Spis treści
Dedykacja
Niedziela, 5 lutego
1
2
3
4
5
6
Poniedziałek, 6 lutego
7
8
9
10
11
12
13
14
Wtorek, 7 lutego
15
16
17
18
19
20
21
Środa, 8 lutego
22
23
24
25
26
27
28
Czwartek, 9 lutego
29
30
31
32
33
34
Piątek, 10 lutego
35
36
37
38
39
Sobota, 11 lutego
40
41
42
43
44
45
Niedziela, 12 lutego
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
Wtorek, 14 lutego
59
60
61
62
Pięć tygodni później
Podziękowania
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Dla Kharmy i Kenzy
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Być cicho, to nie mówić nic.
Cichość pochodzi z zewnątrz.
Czuć ciszę, znaczy być spokojnym.
Cisza wyłania się z twojego wnętrza.
Zewnętrzna cisza powoduje,
że
zwracamy uwagę na hałas
obecny w naszym wnętrzu.
Zobacz to, a wewnętrzny
spokój zacznie coraz silniej promieniować
ze środka tego, co stanowi ciebie.
Yasuragi på svenska, Sztokholm 2007
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
NIEDZIELA, 5 lutego
1
DROBNYMI KROCZKAMI szła łukowatym korytarzem – najkrótszą drogą do tej części
budynku, w której znajdowało się spa. Spojrzała w lewo na szachownicę ułożoną na
drewnianej ścianie i zwróciła uwagę, że dwa kwadraty są nieco ciemniejsze od
pozostałych. Aiko Saitou, Szwedka japońskiego pochodzenia, nigdy wcześniej nie
zauważyła tej różnicy, choć przechodziła tędy setki razy.
O tak wczesnej porze w spa Yasuragi Hasseludden panowała niemal upiorna cisza. Aiko
była tu sama i nie słyszała niczego oprócz echa własnych kroków. Japońskie słowo
yasuragi – harmonia wewnętrzna i spokój – wydawało się zupełnie nie pasować do tego
wyludnionego, ciemnego wnętrza. Zwłaszcza teraz, w środku zimy, kiedy okna po drugiej
stronie korytarza pokrywał śnieg. Nie było przez nie widać ani kawałka szkierów, mrok
niczym kołdra spowijał całą dzielnicę Orminge. Do wschodu słońca pozostało jeszcze sporo
czasu.
Aiko pospiesznie minęła zamkniętą restaurację Teppanyaki. Kątem oka dostrzegła, jak
czarne kotary i bambusowe pręty drgają pod wpływem podmuchu, który wywołał ruch jej
szczupłego ciała. Zeszła po schodach do pokoju dla personelu, żeby się przebrać. Była
w nim sama. Po dwóch latach pracy jako kąpielowa przyzwyczaiła się do tego, że
przychodzi pierwsza, tuż po pracownikach nocnych, których zadanie polegało na otwarciu
spa i przygotowaniu sauny na szóstą rano.
Zegar wskazywał za pięć siódmą. Aiko owinęła się służbowym granatowym kimonem
i zawiązała jego tasiemki na kokardki. Była gotowa do kolejnego dnia pracy w jednym
z najspokojniejszych i najbardziej nastrojowych miejsc w Szwecji.
Kiedy szła do damskiej szatni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, nie
spotkała nikogo. Tak wcześnie w spa rzadko można było zobaczyć gości, ale czasem się
zdarzało, że ten czy ów odważny decydował się na przepłynięcie kilku długości basenu
jeszcze przed śniadaniem. Pierwsze zadanie Aiko polegało na dopilnowaniu, żeby
w szatniach i umywalniach panowała czystość i żeby wszystko znajdowało się na swoim
miejscu. Nie było to trudne, ale monotonne, dlatego trochę ją męczyło. Na szczęście wkrótce
czeka ją awans – kierowniczka spa dała jej to do zrozumienia na corocznym dniu dla
personelu w drugi dzień świąt. Tylko w ten jeden dzień spa zamykano dla gości
i udostępniano pracownikom. Mogli wtedy korzystać z niego do woli.
Kiedy Aiko pchnęła drzwi szatni, otworzyły się, skrzypiąc. Na jednej z drewnianych
ławek zauważyła kilka kropli balsamu do ciała, więc szybko je starła. Ruszyła dalej.
Mijając rząd luster i suszarek do włosów, ustawiła stołki w elegancki szereg, poprawiła
poplątane przewody suszarek, sprzątnęła zwiędły liść orchidei. Potem przeszła do
umywalni. Wchodząc tam, jak zawsze przypomniała sobie pierwszy dzień pracy
w Yasuragi: poślizgnęła się właśnie tu, upadła i boleśnie uderzyła w udo. Nie wiedziała, że
kamienna podłoga, chociaż pięknie wygląda i wspaniale się po niej chodzi, potra być
zdradziecka. Zwłaszcza jeśli zostanie zalana szamponem i mydłem, o co w umywalni
nietrudno. Teraz jednak Aiko z wprawą stąpała po wielkich szarych kamieniach.
W umywalni było duszno i ciepło, a powietrze przenikał znajomy zapach aloesu, który
zawsze działał na Aiko uspokajająco. Na podłodze leżało drewniane wiaderko, więc
podniosła je i postawiła na stołku. Sprawdziła, czy w dozownikach nie brakuje szamponu,
balsamu do ciała, mydła: jakiś czas temu rma zainwestowała w dozowniki przytwierdzone
do ściany. Klienci mogli teraz kraść tylko ręczniki, ponieważ jukatę – bawełniane kimono –
każdy miał wliczoną w cenę pobytu. Kontynuując obchód, Aiko zajrzała do sauny.
Wydawało się jej, że wszystko tam jest w porządku. Minęła zasłonę w kolorze bordo
i weszła na basen.
Żadnych gości. Cisza i spokój. Szła wzdłuż krawędzi wielkiego basenu i przesuwała
wzrok po szarych betonowych ścianach. Tutaj łatwiej się oddychało, ponieważ
pomieszczenie było bardziej przestronne i wyższe niż umywalnia. Nic nie mąciło
powierzchni wody, w której odbijały się ścianki z ryżowego papieru, osłaniające strefę
relaksu.
Aiko była zdumiona tym, jak przemyślany jest wystrój całego wnętrza. Niczego nie
pozostawiono przypadkowi. W latach siedemdziesiątych budynek zaprojektował dla
federacji związków zawodowych japoński architekt Yoji Kasajima. Oczywiście nie wiedział,
że kiedyś będzie tu luksusowe spa. Dzięki późniejszej przebudowie powstał obiekt
naprawdę piękny i wyjątkowy. Uważali tak nawet tokijscy krewni Aiko, którzy w grudniu
przyjechali do niej w odwiedziny. Byli pod wrażeniem tego, co Szwedom udało się stworzyć
w miejscu, które oni sami przed podróżą z trudem odnaleźli na mapie.
Z głośników zaczęła się sączyć muzyka klasyczna. Puls Aiko przyjemnie zwolnił.
Zastanawiała się, czy nie przypomnieć kierowniczce o awansie. Japońskie pochodzenie
działało niewątpliwie na jej korzyść, a yasuragi miała po prostu we krwi. Zaczęła
planować strategię i kiedy wchodziła do damskiej umywalni zwanej cichą, w której gości
proszono o zachowanie milczenia, myśli o rozwoju kariery pochłaniały ją całkowicie.
Mimo to od razu poczuła, że w pomieszczeniu, do którego właśnie weszła, coś jest nie tak.
Ktoś się tu rano kąpał – świadczyła o tym mokra podłoga. Dziwne, bo w basenie nie
widziała nikogo. Umywalnia, cała w wyra nowanych szarościach, też na pierwszy rzut oka
sprawiała wrażenie pustej. Panującą w niej harmonię zaburzało tylko stojące samotnie na
środku pomarańczowe krzesło Urban z Ikei.
Aiko odwróciła się i z trudem stłumiła okrzyk. Spostrzegła, że w drugim gorącym źródle,
tym w najodleglejszym kącie pomieszczenia, leży naga kobieta. Czoło i oczy miała
przykryte jukatą. Wprawdzie zalecano, żeby goście po zanurzeniu się w źródle kładli sobie
na głowie mokry ręcznik, ale oni zawsze robili po swojemu. Głowa kobiety była oparta
o kamień, ogniście rude włosy leżały na brzegu sąsiadującym z męską umywalnią.
Powietrze nasycała wilgocią para ulatująca z otworu wentylacyjnego sauny. Aiko
z zazdrością spojrzała na rudowłosą. Co za cudowne odprężenie! Pomyślała o panującym na
zewnątrz mrozie i szalejącej śnieżycy. Nabrała ochoty, by też wejść do gorącej wody i na
chwilę oderwać się od rzeczywistości. Na takie leżenie do góry brzuchem mogą sobie
pozwolić tylko ci, którzy mają pieniądze, pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. To
przecież dzięki takim ludziom ona ma pracę.
Godzinę później Aiko po raz drugi zajrzała do cichej umywalni, by opróżnić rattanowy
kosz na brudne ręczniki, i nagle zatrzymała się w pół kroku. Kobieta leżała dokładnie w tej
samej pozycji co przedtem, tylko jukatę miała bardziej nasuniętą na twarz. To obudziło
czujność Aiko. Mało kto wytrzymałby ponad godzinę w wodzie o temperaturze czterdziestu
stopni. Może ona jest chora, pomyślała Aiko. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. W tym
momencie do umywalni weszły dwie kobiety i zanurzyły się w pierwszym gorącym źródle.
Aiko zajęła się więc ustawianiem wiaderek. Coś jej mówiło, że z podejściem do rudowłosej
i pytaniem, jak się czuje, lepiej poczekać, aż zostaną same. Kobiety wyszły z wody, włożyły
czarne kostiumy kąpielowe i poszły na basen. Wtedy Aiko zebrała się na odwagę i ruszyła
do źródła. Pod wpływem myśli, że rudowłosej mogło się przytra ć coś złego, jej czoło
pokryły krople potu. Podchodziła do niej powoli.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła niepewnie.
Tak jak się spodziewała, odpowiedziało jej milczenie. Wobec tego pochyliła się nieco nad
źródłem. Miejmy nadzieję, że nikt tu teraz nie wejdzie, pomyślała. Personel nie powinien
przeszkadzać gościom w kąpieli. Ostrożnie dotknęła ramienia kobiety. Nie było żadnej
reakcji, nacisnęła zatem mocniej.
2
DYREKTOR HOTELU Peter Berg zdążył tylko poczuć podmuch powietrza. W następnej
sekundzie nastąpiło zderzenie – nieznana mu drobna kobieta wpadła na niego, po czym
straciła równowagę i się przewróciła. Granatowe kimono świadczyło, że to ktoś z personelu
spa. Wystarczył rzut oka na jej twarz i Peter Berg zrozumiał, że dziś nie zacznie dnia od
wypicia liżanki kawy z ekspresu. Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. W oczach
kobiety nie było śladu skruchy, ujrzał tylko panikę.
– Ona nie żyje! – wybuchnęła.
Następnie zaczęła zawodzić niezrozumiale, trzymając się za głowę. „Aiko Saitou” –
widniało na identy katorze. Peter zawstydził się, że nie pamięta nawet imienia
podwładnej. Pracował w hotelu prawie rok i powinien znać imiona i nazwiska większości
pracowników. Z drugiej strony zatrudniamy sto pięćdziesiąt osób, które wciąż się
zmieniają, usprawiedliwił się w myślach. Skojarzył, że podobizna tej właśnie kobiety zdobi
okładkę wydrukowanego jesienią folderu przedstawiającego ofertę Yasuragi. Piękna twarz
zdradzająca japońskie pochodzenie świetnie się nadawała do celów reklamowych. Peter
miał nadzieję, że nie zapomniał podziękować Aiko Saitou za pozowanie do tego
wspaniałego zdjęcia.
Subtelna Japonka z broszurki i stojąca teraz przed nim zdenerwowana kąpielowa
niewiele miały ze sobą wspólnego. Spojrzenie jej skośnych czarnych oczu było rozbiegane
i wyglądała, jakby miała się przewrócić po raz drugi. Nagle dotarł do niego sens
wypowiedzianych przez nią słów.
– Co takiego?! Widziała pani martwą kobietę?
W odpowiedzi Aiko pokiwała głową i wskazała w kierunku umywalni. Następnie
pewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę, a Peter poszedł za nią. Po drodze próbował sobie
przypomnieć jakieś wiadomości z kursu pierwszej pomocy. Niestety, brał w nim udział
dawno temu i najczęściej nie uważał na zajęciach. W pracy traktowano go jak specjalistę
w tej dziedzinie, mimo że ani razu nie nadarzyła się okazja do wykorzystania zdobytej
wiedzy. W zakresie obowiązków miał wpisaną odpowiedzialność za bezpieczeństwo gości
i pracowników oraz za koordynowanie działań w sytuacjach kryzysowych. Nie czuł się
jednak dość kompetentny, by sprostać tym zadaniom.
Aiko odezwała się dopiero przed drzwiami damskiej szatni:
– Dam znać, że chcemy wejść, gdyby ktoś się akurat przebierał.
Zniknęła za drzwiami, ale mniej więcej po minucie była z powrotem.
– Zielone światło – potwierdziła i dała mu znak, żeby się pospieszył.
Peter bez słowa przeszedł przez szatnię i niemal wbiegł do umywalni. Od razu zobaczył
kobietę. Leżała nieruchomo w gorącym źródle, jej kręcone rude włosy okalały przykrytą
jukatą twarz. Podszedł do niej. Odsunął jukatę i głośno przełknął ślinę na widok
niebieskich warg i powiek. Wyglądała tak paskudnie, że ledwo odważył się jej dotknąć.
Chwycił nadgarstek, ale nie był pewien, czy wyczuwa puls. Wobec tego przyłożył palce do
jej szyi. Wydało mu się, że wychwycił jakiś ruch.
– Chyba żyje! – wykrzyknął i poprosił Aiko, żeby wezwała pracowników, którzy
kierowaliby gości do drugiej umywalni.
Wyjął komórkę i wystukał 112. Z maksymalnym opanowaniem, na jakie mógł się
zdobyć, wyjaśnił, jak dojechać do spa od tyłu – najszybszą i najbardziej dyskretną drogą.
Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby nie denerwować gości. Spojrzał jeszcze raz na
kobietę i mimo woli zaczął się zastanawiać, jak sanitariuszom uda się ją podnieść. Nie
wyglądała na przedstawicielkę wagi lekkiej.
Usłyszał, że Aiko powstrzymuje kilku gości przed wejściem do środka.
– Ta umywalnia jest na razie zamknięta. Proszę chwilkę poczekać albo skorzystać
z drugiej – tłumaczyła spokojnie.
Obok źródła stał rattanowy kosz, prawdopodobnie należący do nieprzytomnej kobiety.
Peter trzymał w dłoni mokrą jukatę. Postanowił sprawdzić, czy w kieszeni ukrytej po
wewnętrznej stronie rękawa jest karta otwierająca drzwi do pokoju. Pomogłoby to
zidenty kować kobietę. Wyczuł pod palcami plastikowy prostokąt, a jednocześnie usłyszał
głos kierowniczki spa. Wraz z nią pojawiła się kierowniczka recepcji. Szybko opowiedział
im o zdarzeniu.
– Aiko znalazła ją jakiś czas temu. Karetka już jedzie, powinna tu być za jakieś piętnaście
minut. Kobieta żyje, ale jej stan jest chyba ciężki. Musimy natychmiast zamknąć wejścia do
tej umywalni. Nie chcę, żeby zobaczył ją ktoś z gości.
Kierowniczka spa rzuciła okiem na nieprzytomną i wyszła. Peter wręczył kierowniczce
recepcji znalezioną kartę i poprosił, żeby sprawdziła w rejestrze gości, jak nazywa się
kobieta.
– Nie wiesz, kto to jest? – odpowiedziała zdziwiona.
– Nie, skąd miałbym wiedzieć? – zapytał zbity z tropu.
– To przecież Susanna Tamm, jedna z naszych najbardziej znanych aktorek. Teraz, zdaje
się, występuje w Dramaten, ale znasz ją chyba z ekranizacji książek Astrid Lindgren?
– Mój Boże! – odparł, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Dwanaście minut później usłyszał sygnał karetki. Zaklął po cichu, bo nie chciał, żeby jej
przyjazd zwrócił czyjąkolwiek uwagę. Szybko wyszedł z umywalni i ruszył naprzeciw dwóm
mężczyznom w zielono-żółtych strojach z torbą i noszami. Niektórzy pływający w basenie
goście zamarli na ten widok, dwie starsze panie zaczęły szeptać i pokazywać ich sobie
palcami. Peter zauważył, że jedna z kąpielowych chodzi wzdłuż basenu, by odpowiadać na
pytania. O cjalna wersja była taka, że pogotowie wezwano do gościa, który nagle
zachorował.
Zanim Peter i sanitariusze dotarli do celu, zadzwoniła kierowniczka recepcji.
– Susanna Tamm zameldowała się wczoraj po południu. Kupiła pakiet „Spokój
wewnętrzny”.
Nie mogła wybrać niczego bardziej odpowiedniego, pomyślał sarkastycznie Peter.
– Dziękuję – odparł i się rozłączył.
Odsunął kotarę i wprowadził sanitariuszy do umywalni. Z powodu pokaźnych
rozmiarów ciała aktorki cieszył się, że wysłano sanitariuszy, nie sanitariuszki. Dwaj
mężczyźni nieźle się namęczyli, próbując wyciągnąć ją z gorącego źródła. W końcu
poprosili Petera o pomoc w przeniesieniu jej na nosze. W ciasnym i parnym pomieszczeniu
ubrania całej trójki szybko zrobiły się ciężkie od potu i wody.
Próby nawiązania kontaktu z Susanną podjęte przez sanitariuszy zakończyły się
niepowodzeniem. Wobec tego należało jak najszybciej zabrać ją do szpitala.
– Dopilnuję, żeby powiadomiono jej krewnych. Do którego szpitala jedziecie?
– Do Södersjukhuset.
Peter szedł przed nimi. Wskazywał drogę i jednocześnie otwierał kolejne drzwi. Wreszcie
dotarli do karetki. Na jego mokrych włosach szybko pojawiły się sople lodu, a pot przestał
spływać po czole wraz z pierwszym podmuchem mroźnego powietrza. W ciągu dnia
temperatura mocno spadła, było z pewnością dwadzieścia stopni poniżej zera. Sanitariusze
ulokowali Susannę w karetce i zamierzali odjechać. Peter zdecydował się poprosić ich
o przysługę:
– Czy moglibyście zaczekać z włączaniem sygnału, dopóki nie wyjedziecie na główną
drogę?
Nie dostał odpowiedzi, ale zrobili, o co prosił. Sygnał rozległ się, gdy karetka była już tak
daleko, że nie dało się jej powiązać z Yasuragi. Peter zadrżał z zimna i dopiero w tym
momencie zdał sobie sprawę, że w dalszym ciągu stoi na dworze.
Wrócił do wnętrza budynku. Panowała tam niemal tropikalna temperatura i jego
lodowate ubranie wkrótce stało się ciepłe. Idąc do swojego gabinetu, Peter próbował
uporządkować myśli. Nieprzytomna kobieta w źródle – to wydawało się nierealne. Nie miał
żadnego pomysłu, co jej się stało. Usiadł za biurkiem i od razu podniósł słuchawkę
telefonu, żeby wezwać kierowników działów. To ważne: wszyscy powinni się dowiedzieć, co
zaszło. Przede wszystkim musiał powiadomić Nilsa Wedéna, dyrektora generalnego. Nils
odebrał po pierwszym sygnale, co było czymś niezwykłym.
– Cześć, co tam słychać? – zapytał wesoło, zanim Peter zdążył się przywitać.
– U mnie wszystko dobrze, ale nie da się tego powiedzieć o jednym z naszych gości.
Przed chwilą była tu karetka, sanitariusze wyciągnęli nieprzytomną kobietę z gorącego
źródła. Tą kobietą jest Susanna Tamm.
– Co ty mówisz? – odparł dyrektor i najpierw zakasłał, a następnie kilka razy
odchrząknął.
– Żyje, ale jej stan jest najprawdopodobniej poważny – ciągnął Peter, nie przejmując się
atakami kaszlu szefa. – Jesteś gdzieś niedaleko? Myślę, że jak najszybciej powinniśmy
zorganizować spotkanie z kierownikami działów. Najlepiej omówić to, co się stało, żeby
nikt nie rozsiewał fałszywych plotek. Poza tym musimy być gotowi na to, że media narobią
szumu.
– W porządku, spotkajmy się za piętnaście minut w moim gabinecie.
– Dobrze.
Po zakończeniu rozmowy Peter przypomniał sobie o rattanowym koszu nieprzytomnej
kobiety, który został w umywalni. Pomyślał, że trzeba go stamtąd zabrać. Porzucił
marzenie o kawie i znów ruszył do umywalni. W koszu znalazł tylko ręcznik. Mimo to
przyniósł go do gabinetu. Zostało jeszcze trochę czasu do spotkania, więc postanowił
zadzwonić do krewnych Susanny Tamm. Możliwe, że do tej pory o niczym nie wiedzieli.
Poszperał w sieci i znalazł jej numer. Nie spodziewał się tego, w końcu była sławna.
Najwyraźniej mieszkała w Sztokholmie i do tego sama, bo po czterech sygnałach włączyła
się automatyczna sekretarka. Nagrany głos był niski i donośny, ale przyjazny. Susanna
informowała, że chwilowo jest nieosiągalna, ale można zostawić wiadomość. Rozłączył się.
W Wikipedii znalazł informację że Susanna Tamm ma czterdzieści sześć lat, on sam dałby
jej raczej pięćdziesiąt sześć. Dowiedział się też, że ma córkę, Alexandrę Tamm. Kilka
kliknięć pozwoliło ustalić, że pracuje ona w szanowanej kancelarii adwokackiej na
Stureplan. Zadzwonił do ich centrali. Bez problemu połączono go z Alexandrą. Peter Berg
przedstawił się i przekazał przykrą wiadomość. Kiedy Alexandra usłyszała, co przytra ło się
matce, jej głos z emanującego siłą zmienił się w nosowy.
– Ona ma cukrzycę. Czy to może być śpiączka insulinowa? Wie pan, dokąd pojechała
karetka?
– Do Södersjukhuset – odparł.
– Udało im się nawiązać z nią kontakt czy była nieprzytomna?
Zawahał się, ale postanowił odpowiedzieć szczerze:
– Niestety, była nieprzytomna.
– Czyli to coś poważnego – wyszeptała.
– Bardzo mi przykro. Przechowamy rzeczy pani mamy. W swoim pokoju ma pewnie
walizkę, nie zdążyłem jeszcze tego sprawdzić.
– Czy mogłabym po nią przyjechać jutro? Dziś chyba nie zdążę.
– Nie ma pośpiechu. Proszę przyjechać, kiedy będzie pani miała czas.
Po rozmowie Peter poczuł się rozbity. Przelotnie spojrzał na zdjęcie swoich dzieci, stojące
na biurku, i momentalnie się uśmiechnął. Usłyszał gwar. To znaczyło, że kierownicy
działów już przyszli. Peter wstał i poszedł do nich. Od razu natknął się na Nilsa Wedéna.
Zauważył, że dyrektor generalny ma zacięty wyraz twarzy.
– Susanna Tamm choruje na cukrzycę. Właśnie rozmawiałem z jej córką – oznajmił
Peter.
– Omówimy wszystko w moim gabinecie – odparł Wedén i szybko ruszył przed siebie.
Usiedli. Nils ich powitał i oddał głos Peterowi. Peter opowiedział, co się stało, po czym
nadszedł czas na zadawanie pytań.
– Co teraz zrobimy? – zastanawiał się szef restauracji.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kontynuować pracę. To mogło się zdarzyć
zawsze i każdemu. Po prostu pech. Susanna Tamm ma cukrzycę i pewnie zapomniała wziąć
lekarstwo. A może wzięła go za dużo? Nie mam pojęcia.
– To dziwne – odezwała się kierowniczka spa. – Cukrzycy zwykle pilnują przyjmowania
leków.
Nils Wedén odchrząknął.
– Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli: to czysty przypadek, że w tym czasie była akurat
tutaj. Dziennikarzy kierujcie jak zwykle do mnie albo do Petera. Miejmy nadzieję, że nie
narobią szumu.
Peter Berg i kierowniczka recepcji wymienili spojrzenia. Peter przerwał szefowi:
– Myślę, niestety, że musimy się liczyć ze sporym zainteresowaniem mediów, ponieważ
w grę wchodzi jedna z najbardziej lubianych szwedzkich aktorek. Gdybyśmy mieli do
czynienia z kimś anonimowym, skończyłoby się na krótkiej notatce, ale w tym wypadku
jest inaczej.
Wedén pokiwał głową.
– Masz rację, ale za kilka dni wszyscy pewnie o tym zapomną. Czy ktoś z was wie
cokolwiek o Susannie Tamm?
Głos zabrała kierowniczka recepcji.
– Pamiętam, że kilka tygodni temu czytałam reportaż, w którym mówiła, że cierpi na
depresję. A jeżeli chciała popełnić samobójstwo?
Nils Wedén posłał jej powątpiewające spojrzenie.
– Dlaczego miałaby robić to w miejscu publicznym, a nie w domu, w samotności?
– Nie wiem. Może dlatego, że jest aktorką? Może do końca chciała mieć publiczność?
Peter nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spekulowali dalej, wreszcie Nils
postanowił, że czas kończyć.
– Na razie nie mamy pojęcia, co się tak naprawdę stało. Proszę, żebyście nie rozmawiali
z dziennikarzami. Istnieje duże ryzyko, że to zdarzenie zostanie wyolbrzymione, a jego sens
przekręcony, co zepsułoby nam opinię. Tak jak powiedziałem, pozwólcie mnie i Peterowi
zająć się mediami, dzięki czemu w świat pójdzie spójny komunikat.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Peter Berg wstał i ucieszył
się, że wreszcie znajdzie chwilę na kawę. Nie miał siły na kolejne niespodzianki, poza tym
zobaczył, że nadeszła pora lunchu. W tej samej chwili zadzwonili z recepcji.
– Czeka tu na pana Josefin Eriksson z Alfa Communication.
Zupełnie o niej zapomniał, ale wiedział, że nie da się przełożyć spotkania, skoro
pokonała aż taki kawał drogi.
– Zaraz idę – poinformował słabym głosem. Miał nadzieję, że ten dzień wkrótce się
skończy.
3
NIE MOGŁA POJĄĆ, że kierownik hotelu może być tak zajęty, żeby nie poinformować
o swoim spóźnieniu. Peter Berg zjawił się pół godziny po umówionym czasie. Jose n
Eriksson miała właśnie porzucić nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczy. Nie była pewna, czy
dać mu do zrozumienia, że musiała czekać zbyt długo. Mógł należeć do ludzi, którzy
uważają, że czas innych jest mniej wart niż ich własny.
– Przepraszam, miałem dziś rano urwanie głowy – były to jedyne słowa przeprosin, jakie
od niego usłyszała.
Josefin nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat tego dnia obowiązki tak go przytłoczyły,
skoro w hotelu było spokojnie, ale nie zapytała. Po prostu podała mu rękę i się
przedstawiła.
Uśmiechnął się przymilnie.
– Musiała pani długo czekać? Utknąłem na zebraniu.
Jego szeroki uśmiech i przenikliwe niebieskie oczy wyglądałyby świetnie w reklamie, ale
ani trochę nie działały na Josefin.
– Tak, o jakieś pół godziny za długo – odpowiedziała szczerze.
Poczuła drganie lewej powieki, znajomą oznakę zdenerwowania.
Uśmiech zniknął z twarzy kierownika hotelu. Jego miejsce zajął sztywny grymas.
Josefin udała, że nie dostrzega tej ewidentnej dezaprobaty i niezrażona ciągnęła:
– Mam dużo pracy, więc chyba najlepiej będzie, jeśli załatwimy to najszybciej, jak się da.
W tym punkcie byli najwyraźniej zgodni, bo Peter pokiwał głową.
– Chce pani obejrzeć apartamenty, prawda?
Rozległ się dzwonek służbowego telefonu Jose n, chociaż był weekend. Ona jednak
postanowiła nie zwracać uwagi na alarmujący sygnał. I tak była to tylko ta uparta Anita
Dahlqvist z Midbanku, która zaczęłaby stawiać nowe niedorzeczne wymagania. Nie wahała
się dzwonić do niej nawet wieczorami i w weekendy. Wystarczy, że Jose n specjalnie dla
tej baby pojechała w niedzielę aż do Yasuragi Hasseludden. Niech sobie jędza nie myśli, że
oprócz tego Jose n będzie odbierała od niej telefony. Peter Berg popatrzył na nią pytająco,
a ona odwzajemniła spojrzenie.
– Tak, chciałabym zobaczyć te lepsze pokoje.
Milcząc, Peter obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku korytarza. Czas na uprzejmości
i gadkę o niczym minął, więc Jose n także milczała. Przyglądała się jego szerokim plecom
i zwróciła uwagę, że idąc, powłóczy lekko nogami. Jedyną rzeczą, która jej się w nim
podobała, były krótko obcięte włosy. Wszystko inne nie przemawiało do niej
w najmniejszym stopniu, choć podejrzewała, że większość kobiet była pod wrażeniem jego
pięknego uśmiechu i wysportowanej sylwetki.
Kiedy powieka przestała drgać, Jose n przyznała w duchu, że w tym momencie nie jest
osobą najżyczliwiej nastawioną do otoczenia. Czy można jednak wymagać od niej
życzliwości, jeśli się weźmie pod uwagę to gówniane zadanie, jakie jej powierzono? Jako
szefowa projektu zarządzała kiedyś dużymi eventami w Ratuszu. Wtedy wszystko wyglądało
zupełnie inaczej. Teraz musiała zająć się tym, czym nikt inny nie chciał.
Najchętniej rzuciłaby tę pracę, tak bardzo czuła się wykończona. Nie była jednak pewna,
czy chce, żeby to właśnie Anita z Midbanku była jej ostatnią klientką po dziesięciu latach
w agencji eventowej. Musiała przyznać w duchu, że ten babsztyl prawie zdusił w niej
resztki motywacji. Jose n miała zorganizować dla Midbanku oraz jego dwóch niemieckich
klientów dwudniową konferencję w Yasuragi. Agencja Alfa Communication przeznaczyła
na to zlecenie czterdzieści godzin. Jose n dawno przekroczyła ten czas, a do mety wciąż
było daleko. Chociaż agencja nie liczyła sobie za nadgodziny, szef uznał, że Jose n
powinna nadal robić dobrą minę do złej gry, ponieważ może to zaprocentować większym
zleceniem w przyszłości.
Jose n wcale by się nie zdziwiła, gdyby Midbank w ostatniej chwili odwołał
konferencję. W żadne przyszłe zlecenie ani trochę nie wierzyła, nie odważyła się jednak
odmówić szefowi. Była pewna, że gdyby tak zrobiła, to ewentualne zlecenie oddano by
komuś innemu. Szef nie miał do niej zaufania, ponieważ poszła na urlop macierzyński. Po
urodzeniu Julii w pracy miała coraz bardziej pod górkę. Gdy wróciła po rocznym urlopie,
byli tak zadowoleni z jej zastępczyni, że nie pozwolili, aby przejęła jej obowiązki. Jose n
dostała inne, gorsze zadania i teraz odpowiadała między innymi za centralę telefoniczną.
Było to tak poniżające, że brakowało jej słów. Poza tym wydzwaniano do niej przez całą
dobę, nawet jeśli zostawała w domu z chorym dzieckiem. Szef nie rozumiał, co to znaczy,
ponieważ jego chorym synem zawsze zajmowała się żona albo opiekunka.
Na wieść o tym, że drugie dziecko Jose n jest w drodze, omal nie dostał zawału, ale
w końcu wykrztusił z siebie gratulacje. Po zawiadomieniu o trzeciej ciąży zapewne
próbował spuścić jej umowę w ubikacji.
– Oto pierwszy apartament, Mezame – powiedział Peter, przerywając jej rozmyślania. –
To w zasadzie sypialnia z pięcioma łóżkami.
Zajrzała do środka.
– Nie, to nie to. Musi być jedno- albo dwuosobowy.
– W takim razie ten będzie lepszy. Nazywa się Wa – odparł Peter i otworzył drzwi do
kolejnego pokoju.
– O tak, jest o wiele lepszy.
Może mimo wszystko będzie dobrze, pomyślała. Miniapartamenty Chikara i Kokoro też
były eleganckie, szczególnie łazienki. Poza tym znajdowały się obok siebie, zgodnie
z życzeniem Midbanku. Jose n czuła, jak poprawia jej się humor. Ten Berg naprawdę mógł
mieć coś ważnego do załatwienia. Przypomniała sobie o postanowieniu, że nie będzie
oceniać ludzi pochopnie. W szybkim tempie obejrzeli pozostałe apartamenty i pokoje. Na
koniec Peter pomógł jej zarezerwować osiem z nich. Wreszcie Jose n podziękowała
i ruszyła do wyjścia. Na twarzy Petera odmalowała się ulga.
Szła do samochodu, kiedy po raz kolejny zadzwonił telefon. Poczuła, że się spina. Tym
bardziej że na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Anity Dahlqvist. W końcu odebrała.
– Jose n Eriksson, Alfa Communication – oznajmiła tak przyjaznym tonem, na jaki było
ją stać.
– Cześć, tu Anita Dahlqvist z Midbanku! Od ponad godziny próbuję się z tobą
skontaktować – powiedziała Anita i umilkła, najwyraźniej czekając, aż Jose n wyjaśni,
dlaczego nie odbierała.
Josefin wzięła głęboki oddech.
– Miałam spotkanie z kierownikiem hotelu w Hasseludden.
– Aha, i co, wszystko dobrze?
– Doskonale, zarezerwowałam cztery apartamenty i cztery pokoje dwuosobowe, tak jak
się umawiałyśmy.
– Okej, zobaczymy, czy to wystarczy. Jeszcze nie jestem pewna, ile osób z niemieckiego
banku się zjawi, ale dam znać.
– To już za dwa dni – przypomniała Josefin.
– Tak, nie zapomniałam – odparła Anita wesoło, nie zrozumiawszy przytyku. – Stefana
Antonssona niepokoją trochę te ich cienkie kimona. Martwi się, że będzie w nich za zimno.
Czy jest jakaś ocieplana wersja?
Anita nadal zadawała pytania, ale Jose n nie miała szansy na nie odpowiedzieć.
Wstrzymała się z wyjeżdżaniem z parkingu, nie była bowiem pewna, czy da radę
jednocześnie prowadzić i słuchać tego ględzenia.
– Poza tym chcielibyśmy, żeby w pokojach na gości czekały: pasta z igieł sosnowych,
zestaw kosmetyków spa, butelka markowego szampana oraz kosz z owocami. I może
orchidea.
– Zastrzel mnie.
– Co proszę?
– Nic, nic.
– Byłoby dobrze, gdybyś mi nie przerywała, w przeciwnym razie może mi umknąć jakiś
ważny szczegół! No właśnie: musisz odwołać hummera i załatwić inny transport z Arlandy.
Niemcy martwią się, że będzie za ciasno. Zdaje się, że Antonsson rozważa teraz limuzynę.
Perłowobiałą.
– Ale…
Klik. Jose n nie wierzyła własnym uszom. To wszystko musiało być jednym wielkim
żartem. Pracowała w agencji eventowej czy w przedszkolu? Nie, chyba o wiele ciekawiej
i sensowniej jest być pedagogiem, niż usługiwać kretynom. A skoro mowa o kretynach: jej
siostra nadal ją ignorowała. Miała dość. Pochyliła się nad kierownicą i zaczęła głośno
płakać.
4
BYŁ NAJWYŻSZY CZAS, żeby wracać do domu, lecz Peter Berg utknął w biurze.
Wprawdzie obiecał, że przyjedzie na lunch, ale minęła druga, a on od rana ledwo miał czas
pójść do toalety czy nalać sobie kawy. Dziennikarze dzwonili bez przerwy. A zamierzał po
przyjeździe do pracy uporać się tylko z kilkoma zaległymi dokumentami i spotkać się
z Jose n Eriksson. Drgnął, widząc w monitorze swoje niewyraźne odbicie. Był oczywiście
zmęczony, ale nie miał pojęcia, że wygląda na aż tak skonanego.
Przez Susannę Tamm i Jose n nawet nie ruszył faktur. Musiały jeszcze poczekać.
Zainteresowanie mediów zdawało się niewyczerpane, pytaniom nie było końca. Peter
pomyślał o swoim odbiciu i pożałował, że zgodził się na wywiad, który nieco później tego
popołudnia chciała z nim przeprowadzić telewizja. Nie miał ani czasu, ani siły, żeby się
przygotować. Nie szkodzi, i tak z pewnością wszystko pójdzie gładko. Znowu zadzwonił
telefon, Peter wiedział, że ignorowanie go nie jest dobrym pomysłem. Dziennikarze nie
mieli w zwyczaju dawać za wygraną po kilku marnych próbach. Wziął głęboki oddech, żeby
się zresetować, i karnie podniósł słuchawkę.
– Peter Berg, kierownik hotelu w Yasuragi Hasseludden.
– Dzień dobry, jestem dziennikarką „Svenska Dagbladet” i mam kilka pytań dotyczących
Susanny Tamm. Czy znalazłby pan wolną minutę? – rozległ się kobiecy głos.
– Minutę tak.
Wszyscy mówili o minucie, ale nikt nie sprawdzał, kiedy rozmowa się rozpoczęła. Może
był to tylko sposób, żeby rozmówca się nie wymigiwał?
– Kto znalazł Susannę Tamm? – zaczęła dziennikarka.
– Jeden z pracowników, więcej nie mogę powiedzieć.
– Jak to się odbyło?
Peter nie był pewien, jak wiele może zdradzić, postanowił jednak omijać delikatne
kwestie.
– Wczesnym rankiem znaleziono ją nieprzytomną w naszym spa.
Minuta prawie minęła, ale dziennikarka najwyraźniej nie zamierzała kończyć wywiadu.
Przeciwnie.
– Bardzo proszę zrelacjonować przebieg wypadków od chwili znalezienia Susanny Tamm
do przyjazdu karetki.
– Szybko poinformowano mnie, co się stało, i pobiegłem na miejsce. Myślałem najpierw,
że Susanna Tamm nie żyje, ale po chwili udało mi się wyczuć puls i zadzwoniłem po
karetkę.
Pozwolił sobie na to niewinne kłamstwo, ponieważ nie rozpoznał od razu aktorki, lecz
nie widział powodu, żeby opowiadać o tym całej Szwecji.
– Byłem tak zajęty sprawdzaniem, czy kobieta żyje, że na początku nawet się jej nie
przyjrzałem. Dopiero później uświadomiłem sobie, kim jest.
– Widział ją pan kiedyś na scenie?
Peter odchrząknął.
– Tak, oczywiście.
– W jakim przedstawieniu?
– Nie pamiętam.
Zestresowany utkwił wzrok w tykającym zegarze. Wywiad trwał już pięć minut. Co za
różnica, czy widział ją na scenie, czy nie?
– Może Piaf, Hamlet albo Oczyszczenie? W końcu przez lata brała udział niemal we
wszystkich dużych spektaklach w Dramaten i Teatrze Miejskim w Sztokholmie.
– Nie chodzę zbyt często do teatru, ale prawie codziennie oglądam ją w ekranizacjach
powieści Astrid Lindgren. Mam małe dzieci – odpowiedział tak spokojnie, jak potrafił.
– Jesienią występowała gościnnie w Rättviku w sztuce Samobójstwo. To sztuka
o nieszczęśliwej kobiecie, która postanawia odebrać sobie życie w miejscu publicznym, bo
tak bardzo się boi, że nikt jej nie znajdzie.
– Nie miałem o tym pojęcia – odparł szczerze. – Nie znam tej sztuki.
– Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzi pan? Czy w Hasseludden zdarzają się wypadki?
Może ktoś złamał nogę albo dostał ataku serca? Może jakiemuś dziecku groziło utonięcie
w waszym basenie?
– Nie, coś tak poważnego wydarzyło się po raz pierwszy.
Oczywiście bywało, że ten czy ów gość poślizgnął się na kamiennej posadzce i uderzył,
Peter jednak nie czuł się w obowiązku informować o tym dziennikarki.
– Swego czasu dużo się pisało o tych bakteriach. Legionella, zgadza się?
– Tak, ale to nie było za mojej kadencji. Jeżeli ta sprawa panią interesuje, proszę się
kontaktować z naszym dyrektorem generalnym, Nilsem Wedénem.
– Nie ma takiej potrzeby. Mogę zajrzeć do archiwum prasowego. Na koniec chciałabym
zapytać, czy odniósł pan wrażenie, że w grę może tu wchodzić coś innego niż wypadek albo
choroba?
Peter zaczął się wiercić na krześle.
– Co na przykład?
– Chodzi mi o to, czy nie odniósł pan wrażenia, że mogło zostać popełnione
przestępstwo? Sam pan mówi, że przez wszystkie te lata w spa nie zdarzył się żaden
wypadek. Pomyślałam więc, że może ktoś zrobił jej krzywdę?
– Nie przyszło mi to do głowy – odparł Peter zaskoczony pytaniem. – Naprawdę
wyglądało to na nagłą niedyspozycję.
– Czy w sprawę została zaangażowana policja?
– Nie, tylko personel medyczny.
– Dziękuję, to już wszystko.
Minęło dokładnie siedem minut i trzydzieści sekund, Peter Berg ponownie spojrzał na
ekran komputera. Udało mu się zadowolić dziennikarkę, ale sam nie czuł się
usatysfakcjonowany. Czy w tym, co sugerowała, mogło być ziarnko prawdy?
Szybko wstał. Zignorował dzwoniący telefon. Rzucił okiem na wyświetlacz, który
informował, że dzwoni Anna. Kiedy telefon ucichł, wysłał wiadomość, że do domu wróci
dopiero wieczorem. Filiżanka kawy była konieczna, żeby oczyścić głowę. Zdecydowanym
krokiem ruszył w kierunku automatu. Tym razem nic go nie zatrzyma. Nawet telefon od
Anny. Jeżeli to coś z dziećmi, pewnie zadzwoni znowu albo wyśle esemesa.
Praca kierownika hotelu pochłaniała większą część jego czasu, odpędził więc poczucie
winy. To nie jego wina, że Susanna Tamm rozchorowała się w jego ośrodku spa i że nie
będzie mógł wrócić do domu zgodnie z obietnicą.
5
Taksówka zatrzymała się pod Grand Hôtelem i Bengt Wallin zapłacił kartą. Ingrid Wallin
uśmiechnęła się w duchu. A więc to była jego niespodzianka. Mieli ponownie przeżyć noc
poślubną sprzed pięćdziesięciu lat. Wtedy również mieszkali w tym szacownym stołecznym
hotelu. Podczas długiego wspólnego życia nigdy więcej tu nie gościli. Nie dlatego, że nie
chcieli, po prostu mieszkali czterysta kilometrów na północ od Sztokholmu. Serce zaczęło jej
szybciej bić, ale po chwili wróciła myślami do swojej tajemnicy i posmutniała. Z każdym
kolejnym dniem coraz trudniej jej było sobie wyobrazić, jak powie o tym Bengtowi – dosyć
miał własnych dolegliwości. Wkrótce jednak nie będzie mogła ukryć choroby, która
w gwałtownym tempie rozprzestrzeniała się w jej organizmie. Pogrążona w myślach
drgnęła, gdy po jej stronie otworzyły się drzwi taksówki. Na chodniku stał Bengt i podawał
jej rękę.
– Dziękuję, poradzę sobie – powiedziała i wysiadła o własnych siłach.
Za nic w świecie nie mogła się pogodzić z faktem, że potrzebuje pomocy przy wysiadaniu
z samochodu, a z pewnością będzie jeszcze gorzej. Podmuch zimnego wiatru uderzył ją tak
mocno, że oczy zaszły jej łzami. Uprzejmy taksówkarz podał jej laskę i brązową walizkę na
kółkach. Następnie szybko wskoczył do samochodu i zniknął w śnieżycy. Odwróciwszy się,
ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że Bengt idzie w kierunku promu zacumowanego przy
Strömkajen. Niepewnie ruszyła za nim. Co on kombinuje? Dlaczego nie wchodzi do Grand
Hôtelu? Bengt zatrzymał się przy nabrzeżu i odwrócił się do niej z przebiegłym uśmiechem.
– Podaj mi walizkę.
Ingrid nic nie powiedziała, ale podróży promem w środku zimy nie zaliczyłaby do
przyjemności. Miała skłonność do choroby morskiej. Poza tym przeprawa przez lód była
chyba niemożliwa? Nie miała pojęcia, co planuje Bengt, i poczuła rozczarowanie na myśl,
że pewnie nigdy nie będą mieli okazji zamieszkać w Grand Hôtelu. Usiedli obok siebie na
przykrytej poduszką drewnianej ławce. Poluzowała trochę szalik i rozpięła kilka guzików
płaszcza. Silnik zaczął pracować. Poczuła drżenie pod stopami.
– Hasseludden – powiedział w końcu Bengt. – Wreszcie będziesz miała okazję odwiedzić
Yasuragi, o którym tyle mówiłaś.
Spojrzała ze zdziwieniem na męża i się uśmiechnęła.
– Nie mam pojęcia, jak ci się udało to wyłapać.
– Chyba powinienem podziękować aparatowi słuchowemu – zażartował i wziął ją za
rękę.
Zostawili za sobą pomost i Grand Hôtel, minęli pogrążony w mroku zamek, Slussen,
windę Katarina i ceglaste budynki, w których prezentowano wspaniałe wystawy
fotogra czne. Ingrid odwróciła głowę, popatrzyła na Djurgården i zaczęła się zastanawiać,
co też stało się z wesołym miasteczkiem Gröna Lund. Niebieska kolejka górska rozmnożyła
się: teraz miała również warianty oletowy, czerwony i biało-brązowy. Za moich czasów
wyglądało to inaczej, pomyślała. Przynajmniej wieża Kaknäs się nie zmieniła. Była
dokładnie tak samo szara i nieciekawa, jak ją zapamiętała. Bengt poszedł zapłacić za
bilety, ona zaś postanowiła, że jeszcze trochę poczeka z przykrą wiadomością. Teraz,
w drodze do słynnego spa, nie chciała psuć atmosfery. Marzyła o Yasuragi od czasu, kiedy
ich córka Charlotta przyniosła do domu książkę na temat tego miejsca. W ascetycznie
urządzonych wnętrzach, prostych strojach i gorących źródłach było coś wyjątkowego. Samo
przeglądanie książki sprawiło, że wypełniła ją harmonia. Nigdy nie przypuszczała, że tam
pojedzie.
Dopłynięcie do pomostu w Hasseludden zajęło niecałe pół godziny. Śnieżyca przybrała na
sile i po wyjściu na ląd Ingrid rozejrzała się z niepokojem. Prom popłynął dalej w kierunku
Gåshaga. Zostali zupełnie sami. Zaczynało się ściemniać i choć na to liczyła, nie czekała na
nich żadna taksówka.
– Gdzie właściwie jest Yasuragi? – zapytała nerwowo. Bengt potrząsnął głową.
– Myślałem, że będzie dokładnie tutaj, ponieważ ten pomost nazywa się Hasseludden –
odparł i wskazał tabliczkę, na której rzeczywiście widniała ta nazwa, wypisana dużymi
czarnymi literami na białym tle.
– Tak się nazywa cała ta dzielnica, nie tylko hotel – wyjaśniła Ingrid zmęczonym głosem
i zadrżała z zimna. Pomyślała, że przy takiej temperaturze zbyt długo nie wytrzyma.
Nie było kogo zapytać o drogę. Ingrid nagle poczuła ogromne zmęczenie. Wiedziała, że
nie da rady długo brodzić w śniegu. Na nierównym terenie nawet środki przeciwbólowe nie
były w stanie jej ulżyć. Idąc pod górę, dobrnęli do ślepej uliczki. Zobaczyła trzy czerwone
wille: jedną na wprost i jedną po każdej stronie drogi. Zanim zdążyła pomyśleć, że być
może powinni zapukać do drzwi którejś z nich, pojawił się samochód. Bengt pomachał ręką,
kierowca zahamował i opuścił szybę. Był to młody mężczyzna. Na tylnym siedzeniu miał
dwa puste foteliki dziecięce. Potrząsnął głową z uśmiechem.
– Latem można iść ścieżką przez las albo asfaltowym deptakiem. Teraz najkrótsze drogi
są zasypane. Chętnie państwa podwiozę do hotelu – zaproponował.
Zgodzili się bez wahania.
Mężczyzna powiedział, że on i jego rodzina mieszkają w pobliżu. Zawiózł ich aż pod
wejście. Podziękowali za przysługę.
Automatyczne drzwi spa otworzyły się i weszli do ciepłego wnętrza. Ingrid wreszcie
mogła się odprężyć. Blondynka w granatowym kimonie, stojąca za wysoką drewnianą ladą
recepcji, przywitała ich i oznajmiła, że zgodnie z życzeniem Bengta dostali pokój, z którego
było blisko na basen.
– Na szóstą trzydzieści mają państwo zarezerwowaną kolację w restauracji piętro wyżej.
Można wejść schodami albo wjechać windą – poinformowała uprzejmie, po czym opisała,
jak dojść do pokoju. Po drodze na szczęście nie było żadnych schodów.
Ingrid chciała się odwrócić i wziąć z półki kimono. W tym momencie z rąk wypadła jej
torebka i z hukiem uderzyła o podłogę. Ktoś z personelu pomógł jej pozbierać portfel,
opakowanie plastrów przeciwbólowych i szminkę. Zawstydzona opuściła wraz z Bengtem
lobby i ruszyła wąskim korytarzem do pokoju. Nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie jest to
spa. Korytarz zdawał się nie mieć końca. Prawie na samym końcu zobaczyli wreszcie swój
pokój, numer 327. Karta sprawiała problemy, w końcu Bengtowi udało się otworzyć drzwi.
Wszedł do środka i postawił walizkę na ławce w przedpokoju. Ingrid została na zewnątrz
i walczyła ze swoją walizką, która utknęła w drzwiach.
– Ojej, jaki mały pokój! – wykrzyknął zdziwiony Bengt. – I zdaje się, że nie ma
telewizora!
Ingrid zastanawiała się w duchu, gdzie się podział jej mąż dżentelmen, ten, który zawsze
przepuszczał kobiety przodem. Poza tym zirytowało ją, że telewizor był dla niego taki
ważny.
– Widzisz te łóżka? Są na podłodze! Położymy się, ale jak, do licha, mamy wstać? –
narzekał dalej.
Ingrid szarpnęła walizkę tak mocno, że udało jej się wciągnąć ją do pokoju. Następnie
podeszła do Bengta i odsunęła pokryty materiałem panel.
– Proszę, jest telewizor – oznajmiła i pokazała mu czarny płaski ekran. – Ze wstawaniem
będziemy sobie pomagać, bo dzielna z nas para. A teraz, zamiast marudzić, chodźmy na
basen. W końcu to tam będziemy spędzać większość czasu.
Bengt wymruczał coś, czego nie dało się zrozumieć, ale nie miał więcej uwag. Na
podwójnym łóżku leżały ciemne kimona z japońskimi znakami. Przebrali się w ciszy, po
czym wyszli na korytarz, kierując się w stronę basenu, który znajdował się dwa piętra niżej.
Trochę trudno było im się zorientować, którędy mają iść, ale zdążyli na lekcje mycia się na
sposób japoński. Kąpielowa, która stosownie do miejsca była Japonką, powitała ich i dała
znak, żeby usiedli na okrągłych poduszkach razem z kilkorgiem innych gości w podobnych
strojach. Należało napełnić wiaderko wodą, zanurzyć w nim mały ręcznik, a następnie
drobnymi ruchami przesuwać go po ciele w kierunku serca. Potem trzeba było nabierać
wiaderkiem wodę i wylewać ją sobie na głowę tak, by spływała po całym ciele. Ingrid
zaczęła się zastanawiać, czy będzie się czuła komfortowo, siedząc nago na drewnianym
stołeczku wśród innych kobiet – była w końcu taka stara. Kąpielowa zakończyła instruktaż
w tradycyjny sposób: uderzyła pałeczką w misę tybetańską. Dźwięk długo wybrzmiewał.
Potem Ingrid wstała z wysiłkiem i uzgodniła z Bengtem, że za pół godziny spotkają się przy
basenie. Uśmiechnięta kąpielowa nie ruszała się z miejsca, więc Ingrid wykorzystała okazję,
żeby zadać jej pytanie.
– Co oznaczają te japońskie symbole na kimonie?
– Fuku oznacza szczęście, kotobuki prawdziwą radość i długie życie – odparła.
– Jak ładnie – odpowiedziała Ingrid, wzięła pod pachę swój rattanowy kosz i wyszła.
Gdzieś przeczytała hasło: „Witamy w świecie, w którym wszystko toczy się powoli”, i nie
mogła sobie wyobrazić lepszego miejsca dla emerytki. Może w tym otoczeniu będzie mogła
opowiedzieć Bengtowi o złośliwym guzie w swoim ciele? Weszła do cichej umywalni,
zastanawiając się, kiedy powinna poruszyć ten temat. Nie po kolacji. Może jutro przy
śniadaniu.
6
W ciągu siedmiu lat spędzonych na stanowisku dyrektora generalnego Yasuragi Nils Wedén
nigdy nie przeżył czegoś podobnego. Susanna Tamm z całą pewnością nie była pierwszą
klientką cierpiącą na cukrzycę albo depresję. Niegroźne wypadki oczywiście się zdarzały,
kilka osób poślizgnęło się na posadzce, zanim położono ry owaną drewnianą podłogę.
Siedząc przy biurku, Nils pogrążył się w rozmyślaniach. Wiedział, że za rządów jego
poprzednika, w sierpniu 2001 roku, pewna kobieta po wizycie w Hasseludden zachorowała
na groźną odmianę zapalenia płuc, zwaną chorobą legionistów. Żeby odświeżyć sobie
pamięć, sięgnął po segregator z wycinkami z gazet. Szybko znalazł artykuł, o który mu
chodziło. W hotelowych prysznicach wykryto bakterie z rodzaju Legionella. Trzeba było
zamknąć ośrodek na dziesięć dni, żeby całkowicie oczyścić system i pobrać kolejne próbki.
Poszkodowana kobieta przeżyła, ale gdyby nie miała odpowiedniej opieki medycznej,
mogła umrzeć. Na szczęście nikt poza nią nie zachorował. Długa przerwa była
katastrofalna dla nansów obiektu i zaowocowała ciągnącym się kon iktem z rmą
ubezpieczeniową.
Sześć lat temu dotarły do niego alarmujące informacje o możliwym kolejnym zakażeniu
bakteriami Legionella. Był wtedy dobrze przygotowany i wiedział, co ma robić. Teraz
przerzucił kilka stron w segregatorze. Te artykuły w zasadzie znał na pamięć. Dziennikarze
oszaleli, gdy wyszło na jaw, że rutynowa kontrola w Yasuragi wykazała obecność bakterii
Legionella w kranie w toalecie jednej z restauracji. Poruszenie było wyjątkowo duże,
ponieważ zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Bez wahania podjął decyzję o zamknięciu
obiektu do czasu otrzymania wyników badań nowych próbek. Nie wykazały one jednak
obecności bakterii.
Nils spojrzał na swoje zdjęcie w gazecie z tamtego czasu: już wtedy miał siwe włosy, lecz
jego oczy wyrażały apetyt na życie, twarz była nieco bardziej okrągła niż dziś, a do tego
opalona po świętach spędzonych w Malezji z żoną i synami. Minęło sześć lat… Czuł się
starszy o dobrych szesnaście i to przede wszystkim psychicznie.
W 2006 roku doskonale poradził sobie z dziennikarzami, choć był nowy na tym
stanowisku. Tamte wydarzenia dały mu wyobrażenie o rozmiarach burzy medialnej, jaka
może się rozpętać, kiedy dzieje się coś godnego uwagi. Telefon dzwoni co chwilę i kolejny
dziennikarz domaga się odpowiedzi na pytania, które zadawali poprzednio jego koledzy…
Na samą myśl, że mógłby znów być na to narażony, Nils zadrżał. Całe szczęście, że teraz
kontaktami z prasą zajmuje się Peter Berg.
Włożył stary artykuł do szu ady biurka, żeby nie przypominał mu o wieku, który coraz
częściej daje o sobie znać. Typowe, że rozchorowała się akurat krajowa drama queen –
Susanna Tamm, a nie ktoś nieznany. To oczywiście kompletnie zmienia sytuację.
Omiótł spojrzeniem gabinet. Był zmęczony i niespokojny, wydarzenia tego dnia
nadwyrężyły jego siły. Już dawno powinien iść do domu, zegar wskazywał dziewiątą
z minutami. Ponieważ nie miał do kogo wracać, nie ruszał się z miejsca. Wszystko było
lepsze od pustego domu, który przypominał mu o samotności. Żeby zabić czas, zajrzał na
kilka stron z wiadomościami. Zauważył, że nazwisko Susanny Tamm pojawia się niemal
wszędzie. Lubiana aktorka ponoć nadal żyła, ale leżała w śpiączce. Był przekonany, że
jutro w każdej gazecie pojawią się spekulacje na temat tego, co się wydarzyło. Przykry był
jedynie fakt, że w tym kontekście dziennikarze wspomną o Hasseludden. I tak hotel miał
mniej gości niż kiedykolwiek, choć luty był uważany za szczyt sezonu. Pewna duża rma
właśnie odwołała umówioną konferencję i pewnie nie minie wiele godzin, zanim jakiś
ciekawski dziennikarz połączy te dwa fakty. Oczami wyobraźni widział nagłówek: „Goście
unikają luksusowego spa, w którym wydarzył się wypadek”. Nagle butelka koniaku
w szu adzie biurka zaczęła się wydawać niezwykle kusząca. Zanim zakończył pracę, rzucił
okiem na e-maile. Nic nowego ani od Evy, ani od chłopców.
To przesądziło sprawę. Nils wysunął szu adę i wypił kilka łyków prosto z butelki.
Wiedział, że ze względu na personel powinien trzymać fason, ale było już po godzinach.
Pracownicy potrzebowali każdego możliwego wsparcia i motywacji zwłaszcza teraz, bo
branża radziła sobie nie najlepiej. I dostaną to wszystko, ale jutro. On do jutra
wytrzeźwieje. Koniak palił go w gardło. Wziął jeszcze jeden łyk i pomyślał o Evie. W tej
chwili zrobiłby wszystko, żeby jeszcze raz ją przytulić, choćby tylko na sekundę. Mimo
podejmowanych wysiłków nie potra ł pojąć, dlaczego pozwolił jej odejść. Przecież była dla
niego wszystkim.
Jego zdenerwowanie wzrosło pod wpływem myśli, że wyrzekł się rodziny ze względu na
pracę. Uznawał za oczywiste, że dobre stanowisko i wysokie dochody to coś, o co warto
walczyć. Wyniósł z domu tradycyjny obraz rodziny, w którym mężczyzna jest żywicielem,
a kobieta zajmuje się domem. Nie widział w tym nic dziwnego. Wiele lat zajęło mu
zrozumienie, że ma to swoje złe strony. Póki dzieci były małe, przekonywał sam siebie, że to
on jest w domu bohaterem, ponieważ przynosi pieniądze na jedzenie, czynsz i wyjazdy. To
jego zasługa, że chłopcy mieli porządne kombinezony, nowe rowery i że mogli pójść do
szkoły hokejowej. Teraz, kiedy na wszystko było za późno, zrozumiał, do czego
doprowadził taki podział obowiązków. Eva lepiej na tym wyszła. Czym bowiem były
pieniądze w porównaniu z miłością i zaufaniem synów?
Koniak od razu uderzył mu do głowy. Nils kontynuował rozmyślania o swojej porażce.
Zastanawiał się, czy ich małżeństwo dałoby się uratować, gdyby Eva mogła zdawać na
medycynę, tak jak chciała. Co by się stało, gdyby nie zbył śmiechem jej chęci studiowania
tylko dlatego, że sam chciał robić karierę? Nic dziwnego, że zrobiła się zgorzkniała. Wypił
jeszcze łyk i poczuł wstyd. Eva tęskniła za tym, aby być widzianą i docenianą. Nie dał jej
tego i teraz czuł się bezwartościowy. Przez lata oparcie miała tylko w synach. Po rozwodzie
chcieli mieszkać u niej, bo z nią czuli się bezpiecznie. Żadne pieniądze świata nie byłyby
w stanie tego zmienić.
Nils stanął na chwiejnych nogach. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie usiąść za
Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Tytuł oryginału VILA I FRID Redakcja Krystyna Podhajska Projekt okładki Anna M. Damasiewicz Zdjęcie na okładce Masaaki Toyoura/The Image Bank/Getty Images/Flash Press Media Zdjęcie autorki Lars Trangius Skład Dariusz Piskulak Korekta Maria Lipowska-Wiktorowska Elżbieta Steglińska Copyright VILA I FRID © Sofie Sarenbrant 2012 First published by Damm Förlag, Sweden Published by arrangement with Nordin Agency AB, Sweden Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2014 Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Wydanie I ISBN 978-83-7554-833-4 ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: www.czarnaowca.pl Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o. ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Spis treści Dedykacja Niedziela, 5 lutego 1 2 3 4 5 6 Poniedziałek, 6 lutego 7 8 9 10 11 12 13 14 Wtorek, 7 lutego 15 16 17 18 19 20
21 Środa, 8 lutego 22 23 24 25 26 27 28 Czwartek, 9 lutego 29 30 31 32 33 34 Piątek, 10 lutego 35 36 37 38 39 Sobota, 11 lutego 40 41 42 43 44
45 Niedziela, 12 lutego 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 Wtorek, 14 lutego 59 60 61 62 Pięć tygodni później Podziękowania ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Dla Kharmy i Kenzy ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Być cicho, to nie mówić nic. Cichość pochodzi z zewnątrz. Czuć ciszę, znaczy być spokojnym. Cisza wyłania się z twojego wnętrza. Zewnętrzna cisza powoduje, że zwracamy uwagę na hałas obecny w naszym wnętrzu. Zobacz to, a wewnętrzny spokój zacznie coraz silniej promieniować ze środka tego, co stanowi ciebie. Yasuragi på svenska, Sztokholm 2007 ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
NIEDZIELA, 5 lutego 1 DROBNYMI KROCZKAMI szła łukowatym korytarzem – najkrótszą drogą do tej części budynku, w której znajdowało się spa. Spojrzała w lewo na szachownicę ułożoną na drewnianej ścianie i zwróciła uwagę, że dwa kwadraty są nieco ciemniejsze od pozostałych. Aiko Saitou, Szwedka japońskiego pochodzenia, nigdy wcześniej nie zauważyła tej różnicy, choć przechodziła tędy setki razy. O tak wczesnej porze w spa Yasuragi Hasseludden panowała niemal upiorna cisza. Aiko była tu sama i nie słyszała niczego oprócz echa własnych kroków. Japońskie słowo yasuragi – harmonia wewnętrzna i spokój – wydawało się zupełnie nie pasować do tego wyludnionego, ciemnego wnętrza. Zwłaszcza teraz, w środku zimy, kiedy okna po drugiej stronie korytarza pokrywał śnieg. Nie było przez nie widać ani kawałka szkierów, mrok niczym kołdra spowijał całą dzielnicę Orminge. Do wschodu słońca pozostało jeszcze sporo czasu. Aiko pospiesznie minęła zamkniętą restaurację Teppanyaki. Kątem oka dostrzegła, jak czarne kotary i bambusowe pręty drgają pod wpływem podmuchu, który wywołał ruch jej szczupłego ciała. Zeszła po schodach do pokoju dla personelu, żeby się przebrać. Była w nim sama. Po dwóch latach pracy jako kąpielowa przyzwyczaiła się do tego, że przychodzi pierwsza, tuż po pracownikach nocnych, których zadanie polegało na otwarciu spa i przygotowaniu sauny na szóstą rano. Zegar wskazywał za pięć siódmą. Aiko owinęła się służbowym granatowym kimonem i zawiązała jego tasiemki na kokardki. Była gotowa do kolejnego dnia pracy w jednym z najspokojniejszych i najbardziej nastrojowych miejsc w Szwecji. Kiedy szła do damskiej szatni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, nie spotkała nikogo. Tak wcześnie w spa rzadko można było zobaczyć gości, ale czasem się zdarzało, że ten czy ów odważny decydował się na przepłynięcie kilku długości basenu jeszcze przed śniadaniem. Pierwsze zadanie Aiko polegało na dopilnowaniu, żeby w szatniach i umywalniach panowała czystość i żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Nie było to trudne, ale monotonne, dlatego trochę ją męczyło. Na szczęście wkrótce czeka ją awans – kierowniczka spa dała jej to do zrozumienia na corocznym dniu dla personelu w drugi dzień świąt. Tylko w ten jeden dzień spa zamykano dla gości i udostępniano pracownikom. Mogli wtedy korzystać z niego do woli. Kiedy Aiko pchnęła drzwi szatni, otworzyły się, skrzypiąc. Na jednej z drewnianych ławek zauważyła kilka kropli balsamu do ciała, więc szybko je starła. Ruszyła dalej. Mijając rząd luster i suszarek do włosów, ustawiła stołki w elegancki szereg, poprawiła poplątane przewody suszarek, sprzątnęła zwiędły liść orchidei. Potem przeszła do umywalni. Wchodząc tam, jak zawsze przypomniała sobie pierwszy dzień pracy w Yasuragi: poślizgnęła się właśnie tu, upadła i boleśnie uderzyła w udo. Nie wiedziała, że kamienna podłoga, chociaż pięknie wygląda i wspaniale się po niej chodzi, potra być zdradziecka. Zwłaszcza jeśli zostanie zalana szamponem i mydłem, o co w umywalni
nietrudno. Teraz jednak Aiko z wprawą stąpała po wielkich szarych kamieniach. W umywalni było duszno i ciepło, a powietrze przenikał znajomy zapach aloesu, który zawsze działał na Aiko uspokajająco. Na podłodze leżało drewniane wiaderko, więc podniosła je i postawiła na stołku. Sprawdziła, czy w dozownikach nie brakuje szamponu, balsamu do ciała, mydła: jakiś czas temu rma zainwestowała w dozowniki przytwierdzone do ściany. Klienci mogli teraz kraść tylko ręczniki, ponieważ jukatę – bawełniane kimono – każdy miał wliczoną w cenę pobytu. Kontynuując obchód, Aiko zajrzała do sauny. Wydawało się jej, że wszystko tam jest w porządku. Minęła zasłonę w kolorze bordo i weszła na basen. Żadnych gości. Cisza i spokój. Szła wzdłuż krawędzi wielkiego basenu i przesuwała wzrok po szarych betonowych ścianach. Tutaj łatwiej się oddychało, ponieważ pomieszczenie było bardziej przestronne i wyższe niż umywalnia. Nic nie mąciło powierzchni wody, w której odbijały się ścianki z ryżowego papieru, osłaniające strefę relaksu. Aiko była zdumiona tym, jak przemyślany jest wystrój całego wnętrza. Niczego nie pozostawiono przypadkowi. W latach siedemdziesiątych budynek zaprojektował dla federacji związków zawodowych japoński architekt Yoji Kasajima. Oczywiście nie wiedział, że kiedyś będzie tu luksusowe spa. Dzięki późniejszej przebudowie powstał obiekt naprawdę piękny i wyjątkowy. Uważali tak nawet tokijscy krewni Aiko, którzy w grudniu przyjechali do niej w odwiedziny. Byli pod wrażeniem tego, co Szwedom udało się stworzyć w miejscu, które oni sami przed podróżą z trudem odnaleźli na mapie. Z głośników zaczęła się sączyć muzyka klasyczna. Puls Aiko przyjemnie zwolnił. Zastanawiała się, czy nie przypomnieć kierowniczce o awansie. Japońskie pochodzenie działało niewątpliwie na jej korzyść, a yasuragi miała po prostu we krwi. Zaczęła planować strategię i kiedy wchodziła do damskiej umywalni zwanej cichą, w której gości proszono o zachowanie milczenia, myśli o rozwoju kariery pochłaniały ją całkowicie. Mimo to od razu poczuła, że w pomieszczeniu, do którego właśnie weszła, coś jest nie tak. Ktoś się tu rano kąpał – świadczyła o tym mokra podłoga. Dziwne, bo w basenie nie widziała nikogo. Umywalnia, cała w wyra nowanych szarościach, też na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie pustej. Panującą w niej harmonię zaburzało tylko stojące samotnie na środku pomarańczowe krzesło Urban z Ikei. Aiko odwróciła się i z trudem stłumiła okrzyk. Spostrzegła, że w drugim gorącym źródle, tym w najodleglejszym kącie pomieszczenia, leży naga kobieta. Czoło i oczy miała przykryte jukatą. Wprawdzie zalecano, żeby goście po zanurzeniu się w źródle kładli sobie na głowie mokry ręcznik, ale oni zawsze robili po swojemu. Głowa kobiety była oparta o kamień, ogniście rude włosy leżały na brzegu sąsiadującym z męską umywalnią. Powietrze nasycała wilgocią para ulatująca z otworu wentylacyjnego sauny. Aiko z zazdrością spojrzała na rudowłosą. Co za cudowne odprężenie! Pomyślała o panującym na zewnątrz mrozie i szalejącej śnieżycy. Nabrała ochoty, by też wejść do gorącej wody i na chwilę oderwać się od rzeczywistości. Na takie leżenie do góry brzuchem mogą sobie pozwolić tylko ci, którzy mają pieniądze, pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. To przecież dzięki takim ludziom ona ma pracę. Godzinę później Aiko po raz drugi zajrzała do cichej umywalni, by opróżnić rattanowy kosz na brudne ręczniki, i nagle zatrzymała się w pół kroku. Kobieta leżała dokładnie w tej
samej pozycji co przedtem, tylko jukatę miała bardziej nasuniętą na twarz. To obudziło czujność Aiko. Mało kto wytrzymałby ponad godzinę w wodzie o temperaturze czterdziestu stopni. Może ona jest chora, pomyślała Aiko. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. W tym momencie do umywalni weszły dwie kobiety i zanurzyły się w pierwszym gorącym źródle. Aiko zajęła się więc ustawianiem wiaderek. Coś jej mówiło, że z podejściem do rudowłosej i pytaniem, jak się czuje, lepiej poczekać, aż zostaną same. Kobiety wyszły z wody, włożyły czarne kostiumy kąpielowe i poszły na basen. Wtedy Aiko zebrała się na odwagę i ruszyła do źródła. Pod wpływem myśli, że rudowłosej mogło się przytra ć coś złego, jej czoło pokryły krople potu. Podchodziła do niej powoli. – Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła niepewnie. Tak jak się spodziewała, odpowiedziało jej milczenie. Wobec tego pochyliła się nieco nad źródłem. Miejmy nadzieję, że nikt tu teraz nie wejdzie, pomyślała. Personel nie powinien przeszkadzać gościom w kąpieli. Ostrożnie dotknęła ramienia kobiety. Nie było żadnej reakcji, nacisnęła zatem mocniej. 2 DYREKTOR HOTELU Peter Berg zdążył tylko poczuć podmuch powietrza. W następnej sekundzie nastąpiło zderzenie – nieznana mu drobna kobieta wpadła na niego, po czym straciła równowagę i się przewróciła. Granatowe kimono świadczyło, że to ktoś z personelu spa. Wystarczył rzut oka na jej twarz i Peter Berg zrozumiał, że dziś nie zacznie dnia od wypicia liżanki kawy z ekspresu. Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. W oczach kobiety nie było śladu skruchy, ujrzał tylko panikę. – Ona nie żyje! – wybuchnęła. Następnie zaczęła zawodzić niezrozumiale, trzymając się za głowę. „Aiko Saitou” – widniało na identy katorze. Peter zawstydził się, że nie pamięta nawet imienia podwładnej. Pracował w hotelu prawie rok i powinien znać imiona i nazwiska większości pracowników. Z drugiej strony zatrudniamy sto pięćdziesiąt osób, które wciąż się zmieniają, usprawiedliwił się w myślach. Skojarzył, że podobizna tej właśnie kobiety zdobi okładkę wydrukowanego jesienią folderu przedstawiającego ofertę Yasuragi. Piękna twarz zdradzająca japońskie pochodzenie świetnie się nadawała do celów reklamowych. Peter miał nadzieję, że nie zapomniał podziękować Aiko Saitou za pozowanie do tego wspaniałego zdjęcia. Subtelna Japonka z broszurki i stojąca teraz przed nim zdenerwowana kąpielowa niewiele miały ze sobą wspólnego. Spojrzenie jej skośnych czarnych oczu było rozbiegane i wyglądała, jakby miała się przewrócić po raz drugi. Nagle dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. – Co takiego?! Widziała pani martwą kobietę? W odpowiedzi Aiko pokiwała głową i wskazała w kierunku umywalni. Następnie pewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę, a Peter poszedł za nią. Po drodze próbował sobie przypomnieć jakieś wiadomości z kursu pierwszej pomocy. Niestety, brał w nim udział dawno temu i najczęściej nie uważał na zajęciach. W pracy traktowano go jak specjalistę w tej dziedzinie, mimo że ani razu nie nadarzyła się okazja do wykorzystania zdobytej
wiedzy. W zakresie obowiązków miał wpisaną odpowiedzialność za bezpieczeństwo gości i pracowników oraz za koordynowanie działań w sytuacjach kryzysowych. Nie czuł się jednak dość kompetentny, by sprostać tym zadaniom. Aiko odezwała się dopiero przed drzwiami damskiej szatni: – Dam znać, że chcemy wejść, gdyby ktoś się akurat przebierał. Zniknęła za drzwiami, ale mniej więcej po minucie była z powrotem. – Zielone światło – potwierdziła i dała mu znak, żeby się pospieszył. Peter bez słowa przeszedł przez szatnię i niemal wbiegł do umywalni. Od razu zobaczył kobietę. Leżała nieruchomo w gorącym źródle, jej kręcone rude włosy okalały przykrytą jukatą twarz. Podszedł do niej. Odsunął jukatę i głośno przełknął ślinę na widok niebieskich warg i powiek. Wyglądała tak paskudnie, że ledwo odważył się jej dotknąć. Chwycił nadgarstek, ale nie był pewien, czy wyczuwa puls. Wobec tego przyłożył palce do jej szyi. Wydało mu się, że wychwycił jakiś ruch. – Chyba żyje! – wykrzyknął i poprosił Aiko, żeby wezwała pracowników, którzy kierowaliby gości do drugiej umywalni. Wyjął komórkę i wystukał 112. Z maksymalnym opanowaniem, na jakie mógł się zdobyć, wyjaśnił, jak dojechać do spa od tyłu – najszybszą i najbardziej dyskretną drogą. Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby nie denerwować gości. Spojrzał jeszcze raz na kobietę i mimo woli zaczął się zastanawiać, jak sanitariuszom uda się ją podnieść. Nie wyglądała na przedstawicielkę wagi lekkiej. Usłyszał, że Aiko powstrzymuje kilku gości przed wejściem do środka. – Ta umywalnia jest na razie zamknięta. Proszę chwilkę poczekać albo skorzystać z drugiej – tłumaczyła spokojnie. Obok źródła stał rattanowy kosz, prawdopodobnie należący do nieprzytomnej kobiety. Peter trzymał w dłoni mokrą jukatę. Postanowił sprawdzić, czy w kieszeni ukrytej po wewnętrznej stronie rękawa jest karta otwierająca drzwi do pokoju. Pomogłoby to zidenty kować kobietę. Wyczuł pod palcami plastikowy prostokąt, a jednocześnie usłyszał głos kierowniczki spa. Wraz z nią pojawiła się kierowniczka recepcji. Szybko opowiedział im o zdarzeniu. – Aiko znalazła ją jakiś czas temu. Karetka już jedzie, powinna tu być za jakieś piętnaście minut. Kobieta żyje, ale jej stan jest chyba ciężki. Musimy natychmiast zamknąć wejścia do tej umywalni. Nie chcę, żeby zobaczył ją ktoś z gości. Kierowniczka spa rzuciła okiem na nieprzytomną i wyszła. Peter wręczył kierowniczce recepcji znalezioną kartę i poprosił, żeby sprawdziła w rejestrze gości, jak nazywa się kobieta. – Nie wiesz, kto to jest? – odpowiedziała zdziwiona. – Nie, skąd miałbym wiedzieć? – zapytał zbity z tropu. – To przecież Susanna Tamm, jedna z naszych najbardziej znanych aktorek. Teraz, zdaje się, występuje w Dramaten, ale znasz ją chyba z ekranizacji książek Astrid Lindgren? – Mój Boże! – odparł, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Dwanaście minut później usłyszał sygnał karetki. Zaklął po cichu, bo nie chciał, żeby jej przyjazd zwrócił czyjąkolwiek uwagę. Szybko wyszedł z umywalni i ruszył naprzeciw dwóm mężczyznom w zielono-żółtych strojach z torbą i noszami. Niektórzy pływający w basenie goście zamarli na ten widok, dwie starsze panie zaczęły szeptać i pokazywać ich sobie
palcami. Peter zauważył, że jedna z kąpielowych chodzi wzdłuż basenu, by odpowiadać na pytania. O cjalna wersja była taka, że pogotowie wezwano do gościa, który nagle zachorował. Zanim Peter i sanitariusze dotarli do celu, zadzwoniła kierowniczka recepcji. – Susanna Tamm zameldowała się wczoraj po południu. Kupiła pakiet „Spokój wewnętrzny”. Nie mogła wybrać niczego bardziej odpowiedniego, pomyślał sarkastycznie Peter. – Dziękuję – odparł i się rozłączył. Odsunął kotarę i wprowadził sanitariuszy do umywalni. Z powodu pokaźnych rozmiarów ciała aktorki cieszył się, że wysłano sanitariuszy, nie sanitariuszki. Dwaj mężczyźni nieźle się namęczyli, próbując wyciągnąć ją z gorącego źródła. W końcu poprosili Petera o pomoc w przeniesieniu jej na nosze. W ciasnym i parnym pomieszczeniu ubrania całej trójki szybko zrobiły się ciężkie od potu i wody. Próby nawiązania kontaktu z Susanną podjęte przez sanitariuszy zakończyły się niepowodzeniem. Wobec tego należało jak najszybciej zabrać ją do szpitala. – Dopilnuję, żeby powiadomiono jej krewnych. Do którego szpitala jedziecie? – Do Södersjukhuset. Peter szedł przed nimi. Wskazywał drogę i jednocześnie otwierał kolejne drzwi. Wreszcie dotarli do karetki. Na jego mokrych włosach szybko pojawiły się sople lodu, a pot przestał spływać po czole wraz z pierwszym podmuchem mroźnego powietrza. W ciągu dnia temperatura mocno spadła, było z pewnością dwadzieścia stopni poniżej zera. Sanitariusze ulokowali Susannę w karetce i zamierzali odjechać. Peter zdecydował się poprosić ich o przysługę: – Czy moglibyście zaczekać z włączaniem sygnału, dopóki nie wyjedziecie na główną drogę? Nie dostał odpowiedzi, ale zrobili, o co prosił. Sygnał rozległ się, gdy karetka była już tak daleko, że nie dało się jej powiązać z Yasuragi. Peter zadrżał z zimna i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że w dalszym ciągu stoi na dworze. Wrócił do wnętrza budynku. Panowała tam niemal tropikalna temperatura i jego lodowate ubranie wkrótce stało się ciepłe. Idąc do swojego gabinetu, Peter próbował uporządkować myśli. Nieprzytomna kobieta w źródle – to wydawało się nierealne. Nie miał żadnego pomysłu, co jej się stało. Usiadł za biurkiem i od razu podniósł słuchawkę telefonu, żeby wezwać kierowników działów. To ważne: wszyscy powinni się dowiedzieć, co zaszło. Przede wszystkim musiał powiadomić Nilsa Wedéna, dyrektora generalnego. Nils odebrał po pierwszym sygnale, co było czymś niezwykłym. – Cześć, co tam słychać? – zapytał wesoło, zanim Peter zdążył się przywitać. – U mnie wszystko dobrze, ale nie da się tego powiedzieć o jednym z naszych gości. Przed chwilą była tu karetka, sanitariusze wyciągnęli nieprzytomną kobietę z gorącego źródła. Tą kobietą jest Susanna Tamm. – Co ty mówisz? – odparł dyrektor i najpierw zakasłał, a następnie kilka razy odchrząknął. – Żyje, ale jej stan jest najprawdopodobniej poważny – ciągnął Peter, nie przejmując się atakami kaszlu szefa. – Jesteś gdzieś niedaleko? Myślę, że jak najszybciej powinniśmy zorganizować spotkanie z kierownikami działów. Najlepiej omówić to, co się stało, żeby
nikt nie rozsiewał fałszywych plotek. Poza tym musimy być gotowi na to, że media narobią szumu. – W porządku, spotkajmy się za piętnaście minut w moim gabinecie. – Dobrze. Po zakończeniu rozmowy Peter przypomniał sobie o rattanowym koszu nieprzytomnej kobiety, który został w umywalni. Pomyślał, że trzeba go stamtąd zabrać. Porzucił marzenie o kawie i znów ruszył do umywalni. W koszu znalazł tylko ręcznik. Mimo to przyniósł go do gabinetu. Zostało jeszcze trochę czasu do spotkania, więc postanowił zadzwonić do krewnych Susanny Tamm. Możliwe, że do tej pory o niczym nie wiedzieli. Poszperał w sieci i znalazł jej numer. Nie spodziewał się tego, w końcu była sławna. Najwyraźniej mieszkała w Sztokholmie i do tego sama, bo po czterech sygnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Nagrany głos był niski i donośny, ale przyjazny. Susanna informowała, że chwilowo jest nieosiągalna, ale można zostawić wiadomość. Rozłączył się. W Wikipedii znalazł informację że Susanna Tamm ma czterdzieści sześć lat, on sam dałby jej raczej pięćdziesiąt sześć. Dowiedział się też, że ma córkę, Alexandrę Tamm. Kilka kliknięć pozwoliło ustalić, że pracuje ona w szanowanej kancelarii adwokackiej na Stureplan. Zadzwonił do ich centrali. Bez problemu połączono go z Alexandrą. Peter Berg przedstawił się i przekazał przykrą wiadomość. Kiedy Alexandra usłyszała, co przytra ło się matce, jej głos z emanującego siłą zmienił się w nosowy. – Ona ma cukrzycę. Czy to może być śpiączka insulinowa? Wie pan, dokąd pojechała karetka? – Do Södersjukhuset – odparł. – Udało im się nawiązać z nią kontakt czy była nieprzytomna? Zawahał się, ale postanowił odpowiedzieć szczerze: – Niestety, była nieprzytomna. – Czyli to coś poważnego – wyszeptała. – Bardzo mi przykro. Przechowamy rzeczy pani mamy. W swoim pokoju ma pewnie walizkę, nie zdążyłem jeszcze tego sprawdzić. – Czy mogłabym po nią przyjechać jutro? Dziś chyba nie zdążę. – Nie ma pośpiechu. Proszę przyjechać, kiedy będzie pani miała czas. Po rozmowie Peter poczuł się rozbity. Przelotnie spojrzał na zdjęcie swoich dzieci, stojące na biurku, i momentalnie się uśmiechnął. Usłyszał gwar. To znaczyło, że kierownicy działów już przyszli. Peter wstał i poszedł do nich. Od razu natknął się na Nilsa Wedéna. Zauważył, że dyrektor generalny ma zacięty wyraz twarzy. – Susanna Tamm choruje na cukrzycę. Właśnie rozmawiałem z jej córką – oznajmił Peter. – Omówimy wszystko w moim gabinecie – odparł Wedén i szybko ruszył przed siebie. Usiedli. Nils ich powitał i oddał głos Peterowi. Peter opowiedział, co się stało, po czym nadszedł czas na zadawanie pytań. – Co teraz zrobimy? – zastanawiał się szef restauracji. – Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kontynuować pracę. To mogło się zdarzyć zawsze i każdemu. Po prostu pech. Susanna Tamm ma cukrzycę i pewnie zapomniała wziąć lekarstwo. A może wzięła go za dużo? Nie mam pojęcia. – To dziwne – odezwała się kierowniczka spa. – Cukrzycy zwykle pilnują przyjmowania
leków. Nils Wedén odchrząknął. – Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli: to czysty przypadek, że w tym czasie była akurat tutaj. Dziennikarzy kierujcie jak zwykle do mnie albo do Petera. Miejmy nadzieję, że nie narobią szumu. Peter Berg i kierowniczka recepcji wymienili spojrzenia. Peter przerwał szefowi: – Myślę, niestety, że musimy się liczyć ze sporym zainteresowaniem mediów, ponieważ w grę wchodzi jedna z najbardziej lubianych szwedzkich aktorek. Gdybyśmy mieli do czynienia z kimś anonimowym, skończyłoby się na krótkiej notatce, ale w tym wypadku jest inaczej. Wedén pokiwał głową. – Masz rację, ale za kilka dni wszyscy pewnie o tym zapomną. Czy ktoś z was wie cokolwiek o Susannie Tamm? Głos zabrała kierowniczka recepcji. – Pamiętam, że kilka tygodni temu czytałam reportaż, w którym mówiła, że cierpi na depresję. A jeżeli chciała popełnić samobójstwo? Nils Wedén posłał jej powątpiewające spojrzenie. – Dlaczego miałaby robić to w miejscu publicznym, a nie w domu, w samotności? – Nie wiem. Może dlatego, że jest aktorką? Może do końca chciała mieć publiczność? Peter nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spekulowali dalej, wreszcie Nils postanowił, że czas kończyć. – Na razie nie mamy pojęcia, co się tak naprawdę stało. Proszę, żebyście nie rozmawiali z dziennikarzami. Istnieje duże ryzyko, że to zdarzenie zostanie wyolbrzymione, a jego sens przekręcony, co zepsułoby nam opinię. Tak jak powiedziałem, pozwólcie mnie i Peterowi zająć się mediami, dzięki czemu w świat pójdzie spójny komunikat. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Peter Berg wstał i ucieszył się, że wreszcie znajdzie chwilę na kawę. Nie miał siły na kolejne niespodzianki, poza tym zobaczył, że nadeszła pora lunchu. W tej samej chwili zadzwonili z recepcji. – Czeka tu na pana Josefin Eriksson z Alfa Communication. Zupełnie o niej zapomniał, ale wiedział, że nie da się przełożyć spotkania, skoro pokonała aż taki kawał drogi. – Zaraz idę – poinformował słabym głosem. Miał nadzieję, że ten dzień wkrótce się skończy. 3 NIE MOGŁA POJĄĆ, że kierownik hotelu może być tak zajęty, żeby nie poinformować o swoim spóźnieniu. Peter Berg zjawił się pół godziny po umówionym czasie. Jose n Eriksson miała właśnie porzucić nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczy. Nie była pewna, czy dać mu do zrozumienia, że musiała czekać zbyt długo. Mógł należeć do ludzi, którzy uważają, że czas innych jest mniej wart niż ich własny. – Przepraszam, miałem dziś rano urwanie głowy – były to jedyne słowa przeprosin, jakie od niego usłyszała.
Josefin nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat tego dnia obowiązki tak go przytłoczyły, skoro w hotelu było spokojnie, ale nie zapytała. Po prostu podała mu rękę i się przedstawiła. Uśmiechnął się przymilnie. – Musiała pani długo czekać? Utknąłem na zebraniu. Jego szeroki uśmiech i przenikliwe niebieskie oczy wyglądałyby świetnie w reklamie, ale ani trochę nie działały na Josefin. – Tak, o jakieś pół godziny za długo – odpowiedziała szczerze. Poczuła drganie lewej powieki, znajomą oznakę zdenerwowania. Uśmiech zniknął z twarzy kierownika hotelu. Jego miejsce zajął sztywny grymas. Josefin udała, że nie dostrzega tej ewidentnej dezaprobaty i niezrażona ciągnęła: – Mam dużo pracy, więc chyba najlepiej będzie, jeśli załatwimy to najszybciej, jak się da. W tym punkcie byli najwyraźniej zgodni, bo Peter pokiwał głową. – Chce pani obejrzeć apartamenty, prawda? Rozległ się dzwonek służbowego telefonu Jose n, chociaż był weekend. Ona jednak postanowiła nie zwracać uwagi na alarmujący sygnał. I tak była to tylko ta uparta Anita Dahlqvist z Midbanku, która zaczęłaby stawiać nowe niedorzeczne wymagania. Nie wahała się dzwonić do niej nawet wieczorami i w weekendy. Wystarczy, że Jose n specjalnie dla tej baby pojechała w niedzielę aż do Yasuragi Hasseludden. Niech sobie jędza nie myśli, że oprócz tego Jose n będzie odbierała od niej telefony. Peter Berg popatrzył na nią pytająco, a ona odwzajemniła spojrzenie. – Tak, chciałabym zobaczyć te lepsze pokoje. Milcząc, Peter obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku korytarza. Czas na uprzejmości i gadkę o niczym minął, więc Jose n także milczała. Przyglądała się jego szerokim plecom i zwróciła uwagę, że idąc, powłóczy lekko nogami. Jedyną rzeczą, która jej się w nim podobała, były krótko obcięte włosy. Wszystko inne nie przemawiało do niej w najmniejszym stopniu, choć podejrzewała, że większość kobiet była pod wrażeniem jego pięknego uśmiechu i wysportowanej sylwetki. Kiedy powieka przestała drgać, Jose n przyznała w duchu, że w tym momencie nie jest osobą najżyczliwiej nastawioną do otoczenia. Czy można jednak wymagać od niej życzliwości, jeśli się weźmie pod uwagę to gówniane zadanie, jakie jej powierzono? Jako szefowa projektu zarządzała kiedyś dużymi eventami w Ratuszu. Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Teraz musiała zająć się tym, czym nikt inny nie chciał. Najchętniej rzuciłaby tę pracę, tak bardzo czuła się wykończona. Nie była jednak pewna, czy chce, żeby to właśnie Anita z Midbanku była jej ostatnią klientką po dziesięciu latach w agencji eventowej. Musiała przyznać w duchu, że ten babsztyl prawie zdusił w niej resztki motywacji. Jose n miała zorganizować dla Midbanku oraz jego dwóch niemieckich klientów dwudniową konferencję w Yasuragi. Agencja Alfa Communication przeznaczyła na to zlecenie czterdzieści godzin. Jose n dawno przekroczyła ten czas, a do mety wciąż było daleko. Chociaż agencja nie liczyła sobie za nadgodziny, szef uznał, że Jose n powinna nadal robić dobrą minę do złej gry, ponieważ może to zaprocentować większym zleceniem w przyszłości. Jose n wcale by się nie zdziwiła, gdyby Midbank w ostatniej chwili odwołał konferencję. W żadne przyszłe zlecenie ani trochę nie wierzyła, nie odważyła się jednak
odmówić szefowi. Była pewna, że gdyby tak zrobiła, to ewentualne zlecenie oddano by komuś innemu. Szef nie miał do niej zaufania, ponieważ poszła na urlop macierzyński. Po urodzeniu Julii w pracy miała coraz bardziej pod górkę. Gdy wróciła po rocznym urlopie, byli tak zadowoleni z jej zastępczyni, że nie pozwolili, aby przejęła jej obowiązki. Jose n dostała inne, gorsze zadania i teraz odpowiadała między innymi za centralę telefoniczną. Było to tak poniżające, że brakowało jej słów. Poza tym wydzwaniano do niej przez całą dobę, nawet jeśli zostawała w domu z chorym dzieckiem. Szef nie rozumiał, co to znaczy, ponieważ jego chorym synem zawsze zajmowała się żona albo opiekunka. Na wieść o tym, że drugie dziecko Jose n jest w drodze, omal nie dostał zawału, ale w końcu wykrztusił z siebie gratulacje. Po zawiadomieniu o trzeciej ciąży zapewne próbował spuścić jej umowę w ubikacji. – Oto pierwszy apartament, Mezame – powiedział Peter, przerywając jej rozmyślania. – To w zasadzie sypialnia z pięcioma łóżkami. Zajrzała do środka. – Nie, to nie to. Musi być jedno- albo dwuosobowy. – W takim razie ten będzie lepszy. Nazywa się Wa – odparł Peter i otworzył drzwi do kolejnego pokoju. – O tak, jest o wiele lepszy. Może mimo wszystko będzie dobrze, pomyślała. Miniapartamenty Chikara i Kokoro też były eleganckie, szczególnie łazienki. Poza tym znajdowały się obok siebie, zgodnie z życzeniem Midbanku. Jose n czuła, jak poprawia jej się humor. Ten Berg naprawdę mógł mieć coś ważnego do załatwienia. Przypomniała sobie o postanowieniu, że nie będzie oceniać ludzi pochopnie. W szybkim tempie obejrzeli pozostałe apartamenty i pokoje. Na koniec Peter pomógł jej zarezerwować osiem z nich. Wreszcie Jose n podziękowała i ruszyła do wyjścia. Na twarzy Petera odmalowała się ulga. Szła do samochodu, kiedy po raz kolejny zadzwonił telefon. Poczuła, że się spina. Tym bardziej że na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Anity Dahlqvist. W końcu odebrała. – Jose n Eriksson, Alfa Communication – oznajmiła tak przyjaznym tonem, na jaki było ją stać. – Cześć, tu Anita Dahlqvist z Midbanku! Od ponad godziny próbuję się z tobą skontaktować – powiedziała Anita i umilkła, najwyraźniej czekając, aż Jose n wyjaśni, dlaczego nie odbierała. Josefin wzięła głęboki oddech. – Miałam spotkanie z kierownikiem hotelu w Hasseludden. – Aha, i co, wszystko dobrze? – Doskonale, zarezerwowałam cztery apartamenty i cztery pokoje dwuosobowe, tak jak się umawiałyśmy. – Okej, zobaczymy, czy to wystarczy. Jeszcze nie jestem pewna, ile osób z niemieckiego banku się zjawi, ale dam znać. – To już za dwa dni – przypomniała Josefin. – Tak, nie zapomniałam – odparła Anita wesoło, nie zrozumiawszy przytyku. – Stefana Antonssona niepokoją trochę te ich cienkie kimona. Martwi się, że będzie w nich za zimno. Czy jest jakaś ocieplana wersja? Anita nadal zadawała pytania, ale Jose n nie miała szansy na nie odpowiedzieć.
Wstrzymała się z wyjeżdżaniem z parkingu, nie była bowiem pewna, czy da radę jednocześnie prowadzić i słuchać tego ględzenia. – Poza tym chcielibyśmy, żeby w pokojach na gości czekały: pasta z igieł sosnowych, zestaw kosmetyków spa, butelka markowego szampana oraz kosz z owocami. I może orchidea. – Zastrzel mnie. – Co proszę? – Nic, nic. – Byłoby dobrze, gdybyś mi nie przerywała, w przeciwnym razie może mi umknąć jakiś ważny szczegół! No właśnie: musisz odwołać hummera i załatwić inny transport z Arlandy. Niemcy martwią się, że będzie za ciasno. Zdaje się, że Antonsson rozważa teraz limuzynę. Perłowobiałą. – Ale… Klik. Jose n nie wierzyła własnym uszom. To wszystko musiało być jednym wielkim żartem. Pracowała w agencji eventowej czy w przedszkolu? Nie, chyba o wiele ciekawiej i sensowniej jest być pedagogiem, niż usługiwać kretynom. A skoro mowa o kretynach: jej siostra nadal ją ignorowała. Miała dość. Pochyliła się nad kierownicą i zaczęła głośno płakać. 4 BYŁ NAJWYŻSZY CZAS, żeby wracać do domu, lecz Peter Berg utknął w biurze. Wprawdzie obiecał, że przyjedzie na lunch, ale minęła druga, a on od rana ledwo miał czas pójść do toalety czy nalać sobie kawy. Dziennikarze dzwonili bez przerwy. A zamierzał po przyjeździe do pracy uporać się tylko z kilkoma zaległymi dokumentami i spotkać się z Jose n Eriksson. Drgnął, widząc w monitorze swoje niewyraźne odbicie. Był oczywiście zmęczony, ale nie miał pojęcia, że wygląda na aż tak skonanego. Przez Susannę Tamm i Jose n nawet nie ruszył faktur. Musiały jeszcze poczekać. Zainteresowanie mediów zdawało się niewyczerpane, pytaniom nie było końca. Peter pomyślał o swoim odbiciu i pożałował, że zgodził się na wywiad, który nieco później tego popołudnia chciała z nim przeprowadzić telewizja. Nie miał ani czasu, ani siły, żeby się przygotować. Nie szkodzi, i tak z pewnością wszystko pójdzie gładko. Znowu zadzwonił telefon, Peter wiedział, że ignorowanie go nie jest dobrym pomysłem. Dziennikarze nie mieli w zwyczaju dawać za wygraną po kilku marnych próbach. Wziął głęboki oddech, żeby się zresetować, i karnie podniósł słuchawkę. – Peter Berg, kierownik hotelu w Yasuragi Hasseludden. – Dzień dobry, jestem dziennikarką „Svenska Dagbladet” i mam kilka pytań dotyczących Susanny Tamm. Czy znalazłby pan wolną minutę? – rozległ się kobiecy głos. – Minutę tak. Wszyscy mówili o minucie, ale nikt nie sprawdzał, kiedy rozmowa się rozpoczęła. Może był to tylko sposób, żeby rozmówca się nie wymigiwał? – Kto znalazł Susannę Tamm? – zaczęła dziennikarka. – Jeden z pracowników, więcej nie mogę powiedzieć.
– Jak to się odbyło? Peter nie był pewien, jak wiele może zdradzić, postanowił jednak omijać delikatne kwestie. – Wczesnym rankiem znaleziono ją nieprzytomną w naszym spa. Minuta prawie minęła, ale dziennikarka najwyraźniej nie zamierzała kończyć wywiadu. Przeciwnie. – Bardzo proszę zrelacjonować przebieg wypadków od chwili znalezienia Susanny Tamm do przyjazdu karetki. – Szybko poinformowano mnie, co się stało, i pobiegłem na miejsce. Myślałem najpierw, że Susanna Tamm nie żyje, ale po chwili udało mi się wyczuć puls i zadzwoniłem po karetkę. Pozwolił sobie na to niewinne kłamstwo, ponieważ nie rozpoznał od razu aktorki, lecz nie widział powodu, żeby opowiadać o tym całej Szwecji. – Byłem tak zajęty sprawdzaniem, czy kobieta żyje, że na początku nawet się jej nie przyjrzałem. Dopiero później uświadomiłem sobie, kim jest. – Widział ją pan kiedyś na scenie? Peter odchrząknął. – Tak, oczywiście. – W jakim przedstawieniu? – Nie pamiętam. Zestresowany utkwił wzrok w tykającym zegarze. Wywiad trwał już pięć minut. Co za różnica, czy widział ją na scenie, czy nie? – Może Piaf, Hamlet albo Oczyszczenie? W końcu przez lata brała udział niemal we wszystkich dużych spektaklach w Dramaten i Teatrze Miejskim w Sztokholmie. – Nie chodzę zbyt często do teatru, ale prawie codziennie oglądam ją w ekranizacjach powieści Astrid Lindgren. Mam małe dzieci – odpowiedział tak spokojnie, jak potrafił. – Jesienią występowała gościnnie w Rättviku w sztuce Samobójstwo. To sztuka o nieszczęśliwej kobiecie, która postanawia odebrać sobie życie w miejscu publicznym, bo tak bardzo się boi, że nikt jej nie znajdzie. – Nie miałem o tym pojęcia – odparł szczerze. – Nie znam tej sztuki. – Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzi pan? Czy w Hasseludden zdarzają się wypadki? Może ktoś złamał nogę albo dostał ataku serca? Może jakiemuś dziecku groziło utonięcie w waszym basenie? – Nie, coś tak poważnego wydarzyło się po raz pierwszy. Oczywiście bywało, że ten czy ów gość poślizgnął się na kamiennej posadzce i uderzył, Peter jednak nie czuł się w obowiązku informować o tym dziennikarki. – Swego czasu dużo się pisało o tych bakteriach. Legionella, zgadza się? – Tak, ale to nie było za mojej kadencji. Jeżeli ta sprawa panią interesuje, proszę się kontaktować z naszym dyrektorem generalnym, Nilsem Wedénem. – Nie ma takiej potrzeby. Mogę zajrzeć do archiwum prasowego. Na koniec chciałabym zapytać, czy odniósł pan wrażenie, że w grę może tu wchodzić coś innego niż wypadek albo choroba? Peter zaczął się wiercić na krześle. – Co na przykład?
– Chodzi mi o to, czy nie odniósł pan wrażenia, że mogło zostać popełnione przestępstwo? Sam pan mówi, że przez wszystkie te lata w spa nie zdarzył się żaden wypadek. Pomyślałam więc, że może ktoś zrobił jej krzywdę? – Nie przyszło mi to do głowy – odparł Peter zaskoczony pytaniem. – Naprawdę wyglądało to na nagłą niedyspozycję. – Czy w sprawę została zaangażowana policja? – Nie, tylko personel medyczny. – Dziękuję, to już wszystko. Minęło dokładnie siedem minut i trzydzieści sekund, Peter Berg ponownie spojrzał na ekran komputera. Udało mu się zadowolić dziennikarkę, ale sam nie czuł się usatysfakcjonowany. Czy w tym, co sugerowała, mogło być ziarnko prawdy? Szybko wstał. Zignorował dzwoniący telefon. Rzucił okiem na wyświetlacz, który informował, że dzwoni Anna. Kiedy telefon ucichł, wysłał wiadomość, że do domu wróci dopiero wieczorem. Filiżanka kawy była konieczna, żeby oczyścić głowę. Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku automatu. Tym razem nic go nie zatrzyma. Nawet telefon od Anny. Jeżeli to coś z dziećmi, pewnie zadzwoni znowu albo wyśle esemesa. Praca kierownika hotelu pochłaniała większą część jego czasu, odpędził więc poczucie winy. To nie jego wina, że Susanna Tamm rozchorowała się w jego ośrodku spa i że nie będzie mógł wrócić do domu zgodnie z obietnicą. 5 Taksówka zatrzymała się pod Grand Hôtelem i Bengt Wallin zapłacił kartą. Ingrid Wallin uśmiechnęła się w duchu. A więc to była jego niespodzianka. Mieli ponownie przeżyć noc poślubną sprzed pięćdziesięciu lat. Wtedy również mieszkali w tym szacownym stołecznym hotelu. Podczas długiego wspólnego życia nigdy więcej tu nie gościli. Nie dlatego, że nie chcieli, po prostu mieszkali czterysta kilometrów na północ od Sztokholmu. Serce zaczęło jej szybciej bić, ale po chwili wróciła myślami do swojej tajemnicy i posmutniała. Z każdym kolejnym dniem coraz trudniej jej było sobie wyobrazić, jak powie o tym Bengtowi – dosyć miał własnych dolegliwości. Wkrótce jednak nie będzie mogła ukryć choroby, która w gwałtownym tempie rozprzestrzeniała się w jej organizmie. Pogrążona w myślach drgnęła, gdy po jej stronie otworzyły się drzwi taksówki. Na chodniku stał Bengt i podawał jej rękę. – Dziękuję, poradzę sobie – powiedziała i wysiadła o własnych siłach. Za nic w świecie nie mogła się pogodzić z faktem, że potrzebuje pomocy przy wysiadaniu z samochodu, a z pewnością będzie jeszcze gorzej. Podmuch zimnego wiatru uderzył ją tak mocno, że oczy zaszły jej łzami. Uprzejmy taksówkarz podał jej laskę i brązową walizkę na kółkach. Następnie szybko wskoczył do samochodu i zniknął w śnieżycy. Odwróciwszy się, ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że Bengt idzie w kierunku promu zacumowanego przy Strömkajen. Niepewnie ruszyła za nim. Co on kombinuje? Dlaczego nie wchodzi do Grand Hôtelu? Bengt zatrzymał się przy nabrzeżu i odwrócił się do niej z przebiegłym uśmiechem. – Podaj mi walizkę. Ingrid nic nie powiedziała, ale podróży promem w środku zimy nie zaliczyłaby do
przyjemności. Miała skłonność do choroby morskiej. Poza tym przeprawa przez lód była chyba niemożliwa? Nie miała pojęcia, co planuje Bengt, i poczuła rozczarowanie na myśl, że pewnie nigdy nie będą mieli okazji zamieszkać w Grand Hôtelu. Usiedli obok siebie na przykrytej poduszką drewnianej ławce. Poluzowała trochę szalik i rozpięła kilka guzików płaszcza. Silnik zaczął pracować. Poczuła drżenie pod stopami. – Hasseludden – powiedział w końcu Bengt. – Wreszcie będziesz miała okazję odwiedzić Yasuragi, o którym tyle mówiłaś. Spojrzała ze zdziwieniem na męża i się uśmiechnęła. – Nie mam pojęcia, jak ci się udało to wyłapać. – Chyba powinienem podziękować aparatowi słuchowemu – zażartował i wziął ją za rękę. Zostawili za sobą pomost i Grand Hôtel, minęli pogrążony w mroku zamek, Slussen, windę Katarina i ceglaste budynki, w których prezentowano wspaniałe wystawy fotogra czne. Ingrid odwróciła głowę, popatrzyła na Djurgården i zaczęła się zastanawiać, co też stało się z wesołym miasteczkiem Gröna Lund. Niebieska kolejka górska rozmnożyła się: teraz miała również warianty oletowy, czerwony i biało-brązowy. Za moich czasów wyglądało to inaczej, pomyślała. Przynajmniej wieża Kaknäs się nie zmieniła. Była dokładnie tak samo szara i nieciekawa, jak ją zapamiętała. Bengt poszedł zapłacić za bilety, ona zaś postanowiła, że jeszcze trochę poczeka z przykrą wiadomością. Teraz, w drodze do słynnego spa, nie chciała psuć atmosfery. Marzyła o Yasuragi od czasu, kiedy ich córka Charlotta przyniosła do domu książkę na temat tego miejsca. W ascetycznie urządzonych wnętrzach, prostych strojach i gorących źródłach było coś wyjątkowego. Samo przeglądanie książki sprawiło, że wypełniła ją harmonia. Nigdy nie przypuszczała, że tam pojedzie. Dopłynięcie do pomostu w Hasseludden zajęło niecałe pół godziny. Śnieżyca przybrała na sile i po wyjściu na ląd Ingrid rozejrzała się z niepokojem. Prom popłynął dalej w kierunku Gåshaga. Zostali zupełnie sami. Zaczynało się ściemniać i choć na to liczyła, nie czekała na nich żadna taksówka. – Gdzie właściwie jest Yasuragi? – zapytała nerwowo. Bengt potrząsnął głową. – Myślałem, że będzie dokładnie tutaj, ponieważ ten pomost nazywa się Hasseludden – odparł i wskazał tabliczkę, na której rzeczywiście widniała ta nazwa, wypisana dużymi czarnymi literami na białym tle. – Tak się nazywa cała ta dzielnica, nie tylko hotel – wyjaśniła Ingrid zmęczonym głosem i zadrżała z zimna. Pomyślała, że przy takiej temperaturze zbyt długo nie wytrzyma. Nie było kogo zapytać o drogę. Ingrid nagle poczuła ogromne zmęczenie. Wiedziała, że nie da rady długo brodzić w śniegu. Na nierównym terenie nawet środki przeciwbólowe nie były w stanie jej ulżyć. Idąc pod górę, dobrnęli do ślepej uliczki. Zobaczyła trzy czerwone wille: jedną na wprost i jedną po każdej stronie drogi. Zanim zdążyła pomyśleć, że być może powinni zapukać do drzwi którejś z nich, pojawił się samochód. Bengt pomachał ręką, kierowca zahamował i opuścił szybę. Był to młody mężczyzna. Na tylnym siedzeniu miał dwa puste foteliki dziecięce. Potrząsnął głową z uśmiechem. – Latem można iść ścieżką przez las albo asfaltowym deptakiem. Teraz najkrótsze drogi są zasypane. Chętnie państwa podwiozę do hotelu – zaproponował. Zgodzili się bez wahania.
Mężczyzna powiedział, że on i jego rodzina mieszkają w pobliżu. Zawiózł ich aż pod wejście. Podziękowali za przysługę. Automatyczne drzwi spa otworzyły się i weszli do ciepłego wnętrza. Ingrid wreszcie mogła się odprężyć. Blondynka w granatowym kimonie, stojąca za wysoką drewnianą ladą recepcji, przywitała ich i oznajmiła, że zgodnie z życzeniem Bengta dostali pokój, z którego było blisko na basen. – Na szóstą trzydzieści mają państwo zarezerwowaną kolację w restauracji piętro wyżej. Można wejść schodami albo wjechać windą – poinformowała uprzejmie, po czym opisała, jak dojść do pokoju. Po drodze na szczęście nie było żadnych schodów. Ingrid chciała się odwrócić i wziąć z półki kimono. W tym momencie z rąk wypadła jej torebka i z hukiem uderzyła o podłogę. Ktoś z personelu pomógł jej pozbierać portfel, opakowanie plastrów przeciwbólowych i szminkę. Zawstydzona opuściła wraz z Bengtem lobby i ruszyła wąskim korytarzem do pokoju. Nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie jest to spa. Korytarz zdawał się nie mieć końca. Prawie na samym końcu zobaczyli wreszcie swój pokój, numer 327. Karta sprawiała problemy, w końcu Bengtowi udało się otworzyć drzwi. Wszedł do środka i postawił walizkę na ławce w przedpokoju. Ingrid została na zewnątrz i walczyła ze swoją walizką, która utknęła w drzwiach. – Ojej, jaki mały pokój! – wykrzyknął zdziwiony Bengt. – I zdaje się, że nie ma telewizora! Ingrid zastanawiała się w duchu, gdzie się podział jej mąż dżentelmen, ten, który zawsze przepuszczał kobiety przodem. Poza tym zirytowało ją, że telewizor był dla niego taki ważny. – Widzisz te łóżka? Są na podłodze! Położymy się, ale jak, do licha, mamy wstać? – narzekał dalej. Ingrid szarpnęła walizkę tak mocno, że udało jej się wciągnąć ją do pokoju. Następnie podeszła do Bengta i odsunęła pokryty materiałem panel. – Proszę, jest telewizor – oznajmiła i pokazała mu czarny płaski ekran. – Ze wstawaniem będziemy sobie pomagać, bo dzielna z nas para. A teraz, zamiast marudzić, chodźmy na basen. W końcu to tam będziemy spędzać większość czasu. Bengt wymruczał coś, czego nie dało się zrozumieć, ale nie miał więcej uwag. Na podwójnym łóżku leżały ciemne kimona z japońskimi znakami. Przebrali się w ciszy, po czym wyszli na korytarz, kierując się w stronę basenu, który znajdował się dwa piętra niżej. Trochę trudno było im się zorientować, którędy mają iść, ale zdążyli na lekcje mycia się na sposób japoński. Kąpielowa, która stosownie do miejsca była Japonką, powitała ich i dała znak, żeby usiedli na okrągłych poduszkach razem z kilkorgiem innych gości w podobnych strojach. Należało napełnić wiaderko wodą, zanurzyć w nim mały ręcznik, a następnie drobnymi ruchami przesuwać go po ciele w kierunku serca. Potem trzeba było nabierać wiaderkiem wodę i wylewać ją sobie na głowę tak, by spływała po całym ciele. Ingrid zaczęła się zastanawiać, czy będzie się czuła komfortowo, siedząc nago na drewnianym stołeczku wśród innych kobiet – była w końcu taka stara. Kąpielowa zakończyła instruktaż w tradycyjny sposób: uderzyła pałeczką w misę tybetańską. Dźwięk długo wybrzmiewał. Potem Ingrid wstała z wysiłkiem i uzgodniła z Bengtem, że za pół godziny spotkają się przy basenie. Uśmiechnięta kąpielowa nie ruszała się z miejsca, więc Ingrid wykorzystała okazję, żeby zadać jej pytanie.
– Co oznaczają te japońskie symbole na kimonie? – Fuku oznacza szczęście, kotobuki prawdziwą radość i długie życie – odparła. – Jak ładnie – odpowiedziała Ingrid, wzięła pod pachę swój rattanowy kosz i wyszła. Gdzieś przeczytała hasło: „Witamy w świecie, w którym wszystko toczy się powoli”, i nie mogła sobie wyobrazić lepszego miejsca dla emerytki. Może w tym otoczeniu będzie mogła opowiedzieć Bengtowi o złośliwym guzie w swoim ciele? Weszła do cichej umywalni, zastanawiając się, kiedy powinna poruszyć ten temat. Nie po kolacji. Może jutro przy śniadaniu. 6 W ciągu siedmiu lat spędzonych na stanowisku dyrektora generalnego Yasuragi Nils Wedén nigdy nie przeżył czegoś podobnego. Susanna Tamm z całą pewnością nie była pierwszą klientką cierpiącą na cukrzycę albo depresję. Niegroźne wypadki oczywiście się zdarzały, kilka osób poślizgnęło się na posadzce, zanim położono ry owaną drewnianą podłogę. Siedząc przy biurku, Nils pogrążył się w rozmyślaniach. Wiedział, że za rządów jego poprzednika, w sierpniu 2001 roku, pewna kobieta po wizycie w Hasseludden zachorowała na groźną odmianę zapalenia płuc, zwaną chorobą legionistów. Żeby odświeżyć sobie pamięć, sięgnął po segregator z wycinkami z gazet. Szybko znalazł artykuł, o który mu chodziło. W hotelowych prysznicach wykryto bakterie z rodzaju Legionella. Trzeba było zamknąć ośrodek na dziesięć dni, żeby całkowicie oczyścić system i pobrać kolejne próbki. Poszkodowana kobieta przeżyła, ale gdyby nie miała odpowiedniej opieki medycznej, mogła umrzeć. Na szczęście nikt poza nią nie zachorował. Długa przerwa była katastrofalna dla nansów obiektu i zaowocowała ciągnącym się kon iktem z rmą ubezpieczeniową. Sześć lat temu dotarły do niego alarmujące informacje o możliwym kolejnym zakażeniu bakteriami Legionella. Był wtedy dobrze przygotowany i wiedział, co ma robić. Teraz przerzucił kilka stron w segregatorze. Te artykuły w zasadzie znał na pamięć. Dziennikarze oszaleli, gdy wyszło na jaw, że rutynowa kontrola w Yasuragi wykazała obecność bakterii Legionella w kranie w toalecie jednej z restauracji. Poruszenie było wyjątkowo duże, ponieważ zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Bez wahania podjął decyzję o zamknięciu obiektu do czasu otrzymania wyników badań nowych próbek. Nie wykazały one jednak obecności bakterii. Nils spojrzał na swoje zdjęcie w gazecie z tamtego czasu: już wtedy miał siwe włosy, lecz jego oczy wyrażały apetyt na życie, twarz była nieco bardziej okrągła niż dziś, a do tego opalona po świętach spędzonych w Malezji z żoną i synami. Minęło sześć lat… Czuł się starszy o dobrych szesnaście i to przede wszystkim psychicznie. W 2006 roku doskonale poradził sobie z dziennikarzami, choć był nowy na tym stanowisku. Tamte wydarzenia dały mu wyobrażenie o rozmiarach burzy medialnej, jaka może się rozpętać, kiedy dzieje się coś godnego uwagi. Telefon dzwoni co chwilę i kolejny dziennikarz domaga się odpowiedzi na pytania, które zadawali poprzednio jego koledzy… Na samą myśl, że mógłby znów być na to narażony, Nils zadrżał. Całe szczęście, że teraz kontaktami z prasą zajmuje się Peter Berg.
Włożył stary artykuł do szu ady biurka, żeby nie przypominał mu o wieku, który coraz częściej daje o sobie znać. Typowe, że rozchorowała się akurat krajowa drama queen – Susanna Tamm, a nie ktoś nieznany. To oczywiście kompletnie zmienia sytuację. Omiótł spojrzeniem gabinet. Był zmęczony i niespokojny, wydarzenia tego dnia nadwyrężyły jego siły. Już dawno powinien iść do domu, zegar wskazywał dziewiątą z minutami. Ponieważ nie miał do kogo wracać, nie ruszał się z miejsca. Wszystko było lepsze od pustego domu, który przypominał mu o samotności. Żeby zabić czas, zajrzał na kilka stron z wiadomościami. Zauważył, że nazwisko Susanny Tamm pojawia się niemal wszędzie. Lubiana aktorka ponoć nadal żyła, ale leżała w śpiączce. Był przekonany, że jutro w każdej gazecie pojawią się spekulacje na temat tego, co się wydarzyło. Przykry był jedynie fakt, że w tym kontekście dziennikarze wspomną o Hasseludden. I tak hotel miał mniej gości niż kiedykolwiek, choć luty był uważany za szczyt sezonu. Pewna duża rma właśnie odwołała umówioną konferencję i pewnie nie minie wiele godzin, zanim jakiś ciekawski dziennikarz połączy te dwa fakty. Oczami wyobraźni widział nagłówek: „Goście unikają luksusowego spa, w którym wydarzył się wypadek”. Nagle butelka koniaku w szu adzie biurka zaczęła się wydawać niezwykle kusząca. Zanim zakończył pracę, rzucił okiem na e-maile. Nic nowego ani od Evy, ani od chłopców. To przesądziło sprawę. Nils wysunął szu adę i wypił kilka łyków prosto z butelki. Wiedział, że ze względu na personel powinien trzymać fason, ale było już po godzinach. Pracownicy potrzebowali każdego możliwego wsparcia i motywacji zwłaszcza teraz, bo branża radziła sobie nie najlepiej. I dostaną to wszystko, ale jutro. On do jutra wytrzeźwieje. Koniak palił go w gardło. Wziął jeszcze jeden łyk i pomyślał o Evie. W tej chwili zrobiłby wszystko, żeby jeszcze raz ją przytulić, choćby tylko na sekundę. Mimo podejmowanych wysiłków nie potra ł pojąć, dlaczego pozwolił jej odejść. Przecież była dla niego wszystkim. Jego zdenerwowanie wzrosło pod wpływem myśli, że wyrzekł się rodziny ze względu na pracę. Uznawał za oczywiste, że dobre stanowisko i wysokie dochody to coś, o co warto walczyć. Wyniósł z domu tradycyjny obraz rodziny, w którym mężczyzna jest żywicielem, a kobieta zajmuje się domem. Nie widział w tym nic dziwnego. Wiele lat zajęło mu zrozumienie, że ma to swoje złe strony. Póki dzieci były małe, przekonywał sam siebie, że to on jest w domu bohaterem, ponieważ przynosi pieniądze na jedzenie, czynsz i wyjazdy. To jego zasługa, że chłopcy mieli porządne kombinezony, nowe rowery i że mogli pójść do szkoły hokejowej. Teraz, kiedy na wszystko było za późno, zrozumiał, do czego doprowadził taki podział obowiązków. Eva lepiej na tym wyszła. Czym bowiem były pieniądze w porównaniu z miłością i zaufaniem synów? Koniak od razu uderzył mu do głowy. Nils kontynuował rozmyślania o swojej porażce. Zastanawiał się, czy ich małżeństwo dałoby się uratować, gdyby Eva mogła zdawać na medycynę, tak jak chciała. Co by się stało, gdyby nie zbył śmiechem jej chęci studiowania tylko dlatego, że sam chciał robić karierę? Nic dziwnego, że zrobiła się zgorzkniała. Wypił jeszcze łyk i poczuł wstyd. Eva tęskniła za tym, aby być widzianą i docenianą. Nie dał jej tego i teraz czuł się bezwartościowy. Przez lata oparcie miała tylko w synach. Po rozwodzie chcieli mieszkać u niej, bo z nią czuli się bezpiecznie. Żadne pieniądze świata nie byłyby w stanie tego zmienić. Nils stanął na chwiejnych nogach. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie usiąść za