mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 948
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 960

Rowley Christopher - Smoczy Legion 01 - Basil zlamany ogon

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Rowley Christopher - Smoczy Legion 01 - Basil zlamany ogon.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 402 stron)

Christopher Rowley Basil Złamany Ogon Cykl: Smoczy Legion tom 1

ROZDZIAŁ PIERWSZY Wysoko i czysto wygrywały srebrzystą pieśń Dnia Podwalin trąbki z WieŜy StraŜy miasta Marneri. Kończył się stary rok, zaczynała zima; wkrótce w powietrzu zawirują płatki śniegu. W wieczorny wiatr wkradał się juŜ chłód, przeganiając dzieci z dworu i zmuszając matki do dokładania drew do ognia. Teraz jednak nadszedł czas na największe święto roku. Zbiory zakończone, słońce nadal ciepłe. Ten dzień oznaczał koniec starego i początek nowego. W całym Imperium RóŜy, od wysp Cunfshon po zachodnie marchie Kenoru ludzi jednoczył Dzień Podwalin. W mieście Marneri, połoŜonym u ujścia Długiej Cieśniny, Dzień Podwalin znaczył coś więcej. Z uroczystą powagą odnawiano wówczas Wielkie Zaklęcia, wzmacniając miejskie mury na kolejny rok. Bębny i ostre pokrzykiwania ogniomistrzów wyganiały ludzi z domów, wywabiając ich przez masywną Północną Bramę na Zielone Pole podgrodzia. Dzisiaj! - śpiewały rogi - nadszedł dzień Wielkiego Zaklęcia i musi pojawić się kaŜda czarownica. Niechaj wysokie na piętnastu męŜczyzn mury pozostaną trwałe i odporne na wszelkie znane ataki. Niechaj wieŜyczki będą solidne i twarde jak diament! Niechaj duchy bram: Osver, Yepero, Afo i Ilim nabiorą sił, by oprzeć się magii wrogów. Nad naroŜnymi basztami łopotały jaskrawe chorągwie szlachetnych rodów straŜy. W powietrzu unosiły się baloniki, a na trawie wirowały karuzele. Odziane w kolorowe jedwabie postacie stawiały kroki w rytm staroŜytnych tańców Dnia Podwalin. Tłum tworzyli ludzie w czerwonych i niebieskich czapkach Marneri. MęŜczyźni nosili białe, wełniane koszule, zwane copa, oraz grube, zimowe, brązowe i czarne nogawice. Większość kobiet miała na sobie tradycyjne, płócienne, kremowe sukienki, przepasane czerwonymi szarfami zakonu. Około dziesiątej godziny dnia miasto było prawie puste. Odgłosy dalekich fajerwerków, rogów i bębnów z trudem docierały na brukowany dziedziniec za potęŜną WieŜą StraŜy. Echa odległej zabawy, dochodzące do stajni straŜy, w których cicho parskało

sześćdziesiąt koni, sprawiały, Ŝe młodej Lagdalen z Tarcho było bardzo cięŜko na sercu. Czasami okropnie było naleŜeć do szlacheckiego stanu, być członkiem wysokiego dworu Ŝe wszystkimi związanymi z tym przywilejami i obowiązkami. Bębny i piszczałki zamilkły. Ciszę przerywało jedynie rŜenie zadowolonych rumaków. Lagdalen pochyliła się nad swoją pracą. Jej zadaniem było oczyszczenie stajni z mierzwy. NiezaleŜnie do tego, jak starała się na to patrzeć, sytuacja była potwornie niesprawiedliwa. Zupełnie jakby sprzysiągł się przeciwko niej cały świat, poczynając od lady Flavii i urzędników nowicjatu, a na jej własnej rodzinie kończąc. Była zwykłą, młodą dziewczyną, która zakochała się po uszy i w efekcie spędzała Dzień Podwalin na wywoŜeniu gnoju Ŝe stajni. Całe miasto tańczyło na zielonej trawce, a ona za karę będzie trudziła się tutaj godzinami, być moŜe nawet cały dzień. A kiedy juŜ skończy i zacznie się festyn, będzie tak zmęczona, Ŝe zdoła jedynie wykąpać się i połoŜyć spać na swojej pryczy w nowicjacie. Podwaliny zepsute, a wszystko to z powodu szalonej fascynacji chłopakiem, głupim chłopakiem, do którego wciąŜ wręcz boleśnie tęskniła. Chłopakiem o trójkątnych, zielonych cętkach na skórze, które zdradzały w nim dziecko drzew, elfa. Na imię miał Werri i pochodził z rasy rodzącej się z drzew świętych zagajników i uŜyczającej swych umiejętności mieszkańcom Marneri i całemu Imperium RóŜy. Pracował w kuźni, kując stal za dnia, a nocami przebywał w dzielnicy elfów, w tajemniczym świecie rytuałów i transu. Widziała go tylko parę razy; w gruncie rzeczy ledwo znała; choć uświadomiła to sobie dopiero ostatnimi dniami. Wieść o jej nieszczęściu nie wywołała Ŝe strony Werriego najmniejszego oddźwięku. śadnego romantycznego zaproszenia do rzucenia Ŝycia w WieŜy StraŜy i przyłączenia się do niego jako elfia Ŝona w dzielnicy o zabawnych, wąskich uliczkach i przeludnionych kamieniczkach. Werri zachował się dokładnie tak, jak przewidział jej ojciec. - Zobaczysz - powiedział z pełną wyŜszości wszechwiedzą dorosłego. - Interesują go wyłącznie romanse z normalnymi ludźmi. Dla niego nie jesteś bardziej rzeczywista od fantomu. A teraz płonęła z zakłopotania, gdyŜ w głębi serca wiedziała, Ŝe ojciec miał rację. Pomimo całej miłości, którą sobie między nimi wyobraŜała, kiedy do niego poszła, ledwo ją rozpoznał i znalazł czas, by poŜegnać się, nim udał się z odzianymi

w elfią zieleń przyjaciółmi do knajpy na piwo. Wróciła do nowicjatu zalana gorzkimi łzami poniŜenia. Jej romantyczne mrzonki rozpadły się na kawałki. Werri nie chciał z nią zamieszkać. Teraz, kiedy juŜ dostał od niej to, co zamierzał, nie chciał jej nawet znać. Lady Flavia z ponurą miną wyznaczyła jej pokutę - długą i cięŜką pracę w Dzień Podwalin. Oczywiście na specyficzny sposób elfów Werri był młodym przystojniakiem z tą swoją długą, wąską szczęką, prostym nosem i zielono-brązowymi oczami, które tańczyły, kiedy mówił, oraz spływającymi na ramiona długimi, blond-zielonymi włosami, które odrzucał sprzed oczu lub wiązał w kitkę srebrną, elfią wstąŜką. Niemniej te jego trójkątne znamiona na skórze stanowiły świadectwo przyjścia na świat z łona drzewa. śadna kobieta nie mogłaby urodzić Werriego, gdyŜ jedynymi owocami takich związków były na wskroś złe impy. Biorąc to wszystko pod uwagę, przyłapanie młodej czarownicy z nowicjatu w łóŜku z kimś takim urastało do rangi powaŜnego problemu. Co gorsza, z Lagdalen z Tarcho wiązano spore nadzieje. Zdradziła jej to sama lady Flavia w trakcie omawiania kary. - Zwykle za coś takiego skazują was na chłostę, pełną odmianę Dekademonu oraz miesiąc słuŜby w świątyni, Ŝeby uzmysłowić wam, jak głupie w przypadku czarownicy z nowicjatu jest uleganie fascynacji elfem, a takŜe by przypomnieć o waszym miejscu w naszej misji. Lecz ty nie jesteś pierwszą lepszą nowicjuszką, Lagdalen. Mamy nadzieję, Ŝe wiele osiągniesz. Udasz się do Cunfshon, do tamtejszych nauczycieli. Jeśli będziesz osiągać odpowiednie postępy, zrobisz wielką karierę w świątyni lub słuŜbie administracyjnej. Flavia zmarszczyła się wówczas z namysłem, wbijając wzrok w białe kartki akt na jej biurku. - Dlatego teŜ, podczas Dnia Podwalin, będziesz czyścić stajnie straŜy, a z pełną odmianą Dekademonu uporasz się do końca tygodnia. Zrozumiano? Lagdalen zmartwiła się, gdyŜ Dzień Podwalin lubiła ponad wszystkie inne święta i choć Flavia miała cięŜką rękę, to z ochotą wytrzymałaby chłostę, byle tylko nie tracić takiego dnia na pracy w stajni. Opiekunka dodała wtedy - Musisz zrozumieć, Lagdalen, Ŝe zesłano na nas porywy ciała, by zadawały nam cierpienie i odwracały uwagę od historycznej misji, którą trzeba nam wypełnić. Podczas lat nauki powinnyśmy powstrzymywać się od

wszelkich myśli o miłości i rodzinie. Nie muszę oczywiście dodawać, Ŝe nie wolno nam wiązać się z elfami. Z takich związków rodzą się jedynie impy i nieszczęścia. Elfy nie rozumieją zamieszania, jakie wzbudzają takim zachowaniem. W tej dziedzinie jesteśmy dla nich zabawkami. Lecz dla czarownicy to zbrodnia, popadniecie w wynaturzenie. I tak oto Dzień Podwalin zamienił się dla niej w katastrofę. Na szczęście, ku jej olbrzymiej uldze, przeprowadzone po rozmowie z Flavią badanie wykazało, Ŝe w jej łonie nie zagnieździł się Ŝaden imp. Od tamtej pory przelała wiele gorzkich łez. W myślach wciąŜ na nowo przeŜywała tamto okropne poniŜenie, kiedy Helena z Roth, największy wróg Lagdalen, otworzyła drzwi i pokazała cenzorom, co się wyprawia w małej pralni na tyłach dormitorium. Helena była starszą nowicjuszką i szczególną przyjemność sprawiało jej dyscyplinowanie „małego nicponia Tarcho”. Z lodowatym dreszczem przypominała sobie mściwy śmiech, jakim Helena powitała aresztowanie Lagdalen i odeskortowanie jej do biura Flavii. A teraz harowała, czyszcząc przegrody sześćdziesięciu koni. Oczywiście stajenni, do których naleŜał zwykle ten obowiązek, a dziś otrzymali wychodne na Dzień Podwalin, zostawili brud i słomę z co najmniej dwóch ostatnich dni. Wiedzieli, Ŝe znajdzie się jakiś biedak, który spędzi tu za karę cały dzień. Dźwignęła kolejną szuflę mierzwy i wsypała ją do beczki. Czekająca ją praca zdawała się nie mieć końca. Zabierze jej cały dzień. Ze znuŜeniem napełniła beczkę, podniosła ją i poturlała do kompostownika. Urządzono go w zakrywanym dole wewnątrz Starej Bramy, pod wysokimi murami wieŜy. Aby tam dotrzeć, musiała opuścić stajnię i przebyć wypolerowany bruk dziedzińca wieŜy, gdzie Ŝołnierze ćwiczyli musztrę. Była to bardzo niebezpieczna część drogi, gdyŜ nawet kapka zawartości beczki nie mogła dotknąć kamieni. Rozgniewałoby to starego woźnego Sappino, który wręcz obsesyjnie polerował je i czyścił. Głośne byłyby jego skargi, gdyby narobiła mu bałaganu. Długo klęczałaby na bruku, polerując go, gdyby Sappino poskarŜył się dyrektorce Flavii. Wokół chronionej zaklęciem stajni kłębiły się z wigorem tłuste muchy, które błyskawicznie odkryły wieziony przez nią ładunek. Lagdalen nienawidziła much i szybko spróbowała rzucić własny czar antymuchowy. Niestety, wymagało to dwóch pełnych odmian i paragrafu z Birraka.

Pomyliła się w odmianie. Muchy wciąŜ brzęczały, nieczułe na spartaczone zaklęcie. Przeklinając kłębiące się wokół twarzy owady, wchodzące jej w oczy i włosy, Lagdalen pchała baryłkę tak szybko, jak tylko mogła po kamieniach dziedzińca. Mucha wpełzła jej do nosa. Pisnęła z obrzydzeniem, zatrzymała się i przegnała ją. Beczułka zakolebała się i przewróciła na bok, rozsypując zawartość po bruku. Lagdalen zalała się łzami, a przeklęte owady obsiadły mierzwę z triumfalnym brzęczeniem. Z lewej strony rozległ się donośny, radosny śmiech. Podniosła głowę, rozeźlona, natychmiast zapominając o łzach. W drzwiach smoczego domu z czerwonej cegły ujrzała młodego, obszarpanego smoczego giermka. Pokazywał ją palcem i zanosił się śmiechem. Czując do niego nagły przypływ antypatii, sięgnęła do kieszeni szaty nowicjuszki, wyciągnęła procę i strzeliła w niego jednym z okrągłych kamieni, które zawsze przy sobie nosiła. Chłopiec natychmiast zniknął, a kamień odbił się od ściany i wylądował na dziedzińcu. Lagdalen podbiegła i podniosła go, gotowa do następnego strzału. Lecz kiedy podniosła wzrok, ujrzała jedynie ponurą sylwetkę Heleny z Roth. Jej nieprzyjaciółka z nieskrywanym zachwytem wymierzyła w nią długi, blady palec. - Posiadanie broni! Wyraźnie zabronione! UŜycie broni przeciwko człowiekowi! Czeka cię chłosta! Nie wspominając juŜ o kupie gnoju, który wywaliłaś na czysty bruk woźnego Sappino. Zaczekaj, aŜ mu powiem, co zrobiłaś. Powinnam była pomyśleć, Ŝe kiedy Flavia z tobą skończy, nazbiera ci się na następny rok sprzątania! Z trudem tłumiąc okrzyk triumfu, Helena okręciła się na pięcie i pognała odnaleźć woźnego, który zazwyczaj przesypiał Dzień Podwalin i wszystkie inne święta, wolny od troski o lśniący bruk paradnego dziedzińca. Lagdalen spojrzała na miejsce katastrofy. Woźny Sappino zjawi się tu na długo przed tym, zanim zdąŜy zebrać wszystko do beczki i opłukać kamienie wodą, a kiedy zobaczy, co narobiła, natychmiast poskarŜy się Flavii. W kącikach oczu znów pojawiły się łzy. Wygląda na to, Ŝe resztę Ŝycia strawi na sprzątaniu stajni. Poczuła, jak ktoś trąca ją w łokieć. Obróciła się z mokrymi oczami i ujrzała przed sobą giermka, który naśmiewał się z niej zaledwie parę minut temu. Na pierwszy rzut oka nie miał więcej jak czternaście lat. Uśmiechnął się

łobuzersko. Jego smoczy, brązowy strój był stary i znoszony, a buty zdarte. Czapkę nosił zawadiacko obróconą tyłem na przód. W ręku niósł parę szufli. Oparła się pierwszemu odruchowi, by strącić mu czapkę z głowy i pociągnąć za nos. Skinął na nią szuflą. - Weź tę, a my skorzystamy z naszych. Baz przyniesie trochę wody. Jestem Relkin, Relkin Sierota, do usług. Zatkało ją. Za chłopcem majaczył smok bojowy, wysoki na dziesięć stóp, o oliwkowo-zielonej skórze i duŜych, czarnych oczach, które wpatrywały się w nią z uwagą. Potrząsnął szeroką na metr łopatą. Poczuła, jak ogarniają smoczy paraliŜ - instynktowna reakcja ludzi na widok dorosłych smoków. - Ja... ja... nie wiem, co powiedzieć. Olbrzymia smocza paszcza rozdziawiła się w uśmiechu, a ślepia zalśniły radośnie. Chłopiec przyjrzał się jej i strzelił palcami, wytrącając ją z początków smoczego transu. - Tak, wiem, jesteś przytłoczona, dziewczęta często tak na nas reagują, lepiej jednak przestań się gapić i łap za szuflę, zanim wróci tu ta paskudna dziewucha z woźnym. - Dlaczego to robicie? - zapytała nareszcie. - Omówiliśmy to. Postanowiliśmy, Ŝe lubimy ciebie, a nie tamtą - podłą Helenę z Roth. UwaŜamy za niesprawiedliwe, Ŝeby ktokolwiek tkwił na tym dziedzińcu, pracując przez cały Dzień Podwalin. Lagdalen patrzyła na niego. Obdarzył ją krótkim uśmiechem i zabrał się do roboty. Lecz ich połączone wysiłki były zgoła niepotrzebne. Smok poradził sobie Ŝe stertą mierzwy dwoma ruchami. Młoda czarownica popatrzyła na ładunek, tak szybko umieszczony z powrotem w beczce. Relkin złapał za uchwyt i potoczył ją szybko do kompostownika. Tymczasem smok przeszedł się do stojącej pod ścianą stajni wielkiej beki z deszczówką i dźwignął ją, jakby nic nie waŜyła. Obmył bruk trzema chluśnięciami. Woda spłynęła z bulgotem do kratki, pozostawiając dziedziniec mokry, lecz czysty. Lagdalen skorzystała Ŝe stąjennej szmaty i wytarła kamienie do sucha, przywracając im dawny blask. - Dziękuję ci, panie smoku - powiedziała, kiedy skończyła. Pysk bestii rozsczepił się w przeraŜającym uśmiechu, obnaŜając długie na dwa

cale kły i zielony, rozdwojony język. Odpowiedział z typowym dla smoków sykiem - CóŜ, panienko, moŜesz zwracać się do mnie po imieniu - Bazil z Quosh, do usług. Co rzekłszy, wyprostował się tak energicznie, Ŝe zadrŜała ziemia i zasalutował jej na modłę legionistów. Lekko oszołomiona oddała honory, mając nadzieję, Ŝe czyni to poprawnie. Relkin wrócił z pustą beczułką, którą zostawił za wejściem do stajni. - Zawsze miło pomóc damie w opałach - stwierdził z lekkim ukłonem, zamaszyście wywijając kapeluszem. Uśmiechnęła się. Pomimo pewnych jej obaw, w tym młodym łotrzyku było coś błazeńsko słodkiego. - Oczywiście, bylibyśmy wdzięczni za zdradzenie nam imienia tej konkretnej damy - dodał Relkin z przebiegłym uśmieszkiem. - Czemu nie, panie Relkinie Sieroto. Na imię mam Lagdalen, z domu Tarcho. Dziękuję wam. - Lagdalen z Tarcho, hę? Proszę, proszę. - Wyszczerzył Ŝeby w uśmiechu. CóŜ za uŜyteczny sojusznik. Po błękitnym oblamowaniu rękawa poznał, Ŝe jest w starszej klasie nowicjatu, a Tarcho byli jedną z najbardziej wpływowym rodzin Marneri. - To był dobry strzał, Lagdalen z Tarcho. Gdybym nie uskoczył, nabiłabyś mi niezłego guza. - Przepraszam - mruknęła. - Za co? Wiem, Ŝe nie powinienem był się śmiać, ale początkowo wziąłem cię za kogoś innego, chyba za stajennego. Jeden z nich ma podobnie przycięte, brązowe włosy. Nie przepadamy za sobą. Wszyscy mają ponad szesnaście lat i cierpią na zadarte nosy, o ile wiesz, o czym mówię. - Domyślam się. - A poza tym, lubię dziewczyny, które potrafią celnie strzelać i noszą dobre kamienie. - No cóŜ... dziękuję. - Lagdalen nagle nie wiedziała, co powiedzieć, oczarowana tym dzikim chłopcem Ŝe smoczych zagród. Chłopcem o dziwnie wyrachowanym spojrzeniu. Wahał się przez chwilę, jakby obawiając się coś powiedzieć, lecz w końcu wyrzucił z siebie. - Zastanawiam się, czy byłoby z mojej strony grubiaństwem... eee... zapytać lady Lagdalen z Tarcho, czy nie ucieszyłoby jej towarzystwo podczas wieczornego

festynu Podwalin. ZauwaŜyła, Ŝe mówiąc, miął w ręku czapkę. - CóŜ, sama nie wiem. Miałam spędzić cały dzień na pracy w stajni. Nie skończę przed zmrokiem i będę tak zmęczona, Ŝe nie sądzę, abym... Relkinowi pojaśniały oczy. - PomoŜemy, prawda, Baz? Spojrzała na smoka, wciąŜ opierającego się na szufli. Ten ponownie obdarzył ją swym przepastnym uśmiechem. - PomoŜemy z przyjemnością, Lagdalen z Tarcho. Przyniosę smoczą beczkę; pomieści o wiele więcej, niŜ ta mała, której uŜywasz. Znowu ją zaskoczyli. Zagapiła się na nich. Naprawdę chcieli to zrobić. Od wielu lat nikt nie był dla niej tak miły. - Hm, dziękuję wam, Relkinie i Bazilu - zdołała wykrztusić. - Ufam, Ŝe jeśli zdołam skończyć pracę na czas, pani Flavia nie sprzeciwi się mej prośbie o uczestniczenie w wieczornych obchodach. - Świetnie! - zawołał chłopiec. - Wiem, jak zdobyć trochę gorącego jabłecznika i dobre miejsca na kukiełkowym przedstawieniu. Smok zasyczał nagle ostrzegawczo. - Ktoś idzie. - Prędko, musimy się schować - rzucił Relkin. Lagdalen została raptem wciągnięta do olbrzymiego, mrocznego wnętrza smoczego domu. Pachniało tu ziołami. Z wewnętrznego, niewidocznego stąd korytarza, wiało ciepłe powietrze. Przez szparę w drzwiach patrzyła, jak Helena z Roth wraca z woźnym Sappino, którego z niejakim trudem wyrwała z porannej drzemki. Staruszek był przez to nieco rozdraŜniony, toteŜ widok czystego dziedzińca wywołał w nim furię. Zawsze podejrzewał te sprytne dziewuszyska z nowicjatu, Ŝe tylko czyhają, by spłatać mu jakiegoś psikusa i ośmieszyć go. Obrócił się na pięcie i pomaszerował na poszukiwanie dyrektorki Flavii. - Być moŜe kilka pręg po rózdze wyleczy cię z bezczelności! - rzucił przez ramię. Helena toczyła dokoła dzikim wzrokiem. Jak ta mała niecnota Tarcho mogła to zrobić? Była tu przecieŜ olbrzymia kupa końskiego łajna. Nie miała szans tak szybko tego posprzątać.

Usłyszała z góry czyjś śmiech. Obejrzała się i dostrzegła okrągłolicego chłopaka, który uśmiechał się do niej przez chwilę, po czym znikł w szczelinie drzwi do smoczego domu. Zmarszczyła brwi, zmylona tym nagłym obrotem wydarzeń. Przetrząsnęła stajnię w poszukiwaniu Lagdalen, zaraz jednak poddała się z niesmakiem i ruszyła ku bramie, mając nadzieję, Ŝe uda się jej nie wpakować na Flavię przynajmniej do końca Dnia Podwalin. Później tego samego popołudnia, kiedy walczyła o stojące miejsce na przedstawieniu kukiełkowym, tak daleko, Ŝe trudno było odróŜnić od siebie figurki starej wiedźmy i dzieciątka, zauwaŜyła z wściekłością Lagdalen, siedzącą na dobrym miejscu w towarzystwie chłopaka w uniformie smokowego. Zazgrzytała zębami. Gdyby to Flavia widziała! Ale Helena była bezradna. Zgłoszenie tej zbrodni oznaczałoby odwiedzenie dyrektorki Flavii, co, jak dobrze wiedziała, było tego dnia wyjątkowo ryzykowne. Flavia nie cierpiała starego Sappino i zemściłaby się na dziewczynie, która dała mu powód do odwiedzenia jej z głośnymi i potoczystymi narzekaniami!

ROZDZIAŁ DRUGI Później, kiedy wzeszedł księŜyc, obwieszczając koniec Dnia Podwalin, Relkin i Lagdalen dołączyli do tłumu wylewającego się przez Północną Bramę, gdzie wielkie czarownice tworzyły dwa kwadraty, równo jak Ŝołnierze na paradzie. Okolicę oświetlały tysiące pochodni na dziesięciostopowych tyczkach. Twarze zgromadzonych rozjarzyły się oczekiwaniem. Nadeszła pora odnowy. Wielkie Zaklęcie było juŜ prawie zakończone. Czarownice szeptały słowa w doskonałym unisono, wzmacniając mistyczną więź. Wyrecytowano juŜ tysiące linii odmian, teksty z Birraka i paradygmaty Dekademonu, gdyŜ takie zaklęcie wymagało wielogodzinnych przygotowań. Konieczne były olbrzymie umiejętności koncentracji i nie zwracania uwagi na ogniomistrzów, bębny i okrzyki zebranych na festiwalu. Teraz, kiedy połoŜono juŜ podwaliny, rozpoczęto trudniejsze pasaŜe, korzystając z mocy pełni księŜyca, potęgującej siłę zaklęcia. Tłum zamilkł. Jedynie od czasu do czasu rozlegały się ciche powitania napływających na pole ludzi. Relkin i Lagdalen obserwowali wszystko z miejsca na tyłach tłumu, gdzie niewielki pagórek oferował lepszy widok nad głowami pierwszych szeregów. Widzieli zwarte rzędy odzianych w czerń wielkich czarownic, z wyszytymi na prawych ramionach oznakami ich zakonów. Otaczał je basowy pomruk słów inkantacji. Poczuli budującą się moc zaklęcia, kiedy staroŜytna sztuka magii Cunfshon ponownie oplatała mury Marneri czarodziejską energią. Nadeszła najświętsza chwila roku, święto przywrócenia władzy Cunfshonu nad krainami Argonathu. W dawnych czasach ziemie te nawiedzane były przez sługi wrogów, władców demonów, Mach Ingboka i Cho Kwuda, którzy rządzili strachem tam, gdzie wcześniej kwitły jasne królestwa Argonathu, po ich gorzkim upadku w grzech i ruinę. Restauracja Argonathu była długa i krwawa. Sześć razy Cho Kwud prowadził na południe potęŜną armię, otaczając jasne Marneri. Sześć razy pobiły go mury miejskie i odsiecz legionów z pobliskich miast. Stoczono tuzin walnych bitew, zanim niebieskoskóre wynaturzenie, Mach

Ingbok z Dugguth, zostało całkowicie zniszczone. Listy dzielnych poległych były długie, a ich imiona wykuto na murach Marneri. Miasto pamiętało o umarłych, czcząc ich odwagę i zatykając proporzec cywilizacji na wschodniej granicy rozległej Ianty. Pojedyncza nuta trąbki ogłosiła krótką przerwę w rzucaniu czarów. Lagdalen i Relkin wymienili uszczęśliwione spojrzenia. - Podoba ci się, Lagdalen z Tarcho? - zapytał smoczy giermek. - Tak, Relkinie Sieroto. Jeszcze raz dziękuję. - Prawdę rzekłszy, istnieje sposób, w jaki mogłabyś odwdzięczyć się nam, a zwłaszcza Bazowi. - To znaczy? Z radością zrobię wszystko, co tylko znajduje się w zasięgu moich moŜliwości. Relkin pochylił się ku niej i zniŜył głos do szeptu. - Mamy kłopot. Chodzi o nasze papiery. Brakuje nam stempla odprawy od naszego poprzedniego pracodawcy. Rozumiesz, wyniknęły między nami pewne... hm... róŜnice zdań. - Myślałam, Ŝe jesteś tu nowy - odrzekła równie cicho. No cóŜ, sądziliśmy, Ŝe uda się nam zaciągnąć do powstającego tu Nowego Legionu. - A wtedy nigdy więcej was nie zobaczę - westchnęła z Ŝartobliwym smutkiem. - Nie, lady Lagdalen, zobaczysz nas znowu - zapewnił ją chłopiec. - Ale tylko wówczas, jeśli zdobędziesz dla Baza smoczą pieczęć. Bez niego nie przyjmą nas do legionu. - Jak mogę wam pomóc? - Mamy przyjaciela w komnacie administracji, który ma potrzebną nam pieczęć. Tyle tylko, Ŝe boi się wynieść ją z biura. Zastanawialiśmy się, czy nie mogłabyś ty tego zrobić. Wahała się przez chwilę. - Przypuszczam, Ŝe byłoby to do zrobienia. - Wspaniale! - zakrzyknął ochoczo. - Niedługo i tak tam pójdziesz po pieczątkę urodzinową, mam rację? Lagdalen była wstrząśnięta. Skąd o tym wiedział? Poczuła się tak, jakby ktoś dokonał zamachu na jej prywatność. - Tak - odpowiedziała głośno. - Idę tam jutro. W zeszłym tygodniu skończyłam siedemnaście lat.

- Przepraszam, ale mój przyjaciel w komnacie ciągle ma do czynienia z takimi informacjami, więc kiedy dowiedziałem się, kim jesteś, poprosiłem go o zerknięcie w twoje akta. Wiem, Ŝe postąpiłem źle, lecz nasza sytuacja staje się rozpaczliwa. Nie zostało nam zbyt wiele pieniędzy, przez co nie moŜemy opuścić Marneri i musimy znaleźć robotę. Jesteś naszą jedyną nadzieją. - Doprawdy? - Posłuchaj, Bazil to pierwszorzędny smok, jeden z najlepszych. Marneri go potrzebuje. - Wygląda wspaniale! - zgodziła się. - Tak naprawdę, to osiągnął średnie rozmiary jak na skórzanego smoka. Lecz potrafi wyczyniać cuda Ŝe swoim mieczem i jest bardzo wytrzymały. Mnóstwo skórzanych ma wraŜliwe stopy i nie nadaje się do marszu, lecz Bazil to prawdziwy piechur dotrzyma kroku kaŜdemu. Poza tym lubi konie, i to nie tylko jako jedzenie, toteŜ nie ma problemów z kawalerią. - Jestem pewna, Ŝe jest taki, jak mówisz, Relkinie. Niemniej, coś takiego oznacza naruszenie mojej prywatności. UwaŜam, Ŝe sam powinieneś mnie o to zapytać. Chłopiec zwiesił głowę. Wyglądało na to, Ŝe zaprzepaścił ich szansę. A był taki pewny, Ŝe ta dziewczyna im pomoŜe. Źle ją ocenił. Nie sądził, Ŝe moŜe zapytać ją o wiek. - Niemniej i tak wam pomogę - oświadczyła. - Naprawdę? Jego nadzieje poderwały się z kurzu i oŜyły. JakŜe mogłaby mu odmówić? - Oczywiście będę musiała przejść przez skrutatorów. - Zmartwiła ją ta myśl. Nigdy przedtem niczego nie ukradła, ani nie szmuglowała, wobec czego nie posmakowała lęku zdemaskowania przez skrutatorów. - Zgadza się, ale jesteś starszą nowicjuszką. MoŜesz rzucić czar maskujący i minąć ich bez obawy, Ŝe cię odkryją. - Mogę to zrobić, ale podobno skrutatorzy zwracają szczególną uwagę na nowicjuszki, które w ich obecności posługują się zaklęciami ukrywającymi. Relkin przyjął to zrezygnowanym potrząśnięciem głową. - No tak, właśnie dlatego nasz dobrodziej z komnaty nie przemyci tej pieczęci. Wszyscy pracownicy biura są drobiazgowo przeszukiwani przy wyjściu. - Tak, rozumiem. - Naprawdę rozumiała.

Fakt, Ŝe Relkin bardzo jej pomógł, ale teraz prosił ją o podjęcie wielkiego ryzyka w imię zdobycia tej pieczęci. Co będzie, jeśli okaŜe się szpiegiem? Ostatnio wiele się mówiło o szpiegach wysłanych celem infiltracji miasta. PotęŜny wróg z północy po raz kolejny gromadził siły. Na świecie kładł się przeraŜający cień władców Zagłady. Zaraz jednak zmieniła zdanie. śaden smok nie słuŜyłby złym władcom. Nienawiść smoczej rasy do władców była wieczna i niezmienna; to ona łączyła ich z ludźmi. A skoro Bazil nie był szpiegiem, to jak mógłby nim być jego giermek? Wzruszyła ramionami. Paranoja była ostatnio bardzo rozprzestrzeniona i łatwo było paść jej ofiarą, kiedy plotki o szpiegach były tak powszechne. - Tak czy owak, co mam zrobić, kiedy minę juŜ skrutatorów? - Nie martw się, będę wyglądał cię w okolicach bramy. Po prostu pójdziesz Nitką, a ja skontaktuję się z tobą, gdy uznam, Ŝe to bezpieczne, a ciebie nikt nie śledzi. Strach pomyśleć, jak wpłynęłoby to na jej reputację, wystarczająco juŜ zszarganą przygodą z Werrim. - Gdyby jednak cię złapali, podejdę do nich i przyznam się do winy - to ci przysięgam na moich przodków. Uśmiechnęła się. - AleŜ Relkinie, przecieŜ nie wiesz, kim są twoi przodkowie. Jak moŜesz na nich przysięgać? - No to przysięgam na własne sumienie, które niechaj nigdy nie da mi spokoju, gdybym miał cię zdradzić, Lagdalen. - CóŜ, dziękuję, Relkinie. To chyba wystarczy. Martwi mnie jednak coś jeszcze. - Tak? - Natura waszego sporu z poprzednim pracodawcą. O co poszło? Przypatrywała się mu z uwagą. To był najwaŜniejszy moment - wiedziała, Ŝe teraz właśnie powinno ujawnić się znamię mordercy, o ile takowe istniało. - Podpisaliśmy kontrakt z baronem Borganu. Jeśli nigdy wcześniej nie obiło ci się o uszy, to Borgan leŜy koło Ryotwy, pośród Wzgórz Błękitnego Kamienia. Baron uznał, Ŝe smoki są za kosztowne, więc kupił brązowe trolle - paskudne stwory, rodzące się w wyniku krzyŜowania łosi z Ŝółwiami. Lagdalen zbladła.

- Ale przecieŜ trolle są zakazane w całym Argonathcie. - Zabawne, jak mimo to wiele ich tutaj Ŝyje. Baz i ja spędziliśmy całe Ŝycie na walce z nimi, przewaŜnie w krainie Błękitnego Kamienia. - Ale dlaczego? - Są tanie. śywią się pomyjami i łatwo je zadowolić. Do szczęścia wystarczy im cienkie piwo i seks z bydłem. To nią wstrząsnęło. - Obrzydliwe. Relkin przytaknął. - Osobiście zawsze tak uwaŜałem. - Co w takim razie się stało? - zapytała. - Kiedy? - Kiedy tamten baron sprowadził trolle. Chłopiec przymknął oczy i wzruszył ramionami. - Kłopoty. - Kłopoty? Jakiego rodzaju? - No cóŜ, brązowe są po pijanemu agresywne, a baron dał im za duŜo piwa. W końcu wyzwały Baza. Doszło do diabelnej walki i Baz musiał zabić jednego przeklętnika, a drugiemu połamać nogi. Po czymś takim baron nie zamierzał nam zapłacić i jest nam teraz winny za sześć miesięcy. - I co zrobiliście? - CóŜ, rozwaŜaliśmy obrabowanie go, ale nie chcieliśmy zostać wyjęci spod prawa. Pragnęliśmy jedynie uczciwej, Ŝołnierskiej roboty; to robimy najlepiej. Dlatego właśnie zerwaliśmy kontrakt, wymknęliśmy się na wzgórza i przywędrowaliśmy tutaj. Rozumiesz, usłyszeliśmy o powstającym tu Nowym Legionie. No jasne. Nowy Legion ściągał rekrutów z najdalszych zakątków świata. Obawy Lagdalen zostały rozwiane. Nie wykryła na jego twarzy najmniejszych oznak nieuczciwości, a przeszła odpowiednie ku temu przeszkolenie. - W porządku, Relkinie Sieroto, pomogę wam. Lecz jeśli mnie okłamałeś, odkryję to, a wtedy lepiej miej się na baczności! Obejrzała się na szeregi czarownic. W blasku księŜyca ich włosy były długie i srebrzyste, oblicza naznaczone surowymi bruzdami, a oczy skryte w cieniu. Wiedziała, Ŝe pewnego dnia znajdzie się wśród nich, recytując Wielkie Zaklęcie. Była

to wizja jednocześnie pociągająca i budząca obawy. Sprawiały wraŜenie takich powaŜnych, rzeczowych, dalekich od Ŝycia, jakie znała. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zdoła nauczyć się takiej cierpliwości i determinacji; czy przyjmą ją w swoje szeregi. W pobliŜu strzelających w niebo, sześćdziesięciometrowych wieŜyc Północnej Bramy rozpalono ogień. Arcykapłanka Ewilra poprowadziła męski chór, śpiewający hymny Podwalin, do którego dołączyło wielu obecnych, a tymczasem czarownice odpoczywały po bezbłędnie wyrecytowanych odmianach, deskrypcjach i konwolucjach. Nadeszła pora na ostatnie odmiany. Na ołtarzu spalono ostroŜnie odpowiednie zioła i zgromadzonych spowił słodki dym. Czarownice zebrały się w sobie do ostatnich inkantacji, dziewięćdziesięciu linii mocy wykutych z dekademonicznej reguły. Podniecenie tłumu osiągnęło szczyt. Zagrzmiały bębny i zaczęło się. Recytacja linii przebiegała sprawnie i moc zaklęcia rosła, aŜ nad okolicą zawisł całun napięcia, podobny niewidzialnej mgle. Głosy spotęŜniały, ostatnie wersety zostały dosłownie wykrzyczane, wsparte gromkim, euforycznym wołaniem tłumu. Płomienie rozbłysły, bębny i cymbały huknęły i dokonało się... Wielkie Zaklęcie zostało rzucone. Przez długą chwilę panowała absolutna cisza, nie przerywana najmniejszym kaszlnięciem, szeptem ani ptasim trelem. A wtedy zagrzmiały fanfary, ludzie zaczęli wiwatować i rozległa się głośna, powszechna muzyka. Cała ludność ruszyła uroczystym pochodem za czarownicami, przechodząc przez kaŜdą z potęŜnych bram oraz łączącymi je ulicami. Najpierw weszli do miasta przez Północną Bramę, kontrolowaną przez ducha Osvera. - Za Osvera i jego zdrowie! - zakrzyknęli, spijając pełne kufle. Następnie pomaszerowali szeroką ulicą WieŜową, zostawiając za plecami potęŜną masę WieŜy StraŜy i podąŜając w stronę strzelistej WieŜy Bramy Wodnej. Tam pozdrowili Yepero, a poniewaŜ strzegła ona takŜe zatoki, wykrzykiwali jej imię, podąŜając na zachód wzdłuŜ doków i cieśniny. Tutaj powitali ich Ŝeglarze Ŝe stojących w dokach statków oraz kupcy i ich pracownicy, wychylający się z balkonów wysokich budynków o białych frontach, wzniesionych po obu stronach ulicy.

Cumowały tu statki z kaŜdego portu Argonathu oraz potęŜne, białe okręty z wysp Cunfshon, a wśród kupców moŜna było spotkać takŜe reprezentantów kaŜdego większego domu handlowego Ŝe wschodniego wybrzeŜa Ianty. Dotarli wreszcie do Zachodniej Bramy, gdzie odśpiewali hymn dla Ilim, która strzegła tej części umocnień. Tam procesja zawróciła i udała się wiodącym przez całe miasto Zachodnim Traktem i ulicą Szeroką do Zawiasy i placu przed wieŜą Afo. I tam nagle wszystko uległo zatrzymaniu. Od czoła kolumny dobiegły ich okrzyki gniewu i przeraŜenia. Kapłanki załkały. Czarownice przerwały recytacje i natychmiast rozpoczęły rzucanie zaklęcia oczyszczającego. Do bramy przepchnęli się Ŝołnierze z królewskiej straŜy. Dołączyli do nich wszyscy miejscy konstable. Okrzyki wzmagały się. Dopuszczono się tu zła. Ze środka bramy sterczała belka z latarnią na końcu. Zwisały z niej na linie zmaltretowane zwłoki starszej kobiety. Ktoś umieścił je tam ukradkiem w ciągu dnia, kiedy miasto było prawie całkowicie wyludnione. Ciało kobiety stanowiło straszliwy widok. Została okropnie wykorzystana do rzucenia jakiegoś mrocznego zaklęcia, być moŜe któregoś z księgi Fugasha. Miała odciętą prawą dłoń, którą wetknięto jej do ust w taki sposób, Ŝe wystające palce sterczały jak jakieś obrzydliwe języki. Ci, którzy zgłębili tajniki sztuki zła, nazywali to Ręką Leothy. Był to pewny znak nekromancji. Lewą stronę twarzy odarto jej Ŝe skóry i mięsa do samej kości. Brakowało prawego oka. Lewe wpatrywało się w nich z zastygłym wyrazem krańcowego przeraŜenia. Powieki usunięto. W trzech miejscach czerniały dziury po rozpalonym do czerwoności metalowym pręcie, bardzo powoli wbijanym w ciało. Stopy miała zbite razem gwoździem. Taka potworność w Dniu Podwalin była zamachem na Wielkie Zaklęcie. PotęŜny Afo, duch chroniący bramę przed atakami z zewnątrz, był oczywiście bezsilny wobec tego typu napaści. Śmiertelni straŜnicy zawiedli. W obliczu takiego okropieństwa przez całą noc będą rzucane czary oczyszczające, a samo Wielkie Zaklęcie trzeba będzie powtórzyć. Relkin i Lagdalen szli daleko z tyłu procesji i zdąŜyli usłyszeć o tragedii na

długo, nim mogli na nią zerknąć ponad ramionami straŜników. Wyciszony tłum pełzł krok po kroku z opuszczonymi chorągwiami. Ujrzeli jedynie bezwładnego wisielca na belce latarni nad bramą. Aby dotrzeć do tego miejsca, złoczyńcy musieli wejść do budynku wieŜy i wychylić się przez okno umieszczone dokładnie nad belką. Po przetrząśnięciu budowli odkryto ciało młodego straŜnika z poderŜniętym gardłem, wciśnięte za jakieś skrzynie w spiŜarni na parterze. Tłum poniósł Relkina i Lagdalen ulicą Mistrzów. Otaczający ich ludzie paplali jak oszalali, a plotka olbrzymiała z kaŜdą minutą. - Kto to zrobił? - zapytał Relkin, oszołomiony demonstracją zła. - W Marneri kryją się potęŜni nieprzyjaciele, lecz nie wymieniamy ich imion, gdyŜ to tylko wzmogłoby zamieszanie, które tak skutecznie wzniecają odrzekła Lagdalen. Od razu pojął, kogo miała na myśli, i zadrŜał. Na Wzgórzach Błękitnego Kamienia mieli sporo problemów, lecz nic bezpośrednio związanego z władcami Padmasy, tymi zimnymi inteligencjami, które dąŜyły do zdobycia władzy nad światem. Po zabiciu ich sługi Ingboka i upadku Dugguthu w nadmorskich prowincjach Argonathu zapanował względny spokój. Pełne grozy wspomnienia zbladły. - Nazywamy ich Ginestrubl - mruknął. - Nieśmiertelni. Obawiam się, Ŝe w krainie Błękitnego Kamienia popadli juŜ w zapomnienie. - To jedno z ich imion i nie zapomnieliśmy o nich tutaj, w Marneri. - A więc mają swoich agentów w samym sercu Argonathu. - Na to wygląda, Relkinie Sieroto. - Co to będzie? Co zrobi król? - Przeszukają całe miasto, wypytają wszystkich, ale nie znajdą sługi zła, który to uczynił. - Skąd ta pewność? - PoniewaŜ to najnowsza z jego wielu sprawek. I nikt za nie jeszcze nie odpowiedział. - Co to było? - Coś podobnego do dzisiejszego wydarzenia, tyle Ŝe z udziałem zwierząt. Pokręcił głową. - Mroczna magia zawsze wymaga Ŝycia.

- śeruje na Ŝyciu. Niszczy Ŝycie... kaŜde Ŝycie. Skręcili w milczeniu w ulicę Północną mijając wąskie domy dzielnicy elfów. Lagdalen wróciła myślami do Werriego i zarumieniła się. Przyznanie tego było okropne, lecz jej ojciec miał absolutną rację. Werri nigdy jej nie kochał, nie był zdolny do takich uczuć. Teraz było to dla niej przeraźliwie jasne. Elfy były sojusznikami ludzi, lecz na wiele sposobów były od nich bardziej odległe niŜ smoki. Na placu WieŜy rozdzielili się, ustaliwszy wcześniej, Ŝe spotkają się nazajutrz przed budynkiem Administracji WieŜy StraŜy. Relkin oddalił się do smoczego domu, a Lagdalen skręciła w najbliŜszą bramę i udała się do zbudowanego z brązowych kamieni nowicjatu.

ROZDZIAŁ TRZECI Ranek po Dniu Podwalin był szary i zimny; wiał przenikliwy, zachodni wiatr. Czarownice Marneri wstały wcześnie - musiały powtórzyć Wielkie Zaklęcie, teraz juŜ bez ucztowania i tańców, które mogłyby je rozpraszać. Miasto takŜe wstało i zajęło się własnymi sprawami. Statki wypłynęły z doków do zatoki. W Zachodniej Dzielnicy huczały ognie kuźni, a na wzgórzu Foluran stukały wrzeciona i obracały się kołowrotki. Wszędzie jednak języki mieliły o zgrozie, która miała miej sce w Dniu Podwalin. Czarownice z ponurymi minami rozpoczęły rzucanie czaru, a konstable i kapłanki wyruszyli w miasto w poszukiwaniu poszlak. Miasto Marneri chroniły mury, których moc z kaŜdągodziną słabła. Ta niemiła świadomość psuła radosną atmosferę, panującą zwykle po Podwalinach. Lecz miasto było centrum całego regionu. śycie musiało podjąć swój zwykły rytm, pomimo wiszącego w powietrzu gniewu i niepokoju. W smoczym domu z czerwonej cegły panowały szum i rozgardiasz. Ten dzień, pierwszy dzień zimy, oznaczał początek zawodów młodych smoków i rekrutów, które miały wyłonić kandydatów do Nowego Legionu. Smoczy giermkowie sprawdzali w przegrodach paski olbrzymich, stalowych napierśników i hełmów. Ostrzyli i polerowali smocze miecze i tarcze. Nie pozwolą zająć swoim smokom miejsca w amfiteatrze, dopóki nie upewnią się, Ŝe wszystko jest w idealnym porządku. Rozpoczęły się najwaŜniejsze próby. Uzbrojeni w tępe miecze i owijane materiałem maczugi potykali się pojedynczo, dwójkami i trójkami. Na podstawie wyników tych pojedynków zostaną wybrani ci, którzy pod koniec tygodnia zmierzą się z legionistamiweteranami. Wszystko zaleŜało od tego wyboru oraz wraŜenia, jakie wywrą w późniejszym starciu z doświadczonymi smokami na oczach mieszkańców miasta. CięŜkie łapy wzbijały kurz i dudniły o chodniki amfiteatru. Dwudziestostopowe smoki ścierały się pierś w pierś; brzęczały dziewięciostopowe miecze. Od cięŜkich tarcz odłupywały się stalowe drzazgi. A jednak nie były to walki na śmierć i Ŝycie, choć od czasu do czasu mocamiejszy smok zapominał się i odrobinę za mocno uderzał mniejszego, który walił się w piach bez zmysłów i musiał być odciągany przez potrójny koński zaprzęg.

Zazwyczaj obraŜenia były niegroźne. Otarcia i skaleczenia, połamane pazury, rany od miecza i pogruchotane Ŝebra. Smocza lecznica będzie pełna przez cały tydzień, a giermkowie nabiegają się z opatrunkami, środkami odkaŜającymi i okładami. Jednak, pomimo takiej brutalności, przypadki śmiertelne były rzadkością. Jednym z pełnych nadziei smoków był Bazil z Quosh, czternastoletni weteran wielu pomniejszych kampanii w Krainie Błękitnego Kamienia. Był średnich rozmiarów smokiem z brązowo-zielonych skórzanych - od czubka nosa do krańca ogona mierzył dwadzieścia dwie stopy długości. Mniejszą masę rekompensowała wrodzona umiejętność władania oręŜem. Poruszał się zwinnie i oszczędnie i miał nadnaturalny zmysł wyczuwania ciosów przeciwnika. W walce mieczem dorównywał szybkością ludziom, co u smoków było dość niezwykłe. Niestety, zanim wkroczy na arenę, będzie musiał okazać smoczą pieczęć. Ten skrawek pergaminu rozmiarów ludzkiej dłoni był teraz najwaŜniejszy. Smocze prawa były jasne jeśli tak wielkie i potencjalnie niebezpieczne stworzenia jak smoki szukały zatrudnienia u ludzi, musiały posiadać pieczęć i okazywać ją na kaŜde Ŝądanie. Smocze prawa utrzymywały pokój, odkąd obydwie rasy połączyły siły przeciwko straszliwemu wrogowi - Padmasie - z jej hordami impów, trolli i odmieńców, hodowanych na mroczne sposoby z Ŝywych zwierząt. Aby dostać się do Marneri, Relkin musiał zagadać straŜników przy Wodnej Bramie. Weszli do miasta w samym środku największego porannego ruchu i udało się im przejść bez konieczności demonstrowania dokumentów. W tym czasie do miasta przybywało mnóstwo smoków. Niestety, Ŝeby dostać się na arenę, musieli okazać pieczęć, a pierwsze starcie Bazila wyznaczone zostało na samo południe. Relkin przebywał w mieście ledwie kilka dni, ale juŜ zdąŜył zdobyć wielu przyjaciół, włączając w to człowieka z Biura Administracji, który takŜe pochodził z Quosh, choć był nieco starszy od giermka. Jednak kaŜdy w Quosh był niesamowicie dumny z Bazila i wszyscy bardzo przejęli się niesprawiedliwym potraktowaniem go przez barona Borganu. Pracownik Biura Pieczęci był chętny do pomocy, lecz nie mógł samemu wynieść dokumentu z pracy. Skrutatorzy niechybnie wykryliby taką próbę. Tak więc Lagdalen z Tarcho wstała, zjadła śniadanie i umyła Ŝeby. Następnie, wielce nieszczęśliwa, udała się na spotkanie z Relkinem. Jeszcze nigdy nie bała się

skrutatorów i było to bardzo nieprzyjemne doświadczenie. Spotkali się pod budynkiem administracji i razem poszli do Północnej Bramy, a Relkin wprowadził ją po drodze w sytuację i wyjaśnił, co ma zrobić. Chłopak ubrany był w wiejski, brązowy płaszcz, co nie było niezwykłym widokiem w okolicach Północnej Bramy, jako Ŝe mieścił się tutaj targ zwierzęcy, gdzie pracowały setki poganiaczy i pastuchów. Dowiedziała się, Ŝe wszystko zostało przygotowane. Oczywiście skrutatorzy byli tego dnia czujni bardziej niŜ zwykle, lecz przyczyny ich niepokoju mogły bardzo pomóc Lagdalen w wyniesieniu pieczęci. Skrutatorzy wypatrywali podejrzanych obcych lub skorumpowanych mieszkańców miasta. Nie zwrócą uwagi na nowicjuszkę Ŝe świątyni. Miała wejść do budynku, wspiąć się na drugie piętro i przejść korytarzem, gdzie petenci rejestrowali i nieformalnie rozstrzygali sporne sprawy cywilne. Zwykle panował tu wielki ruch, a ludzie ciągle wymieniali się jakimiś zwojami, a nawet całymi ich naręczami. Podejdzie do niej męŜczyzna w szarej tunice i błękitnych spodniach kapłańskiego korpusu administracyjnego i po krótkiej rozmowie poda jej pieczęć. Wtedy wróci korytarzem i zejdzie po schodach. Skrutatorzy stali na półpiętrach i nie mogli jej zatrzymać. Taki przynajmniej był plan. Czując mdlące ssanie w Ŝołądku, Lagdalen weszła do budynku przez wielkie, szare wrota. W środku przeszła jak we śnie korytarzem, wmieszała się w tłum ludzi reprezentujących wszystkie grupy społeczne miasta i wspięła po marmurowych schodach. Wysoko w górze wisiał portret króla Sankera, uwiecznionego w wieku lat trzydziestu. Miał na sobie zbroję i hełm komandora legionu oraz stosowną czerwoną szatę. Mocą sztuki Rupachtera, największego malarza epoki, oczy władcy zdawały się śledzić patrzących, jak gdyby jego wysokość surowo oceniał kaŜdego petenta. Sanker widział wszystko! Lagdalen poczuła się zupełnie bezwartościowa. Za chwilę miała zrobić coś, co pogwałci ducha, o ile nie naturę, jej przysiąg. Co gorsza, była pewna, Ŝe ją złapią. I co wtedy?

Będzie musiała wyjaśnić ojcu, Ŝe po katastrofie z Werrim wplątała się w przygodę Ŝe smoczym giermkiem, dzikim, pechowym chłopakiem z dalekich stron. Dla niego właśnie ryzykowała swoją przyszłość w zakonie. Ojcowskie oblicze spowije mgła smutku. Odprawi ją z Ŝalem. Matka zaniesie się histerycznym łkaniem. Lagdalen z ulgą powitałaby odesłanie i odsłuŜenie kary na froncie, w wojsku. W legionie funkcjonowała Ŝeńska brygada. Od wielu lat wykorzystywano ją jako środek dyscyplinujący młode mieszkanki Marneri. WyobraŜała sobie, jak tam słuŜy, nabierając twardości i szorstkości. W końcu osiedliłaby się na pograniczu i została osadniczką. Jej prześwietna rodzina, oczywiście, od dawna by się jej wyrzekła. Stopy poniosły ją dalej. Po minięciu portretu króla Sankera XXII schody zaprowadziły ją na drugie piętro. Dygnitarze i cudzoziemscy delegaci przemykali wydzieloną galerią, znajdującą się kilka stóp nad głównym korytarzem i połączoną z nim jedynie strzeŜonymi, tajnymi przejściami. To było miejsce magnatów, z którego mogli komunikować się, wymieniać i handlować z ludem, nadal utrzymując stosowny dystans. Zarówno galeria, jak i znacznie szerszy od niej korytarz, prowadziły do podłuŜnego, prostokątnego Holu Skarg. Tutaj Lagdalen poruszała się znacznie wolniej. W wielkiej sali rozmawiało kilka tuzinów ludzi. Urzędnicy pchali przed sobą małe wózki wyładowane zwojami. WzdłuŜ ścian stały pulpity do czytania, w większości wykorzystane. Nagle pojawił się przed nią pulchny męŜczyzna w szarej tunice. - Ach - powitał ją. - Musisz być przyjaciółką Bazila z Quosh. - Tak - potwierdziła szeptem. Podsłuchiwali ich? Czy w Holu mogli znajdować się skrutatorzy? - To bardzo szczególny smok. Wszyscy w naszej wiosce bardzo uwaŜnie przyglądamy się jego karierze. - Tłuścioch zatarł ręce i rozpromienił się. - Rozumiem, Ŝe wasza wioska go wychowała. - Od samego jajka, a to był strasznie Ŝarłoczny brzdąc. Mając pięć lat potrafił zjeść za jednym posiedzeniem dziesięć kurcząt. - O Bogini. - Tak, wychowanie smoka jest dla wioski bardzo kosztowne, lecz zwolnienie z podatków na legiony nadaje inwestycji nowy sens, zwłaszcza w przypadku dobrych zbiorów.

Jeśli kręcili się tu skrutatorzy, to juŜ po nich, gdyŜ ten Quoshita z Biura Pieczęci był kompletnym idiotą. Ześlą ją do legionów albo na wygnanie. Grubas zauwaŜył jej zaniepokojenie i przysunął się do niej, mówiąc szeptem. - Wszystko jest w doskonałym porządku. Nikt nie stara się zapanować nad tym miejscem - to dom wariatów. Jedyne niebezpieczeństwo czyha na schodach, lecz jesteś niebieską nowicjuszką, więc nawet na ciebie nie spojrzą. - Chciałabym być o tym równie przekonana - mruknęła. - Zobaczysz, wszystko będzie w porządku. Oto pieczęć. Tak oto nadeszła chwila zbrodni. Wzięła od niego dokument, zwinięty i wetknięty w tubę z suchego liścia symonu. Wetknęła go w kieszonkę w rękawie. - Pamiętaj, liczy na ciebie całe Quosh! - dodał męŜczyzna. Obrócił się i zostawił ją, przepychając się przez grupę dyskutującą nad prawami wodnymi którejś z naleŜących do miasta ziem. Lagdalen oblizała wargi i poszła w przeciwną stronę, do wyjścia i skrutatorów. Powrócił lęk. Do diabła z Quosh - tu chodziło o jej przyszłość. Nigdy jej nie wybaczą, jeśli to się wyda. Prowadzące na dół schody były zatłoczone, a pierwsi skrutatorzy sprawiali wraŜenie wręcz rozbrajająco roztargnionych, obojętnie przyglądając się przechodzącym ludziom. Na półpiętrze siedziały na krzesłach dwie grube kobiety i starszy męŜczyzna o siwych włosach, przypatrujący się przechodniom. Zatopieni w rozmowie, wyglądali na zupełnie nie zainteresowanych procedurami. Lagdalen pokonała schody, unikając choćby zerknięcia w jej stronę. Rozpaczliwie starała się nie oglądać za siebie, zupełnie jakby ją do tego prowokowali, by zwróciła na siebie ich uwagę. Minęła pierwszy podest. Pozostawieni za plecami skrutatorzy przestali się liczyć. Szła dalej, pocąc się obficie i nadal nie słyszała z góry polecenia zatrzymania się. Drugi zespół był młodszy i składał się z samych męŜczyzn. UwaŜnie przypatrywali się kaŜdej twarzy i Lagdalen była pewna, Ŝe zaczerwieniła się, schodząc koło nich po schodach.

WciąŜ nie rozlegało się Ŝadne wołanie, nie pojawiał się Ŝaden konstabl, Ŝeby ją aresztować, i po kilku chwilach była juŜ na ulicy z fałszywą smoczą pieczęcią, schowaną bezpiecznie w rękawie i sercem łomoczącym w piersiach jak oszalałe. Przeszła na oślep przez plac WieŜy i ruszyła przed siebie Nitką. Relkin dołączył do niej na rogu ulicy Bankowej, po chwili wspólnego marszu przekazała mu pieczęć. Przysiągł jej dozgonną wdzięczność i oddanie i zaraz znikł. Była juŜ najwyŜsza pora zarejestrować Bazila na południową walkę.