mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Santos Care - Obsesje madame Bovary

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Santos Care - Obsesje madame Bovary.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 394 stron)

Dla Deni Olmedo, która uratowała tę powieść (i mnie).

Nasza epoka jest w istocie tragiczna i właśnie dlatego nie chcemy tragizować. Katastrofa już się wydarzyła, stoimy wśród ruin, zaczynamy budować nowe, skromne miejsca do życia, ponownie mamy niewielkie nadzieje. Niełatwe to zadanie. Nie rozciąga się przed nami gładka droga wiodąca ku przyszłości. Obchodzimy jednak lub pokonujemy przeszkody. Musimy żyć bez względu na to, jak wiele niebios na nas spadło. D.H. Lawrence, Kochanek Lady Chatterley W lipcu amerykański periodyk „Newsweek” opublikował krótki artykuł zatytułowany „Nowa niewierność”. Tak „Newsweek” ochrzcił wypadki zdrady wśród kobiet, które procentowo osiągają historyczne liczby, od niepamiętnych czasów przypisywane wybrykom mężczyzn; szacuje się bowiem, że od 30 do 40 procent kobiet nie dochowuje wierności, podczas gdy wśród mężczyzn utrzymuje się to na poziomie 50 procent. Badania wskazują, że dzisiaj kobiety mają więcej niż kiedykolwiek możliwości uczynienia

niewłaściwego kroku; że są bardziej skłonne do zdradzania partnerów; że częściej opowiadają o tym przyjaciółkom i że same z kolei bardziej przyzwalająco wysłuchują historii tak o potajemnych, jak i niedopuszczalnych podstępach. Wiele się zmieniło, odkąd w XIX wieku Emma Bovary wolała uśmierzyć swą niewierność arszenikiem, niż żyć z własnym cudzołóstwem. Czy to możliwe, że dzisiaj dziewczęta chcą się tylko zabawić? Marina Artusa, „Od Emmy Bovary do współczesności”, dziennik „Clarín”, Buenos Aires

I. KTO JEST KIM PAULINA: INSTRUKCJA UŻYCIA ZMARŁEGO MĘŻCZYZNY Deszczowe dni są odpowiednie dla żałobnych konduktów i pochówków. Jego pogrzeb odbyłby się podczas ulewy, kiedy niebo rozwarłoby się nad głowami setki uczestników, a katastrofę zwiastowałyby wypełniające się błotem cmentarne ścieżki, przepełniające się kanały ściekowe, które natychmiast wpływałyby do większych, a woda zaczynałaby nieuchronnie coraz bardziej się podnosić, najpierw pozbawiając połysku szpilki pań – niektórych w pełnej żałobie – i moczyć kanty spodni wszystkich panów. Podczas gdy grabarze wykonywaliby swoją pracę, szast- prast, łopatami i cementem przed świeżo otwartą i świeżo zamkniętą raną grobu, wszyscy pozostali nadaremnie staraliby się schronić pod parasolami, rychło jednak zdając sobie sprawę, że problem nie znajduje się nad ich głowami, lecz pod stopami. Woda podeszłaby im już do kostek, gdy ktoś w końcu ośmieliłby się przerwać milczenie, żeby zapytać robotników, ile czasu to jeszcze

zajmie. Wtedy jeden z nich, z twarzą zaczerwienioną z wysiłku, wykonałby półobrót i rozpatrzyłby sytuację: kwiaty, które jakiś obdarzony dobrą pamięcią krewniak złożył przed grobem na pierwszym poziomie, tym znajdującym się nad powierzchnią ziemi, dryfowałyby, niesione ledwie dostrzegalnym prądem. Tu i ówdzie zaczęłyby się pojawiać te potworne plastikowe wazony, jakie ludzie z uporem przynoszą na cmentarz, jakby nie obawiali się, że ich zmarli wstaną z grobów, by cisnąć im je w głowę, widząc, że tak ich znieważono. I wkrótce potem, zaledwie kilka minut później, kiedy jeden z grabarzy powiedziałby do drugiego: „Pospiesz się, bo robi się nieprzyjemnie”, już można by zobaczyć, jak ramki z pożółkłymi fotografiami płyną w stronę dalekiego morza, gdzie zmierzają wszystkie wzburzone wody ziemi, włącznie z tymi. Przybór sięgałby już do kolan obecnych, a ci bez zachowania jakiejkolwiek ostrożności rzuciliby się do odwrotu, bojąc się, że nie dotrą do bramy strzeżonej przez archaniołów wyjścia. Po drodze kondukt żałobny napotkałby wszystko: otwarte groby i takie, co jeszcze opierałyby się zaproszeniom niespodzianych fal. Trumny, płynące mętną rzeką zakłopotanych zmarłych – podróżujących, lecz także przypatrujących się temu ze swych balkonów – trumny jak gondole, które pozwalają się kołysać temu nagle przerwanemu szczęściu wiecznego odpoczynku. Żaden z nich nie spodziewałby się teraz tego spaceru. Życie (lub śmierć) niejednokrotnie przybywa

objuczone niespodziewanymi podarunkami, mogliby pomyśleć lokatorzy tych skrzyń, gdyby niektórych nie ciśnięto do wody, a teraz nie nurkowaliby w poszukiwaniu istotnych prawd, które nie mogą skrywać się pomiędzy kocimi łbami. Tak czy siak, cały cmentarz przedstawia teraz osobliwy widok, Ganges w pomniejszonej skali, którym przypływają i odpływają ramki z pomiętymi fotografiami, naturalne i plastikowe kwiaty, kapelusze, rękawiczki, pojedynczy but (nie sposób stwierdzić, czy części garderoby należą do żywych, czy do zmarłych), laska z rączką z kości słoniowej, zwiewna chustka w pomarańczowych odcieniach, a nawet paczka z czterema prezerwatywami, starannie zapakowanymi w plastikową koszulkę, które uciekły z zacisza czyjejś kieszeni, nie wiadomo pani czy pana, i pływają grupą, jakby wybór od nich zależał. Wreszcie setka żałobników zdoła dotrzeć do archaniołów i schronić się na ostatnich stopniach schodów parafialnego kościoła, skąd będą cieszyć się uprzywilejowanymi widokami na coraz większą powódź w mieście zmarłych. Pływające trumny można już będzie liczyć w setki, wszystkie stłoczone w pułapce tak dobrze pilnowanej przez niebiańskich strażników, wszystkie walczące, by jako pierwsze przybyć na spotkanie z tak jeszcze odległymi morskimi odmętami, po czym natychmiast oddalające się po zboczach, które ze

wszystkich stron otaczają cmentarz. Tymczasem niebo nie ustaje w wysiłku uczynienia ziemi żeglowną. Pragnąc opuścić to miejsce, pogrzebowe skrzynie nie będą już musiały zderzać się z główną bramą, bez żadnego wysiłku mogąc pokonać mury miejsca wiecznego spoczynku. Zebrani na schodach kościoła będą mogli ujrzeć, jak właśnie przez jeden z tych murków ucieka Samuel, ich zmarły, tenże sam kolega, mąż, przyjaciel czy kochanek, którego pochować przyszli w ten paskudny dzień. Niektóre panie wybuchną płaczem, a nawet szlochem, widząc, jak nieuchronnie oddala się ulicą, włączając się w strumień podróżujących trumien. Inne będą wzdychać, patrząc z daleka na to, co uznają za symbol dziwacznego, lecz sprawiedliwego losu. I nie zabraknie takiej, która sparaliżowana bólem i potrzebą odgrywania głównej roli, rzuci się do wody w ślad za zmarłym, chociaż nikt nie może zaręczyć, że jego ciało nadal znajduje się w trumnie model „Ostatnia wieczerza” (zbitej z desek grubości 45 milimetrów, w standardowym rozmiarze metr dziewięćdziesiąt trzy na czterdzieści osiem centymetrów, wyściełanej marszczonym atłasem ze sztucznego jedwabiu na watowanej podściółce i z ręcznie haftowanym całunem dla zmarłego), którą, jak wszyscy widzieli, dwóch grabarzy wkładało do wnęki, gdyż woda tworzy takie wiry na stromych ulicach, że wszystkie oddalające się nimi przedmioty materialne skazane są na ciosy i zanurzania. Kto wie, dokąd w takich okolicznościach popłynie jeszcze nie zgniłe, wyrzeźbione

dzięki godzinom spędzonym na siłowni, opalone w solarium ciało owego Samuela Martíneza Feblesa, który za życia nie natknął się ani na jedną przeszkodę. Z wyjątkiem może tej, co kosztowała go życie: partii padla ze swoim największym rywalem i najlepszym przyjacielem, Albertem. Podczas minut poprzedzających osobliwą powódź na cmentarzu nie mówiono o niczym innym. Taki młody, biedaczek, a już w dębowej skrzyni. Nic takiego nie dzieje się jednak naprawdę owego dnia, kiedy Mónica uczestniczy w pogrzebie kogoś, kto do godziny 21.47 we wtorek 12 kwietnia był jej mężem. Niebo jest szare, lecz chmury przesłaniające słońce nie stanowią zagrożenia. Temperatura jest może nieco wyższa niż przeciętnie w kwietniu. A Samuel nie zmarł, grając z Albertem w padla, lecz pieprząc się z sekretarką Pauliną, tą ścichapęk, która także jest żałobnie ubrana, także ma ciemne okulary, żeby ukryć zapuchnięte oczy, i także odgrywa komedię w obecności uczestników pogrzebu. Mónica, prawowita żona, a przynajmniej ta, która będzie pobierać rentę i otrzyma polisę na życie zmarłego, zostanie uznana za jego jedyną spadkobierczynię i zapełni pojemniki na śmieci jego rzeczami, od początku ceremonii stara się nie patrzeć na Paulinę. To ciekawe: kiedy zobaczyła ją po raz pierwszy, zaledwie półtora dnia wcześniej, jej młodość i uroda wydały się jej obraźliwe. Jednak po tych ostatnich, nieszczęsnych godzinach, po

rozważeniu tego ze spokojem i dystansem, jakie daje obojętność, wydaje się jej inną osobą. Ma nieproporcjonalny tyłek i być może obwisły (lepiej by to widziała, gdyby pod dopasowanymi spodniami nie domyślała się majtek ściągających), duży brzuch i niemal nieistniejące piersi. Fatalnie jej w tych fioletowych odcieniach i krzywi kostki, kiedy idzie na wysokich obcasach. Z drugiej strony musi w nich chodzić z uwagi na swój mierny wzrost. Za zasłoną ciemnych szkieł Mónica rozkoszuje się słodyczą bezlitosnego oceniania bliźniej. Obok, jakby była ludzką tarczą broniącą ją przed smutkiem czy samotnością, jak zawsze stoi Nora, najlepsza przyjaciółka, powierniczka, od wielu lat osoba, która zna ją najlepiej na świecie. Jest wielce prawdopodobne, kontynuuje swe rozważania Mónica, że Samuel był pierwszym mężczyzną w życiu Pauliny. Przynajmniej pierwszym mężczyzną bez ikry. Pierwszym z pieniędzmi i z obrączką. Pierwszym wymyślającym dla prawowitej małżonki wymówki, by wygospodarować kilka godzin i przelecieć ją w jakimś podłym hoteliku. Może dostała nauczkę, chociaż są takie wywłoki, które robią to przez całe życie. Rozpacz Pauliny w obliczu utraty tego pierwszego podboju wydaje się teraz niezrównana. Nie odrzuca również możliwości, że Paulina straciła dużo więcej niż tylko kochanka. Mónica nie ma wątpliwości, że gdyby mogła, ta zdzira dałaby się żywcem pochować, jak robiły to pewne kobiety w starożytności, obok swego uwielbianego wodza, który

poświęcił im ostatnią erekcję i wyzionął ducha podczas ostatniego orgazmu. Mónica ubolewa jednak, że takie szczęście nie jest możliwe. Słysząc teraz szepty obecnych i odgłos mieszanego cementu, odgaduje, że Paulina będzie stanowić niesłychany kłopot w jej nowym życiu młodej wdowy. Jako że jest kobietą przewidującą, starała się tego uniknąć, telefonując do Alberta z tego samego hotelu, w którym Samuel zmarł zaledwie kilka godzin wcześniej. – Alberto, tu Mónica. Wiem, że jest późno, nie dzwoniłabym do ciebie o takiej porze, gdybym nie miała ku temu ważnego powodu. Nie, nie denerwuj się. A raczej tak, denerwuj się. Twój najlepszy przyjaciel właśnie kopnął w kalendarz. Bzykał swoją sekretarkę i chyba wysiadło mu serce. Kutas nie, bo nadal jest sztywny. On, albo to, co z niego zostało, jest tutaj, na łóżku. Ma otwarte oczy i mocno trzyma się prześcieradeł, jak gdyby wiedział, że uchodzi z niego życie. Nie można go dotknąć, dopóki nie skończą wszystkich prawnych pierdół. Przyjedź, jeśli chcesz, ale tutaj nie ma nic do roboty. Jestem sama, gdyż dopiero co odesłałam Paulinę do domu. Tak, Paulinę, sekretarkę Samuela, jaka inna Paulina mogłaby tu być. Miała atak nerwowy i lekarz dał jej końską dawkę środka uspokajającego. Zabawiali się w najlepsze, kiedy zaczął wywracać oczami. Nawet teraz sądzę, że biedaczka pomyliła śmiertelne drgawki ze spazmami rozkoszy. Jak wyjaśniła, chciała zrobić mu

oddychanie usta-usta i masaż serca, ale bez powodzenia. Mówi, że przeszła w firmie kurs pierwszej pomocy, lecz nie na wiele się jej zdał. Samuel zmarł jej na rękach. Nieważne, wszystko to szczegóły bez znaczenia, pozwól, że przejdę do sedna. Dzwonię do ciebie tylko po to, żebyś potwierdził wersję, którą można będzie przedstawić podczas czuwania, pogrzebu i następnych dni. Pomyślałam, że jeśli ci to odpowiada, możemy powiedzieć, że Samuel zmarł, grając z tobą w padla. Kiedy graliście ostatni raz? Świetnie, więc powiemy, że prócz poniedziałku graliście tego popołudnia. Nikt nie musi znać innej wersji, a ta zdzira również nie jest zainteresowana tym, by poznano prawdę. Tak powiem rodzinie i reszcie ludzkości. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie wiesz, jak jestem ci wdzięczna. Och, posłuchaj, tylko żeby ktoś się nie dowiedział. Jesteś sam? Nie ma problemu z potwierdzeniem jej wersji, zrobi to z największą przyjemnością, jeśli tylko w ten sposób może jej pomóc, stwierdził Alberto. Nie trzeba również martwić się kwestią świadków: on także bzykał swoją sekretarkę, kiedy zadzwonił telefon. Lecz ona jest bardzo dyskretną dziewczyną, a także wspaniałą, dodał, nim odłożył słuchawkę i dalej robił swoje. Mężczyzna świeżo w separacji to zawsze dobre alibi, pomyślała Mónica, kiedy podczas następnej rozmowy telefonicznej zaczęła wykorzystywać oficjalną wersję.

I nadal tak myśli, będąc teraz świadkiem doskonale przygotowanych wyjaśnień najlepszego przyjaciela zmarłego męża: – Usiłowałem zrobić mu sztuczne oddychanie i masaż serca, lecz był już nieprzytomny – wyjaśnia Alberto grupie przyjaciół, których miny przechodzą od powagi po przerażenie. – Zwróciliście uwagę na ranę na jego czole? Była trochę widoczna, chociaż balsamiści wykonali kawał dobrej roboty. Mónica zdumiewa się obfitością szczegółów, nadal słuchając i je potwierdzając. Obok niej Nora także słucha i potwierdza. Jak z kolei potwierdza to coraz liczniejsze audytorium, przed którym występuje Alberto. – Zrobił to sobie, kiedy uderzył w siatkę, w której są bardzo twarde metalowe wzmocnienia. Wtedy dość mocno krwawił. Tylko Paulina nie prosi o wyjaśnienia. Może dlatego, że przed niespełna dobą musiała udzielić ich Mónice w hotelowej kawiarni. – Wybacz, że do ciebie zadzwoniłam. Nie wiedziałam, co robić. Nie przyszedł mi do głowy nikt inny, kto mógłby pomóc Samuelowi. – Kompletnie się pomyliłaś. Jeśli znajdę go jeszcze żywego, dobiję go. – Bardzo stężał i bardzo pobladł, a kiedy się uspokoił, miał oczy postawione w słup. Okropnie się pocił. Trochę trudno było mi zrzucić go z siebie i odwrócić twarzą do

góry, lecz pomyślałam, że powinnam wezwać lekarza. Kłopot polegał na tym, że nie znalazłam telefonu, a on tak źle wyglądał... To wtedy zrobiłam mu masaż serca i sztuczne oddychanie usta-usta. Potem zadzwoniłam do ciebie. Sądzę, że umarł podczas naszej rozmowy. Znowu to ohydne chlipanie nastolatki. Paulina jeszcze nie umie płakać jak kobieta, myśli Mónica. Podczas rozmowy, jaką przed chwilą odbyła z policją, ani na sekundę nie przestawała szlochać. Jakiś kretyn policjant cały czas ją pocieszał i podawał papierowe chusteczki: Niech się panienka uspokoi, niech się uspokoi. Jest panienka bardzo młoda i bardzo ładna, i przetrwa tę złą chwilę. A ona zalewała go szczegółami, oczywiście, niepotrzebnie się tłumacząc. Nawet nie trzeba ją było pytać o ranę widniejącą na czole nieboszczyka. Ranę powstałą przed nagłym zatrzymaniem krążenia, jak później był w stanie sprecyzować lekarz sądowy. – Zrobiłam mu ją obcasem. To buty na szpilce o wysokości dziesięciu centymetrów, jakie się mu podobały. Lubił, jak zakładałam je do łóżka, a mnie to nie przeszkadzało, sprawiało, że czułam się sexy. Byliśmy w pełnej pozycji sześć na dziewięć i niechcący ześlizgnęła mi się stopa. Kiedy zamówiliśmy kolację do pokoju, poprosiliśmy o wodę utlenioną, a ja odkaziłam mu ranę. Wersja Pauliny była zgodna z ustaleniami policji.

Ranę na czole zmarłego, zdezynfekowaną następnie wodą utlenioną, z powodzeniem mógł spowodować obcas szpilki. Resztki wacika nasączonego tą substancją znajdowały się obok pozostałości po kolacji na jednym z talerzy. Paulina może była młoda, głupia i lubiła pewne części anatomii swojego szefa, lecz przynajmniej nie kłamała. Teraz, gdy grabarze kończyli swoją robotę, jej łzy również wydawały się prawdziwe. Ponownie zaczęła chlipać, a uczestnicy murowania niszy odwracali się, żeby na nią spojrzeć. Nora i Mónica wymieniały pełne uczucia spojrzenia. Byli i tacy, którzy pytali się, kim może być ta zrozpaczona młoda dziewczyna, a widząc ją, nie mieli pojęcia, w jaki sposób pocieszała zmarłego Samuela po trudach pracy. W niewielkim kondukcie byli także tacy, którzy jeszcze bardziej niż Mónica pragnęliby ujrzeć, jak Paulinę zamurowują żywcem obok szefa, chociaż coś takiego może się teraz wydać dziwne. I tacy, którzy z chęcią daliby się zamurować obok niej w zamian za względy, jakimi w pewnych sytuacjach już się cieszyli. Gromadząca ich tu operacja kończy się odsłonięciem błyszczącej tablicy z imitacji czarnego marmuru z inkrustacjami z nierdzewnej stali. Tu spoczywa Samuel, wielki skurwysyn, Martínez Febles. Wdowa i przyjaciele cię nie zapomną. Obok tablicy leżą wieńce. Oczywiście największy przysłała Grupa Empata, wielkie imperium wydawnicze, do którego tyle wniósł zmarły. Kwiaty

przysłał także Edmundo de Blas, pisarz, gwiazda wydawnictwa, odkryty dzięki sokolemu oku zmarłego w dziedzinie interesów, postarawszy się, by jego nazwisko, wypisane wielkimi złotymi literami, było dobrze widoczne. Grupa krewnych i przyjaciół rozchodzi się jeszcze przed dotarciem do archaniołów. Nora całuje przyjaciółkę i żegna się do szóstej, na którą się umówiły, żeby coś zjeść. Alberto proponuje, że odprowadzi Mónikę do domu. Przygląda się jej wspaniałym kolanom obleczonym czarnymi pończochami. Oboje milczą, pogrążeni w myślach. Mónica myśli o jakże dziwnym dniu, jakim będzie jutrzejszy. Alberto myśli o niektórych osobach, o których nie wiedział, że będą chciały po raz ostatni pożegnać Samuela. Myśli konkretnie o trzech czy czterech kobietach. O tym, jak patrzyły na Mónikę. O ich spiętych twarzach, na jakie nie zdołały przywołać wyrazu obojętności. O tym, jak Paulina sprawiała wrażenie, że nie widzi nikogo poza sobą. Alberto podejrzewa, lecz nic nie mówi, że na tym pogrzebie było więcej wdów, niż ktoś mógłby sobie wyobrazić. Tymczasem udawanie mimowolnym ruchem, z czego on doskonale zdaje sobie sprawę, Mónica nieco wyżej podciąga spódnicę.

ÁNGELA: POZWÓLCIE, ŻEBY KOBIETY MÓWIŁY, AŻ SIĘ UDŁAWIĄ – Alberto jest moim najlepszym przyjacielem, nie tylko dyrektorem marketingu w tym wydawnictwie i bestią pod każdym względem; Ángela jest nową szefową działu zasobów ludzkich, o której tyle ci mówiłem. Ángeli wystarczyło tylko raz spojrzeć w oczy dyrektora marketingu, by doznać przeczucia: Alberto Bango będzie ważnym mężczyzną w jej życiu. Ma się rozumieć Ángela zupełnie nie miała pojęcia, w jaki sposób, aczkolwiek od tego dnia dokładała wszelkich starań, by to odkryć. Komfort sal konferencyjnych wyściełanych wykładziną, z lodóweczkami pełnymi napojów, czy niezliczone punkty porządku dnia z roboczymi lunchami, zawsze toczącymi się między bukietami jarzyn a krokietami z wątłuszem, sprzyjały pierwszym i ulotnym wymianom opinii. Wystarczających, by każde z nich wyrobiło sobie stereotypowy pogląd o drugim: dyrektor marketingu, myślała Ángela, jest jednym z tych zwycięzców, którzy nigdy w życiu nie zaznali rozczarowania, pewny siebie, stanowczy w swych postanowieniach i przekonaniach, godny zaufania, z pewnością nie bez powodu. Brak mu

nieco poczucia humoru i ma o piętnaście kilogramów za dużo, żeby być mężczyzną doskonałym. Według Alberta dyrektorka zasobów ludzkich jest kobietą inteligentną, umiejącą prowadzić ciekawą rozmowę i dyskutować w agresywny sposób, jaki mu odpowiada. Jest także seksualną tygrysicą, o której od wielu tygodni mówi mu jego przyjaciel Samuel. Jakiż to miły i przyjazny gest z jego strony, że gotów jest podzielić się swoimi podbojami, kiedy przestają go interesować. – Zobaczysz, jak cię zaskoczy. Ta kobieta diametralnie różni się od wszystkich, jakie do tej pory znałeś. Ma nudnego męża, do którego biedaczka czuje nieprzeparty wstręt – powiedział mu, kiedy po raz ostatni rozmawiali o Ángeli. Ángela świetnie łączy umiejętność obcowania z ludźmi ze znajomością szczebli funkcyjnych w świecie firmy i z tym miłym podejściem, niemal macierzyńską czułością, którą tak u niej ceni. Zna niewiele osób, mężczyzn czy kobiet, posiadających tyle zalet odpowiednich dla zajmowanego stanowiska. Poza tym dekolt Ángeli, jej długie jasne włosy i lekko prowokacyjny sposób, z jakim jej tyłek uwidacznia się pod ubraniem, są obiektami spojrzeń i komentarzy personelu biurowego, chociaż przesadą byłoby twierdzenie, że Ángela jest pięknością. Niemniej jednak kobieta, którą ocenia wiele osób, zawsze jest łakomym kąskiem. Z uwagi na swobodę, a nawet tupet, z jakimi

porusza się w męskim świecie – wierchuszce firmy – i pewne wyświechtane banały na temat jej aparycji, Alberto przypuszcza – lub wyobraża sobie – że Ángela jest kobietą niezależną, jedną z tych rezygnujących z posiadania dzieci na rzecz kariery zawodowej, kobietą lubiącą podróże i seks. Zadaje sobie pytania, jaka będzie w łóżku i co ma na myśli Samuel, gdy mówi, że Ángela jest inna niż wszystkie. Coś, z czego odkryciem z pewnością nie będzie zbytnio zwlekał. Pierwszy atak miał miejsce w firmowej kantynie. Alberto nie był pewien, czy Ángela należy do tego rodzaju kobiet, które oczekują i pragną, by się do nich zalecano. Zapłacił za śniadanie obojga i natychmiast wyskoczył z zaproszeniem na kolację, nie pozostawiając miejsca na wątpliwości co do granicy, jaką wytyczał między życiem zawodowym obojga a ich osobistymi relacjami. Ku jego zdziwieniu natychmiast przyjęła propozycję wdzięcznym i żartobliwym zwrotem, który dodatkowo potwierdzał jego teorie: – Wspaniale. Nienawidzę jeść samotnie kolacji. A mój mąż właśnie wyjechał na jakiś kongres. – Wybierz lokal – rzucił jej wyzwanie. Ángela wybrała japońską knajpę i ucieszyła się, zauważając, że jedną z wielu zdolności dyrektora marketingu jest umiejętność posługiwania się pałeczkami. Znał sposób, w jaki należy jeść sushi, nie robił obrzydliwych żartów na temat surowej ryby i nie usiłował

skosztować wasabi, gdy tylko je zobaczył, sądząc, że to awokado. Posiłek w japońskiej restauracji jest swego rodzaju testem, czy dany mężczyzna nadaje się na kochanka. Alberto z wyróżnieniem zdał egzamin, od wilgotnego ręcznika na początku po filiżankę gorącej sake na końcu, nie dając niczego po sobie poznać ani nie wychodząc na kretyna. Rozmowa mogłaby posłużyć do wzajemnego wyjawienia sobie pewnych prawd i obalenia rusztowań truizmów, gdyby także tutaj Ángela nie trzymała mocno wodzy. Przy wstępie z gorącym ręczniczkiem, niczym przynętę, rzuciła pewne twierdzenie: – Muszę cię ostrzec, na wypadek gdybyś myślał o czymś po kolacji, że wyznaję seks tantryczny, uprawiam go i nauczam. Alberto nic nie wiedział o seksie tantrycznym. Zaskoczyła go stanowczość tych słów. Przez chwilę wahał się, czy powinien wyznać rozmówczyni, że jest kompletnym ignorantem w tej dziedzinie. Przypomniał sobie również słowa Samuela i zastanawiał się, czy właśnie to miał na myśli, opisując Ángelę. – Próbowałeś tego kiedyś? – zapytała. Zaprzeczył ruchem głowy. Usta miał pełne tempury z owoców morza. – Jeśli jesteś zainteresowany, mogę cię wtajemniczyć. Już samo to słowo wywołało natychmiastowy żar w głębi spodni. Wtajemniczyć go. Tajemnica,

wtajemniczyć. Pozwolić się wtajemniczyć. Pomyślał, że stosownie będzie okazać ostrożność, po czym odparł: – Nie wiem, czy temu sprostam. Ángela uśmiechnęła się, zadowolona z odpowiedzi. – Właśnie pokazałeś, że tak. Nie jedz dużo, to niedobre dla tantry. Zachowałby się jak uczniak, gdyby nie musiał odgrywać roli mężczyzny powściągliwego i rozsądnego. Odgadywał, że to właśnie jest jego przepustką do tego nieznanego lądu nagle się przed nim rozpościerającego. Ángela poprosiła o najdroższą w karcie butelkę czerwonego wina pod pretekstem, że jest to tantryczny napój, który przyczyni się do nawiązania przez nich kontaktu z matką naturą. On we wszystkim przyznawał jej rację, podniecony, zaślepiony złudzeniem, niedowierzający z pragnienia. Od jakichś ośmiu miesięcy trwał w przymusowej czystości i ta hipoteza, z tantrą czy bez niej, była darem, jakiego nie zamierzał odrzucać. Tymczasem Ángela kontynuowała pierwsze podstawowe nauki, przerywając lekcje kęsami sashimi: – Przede wszystkim trzeba przygotować umysł i ciało. Seks tantryczny to bardzo drobiazgowy rytuał mogący trwać nawet osiem godzin. Rozpoczniemy od niezbyt długiej sesji, chociaż z czasem i z praktyką każda osoba uprawiająca seks tantryczny zwykle się doskonali. Zdrowo jest praktykować tantrę raz dziennie. Alberto słuchał, szczęśliwy, w pełni się ze wszystkim

zgadzając. Nagle następna niespodzianka: – Najlepiej, żebyśmy dłużej nie zwlekali. Zapłać rachunek i chodźmy do mnie. Tam będzie lepiej, gdyż mam wszystko, co potrzebne. Mieszkam bardzo blisko. Szli chodnikiem, nie przestając mówić o sprawie, każde z rękami w kieszeniach, jakby wracali z jakiegoś firmowego spotkania, a pewne punkty obrad przeciągnęły się nawet po jego zakończeniu. – W tantrze ważne jest – nauczała Ángela – osiągnięcie zespolenia naszych siedmiu czakramów, czyli ośrodków, co niewielu kochankom udaje się osiągnąć choćby raz w życiu. Żeby tak się stało, trzeba być prawdziwym mistrzem. Aczkolwiek już zespolenie choćby jednego czy dwóch czakramów prowadzi cię bezpośrednio do takiej rozkoszy seksualnej, jakiej niewielu kiedykolwiek doświadcza. Ángela zamilkła, a Alberto poczuł, że powinien coś powiedzieć. Instynktownie poszukał w sobie mężczyzny zdolnego mówić niemal o wszystkim i zauważył: – Religie Wschodu przepełnione są mądrością. Co dało jego towarzyszce asumpt do wyjaśnienia, że tantrę, chociaż dąży do ostatecznego celu, jakim jest całkowite połączenie się z Bogiem, nie można uznać za osobną religię ani też praktykę mieszczącą się w obrębie którejkolwiek z najbardziej znanych religii monoteistycznych, a raczej za wierzenie, zbiór praktyk, drogę do mądrości – Ángela starannie dobierała słowa,

nadając im górnolotny wydźwięk – które można uznać za nadrzędne w stosunku do religii, panreligijne, a nawet metareligijne. – Wiem jedno. Jest bardzo silna – podsumowała tytułem zakończenia dla neofitów. – No tak – zauważył on, ponownie nie wiedząc, co powiedzieć. – To ciekawe. Będę zachwycony. Ona mówiła dalej: – Miałam orgazmy trwające osiem godzin. Raz nawet osiągnęłam taki stopień podniecenia, że kiedy skończyłam, nie mogłam utrzymać się na nogach. To i lepiej, bo jak tylko lekko złączyłam uda, przeżyłam następny orgazm. Ta rozkoszna sytuacja trwała dwadzieścia cztery godziny. – To niewiarygodne – zdziwił się on, rzeczywiście zadziwiony. – Pragnę, byś mnie wtajemniczyła. Chociaż nie wiem, czy potrafię to znieść. Dla Alberta ciekawość była bardziej namacalna niż kiedykolwiek pod zamkiem błyskawicznym spodni, i to od dobrej chwili. Starał się jednak to ukryć za skupionym spojrzeniem i lekkimi skinięciami głową, jakby brał udział w jakimś ważnym wykładzie. Mieszkanie Ángeli było niewielkie, pełne dywanów i poduszek, oświetlane jedynie ukrytym, subtelnym światłem. – Rozbierz się – powiedziała, gdy tylko pozbyła się płaszcza. – Przygotujemy się do aktu.

Weszli do ciasnego pokoju, gdzie było jeszcze więcej dywanów, poduch, kilka lamp, których ostatecznym celem nie było chyba oświetlenie czegokolwiek, tuzin świec, para kadzielnic i materac nakryty jedwabnym prześcieradłem. – Lubię spać, mając kontakt z ziemią, dlatego zrezygnowałam z zachodnich łóżek. Alberto rozebrał się, kiedy ona zapalała kilka świec, rozniecała kadzidło z żywicy sandałowca i włączała niewielką wieżę. Rozbrzmiały zgaszone akordy, bardziej brzęczenie niż muzyka, które ona określiła jako „muzykę tantryczną, samą w sobie zdolną doprowadzić człowieka do ekstazy”. On nadal był bardzo czujny, lecz nie doświadczył niczego szczególnego. Ángela weszła do łazienki, by wyjść zaledwie po dwóch minutach osłonięta przejrzystą tuniką w złotym kolorze. Widać było jej nagość, jakby nie miała żadnego odzienia, lecz było to znacznie bardziej sugestywne. Alberto poczuł chęć podniesienia tej tuniki, rzucenia kobiety na materac i wejścia w nią bez żadnych ceregieli, może kiedy będzie ssała mu ucho; aczkolwiek szósty zmysł, tantryczny czy nie, ostrzegał go, że nie tego od niego oczekiwała właśnie w tej chwili. A był w takim wieku i miał na tyle doświadczenia, by wiedzieć, że znaczną część sukcesu w relacjach z płcią przeciwną stanowi próba odgadnięcia, czego kobiety oczekują, lecz nigdy nie mówią, z wyjątkiem okazji, gdy mogą to