mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 948
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 960

Singh Nalini - Łowca Gildii 7 - Cienie Archanioła

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :4.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Łowca Gildii 7 - Cienie Archanioła.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 324 stron)

„ARCHANGEL'S SHADOWS” „Cienie Archanioła” Tłumaczyli: Callie_22 - rozdział 1 sam-chomik - rozdział 2, bacha383 - rozdział 3,4,8,13,21 maksima1985 - rozdział 6,7,9,10,12,16-18 smok_z - rozdział 5,11,14 anonimowy chomik - 15,19,20, 22-44, epilog Korekta: Perunia i smok_z

DRUŻYNA CIENIA Ashwini starała się iść bezszelestnie szybkimi krokami po ściemniałej klatce schodowej. Biorąc pod uwagę rozkład schodów, kwadratową spiralę, w której centrum znajdowała się studnia biegnąca od szczytu siedemdziesięciotrzy piętrowego budynku do jego piwnicy, echo odbiłoby się od ścian i rozbrzmiało jak startująca rakieta. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że ktoś usłyszałby ten hałas, ponieważ w powietrzu nad Nowym Jorkiem toczyła się archanielska bitwa, a na ziemi wampiry walczyły z plagą odrodzonych. Jednak przez stanie się zbyt pewnym siebie można było łatwo skończyć jako trup. Dlatego Janvier odciął dopływ prądu do tej części budynku, a Naasir rozmieścił kilka małych ładunków wybuchowych, by odwrócić uwagę wroga. Kropla potu spływała po jej plecach. Przycisnęła się do ściany, kiedy otwarły się drzwi na wyższym piętrze. - Nie ma światła – zagrzmiał zirytowany męski głos o wielkiej mocy, spowodowanej okropną akustyką budynku, który miał być biurowcem, aczkolwiek został zaprojektowany przez architekta znanego z jego „awangardowych” dzieł. - Ostatnie uderzenie Raphaela musiało uszkodzić ten budynek. - Nie. – Tym razem odezwał się żeński głos. – Ma ludzi po tej stronie. Zablokujcie drzwi, po obu stronach głównej części piętra. Zawiadomię naszych ludzi, by zrobili to samo w całym budynku. Ashwini wygięła usta. Nie musiała znajdować się dokładnie na tamtym piętrze, aby wykonać swoje zadanie. Nie w tym szczególnym budynku. Kontynuując drogę na wyższe poziomy w momencie, w którym straże wroga wyszły, zaczęła rozważać nazwę, jaką Naasir nadał ich małej drużynie. Wojownicy – cienie. Ta nazwa opisywała ich o wiele lepiej niż słowa takie jak „szpieg” albo „żołnierz”. Praca Ashwini, Janviera i Naasira polegała na wprawianiu w zakłopotanie i osłupienie wroga oraz na innych denerwujących działaniach w sercu obozowiska wrogów. Jej zdaniem wykonywali cholernie dobrą robotę, jak na trzyosobowy zespół. A to zadanie będzie wisienką na torcie. Dotarłszy na piętro znajdujące się bezpośrednio pod dachem, zdjęła mały plecak i zdjęła ładunki. Potrzebowała jedynie dziesięciu sekund ma podłożenie i uzbrojenie urządzenia. Eksplozja może nie zawalić dachu, ale powinna spowodować dość zniszczeń, by wykluczyć z gry nieprzyjazne siły.

- Gotowe – wyszeptała do mikrofonu malego urządzenia do komunikacji, które miała zaczepione nad prawym uchem. - Wynoś się stamtąd, cher – powiedział głos równie ospały jak mglisty, letni dzień, jeśli tylko nie dosłyszało się stali w tonach dźwięku. – Twoja obecność została wykryta. - Ruszam. – Z plecakiem na plecach, ledwo przemierzyła dwa zakręty, kiedy kilka pięter niżej rozbrzmiały odgłosy uderzających o podłogę ciężkich butów, wymieszanych z wrzaskami i okrzykami wojennymi. Czas na plan B. Zsunęła z ramion plecak i wyciągnęła z niego linę do wspinaczki, dzięki której, gdy ją przyczepi do barierki schodów, będzie mogła zjechać poniżej poszukiwaczy, nim się oni zorientują, że już opuściła budynek. Skórzane rękawiczki, które dodała do stroju nie były jedynie modnym dodatkiem. Stanowiły część przygotowania do właśnie takiej sytuacji. Bez okrycia, jej dłonie byłyby całe rozdarte nim znalazłaby się na dole. Umieściła dokładnie wytrzymały karabinek w barierce, po przetestowaniu wytrzymałości metalu, z którego była zrobiona i uznała, że powinien wytrzymać, aż zjedzie poniżej poszukiwaczy. Zrzuciła linę do studni w centrum budynku, która rozwinęła się po cichu, a metaliczny zgrzyt karabinka zaczepionego o barierkę, nie był słyszalny wśród hałasu wrogich wojowników zmierzających w kierunku Ashwini. Zostawiła pusty plecak i zamierzała się przechylić nad krawędzią studni… i uświadomiła sobie, że czuje wiaterek ciepłego oddechu na karku. Obróciła się, obniżając się, ale była za wolna. Mężczyzna, który wszedł po cichu przez drzwi znajdujące się za jej plecami, uderzył w nią. Tym razem karabinek głośno zgrzytnął w barierkę, uderzając w dół jej pleców, a jej przeciwnik wbił ramię w jej gardło. Zaświecił kłami. - Bardzo miło, kiedy lunch ma maniery i pokazuje się na progu. Wykorzystując przerwę, którą zrobił, by sobie pogratulować, Ashwini wyciągnęła noże z ukrytych pod jej kurtką pochew i zatopiła je w jego brzuchu. Pozycja, w której się znajdowała uniemożliwiła głębokie cięcie, ale udało jej się przyciągnął uwagę wampira i umoczyć noże w jego krwi. Zawył wściekle, uderzył pięścią w brzuch i zrobił krok w tył. Tylko tego potrzebowała. Oddychała mimo agonii spowodowanej uderzeniem i jeszcze raz ugodziła go nożem, który wszedł mocno i na tyle głęboko, by przebić płuco. Taki cios zabiłby jej przeciwnika, gdyby był śmiertelny. - Suka – powiedział wściekle. Jego oczy wydawały się świecić w ciemności. Zamachnął się na nią, lecz nie pięścią.

Ashwini była utalentowana w walce kontaktowej, ale walczyła w ciemności na małej przestrzenie z wampirem, który najwyraźniej również nie był nowicjuszem w tej dziedzinie. Jego bronią był pałasz.1 Uniosła noże, by sparować atak. Cios okazał się dla niej za silny, za precyzyjny. Siła uderzenia była szokująco brutalna. Noże Ashwini zabrzęczały, upadając na ziemię, kiedy rozciął jej dłoń i wewnętrzną stronę przedramienia czubkiem ostrza, które w następnej chwili przeszyło zimnym ogniem jej klatkę piersiową. Zapach mokrego i mrocznego żelaza wypełnił jej nozdrza, jej oddech stał się płytki i urywany. Wampir zaśmiał się. Mając świadomość, że nie uda się jej wydostać z tej sytuacji, słysząc hałas ciężkich butów wroga dochodzący z piętra niżej i mając naprzeciw siebie dzierżącego miecz wampira, zdołała zmusić do działania prawą rękę i wyjęła pistolet z kabury na udzie. Zostanie jeńcem wojennym nie było możliwością, nigdy już nie pozwoli komukolwiek się uwięzić. Istniało niewielkie prawdopodobieństwo, by wydarzenia obrały taki bieg, biorąc pod uwagę zamiłowanie Lijuan do pożerania ludzi. Łuski, które pozostawały po nich, gdy Archanielica Chin już się nimi pożywiła, przemieniały się od razu w pył. - Wybacz, cher2 - wyszeptała do mężczyzny po drugiej stronie urządzenia do komunikacji, mężczyzny, który nauczył ją jak się bawić, wiele lat po zakończeniu farsy, jaką było jej dzieciństwo i nacisnęła spust. Stłumiony, twardy dźwięk broni plującej ogniem wypełnił klatkę schodową, a pociski przechodzące przez jej wampirzego napastnika odbijały się rykoszetem od ścian. Siła uderzeń sprawiła, że wampir stękając, zaczął się chwiejnie wycofywać. Odzyskawszy siły, obrzucił ją plugawymi słowami. Wśród błysków wystrzeliwującej broni, zauważyła, że sięgnął po pałasz, by zadać ostateczny cios. Broń wampira zajazgotała upadając, nim dosięgła Ashwini. Gorąca struga krwi opryskała jej twarz. Przestała strzelać… i usłyszała tępy mokry odgłos wydany przez głowę napastnika odbijającą się po schodach. Wiedziała, że została ścięta przez płynne stalowe ostrze, które nie było mieczem, ani nożem, lecz czymś pomiędzy, równie ostrym jak kosa, a nawet bardziej śmiercionośnym. - Nie przepraszamy się, słodziutka – powiedział Janvier i zagarniając ją w ramiona wbiegł po schodach. Protestowanie byłoby bezcelowe. Gdyby w tym stanie naciskała, aby pozwolił jej iść o własnych siłach, zwalniałaby ich. Więc zamiast tego sięgnęła krwawiącą lewą dłonią wokół jego boku po broń, którą jak wiedziała nosił w kaburze w pasie. Minęła chwilę zanim 1 Pałasz – to rodzaj broni białej, wygląda jak długi, cienki miecz. 2 Cher – (fr) kochany.

chwyciła pistolet. Ciepły oddech mężczyzny opadał na jej szyję, a jego mięśnie, kiedy biegł po schodach, zginając się i rozprostowując, ocierały o nią. Starając się nie myśleć o tym, że jej klatka piersiowa była niemalże rozcięta na pół, uniosła się i wycelowała obie bronie, jego i swoją, ponad ramieniem Janviera. - Twoje uszy zostaną zranione. - Przeżyję. Nacisnęła spusty obu pistoletów. Ludzie wysłani, by ich znaleźć zostali zwolnieni przez grad pocisków. Wiedziała jednak, że to tymczasowe rozwiązanie. Nie tylko szybko skończą jej się kulę, wliczając w to dwa dodatkowe magazynki, które miała, ale musiała również pozbawić wampira serca lub mózgu, by zwykła broń mogła go zabić. I to zależało od wieku i siły danego wampira. Ashwini kiedyś wpakowała cały magazynek w mózg psychicznie niezrównoważonego wampira, a on po prostu rzucił się na nią. Janvier szarpnął się nagle, ale nie zwolnił. Dotknęła jego ramienia i poczuła ciepłą lepkość świeżej krwi. Jej brzuch zacisnął się z niepokoju. - Rykoszet cię trafił. - Nie przestawaj strzelać – rozkazał. – Zajmij ich czymś. Zapach jego krwi rozpalił jej najgłębsze, najprymitywniejsze instynkty. Zrobiła, o co ją poprosił, ukatrupiając wampira przymierzającego się do zaatakowania ich. Trzy kule dosięgły mózgu wampira, jej celowanie było idealne, dzięki upiornie przerywanym mignięciom, które dostrzegała w króciutkich momentach przebłysków spowodowanych wybuchem u końca lufy pistoletów. Przeciwnik nie wstawał z ziemi, spowalniając jego kompanów. Broń Ashwini kliknęła, oznajmiając brak nabojów w magazynku. Jednakże, kiedy próbowała wykorzystać ten czas na wsunięcie nowego magazynka, prawie upuściła pistolet. - Czuję się coraz gorzej – wydusiła ze zdrętwiałym językiem. – Zostaw mnie. Idź. Mógł wydostać się w ten sam sposób, w jaki niewątpliwie dostał się do budynku, wdrapując się po ścianie wieżowca. Janvier mógł się bezproblemowo wspiąć nawet po najprostszej ścianie, a jego ruchy wyglądałyby równie pięknie jak niesamowicie, przypominając że nie jest człowiekiem. - Możesz napić się mojej krwi – wymamrotała. Uniknęła kolejnego strzału, kiedy brzękliwy dźwięk zdradził wrogiego wampira, który wyściubił głowę. Zyskali kilka sekund. – Dla siły.

- Z przyjemnością bym to zrobił. – Puls mężczyzny załomotał o jej twarz, gdy oparła głowę na jego ramieniu. Pistolety wisiały luźno w jej palcach. – Choć wolałbym, gdybyś wtedy mi obciągała. – Spróbowała odpowiedzieć opryskliwe, lecz nic nie mogła powiedzieć. - Nie odchodź Ash. Nie waż się, kurwa, odejść – wydusił chrapliwie bezwzględne słowa, gdy zatrzymał się w tym samym miejscu, gdzie umieściła ładunki wybuchowe. - Jestem tu. – Udało jej się wymamrotać. Pogłaskała go po policzku krwawiącą dłonią. Był tak grzesznie piękny. Miał zielone oczy i ciemnobrązowe włosy, których barwa w słońcu stawała się miedziana. Żałowała, że nie pocałowała go prawdziwie, że nie zaciągnęła go do łóżka i ugryzła w ten naprężony tyłek. - Możemy naprawić to później – powiedział i zmienił chwyt, trzymając ją teraz całą długością przy nim i obejmując jednym ramieniem w talii. – Owiń ramiona wokół mojej szyi. No dawaj, słodziutka. Nie zawiedź nie teraz. Choć kończyny Ashwini były ciężkie, a jej krew spływała po skórze i wsiąkała w pas dżinsów, zdołała unieść ramiona i spleść je za jego szyją. - Okno? - Nie, moja droga wejściowa zapewne została już zablokowana. Schodzimy na dół. – Używając liny, którą musiał zaczepić o poręcz, kiedy przybył, przeskoczył nad krawędzią i zsunął się z zapierającą dech prędkością. Krzyki i wrzaski dochodziły z góry, ale wszystkim o czym Ashwini myślała, było to, że on nie miał rękawiczek. Zatrzymali się nagle na niższym piętrze, poniżej poszukających ich wrogów, lecz nie byli jeszcze bezpieczni. Zgranie w czasie było idealne, sekundę później usłyszała zlatującą linę, przeciętą na górze. Janvier już pędził po schodach, a Ashwini znowu przytuliła się do jego piersi. Przelecieli przez parter i w dół, do garażu. Srebrnowłosy wampir z oczami w takim samym zadziwiającym kolorze i skórze o głębokim odcieniu brązu, czekał na nich przy otwartych drzwiach. Naasir zatrzaskując je za nimi, zniszczył mechanizm je otwierający, zaginając jego część z brutalną siłą. - Idź! Zajmę się wszystkimi poszukującymi was wrogami! W tej samej chwili małe bum rozbrzmiało w budynku, a pył z betonowego sufitu garażu pokrył jej twarz. - Udało nam się. – Próbowała wyszeptać, ale jej gardło nie działało… A jej serce wlokło się niemiłosiernie, jakby ciało nie miało już krwi do przepompowania. -Ashwini! – Głos Janviera był ostatnim, co usłyszała, nim jej świat spowiła ciemność.

ROZDZIAŁ 1 Cuchnący oddech na karku. Chłód w kościach. Zimny szept w mroku. To są rzeczy, które nie powinny istnieć, chodzić, oddychać, być nazwane. To są koszmary, które raz ukształtowane, nie mogą już nigdy ponownie zostać odesłane do krainy snu. Zwój Nieznanego Starożytnego, Biblioteka Azylu. Toczyła się kiedyś wojna. Archanioł przeciw archaniołowi. Szwadrony aniołów na niebie i oddziały wampirów na ziemi. Powiedział to, kiedy wrócił. Istota, która już nie pamiętała swego imienia, która nie wiedziała, czy żyje, czy też została uwięziona w bezkresnym czyśćcu, usłyszała walkę. Ale nie zainteresowała się nią. Wojna istniała w innym świecie, a nie w małej ciemności należącej do istoty. Tutaj toczyła własną wojnę, krzycząc z powodu najmniejszego dźwięku przeciąganych, szurająco-powłóczących stóp, ogłaszającego nadejście potwora. Ale nawet gdy istota krzyczała przez spękane i zdarte gardło, wiedziała, że nie wydawała żadnego dźwięku, w piersi czuła ból spowodowany brakiem powietrza. Panika zacisnęła swą okrutną dłoń wokół gardła istoty i zacieśniła uścisk, zacieśniła. - Nie, nie, nie - uwięzione stworzenie skomlało wewnątrz własnej czaszki, a jego usta wciąż bezdźwięcznie krzyczały. Jakaś część tego, czym kiedyś było, rozumiała, że jej umysł został bezpowrotnie złamany i nigdy nie wyzdrowieje. Tą częścią było maleńkie ziarno ukryte w odległej części jej psychiki. Pozostałymi częściami była szarpiąca zgroza i strach ... i smutek. Łzy spłynęły po twarzy istoty, zdławione w spustoszonym gardle, ale dręcząca rozpacz szybko została zmiażdżona przez duszący ciężar nagiego strachu. Wtem światło uderzyło w oczy, które musiały należeć do stworzenia, oślepiając je boleśnie, a jej puls zamarł. Potwór był tutaj.

ROZDZIAŁ 2 Trzy tygodnie po utracie większości krwi ze swojego ciała, kiedy Ashwini rozważała pomalowanie jednej ze ścian w salonie w różowo-fioletowe kropki, jej telefon zaczął buczeć. Porwała go z kunsztownie rzeźbionego drewnianego stolika, który odnowiła w zeszłym roku, wiedząc, że po drugiej stronie usłyszy Sarę. Dyrektorka Gildii miała dla niej zadanie. - Coś dziwnego dzieje się w Wampirzej Dzielnicy – powiedziała. - Psy i koty znikają. Pierwszy raport otrzymałam po bitwie, ale mogło to trwać już wcześniej, nikt tego nie śledził. - Słabe szeleszczące dźwięki przewracania stron. - Ciało psa odnaleziono przy studzience kanalizacyjnej, według raportu były wysuszone, jak mumia, według słów weterynarza, który to zgłosił. Chcę, żebyś to sprawdziła. - Chcesz żebym zbadała zmumifikowane psy? - Ashwini kochała zwierzęta, miałaby dużego łkającego szczeniaka, gdyby nie mieszkała na Manhattanie, ale to nie był obszar jej specjalistycznej wiedzy. - Nie jestem egiptologiem. I poza tym nie lubię kanałów. - Pies nie jest już w kanałach, więc jesteś bezpieczna - powiedziała Sara bez wahania. - To może być szalony wampir, który pożywia się zwierzętami. Tylko to sprawdź. Mrużąc oczy, Ashwini spojrzała na przebijającą miejską chmurę Wieżę Archanioła, przez wzmocnione szkło ściany salonu, po przeciwnej stronie tej ściany, o której rozmyślała wcześniej, pomarańczowe, niczym na obrazie olejnym, światło późnego popołudnia muskało odcieniami kasztanu i sjeny skrzydła anioła na wprost jej oczu. To Ellie opowiedziała jej o tym w budynku, inna łowczyni, która miała mieszkanie w podobnym budynku tuż obok, zanim zakochała się w mrożącym krew w żyłach mężczyźnie, który z tej wieży kontrolował Amerykę Północną. - Poważnie, Saro - powiedziała, śledząc nieregularny tor lotu anioła, który zdaje się testował ostatnio ranne skrzydła - nie można znaleźć nic mniej niebezpiecznego? Jak wysyłanie mnie na poszukiwanie małej starszej pani pochłoniętej robótkami na drutach? Dyrektor Gildii roześmiała się, zupełnie bez zażenowania. - Hej, teraz, kiedy pobiłaś rekord Gildii w otrzymaniu największej ilości szwów podczas jednego szycia, ciesz się wolnym czasem. - Po tamtym chcę prawdziwych łowów. - Skrzywiła się, ale jej dłoń zacisnęła się cicho, kiedy spojrzała na anioła, który nieudolnie próbował wylądować na pobliskim Wieży dachu. - Albo dla zasady zapoluję na Janviera. - Cholerny wampir był dla niej miły przez ostatnie kilka tygodni, odkąd dała się pokiereszować podczas bitwy broniącej Nowy Jork przed atakującą

archanielicą Lijuan. Anioł, któremu właśnie udało się chwiejnie wylądować na dachu z pewnością został ranny w tej samej bitwie. - Doskonale – powiedziała Sara, jakby Ashwini właśnie oznajmiła jej, że jednorożce nie tylko istnieją, ale też spełniają życzenia w Central Parku. - Daj mi znać, żebym mogła kupić bilety. Teraz jedź sprawdzić psią mumię. - Grr. - Odłożyła słuchawkę wydając warczący dźwięk, który pożyczyła sobie od Naasira, w czasie kiedy ona, Janvier i Naasir pracowali jako zespół za liniami wroga. Wchodząc do sypialni, odsunęła intensywnie cytrusowe zasłony, odsłaniając przesuwane drzwi prowadzące na jej mały balkon. Balkon został jej polecony przez Ellie, kiedy szukała mieszkania na rynku nieruchomości - Ashwini powiedziała jej kiedyś, jak bardzo podobało jej się poczucie wolności, które oferował, nawet tak wysoko w drapaczu chmur. Ściana zasłon tętniła życiem naprzeciw śnieżnobiałej ściany, którą Ashwini pozostawiła nietkniętą, stanowiła kontrast z fuksjowo-różowymi poduszkami na łóżku. Pościel była kremowa, pokryta drobnymi różowymi paskami, a dywan blado złoty. Spiralna rzeźba z błękitno niebieskiego szkła siedziała na wysokim, czarnym, drewnianym stołku w kącie, znalazła tę rzeźbę na krawężniku w Greenwich Village, poprzedni właściciel wyrzucił ją tylko dlatego, że podstawa została uszkodzona. Jego strata, że nie potrafił ujrzeć piękna w złamaniu, w bliznach. Pokój dla wielu mógł mieć zbyt wiele barw, ale po dystyngowanej elegancji miejsca, w którym spędziła pięć miesięcy w swoim piętnastym roku życia, nie mogła znieść surowości lub minimalizmu. Faktura, kolor, historia, to było to, czego chciała się wokół, dlatego kolekcjonowała rzeczy porzucane przez innych i dawała im nowe życie. Ona też kiedyś była uważana za zbyt uszkodzoną, by być zdolną do wykorzystania. Jej palce, gdy zdjęła szarą koszulkę, musnęły bliznę, która po przekątnej przedzielała jej piersi, przypomnienie, że odniosła prawie śmiertelną ranę. Otworzyła szafę, odsłaniając smukłe lustro po drugiej stronie drzwi, które potwierdziło umiejętności wampira dierżącego miecz. Już nie była szorstka i czerwona, w końcu zniknie i stanie się cieniem jak inne mniejsze blizny na jej skórze. Wspomnienia, jednak nigdy nie znikną. - Nie odchodź, Ash. Kurwa, nie odchodź. Głos Janviera był ostatnią rzeczą, którą usłyszała Ashwini, a pierwszą po tym jak się obudziła. - To niegrzeczne warczeć na miłego lekarza, Ostra Ash. - W prawdzie, była zbyt słaba, by warczeć, ale przepełniająca ją niechęć była wyraźna,

więc Janvier przywiózł ją do domu, położył w jej własnym łóżku i zrobił zupę. Z resztek! Kto tak robił? Nikt inny nie zrobił dla niej czegoś takiego i nie wiedziała, jak radzić sobie z dziwnym, zagubionym uczuciem budzącym się w jej pamięci. Więc po prostu zamknęła drzwi, co robiła już od dwóch tygodni odkąd go wykopała i skoncentrowała się na bliźnie. Na początku, martwiła się, że rany spowodowały uszkodzenia mięśni, które mogłyby ograniczyć jej zakres ruchu. Wizyta u starszego lekarza Gildii przed tygodniem w połączeniu z rosnącą mobilnością odsunęła jej obawy. Postanowiła utrzymać w tempie proces zdrowienia, podniosła butelkę specjalnego oleju, który dał jej Saki. - Smaruj się nim dwa razy dziennie po rozpuszczeniu się szwów – powiedział łowca- weteran. - To pomoże w leczeniu głębokich tkanek - Biorąc pod uwagę imponujący rekord urazów Sakiego, Ashwini nie miał zamiaru się kłócić. Wtarła słodko pachnący olej, zaplotła włosy w luźny warkocz, a następnie zdjęła spodnie od jogi i zmieniła je na zimowe, odpowiednie dżinsy, buty myśliwskie, moherowy golf w żywy pomarańczowy kolor z cienkimi, długimi rękawami, zaprojektowany, by zachować ciepło ciała i ocieplaną czarną skórzaną kurtkę opinającą ją w biodrach. Znalazła swoje rękawiczki wetknięte do kieszeni kurtki, co uratowało ją od polowania na nie. Zdecydowała się zostawić dyndające koliste kolczyki, jeśli biedny pies zdołałby się podnieść i zaatakować ją, to zasługiwałaby, aby rozerwał jej małżowiny uszne, zaczęła chować broń. Noże w pochwy na ramionach, jeden w lewym bucie, a także broń w ukrytą kaburę i inne widoczne na udach. Chwyciła swoją legitymację członka Gildii i wsunęła ją do łatwo dostępnej kieszeni. Większość miejscowych policjantów znało łowców, którzy mieszkali w okolicy, ale zawsze pozostawały żółtodzioby. Ponieważ do dupy jest zostać postrzelonym przez napaleńca, szczególnie po przetrwaniu wojny nieśmiertelnych, to nie zaboli ją potwierdzenie swojej tożsamości. Wystarczy, rozważała wzięcie kuszy, choć uwielbiała ją prawie tak samo jak przenośne granaty, przechowywane w szafce na broń w Gildii, wydawała jej się odrobinę zbyt ekstremalna jak na wizytę u weterynarza. - Boże, Saro - wymamrotała w powietrze na pamiątkę przypomnienia jej, że to tak- bezpieczne-że-aż-żart zadanie. - Jestem prawie przekonana, że robisz sobie ze mnie jaja – jednak było to lepsze niż siedzenie tu i kręcenie młynka palcami albo zniszczenie z nudy mieszkania, wywołanego zmianą aranżacji. Zanim obróciła pokrętło, żeby zamknąć broń bezpiecznie ukrytą w tyle jej szafy, poślizgnęła się na błyszczącej, czarnej bransolecie, którą Janvier przysłał jej pocztą w zeszłym roku. Rozłożyła ją, aby odsłonić śmiertelnie skuteczną garotę. Pieprzony facet znał

ją zbyt dobrze. Właśnie dlatego, nie mogła zrozumieć jego zachowania po wypadku. Ich dwoje rozumiało się, irytowali się i wyzywali się, a i tak flirtowali, ale reszta ... uprzejmość, czułość, to było przekroczenie linii. Tulił ją do piersi, gdy miała kłopoty z siedzeniem, karmił ją zupą łyżka za łyżką. Czuła się ciepło i bezpiecznie, a jednocześnie było to przerażające i rozwścieczało ją. Ponieważ był jedyną rzeczą, której nie mogła mieć, a teraz rozbił jej z trudem zdobytą równowagę, pokazując jej co ją omija. Z wściekłością ukryła jeszcze kilka noży na ciele, podeszła do drzwi i otworzyła je szarpnięciem. - Tu jesteś, cukiereczku - powiedział dwieście czterdziestosiedmioletni wampir u jej progu, jego włosy miały odcień bogatej kawy z cykorii, którą kiedyś jej zrobił, a jego skóra przypominała polerowane złoto. Wyszczerzyła się na niego w sposób, którego nie można było wziąć za uśmiech. - Mówiłam ci, odejdź – ostatnim razem „był w pobliżu”, przyniósł jej miętowe lody z kawałkami czekolady. Jej ulubione. Wzięła lody i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem mając nadzieję dać mu nauczkę. Roześmiał się, dziki, niepohamowany dźwięk przebił się przez kruchą osłonę drzwi i pogrążył jej duszę w bólu. - Nie odszedłem - zauważył głosem z akcentem unikalnym dla swojej ojczyzny, jego ramiona napięły się pod miękką, jasnobrązową skórą kurtki, kiedy skrzyżował ręce. - Przez cały tydzień. - W jakiej wersji znikanie oznacza dostarczenie siebie pod moje drzwi? - oczy koloru mchu i zachodzącego słońca skanowały ją od stóp do głowy. - Jak inaczej mogłem się upewnić, że nie leżysz gdzieś zwinięta w łazience, ponieważ jesteś zbyt uparta by wezwać pomoc? - Przez ostatnich kilka tygodni nie oberwałam nawet głupim kijem. – I pomimo ponurych przepowiedni ojca w dzieciństwie, miała przyjaciół. Honor wpadała co kilka dni zmieniając się z Ransomem, Demarco i Eleną. Naasir napełnił jej zamrażarkę mięsem przed wyjazdem do Japonii czterdzieści osiem godzin po bitwie. - Białko wspomoże leczenie – to było jego zwięzłe podsumowanie. – Jedz. Wielu innych łowców wpadło porównać bitewne blizny, po tym jak uciekli ze szpitalnego aresztu. Saki zatrzymał się na dwie noce, złapał Ashwini u jej rodziców w stanie Oregon. Starsza para, która kiedyś okazała Ashwini wielką życzliwość, a jednocześnie była zbyt uszkodzona, aby im zaufać na tyle, żeby stworzyć emocjonalną więź, nigdy nie zapomni ich hojność. Tak samo nie mogła zapomnieć o sposobie w jaki Janvier trzymał ją na kolanach w starym fotelu przy oknie, o jego dłoni głaszczącej jej włosy, jak śnieg spadający na miasto. To był moment w którym chciała żyć wiecznie. Ale nie mogła. - Z drogi – powiedziała, jej gniew był zimny, szarpał w niej tę rzecz, której nie mogła

nigdy poskromić, mimo podjętej decyzji życia na pełnym gazie - Jadę do pracy. Znikł leniwy wyraz twarzy, stał się ponury. - Nie jesteś w pełni sprawna. Wychodząc zamknęła za sobą drzwi, ruszyła korytarzem. - Lekarz wydał mi pozytywną ocenę – nawet jeśli nie, to Ashwini znała swoje ciało. Była w takiej samej kondycji jak przed szkodą, jak tylko mogła rozpoczęła trening, nie było już żadnego niebezpieczeństwa otwarcia się ran. - Ash. - Janvier dotknął dłonią dolnej części jej pleców. - Nie dotykaj mnie – zacisnęła zęby ze względu na wpływ jaki na nią wywierał i wcisnęła przycisk do przywoływania windy. Janvier użył ciała, żeby ją zablokować. - Idę z tobą. - jej umysł błysnął i powrócił do chwili, w której powiedział coś podobnego, do pierwszej misji, kiedy pracowali razem. Byli wtedy przeciwnikami, którzy zadeklarowali chwilowy rozejm, problemem była pieprzona grupa w Atlancie. Teraz jawnie dołączył do Wieży, która technicznie była po tej samej stronie. Pracowali w Atlancie jak dobrze naoliwiona maszyna, powtarzając to podczas bitwy. Tak jakby zawsze mieli być w parze. A to po prostu do dupy. - Dobrze. - Chęć odmowy była straszna, bolesny żal czaił się pod jej gniewem, weszła do windy, a kiedy otworzyła się, zobaczyła wymiotującą sąsiadkę. Janvier czekał, dopóki druga kobieta nie znalazła się poza zasięgiem słuchu, aby powiedzieć: - Nie ufam ci, kiedy współpracujesz. - zmrużenie oczu. - Więc nie idź. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, cher. – Uderzył dłonią, by powstrzymać zamykające się drzwi i wszedł do środka. Kiedy po raz pierwszy zwrócił się do niej cher, to był zwykły flirt. Jakoś, ten zwrot z biegiem lat stał się pieszczotą zastrzeżoną tylko dla niej. Nigdy nie słyszała, by używał jej w stosunku do kogoś innego. Dziś stał za blisko niej, gdy jechali w dół, jego zapach, seksowny, irytujące kęs atakujący jej zmysły. Wielka jej część chciała wziąć go do ust. Wiedziała doskonale, że sekundę po tym jakby to zrobiła, uderzyłaby o ścianę z nogami zawiniętymi wokół jego talii, z jego wbitym kutasem, ich chciwie dotykające się ręce, by posiąść, posmakować. Ona, chemia i Janvier, tego nie kwestionowała nigdy. Gdy wyszedł przed nią z windy, nie mogła nic poradzić na to, że podziwiała to eleganckie niebezpieczeństwo. Wysoki i szczupły, zbudowany jak biegacz lub pływak, poruszał się ze zmysłową gracją, która skłaniała ludzi do myślenia, że nie był zagrożeniem. Ashwini wiedziała, że było inaczej.

Niespełna rok minął odkąd wysłał trzy ścięte głowy do Wieży, które sygnalizowały koniec egzekucji. Głowy te należały do wampirów, które zraniły Ashwini. Zabiła dwóch tchórzy, raniła innych, jeszcze innych dostarczył Janvier. Oczywiście, nigdy się do tego nie przyznał. Wszyscy myśleli, że egzekucji dokonały anioły. Ashwini znała prawdę tylko dlatego, że Sara poprosiła Dmitriego, drugiego archanioła Rafaela i najpotężniejszego wampira w kraju o pozwolenia na wysłanie zespołu Gildii w celu uchwycenia nieposłusznych wampirów. - Nie ma potrzeby, Cajun3 zajął się tym. Kretyni, którzy dotknęli łowczynię są martwi. Wtedy był pierwszy raz, kiedy Ashwini próbowała zwiększyć między nimi dystans i nie dopuścić do zmniejszenia go. Janvier uczynił to niemożliwym. Śledził ją nawet w odległych zakątkach świata, skłaniając ją do związania go, opróżnienia dużego garnka na jego głowie i pozostawienie go takiego owadom. W zamian zaśmiał się radośnie i uwolnił się dzięki ukrytemu ostrzu, a następnie gonił ją przez las, grożąc, że każe jej zlizać każdą kroplę słodkiej, lepkiej cieczy z jego ciała. Interakcja wywołała na niej wrażenie, które nie opuszczało jej przez wiele tygodni, odkąd zdecydowała się odejść od niego. A tak, że była samolubna, kontynuowała grę, nie mówiąc mu, że ich flirt nigdy nie może być stałym. Jej życzenia nie miały znaczenia. Jego też nie. Nie było wyboru. 3 Cajun – członek francuskojęzycznej grupy etnicznej, zamieszkującej południe stanu Luizjana.

ROZDZIAŁ 3 Siadając na swoim ogniście czerwonym motorze, zaparkowanym nielegalnie z przodu jej budynku i pozłacany pomarańczowymi promieniami, które świeciły z zimowego nieba, Janvier podniósł kask, który zostawił zaczepiony na kierownicy i podał jej. - Zdajesz sobie sprawę, że to jest Manhattan? - zapytała ze znaczącym spojrzeniem na pieszych, niepewna, czy bycie tak blisko niego jest dobrym pomysłem. Tak naprawdę Ashwini nie ufała sobie przy Janvierze. Już nie. Nie, kiedy jej zła część chciała ukraść czas z nim w każdy sposób, w jaki mogła. Ucinając głos, że więcej zabawy miałaby ujeżdżając go, a nie motor, skrzyżowała ramiona. - Zostawiłeś kluczyk w stacyjce? Wzruszył ramionami, jego usta wygięły się, lecz oczy pozostały ostre, czujne. - Ten motor nie potrzebuje kluczyka, moja khoobsurat4 Ash. Wskakuj i pokażę ci wspaniałą elektronikę mojej ukochanej. Używanie przez niego języka, którego nauczyła się na kolanach babci, nie zaskoczyło jej, w końcu wysłużył swój stuletni Kontrakt na dworze Nehy. - Chaque hibou aime son bebe5 - powiedziała w odpowiedzi, odkrywając, że dziwacznie jest mówić, próbując jednocześnie domyślić się, co powiedział do niej. Grzeszny uśmiech rozświetlił jego oczy i spowodował, że jej żołądek wykonał salto. - Protestuję przeciwko byciu porównywanym do sowy, nie jadłem ostatnio żadnych myszy. Ale kocham tę bestię. Chodź, pozwól, że zabiorę cię na przejażdżkę. Przyjmując kask mimo swoich oporów, nałożyła go, chmurząc się kiedy on pozostał z gołą głową. - Wampiryzm nie chroni przed syndromem braku mózgu. - Potarła lekko kłykciami o tył jego głowy. - Lepiej załóż drugi kask. - Tylko sprawdzam, czy nadal ci zależy. - Wyjął drugi kask z miejsca, gdzie go zostawił, poza zasięgiem jej wzroku. Ten człowiek naprawdę prosił się, by skradziono mu jego rzeczy. Ale, pomyślała, gdy jej oczy spoczęły na małym znaku czarnych skrzydeł na czerwonej farbie na panelu, to byłby głupi złodziej, który zabrałby własność należącą do Wieży. - Ćpuny o to nie dbają - powiedziała, wskazując na emblemat. - Ich mózgi są zbyt 4 Khoobsurat – (hind.) piękna 5 Chaque hibou aime son bebe – (franc.) Każda sowa kocha swoje dziecko.

pokiereszowane. - Dlatego poprosiłem portiera, by go pilnował. - Mrugnął do niej, napinając mocniej strunę, jego rzęsy były gęste i lekko kręcone na końcu. - Gdzie chcesz jechać? Jestem dzisiaj twoim wiernym rumakiem. Siadając za nim, położyła jedną rękę w rękawiczce na jego ramieniu i podała mu adres kliniki weterynaryjnej. Z bliska pachniał nawet przyjemniej, kęs niebezpieczeństwa pokryty ziemistym półszeptem, który odbijał jego osobowość: Janvier mógł odrzucić wytworność, nie miała co do tego wątpliwości, ale jego prawdziwa skóra była pełna seksownie szorstkich krawędzi. Motocykl ożył z gardłowym rykiem, który wibrował między jej nogami. Biorąc wdech, złapała jego nadgarstek, kiedy chciał sięgnąć, by pogłaskać jej udo. - Ręce i oczy do przodu. Chichocząc, po włożeniu rękawiczek, położył z powrotem swoją rękę tam gdzie powinna być. - Trzymaj się. Ashwini kontrolowała swoją pozycję udami, kiedy wślizgnął się w gęsty ruch uliczny, trzymając jedną rękę dla równowagi na jego ramieniu. Jego sfatygowana skórzana kurtka nie robiła nic, by izolować ją od intymności czucia ruchów jego ciała, mięśnie, ścięgna i kości ruszały się pod jej dotykiem, kiedy manewrował motocyklem przez morze samochodów. Kiedy anioł zniżył się, by szybować nad pojazdami, charakterystyczny błękit jego skrzydeł sprawiał, że prowadzący zwalniali w zachwycie, który nigdy nie blaknął, Janvier podniósł rękę w zwyczajowym pozdrowieniu. Zamiast odpowiedzieć podobnie na pozdrowienie, Illium wskazał na krawężnik i Janvier natychmiast wyślizgnął się z ruchu i zaparkował na kolejnym zabronionym miejscu naprzeciwko hydrantu. Prawie natychmiast Illium wylądował na chodniku, składając swoje skrzydła w szepczącym dźwięku. Ze złotymi oczami i atramentowo-czarnymi włosami zanurzonymi w błękicie i z doskonałą strukturą kości, był jednym z najbardziej zadziwiająco pięknych aniołów, jakie Ashwini kiedykolwiek widziała. Ale nie działał na nią, równie dobrze mógł być marmurowym posągiem stworzonym przez mistrza. Tylko Janvier spenetrował stalowe ściany jej obrony, czując się pomiędzy nimi jak w domu. Tak jak na jej kanapie dwa i pół tygodnia temu, jego ramiona wokół niej, kiedy leżeli rozciągnięci, oglądając stary, czarno-biały film. Kiedy zaczęła zapadać w sen, jej ciało nie uzyskało jeszcze pełnej sprawności, przytulił ją z pocałunkiem w czoło, który mogła poczuć jeszcze teraz. - Ash - powiedział Illium, wyraźny błysk w złocie - Byłem pewien, że będę organizował

pogrzeb Janviera, kiedy powiedział, że planuje stawić ci czoło w twoim leżu. Zadzwoniłem nawet do właściciela zakładu pogrzebowego. Podniosła w górę przyłbicę w kasku. - Zatrzymaj numer. Może okazać się niedługo potrzebny. - Jak ty mnie ciągle ranisz. - Janvier dramatycznym gestem położył ręce nad swoim sercem, zanim podniósł wizjer swojego kasku. - Dlaczego kazałeś nam zjechać na bok, słodki Niebieski Dzwoneczku? Czy nie widzisz, że pracuję jako szofer mojej Ostrej Ash? Illium przejechał ręką po włosach, zgarniając do tyłu przydługie kosmyki, które opadały na jego twarz. - Daj mi jedno ze swoich ostrzy - zażądał. - Muszę je obciąć zanim mnie oślepią. - Zrób to tutaj, a będziesz miał masową panikę, by zdobyć te kosmyki - wskazał Janvier. - Nie wspominając o stresie, jaki takie barbarzyństwo wywoła w łagodnych sercach tych, którzy czczą twoje wspaniałe ciało. Illium mruknął coś niepochlebnego o Cajunach, którzy powinni zostać zrzuceni z budynków, co tylko wywołało rozbawienia Janviera. Jego włosy również sięgały do karku, lecz było mu wygodnie z taką długością, a Ashwini lubiła je na nim. Za bardzo. Przebiec palcami przez ten ciężki jedwab było wielką przyjemnością, którą zaznała tylko kilka razy, zbyt świadoma, że mogłaby stać się uzależnieniem. - Jest pewna sytuacja, z którą potrzebuję, byś sobie poradził - powiedział Illium po ponownym odgarnięciu włosów do tyłu. - Szczegóły zostały wysłane na twój telefon. Ashwini spojrzała na anioła. - Powinnam zakryć sobie uszy? - Łowcy walczyli u boku nieśmiertelnych w bitwie by utrzymać miasto, zrobiliby to samo, gdyby sytuacja tego wymagała, ale kiedy chodziło o codzienną egzystencję, zaangażowanie w sprawy Wieży mogło być niebezpieczne dla zdrowia śmiertelników. - Albo mogę skorzystać z metra - zaoferowała, zabierając rękę z ramienia Janviera. - Nie - powiedział w tym samym czasie co Illium. - Proszę, kochanie, nie złamałabyś obu naszych serc, nieprawdaż? - Jaka sytuacja? - zapytała Illiuma, próbując zignorować sposób, w jaki głos Janviera owinął się wokół niej, tak zmysłowy, soczysty jak karmel. Mimo faktu, że został stworzony ponad dwa stulecia temu, nie stracił swoich bagiennych korzeni, ani swojej dźwięcznej wymowy, chociaż miarowość jego słów zmieniła się z czasem. - Wampirze bydło oskarża go o złe traktowanie. Ashwini skrzywiła się na poniżający termin, używany do opisania ludzi, którzy zgodzili się stanowić źródło pożywienia wampirów, ale nie mogła winić Illiuma za używanie go. Ci

ludzie wybrali bycie "utrzymywanymi" przez wampiry, bycie postrzeganymi jako żywy inwentarz, pieszczącymi się myślą o tym, kim by mogli być. - Nie zdawałem sobie sprawy, że bydło ma jakiekolwiek prawa. -Janvier był tym, który odpowiedział, jego oczy były skierowane na ekran telefonu, kiedy sprawdzał informacje, jakie otrzymał. - Nie każdy wampir cieszy się uwodzeniem swojego pożywienia na nowo każdej nocy albo nie chce polegać na bankach krwi. Dla populacji wampirów nie jest dobrze, aby takie umowy obracały się w przemoc. Illium wzruszył ramionami, czysta linia jego szczęki stwardniała. - Jeśli rozejdzie się plotka, śmiertelnicy mogą stać się przerażeni. - Ty byś tak pomyślał, nieprawdaż? - powiedziała Ashwini, przywołując setki tysięcy tych, którzy corocznie zgłaszali petycje by zostać Stworzonymi, mimo bycia świadkami niezliczonych przykładów brutalności i przemocy, które mogą stać się ich udziałem. Ponieważ prawie nieśmiertelność przychodziła ze swoją ceną: sto lat służby dla anioła, po których czekała wieczność. Jeśli przetrwałeś okres kontraktu z niezłamanym umysłem. - Na świecie zawsze będą autodestrukcyjni idioci. Ścisnęła ramię Janviera w niewypowiedzianym zrozumieniu. Nie został wampirem, gdyż pożądał niekończącego się życia, ale ponieważ zakochał się w wampirzycy jako "nieopierzony młodziak". Jego własne słowa. Ona czuła coś do śmiertelnego mężczyzny, jakim był, ponieważ wiedziała, że ona i Janvier byli tacy sami: kiedy kochali, kochali desperacko, trzymając się tego, nawet kiedy groziło to ich zniszczeniem. - Czy to pilne? - Janvier osunął się do tyłu w jej dotyk. - Ash udaje się do tej samej części miasta, więc możemy załatwić jej zadanie i wtedy zająć się tym. - To teraz dość słaba plotka - powiedział Illium. - Godzina lub dwie nie zrobią różnicy. Rozkładając skrzydła do pełnej rozpiętości dla przyjemności nastolatków, którzy zebrali się w pocieniu budynku za nimi, przygotował się do lotu. - Prawie zapomniałem - za około miesiąc będzie świętowanie. Ashwini mrugnęła. - Ale nie anielski bal? - z tego co wiedziała, Elena bardzo nie lubiła "okrutnie formalnych” wydarzeń. Była słyszana mrucząc, że prędzej wbije sobie widelec w oko. Ashwini nie mogła wyobrazić sobie, że jej koleżanka po fachu zmieniła zdanie tuż po wojnie. Nawet jeśli zadawała się z przerażającym archaniołem. Śmiech Illiuma rozświetlił jego oczy i wysłał omdlałą kobietę na chodniku w szerokie ramiona stojącego w pobliżu policjanta. - Ellie zagroziła, że zastrzeli każdego, kto nawet zasugeruje taką parodię.

- Dzięki bogu - powiedziała Ashwini z drżeniem. - Pomyślałam przez chwilę, że straciła rozum i będziemy musieli interweniować. - To będzie „impreza na dzielnicy” jak nazwała to Ellie, otwarte dla wszystkich obywateli miasta. Odbędzie się na ulicach i dachach wokół Wieży. - To naprawdę wspaniały pomysł. - Podczas gdy nie lubiła tłumów, nie miała nic przeciwko skończeniu na dachu jednego z budynków z grupą przyjaciół. Każdy z nich opłakiwał kogoś po wojnie, walczących śmiertelnych i nieśmiertelnych, którzy stracili życie. To był czas by wznieść toast za swoich poległych towarzyszy i na nowo w pełni wziąć w posiadanie miasto od cieni wojny, pokazując jednocześnie gigantyczny palec tym, którzy chcieli je zniszczyć. Janvier włączył silnik. - Złożę raport, kiedy sprawdzę to oskarżenie o przemoc. - Będę w Wieży - Illium wzniósł się z potężnym biciem dziko niebieskich skrzydeł zaakcentowanych srebrem.

ROZDZIAŁ 4 Zastanawiając się, czy i tym razem Cajun złapie swoją ciemnooką łowczynię, Illium poszybował na wietrze prosto na balkon na zewnątrz biura Dmitriego. Śnieg został zmieciony, to zadanie przydzielano zwykle młodszym w randze wampirom lub aniołom. Jednak teraz, kiedy tak wielu młodych zostało zranionych, każdy kto miał wolną minutę i nie miał nic przeciwko pracy fizycznej podejmował się tego zadania. Po wilgoci we włosach Dmitriego, stojącego za biurkiem w prostej czarnej koszulce oraz czarnych bojówkach, Illium założył, że sam wykonał to zadanie. Niewielu z tych, którzy zajmowali drugą pozycję po archaniele wykonałoby taką pracę, ale właśnie z tego powodu ludzie Raphaela tak mu ufali, mimo swojej mocy był i zawsze będzie, jednym z nich. Podnosząc głowę znad mapy na wejście Illiuma, która pokazywała aktualną pozycję wojsk Lijuan w Chinach, Dmitri powiedział: - Znalazłeś to? - Trace znalazł. - Illium poprosił smukłego wampira, by podążał tropem, ponieważ większość wampirów spoza Wieży nie miała pojęcia, że był on człowiekiem Raphaela. - Nazywa się umber. - Położył cienką próbówkę czerwono brązowej substancji na biurku Dmitriego, ale podczas gdy kolor przypominał pigment, po którym została nazwana, to faktura była niezwyczajna. Zawartość błyszczała jak malutkie kawałki szkła albo skruszony twardy cukierek. Dmitri podniósł to pod kątem do światła. To było, jak zauważył Illium, dziwnie piękne, pomimo faktu, że światło ujawniło, że kryształki miały lekki odcień chorowitego niebieskiego. - Do żucia? Skinął głową na pytanie Dmitriego. - To wydaje się preferowaną metodą podania wśród użytkowników, do których dotarł Trace. Dostawca ekstremalnie dba o to, by utrzymać to w tajemnicy i dostępne tylko dla wyselekcjonowanej klienteli. - Ekskluzywność sprawia, że jest to bardziej cenione. - Dmitri odłożył fiolkę. - Efekty. - Seksualny haj i uzależnienie od pierwszego użycia. - Trace raportował, że widział kobietę, od której wyciągnął próbkę, drżącą w cielesnej przyjemności po zażyciu środka, z ciężkimi powiekami pieszczącą własne piersi. - Długofalowe efekty są nieznane. Trace był w stanie potwierdzić, że narkotyk trafił na ulice tylko dwa dni temu. Mieliśmy szczęście, że go zdobyliśmy.

- Nie, nie mieliśmy szczęścia, byliśmy przygotowani. - Podczas przygotowań do bitwy Dmitri zaczął tworzyć siatkę informatorów w mieście i to oni zaraportowali o rosnącej ekscytacji w wampirzej populacji. Wszystko było powiązane z tajemniczym nowym narkotykiem. Wielu spośród tych informatorów było ludźmi, a część dawcami krwi, specyficznie genetycznie obdarowanymi dawcami, którzy weszli w stałe kontakty ze starszymi, potężnymi wampirami. Sztuczką było, że żaden z informatorów nie wiedział, że pracuje dla Wieży. Na przykład część ekskluzywnych dawców raportowała kobiecie, która prowadziła popularny wampirzy klub w centrum, w zamian za bycie w jej wewnętrznym kręgu. Pomysł subtelnej lecz potężnej sieci wyszedł od Raphaela. - Elena - powiedział archanioł - sprawiła, że zdałem sobie sprawę, że nie wykorzystujemy w pełni wszystkich naszych zasobów. Stali w tym czasie na dachu Wieży, wiał dziki wiatr. Kiedy Raphael obrócił się do Dmitriego, pasma włosów w kolorze nocy chłostały jego twarz. - Śmiertelnicy widzą rzeczy, których my nie widzimy, poświęcają uwagę tym, których moglibyśmy w innym przypadku pominąć. - Ponownie wystawiając twarz na wiatr, Raphael kontynuował. - Potrzebujemy tych informacji, ale nie wciągnę przyjaciół Eleny zbyt głęboko w świat nieśmiertelnych. - Nagły przeszywający kontakt wzrokowy. - To mogłoby się źle dla nich skończyć. Dmitri wiedział, że Raphael nie mówił już o przyjaciołach Eleny, ale o horrorze, jaki Dmitri przeżył w swojej przeszłości. - Nie winię cię, Panie. Nigdy nie winiłem. - Winił okrutnego anioła, który torturował ich obu. - Bez ciebie, wyrwałbym sobie serce i leżał martwy w odległym grobie wieki temu. - Sam się winię, Dmitri, i nie chcę, by Elena czuła się tak samo. Stwórz sieć, używając śmiertelników, którzy sami wybrali wkroczenie do świata nieśmiertelnych. - Raphaelu. - Kiedy archanioł obrócił się, aby na niego spojrzeć z oczami płonącymi mocą, Dmitri wyciągnął ramiona. - Przeszłość jest przeszłością i jeśli między nami kiedykolwiek był dług, został wyczyszczony w dniu, w którym stworzyłeś Honor. Wampiry stworzone przez Archanioła były silniejsze już od pierwszego dnia, ciężej było je zranić lub zabić. - Jesteś moim poddanym, ale zawsze po pierwsze będziesz moim przyjacielem. Ręka Raphaela zamknęła się na jego przedramieniu, jego na archanioła - Mam nadzieję usłyszeć te same słowa za tysiąc lat. - Usłyszysz. - Zarówno Dmitri jak i Raphael zbliżyli się do siebie w obawie przed zatraceniem się w zdradzieckim zimnie wieczności, ale dłużej nie było takiego zagrożenia.

Dzisiaj to Illium niepokoił Dmitriego. Większość ludzi, śmiertelnych i nieśmiertelnych, widziała urok i umiłowanie życia, kiedy patrzyli na błękitnoskrzydłego anioła. Dmitri widział zwiększającą się moc oraz narastający mrok. Tym co trzymało mrok na dystans, było jego połączenie z Eleną i Raphaelem oraz Siódemką. Ale nadejdzie czas, kiedy Illium stanie się zbyt potężny by pozostać w mieście. Kto wtedy pomoże mu pozostać … człowiekiem? - Jak długo trwa haj po umber? – zapytał Dmitri, robiąc mentalną notkę, by porozmawiać z Raphaelem o powolnym i niedostrzegalnym dążeniu Illiuma do lodowatej otchłani, która niemal pożarła ich obu. Inaczej niż u pozostałych z Siódemki, oddalenie Illiuma od Eleny i Aodhana w szczególności, niewątpliwie mogłoby przyśpieszyć skutki tego rodzaju mocy jaką dysponował Illium. - Dłużej niż haj po miodowym pokarmie – odpowiedział niebieskoskrzydły anioł na jego pytanie. Dmitri westchnął. Metabolizm wampirów był inny niż śmiertelników, co oznaczało, że zwykłe narkotyki, nieważne jak silne, były zbyt szybko wydalane, by warto było je brać. Miodowy pokarm, pobranie krwi bezpośrednio z żyły uzależnionego śmiertelnika, który właśnie wziął zastrzyk, wciągnął albo w inny sposób zażył wybraną truciznę, powodował fazę, która mogła trwać do dziesięciu minut. - O ile dłużej? - Godzina po pół grama umber. Dmitri znieruchomiał. - Godzina. – Żaden inny znany narkotyk na ziemi nie miał tak intensywnego wpływu na wampirze populację. – Nic dziwnego, że w tym wypadku stał się tak szybko pożądany. - Trace był w stanie zidentyfikować dotąd dziesięciu użytkowników, wszyscy to pozłacane lilie. Dmitri znał ten typ, piękni lecz bezużyteczni. Starsze, zamożne wampiry, które istniały tylko po to, by odkrywać nowe nałogi, nowe grzechy. Cokolwiek by przełamać nudę. Kiedyś Dmitri, podczas najgorszego bólu, dołączył do nich tylko po to, by odkryć, że nie umiał spędzać swoich dni na nierobieniu niczego. To było jałowa, pusta egzystencja i nawet tak autodestrukcyjny, jak sam był, nie potrafił się w to wciągnąć. - Są prawdopodobnie jedynymi, którzy mogą sobie pozwolić na ten narkotyk. - To nie tylko dobre momenty. – Illium odsunął włosy do tyłu niecierpliwym ruchem. – Podczas haju pewien procent ćpunów jest uderzany przez impuls żarłocznego karmienia się. Przynajmniej jeden przechodzi obecnie przez brutalny detoks, ponieważ odmówił ponownego dotknięcia tego środka.

Dmitri podniósł brew. - Niewiele z nich martwi się w pogoni za sensacją. Wewnętrznie otępiali przez stulecia oddawania się każdej zachciance, lilie potrzebowały stale czegoś nowego, błyszczącego, trzymając się żałosnej desperacji. - Jest on częścią długoterminowej pary – powiedział mu Illium. – Karmił się na swojej partnerce podczas odlotu i nie był delikatny, jej szyja była na koniec surowym mięsem, z wyeksponowanym rdzeniem kręgowym. Kilka kolejnych minut i mógł go zerwać, zabić ją. Dmitri rozumiał przerażenie tego mężczyzny. Tak głęboko lojalne związki były rzadkością wśród nieśmiertelnych, jeszcze większą wśród lilii i musiały być chronione. Dmitri zabiłby się zanim położyłby w gniewie palec na Honor. - Podrzuć to na dół – powiedział, stukając fiolką. – Przetestuj na wszystko. Illium wziął fiolkę. - Powiedz Trace’owi, by raportował bezpośrednio do mnie – dodał Dmitri. – Chcę żebyś skupił się na mężczyznach i kobietach, których uzdrowiciele wypuścili. – Znaczący procent sił Wieży pozostawał uziemiony, ale wystarczająco wielu rannych wojowników dochodziło do siebie i potrzebował Illiuma, by przejął ich fizyczny trening. Potrzeba było dużych zdolności, by w krótkim czasie wrócili do pełni sił. - Porozmawiaj z Galenem, wymyślcie odpowiedni trening. – Mistrz broni nie mógł opuścić Azylu, zwłaszcza po ostatnich napięciach, ale nie oznaczało to, że był niedostępny dla pozostałej Siódemki. – Już otrzymał pierwsze rozkazy, przemieszcza ludzi. Illium ukłonił się nisko, dodając elegancki gest dłonią. - Tak, o Mroczny Panie. Wykrzywiając usta, Dmitri miał nadzieję każdą komórką swojego ciała, że Illium znajdzie swoją drogę przez miażdżące ciśnienie nieśmiertelności i mocy, że nie straci radości życia, która jest jego częścią od niemowlęcia. Dmitri był raz świadkiem, jak malutki niebieskoskrzydły aniołek spadł ciężko na ziemię po zaplątaniu się skrzydeł, ścieżka jego upadku przypominała lot pijanego trzmiela. Pomimo starań, Dmitri był zbyt daleko by go złapać. Kiedy dobiegł na miejsce wypadku, spodziewał się znaleźć szlochające zranione dziecko. Faktycznie się zranił, jedno skrzydło zostało zgniecione, ale Illium był już na nogach, swoje posiniaczone i podrapane ręce wyrzucił w górę z błyszczącą twarzą. - Poleciałem tak wysoko! Widziałeś? Dmitri nigdy nie zapomniał tego pierwszego spotkania z chłopcem, który przypomniał mu o niezłomnym duchu jego własnego syna. Życie Illiuma nie zawsze było bezbolesne i pozostawiło blizny, ale żadna nie była tak groźna jak moc, która teraz zbierała się wewnątrz

niego. Jakkolwiek zagrożenie nie było krytyczne. Jeszcze nie. - A kysz, Niebieski Dzwoneczku – powiedział, obraz małego chłopca, którego zaniósł tamtego dnia do domu do jego zdenerwowanej matki ożył w jego umyśle. – Mroczny Pan musi porozmawiać z pewnym Mistrzem Szpiegów. Idąc do drzwi, Illium powiedział: - Jason jest z powrotem w kraju? - Wrócił z Chin zeszłej nocy. – Z terytorium szalonego archanielicy, która myślała, że jest bogiem. – Zdołał dostać się przez granicę do jej najskrytszej twierdzy. – Dmitri nie miał pojęcia jak, ale to dlatego Jason był mistrzem szpiegów Raphaela, a Dmitri był jego ostrzem i jego drugim. Trzepot skrzydeł zaanonsował obecność Jasona przy drzwiach balkonowych. To był czas by porozmawiać o sercu wrogiego terytorium. * Ashwini i Janvier dotarli do kliniki weterynaryjnej w czasie zasadniczo krótkim dzięki zdolności Janviera manewrowania w ruchu ulicznym, niebieskie niebo nadal naznaczone na obrzeżach pomarańczowo-różowymi kłębkami, które omywały wszystko pobłażliwym światłem. Nic jednak nie mogło zmiękczyć szoku zobaczenia ciała, które czekało na nich w zniszczonej ale czystej klinice w Chinatown. Sara miała rację. Ta mała bezradna zwierzęca ofiara potrzebowała uwagi łowcy, a nie weterynarza. Cocker spaniel nie tylko był wyschnięty i pozbawiony krwi, jego gardło zostało rozszarpane jak przez dziką bestię. - Pomijając stratę krwi – powiedziała do weterynarki - czy to możliwe, że te rany zostały zadane przez inne, większe zwierzę? Wysoka kobieta mieszanej rasy o ostrych, uderzających rysach twarzy, popchnęła okulary dalej na nos i odciągnęła wzrok od Janviera. - Brudna woda w ścieku, gdzie został znaleziony, namieszała z raną i jestem pewna, że szczury również miały w tym swój udział. – Dotknęła ręką wymizerowanej głowy psa. – Nie mówiąc, jak długo tam leżał. To mogły być dni, tygodnie. Nawet jeśli to był wściekły pies… - Tak, żadne zwierzę nie wyssałoby krwi z jego ciała. – Czując ciarki, Ashwini sprawdziła zęby cocker spaniela, skóra psa była cofnięta, eksponując linię dziąseł. Szkliwo było poplamione i popękane. Nawet jeśli ugryzł atakującego, dowody były zbyt zniszczone, by mogły zostać użyte przez medyków sądowych. – Kto go znalazł?