mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Siwek Anna - Znow mnie pokochaj

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :814.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Siwek Anna - Znow mnie pokochaj.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 21 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 136 stron)

Znów mnie pokochaj Anna Siwek (2012) Współczesna polska powieść opowiadająca o romantycznej miłości, która ma szansę odrodzić się po latach. Małgorzata i Piotr ułożyli sobie życie, choć nigdy tak naprawdę o sobie nie zapomnieli. Małgorzata przeżywa kryzys w małżeństwie i wybiera się z synem na wymarzone wakacje; Piotr wyjeżdża za granicę, by rozpocząć nowe życie i odciąć się od przeszłości. Przypadkowe spotkanie w samolocie lecącym do Egiptu może odmienić ich życie. Jednak przeszłość pełna jest niedomówień, które mogą rozdzielić ich po raz kolejny…

ZNÓW MNIE POKOCHAJ

Anna Siwek R e p l i k a Rozdział 1 Piotr położył nogi na biurku, wtulił plecy w miękkie oparcie fotela i spojrzał za okno. Wiatr bezlitośnie targał gałęzie kasztanowca, strącając pożółkłe liście, które niesione przez gwałtowne podmuchy tańczyły swój ostatni, jesienny taniec zanim spadły na ziemię. Drzewo przygotowywało się do zimowego odpoczynku, zasypiało na zimę, aby stać się nieczułe na nadchodzący mróz i śnieg. Piotra mało to jednak obchodziło. Przez ostatnie tygodnie nie zwracał uwagi na pogodę. Nie przejmował się słotą, kałużami na chodnikach, coraz większym zimnem i wdzierającą się wszędzie wilgocią. Nie dostrzegał porannych mgieł i ołowianych chmur, przez które rzadko przedzierało się słońce. Nie miał na to czasu. Jeżeli w ogóle zauważył, że nadeszła jesień, nie widział w tym nic szczególnego i raczej go to denerwowało. Musiał wyciągać zza wycieraczki mokre, przyklejone do przedniej szyby samochodu liście, brudził przy tym ręce i zawsze włączał silnik i naciskał pedał gazu o te kilka minut później niż sobie zaplanował. Ale ta jesień nie była dla niego wcale taka zwyczajna. Jego myśli krążyły wokół liczb, ważnych ludzi, umówionych spotkań. Ciągle coś przeliczał w pamięci, wymyślał rozwiązania problemów mniejszych i większych, zastanawiał się, jak wszystko zaplanować i przygotować. Obrał sobie za cel wygranie przetargu na instalację pilotażowego programu zaawansowanej ewidencji ludności pozwalającego na identyfikację osób nie tylko na podstawie danych osobowych, ale również linii papilarnych i tęczówki oka. Gdyby ów cel został uwieńczony sukcesem, jego średniej wielkości przedsiębiorstwo przeobraziłoby się w liczącego się na rynku gracza. No, przynajmniej na rynku krajowym. W efekcie tego on sam stałby się naprawdę bogaty i znany, może nawet znalazłby się na listach publikowanych przez jakieś opiniotwórcze czasopismo typu „Forbes" czy „Wprost", a jego twarz byłaby rozpoznawalna. Ichociaż akurat oglądanie swojego oblicza na okładkach kolorowych brukowców najmniej go interesowało, to jednak musiał w duchu przyznać, że nie byłoby to nieprzyjemne. Nie chodziło mu przecież o zdobycie popularności, nie czuł się typem gwiazdora filmowego, który aby żyć, musi być widoczny w mediach. Nie starał się też tylko dla pieniędzy, choć założona przez niego firma, P-Software, sprzedawała tysiące programów komputerowych i przynosiła wysokie dochody, dla Piotra bardziej istotny był fakt, że cieszyła się ona doskonałą opinią. Piotr zaliczał się już więc do grona ludzi zamożnych. No, powiedzmy średniozamożnych, bo przecież zawsze można być jeszcze bogatszym, tu nie ma górnej granicy. Do Billa Gatesa było mu daleko, ale aż takich aspiracji nie miał. Był po prostu niezmiernie ambitny i chciał zdobyć poważanie w swoim środowisku, pokazać na co go stać i poczuć satysfakcję, że czegoś w życiu dokonał. A reszta... była prawdopodobnie przyjemna, ale na pewno nie najważniejsza. Dlatego przez te ostatnie tygodnie o niczym innym nie myślał, liczyło się tylko wygranie przetargu. Wczoraj rano ogłoszono wyniki. Komisja przetargowa, w skład której wchodzili rządowi eksperci od informatyki, przedstawiciele ministerstwa i przedstawiciel z ramienia województwa, w którym program miał być testowany jako naj-epszą wybrała ofertę firmy P-Software. Piotr odebrał 8 gratulacje, uściski dłoni i wyrazy uznania okraszone nieuniknionymi w takich sytuacjach uśmieszkami zazdrości oraz podpisał kontrakt na wdrożenie i serwis pilotażowego programu ewidencji ludności. Usłyszał, że jego rozwiązania są oryginalne a jednocześnie proste i tanie. Jeśli oprogramowanie będzie działało bez zarzutu, zostanie wprowadzone do użycia w całej Polsce. Mały krok ku świetlanej przyszłości firmy został zrobiony. Piotr miał więc z czego się cieszyć i co świętować. Ciężka, wieloletnia praca została uwieńczona sukcesem. Przecież właśnie monitorowaniu ruchu sieciowego i pokrewnym zagadnieniom poświęcił najpierw pracę magisterską, a potem rozprawę doktorską. Już na studiach dostrzeżono jego umiejętność wymyślania genialnych w swojej prostocie rozwiązań. Zaproponowano mu pozostanie na uczelni, ale ku zaskoczeniu swojego promotora nie przyjął oferty. Dla niego było to oczywiste. Chciał od życia czegoś więcej aniżeli chowanie nosa w książkach, a kariera profesora akademickiego wydawała mu się ucieczką od prawdziwego życia. Pragnął rzucić się na głęboką wodę, zmierzyć się z otaczającą rzeczywistością, udowodnić sobie i światu, że coś potrafi, że może coś więcej. Zresztą dosyć miał przyziemnych problemów finansowych, z jakimi borykał się za czasów studenckich: zastanawiania się, czy stać go na jeszcze jedno piwo, czy kupić w stołówce kotlet schabowy czy jedynie kluski leniwe. Posada nauczyciela akademickiego niestety, nie oferowała finansowych kokosów. Piotr dosyć miał biedy, w której wyrósł. Marzył o tym, aby być bogatym, jeździć dobrym samochodem, takim z mocnym silnikiem i napędem na cztery koła, posiadać wygodny dom z ogródkiem, w którym urządzałby przyjęcia dla znajomych i mieć wystarczająco dużo pieniędzy na koncie, aby spędzać wakacje w różnych egzotycznych zakątkach kuli ziemskiej. Po prostu żyć na przyzwoitym, europejskim poziomie. Dziś po niemal osiemnastu latach pracy świętował swój pierwszy duży tryumf. Znów pociągnął łyk whisky, spojrzał

w okno i zamyślił się. Z zadumy wyrwało go pukanie do drzwi. - Proszę! Zobaczył głowę Darka, swojego najbliższego współpracownika. - Piotrze, zwijam się do domu. - No jasne, leć. Miłego weekendu. Ipozdrów ode mnie żonę. Musimy opić nasz sukces. Może w przyszłym tygodniu zaproszę was na jakąś kolację? - Bardzo chętnie. Tylko mnie uprzedź. Wiesz, że teraz nie jesteśmy sami. Musimy załatwić opiekunkę do małej. - No jasne, oczywiście - Piotr uśmiechnął się wyrozumiale. Od kiedy Darkowi urodziła się córka, dumny tatuś zupełnie zwariował na jej punkcie. Przeszedł metamorfozę równą wylęganiu się motyla z poczwarki. Z luzaka z głupimi pomysłami, z którym fajnie piło się piwo i gadało o informatyce, stał się bardzo odpowiedzialnym ojcem, który wraca do domu koniecznie przed siódmą, bo musi pomóc w kąpieli córeczki. Piotr czul, że gdyby mu pozwolił, Darek opowiadałby mu o kolorze zupek, kupek, o niemowlęcych kolkach i wyrzynaniu się pierwszych ząbków. W dodatku jego współpracownik i były towarzysz różnych, nocnych hulanek i zabaw zaczął bać się swojej żony. Piotr patrzył w osłupieniu, jak Darek spogląda ukradkiem na zegarek, wylewnie tłumaczy się żonie przez telefon, że się spóźni, a potem pędzi na złamanie karku do domu. 10 Piotr wyśmiewał się z niego i mówił, że on zupełnie nie nadawałby się do takiego życia, ale przecież... gdzieś w głębi serca skrycie mu zazdrościł. To właśnie Darek spośród wszystkich facetów, których znał, wydawał mu się naprawdę szczęśliwy. Piotr pomyślał, że sam też chciałby pójść do domu, w którym czekałaby na niego żona i dzieci, w którego drzwiach witałby go pies machający ogonem, a na stole stała gorąca zupa pomidorowa i pierogi domowej roboty. Ale to marzenie nie mogło się jakoś ziścić. Pierogów nie miał kto zrobić, a kupne mu nie smakowały. Co prawda mówił, że nie zniósłby wrzasku dzieciaków i narzekań żony, dwóch nieodzownych składowych życia w rodzinie, ale przecież wiedział dobrze, że to tylko mizerna wymówka na użytek kolegów. Jego życie prywatne nie było z pewnością powodem do dumy, nawet nie chciał o nim myśleć. Inie myślał. Zazwyczaj. Drzwi się zamknęły, Piotr znów został sam i mógł kontemplować widoki za oknem. Dopadło go uczucie strasznego osamotnienia. Nie miał z kim cieszyć się swoim sukcesem. Życie parszywie mu się układało. Pewnie mógł mieć pretensje do bezdusznego losu albo... do siebie samego. A może tak zostało zapisane gdzieś w gwiazdach, że ma spędzić to życie sam jak kołek, jak to jedyne drzewo, które samotnie stoi na podwórku? Spojrzał na zegarek. Dochodziła 18.30. Miał jeszcze trochę czasu do przyjścia sprzątaczek. Zawsze wychodził, zanim zjawiły się w biurze, bo nie lubił się z nimi spotykać. Patrzyły na niego dziwnie, jakby pytały, co on tu jeszcze robi, a on nie wiedział, jak ma je traktować. W dodatku wydawało mu się, że dotykając jego rzeczy, biurka i papierów, naruszają sferę prywatności, której nie miał ochoty z nimi dzielić. Z konieczności zgadzał się na sprzątanie, ale wolał, aby robiły to osoby 1 1 zupełnie anonimowe, nieznane mu, takie niewidoczne duszki z kosmosu, które zrobią, co trzeba i znikną. Gdyby nie one, może siedziałby tu dłużej. Większość pracowników już wyszła, pewnie poszli opijać sukces firmy w swoim gronie. Wczoraj wszyscy byli na kolacji firmowej, która przeciągnęła się do późna w nocy i dziś snuli się po biurze, spoglądając co chwilę na zegarki i odliczając godziny do zakończenia pracy. Piotr udawał, że tego nie zauważa. Przez ostatnie miesiące ciężko pracowali i należała im się chwila wytchnienia przed czekającą ich następną porcją harówki. Piotr wyjął swój podniszczony notes i zaczął się zastanawiać, do kogo zadzwonić. Aneta, Bożenka, Mira, Agnieszka, no i Paulina. Nawet nie zapisywał ich numerów w komórce z obawy, że mu się pomylą. W notesie pod nazwiskiem robił jakąś krótką adnotację, aby je lepiej kojarzyć. Tę spotkał na imprezie u Ryśka, ta pracowała w agencji reklamowej, tę poznał na przyjęciu w klubie biznesmena, ta miała niezłe nogi, inna duży biust albo zmysłowe usta. Pomyślał, że ma ochotę na dobrą kolację w niezłej knajpie zakończoną zmysłowym, gorącym seksem. Żywione przez niego przekonanie o niepowodzeniu w życiu uczuciowym wcale nie oznaczało braku bujnego życia towarzysko-erotycznego... Miał masę przyjaciółek, które chętnie się z nim spotykały, nie odmawiały mu swoich wdzięków i uwielbiały kochać się bez zobowiązań. Traktowały zresztą seks podobnie jak on, jako część potrzeb fizjologicznych człowieka, lekarstwo na stres, wreszcie jako narkotyk, który pozwala zapomnieć o codziennych kłopotach. Paulina była jego ostatnią zdobyczą, było im razem nawet dobrze, ale wszystko popsuła, zakochując się w nim i żądając, aby się z nią ożenił. A Piotr wcale nie miał na to 12 ochoty i... niestety, miłą znajomość szlag trafił! Głupia kobieta nie rozumiała, że on nie był gotowy na trwały związek. To znaczy na wiązanie się węzłem małżeńskim. Jeszcze nie. Może kiedyś. W przyszłości. Nieokreślonej przyszłości. Ale nie chciał jej oszukiwać ani, co gorsze, samego siebie. Lubił Paulinę, wręcz uwielbiał ją, ale w małych dawkach. Po kilku godzinach zawsze coś go w niej zaczynało drażnić, jakieś zgoła nieznaczące gesty, uwagi, uśmieszki. Nawet sposób ubierania się i mówienia. Te drobne szczegóły, a nawet szczególiki, które składają się na osobowość człowieka, jego niepowtarzalność. Wiedział, że nie kocha Pauliny. Taka była naga prawda. Dlatego nie mógł się z nią ożenić i nie chciał jej zwodzić. Odłożył notes na biurko, podszedł do ukrytego za książkami baru, wyjął butelkę whisky i nalał sobie następną szklaneczkę. Za chwilę zabrzęczały w niej kostki lodu wyjęte z biurowej lodówki wyposażonej w zamrażarkę i Piotr poczuł w ustach znajomy smak. Jeszcze raz wziął do ręki notes i zaczął wodzić wzrokiem po imionach, rozważając, do kogo zadzwonić. Czyżby przez te lata nie spotkał żadnej dziewczyny, w której mógłby się zakochać? Znów zamyślił się i spojrzał w okno. Gdzieś w Warszawie, całkiem niedaleko, żyła kobieta, w której kiedyś naprawdę się zakochał, ale pozwolił,

aby od niego odeszła. Wiedział, że nie powinien o niej myśleć, już wiele razy próbował zapomnieć, ale na próżno. Wspomnienia wracały jak bumerang, dopadały go i wpędzały w psychiczny dołek. Wtedy, aby odwrócić myśli i zagłuszyć smutek w sercu, rzucał się w wir pracy, w przygodne znajomości, w zakrapiane alkoholem kolacje i zabawy kończące się zwykle przypadkowym seksem, czasem ze śniadaniem, ale zawsze bez zobowiązań. Wiedział, że ona wyszła za mąż, urodziła 13 dziecko, ma rodzinę. Dlaczego musiał ciągle wracać myślami do niej? Dlaczego nie mógł się zakochać w Paulinie, w Marioli, w którejkolwiek z dziewczyn, jakie znał, o atrakcyjnych ciałach, z dyplomami wyższych uczelni i dwoma językami na cv., które rano chętnie parzyły mu kawę, dokładnie taką, jaką lubił? To było nieracjonalne, wręcz głupie, nie mógł tego pojąć. Był na siebie wściekły, ale mimo upływu lat wciąż o niej myślał. Jak romantyczny kochanek z minionej epoki. Czyżby był takim zwariowanym dinozaurem? Drwił z siebie, że powinien kupić sobie przyłbicę i zbroję, aby już zupełnie przeobrazić się w średniowiecznego rycerza. Może kiedyś jeszcze spotka taką drugą Małgorzatę, o radosnym uśmiechu, głębokich oczach, falujących biodrach. Ale na razie... praca musiała mu wystarczać. Zaczął szukać w komórce numeru Ryśka, swego przyjaciela doktora, z którym zawsze leczył się ze smutków, topiąc je w wódce. Miał nadzieję, że Rysiek nie ma dziś dyżuru w szpitalu. Nie zdążył jeszcze wykręcić numeru, kiedy usłyszał dzwonek telefonu. - Halo? - Piotr? To ja, Jola. Słuchaj mam ogromny problem, padły mi komputery w agencji i muszę, po prostu muszę, mieć je sprawne na jutro - usłyszał damski szloch w słuchawce. - Jutro jest sobota, przychodzi najwięcej klientów, wiesz, że w sobotę ludzie myślą o wakacjach. A mój informatyk wyjechał na wesele gdzieś na wieś. Proszę cię, przyjedź i zrób coś... W końcu to twój program, twojej firmy. — J o l k a . . . wyślę ci jutro rano człowieka. Zmiłuj się! Jest piątek wieczór. - Proszę cię, przyjedź dziś! Koniecznie. Błagam! Nie mogę sobie pozwolić, aby zamknąć jutro agencję albo 14 otworzyć później. Zrób to ze względu na naszą dawną znajomość, proszę cię! - Dobra, przyjdę, ale potem pójdziesz ze mną na kolację - usłyszał westchnienie w słuchawce. - Piotrze... - C o ? - ... Na kolację się zgadzam... ale potem odwieziesz mnie do domu. - Ale ja przecież nic nie mówiłem... - Ale ja cię znam nie od dzisiaj. - No to zrób mi herbatę. Z cytryną i cukrem. Zaraz będę. - Zawsze piłeś kawę. - Wtedy nie będę mógł zasnąć i jeszcze zacznę cię nękać jakimiś opowieściami albo... uwodzić, a tego chyba nie chcesz? - Piotrze... czy ty nigdy się nie zmienisz? Czekam... Idzięki... wiedziałam, że na ciebie zawsze mogę liczyć. Buziaczki. Piotr z żalem wylał do umywalki resztkę whisky, umył szklankę, wytarł w papierowy ręcznik i wstawił butelkę na swoje miejsce do kryjówki za książkami. Założył skórzaną kurtkę i po chwili przekręcał kluczyk w stacyjce srebrnego Jeepa Grand Cherokee. Lubił duże terenowe samochody, to była jedna z jego męskich słabości, której nie wyrzekłby się za nic w świecie. Wiatr wywiał zza wycieraczek wszystkie liście i Piotr odetchnął z ulgą, że nie musi ich wyjmować. Na szczęście godziny szczytu już się skończyły, w mieście ruch był mały i szybko dojechał na miejsce. Tak więc ten wieczór spędzi na spełnianiu dobrych uczynków. Ale przynajmniej nie będzie sam. Rozdział 2 Walizki były spakowane. Wystarczyło je zamknąć, wynieść do przedpokoju, przekręcić klucz w zamku i zacząć wakacje. Zostawić za sobą smutki, zmartwienia, bolączki dnia codziennego i poczuć się wolnym i beztroskim jak ptak. Małgorzata stała nad otwartą jeszcze walizką i nerwowo odgarniała włosy za uszy. Starała się po raz ostatni zebrać myśli i upewnić, że wszystko spakowała. Szeptała do siebie w myślach jak mantrę, że wcale się nie denerwuje i jest bardzo spokojna. Niestety, to proste ćwiczenie odprężające nie przynosiło zamierzonego efektu. Czuła jak ogarnia ją przedwyjazdowa panika, a duszę wypełnia niezrozumiały strach, że zapomniała czegoś bardzo ważnego, bez czego absolutnie nie da się przeżyć. Kręciła się nerwowo po pokoju, usiłując opanować narastający mętlik w głowie i dokończyć pakowanie. Klapki wzięła, okulary przeciwsłoneczne ma w torebce, krem do opalania i kostium kąpielowy też są już spakowane, wyliczała w pamięci. Spojrzała na zegarek, wskazówki pokazywały ósmą czterdzieści pięć. Za piętnaście minut trzeba wyjść z domu, żeby się nie spóźnić na samolot. Poczuła, jak mięśnie karku sztywnieją jej coraz bardziej, paraliżując przy okazji umysł, a ruchy rąk stają się zupełnie nieskoordynowane i pozbawione sensu. Do cholery, przecież jedzie na wakacje do Egiptu, myślała zirytowana swoim zdenerwowaniem i kotłującymi się w głowie myślami, które jakoś dziwnie nie chciały się uspokoić i pozwolić jej się skupić. Przecież na pewno będzie cudownie, wręcz bajecznie, mówiła w myślach do siebie. Miała 16 mieszkać w czterogwiazdkowym, wypasionym hotelu, daleko od szarej, warszawskiej rzeczywistości i zamierzała pławić się tam w luksusach i

czuć jak bogata Amerykanka z telewizyjnych mydlanych oper. W tym momencie błysnęła jej myśl, że może urządzą jakąś uroczystą kolację i szorty z bawełnianym podkoszulkiem, w których zamierzała spędzić ten tydzień, mogą się okazać niewystarczającym strojem. Zresztą będzie tam obchodzić swoje urodziny. Nie zanosiło się na żadne huczne imprezy z tego powodu, ale kto wie... Odwróciła się do szafy i szybkim ruchem zdjęła z wieszaka sukienkę, tę elegancką, niebieską, obcisłą, bez pleców, w której wygląda naprawdę rewelacyjnie i włożyła ją do walizki. Z pudełka do butów wyjęła sandały na szpilce i upchnęła je gdzieś pod stertą koszulek Adasia. To tak na wszelki wypadek, pomyślała, trzeba być w życiu przygotowanym na różne scenariusze. Nic innego nie będzie jej potrzebne, już wszystko ma, po raz kolejny się uspokajała. Czułaby się spokojniejsza, gdyby zrobiła listę rzeczy do spakowania i zapisała ją na kartce, tak jak to miała w zwyczaju. Tym razem tego nie uczyniła. Ach, dlaczego nie przygotowała się do tego wyjazdu, tak jak się przygotowuje do wszystkiego w pracy: skrupulatnie, z wyprzedzeniem, biorąc pod uwagę wszelkie możliwe ewentualności? Przecież była cholerną perfekcjonistką! W głębi ducha wiedziała, że sprawę pakowania zbagatelizowała kompletnie. Nie myślała o tym do ostatniego momentu, odkładała ciągle na później, jakby się bała tego wyjazdu. Przez ostatnie dwa tygodnie powtarzała sobie, że przecież jedzie na wakacje, więc trzeba podejść do tego na luzie i zbytnio się nie przejmować. A teraz tę niefrasobliwość przypłacała nerwami. W głębi duszy winiła jednak za całe swoje zdenerwowanie Pawła, swojego męża. Gdyby tylko jechał z nią i Adasiem! Czy po to wychodziła za mąż, żeby jeździć na wakacje sama z dzieckiem?! To było po prostu niesprawiedliwe. Czuła, że coś jest nie tak, że jej poukładany świat wywraca się właśnie do góry nogami, że reguły wpojone jej w dzieciństwie są łamane, a ona zgadza się na to potulnie jak baranek. No, może nie tak potulnie, ale... nie mogła przecież nic zrobić i w dodatku miała wszystko „rozumieć" i akceptować, „bo to przecież dla niej". To ją denerwowało najbardziej. Wcale nie chciała tego poświęcenia i nie chcia ła „rozumieć". Chciała mieć udane wakacje, spędzone u boku dbającego o nią męża i zdjęcia z pustynią w de, na których cała rodzina byłaby uśmiechnięta i opalona. Takie przyziemne, nowobogackie marzenie. Złudzenie sukcesu i szczęścia. A może wcale nie złudzenie, tylko właśnie prawda. Kiedy Paweł dwa tygodnie temu powiedział jej, że nie będzie mógł pojechać na wymarzone wakacje do Egiptu, bo ma coś ważnego w pracy, chciała go rozszarpać. Zamiast tego po babsku rozryczała się i nie odzywała się przez cały następny dzień. Chyba nawet nie zauważył. Trzeciego dnia poszła do agencji turystycznej i odwołała jego wyjazd. Sama jednak nie zrezygnowała. Zdecydowała, że pojedzie tylko z synkiem, ośmioletnim Adasiem. Potrzebowała odpoczynku; nie byli nigdzie w lecie i jej zmęczone ciało domagało się tego tygodnia byczenia się na słońcu i nie myślenia o pracy i problemach. Poza tym ostatnio stała się tak bardzo nerwowa, że momentami nie poznawała samej siebie; łatwo się irytowała, krzyczała na Adasia, wybuchała o byle drobiazg, brakowało jej cierpliwości. Kładła to na karb przemęczenia i przepracowania. Ale przecież nie 18 tylko... W każdym razie uważała, że wakacje były jej potrzebne jak rybie woda. Dlatego jechała. Zamknęła walizkę i postanowiła przestać zadręczać się tak idiotyczną sprawą, jak głowienie się czy wszystko spakowała. Przypomniała sobie jakiś stary film, w którym główna bohaterka ma zabrać cały swój majątek, ale bierze tylko torebkę i rękawiczki i tak wychodzi. A reszta... jest nieważna, pomyślała, wszystko inne załatwi karta kredytowa i poczucie humoru. Jakoś będzie, przecież ostatecznie, zawsze jakoś jest. W drzwiach pokoju stanął Paweł. - Gotowa? - zapytał. - Tak - odpowiedziała z wahaniem, a po chwili dodała - wiesz, czułabym się lepiej, gdybyś z nami jechał. Wykrzywił usta, wyraźnie niezadowolony. Małgorzata znów wracała do tematu, który uważał za zamknięty i to akurat teraz, kiedy trzeba się spieszyć, a nie dzielić włos na czworo. - Przecież wiesz, że bardzo chciałbym, ale to naprawdę jest dla mnie ważne. Myślałem, że rozumiesz - powiedział, nie ukrywając rozdrażnienia w głosie. - Tak, rozumiem, - rzuciła lekko, odwracając głowę — proszę cię, nie zaczynaj, pomóż mi lepiej zamknąć walizkę. Unikała jego wzroku i starała się, żeby jej słowa brzmia ły jak najbardziej naturalnie. Nie chciała wracać do dyskusji, które prowadzili przez ostatnie dwa tygodnie i zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie poruszyła temat, który je wywoływał. Ale mąż mógłby chociaż okazać trochę więcej wyrozumiałości dla jej uczuć. Czy on nie rozumiał, jak ona się teraz czuje? Że jest jej przykro? Paweł pochylił się nad walizką.

19 - Bierzesz tę sukienkę? - spojrzał na nią pytająco. - Tak, no wiesz, tam mogą być jakieś uroczyste kolacje, nigdy nic nie wiadomo - odpowiedziała wymijająco. - Ach, tak. Ijak zwykle musisz „wyglądać" - dodał głosem nie zdradzającym raczej aprobaty dla tego posunięcia. - To chyba nie jest znowu takie dziwne, że kobieta chce ładnie „wyglądać" - odpowiedziała z przekąsem. Na końcu języka miała pytanie, czy Paweł nie jest czasami zazdrosny, ale się powstrzymała. Ta uwaga, która kiedyś mogłaby być miła i stanowić powód do ponownego wyznania sobie uczuć i utwierdzenia się w nich, dziś byłaby raczej zalążkiem sprzeczki, niepotrzebnej wymiany gorzkich słów. W przedpokoju na zapakowanym plecaczku siedział Adaś i grał w gameboya. Małgorzata wiedziała, że pomimo gry, uważnie przysłuchuje się rozmowie rodziców i wyłapuje każde słowo, zmianę tonu i barwy głosu. Pamiętała z własnego domu, że kłótnie rodziców o byle co naprawdę nie są niezbędnym elementem szczęśliwego dzieciństwa. W porę ugryzła się w język. Już dawno nauczyła się rezygnować z wygrywania utarczek słownych z Pawłem. Po prostu milczała, zagryzając wargi. Paweł zapiął walizki i jeszcze raz przypomniał jej kod do zamka blokującego. - Chodź Adasiu! Zniesiemy bagaże na dół. Chłopiec posłusznie wstał, schował gameboya do kieszonki swojego plecaczka i ruszył za ojcem. - Teraz, kiedy będziesz tylko z mamą, pamiętaj, że jesteś mężczyzną i musisz o nią dbać. Pomagać jej we wszystkim, słuchać i w ogóle. Będziesz mnie zastępować. - Mogę z mamą spać? - zapytał Adaś całkiem poważnie. 20 Paweł uśmiechnął się, ale zachował powagę. Adaś pomimo ośmiu lat nadal najlepiej zasypiał w łóżku z mamą. - No, wyjątkowo, pozwalam ci. - Pomimo wszystko wolałbym jechać z tobą niż z mamą — powiedział smutno chłopczyk. Paweł poczuł ukłucie, jakby ktoś wsadził mu ostrą szpilkę w serce, ale nie dał po sobie poznać bólu. - Z mamą na pewno będzie fantastycznie, zobaczysz. Czasami naprawdę potrafi być fajna, a nie tylko upierdliwa — próbował pocieszać Adasia, otwierając drzwi do windy. - Za często krzyczy na mnie i na nic mi nie pozwala. Ikto nauczy mnie pływać? - zapytał z wymówką w głosie chłopczyk. Paweł westchnął ciężko, przykucnął, spojrzał synowi prosto w oczy i bardzo poważnie powiedział: - Mama umie pływać, naprawdę. Kiedy wrócisz, pokażę ci dyplom, jaki zdobyła na zawodach pływackich na kolonii. Przechowuje go do dziś. Sam widziałem. Miała wtedy tylko 10 lat, a już świetnie pływała. Nic się nie martw, będzie dobrze, zobaczysz - Paweł puścił do Adasia oczko, podniósł się i zaczął wkładać walizki do bagażnika. Wszyscy wiedzieli, że Małgorzata nie była typem atlety i ten dyplom, znaleziony gdzieś w starych papierach przez Pawła, był przedmiotem żartów z jej sportowych osiągnięć. W rzeczywistości wysiłek fizyczny nie był jej ulubioną rozrywką i raczej od niego stroniła. Już nie pamiętała, jak udało jej się zająć to zaszczytne III miejsce na kolonijnych zawodach pływackich, ale wszystko wskazywało na to, że był to zupełny przypadek. Pływać faktycznie umiała, bo przez całą podstawówkę była prowadzana na basen, ale wolała leżenie plackiem na słońcu niż 21 nurzanie się w zimnej cieczy czy pocenie się w sali gimnastycznej. - Ale nie umie pływać tak jak ty - Adaś nie dał się łatwo zbić z tropu. - No, ale w ogóle umie. Ina pewno cię nauczy. A jak nie, to ja cię nauczę, jak wrócisz. Zaczniemy chodzić na basen i zobaczysz. - Ale ty jesteś ciągle zajęty. - J a k o ś znajdę czas. Nie martw się. Adaś spuścił smętnie głowę i nic już nie powiedział. Paweł też się zasępił. Wiedział, że nie poświęca synowi tyle czasu, ile powinien. Ale co mógł zrobić? Takie było życie. Pracował często do późnych godzin wieczornych. Terminy goniły, klienci byli wymagający i nikt nie płacił mu za wychowanie syna, tylko za pracę wykonaną na czas.

Tymczasem Małgorzata założyła żakiet, sprawdziła przed lustrem swój wygląd i odruchowo poprawiła włosy. Po raz ostatni obiegła wzrokiem mieszkanie i chociaż wiedziała, że Paweł przyjedzie tu wieczorem z powrotem, sprawdziła, czy kurki od gazu i wody są dobrze zakręcone. Otworzyła szafkę, w której trzymała lekarstwa i szybko wrzuciła do torebki rozpoczęte opakowanie paracetamolu i tabletek od bólu gardła. Pomyślała, że w tym momencie bardziej przydałoby jej się coś na uspokojenie, ale jakieś lekarstwa na „prawdziwe" choroby musi ze sobą wziąć. W przedpokoju jeszcze raz spojrzała w lustro. Takie głupie, babskie przyzwyczajenie. Była gotowa. Wyszła, przekręciła klucz w zamku i sprawdziła dwa razy, czy drzwi są dobrze zamknięte. W samochodzie Paweł włączył radio i usiłował zagłuszyć ciszę nadawanymi akurat wiadomościami. Na szczęście na świecie zawsze się coś działo, coś sensacyjnego 22 i ważnego, o czym wszyscy chcieli wiedzieć i co pozwalało zająć myśli i odwrócić uwagę. Adaś siedział zamyślony na tylnym siedzeniu, wpatrzony w ściekające po szybie krople deszczu. Małgorzata również nie była rozmowna i w milczeniu śledziła mijające ich samochody, domy, wystawy sklepowe. Był typowy listopadowy poranek, szary i mżysty, ołowiane chmury nisko zawisły nad Warszawą, ocierając się o dachy wieżowców i zakrywając iglicę Pałacu Kultury. Przemykali przez ulice obsadzone szkieletami drzew, z których wiatr postrącał liście, przez szare rzędy nijako wyglądających betonowych bloków. Żegnała się na tydzień z Warszawą, ze swoim miastem i poczuła, jak ogarnia ją melancholia. Zostawiała Pawła, mamę, lakiery do włosów, które nie chciały się sprzedawać, a którymi musiała się zajmować w pracy i inne przyziemne kłopoty i po prostu wyjeżdżała. Powinna się więc cieszyć, wręcz skakać do góry z radości. Zobaczy Piramidy, pustynny piasek, Morze Czerwone, wygrzeje się w słońcu, wyśpi, poleży nad basenem, popijając zimne, egzotyczne drinki, które będzie jej przynosił przystojny kelner. Poczuje się jak w bajce, jak dziewczyna z reklamy, ucieknie od tej warszawskiej szarówki i mżawki. Itak pewnie byłoby, gdyby Paweł jechał razem z nimi i posyłał jej czułe, kochające spojrzenia. Ale ostatnio właśnie tego brakowało w jej życiu. Właściwie czuła, że jej świat z jakiegoś nieznanego powodu zaczął się rozpadać, a ona nie mogła nic zrobić. Nie potrafiła dokładnie określić, kiedy spostrzegła tę zmianę. Na pewno dawno. Ale w ostatnich miesiącach było coraz gorzej, codzienne ostre wymiany zdań stały się chlebem powszednim, awantura ciągle wisiała w powietrzu, gotowa wybuchnąć w każdym momencie. Paweł ciągle miał o coś pretensje, stał się opryskliwy, podnosił głos przy byle 23 okazji. Rzadko się kochali, prawie jej nie dotykał, przestał flirtować, uśmiechać się. Najbłahsza sprawa wywoływała sprzeczkę, a rozmowy przypominały pojedynki na słowa czy odbijanie piłki ping- pongowej lub były obojętną wymianą ustaleń dotyczącą spraw codziennych, logistycznych, w rodzaju: kto odbierze Adasia ze szkoły, kto co kupi. Już od dawna nie było żadnej wymiany myśli, nie interesowały go jej nastroje, przestała być jego księżniczką, jedyną różą, której kaprysy należy zaspokajać. Fascynacja z początkowych lat małżeństwa znikła, wyparowała jak spirytus z nie zakręconej butelki. Paweł przestał ją dostrzegać, zupełnie jakby się zamieniła w stały element jego życiowego krajobrazu, który po prostu jest i to wcale nie po to, aby go ciągle podziwiać. Małgorzata udawała, że nie zwraca na to uwagi, że są ważniejsze sprawy, ale brutalna prawda kłuła w oczy coraz bardziej. Ona i Paweł stawali się dla siebie coraz bardziej obojętni. Jeszcze dwa tygodnie temu liczyła, że te wymarzone wakacje w Egipcie zbliżą ich do siebie i pozwolą odnaleźć tę magiczną więź, która spaja dwoje ludzi tak ściśle, że nie mogą istnieć bez siebie. Ale na to niestety się nie zanosiło. Wręcz odwrotnie, wszystko wróżyło, że będą trwać w ekonomicznym związku dwóch osób, które z jakiegoś zapomnianego już dawno powodu mieszkają razem pod jednym dachem. Początkowo starała się wytłumaczyć zachowanie Pawła jego problemami w pracy. Wiedziała, że ostatnio firma jej męża zaczęła pracować dla dużego, za to bardzo wymagającego, klienta z Francji. Paweł kilka razy wspomniał, że ma pewne kłopoty, ale zawsze lakonicznie i zdawkowo. Nigdy nie chciał dokładnie powiedzieć, o co chodzi, nie ujawniał szczegółów, a kiedy pytała, nerwowo odpowiadał, że nie 24 chce o tym więcej rozmawiać. Stał się zamknięty, niedostępny, obojętny, a ona czuła się coraz bardziej spychana na margines jego życia. W dodatku ostatnio Paweł często z kimś rozmawiał przez telefon, wychodził do drugiego pokoju, śmiał się jakoś nienaturalnie, przesiadywał długo w pracy. Dlatego zaczęła podejrzewać, że... znalazł sobie kochankę. Po wiadomościach Paweł wyłączył radio i jak to miał w zwyczaju, zaczął nucić pod nosem jakąś melodyjkę. Jego też chyba męczyła ta nienaturalna cisza panująca w samochodzie, bo nagle zaczął opowiadać Adasiowi o samolotach i tłumaczyć, że pewnie polecą Boeingiem 737 albo 767, albo czymś podobnym, bo Embraery mają za mały zasięg. Iże to są samoloty amerykańskie, ale są jeszcze francuskie Airbusy. Ijeszcze coś o Concordach, które są najszybsze, ale bardzo głośne, latają tylko przez Atlantyk, ale już je wycofali, bo były zbyt głośne i drogie. Małgorzata nadal patrzyła za okno, udając, że nie interesuje ją to, co mówi Paweł. Pomyślała, że kiedyś lubiła słuchać jego wywodów na różne mniej lub bardziej interesujące tematy, imponowała jej jego wiedza i oczytanie. To on był osobą, która objaśniała jej świat, zarówno ten daleki i obcy, jak i ten bliższy, tuż za drzwiami domu. Lubiła też w Pawle to, że nie poddawał się nastrojom, że często po ich najbardziej zażartej awanturze nie mógł długo wytrzymać milczenia i dąsania się i już po godzinie zachowywał się tak, jakby nic się nie stało i nie padły żadne ostre słowa. Zazdrościła mu. Nie potrafiła tak szybko przechodzić nad ich sprzeczkami do porządku dziennego. Godzinami miętosiła całe zdarzenie w myślach, chociaż przecież tak usilnie starała się o nim nie myśleć i całkowicie wyrzucić je ze swej 25

pamięci jak niepotrzebny śmieć do kosza. Ale ten kosz wypełniony był już po brzegi takimi zdarzeniami, aż się z niego wysypywało. Ostatnio zresztą irytował ją ten jego „niby" dobry humor. Tęskniła za prawdziwą rozmową, taką, która ludzi do siebie zbliża, coś wyjaśnia, pozwała zrozumieć drugą osobę, ale wydawało się, że Paweł tego właśnie unika. Stał się oschły i zimny, zamiast ciepłych słów słyszała ciągłe wymówki i pretensje, albo zupełnie obojętne zdania, a nawet całe monologi na mało ją obchodzące tematy. Zero empatii i wyrozumiałości. Czy jest mu chociaż trochę przykro, że nie jedzie? Czy on potrafi zrozumieć jak ona się teraz czuje? Dlaczego stał się taki zimny? Dlaczego? Czy zawsze taki był? Przecież na początku było zupełnie inaczej. Tak jej się przynajmniej zdawało. Po chwili stanęli przed budynkiem odlotów na Okęciu. Na lotnisku jak zwykle panowała typowa dla tego miejsca atmosfera kontrolowanego chaosu i skrywanego niepokoju. Ludzie ściskali w dłoniach rączki walizek i nerwowo penetrowali wzrokiem tablice informacyjne, szukając numeru swojego stanowiska odprawy pasażerskiej. Starali się zachować zewnętrzne oznaki spokoju, ale niezupełnie im się to udawało: kręcili się niespokojnie, przystawali, żegnali się z bliskimi, ściskali, całowali, padały słowa pożegnań albo tylko spojrzenia pełne troski i niepokoju. Czasami można było zobaczyć kręcącą się w oku łzę. Wśród tego tłumu wyróżniały się twarze personelu lotniskowego: nienaturalnie spokojne, z przyklejonym obowiązkowym uśmiechem, przyzwyczajone do zgiełku i zamieszania i dlatego obojętnie, a niekiedy wręcz ze znudzeniem obserwujące emocje podróżnych. 26 Latanie było dla Małgorzaty czymś zupełnie niepojętym i graniczącym z cudem. Nigdy nie mogła zrozumieć, jak taka wielka i ciężka maszyna niczym lokomotywa z wiersza Tuwima, potrafi się unieść w powietrze i zabrać nas bardzo daleko i wysoko, nawet na koniec świata. I spowodować, że odległości stają się czymś zupełnie abstrakcyjnym, wręcz wirtualnym, wyrażanym w godzinach lotu, a nie w kilometrach, jakby był to wstęp naszej cywilizacji do czwartego wymiaru, wymiaru czasu. Skrycie bała się latania, zawsze zastanawiała się, czy wszystko będzie tak, jak przewidział ludzki rozum, czy jeszcze ten jeden raz wszystko się uda, czy przyroda nie wytnie jakiegoś psikusa. Może ten nie w pełni uświadomiony lęk powodował, że tak bardzo chcia ła, aby Paweł z nią leciał? Jego obecność zawsze dawała jej poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Zdawała się na niego, ponieważ wiedziała, że o wszystko zadba i o wszystkim pomyśli. Zachowywał przy tym zdrowy dystans do spraw, nigdy nie okazywał zdenerwowania. Tak, byłaby znacznie spokojniejsza, gdyby leciał z nią. Kto jej pomoże, gdy Adaś się rozchoruje? Albo ona? Nie, o tym lepiej w ogóle nie myśleć. Siłą powstrzymała falę paniki cisnącą się do serca. Przeklęła samą siebie za to, że zdecydowała się jechać sama z synem. W dodatku będzie skazana na spędzenie tych wakacji w towarzystwie jakichś przypadkowych ludzi, zapewne emerytów, którzy mogą sobie pozwolić na wakacje o tej porze roku. Ale wycofywać się było za późno. Spojrzała na synka. Chłopiec rozglądał się wokoło, a w jego oczach widniał nie tylko przestrach, ale i ciekawość. Mocno złapała go za rączkę, chcąc w ten sposób dodać sobie i jemu odwagi. Oczywiście, że da sobie radę, że wszystko będzie dobrze, bo musi być, uspokajała samą siebie. Musi tylko poskromić własny, 27 niezrozumiały i niepotrzebny strach, a na pewno wszystko się uda. Bo jest dzielna i silna. Paweł też był niespokojny, przestępował z nogi na nogę, jakby czymś się denerwował i przestał podśpiewywać pod nosem. Wciąż próbował powiedzieć coś śmiesznego i dowcipnego, aby rozładować napiętą atmosferę, ale jakoś ani Adaś, ani Małgorzata z tych dowcipów się nie śmiali. Stanęli w długiej kolejce, która wolno jak dżdżownica przesuwała się do stanowiska odprawy biletowej. Małgorzata rzucała ukradkowe spojrzenia na stojących obok podróżnych, wypatrując wśród nich potencjalnych towarzyszy wycieczki do Egiptu. Niedaleko stała grupka czterech pań w średnim wieku, na oko około pięćdziesiątki, żywo ze sobą rozmawiających, które co chwilę wybuchały perlistym śmiechem. Zazdrościła im. Jej jakoś bliżej było w tej chwili do łez. Przypomniała sobie swoją matkę, po rozwodzie z ojcem. Też śmiała się tylko w gronie koleżanek. Swoją samotność nadrabiała miną, wypełniała pracą, książkami, telewizją i udawała, że wszystko jest w porządku. Ale Małgorzata wiedziała, że mama nie była w pełni szczęśliwa. Każdy potrzebuje w życiu swojej drugiej po łówki i po jej stracie jest po prostu bardzo smutny. Walizki zostały oznakowane i zabrane, miejsca w samolocie przydzielone, karty pokładowe trzymali w rękach. Doszli do barierki przed odprawą paszportową i nadszedł czas rozstania. Pożegnanie było szybkie, zimne, nie takie, jakiego chciała i oczekiwała. Paweł szybko musnął jej usta swoimi, mówiąc: - No, idźcie już, bo kolejka. Potem mocno uścisnął Adasia, szepcząc mu do ucha, aby się trzymał i nauczył pływać. Małgorzata pomyślała, że 28 nawet już nie żegnają się jak dobre małżeństwo, a raczej jak dwoje zmęczonych sobą ludzi, którzy zaraz poczują ulgę, że nie muszą już spędzać czasu w swoim towarzystwie. Na-trętne pytanie wracało, czy tak właśnie wygląda początek końca? Icoś jej mówiło, że właśnie tak jest. Za bramką Małgorzata obejrzała się i zobaczyła w tłumie znikającą sylwetkę Pawła. Szedł szybko i zdecydowanie w stronę wyjścia. Tak mu się śpieszy, pomyślała smutno. Została sama z Adasiem. Stanęli przed kioskiem z gazetami i książkami i zajęli się oglądaniem kolorowych okładek.

Adaś zaraz wypatrzył jakieś pisemka dla dzieci, a ona zaczęła kartkować magazyny kobiece. Tytuły jakie zobaczyła bardziej ją odstraszyły niż zachęciły: „Co robi, że mąż jest nią zachwycony?" i tu padło nazwisko jakiejś gwiazdy ekranu z serialu, którego Małgorzata, niestety, nie oglądała. „Oczaruj go jesienią", „Bądź seksy", „Zrób to dla siebie, zrób to dla niego" - przebiegała wzrokiem kolorowe okładki z pięknymi twarzami modelek. Te tytuły właściwie ją zdenerwowały. Wcale nie chciała stosować żadnych sztuczek, gierek, porad babć czy nawet psychologów, ubierać się wyzywająco, aby zwrócić uwagę męża. Gdzieś w głębi ducha uważała takie zachowanie za poniżające, za uwłaczające jej godności. Bo miłość to nie gra, gdzie trzeba stosować jakieś triki i manipulacje, aby osiągnąć wyznaczony cel. Chciała być kochaną za to, że jest taka, jaka jest, bo się śmieje tak, jak się śmieje i mówi tak, jak mówi. To była dla niej prawdziwa miłość. Bezwarunkowa. Bezwzględnie bezwarunkowa. Pomyślała o swoim życiu erotycznym. Nie była pruderyjna, ale seks miał dla niej sens tylko wówczas, gdy był podszyty głębszym uczuciem. Było go w jej życiu ostatnio 29 mniej niż więcej, brakowało namiętności, czułych słówek, gry wstępnej. Stał się raczej wypróbowanym środkiem na zasypianie, zawsze odbywał się tak samo, bez niespodzianek. Zaspokajał, ale nie dawał tej pełni i poczucia zjednoczenia, co kiedyś. Już ich nie zbliżał. Zaraz po stosunku Paweł odwracał się i momentalnie zasypiał, a ona leżała na swojej połowie łóżka z otwartymi oczami i myślała. W końcu sen wkradał się w te myśli, koił emocje i pozwalał zanurzyć się w zielonym jeziorze marzeń, zapomnieć o rzeczywistości i zasnąć. Smutno pomyślała, że na tych wakacjach nie może nawet liczyć na żaden romans; przecież nikt nie spojrzy na mężatkę w średnim wieku z dzieckiem. Na nic takiego nie Uczyła, a jednak... przyjemnie byłoby być przez kogoś adorowaną. Flirt to chyba nie jest owoc zakazany, nawet dla mężatek. Tylko wydawało jej się, że wszyscy faceci, którzy potrafili flirtować, urodzili się przed wojną i są na wymarciu. Naprawdę szkoda. Może trafi się jakiś życzliwy emeryt? Nie, to wcale nie było śmieszne, raczej żałosne, pomyślała. W końcu kupiła parę znanych miesięczników dla kobiet i jakieś bardziej inteligentne pisma, jak „Politykę" i „News-weeka". Książkę „Kod Leonarda da Vinci", którą wszyscy w jej pracy już zdążyli przeczytać, miała w walizce. Może weźmie jeszcze jakąś gazetę z samolotu. A w ogóle to musi więcej czasu poświęcać Adasiowi, przypomniała sobie, a nie czytać dla swojej przyjemności. Adaś wybrał dla siebie pisemko z ogromnym Spidermanem na okładce. Małgorzata upewniła się, że jest tam nieco tekstu. Jednym z wakacyjnych zadań było ćwiczenie czytania. Komiks to nie książka, ale „lepszy rydz niż nic", pocieszała się. Zresztą przezornie włożyła do walizki „Dzieci z Bullerbyn", bo 30 postanowiła, że będzie codziennie czytać synkowi na głos przed pójściem spać. Tak jak zalecali psychologowie w telewizji. W toalecie Małgorzata jeszcze raz tego poranka przejrzała się w lustrze. Wciągnęła brzuch i wypięła biust do przodu. Może nie jest najgorzej, pomyślała. Miała prawie trzydzieści pięć lat i oceniła, że jak na swój wiek, wygląda całkiem nieźle. Były przecież kobiety w jej wieku z gorszymi figurami, które roztyły się po dzieciach, przestały o siebie dbać. A ona dobrze czuła się w swoim ciele, nawet jeśli tu i ówdzie pojawiły się jakieś fałdki tłuszczu, które przydałoby się zgubić. Ten cholerny cellulitis też mógłby zniknąć, ale na szczęście występował na tych kawałkach ciała, które widać dopiero w kostiumie kąpielowym. A przecież nie miała zamiaru rozbierać się przed byle kim... Cerę też mogłaby mieć lepszą, nie taką ziemistą, ale sprawę za łatwi parę dni na słońcu i dobry krem. Iw końcu... nie można się ciągle przejmować swoim wyglądem. Spojrzała ukradkiem na wychudzoną młodą dziewczynę z trądzikiem na twarzy myjącą ręce w umywalce obok. Zauważyła, że ma obgryzione paznokcie, a między nogami trzyma podniszczony plecak. Przypomniała sobie siebie w tym okresie życia. Boże, odetchnęła z ulgą, jak dobrze, że wyrosła już z tego wieku pełnego naiwności, głupoty i krost na twarzy. Wcale nie miała ochoty do niego wracać. Teraz była dużo mądrzejsza i zdecydowanie lepiej ubrana. Wiedziała, czego chce i miała więcej pewności siebie. Błyskawicznie zrobiła bilans swojego życia. Jeżeliby odłożyć na bok tę sytuację z Pawłem, która prawdopodobnie jest przejściowa, to los potraktował ją w życiu łaskawie. Miała wspaniałego, zdrowego syna, własne mieszkanie, 31 w większości spłacone i konto w banku, z oszczędnościami na czarną godzinę, stać ją było na zagraniczne wakacje i od czasu do czasu jakiś porządny ciuch lub buty. Coś w tym życiu już osiągnęła. Tak podbudowana, spojrzała ostatni raz w lustro i postanowiła, że nie pozwoli, aby cokolwiek popsuło jej zasłużone wakacje. Żadne turbulencje, choroby, depresje i inne przypadłości. Nic jej nie zdenerwuje, samolot nie spadnie, a hotel będzie doskonały. Może pozna jakichś ciekawych ludzi? Nigdy nic nie wiadomo. Na pewno wypocznie, wyśpi się, opali. Icholera niech weźmie Pawła. Nawet pomyślała optymistycznie, że rozłąka dobrze im zrobi. Odpoczną od siebie, spojrzą z dystansem na sprawy, zatęsknią za sobą, za wzajemną bliskością i wrócą do siebie. A może skorzysta z paru rad zawartych w tych pismach dla kobiet np. pod tytułem „jak uwieść męża w sypialni". Trochę seksu z „pieprzem" z pewnością ożywiłoby jej małżeństwo... Może tak zrobi... Ipewnie Paweł nie ma żadnej kochanki, a wszystkie jej podejrzenia to tylko wymysł zmęczonej wyobraźni. Jej rozmyślania przerwał komunikat wzywający pasażerów odlatujących do Sharm el Sheikh do stawienia się w bramce nr 3. Szybko wyszła z toalety i ustawiła się z Adasiem w kolejce do urządzenia skanującego bagaż podręczny. Teraz była już w rękach linii lotniczych i agencji turystycznej. Pomyślała, że nie musi się o nic martwić. Ido diabła z Pawłem. Nie będzie o nim myśleć i już. Rozdział 3 Pierwszymi osobami, które Małgorzata zobaczyła po wejściu do samolotu, jeśli nie liczyć witającej pasażerów stewardesy, byli Piotr i Rysiek. Siedzieli w pierwszym rzędzie; Piotr trzymał w rękach rozłożoną „Gazetę Wyborczą" i wodził wzrokiem po zadrukowanej szpalcie, Rysiek przerzucał strony w jakimś kolorowym czasopiśmie. Poznała ich natychmiast i stanęła jak wryta, nie mogąc ukryć zaskoczenia. Czuła jak w tym momencie zupełnie bezszelestnie i niezauważalnie dla innych zamienia się w słup soli, a jej umysł i ciało doznają stanu chwilowego odrętwienia. Nie mogła wykonać nawet małego kroczku do przodu. Co oni tu co cholery robią? Czy możliwe, aby również lecieli do Egiptu? Nie... oczywiście, że niemożliwe. Zdaje jej się... W tym momencie Piotr podniósł głowę znad gazety i skierował wzrok w jej stronę. Ijuż wiedziała, że nic jej się nie zdawało. To na pewno był Piotr. Ich spojrzenia spotkały się, zdradzając u obojga zaskoczenie, zmieszanie i nawet pewne... zakłopotanie tym

nieoczekiwanym spotkaniem. Rzut oka wystarczył, aby stwierdzić, że Piotr nadal wyglądał świetnie; nie przytył, kosmyki włosów jak zwykle spadały mu niepokornie na czoło, może tylko nie były już takie kruczoczarne, jak pamiętała. Gdzieniegdzie przebłyskiwała srebrna nitka siwizny, dodając mu powagi i dostojności należnej średniemu wiekowi. Spod zrośniętych brwi patrzyły na Małgorzatę jasne, stalowoniebieskie oczy, kierując w jej stronę spojrzenie badawcze i ciekawe, omiatające całą figurę. Wielkie ciało Piotra ledwo się mieściło 33 w fotelu, długie nogi i ogromne męskie stopy wypełniały szczelnie przestrzeń między ścianką a fotelem. Czarny sweter opinał szerokie ramiona i muskularne barki, zdradzając, że ich właściciel nie stronił od siłowni. Jego towarzysz podróży, Rysiek, wydawał się bardziej masywny i niedźwiedziowaty niż pamiętała, co mogło sugerować, że wrodzony pociąg do piwa i dobrego jadła nie uległ u niego osłabieniu. Piotr pierwszy rozciągnął usta w przyjaznym, znajomym uśmiechu, jaki posyłają sobie ludzie, którzy się dawno nie widzieli i przytomnie powiedział: - Dzień dobry Małgosiu! - O... dzień dobry - szybko odpowiedziała Małgorzata, której sztuka opanowania zaskoczenia i emocji wychodziła dużo gorzej. Jak przez mgłę usłyszała wypowiedziane kolejne „dzień dobry", tym razem przez Ryśka, w którego głosie mocniej wyczuwało się nutę zaskoczenia, ale Małgorzata była zbyt oszołomiona, aby ją rozpoznać. Nieporadnie skłoniła głowę w geście przywitania, posłała jakiś blady, wymuszony uśmiech i wdzięczna, że z tyłu napiera na nią tłumek pasażerów, gwałtownie przesunęła się do przodu i zniknęła z pola widzenia obu panów. - Adasiu, my idziemy dalej, mamy miejsce w rzędzie 20, A i B - instruowała syna, starając się, aby jej głos brzmiał naturalnie i aby nie słychać było w nim ani odrobiny drżenia. W głowie jej szumiało, nogi miała miękkie, a serce w piersiach waliło jak młot kowalski. Kiedy dotarli do swojego rzędu, szybko wepchnęła podręczną torbę do schowka nad głowami i z ulgą usiadła w fotelu. Do głowy cisnęły się pytania: skąd do cholery Piotr się tu wziął? Czyżby jechał na wakacje z Ryśkiem? Do Egiptu? Do jakiego hotelu? Czuła, że właśnie jest świadkiem jakiegoś kolosalnego nieporozu-34 mienia albo absurdalnego zbiegu okoliczności, który przytrafia się tylko w kiepskich powieściach lub filmach. Adaś posłusznie usiadł na miejscu koło okna i zaczął mocować się z pasem bezpieczeństwa. Kiedy go zapiął, zaraz zapytał: - Mamo, kim byli ci panowie? - J e d e n to mój dawny szef, jeszcze z poprzedniej pracy, a drugi to jego przyjaciel. - A dlaczego siedzieli w pierwszym rzędzie? - Nie wiem, w rejsowym samolocie to oznaczałoby biznes klasę, ale to czarter. - A co to jest biznes klasa? - To taka lepsza klasa, jest tam trochę wygodniej, więcej miejsca na nogi i dwa razy więcej kosztuje. - Mamo, to oni są bogaci? - Nie wiem Adasiu. Jeden z tych panów ma własną firmę, więc pewnie jest bogaty. Zawsze zadziwiało ją, że dzieci w tym wieku mogą się interesować takimi sprawami, ale widocznie temat pieniędzy był dla nich równie ekscytujący co dla dorosłych. Słyszała gdzieś, że obok seksu wzbudza w ludziach najwięcej emocji i ta prawda potwierdzała się na każdym kroku. Poczuła ulgę widząc, że Adaś zajął się rozpinaniem i zapinaniem pasa, i nie męczył jej następnymi pytaniami. Za chwilę usłyszeli płynący ze skrzeczących głośników komunikat pilota i samolot zaczął powoli kołować na pas startowy. Światła pokładowe zostały wyłączone, pasażerowie siedzieli zapięci pasami, rozmowy ucichły, nawet stewardesy gdzieś zniknęły. Samolot ustawił się na początku pasa startowego, włączył wszystkie silniki i z całą mocą ruszył naprzód, jadąc coraz szybciej i szybciej, aż wreszcie prawie niezauważalnie uniósł się w powietrze, przebił się przez 35 warstwę chmur i poszybował jak ptak gdzieś w niebieskie przestworza. Małgorzata oparła głowę o oparcie fotela, zamknęła oczy i zatopiła się w myślach. Wydawało jej się, że to zupełnie niemożliwe, aby Piotr tu był, w tym samym samolocie, zaledwie parę metrów od niej. Kiedy widziała go ostatni raz? Szybko zrobiła obliczenia w głowie. Pamiętała dokładnie. Dziewięć lat temu. Iod tamtej pory już się nie widzieli. Nigdy przypadkiem nie wpadli na siebie w supermarkecie, w kinie, w sklepie meblowym, na poczcie, w banku. Aż dziwne, że ich drogi nie przecięły się przez tyle lat, chociaż mieszkali w tym samym mieście. Pomyślała z nutką żalu, że nadal był zniewalająco przystojny, może nawet bardziej niż kiedyś. Właściwie już o nim nie myślała. Niedawno natknęła się na artykuł o P-Software w jakimś tygodniku. Firma musiała się bardzo rozwinąć od czasu, kiedy tam pracowała. Znała ich programy i wiedziała, że są bardzo popularne na rynku, więc pewnie jej były szef był posiadaczem wielocyfro- wego konta w banku, może nawet sześciocyfrowego, kilku złotych kart kredytowych i prawdopodobnie nie musiał się borykać z przyziemnymi kłopotami finansowymi, wyborami typu opłata za szkołę czy nowa kanapa. Mógł mieć jedno i drugie, mieć ciastko i zjeść ciastko i nawet kupić sobie drugie i trzecie ciastko. Gdyby to wszystko ułożyło się inaczej, pomyślała z nutką nostalgii... parszywy los. Ach ten Piotr! Ten przeklęty Piotr! Przecież dziś już jej wcale nie obchodził, był po prostu obcym mężczyzną, zupełnie jej obojętnym, którego kiedyś miała przyjemność znać i... kochać. Ale to były bardzo stare dzieje, do których nie zamierzała wracać. Było, minęło i już. Rozdział

36 zamknięty. Przygoda w jej życiu, która się skończyła, tak jak kończą się wakacje, filmy, wyjazdy. No, niedokładnie tak samo, bo o tych wiemy, że się skończą, a ich znajomość skończyła się zupełnie nieoczekiwanie. To znaczy dla niej nieoczekiwanie i... nieodwracalnie. Na zawsze. Piotr był ostatnią osobą na ziemi, którą chciała spotkać. Spojrzała na starszą panią siedzącą obok i przypomniała sobie, że nie zadzwoniła rano do mamy, żeby się z nią pożegnać. Obie kobiety łączyły mocne więzy tej skomplikowanej miłości, jakie wiążą rozwiedzione matki z córkami jedynaczkami. Małgorzata wiedziała, że mama żyje jej życiem, i że na pewno było jej przykro z powodu braku wieści o wyjeździe. Ostatnio w ogóle czuła, że pozbawiła mamę udziału w swoim życiu i było jej trochę głupio z tego powodu. Nie chciała jej martwić swoimi kłopotami mał żeńskimi, więc skracała wizyty do minimum, a pytana udzielała zdawkowych odpowiedzi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wiedziała, że jeśli do niej zadzwoni, usłyszy, że musi nosić kapelusz, a Adaś czapeczkę i żeby koniecznie używali kremów z filtrem. Mamy zawsze martwiły się z taką gorliwością, jakby od tego zależało szczęście ich dzieci. Dwa tygodnie temu rozważała, czy nie wziąć jej ze sobą. Odetchnęła z ulgą. Pewnie musiałaby wysłuchiwać codziennie tych przestróg przez całe siedem dni, z przerwą jedynie na sen. A tak, dobre rady pojawia się tylko przez chwilę, kiedy będą rozmawiać przez telefon. Rozejrzała się. Adaś coś sobie rysował, starsza pani siedząca obok zamknęła oczy i przysypiała. Małgorzata delikatnie wyjrzała znad rzędów foteli, starając się dojrzeć głowę Piotra. Niestety, był za daleko. Musi przestać o nim myśleć, zbeształa się w duchu i... myślała nadal. 37 Parę rzędów dalej, zagłębiony w miękkie poduszki swojego fotela siedział Piotr i... myślał... o Małgorzacie. Jej widok również przywołał u niego wspomnienia odległe, zakopane gdzieś na samym dnie pamięci. Ucieszył się, że prawie się nie zmieniła. Te same jasnoblond włosy, podwijające się na końcach, pięknie wykrojone odważne usta, uśmiech, który potrafił rozjaśnić całą jej twarz, a nawet pokój. Zauważył, że Małgorzata miała pomalowane oczy, co eksponowało je i czyniło bardziej wyrazistymi, że rysy jej twarzy stały się bardziej zdecydowane, jakby nabrała pewności i wiary w siebie, stała się kobietą świadomą swojej wartości. Gdzieś zniknął ten mały kociak, brzydkie kaczątko przemieniło się w pięknego łabędzia. Albo raczej łabędzicę. Zielony kolor żakietu świetnie podkreślał jej niebieskie oczy, a jego krój uwydatniał kształtny biust. Stała się również poważniejsza, a na twarzy pojawiło się pewne zamyślenie, którego wcześniej nie pamiętał. Jakby coś ją dręczyło. A może mu się tylko zdawało? Oczywiście zauważył chłopczyka, który szedł przed nią i targał mały plecaczek i domyślił się, że to musi być jej syn. Fajny dzieciak, pomyślał. Wiedział, że dziś już nic dla Małgorzaty nie znaczy, że wymazała go z pamięci, a jednak jej widok poruszył w jego duszy jakąś strunę, która, mimo że już dawno powinna być zardzewiała, nadal była bardzo wrażliwa. Aż do bólu. Próbował skupić się nad gazetą i globalnymi sprawami tego świata, których na szczęście nie musiał sam rozwiązywać, ale było to trudne. Zrezygnował, zamknął oczy i zapadł w krótką drzemkę. Z tych miłych marzeń sennych wyrwał go Rysiek. Szturchnął go bezpardonowo w ramię, bez specjalnych 38 starań o bycie delikatnym, za to ze skutkiem natychmiastowym. Piotr od razu otworzył oczy. - Rękę mi złamiesz! - fuknął. - To ci ją złożę, nie martw się. Nie będę się z tobą cackał. Napijesz się piwa? - N i e . - Dlaczego? — zapytał zdziwiony. - Bo nie. Za wcześnie na alkohol. - Ale przecież nie będziesz prowadzić? Samolotem latać nie umiesz. Naprawdę nie chcesz? — Rysiek patrzył na przyjaciela, wyraźnie niezadowolony, że Piotr nie ma zamiaru wypić z nim szklaneczki czegoś mocniejszego. Znali się od lat młodzieńczych, łączyła ich przyjaźń, która z czasem przekształciła się w znaczną zażyłość. Los rzucił ich do tego samego liceum w małym miasteczku na południu Polski, a potem do Warszawy, na studia. Tak długotrwała przyjaźń wywarła piętno na ich relacjach; mogli sobie powiedzieć wszystko prosto w oczy, bez owijania w bawełnę i przyozdabiania wdzięcznie brzmiącymi słówkami. Pod przykrywką szorstkiego odnoszenia się do siebie, ukrywali wzajemną troskę i fakt, że się po prostu lubili. Obaj zrobili kursy nurkowania i odtąd często razem jeździli na wakacje w bardziej lub mniej odległe zakątki kuli ziemskiej, gdzie pod morską tonią falowała rafa koralowa i roiło się od egzotycznych ryb. Ta wspólna pasja jeszcze bardziej scementowała ich przyjaźń. Rysiek był lekarzem chirurgiem i pracował w jednym z warszawskich szpitali, gdzie kroił i zszywał ludzi, a od czasu do czasu dorabiał w pogotowiu i jeździł do wypadków. Był zatwardziałym kawalerem, co nie znaczyło bynajmniej, że stronił od kobiet. Kobiety pociągały go i to w stopniu wysokim, wyższym i najwyższym, ale do tej pory 39 nie znalazł takiej, w której by się prawdziwie zakochał.

Kiedy tylko jakaś panna ciągnęła go do ołtarza, od razu nabierał wiatru w żagle i oddalał się na bezpieczną odległość, gdzie woda świecona ani stuła kapłana nie mogły go dosięgnąć. Rysiek zawsze mawiał, że życie jest za krótkie, aby spędzić je tylko z jedną kobietą i konsekwentnie trzymał się tej zasady. Zresztą upodobanie do wdzięków płci pięknej zdecydowanie łączyło obu panów. — Będziesz spał? - Rysiek spojrzał na Piotra opartego o plecy fotela. — Przecież wiesz, kogo przed chwilą widziałem. Małgorzatę. Daj mi chwilę pomyśleć. — Właśnie chcę, abyś myślał o czymś innym. — Rysiek spojrzał poważnie na przyjaciela i mówił dalej. - Mam nadzieję, że ona nie jedzie do tego samego hotelu. To byłby za duży zbieg okoliczności. Zresztą... Piotrze, pamiętaj, że ona jest mężatką i w dodatku ma dziecko. Ipewnie jest z mężem. A to, że go nie widziałeś, nic nie znaczy. Pamiętaj, mężatki to owoc zakazany. — Daruj sobie to kazanie. To, że nie jesteś żonaty, nie czyni z ciebie jeszcze księdza. — Wiesz co? Mnie się coraz częściej wydaje, że może tobie to właśnie ksiądz by się przydał. Bo już chyba masz dosyć naszego szacownego stanu kawalerskiego. Związa łby cię z jakąś kobietą na dobre i złe... „aż do śmierci". Iprzestałbyś myśleć... no, wiesz... Ico, do cholery, było złego w Paulinie? Leciała na ciebie z wywieszonym językiem, z nogami do szyi i falującym biustem, a ty głupi, pogoniłeś ją jak jakiegoś psa. Takie ciało... i nawet umysł miała. Świetna babeczka. Już myślałem, że będę świadkiem na waszym ślubie i będzie okazja do uczciwego popicia. A ty co? 40 - Może szkoda, że ty się z nią nie ożeniłeś? - Ona nie na mnie, tylko na ciebie leciała, zapomniałeś? Zresztą wiesz, jaki mam stosunek do węzłów małżeńskich. Są to węzły, a więc z samej definicji krępują człowiekowi ruchy. Piotr zamknął oczy i nie wykazywał ochoty na kontynuowanie tej rozmowy. Nie chciał słyszeć mądrych uwag przyjaciela. Chciał, aby teraz zostawiono go w spokoju. Świętym spokoju. Rysiek trochę obrażony popijał w milczeniu piwo. Spojrzał jeszcze raz na Piotra, który spał albo udawał, że śpi. Chyba sobie nie pogadają, westchnął, otworzył przewodnik o Egipcie i zaczął czytać. Na lotnisku w Sharm el Sheikh panował tłok i zamieszanie. Małgorzata kurczowo trzymała Adasia za rękę, aby się nie zgubili. Najpierw ustawili się w długiej kolejce po wizy, wzdłuż której chodził jakiś Arab i krzyczał, że jak ktoś chce tylko do Sharm el Sheikh, to wiza niepotrzebna, inni mieli przygotować po 15 dolarów. Małgorzata podświadomie rozglądała się za wysoką postacią Piotra i bardziej krępą Ryśka, ale odetchnęła z ulgą, bo nigdzie ich nie widziała. Przez chwilę łudziła się, że może to całe ich spotkanie w samolocie było wymys łem jej chorej wyobraźni, początkiem paranoi albo jakiejś innej choroby psychicznej. Śniady, przystojny Arab wkleił im naklejki z wizami i obdarował szerokim uśmiechem „Welcome to Egipt". Skierowali się do hali bagażowej i stanęli przy ruchomym pasie, na który już wyrzucano walizki z samolotu z Warszawy. Małgorzata rozpoznawała twarze niektórych pasażerów: starszych państwa z dziewczynką, na oko w wieku Adasia, zapewne ich wnuczką, chudą dziewczynę, która myła ręce w toalecie na Okęciu, chłopaka, który niewątpliwie jej towarzyszył, 41 bo nie mógł wprost odkleić rąk od jej ciała, jakby się obawiał, że jeśli to zrobi, to ją zgubi. Ale Piotra ani Ryśka nigdzie nie było. Adaś pierwszy zobaczył wyjeżdżającą na taśmie ich walizkę i rzucił się, aby ją zdjąć. - Mama, ja wezmę, ja wezmę! - Adasiu, poczekaj, to dla ciebie za ciężkie - próbowała go odwieść od tego pomysłu. Ale jeśli ktoś myśli, że 8-latkowi można coś łatwo wybić z głowy, jest w dużym błędzie. Adaś chwycił za rączkę i usiłować ściągnąć walizkę na ziemię. Niestety, była za ciężka. Szarpał się z nią, gdy tymczasem pas bezlitośnie przesuwał się dalej, co jeszcze bardziej utrudniało cały manewr. Ale chłopiec wcale nie miał zamiaru się poddać i z wyrazem zaciekłości malującym się na twarzy ciągnął dalej. Najwidoczniej wziął sobie do serca słowa ojca, że ma być mężczyzną. Małgorzata z przerażeniem w oczach patrzyła, jak ich walizka zaczyna blokować inne bagaże, które napierają na nią, utrudniając jej ściągnięcie i tworząc potencjalnie niebezpieczną sytuację. W tym momencie ktoś przedostał się do taśmy, silnymi rękami złapał za walizkę i pomógł chłopcu postawić ją na ziemi. To był Piotr. - Dziękuję bardzo - powiedziała speszona, uświadamiając sobie jednocześnie, że ich spotkanie w samolocie nie było, niestety, przewidzeniem. - Macie jeszcze jakieś bagaże? - zapytał Piotr, zupełnie jakby mu sprawiało przyjemność zdejmowanie ciężkich tobołów. - Tak, mamy jeszcze torbę, ale jesteśmy w stanie sami sobie poradzić. Jest mniejsza i lżejsza. Dziękuję bardzo - pośpiesznie powiedziała Małgorzata, nerwowym gestem za-czesując włosy za ucho. Iwidząc, że Piotr wcale nie ma 42

zamiaru odejść, dodała - Naprawdę! Poradzimy sobie! Dziękuję. Piotr zdawał się jednak wcale nie dostrzegać w jej głosie, że już jest niepotrzebny i nie wykazywał ochoty do opuszczenia ich towarzystwa, a wręcz przeciwnie. Zwrócił się do Adasia, - Przepraszam, że ci przeszkodziłem, ale wiesz, ta walizka wyglądała na ciężką. Pewnie twoja mama wzięła za dużo sukienek - zrobił przy tym oko do Adasia, który wbił w niego swój ciekawski wzrok. Zaraz na horyzoncie pojawił się Rysiek. Przywitał się z Małgorzatą i od razu zaczął prawić jej komplementy na temat świetnego wyglądu, a potem po męsku uścisnął rękę Adasia. W stosunku do kobiet zawsze był nienagannie szarmancki i tym szybko zdobywał ich sympatię. Małgorzata ucieszyła się, że pod tym względem przez te lata wcale się nie zmienił. Rysiek był również szczery i bezpo średni aż do granic przyzwoitości, nie lubił niejasnych sytuacji i od razu przystąpił do wypytywania Małgorzaty o jej obecne życie, o Adasia, o pracę, o biuro podróży, za pośrednictwem którego załatwiła ten wyjazd i tylko ostre wtrącenie się Piotra powstrzymało go od zadania wścibskiego i mało eleganckiego pytania dotyczącego ceny, jaką zapłaciła za te wymarzone wakacje nad Morzem Czerwonym. Panowie dowiedzieli się, że mąż Małgorzaty nie mógł przyjechać, bo zatrzymały go ważne sprawy w pracy, na co z grzeczności współczująco pokiwali głowami. Rysiek w rewanżu wyjaśnił, że on i Piotr też przyjechali tu sami, bez żadnych koleżanek ani żon, by łych ani przyszłych, że zamierzają nurkować, opalać się i nic nie robić. Okazało się, że wszyscy załatwili wyjazd przez to samo biuro podróży, tylko Małgorzata zrobiła 43 rezerwację dużo wcześniej, a oni zdecydowali się niecałe dwa tygodnie temu. Wiadomość, że będą mieszkać w tym samym hotelu bardziej zmroziła Małgorzatę niż ucieszyła, ale starała się nie dać po sobie poznać niezadowolenia. Nie była zupełnie przygotowana na spędzenie tygodnia wakacji w bliskiej obecności Piotra i Ryśka. A to miały być bezstresowe wakacje! Będzie musiała główkować, jak ich dyskretnie unikać. Co za potworny zbieg okoliczności! - Rysiek, jest twoja torba podróżna - krzyknął Piotr, widząc zbliżający się ku nim skórzany tobołek, zadowolony, że może odwrócić uwagę przyjaciela i zakończyć przepytywanie Małgorzaty, które go trochę drażniło. - Itwoja też. No, to będziesz musiał nurkować, już się nie wywiniesz, sprzęt przyjechał — odciął się Rysiek, widząc zbliżającą się wielką torbę swojego towarzysza podróży. - Ależ nabrałeś garniturów! To na dancingi, rozumiem. Teraz wiem, że na podryw przyjechałeś, a nurkowanie to tylko taka zmyła - powiedział Piotr, pomagając zdjąć bagaż z taśmy. Małgorzata pomyślała, że nadal zachowywali się w stosunku do siebie tak samo jak kiedyś, zupełnie jakby czas się zatrzymał na poziomie szkoły średniej, a oni nie przestali nosić krótkich spodni i pepegów. Wydawało się, że również nie opuściła ich gotowość do płatania najgłupszych figli, oby tylko było śmiesznie. Zupełnie jakby dorosłość i powaga wieku ich nie dotyczyła. Wiedziała, że w hotelu będą się oglądać za każdym damskim tyłkiem, który porusza się na tyle zgrabnie, aby wzbudzić w nich pożądanie i który, rzecz jasna, nie będzie miał ochrony w postaci ojca, męża czy narzeczonego. Ba, nawet nie będą się z tym kryli. Zdaje się, że pod tym względem również się nie zmienili. Była 44 więc nadzieja, że zostawią ją w spokoju i zajmą się kimś innym. Tymczasem niespodziewanie dla Małgorzaty obaj panowie okazali się również bardzo przydatni. Znaleźli przedstawiciela biura turystycznego i autobus, który miał ich zawieźć do hotelu, ochronili Małgorzatę i Adasia przed tłumem nachalnych Arabów oferujących swoje usługi i pomogli zataszczyć walizkę i torbę do autokaru. W międzyczasie docinali sobie, żartując ze swoich owłosionych nóg i napiętych muskułów, które miały być podziwiane przez piękne panie, a w chwili obecnej przez Małgorzatę. Ta nawet nie zauważyła, kiedy stała się zrelaksowana i rozbawiona. Rysiek brylował a Piotr, jak zwykle w jego cieniu, starał się mu dorównać w ciętości języka i dowcipu. Małgorzata pomyślała, że może jednak nie będzie tak źle, jak się obawiała na początku. Jakoś przeżyje ten tydzień. Wydawało jej się, że Piotr czujnie się jej przygląda, ale złożyła to na karb zwykłej ciekawości po długim okresie niewidzenia się. Pomyślała, że na pewno dopatrzył się już tych kilku dodatkowych kilogramów tłuszczu na biodrach, zmarszczek na twarzy, przerzedzonych włosów i cellulitisu, który pewnie prześwituje przez lniane spodnie. Czy faceci naprawdę muszą to widzieć? Wolałaby chyba, aby tak się jej nie przyglądał. Zresztą na pewno zaraz poderwie w hotelu jakąś młodą piękność, a ona będzie to obserwować z zupełną obojętnością, budując z Adasiem zamki z piasku na plaży i rozmawiając o zawiłościach duszy komiksowych bohaterów, Batmana czy Supermana. Albo uczyć się dziwacznych imion Pokemonów. Bo bez tego nie da się przeżyć szczęśliwych wakacji z ośmioletnim synem. Niestety, tatusiowie, chociaż zazwyczaj chełpią się tym, że mają szersze zainteresowania od swoich żon, opornie przyswajają 4 5 wiedzę o tych japońskich cudakach albo innych latających facetach. Dojechali autobusem do hotelu, który okazał się jednym z dzieł architektury zaprojektowanych tak, aby zachwycać i oszałamiać oraz dawać zwykłemu europejskiemu turyście poczucie, że jest kimś specjalnym i bardzo bogatym. Hotelowe lobby wyłożone lśniącym marmurem, z wielkimi skórzanymi fotelami było tak wytworne, że przypominało salę balową. Wszyscy otrzymali klucze do swoich pokojów i zimne napoje na przywitanie, które dodatkowo spotęgowały dobre pierwsze wrażenie. Małgorzata dostała dosyć duży, ale przytulny pokój na parterze, z wyjściem prosto na basen. Łóżka nakryte były pomarańczowożółtą kapą, która świetnie pasowała do beżowych kafli podłogowych i połyskiwała w złocistych promieniach chylącego się już ku zachodowi słońca. W okno zaglądały palmy i juki przez które prześwitywała niebieska toń basenu. Nie było to co prawda morze, ale ta lokalizacja miała swoje dobre strony. Będzie mogła obserwować Adasia kąpiącego się w basenie, siedząc na tarasie pokoju i czytając książkę. Łazienka lśniła czystością, na nieskazitelnie białej umywalce stał pleciony koszyczek z zestawem wszystkich kosmetyków do mycia i pielęgnacji ciała. Na ścianie wisiało ogromne lustro, w którym można się było w całości przejrzeć. Kabina natryskowa była nowoczesna, wyposażona w bicze wodne, a ręczniki wydawały się takie miękkie i pachnące czystością, że szkoda je było brudzić. Małgorzatę ogarnęła euforia towarzysząca od zawsze kobietom,

kiedy widzą rzeczy piękne i luksusowe. Iteraz ona miała tu przez tydzień mieszkać! Czyż to nie było cudowne!? Ach! Pal diabli Pawła, Piotra i innych facetów. Nie będzie się nimi wcale przejmować! Postawiła 46 walizkę i torbę i rzuciła się na łóżko. Spędzi tu cudowny tydzień. Postanowione! - Adasiu, zobacz jakie miękkie łóżko! Chłopiec zaraz znalazł się obok niej i zaczął ochoczo podskakiwać. — Mamo, ale świetnie, spróbuj tak. Jak fajowsko! Małgorzata leżąc na plecach, zrobiła mostek i starała się odbić pupą od łóżka. Udało się. Adaś co trochę pokrzykiwał, że fajnie, dając w ten sposób wyraz swojemu zachwytowi nad hotelem. Ale już w chwilę potem zaczął spychać mamę, twierdząc, że to jego łóżko i zaczęli się kotłować, zupełnie jak to mieli w zwyczaju w niedzielę rano, kiedy chłopiec przychodził do sypialni rodziców. Pojedynek zakończył się zwycięstwem małego wojownika, z czego ten był bardzo dumny i śmiał się do rozpuku z mamy, która znalazła się na podłodze. Poradził jej, aby nauczyła się bić. Ponoć to się w życiu przydaje. Małgorzata wstała, odetchnęła z ulgą, że nie musi już się siłować, szybko rozpakowała walizki i ułożyła rzeczy w szafie. Potem zadzwoniła do mamy, że dojechali i mieszkają w doskonałym hotelu. Do Pawła zdecydowała się wysłać tylko sms. Nie miała w tej chwili ochoty na rozmowę. Może później. Szybko przebrała się w letnią sukienkę i poszli razem z Adasiem na zwiedzanie hotelu. Zobaczyli baseny, salę do ćwiczeń sportowych, korty tenisowe, mały sklepik i restaurację, aż w końcu dotarli nad morze. Tutejszej plaży daleko było do ciągnących się kilometrami piaszczystych wybrzeży Bałtyku, ale na szczęście przy brzegu było trochę piachu, z którego usunięto kamienie i gdzie można było się opalać na rozłożonych leżakach. Małgorzata zrobiła Adasiowi kilka zdjęć na de zachodzącego słońca, przypominających te z reklamówek biur 47 podróży. W takich chwilach po raz kolejny uświadamiała sobie, jak bardzo kocha syna i jakimi cudownymi tworami natury są dzieci. Kiedy wrócili do pokoju, sprawdziła, czy Paweł odpisał na jej sms, ale odpowiedzi nie było. Pewnie był zajęty i w ogóle nie zwrócił uwagi, że otrzymał nową wiadomość. Tylko czym mógł być był tak zajęty? — zapytała siebie w myślach. Rozdział 4 Okna pokoju Piotra i Ryśka wychodziły na basen i brodzik dla małych dzieci z wybetonowanym naokoło placem obstawionym białymi łóżkami i słomianymi parasolami. Rysiek chciał od razu zrobić awanturę w recepcji i zamienić pokój, bo podobno w voucherze było napisane „od strony morza", ale Piotr zdołał go powstrzymać. Pan doktor dalej marudził, że „nie będzie wydawał pieniędzy na słuchanie krzyku bachorów" i „gdyby lubił dzieci, wybrałby pediatrię". Piotr kategorycznie stwierdził, że „przesadza" i „stwarza problemy", kazał mu się wyluzować i sam zaczął rozpakowywać swoją walizkę i układać rzeczy w szafie. Nie znosił spięć z personelem hotelu. Rysiek posłał mu chmurne i podejrzliwe spojrzenie, wyszedł na balkon, zapalił papierosa i w końcu powiedział, że się zgadza, ale musi odespać tu dyżury i jeśli tylko hałas będzie mu przeszkadzał, to się przenoszą. Potem rzucił się na łóżko i stwierdził, że mała drzemka przed kolacją dobrze mu zrobi. Za chwilę już spał jak suseł. Piotr za przykładem kolegi również się położył, ale nie mógł zasnąć. Wstał, stanął koło okna i z braku innego zajęcia rozglądał się po terenie ośrodka. Z drugiej strony basenu zobaczył kobietę idącą z dzieckiem i rozpoznał Małgorzatę z synem. Wstrzymał oddech i rozsunął lekko firankę, aby lepiej widzieć. Lekki wietrzyk owiewał jej sukienkę, która seksownie przylgnęła do ciała, oblepiła uda i brzuch, uwidaczniając kształt nóg i biustu. Zauważył, że nadal miała szerokie biodra i duże piersi, ale teraz jeszcze z tą odrobiną apetycznego tłuszczyku, co czyniło ją bardziej 49 pociągającą i rozpaliło jego męską wyobraźnię. Pomyślał o tych cudownie miękkich kobiecych miejscach, które się pragnie dotykać i od których trudno oderwać ręce i... które jeszcze pamiętał. Dziewczyny, z którymi się spotykał, w większości były chude i „zjawiskowe", w typie wieszaków na ubrania. Na ich widok wszyscy jego koledzy ślinili się w bardziej lub mniej ostentacyjny sposób. Wiedział, że mu zazdroszczą, mamrocząc w zachwycie pod nosem: „ale maszyny". Iwcale się nie mylili. Tak, traktował je właśnie jak maszyny do uprawiania seksu. Sprawne, piękne, miłe i skuteczne. Ale zaczynał mieć ich dosyć. Przypominały lalki Barbie, myślały tylko o swoim wyglądzie, miały niedojrzałą psychikę anorektyczek i nie bardzo miał z nimi o czym rano rozmawiać. Lubił na nie patrzeć, podziwiać ich urodę, i... na tym koniec. Nie potrafił się w żadnej zakochać, odnaleźć w nich prawdziwej, ciepłej kobiety, której szukał. A teraz patrzył na Małgorzatę, i... niestety, wiedział, że dawne uczucie nie wygasło, niewidzialny żar nadal rozpala mu serce, powodując, że krew krąży w żyłach tę odrobinę szybciej, a serce mocniej bije. Westchnął. Czy ta choroba nigdy mu nie przejdzie? W tej chwili tak mocno pragnął wziąć Małgorzatę w ramiona, przyciągnąć mocno do siebie, zanurzyć twarz w jej włosach, przypomnieć sobie ich zapach i czuć pod palcami jej nagie ciało. I... no właśnie. Czy faceci naprawdę myślą cały czas o seksie? - zapytał w myślach samego siebie i uśmiechnął się. Czasami tak. Już w samolocie zaczął sobie przypominać te różne intymne detale, które wryły mu się w pamięć, jakby ta część mózgu była jakąś płytką miedzianą, z wyżartym przez kwas wzorem, nie do zmazania. Cholerny los. Dlaczego wtedy nie zdobył się nawet na 50

wyznanie, że ją kocha? Dlaczego się z nią nie ożenił? Dlaczego pozwolił jej odejść? Wyrzucał to sobie wiele razy. Ale przecież bardzo dobrze wiedział dlaczego. Znał odpowiedzi na te pytania. Mógł mieć tylko pretensje do losu i do siebie samego. Zatopił się we wspomnieniach. Pamiętał ten październikowy wieczór, kiedy pierwszy raz spojrzał na nią inaczej. Pracowała wtedy u niego w biurze jako asystentka. To był zupełnie normalny dzień, taki jak każdy inny, kiedy ścigał się z czasem i sprawami do za łatwienia. Po popołudniu miał umówione biznesowe spotkanie, na które jak zwykle się śpieszył, w ostatniej chwili przed wyjściem dał Małgorzacie do wysłania faks z ważną ofertą. Wrócił około 18:30, myśląc, że już nikogo nie będzie w biurze i bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył ją siedzącą w sekretariacie. Był w kiepskim humorze, bo dostał mandat za parkowanie, a dodatkowo Jola, dziewczyna, z którą się wtedy spotykał, zadzwoniła, że coś jej wypadło i odwołała ich randkę. Zapowiadał się więc samotny wieczór i kolacja, którą będzie musiał sobie sam zrobić i zjeść w towarzystwie głosu spikerki z telewizyjnej „Panoramy". Mało radosna perspektywa. Dobrze, że chociaż w telewizji był mecz. No właśnie, wyobrażał sobie, że razem z Jolą zjedzą pizzę przytuleni na kanapie, obejrzą mecz, a potem... będzie miły seks, po którym dobrze się śpi. Był wkurzony. W dodatku wymówka Joli wcale nie była przekonywająca i podejrzewał, że go oszukuje albo przynajmniej nie mówi całej prawdy. A może zaczynała mieć go dosyć? Właściwie nie zależało mu na niej, wiedział, że i tak będzie musiał kiedyś skończyć tę znajomość, ale dzisiaj dziwnie nastawił się na ten wieczór. Cały dzień padało i ta jesienna plucha za oknem sprawiła, że chciał się do kogoś przytulić, poczuć ciepło drugiego 51 człowieka i nie być samemu. A może jego męska duma została urażona, bo to on zawsze rzucał, a nigdy nie był rzucany? To on dyktował warunki, a nie podporządkowywał się. Spojrzał na Małgorzatę. - Co ty tu robisz o tej godzinie?! Powinnaś już dawno pójść do domu! - zwrócił się do niej ostrym głosem, jakby to ona była winna, że będzie miał nieudany wieczór. Dziewczyna skuliła się jak zbesztany mały psiak. - Przepraszam, ale nie mogłam wysłać tego faksu, który pan mi dał. Próbowałam wielokrotnie, ale nie przechodził. Chciałam panu o tym powiedzieć - usłyszał cienki, usprawiedliwiający się głosik. Rzucił okiem na kartki papieru. Obiecał, że tę ofertę prześle dziś po popołudniu. Zaklął w duchu i poczuł, jak jego irytacja zmienia się we wściekłość. - J a k to nie wysłałaś!? - krzyknął. - Przecież powiedzia łem ci, że to jest bardzo ważna oferta i trzeba ją wysłać dzisiaj do szesnastej! Obiecałem komuś! Nie można ci nic powierzyć?! A już mi się wydawało, że jesteś osobą, na której można polegać! - Bardzo przepraszam, naprawdę chciałam. Zorientowałam się, że to ważne i dlatego czekałam na pana... — odpowiedziała potulnie, spuszczając oczy i usiłując się bronić, ale strach przed szefem ściskał jej gardło. Wziął plik papierów z jej ręki i porównał podany numer faksu z tym na wizytówce, którą wyjął z swojej teczki, cyfra po cyfrze. Jego trójka, niechlujnie nabazgrana na kartce, którą dał Małgorzacie, wyglądem przypominała dziewiątkę, nawet teraz sam się pomylił. Znów szpetnie zaklął, tym razem już nie w duchu, ale na głos. Nie lubił takich sytuacji. Że też w szkole nie nauczyli go pisać wyraźnie. Wiązał z tą 52 ofertą pewne nadzieje, to mógł być dobry klient i długoterminowy. Musi złapać ten kontrakt. Liczył na niego. A tu na samym początku taka wpadka. — Nie przyszło ci do głowy, że numer może być zły? Chyba nie jesteś na tyle głupia, żeby się nie domyślić! — Właśnie... to mi przyszło do głowy, proszę pana. — Ico? Próbowałaś gdzieś sprawdzić?! — Próbowałam, ale nikt w biurze nie znał tej firmy. Najpierw myślałam, że może to tylko brak połączenia z powodu przeciążenia linii, bo było cały czas zajęte. Ale potem się zorientowałam, że to zły numer. Próbowałam w biurze numerów, ale nie ma tu adresu tej firmy i nic nie znaleźli. A pan nie odbierał komórki. Próbowałam kilka razy... Piotr słuchał tego wyjaśnienia przekazywanego mu przez Małgorzatę coraz bardziej załamującym się głosem i udawał, że nie zauważa, jak jej oczy robią się wilgotne, a głos więźnie w gardle. Łez u swoich pracownic zwyczajnie nie znosił. W duchu jednak wiedział, że za ostro potraktował tę panienkę - asystentkę. Młode dziewczyny są dzisiaj nadwrażliwe, pomyślał. Usprawiedliwił się w myślach, że jest zirytowany i ma do tego prawo. Nie lubił nie dotrzymywać danego słowa szczególnie, w interesach. Zauważył, że Małgorzata schyliła głowę i wielkie jak groch łzy pociekły jej po policzkach. Ach te nerwy, pomyślał. Czasami na krótką chwilę tracił kontrolę i wybuchał gniewem na kogoś zupełnie niewinnego. Taki parszywy miał charakter, ale czy ona musi od razu płakać? Biedna, musiała się zdenerwować. Chcąc ratować niezręczną sytuację, postanowił zachować się po dżentelmeńsku i zaczął szukać chusteczki w kieszeniach spodni, ale, niestety, nic takiego nie znalazł.

— Masz jakąś chustkę? — zapytał szorstko, dając do zrozumienia, że łzy raczej go irytują niż wzruszają.

53 — Tak, mam, dziękuję - zachlipała, po czym wyjęła z torebki paczkę chusteczek higienicznych i wytarła nos. Tymczasem Piotr poprawił numer faksu i podał jej plik papierów. — No już dobrze. Spróbuj teraz - głos mu złagodniał. Małgorzata pochyliła się nad maszyną, włożyła kartki do podajnika i posłusznie wystukała nowy numer. Za chwilę oboje usłyszeli ćwierkający głos faksu i szmer przesuwanych arkuszy papieru. Piotr stał obok i obserwował, jak zbiera wysłane kartki i wyrównuje ich brzegi na blacie biurka. Pod jej obcisłą bluzką odznaczały się ramiączka staniczka i mimowolnie jego wzrok powędrował do dekoltu i zarysu biustu i tu się zatrzymał. Wtedy pomyślał pierwszy raz, że Małgorzata musi mieć bardzo kształtne, jędrne piersi. Brakowało jej figury modelki i pewności siebie, ale nadrabiała to wdziękiem i młodością. Ten jej ciepły, serdeczny uśmiech i wielkie oczy, w których można się było przejrzeć. Powinien był wiedzieć, że osoby o takich oczach są nadwrażliwe. Mają to wypisane na twarzy, czy tego nie widział? Zebrał złączone spinaczem kartki przefaksowanej oferty, wszedł do swojego gabinetu, rzucił teczkę na fotel, oparł się o biurko i zaczął przeglądać równo ułożone koperty z popołudniowej poczty. Małgorzata pracowała u niego już dwa albo nawet trzy miesiące, sam przyjmował ją do pracy, ale wtedy starał się ocenić jej przydatność, efektywność, pracowitość. Od razu mu się spodobała, była sympatyczna i nie miała zbyt wygórowanych wymagań finansowych. Pomyślał, że pewnie popracuje u niego rok, wyjdzie za mąż, urodzi dziecko i znów będzie musiał poszukać kogoś nowego. Ale przypadła mu do gustu na tyle, że odwołał wszystkie inne 54 przesłuchania zaplanowane na ten dzień i od razu ją zatrudnił. Już wtedy zauważył, że ma wiele wdzięku i pomyślał, że przyjemnie będzie oglądać jej uśmiech każdego poranka. Ona zgodziła się bez wahania i miała tyle radości na twarzy, że poczuł się jak człowiek, który spełnił tego dnia dobry uczynek. Na pewno się z nią dogada. Wychowa ją i będzie dobrze, pomyślał. Chciał zapytać, czy ma chłopaka, ale nie odważył się. To nie była jego sprawa. Nie interesował się bliżej swoimi pracownikami, zawsze starał się trzymać dystans między sobą a podwładnymi i nigdy się nie spoufalał. Od czasu do czasu chodził na piwo z jakimś informatykiem, żeby obgadać jakieś sprawy techniczne, ale na swój temat wylewny nie był. Mając mocno zagmatwane życie osobiste, niechętnie mówił o sobie, nie wyjawiał szczegółów ze swojego życiorysu i nie oczekiwał tego od innych. Wyznawał zasadę, że im mniej o nim wiedzą, tym lepiej. Przejrzał pobieżnie listy, na niektórych zrobił jakieś adnotacje, inne powyrzucał od razu do kosza, przedzierając i mnąc w rękach. Sprawdził, czy nie ma nowych wiadomości na sekretarce telefonicznej, ale nic ważnego nie było. Wtedy usłyszał delikatne pukanie do swoich drzwi. - Proszę! Małgorzata wsadziła głowę do pokoju i zapytała trochę jeszcze drżącym głosem — Czy mogę już iść? Wyglądała trochę jak zastraszone dziecko, które zrobiło coś złego i teraz jest nadzwyczaj spokojne i grzeczne. Do Piotra dotarło, że nawet jej nie przeprosił za swoje zachowanie, a przecież tak naprawdę to nie Małgorzata była winna, wręcz przeciwnie, należała jej się jakaś nagroda. Mógłby jej powiedzieć chociaż jakieś dobre słowo. 55 - Tak, oczywiście, już możesz iść. Chciałem cię przeprosić. To w końcu nie twoja wina, że mnie w szkole nie nauczyli pisać - uśmiechnął się przepraszająco. Małgorzata odzyskała chyba trochę straconej pewności siebie i animuszu, bo odważyła się na wymówkę. - Faktycznie mógłby pan pisać wyraźniej. Mam często trudności z odczytaniem pana, a tak w ogóle, nie wiem, dlaczego pan na mnie nakrzyczał. - J e s z c z e raz przepraszam, Małgosiu - Piotr zawahał się - nie powinienem był podnosić głosu. Czasami nerwy człowieka ponoszą. Ale pewnie się śpieszysz do domu, leć już. Usłyszał jak Małgorzata zdjęła z wieszaka płaszcz i zaczęła się ubierać. Za oknem było już szaro, mżyło, jak w typowy październikowy wieczór, wiatr z deszczem pospołu lekko bębnił o szyby. Zobaczył przez okno grupkę ludzi, którzy z parasolami w rękach, opatuleni w swoje kurtki, wyczekiwali na przystanku autobusu. Latarnie słabo oświetlały ulicę, nie zapraszając bynajmniej do wyjścia z domu. Pewnie Małgorzata zaraz dołączy do tych zmarzlaków, pomyślał. Miał zamiar zostać jeszcze trochę w biurze i popracować, ale pomyślał, że może najpierw powinien wyskoczyć i coś zjeść. Wtedy przyszła mu do głowy szalona myśl, że mógłby zaprosić Małgorzatę na kolację. Niewiele się zastanawiając, pod wpływem impulsu, poderwał się z krzesła, otworzył drzwi i poczuł ulgę widząc, że jeszcze nie wyszła. - A może... - zaczął pocierać ręką czoło, co robił zawsze, gdy był trochę zakłopotany i po krótkiej przerwie kontynuował — a może zjadłabyś ze mną kolację? Pewnie umierasz z głodu.

56 Małgorzata powoli odwróciła się w jego stronę i spojrzała zupełnie zaskoczona, chłonąc słowa swojego szefa, których znaczenie jeszcze do niej w pełni nie dotarło. - Zaprasza mnie pan... na kolację? Nie bardzo wiedziała, czy tę propozycję ma traktować jak polecenie służbowe, zaproszenie na randkę czy może jeszcze coś innego. Stała nieruchomo, starając się opanować oszołomienie i zastanawiała się nad odpowiedzią. Jej szef nagle z „bestii" przemienił się w „piękną", w dodatku miłą i łagodną, zupełnie jak w tym filmie dla dzieci. Piotr wykorzystał moment jej wahania i szybko przejął kontrolę nad całą sytuacją. - Poczekaj, już się ubieram, pójdziemy do „Bramy", tu blisko, to taka fajna knajpka, a potem odwiozę cię do domu. Straszna plucha na dworze. Psa by nie wygonił. - A l e . . . - Nic się nie martw, odwiozę cię do domu. Przecież musisz umierać z głodu, nie mogę do tego dopuścić — uśmiechnął się swoim wydrenowanym, uwodzicielskim spojrzeniem, czego właściwie nie planował. - Dobrze - bąknęła nieporadnie, a potem, aby pokazać, że zostały jej resztki niezależności, i że nie podporządkowuje się tak po prostu poleceniom szefa, dodała — chętnie coś zjem. Usiedli przy stoliku, zamówili makaron penne z boczkiem, szpinakiem i parmezanem. Piotr chcąc zagaić rozmowę, zaczął wypytywać ją o studia. Małgorzata obroniła niedawno pracę magisterską z marketingu i z fascynacją w głosie opowiadała o różnych sposobach sprzedaży. Najwyraźniej chciała wykorzystać sytuację, pochwalić się zdobytą wiedzą i zaimponować mu. Potem stwierdziła, że interesuje się również psychologią, w sposób bardzo naturalny 57 przeszła do tematów związanych z kuchnią i jedzeniem, a następnie wróciła do marketingu. Piotr pomyślał, że była typową dziewczyną. Prawie każdą, którą znał, interesowała psychologia i zdrowa żywność. Co było zresztą bardzo logiczne i spełniało dwa ważne zadania w życiu płci pięknej: pierwsze miało pomóc znaleźć sposób na złapanie męża, drugie miało odpowiedzieć na pytanie, jak schudnąć, żeby nie musieć przestać jeść, bo przecież kobiety uwielbiają jedzenie i nie są w stanie odmawiać sobie smakołyków. Do tej pory nie poznał ani jednej, która zrezygnowałaby ze zjedzenia postawionego przed nią tiramisu lub zostawiła z niego chociaż odrobinę. Wcale nie uważał, że kobiety były tak skomplikowane, jak im samym się zdawało. - Tak naprawdę najbardziej fascynuje mnie sposób dzia łania psychiki ludzkiej - Małgorzata kontynuowała swój wykład. - Dlaczego wybieramy ten towar, a nie inny i tak często zaskakujemy samych siebie. Piotr przysłuchiwał się z uwagą wywodom Małgorzaty i w pewnym momencie pomyślał, że nie pamięta, kiedy ostatni raz wprawił siebie w stan podobnego zdumienia. Pierwszy raz od dłuższego czasu jadł kolację z dziewczyną i wiedział, że jego celem nie jest pójście z nią do łóżka. Chociaż na to miał właśnie coraz większą ochotę i z trudem odrywał wzrok od kusząco wystających, podnoszących się przy każdym wdechu piersi Małgorzaty. Zazwyczaj, jeśli zapraszał dziewczyny na kolację, robił to właśnie w tym jednym jedynym, oczywistym dla wszystkich facetów na ziemi celu. Ponieważ był przystojny, miał ułatwione zadanie, często czuł, że właściwie nic nie musi robić, żeby dostać to, co chce. Dziewczyny same pchały mu się w ramiona. Teraz jednak wiedział, że musi odgrywać rolę ojca, opiekuna, 58 szefa. Miał żelazną zasadę, że nie zadaje się ze swoimi pracownikami i bezwzględnie jej przestrzegał. Nie uganiał się za dziewczynami z biura, nie zabierał ich do restauracji, nie sypiał z nimi, a nawet ich nie podrywał. Czasami chodził z informatykami z firmy na piwo, ale nigdy się z nimi nie spoufalał. Byli to jego koledzy z pracy i tyle. Na Boże Narodzenie stawiał wszystkim pracownikom kolację „integracyjną", ale tylko dlatego, że wszystkie inne firmy to robiły. Ulegał światowym trendom, traktując to jako opłacalną inwestycję. Teraz siedział, słuchał entuzjastycznego świergotu Małgorzaty i zastanawiał się, co tu właściwie robi. Patrzył na nią i dostrzegał coraz więcej rzeczy: że ma równe białe zęby, piegi rozsypane na policzkach, śmiesznie zadarty nos, że włosy jej falują i skręcają się na końcach w małe loczki i zastanawiał się, czy to naturalnie czy też zrobiła trwałą. Zauważył, że nie ma specjalnie dużo makijażu na twarzy i z pewnością nie używa tuszu do rzęs, który na pewno by się rozmazał, kiedy płakała. Kiedy przyszedł kelner, bez pytania zamówił jej lampkę czerwonego wina, a dla siebie wziął tylko colę. Chciał zobaczyć czy różowieją jej policzki i poprawia się nastrój po kieliszku alkoholu. Miała niewinną, młodą twarz, ale nie wierzył, że w dzisiejszym świecie można być niewinnym w wieku dwudziestu paru lat. Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak była bardzo pociągająca. Pewnie niedługo uszczęśliwi jakiegoś faceta, a mnie zaprosi na swój ślub - pomyślał. W końcu jestem jej szefem i zaproszenie będzie mu się należeć. Po kolacji odwiózł ją przepisowo do domu, pod samą klatkę. Zapamiętał, gdzie mieszkała i... dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że przegapił mecz w telewizji. 59 Rysiek przewrócił się na łóżku, odrywając Piotra od tych miłych wspomnień. Sprężyny zajęczały pod ciężarem jego cielska. Doktor podniósł się i złożył głowę na podpartej na łokciu dłoni. Piotr nadal stał w zamyśleniu i patrzył przez okno. - Co tam widać? — zapytał Rysiek.

- Basen. - To na basen tak się patrzysz? - Na basen - potwierdził matowym głosem Piotr. - A dziewczyny jakieś są? - Była jedna, ale sobie poszła. - E, to nie wstaję. Gdy znów przyjdzie, to mnie obudź. Rysiek przewrócił się na drugi bok i za chwilę Piotr usłyszał lekkie poświstywanie jego równego oddechu. Sam usiadł w fotelu, wyjął gazetę i zaczął czytać. Nie trwało to jednak długo. Najwyraźniej Ryśkowi znudziło się spanie, bo wstał i zaczął chodzić wielkimi krokami po pokoju. Chyba coś go gryzło, bo jakoś nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wyszedł na balkon, potem wrócił, zamknął za sobą drzwi i zaczął sprawdzać, jak działa klimatyzacja. Potem znów pojawił się na balkonie i wtedy zobaczył Małgorzatę wracającą z Adasiem z plaży. Stał i patrzył przez dłuższą chwilę. - Widzę kogoś — w końcu powiedział. - Kogo? - Małgorzatę z synem. Piotr gwałtownie poderwał się z fotela i wyjrzał przez otwarte drzwi, ale zobaczył już tylko znikające za murem budynku sylwetki kobiety i dziecka. - Piotrze - Rysiek odwrócił się do niego i zaczął szukać w kieszeni papierosa - nie masz chyba zamiaru spędzić tego tygodnia, wyglądając przez okno? Nie po to tu przyjecha-60 liśmy. Widok na morze lepiej by ci zrobił, mówiłem od początku. Nieźle mnie wykołowałeś z tym pokojem. Aha, i pamiętaj, ona ma męża. Chyba nie chcesz od niego oberwać - westchnął. - Chłopie... przyjechaliśmy na podryw, ale nie mężatek. Zmiłuj się... przestań sobie zaprzątać nią głowę. Jutro mamy spotkanie z rezydentem, a może okaże się to rezydentka - podkreślił filuternie - i rozejrzymy się. Daj spokój tej dziewczynie. Wiesz, że nie jestem aniołem, nawet na takiego nie wyglądam, ale wolę te twoje laleczki z długimi nogami, które nie robią sobie specjalnych nadziei na dalsze życie z tobą. Bo miłość, chłopie, to zawracanie głowy dobre dla Mickiewicza, ale nie dla nas. Znowu zrobił parę zamaszystych kroków po pokoju. Był wyraźnie zdenerwowany. - Że też ona musiała tu przyjechać! Właśnie ona! Co za pieprzony zbieg okoliczności! Popsuje nam całe wakacje! - wrzasnął. Piotr spojrzał na przyjaciela, lekko zdziwiony tą nagłą eksplozją emocji. - Nie martw się. Przecież wiem, że to już przeszłość i nie ma co oglądać się za siebie - starał się uspokoić Ryśka: - Chodź do baru, mam ochotę się napić i nakłaść ci do głowy rozsądnych rad. Tego tylko brakowało, żebym cię znów leczył z jakiejś nieszczęśliwej miłości. No i widziałeś ją. Za chwilę stanie się jakaś rozdętą i zrzędzącą babą. Ciesz się, że stało się tak, jak się stało. - Przestań! - Piotr mu ostro przerwał. - Piotrze, ja ci chcę tylko otworzyć oczy! Przecież widzę, jak się na nią gapisz. Iwiesz, jakie masz wtedy oczy? Maślane! Znam cię. Odpuść sobie. A już myślałem..., już myślałem, że ci ta choroba przeszła. 61 Piotr mocno zacisnął usta i nic na to nie odpowiedział. Poczuł jak palce dłoni zwierają się w pięść. Nie wiedział, dlaczego miał ochotę dołożyć Ryśkowi. Po chwili się opanował i przystał na propozycję przyjaciela. - Chodźmy lepiej do tego baru - syknął. - No to chodźmy. - No i nurkowanie trzeba załatwić - zmienił temat. - Ano, trzeba. Za chwilę siedzieli na wysokich stołkach barowych, opierając łokcie o mosiężny wypolerowany reling wokół solidnie wyglądającego kontuaru. Wybór trunków był osza łamiający. Równo ustawione butelki z kolorowymi, znanymi na całym świecie, etykietkami zmuszały do zastanowienia się przed złożeniem

zamówienia. Dwóch barmanów ubranych w białe koszule i czerwone kamizelki zgrabnie uwijało się, przygotowując egzotycznie koktajle, takie „z parasolkami", o bardzo wyszukanych nazwach. Ludzi nie było dużo, chyba trafili na tę chwilę, kiedy ci, którzy tu przychodzą po dniu spędzonym na plaży, już poszli do pokoi, a ci którzy pojawiali się przed kolacją, jeszcze nie nadeszli. Rysiek zamówił piwo, Piotr whisky. - Whisky, no co ty, Jamesa Bonda odgrywasz? - Rysiek skomentował wybór przyjaciela. - On pił martini, Rysiek, nie strzelaj gaf - upomniał go Piotr. Ale Rysiek nie przejął się wcale pomyłką i kontynuował. - Tak, pamiętam „shaken, not stirred" - „wstrząśnięte, nie mieszane". Po polsku to jakoś głupio brzmi. Dzisiaj pije się piwko albo campari z sokiem pomarańczowym. Piwko ma mniej procentów i mniej kosztuje. To się dzisiaj w świecie pije! — i podniósł do ust pełny kufel. 62 Piotr siedział w milczeniu. Niekiedy Rysiek irytował go swoimi pseudosentencjami. Podczas każdego wyjazdu zachowywał się podobnie, ale teraz bardziej go to drażniło. Sam nie uważał się za bywalca, ale wiedział, że jego przyjaciel maskuje kompleksy niższości i prowincjonalności tym zbyt pewnym siebie zachowaniem i rzekomą znaczną wiedzą o świecie. Rysiek miał tendencję do krytykowania najmniejszych niedociągnięć hotelu, wykłócał się z obsługą o każdy drobiazg i był przesadnie wymagający, czego Piotr po prostu nie znosił. Tłumaczył sobie, że może jest to sposób Ryśka na radzenie sobie z otaczającą rzeczywistością, która po latach życia w komunistycznej szarówce onieśmielała go i w której nie czuł się zupełnie swobodnie... Ale co miał robić? Rysiek był jego najbliższym przyjacielem, bratem, którego nigdy nie miał i któremu wybacza się drobne niedociągnięcia osobowościowe. Rysiek faktycznie postanowił po raz kolejny wcielić w rolę starszego i mądrzejszego brata Piotra. - Piotrze, daj sobie spokój z tą Małgorzatą. To miło, że tu jest, ale przecież to zwykły zbieg okoliczności. Ipamiętasz, jak się rozstaliście... Omal nie wpadłeś w alkoholizm. Musisz o niej zapomnieć. - Ale może ja wcale nie chcę o niej zapomnieć? - wycedził przez zęby Piotr. Rysiek pociągnął spory łyk piwa, spojrzał znacząco na przyjaciela i opuścił głowę. Wiedział już, że jego rady nie przyniosą efektów. Na pewne schorzenia nie ma lekarstwa, pomyślał jak prawdziwy doktor i zmienił temat. - Lepiej poderwijmy kobietki, które tam siedzą - wskazał głową na dwie dziewczyny przy barze, ubrane w bawełniane podkoszulki i krótkie szorty, z których wystawały opalone na złoty brąz długie i zgrabne nogi.

63 Po chwili śmiało do nich podszedł i zaproponował drinka. Niestety, odmówiły, zgodziły się jednak usiąść przy jednym stoliku i ku radości Ryśka, który chciał poćwiczyć swój angielski, chętnie wdały się w rozmowę. Jedna z nich, z burzą ciemnych kręconych włosów, była Włoszką, studentką filozofii i języków obcych. Wzięła urlop dziekański, czyli z angielska „gap year", i była właśnie w trakcie objazdowych wakacji po świecie. Ponieważ potrzebowała trochę pieniędzy, aby „przeżyć" ten cudowny rok, zatrudniła się jako instruktorka nurkowania. To był już jej drugi hotel i była naprawdę zadowolona z beztroskiego sposobu spędzania swojego obecnego życia. Morze Czerwone jest przepiękne, powtarzała, i radziła się zapisać na nurkowanie z samego rana. Druga dziewczyna, o imieniu Swietłana, okazała się Rosjanką i również pracowała jako instruktorka nurkowania. Mówiła, że do Egiptu przyjeżdżało mnóstwo Rosjan i Włochów, co stworzyło zapotrzebowanie na rosyjsko- i włoskojęzycznych przewodników oraz instruktorów. W efekcie o pracę nie było trudno. Była tu już trzy miesiące i za domem nie tęskniła wcale. Opowiadała swoim angielskim, z akcentem zabarwionym słowiańską melodią, że w hotelu nie można się nudzić, ciągle coś się dzieje, a to pokaz tańca, a to wieczór kabaretowy, poza tym codziennie przyjeżdżają nowi goście, wśród których nie brak ciekawych typów. Według Świetłany „hotelowe" życie wciąga niczym narkotyk. W dodatku cały czas świeci słońce i jest ciepło, co uwielbia. Siedziała z nogą założoną na nogę i chyba ze trzy razy w trakcie rozmowy zmieniła pozycję, tak aby Piotr mógł zauważyć, że natura wyposażyła ją w bardzo zgrabne kończyny dolne. Przypominała mu Paulinę, czuł, że gdyby chciał, jego pobyt tutaj mógłby się zamienić w jakieś 64 polsko-rosyjskie love story, co pewnie zacieśniłoby więzy przyjaźni między obu narodami, ale była to ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę. Sączył swoje whisky, już drugie albo trzecie z kolei i tylko z rzadka włączał się do rozmowy. Rysiek skoncentrował się na Włoszce, raz po raz pytał Piotra o jakieś angielskie słowo, usiłując opowiedzieć dowcip i rozśmieszyć towarzystwo. Włoszka parę razy faktycznie się zaśmiała, co znaczyło, że w końcu zrozumiała opowiadany żart i Rysiek był w siódmym niebie. Za plecami dziewczyn dawał Piotrowi znaki, żeby ten „wykorzystał nadarzającą się okazję". Ale Piotr udawał, że nie zauważa min Ryśka i siedział z poczuciem deja vu. Wydawało mu się, że już wiele razy w życiu pił whisky w takim barze i towarzystwie i znał dalszy możliwy scenariusz rozwoju wypadków. Postanowił do niego nie dopuścić, w pewnym momencie wtrącił się do rozmowy i powiedział, że już najwyższy czas, żeby pójść na kolację. - No, zaraz... zaraz, daj trochę porozmawiać! Chcę poćwiczyć swój angielski! - obruszył się Rysiek. Piotr zmierzył przyjaciela spojrzeniem, po którym Rysiek się posłusznie podniósł i zaczął żegnać z dziewczynami. Obaj zostali zaproszeni na wieczorny dancing, który co piątek organizowano dla nowych gości na przywitanie i Rysiek skwapliwie przystał na propozycję. — Przyjdziemy, oczywiście, że przyjdziemy — mówił rozpromieniony, cmokając dłoń Włoszki, co wzbudziło w niej niemały zachwyt. Stwierdziła, że Rysiek jest niepoprawnie staromodny i że to bardzo sympatyczna cecha. Swietłana rzuciła Piotrowi zalotne spojrzenie pod tytułem „będę czekać", w odpowiedzi na które Piotr uśmiechnął się z dystansem. Po czym odwrócił się od stolika i właśnie w tym momencie zauważył kątem oka stojącą przy barze 65 Małgorzatę z Adasiem. Cholera... musiała ich widzieć. Wiedział, co teraz sobie o nim pomyślała, ale mimo to bez wahania do niej podszedł. Rozdział 5 Adaś uparł się na tę colę jak osioł. Całą kolację męczył Małgorzatę, jęczał i powtarzał to samo, jak zacięta płyta, nie przyjmując do wiadomości jej zdroworozsądkowych, rodzicielskich argumentów w rodzaju, że cola jest niezdrowa albo że nie będzie mógł zasnąć, bo zawiera kofeinę, która działa pobudzająco. Najwyraźniej uważał, że to jakieś księżycowe bzdury wymyślone na użytek rodziców. Powiedział Małgorzacie, że gdyby tylko był tu tato, na pewno mógłby się napić, bo tata jest o wiele fajniejszy, a ona mu na nic nie pozwala, zupełnie tak, jak się spodziewał. Iże jeżeli tak będzie przez cały tydzień, to na pewno zwariuje i będzie to beznadziejny wyjazd. Iniech sama sobie pije sok pomarańczowy, skoro jest zdrowy, on nie będzie, bo nie lubi. W końcu Małgorzata dla świętego spokoju zgodziła się i obiecała, że po kolacji pójdą do kawiarni i tam kupią colę. Trochę się łudziła, że Adaś zapomni, ale tak naprawdę nie miała wyjścia. Gdy chłopiec się uparł, potrafił dać do wiwatu. Dostawał wtedy ataków histerii, krzyczał, tupał, wierzgał nogami jak mały źrebak i zupełnie nie można było go uspokoić. Małgorzata bała się, że urządzi jej przedstawienie w hotelowej restauracji i będzie musiała wyjść na oczach wszystkich z krzyczącym wniebogłosy dzieckiem. Już parę razy w życiu przeżywała podobny wstyd i miała dosyć. Przemykała się wtedy do wyjścia pod obstrzałem zgorszonych spojrzeń ludzi siedzących przy innych stolikach, niezadowolonych, że im się przeszkadza. Na ich twarzach zamiast współczucia malowało się zazwyczaj oskarżenie, że nie potrafi sobie 67 poradzić z własnym dzieckiem, więc co tu u diabła robi? Ico z niej za matka? A może nie powinna przychodzić do restauracji? Albo mieć dzieci w ogóle? Była wtedy zawstydzona, wściekła i czuła kompletną bezradność. Nawet Paweł, zamiast próbować jej pomóc, w takich chwilach zazwyczaj mówił: „no, uspokój go, zrób coś, przecież jesteś jego matką", zupełnie jakby z tego tytułu miała nadprzyrodzoną władzę nad Adasiem. Posyłała więc naokoło przepraszające uśmiechy, znaczące: „niestety, dzieci bywają nieznośne", „to się zdarza", chociaż bardziej miała ochotę wybuchnąć płaczem lub zapaść się pod ziemię. Miała nadzieję, że Adaś w końcu z tych histerii wyrośnie, tak jak wyrastał ze spodni czy butów. Dla świętego spokoju coraz częściej mu ulegała i przyjęła filozofię, że im mniej awantur, tym lepiej, a na pewno spokojniej, a święty spokój, jak sama nazwa wskazuje, to rzecz święta. Z czasem pogodziła się, że

nie jest supermamą, ale w końcu czy ktoś na tym świecie jest perfekcyjny? Czy to znaczyło, że źle wychowuje Adasia? Gdzieś wyczytała, że te wybuchy histerii są zwykłym odreagowaniem stresów dziecka na brak miłości. Ale przecież ona go kochała! Kochała go tak mocno jak nikogo innego na świecie. Wręcz obsesyjnie. Więc dlaczego taki był? Obwiniała siebie, że musi spędzać z nim więcej czasu, bawić się, ale ciągle coś ważniejszego było do zrobienia, coś co po prostu musiało być zrobione i już. Adaś bawił się więc zazwyczaj sam, oglądał za dużo telewizji i zbyt często grał w gameboya. Małgorzata miała ciche pretensje do Pawła, że zostawił ją samą z rodzicielskimi kłopotami, a sam był tatusiem od przyjemności. Jego wychowanie ograniczało się do grania z Adasiem w gry komputerowe i zabierania go na przejażdżki samochodowe. Wtedy sadzał go sobie na 68 kolanach i pozwalał trzymać kierownicę, co mały uwielbiał. Małgorzacie natomiast, w sposób naturalny, przypadła rola domowego policjanta, który musiał pilnować, czy chłopiec jest odpowiednio ubrany, czy zjadł obiad do końca, czy spał, ile trzeba itp. To ona musiała go strofować, tłumaczyć, karcić, uczyć jeść widelcem i nożem, jednym słowem - wychowywać. Jak każda matka bez słowa brała na siebie te obowiązki i cierpiała w milczeniu, mówiąc sobie, że to dla dobra dziecka. Adaś nie zapomniał o coli i zaraz po kolacji zaciągnął mamę w stronę otwartych drzwi kawiarni. W lobby minęli ich elegancko ubrani goście hotelowi, idący w kierunku sali jadalnej, dla których kolacja stanowiła zapewne początek miło rozpoczętego wieczoru. Małgorzata obrzuciła ich ciekawym spojrzeniem i zatęskniła przez moment za nocnym życiem i jego przyjemnościami. Dźwięki muzyki dobiegające z baru i migające płomyczki świec palących się na stolikach zapraszały, aby usiąść z drinkiem w ręku, zrelaksować się i ponapawać przyjemną, nastrojową atmosferą. Władze hotelu dbały, aby goście nie nudzili się i co wieczór organizowały dancingi połączone z występami artystycznymi lokalnych zespołów. Kawiarnia i restauracja były otwarte do późnych godzin, a wybór koktajli o egzotycznie brzmiących nazwach przyprawiał o zawrót głowy i kusił, aby spróbować chociaż kilku wybranych. Ale dla Małgorzaty dzisiejszy wieczór zapowiadał się inaczej. Wiedzia ła, że spędzi go, czytając jakiś komiks o niewielkiej wartości edukacyjnej, a z przyjemności dla dorosłych zostanie jej lektura książki w łóżku, pod warunkiem, że wcześniej nie zaśnie. Nawet telewizji nie mogła oglądać, bo przecież miała jeden pokój z Adasiem i mały mógłby się obudzić.