mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Shayne Maggie - The Darkness Angel 3 - Heart of Barkness

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :69.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Shayne Maggie - The Darkness Angel 3 - Heart of Barkness.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 23 osób, 25 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 8 z dostępnych 8 stron)

Lysander obserwował jak dwóch aniołów – strażników, znajdujących się pod jego okiem, nareszcie pokonali demona, uciekiniera z piekła. Stworzenie było łyse, z małymi różkami na plecach i ramionach. Jego oczy były jaskrawo – czerwone niczym zaschnięta krew. Bitwa ciągnęła się przez pół godziny i obaj aniołowie ponieśli obrażenia i ciężko oddychali. Demony były znane ze swoich skłonności do drapania i gryzienia. Lysander powinien był zwrócić uwagę mężczyzn na ich błędy, podpowiedzieć jak lepiej walczyć, żeby następnym razem walka była szybsza i lepsza. Ale gdy oni walczyli z demonem jego myśli krążyły wokół Bianki. Co ona robi? Czy już pogodziła się ze swoim losem? Dał jej dopiero kilka dni by mogła się uspokoić i przyjąć to wszystko do wiadomości. - Co teraz? – spytał jeden z jego uczniów. Nazywał się Biekon. - Puśśśście mnie, puśśśśćie – błagał demon, oblizując się rozdwojonym językiem – Będę dobrze się zachowywał. Wrócę. Sssszzczerze. Bzdura. Ten demon był sługą Najwyższego Lorda – demony, jak i aniołowie tak samo dzielily się na trzy typy. Najwyższy Lord otaczał się najbardziej potężnymi siłami i miał swoich popleczników. I ci ostatni mogli spowodować ogromne szkody wśród ludzi. Nie dlatego, że personifikowali zło, ale karmili się nienawiścią i kłopotami. Zanim Lysander poczuł obecność demona na ziemi, ten zdążył rozwalić dwa związki, zmusić jednego młodzieńca by zaczął palić a drugiego by zakończył swe życie samobójstwem. - Zlikwidujcie go – rozkazał Lysander – Wiedział, że łamie Prawo Niebiańskie a jednak uciekł. Demon znów zaczął się wyrywać. - Służysz mu, chociaż tak naprawdę jesteś silniejszy i lepszy? Wypełniasz swoją brudną robotę. Zabić go! Anioły synchronicznie unieśli ręce i zmaterializowali ogniowe miecze. Czekali, dopóki płomień nie owinął ciała demona i spalił go. Potem odwrócili się do Lysandra w oczekiwaniu na dalsze instrukcje. - Dobra robota – pochwalił – Poduczcie się jeszcze zabijać a zacznę być z was dumny. Ale na razie będziecie trenować z Rafaelem – dodał. Rafael był silnym, mądrym i jednym z najlepszych trenerów w Niebiosach. Rafael nie zainteresował by się Hapią, której nie mógłby mieć. Mieć? Lysander mocno ścisnął szczękę. On nie jest jakimś tam demonem. Nikt do niego nie należy. Kiedy skończy z Bianką, ona będzie szczęśliwa. Nie będzie więcej zabawiania się, tańczenia wokół niego, łaski i dmuchu. Jego szczęka rozluźniła się: opuścił plecy. W rozczarowaniu? Niemożliwe.

Możliwe, że potrzebuje kilka dni, by się uspokoić i przyjąć to wszystko. Zostawił ją na tydzień, słońce wschodziło i zachodziło za chmurami. Z każdym dniem jej złość rosła coraz bardziej. I rosła. Ale najgorsze było to, że była coraz słabsza. Harpie mogą jeść to co ukradną albo na co zapracują, ale w tym miejscu było to niemożliwe. To nie była zasada, którą można naruszyć. To było przekleństwo. Boskie przekleństwo dla jej narodu na tysiące lat. Bogowie zakazali Harpiom jeść jedzenie zaproponowane przez innych albo przygotowane przez siebie. Gdyby zjadły, to zachorowałaby bardzo poważnie. Nadzieja bogów na ratunek? Szybciej na unicestwienie. Od początku musiały nauczyć się kraść. Nawet aniołowie mogli okradać zakony by przeżyć. Lysander pierwszy się o tym dowie. Była to tego pewna. Kretyn. A może na początku ma zamiar ją zapytać? W jego dworze wystarczyło by Bianka wypowiedziała życzenie, a od razu się spełniało. Jabłko – smaczne, soczyste, czerwone. Indyk – podsmażany z chrupiącą skórką. Nie mogła tego zjeść i to ją dobijało. Złapać – gryźć zębami – wyrzucić. Na początku Bianka próbowała biec. Dużo razy. Lecz w odróżnieniu od Lysandra nie potrafiła zeskoczyć z obłoku. Podłoga po której skakała była podobna do marmuru. Mogła przechodzić jedynie z pokoju do pokoju, obserwując bitwy na freskach. Fakt, że w ten sposób mogła podążać za Lysandrem. Oczywiście próbowała się sprzeciwić rzucając ostrym kamieniem. Ale jak na złość głupia rzecz przelatywała przez podłogę a nie przez niego! Gdzie jest teraz? Co robi? Czy teraz zamierza zabić, nie patrząc na wcześniejsze zapewnienia? Wolno i boleśnie? Przynajmniej przestanie czuć głód. Zostanie tylko pustka… Gdy tylko go zobaczyła chciała zabić go nożem. Potem spalić. Rozsypać jego prochy po pastwisku by stada bydła deptały go kopytami. Zasłużył na to, by zostawiły na nim kilka kup. Oczywiście, jeżeli nadal żyje to ona będzie spalona i rozrzucona. Nie mogła wypić nawet szklanki wody. Z drugiej strony jej sprzeciw nie był dla niego karą. To zrozumiała już pierwszego dnia pobytu. Nie chciał, by go dotykała. Czyli… dotyk jest jego karą. O tak, będzie go dotykała. Wszędzie. Dopóki nie zacznie błagać o litość. Nie. Dopóki nie poprosi o więcej. Da mu to, czego tak pragnie, by później to odebrać. Jeżeli przeżyje. W tym momencie ledwo jest w stanie chodzić. Dlaczego tak naprawdę dopuściła do tego? - Łóżko – przemówiła słabo i pojawiło się przed nią wielkie czteroosobowe łóżko. Zazwyczaj nie spała na takich. Najchętniej weszłaby na pierwsze napotkane drzewo, ale tu nie mogłaby

wejść na niego nawet gdyby obłoki były teraz uścielone drzewami. Upadła na rozkoszny materac, aksamitne prześcieradło przyjemnie chłodziło skórę. Spać. Musi trochę się przespać. Lysander nie mógł dłużej czekać. Dziewięć dni. Nie było go przez dziewięć dni. Przez te dni ciągle myślał o niej, chciał dowiedzieć się co robi, o czym myśli. Czy jej skóra ciągle była taka miękka w dotyku. Dłużej nie mógł się powstrzymywać. Chciał sprawdzić co z nią, zobaczyć własnymi oczami jak – i co – robi. A potem znowu pójdzie. Dopóki nie nauczy się kontrolować siebie. Dopóki w końcu podniecenie przepadnie. Wtedy zacznie ją uczyć. Robiąc duże rozmachy skrzydłami zbliżał się do swojego obłoku. Jego puls bił… dziwnie. Serce jakby biło o żebra. I krew, wydawało się jakby ognistą lawą niosła się po żyłach. Nie wiedział jaka jest tego przyczyna. Aniołom mogło być źle od jadu demonów, ale przecież nie został ugryziony. Na pewno czekają na niego zarzuty, pomyślał nachmurzony. Na początku zobaczył śmiecie na podłodze. Od owoców do mięsa i opakowań po chipsach. Nawet nie były rozpakowane. Nachmurzony złożył skrzydła i poszedł do przodu. Bianka leżała na łóżku w jednym z pokoi. Miała na sobie to samo ubranie w którym ją tu przyniósł: czerwona koszula, rajstopy, tylko buty zdjęła. Włosy plątały się jej wokół twarzy, a skóry była zbyt blada. Nieżywa, bez wcześniejszego perłowego blasku. Siniaki pod oczami zajmowały pół twarzy. Część niego oczekiwała, że zobaczy ją wściekłą. Druga część – spokojną i pogodzoną z tym. Nigdy by nie pomyślał, że może zobaczyć ją w takim stanie. Poruszyła się słabo gdy zaszeleściły opakowania z jedzeniem. - Hamburger – wychrypiała. Pachnący hamburger pojawił się tuż obok niej: sałata, pomidory, marynowane ogórki i ser leżały na brzegach talerza. To go nie zdziwiło. Właśnie w tym była piękność anielskich demonów: wszystko, co sobie zażyczysz – oczywiście w granicach rozsądku, pojawiłało się przed tobą. Ale ona niczego nie ugryzła. Dlaczego tak było– bo nie ukradła tych produktów, zrozumiał to i po raz pierwszy przez całe życie rozłościł się na siebie. I wystraszył się. Za nią. Nienawidził emocji, ale one pojawiały się same. Ona nie jadła przez ostatnie dziewięć dni, bo nie mogła. To była prawie śmierć głodowa. Chociaż chciał wyrzucić ją ze swojej głowy i z życia, to nie chciał by cierpiała. Niemniej, teraz cierpiała. Nie do zniesienia. Teraz jest na tyle słaba, że nie może nic ukraść. Ale jeżeli ją nakarmi to będzie jeszcze gorzej – będzie ją mdlić. Nagle miał ochotę załkać. - Sztylet – powiedział i za chwilę na jego ręce leżał ostry jak brzytwa sztylet. Wziął go i skierował się do łóżka. Przeszywał go dreszcz. - Frytki. Czekoladowy shake. – jej głos był ledwo słyszalny.

Lysander przeciął ostrzem nadgarstek. Gdy pojawiła się krew, uniósł rękę tak, by każda krola wpadała do jej ust. Krew nie była pokarmem dla Harpii, ale uleczała je. I jej ciało musiało z tym się pogodzić. Nigdy nie dzielił swojej krwi z drugą żyjącą istotą i nie był pewien, czy podobała mu się myśl o tym, że jego krew płynie po żyłach tej kobiety. Jednak jego serce od tej perspektywy zabiło dwa razy szybciej. Cóż, drugiego wyjścia nie ma. Na początku nie poruszała się, jakby nie zauważyła niczego. Nalge ukazał się jej języczek, zlizywała krew. Nagle jej oczy otworzyły się, ich bursztyn świecił się jaskrawo, chwyciła jego rękę i przycisnęła do ust. Ostre ząbki dotykały jego skóry gdy ssała jego krew. Jeszcze jedno dziwne uczucie, pomyślał on. Ta kobieta piła z niego. Było ciepło, mokro i trochę kłuło, ale nie przeszkadzało mu to. To prawie ugryzienie wywierało… przypływ ciepła prosto do jego brzucha i między nogi. - Pij, ile tylko potrzebujesz – powiedział do niej. Jego siła nie zniknie. Każda uciekająca z jego organizmu kropla krwi od razu się regenerowała. Jej oczy zwęziły się. Im więcej piła, tym bardziej wściekłe miała spojrzenie. Jej palce trzymały jego nadgarstek, paznokcie wbijały się w jego skórę. Jeżeli liczyła na jakąś reakcję na znak odpowiedzi to przeliczyła się. Przez swoje życie otrzymał sporo obrażeń, tak więc ten nieznaczny ból go nie obchodził. Oprócz tego ten przypływ ciepła między nogi… Co to było? Wreszcie puściła go. Lysander nie był pewny czy ucieszyło go to czy też rozczarowało. Pewnie ucieszyło, powiedział do siebie. Kropla krwi ściekała z kącika jego usta, zlizała ją. Na widok jej różowego języczka jakby przeszła przez niego błyskawica. Nie mógł się wahać – uch ucieszyło. - Ty draniu! – z trudem zaryczała- Jesteś chorym draniem! Zwiększył dystans między nimi. Nie dla własnej obrony, ale dla jej. Jeżeli zaatakuje to będzie musiał odpowiedzieć. A jeżeli odpowie to będzie mógł ją zranić. Niechcący zahaczyć. Krew… - Nigdy nie miałem zamiaru by sprawić ci ból – powiedział. Nawet teraz jego głos wciąż drżał. Dziwnie. - A jak nazywa się to, co ze mną zrobiłeś? – usiadła, ciemne włosy opadały na plecy. Jej skóra znów stanowiła się perłowa. – Zostawiłeś mnie tu bez jedzenia. - Wiem – czy była jej skóra tak samo miękka na jaką wygląda? Przełknął – I jest mi przykro. Jej gniew powinien go ucieszyć. Jak miał nadzieje, nie ucieszyła się na jego widok i jej twarz nie wyrażała zadowolenia. Nie będzie chodziła wokół niego, pieszcząc. Tak, powinien się ucieszyć. Zamiast tego rozczarowanie przemknęło po jego krwi. Rozczarowanie, zmieszane ze wstydem.

Była o wiele bardziej kusząca niż sobie wyobrażał. - Wiedziałeś? – wyszeptała – Wiedziałeś, że mogę żywić się tylko tym co ukradnę albo zapracuję i w związku z tym nic nie zrobiłeś? - Tak – przyznał się, pierwszy raz w życiu odczuwając nienawiść do siebie. - Do tego zostawiłeś mnie tutaj. W miejscu, które w żaden sposób nie przypomina domu. Jego kiwnięcie było gwałtowne. - W końcu ocaliłem twoje życie. Ale jak już mówiłem jest mi przykro. - O tak, oczywiście tobie jest przykro. – powiedziała unosząc ręce – To wszystko zmienia. Moja śmierć teraz wygląda wystarczająco przypadkowo – nie czekała na odpowiedz. Opuściła nogi z łóżka i wstała. Jej skóra w pełni odzyskała swój blask. – A teraz posłuchaj mnie. Po pierwsze znajdziesz sposób żeby mnie karmić. Po drugie, opowiesz mi jak dostać od tego obłoku to, co jest mi potrzebne. Albo twoje życie będzie piekłem. Chociaż, wszystko jedno. I tak nie zapomnisz, jak to jest żyć razem z Harpią. Uwierzył jej. Ona już działała na niego tak, jak nikt i nigdy do tej pory. To już było piekło. Jego usta wypełniły się śliną gdy tylko na nią spojrzał a ręce same pragnęły dotknięcia. Jednak zamiast tego powiedział: - Jesteś tu bezsilna. W jaki sposób chcesz mi zaszkodzić? - Bezsilna? – Zaśmiała się – Ja tak nie sądzę. Jeden krok, drugi, zbliżała się do niego. Został na miejscu. Nie będzie uciekał. Nie teraz. - Nie możesz odejść, jeżeli nie pozwolę. Obłok należy do mnie i wypełnia moje żądania. Nie jest to zbyt mądre z twojej strony popadać w konflikt ze mną. Westchnęła i zatrzymała się. - Chcesz powiedzieć ,że masz zamiar zostawić mnie tu na zawsze? Nie patrząc na to, że muszę być obecna na ślubie siostry? – zdawała się być zdziwiona. - To co mówiłem wcześniej to co to według ciebie, co miałem na myśli? Oprócz tego słyszałem jak mówiłaś, że nie chcesz być na ślubie swojej siostry. - Powiedziałam, że nie chce być druhną. Ale kocham swoją młodszą siostrę i zrobię to – Uśmiechając się Bianka powiodła językiem po swoich białośnieżnych ząbkach. – Ale porozmawiajmy o tobie. Lubisz podsłuchiwać? Brzmi to trochę demonicznie dla takiego świętoszkowatego anioła. Przez całe życie Lysander słyszał gorsze zarzuty. Świętoszkowaty znaczy, chociaż… Naprawdę widziała go takim? Zamiast wojna świata, którym był? - Na wojnie każde środki by wygrać są dobre.

- Pozwól mi coś wyjaśnić – jej oczy zwęziły się i skrzyżowała ręce – Walczyliśmy jeszcze do tego momentu, gdy cie spotkałam? - Tak W tej wojnie on zwycięży. Ale co ma zrobić jeżeli ona się nie poprawi? Mógłby ją unicestwić, oczywiście, ale do tego jest potrzebne usprawiedliwienie, przypomniał sobie, ona musiałaby popełnić jakieś grzech. Bianka żyła już przez długi czas ale nigdy nie przekroczyła tej granicy. I to oznacza, że będzie musiała coś zrobić. Ale jak? Tutaj, z dala do cywilizacji – jak śmiertelnych, tak i nieśmiertelnych – nie mogła wyswobodzić demona z piekła. Nie mogła zabić anioła. Z wyjątkiem jego osoby, ale to też mizerne. Jest o wiele silniejszy od niej. Zostaje tylko upadły anioł. Ale znów zostaje tylko anioł w przedziałach możliwości, a on nie będzie upadłym. Kochał swoje życie, Świętość, swoją pracę i wszystko co robił. Jeszcze może zostawić Biankę tu na zawsze. W takim przypadku będzie żyła ale nie będzie mogła szkodzić. Będzie odwiedzał ją co kilka tygodni – no, może miesięcy – ale nigdy nie pozwoli jej się podrywać. Nagłe uderzenie w policzek zmusiło jego twarz do odwrócenia w bok. Potarł miejsce, w którym teraz pulsował ból. Bianka, tak jak wcześniej, stała przed nim. Tylko teraz się uśmiechała. - Uderzyłaś mnie – powiedział zdziwiony. - Jak miło z twojej strony że mi o tym powiedziałeś. - Dlaczego to zrobiłaś? – mówiąc szczerze, to nawet nie powinien być zdziwiony. Harpie ogólnie były agresywne i pochodziły od demonów. Dlaczego ona nie może wyglądać jak demon? Dlaczego musi być aż tak piękna? – Uratowałem cię, dałem swoją krew. Nawet wytłumaczyłem, dlaczego nie możesz wrócić. Mogłem tego nie robić. - Czy mam powtórzyć swoją zbrodnię? - Nie – cholera to nie była żadna zbrodnia! Ale najlepiej zmienić temat. – Pozwól, że cię nakarmię. – powiedział. Podszedł do talerza z hamburgerem i wziął go. Zapach mięsa uderzył w nos, zmuszając żołądek do skurczenia się z odrzucenia. Chociaż nie chciał, to musiał ugryźć kawałek i przełknąć. Zazwyczaj jadł owoce, orzechy i warzywa. - To – powiedział z odrzuceniem – moje – trzymał hamburgera w ręce tak, by dotykać go jak najmniej. – Nie możesz tego zjeść. - O, świetnie – nie przedłużając chwyciła hamburgera i przełknęła w mgnieniu oka. Wypił łyk czekoladowego shake’a, marszcząc się gdy poczuł w ustach cukier. – Moje – słabo powiedział – Ale następnym razem zamów coś bardziej zdrowego. Odwróciła się do niego gdy dopiła shake’a. - Jeszcze. Lysander zobaczył frytki. Nie, za nic na świecie nie będzie zaśmiecał żołądku tymi tłustymi kawałkami niewiadomego pochodzenia! Znalazł jabłko, gruszkę i zamówił jeszcze brokuły dla siebie. Odgryzając po kawałku, dawał jej możliwość zjedzenia. Uch o wiele lepiej. - Jestem drapieżcą, kretynie.

Skrzywił się wspominając, jak kawałek burgera Wilno prześlizgiwał się po gardle. Próbując nie zauważyć jej uśmiechu, powiedział: - Wszystkie produkty znajdujące się w tym domu należą do mnie. Mnie, mnie i mnie. Teraz możesz zostawać sama. - Byłoby wspaniale gdybym mogła się czymś zająć, kiedy siedzę tutaj w samotności – jadła frytki. Westchnął. Na pewno kiedyś przyjmie do wiadomości swój los. Musi. Im więcej jadła, tym większego blasku nabierała jej skóra. Wspaniała, pomyślał, wyciągając rękę do przodu. Bianka schwyciła jego i wbiła się paznokciami. - Nie. Nie chcę żebyś teraz mnie dotykał.. Poczuł piekący ból, ale tylko zamrugał w odpowiedzi. - Moje przeprosiny. – sucho wypowiedział tylko. Dzięki Jedynemu Bogu, że go zatrzymał. On przecież naprawdę chciał dotknąć jej. Jak śliniący się człowiek? Wzdrygnął się. Bianka wzruszyła ramionami i odeszła. - A teraz porozmawiamy o czymś innym. Odstaw mnie do domu – Kończąc przyjęła bojową pozycje. Nogi nieco ugięte i rozstawione, ręce zaciśnięte w pięści. Lysander w mgnieniu oka powtórzył jej pozycje, odrzucając myśl, że jej odwaga zmusza jego krew do szybszego biegu. - Nie możesz zrobić mi krzywdy Harpio. Wobec mnie jesteś bezsilna. Wolno jej usta wygięły się w diabelskim uśmiechu. - A kto powiedział, że mam zamiar przyczyniać ci krzywdę? Lysander nie zdążył mrugnąć, gdy Bianka znalazła się obok, przytulając się do niego i kładąc rękę na szyi, przyciągnęła jego głowę do swojej. Ich usta się spotkały, a jej język wsunął się w jego ustach. Zastygł. Wiedział, że ludzie się całują ale nigdy nie pomyślał, że sam będzie tym się zajmował. Tak samo i seks, to wydawało się być chaotyczne – chociaż i zadziwiające – ale niepotrzebne. Ale kiedy jej język igrał z jego, a ręce wędrowały po jego plecach, Lysander zaczął płonąć – o wiele bardziej niż kiedy sobie to z nią wyobrażał – a dźwięk w uszach, który zauważał wcześniej, powracał. Tylko tym razem był głośniejszy i mocniejszy. Tak samo między jego nogami. On podnosił się …. I rósł… Chciał jej spróbować i teraz mógł to zrobić. Bianka była delikatesem, jak to jabłko, które niedawno jadła, tylko słodsze niczym jego ulubione wino. Musi kazać jej się zatrzymać. Ale jej ruchy były błędne. One elektryzowały. Jeszcze, wyszeptał maleńki głos w jego głowie. - Tak – wychrypiała, jakby słyszała ten głos. Gdy otarła się dolną częścią ciała o niego, przyjemność zwiększyła się. Jego ręce opierały się w ścianę tuż przy jej ciele. Stęknęła. Jej palce zaplątały się w jego włosy. Jego głowa załkała żądając jej dotyku. I kiedy ona znów potarła się o niego, Lysander stęknął. Jej ręce opadły na jego pierś i zaczęły pocierać jego sutek. Lysander zajęczał i złapał ją za nadgarstki. Jego palce ścisnęły jej biodra, zatrzymując na miejscu, chociaż tak

obsesyjnie chciał to powtórzyć. Ale to nie zmusiło jej do przerwania pocałunku. Kontynuowała erotyczny taniec z jego językiem, całowała go w taki sposób jakby mieli przed sobą całą wieczność. I on też tego chciał. Muszę to zatrzymać powiedział do siebie Lysander jeszcze jeden raz. Tak. Tak, musi. Spróbował językiem wypchnąć ją z ust. Ale ten ruch wywołał zupełnie inne uczucie, nowe i silniejsze. Jego ciało jakby zapłonęło. Zaczął pchnięcia zupełnie z innej przyczyny, łącząc ich, próbując jej, oblizując, ssąc. - Mmm, tak. O tak. – pochwaliła go. Jej głos był narkotykiem, wciągający go do koła uczuć, zmuszający by pragnął więcej. Jeszcze, jeszcze, jeszcze. Podniecenie było zbyt duże i on… Podniecenie. Słowo echem przeszło w jego głowie, ochładzając myśli. Ona była pragnieniem. Jego podnieceniem. A on dopiero co omal się nie poddał. Odsunął się, ręce opadły mu bezsilnie. Oddychał ciężko, spocił się, co nie zdarzało się nawet podczas bitwy. Jej skóra była wspaniała i świeciła silniej niż kiedykolwiek. Jej usta były czerwone i spuchnięte. I on był tego przyczyną. Zatracił się w porywającej go fali dumy. - Nie powinnaś była tego robić – warknął Lysander. Uśmiechnęła się. - Świetnie, mogłeś po prostu mnie zatrzymać. - Chciałem to zrobić. - Ale nie zrobiłeś – jej uśmiech zrobił się szerszy. Zacisnął szczękę. - Nie rób tego więcej. Jej brew uniosła się w zdziwieniu. - Jeśli będziesz mnie tu trzymał wbrew mojej woli, to znów to zrobię. Znowu, znowu i znowu. Faktycznie… Rozerwała koszulę i odrzuciła na bok, obnażając piersi. Lysander zaczął mieć problemy z oddychaniem. - Chcesz ich dotknąć? – spytała ochryple, kładąc dłonie na piersi. – Pozwolę ci na to. A nawet poproszę o to. Święty… Bóże. One były przepiękne, pełne i apetyczne. Stworzone dla pocałunków. A jeżeli je liźnie, to jak będą smakowały? Jak jego ulubione wino? Krew… żar… znowu… Nie obchodziło go, jakim okaże się tchórzem. Miał do wyboru: skoczyć z obłoku albo zastąpić jej ręce swoimi. Skoczył.