Poniedziałek 28 kwietnia
1
Inspektor Petra Wilander opadła na krzesło przy biurku. Masowała skronie,
spoglądając na zegar na monitorze komputera. Dochodziła dziewiąta. Wszyscy
poszli już do domu, nikt nie dzwonił i nikt jej nie przeszkadzał.
Czy tak to sobie wyobrażała, kiedy objęła stanowisko szefa grupy? Samotne
siedzenie w biurze nad planami urlopowymi?
Zalogowała się do systemu i przewinęła listę. Drgnęła, słysząc jakiś odgłos tuż za
plecami. Odwróciła głowę, lecz korytarz był pusty. Ciszę zakłócało tylko brzęczenie
świetlówki, które powoli zaczynało ustępować.
Znów sięgnęła po mysz.
To przez te cholerne napady stała się taka nerwowa.
Ofiary były w różnym wieku, najmłodsza miała dziewiętnaście lat, najstarsza
pięćdziesiąt jeden. Pierwszy gwałt miał miejsce pod drabinkami na placu zabaw w
parku Blinkenberg, drugi w krzakach na Mana.
Sposób działania był ten sam, ciche kroki z tyłu i szybki atak z mocnym chwytem
za szyję. Potem zaciągał je do jakiejś kryjówki i kładł na brzuchu na ziemi. Żadnej z
kobiet nie udało mu się dokładnie przyjrzeć, mogły tylko stwierdzić, że jest wysoki i
silny. Któraś mówiła o dużych dłoniach bez pierścionków i zaniedbanych
paznokciach. Wszystkie pamiętały mocny zapach wody toaletowej.
Dopiero po czwartym napadzie, próbie gwałtu przy jednej ze ścieżek do biegania
w Vågbacken, policja zaczęła podejrzewać, że chodzi o tego samego sprawcę, lecz
mimo nagłośnienia sprawy w mediach i apelu do kobiet, by nie wychodziły same
wieczorami, miał już na koncie osiem napadów i pięć dokonanych gwałtów w ciągu
dwóch tygodni.
Petra zaczęła jeździć do pracy samochodem.
Świetlówka znów zabrzęczała i Petra uświadomiła sobie, że przesiedziała przed
monitorem prawie kwadrans i nic nie ustaliła. Wstała i przeszła cichym i pustym
korytarzem do stołówki, która pełniła także funkcję sali konferencyjnej. Kiedy
ekspres do kawy bulgotał, stanęła przy białej tablicy zapełnionej notatkami. Każdy
gwałt miał swoją rubrykę. Nie było już więcej miejsca.
Odwróciła się i spojrzała w stronę pokoju Betty Lisspers, który stał pusty przez
ostatnie dni. Słowo przeciw słowu. Śledztwo wewnętrzne nie wykazało, czy była to
nieuzasadniona przemoc, czy nie.
Rozumiała, że dziennikarze muszą wykonywać swoją pracę, lecz zdziwiło ją, że
najgorsza z nich wszystkich okazała się Magdalena Hansson. Podała nawet w sieci
linki do filmu na YouTube.
Petra napełniła po brzeg swój kubek z logo organizacji turystycznej i wróciła do
pokoju. Wypiła na stojąco jeden łyk, kiedy zadzwonił telefon.
Centrala Okręgowa. Tym razem nie kolejny napad.
– Otrzymaliśmy zgłoszenie o zaginięciu kobiety. Nikt jej nie widział od
popołudnia. Nazywa się Anna-Karin Ehn, pracuje w opiece społecznej. Mąż w domu
bardzo się niepokoi, miała wrócić kilka godzin temu. A biorąc pod uwagę to, co
ostatnio się dzieje, trudno mu się dziwić.
– Już tam jadę.
Nareszcie w domu. Christer Berglund zdjął buty. Pragnął tylko zapaść się w nową
kanapę razem z Torun, może obejrzeć jakiś dobry film, jeśli przy nim nie uśnie. Nie
był tego pewny.
Zamknął za sobą drzwi i powiesił kurtkę na wieszaku. Choć mieszkali w tym domu
od prawie dwóch miesięcy, nadal czuł się w nim trochę dziwnie i obco. W holu wciąż
unosił się słaby zapach farby malarskiej po weekendowych działaniach Torun.
– Co powiesz na śnieżne jajko w zabaglione z marakują na deser?
Torun siedziała na jednym z barowych stołków przy kuchennej wyspie, pochylona
nad kolorowym tygodnikiem.
– Zabaco? I co to jest śnieżne jajko?
Musnął ustami szyję Torun i zerknął nad jej ramieniem na rozłożone czasopismo.
– Rodzaj bezy. Wygląda naprawdę pysznie.
– Na pewno będzie dobre. – Christer nie chciał mówić głośno, że jego rodzice
woleliby pewnie owocową tartę z sosem waniliowym.
Nalał sobie szklankę mleka i usiadł naprzeciw Torun.
Torun znów zagłębiła się w przepisy, z tym ożywionym i zarazem skupionym
wyrazem twarzy. Mógł na nią patrzeć w nieskończoność, a i tak by tego nie
zauważyła, pochłonięta swoim zajęciem. Kiedy podnosiła wzrok, wyglądała jak
wyrwana ze snu.
Jej pomysły mogły się wydawać szalone, ale po fakcie stwierdzał zwykle, że
miała rację, że widzi to, czego on nie potrafi dostrzec. I nigdy nie nauczy się
dostrzegać.
Śnieżne jajko na deser na pewno będzie pyszne.
– Jesteś głodna? – zapytał.
Torun podniosła wzrok znad gazety i parsknęła śmiechem. W dni, kiedy
przechodziła na dietę, była niemal opętana jedzeniem.
– Przecież wiesz, że dla mnie jesteś piękna taka, jaka jesteś – mówił. – Nie
musisz tego robić.
Torun uśmiechała się, a w jej policzku pokazywał się mały półksiężyc.
– Tylko parę kilo.
Położył dłoń na jej dłoni, przesunął kciukiem po kostkach palców.
Pojutrze będzie tam pierścionek.
– Jak było u Gunvor i Bengta? – zapytała, odsuwając czasopismo.
– Nie zdążyłem do nich zajść.
– Więc pracowałeś aż do teraz?
Spojrzała na zegar.
– Było mnóstwo pracy, nie tylko te gwałty, ale i robota papierkowa. Miałem
nadzieję, że do nich zajdę, ale nie wyszło.
– Robisz, co możesz – powiedziała. – Ale w Noc Walpurgi naprawdę trzeba ich
porozpieszczać. Gunvor nie będzie musiała nic robić, ani gotować, ani zmywać.
Będzie wspaniale.
– Na pewno.
Popatrzyła na niego, ich palce się splotły.
– Trudno im się przestawić i nic w tym dziwnego. Po czterdziestu latach w domu
niełatwo się przyzwyczaić do małego mieszkania. Ale nie martw się, będzie dobrze.
– Postaram się.
Christer chciał wierzyć, że ona ma rację. Przynajmniej Bengt sprawiał wrażenie,
że dobrze się czuje w trzypokojowym mieszkaniu przystosowanym dla osoby
niepełnosprawnej. Zaczął się interesować genealogią swojej rodziny i ściągnął
program komputerowy, nad którym siedział, słuchając tanecznej muzyki.
Christer naprawdę martwił się o Gunvor.
Kiedy ich odwiedzał, siedziała zwykle na kanapie z rękami na kolanach i oglądała
jakiś głupi reality show. Nie szydełkowała, nie robiła na drutach, nie rozwiązywała
krzyżówki. Wyglądało też na to, że przestała piec.
Nigdy jej takiej nie widział.
– Chodź, przejdziemy na kanapę – powiedziała Torun.
Zsunęła się z wysokiego stołka, nie puszczając jego dłoni, podeszła do niego i
objęła go drugą ręką za szyję.
– Zobaczysz, że się ułoży.
Kiedy Christer się schylił, by ją pocałować, zadzwonił telefon.
Puścił ją niechętnie.
– Petra – oznajmił. – Dzień pracy jeszcze się widać nie skończył.
2
Magdalena Hansson wrzuciła czyste pranie z suszarki do torby z Ikei i przewiesiła
ją przez ramię. Trzecia tura tego wieczoru. Zadrżała lekko w cienkim podkoszulku,
zgasiła światło i wyszła z pralni.
Mijając drzwi do składziku, przystanęła. Mogliby go przebudować na pokój jednej
z bliźniaczek. Choć dziewczyny mieszkały u nich tylko co drugi tydzień, dzielenie
małego pokoju dla gości przestało już się sprawdzać.
Otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Tak, był wystarczająco duży. I miał dwa
okna, które wpuszczały trochę światła.
Ale najpierw musi się wziąć do kartonów.
Od przeprowadzki ze Sztokholmu stały tutaj ułożone w stosach pod jedną ścianą.
Niedługo miną trzy lata.
Weszła do środka i otworzyła jeden z nich.
„Artykuły i inne” głosił napis zamaszystymi literami – charakter pisma, który z
trudem rozpoznawała. Pudło było załadowane teczkami, notesami i taśmami ze
starymi wywiadami telefonicznymi. Ona to spakowała? W ogóle tego nie pamiętała.
Zamknęła karton i otworzyła następny, „Pierwsze ubranka Nilsa”, i wyjęła mały
kaftanik z jeżem.
To rzeczywiście powinna przejrzeć. Niektóre rzeczy mogą pasować na Liv.
Drgnęła, kiedy w kieszeni piżamy zaczęła dzwonić komórka.
Petter.
– Cześć, kochanie – powiedziała. – Jak ci leci?
Zamknęła karton, poprawiła torbę, która wrzynała jej się w ramię, i zaczęła iść po
schodach.
– Zrobiłem już większość roboty, ale dzwonię, by spytać, czy Vendela i Vanessa
wróciły z treningu?
– Przyszły godzinę temu, obie.
– To dobrze. Vendela nie odbierała, więc chciałem tylko sprawdzić.
Żadne z nich nie powiedziało tego wprost, ale każde wiedziało, co drugie ma na
myśli. Dopóki jednak dziewczyny siedziały w domu, nie było powodu do obaw.
– Ile się spóźnisz?
– Zostało mi półtorej godziny, może dwie. Chciałbym jeszcze dzisiaj skończyć
izolację.
– Okej – odrzekła, starając się ukryć rozczarowanie.
Musiał brać dodatkowe prace, szczególnie teraz, podczas urlopu ojcowskiego.
Tylko że przez to prawie się nie widywali. Kiedy Magdalena wracała z pracy, on
jechał do swojej. Czasem zdążyli zjeść razem obiad, ale najczęściej nie.
Wieczorem chciała porozmawiać o Mario.
Postawiła torbę na kanapie i zaczęła mechanicznie składać pranie. Stosy na
stoliku obok szybko rosły. Muzyka z pokoju dziewczyn sączyła się z piętra, ale Nils
chyba w końcu zasnął.
Mario.
Siniaki, które zauważyła, kiedy pożyczał od Nilsa suche ubranie, ciemne plamy na
plecach i pośladkach. Owinął się ręcznikiem kąpielowym i próbował włożyć bluzę,
przytrzymując go, lecz ręcznik i tak zsunął się na podłogę. Jego spojrzenie, gdy
zrozumiał, że zauważyła.
– Co się stało? – zapytała, kiedy Nils wyszedł z łazienki.
Mario szybko się ubierał.
– Czy ktoś ci zrobił krzywdę?
Spodnie od dresu były trochę za długie, marszczyły mu się wokół kostek.
Usiadła na klapie sedesu i spróbowała jeszcze raz.
– Mario?
Mario wkładał skarpetki, unikając jej wzroku.
– Nie mogę o tym mówić.
– Ale ktoś cię uderzył?
– Nie wolno mi mówić.
Nagle zrozumiała, dlaczego nie mógł iść z nimi na basen podczas przerwy
świątecznej. I tamten raz, kiedy schował się w garderobie, gdy miał już iść do
domu, też nie był zabawą, jak jej się wydawało.
Wieczorem odprowadziła go do domu, czując jego niepewność, kiedy się tam
zbliżali.
Keith wyszedł ciężkim krokiem do holu, z widocznymi spod koszulki
wytatuowanymi ramionami. Jego spojrzenie złagodniało, gdy zobaczył Magdalenę.
– Aha – powiedział. – Wejdź, synku, miałeś dobry dzień?
Wielka dłoń potargała włosy Mario, niezdarnie i trochę za mocno. Szczęki
pracowały.
Andrea wyszła cicho z kuchni z Garym, najmłodszym z chłopców, na biodrze.
Wodziła wzrokiem od Keitha do Magdaleny, bosa i z włosami upiętymi w niedbały
węzeł.
Magdalena podała torbę z upranymi ubraniami Mario i powiedziała coś o zabawie
w lesie, o spodniach i bluzie, które musiał pożyczyć od Nilsa, lecz ani słowa o ciepłej
kąpieli i czternastu naleśnikach. Ani o siniakach.
– Ubrania są trochę wilgotne i trzeba je rozwiesić. Cieszę się, że mógł do nas
przyjść się pobawić.
Po długich zmaganiach zadzwoniła parę dni później do opieki społecznej i zgłosiła
interwencję.
„Nie wolno mi mówić”.
Czy mogła rozegrać to inaczej? Może teraz będzie jeszcze gorzej? Opieka rozdzieli
rodzeństwo, umieści je w różnych rodzinach zastępczych.
Jutro musi zadzwonić jeszcze raz do tej Anny-Karin, upewnić się, że tak się nie
stanie.
Christer czekał już przy krawężniku, kiedy Petra skręciła w jego ulicę. Więc tak się
urządził. Nowy, pomalowany na biało dom z dużymi oknami w szczytowej ścianie i
wyważoną bryłą wyróżniał się spośród okolicznej zabudowy z lat pięćdziesiątych.
Mimo że ona i Christer pracowali razem od wielu lat i dzień w dzień siedzieli w
tym samym samochodzie, nie utrzymywali kontaktów prywatnych i prawie nigdy się
nie odwiedzali.
Cieszyła się jednak, że mu się układa. Odkąd poznał Torun, stał się bardziej
spokojny i zrównoważony. I wydawało się, że nie przejmuje się już tak bardzo tym,
że Petra została szefem, chociaż wszyscy, łącznie z nią samą, byli przekonani, że ta
funkcja przypadnie jemu. Całe szczęście.
Martwiła się o niego w pierwszym okresie po przejściu Svena Munthera na
emeryturę. Teraz już nie.
– Przepraszam, że zepsułam ci wieczór – rzekła, gdy otworzył drzwi samochodu i
wsiadł. – Pięknie mieszkacie. Działka nad wodą i w ogóle.
– Dziękuję – odparł Christer, szukając pasa do zapięcia. – Podoba nam się tutaj.
Myślisz, że to znowu on?
– Nie mam pojęcia. Ale jeśli tak, posunął się o krok dalej. Nie ma jej od
popołudnia.
Petra zawróciła na Storgatan i pojechała dalej na północ.
– Mówimy o Annie-Karin z opieki społecznej?
– Dokładnie. To zaczyna nieprzyjemnie wyglądać.
I Christer, i ona pracowali z Anną-Karin przy trudniejszych sprawach. Petra
pamiętała szczególnie dzień, kiedy musieli założyć kajdanki nastoletniemu
narkomanowi, wsadzić go do samochodu i zabrać na odwyk. Rozpoznała w nim
kolegę Hannesa z podstawówki, lecz oczywiście się z tym nie zdradziła. Jego matka
stała w holu i płakała, aż spływał jej tusz do rzęs.
Anna-Karin nie należała do osób wystawiających się na niebezpieczeństwo. Była
bardzo rozsądna.
Petra zwolniła i skręciła w podwórze rodziny Ehnów. Dom, żółta drewniana willa z
oszkloną werandą zdobioną snycerką, stał nieco dalej od drogi, lecz miał podobne
podwórze jak dom jedynego sąsiada, oddalony o kilkaset metrów.
Nie było widać granicy między posesjami, żadnego płotu ani żywopłotu.
Zabudowania gospodarcze leżały rozrzucone między domami, a małe dróżki
powstały właściwie z przecinających się w różnych kierunkach śladów kół.
Petra zaparkowała przed werandą. Za kuchennym oknem poruszyła się jakaś
postać. Po paru sekundach zapaliło się zewnętrzne światło i otworzyły drzwi.
Torsten Ehn wpuścił ich do holu, cofając się o parę kroków. Petra rozpoznała go z
jakiegoś niedawnego artykułu o lokalnym biznesie. Wtedy miał garnitur, krawat i
włosy zaczesane z przedziałkiem na boku. Teraz był ubrany w dżinsy i koszulę w
drobną kratkę, jednej z droższych marek. Niecierpliwie obracał komórkę w dłoni.
– Nie wiem, może niepotrzebnie dzwoniłem, ale to takie niepodobne do Anny-
Karin – zaczął. – Mieliśmy się spotkać w domu o piątej i jechać obejrzeć nowe
meble ogrodowe. Ona zawsze dzwoni, kiedy wie, że się spóźni, a teraz nie odbiera
nawet telefonu. Zaczynam się naprawdę denerwować, zwłaszcza po tych wszystkich
napadach.
W rogu stała oparta o ścianę para kijków do nordic walking. Obok lustra w holu
wisiała podłużna rama z trzema zdjęciami, które wyglądały na zrobione podczas
górskiej wędrówki. Dwa z nich przedstawiały zaśnieżone szczyty gór, a trzecie ich
dwoje, Torstena z podniesionymi okularami przeciwsłonecznymi i Annę-Karin z
opaską na czole i zaróżowionymi policzkami. Uśmiechali się do kamery, policzek
przy policzku.
Petra i Christer weszli za Torstenem do dużego salonu z kanapą z kwiecistym
obiciem, telewizorem, kilkoma półkami książek w jednej części i staroświeckim
stołem i krzesłami w kąciku jadalnym.
Torsten usiadł na kanapie, wyłączył wiadomości sportowe i odłożył pilota na
wypolerowany szklany stolik. Potem odsunął talerz ze starannie złożonymi
sztućcami. Chyba nie zjadł zbyt wiele.
Petra usiadła obok niego, wyjęła notatnik, długopis i formularz z pytaniami w
wypadku zaginięcia, który wzięła ze sobą. Christer wybrał fotel przy krótszej
krawędzi stołu.
Torsten odgarnął grzywkę opadającą mu na twarz i zaczął przekładać komórkę z
jednej ręki do drugiej.
– Najpierw zadzwoniłem do jej szefowej. Powiedziała, że wydaje się jej, że Anna-
Karin miała zaplanowaną wizytę domową na popołudnie, ale nie znała szczegółów.
A teraz, kiedy nie wróciła do domu, to chyba jasne, że się denerwuję. Jak mówiłem,
zawsze dzwoni, kiedy ma się spóźnić.
Torsten pochylił się do przodu i oparł łokcie o kolana. Komórka wciąż wędrowała z
ręki do ręki.
– Czy pracownicy socjalni jeżdżą sami na wizyty domowe? – zapytał Christer.
– Teraz najwidoczniej tak, brakuje ludzi. Wcześniej sprawami dzieci i rodziny
zajmowały się trzy osoby, teraz tylko dwie, a ta druga jest na zwolnieniu. Z powodu
stresu. Anna-Karin też ostatnio źle się czuła z tego samego powodu.
Petra wyprostowała się.
– Czy ktoś jej groził?
– Wiele razy, ale ona uważa, że to część jej pracy. Raz, kiedy była na wizycie
domowej, ktoś jej przebił dwie opony. Właściwie się spodziewałem, że kiedyś
zdarzy się coś takiego.
Torsten spojrzał szybko na komórkę, po czym dalej przerzucał ją z ręki do ręki.
– Jaki jest stan zdrowia Anny-Karin? Nie licząc stresu?
Mimo szczególnych okoliczności było ważne, by pamiętali o standardowych
pytaniach. Wszystko mogło mieć zupełnie naturalne wyjaśnienie.
– Dobry – odrzekł Torsten, podnosząc wzrok. – Prawie nigdy nie choruje.
– Nie ma jakiejś dolegliwości? Problemów z sercem? Cukrzycy? Nie bierze stałych
leków?
– Nie, jest okazem zdrowia. W czerwcu ma pobiec w sztokholmskim maratonie.
– A jak z alkoholem?
– Bardzo umiarkowanie. Czasami lampka wina.
Jasne, pomyślała Petra. Wszyscy tak mówią. Czasami lampka wina.
Torsten podciągnął lekko nogawki spodni, kiedy notowała. Pominęła pytanie o
narkotyki.
On nadal wiercił się w miejscu. Jakby miał insekty pod ubraniem, świąd, który nie
pozwalał mu spokojnie usiedzieć.
– Kiedy rozmawiałeś z Anną-Karin po raz ostatni? – zapytał Christer.
– Rano, zanim pojechaliśmy do pracy.
– Czy wyglądała na zmartwioną?
Torsten przez chwilę się zawahał.
– Nie, nie bardziej niż zwykle.
– Więc nie miała w planach na ten dzień niczego, co mogłoby ją szczególnie
niepokoić i stresować? – zapytała Petra.
– O niczym takim nie mówiła. W rzeczy samej, nigdy nie opowiada mi
szczegółów. Kiedy rozmawiamy o pracy, mówi bardzo ogólnikowo.
– Nie pokłóciliście się?
– Nie, wszystko było tak jak zwykle.
Torsten spojrzał w sufit, a potem przez okno, przesuwając dłonią po zaroście na
szyi.
– Czy dzwoniliście do siebie w ciągu dnia? – pytała dalej Petra.
– Dzwoniłem, kiedy jej szukałem, i wysłałem esemesa o wpół do piątej, ale nie
odpowiedziała.
Petra zanotowała.
– Jakiej treści?
Torsten podniósł komórkę i przejrzał wysłane wiadomości.
– Tutaj – rzekł, trzymając telefon tak, by Petra i Christer mogli przeczytać.
„Kup maślankę i papier toaletowy. Całuję”.
– Zatem Anna-Karin jest zdrowa i w dobrej kondycji – podsumowała Petra. – A
jak z jej zdrowiem psychicznym? Miewa takie problemy?
– Co rozumiesz przez problemy psychiczne?
– Depresje, napady lęku? Mówiłeś, że czuła się przepracowana, zestresowana i
niespokojna. Czy szukała w związku z tym pomocy? Bierze tabletki nasenne albo
coś innego? Antydepresanty?
– Sądzisz, że mogła odebrać sobie życie?
Torsten popatrzył na nią z miną wyrażającą dezorientację.
– A mogło tak być? – zapytała.
Powoli pokręcił głową.
– Anna-Karin nie jest taka. Radzi sobie ze wszystkim, nawet z trudnymi rzeczami.
Nie poddałaby się w taki sposób.
Petra zgodziła się z nim w duchu. Sama odniosła podobne wrażenie.
– A nie może po prostu u kogoś być?
Torsten wyprostował się, wyglądał teraz na poirytowanego.
– Ale dlaczego? Czemu miałaby nagle nie wrócić do domu i nie odbierać telefonu?
Coś musiało się stać. Zadzwoniłem do naszej córki Emmy, ale z nią też się nie
kontaktowała.
– Emma – powtórzyła Petra i zanotowała. – Gdzie mieszka?
– Tu, w Hagfors. W Gärdet.
Petra zapisała adres i telefon Emmy, a potem model i numer rejestracyjny
samochodu Anny-Karin, jej rysopis i ubranie.
Torsten wypił łyk wody ze szklanki na stole. Kiedy wyciągnął rękę, by odstawić
szklankę, pod jego pachą ukazała się plama potu.
– Co teraz zrobicie? – zapytał.
Działania na wielką skalę z udziałem służb ratowniczych, helikoptera i Gwardii
Krajowej nie miały sensu, dopóki nie znajdą samochodu. Podobnie Missing People.
Teoretycznie Anna-Karin mogła się teraz znajdować gdziekolwiek. Zaczną od
rutynowej pracy policyjnej. Spróbują odtworzyć przebieg jej dnia przy pomocy
kolegów z pracy, sprawdzić połączenia telefoniczne i ewentualnie wyciągi z konta,
żeby wiedzieć, jak się porusza.
– Teraz jest za późno i za ciemno na dużą akcję.
– Czyli będziecie tylko siedzieć i czekać, a czas płynie.
Petra zaczęła zbierać notatki.
– Rozumiem twój niepokój – rzekła. – Ale ruszymy jutro z samego rana. Postaraj
się nie myśleć teraz o najgorszym. Wszystko może mieć naturalne wyjaśnienie.
Zepsuł się jej samochód i jednocześnie rozładowała komórka.
Torsten rozłożył ręce.
– Ale…
Petra przerwała mu i powiedziała, siląc się na spokój:
– Nawet jeśli to niepodobne do Anny-Karin, że nie dała znaku życia, uważam, że
powinieneś obdzwonić jej przyjaciół i znajomych i sprawdzić, czy naprawdę jej tam
nie ma. Czasem zdarzają się niezwykłe rzeczy. Czasem ludzie zachowują się
inaczej, niż myślimy.
– Chcę, żebyście zrobili coś teraz.
Petra przykucnęła przed nim.
– Zrobimy wszystko, co możliwe, uwierz mi. Traktujemy to z najwyższą powagą.
Torsten wziął kilka głębokich wdechów i przycisnął dłoń do piersi.
– Myślę, że ona nie żyje – rzekł urywanym głosem. – Czuję to.
3
Andrea puściła wodę do umywalki i czekała, aż porządnie się schłodzi. Musiała być
lodowata. Tak zimna, że wszystko drętwiało.
Piekło ją między nogami, jakby tam płonęła.
To moja wina, myślała. To ja jestem oziębła. Gdybym dawała więcej z siebie w
łóżku, byłoby przyjemniej.
Starała się jednak, poruszała pod nim, jakby to sprawiało jej przyjemność,
jęczała i rzucała głową.
Swędziało ją między udami, kiedy wstała, nitka spermy spłynęła po jej nodze aż
do kostki.
– Już cię nie podniecam? Kiedyś do diabła tak nie było!
Tak to się zaczynało.
– Z kim się pieprzysz, kiedy nie ma mnie w domu?
Jej zaprzeczenia nie pomagały.
– Nigdy nie byłam z innym mężczyzną. Nigdy.
Mówiła prawdę. Keith był jej pierwszym i jedynym. Najprzystojniejszym
chłopakiem w szkole. Przez całą pierwszą klasę liceum była w nim zakochana na
zabój, nauczyła się na pamięć jego planu lekcji, by nie przeoczyć momentu, kiedy
przechodził korytarzem.
– Musi ktoś być, ty napalona dziwko! Myślisz, że nie wiem, że chcesz być brana
kilka razy dziennie? Ale już nie przeze mnie.
Palce ściskające jej podbródek, ślina pryskająca jej na twarz.
Andrea przeklinała ciało, które ją zawodziło. Jemu jednak nie przeszkadzało
zbytnio, że jest zupełnie sucha. Jeśli tylko odpowiednio jęczała, wchodził w nią siłą.
Zmoczyła ręcznik i wcisnęła między nogi. Skrzywiła się z bólu, lecz po chwili
zimny okład przyniósł jej pewną ulgę. Wiedziała, że przez parę dni będzie jej trudno
siedzieć.
Odbicie w lustrze patrzyło na nią z niesmakiem.
„Ty tłusta świnio”.
Blizna na przedramieniu, cienka zaczerwieniona skóra, która wciąż się
marszczyła, choć minął już rok, odkąd oblał ją wrzątkiem. Zwykły nieszczęśliwy
wypadek.
„Pogięło cię? Myślisz, że zrobiłbym coś takiego specjalnie?”
Przez całe zeszłe lato chodziła w bluzkach z długimi rękawami i ani razu nie
pływała. Tego lata będzie tak samo.
„Powinnaś się cieszyć, że w ogóle jeszcze chcę cię dotykać”.
Przez parę tygodni był spokój, żebra zagoiły się i znów mogła nosić Gary’ego na
biodrze, nie czując bólu. Keith kupił quada ku radości chłopców i w pewne sobotnie
popołudnie zabrał ich wszystkich do kina w Karlstad, a potem do McDonalda.
Dostali także deser, lody albo ciastko, co kto chciał, i nie robił jej ani Zeldzie
przytyków na temat wagi. Nie rozzłościł się nawet, kiedy Link rozlał swój sok
jabłkowy.
Zgłoszenie w opiece zmieniło jednak wszystko.
– Skręcę kark temu, co to zrobił! – wrzeszczał.
Andrea spojrzała na ręcznik, nie było już na nim krwi. Znów go zmoczyła jeszcze
zimniejszą wodą, włożyła między nogi jak pieluszkę i ostrożnie usiadła na sedesie.
Wkrótce to się powtórzy. Pytanie tylko kiedy.
Wtorek 29 kwietnia
4
Magdalena owinęła szalik parę razy wokół szyi i przewiesiła torbę przez ramię.
Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że jest taka lekka. Żadnych pieluszek, żadnych
słoiczków z jedzeniem ani nawilżanych chusteczek. To było podobne uczucie jak
zmiana ocieplanych botków na buty wiosenne po długiej zimie, kiedy chce się
niemal fruwać.
Gdy kończyła szczotkować włosy, z kuchni wyszedł Nils. Patrzyła za nim, jak
biegnie po schodach na górę po plecak. Czy mogła załatwić tę sprawę z Mario
inaczej niż przez zgłoszenie? Co by się wtedy stało?
Powinna zadzwonić i porozmawiać bezpośrednio z tymi w opiece, kiedy przyjdzie
do pracy.
Weszła do kuchni, w której jeszcze trwało śniadanie. Petter siedział niemrawo
nad gazetą, jedną dłonią obejmując kubek z kawą, a Liv mocno trzymała łyżkę do
kaszy. Balony z przyjęcia na roczek wciąż wisiały na lampie, trochę skurczone i
pomarszczone.
Magdalena włożyła szczotkę do torby, cmoknęła w usta najpierw Pettera, a potem
Liv.
– Bawcie się dobrze – powiedziała. Na wargach czuła smak bananowej kaszki.
– Przyjdziesz o normalnej porze? – zapytał Petter.
Wypił łyk kawy i odsunął talerz Liv od krawędzi stołu.
– Mam nadzieję. Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego.
Kiedy wyszła, Nils stał już gotowy do startu na podjeździe do garażu. Włożyła
kask i rękawiczki z palcami, umieściła torbę w bagażniku.
– Kiedy dostanę nowy rower? – zapytał, gdy zrównała się z nim na ulicy.
Petter podniósł siodełko i kierownicę najwyżej, jak się dało, lecz Nils i tak mógł
dotknąć stopami ziemi, kiedy siedział. Wyglądało to naprawdę żałośnie.
– Oczywiście, że dostaniesz, mały.
– Ciągle to powtarzasz.
– Wiem. W przyszłą sobotę będzie w szkole kiermasz rowerowy. Dostałam dzisiaj
maila.
– Ale ja chcę nowy.
– Nie, tym razem nie będzie nowego. Za szybko rośniesz.
Nils pedałował przed nią bez słowa. Widziała po jego opuszczonych ramionach, że
jest zawiedziony, lecz nic nie mogła na to poradzić. Powinni znaleźć coś, co mu się
spodoba. Inaczej będą musieli zajrzeć na Blocket.
Niektóre dzieci mają większe problemy.
– Chciałbym przynajmniej dostać ciemnozielony – dobiegło ją z przodu.
Jego głos brzmiał normalnie. Nie był tak całkiem niezadowolony.
– Tak, to piękny kolor.
Przejechali przez most, a potem się rozdzielili. Magdalena zeskoczyła z roweru i
patrzyła, jak Nils oddala się Geijersholmsvägen. Myślała o tym, czy Mario przyjdzie
dziś do szkoły. Wczoraj najwyraźniej go tam nie było.
„Nie wolno mi mówić”.
Dobrze zrobiłam, myślała, pokonując ostatni odcinek dzielący ją od redakcji.
Teraz muszę wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Christer Berglund i Urban Bratt siedzieli już naprzeciw siebie przy stole
konferencyjnym, kiedy do pokoju weszła Petra. Urban przeglądał gazetę, gładząc z
roztargnieniem swoje długie wąsy, a Christer rysował esy-floresy w notatniku. I dziś
obok niego znów siedziała Betty Lisspers, na dawnym miejscu Petry. Blada, ale
jednak. Wróciła.
To dobrze.
Petra stłumiła dłonią ziewnięcie w drodze do ekspresu z kawą. Poranki nigdy nie
były jej ulubioną porą dnia i nie spała zbyt wiele tej nocy. Myśli o Annie-Karin
kotłowały się w jej głowie przez parę godzin, nim w końcu się uspokoiły.
Czekając, aż Folke Natt och Dag skończy rozmawiać przez telefon w swoim
pokoju, nalała kawy do kubka. Przynajmniej żadnych nowych gwałtów, pomyślała,
rzucając okiem na białą tablicę, nim usiadła razem z innymi przy krótszym boku
stołu.
– Cieszę się, że wróciłaś, Betty – powiedziała.
Betty skinęła głową, skrzyżowała ciasno ramiona na piersi i przeciągnęła dłonią
po jasnych włosach związanych w długi koński ogon.
– Wszyscy się cieszymy – ciągnęła Petra, ignorując nieodgadniony wyraz twarzy
Urbana.
„Przepraszam, że to powiem, ale jeśli ktoś tak się boi, że bez powodu bije ludzi
niemal na śmierć, może nie nadaje się na policjanta. Taki incydent rzuca cień na
całą policję. To ostatnia rzecz, jakiej nam trzeba”.
Urban powiedział to wprawdzie w rozmowie z Petrą w jej pokoju, lecz dyskrecja
nigdy nie była jego mocną stroną. Betty dobrze wiedziała, co o niej myśli.
– Jak już pewnie słyszeliście, zaginęła Anna-Karin Ehn z opieki społecznej. Nie
wróciła wczoraj z pracy do domu i jej mąż zgłosił o dziewiątej zaginięcie. Christer i
ja byliśmy tam późnym wieczorem, wyglądał na bardzo zdenerwowanego.
Nasłuchiwała kroków Folkego na korytarzu, lecz było zupełnie cicho. Co on tam
robił?
– Myślicie, że to znowu on? – zapytał Urban, wskazując ruchem głowy białą
tablicę.
– Możliwe. Ale mąż raczej się martwił, że to ma związek z jej pracą. Jakiś
wykolejony klient. Musimy więc zacząć od odtworzenia jej wczorajszego dnia pracy,
co robiła, z kim się spotkała.
Petra umilkła, kiedy Folke pokazał się wreszcie w otwartych drzwiach.
– Przepraszam – powiedział, pokonując dwoma krokami drogę do swojego
krzesła. – Musiałem coś dokończyć.
Petra zaczekała, aż usiądzie i wyciągnie długie nogi pod stołem.
– I trzeba spróbować znaleźć jej komórkę – podjęła. – Choć jeszcze jest dość
wcześnie, przygotowałam ogłoszenie dla mediów. Zobaczymy, czy będziemy musieli
wyjść z tym na zewnątrz.
Kiedy zajrzała do notatek, by głośno przeczytać tekst, zaczęły jej się zlewać litery.
– Ubrana w czerwoną wiatrówkę, dżinsy…
Wyprostowała się i wypiła łyk kawy, nim podjęła nową próbę, ale słowa nadal
wirowały.
– Wysokie brązowe buty… cienki kolorowy szalik… Scoda Fabia rocznik 2005…
Niebieski metalic. Numer rejestracyjny KBL… 434.
– Tak – zakończyła. – Bierzmy się po prostu do roboty. Nie mamy czasu do
stracenia.
5
Magdalena usiadła w kurtce przy biurku i wybrała numer Anny-Karin. Słuchając
kolejnych sygnałów, rozpięła zamek błyskawiczny i włączyła komputer.
– Cześć, dodzwoniłeś się do Anny-Karin Ehn. Nie mogę teraz odebrać, ale zostaw
nazwisko i numer, to oddzwonię.
Rozłączyła się bez słowa, wzięła kilka głębokich wdechów i wsłuchała się przez
moment w ciszę.
W zeszłym tygodniu wreszcie znalazła czas, by wyrzucić papiery, które Björn
zostawił, kiedy była na urlopie macierzyńskim, pozmywać naczynia w umywalce w
toalecie, przetrzeć małą lodówkę, odkurzyć wszystko i umyć podłogę.
Teraz była gotowa zacząć pracę, tak porządnie, pokazać prenumeratorom
„Värmlandsbladet”, że redakcja w Hagfors znów jest obsadzona.
Dotąd napisała dwa duże teksty. Jeden o gwałtach i drugi o nowej policjantce
Betty Lisspers, która straciła panowanie nad sobą podczas zatrzymania.
Wyjęła z biurka arkusz papieru, rozłożyła go i przeczytała. Policjantka z Hagfors
oskarżona o użycie przemocy. Biła bez opamiętania. Tłustym drukiem.
Trudno było jej się przemóc i zadzwonić do Petry Wilander z prośbą o komentarz
po tym wszystkim, lecz nie miała wyboru. Praca to praca. I gdy następnego dnia
zobaczyła afisz z nagłówkiem, znajomy i wytęskniony kop adrenaliny usunął w cień
uczucie niesmaku.
Włożyła oba afisze do pustej teczki i odłożyła ją na biurko.
Muszę to uczcić, pomyślała, logując się na pocztę. W „odebranych” miała długą
konwersację na temat „stoisko w Noc Walpurgi”.
Na zebraniu w klasie Nilsa na początku pierwszego semestru zgłosiła się do rady
klasowej rodziców. Czuła na sobie spojrzenia innych w oświetlonej sali. Była na
urlopie macierzyńskim, więc chyba mogła się w coś zaangażować, skoro siedzi w
domu cały dzień. Może tylko jej się tak wydawało, ale ręka i tak powędrowała w
górę.
Tessan i Rosanna zgłosiły się już wcześniej i po kilku minutach krępującej ciszy i
szeptów, że w radzie potrzebni są mężczyźni, zaofiarował się także Oscar, ojciec
Billa.
A teraz zbliżała się największa wiosenna impreza – sprzedaż kawy i wypieków z
okazji świętowania Nocy Walpurgi w parku Blinkenberg.
Planowali to już od miesięcy, trzeba było tylko dograć ostatnie szczegóły. To
znaczy poprosić pozostałych rodziców i dzieci, by upiekli jakieś ciasto i pojawili się
przy stoisku na swoich zmianach.
Magdalena miała właśnie otworzyć konwersację, gdy zadzwonił telefon.
– „Värmlandsbladet”, Hansson.
– Dzień dobry – usłyszała po drugiej stronie.
Niski głos Bertilssona.
– Jakieś nowe gwałty?
Magdalena odpowiedziała, że na szczęście chyba nie. W międzyczasie podjechała
krzesłem do szafki z dokumentami i przejrzała teczki z informacjami prasowymi i
notatkami, co jest do zrobienia. Większość nadal była pusta.
– Co będziesz dziś robić?
Zajrzała do kalendarza stojącego na biurku. Tam też nic nie było.
– Napisz artykuł o strachu – podsunął Bertilsson. – O tym, jak grasujący
gwałciciel wpływa na życie ludzi.
– Oczywiście.
Standardowy artykuł, wystarczy wyjść na miasto i zebrać materiał. Ludzie mówili
właściwie tylko o tym.
– I jeszcze ta sprawa z samochodem redakcyjnym – podjęła Magdalena.
Klawiatura Bertilssona w redakcji centralnej stukała przez cały czas z taką samą
prędkością.
– Z samochodem redakcyjnym?
– Trzeba go oddać do warsztatu.
Kiedy Magdalena wróciła do pracy, odkryła dziwny ostry dźwięk za każdym razem,
gdy skręcała w prawo. Petter obstawiał łożysko koła.
– To musisz załatwić z wydziałem finansowym – odparł Bertilsson, dalej stukając
na klawiaturze. – Podejrzewam jednak, że każą ci czekać.
– Czekać? Na co? Aż całkiem padnie?
– Zadzwoń i pogadaj z nimi. W sytuacji kryzysowej mogłabyś brać swój prywatny.
Po rozmowie Magdalena dalej siedziała przy biurku.
Czy do tego zmierzali? Czy teraz zlikwidują redakcyjny samochód? Jak sobie
wtedy poradzi? Petter i ona mieli tylko jeden. Nie było ich stać na drugi.
Dziś powinna sobie poradzić na rowerze.
Żeby tylko nie wydarzyło się coś nagłego, pomyślała i znów wybrała numer Anny-
Karin Ehn.
Szefowa pracowników socjalnych Maarja Leander spojrzała na Christera znad
okularów z drugiej strony biurka, wyciągnęła rękę i podała mu niebieską plastikową
koszulkę.
– Zestawiłam sprawy, którymi Anna-Karin ostatnio się zajmowała, tak jak
prosiłeś. Najbardziej aktualne są na samej górze.
Christer wziął koszulkę, która była tak śliska, że omal nie wypadła mu z rąk.
– Tak, muszę powiedzieć, że zaczynam się naprawdę niepokoić – dodała.
Zdjęła okulary. Obcisła bluzka była rozpięta pod szyją, ukazując złotą obrączkę
zawieszoną na cienkim łańcuszku i lśniącą w zagłębieniu szyi.
Czy była wdową? Tak młodo.
Pociągnęła lekko łańcuszek, musnęła obrączkę.
– Torsten mówił, że Anna-Karin dostawała w pracy pogróżki – rzekł Christer. – Czy
to prawda?
Maarja pokiwała głową.
– Tak, mamy klienta, który ostatnio był bardzo aktywny, groził przez telefon i tak
dalej. To niestety nic nadzwyczajnego, część naszej pracy, z którą musimy sobie
jakoś radzić. Gustav Skoglund, dwadzieścia lat. Narkoman. Na pewno dobrze znany.
Christer skinął głową.
Zmienne nastroje Gustava Skoglunda wpędzały go często w kłopoty, zwłaszcza
jeśli w tle był alkohol. Pobicie przed pizzerią Florencja parę lat temu, poważne
uszkodzenie ciała. Christer nie miał jednak pojęcia, do czego był zdolny na trzeźwo.
– Zgłosiliście to? – zapytał.
– Oczywiście. Ale wy też macie dużo roboty.
Christer zerknął do plastikowej koszulki, na liście było całkiem sporo nazwisk.
– Jednak wszystkie spotkania, o których wiemy, że mogą być trudne, umawiamy
w biurze – ciągnęła Maarja. – Nie ryzykujemy niepotrzebnie. Anna-Karin pracowała
długo, w sytuacjach kryzysowych często brała dzieci do siebie do domu. Wie, jak się
zachować.
Maarja znów dotknęła obrączki na łańcuszku i lekko pociągnęła.
– Torsten mówił, że była ostatnio zestresowana – rzekł Christer, kładąc
plastikową koszulkę na kolanach.
– Mieliśmy trochę zawirowań z cięciami budżetowymi i ludźmi, którzy odeszli z
innych powodów. Anna-Karin, jak mówiłam, jest jedną z naszych bardziej
doświadczonych pracownic, więc często dostawała trudniejsze przypadki.
Maarja oparła głowę o zagłówek.
– Jak wyglądał jej wczorajszy dzień pracy? – zapytał Christer.
– Mamy elastyczny czas pracy, więc nie mogę powiedzieć, o której dokładnie
przyszła. Ja przywitałam się z nią piętnaście po ósmej. Siedziała wtedy przy swoim
biurku. Tu u nas zwykle najspokojniejsza pora dnia, ale chodźmy zobaczyć.
Maarja wstała, wyszła pierwsza z pokoju i podążyła korytarzem. Stanęła przed
białą tablicą oznaczoną czerwonym flamastrem jak kalendarz. Po lewej stronie
widniała długa lista nazwisk pracowników socjalnych, a po prawej ich wyjścia w
teren, dzień po dniu z zaznaczeniem godziny i sprawy.
Maarja wskazała nazwisko Anny-Karin na górze listy, a potem jej poniedziałkowy
grafik.
– Piętnasta: Svensson.
To było wszystko.
– Wejdziemy do jej pokoju i sprawdzimy – zaproponowała Maarja i weszła przez
otwarte rozsuwane drzwi.
Pokój Anny-Karin był znacznie mniejszy niż Maarji, lecz również umeblowany jak
klasyczny gabinet urzędnika. Na ścianie wisiał kilim i pastelowy plakat z numerem
Niebieskiej Linii.
Teczki z gumkami w rogach były starannie ułożone w stos. W kubku stały
markery, a w małym fajansowym wazoniku przy telefonie kilka przywiędłych
kwiatów podbiału.
Maarja podeszła do biurka i pochyliła się nad terminarzem, który leżał rozłożony
na blacie.
Przy poniedziałku nie znaleźli nic prócz wizyty u Svenssonów, lecz pozostałe dni
tygodnia były wypełnione notatkami o spotkaniach i wizytach domowych. Christer
dla oszczędności czasu sfotografował ten plan zajęć komórką. Potem przewrócił
kartkę na poprzednią i następną stronę i zrobił to samo.
Do pikowanej tablicy przypiętych było sporo kartek i odręcznie napisanych listów.
„Dziękuję, że jesteś!” „Światełko w mroku”.
Praca Anny-Karin nie składała się widocznie z samych pogróżek i nieszczęść.
– Musimy też porozmawiać z innymi – rzekła Maarja. – Może wiedzą więcej niż ja.
Znów poszła przodem, tym razem do najdalszego pomieszczenia, z widokiem na
porośniętą sosnami grań za budynkiem. Kiedy do niego weszli, na środku pokoju
stała niewysoka pulchna kobieta w tunice do kolan i z włosami związanymi w
węzeł. Elise Thunberg. Pracowała tu, odkąd Christer sięgał pamięcią.
Pozostałe pięć osób tłoczyło się wokół politurowanego stołu z drzewa sosnowego,
z bieżnikiem w kurczaki, który został jeszcze z Wielkanocy. Trzy kobiety w
zaawansowanym wieku średnim, które siedziały od strony okna, łudząco do siebie
podobne z krótkimi, siwymi fryzurami, też pracowały tu długo i skinęły głowami na
znak, że go poznają. Nie spotkał jednak wcześniej dziewczyny w bluzie w paski,
spódnicy i zielonych rajstopach. Ani siedzącego na końcu mężczyzny w podkoszulku
i dżinsach z łańcuszkiem.
Elise spojrzała pytającym wzrokiem na Maarję, ostrożnie niosąc do stolika
parujący talerz z zupą.
– Tym, którzy go nie znają, przedstawiam Christera Berglunda z policji – rzekła
Maarja. – Jak się domyślacie, chodzi o Annę-Karin.
Mężczyzna przy oknie zastygł z widelcem w powietrzu i otwartymi ustami.
– Znaleźliście ją? – zapytała Britten Ljungberg, jedna z siwowłosych.
Christer pokręcił głową.
– Będę potrzebował waszej pomocy, by ustalić, kto widział ją ostatni.
Elise powiodła wzrokiem po siedzących przy stole, nim zwróciła się do Christera.
– Widziałam ją ostatni raz przed południem podczas przerwy na kawę.
Britten wytarła usta serwetką i powiedziała:
– Ja spotkałam ją na korytarzu jakiś czas po lunchu. Była już ubrana i mówiła, że
ma wizytę domową.
– Jak się zachowywała? Była niespokojna? Zmartwiona? Zestresowana?
– Powiedziała, że się spieszy, ale tylko tyle. Jeśli się denerwowała, nie było tego
po niej widać.
Druga z siwowłosych, Heidi Kleve, spojrzała z ukosa na Maarję.
– Wszystkie jesteśmy mniej lub bardziej zestresowane. Normalnie Anna-Karin je
lunch razem z nami, ale wczoraj jadła w pokoju, więc coś musiało się zdarzyć.
– O której godzinie ją spotkałaś? – Christer zwrócił się do Britten.
– Muszę chwilę pomyśleć.
Zastanawiała się przez moment. W tym czasie skończyła jeść i złożyła sztućce.
– Chyba koło drugiej, ale nie zeznałabym tego pod przysięgą.
W takim razie pozostawała jeszcze godzina do wizyty u Svenssonów.
– Jesteś pewna, że powiedziała, że się spieszy?
– Tak, jestem. Całkowicie.
Kobiety znów spojrzały na siebie, a potem na mężczyznę, który dotąd się nie
odezwał.
– Kiedy rozmawiałeś z nią po raz ostatni, Zacharias? – zapytała Elise.
Mężczyzna z łańcuszkiem przy dżinsach był pogrążony we własnych myślach i
drgnął, słysząc pytanie.
– Chyba na przedpołudniowej kawie.
Elise rzuciła Britten szybkie spojrzenie nad stołem.
– Nikt z was nie zareagował, kiedy Anna-Karin nie wróciła? – zapytał Christer.
Kobiety siedzące przy stole poruszyły się na krzesłach.
– Dużo się wczoraj działo – odparła Elise. – Wszyscy mieli pełne ręce roboty.
Dziewczyna w bluzie w paski popatrzyła na pozostałych. Musiała być zupełnie
nowa, może nawet była praktykantką.
– Zwykle istnieje naturalne wyjaśnienie, kiedy ludzie nie wracają do domu – rzekł
Christer. – Ale jeśli Anna-Karin nie pojawi się w ciągu dnia, rozpoczniemy
poszukiwania.
– To okropne – powiedziała Elise. – Zupełnie niepojęte.
– Jeśli przypomnicie sobie coś, co waszym zdaniem może być dla nas ważne, od
razu dajcie znać.
Christer wyjął kilka wizytówek, położył je na stole i wyszedł ze stołówki. Maarja
Poniedziałek 28 kwietnia 1 Inspektor Petra Wilander opadła na krzesło przy biurku. Masowała skronie, spoglądając na zegar na monitorze komputera. Dochodziła dziewiąta. Wszyscy poszli już do domu, nikt nie dzwonił i nikt jej nie przeszkadzał. Czy tak to sobie wyobrażała, kiedy objęła stanowisko szefa grupy? Samotne siedzenie w biurze nad planami urlopowymi? Zalogowała się do systemu i przewinęła listę. Drgnęła, słysząc jakiś odgłos tuż za plecami. Odwróciła głowę, lecz korytarz był pusty. Ciszę zakłócało tylko brzęczenie świetlówki, które powoli zaczynało ustępować. Znów sięgnęła po mysz. To przez te cholerne napady stała się taka nerwowa. Ofiary były w różnym wieku, najmłodsza miała dziewiętnaście lat, najstarsza pięćdziesiąt jeden. Pierwszy gwałt miał miejsce pod drabinkami na placu zabaw w parku Blinkenberg, drugi w krzakach na Mana. Sposób działania był ten sam, ciche kroki z tyłu i szybki atak z mocnym chwytem za szyję. Potem zaciągał je do jakiejś kryjówki i kładł na brzuchu na ziemi. Żadnej z kobiet nie udało mu się dokładnie przyjrzeć, mogły tylko stwierdzić, że jest wysoki i silny. Któraś mówiła o dużych dłoniach bez pierścionków i zaniedbanych paznokciach. Wszystkie pamiętały mocny zapach wody toaletowej. Dopiero po czwartym napadzie, próbie gwałtu przy jednej ze ścieżek do biegania w Vågbacken, policja zaczęła podejrzewać, że chodzi o tego samego sprawcę, lecz mimo nagłośnienia sprawy w mediach i apelu do kobiet, by nie wychodziły same wieczorami, miał już na koncie osiem napadów i pięć dokonanych gwałtów w ciągu dwóch tygodni. Petra zaczęła jeździć do pracy samochodem. Świetlówka znów zabrzęczała i Petra uświadomiła sobie, że przesiedziała przed monitorem prawie kwadrans i nic nie ustaliła. Wstała i przeszła cichym i pustym korytarzem do stołówki, która pełniła także funkcję sali konferencyjnej. Kiedy
ekspres do kawy bulgotał, stanęła przy białej tablicy zapełnionej notatkami. Każdy gwałt miał swoją rubrykę. Nie było już więcej miejsca. Odwróciła się i spojrzała w stronę pokoju Betty Lisspers, który stał pusty przez ostatnie dni. Słowo przeciw słowu. Śledztwo wewnętrzne nie wykazało, czy była to nieuzasadniona przemoc, czy nie. Rozumiała, że dziennikarze muszą wykonywać swoją pracę, lecz zdziwiło ją, że najgorsza z nich wszystkich okazała się Magdalena Hansson. Podała nawet w sieci linki do filmu na YouTube. Petra napełniła po brzeg swój kubek z logo organizacji turystycznej i wróciła do pokoju. Wypiła na stojąco jeden łyk, kiedy zadzwonił telefon. Centrala Okręgowa. Tym razem nie kolejny napad. – Otrzymaliśmy zgłoszenie o zaginięciu kobiety. Nikt jej nie widział od popołudnia. Nazywa się Anna-Karin Ehn, pracuje w opiece społecznej. Mąż w domu bardzo się niepokoi, miała wrócić kilka godzin temu. A biorąc pod uwagę to, co ostatnio się dzieje, trudno mu się dziwić. – Już tam jadę. Nareszcie w domu. Christer Berglund zdjął buty. Pragnął tylko zapaść się w nową kanapę razem z Torun, może obejrzeć jakiś dobry film, jeśli przy nim nie uśnie. Nie był tego pewny. Zamknął za sobą drzwi i powiesił kurtkę na wieszaku. Choć mieszkali w tym domu od prawie dwóch miesięcy, nadal czuł się w nim trochę dziwnie i obco. W holu wciąż unosił się słaby zapach farby malarskiej po weekendowych działaniach Torun. – Co powiesz na śnieżne jajko w zabaglione z marakują na deser? Torun siedziała na jednym z barowych stołków przy kuchennej wyspie, pochylona nad kolorowym tygodnikiem. – Zabaco? I co to jest śnieżne jajko? Musnął ustami szyję Torun i zerknął nad jej ramieniem na rozłożone czasopismo. – Rodzaj bezy. Wygląda naprawdę pysznie. – Na pewno będzie dobre. – Christer nie chciał mówić głośno, że jego rodzice woleliby pewnie owocową tartę z sosem waniliowym. Nalał sobie szklankę mleka i usiadł naprzeciw Torun. Torun znów zagłębiła się w przepisy, z tym ożywionym i zarazem skupionym
wyrazem twarzy. Mógł na nią patrzeć w nieskończoność, a i tak by tego nie zauważyła, pochłonięta swoim zajęciem. Kiedy podnosiła wzrok, wyglądała jak wyrwana ze snu. Jej pomysły mogły się wydawać szalone, ale po fakcie stwierdzał zwykle, że miała rację, że widzi to, czego on nie potrafi dostrzec. I nigdy nie nauczy się dostrzegać. Śnieżne jajko na deser na pewno będzie pyszne. – Jesteś głodna? – zapytał. Torun podniosła wzrok znad gazety i parsknęła śmiechem. W dni, kiedy przechodziła na dietę, była niemal opętana jedzeniem. – Przecież wiesz, że dla mnie jesteś piękna taka, jaka jesteś – mówił. – Nie musisz tego robić. Torun uśmiechała się, a w jej policzku pokazywał się mały półksiężyc. – Tylko parę kilo. Położył dłoń na jej dłoni, przesunął kciukiem po kostkach palców. Pojutrze będzie tam pierścionek. – Jak było u Gunvor i Bengta? – zapytała, odsuwając czasopismo. – Nie zdążyłem do nich zajść. – Więc pracowałeś aż do teraz? Spojrzała na zegar. – Było mnóstwo pracy, nie tylko te gwałty, ale i robota papierkowa. Miałem nadzieję, że do nich zajdę, ale nie wyszło. – Robisz, co możesz – powiedziała. – Ale w Noc Walpurgi naprawdę trzeba ich porozpieszczać. Gunvor nie będzie musiała nic robić, ani gotować, ani zmywać. Będzie wspaniale. – Na pewno. Popatrzyła na niego, ich palce się splotły. – Trudno im się przestawić i nic w tym dziwnego. Po czterdziestu latach w domu niełatwo się przyzwyczaić do małego mieszkania. Ale nie martw się, będzie dobrze. – Postaram się. Christer chciał wierzyć, że ona ma rację. Przynajmniej Bengt sprawiał wrażenie, że dobrze się czuje w trzypokojowym mieszkaniu przystosowanym dla osoby
niepełnosprawnej. Zaczął się interesować genealogią swojej rodziny i ściągnął program komputerowy, nad którym siedział, słuchając tanecznej muzyki. Christer naprawdę martwił się o Gunvor. Kiedy ich odwiedzał, siedziała zwykle na kanapie z rękami na kolanach i oglądała jakiś głupi reality show. Nie szydełkowała, nie robiła na drutach, nie rozwiązywała krzyżówki. Wyglądało też na to, że przestała piec. Nigdy jej takiej nie widział. – Chodź, przejdziemy na kanapę – powiedziała Torun. Zsunęła się z wysokiego stołka, nie puszczając jego dłoni, podeszła do niego i objęła go drugą ręką za szyję. – Zobaczysz, że się ułoży. Kiedy Christer się schylił, by ją pocałować, zadzwonił telefon. Puścił ją niechętnie. – Petra – oznajmił. – Dzień pracy jeszcze się widać nie skończył. 2 Magdalena Hansson wrzuciła czyste pranie z suszarki do torby z Ikei i przewiesiła ją przez ramię. Trzecia tura tego wieczoru. Zadrżała lekko w cienkim podkoszulku, zgasiła światło i wyszła z pralni. Mijając drzwi do składziku, przystanęła. Mogliby go przebudować na pokój jednej z bliźniaczek. Choć dziewczyny mieszkały u nich tylko co drugi tydzień, dzielenie małego pokoju dla gości przestało już się sprawdzać. Otworzyła drzwi i zajrzała do środka. Tak, był wystarczająco duży. I miał dwa okna, które wpuszczały trochę światła. Ale najpierw musi się wziąć do kartonów. Od przeprowadzki ze Sztokholmu stały tutaj ułożone w stosach pod jedną ścianą. Niedługo miną trzy lata. Weszła do środka i otworzyła jeden z nich. „Artykuły i inne” głosił napis zamaszystymi literami – charakter pisma, który z trudem rozpoznawała. Pudło było załadowane teczkami, notesami i taśmami ze starymi wywiadami telefonicznymi. Ona to spakowała? W ogóle tego nie pamiętała.
Zamknęła karton i otworzyła następny, „Pierwsze ubranka Nilsa”, i wyjęła mały kaftanik z jeżem. To rzeczywiście powinna przejrzeć. Niektóre rzeczy mogą pasować na Liv. Drgnęła, kiedy w kieszeni piżamy zaczęła dzwonić komórka. Petter. – Cześć, kochanie – powiedziała. – Jak ci leci? Zamknęła karton, poprawiła torbę, która wrzynała jej się w ramię, i zaczęła iść po schodach. – Zrobiłem już większość roboty, ale dzwonię, by spytać, czy Vendela i Vanessa wróciły z treningu? – Przyszły godzinę temu, obie. – To dobrze. Vendela nie odbierała, więc chciałem tylko sprawdzić. Żadne z nich nie powiedziało tego wprost, ale każde wiedziało, co drugie ma na myśli. Dopóki jednak dziewczyny siedziały w domu, nie było powodu do obaw. – Ile się spóźnisz? – Zostało mi półtorej godziny, może dwie. Chciałbym jeszcze dzisiaj skończyć izolację. – Okej – odrzekła, starając się ukryć rozczarowanie. Musiał brać dodatkowe prace, szczególnie teraz, podczas urlopu ojcowskiego. Tylko że przez to prawie się nie widywali. Kiedy Magdalena wracała z pracy, on jechał do swojej. Czasem zdążyli zjeść razem obiad, ale najczęściej nie. Wieczorem chciała porozmawiać o Mario. Postawiła torbę na kanapie i zaczęła mechanicznie składać pranie. Stosy na stoliku obok szybko rosły. Muzyka z pokoju dziewczyn sączyła się z piętra, ale Nils chyba w końcu zasnął. Mario. Siniaki, które zauważyła, kiedy pożyczał od Nilsa suche ubranie, ciemne plamy na plecach i pośladkach. Owinął się ręcznikiem kąpielowym i próbował włożyć bluzę, przytrzymując go, lecz ręcznik i tak zsunął się na podłogę. Jego spojrzenie, gdy zrozumiał, że zauważyła. – Co się stało? – zapytała, kiedy Nils wyszedł z łazienki. Mario szybko się ubierał.
– Czy ktoś ci zrobił krzywdę? Spodnie od dresu były trochę za długie, marszczyły mu się wokół kostek. Usiadła na klapie sedesu i spróbowała jeszcze raz. – Mario? Mario wkładał skarpetki, unikając jej wzroku. – Nie mogę o tym mówić. – Ale ktoś cię uderzył? – Nie wolno mi mówić. Nagle zrozumiała, dlaczego nie mógł iść z nimi na basen podczas przerwy świątecznej. I tamten raz, kiedy schował się w garderobie, gdy miał już iść do domu, też nie był zabawą, jak jej się wydawało. Wieczorem odprowadziła go do domu, czując jego niepewność, kiedy się tam zbliżali. Keith wyszedł ciężkim krokiem do holu, z widocznymi spod koszulki wytatuowanymi ramionami. Jego spojrzenie złagodniało, gdy zobaczył Magdalenę. – Aha – powiedział. – Wejdź, synku, miałeś dobry dzień? Wielka dłoń potargała włosy Mario, niezdarnie i trochę za mocno. Szczęki pracowały. Andrea wyszła cicho z kuchni z Garym, najmłodszym z chłopców, na biodrze. Wodziła wzrokiem od Keitha do Magdaleny, bosa i z włosami upiętymi w niedbały węzeł. Magdalena podała torbę z upranymi ubraniami Mario i powiedziała coś o zabawie w lesie, o spodniach i bluzie, które musiał pożyczyć od Nilsa, lecz ani słowa o ciepłej kąpieli i czternastu naleśnikach. Ani o siniakach. – Ubrania są trochę wilgotne i trzeba je rozwiesić. Cieszę się, że mógł do nas przyjść się pobawić. Po długich zmaganiach zadzwoniła parę dni później do opieki społecznej i zgłosiła interwencję. „Nie wolno mi mówić”. Czy mogła rozegrać to inaczej? Może teraz będzie jeszcze gorzej? Opieka rozdzieli rodzeństwo, umieści je w różnych rodzinach zastępczych. Jutro musi zadzwonić jeszcze raz do tej Anny-Karin, upewnić się, że tak się nie
stanie. Christer czekał już przy krawężniku, kiedy Petra skręciła w jego ulicę. Więc tak się urządził. Nowy, pomalowany na biało dom z dużymi oknami w szczytowej ścianie i wyważoną bryłą wyróżniał się spośród okolicznej zabudowy z lat pięćdziesiątych. Mimo że ona i Christer pracowali razem od wielu lat i dzień w dzień siedzieli w tym samym samochodzie, nie utrzymywali kontaktów prywatnych i prawie nigdy się nie odwiedzali. Cieszyła się jednak, że mu się układa. Odkąd poznał Torun, stał się bardziej spokojny i zrównoważony. I wydawało się, że nie przejmuje się już tak bardzo tym, że Petra została szefem, chociaż wszyscy, łącznie z nią samą, byli przekonani, że ta funkcja przypadnie jemu. Całe szczęście. Martwiła się o niego w pierwszym okresie po przejściu Svena Munthera na emeryturę. Teraz już nie. – Przepraszam, że zepsułam ci wieczór – rzekła, gdy otworzył drzwi samochodu i wsiadł. – Pięknie mieszkacie. Działka nad wodą i w ogóle. – Dziękuję – odparł Christer, szukając pasa do zapięcia. – Podoba nam się tutaj. Myślisz, że to znowu on? – Nie mam pojęcia. Ale jeśli tak, posunął się o krok dalej. Nie ma jej od popołudnia. Petra zawróciła na Storgatan i pojechała dalej na północ. – Mówimy o Annie-Karin z opieki społecznej? – Dokładnie. To zaczyna nieprzyjemnie wyglądać. I Christer, i ona pracowali z Anną-Karin przy trudniejszych sprawach. Petra pamiętała szczególnie dzień, kiedy musieli założyć kajdanki nastoletniemu narkomanowi, wsadzić go do samochodu i zabrać na odwyk. Rozpoznała w nim kolegę Hannesa z podstawówki, lecz oczywiście się z tym nie zdradziła. Jego matka stała w holu i płakała, aż spływał jej tusz do rzęs. Anna-Karin nie należała do osób wystawiających się na niebezpieczeństwo. Była bardzo rozsądna. Petra zwolniła i skręciła w podwórze rodziny Ehnów. Dom, żółta drewniana willa z oszkloną werandą zdobioną snycerką, stał nieco dalej od drogi, lecz miał podobne podwórze jak dom jedynego sąsiada, oddalony o kilkaset metrów.
Nie było widać granicy między posesjami, żadnego płotu ani żywopłotu. Zabudowania gospodarcze leżały rozrzucone między domami, a małe dróżki powstały właściwie z przecinających się w różnych kierunkach śladów kół. Petra zaparkowała przed werandą. Za kuchennym oknem poruszyła się jakaś postać. Po paru sekundach zapaliło się zewnętrzne światło i otworzyły drzwi. Torsten Ehn wpuścił ich do holu, cofając się o parę kroków. Petra rozpoznała go z jakiegoś niedawnego artykułu o lokalnym biznesie. Wtedy miał garnitur, krawat i włosy zaczesane z przedziałkiem na boku. Teraz był ubrany w dżinsy i koszulę w drobną kratkę, jednej z droższych marek. Niecierpliwie obracał komórkę w dłoni. – Nie wiem, może niepotrzebnie dzwoniłem, ale to takie niepodobne do Anny- Karin – zaczął. – Mieliśmy się spotkać w domu o piątej i jechać obejrzeć nowe meble ogrodowe. Ona zawsze dzwoni, kiedy wie, że się spóźni, a teraz nie odbiera nawet telefonu. Zaczynam się naprawdę denerwować, zwłaszcza po tych wszystkich napadach. W rogu stała oparta o ścianę para kijków do nordic walking. Obok lustra w holu wisiała podłużna rama z trzema zdjęciami, które wyglądały na zrobione podczas górskiej wędrówki. Dwa z nich przedstawiały zaśnieżone szczyty gór, a trzecie ich dwoje, Torstena z podniesionymi okularami przeciwsłonecznymi i Annę-Karin z opaską na czole i zaróżowionymi policzkami. Uśmiechali się do kamery, policzek przy policzku. Petra i Christer weszli za Torstenem do dużego salonu z kanapą z kwiecistym obiciem, telewizorem, kilkoma półkami książek w jednej części i staroświeckim stołem i krzesłami w kąciku jadalnym. Torsten usiadł na kanapie, wyłączył wiadomości sportowe i odłożył pilota na wypolerowany szklany stolik. Potem odsunął talerz ze starannie złożonymi sztućcami. Chyba nie zjadł zbyt wiele. Petra usiadła obok niego, wyjęła notatnik, długopis i formularz z pytaniami w wypadku zaginięcia, który wzięła ze sobą. Christer wybrał fotel przy krótszej krawędzi stołu. Torsten odgarnął grzywkę opadającą mu na twarz i zaczął przekładać komórkę z jednej ręki do drugiej. – Najpierw zadzwoniłem do jej szefowej. Powiedziała, że wydaje się jej, że Anna-
Karin miała zaplanowaną wizytę domową na popołudnie, ale nie znała szczegółów. A teraz, kiedy nie wróciła do domu, to chyba jasne, że się denerwuję. Jak mówiłem, zawsze dzwoni, kiedy ma się spóźnić. Torsten pochylił się do przodu i oparł łokcie o kolana. Komórka wciąż wędrowała z ręki do ręki. – Czy pracownicy socjalni jeżdżą sami na wizyty domowe? – zapytał Christer. – Teraz najwidoczniej tak, brakuje ludzi. Wcześniej sprawami dzieci i rodziny zajmowały się trzy osoby, teraz tylko dwie, a ta druga jest na zwolnieniu. Z powodu stresu. Anna-Karin też ostatnio źle się czuła z tego samego powodu. Petra wyprostowała się. – Czy ktoś jej groził? – Wiele razy, ale ona uważa, że to część jej pracy. Raz, kiedy była na wizycie domowej, ktoś jej przebił dwie opony. Właściwie się spodziewałem, że kiedyś zdarzy się coś takiego. Torsten spojrzał szybko na komórkę, po czym dalej przerzucał ją z ręki do ręki. – Jaki jest stan zdrowia Anny-Karin? Nie licząc stresu? Mimo szczególnych okoliczności było ważne, by pamiętali o standardowych pytaniach. Wszystko mogło mieć zupełnie naturalne wyjaśnienie. – Dobry – odrzekł Torsten, podnosząc wzrok. – Prawie nigdy nie choruje. – Nie ma jakiejś dolegliwości? Problemów z sercem? Cukrzycy? Nie bierze stałych leków? – Nie, jest okazem zdrowia. W czerwcu ma pobiec w sztokholmskim maratonie. – A jak z alkoholem? – Bardzo umiarkowanie. Czasami lampka wina. Jasne, pomyślała Petra. Wszyscy tak mówią. Czasami lampka wina. Torsten podciągnął lekko nogawki spodni, kiedy notowała. Pominęła pytanie o narkotyki. On nadal wiercił się w miejscu. Jakby miał insekty pod ubraniem, świąd, który nie pozwalał mu spokojnie usiedzieć. – Kiedy rozmawiałeś z Anną-Karin po raz ostatni? – zapytał Christer. – Rano, zanim pojechaliśmy do pracy. – Czy wyglądała na zmartwioną?
Torsten przez chwilę się zawahał. – Nie, nie bardziej niż zwykle. – Więc nie miała w planach na ten dzień niczego, co mogłoby ją szczególnie niepokoić i stresować? – zapytała Petra. – O niczym takim nie mówiła. W rzeczy samej, nigdy nie opowiada mi szczegółów. Kiedy rozmawiamy o pracy, mówi bardzo ogólnikowo. – Nie pokłóciliście się? – Nie, wszystko było tak jak zwykle. Torsten spojrzał w sufit, a potem przez okno, przesuwając dłonią po zaroście na szyi. – Czy dzwoniliście do siebie w ciągu dnia? – pytała dalej Petra. – Dzwoniłem, kiedy jej szukałem, i wysłałem esemesa o wpół do piątej, ale nie odpowiedziała. Petra zanotowała. – Jakiej treści? Torsten podniósł komórkę i przejrzał wysłane wiadomości. – Tutaj – rzekł, trzymając telefon tak, by Petra i Christer mogli przeczytać. „Kup maślankę i papier toaletowy. Całuję”. – Zatem Anna-Karin jest zdrowa i w dobrej kondycji – podsumowała Petra. – A jak z jej zdrowiem psychicznym? Miewa takie problemy? – Co rozumiesz przez problemy psychiczne? – Depresje, napady lęku? Mówiłeś, że czuła się przepracowana, zestresowana i niespokojna. Czy szukała w związku z tym pomocy? Bierze tabletki nasenne albo coś innego? Antydepresanty? – Sądzisz, że mogła odebrać sobie życie? Torsten popatrzył na nią z miną wyrażającą dezorientację. – A mogło tak być? – zapytała. Powoli pokręcił głową. – Anna-Karin nie jest taka. Radzi sobie ze wszystkim, nawet z trudnymi rzeczami. Nie poddałaby się w taki sposób. Petra zgodziła się z nim w duchu. Sama odniosła podobne wrażenie. – A nie może po prostu u kogoś być?
Torsten wyprostował się, wyglądał teraz na poirytowanego. – Ale dlaczego? Czemu miałaby nagle nie wrócić do domu i nie odbierać telefonu? Coś musiało się stać. Zadzwoniłem do naszej córki Emmy, ale z nią też się nie kontaktowała. – Emma – powtórzyła Petra i zanotowała. – Gdzie mieszka? – Tu, w Hagfors. W Gärdet. Petra zapisała adres i telefon Emmy, a potem model i numer rejestracyjny samochodu Anny-Karin, jej rysopis i ubranie. Torsten wypił łyk wody ze szklanki na stole. Kiedy wyciągnął rękę, by odstawić szklankę, pod jego pachą ukazała się plama potu. – Co teraz zrobicie? – zapytał. Działania na wielką skalę z udziałem służb ratowniczych, helikoptera i Gwardii Krajowej nie miały sensu, dopóki nie znajdą samochodu. Podobnie Missing People. Teoretycznie Anna-Karin mogła się teraz znajdować gdziekolwiek. Zaczną od rutynowej pracy policyjnej. Spróbują odtworzyć przebieg jej dnia przy pomocy kolegów z pracy, sprawdzić połączenia telefoniczne i ewentualnie wyciągi z konta, żeby wiedzieć, jak się porusza. – Teraz jest za późno i za ciemno na dużą akcję. – Czyli będziecie tylko siedzieć i czekać, a czas płynie. Petra zaczęła zbierać notatki. – Rozumiem twój niepokój – rzekła. – Ale ruszymy jutro z samego rana. Postaraj się nie myśleć teraz o najgorszym. Wszystko może mieć naturalne wyjaśnienie. Zepsuł się jej samochód i jednocześnie rozładowała komórka. Torsten rozłożył ręce. – Ale… Petra przerwała mu i powiedziała, siląc się na spokój: – Nawet jeśli to niepodobne do Anny-Karin, że nie dała znaku życia, uważam, że powinieneś obdzwonić jej przyjaciół i znajomych i sprawdzić, czy naprawdę jej tam nie ma. Czasem zdarzają się niezwykłe rzeczy. Czasem ludzie zachowują się inaczej, niż myślimy. – Chcę, żebyście zrobili coś teraz. Petra przykucnęła przed nim.
– Zrobimy wszystko, co możliwe, uwierz mi. Traktujemy to z najwyższą powagą. Torsten wziął kilka głębokich wdechów i przycisnął dłoń do piersi. – Myślę, że ona nie żyje – rzekł urywanym głosem. – Czuję to. 3 Andrea puściła wodę do umywalki i czekała, aż porządnie się schłodzi. Musiała być lodowata. Tak zimna, że wszystko drętwiało. Piekło ją między nogami, jakby tam płonęła. To moja wina, myślała. To ja jestem oziębła. Gdybym dawała więcej z siebie w łóżku, byłoby przyjemniej. Starała się jednak, poruszała pod nim, jakby to sprawiało jej przyjemność, jęczała i rzucała głową. Swędziało ją między udami, kiedy wstała, nitka spermy spłynęła po jej nodze aż do kostki. – Już cię nie podniecam? Kiedyś do diabła tak nie było! Tak to się zaczynało. – Z kim się pieprzysz, kiedy nie ma mnie w domu? Jej zaprzeczenia nie pomagały. – Nigdy nie byłam z innym mężczyzną. Nigdy. Mówiła prawdę. Keith był jej pierwszym i jedynym. Najprzystojniejszym chłopakiem w szkole. Przez całą pierwszą klasę liceum była w nim zakochana na zabój, nauczyła się na pamięć jego planu lekcji, by nie przeoczyć momentu, kiedy przechodził korytarzem. – Musi ktoś być, ty napalona dziwko! Myślisz, że nie wiem, że chcesz być brana kilka razy dziennie? Ale już nie przeze mnie. Palce ściskające jej podbródek, ślina pryskająca jej na twarz. Andrea przeklinała ciało, które ją zawodziło. Jemu jednak nie przeszkadzało zbytnio, że jest zupełnie sucha. Jeśli tylko odpowiednio jęczała, wchodził w nią siłą. Zmoczyła ręcznik i wcisnęła między nogi. Skrzywiła się z bólu, lecz po chwili zimny okład przyniósł jej pewną ulgę. Wiedziała, że przez parę dni będzie jej trudno siedzieć.
Odbicie w lustrze patrzyło na nią z niesmakiem. „Ty tłusta świnio”. Blizna na przedramieniu, cienka zaczerwieniona skóra, która wciąż się marszczyła, choć minął już rok, odkąd oblał ją wrzątkiem. Zwykły nieszczęśliwy wypadek. „Pogięło cię? Myślisz, że zrobiłbym coś takiego specjalnie?” Przez całe zeszłe lato chodziła w bluzkach z długimi rękawami i ani razu nie pływała. Tego lata będzie tak samo. „Powinnaś się cieszyć, że w ogóle jeszcze chcę cię dotykać”. Przez parę tygodni był spokój, żebra zagoiły się i znów mogła nosić Gary’ego na biodrze, nie czując bólu. Keith kupił quada ku radości chłopców i w pewne sobotnie popołudnie zabrał ich wszystkich do kina w Karlstad, a potem do McDonalda. Dostali także deser, lody albo ciastko, co kto chciał, i nie robił jej ani Zeldzie przytyków na temat wagi. Nie rozzłościł się nawet, kiedy Link rozlał swój sok jabłkowy. Zgłoszenie w opiece zmieniło jednak wszystko. – Skręcę kark temu, co to zrobił! – wrzeszczał. Andrea spojrzała na ręcznik, nie było już na nim krwi. Znów go zmoczyła jeszcze zimniejszą wodą, włożyła między nogi jak pieluszkę i ostrożnie usiadła na sedesie. Wkrótce to się powtórzy. Pytanie tylko kiedy.
Wtorek 29 kwietnia 4 Magdalena owinęła szalik parę razy wokół szyi i przewiesiła torbę przez ramię. Nadal nie mogła się przyzwyczaić, że jest taka lekka. Żadnych pieluszek, żadnych słoiczków z jedzeniem ani nawilżanych chusteczek. To było podobne uczucie jak zmiana ocieplanych botków na buty wiosenne po długiej zimie, kiedy chce się niemal fruwać. Gdy kończyła szczotkować włosy, z kuchni wyszedł Nils. Patrzyła za nim, jak biegnie po schodach na górę po plecak. Czy mogła załatwić tę sprawę z Mario inaczej niż przez zgłoszenie? Co by się wtedy stało? Powinna zadzwonić i porozmawiać bezpośrednio z tymi w opiece, kiedy przyjdzie do pracy. Weszła do kuchni, w której jeszcze trwało śniadanie. Petter siedział niemrawo nad gazetą, jedną dłonią obejmując kubek z kawą, a Liv mocno trzymała łyżkę do kaszy. Balony z przyjęcia na roczek wciąż wisiały na lampie, trochę skurczone i pomarszczone. Magdalena włożyła szczotkę do torby, cmoknęła w usta najpierw Pettera, a potem Liv. – Bawcie się dobrze – powiedziała. Na wargach czuła smak bananowej kaszki. – Przyjdziesz o normalnej porze? – zapytał Petter. Wypił łyk kawy i odsunął talerz Liv od krawędzi stołu. – Mam nadzieję. Jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego. Kiedy wyszła, Nils stał już gotowy do startu na podjeździe do garażu. Włożyła kask i rękawiczki z palcami, umieściła torbę w bagażniku. – Kiedy dostanę nowy rower? – zapytał, gdy zrównała się z nim na ulicy. Petter podniósł siodełko i kierownicę najwyżej, jak się dało, lecz Nils i tak mógł dotknąć stopami ziemi, kiedy siedział. Wyglądało to naprawdę żałośnie. – Oczywiście, że dostaniesz, mały. – Ciągle to powtarzasz.
– Wiem. W przyszłą sobotę będzie w szkole kiermasz rowerowy. Dostałam dzisiaj maila. – Ale ja chcę nowy. – Nie, tym razem nie będzie nowego. Za szybko rośniesz. Nils pedałował przed nią bez słowa. Widziała po jego opuszczonych ramionach, że jest zawiedziony, lecz nic nie mogła na to poradzić. Powinni znaleźć coś, co mu się spodoba. Inaczej będą musieli zajrzeć na Blocket. Niektóre dzieci mają większe problemy. – Chciałbym przynajmniej dostać ciemnozielony – dobiegło ją z przodu. Jego głos brzmiał normalnie. Nie był tak całkiem niezadowolony. – Tak, to piękny kolor. Przejechali przez most, a potem się rozdzielili. Magdalena zeskoczyła z roweru i patrzyła, jak Nils oddala się Geijersholmsvägen. Myślała o tym, czy Mario przyjdzie dziś do szkoły. Wczoraj najwyraźniej go tam nie było. „Nie wolno mi mówić”. Dobrze zrobiłam, myślała, pokonując ostatni odcinek dzielący ją od redakcji. Teraz muszę wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Christer Berglund i Urban Bratt siedzieli już naprzeciw siebie przy stole konferencyjnym, kiedy do pokoju weszła Petra. Urban przeglądał gazetę, gładząc z roztargnieniem swoje długie wąsy, a Christer rysował esy-floresy w notatniku. I dziś obok niego znów siedziała Betty Lisspers, na dawnym miejscu Petry. Blada, ale jednak. Wróciła. To dobrze. Petra stłumiła dłonią ziewnięcie w drodze do ekspresu z kawą. Poranki nigdy nie były jej ulubioną porą dnia i nie spała zbyt wiele tej nocy. Myśli o Annie-Karin kotłowały się w jej głowie przez parę godzin, nim w końcu się uspokoiły. Czekając, aż Folke Natt och Dag skończy rozmawiać przez telefon w swoim pokoju, nalała kawy do kubka. Przynajmniej żadnych nowych gwałtów, pomyślała, rzucając okiem na białą tablicę, nim usiadła razem z innymi przy krótszym boku stołu. – Cieszę się, że wróciłaś, Betty – powiedziała. Betty skinęła głową, skrzyżowała ciasno ramiona na piersi i przeciągnęła dłonią
po jasnych włosach związanych w długi koński ogon. – Wszyscy się cieszymy – ciągnęła Petra, ignorując nieodgadniony wyraz twarzy Urbana. „Przepraszam, że to powiem, ale jeśli ktoś tak się boi, że bez powodu bije ludzi niemal na śmierć, może nie nadaje się na policjanta. Taki incydent rzuca cień na całą policję. To ostatnia rzecz, jakiej nam trzeba”. Urban powiedział to wprawdzie w rozmowie z Petrą w jej pokoju, lecz dyskrecja nigdy nie była jego mocną stroną. Betty dobrze wiedziała, co o niej myśli. – Jak już pewnie słyszeliście, zaginęła Anna-Karin Ehn z opieki społecznej. Nie wróciła wczoraj z pracy do domu i jej mąż zgłosił o dziewiątej zaginięcie. Christer i ja byliśmy tam późnym wieczorem, wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Nasłuchiwała kroków Folkego na korytarzu, lecz było zupełnie cicho. Co on tam robił? – Myślicie, że to znowu on? – zapytał Urban, wskazując ruchem głowy białą tablicę. – Możliwe. Ale mąż raczej się martwił, że to ma związek z jej pracą. Jakiś wykolejony klient. Musimy więc zacząć od odtworzenia jej wczorajszego dnia pracy, co robiła, z kim się spotkała. Petra umilkła, kiedy Folke pokazał się wreszcie w otwartych drzwiach. – Przepraszam – powiedział, pokonując dwoma krokami drogę do swojego krzesła. – Musiałem coś dokończyć. Petra zaczekała, aż usiądzie i wyciągnie długie nogi pod stołem. – I trzeba spróbować znaleźć jej komórkę – podjęła. – Choć jeszcze jest dość wcześnie, przygotowałam ogłoszenie dla mediów. Zobaczymy, czy będziemy musieli wyjść z tym na zewnątrz. Kiedy zajrzała do notatek, by głośno przeczytać tekst, zaczęły jej się zlewać litery. – Ubrana w czerwoną wiatrówkę, dżinsy… Wyprostowała się i wypiła łyk kawy, nim podjęła nową próbę, ale słowa nadal wirowały. – Wysokie brązowe buty… cienki kolorowy szalik… Scoda Fabia rocznik 2005… Niebieski metalic. Numer rejestracyjny KBL… 434. – Tak – zakończyła. – Bierzmy się po prostu do roboty. Nie mamy czasu do
stracenia. 5 Magdalena usiadła w kurtce przy biurku i wybrała numer Anny-Karin. Słuchając kolejnych sygnałów, rozpięła zamek błyskawiczny i włączyła komputer. – Cześć, dodzwoniłeś się do Anny-Karin Ehn. Nie mogę teraz odebrać, ale zostaw nazwisko i numer, to oddzwonię. Rozłączyła się bez słowa, wzięła kilka głębokich wdechów i wsłuchała się przez moment w ciszę. W zeszłym tygodniu wreszcie znalazła czas, by wyrzucić papiery, które Björn zostawił, kiedy była na urlopie macierzyńskim, pozmywać naczynia w umywalce w toalecie, przetrzeć małą lodówkę, odkurzyć wszystko i umyć podłogę. Teraz była gotowa zacząć pracę, tak porządnie, pokazać prenumeratorom „Värmlandsbladet”, że redakcja w Hagfors znów jest obsadzona. Dotąd napisała dwa duże teksty. Jeden o gwałtach i drugi o nowej policjantce Betty Lisspers, która straciła panowanie nad sobą podczas zatrzymania. Wyjęła z biurka arkusz papieru, rozłożyła go i przeczytała. Policjantka z Hagfors oskarżona o użycie przemocy. Biła bez opamiętania. Tłustym drukiem. Trudno było jej się przemóc i zadzwonić do Petry Wilander z prośbą o komentarz po tym wszystkim, lecz nie miała wyboru. Praca to praca. I gdy następnego dnia zobaczyła afisz z nagłówkiem, znajomy i wytęskniony kop adrenaliny usunął w cień uczucie niesmaku. Włożyła oba afisze do pustej teczki i odłożyła ją na biurko. Muszę to uczcić, pomyślała, logując się na pocztę. W „odebranych” miała długą konwersację na temat „stoisko w Noc Walpurgi”. Na zebraniu w klasie Nilsa na początku pierwszego semestru zgłosiła się do rady klasowej rodziców. Czuła na sobie spojrzenia innych w oświetlonej sali. Była na urlopie macierzyńskim, więc chyba mogła się w coś zaangażować, skoro siedzi w domu cały dzień. Może tylko jej się tak wydawało, ale ręka i tak powędrowała w górę. Tessan i Rosanna zgłosiły się już wcześniej i po kilku minutach krępującej ciszy i
szeptów, że w radzie potrzebni są mężczyźni, zaofiarował się także Oscar, ojciec Billa. A teraz zbliżała się największa wiosenna impreza – sprzedaż kawy i wypieków z okazji świętowania Nocy Walpurgi w parku Blinkenberg. Planowali to już od miesięcy, trzeba było tylko dograć ostatnie szczegóły. To znaczy poprosić pozostałych rodziców i dzieci, by upiekli jakieś ciasto i pojawili się przy stoisku na swoich zmianach. Magdalena miała właśnie otworzyć konwersację, gdy zadzwonił telefon. – „Värmlandsbladet”, Hansson. – Dzień dobry – usłyszała po drugiej stronie. Niski głos Bertilssona. – Jakieś nowe gwałty? Magdalena odpowiedziała, że na szczęście chyba nie. W międzyczasie podjechała krzesłem do szafki z dokumentami i przejrzała teczki z informacjami prasowymi i notatkami, co jest do zrobienia. Większość nadal była pusta. – Co będziesz dziś robić? Zajrzała do kalendarza stojącego na biurku. Tam też nic nie było. – Napisz artykuł o strachu – podsunął Bertilsson. – O tym, jak grasujący gwałciciel wpływa na życie ludzi. – Oczywiście. Standardowy artykuł, wystarczy wyjść na miasto i zebrać materiał. Ludzie mówili właściwie tylko o tym. – I jeszcze ta sprawa z samochodem redakcyjnym – podjęła Magdalena. Klawiatura Bertilssona w redakcji centralnej stukała przez cały czas z taką samą prędkością. – Z samochodem redakcyjnym? – Trzeba go oddać do warsztatu. Kiedy Magdalena wróciła do pracy, odkryła dziwny ostry dźwięk za każdym razem, gdy skręcała w prawo. Petter obstawiał łożysko koła. – To musisz załatwić z wydziałem finansowym – odparł Bertilsson, dalej stukając na klawiaturze. – Podejrzewam jednak, że każą ci czekać. – Czekać? Na co? Aż całkiem padnie?
– Zadzwoń i pogadaj z nimi. W sytuacji kryzysowej mogłabyś brać swój prywatny. Po rozmowie Magdalena dalej siedziała przy biurku. Czy do tego zmierzali? Czy teraz zlikwidują redakcyjny samochód? Jak sobie wtedy poradzi? Petter i ona mieli tylko jeden. Nie było ich stać na drugi. Dziś powinna sobie poradzić na rowerze. Żeby tylko nie wydarzyło się coś nagłego, pomyślała i znów wybrała numer Anny- Karin Ehn. Szefowa pracowników socjalnych Maarja Leander spojrzała na Christera znad okularów z drugiej strony biurka, wyciągnęła rękę i podała mu niebieską plastikową koszulkę. – Zestawiłam sprawy, którymi Anna-Karin ostatnio się zajmowała, tak jak prosiłeś. Najbardziej aktualne są na samej górze. Christer wziął koszulkę, która była tak śliska, że omal nie wypadła mu z rąk. – Tak, muszę powiedzieć, że zaczynam się naprawdę niepokoić – dodała. Zdjęła okulary. Obcisła bluzka była rozpięta pod szyją, ukazując złotą obrączkę zawieszoną na cienkim łańcuszku i lśniącą w zagłębieniu szyi. Czy była wdową? Tak młodo. Pociągnęła lekko łańcuszek, musnęła obrączkę. – Torsten mówił, że Anna-Karin dostawała w pracy pogróżki – rzekł Christer. – Czy to prawda? Maarja pokiwała głową. – Tak, mamy klienta, który ostatnio był bardzo aktywny, groził przez telefon i tak dalej. To niestety nic nadzwyczajnego, część naszej pracy, z którą musimy sobie jakoś radzić. Gustav Skoglund, dwadzieścia lat. Narkoman. Na pewno dobrze znany. Christer skinął głową. Zmienne nastroje Gustava Skoglunda wpędzały go często w kłopoty, zwłaszcza jeśli w tle był alkohol. Pobicie przed pizzerią Florencja parę lat temu, poważne uszkodzenie ciała. Christer nie miał jednak pojęcia, do czego był zdolny na trzeźwo. – Zgłosiliście to? – zapytał. – Oczywiście. Ale wy też macie dużo roboty. Christer zerknął do plastikowej koszulki, na liście było całkiem sporo nazwisk. – Jednak wszystkie spotkania, o których wiemy, że mogą być trudne, umawiamy
w biurze – ciągnęła Maarja. – Nie ryzykujemy niepotrzebnie. Anna-Karin pracowała długo, w sytuacjach kryzysowych często brała dzieci do siebie do domu. Wie, jak się zachować. Maarja znów dotknęła obrączki na łańcuszku i lekko pociągnęła. – Torsten mówił, że była ostatnio zestresowana – rzekł Christer, kładąc plastikową koszulkę na kolanach. – Mieliśmy trochę zawirowań z cięciami budżetowymi i ludźmi, którzy odeszli z innych powodów. Anna-Karin, jak mówiłam, jest jedną z naszych bardziej doświadczonych pracownic, więc często dostawała trudniejsze przypadki. Maarja oparła głowę o zagłówek. – Jak wyglądał jej wczorajszy dzień pracy? – zapytał Christer. – Mamy elastyczny czas pracy, więc nie mogę powiedzieć, o której dokładnie przyszła. Ja przywitałam się z nią piętnaście po ósmej. Siedziała wtedy przy swoim biurku. Tu u nas zwykle najspokojniejsza pora dnia, ale chodźmy zobaczyć. Maarja wstała, wyszła pierwsza z pokoju i podążyła korytarzem. Stanęła przed białą tablicą oznaczoną czerwonym flamastrem jak kalendarz. Po lewej stronie widniała długa lista nazwisk pracowników socjalnych, a po prawej ich wyjścia w teren, dzień po dniu z zaznaczeniem godziny i sprawy. Maarja wskazała nazwisko Anny-Karin na górze listy, a potem jej poniedziałkowy grafik. – Piętnasta: Svensson. To było wszystko. – Wejdziemy do jej pokoju i sprawdzimy – zaproponowała Maarja i weszła przez otwarte rozsuwane drzwi. Pokój Anny-Karin był znacznie mniejszy niż Maarji, lecz również umeblowany jak klasyczny gabinet urzędnika. Na ścianie wisiał kilim i pastelowy plakat z numerem Niebieskiej Linii. Teczki z gumkami w rogach były starannie ułożone w stos. W kubku stały markery, a w małym fajansowym wazoniku przy telefonie kilka przywiędłych kwiatów podbiału. Maarja podeszła do biurka i pochyliła się nad terminarzem, który leżał rozłożony na blacie.
Przy poniedziałku nie znaleźli nic prócz wizyty u Svenssonów, lecz pozostałe dni tygodnia były wypełnione notatkami o spotkaniach i wizytach domowych. Christer dla oszczędności czasu sfotografował ten plan zajęć komórką. Potem przewrócił kartkę na poprzednią i następną stronę i zrobił to samo. Do pikowanej tablicy przypiętych było sporo kartek i odręcznie napisanych listów. „Dziękuję, że jesteś!” „Światełko w mroku”. Praca Anny-Karin nie składała się widocznie z samych pogróżek i nieszczęść. – Musimy też porozmawiać z innymi – rzekła Maarja. – Może wiedzą więcej niż ja. Znów poszła przodem, tym razem do najdalszego pomieszczenia, z widokiem na porośniętą sosnami grań za budynkiem. Kiedy do niego weszli, na środku pokoju stała niewysoka pulchna kobieta w tunice do kolan i z włosami związanymi w węzeł. Elise Thunberg. Pracowała tu, odkąd Christer sięgał pamięcią. Pozostałe pięć osób tłoczyło się wokół politurowanego stołu z drzewa sosnowego, z bieżnikiem w kurczaki, który został jeszcze z Wielkanocy. Trzy kobiety w zaawansowanym wieku średnim, które siedziały od strony okna, łudząco do siebie podobne z krótkimi, siwymi fryzurami, też pracowały tu długo i skinęły głowami na znak, że go poznają. Nie spotkał jednak wcześniej dziewczyny w bluzie w paski, spódnicy i zielonych rajstopach. Ani siedzącego na końcu mężczyzny w podkoszulku i dżinsach z łańcuszkiem. Elise spojrzała pytającym wzrokiem na Maarję, ostrożnie niosąc do stolika parujący talerz z zupą. – Tym, którzy go nie znają, przedstawiam Christera Berglunda z policji – rzekła Maarja. – Jak się domyślacie, chodzi o Annę-Karin. Mężczyzna przy oknie zastygł z widelcem w powietrzu i otwartymi ustami. – Znaleźliście ją? – zapytała Britten Ljungberg, jedna z siwowłosych. Christer pokręcił głową. – Będę potrzebował waszej pomocy, by ustalić, kto widział ją ostatni. Elise powiodła wzrokiem po siedzących przy stole, nim zwróciła się do Christera. – Widziałam ją ostatni raz przed południem podczas przerwy na kawę. Britten wytarła usta serwetką i powiedziała: – Ja spotkałam ją na korytarzu jakiś czas po lunchu. Była już ubrana i mówiła, że ma wizytę domową.
– Jak się zachowywała? Była niespokojna? Zmartwiona? Zestresowana? – Powiedziała, że się spieszy, ale tylko tyle. Jeśli się denerwowała, nie było tego po niej widać. Druga z siwowłosych, Heidi Kleve, spojrzała z ukosa na Maarję. – Wszystkie jesteśmy mniej lub bardziej zestresowane. Normalnie Anna-Karin je lunch razem z nami, ale wczoraj jadła w pokoju, więc coś musiało się zdarzyć. – O której godzinie ją spotkałaś? – Christer zwrócił się do Britten. – Muszę chwilę pomyśleć. Zastanawiała się przez moment. W tym czasie skończyła jeść i złożyła sztućce. – Chyba koło drugiej, ale nie zeznałabym tego pod przysięgą. W takim razie pozostawała jeszcze godzina do wizyty u Svenssonów. – Jesteś pewna, że powiedziała, że się spieszy? – Tak, jestem. Całkowicie. Kobiety znów spojrzały na siebie, a potem na mężczyznę, który dotąd się nie odezwał. – Kiedy rozmawiałeś z nią po raz ostatni, Zacharias? – zapytała Elise. Mężczyzna z łańcuszkiem przy dżinsach był pogrążony we własnych myślach i drgnął, słysząc pytanie. – Chyba na przedpołudniowej kawie. Elise rzuciła Britten szybkie spojrzenie nad stołem. – Nikt z was nie zareagował, kiedy Anna-Karin nie wróciła? – zapytał Christer. Kobiety siedzące przy stole poruszyły się na krzesłach. – Dużo się wczoraj działo – odparła Elise. – Wszyscy mieli pełne ręce roboty. Dziewczyna w bluzie w paski popatrzyła na pozostałych. Musiała być zupełnie nowa, może nawet była praktykantką. – Zwykle istnieje naturalne wyjaśnienie, kiedy ludzie nie wracają do domu – rzekł Christer. – Ale jeśli Anna-Karin nie pojawi się w ciągu dnia, rozpoczniemy poszukiwania. – To okropne – powiedziała Elise. – Zupełnie niepojęte. – Jeśli przypomnicie sobie coś, co waszym zdaniem może być dla nas ważne, od razu dajcie znać. Christer wyjął kilka wizytówek, położył je na stole i wyszedł ze stołówki. Maarja