mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Singh Nalini - Angels Flight 4 - Taniec Aniołów (tłum. nieof. Em3A)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :609.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Angels Flight 4 - Taniec Aniołów (tłum. nieof. Em3A).pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 34 osób, 37 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 114 stron)

Nalini Singh „Angels’ Flight”: Opowiadanie 4 „Angels’„Angels’„Angels’„Angels’ DanceDanceDanceDance”””” „Taniec Aniołów„Taniec Aniołów„Taniec Aniołów„Taniec Aniołów”””” TŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3A SPIS TREŚCI Rozdział 1. str. 3 Rozdział 2. str. 9 Rozdział 3. str. 16 Rozdział 4. str. 23 Rozdział 5. str. 31 Rozdział 6. str. 38 Rozdział 7. str. 45 Rozdział 8. str. 52 Rozdział 9. str. 60 Rozdział 10. str. 67 Rozdział 11. str. 75 Rozdział 12. str. 82 Rozdział 13. str. 89 Rozdział 14. str. 96 Rozdział 15. str. 102 Rozdział 16. str. 110

ROZDZIAŁ 1. CZTERYSTA LAT TEMU Widziała jak powstają imperia i upadają królestwa, jak królowe przychodzą i odchodzą, starcia archaniołów w bitwach i świat tonący w rzekach krwi. Odnotowała narodziny archanioła Raphaela, zarejestrowała również zniknięcie jego matki, Caliane; egzekucję jego ojca Nadiela. Obserwowała jak jej uczniowie przystępują do pierwszego lotu, stulecie po stuleciu, by wyruszyć w świat z marzeń ich serc i widziała ich pierwsze uśmiechy na twarzach. Czytała listy, które jej wysyłali z dalekich krain puszcz i ulewnych deszczów, niekończących się pustyń i bezlitosnych wiatrów. I celebrowała te rzadkie, radosne momenty, gdy oni sami zostawali rodzicami maleństw. Wszystko, czego osobiście doświadczyła, to skaliste szczyty i migotliwe piękno Azylu, przyziemna anielica, jej skrzydła nigdy nie były przeznaczone do lotu. Pierwsze tysiąc lat stały się dla niej bardzo ciężkie, bolesne sekundy. Teraz, minęło już ponad pół trzeciego milenium, i widziała widmo innej wyniszczającej wojny, niewidoczne cienie na horyzoncie, lecz czuła tylko ponurą akceptację. - Jessamy! Jessamy! Obracając się od krawędzi urwiska, gdzie stała, patrząc na krystaliczny błękit nieba, którego nigdy nie dotknie, podążyła skalistą ziemią szybkimi krokami na spotkanie dziecka, które pędziło ku niej, skrzydła dziewczynki ciągnęły się po ziemi. - Ostrożnie, Saraia. - Uklękła i chwyciła małe, mocne ciałko zdominowane przez skrzydła barwy czystego czekoladowego brązu podszyte włóknami miedzi, które błyszczały w ostrym górskim słońcu. Brąz odbijał się także echem w kolorze zarówno skóry Saraii jak i jej włosów, niechlujnych i splątanych wokół jej twarzy, lśniące wstążki, które jej matka niewątpliwie wplotła z troską rano, zwisały jej przez ramię. Niezrażona, dziewczynka zarzuciła swoje ramiona na szyję Jessamy z kochającym entuzjazmem. - Musisz iść! - Wydęła policzki, jej oczy błyszczały, zapach przypominał lepką słodycz i lśnił emocjami. – Musisz to zobaczyć! Jessamy była nauczycielką anielskich młodych od ponad dwóch tysięcy lat, i nadal uśmiech dziecka miał dla niej moc kaskady światła, radosny i jasny, nadal działał na jej zmysły. Odrzucając melancholię, tak jak odrzuca się ciężar, patrzyła na nurkujący lot aniołów i ich szybowanie przez poszarpany wąwóz, który biegł przez środek Azylu, wycisnęła buziaka na pulchnym miękkim policzku Saraii i wstała, biorąc dziecko na ręce.

Skrzydła Saraii zwisały jej przez ramię, jedwabne i ciepłe, ale waga dziecka była jedną z tych, które Jessamy mogła unieść z łatwością. Tylko jej lewe skrzydło, to które było skręcone i bezużyteczne, było obcą brzydotą w miejscu mocy i niebezpiecznego piękna. Reszta jej ciała była tak silna, jak każdego innego anioła. - Co muszę zobaczyć, cukiereczku? Saraia skierowała ją do sekcji archanioła Raphaela w Azylu, a także do miejsca, gdzie była salka z bronią i miejsce treningu. Jessamy zmarszczyła brwi. - Saraia, wiesz, że nie masz pozwolenia, aby tam przebywać. - Ryzyko może być śmiertelne dla anielskiego dziecka z jego niepewnymi skrzydłami i równowagą. - Illium powiedział, że możemy zostać ten jeden raz. - Wyjaśnienie wypowiedziane w pośpiechu. – Poprosiłam o zgodę, przyrzekam. Wiedząc, że Illium nigdy nie naraziłby dzieci, poszła dalej. Jednak to nie młodego anioła o charakterystycznych skrzydłach barwy zdumiewającego, jednolitego błękitu zobaczyła, kiedy skręciła za róg w stronę drewnianej salki bez okien i miejsca, gdzie odbywały się treningi na ubitej ziemi, ale ciemne szare skrzydła anioła z ciałem znacznie bardziej muskularnym, jego oszałamiające włosy były tak czerwone jak czysty płomień, jego ręka dzierżyła ogromny miecz. Stal szczęknęła, gdy jego ostrze uderzyło o drugie, trzymane przez Dmitriego, drugiego Raphaela. Ramię Jessamy zacieśniło się instynktownie wokół ciałka Saraii. Dmitri może i nie był aniołem, ale wampir był potężny, najbardziej zaufany z doradców Raphaela. I najbardziej zabójczy. Ale ten wielki anioł ze swymi skrzydłami przypominającymi jakiegoś wielkiego drapieżnego ptaka, białe prążki widoczne w szarości, kiedy rzucił nimi dla zachowania równowago, atakował wampira podczas brutalnej sesji walki. Ich stopy były bose, a klatki piersiowe odkryte, ich skóra lśniła od potu. Dmitri miał na sobie luźne czarne spodnie, a anioł był ubrany w strój, który przypomniał jej te noszone przez mężczyzn archanioła Titusa, szorstka czarna tkanina owinięta wokół jego bioder podtrzymywana przez grubą skórę, sięgająca do trzy czwarte uda, i nóż umocowany za pasem tego samego koloru. Dopiero gdy poruszył się, uświadomiła sobie, że ubranie było ciężkie, jakby warstwy cienkiego metalu znajdowały się za pierwszą warstwą tkaniny... To część zbroi wojownika, zdała sobie sprawę. Po prostu postanowił nie nosić metalowego napierśnika oraz ochraniaczy na ramiona i uda. To było czystą niemożliwością nie patrzeć na te nogi, aby nie oglądać giętkości i ruchu tych mocnych mięśni pod pozłacaną skórą pokrytą gęsto włoskami, które lśniły w słońcu. Potem przesunął się ponownie, a jej oczy powędrowały do wspaniałej szerokości ramion i jego pierwotnej mocy, rzeczy skutecznie kontrolowanej, która zrodziła jej dziką, nieoczekiwaną fascynację. - Kto - powiedziała do Illiuma, kiedy złotooki anioł wyrósł nagle obok niej, wziął Saraię i posadził dziewczynkę obok jej przyjaciół na płocie przed sobą – To jest i dlaczego próbuje zrazić do siebie Dmitriego? - Nawet gdy mówiła, nie spuszczała oczu z anioła, który wyglądał, jakby miał czuć się jak w domu na zapleczu jakiejś szorstkiej tawerny wampirów.

Skrzydło Illiuma otarło się o jej własne, gdy oparł swe ramiona na płocie. To był zbyt intymny czyn, ale Jessamy nie zganiła go. Nie było żadnego podtekstu w jego dotyku, raczej przypominało uczucie zakorzenione w dzieciństwie – dla niego ona zawsze będzie nauczycielką, która groziła, że przywiąże go do krzesła, jeśli nie przestanie się wiercić i nie zacznie czytać swoich książek historycznych. - Galen – powiedział - Jest jednym z ludzi Titusa. - Nie jest to niespodzianką. - Titus był archaniołem wojownikiem, nie czuł się nigdzie bardziej jak w domu, niż na środku pola bitwy pełnego krwi i wściekłości – tak jak Galen, on także został stworzony do walki, cały składał się z falujących mięśni i brutalnej siły. Siłę tę było doskonale widać, gdy zablokował cios przeciwnika i w tym samym czasie sam zaatakował kolana Dmitriego. Wampir jęknął, zaklął, i ledwo uniknął uderzenia płaskim ostrzem Galena, co, już nie miała wątpliwości, spowodowało ciężkiego czarnego siniaka. Tak więc, w rzeczywistości, nie próbowali się nawzajem pozabijać. Przesuwając jedną rękę i owijając ją wokół Saraii, by trzymać ją, kiedy mała dziewczynka klaskała, Illium kontynuował. - Chce się przenieść na terytorium Raphaela. Teraz zrozumiała. Raphael stał się archaniołem zaledwie sto lat temu. Jego dwór, jako taki, nadal powstawał, był nadal formującą się jednostką. Co oznaczało, że miał miejsce, by przyjąć do siebie i zintegrować się z silnymi, którzy uważają, że się nudzą lub nie są w pełni wykorzystywani, jeśli chodzi o ich umiejętności, na starszych dworach. - Raphael nie jest zaniepokojony tym, że on może być szpiegiem? - Archaniołowie, którzy rządzili światem, tworząc Kadrę Dziesięciu, byli bezwzględni w obserwacji tych, którzy ich zainteresowali. - Nawet jeśli Raphael nie miałby własnych szpiegów zeznających na korzyść Galena - powiedział Illium z uśmiechem, który był tak zaraźliwy, że dokonywała najbardziej niemożliwego czynu, by utrzymać surowy wyraz twarzy, także wtedy, gdy opiekowała się nim kiedy był dzieckiem - Nie jest rodzajem osoby, która kłamie. Nie sądzę, żeby znał znaczenie słowa „subtelność”. Dzwoniący cios płaskim ostrzem na policzek Dmitriego, kopnięcie w brzuch i nagle to Galen miał przewagę, końcówka jego miecza dotykała szyi Dmitriego, a pierś wampira falowała, gdy leżał na wznak na ziemi. - Poddaję się. Spojrzenie Dmitriego utkwiło w Galenie, nawet nie mrugał, bezlitosny drapieżnik w wyrafinowanym wampirze wydobył się na powierzchnię. Ale jego głos, kiedy się odezwał, był leniwym pomrukiem, ospały jak w letnie popołudnie. - Masz szczęście, że dzieci patrzą. Galen jednak nie drgnął, absolutnie skupiony.

Usta Dmitriego wykrzywiły się. - Cholerny barbarzyńca. Poddaję się. Cofając się, Galen poczekał, aż Dmitri stanie na nogi i podniesie miecz, by skinąć głową w symbolu szacunku pomiędzy dwoma wojownikami. Odpowiedź Dmitriego była niespodziewanie uroczysta. Jessamy miała wrażenie, że ten nowy anioł, ze swoim twardym ciałem i dużymi, potężnymi skrzydłami, właśnie przeszedł jakiś test. - Myślę, że połamałeś moje żebra. - Dmitri potarł cętkowane siniaki zaczynające się odznaczać na jego ciemnej miodowej skórze. - Uleczą się. - Galen podniósł wzrok, by zeskanować publiczność... I zatrzymał go na Jessamy. Te jasnozielone, prawie przezroczyste oczy sprawiły, że obok niej zabrakło powietrza, gdy patrzył na nią z takim niezachwianym zamiarem. Siła smyczy jego władzy była oszałamiająca, ale to jego usta sprawiły, że jej dłonie zacisnęły się z taką siłą, że kłykcie stały się białe. Jedynym miękkim punktem w tym surowym obliczu, które całe było kanciaste, były te usta, które spowodowały, że myśli, szokujące i surowe, uderzyły w jej umysł. Nie zaczęła ponownie oddychać, dopóki Dmitri nie powiedział czegoś i Galen nie odwrócił się, a jedwabna czerwień jego kudłatych włosów unosiła się na wietrze. Galen patrzył jak wysoka, prawie boleśnie szczuplutka kobieta odchodzi trzymając na rękach dwoje najmniejszych z ich wcześniejszej publiczności, inne dzieci biegały dookoła niej, ich skrzydła szorowały o ziemię, kiedy zapominali, żeby je podciągnąć. Nigdy nie widział żadnego anioła, który wydawał się tak kruchy. Jeden błąd z jedną z jego wielkich pięści i złamie ją na setki kawałeczków. Marszcząc brwi na tę myśl, odwrócił się częściowo od widoku kobiety i wycofał się do tyłu, jedno z jej widocznych teraz skrzydeł wydawało się być dziwnie zniekształcone z tej odległości, i wszedł z Dmitrim do świecącej pustką salki, gdzie czyścili i przechowywali swoje ostrza. Illium dołączył do nich niedługo potem, jego skrzydła były idealnie niebieskie, Galen nigdy wcześniej nie widział podobnych. Anioł był młody, miał tylko sto piętnaście lat przy dwóch setkach siedemdziesięciu pięciu Galena, wydawał się być pięknym kawałkiem frywolności, rodzajem mężczyzny, który istniał na dworze i stanowił jego wartość dekoracyjną sam w sobie. - Wisisz mi ten złoty sztylet, który przywiozłeś z terytorium Nehy. - Słowa Illiuma były skierowane do Dmitriego, w oku miał błysk. Dmitri opuścił brwi, mruknął: - Dostaniesz go. - Spojrzał w górę na Galena. – Postawił, że zdołasz rozłożyć mnie na łopatki. Galen zastanawiał się, czy młodszy anioł postawił na nieznaną osobę bez powodu, ciesząc się, że Dmitri złapał przynętę, lub czy posiadał wiedzę, o której Galen nie zdawał sobie sprawy. Nie, pomyślał niemal od razu, Illium nie może być mistrzem szpiegostwa

Raphaela - całkiem pomijając fakt, że było raczej mało prawdopodobne, że zbudował niezbędną sieć kontaktów w tak młodym wieku, wydawał się także zbyt ekstrawagancki do tej misji. - Byłeś dobrym przeciwnikiem - powiedział do Dmitriego, zapamiętując, żeby przyglądać się Illiumowi z większą starannością - ludzie tacy jak Dmitri nie kojarzyli się z pięknymi, bezużytecznymi motylami. - Zwykle mogę zastraszyć większość brutalną siłą spokoju. - Nie tylko nie udało się zastraszyć Dmitriego, ale także walczył on z praktykowaną gracją. Wampir skinął głową, jego ciemne oczy wydawały się leniwe - jeśli nie zaglądało się w ich głębię. - Prawdziwy komplement od mistrza broni, którego Titus wścieka się, że traci. Galen pokręcił głową. - On już ma mistrza broni - i Orios zasłużył na swoją pozycję. - Nie zostało już miejsca na Galena, za wyjątkiem bycia podwładnym Oriosa. Galen nie czuł żadnego niezadowolenia w zajmowaniu tego stanowiska po tym, gdy osiągnął dojrzałość, świadomy, że Orios był lepszym wojownikiem i przywódcą. Ale wszystko się zmieniło, gdy Galen stał się starszy i bardziej doświadczony, jego moc wzrastała w tempie, które znacznie wyprzedzało jego rówieśników. - Orios był szczęśliwy, gdy powiedziałem mu o mojej chęci opuszczenia dworu Titusa. - Podwładni zaczynają się mylić w sprawie tego, na kogo mają patrzeć jak na przywódcę - powiedział mistrz broni, jego prawie czarna skóra lśniła w afrykańskim słońcu. - To może kosztować mnie przymuszenie, by spotykać się z tobą w walce, aby rozstrzygnąć sprawę. - Mocną ręką ścisnął ramię Galena. - Mam nadzieję, że nigdy nie staniemy naprzeciwko siebie na udeptanej ziemi. Spośród wszystkich moich uczniów, to ty jesteś tym jednym, który wzniósł się najwyżej. Galen był całkowicie pewny, że Orios wiedział o szacunku, jaki do niego żywił z powodu tego, że nigdy nie skąpił wiedzy dla swojego ucznia, bez względu na to, że Galen zagroził jego pozycji, rozstali się w dobrych stosunkach. - Titus jest po prostu pazerny w próbie zdobycia ustępstw ze strony Raphaela. - Gra głupca - powiedział Illium, przesuwając rękę wzdłuż krawędzi ostrza, którego używał Dmitri. - Raphael jest nie mniej archaniołem przez to, że stał się najmłodszym członkiem Kadry. – Syknął, gdy naciął sobie linię na dłoni, zacisnął palce w pięść. - Dlaczego nie szukałeś swojego miejsca na dworach Charisemnona lub Urama? Oboje są starsi i silniejsi, mają znacznie większą liczbę ludzi pod swoją komendą. Galen odsunął do tyłu swoje wilgotne od potu włosy, myśląc, że musi pamiętać, by je obciąć - nie mógł sobie pozwolić na kompromitowanie swojej pozycji. - Wolę być strażnikiem drugiej kategorii na dworze Titusa, niż pracować pod którymkolwiek, Uramem czy Charisemnonem. - Titus może i był czasami brutalny, może był zdolny szybko wpaść w gniew, a nawet jeszcze szybciej wypowiedzieć wojnę, ale posiadał honor.

Kobiety nie były brutalnie traktowane, gdy jego wojska maszerowały, by walczyć, a dzieci nie były krzywdzone. Jeśli człowiek walczył tylko w celu ochrony swojego domu, miał okazać miłosierdzie, dla Titusa najbardziej liczyła się odwaga. Jeśli okazało się, że jakikolwiek wojownik złamał zasady archanioła, zostawał w trybie natychmiastowym rozłożony na ziemi i poćwiartowany na grudki mięsa, które kiedyś można było nazwać jego ciałem, i jego resztki były wieszane na pokaz na drzewach. Choć styl rządów Raphaela był bardzo różny, jego gniew przypominał zimne ostrze, które cięło z precyzją, a w porównaniu do Titusa i jego wpadania we wściekłość, w tym stuleciu, od kiedy stał się jednym z Kadry, Raphael także wykazał, że posiada ten rodzaj honoru, który nie pozwalał mu ujarzmiać słabych i bezbronnych. - Czy jest miejsce dla mnie na tym dworze? - Zapytał tępo, bo to był jedyny sposób. Narodził się z dwóch wojowników, przywykł do życia na dworze wojownika. Cywilizowane gadki nigdy nie były częścią jego edukacji, a jednocześnie widział skuteczność srebrnego języka, ta umiejętność zapewne pasowałaby do niego tak samo, jak wykwintny rapier do jego dłoni1 . - Raphael nie utrzymuje dworu - powiedział Dmitri, biorąc mały, lśniący nóż z uchwytu ściennego i rzucając nim bez ostrzeżenia w kierunku wysokiego pułapu salki. Illium wzniósł się w górę, jak gdyby to on został wyrzucony z procy, i złapał lecące ostrze w powietrzu jedną ręką i rzucił je z powrotem w Dmitriego z tą samą prędkością. Wampir chwycił rękojeść tuż przed tym, jak już miała uderzyć w jego twarz. Wyszczerzył zęby w dzikim uśmiechu odpowiadając na uśmiech Illiuma i powiedział: - Nie widzę sensu w tym, że ładni ludzie latają sobie dookoła i nic nie robią. Galen obserwował jak Illium ląduje z precyzją, której nie widział u nikogo innego, piękne młodzieńcze skrzydła nie robiły nic, by ukryć wymaganą siłę mięśni, by dokonać tego manewru, i zdał sobie sprawę, że anioł starał się sprawić wrażenie, że jest ozdobą, ładną i zabawną, celowo. Nikt wtedy nie podejrzewa go o niebezpieczne intencje. Odpowiedź Illiuma na swą szczerą ocenę była tak zgrabna i ozdobna, jak tylko zdołałby ją wypowiedzieć jeden ze sztywnych dworzan Lijuan, z których jest taka dumna, swoje skrzydła rozłożył, by ukazać je w całej okazałości. - Chciałbyś dzisiaj sztylet w gardle na śniadanie, panie? - Ton był czysto arystokratyczny, z przystawką ze złotookiego flirtu. - Pozwalasz mu na samotne wypady na zewnątrz? - Zapytał Dmitriego, już obliczając potencjalne korzyści z umiejętności Illiuma. - Rzadko. 1 Czyli, że nie pasuje. Nie wiem, jak to inaczej ująć. Jak macie jakieś pomysły, to napiszcie.

ROZDZIAŁ 2. Dopiero w wyciszonej porze po świcie następnego dnia rano zobaczył ponownie wysoką, szczupłą anielicę. Szła sama po wybrukowanej drodze, która prowadziła do drzwi wielkiej biblioteki w Azylu, znikając i pojawiając się we mgle, okrążyła kolumny, które podpierały strukturę budynku. Niosła na ręku coś, co wydawało się być ciężką książką, jej lśniące kasztanowo-brązowe włosy były splecione w długi warkocz zwisający w dół jej pleców, jej suknia, wykonana z jakiegoś delikatnego materiału barwy błękitu nieba, który podkreślała mgła, mieszając się i szepcząc wokół jej kostek jak znajomy kochanek. Nie do końca rozumiejąc, dlaczego to zrobił, zmienił kierunek, by do niej dołączyć, wiatr wydawał się ostry i chłodny na jego skórze, kiedy przecinał powietrze. Wydała z siebie niemy krzyk, zaskoczone westchnienie, gdy wylądował przed nią. Składając z powrotem swoje skrzydła, powiedział: - Poniosę to - i wziął z jej rąk cenny tom, zanim mogła choćby złapać oddech czy zawahać się. Zamrugała, jej grube, zakręcone rzęsy opadały na oczy koloru soczystego brązu, ich barwa była w ciepłej tonacji, która przypominała mu subtelną mieszankę pigmentu używanego przez artystę, który pewnego razu odwiedził dwór Titusa. - Dziękuję. - Jej głos był nawet spokojny, pomimo tego, że jej puls aż dudnił, a delikatny rumieniec pokrył kremową skórę muśniętą odrobiną słońca. – Nie jest ci zimno? Miał na sobie jedynie proste spodnie wykonane z trwałego materiału, w którym mógłby z łatwością walczyć, oraz mocne buty. Jego miecz był przywiązany wzdłuż kręgosłupa, a skórzane pasy mocujące go, przecinały się na piersi. - Nie - powiedział, świadomy, że wyglądał jak barbarzyńca, którym nazwał go Dmitri, a tym bardziej stojąc obok jej eterycznej urody. – Wcześnie wstajesz, moja pani. - Jessamy. – To jedno słowo sprawiło, że zwrócił całą swoją uwagę na jej usta. Miękkie i pełne wystarczająco, aby kusić, zdominowały jej twarz, jeśli nie liczyć jej urokliwych, ciemnych oczu z niewypowiedzianą tajemnicą. - Kiedy cię uczyłam, Galen? Nie wydaje mi się, żebym to pamiętała. Zaciskając palce dłoni walczył z pragnieniem podniesienia ręki i rozprostowania zmarszczek, które utworzyły się między jej brwiami. Była dla niego zbyt delikatną istotą, jego dotyk był zbyt szorstki. A jednak nie odszedł. - Dlaczego miałabyś mnie czegoś uczyć? Kolejne mrugnięcie, więcej zmarszczek.

- Uczę wszystkie nasze dzieci, robię tak od tysiącleci. Musisz być jednym z moich uczniów - jesteś tak bardzo młody. W swoich dwustu siedemdziesięciu pięciu latach na tej ziemi, uczestniczył w bitwach i skąpał się we krwi, czuł gorący pocałunek bata na plecach, zimny dotyk noża w swoich wnętrznościach, ale jeszcze nigdy, aż do tej pory, nie został nazwany niemowlęciem. - Spędziłem dzieciństwo na dworze Titusa. - To było niezwykłą rzeczą dla dziecka dorastać poza Azylem, ale nikt nie odważył się zaszkodzić synowi dwóch wojowników, sam Titus umieścił chłopca pod swoją ochroną. – Miałem własnego opiekuna - dodał, bo nie podobał mu się pomysł, że mogłaby myśleć o nim, jak o nieuczonym niewolniku. - Pamiętam teraz. - Płynny jedwabny głos Jessamy spłynął na niego w niezamierzonej pieszczocie. - Twój nauczyciel jest moim byłym uczniem, poleciłam go w liście - powiedział mi, że uczyłeś się w samotności. - Tak. - Titus nie chciał, by kobieca miękkość jego córek wpłynęła na rozwój Galena. - Samotne życie. Wzruszył ramionami, bo przeżył to i wyrósł na silnego - był już zdolnym wojownikiem w wieku, gdy większość aniołów pozostawała jeszcze dziećmi. Być może nie miał zwykłych towarzyszy zabaw, ale było to wszystko, co znał, to życie, które ukształtowało go na człowieka, jakim był dzisiaj. I ten człowiek chciał pochylić się i wdychać zapach ze zgięcia eleganckiej szyi Jessamy. - Będę ci towarzyszyć przez resztę drogi - powiedział, nie poddając się temu prymitywnemu impulsowi. Jessamy zmuszona była iść obok dużego - a raczej fizycznie przytłaczającego - anioła, który skrzydła trzymał podniesione nad ziemią z taką łatwością i bez wysiłku, że wiedziała, iż nie był to świadomy wybór, ale wyszlifowane szkolenie wojownika. Nikt nigdy nie potknie się o jego skrzydła, ten mężczyzna, który spojrzał na książkę, którą trzymał, jak gdyby na jakiś tajemniczy obiekt. - Czytasz? - Spytała bez zastanowienia. Jego niesamowite, wykwintne czerwone włosy mieniły się kropelkami mgły, które zebrały się na kosmykach, gdy skinął głową, a ona zastanawiała się, czy kolor nie splamiłby jej skóry wspaniałym kolorem zachodu słońca, gdyby wplotła palce w całą ich grubość. - Umiem - dodał prawie szorstko - Ale nie jest to zbyt użyteczne w moim świecie. - Nieoczekiwany delikatny rumieniec zabarwił jego policzki. - Moje umiejętności czytania są... Zardzewiałe w najlepszym razie. Jessamy nie rozumiała, jak ktokolwiek może żyć bez słów, bez historii... Ale potem przyszło jej do głowy, że została pogrzebana w Azylu na tysiąclecia. Jeśli też miałaby skrzydła tak wspaniałe jak Galen, być może - choć wydawało jej się to absolutnie niemożliwą rzeczą – nie zależałoby jej tak bardzo na słowach.

- Nie mogę latać - powiedziała, bo go zawstydziła, a naprawdę nie chciała tego zrobić. - Daje mi to dużo czasu na czytanie. Galen nie odwrócił się, nie gapił się na powykręcane skrzydło, które oznaczało, że nigdy nie poleci. Keir, ich największy uzdrowiciel, próbował ją uzdrowić tysiące razy w ciągu lat, gdy jego siła rosła wraz z wiekiem, ale jej lewe skrzydło zawsze pozostawało w tym samym powykręcanym kształcie, niezależnie od tego, ile razy zostało złamane i nastawione, albo wycięte i pozostawione, by odrosnąć. Aż powiedziała dość. Nigdy więcej. Nigdy więcej. - Twoja niezdolność do lotu - powiedział Galen, gdy walczyła z bolesnymi echami decyzji, która złamała jej serce - Jest oczywista. Jej usta otwarły się. Nikt nigdy nie był tak niemiły, gdy chodziło o jej niepełnosprawność. Większość osób wolała udawać, że w ogóle nie istnieje, a ona nie pchała się, by ją zaakceptować. Jaki był cel, by powodować jej dyskomfort? Co do jej podopiecznych – zarówno i takich jak Illium, który kiedyś był jej ciężarem - to zawsze znali ją tylko jako Jessamy, która miała skręcone skrzydło i przy której mieli się zachowywać, bo nie mogła ich gonić do nieba. Wszystko, co musiała zrobić, to krok poza szkolną salę i podniesienie ręki, a nawet najbardziej niegrzeczne dziecko wróciło na ziemię dokładnie w tym samym momencie. Ten jeden jednak, pomyślała, zerkając z ukosa na dużego mężczyznę, którego nie mogła sobie wyobrazić jako samotnego chłopca, rozpoczynającego swoje życie na dworze wypełnionym brzdękiem ostrzy i okrzyków walki, zrobiłby dokładnie tak, jak by mu się podobało. - Urodziłaś się taka? – Zapytał tonem tak bezceremonialnym jak krawędź tępego toporu. Jessamy zdecydowała, że nie jest niegrzeczny, a przynajmniej nie w celowy sposób. „Subtelność”, jak powiedział Illium, nie wydawała się znajdować w słowniku Galena. - Tak. - Mówią, że Keir jest utalentowanym uzdrowicielem. - Jest... Zrobił, co mógł. - I był wściekły na siebie, kiedy mu się nie powiodło. Nie winiła Keira. Ani nie winiła swojej matki, której trudno było patrzeć na dziecko, które urodziła, choć nie z powodu braku miłości. - Jej poczucie winy jest zbyt wielkie. - W młodych oczach Keira widniała wiekowość, w jego głosie brzmiały warstwy silnych emocji. - Nie chce słuchać, gdy mówię jej nie ma powodu go czuć. Nie zrobiła nic, co mogłoby spowodować, że skrzydło, uformowało się tak, jak to miało miejsce. Matka Jessamy, tak czy inaczej, nie chciała słuchać swojej córki, nie przez dłuży czas. Nawet teraz, był ten straszny rodzaj bólu na drobnej twarzy Rhoswen podczas tych rzadkich okazji, gdy Jessamy złapała jej wzrok utkwiony w swoim dziecku ze zdeformowanymi skrzydłami. Rzadkich... I coraz, coraz rzadszych, tak jak bolesna cisza pomiędzy nimi, stworzona z tych wszystkich rzeczy, których nie wypowiedziały na głos, która wzrastała w nieprzeniknioną czarną ścianę.

Ciężkie drewniane drzwi do biblioteki wyłoniły się w tej chwili z mgły, nieprzeniknionej w swojej objętości, a złoto inkrustowane przepiękne rzeźby czekały na słoneczny pocałunek, by zabłyszczeć. Podchodząc do nich, Galen wyciągnął rękę, by otworzyć jedną z bram, włókna mięśni w jego ramieniu, tak elastyczne, napięły się w sposób, który sprawił, że jej usta stały się suche, a jej serce tłukło się mocno o jej żebra. Wstrząśnięta głębokością i szybkością swojej reakcji - niewątpliwie fizycznej i cielesnej - odwróciła wzrok i wyciągnęła rękę po książkę. - Nie jesz? - Spytał, oddając jej wolumin, miał cynizm w oczach, gdy zmierzył wzrokiem jej ciało. Ciemny puls przyciągania przekształcił się w ostrą irytację. Jako młoda kobieta, próbowała zrobić wszystko, co w jej mocy, by choć odrobinę przytyć, bezskutecznie. Taka po prostu już miała być. - Nie - powiedziała, a lód pojawił się w jej głosie. - Wolę głodować. - Wślizgnęła się do biblioteki, niektórzy wkurzający mężczyźni zapewne zostali wychowani przez wilki. Nie trzeba było dużo czasu, by słoneczne promienie rozproszyły mgłę, dzięki czemu ujawniły się jasne plamki metali szlachetnych osadzonych w marmurowych budynkach Azylu, a Galen zobaczył charakterystyczne skrzydła Illiuma, jak pojawiają się nad wąwozem. Młody anioł, kierował się w stronę chmur, przekraczając góry, gdzie nikt i nic nie żyło. - Kobieta - powiedział Dmitri obok niego, wiatr podnosił jego czarne włosy z twarzy, aby odsłonić „niebezpieczną męską urodę” – taki opis Galen słyszał od więcej niż jednej kobiety, zarówno od anielic jak i wampirzyc. To, co Galen w nim widział, był to bezwzględny rodzaj siły, wytrzymałości, który domagał się szacunku. - Śmiertelniczka – dodał wampir. Galen może i nie wiedział, jak rozmawiać z kobietami, które nie były wojowniczkami, ale nikt nigdy nie oskarżył go o bycie głupim. - Martwisz się o niego. Wzrok Dmitriego nadal był utkwiony w chmurach, gdzie anioł zniknął. - Śmiertelni umierają, Galen. Galen wzruszył ramionami. - Tak jak i my. - Śmiertelnicy nazywali ich nieśmiertelnymi, ale anioły i wampiry mogli umrzeć – tylko, że to zabierało sporo wysiłku. - Czy ona sprawia, że jest szczęśliwy? - Tak. Aż za bardzo. Galen nie zapytał go o wyjaśnienie. Znał nieśmiertelnych, którzy upadali dla śmiertelników, widział jak płakali, kiedy te jasne światełka ich życia zostawały zgaszone. Nigdy nie czuł takiej głębi miłości, ale mógł zrozumieć ich żal.

- Jessamy – powiedział, a jego umysł skupił się na kobiecie, która nie była śmiertelniczką, ale której smukłe ciało wydawało się za bardzo zakłócać jego spokój ducha. - Czy ona ma kochanka? Wyrafinowana elegancja Dmitriego złamała się ujawniając zupełne zdziwienie. - Co? - Jessamy - powtórzył cierpliwie. - Czy ona ma kochanka? - Ona jest Nauczycielką. - Jest również kobietą. - A jeśli ludzie wokół niej byli zbyt głupi, by to zauważyć, sam Galen nie ma zamiaru przejść z tym, tak po prostu, do porządku dziennego. Zdumiona pauza, Dmitri potrząsnął głową, jego włosy lśniły na niebiesko-czarno w słońcu. - Nie. - Wampir w końcu odpowiedział: - Nie miała żadnego kochanka odkąd ją znam. - To dobrze. Dmitri nadal patrzył na niego. - Zdajesz sobie sprawę, że ona ma ponad dwa tysiące pięćset lat życia, mówi co najmniej setką języków i posiada taką głębię wiedzy, że Kadra przychodzi do niej po radę i informację? Galen nie miał wątpliwości, że wszystko to było prawdą. - Nie zamierzam startować z nią w konkursie na inteligencję. - Nie, on chciał jej w sposób znacznie bardziej pierwotny. Dmitri wypuścił oddech. - To powinno być interesujące. Patrzyli jak kilku aniołów na skrzydłach opuszcza swoje domostwa, położone wzdłuż wąwozu, światło sprawiało, że ich skrzydła połyskiwały i błyszczały. - Na zaufanie - powiedział Dmitri, kiedy ostatni z nich wzleciał w lazurowy błękit nieba – Trzeba zasłużyć. - Rozumiem. - Na razie musisz pozostać w Azylu i zajmować się treningiem najmłodszych, którzy dołączyli Raphaela. - Mówią, że Lijuan go lubi - powiedział, mówiąc o jednej z najstarszych członków Kadry.

- Może i nie nosi przy sobie kobr jak Neha - Dmitri mruknął głosem pozbawionym wszelkich śladów cywilizacji, aż stał się jak nagie ostrze - Ale Lijuan jest nie mniej trującą. Galen pomyślał nad tym, co wiedział o Lijuan i uświadomił sobie, że nie było tego zbyt wiele. - Takie informacje nie docierały do mnie na dworze Titusa. Jeśli mam być prawdziwym mistrzem broni, muszę znać politykę, która może zostać wykorzystana w taktyce. Uśmiech Dmitriego był powolny. - W takim przypadku powinieneś porozmawiać z Jessamy. Zakładając przed sobą ramiona, Galen napotkał niewinne spojrzenie wampira. - Powinienem? - Wiele osób nie wie, że oprócz bycia Nauczycielką, Jessamy spisuje także naszą historię. Powiedziałbym, że nie ma nikogo lepszego, jeśli chcesz poznać subtelności polityki, które stanowią podstawę i utrzymują równowagę w Kadrze. Galen wiedział, że Dmitri był rozbawiony tym, że sam kieruje go w kierunku Jessamy, ale już miał powód, by przebywać w jej towarzystwie. Niemniej jednak, powiedział: - Zapomniałeś już, że jestem całkowicie zdolny, by cię zabić? - To był łut szczęścia, Barbarzyńco. - Wampir przesunął ręką po swoich włosach i rzekł: - Twoje umiejętności jako mistrza broni mogą być konieczne wcześniej, niż zdajesz sobie sprawę. – W jego tonacji było coś bardzo poważnego. - Aleksander rozpoczął gromadzenie swojej armii - nigdy nie uważał, że Raphael powinien stać się członkiem Kadry w tak młodym wieku, a teraz wydaje się, że jest gotów użyć siły, aby narzucić swoją wolę. Aleksander był archaniołem Persji, rządził już od tysięcy lat. - Jest silniejszy od Raphaela. - Wiek naznaczył jego moc kłującym błyskiem. Wyraz twarzy Dmitriego był nieprzenikniony. - Zobaczymy. Galen zastanawiał się, czy Dmitri powiedział mu o nadciągającej wojnie tylko dlatego, że już szeptano o niej pośród ludu. Nie była to żadna tajemnica. Ale teraz, gdy wampir określił to jasno – na zaufanie trzeba zasłużyć. Galen nie spodziewał się niczego innego. - Będziemy mieli szpiegów na teranie Raphaela, w Azylu i na zewnątrz. - Oczywiście. Więc miej oczy otwarte. Galen miał oczy szeroko otwarte po południu, gdy latał nad lśniącymi białymi budynkami, które były wtopione w skalisty krajobraz górskiej twierdzy, i wyśledził Jessamy obok małego domku na klifie na dalekim krańcu terytorium Azylu Raphaela. Kobieta, która była tak kochana przez dzieci jak i zarówno dorosłych, z tego, co dowiedział się dzisiaj,

zdecydowała się mieszkać we względnej izolacji. Jej dom był oddzielony od innych przez poszarpane ściany skał i dostępny tylko z powietrza, lub drogą wzdłuż jednej wąskiej ścieżki. Zmiatając ziemię, gdy lądował na jej podwórku - wyłożonym kostką mieniącą się niebieskim i delikatną szarością, gliniane donice poustawiane były po bokach i przepełnione wytrzymałymi górskimi kwiatami w kolorach bieli, żółci, czerwonego i indygo - miał uczucie, że jest wielką ciężką bestią, gdy zgrabnie złożył swoje skrzydła na plecach. Ale czucie się nie na miejscu, to było za mało, aby zatrzymać go w jego dążeniu do tej anielicy ze swoim delikatnym pięknem i oczyma przepełnionymi tajemnicami. Jeśli chodzi o fizyczny aspekt - nie mógł kłamać. Był mężczyzną z surowymi apetytami, a Jessamy przemawiała do każdego z nich. To były egoistyczne potrzeby, które doprowadziły go do tego, że zadał pytanie, które ją tak zdenerwowało. Chciał mieć pewność, że nie złamie się pod siłą jego dotyku. Niektórzy mogą powiedzieć, że był arogancki zakładając, że ona dopuści chociaż do tego, by ją adorował, a znacznie mniej prawdopodobne było to, że pozwoli mu na pieszczenie swojej kremowej skóry szorstkimi rękami, utwardzonymi stałą pracą z bronią, ale Galen nie wierzył w zaczynanie bitwy bez zamiaru jej wygrania. Krocząc w stronę otwartych drzwi, miał już zawołać jej imię, kiedy usłyszał, że coś się rozbiło, po czym dotarł do niego przerażony kobiecy krzyk. Lód schłodził żar w jego krwi, pobiegł do środka i wyciągnął miecz. Hałas pochodził z tyłu domu, a gdy poczuł uderzenie wiatru na ciele, już wiedział, że drzwi po drugiej stronie były otwarte, a poniżej znajdował się gwałtowny spadek, spadek pokryty brutalnymi kolcami skał. Nic by to nie znaczyło, gdyby to był inny anioł... Ale przecież Jessamy nie mogła latać.

ROZDZIAŁ 3. Wszedł i zobaczył jak walczy z ponurą zawziętością z wampirem, który trzymał ją od tyłu koło otwartej pustki drzwi, ciemnoczerwone strumyczki krwi spływały po jednej stronie jej twarzy. Nagły, zimny gniew. Ryknął okrzyk bojowy, pobiegł do przodu, oderwał od niej napastnika i rzucił nim o ścianę tak mocno, że aż coś w nim pękło. Chwycił Jessamy swoim drugim ramieniem i w tej samej chwili kopnięciem zamknął drzwi. - Zostań tu - rozkazał, sadzając ją na stole i odwrócił się z mieczem, gdy poczuł ruch powietrza na plecach. Obnażone kły zagłębiły się w jednym z jego barków dziurawiąc jego białą koszulkę, na której pojawiły się plamy z migotliwej rdzy, wampir głośno wrzasnął w krwawym oporze i naciął długą linię w dół klatki piersiowej Galena za pomocą ciężkiego myśliwskiego noża. Galen zignorował to cięcie i już w następnej chwili głowa wampira spadła z jego szyi i wylądowała na podłodze z mokrym natychmiastowym plaśnięciem, a tryskająca krew spryskała ściany, gdy ciało mężczyzny poruszało się w ostatnich skurczach i upadło na podłogę. Cholera. Jessamy prawdopodobnie zmusi go, żeby to wszystko wyczyścił, pomyślał, obserwując ciało, które nadal drgało. Wampiry były prawie-nieśmiertelne, ale - niezależnie od sporadycznych ruchów ciała - nie mogły przeżyć ścięcia głowy. Mimo to upewnił się podchodząc i wbijając miecz w serce zmarłego wampira, tnąc je na drobne kawałki wewnątrz piersi. Dopiero wtedy odwrócił się do kobiety, która siedziała na stole, miała białą twarz i ogromne oczy. Wytarł miecz w ubrania wampira, wsunął go do pochwy na plecach i zmniejszył odległość między nimi, by umieścić dłonie po obu stronach niewielkiego ciała Jessamy. - Popatrz na mnie. Roztrzęsione brązowe oczy napotkały jego wzrok. - Masz na sobie krew. Przeklinając się w duchu za ten dowód bezwzględnej przemocy, przemocy, która była integralną częścią jego życia, lecz bez wątpienia obcego dla niej, już miał odsunąć się od niej, by się oczyścić – ale zdjęła jakieś coś, przypominające jedwabisty szal, które miała zawiązane wokół swojej talii i zaczęła wycierać nim jego twarz. Ta delikatna szmatka pachniała nią samą.

Unieruchamiając swoje mięśnie, zmusił się, by stać w miejscu. Jego wzrok padł na piękny kształt jej szyi i na paski, które podtrzymywały stanik jej sukni, związane w węzeł na jej karku, serpentyny tkaniny opadały wdzięcznie w dół pleców. Jedna kropla krwi zeszpeciła delikatny błękit, ale jej suknia raczej uniknęła obrażeń. - Gotowe? - Zapytał, kiedy opuściła rękę, podnosząc własną dłoń w tym samym czasie, by odwrócić jej twarz do światła, aby mógł zbadać nacięcia na jej czole. Już się leczyły. To dobrze. Ale pożyczył jej szal, by wytrzeć smugi czerwieni, które go rozwścieczyły, zapach jej krwi był nadal żywą nicią pomimo rzezi. Biorąc materiał, gdy go zwracał, wyciągnęła rękę, by położyć ją na jego piersiach. - Posiadasz jakieś koszule? Ciesząc się delikatnym dotykiem tak zupełnie odmiennym, niż dotyk innych wojowników, którzy mogli zadać mu niebezpieczne obrażenia w walce, by nie mógł jej kontynuować, powiedział: - Tak. Na oficjalne okazje. - Choć na dworze Titusa, sytuacja raczej nie często wymagała eleganckiej koszuli. Jessamy zaśmiała się... Tuż przed tym, jak jej twarz zmarszczyła się. Wziął ją w ramiona, pogładził dłonią jej plecy, gdy objęła ramionami jego szyję i zaczęła szlochać. Uważał, aby unikać wrażliwych miejsc, w których jej skrzydła wyrastały z jej pleców, pióra miały tam bogaty, sugestywnie purpurowy kolor, który następnie zmieniał się w różowy kolor jutrzenki, a następnie w czysty kremowy na końcach jej skrzydeł. Ukraść taką intymność byłoby niedocenione w swojej wartości - chciał zaczekać, aż Jessamy zaprosi go, by ją dotknął. Jej oddech, nierówny i gorący, owiewał jego skórę, gdy próbowała przytulić się do niego jeszcze bliżej. Przesuwając się między jej kolana, pajęcza spódnica jej sukni kotłowała się wokół nich, trzymał ją mocno. jej ciało było tak smukłe, tak przerażająco kruche. Ale nie kościste, jak obecnie zdał sobie z tego sprawę, po prostu miała boleśnie szczupłą figurę. To tak, jakby jej klatka piersiowa sama w sobie była tak bardzo delikatna, jakby jej ciało potrzebowało tylko tej najłagodniejszej z warstw. Istniał w niej jakiś zmysłowy wdzięk, wykwintny i piękny. - On już nie może cię skrzywdzić - powiedział jej do ucha, kiedy jej szloch ucichł, jej włosy były miękkie jak puch pod jego ręką, obok jego twarzy. Czkając zanim znowu usiadła, wzniosła swoją godność wokół siebie jak tarczę. - Dziękuję. - Spoglądając w dół, nabrała rumieńców, widząc sposób w jaki jej kolana były umieszczone po obu stronach jego ud. Cofnął się, więc mogła zsunąć nogi, wygładzić spódnicę. Barbarzyńca czy nie, rozumiał, że tak jak wojownik potrzebuje swojej broni, Jessamy potrzebowała swojej dumy. - Kto to był? - Nie wiem - powiedziała, ocierając łzy, dopóki jej twarz nie posiadała już żadnego dowodu emocjonalnej burzy, która dopiero co przeszła. - Wszedł do domu, gdy byłam w

kuchni - myślałam, że to jeden z moich uczniów. Wiedzą, że powinni pukać, ale najmniejsze z nich czasem zapominają. - Powiedział coś? - To, że wiem za dużo - powiedziała Jessamy, zmuszając się, by powrócić do koszmaru. – I że nie mogli nie skorzystać z szansy. - Wampir zaatakował ją, zanim zdała sobie sprawę, z wagi jego słów. Kierując się instynktem, udało jej się naciąć go małym nożem, który trzymała w ręku, zanim uderzył jej głową o krawędź drzwi, które otworzył na oścież, oszałamiając ją na tyle, że prawie udało mu się wypchnąć ją na bezlitosne skały znajdujące się poniżej. Jessamy miała ponad dwa tysiące lat, i choć nie była najsilniejsza ze swego rodzaju, nie można jej było uznać w żaden sposób za słabą - upadek nie zabiłby jej, ale roztrzaskałby ją na tyle części, że zajęłoby jej lata, może dekadę, by się uzdrowić. W międzyczasie, że leżałaby niema i w dalszym ciągu jak martwa. Mnóstwo czasu dla każdego, kto nie chciał ujawnić swoich planów i mógł doprowadzić je do końca. - Uratowałeś mnie od strasznego bólu. Nawet w momencie, gdy to mówiła, czekała, aż Galen skrytykuje ją za posiadanie domu na klifie, podczas gdy sama nie mogła latać. Jak mogła wytłumaczyć mu, że miała taki sam przeszywający duszę głód nieba jak jej bracia, tą samą potrzebę, by się wznieść w przestworza? Jej dom był tak blisko chmur, jak tylko mogła się dostać. Jednak spodziewana reprymenda nie nadeszła od tego mężczyzny, wojownika który głaskał ją szokująco łagodnymi dłońmi, a jego głos był niski i głęboki koło jej ucha. Zamiast tego, zmarszczył brwi, a swoją uwagę przeniósł na jej napastnika. Kiedy odsunął się od stołu, musiała zagryźć dolną wargę, żeby nie błagać go, by pozostał w poprzedniej pozycji. Surowość jej potrzeby rozbudziła ją. Żyła na własną rękę od dziesięcioleci, jeszcze zanim dotarła do stuletniego znaku, który stanowił dorosłość wśród rodzaju anielskiego. To było bardzo nietypowe dla anielicy, by żądać uniezależnienia jako nastolatka, ale stała obecność winy matki była jak całun, który groził, że zadusi Jessamy. Keir pomówił w jej sprawie z Caliane - w której części Azylu się urodziła, przekonał archanielicę, że Jessamy była wystarczająco dojrzała, aby móc żyć na własną rękę. Przez lata jej samotność stała się czymś, co było jej częścią, tak jak częścią niej było jej skręcone skrzydło i brązowe oczy. Ale dziś, nie chciała nic więcej, niż być trzymaną, by być chronioną przez tego wielkiego nieznajomego, który przeszukiwał kieszenie jej napastnika z ponurą wydajnością. Powinna była już zeskoczyć w dół, z miejsca, gdzie ją posadził, nakazując jej, aby „została tutaj”, jakby była zwierzątkiem domowym albo workiem ziemniaków, ale prawda była taka, że nie była pewna, czy da radę ustać na nogach. - Co znalazłeś? - Spytała, gdy wyjął coś z kieszeni wampira. Wstał i podszedł do niej, by wręczyć jej kartkę. Rozłożyła ją i poczuła jak jej serce drży i zmienia rytm. - To czas i miejsce. Mój dom, o tej porze dnia - często przychodzę do domu coś zjeść przed pójściem do biblioteki, by popracować. - To rankiem zwykle uczyła, choć czasem zmieniała porę i lekcje odbywały się po południu, zwłaszcza wtedy, gdy dni stawały się ciemne i zimne. Dzieci nigdy nie chcą wcześnie wstawać.

- Tak - powiedział Galen, jego ramię zgięło się, gdy położył jedną rękę na stole obok jej biodra, jego pierwotne ciepło było dla niej nieznane, ale nie niechciane - Ktoś albo dobrze cię znał, albo obserwował cię wystarczająco długo, aby nauczyć się twojego wzoru postępowania. Jej wzrok zatrzymał się na martwym ciele wampira. - Co za marnotrawstwo. - Dokonał swojego wyboru. - Z tymi bezlitosnymi słowami na ustach, Galen spojrzał ponownie na ciało, na ścianie były czerwone rozpryski krwi, krzepnącej na czarny kolor. – Wyczyszczę to, ale najpierw muszę poinformować Dmitriego. Polecimy do niego. - Nie. - Odepchnęła jego ręce, kiedy przysunął się w jej kierunku, jak gdyby chciał wziąć ją w ramiona. Groźne oczy Galena zmieniły kolor z jasnozielonych na barwę wzburzonego morza. - Nie upuszczę cię. - To nie tak. - Jej opór na latanie miał swoją genezę w agonii tego, z czego zdała sobie sprawę dawno temu - że każdy smak nieba tylko pogłębiał siniaki straty. Nawet najlepszy z jej przyjaciół nie mógł kiedykolwiek zabrać jej, by latać tak długo, jak potrzebowała. – Z nikim nie latam. - Nie zostawię cię tu samej. - Głęboki głos, ściana nieustępliwych mięśni. - Poradzę sobie. - Jej oczy odwróciły się od krwawej ruiny ciała. Walcząc z żółcią palącą jej gardło, powiedziała: - Będę czekała na podwórku. Galen prychnął, położył dłonie wokół jej talii i podniósł ją tak, że jej stopy zawisły nad ziemią. Chwytając go za ramiona, jego ciepło paliło jej dłonie, powiedziała: - Co robisz? - Jej głos brzmiał jakby brakło jej tchu. Odpowiedział wynosząc ją z kuchni - na niej ciche podziękowanie - i wyszedł na utwardzony dziedziniec, który ograniczyła za pomocą kolorowych donic z lejącą się dziką kaskadą kwiatów. Gdzie w końcu postawił ją na nogi i spojrzał na nią. - Czekaj tu. - Zostań tu. Czekaj tu. - Wymamrotała do jego szerokich pleców, kiedy wszedł do środka, dając z siebie wszystko, żeby poczuć się znieważoną - ale prawda była taka, że on nie tylko ocalił ją od niewyobrażalnej agonii, ale też sprawił, że poczuła się bezpiecznie na tyle, że płakała... A potem trzymał ją ze słodką, szorstką czułością. Gniew nie był dominującą emocją, jaką czuła do Galena. Kiedy wrócił z jej sandałami, uklęknął na jedno kolano, aby wsunąć je na jej nogi, jego skrzydła miały bogaty, ciemnoszary kolor na tle kostki brukowej, zaczęła kłócić się z nim, że

może to zrobić sama. Ale Galen, jako że już powoli zaczynała się tego uczyć, był nieodpartą siłą, gdy czegoś chciał, więc chwilę później już miał jej stopy ubrane w sandały, skóra jego rąk była stwardniała, dotykał jej w intymny w sposób, który sprawiał, że mięśnie jej brzucha zaciskały się. Podnosząc się, wziął ją za rękę, umieszczając ją w swojej własnej. - Chodź. Nie wyrwała się z zaborczego uścisku, ślady terroru jakie nadal czuła po tym, jak walczyła, by nie zostać wrzuconą w poszarpane szczęki wąwozu, nadal szeptały zimno i oleiście w jej żyłach. - Moja najbliższa sąsiadka, Alia, mieszka tam. - Wskazała na wąską ścieżką między skałami przed nami. - Zostanę z nią, podczas gdy ty sprowadzisz Dmitriego. Galen splótł swoje ciepłe, silne palce z jej własnymi, rozkładając ochronnie za nią jedno skrzydło w tym samym czasie, jego pióra zabarwione były białymi błyszczącymi paskami z ukrytymi biało-złotymi nićmi. Piękny. Galen przemówił w ślad za tą pełną zdumienia myślą. - Czy twój ojciec zabierał cię, by polatać? Ból okręcił jej serce, przyspieszyła kroku w daremnym wysiłku, by przegonić pytanie. - Nie pytaj mnie o takie rzeczy. - Więc powinienem po prostu zignorować fakt, że twoje skrzydło jest skręcone? - Titus posiada maniery - powiedziała, wściekła na to, jak on łatwo trafia w jej najstarsze, najbardziej bolesne rany, które jeszcze się nie zabliźniły. – Dlaczego ty ich nie masz? Skrzydło Galena musnęło jej plecy, ciężkie i ciepłe, ale jego słowa były bezlitosne. - Myślę, że ludzie tutaj dreptają wokół ciebie na paluszkach, jeśli chodzi o temat twojego skrzydła, a ty im na to pozwalasz. Starała się wyszarpnąć swoją rękę z jego uścisku, co przypominało próbę wyciągnięcia jej z litej skały. - Mogę przejść resztę drogi sama. - Dom jej sąsiadki był już w zasięgu wzroku. - Idź, poinformować Dmitriego. Zamiast jej posłuchać, nadal szedł w stronę domu i musiała iść z nim lub ryzykować, że zostanie pociągnięta. - Myślałem, że masz więcej odwagi niż to, Jessamy.

Chciała uderzyć go. Kopnąć go. Zranić go. Pragnienie to sprawiło, że poczuła się jak obca osoba, więc zmusiła się do podjęcia psychicznego kroku wstecz, by zaczerpnąć głęboki haust chłodnego górskiego powietrza. - Mam więcej odwagi, niż kiedykolwiek to zrozumiesz - powiedziała, gdy zatrzymał się przed domem Alii, a jej plecy były dumnie wyprostowane. Jak śmiał mi to powiedzieć? Jak śmiał? Tym razem, kiedy szarpnęła, wypuścił jej rękę, a ona odeszła w kierunku drzwi. To sprawiło, że widział jej plecy, że miał taki wspaniały widok na jej skrzydła, które wymusiły na niej taką odwagę, kiedy większość aniołów była śmiejącymi się dziećmi, ale nie zachwiała się, nie wahała. I nie patrzyła wstecz. Dmitri spojrzał na ciało, a następnie na czerwono-czarne strumienie krwi na ścianie. - Co z Jessamy? - Dobrze. – Była na niego tak zła, że jej kości odznaczały się ostro na posypanej złotem skórze, której chciał spróbować swoimi ustami, prymitywne parcie. Prymitywne tak jak pragnienie, by przesunąć rękę w soczystym rozmachu po jej skrzydłach, miękkość jej piór była wykwintną pokusą - dopóki nie podniósł jedno z jedwabnych piór w jej domu i nie ukrył go starannie w dłoni. - Kiedy szok po ataku osłabnie, będzie chciała wiedzieć, kto stoi za tym aktem. - To jest pytanie, prawda? - Dmitri skoncentrował się na twarzy martwego wampira. - Nie jest jednym z Raphaela, ale ktoś go rozpozna. Dam jego portret do obiegu. Galen skinął głową, wychodząc na zewnątrz z Dmitrim. - Jessamy będzie chciała wrócić do domu. - Od wodospadu kwiatów, przez gęste kremowe dywany, aż do dziecięcych rysunków oprawionych i zawieszonych z troską, to miejsce miało w sobie jej odcisk - kobieta nie opuści łatwo miejsca, w którym tak wiele zrobiła własnymi rękami. - Obiecałem jej, że to oczyszczę. - Zadbam o to, ale nie będzie to dla niej gotowe aż do jutra. - Ciemne oczy śmignęły w kierunku Galena. - Ona potrzebuje, by ktoś ją popilnował. - Tak. - Nie było potrzeby szukania ochotnika do tego zadania, kiedy oboje doskonale wiedzieli, że on nie pozwali, by inny wojownik przebywał blisko niej, gdy była tak narażona na zranienie. - Nie boisz się, że mogę stać za tym wszystkim? - Był nieznanym obcym elementem. - Nie. - Pojedyncze, stanowcze słowo. - Nie jesteś typem człowieka, który kiedykolwiek napadłby na wrażliwą kobietę. I - dodał wampir - Gdybyś to zorganizował, już by nie oddychała - byłaby w roztrzaskanych, krwawych kawałkach na ścianach wąwozu. Galen wzdrygnął się wewnętrznie, ale Dmitri miał rację w obu przypadkach.

- Upewnię się, że nikt do niej nie dotrze. – Bez względu na to, czy z zadowoleniem przyjmie jego ochronę, czy nie.

ROZDZIAŁ 4. Zachód szeptał na horyzoncie, kiedy wrócił do Jessamy z małą torbą z jej rzeczami w ręku. - Mój dom - zasugerował - Będzie dla ciebie najbezpieczniejszym miejscem. - Otwartość jej obecnego miejsca zamieszkania sprawiała, że aż czuł swędzenie szyi. Potrząsając głową, jednak powiedziała: - Alia już zaproponowała mi pokój. - Ona ma dziecko. - Dostrzegł zabawki rozrzucone na dachu, w miejscu, które ciekawy młody anioł mógł wybrać na zabawę. Szybkie i ciemne zrozumienie zawitało na twarzy Jessamy, przeniknęło głęboki brąz jej oczu. - Tak, oczywiście. Nigdy nie naraziłabym dziecka na niebezpieczeństwo. - A dorosłych byłoby sprawiedliwie? Zassała oddech, trzymając dłoń przyciśniętą do brzucha. - Naprawdę wierzysz w to, że będzie kolejny zamach na moje życie? - To zdanie było sformułowane jako pytanie, ale wiedział, że była już świadoma jego prawdopodobnej odpowiedzi. Jej kolejne słowa to potwierdziły. - Jest mała salka w bibliotece wyposażona w łóżko. Mogę tam zostać. Przytaknął. - Bardzo dobrze. Jessamy nie zaufała ani na jotę natychmiastowej zgodzie Galena, ale nie naciskał na nią, by zmieniła swoje zdanie, gdy poprowadził ją z powrotem do biblioteki, czuła tą cichą, gotową do bitwy obecność u swojego boku. Obserwował wzrokiem każdy najmniejszy element otoczenia, aż jego ochronna czujność była jak impuls na jej skórze. - Widzisz - powiedziała, kiedy dotarli do pokoju w bibliotece, jej klatka piersiowa była wklęsła, jak gdyby jej oddech został skradziony - Żadnych dużych okien i tylko te jedne drzwi. - Nikt nie będzie w stanie dostać się do środka, gdy drzwi zostaną zamknięte od wewnątrz. Dając jej ciche skinienie głową po tym, jak obejrzał ściany w celu sprawdzenia ich grubości i stabilności, pozwolił jej zamknąć za sobą drzwi. Drżąc, upadła na wąskie łóżko przeznaczone dla uczonych, którzy chcieli zażyć trochę odpoczynku. To musiał być utrzymujący się szok, spowodowany atakiem, pomyślała. Była zbyt stara i zbyt rozsądna, aby

reagować taką dziwną mieszanką strachu i podekscytowania z powodu mężczyzny. Szczególnie mężczyzny, który przecież zostawił ją, aż ślepy ze złości, nie tak dawno temu. Czując ulgę na to wyjaśnienie, podniosła książkę ze stolika obok łóżka i otworzyła ją na pierwszej stronie. Ale jednak ułamek chwili później usłyszała szuranie butów Galena, gdy poruszał się na zewnątrz i zbyt późno zrozumiała, że on ma zamiar pozostać pod jej drzwiami przez całą noc. Ponieważ był to jedyny sposób, aby chronić kogoś w tym pomieszczeniu - biblioteka miała zbyt wiele wejść i wyjść, aby na bieżąco obserwować je wszystkie z jednego miejsca. Wiedziała, że nie przyszedł zrobić jej żadnej krzywdy. Był aniołem. Jednym z potężnych, niezależnie od swojego wieku - niektóre anioły nigdy nie wzrastały w moc po osiągnięciu dojrzałości, a inni, tak jak Jessamy, zdobywali ją stopniowo. Galen, natomiast, był jednym z tych, w których rosła w ogromnych skokach, był to jeden z powodów, który czynił z niego tak dobrego kandydata na mistrza broni dla archanioła – bezsenna noc na nogach nic by go nie kosztowała. Jednak wina skręcała się wewnątrz niej niczym ciężki obosieczny miecz. Uratował jej życie, krwawił dla niej, a ona postępuje dziecinnie, gdy chodziło o podzielenie się jego mieszkaniem, gdzie mógłby łatwiej odpocząć, bo nigdy nie mieszkała z mężczyzną, w żadnym sensie. Minęły więcej niż dwa millenia, a ona nie dopuściła żadnego mężczyzny tak blisko. Na początku to nie był wybór. Tak się po prostu stało. Nieśmiała i świadoma swoich zniekształconych skrzydeł, ukryła się w bibliotece. Później, kiedy nabyła już wystarczającej pewności co do swoich zdolności, chodziła wyprostowana, więc zaczęli do niej podchodzić. Nie było ich wielu oczywiście, ale na tyle dużo, że miała więcej niż jedną opcję. W tym czasie młoda i wciąż nieznośnie przewrażliwiona na punkcie swoich skrzydeł, mimo swego zewnętrznego zaufania, wierzyła, że mężczyźni prosili ją z litości, że każdy z nich będzie odgrywać pewnego rodzaju konkurenta, tylko przez wystarczająco długi czas, aby złagodzić swoje sumienie. Tak więc odtrącała ich, jednego po drugim, zanim mogli zrobić z nią to samo. Wiedziała, że miała rację co do motywacji, co najmniej jeśli chodzi o jednego z tych, którzy próbowali się do niej zalecać. Ale inni... Może się myliła. Ale jedna rzecz stała się bezsporna - Jessamy wkrótce stała się „znana” z tego, że preferowała swój spokój, że była naukowcem i nauczycielką. Wszyscy zapomnieli o tym, że była też kobietą, z nadziejami i marzeniami o partnerze, rodzinie, domu, który nie zawsze byłby tak cichy, kiedy zapadała noc w miękkiej bezdźwięczności. Starała się zapomnieć o prawdzie o samej sobie, bo wtedy bolało to o wiele mniej. - Myślałem, że masz w sobie więcej odwagi, niż to, Jessamy. Jej paznokcie wbiły się w jej dłonie. Nienawidząc swojego życia w tej chwili, życia, które zbudowała krok po kroku, aż pogrzebała się w nim, wstała, podniosła małą torebkę, w którą Galen spakował jej rzeczy - tak nieoczekiwanie zaskakująca, jak na niego, rzecz, którą zrobił - i otworzyła drzwi. - Twój dom - powiedziała, zanim odwaga ją opuściła - Byłoby łatwiej pilnować? Galen posłał jej małe skinienie głową, czysta czerwień jego włosów przesunęła się na jego czoło, zanim odsunął je z powrotem niecierpliwą ręką.

- To na ścianie wąwozu. Jedno wejście. Żadnych schodów. Więc będzie musiała pozwolić mu, żeby odleciał z nią w ramionach. Nadal patrząc na nią, Galen dodał: - To nie jest daleko – to dzikie morze w oczach mówiło jej, że zobaczył zbyt wiele. – Jedno bicie serca lub dwa lotu. Pot lał się wzdłuż jej kręgosłupa, więc musiała przełknąć dwa razy, zanim udało jej się wypowiedzieć słowo gardłowym chrapliwym tonem. - Dobrze. Galen nic nie powiedział, dopóki nie stali na skraju urwiska z widokiem na wspaniałe niebezpieczeństwo wąwozu. - Trzymaj się - wymamrotał, podnosząc ją i przytulając do siebie jednym ramieniem za jej plecami, a drugim pod udami - I pomyśl o wszystkich złych słowach, jakie znasz, którymi chciałabyś mnie nazwać. Zaskoczony radością napełniającą ją wraz ze śmiechem... Zrobił krok z klifu i pochylony poszybował w dół ku swojemu schronieniu, jego wspaniałe skrzydła stworzone ze światła i cieni były nad nimi. Wiatr szarpał jej suknię, bawił się włosami, miała wrażenie, że jej brzuch zaciska się przez ten nieskończenie krótki czas, jaki spędzili w powietrzu. Kiedy stanęli na ziemi, spojrzała w górę na niego, w dalszym ciągu z zakrzywionymi ustami w półuśmiechu, zobaczyła, że Galen patrzy na nią, uśmiech powoli wypływał na jego twarz. - Nie boisz się. - Co? - Upuszczając torbę na ziemię, czekała na niego, aż postawi ją na ziemi - nawet jeśli ledwo opierała się pokusie wykorzystania ich bliskości, by odsunąć te jego zbyt długie włosy, kosmyki, które ponownie muskały jego rzęsy. - Nie. To nie dlatego nie latam. Galen nadal uważnie badał ją tymi oczyma barwy lodu i wiosny, aż musiała odpowiedzieć, wyznać sekret tak straszny i głęboki, że nigdy wcześniej nie mówiła go nikomu, nawet Keirowi, który znał ją od tysiącleci. - To dlatego, że pragnę za dużo. Wrażliwość uderzyła w nią w ślad za jej spowiedzią, to było jak uderzenie pięścią w brzuch, od którego skuliłaby się, gdyby nie była trzymana w gorących ramionach z żywej stali. - Postaw mnie. - Nie mogła znieść tej litości odznaczającej się na twardych rysach jego twarzy. - Skoro znam już twoją tajemnicę - powiedział zamiast tego Galen, wsuwając podbródek w jej włosy. - Chcesz iść polatać? Serce Jessamy zatrzymało się.