Rozdział I
W białym pokoju główne miejsce
zajmowała gilotyna -brutalna,
natychmiastowa, krwawa śmierć,
piekielne narzędzie egzekucji.
Metalowa konstrukcja lśniła
złowrogo w jasnym blasku lampy.
Louis Nevillon był spokojny
podczas tych kilku chwil, które
jego strażnicy pozostawili mu, by
przygotował się na śmierć. Tamci
stali z boku. Mógł wyczytać z ich
twarzy, że z jakąś dziwną
pożądliwością czekali na
egzekucję. Nawet ksiądz.
Oblicze kata skrywała maska –
zwyczaj pochodzący sprzed
wieków – lecz widoczne spod
kaptura blade, niebieskie oczy
lśniły tak, że nie sposób było się
pomylić.
Oczywiście, był to Galion. Któż
inny? Nikt, przynajmniej żadna z
jego ofiar, nie widział jego twarzy.
Tylko ten zimny wzrok, w którym
widać było radość z każdej
przeżywanej tu sekundy. Nie
spieszył się, wiedział, że i tak
wszystko dokona się w ciągu
paru chwil, a czy te minuty mogą
znaczyć cokolwiek dla skazanego
na śmierć człowieka?
Po chwili Nevillon spojrzał na
niego raz jeszcze. Zdawało mu
się, że dostrzegł w oczach kata
błysk lęku, lecz zapewne było to
tylko szczególne odbicie światła.
Niemniej jednak, kat mógł
odczuwać strach. W końcu
wszystkie te świnie drżały przed
Nevillonem, nawet wtedy, gdy był
już uwięziony i skazany na
śmierć. Teraz także bali się, że
może uśmiercić ich w jednej chwili
swoją przerażającą mocą.
5
Okazało się, że wiek XX nie
różnił się aż tak bardzo od XV, i
wtedy, i teraz ludzie bali się
niewytłumaczalnego, nieznanego.
Nie bał się tylko Nevillon, sam
niezrozumiały i straszny.
Złapali go po dziesięciu dniach
pościgu, w którym brała udział
cała armia uzbrojonych po zęby
policjantów i strażników, a nawet
oddział służb specjalnych.
Otoczyli budynek, co potem
prasa tłumaczyła koniecznością
ochrony Nevillona przed
rozwścieczonym tłumem, który
sam chciał wymierzyć mu
sprawiedliwość.
Za każdym razem, kiedy go
gdzieś przewozili, czuł
popychające go, uzbrojone w
pistolety ręce. Sala sądowa, na
której toczył się proces, była od
pierwszego dnia wypełniona po
brzegi. Louis patrzył z niechęcią
na ten tłum; pod jego spojrzeniem
każdy odwracał głowę. Nawet
sędzia: niski, grubawy człowiek,
bez przerwy oblizujący wargi,
który z irytacją starał się
przełamać milczenie oskarżonego
– nawet on ani razu nie spojrzał
Nevillonowi w oczy, wyliczając
głośno jego winy.
Louis nie wątpił ani przez chwilę,
że go skażą. Pytał zresztą o to
swego adwokata. Piętnaście
udowodnionych morderstw,
dziewięć oskarżeń o pobicie.
Musieli uznać go winnym i ogłosić
wyrok śmierci.
Proces trwał piętnaście dni i
przez cały ten czas oskarżony nie
odpowiedział na żadne pytanie,
żaden zarzut, pogrążony w
wyniosłym milczeniu, które
wywoływało u sędziów
zakłopotanie i niepokój. Nawet
kiedy już podjęli decyzję, trzeba
im było dużo odwagi, by mu ją
oznajmić. Louis Nevillon nie był
bowiem zwykłym mordercą. Nie
mówił im, że jest spadkobiercą
Silvaina Nevillona, spalonego za
czary w Orleanie w 1614 r.
Spadkobiercą? Był jego kolejnym
wcieleniem. Był samym Silvainem,
odrodzonym
6
na nowo. Nawet gilotyna nie
mogła unicestwić mistrza
odwiecznego zła. Lecz ci szaleńcy
zdawali się tego nie rozumieć.
Każde kolejne oskarżenie
sprawiało, że serce biło żywiej w
piersi Louisa. Gdy zaś
wspomniano o Yvette de Coulon,
przypomniał sobie jej nagie ciało
leżące pod nim, krzyczące z
przerażenia usta i szeroko
otwarte oczy. Poczuł nagłą falę
podniecenia.
–Louisie Nevillon, czy w nocy
dnia 30 kwietnia upro
wadziłeś z domu Yvette de
Coulon, którą następnie zawio
złeś do miejsca satanistycznego
kultu w Nemours, gdzie
dokonałeś na niej gwałtu, a
potem po zabiciu jej – aktów
nekrofilii?
30 kwietnia – przecież to Noc
Walpurgii!
Nic nie zdradzało emocji Louisa
Nevillona, może tylko jakiś krótki
błysk w oku, czy uwypuklenie
przy rozporku obcisłych czarnych
spodni. Sędziowie zadawali mu
coraz to nowe pytania, lecz on
pozostawał bierny, nieporuszony,
milczący. Chciał usłyszeć
wszystko z ich ust, móc w
spokoju rozpamiętywać
przypomniane mu zdarzenia.
Pamiętał każdy szczegół, a teraz
przeżywał minione chwile równie
mocno, jak wtedy, gdy brał w tym
wszystkim udział. Czuł znowu
świeżą woń tamtego młodego
ciała, jego smak.
–Wraz z innymi, których
tożsamości dotąd nie usta
liliśmy, ty, Louisie Nevillon,
brałeś udział w obrzędach
komunii z Szatanem. Kiedy już
wykorzystałeś tę dzie
wczynę, wypuściłeś krew z jej
ciała i kazałeś członkom
zgromadzenia ją pić. A potem…
potem…
Na sali zapadło chwilowe
milczenie i słychać było tylko
przyspieszone oddechy. Morze
pobladłych nagle twarzy,
7
które nie chciały, nie były w
stanie przyjąć całej prawdy.
–A potem… co? – Oblizujący
wargi język sędziego stał się teraz
jeszcze bardziej ruchliwy. – Sąd
musi znać dokładny przebieg
wydarzeń!
–A potem… Louisie Nevillon,
zmasakrowałeś jeszcze bardziej
ciało dziewczyny, po kolei
odrywając od niego kolejno
kończyny… rozdzieliłeś kawałki
ludzkiego mięsa między
zgromadzonych i wraz z nimi
dokonałeś aktów kanibalizmu. W
przeciągu paru godzin ciało
Yvette de Coulon zostało spożyte,
zaś na końcu dokonałeś aktu
seksualnego wykorzystując
pozostałe kości!
Gdzieś w tłumie rozległ się
krzyk, a potem dał się słyszeć
odgłos upadającego ciała. Ludzie
rozstąpili się, kogoś wynoszono z
sali. Była to Madame de Coulon,
matka zabitej dziewczyny.
Nevillon pozwolił sobie na
uśmiech zadowolenia.
Dalej – kolejne morderstwa.
Słyszał brzmienie słów, lecz nie
rozumiał ich znaczenia, błądził
myślami gdzie indziej. Mógłby
przenieść się w swą astralną
formę, opuścić bezużyteczne już
ludzkie ciało i w ten sposób
uchronić się przed śmiercią i
bólem. Lecz nie to było jego
celem. Zło, które w nim istniało
musiało przeżyć jego własną
śmierć. Gilotyna zniszczy
wprawdzie jego ciało, lecz będzie
to bezbolesne. Im szybciej się
skończy, tym lepiej.
Nagle uświadomił sobie, że
wyrok śmierci został już
ogłoszony, gdyż przez
zgromadzony w sali sądowej tłum
przeszedł cichy pomruk.
Sędziowie wyszli na trzy godziny,
a on nawet nie zauważył ich
nieobecności. Był teraz z
powrotem w tamtym budynku,
skazany człowiek, którego
zrzucono z kamiennych schodów;
strażnicy upokarzający go bez
8
żadnych oporów. Czyjeś mocne,
bolesne kopnięcie Wszyscy oni
jeszcze za to zapłacą!
Podróż z sądu do więzienia
byłaby koszmarem dla każdego
oprócz Nevillona. Policja z
najwyższym wysiłkiem
powstrzymywała krzyczący,
rozwścieczony tłum Pełne odrazy,
rzucające przekleństwa twarze.
Samochód wciąż bombardowany
był kamieniami, zgniłymi jajkami i
owocami. Strużki soku rozbitego
na szybie pomidora przypomniały
Louisowi krew Yvette de Coulon,
co sprawiło, że znowu poczuł
podniecenie. Nie żałował niczego
co zrobił.
Strażnicy w karetce więziennej
wciąż trzymali odbezpieczone
karabiny, mimo, iż Louis miał
skute ręce. Także i oni, jak
wszyscy, obawiali się tego
człowieka o siwych włosach i
arystokratycznej twarzy.
Historia wciąż się powtarzała,
kolejny wysoko urodzony
odbywał swą ostateczną drogę do
Madame Guillotine, oczekującej
niecierpliwie na jego głowę.
Roześmiał się głośno i dwóch
strażników natychmiast rzuciło
się ku niemu, niemal dotykając
lufami karabinów jego piersi.
–Nie będzie się pan śmiał, kiedy
położą panu głowę pod nóż, panie
Nevillon – powiedział jeden z nich.
– Uczestniczyłem raz w egzekucji.
Czy mam panu opowiedzieć
szczegóły?
–Ja również uczestniczyłem
kiedyś w egzekucji – odparł
Nevillon łagodnym głosem –
zatem może byłby pan uprzejmy
pozwolić bym opowiedział
pierwszy. Skazana dziewczyna
nazywała się Yvette…
–Bydlę! – Otwarta dłoń uderzyła
więźnia prosto w twarz tak, że
głowa odleciała do tyłu – ty podły
bydlaku!
Drugi mężczyzna przesunął się
naprzód i kopiąc Nevillo-na zrzucił
go z siedzenia. Kolejne uderzenia
próbował
9
odeprzeć dłońmi, lecz kajdany
uniemożliwiły to.
–Gdybym to ja mógł decydować
– strażnik, który uderzył pierwszy
zwrócił się do swojego kolegi –
nie skazywałbym go na gilotynę.
To zbyt szybko, nie uważasz
Marcel? Ale tak po kolei
odcinałbym jego członki, najpierw
noga, potem druga, potem ręce, a
potem może jeszcze coś!
Zamilkł i obaj uśmiechnęli się
porozumiewawczo.
Teraz śmierć była w zasięgu
wzroku. Ksiądz chciał widzieć go
martwego, gdyż wierzył, że
wszystko to jest częścią walki ze
złem. Strażnicy i kat chcieli
odegrać się za śmierć Yvette de
GUY N. SMITH Sabat #3 Kult kanibali
(Cannibal Cult) Przełożył Krzysztof Wargan PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991 Redaktor: Artur Kawiński Opracowanie graficzne: Piotr Metlenga
Copyright © by Guy N. Smith 1982 Copyright for the Polish edition by PHANTOM PRESS INTERNA- TIONAL Gdańsk 1991 Wydanie 1 ISBN 83-85276-23-8 Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie. Zam. 3291/91. Druk z gotowych diapozytywów.
Rozdział I W białym pokoju główne miejsce zajmowała gilotyna -brutalna, natychmiastowa, krwawa śmierć, piekielne narzędzie egzekucji. Metalowa konstrukcja lśniła złowrogo w jasnym blasku lampy. Louis Nevillon był spokojny podczas tych kilku chwil, które jego strażnicy pozostawili mu, by przygotował się na śmierć. Tamci stali z boku. Mógł wyczytać z ich twarzy, że z jakąś dziwną pożądliwością czekali na egzekucję. Nawet ksiądz.
Oblicze kata skrywała maska – zwyczaj pochodzący sprzed wieków – lecz widoczne spod kaptura blade, niebieskie oczy lśniły tak, że nie sposób było się pomylić. Oczywiście, był to Galion. Któż inny? Nikt, przynajmniej żadna z jego ofiar, nie widział jego twarzy. Tylko ten zimny wzrok, w którym widać było radość z każdej przeżywanej tu sekundy. Nie spieszył się, wiedział, że i tak wszystko dokona się w ciągu paru chwil, a czy te minuty mogą znaczyć cokolwiek dla skazanego na śmierć człowieka?
Po chwili Nevillon spojrzał na niego raz jeszcze. Zdawało mu się, że dostrzegł w oczach kata błysk lęku, lecz zapewne było to tylko szczególne odbicie światła. Niemniej jednak, kat mógł odczuwać strach. W końcu wszystkie te świnie drżały przed Nevillonem, nawet wtedy, gdy był już uwięziony i skazany na śmierć. Teraz także bali się, że może uśmiercić ich w jednej chwili swoją przerażającą mocą.
5 Okazało się, że wiek XX nie różnił się aż tak bardzo od XV, i wtedy, i teraz ludzie bali się niewytłumaczalnego, nieznanego. Nie bał się tylko Nevillon, sam niezrozumiały i straszny. Złapali go po dziesięciu dniach pościgu, w którym brała udział cała armia uzbrojonych po zęby policjantów i strażników, a nawet oddział służb specjalnych. Otoczyli budynek, co potem prasa tłumaczyła koniecznością
ochrony Nevillona przed rozwścieczonym tłumem, który sam chciał wymierzyć mu sprawiedliwość. Za każdym razem, kiedy go gdzieś przewozili, czuł popychające go, uzbrojone w pistolety ręce. Sala sądowa, na której toczył się proces, była od pierwszego dnia wypełniona po brzegi. Louis patrzył z niechęcią na ten tłum; pod jego spojrzeniem każdy odwracał głowę. Nawet sędzia: niski, grubawy człowiek, bez przerwy oblizujący wargi, który z irytacją starał się przełamać milczenie oskarżonego
– nawet on ani razu nie spojrzał Nevillonowi w oczy, wyliczając głośno jego winy. Louis nie wątpił ani przez chwilę, że go skażą. Pytał zresztą o to swego adwokata. Piętnaście udowodnionych morderstw, dziewięć oskarżeń o pobicie. Musieli uznać go winnym i ogłosić wyrok śmierci. Proces trwał piętnaście dni i przez cały ten czas oskarżony nie odpowiedział na żadne pytanie, żaden zarzut, pogrążony w wyniosłym milczeniu, które wywoływało u sędziów
zakłopotanie i niepokój. Nawet kiedy już podjęli decyzję, trzeba im było dużo odwagi, by mu ją oznajmić. Louis Nevillon nie był bowiem zwykłym mordercą. Nie mówił im, że jest spadkobiercą Silvaina Nevillona, spalonego za czary w Orleanie w 1614 r. Spadkobiercą? Był jego kolejnym wcieleniem. Był samym Silvainem, odrodzonym 6 na nowo. Nawet gilotyna nie mogła unicestwić mistrza odwiecznego zła. Lecz ci szaleńcy
zdawali się tego nie rozumieć. Każde kolejne oskarżenie sprawiało, że serce biło żywiej w piersi Louisa. Gdy zaś wspomniano o Yvette de Coulon, przypomniał sobie jej nagie ciało leżące pod nim, krzyczące z przerażenia usta i szeroko otwarte oczy. Poczuł nagłą falę podniecenia. –Louisie Nevillon, czy w nocy dnia 30 kwietnia upro wadziłeś z domu Yvette de Coulon, którą następnie zawio
złeś do miejsca satanistycznego kultu w Nemours, gdzie dokonałeś na niej gwałtu, a potem po zabiciu jej – aktów nekrofilii? 30 kwietnia – przecież to Noc Walpurgii! Nic nie zdradzało emocji Louisa Nevillona, może tylko jakiś krótki błysk w oku, czy uwypuklenie przy rozporku obcisłych czarnych spodni. Sędziowie zadawali mu coraz to nowe pytania, lecz on pozostawał bierny, nieporuszony,
milczący. Chciał usłyszeć wszystko z ich ust, móc w spokoju rozpamiętywać przypomniane mu zdarzenia. Pamiętał każdy szczegół, a teraz przeżywał minione chwile równie mocno, jak wtedy, gdy brał w tym wszystkim udział. Czuł znowu świeżą woń tamtego młodego ciała, jego smak. –Wraz z innymi, których tożsamości dotąd nie usta liliśmy, ty, Louisie Nevillon, brałeś udział w obrzędach komunii z Szatanem. Kiedy już
wykorzystałeś tę dzie wczynę, wypuściłeś krew z jej ciała i kazałeś członkom zgromadzenia ją pić. A potem… potem… Na sali zapadło chwilowe milczenie i słychać było tylko przyspieszone oddechy. Morze pobladłych nagle twarzy, 7 które nie chciały, nie były w stanie przyjąć całej prawdy.
–A potem… co? – Oblizujący wargi język sędziego stał się teraz jeszcze bardziej ruchliwy. – Sąd musi znać dokładny przebieg wydarzeń! –A potem… Louisie Nevillon, zmasakrowałeś jeszcze bardziej ciało dziewczyny, po kolei odrywając od niego kolejno kończyny… rozdzieliłeś kawałki ludzkiego mięsa między zgromadzonych i wraz z nimi dokonałeś aktów kanibalizmu. W przeciągu paru godzin ciało Yvette de Coulon zostało spożyte, zaś na końcu dokonałeś aktu seksualnego wykorzystując
pozostałe kości! Gdzieś w tłumie rozległ się krzyk, a potem dał się słyszeć odgłos upadającego ciała. Ludzie rozstąpili się, kogoś wynoszono z sali. Była to Madame de Coulon, matka zabitej dziewczyny. Nevillon pozwolił sobie na uśmiech zadowolenia. Dalej – kolejne morderstwa. Słyszał brzmienie słów, lecz nie rozumiał ich znaczenia, błądził myślami gdzie indziej. Mógłby przenieść się w swą astralną formę, opuścić bezużyteczne już ludzkie ciało i w ten sposób
uchronić się przed śmiercią i bólem. Lecz nie to było jego celem. Zło, które w nim istniało musiało przeżyć jego własną śmierć. Gilotyna zniszczy wprawdzie jego ciało, lecz będzie to bezbolesne. Im szybciej się skończy, tym lepiej. Nagle uświadomił sobie, że wyrok śmierci został już ogłoszony, gdyż przez zgromadzony w sali sądowej tłum przeszedł cichy pomruk. Sędziowie wyszli na trzy godziny, a on nawet nie zauważył ich nieobecności. Był teraz z powrotem w tamtym budynku,
skazany człowiek, którego zrzucono z kamiennych schodów; strażnicy upokarzający go bez
8 żadnych oporów. Czyjeś mocne, bolesne kopnięcie Wszyscy oni jeszcze za to zapłacą! Podróż z sądu do więzienia byłaby koszmarem dla każdego oprócz Nevillona. Policja z najwyższym wysiłkiem powstrzymywała krzyczący, rozwścieczony tłum Pełne odrazy, rzucające przekleństwa twarze. Samochód wciąż bombardowany był kamieniami, zgniłymi jajkami i owocami. Strużki soku rozbitego na szybie pomidora przypomniały
Louisowi krew Yvette de Coulon, co sprawiło, że znowu poczuł podniecenie. Nie żałował niczego co zrobił. Strażnicy w karetce więziennej wciąż trzymali odbezpieczone karabiny, mimo, iż Louis miał skute ręce. Także i oni, jak wszyscy, obawiali się tego człowieka o siwych włosach i arystokratycznej twarzy. Historia wciąż się powtarzała, kolejny wysoko urodzony odbywał swą ostateczną drogę do Madame Guillotine, oczekującej niecierpliwie na jego głowę.
Roześmiał się głośno i dwóch strażników natychmiast rzuciło się ku niemu, niemal dotykając lufami karabinów jego piersi. –Nie będzie się pan śmiał, kiedy położą panu głowę pod nóż, panie Nevillon – powiedział jeden z nich. – Uczestniczyłem raz w egzekucji. Czy mam panu opowiedzieć szczegóły? –Ja również uczestniczyłem kiedyś w egzekucji – odparł Nevillon łagodnym głosem – zatem może byłby pan uprzejmy pozwolić bym opowiedział pierwszy. Skazana dziewczyna
nazywała się Yvette… –Bydlę! – Otwarta dłoń uderzyła więźnia prosto w twarz tak, że głowa odleciała do tyłu – ty podły bydlaku! Drugi mężczyzna przesunął się naprzód i kopiąc Nevillo-na zrzucił go z siedzenia. Kolejne uderzenia próbował 9 odeprzeć dłońmi, lecz kajdany uniemożliwiły to. –Gdybym to ja mógł decydować
– strażnik, który uderzył pierwszy zwrócił się do swojego kolegi – nie skazywałbym go na gilotynę. To zbyt szybko, nie uważasz Marcel? Ale tak po kolei odcinałbym jego członki, najpierw noga, potem druga, potem ręce, a potem może jeszcze coś! Zamilkł i obaj uśmiechnęli się porozumiewawczo. Teraz śmierć była w zasięgu wzroku. Ksiądz chciał widzieć go martwego, gdyż wierzył, że wszystko to jest częścią walki ze złem. Strażnicy i kat chcieli odegrać się za śmierć Yvette de