NINNI
SCHULMAN
DZIEWCZYNA
ZE ŚNIEGIEM WE WŁOSACH
Przekład
EWA CHMIELEWSKA-TOMCZAK
Tytuł oryginału Flickan med snö i håret
Signe i Svenovi
Musiał tylko otworzyć bagażnik,
skrępować sznurem jej drobne
nadgarstki i wskazać na dom, by zaczęła
iść pod górę. Bez protestów. Bez płaczu.
Już się poddała. Albo nie miała siły
dłużej krzyczeć.
Zmrok zapadał szybko. Nie widział
jeziora, które wcześniej migało między
brzozami poniżej zabudowań, ale słyszał
jeżdżące po lodzie skutery. Przynajmniej
dwa. Tego nie wziął
pod uwagę.
Małe płatki śniegu osiadały na jej
włosach zebranych w koński ogon.
Zauważył, że z trudem utrzymuje
równowagę z rękami związanymi na
plecach. Chociaż była filigranowa, parę
razy załamał się pod nią zmrożony śnieg.
Nic jednak nie powiedziała, tylko cicho
jęknęła.
Raz odwróciła głowę, próbując spojrzeć
mu w oczy, ale nie zdobył się na to, by
jej pomóc. Zamiast tego popchnął ją do
przodu. Musiał się z tym uwinąć, zanim
ktoś nadejdzie.
Chociaż było tak zimno, że oddech
zamarzał w powietrzu, czuł spływający
pod pachami pot i nie mógł się
powstrzymać od rozglądania wokół
przez cały czas, mimo że sam przy tym
omal nie stracił równowagi.
Jak sobie z tym poradzę?
Kilka metrów od frontowej ściany domu
znów załamał się pod nią śnieg. Tym
razem zapadła się głęboko i stała w nim
aż po uda. Wtedy wyjął pistolet. Drżały
mu ręce, kiedy zdjął
grubą rękawicę i wycelował.
Strzał.
Upadła do przodu, twarzą w puszysty
śnieg, i znieruchomiała. Tylko z jej ust
wydobył
się dziwny gardłowy dźwięk. Nigdy
czegoś podobnego nie słyszał.
Nie chcąc patrzeć na wypływającą z tyłu
głowy krew, wrócił do samochodu,
przedzierając się przez śnieg wielkimi
krokami.
Tylko bez paniki. Tylko bez paniki.
Trząsł się jak w febrze, kiedy wyjmował
z bagażnika łopatę. Pot kleił mu do ciała
sportowy sweter Helly Hansen.
Kiedy dotarło do niego, co musi zrobić,
długo się zastanawiał nad miejscem
ukrycia ciała. Najlepszym
rozwiązaniem, na jakie wpadł, było
ukrycie go w jakimś pewnym miejscu i
zakopanie w lesie, gdy odtaje ziemia. W
nocy taki pomysł wydawał się logiczny.
Teraz już nie. Jak da radę tam wrócić,
wejść i...
Ale teraz nie było już alternatywy.
Dziewczyna nie żyła.
Pokrywa śnieżna przed ziemianką na
skraju lasu była bardziej zbita, niż się
wydawało na pierwszy rzut oka, i
odgarnięcie jej sprzed drzwi zajęło mu
dużo więcej czasu, niż zakładał. Kiedy
wreszcie skończył, świeży śnieg okrył
drobne ciało koło domu warstwą cienką
jak puder.
Oparł łopatę o ścianę, jak porządny
gospodarz po dobrze wykonanej pracy,
zdjął gruby haczyk i otworzył drzwi.
Potem podkradł się do niej, ostrożnie,
jak gdyby nagle mogła usiąść i spojrzeć
mu w oczy.
Jej nogi wmarzły w śnieg i zaczął kopać
rękami wzdłuż ud. Zamarznięty śnieg
przywierał mu do nadgarstków,
przywodząc na myśl wspomnienie
budowy wszystkich igloo w
dzieciństwie. Kiedy ocenił, że otwór
jest wystarczająco duży, chwycił ją pod
pachy i wyciągnął. Krew, gęsta i
ciemnosina, zastygła już w jej włosach,
a prawe oko spoglądało wprost na
niego. Reszty twarzy nie dało się
rozpoznać.
Kiedy wyciągnął ciało z dziury, zaczął
je rozbierać. Ubrania kładł z tyłu na
stos. Była za chuda, pomyślał. Żebra
odznaczały się wyraźnie poniżej
krągłych dziewczęcych piersi.
Kiedy wyciągał z kieszeni czarne worki
na śmieci i długą plastikową taśmę,
usłyszał
zbliżające się skutery.
Cholera!
Nie namyślając się, chwycił cienkie
nadgarstki i zaczął ciągnąć dziewczynę
po podwórzu do ziemianki. Wewnątrz
pachniało chłodem i ziemią. Jako
dziecko nigdy nie odważył się tam
wejść, panicznie bojąc się pająków.
Podłoga była starannie zamieciona, a
przy jednej ze ścian znajdowała się
pusta półka z dwoma zapomnianymi
kartonami raków, pod kątem prostym do
jej brzegu.
Wciągnął ciało najdalej, jak się dało, i
schylając się, wyszedł pospiesznie na
zewnątrz.
Musiał stąd wyjść.
Odgłos skuterów przybrał na sile,
pewnie były teraz przy samym brzegu.
Pomyślał o krwi na śniegu i
samochodzie zaparkowanym niżej przy
drodze.
Grudy śniegu i lodu wbiły się pod dolne
zawiasy i drzwi, których nie dało się
teraz zamknąć.
Zaklął pod nosem, ciężko pracując
łopatą.
Kiedy się poddał, została szczelina o
szerokości dziesięciu centymetrów.
Zobaczył z irytacją, że z przodu i na
rękawach kurtki ma wielkie plamy krwi,
choć tak bardzo starał się uważać.
Zasypał śniegiem ślady krwi przy
narożniku domu i zgarnął ubrania
dziewczyny. Nie mógł nic poradzić na
długi jasnoróżowy ślad ciągnący się do
drzwi piwnicy. Teraz przynajmniej mam
to za sobą, pomyślał, wracając w
pośpiechu do samochodu.
Nareszcie było po wszystkim.
Rozdział 1
Magdalena Hansson podniosła szklankę
wina do swojego odbicia w ciemnej
okiennej szybie.
– Szczęśliwego Nowego Roku.
Szczęśliwego cholernego Nowego Roku.
Uśmiechnęła się ironicznie, upiła mały
łyk i znów spojrzała sobie w oczy, tak
jakby była na imprezie. Uśmiech zastygł
nagle na jej twarzy i znieruchomiała.
Nieumyte włosy miała związane w
koński ogon, żeby jej nie przeszkadzały,
kiedy schylała się nad kartonami z
przeprowadzki. W dodatku w szybie
było widać, że pod oczami ma ciemne
sińce, a stary dres jest pochlapany
malarską farbą.
Za oknem wciąż padały płatki śniegu,
duże i lekkie jak dmuchawce.
Magdalena zgasiła stojącą lampę, żeby
wyjrzeć na dwór. Nie było widać
jeziora ani pomostu. Długi żywopłot z
krzewów malin wystawał ze śniegu na
granicy podwórka. Rozpoznała również
pojedyncze krzaki jagód i dwie jabłonie,
ale zapomniała spytać, jaki to gatunek.
Lato wydawało jej się tak odległe, kiedy
spisywała umowę. We wszystkich
możliwych aspektach.
Muszę kupić szuflę do śniegu,
pomyślała. Jeśli w ogóle uda mi się
jutro stąd wydostać.
Znów zapaliła lampę, upiła kolejny łyk
wina i odstawiła kieliszek na najbliższy
karton.
Małe rozsuwane łóżko stało samotnie w
kącie. Magdalena próbowała przywołać
obraz Nilsa śpiącego w piżamce ze
Spidermanem, ale jej się nie udało.
Zamiast tego dalej ustawiała na półce
dziecięce książeczki, starając się
kierować myśli w bardziej bezpieczne
rejony.
Opróżniła karton prawie w całości,
kiedy na jego dnie zobaczyła album z
Hanoi.
Wyjęła go ostrożnie i pogłaskała
pikowaną okładkę, którą szyła, kiedy
Nils spał w ciągu dnia ich pierwszej
zimy. Potem rozwiązała taśmę z
materiału i usiadła na podłodze.
On tam był, jej śliczny chłopczyk. W
żółtych śpioszkach frotte w łóżeczku w
domu dziecka, płaczący pierwszej nocy
w pokoju hotelowym. Potem zasnął,
pewnie z wyczerpania, z małym
zadartym noskiem wciśniętym w szyję
Ludviga.
Zauważyła łzy dopiero wtedy, gdy
spadły na zdjęcia z podróży do domu.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Magdalena zerwała się i zaczęła biegać
po mieszkaniu, by znaleźć przenośną
słuchawkę, wycierając jednocześnie
twarz rękawem swetra. Znalazła w
końcu telefon na stosie
nieuporządkowanej poczty na
kuchennym stole.
– Magdalena.
– Cześć, Magda. Tutaj Gunvor. Gunvor
Berglund.
– Cześć – powiedziała Magdalena,
przełykając łzy. – Jak miło cię słyszeć.
– Możesz rozmawiać czy przeszkadzam?
– Nie, nie, naprawdę nie.
– Może cię trochę zaskoczyłam, ale
zobaczyłam światło i pomyślałam, że
spytam, czy masz ochotę przyjść. Teraz,
kiedy jesteśmy sąsiadkami... i w ogóle.
Magdalena zdziwiła się, jak wielką ulgę
sprawiły jej te słowa.
– Dziękuję, to bardzo miłe z twojej
strony. Powinnam właściwie
doprowadzić się do porządku, ale
chętnie przyjdę.
– Cieszę się. Nie będzie dużej imprezy,
tylko my troje. Wysłałam zresztą do
ciebie Bengta, żeby trochę odśnieżył.
Teraz wieczorem napadało ponad
dwadzieścia centymetrów.
Magdalena oparła się o stół i wyjrzała.
A tam na długim podjeździe do garażu
naprawdę stał Bengt w kapturze
naciągniętym na czoło. Zapukała w okno
i dała mu znak, że dziękuje.
– Przyjdź o ósmej – powiedziała
Gunvor.
– Dziękuję. Do zobaczenia.
Magdalena rozłączyła się, wysunęła
krzesło i usiadła.
– Będzie dobrze – powiedziała. I teraz
prawie w to wierzyła.
Ernst Losjö stał przed lustrem w
wielkiej sypialni i wprawnymi ruchami
wiązał krawat.
Gabriella na pewno skomentuje jego
wybór, powie, że inny pasowałby
znacznie lepiej do jej sukienki.
Powinien był oczywiście spytać ją
wcześniej, ale już nie miał siły się tym
przejmować.
Musi powiedzieć jak najszybciej, że
dłużej tak się nie da. Że wszystko, całe
ich wspólne życie nie ma sensu. Ale dziś
był Sylwester.
Ściągnął węzeł krawata i włożył
marynarkę, kilkoma szybkimi ruchami
zaczesał do tyłu prawie całkiem siwe
włosy i schował grzebień do
wewnętrznej kieszeni.
Potem rozejrzał się po ich sypialni,
jakby tu był po raz pierwszy. Wysokie
podwójne łóżko z białym szczytem,
jasnoszara drewniana podłoga,
specjalnie zamówione płócienne
zasłony, które można było podnosić i
opuszczać za pomocą sznurków i
metalowych kółek. To była chyba jedna
z najlepszych aranżacji, choć nie mógł
wyjść ze zdumienia, ile razy urządzali
od nowa cały dom. Gabriella mogła
całymi godzinami zdzierać niemodne
tapety i wykładziny, szlifować podłogi,
malować i lakierować. Wszystko
powinno być prawdziwe i autentyczne, a
jednak efekt zawsze był przygnębiająco
teatralny.
Zabiorę ze sobą najważniejsze rzeczy i
zatrzymam się na kilka nocy w hotelu,
myślał.
Potem znajdę sobie jakieś mieszkanie w
Hagfors. Hedda może dalej mieszkać z
Gabriellą w domu.
Najpierw jednak będą się bawić, a on
pokaże się ze swojej najlepszej strony.
Gabriella długo przygotowywała
sylwestrowe przyjęcie i nie mógł jej
tego zepsuć. Na stole w jadalni stały
tace z kilkoma rodzajami kanapek i
kieliszki do szampana na prostych
nóżkach. Nie, nie był potworem. Można
załatwić sprawy z klasą, pomyślał.
Ernst opuścił sypialnię i zszedł na dół
szerokimi – teraz pomalowanymi na
biało –
schodami. W holu zobaczył Gabriellę
zapalającą świece w kinkietach, które ku
jej radości odziedziczył po wujku
Wilhelmie. Miała na sobie jedwabną
suknię z dekoltem, a długie włosy
ułożyła w niezwykle misterną fryzurę.
Kiedyś uwielbiał ją taką oglądać, a
później w nocy wyjmować spinki i
patrzeć, jak jej włosy opadają na plecy.
Teraz sądził raczej, że wygląda
tragicznie.
– Pięknie wyglądasz – powiedział.
Nie jestem potworem.
– Dziękuję.
Gabriella zdmuchnęła zapałkę i
odwróciła się do niego. Zmarszczka
między jej brwiami pogłębiła się nagle.
– Twój krawat. Myślałam...
– Teraz mam ten.
Ernst minął ją i wszedł do salonu, w
którym paliło się więcej świec i trzaskał
ogień w kominku. Jak mogłem się
zgodzić na zakup tej skóry niedźwiedzia
polarnego? Gdybym przynajmniej sam
go zastrzelił. Ale nie, to wcale nie
byłoby lepiej.
Gabriella weszła z jeszcze jedną tacą,
stukając obcasami.
– Jestem ciekawa, jak Hedda się bawi –
powiedziała, stawiając tacę na stole. –
Pomyśleć, że to jej pierwsza impreza.
– Tak, to chyba dobrze – odparł Ernst. –
U kogo jest?
– Zdaje się, że u koleżanki z klasy.
Dobrze, że Samuel je zawiózł.
– Czy przywiezie je też w nocy?
– Nie, zostanie na noc u tej koleżanki.
Ernst pokiwał głową i wyjrzał przez
okno.
– To dobrze, zapowiada się paskudna
pogoda.
Zwędził ukradkiem jedną kanapkę i
włożył całą do ust. Wiedział, jak to
zdenerwuje Gabriellę, ale właśnie
dlatego nie mógł powstrzymać impulsu.
Gabriella znów zmarszczyła czoło.
– Przestań, Ernst! Nie widzisz, że rządki
będą nierówne, kiedy tak robisz?
Zirytowana zaczęła przekładać kanapki
palcami, by przywrócić porządek na
tacy.
Paznokcie miała starannie pomalowane
lakierem.
NINNI SCHULMAN DZIEWCZYNA ZE ŚNIEGIEM WE WŁOSACH Przekład EWA CHMIELEWSKA-TOMCZAK Tytuł oryginału Flickan med snö i håret
Signe i Svenovi Musiał tylko otworzyć bagażnik, skrępować sznurem jej drobne nadgarstki i wskazać na dom, by zaczęła iść pod górę. Bez protestów. Bez płaczu. Już się poddała. Albo nie miała siły dłużej krzyczeć. Zmrok zapadał szybko. Nie widział jeziora, które wcześniej migało między brzozami poniżej zabudowań, ale słyszał jeżdżące po lodzie skutery. Przynajmniej dwa. Tego nie wziął pod uwagę. Małe płatki śniegu osiadały na jej
włosach zebranych w koński ogon. Zauważył, że z trudem utrzymuje równowagę z rękami związanymi na plecach. Chociaż była filigranowa, parę razy załamał się pod nią zmrożony śnieg. Nic jednak nie powiedziała, tylko cicho jęknęła. Raz odwróciła głowę, próbując spojrzeć mu w oczy, ale nie zdobył się na to, by jej pomóc. Zamiast tego popchnął ją do przodu. Musiał się z tym uwinąć, zanim ktoś nadejdzie. Chociaż było tak zimno, że oddech zamarzał w powietrzu, czuł spływający pod pachami pot i nie mógł się powstrzymać od rozglądania wokół przez cały czas, mimo że sam przy tym
omal nie stracił równowagi. Jak sobie z tym poradzę? Kilka metrów od frontowej ściany domu znów załamał się pod nią śnieg. Tym razem zapadła się głęboko i stała w nim aż po uda. Wtedy wyjął pistolet. Drżały mu ręce, kiedy zdjął grubą rękawicę i wycelował. Strzał. Upadła do przodu, twarzą w puszysty śnieg, i znieruchomiała. Tylko z jej ust wydobył się dziwny gardłowy dźwięk. Nigdy
czegoś podobnego nie słyszał. Nie chcąc patrzeć na wypływającą z tyłu głowy krew, wrócił do samochodu, przedzierając się przez śnieg wielkimi krokami. Tylko bez paniki. Tylko bez paniki. Trząsł się jak w febrze, kiedy wyjmował z bagażnika łopatę. Pot kleił mu do ciała sportowy sweter Helly Hansen. Kiedy dotarło do niego, co musi zrobić, długo się zastanawiał nad miejscem ukrycia ciała. Najlepszym rozwiązaniem, na jakie wpadł, było ukrycie go w jakimś pewnym miejscu i zakopanie w lesie, gdy odtaje ziemia. W
nocy taki pomysł wydawał się logiczny. Teraz już nie. Jak da radę tam wrócić, wejść i... Ale teraz nie było już alternatywy. Dziewczyna nie żyła. Pokrywa śnieżna przed ziemianką na skraju lasu była bardziej zbita, niż się wydawało na pierwszy rzut oka, i odgarnięcie jej sprzed drzwi zajęło mu dużo więcej czasu, niż zakładał. Kiedy wreszcie skończył, świeży śnieg okrył drobne ciało koło domu warstwą cienką jak puder. Oparł łopatę o ścianę, jak porządny gospodarz po dobrze wykonanej pracy, zdjął gruby haczyk i otworzył drzwi.
Potem podkradł się do niej, ostrożnie, jak gdyby nagle mogła usiąść i spojrzeć mu w oczy. Jej nogi wmarzły w śnieg i zaczął kopać rękami wzdłuż ud. Zamarznięty śnieg przywierał mu do nadgarstków, przywodząc na myśl wspomnienie budowy wszystkich igloo w dzieciństwie. Kiedy ocenił, że otwór jest wystarczająco duży, chwycił ją pod pachy i wyciągnął. Krew, gęsta i ciemnosina, zastygła już w jej włosach, a prawe oko spoglądało wprost na niego. Reszty twarzy nie dało się rozpoznać. Kiedy wyciągnął ciało z dziury, zaczął je rozbierać. Ubrania kładł z tyłu na
stos. Była za chuda, pomyślał. Żebra odznaczały się wyraźnie poniżej krągłych dziewczęcych piersi. Kiedy wyciągał z kieszeni czarne worki na śmieci i długą plastikową taśmę, usłyszał zbliżające się skutery. Cholera! Nie namyślając się, chwycił cienkie nadgarstki i zaczął ciągnąć dziewczynę po podwórzu do ziemianki. Wewnątrz pachniało chłodem i ziemią. Jako dziecko nigdy nie odważył się tam wejść, panicznie bojąc się pająków. Podłoga była starannie zamieciona, a
przy jednej ze ścian znajdowała się pusta półka z dwoma zapomnianymi kartonami raków, pod kątem prostym do jej brzegu. Wciągnął ciało najdalej, jak się dało, i schylając się, wyszedł pospiesznie na zewnątrz. Musiał stąd wyjść. Odgłos skuterów przybrał na sile, pewnie były teraz przy samym brzegu. Pomyślał o krwi na śniegu i samochodzie zaparkowanym niżej przy drodze. Grudy śniegu i lodu wbiły się pod dolne zawiasy i drzwi, których nie dało się
teraz zamknąć. Zaklął pod nosem, ciężko pracując łopatą. Kiedy się poddał, została szczelina o szerokości dziesięciu centymetrów. Zobaczył z irytacją, że z przodu i na rękawach kurtki ma wielkie plamy krwi, choć tak bardzo starał się uważać. Zasypał śniegiem ślady krwi przy narożniku domu i zgarnął ubrania dziewczyny. Nie mógł nic poradzić na długi jasnoróżowy ślad ciągnący się do drzwi piwnicy. Teraz przynajmniej mam to za sobą, pomyślał, wracając w pośpiechu do samochodu.
Nareszcie było po wszystkim. Rozdział 1 Magdalena Hansson podniosła szklankę wina do swojego odbicia w ciemnej okiennej szybie. – Szczęśliwego Nowego Roku. Szczęśliwego cholernego Nowego Roku. Uśmiechnęła się ironicznie, upiła mały łyk i znów spojrzała sobie w oczy, tak jakby była na imprezie. Uśmiech zastygł nagle na jej twarzy i znieruchomiała. Nieumyte włosy miała związane w koński ogon, żeby jej nie przeszkadzały, kiedy schylała się nad kartonami z przeprowadzki. W dodatku w szybie
było widać, że pod oczami ma ciemne sińce, a stary dres jest pochlapany malarską farbą. Za oknem wciąż padały płatki śniegu, duże i lekkie jak dmuchawce. Magdalena zgasiła stojącą lampę, żeby wyjrzeć na dwór. Nie było widać jeziora ani pomostu. Długi żywopłot z krzewów malin wystawał ze śniegu na granicy podwórka. Rozpoznała również pojedyncze krzaki jagód i dwie jabłonie, ale zapomniała spytać, jaki to gatunek. Lato wydawało jej się tak odległe, kiedy spisywała umowę. We wszystkich możliwych aspektach. Muszę kupić szuflę do śniegu, pomyślała. Jeśli w ogóle uda mi się
jutro stąd wydostać. Znów zapaliła lampę, upiła kolejny łyk wina i odstawiła kieliszek na najbliższy karton. Małe rozsuwane łóżko stało samotnie w kącie. Magdalena próbowała przywołać obraz Nilsa śpiącego w piżamce ze Spidermanem, ale jej się nie udało. Zamiast tego dalej ustawiała na półce dziecięce książeczki, starając się kierować myśli w bardziej bezpieczne rejony. Opróżniła karton prawie w całości, kiedy na jego dnie zobaczyła album z Hanoi.
Wyjęła go ostrożnie i pogłaskała pikowaną okładkę, którą szyła, kiedy Nils spał w ciągu dnia ich pierwszej zimy. Potem rozwiązała taśmę z materiału i usiadła na podłodze. On tam był, jej śliczny chłopczyk. W żółtych śpioszkach frotte w łóżeczku w domu dziecka, płaczący pierwszej nocy w pokoju hotelowym. Potem zasnął, pewnie z wyczerpania, z małym zadartym noskiem wciśniętym w szyję Ludviga. Zauważyła łzy dopiero wtedy, gdy spadły na zdjęcia z podróży do domu. W tej samej chwili zadzwonił telefon.
Magdalena zerwała się i zaczęła biegać po mieszkaniu, by znaleźć przenośną słuchawkę, wycierając jednocześnie twarz rękawem swetra. Znalazła w końcu telefon na stosie nieuporządkowanej poczty na kuchennym stole. – Magdalena. – Cześć, Magda. Tutaj Gunvor. Gunvor Berglund. – Cześć – powiedziała Magdalena, przełykając łzy. – Jak miło cię słyszeć. – Możesz rozmawiać czy przeszkadzam? – Nie, nie, naprawdę nie.
– Może cię trochę zaskoczyłam, ale zobaczyłam światło i pomyślałam, że spytam, czy masz ochotę przyjść. Teraz, kiedy jesteśmy sąsiadkami... i w ogóle. Magdalena zdziwiła się, jak wielką ulgę sprawiły jej te słowa. – Dziękuję, to bardzo miłe z twojej strony. Powinnam właściwie doprowadzić się do porządku, ale chętnie przyjdę. – Cieszę się. Nie będzie dużej imprezy, tylko my troje. Wysłałam zresztą do ciebie Bengta, żeby trochę odśnieżył. Teraz wieczorem napadało ponad dwadzieścia centymetrów.
Magdalena oparła się o stół i wyjrzała. A tam na długim podjeździe do garażu naprawdę stał Bengt w kapturze naciągniętym na czoło. Zapukała w okno i dała mu znak, że dziękuje. – Przyjdź o ósmej – powiedziała Gunvor. – Dziękuję. Do zobaczenia. Magdalena rozłączyła się, wysunęła krzesło i usiadła. – Będzie dobrze – powiedziała. I teraz prawie w to wierzyła. Ernst Losjö stał przed lustrem w wielkiej sypialni i wprawnymi ruchami
wiązał krawat. Gabriella na pewno skomentuje jego wybór, powie, że inny pasowałby znacznie lepiej do jej sukienki. Powinien był oczywiście spytać ją wcześniej, ale już nie miał siły się tym przejmować. Musi powiedzieć jak najszybciej, że dłużej tak się nie da. Że wszystko, całe ich wspólne życie nie ma sensu. Ale dziś był Sylwester. Ściągnął węzeł krawata i włożył marynarkę, kilkoma szybkimi ruchami zaczesał do tyłu prawie całkiem siwe włosy i schował grzebień do wewnętrznej kieszeni.
Potem rozejrzał się po ich sypialni, jakby tu był po raz pierwszy. Wysokie podwójne łóżko z białym szczytem, jasnoszara drewniana podłoga, specjalnie zamówione płócienne zasłony, które można było podnosić i opuszczać za pomocą sznurków i metalowych kółek. To była chyba jedna z najlepszych aranżacji, choć nie mógł wyjść ze zdumienia, ile razy urządzali od nowa cały dom. Gabriella mogła całymi godzinami zdzierać niemodne tapety i wykładziny, szlifować podłogi, malować i lakierować. Wszystko powinno być prawdziwe i autentyczne, a jednak efekt zawsze był przygnębiająco teatralny.
Zabiorę ze sobą najważniejsze rzeczy i zatrzymam się na kilka nocy w hotelu, myślał. Potem znajdę sobie jakieś mieszkanie w Hagfors. Hedda może dalej mieszkać z Gabriellą w domu. Najpierw jednak będą się bawić, a on pokaże się ze swojej najlepszej strony. Gabriella długo przygotowywała sylwestrowe przyjęcie i nie mógł jej tego zepsuć. Na stole w jadalni stały tace z kilkoma rodzajami kanapek i kieliszki do szampana na prostych nóżkach. Nie, nie był potworem. Można załatwić sprawy z klasą, pomyślał. Ernst opuścił sypialnię i zszedł na dół
szerokimi – teraz pomalowanymi na biało – schodami. W holu zobaczył Gabriellę zapalającą świece w kinkietach, które ku jej radości odziedziczył po wujku Wilhelmie. Miała na sobie jedwabną suknię z dekoltem, a długie włosy ułożyła w niezwykle misterną fryzurę. Kiedyś uwielbiał ją taką oglądać, a później w nocy wyjmować spinki i patrzeć, jak jej włosy opadają na plecy. Teraz sądził raczej, że wygląda tragicznie. – Pięknie wyglądasz – powiedział. Nie jestem potworem.
– Dziękuję. Gabriella zdmuchnęła zapałkę i odwróciła się do niego. Zmarszczka między jej brwiami pogłębiła się nagle. – Twój krawat. Myślałam... – Teraz mam ten. Ernst minął ją i wszedł do salonu, w którym paliło się więcej świec i trzaskał ogień w kominku. Jak mogłem się zgodzić na zakup tej skóry niedźwiedzia polarnego? Gdybym przynajmniej sam go zastrzelił. Ale nie, to wcale nie byłoby lepiej. Gabriella weszła z jeszcze jedną tacą,
stukając obcasami. – Jestem ciekawa, jak Hedda się bawi – powiedziała, stawiając tacę na stole. – Pomyśleć, że to jej pierwsza impreza. – Tak, to chyba dobrze – odparł Ernst. – U kogo jest? – Zdaje się, że u koleżanki z klasy. Dobrze, że Samuel je zawiózł. – Czy przywiezie je też w nocy? – Nie, zostanie na noc u tej koleżanki. Ernst pokiwał głową i wyjrzał przez okno.
– To dobrze, zapowiada się paskudna pogoda. Zwędził ukradkiem jedną kanapkę i włożył całą do ust. Wiedział, jak to zdenerwuje Gabriellę, ale właśnie dlatego nie mógł powstrzymać impulsu. Gabriella znów zmarszczyła czoło. – Przestań, Ernst! Nie widzisz, że rządki będą nierówne, kiedy tak robisz? Zirytowana zaczęła przekładać kanapki palcami, by przywrócić porządek na tacy. Paznokcie miała starannie pomalowane lakierem.