mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Simoni Marcello - Ignacio 3 - Labirynt na koncu swiata

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Simoni Marcello - Ignacio 3 - Labirynt na koncu swiata.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 32 osób, 37 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1088 stron)

Więcej Darmowych Ebooków na: www.Frikshare.pl

Tytuł oryginału: IL LABIRINTO AI CONFINI DEL MONDO Copyright © 2013 newton Compton editori s.r.l. Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan Korekta: Anna Just, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-7999-251-5 WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaD E-wydanie 2015 Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.

Spis treści Dedykacja PROLOG CZĘŚĆ PIERWSZA. ZNAK STRZELCA 1 2 3

4 5 6 7 CZĘŚĆ DRUGA. KRĄG ZŁEGO 8 9 10

11 12 13 14 15 16 CZĘŚĆ TRZECIA. ZAMEK NA MORZU 17

18 19 20 21 22 23 24 25 CZĘŚĆ CZWARTA.

KRYSZTAŁOWE ŁZY 26 27 28 29 30 31 32

33 34 35 CZĘŚĆ PIĄTA. NEMROD ASTRONOM 36 37 38 39

40 41 42 43 44 45 46 47 48

49 50 51 52 EPILOG NOTA OD AUTORA (HISTORIA, POWIEŚĆ, LABIRYNT) PODZIĘKOWANIA

PRZYPISY

Dla Celeste i Alfreda, którzy spoglądają z gwiazd.

Powieści cyklu HANDLARZ RELIKWIAMI: Handlarz ksiąg przeklętych Zaginiona biblioteka alchemika Labirynt na końcu świata

PROLOG 15 STYCZNIA ROKU PAŃSKIEGO 1229 BAZYLIKA MNIEJSZA W SELIGENSTADT Świt nastawał z ociąganiem, przyduszony nieprzeniknionym mrokiem nocy. Nocy, która być może potrwa w nieskończoność. Konrad z Marburga wyglądał przez okno oddalonej od dormitorium komnaty w karolińskiej bazylice. Wpatrywał się w spowity czernią krajobraz, stojąc nieruchomo niczym pies myśliwski, który wyczuł zdobycz. Czekał na coś, na jakiś znak, jakiś widok, i sam nie wiedział, czy pojawi mu się on przed oczami, czy też

w głębi duszy. Zdołał się już wszakże domyślić, w czym rzecz. Po trzydziestu latach stosów i egzorcyzmów był pewien, że się nie myli. Odgłos dochodzący z ciemności uznał za rżenie konia. I był gotów walczyć. Przymknął powieki, nie zważając na przeraźliwie zimny podmuch smagający go po twarzy. Północny wiatr gwizdał po polach i drogach niczym furia. Pieszczoty macoszej przyrody, podarunki zimy, trzymającej Turyngię i Nadrenię w lodowatym uścisku. Wyczuwał w tym niemal ostrzeżenie, zapowiedź tego, co go czeka. Ponieważ jemu, Konradowi z Marburga, udało się odkryć intrygę Złego dotyczącą ludzkich losów.

Fiat voluntas tua, przemyśliwał, pochylając powoli głowę. Zamknął okiennice i odwrócił się przodem do pogrążonej w półmroku komnaty. Na skryptorium czekały na niego dwa listy, jeden skreślony po niemiecku, drugi po łacinie. Obydwa napisał w nocy, niemal na gorąco, i pozostawił na pulpicie, żeby wysechł inkaust. Sprawa była dość poważna. Za kilka godzin miał je zabrać i doręczyć posłaniec. Pierwszy był przeznaczony dla landgrafa Turyngii, pana tych ziem; drugi z kolei dla samej Jego Świątobliwości papieża Grzegorza IX. Oba zawierały jednakową treść, różniły się jedynie

nieznacznie formułami wyrażającymi hołdy i pochwały. Konrad usiadł przy skryptorium i chwycił pismo skreślone po łacinie, aby przeczytać je ponownie przy blasku świecy. Zdawał sobie sprawę, że skaził je paroma germanizmami, wiedział jednak również, że nie musi się tym przejmować. Kiedy Grzegorz IX nie był jeszcze głową Kościoła i nosił imię Ugolina z Anagni, podróżował po Niemczech jako legat papieski i potrafił doskonale zrozumieć język niemiecki. Tekst brzmiał następująco: In nomine Domini Jesus Cristi. Do Jego Świątobliwości papieża Grzegorza, biskupa

Kościoła katolickiego i Sługi Sług Bożych, niżej podpisany Konradus de Marburc, predicator verbi Dei, przedstawia wyniki swojego dochodzenia w sprawie heretyckiego zepsucia, które zatruwa Niemcy. W styczniu bieżącego roku udałem się do diecezji w Moguncji, aby odwiedzić dom duchownego o imieniu Wilfridus, podejrzewanego już o herezję, i w miejscu tym natknąłem się na jednoznaczne ślady przywoływania Złego. Odkryłem wiele czarnoksięskich znaków, które

zdołałem rozpoznać, kazałem zatrzymać duchownego i na koniec poddałem go przesłuchaniu. Chociaż stanął przede mną zakonnik, a nie zwykły laik, stanowczo wypełniłem swój obowiązek. Przesłuchiwany próbował kłamać, jak to zwykle czyni ten, kto zamierza ukryć własną winę, następnie przyznał się do czczenia heretyckiej trójcy, starszej od tej chrześcijańskiej, ja zaś podejrzewam, że to Lucyfer stawia się ponad Najświętszą Trójcą. Na potwierdzenie tych

przypuszczeń Wilfridus nosił na prawej dłoni znak paktu ze Złym, którego wolę Waszej Świątobliwości nie opisywać ze względu na przyzwoitość i lęk przed Bogiem. Co gorsza, przesłuchiwany wyznał, że do owego świętokradczego kultu wprowadził go pewien magister z Toledo. Opisał go jako wysokiego, chudego mężczyznę odzianego na czarno i przysięga, że nie zna jego imienia. Ja natomiast, na podstawie uprzednich dochodzeń, dobrze wiem, o kim mowa. To Homo Niger, Czarny

Człowiek, który często ukazuje się heretykom w czasie ich niecnych zebrań. Wobec podobnych oczywistych dowodów proszę o pozwolenie na objęcie dochodzeniem obszaru na południe od Alp, gdzie, według słów przesłuchiwanego, ukrywa się jakoby najważniejsza sekta założona p r z e z magistra z Toledo. Ponieważ zaś członkowie owej sekty oddają się najbardziej niedorzecznej herezji, czyli kultowi Lucyfera, pragnę, by Święty Kościół Rzymski

obłożył owych lucyferian anatemą i ukarał. Ponownie rozległ się jakiś odgłos, szuranie sandałów z przyległego korytarza. Konrad podniósł wzrok znad dokumentu i nasłuchiwał, dopóki nie ujrzał mężczyzny, który pojawił się w drzwiach. Był to franciszkanin z szeroką tonsurą okoloną aureolą krzaczastych włosów i z twarzą rozświetloną oczami ascety. – Gerardzie Lützelkolb, mój przyjacielu. – Konrad z Marburga wstał i otworzył ramiona. – Właśnie się zastanawiałem, dlaczego tak długo zwlekacie. Brat skłonił się lekko i wielokrotnie