mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Small Bertrice - Panny ze Smoczego Gniazda

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Small Bertrice - Panny ze Smoczego Gniazda.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 419 stron)

PROLOG Starożytna Brytania przed zapadnięciem mroków średniowiecza Czarnoksiężnik spojrzał lordowi Ectorowi w oczy. - Artur nie może poślubić tej dziewczyny. - A to dlaczego? - zaprotestował rycerz. - Ugo­ dziliśmy się z jej ojcem. Lynior i Artur pobiorą się podczas Letniego Przesilenia. Ona już nosi jego dziecko. Lynior jest jedynym potomkiem swego ojca, to naprawdę dobra partia dla znajdy bez imienia. - Nim podjąłeś, panie, tak ważną decyzję w spra­ wie chłopca, trzeba było zasięgnąć mej rady. - Miałem się pytać ciebie? Nie było cię tu od tam­ tej nocy, gdy przyniosłeś mnie i mej żonie Artura ja­ ko nowo narodzone niemowlę - obruszył się lord Ec- tor. - Nawet nie wiemy, kim jesteś, ale skoro wyłoni­ łeś się z kłębu dymu, pojęliśmy, iż pochodzisz z czarodziejskiego ludu, a takiemu wysłańcowi nie­ bezpiecznie byłoby odmawiać. - Jam jest Merlin - rzekł cicho Czarodziej. - Królewski Merlin? - Lord Ector, wyraźnie pod wrażeniem, poczuł się nieswojo. Merlin, na wpół czarodziej, na wpół człowiek, znany był jako najpo­ tężniejszy z czarnoksiężników. Starzec skinął głową. - Niegdyś służyłem Uthero- wi Pendragonowi, ale król zmarł trzynaście lat temu, Ectorze z Gwynedd. Od tamtej pory, jak wiesz, Bry-

tania pogrążyła się w wojnie domowej. Pomniejsi królowie nie mogą dojść do porozumienia w sprawie wyboru najwyższego władcy. Zwołałem radę, która ma zebrać się w Londynie w czasie Zimowego Prze­ silenia, zwanego przez chrześcijan Bożym Narodze­ niem. To ja zadecyduję o wyborze nowego króla. Chcę cię tam widzieć wraz z Arturem, twym przybra­ nym synem, a także z rodzonym, Kayem. Nie możesz mi odmówić. - Ano, nie - przyznał lord Ector - ale czemu za­ braniasz Arturowi małżeństwa z Lynior? Jaką ci to sprawi różnicę? - Przybądź do Londynu na Przesilenie, a sam zo­ baczysz. Lord Ector westchnął. - Ojciec Lynior nie będzie zadowolony, zważywszy stan, w jakim znajduje się je­ go córka. - Powiedz mu, że w odpowiednim czasie Artur uzna dziecko i że ani Lynior, ani jego wnukowi nicze­ go nie zabraknie. Osobiście dopilnuję, by dziewczy­ na dostała męża z dobrego rodu, który zadba o nią i o dziecko. Przekaż mu moją obietnicę. - Uczynię tak - obiecał rycerz, kiwając głową. Na­ gle aż zamrugał, nie dowierzając oczom: Merlin zniknął. Oszołomiony Ector z Gwynedd zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. Cóż, dowiedzą się na Boże Narodzenie, ani chwili wcześniej. Teraz po­ zostało mu niemiłe zadanie powiadomienia Artura, że nie może poślubić Lynior. Jeszcze trudniej będzie zanieść tę nowinę jej ojcu. Westchnął, a potem we­ zwał sługę i posłał po żonę. Maeve przyszła po chwili, a gdy mąż powiedział jej o wizycie Merlina, zapytała: - Jesteś pewien, że to nie był sen? Przy kolacji wychyliłeś sporo miodu. - Czule uśmiechnęła się do męża.

Ector ponownie westchnął i przyciągnął żonę do siebie.- Nie śniłem, dziewczyno. - Miękki ciężar spoczywający na jego kolanach jakby dodał mu otu­ chy. Maeve była dobrą kobietą, już ponad dwadzie­ ścia lat byli małżeństwem. - A więc pojawił się stary Merlin we własnej oso­ bie - rzekła Maeve. - Och, jaka szkoda, że mnie przy tym nie było! Ma plany dla naszego syna? Cie­ kawa jestem jakie. Szkoda mi Lynior, jednak jeżeli Czarodziej twierdzi, że dopilnuje, by wszystko było w porządku, na pewno dotrzyma obietnicy. Musisz to jak najszybciej powiedzieć lordowi Evanowi. - A Artur? Maeve pokręciła głową. - Najpierw Evanowi, by mógł powiadomić córkę, gdy my przekażemy wieść chłopcu. Nie ma powodu, by nie pozostali przyjaciół­ mi, wszak będą mieli wspólne dziecko. Udam się z tobą do Evana, bo on, podobnie jak nasz Kay, ła­ two wpada w złość, a Lynior to jego oczko w głowie, zwłaszcza że jest jego spadkobierczynią. Jednak lord Evan, nie wiedzieć czemu, nie rozgnie­ wał się. - Od chwili, gdy przyzwoliłem na ten związek - wyznał - każdej nocy dręczyły mnie koszmarne sny. Teraz rozumiem: ich małżeństwo nie było pisane. - Czarodziej obiecał osobiście wybrać dobrego mę­ ża dla Lynior. Takiego, który zadba o nią i o dziecko - przekazał lord Ector staremu przyjacielowi. - Jeżeli nie mogę mieć Artura, nie chcę żadnego - oświadczyła dziewczyna, wchodząc do zamkowej sa­ li. - Obejdę się bez męża. Sama wychowam syna, do­ pilnuję, by wyrósł na równie godnego i honorowego mężczyznę, jakim jest jego ojciec. Czy Artur już wie? - Jeszcze nie - powiedziała Maeve niedoszłej sy­ nowej - ale Merlin twierdzi, że Artur uzna dziecko, gdy przyjdzie na to czas.

- Noszę w łonie jego syna - oznajmiła spokojnie. - Zamierzam nazwać go Gwydre. Artura z pewno­ ścią czeka wspaniały los, jeżeli zajął się nim sam Merlin. - To on przyniósł nam Artura przed laty - wyznał lord Ector - choć wtedy nie rozpoznaliśmy go. Ale gdy ktoś pojawia się w twej rycerskiej sali przy wtó­ rze grzmotów i w kłębach dymu, nie spierasz się z nim, nie pytasz o imię. - Pojedziecie do Londynu na Przesilenie? - zapy­ tał lord Evan. - Tak nakazał Merlin. Mówi, że król wreszcie zosta­ nie wybrany. Mam przywieźć ze sobą Artura i Kaya. - Chyba nie zostawisz mnie w domu! - Gwałtow­ nie zaprotestowała Maeve. Mężczyźni roześmieli się. - Nie, żono, pojedziesz z nami i zobaczysz koronację nowego króla. Tak więc lord Ector wraz z rodziną wyruszył ze swych dóbr w północnej Walii, by dotrzeć do Londy­ nu na okres Przesilenia. Im bliżej byli starożytnego grodu, drogi stawały się coraz bardziej zatłoczone. Wydawać się mogło, że cała Brytania ściąga, by uj­ rzeć, jak Merlin Czarodziej wybiera nowego władcę. Ector i jego gromadka mieli dość szczęścia, by zna­ leźć izbę - jedną dla wszystkich - w obrębie murów miasta. Towarzyszący im zbrojni musieli zadowolić się spaniem, wraz z końmi, w stajni. Dzień przed wyborem Kay, przyrodni brat Artura, odkrył, że nie przywiózł ze sobą miecza, który chciał mieć u pasa w czasie zgromadzenia. - Rycerz bez orę­ ża to jak człowiek niekompletnie odziany. Idź i znajdź dla mnie miecz! - rozkazał młodszemu bratu. - Skąd teraz wezmę miecz? - zdziwił się Artur. - Nie mam czym zapłacić. Myślisz, że ktoś pożyczy mi oręż tylko dlatego, że poproszę?

Kay niecierpliwie szturchnął Artura. - To przede wszystkim twoja wina! - krzyknął. - Uczysz się na mojego giermka. Cóż to za sługa, który zapomi­ na o mieczu pana? Gdybyśmy szli na bitwę, miałbym nie lada kłopot. 4 - Ale nie idziemy w bój - zaprotestował Artur. - Będziemy tylko stać w tłumie i patrzeć, jak spomię­ dzy drobnych książąt wybierają nowego króla. Kay mocnym ciosem przewrócił brata na ziemię i, stojąc nad nim, warknął: - Znajdź mi miecz, smar­ kaczu, albo sprawię ci takie lanie, że przez miesiąc nie będziesz mógł chodzić! Artur zerwał się i utykając wypadł z wewnętrzne­ go dziedzińca; w głowie mu szumiało. Gdy Kay wpadał w złość, nie było sensu się z nim spierać. Nie zdobędzie miecza dla starszego brata, ale przy­ najmniej może trzymać się z dala od jego pięści do czasu, gdy pora będzie ruszyć na zgromadzenie. Nie ciągnęło go do Londynu, ale ojciec oznajmił mu, że nie poślubi Lynior, ma natomiast towarzy­ szyć ojcu na wybór Najwyższego Króla. Nie pojmo­ wał, czemu wybór nowego władcy ma zaważyć na jego życiu i co obecność na ceremonii ma wspól­ nego z jego związkiem z Lynior. Jednak do ślubu nie dojdzie i nikt nie potrafił mu wytłumaczyć dla­ czego. Przybrany ojciec wprost przyznał, że sam nie wie: po prostu otrzymał polecenie od wyższej władzy. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się przygarbio­ ny, ciężko wsparty na lasce starzec, od stóp do głowy otulony czarną peleryną. Podszedł do Artura. - Szu­ kasz miecza, młodzieńcze? - Skąd wiedziałeś? - zdziwił się Artur. - Idź na tamten dziedziniec - powiedział starzec, wskazując chudym palcem - a znajdziesz to, czego

szukasz. - Pokuśtykał uliczką i na oczach Artura roz­ płynął się w porannej mgle. Przez dłuższą chwilę chłopiec rozważał radę nie­ znajomego, wreszcie postanowił zaryzykować. Jeżeli nic nie zyska, nic też nie straci. A czyż Kay nie byłby zaskoczony, gdyby przyniósł mu miecz? Wkroczywszy na trawiaste podwórko, ujrzał olbrzymi głaz, z które­ go sterczał potężny miecz z wysadzaną klejnotami rę­ kojeścią. Wyryte w kamieniu słowa głosiły: „Kto zdo­ ła wyciągnąć miecz ze skały, jest prawowitym królem Brytanii". Artur nie zauważył napisu, widział tylko miecz. Kay będzie bardzo zdziwiony, uśmiechnął się. Sięgnął i wyciągnął ostrze z kamienia. - A teraz pójdziesz ze mną, Arturze, synu Uthera Pendragona, Najwyższego Króla Brytanii - rozległ się mocny, władczy głos i z cienia wyłonił się starzec z laską. Artur odwrócił się. - Kim jesteś? A ja, kim, jak po­ wiedziałeś? - Tyś jedynym synem Uthera Pendragona i jego żony, Igraine, wcześniej małżonki Gorloisa, księcia Kornwalii - oświadczył starzec. - Nie, panie, mylisz się. Jam Artur, młodszy syn lorda Ectora z Walii - grzecznie zaprzeczył Artur. - Tyś przybrane dziecko Ectora, Arturze Pendra- gonie, sam cię do niego przyniosłem w noc twych na­ rodzin. Nie wiedział, kim jestem - wyjaśnił starzec. - A ktoś ty? - zaciekawił się Artur. - Merlin Czarodziej - zabrzmiała odpowiedź. - To ja wetknąłem ten miecz w kamień i rzuciłem nań czar, by tylko prawowity król Brytanii mógł go wycią­ gnąć. Przed tobą próbowali już wszyscy panowie, ni­ komu się nie udało. - Arturze Pendragonie, jesteś prawowitym królem Brytanii. A teraz wetknij miecz w głaz, tam skąd go wyciągnąłeś i zaczekaj, aż zgro-

madzę wszystkich pomniejszych królów. Wtedy osta­ tecznie, na oczach świadków, wyciągniesz miecz ze skały i zostaniesz ogłoszony Najwyższym Królem. - Czy dlatego nie mogłem poślubić Lynior, Merli- nie? - zapytał młodzieniec. Starzec skinął głową. - Twój los musi się spełnić, panie, Lynior pójdzie własną drogą. Na wiosnę da ci syna i poprzez niego ród Pendragona przetrwa wieki. - Czyż syn Lynior nie może zostać mym następcą na tronie Brytanii? Merlin potrząsnął głową. - Nikt nie przejmie twej korony, mimo że spłodzisz jeszcze jednego syna. Nie mogę zapobiec jego narodzinom, choć uczyniłbym tak, gdyby było to w mej mocy, gdyż zostanie on prze­ klęty. Aby ród Pendragona przetrwał, syn Lynior mu­ si pozostać nieznany wszystkim, poza nielicznymi. Masz przyrodnie siostry, Arturze, córki Gorloisa: Morgause, Elaine i Morgan, czarownice, które będą chciały pomścić swego ojca na tobie i twoich bliskich. By syn Lynior przeżył, musisz przechować go w ukry­ ciu, tak jak ja przechowałem ciebie przez te wszystkie lata w domu Ectora, byś żył i zajął tron ojca. Artur wolno skinął głową. - Rozumiem - oświad­ czył i zdało mu się, że głaz, w którym tkwił miecz, za­ ciążył mu na ramionach. Nagle pojął: chłopięce lata minęły, a przyszłość przyniesie życie pełne przygód, namiętności, radości i bólu. Odniesie wielkie sukce­ sy, by w końcu ugiąć się pod klęską. - Zostaniesz ze mną, Merlinie, by służyć mi radą? - Nie opuszczę waszej królewskiej mości tak dłu­ go, jak będzie mi dozwolone. - Na lodowatym obli­ czu czarodzieja zamigotał błysk uśmiechu. - I cokolwiek się wydarzy, mój ród przetrwa przez wieki?

- Na zawsze, mój panie. Masz moje słowo - cicho odrzekł Merlin. Artur na powrót wbił miecz w skałę. - Przypro­ wadź mniejszych królów, bym mógł udowodnić, że jestem ich władcą. - Tak, panie. - Merlin oddalił się pospiesznie. I tak Artur po raz drugi wyciągnął miecz z głazu na trawiastym dziedzińcu w obecności wszystkich po­ mniejszych królów Brytanii i został ogłoszony Naj­ wyższym Królem, choć znaleźli się tacy, których to nie uszczęśliwiło. Jego królowanie okazało się tak wspaniałe, jak przepowiedział Merlin, ale córki Gor- loisa, przyrodnie siostry Artura, okazały się stałym cierniem w jego boku. Najstarsza, Morgan le Fay, potężna czarownica, uwiodła brata - przedtem nigdy jej nie spotkał - i zaszła z nim w ciążę. Ich syn, Mor- dred, w końcu przyczynił się do upadku królestwa. Ale w górach północnej Walii Lynior, córka Eva- na, potajemnie wychowała najstarszego syna Artura, Gwydre, chroniona przez czary Merlina nawet po zniknięciu starego czarodzieja. I poprzez Gwydre i jego żonę Eres, córkę Odgara, który był synem Aedda, króla Irlandii, linia Pendragona bezpiecznie przetrwała wieki.

CZĘŚĆ I AYERIL

ROZDZIAŁ 1 - Poślubię wielkiego pana - oświadczyła siostrom Averil Pendragon, energicznie kiwając głową. Wszyst­ kie trzy siedziały w sali biesiadnej Smoczego Gniazda. - Poślubisz, kogo ojciec ci wybierze - zawyroko­ wała Maia. - I kto będzie wielkim panem - nie ustępowała Averil. - Możliwe - zgodziła się Maia - ale równie dobrze może okazać się starym kupcem, u którego ojciec za­ ciągnął wielkie długi i zechce go udobruchać. A mo­ że zwykłym rycerzem, którego warto zachęcić, by nam służył. Wiano dostaniesz nieduże, bo chociaż je­ steś najstarszą z nas, jednak tylko córką konkubiny. Mój brat Brynn i ja jesteśmy prawowitymi dziedzica­ mi - zakończyła Maia wyniośle, z uśmieszkiem peł­ nym satysfakcji. - Ale ja jestem najładniejsza - odcięła się Averil. - Wszyscy twierdzą, że najpiękniejsza z córek nasze­ go ojca. Nie dadzą zmarnować mej urody dla jakie­ goś kupca czy zwykłego rycerza. Może i jestem cór­ ką konkubiny, ale nasz ojciec kocha moją matkę, a więc i ja przedstawiam niemałą wartość.

- Jesteś najśliczniejsza z nas wszystkich! - zawoła­ ła najmłodsza, Junia. - Obie jesteście piękne, tylko mnie nie dostaje urody. - Nie jesteś brzydka, Junio - pocieszyła ją Maia - po prostu bardzo młoda. - Nieprawda - upierała się dziewczyna. - Ty, Ma- iu, masz gęste, rude włosy, a Averil pewnie po swo­ ich przodkach z czarodziejskiego ludu ma włosy jak złota przędza. Moje są ciemne, takie pospolite! - Westchnęła. - Ależ Junio, twoja twarz zapowiada wykwintną urodę prawdziwej damy - pocieszyła małą Averil. - Masz zgrabny nosek i słodkie usteczka. A co do wło­ sów, połyskują szmaragdowym błękitem niczym skrzydło kruka, więc nie mów, że są pospolite, siostro. - Ale ja też jestem córką konkubiny - jęknęła Ju­ nia - i do tego najmłodszą z was! Co mogę dostać w posagu, gdy dorosnę do zamązpójścia? Ojciec pewnie mnie odda jakiemuś staremu kupcowi - roz­ płakała się gorzko. - No i widzisz, wszystko przez dwoje dumne prze­ chwałki - skarciła siostrę Averil. - Mała płacze, i je­ śli jej nie uspokoimy, zostaniemy ukarane. - A ty, czyż nie twierdziłaś, żeś najpiękniejsza i że wyjdziesz za wielkiego pana? - broniła się Maia. Ob­ jęła Junię, uniosła ze stołka i posadziła sobie na ko­ lanach. - No, cicho, nie martw się, kochanie. Ojciec kocha nas wszystkie jednakowo i każda z nas dosta­ nie wspaniałą wyprawę i wielkiego pana za męża, je­ stem tego pewna. - Pogłaskała ciemną główkę sio­ strzyczki. - Naprawdę? - chlipnęła Junia. -Ależ oczywiście! - Zniecierpliwiła się Averil. - Jesteśmy córkami lorda Pendragona i wywodzimy się od samego króla Artura. Pamięć o naszym przód-

ku wciąż żyje wśród ludu Brytanii. Jako najstarsza pierwsza wyjdę za mąż. Za miesiąc kończę piętnaście lat i pora, bym stanęła na ślubnym kobiercu. Więk­ szość panien dostaje męża, nim jeszcze skończą pięt­ naście lat, ale ojciec odwleka chwilę, gdy odda mnie pod opiekę innego mężczyzny. Łzy Junii obeschły. - Kilka dni temu słyszałam, jak rozmawiali z panią Argel o przygotowaniach do ślu­ bu - wyznała. Maia wypuściła siostrzyczkę z objęć. - Co dokład­ nie podsłuchałaś? - Nie wymienili imion. - Ale co powiedzieli? - naciskała Averil. - Zapew­ ne coś, co cię zaciekawiło, Junio, inaczej nie wspo­ mniałabyś o ich rozmowie. - Ano, że najwyższa pora rozważyć kandydatów dla was obu. Ojciec, za przykładem naszego księcia, Wielkiego Llywelyna, chce wam poszukać mężów wśród panów z pogranicza; to wszystko, co słysza­ łam, przysięgam! - Co na to moja mama? - nie ustępowała Maia. - Przyznała mu rację, nic więcej. Wiesz, siostro, ja­ ka jest dobra i łagodna. Rzadko nie zgadza się z na­ szym ojcem. Moja mama twierdzi, że mamy szczę­ ście, gdyż inna kobieta mogłaby nie okazywać tylu względów konkubinom męża i nie pozwalać im mieszkać pod jednym dachem z prawowitą żoną i jej dziećmi - dokończyła Junia. - Moja mama mówi, że gdyby pani Argel wcze­ śniej urodziła dzieci, może by nas tu wcale nie było - zauważyła Averil. Potem zamyśliła się nad tym, kim okaże się jej przyszły mąż. - Nadstawiajmy uważniej uszu, siostry, inaczej nie dowiemy się nicze­ go, aż sprawa zostanie załatwiona. Musimy wcze­ śniej poznać plany rodziców.

Trzy główki skinęły zgodnie. Jednak kilka dni później Averil usłyszała coś, co bardzo jej się nie spodobało. Ojciec rozważał mał­ żeństwo Mai w pierwszej kolejności, jako że była jego prawowitą córką. Nigdy przedtem nie zdarzyło się, by stawiał któreś ze swych dzieci ponad innymi, nieza­ leżnie od prawa krwi. Co gorsza, nie zamierzał rozpo­ czynać żadnych starań, póki Maia nie skończy piętna­ stu lat. Do tej pory minie cały rok. Ja skończę wtedy szesnaście, zmartwiła się Averil i będę za stara na do­ bre zamążpójście. Westchnęła i zaczęła się zastana­ wiać, co mogłaby zrobić, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Utrzymywała tę wiadomość w sekrecie przed siostrami, jednak porozmawiała z matką. Gorawen była równie piękna jak jej córka. Obie miały takie same jasnozłote włosy i jasną cerę. Ale oczy Gorawen lśniły srebrem, natomiast Averil odziedziczyła po ojcu barwę jasnej zieleni; wszystkie córki lorda Pendragona miały zielone oczy. - Dobrze zrobiłaś, przychodząc do mnie - pochwaliła ją Gora­ wen. - Twój ojciec nie może dłużej ociągać się z wy­ daniem cię za mąż, twoja pora właśnie nadeszła. Kto wie, jakiego wieku doczekałabyś w panieństwie, gdy­ by twój ślub miał nastąpić dopiero po wydaniu za mąż Mai. Mogłabyś przegapić najwłaściwszy mo­ ment na zawarcie korzystnego małżeństwa. Nie po­ zwolę zmarnować twej urody dla jakiegoś niewiele znaczącego rodu. - Nigdy przedtem nie stawiał jej przede mną - po­ żaliła się Averil Gorawen zaśmiała się cicho i poklepała córkę po ręce. - On zawsze był sprawiedliwy aż do przesa­ dy wobec was wszystkich, i Argel także, ale ta spra­ wa jest inna, Averil. W końcu zarówno ty, jak i Junia, pochodzicie z nieprawego łoża.

- Jak i nasz przodek, Gwydre, założyciel rodu - mruknęła dziewczyna. - Wiem - przyznała matka - ale to wydarzyło się przed wiekami, a Gwydre był mężczyzną. Inaczej wy­ gląda sytuacja dziewcząt. Ja urodziłam się w związku małżeńskim, byłam jedną z pięciu córek. Nie mieli dla mnie wiana, ani dla męża, ani dla Kościoła. Mój ojciec, Arian ap Tewydr, aż się palii oddać mnie Me- rinowi Pendragonowi na konkubinę, wiedząc, że ten będzie mnie dobrze traktował i zabezpieczy mi byt do końca życia. Kazał twemu ojcu przysiąc na głowy przodków, że narodzonym z naszego związku dzie­ ciom niczego nie zabraknie, i tak też się stało. - Dlaczego nie miałaś więcej potomstwa, matko? - zaciekawiła się Averil. - Nie chciałam dawać twemu ojcu chłopca, jeżeli nie udało się to Argel. Jest dobrą i wyrozumiałą ko­ bietą, ale nawet najlepsza może stracić cierpliwość. Już dość kłopotów sprawia nam Ysbail. - Przecież lady Argel urodziła syna - przypomnia­ ła córka. - Dopiero po wielu latach małżeństwa. Dlatego Merin wziął sobie Ysbail na drugą konkubinę. Była wielce niezadowolona, gdy urodziła Junię, ale to nie­ mądra kobieta. Przecież gdyby miała syna, żyłby w cieniu swego brata z prawego loża, bo Argel w końcu zdołała wydać na świat prawowitego dzie­ dzica. Syn Ysbail musiałby zająć niższą pozycję i jego matka zapewne byłaby rozgoryczona. - Obie mogłyście mieć więcej córek - zauważyła z przebiegłą miną Averil. - To prawda, ale tak się nie stało - roześmiała się Gorawen. - Powiem ci, co czynić, gdy nadejdzie po­ ra, córko. - Porozmawiasz z ojcem?

- We właściwym czasie. Urodziny masz dopiero ostatniego kwietnia, córko. Nie chcę, by twój ojciec zo­ rientował się, co słyszałaś, ani dowiedział się, że ktoś podsłuchiwał, gdy z Argel omawiali waszą przyszłość. Pozwól, że gdy przyjdzie pora, załatwię tę sprawę po mojemu. Dopilnuję, byś wyszła za mąż przed Maią. - Wierzę ci, matko, gdyż nigdy mnie nie zawiodłaś. - Musisz nauczyć się cierpliwości, córko - skarciła ją łagodnie Gorawen. - Spróbuję - obiecała dziewczyna, wywołując na twarzy matki uśmiech. Wspaniale. Pokaż ojcu, że jesteś gotowa wyjść spod jego opieki i zostać dobrą żoną - powiedziała Gorawen. - Obyś swym zachowaniem nigdy nie przy­ niosła nam wstydu. Odesłała córkę i w samotności zastanawiała się, jak poradzić sobie z problemem, z którym przyszła do niej Averil. Prawda, że Merin Pendragon zbyt długo trzymał przy sobie starsze córki. Averil i Mai już wcześniej powinno się było wyszukać odpowied­ nich narzeczonych i przygotować małżeńskie kon­ trakty. Jej dziecko skończy piętnaście lat za miesiąc, a Maia będzie miała czternaście czternastego maja. Uśmiechnęła się do siebie: jak tylko rozpoczną się przygotowania do zaręczyn starszych dziewcząt, Ys- bail z pewnością wystąpi z żądaniem, by zapewnić narzeczonego jej córce. Drugiego czerwca Junia skończy dopiero jedenaście lat, ma jeszcze mnóstwo czasu. Maia bez wątpienia ma zapewnioną przy­ szłość, a Merin dopilnuje, by i Averil dostał się dobry mąż. Otrzyma przyzwoity posag i nie będzie musiała zostać konkubiną jak jej matka, pomyślała z zadowo­ leniem. Podniosła się, zawołała służącą, by przyniosła jej wierzchnie okrycie i wyszła na wiosenny dzień. Dzie-

dziniec byl pogrążony w ciszy, tylko kury grzebały w błocie w poszukiwaniu ziarna. W pobliżu warzyw­ nika, dokąd zmierzała, kilka psów wylegiwało się na słońcu, a grube kocisko drzemało wśród młodych pędów. Przegoniła zwierzę, trąciwszy je czubkiem ciżmy, wyjęła nóż ukryty w fałdach sukni i zabrała się do ścinania ziół. Jeżeli chce dopiąć swego w sprawie Averil, musi przyciągnąć Merina do łoża. Ostatnio, pomyślała, męskość lorda Pendragona już nie tak ła­ two jak kiedyś mogła sprostać wyzwaniom. Już nie był młody; Argel poślubił dopiero po trzydziestce. Wcześniej zbyt pochłaniała go służba u Llywelyna up Iowertha, zwanego Wielkim Llywelynem, lennego pana i władcy niemal całej Walii. To wreszcie Llywe- lyn w końcu odesłał Merina do domu i kazał mu się ożenić, nim będzie za późno. I tak Merin Pendragon powrócił na swe włości. Je­ go rodzice odeszli już z tego świata, rozumiał więc, że książę ma rację: potrzebował żony. Odpowiednią narzeczoną znalazł w Argel urch Owein, córce Owe- ina ap Dafydda. Miała piętnaście łat, gdy się pobra­ li. Jednak, ku jej wielkiemu smutkowi, zdawała się niezdolna do poczęcia dziecka. Po czterech latach Merin sprowadził na dwór Gorawen, i dziewięć mie­ sięcy później narodziła się Averil. Po roku Argel wy­ dała na świat swe pierwsze dziecko. Później znów nic nie zapowiadało następnych potomków. Gorawen umiała zapobiegać poczęciu. Nauczyła się tego od swej babki, kobiety posiadającej tajemną wiedzę. Broniła się więc przed zajściem w ciążę, aby dać Argel czas na urodzenie Merinowi syna. Po ja­ kimś czasie lord Pendragon stracił cierpliwość i przy­ wiódł na dwór następną konkubinę. Ysbail natych­ miast zaszła w ciążę i urodziła Junię. Gorawen dopil­ nowała, by Ysbail, której podawano specyfik babki,

nie wydała na świat syna, oraz modliła się do bogów, zarówno starych jak i nowych, aby nasienie Meri- na ponownie zakiełkowało w łonie Argel i poczęło męskiego potomka. Pod koniec lata, gdy Averil mia­ ła sześć lat, Maia pięć, a Junia trzy, modlitwy Gora- wen zostały wysłuchane. Pierwszego sierpnia Argel wydała na świat zdrowego syna, któremu nadano imię Brynn. Pan Smoczego Gniazda nie spłodził już więcej dzieci, a z biegiem lat tracił zainteresowanie swymi kobietami. Jednak od czasu do czasu Gorawen uda­ wało się zwabić go do loża i pomóc w osiągnięciu rozkoszy. Zdarzało się to zazwyczaj wtedy, gdy bar­ dzo czegoś pragnęła; Merin Pendragon nie był głup­ cem, a ona nie chciałaby go zawstydzić. Tak więc, gdy nadszedł wieczór, wyszeptała mu do ucha zaprosze­ nie, a on uśmiechnął się wyrozumiale i skinął głową na zgodę. Gorawen czekała na swego pana. Kazała przy­ nieść do komnaty wysoką wannę z dębiny i napełnić gorącą wodą. Rozebrała Merina, po czym weszła do wody razem z nim i zaczęła go myć. Gdy szorowa­ ła mu plecy szczotką z włosia dzika i tarła szorstką szmatką, wydawał pomruki przyjemności. Dokładnie umyła siwiejące włosy, wybierała wszy- Gdzież to ostatnio spałeś? - zapytała. - Cale plecy masz pokry­ te śladami po ukąszeniach pcheł. Potrzebujesz no­ wego posłania, panie. Powiem Argel. - Porozmawiaj z nią - poprosił. - Ostatnio chodzi wciąż zasępiona, nie słucha, co się do niej mówi. Nie wiem, co się z nią dzieje, przecież nie jest w ciąży, co do tego nie mam wątpliwości. - Może wysychają w niej soki - zasugerowała Go­ rawen. - Smutny to czas dla kobiety, gdy już wie, że nigdy więcej nie będzie nosić w łonie potomka.

- Jesteście z Argel najlepszymi przyjaciółkami, uprzyjemniacie mi życie - oświadczył. - Potrafisz być czuła dla mojej pani. - Przyciągnął jej mokre, nagie ciało i namiętnie pocałował. - Dobra z ciebie dziew­ czyna, Gorawen, matko mojego najstarszego dziecka. Stała spokojnie w jego uścisku i uśmiechała się. - Jesteś dobry dla mnie i dla naszej córki, mój panie. Ale teraz wyjdźmy już z wanny, mam dla ciebie przy­ jemną niespodziankę. - Znów się uśmiechnęła i wy­ szła z wody, szybko otulając się prześcieradłem i bio­ rąc do ręki drugie, by wytrzeć do sucha potężne cia­ ło Merina. Wciąż był bardzo przystojnym mężczyzną. Gdy już się osuszyli, poprowadziła go do łoża i po­ mogła ułożyć się wygodnie, po czym, by sprawić mu przyjemność, pośpieszyła po talerz pełen słodyczy i czarkę z winem. Merin Pendragon przepadał za słodyczami, na­ tychmiast sięgnął po łakocie. - Co to? - zapytał z wy­ raźną przyjemnością. - Zeszłego lata ususzyłam śliwki i całą zimę mo­ czyłam je w słodkim winie w kamiennym naczyniu. Potem wyjęłam je, zanurzyłam w miodzie i wytarza­ łam w pokruszonych migdałach. Smakują ci, panie? - Usiadła na łożu obok mężczyzny i upiła łyk wi­ na z czary. - Mądra z ciebie dziewczyna, Gorawen. - Nie wie­ dział, że wino, w którym moczyły się śliwki, zostało zaprawione mocnym afrodyzjakiem, który sporzą­ dziła z ziół ze swego ogródka. Poczuł narastającą żą­ dzę i wyciągnął ku konkubinie ramiona. Gorawen wręcz rozpłynęła się w jego uścisku. - Panie mój najdroższy - mruknęła, unosząc twarz do pocałunków, smakując zapach wina i śliwek w je­ go oddechu. Zaczęła palcami pieścić mu kark, co za­ wsze sprawiało mu wielką przyjemność.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytał, przesuwając ją pod siebie. Rozwiązał owijający ją ręcznik i spoj­ rzał na jej duże piersi. - Później, Merinie - szepnęła, drażniąc mu ucho językiem i gorącym oddechem, aż wzdłuż kręgosłupa przeszedł go dreszcz. - Mądra dziewczynka - uśmiechnął się. Potem, położywszy się na Gorawen, wszedł w nią, gdy jego żądza sięgnęła szczytu. Przyjęła go, oplotła w pasie nogami, a on westchnął z rozkoszy. Wnet krzyczała z niepohamowanej namiętności i po raz pierwszy od bardzo długiego czasu Merin poczuł się niczym niezmordowany w miłosnej sztuce młodzian, jakim kiedyś był. Jęknął, gdy ciało kobiety przeszył spazm rozkoszy, i to nie raz, ale dwukrotnie. Przy jej drugim szczytowaniu sam z głośnym krzykiem wypuścił soki i w końcu osunął się na Gorawen, gwałtownie łapiąc oddech. Później leżeli razem, odpoczywając po pojedynku z Erosem, który zaskoczył nawet Gorawen. Widać śliwki zadziałały mocniej, niż przewidywała. Po chwi­ li doszła do siebie. - Mam do ciebie prośbę, panie. Roześmiał się głośno. - I spełnię ją, kochanie, gdyż wielce uradowałaś mnie tej nocy. Co mam dla ciebie uczynić? - Chcę, byś poszukał męża dla Averil. Z końcem miesiąca będzie miała piętnaście lat. Już czas, by się zaręczyła, poślubiła mężczyznę i weszła do jego łoża. - Myślałem o tym - odrzekł. - Dla obydwu, Mai i Averil. - Maia jest twoją prawowitą córą, ale młodszą, pa­ nie. Będzie łatwiej znaleźć dla niej kandydata, i nie powinna wychodzić za mąż przed starszą siostrą. Gdyby nie chowały się razem, jak sobie równe, spra­ wa miałaby się inaczej. Ale traktowałeś wszystkie

swe dzieci, prawowite i nieślubne, z tą samą wyrozu­ miałą miłością - podkreśliła. - No tak - powiedział - rzeczywiście, widzę tu pro­ blem, kochanie. Związek, jaki planuję dla Mai, wy­ maga długich starań, a jeżeli minie zbyt dużo czasu, możemy przegapić najwłaściwszą porę dla Averil. - Właśnie tak by się stało. Panie, ona jest najpięk­ niejszą z twoich cór. Wykorzystaj jej urodę do zdoby­ cia dobrego kandydata, a wtedy dla Mai może nawet osiągniesz więcej, niż planowałeś. A przed małą Ju- nią otworzą się możliwości, jakich nie miałaby, gdy­ by jej siostry nie wyszły za mąż jak najlepiej. - Mądra dziewczyna - powtórzył po raz trzeci te­ go wieczora. - Ale kto się nada? » - Mówiłeś, że pójdziesz za przykładem naszego księcia i rozejrzysz się wśród panów z pogranicza. Taki związek mógłby okazać się także korzystny, gdy Brynn dorośnie do małżeństwa. Wiem, że ksią­ żę chciałby uwolnić się od angielskiego króla, który ma nad nim władzę, ale wątpię, czy kiedykolwiek mu się uda. A my, mieszkańcy Walii, przede wszyst­ kim powinniśmy mieć na sercu przyszłość naszą i naszych dzieci. Cóż dla nas znaczy polityka moż- nowładców? Merin Pendragon kiwnął głową. - Dobrze myślisz, kochanie, choć jesteś tylko kobietą. - Im mocniej zwiążemy naszą rodzinę z rodzinami panów z pogra­ nicza, tym dla nas lepiej. Zrobię, jak prosiłaś, i po­ szukam męża dla Averil, ale wpierw poinformuję Argel o mej decyzji. Jest moją żoną, równie lojalną wobec mnie jak ty. - Oczywiście, musisz pomówić z Argel! Jest panią tego domu i szanuję ją tak jak ciebie - zgodziła się słodko. Uniosła leżącą obok łóżka tacę ze słodycza­ mi. - Zjesz jeszcze, panie?

- O tak, zapewne! - powiedział z uśmiechem. - Przysięgam, że nikt, nawet moja droga Argel, nie daje mi tyle ani tak o mnie nie dba jak ty. - Zjadł jeszcze trzy słodzone śliwki. - Jestem przy tobie szczęśliwsza niż przy kimkol­ wiek - przyznała otwarcie. Obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Wkrótce znów poczuł żądzę i już kładł ją pod siebie i zadowalaj ich wzajemne pragnienia z entuzjazmem godnym trzy­ dzieści lat młodszego mężczyzny. Gdy zaspokojony zasnął, Gorawen wstała i wynio­ sła tacę ze słodyczami. Została jeszcze jedna śliwka, ale nie chciała, by skojarzył sobie nasączone winem owoce z pożądaniem, jakie czuł do niej tej nocy. Po raz pierwszy użyła tego środka, by go pobudzić, a skutek, który osiągnęła, zaskoczył ją samą. Cóż, Merin był zadowolony z niej i z własnych dokonań tej nocy. Uśmiechnęła się chytrze: nie pójdzie mu tak łatwo przy Ysbail! Druga konkubina będzie mu­ siała ssać jego męskość, by stwardniała wystarczają­ co do przyniesienia radości, która zresztą okaże się krótka. Co do Argel, jej już nie zależało na obecno­ ści męża w łożu. Dzięki tej nocy córka Gorawen pierwsza zostanie zaręczona. Merin wytłumaczy całą sprawę Argel, a ona nie będzie się spierać. Nigdy te­ go nie czyni. Teraz oddala się spekulacjom na temat przyszłego zięcia. Kilku spośród panów z pogranicza pochodzi­ ło ze wspaniałych rodów, które byłyby odpowiednie. Młodszy syn? Ulubiony bastard? Zastanawiała się, jakim wianem Merin wyposaży swe najstarsze dziec­ ko. Będzie dość bydła i owiec, by, wraz z urodą Ave- ril, uczyniły z niej pożądaną partię. Lord Pendragon kochał ją wyjątkowo, a więc fakt, że nie przyszła na świat jako dziecko z prawego łoża, będzie bez

większego znaczenia. Gorawen wiedziała jednak, że tej nocy wymogła na Merinie wszystko, na co starczy­ ło jej odwagi. Niech teraz lord dotrzyma obietnicy, a w sprawie posagu potarguje się z nim później. Następnego popołudnia zaprowadziła Averil do ogródka z ziołami, by nauczyć ją tego, co powin­ na wiedzieć jako przyszła żona, ale także, by przeka­ zać jej wiadomość, że rozmowa z Merinem Pendra- gonem poszła po jej myśli. - Nie wolno ci nikomu mówić - przestrzegła córkę. - Twój ojciec dał mi sło­ wo i dotrzyma go. - Jak myślisz, matko, kto to będzie? - zapytała podekscytowana Averil. Gorawen potrząsnęła głową. - Nie mam pojęcia, ale można zaufać ojcu, że uczyni dla ciebie co najlep­ sze. Z pewnością poszuka wśród synów panów z po­ granicza, gdyż jeśli nasz ród ma przetrwać, powinien swą fortunę wiązać właśnie z nimi. - Maia mówiła, że dostanę starego kupca, któremu ojciec jest winien pieniądze, a może jakiegoś proste­ go rycerza - powiedziała Averil - ale ja wiem, że tak się nie stanie. Im lepszy okaże się mój związek, tym większe możliwości otworzą się przed Maią. - To prawda - przytaknęła Gorawen. - A teraz na­ uczę cię sporządzania sekretnego naparu, córko, abyś w razie potrzeby mogła zabezpieczyć się przed poczęciem dziecka. - Ksiądz twierdzi, że kobieta została stworzo­ na tylko po to, by przynosić na świat nowe życie - zdziwiła się Averil. - Ksiądz to stary głupiec, a powinien był zmą­ drzeć, jako że on i jego towarzyszka wydali na świat dziewięcioro dzieci, których nie mogliby wykarmić, gdyby nie pomoc twego ojca. Z pewnością, oprócz dumy z potomstwa, doznał ze swą kobietą jeszcze

jakiejś przyjemności - zaśmiała się chytrze Gora- wen. - Naucz mnie wszystkiego, co sama umiesz, matko - poprosiła Averil z zapałem. - Niektórzy mówią, że jesteś czarownicą, tyle wiesz o ziołach i rozmaitych naparach. Zapamiętam wszystko, czym tylko ze­ chcesz się ze mną podzielić. - Nie słuchaj, co mówią głupcy! - prychnęła Gpra- wen. - Otrzymałam tę wiedzę w domu mego ojca, na kolanach babki. Uczyła mnie, gdyż nie miałam wiana, więc uznała, że taka mądrość przyda mi się, dokądkolwiek życie.mnie poprowadzi. I z pewnością miała rację. - Skłoniła głowę i wskazała na zioło. - Nasiona dzikiej marchwi, ubite na papkę i uformowane w kulki, zażywane codziennie, zapo­ biegną ciąży. Nierozsądnie jest dla kobiety wyda­ wać dzieci na świat zbyt szybko, jedno po drugim. Dla jej zdrowia najlepiej, jeżeli poczeka przynaj­ mniej dwa lata. - Dlaczego nie miałaś więcej potomków, matko? - zaciekawiła się Averil. - Gdybym urodziła syna przed Argel, nasza sytu­ acja mogłaby stać się trudna - wyjaśniła Gorawen. - A twój ojciec nie potrzebował więcej córek. Trzy wystarczą. - Przeszkodziłaś Ysbail w rodzeniu następnych dzieci, prawda? Gorawen uśmiechnęła się, ale ani nie potwierdziła, ani nie rozwiała podejrzeń córki. - A tu, patrz, szpa­ ragi. Najlepsze łodygi to te z czubkami zwróconymi ku ziemi. Mają dwa rodzaje zastosowania. Łagodze­ nie zatwardzenia lub stymulowanie stosunków mał­ żeńskich. Po ugotowaniu trzeba dodać nieco przy­ praw, w przeciwnym razie mogą spowodować uszko­ dzenie mięśni żołądka. Wystarczy szczypta soli.

- Jakże odmienne przeznaczenie - zauważyła Averil. Gorawen roześmiała się. - Owszem, zupełnie od­ mienne - przyznała. - A jak ta rośłina działa w sprawach miłości? - za­ pytała Averil. - Gotujesz łodygi w posolonej wodzie, aż są cał­ kiem miękkie, potem polewasz roztopionym ma­ słem. Widok kobiety wolno jedzącej szparagi, oblizu­ jącej językiem łodygi, ssącej końcówki, działa pobu­ dzająco na męskość. Mąż wyobraża sobie, że to jego łodygę liżesz i ssiesz. - Och! - wykrzyknęła Averil, oblewając się ru­ mieńcem. - Nie miałam pojęcia... - Głos jej się za­ łamał i znów poczerwieniała. - O tym, co ci powiedziałam, nie wspomnisz żadnej z sióstr. Junia jest za młoda, a co do Mai, niech mat­ ka jej wyjaśni te sprawy. A co do męskości męża, mu­ sisz być pewna, że jest czysta, nim jej dotkniesz. Większość mężczyzn nie zażywa regularnie kąpieli i musisz sama dopilnować męża. Myj go własnoręcz­ nie, co sprawi mu przyjemność lub kąp się razem z nim, co jeszcze bardziej mu się spodoba. Na wiel­ kich dworach i zamkach dama sama odpowiada za kąpiel honorowych gości. Tak też uczy się córy tych rodów. Tutaj, w Smoczym Gnieździe, nie miewamy gości, gdyż nie ma powodu, by ktoś do nas przybywał. - Na chwilę przerwała i zamyśliła się, po czym mówi­ ła dalej: - Zarówno ty, jak i Maia musicie posiąść sztukę kąpania mężczyzny. Porozmawiam o tym z Ar- gel. Chyba będziecie ćwiczyć na Brynnie. - Mamy myć Brynna? - oburzyła się Averil. - Ten mały poganin nigdy się nie kąpie. Do wody wchodzi chyba tylko w lecie, gdy pływa w potoku. - Cóż - Gorawen uniosła się z trawy - ty i Maia mu­ sicie się nauczyć dbać o higienę mężczyzny. Brynn

i wasz ojciec to jedyni wysoko urodzeni w Smoczym Gnieździe, ale przecież nie wypada wam myć Merina. - Potem, całkowicie zapomniawszy o Averil, pośpie­ szyła w poszukiwaniu Argel. Dama siedziała nad krosnami w rycerskiej sali i tkała gobelin przedstawiający scenę zaślubin Artu­ ra i Ginewry. Druga konkubina Merina, Ysbail, do­ trzymywała jej towarzystwa; sortowała nici według kolorów potrzebnych do haftu. Gdy Gorawen we­ szła, obydwie uniosły głowy. - Dziewczęta muszą nauczyć się kąpania mężczyzny - zaczęła Gorawen.- Nasz pan Merin zaczyna szukać mężów dla Averil i Mai, a im brak podstawowej wie­ dzy, niezbędnej nawet nisko urodzonej żonie. - Małżeństwa dla Averil i Mai? - zaskrzeczała Ys­ bail. - A co z moją córką? - Junia jest jeszcze za młoda - ucięła sprzeczkę Argel. - Najpierw nasz pan znajdzie męża dla Averil, bo ona jest najstarsza. Kandydata należy wybrać bar­ dzo starannie, jeżeli Maia ma otrzymać jeszcze lep­ szego. Te dwa małżeństwa określą jakość związków, które będą mogli później zawrzeć Junia i Brynn. - Rzeczywiście - wolno przyznała Ysbail. I dorzu­ ciła: - Nasz dobry pan powinien się pośpieszyć, gdyż Averil wnet okaże się za stara na małżeństwo. Chcę, by Junia wyszła za mąż w wieku trzynastu lat. - Uroda Averil nadrobi jej lata - przez zęby wydu­ siła Gorawen. - Averil osiągnęła wiek idealny do małżeństwa - za­ uważyła spokojnie Argel. - Ale Gorawen ma rację. Dziewczęta są dobrze wyszkolone w sprawach prowa­ dzenia domu, niewiele jednak wiedzą o zwykłej uprzej­ mości w stosunku do gości. Trzeba szybko to nadrobić. - Będziemy musiały wykorzystać Brynna - oświad­ czyła Gorawen.