupłą twarz o ostrych konturach, pełne usta...
Sprawiały wrażenie, jakby to była jedyna miękka część
jego ciała. Nos miał prosty i długi, podbródek kanciasty, a
oczy...
Właściwie nie mogła dostrzec jego oczu, nawet ich
koloru, bo widok zasłaniały jej rzęsy. Ale wyobraziła sobie,
że są niebieskie.
Sięgnął po jedną z zabawek i wtedy Kate zwróciła
uwagę na jego dłonie. Duże, szerokie, silne. Zaczęła sobie
wyobrażać, całkiem niewinnie, oczywiście...
No i potknęła się.
Łoskot spadających autek obudził ją z rozmarzenia i
sprawił, że nieznajomy się odwrócił, Oczy miał zielone,
intensywnie zielone.
- Ale się narobiło... - Uśmiechnęła się do niego i
śmiejąc się z samej siebie, przykucnęła, by pozbierać autka.
- Mam nadzieję, że nikt nie jest ranny.
- Na szczęście mamy karetkę pogotowia. Na wszelki
wypadek. - Przykucnął obok Kate, wziął do ręki lśniący
białym lakierem model ambulansu.
- Dziękuję. Jeśli zdążymy to posprzątać, zanim
zjawią się tutaj gliny, to może nie wlepią mi mandatu i
skończy się tylko na ostrzeżeniu. - Pomyślała, że ten
mężczyzna nie tylko świetnie wygląda, ale także bardzo
dobrze pachnie. Drewnianymi wiórami i jeszcze czymś.
Mężczyzną! Specjalnie tak się ustawiła, żeby musiał ją
trącić kolanem. - Często tu przychodzisz?
- No. - Spojrzał na nią uważnie. Od razu zauważyła
w jego oczach błysk zainteresowania. - Chłopcy nigdy nie
wyrastają ze swoich zabawek.
12
- Podobno. A ty czym lubisz się bawić?
Zdziwił się. Nieczęsto się zdarza spotkać taką pięk-
ną, bezpośrednią kobietę. Zwłaszcza w sklepie z za-
bawkami. Mało brakowało, a zacząłby się jąkać, a potem
zrobiłby coś, czego nie robił od lat: powiedziałby coś,
zanim by pomyślał.
- Zależy, w co się bawię. A ty w co się bawisz?
Roześmiała się, odgarnęła kosmyk włosów z czoła.
- Och, ja lubię różne gry. Zwłaszcza te, w których
wygrywam.
Chciała wstać, ale on zrobił to szybciej. Wyprosto-
wał te swoje długie nogi, wyciągnął do niej rękę. Kate
uchwyciła się jej. Dłoń była twarda i silna. Taka, jaka
powinna być dłoń mężczyzny.
- Jeszcze raz dziękuję. Mam na imię Kate.
- Brody. - Podał jej mały niebieski samochodzik. -
Chcesz kupić auto?
- Nie dzisiaj. Tak sobie oglądam wszystko. Może coś
mi wpadnie w oko... - Znów się uśmiechnęła.
Brody z największym trudem powstrzymał się od
gwizdania. Kobiety czasami go podrywały, ale nigdy tak
jawnie. On zresztą nie zwracał na nie uwagi. Nie był z
kobietą od... No cóż, stanowczo za długo.
- Kate. - Oparł się o półkę. Pomyślał, że to nawet
zabawne, gdy ciało tak szybko przypomina sobie od-
powiednie ruchy, jakby nigdy tego rytuału nie przerywało. -
Może byśmy...
- Katie! Nie wiedziałam, że przyszłaś. - Natasza
Kimball szybko szła przez sklep. Niosła olbrzymią
zabawkę: samochód z gruszką do cementu.
- Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmiła Kate.
- Uwielbiam niespodzianki, ale najpierw obowiązki.
13
Proszę, Brody, tak jak obiecałam. Przywieźli to w
poniedziałek i odłożyłam dla ciebie.
- Fantastyczna. - Dwuznaczny uśmieszek ustąpił
miejsca uśmiechowi zadowolenia. - Rewelacyjna. Jack
zwariuje z radości.
- Ta firma robi zabawki z wielką dbałością o
szczegóły. Tym autem będzie się bawił przez kilka lat, a nie
tylko przez pierwszy tydzień po Gwiazdce. Widzę, że już
poznałeś moją córkę. - Natasza przytuliła do siebie Kate.
Brody oderwał wzrok od samochodu.
- To jest pani córka?
A więc to jest ta tancerka, pomyślał. Dlaczego od
razu się nie domyśliłem? Przecież to widać.
- Poznaliśmy się przed chwilą. Przy okazji nie-
wielkiego wypadku samochodowego. - Kate wciąż się
uśmiechała. Na pewno tylko jej się zdawało, że poczuła
chłód. - Jack to twój siostrzeniec?
- To mój syn.
- Ach, tak. - W wyobraźni zrobiła wielki krok do
tyłu.
Ależ ten facet jest bezczelny, pomyślała. Ma żonę, a
mimo to śmie ze mną flirtować! Bo to przecież nie ma
żadnego znaczenia, kto pierwszy zaczął. Ja nie mam męża,
więc mi wolno.
- Na pewno bardzo mu się spodoba - powiedziała,
tym razem chłodno. Odwróciła się do matki. - Mamo...
- Wiesz, Kate, opowiedziałam Brody'emu o twoich
planach. Pomyślałam sobie, że mógłby rzucić okiem na ten
twój dom.
- Po co?
- Brody ma firmę budowlaną i doskonale zna się na
stolarce. To właśnie on w zeszłym roku wyremontował
14
gabinet twojego ojca. I obiecał przyjrzeć się mojej kuchni.
Moja córka zawsze musi mieć wszystko, co najlepsze -
wyjaśniła Brody'emu Natasza. Oczy jej się śmiały. - Więc
oczywiście pomyślałam o tobie.
- Jestem bardzo zobowiązany.
- Niepotrzebnie. Polecam jej ciebie, ponieważ wiem,
że robisz bardzo dobrą robotę za rozsądną cenę. - Uścisnęła
jego rękę. - Oboje ze Spence'em będziemy ci bardzo
wdzięczni, jeśli zechcesz się tym zając.
- Po co ten pośpiech, mamo? Ale, ale, czy wiesz, że
znalazłam w tym starym domu coś dziwnego? Jest przy
wejściu i czaruje Annie.
- Co takiego? Brandon? Dlaczego mi nie powie-
działaś?
Natasza wybiegła z działu motoryzacyjnego.
- Miło cię było poznać - powiedziała Kate.
- Mnie także. Jak będziesz chciała mi pokazać ten
budynek, to do mnie zadzwoń.
- Oczywiście. - Ustawiła na półce mały samocho-
dzik, który od niego dostała. - Twojemu synowi na pewno
spodoba się ta betoniarka. Czy to twoje jedyne dziecko?
- Tak. Mam tylko Jacka.
- Na pewno oboje z żoną poświęcacie mu bardzo
dużo czasu. Ja też nie mam go zbyt wiele. Przepraszam,
ale...
- Matka Jacka zmarła cztery lata temu. Ale ja
rzeczywiście poświęcam mu wiele czasu. Uważaj na
zakrętach, Kate. - Wpakował sobie pod ramię pudełko z
betoniarką i odszedł.
- Ale się narobiło - mruknęła Kate. - Strasznie się
wygłupiłam.
Zdaniem Brody'ego największą zaletą posiadania
15
własnego przedsiębiorstwa była niezależność. Prowadzenie
firmy nie raz przysparzało mu bólu głowy: sterty
dokumentów, odpowiedzialność, szukanie zamówień. Ale
niezależność, zwłaszcza możliwość dowolnego
dysponowania czasem, rekompensowała wszystkie
niedogodności.
Przez ostatnie sześć lat Brody miał tylko jeden
priorytet. Na imię mu było Jack.
Schował betoniarkę do furgonetki i pojechał do
klienta sprawdzić, jak postępują roboty remontowe. Potem
jeszcze zadzwonił do dostawcy, by mu przypomnieć, jakich
materiałów będzie koniecznie potrzebował na jutro,
zawiózł potencjalnemu klientowi orientacyjny kosztorys
remontu łazienki i wrócił do domu.
W poniedziałki, środy i piątki przyjeżdżał do domu
przed szkolnym autobusem. We wtorki i czwartki oraz w
razie nieprzewidzianych komplikacji Jacka dostarczano do
państwa Skully, gdzie spędzał popołudnie na zabawie ze
swym najlepszym przyjacielem Rodem. Oczywiście pod
bacznym okiem Beth Skully, matki Roda.
Brody był bardzo wdzięczny Beth i Jerry'emu
Skullym. Ich dom stał się miejscem, w którym Jack mógł
bezpiecznie i szczęśliwie spędzać czas, gdy nie miał się kto
nim zająć we własnym domu. W ciągu tych dziesięciu
miesięcy, jakie minęły od ich powrotu do Shepherdstown,
Brody niemal codziennie myślał o tym, jak spokojnie żyje
się w małym mieście.
Miał trzydzieści lat i wciąż nie mógł się nadziwić
tamtemu młodemu mężczyźnie, który zaledwie dziesięć lat
temu uciekał z tego miasteczka tak szybko aż się za nim
kurzyło.
No i chwała Bogu, pomyślał, skręcając w ulicę przy
16
której stał jego dom. Gdybym stąd nie wyjechał gdybym
nie chciał tak bardzo zostawić swego śladu gdzieś indziej,
nigdy bym się nie nauczył tego wszystkiego, co umiem,
nigdy nie poznałbym życia tak jak je poznałem. Nie
spotkałbym Connie i nie miałbym Jacka.
Jego życie zatoczyło pełne koło. Prawie pełne ,bo
jeszcze nie pogodził się całkiem z rodzicami, choć i w tej
sprawie zrobił już pewne postępy, A raczej zrobił je Jack.
Ojciec Brody'ego nadal miał żal do syna, ale nie potrafił się
oprzeć wnukowi.
Brody patrzył na las rosnący po obu stronach szosy
Z ołowianego nieba powoli spłynęło na ziemię kilka
płatków śniegu.
Dobrze, że wróciłem, pomyślał. To dobre miejsce na
wychowywanie chłopca. Lepiej dla nas obu że
wyjechaliśmy z dużego miasta, że zaczęliśmy wszystko od
nowa tutaj, gdzie mamy rodzinę. Jack ma tu babcię i
dziadka. Są całkiem zwyczajni, ale kochają go za to, jaki
jest, widzą w nim małego chłopca a nie pamiątkę po
nieodżałowanej stracie.
Skręcił w swoją uliczkę, zawrócił, wyłączył silnik
Autobus nadjedzie za chwilę, wyskoczy z niego Jack
podbiegnie do furgonetki i wdrapie się do kabiny. Od razu
zacznie opowiadać o wszystkim, co mu się przydarzyło
tego dnia w szkole.
Szkoda, że ja mu nie mogę opowiedzieć o
wszystkim, co mnie spotkało, pomyślał nieco ubawiony
Brody.
Przecież nie może powiedzieć sześcioletniemu sy-
nowi, że po raz pierwszy od wielu lat jakaś kobieta zrobiła
na nim wrażenie. I to nie byle jakie. Musi sobie sam z tym
poradzić, sam musi się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
17
Naprawdę długo obywał się bez kobiet. Zresztą co w
tym złego, że znów zaczął o nich myśleć, że znów jedną z
nich zauważył? Zwłaszcza że ta kobieta nie krępowała się
zrobić pierwszego kroku.
Czemu by nie, myślał. Krótki taniec godowy, kilka
cywilizowanych randek, a potem już nieco mniej
cywilizowany seks. Każdy dostałby to, czego chce, i nikt
by na tym nie ucierpiał. Mruknął coś pod nosem, roztarł
zesztywniały kark. Dobrze wiedział, że nigdy nie jest tak
idealnie, że zawsze ktoś traci, może nawet cierpi.
A jednak zaryzykowałby, gdyby nie chodziło o Kate
Kimball, ukochaną córeczkę Nataszy i Spence'a
Kimballów. Już raz popełnił ten błąd i nie zamierzał go
powtarzać.
Dużo wiedział o Kate. Primabalerina, ulubienica
wyższych sfer, jedna z najjaśniejszych gwiazd na fir-
mamencie nowojorskiego światka artystycznego. A Brody
wolałby dać sobie wyrwać wszystkie zęby za jednym
zamachem, niż oglądać przedstawienie baletowe. Dość
miał ukulturalniania, jakie musiał przejść podczas trwania
swego krótkiego małżeństwa.
Connie była wyjątkową kobietą. Naturalna minio
otaczającej ją pompatyczności. A jednak było mu ciężko.
Nie wiedział, jak długo jeszcze chciałoby im się wspólnie
wyrąbywać drogę przez tę towarzyską dżunglę.
Bardzo kochał Connie, lecz życie z nią nauczyło go,
że łatwiej się żyje, gdy żyje się wśród swoich, a jeszcze
łatwiej, gdy mężczyzna unika wszelkich poważnych
związków z kobietami.
Dobrze się stało, że nam przerwano, nim zdążyłem
zaprosić Kate Kimball na randkę, pomyślał.
Wielki żółty autobus zatrzymał się z jękiem hamul-
18
ców, włączył światła awaryjne. Kierowca zasalutował
żartobliwie. Brody oddał salut i patrzył, jak jego domowa
błyskawica wystrzeliwuje z autobusu.
Jack był niedużym chłopcem, lecz uwagę przyku-
wały jego wielkie stopy, jakby na wyrost. Miał roześmianą
okrągłą buzię, zielone oczy, takie same jak Brody, i
niewinny uśmiech małego dziecka. A kiedy ściągał
czerwoną narciarską czapeczkę, a robił to, kiedy tylko
mógł, wyskakiwała spod niej burza bardzo jasnych
włosków.
Był już prawie przy samochodzie ojca, gdy nagle
zwolnił biegu, odchylił głowę do tyłu i próbował schwytać
na język jeden z leniwie spadających z nieba płatków
śniegu.
Brody patrzył na syna, czuł, jak serce wzbiera mu
miłością. Ta miłość była w jego życiu najważniejsza, ona
zajmowała mu najwięcej czasu. Nie chciał tego zmieniać.
Drzwi furgonetki otworzyły się gwałtownie i już po
chwili roześmiany chłopczyk wdrapywał się na siedzenie
obok kierowcy. Przywodził na myśl rozradowanego
szczeniaka o zbyt wielkich łapach.
- Cześć, tato! Śnieg! Może napada dwa metry i nie
będzie lekcji, i ulepimy w ogródku milion bałwanów, i
pójdziemy na sanki. - Rozpierająca go radość życia nie
pozwalała ani chwili usiedzieć spokojnie na miejscu. -
Pójdziemy?
- Jak tylko napada dwa metry śniegu, natychmiast
zaczniemy lepić pierwszego z miliona bałwanów.
- Słowo?
- Słowo honoru - odparł Brody. Dotychczas nigdy
nie złamał danego synowi słowa i miał nadzieję, że tak
będzie zawsze.
19
- Fajnie. Wiesz co?
- Co takiego? - Brody włączył silnik, jechał powoli
w stronę domu.
- Do Gwiazdki zostało tylko piętnaście dni, a pani
Hawkins powiedziała, że jutro będzie już tylko czternaście,
a czternaście dni to dwa tygodnie.
- To chyba znaczy, że jeśli od piętnastu odejmiemy
jeden, to zostanie czternaście.
- Naprawdę? - Jack aż oczy otworzył ze zdumienia,
ale nie chciał się tym teraz zajmować. Miał ważniejsze
sprawy na głowie. - Za dwa tygodnie jest Gwiazdka, a
babcia mówi, że czas szybko ucieka, więc właściwie
Gwiazdka jest już teraz.
- Właściwie tak.
Brody zatrzymał auto przed starym dwupiętrowym
domem. Wiedział, że przyjdzie dzień, gdy cały dom
zostanie wyremontowany, ale na razie jest jaki jest.
Najważniejsze, że daje się w nim mieszkać.
- Jeśli właściwie już jest Gwiazdka, to może
mógłbym dzisiaj dostać prezent.
- Bo ja wiem... - Brody udawał, że się zastanawia. -
Całkiem nieźle to sobie wymyśliłeś, ale nie dostaniesz dziś
prezentu. Musisz poczekać do Gwiazdki.
- Ojej.
- Ojej - powtórzył Brody tym samym żałosnym
tonem, a potem się roześmiał i porwał synka na ręce. - Ale
jeśli dasz mi buzi, to zrobię na kolację Wspaniałą Magiczną
Pizzę O'Connellów.
- Fajnie! - Jack przytulił się do ojca, pocałował go w
policzek.
Brody'emu już nic więcej do szczęścia nie brako-
wało.
20
ROZDZIAŁ DRUGI
- Denerwujesz się? - Spencer Kimball przyglądał
się, jak córka nalewa kawę do filiżanki.
Wyglądała jak zwykle świetnie. Burzę czarnych
włosów zaczesała w koński ogon, który sięgał do połowy
pleców. Ciemnoszare spodnie i żakiet doskonale na niej
leżały.
Była bardzo piękna. I dorosła. Spence nie rozumiał,
dlaczego tak mu ciężko na sercu za każdym razem, kiedy
zdaje sobie sprawę, że jego dzieci są już dorosłe.
- Dlaczego miałabym się denerwować? Chcesz je-
szcze trochę kawy, tato?
- Tak, proszę. - Podsunął swój kubek. - Dlaczego? -
powtórzył. - To ważny dzień w twoim życiu. Za kilka
godzin staniesz się właścicielką domu. Zaczniesz
doświadczać wszystkich radości i smutków, jakie się z tym
wiążą.
- Nie mogę się doczekać. - Kate usiadła przy stole i
zaczęła dłubać w rogaliku, który sobie przygotowała. -
Dokładnie sobie to wszystko przemyślałam.
- Jak zwykle.
- Aha. Może nie powinnam angażować w tę in-
westycję tak dużej części oszczędności, ale widzisz, tatku,
ja dość mocno stoję na nogach i nie planuję kłopotów
finansowych. Co najmniej na trzy najbliższe lata.
- Wiem. - Spence przyglądał się córce. - Masz
smykałkę do interesów. Zupełnie jak twoja matka.
- A po tobie odziedziczyłam dar nauczania. W
Nowym Jorku czasami dawałam lekcje tańca. Całkiem
21
nieźle sobie radziłam. - Dolała do kawy troszkę śmietanki.
- Ale swoją szkołę będę miała tutaj.
Kate odłożyła na talerz rogalik i wzięła do ręki
kubek z kawą.
- Nazwisko Kimball jest w naszym mieście sza-
nowane, a ja jestem bardzo znana w świecie tańca.
Dwadzieścia lat ciężkiej pracy nie poszło na marne.
- Na pewno masz rację.
Westchnęła. Ojca nie można było oszukać. Znał ją
na wylot. Był dla niej opoką, zawsze mogła się na nim
oprzeć.
- No dobrze, bardzo się denerwuję - przyznała. -
Wiesz, jak to jest, kiedy człowiek czuje jakby łaskotanie w
żołądku?
- Wiem.
- Ostatni raz tak się denerwowałam, kiedy po raz
pierwszy w życiu miałam zatańczyć solo na prawdziwej
scenie.
- To dlatego, że od tamtej pory nigdy nie wątpiłaś w
swój talent. Teraz wchodzisz na nieznany teren, kochanie. -
Położył dłoń na jej dłoni. - Masz prawo się denerwować.
Prawdę mówiąc, niepokoiłbym się, gdyby było odwrotnie.
- Niepokoisz się też, że popełniam wielki błąd.
- Nie, to nie żaden błąd. - Lekko uścisnął jej dłoń. -
Jeszcze tego nie wiesz, więc ci powiem, że ojcowie też się
czasem czegoś boją. Ja na przykład trochę się boję, że za
kilka miesięcy zatęsknisz za występami, że zacznie ci
brakować zespołu i stylu życia, do jakiego przywykłaś.
Jakaś część mnie wolałaby więc, żebyś jeszcze trochę
zaczekała z decyzją o porzuceniu sceny. Za to druga część
bardzo się cieszy, że wróciłaś do domu.
- Możesz się uspokoić. Jeśli na coś się decyduję, nie
22
rezygnuję z byle powodu.
- Wiem.
Właśnie to najbardziej martwiło Spence'a, ale nie
zamierzał mówić o tym córce.
Ugryzła rogalik, uśmiechnęła się lekko. Wiedziała,
jak zmienić niewygodny temat.
- Powiedz, jak chcecie przebudować kuchnię -
poprosiła.
Ojciec westchnął, jego przystojna twarz nieco po-
bladła.
- Ja się do tego nie wtrącam. - W panice rozejrzał się
po kuchni, przeczesał palcami lekko siwiejące włosy. -
Twoja matka uparła się, żeby wszystko tutaj zmienić. To
nowe, tamto nowe. A ten Brody O'Connell jeszcze jej
przytakuje i podsuwa nowe pomysły. Czy tej kuchni czegoś
brakuje?
- Może chodzi o to, że od ponad dwudziestu lat nic
się w niej nie zmieniło.
- No i co z tego? Komu to przeszkadza? Kuchnia
jest w porządku. Wygodna i w ogóle... Ale ten musiał jej
pokazać katalogi.
Uśmiechnęła się, słysząc żal w głosie ojca. Jakby
mówił o zdradzie serdecznego przyjaciela.
- Podły drań - powiedziała ze zrozumieniem.
- Planują jakieś łuki, wielkie okna. Przecież mamy
okno. - Wskazał palcem okno nad zlewem. - Nic mu nie
brakuje. Można sobie przez nie wyglądać, ile dusza
zapragnie. Moim zdaniem ten chłopak uwiódł moją żonę
perspektywą marmurowych blatów i dębowych szafek.
- Dębowe szafki, powiadasz. Rzeczywiście, bardzo
seksowne. - Kate się roześmiała, oparła łokcie na stole. -
Opowiedz mi o tym O'Connellu, tatku.
23
- Jest świetnym fachowcem. Ale to wcale nie oz-
nacza, że może tu przyjść, kiedy mu się spodoba, i
demolować moją kuchnię.
- Dawno tutaj mieszka?
- Wychował się w tym mieście. Jego ojciec ma firmę
hydrauliczną, Ace's Plumbing. Może obiło ci się o uszy?
Brody wyjechał stąd, kiedy skończył dwadzieścia lat.
Mieszkał w Waszyngtonie, pracował w budownictwie.
Po dobroci nic mi nie powie, pomyślała Kate. Trze-
ba go trochę przycisnąć, inaczej niczego się nie dowiem.
- Podobno ma synka.
- No. Mały Jack to prawdziwe żywe srebro. Żona
Brody'ego umarła kilka lat temu. Chyba rak. Mam
wrażenie, że wrócił, bo chciał, żeby mały miał rodzinę.
Osiedlił się tu mniej więcej rok temu, założył firmę. Ma
bardzo dobrą opinię. Na pewno zrobi ci remont tak jak
trzeba.
Kate pomyślała, że chciałaby zobaczyć Brody'ego w
pasie na narzędzia. Ciekawe, jak też on w tym wygląda.
Mogłaby pójść o zakład, że fantastycznie.
Po wszystkim. Żołądek jeszcze się nie uspokoił, lecz
Kate już była właścicielką wielkiego, pięknego i
zrujnowanego domu w niewielkim miasteczku uni-
wersyteckim Shepherdstown w Wirginii Zachodniej.
Budynek znajdował się o kilka kroków od jej ro-
dzinnego domu, od sklepu z zabawkami jej matki, od
uniwersytetu, w którym uczył jej ojciec. Kate była
otoczona rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami.
Trochę się przeraziła. Wcześniej wcale o tym nie
myślała. Wszyscy mnie tu znają. Wszyscy będą ob-
serwować, czy mi się powiedzie, czy będę miała trudności,
a może całkiem się rozłożę. Dlaczego nie zakładam szkoły
24
gdzieś w Utah czy Nowym Meksyku? Gdzieś, gdzie nikt
mnie nie zna, gdzie nikt niczego po mnie nie oczekuje?
Wiedziała, że to idiotyczne. Postanowiła otworzyć
szkołę właśnie tutaj, bo tu był jej dom. Chciała być w domu
i wróciła do domu. Koniec i kropka.
Nie będzie żadnego rozkładania się, postanowiła.
Zatrzymała samochód przed swoim własnym, do-
piero co kupionym domem.
Wiedziała, że odniesie sukces. Choćby dlatego, że
sama zadba o każdy szczegół. Wszystko będzie robić
systematycznie i po kolei, tak jak dotąd. I będzie harować
jak wół, żeby dopiąć swego. Tak jak dotąd.
Na pewno nie zawiedzie rodziców. Nikogo nie za-
wiedzie.
Najważniejsze, że dom jest mój, pomyślała. No i
troszeczkę banku, ale to się kiedyś zmieni.
Weszła po schodach, po swoich własnych schodach,
przemierzyła niewielki, nieco zapadnięty ganek i otworzyła
drzwi do swej przyszłości.
Śmierdziało kurzem i pajęczynami.
To przejściowe, pomyślała, stawiając torbę na
brudnej podłodze. Już wkrótce wszystko tutaj zacznie się
zmieniać. Niedługo będzie śmierdziało pyłem z
rozbijanych tynków, potem cementem, a wreszcie świeżą
farbą.
Trzeba się tylko rozejrzeć za jakąś porządną firmą.
Szła przez wielki pokój. Specjalnie mocno stawiała
nogi. Chciała usłyszeć echo swoich kroków w tej pięknej,
bardzo akustycznej sali. Dopiero po chwili zauważyła
stojący na środku pokoju radiomagnetofon. Podbiegła do
niego, zdjęła przyklejoną do niego kartkę.
Uśmiechnęła się. Rozpoznała charakter pisma matki.
25
NORA ROBERTS KATE Pasja życia 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY Osobiście wszystkiego dopilnuję, postanowiła. Każdy drobiazg będzie dokładnie taki, jak to sobie wymarzyłam. Marzenia jednak się spełniają. Nie miała zamiaru zadowolić się czymś, co nie będzie dokładnie takie, jak być powinno. Uważała to za niepotrzebną stratę czasu. Kate Kimball nie uznawała strat. Miała dwadzieścia pięć lat i więcej doświadczeń życiowych aniżeli większość ludzi na starość. Kiedy inne młode panienki chichotały na widok chłopców i zamartwiały się wymaganiami aktualnej mody, ona jeździła do Paryża i Bonn, nosząc piękne kostiumy i robiąc oszałamiające rzeczy. Tańczyła na królewskich dworach, jadała z książę- tami, piła szampana w Białym Domu, płakała z radości i ze zmęczenia w moskiewskim teatrze Bolszoj. Zawsze przy tym odczuwała wdzięczność dla rodziców i całej swej wielkiej rodziny, która popierała jej wszystkie życiowe zamierzenia. To im zawdzięczała wszystko, co osiągnęła. Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o tań- cu. Jej brat Brandon twierdził, że taniec stał się jej obsesją. Kate musiała przyznać, że Brandon doskonale to określił. Uważała, że obsesja to nic złego. Oczywiście pod warunkiem, że obsesja jest twórcza i że nie pozostawia się jej przypadkowi. Kate ciężko pracowała nad swoją obsesją. Poświę- ciła baletowi dwadzieścia lat ćwiczeń, nauki, radości i bólu. Nie tylko ona się poświęcała, jej rodzice także. Kate wiedziała, że niełatwo im przyszło pozwolić swej 3
najmłodszej córeczce wyjechać do szkoły baletowej w Nowym Jorku. A jednak pozwolili, a potem we wszystkim jej pomagali i zawsze podtrzymywali na duchu. To prawda, że ryzyko nie było wielkie. Wprawdzie Kate opuściła spokojne miasteczko w Wirginii Zachodniej i wyjechała do wielkiego miasta, ale w tym wielkim mieście także otaczała ją troskliwa opieka rodziny. Ale nawet gdyby nie mieli tam żadnej rodziny, rodzice i tak pozwoliliby jej wyjechać. Przecież ją kochali i mieli do niej zaufanie. Ciężko pracowała, ćwiczyła i tańczyła. Gdy przyjęto ją do zespołu Davidova i po raz pierwszy wystąpiła na scenie, cała rodzina w komplecie zasiadła na widowni. Przez sześć lat Kate była zawodową tancerką. Po- znała światła sceny i czar muzyki pokonujący największą nawet tremę. Podróżowała po całym świecie, wcieliła się w Giselle, Aurorę, Julię i wiele innych postaci. Żadna chwila z tych sześciu lat nie została zmarnowana. Dlaczego więc zdecydowała się zrezygnować z dalszej kariery, porzucić scenę? Najpierw sarna nie bardzo wiedziała, a potem zrozumiała, że pragnie wrócić do domu. Chciała zacząć żyć, żyć naprawdę. Uwielbiała ta- niec, lecz nagle zdała sobie sprawę, że pochłonął wszystkie inne aspekty jej osobowości. Lekcje, próby, przedstawienia, podróże, prasa i telewizja. Wielki świat, całkiem nieprawdziwy. Tak więc zapragnęła normalnego życia, zachciało jej się domu. Poczuła też, że powinna dać światu coś w zamian za całą radość, jakiej doświadczyła. Postanowiła założyć szkołę tańca. O to, czy będzie miała uczniów, nie bała się ani trochę. Nazywała się Kimball, a w jej mieście to nazwisko znaczyło bardzo dużo dla tych wszystkich, 4
których interesował taniec. Wkrótce, obiecywała sobie, już wkrótce sama szkoła też zacznie coś znaczyć. Na pewno będę miała kogo uczyć. Obróciła się na pięcie, rozejrzała po wielkiej, dud- niącej echem sali. Tak, nadszedł czas na nowe marzenia. Nowa obsesja Kate nosiła nazwę: Szkoła Tańca Kate Kimball. Miała się stać nowym wyzwaniem i dać takie samo spełnienie jak praca na scenie. Kate podparła się pod boki i oglądała ponure szare ściany. Wiedziała, że wkrótce znów będą białe. Czysta przestrzeń, na której zawisną fotografie tych największych. Nuriejew, Fontayne, Barysznikow, Davidov, Bannion. Wzdłuż dwóch długich ścian bocznych umocuje się drążki, a za nimi olbrzymie lustra. To nie próżność, lecz konieczność. Tancerz musi widzieć każdy, nawet najdrobniejszy ruch, każdy łuk, każde wygięcie ciała. Ono czuje, co robi, ale trzeba widzieć, by doprowadzić ruch do perfekcji. To właściwie nie lustro, tylko okno, pomyślała Kate. Okno, przez które się wygląda, żeby zobaczyć taniec. Stary strop trzeba naprawić albo wymienić. Nie wiedziała jeszcze, co będzie najlepsze. Ogrzewanie... Roztarta zziębnięte dłonie. Tak, ogrzewanie na pewno trzeba wymienić, podłogi wycyklinować i wypolerować. Potem jeszcze tylko oświetlenie, kanalizacja... Trzeba będzie przejrzeć instalację elektryczną. Pomyślała z miłością o dziadku. Zanim przeszedł na emeryturę, choć właściwie jeszcze nie całkiem, był świetnym stolarzem, toteż Kate wiedziała co nieco o tym, jak się przeprowadza remont kapitalny. Postanowiła dowiedzieć się więcej, wypytywać o wszystko, zrozumieć. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak to będzie. Zgięła się w głębokim ukłonie, wyprostowała i jeszcze raz 5
się skłoniła. Spinka się poluzowała, wysunęło się spod niej kilka pasemek upiętych w kok czarnych grubych włosów. Gdyby je rozpuścić, sięgałyby do pasa. Kate lubiła ten swój romantyczny, trochę dziki wygląd, ale tylko na scenie. Miała ciemną cerę, tak jak jej matka, i wystające kości policzkowe, a szare oczy i podbródek odziedziczyła po ojcu. Ta niezwykła kombinacja składała się na obraz tajemniczej Cyganki, syreny, królewny z bajki. Mężczyźni widzieli w Kate tylko delikatność formy, uważali ją za subtelną romantyczkę. Nikt nie spodziewał się po niej silnej woli, nadludzkiej wytrwałości ani stalowych mięśni. - Kiedyś zastygniesz w tej pozycji i do końca życia będziesz musiała skakać jak żaba. Kate wyskoczyła w górę, otworzyła oczy. - Brandon! - zawołała. Przebiegła przez wielką salę i rzuciła mu się na szyję. - Skąd się tu wziąłeś? Na długo przyjechałeś? Brat był od niej zaledwie o dwa lata starszy. Ta całkiem przypadkowa różnica w datach urodzenia sprawiła, że ciągle ją dręczył, kiedy oboje byli jeszcze mali. Zupełnie inaczej niż Frederica, ich wspólna przyrodnia siostra. Była od nich o wiele starsza, ale nigdy nie wynosiła się z tego powodu, nigdy im nie dokuczała. A jednak to Brandon był największą miłością Kate. - Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? - Śmiejąc się, odsunął ją od siebie. - Jesteś strasznie chuda. - A ty gruby. - Pocałowała go z głośnym cmok- nięciem. - Rodzice nic mi nie mówili, że masz przyjechać do domu. - Nie wiedzieli. Ale usłyszałem, że zamierzasz się tu osiedlić, więc pomyślałem sobie, że trzeba cię mieć na oku. - Rozejrzał się po wielkim, brudnym pokoju, zwrócił oczy 6
ku niebu. - Niestety, spóźniłem się. - Tu będzie cudownie, zobaczysz. - Być może. Na razie jest strasznie. - Objął ją ramieniem. - A więc królowa tańca chce zostać na- uczycielką. - Będę świetną nauczycielką. Dlaczego nie jesteś w Portoryko? - Nie można grać w piłkę przez dwanaście miesięcy w roku. - Brandon! - przywołała go do porządku. - Paskudny ślizg na drugą bazę. Naciągnąłem ścięgno. - Czy to bardzo źle wygląda? Byłeś u lekarza? A może... - Dajże spokój, Katie. To nic wielkiego. Przez kilka miesięcy będę na liście kontuzjowanych. Wrócę do formy, nim zaczną się wiosenne treningi, ale do wiosny będę miał sporo wolnego czasu. Pokręcę się tu trochę i zmienię twoje życie w prawdziwe piekło. - No tak, to rzeczywiście zrekompensuje ci utracone mecze. Chodź, pokażę ci dom - powiedziała. I popatrzę sobie, jak chodzisz, pomyślała. - Moje mieszkanie będzie na górze. - Z wyglądu tego sufitu wnioskuję, że twoje mie- szkanie w każdej chwili może się znaleźć na dole. - Nie jest taki słaby, jak ci się zdaje. - Machnęła ręką, jakby odpędzała natrętną muchę. - Jest tylko brzydki, ale to przejściowe. Mam wielkie plany. - Zawsze masz jakieś plany, i wszystkie wielkie. Poszedł z nią, lekko utykając na lewą nogę. Przeszli przez wielką salę i weszli do małego holu, w którym opadał tynk, ukazując gołą ścianę z cegieł. Skrzypiące schody 7
zaprowadziły ich na piętro zamieszkane w tej chwili przez myszy, pająki i inne robactwo, o którym Brandon nie chciał nawet myśleć. - Kate, ten dom... - Ma charakter i mocne mury - dokończyła sta- nowczo. - Zbudowano go przed wojną domową. - A nie w epoce kamienia łupanego? - Brandon lubił rzeczy znajdujące się w należytym porządku. Jak na przykład boisko do baseballu. - Masz pojęcie, ile cię będzie kosztowało doprowadzenie tego miejsca do stanu używalności? - Mam pojęcie. A dokładnie się dowiem, kiedy będę rozmawiać z przedsiębiorcą budowlanym. Ten dom jest mój, Brand! Pamiętasz, jak chodziliśmy tędy z Freddie, kiedy byliśmy mali? - Jasne. Był tutaj bar, potem jakiś warsztat czy coś w tym rodzaju, potem. - Tu było wiele rzeczy - przerwała mu Kate. - Za- częło się w dziewiętnastym wieku od gospody. Nikt tego domu specjalnie nie szanował, ale ja zawsze chciałam tutaj mieszkać. Wyobrażałam sobie, że wyglądam przez te wspaniałe wysokie okna, biegam po pokojach... Zaczerwieniła się, jej oczy stały się ciemne, prawie czarne. Był to widomy znak, że zaparła się i nie popuści. - Marzenia ośmioletniej dziewczynki nie mogą zmusić dorosłej kobiety do kupowania ruiny. - Masz rację. Wcale nie musiałam kupować tego domu. To zbieg okoliczności. Kiedy wiosną przyjechałam odwiedzić rodziców, zobaczyłam, że dom wystawiono na sprzedaż. Od tamtej pory po prostu nie mogłam go zapomnieć. Nawet w Nowym Jorku wciąż o nim myślałam. Chodziła po pokoju. Widziała go takim, jakim bę- 8
dzie za kilka miesięcy. Widziała lśniące parkiety, czyste, mocne ściany. - Naprawdę masz pokręcone w głowie. Kate wzruszyła ramionami. - Teraz jest mój. Wiedziałam o tym, kiedy tylko weszłam do środka. Czy ty nigdy nie czułeś czegoś podobnego? Pewnie, że czuł. Poczuł to, kiedy po raz pierwszy wszedł na boisko. Zapewne gdyby wtedy z kimś na ten temat porozmawiał, usłyszałby, że wszyscy chłopcy marzą o zawodowej grze w baseball, ale tylko nielicznym się udaje, więc lepiej zająć się czymś bardziej realnym. Ale nikt z jego rodziny nigdy mu nic takiego nie powiedział. Ani rodzice, ani nikt inny nigdy nie namawiał go do rezygnacji z marzeń. Tak samo jak nie żądano od Kate, by wyrzekła się baletu. - Chyba czułem - przyznał się Brandon. - Problem w tym, że to wszystko dzieje się zbyt prędko. Przyzwyczaiłem się, że ty działasz powoli i z namysłem. - To się nie zmieniło. - Uśmiechnęła się do niego. - Kiedy postanowiłam odejść z baletu, wiedziałam, że będę uczyć tańca. Wiedziałam, że właśnie w tym domu chcę założyć szkołę. Moją własną szkołę. Ale przede wszystkim chciałam wrócić do domu. - W porządku. - Przytulił ją, pocałował w czoło. - Wobec tego tak się stanie. Ale na razie lepiej stąd chodźmy. Zimno tu jak w psiarni. - Nowe ogrzewanie jest pierwszą pozycją na liście moich inwestycji. Brandon raz jeszcze rozejrzał się po wielkim, straszliwie zrujnowanym domu. - To chyba bardzo długa Usta - mruknął. 9
Szli ulicą, po której hulał grudniowy wiatr. Kate czuła w powietrzu śnieg, a właściwie delikatną zapowiedź opadów śniegu. Wystawy sklepowe już były przystrojone świątecznie. Wszędzie było pełno mikołajów o czerwonych policzkach, kolorowych żarówek, fruwających reniferów i śniegowych bałwanów. Ale najlepszy z najlepszych był - jak zwykle - sklep z zabawkami. W witrynie stały miniaturowe saneczki, olbrzymie pluszowe miśki w śmiesznych czapkach, lalki wystrojone jak na bal, lśniące czerwone ciężarówki i pałace z drewnianych klocków. Wspaniały bałagan, jak przy każdej dobrej zabawie. Kate i Brandon weszli do środka, rozdzwoniły się wesołe dzwoneczki. Klienci przechadzali się po sklepie, jakiś brzdąc wściekle walił w ksylofon. Annie Maynard, sprzedawczyni, właśnie pakowała do pudełka wielkiego pluszowego psa. - To jedna z moich ulubionych zabawek - mówiła do klientki. - Na pewno bardzo się dziecku spodoba. Przewiązała pakunek czerwonym sznureczkiem, spojrzała znad okularów na nowo przybyłych i aż pisnęła z radości. - Brandon! Tasz! Zobacz, kto przyszedł. Chodź, daj mi buzi, moje ty kochanie. Brandon wszedł za ladę, pocałował ją w policzek. Annie chwyciła się za serce. - Od dwudziestu pięciu lat jestem mężatką - po- wiedziała do klientki - ale ten chłopiec zawsze sprawia, że znów czuję się jak panienka. Wesołych świąt. Zaczekaj, pójdę po twoją matkę. - Ja po nią pójdę. - Kate uśmiechnęła się. - Brandon niech lepiej zostanie tutaj. Będzie mógł sobie z tobą 10
poflirtować. - Dobrze. - Annie puściła do niej oko. - Nie spiesz się za bardzo. Brandon czaruje kobiety, odkąd skończył pięć lat, myślała z rozrzewnieniem Kate. A raczej odkąd się urodził, poprawiła się w myślach, wędrując pomiędzy półkami pełnymi zabawek. I wcale nie dlatego, że jest zabójczo przystojny. W każdym razie nie tylko z tego powodu. I nie tylko z powodu czaru, jaki wokół siebie roztacza, kiedy ma dobry humor. Kate już dawno doszła do wniosku, że wszystkiemu winne są feromony. Niektórzy mężczyźni nie muszą nic robić, a kobiety i tak za nimi szaleją. Nie wszystkie, ale zdecydowana większość. Kate należała do mniejszości. Mężczyzna musiał mieć w sobie coś więcej niż tylko wygląd, czar i seksapil, żeby się nim zainteresowała. Może dlatego, że znała wielu takich, na których miło było popatrzeć... i na tym koniec. Nie mieli nic prócz pięknej powłoki. Jak sklepowe manekiny. Weszła do działu z samochodzikami i oniemiała. Stojący tam mężczyzna na pewno nie był maneki- nem. Owszem, był przystojny, ale bardzo męski. Idealne uosobienie męskości. Sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu w przepięknym opakowaniu, pomyślała Kate. Była tancerką, toteż jak mało kto potrafiła ocenić wspaniałe ciało. Ciało tego człowieka, który właśnie w tej chwili oglądał rzędy miniaturowych pojazdów, było opakowane w spłowiałe dżinsy, flanelową koszulę i starą dżinsową kurtkę, stanowczo za lekką jak na tę porę roku. Jego buty wyglądały na bardzo solidne i bardzo stare. Kate nigdy przedtem nie przyszło do głowy, że 11
znoszone buty mogą być pociągające. No i te włosy: ciemne z jasnymi pasemkami, oka- lające szczupłą twarz o ostrych konturach, pełne usta... Sprawiały wrażenie, jakby to była jedyna miękka część jego ciała. Nos miał prosty i długi, podbródek kanciasty, a oczy... Właściwie nie mogła dostrzec jego oczu, nawet ich koloru, bo widok zasłaniały jej rzęsy. Ale wyobraziła sobie, że są niebieskie. Sięgnął po jedną z zabawek i wtedy Kate zwróciła uwagę na jego dłonie. Duże, szerokie, silne. Zaczęła sobie wyobrażać, całkiem niewinnie, oczywiście... No i potknęła się. Łoskot spadających autek obudził ją z rozmarzenia i sprawił, że nieznajomy się odwrócił, Oczy miał zielone, intensywnie zielone. - Ale się narobiło... - Uśmiechnęła się do niego i śmiejąc się z samej siebie, przykucnęła, by pozbierać autka. - Mam nadzieję, że nikt nie jest ranny. - Na szczęście mamy karetkę pogotowia. Na wszelki wypadek. - Przykucnął obok Kate, wziął do ręki lśniący białym lakierem model ambulansu. - Dziękuję. Jeśli zdążymy to posprzątać, zanim zjawią się tutaj gliny, to może nie wlepią mi mandatu i skończy się tylko na ostrzeżeniu. - Pomyślała, że ten mężczyzna nie tylko świetnie wygląda, ale także bardzo dobrze pachnie. Drewnianymi wiórami i jeszcze czymś. Mężczyzną! Specjalnie tak się ustawiła, żeby musiał ją trącić kolanem. - Często tu przychodzisz? - No. - Spojrzał na nią uważnie. Od razu zauważyła w jego oczach błysk zainteresowania. - Chłopcy nigdy nie wyrastają ze swoich zabawek. 12
- Podobno. A ty czym lubisz się bawić? Zdziwił się. Nieczęsto się zdarza spotkać taką pięk- ną, bezpośrednią kobietę. Zwłaszcza w sklepie z za- bawkami. Mało brakowało, a zacząłby się jąkać, a potem zrobiłby coś, czego nie robił od lat: powiedziałby coś, zanim by pomyślał. - Zależy, w co się bawię. A ty w co się bawisz? Roześmiała się, odgarnęła kosmyk włosów z czoła. - Och, ja lubię różne gry. Zwłaszcza te, w których wygrywam. Chciała wstać, ale on zrobił to szybciej. Wyprosto- wał te swoje długie nogi, wyciągnął do niej rękę. Kate uchwyciła się jej. Dłoń była twarda i silna. Taka, jaka powinna być dłoń mężczyzny. - Jeszcze raz dziękuję. Mam na imię Kate. - Brody. - Podał jej mały niebieski samochodzik. - Chcesz kupić auto? - Nie dzisiaj. Tak sobie oglądam wszystko. Może coś mi wpadnie w oko... - Znów się uśmiechnęła. Brody z największym trudem powstrzymał się od gwizdania. Kobiety czasami go podrywały, ale nigdy tak jawnie. On zresztą nie zwracał na nie uwagi. Nie był z kobietą od... No cóż, stanowczo za długo. - Kate. - Oparł się o półkę. Pomyślał, że to nawet zabawne, gdy ciało tak szybko przypomina sobie od- powiednie ruchy, jakby nigdy tego rytuału nie przerywało. - Może byśmy... - Katie! Nie wiedziałam, że przyszłaś. - Natasza Kimball szybko szła przez sklep. Niosła olbrzymią zabawkę: samochód z gruszką do cementu. - Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmiła Kate. - Uwielbiam niespodzianki, ale najpierw obowiązki. 13
Proszę, Brody, tak jak obiecałam. Przywieźli to w poniedziałek i odłożyłam dla ciebie. - Fantastyczna. - Dwuznaczny uśmieszek ustąpił miejsca uśmiechowi zadowolenia. - Rewelacyjna. Jack zwariuje z radości. - Ta firma robi zabawki z wielką dbałością o szczegóły. Tym autem będzie się bawił przez kilka lat, a nie tylko przez pierwszy tydzień po Gwiazdce. Widzę, że już poznałeś moją córkę. - Natasza przytuliła do siebie Kate. Brody oderwał wzrok od samochodu. - To jest pani córka? A więc to jest ta tancerka, pomyślał. Dlaczego od razu się nie domyśliłem? Przecież to widać. - Poznaliśmy się przed chwilą. Przy okazji nie- wielkiego wypadku samochodowego. - Kate wciąż się uśmiechała. Na pewno tylko jej się zdawało, że poczuła chłód. - Jack to twój siostrzeniec? - To mój syn. - Ach, tak. - W wyobraźni zrobiła wielki krok do tyłu. Ależ ten facet jest bezczelny, pomyślała. Ma żonę, a mimo to śmie ze mną flirtować! Bo to przecież nie ma żadnego znaczenia, kto pierwszy zaczął. Ja nie mam męża, więc mi wolno. - Na pewno bardzo mu się spodoba - powiedziała, tym razem chłodno. Odwróciła się do matki. - Mamo... - Wiesz, Kate, opowiedziałam Brody'emu o twoich planach. Pomyślałam sobie, że mógłby rzucić okiem na ten twój dom. - Po co? - Brody ma firmę budowlaną i doskonale zna się na stolarce. To właśnie on w zeszłym roku wyremontował 14
gabinet twojego ojca. I obiecał przyjrzeć się mojej kuchni. Moja córka zawsze musi mieć wszystko, co najlepsze - wyjaśniła Brody'emu Natasza. Oczy jej się śmiały. - Więc oczywiście pomyślałam o tobie. - Jestem bardzo zobowiązany. - Niepotrzebnie. Polecam jej ciebie, ponieważ wiem, że robisz bardzo dobrą robotę za rozsądną cenę. - Uścisnęła jego rękę. - Oboje ze Spence'em będziemy ci bardzo wdzięczni, jeśli zechcesz się tym zając. - Po co ten pośpiech, mamo? Ale, ale, czy wiesz, że znalazłam w tym starym domu coś dziwnego? Jest przy wejściu i czaruje Annie. - Co takiego? Brandon? Dlaczego mi nie powie- działaś? Natasza wybiegła z działu motoryzacyjnego. - Miło cię było poznać - powiedziała Kate. - Mnie także. Jak będziesz chciała mi pokazać ten budynek, to do mnie zadzwoń. - Oczywiście. - Ustawiła na półce mały samocho- dzik, który od niego dostała. - Twojemu synowi na pewno spodoba się ta betoniarka. Czy to twoje jedyne dziecko? - Tak. Mam tylko Jacka. - Na pewno oboje z żoną poświęcacie mu bardzo dużo czasu. Ja też nie mam go zbyt wiele. Przepraszam, ale... - Matka Jacka zmarła cztery lata temu. Ale ja rzeczywiście poświęcam mu wiele czasu. Uważaj na zakrętach, Kate. - Wpakował sobie pod ramię pudełko z betoniarką i odszedł. - Ale się narobiło - mruknęła Kate. - Strasznie się wygłupiłam. Zdaniem Brody'ego największą zaletą posiadania 15
własnego przedsiębiorstwa była niezależność. Prowadzenie firmy nie raz przysparzało mu bólu głowy: sterty dokumentów, odpowiedzialność, szukanie zamówień. Ale niezależność, zwłaszcza możliwość dowolnego dysponowania czasem, rekompensowała wszystkie niedogodności. Przez ostatnie sześć lat Brody miał tylko jeden priorytet. Na imię mu było Jack. Schował betoniarkę do furgonetki i pojechał do klienta sprawdzić, jak postępują roboty remontowe. Potem jeszcze zadzwonił do dostawcy, by mu przypomnieć, jakich materiałów będzie koniecznie potrzebował na jutro, zawiózł potencjalnemu klientowi orientacyjny kosztorys remontu łazienki i wrócił do domu. W poniedziałki, środy i piątki przyjeżdżał do domu przed szkolnym autobusem. We wtorki i czwartki oraz w razie nieprzewidzianych komplikacji Jacka dostarczano do państwa Skully, gdzie spędzał popołudnie na zabawie ze swym najlepszym przyjacielem Rodem. Oczywiście pod bacznym okiem Beth Skully, matki Roda. Brody był bardzo wdzięczny Beth i Jerry'emu Skullym. Ich dom stał się miejscem, w którym Jack mógł bezpiecznie i szczęśliwie spędzać czas, gdy nie miał się kto nim zająć we własnym domu. W ciągu tych dziesięciu miesięcy, jakie minęły od ich powrotu do Shepherdstown, Brody niemal codziennie myślał o tym, jak spokojnie żyje się w małym mieście. Miał trzydzieści lat i wciąż nie mógł się nadziwić tamtemu młodemu mężczyźnie, który zaledwie dziesięć lat temu uciekał z tego miasteczka tak szybko aż się za nim kurzyło. No i chwała Bogu, pomyślał, skręcając w ulicę przy 16
której stał jego dom. Gdybym stąd nie wyjechał gdybym nie chciał tak bardzo zostawić swego śladu gdzieś indziej, nigdy bym się nie nauczył tego wszystkiego, co umiem, nigdy nie poznałbym życia tak jak je poznałem. Nie spotkałbym Connie i nie miałbym Jacka. Jego życie zatoczyło pełne koło. Prawie pełne ,bo jeszcze nie pogodził się całkiem z rodzicami, choć i w tej sprawie zrobił już pewne postępy, A raczej zrobił je Jack. Ojciec Brody'ego nadal miał żal do syna, ale nie potrafił się oprzeć wnukowi. Brody patrzył na las rosnący po obu stronach szosy Z ołowianego nieba powoli spłynęło na ziemię kilka płatków śniegu. Dobrze, że wróciłem, pomyślał. To dobre miejsce na wychowywanie chłopca. Lepiej dla nas obu że wyjechaliśmy z dużego miasta, że zaczęliśmy wszystko od nowa tutaj, gdzie mamy rodzinę. Jack ma tu babcię i dziadka. Są całkiem zwyczajni, ale kochają go za to, jaki jest, widzą w nim małego chłopca a nie pamiątkę po nieodżałowanej stracie. Skręcił w swoją uliczkę, zawrócił, wyłączył silnik Autobus nadjedzie za chwilę, wyskoczy z niego Jack podbiegnie do furgonetki i wdrapie się do kabiny. Od razu zacznie opowiadać o wszystkim, co mu się przydarzyło tego dnia w szkole. Szkoda, że ja mu nie mogę opowiedzieć o wszystkim, co mnie spotkało, pomyślał nieco ubawiony Brody. Przecież nie może powiedzieć sześcioletniemu sy- nowi, że po raz pierwszy od wielu lat jakaś kobieta zrobiła na nim wrażenie. I to nie byle jakie. Musi sobie sam z tym poradzić, sam musi się zastanowić, co z tym fantem zrobić. 17
Naprawdę długo obywał się bez kobiet. Zresztą co w tym złego, że znów zaczął o nich myśleć, że znów jedną z nich zauważył? Zwłaszcza że ta kobieta nie krępowała się zrobić pierwszego kroku. Czemu by nie, myślał. Krótki taniec godowy, kilka cywilizowanych randek, a potem już nieco mniej cywilizowany seks. Każdy dostałby to, czego chce, i nikt by na tym nie ucierpiał. Mruknął coś pod nosem, roztarł zesztywniały kark. Dobrze wiedział, że nigdy nie jest tak idealnie, że zawsze ktoś traci, może nawet cierpi. A jednak zaryzykowałby, gdyby nie chodziło o Kate Kimball, ukochaną córeczkę Nataszy i Spence'a Kimballów. Już raz popełnił ten błąd i nie zamierzał go powtarzać. Dużo wiedział o Kate. Primabalerina, ulubienica wyższych sfer, jedna z najjaśniejszych gwiazd na fir- mamencie nowojorskiego światka artystycznego. A Brody wolałby dać sobie wyrwać wszystkie zęby za jednym zamachem, niż oglądać przedstawienie baletowe. Dość miał ukulturalniania, jakie musiał przejść podczas trwania swego krótkiego małżeństwa. Connie była wyjątkową kobietą. Naturalna minio otaczającej ją pompatyczności. A jednak było mu ciężko. Nie wiedział, jak długo jeszcze chciałoby im się wspólnie wyrąbywać drogę przez tę towarzyską dżunglę. Bardzo kochał Connie, lecz życie z nią nauczyło go, że łatwiej się żyje, gdy żyje się wśród swoich, a jeszcze łatwiej, gdy mężczyzna unika wszelkich poważnych związków z kobietami. Dobrze się stało, że nam przerwano, nim zdążyłem zaprosić Kate Kimball na randkę, pomyślał. Wielki żółty autobus zatrzymał się z jękiem hamul- 18
ców, włączył światła awaryjne. Kierowca zasalutował żartobliwie. Brody oddał salut i patrzył, jak jego domowa błyskawica wystrzeliwuje z autobusu. Jack był niedużym chłopcem, lecz uwagę przyku- wały jego wielkie stopy, jakby na wyrost. Miał roześmianą okrągłą buzię, zielone oczy, takie same jak Brody, i niewinny uśmiech małego dziecka. A kiedy ściągał czerwoną narciarską czapeczkę, a robił to, kiedy tylko mógł, wyskakiwała spod niej burza bardzo jasnych włosków. Był już prawie przy samochodzie ojca, gdy nagle zwolnił biegu, odchylił głowę do tyłu i próbował schwytać na język jeden z leniwie spadających z nieba płatków śniegu. Brody patrzył na syna, czuł, jak serce wzbiera mu miłością. Ta miłość była w jego życiu najważniejsza, ona zajmowała mu najwięcej czasu. Nie chciał tego zmieniać. Drzwi furgonetki otworzyły się gwałtownie i już po chwili roześmiany chłopczyk wdrapywał się na siedzenie obok kierowcy. Przywodził na myśl rozradowanego szczeniaka o zbyt wielkich łapach. - Cześć, tato! Śnieg! Może napada dwa metry i nie będzie lekcji, i ulepimy w ogródku milion bałwanów, i pójdziemy na sanki. - Rozpierająca go radość życia nie pozwalała ani chwili usiedzieć spokojnie na miejscu. - Pójdziemy? - Jak tylko napada dwa metry śniegu, natychmiast zaczniemy lepić pierwszego z miliona bałwanów. - Słowo? - Słowo honoru - odparł Brody. Dotychczas nigdy nie złamał danego synowi słowa i miał nadzieję, że tak będzie zawsze. 19
- Fajnie. Wiesz co? - Co takiego? - Brody włączył silnik, jechał powoli w stronę domu. - Do Gwiazdki zostało tylko piętnaście dni, a pani Hawkins powiedziała, że jutro będzie już tylko czternaście, a czternaście dni to dwa tygodnie. - To chyba znaczy, że jeśli od piętnastu odejmiemy jeden, to zostanie czternaście. - Naprawdę? - Jack aż oczy otworzył ze zdumienia, ale nie chciał się tym teraz zajmować. Miał ważniejsze sprawy na głowie. - Za dwa tygodnie jest Gwiazdka, a babcia mówi, że czas szybko ucieka, więc właściwie Gwiazdka jest już teraz. - Właściwie tak. Brody zatrzymał auto przed starym dwupiętrowym domem. Wiedział, że przyjdzie dzień, gdy cały dom zostanie wyremontowany, ale na razie jest jaki jest. Najważniejsze, że daje się w nim mieszkać. - Jeśli właściwie już jest Gwiazdka, to może mógłbym dzisiaj dostać prezent. - Bo ja wiem... - Brody udawał, że się zastanawia. - Całkiem nieźle to sobie wymyśliłeś, ale nie dostaniesz dziś prezentu. Musisz poczekać do Gwiazdki. - Ojej. - Ojej - powtórzył Brody tym samym żałosnym tonem, a potem się roześmiał i porwał synka na ręce. - Ale jeśli dasz mi buzi, to zrobię na kolację Wspaniałą Magiczną Pizzę O'Connellów. - Fajnie! - Jack przytulił się do ojca, pocałował go w policzek. Brody'emu już nic więcej do szczęścia nie brako- wało. 20
ROZDZIAŁ DRUGI - Denerwujesz się? - Spencer Kimball przyglądał się, jak córka nalewa kawę do filiżanki. Wyglądała jak zwykle świetnie. Burzę czarnych włosów zaczesała w koński ogon, który sięgał do połowy pleców. Ciemnoszare spodnie i żakiet doskonale na niej leżały. Była bardzo piękna. I dorosła. Spence nie rozumiał, dlaczego tak mu ciężko na sercu za każdym razem, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego dzieci są już dorosłe. - Dlaczego miałabym się denerwować? Chcesz je- szcze trochę kawy, tato? - Tak, proszę. - Podsunął swój kubek. - Dlaczego? - powtórzył. - To ważny dzień w twoim życiu. Za kilka godzin staniesz się właścicielką domu. Zaczniesz doświadczać wszystkich radości i smutków, jakie się z tym wiążą. - Nie mogę się doczekać. - Kate usiadła przy stole i zaczęła dłubać w rogaliku, który sobie przygotowała. - Dokładnie sobie to wszystko przemyślałam. - Jak zwykle. - Aha. Może nie powinnam angażować w tę in- westycję tak dużej części oszczędności, ale widzisz, tatku, ja dość mocno stoję na nogach i nie planuję kłopotów finansowych. Co najmniej na trzy najbliższe lata. - Wiem. - Spence przyglądał się córce. - Masz smykałkę do interesów. Zupełnie jak twoja matka. - A po tobie odziedziczyłam dar nauczania. W Nowym Jorku czasami dawałam lekcje tańca. Całkiem 21
nieźle sobie radziłam. - Dolała do kawy troszkę śmietanki. - Ale swoją szkołę będę miała tutaj. Kate odłożyła na talerz rogalik i wzięła do ręki kubek z kawą. - Nazwisko Kimball jest w naszym mieście sza- nowane, a ja jestem bardzo znana w świecie tańca. Dwadzieścia lat ciężkiej pracy nie poszło na marne. - Na pewno masz rację. Westchnęła. Ojca nie można było oszukać. Znał ją na wylot. Był dla niej opoką, zawsze mogła się na nim oprzeć. - No dobrze, bardzo się denerwuję - przyznała. - Wiesz, jak to jest, kiedy człowiek czuje jakby łaskotanie w żołądku? - Wiem. - Ostatni raz tak się denerwowałam, kiedy po raz pierwszy w życiu miałam zatańczyć solo na prawdziwej scenie. - To dlatego, że od tamtej pory nigdy nie wątpiłaś w swój talent. Teraz wchodzisz na nieznany teren, kochanie. - Położył dłoń na jej dłoni. - Masz prawo się denerwować. Prawdę mówiąc, niepokoiłbym się, gdyby było odwrotnie. - Niepokoisz się też, że popełniam wielki błąd. - Nie, to nie żaden błąd. - Lekko uścisnął jej dłoń. - Jeszcze tego nie wiesz, więc ci powiem, że ojcowie też się czasem czegoś boją. Ja na przykład trochę się boję, że za kilka miesięcy zatęsknisz za występami, że zacznie ci brakować zespołu i stylu życia, do jakiego przywykłaś. Jakaś część mnie wolałaby więc, żebyś jeszcze trochę zaczekała z decyzją o porzuceniu sceny. Za to druga część bardzo się cieszy, że wróciłaś do domu. - Możesz się uspokoić. Jeśli na coś się decyduję, nie 22
rezygnuję z byle powodu. - Wiem. Właśnie to najbardziej martwiło Spence'a, ale nie zamierzał mówić o tym córce. Ugryzła rogalik, uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, jak zmienić niewygodny temat. - Powiedz, jak chcecie przebudować kuchnię - poprosiła. Ojciec westchnął, jego przystojna twarz nieco po- bladła. - Ja się do tego nie wtrącam. - W panice rozejrzał się po kuchni, przeczesał palcami lekko siwiejące włosy. - Twoja matka uparła się, żeby wszystko tutaj zmienić. To nowe, tamto nowe. A ten Brody O'Connell jeszcze jej przytakuje i podsuwa nowe pomysły. Czy tej kuchni czegoś brakuje? - Może chodzi o to, że od ponad dwudziestu lat nic się w niej nie zmieniło. - No i co z tego? Komu to przeszkadza? Kuchnia jest w porządku. Wygodna i w ogóle... Ale ten musiał jej pokazać katalogi. Uśmiechnęła się, słysząc żal w głosie ojca. Jakby mówił o zdradzie serdecznego przyjaciela. - Podły drań - powiedziała ze zrozumieniem. - Planują jakieś łuki, wielkie okna. Przecież mamy okno. - Wskazał palcem okno nad zlewem. - Nic mu nie brakuje. Można sobie przez nie wyglądać, ile dusza zapragnie. Moim zdaniem ten chłopak uwiódł moją żonę perspektywą marmurowych blatów i dębowych szafek. - Dębowe szafki, powiadasz. Rzeczywiście, bardzo seksowne. - Kate się roześmiała, oparła łokcie na stole. - Opowiedz mi o tym O'Connellu, tatku. 23
- Jest świetnym fachowcem. Ale to wcale nie oz- nacza, że może tu przyjść, kiedy mu się spodoba, i demolować moją kuchnię. - Dawno tutaj mieszka? - Wychował się w tym mieście. Jego ojciec ma firmę hydrauliczną, Ace's Plumbing. Może obiło ci się o uszy? Brody wyjechał stąd, kiedy skończył dwadzieścia lat. Mieszkał w Waszyngtonie, pracował w budownictwie. Po dobroci nic mi nie powie, pomyślała Kate. Trze- ba go trochę przycisnąć, inaczej niczego się nie dowiem. - Podobno ma synka. - No. Mały Jack to prawdziwe żywe srebro. Żona Brody'ego umarła kilka lat temu. Chyba rak. Mam wrażenie, że wrócił, bo chciał, żeby mały miał rodzinę. Osiedlił się tu mniej więcej rok temu, założył firmę. Ma bardzo dobrą opinię. Na pewno zrobi ci remont tak jak trzeba. Kate pomyślała, że chciałaby zobaczyć Brody'ego w pasie na narzędzia. Ciekawe, jak też on w tym wygląda. Mogłaby pójść o zakład, że fantastycznie. Po wszystkim. Żołądek jeszcze się nie uspokoił, lecz Kate już była właścicielką wielkiego, pięknego i zrujnowanego domu w niewielkim miasteczku uni- wersyteckim Shepherdstown w Wirginii Zachodniej. Budynek znajdował się o kilka kroków od jej ro- dzinnego domu, od sklepu z zabawkami jej matki, od uniwersytetu, w którym uczył jej ojciec. Kate była otoczona rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami. Trochę się przeraziła. Wcześniej wcale o tym nie myślała. Wszyscy mnie tu znają. Wszyscy będą ob- serwować, czy mi się powiedzie, czy będę miała trudności, a może całkiem się rozłożę. Dlaczego nie zakładam szkoły 24
gdzieś w Utah czy Nowym Meksyku? Gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna, gdzie nikt niczego po mnie nie oczekuje? Wiedziała, że to idiotyczne. Postanowiła otworzyć szkołę właśnie tutaj, bo tu był jej dom. Chciała być w domu i wróciła do domu. Koniec i kropka. Nie będzie żadnego rozkładania się, postanowiła. Zatrzymała samochód przed swoim własnym, do- piero co kupionym domem. Wiedziała, że odniesie sukces. Choćby dlatego, że sama zadba o każdy szczegół. Wszystko będzie robić systematycznie i po kolei, tak jak dotąd. I będzie harować jak wół, żeby dopiąć swego. Tak jak dotąd. Na pewno nie zawiedzie rodziców. Nikogo nie za- wiedzie. Najważniejsze, że dom jest mój, pomyślała. No i troszeczkę banku, ale to się kiedyś zmieni. Weszła po schodach, po swoich własnych schodach, przemierzyła niewielki, nieco zapadnięty ganek i otworzyła drzwi do swej przyszłości. Śmierdziało kurzem i pajęczynami. To przejściowe, pomyślała, stawiając torbę na brudnej podłodze. Już wkrótce wszystko tutaj zacznie się zmieniać. Niedługo będzie śmierdziało pyłem z rozbijanych tynków, potem cementem, a wreszcie świeżą farbą. Trzeba się tylko rozejrzeć za jakąś porządną firmą. Szła przez wielki pokój. Specjalnie mocno stawiała nogi. Chciała usłyszeć echo swoich kroków w tej pięknej, bardzo akustycznej sali. Dopiero po chwili zauważyła stojący na środku pokoju radiomagnetofon. Podbiegła do niego, zdjęła przyklejoną do niego kartkę. Uśmiechnęła się. Rozpoznała charakter pisma matki. 25