mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Sobolewska Iwona - Perfekcjonistka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :761.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Sobolewska Iwona - Perfekcjonistka.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 67 osób, 167 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 185 stron)

Sobolewska Iwona Perfekcjonistka Życie to ciągłe ulepszanie, doskonalenie samej siebie, dążenie do perfekcyjności.

24 GRUDNIA Ciężko jest na co dzień żyć w cieniu własnej siostry. Tej, którą uważają za ideał i stawiają mi za wzór, nie pozwalając w ciągu dnia ani na chwilę o niej zapomnieć. A jeszcze trudniejsze staje się to podczas świąt, kiedy to cała rodzinka zjeżdża się do naszego domu. Przyjeżdża ukochana siostrunia, wszystkie ciotki, wujkowie i kuzynowie. Wszystkie babki, prababki i teściowie. Każdy cieszy się ze spotkania. Mnóstwo serdecznych słów, sztucznych uśmiechów i tony prezentów. Jak zwykle wszyscy zachwyceni, z przejęciem słuchają o nowych osiągnięciach Pauli. Moja siostra - maturzystka - chodzi do prywatnej szkoły tańca. Rodzice ładują w to masę forsy z nadzieją, że dzięki temu ich ulubienica spełni swoje marzenia. Jest urodzoną tancerką, do tego ma cudowny, czysty głos. Po prostu ideał - wysportowana, ładna, utalentowana; całkowite przeciwieństwo niezdarnej mnie. Lubię jej styl bycia i to, jaka jest, zawsze chciałam mieć tyle swobody i lekkości, co ona, ale dobijało mnie, że wszyscy

mi to uświadamiali. Dawali mi odczuć, że nigdy jej nie dorównam. Paula jest spoko, przy mnie się nie wywyższa, ale sama świadomość mojej niezdarności jest przygnębiająca. Jestem młodsza o dwa lata i w zasadzie to mnie przypada rola pupilka, na której specjalnie mi nie zależy, ale chyba tak by wypadało, no nie? A jednak jest odwrotnie. - Julito, przynieś pierogi z kuchni - powiedziała mama. „No tak, zaczyna się. Przynieś, wynieś, pozamiataj". - Pomogę ci. - Paula dołączyła do mnie w drodze. - Hej, jesteś główną atrakcją, powinnaś siedzieć przykuta do stołu i czarować gości. - Ha, ha, ha! Nie bądź złośliwa. Zaszkodzi to twojej urodzie. - Za późno - uświadomiłam jej, nakładając kolejną porcję cieplutkich pierogów. - Czasem mam ochotę porządnie cię sprać, wiesz? -powiedziała pogodnie. - Co poradzisz? Przyjeżdżasz tylko na święta i niektóre weekendy. Posiedź tu dłużej i posłuchaj o swojej wspaniałości, to będziesz taka, jak ja. - Julita... - Nie, no daj spokój, chyba nie masz zamiaru mnie przepraszać? - Żartujesz? - Ufff. - Jakie plany na sylwestra? - Zgadnij. Obejrzę coś w telewizji, pogapię się na puszysty śnieg za oknem, a o północy tradycyjnie wypiję szampana. Przecież to dzień jak każdy inny, wieczór jak każdy inny, tylko z efektami specjalnymi za oknem.

- Hmmm... A nie myślałaś, żeby przyjechać do mnie? - Do szkoły? - zdziwiłam się. - A czemu nie? Co roku organizują świetne imprezy, musisz się stąd wyrwać. - Daj spokój. - Naprawdę nie masz ochoty na odrobinę szaleństwa? - Przecież ja tam będę wyglądać jak pokraka. Same asy, świetne tancerki i... tancerze, a do tego wszystkiego ja, sierotka Julisia. - Oj, przestań, chodzi o zabawę. A rodzice na pewno się zgodzą. - O to akurat najmniej się martwię. Dla ciebie zrobią wszystko. - Tak, prawie wszystko. - Prawie - zaakcentowałam. Choć właściwie jakoś nie pamiętałam tego momentu „prawie". Zawsze było: „Tak, córeczko", „Dobrze, córeczko, masz rację", i ciągle to samo bla, bla, bla. Kiedy Paula znalazła sobie szkołę ponadgimnazjalną i przedstawiła propozycję rodzicom, byli zachwyceni, ale kiedy ja dałam im do zrozumienia, że chcę iść do liceum ogólnokształcącego, zdecydowanie odmówili. Posłali mnie do jakiejś prywatnej szkoły, gdzie chodzą same zarozumiałe plastiki, pochodzące z rodzin posiadających kilka willi, drogie samochody i spędzających każde wakacje na egzotycznych wyspach. Po prostu rewelacja. Śmietanka towarzyska, a pośrodku niej ja. Nie rozumiem tego, przecież zaoszczędziliby chociaż na mnie. Ta szkoła nie daje wiele więcej od zwykłego ogólniaka. Tyle, że ma sporo zajęć dodatkowych, typu: muzyka, plastyka, dziennikarstwo, które

umożliwiają uczenie się tego, co się lubi. Tylko ja tak naprawdę nie lubię nic z tego, co oferują. Może sama nie wiem, czego chcę? Chciałam iść kiedyś w ślady Pauli, tak jak ona móc uczyć się tańca, ale zawsze się bałam. Nie chodziłam na dyskoteki ani imprezy, a jak już, to w ogóle nie tańczyłam, bojąc się, że się zbłaźnię. Zawsze byłam utwierdzana w przekonaniu, że nie potrafię, że nie jestem Paulą. - To jak będzie? - Załóżmy, że zastanowię się nad tym, okej? - Zgoda. Wróciłyśmy do pokoju, znów nakładając na twarze sztuczne uśmiechy i udając zadowolenie. Rodzinne święta były dla mnie ogromnie męczące. Mnóstwo szumu i radości, która na drugi dzień gdzieś ulatuje. Rodzice zaczęli nucić kolędy, reszta mojej familii zgodnie im wtórowała. Może jednak ludzie przynajmniej raz w roku potrzebują takich spotkań, bliskości i rodzinnego ciepła? W końcu przyszła pora na prezenty. Pod dużą choinką, w tym roku ubraną w czerwień i złoto, zalegała masa podarunków, które najpierw dorwali najmłodsi członkowie rodziny. Szerokie uśmiechy na twarzach dzieci i piski na widok wymarzonych zabawek były wprost nie do opisania. Ta radość z prezentów, które ostatnio reklamowali w telewizji, żeby szybciej opróżnić kieszenie zdesperowanych rodziców, była widoczna w każdym kącie pokoju Z prawej strony siedział Antek - jeden z naszych kuzynów - i z niecierpliwością rozpakowywał swoje nowe samochody i rozkładał elementy toru wyścigowego. Z kolei Zuzia biegała po pokoju, chwaląc

się każdemu domkiem dla lalek, a Michał z przejęciem na twarzy sklejał kolejne części modelu samolotu. Każde z nich było zadowolone, że otrzymało wymarzony -a może raczej wypatrzony w telewizji - prezent. Co tu dużo mówić. Doskonale sama pamiętam ten okres. Kiedy tylko w programie pokazywali nową superlalkę z no- sidełkiem i akcesoriami do kompletu, biegłam do mamy, mówiąc: „Chcę, chcę, chcę". Nie wierzyłam w świętego Mikołaja, więc nie słałam do niego listów, a z tego typu prośbami zwracałam się do niej. Zawsze rozpoznawałam pod długą siwą brodą przebranego wujka albo tatę... Może dlatego, że aktorstwo szło im dość cienko? - Julitko, nie odpakujesz prezentu? - Mama z uroczą minką wręczyła mi kolorowe pudełko. - Tak... Już. - Otwarłam pudełko, oczywiście udając zaskoczenie i serdecznie dziękując rodzicom za nowiutki aparat. Profesjonalną lustrzankę Nikon D90. No cóż, chyba nie zarejestrowali tego, jak mówiłam, że to nie ja go chcę, tylko moja przyjaciółka szaleje za tym cackiem. No, ale cóż, kiedyś tam się przyda. Wpakowałam go z powrotem do pudełka i ruszyłam do swojego pokoju. Na dzisiaj wyczerpał się limit mojego dobrego nastroju. W sumie i tak długo wytrzymałam, mogę być z siebie dumna. Weszłam schodami na górę. Wokoło panowała ciemność i widać było tylko podświetlone w pokoju akwarium. Rodzice nigdy nie chcieli nam kupić żadnego zwierzątka, dlatego pewnego dnia zażądałyśmy z Paulą akwarium, ale nie byle jakiego. Miało zajmować całą ścianę w moim pokoju i koniecznie musiały być w nim ryby morskie. No cóż, kaprys jak każdy

inny. Nie spodziewałyśmy się, że zostanie zrealizowany w tak szybkim tempie. Ojciec zarabia wystarczająco, żeby było nas stać na takie zachcianki. Jest tłumaczem francuskiego i niemieckiego, a moja matka uczy w prestiżowej szkole wokalnej, więc narzekać nie mogę, to znaczy - nie powinnam... Wchodząc do pokoju, zauważyłam, że nie jestem sama. Naprzeciwko akwarium siedziała zapłakana Paula. Może gdybym była inna, potrafiłabym podejść do niej i jak troskliwa siostra spytać, co się stało, ale czy tak naprawdę chciałam to zrobić, czy potrafiłam? - Co tym razem? Piruet się nie udał i Motyl cię oblał? - spytałam obojętnym tonem. - Co się z tobą stało? - „Zawsze to samo pytanie. Niby, co miało się stać?" - Nic, jak widać ręce, nogi na swoim miejscu, głowa i mózg chyba też. - A serce? - spytała poważnie. - Przecież wiesz, że go nie mam - ucięłam krótko. - Więc, co tym razem? - Konrad ze mną zerwał. „Nie pierwszy, nie ostatni" - pomyślałam. - Och, daj spokój, znajdzie się inny. Mało ich tam masz w tej szkole? - Julita, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz? - Boję się, że właśnie rozumiem i dlatego nie przyjmuję tego do wiadomości. - Paula chodziła z nim około dwóch miesięcy, wielka, burzliwa miłość, która skończyła się dokładnie tak, jak przypuszczałam. Faceci już tacy są, znudziła mu się, poszuka następnej, a potem i tak wróci

do niej z powrotem. Kondzio był spoko i nawet wydawał się przyzwoity, no ale moja nieprzeciętna inteligencja po raz kolejny się sprawdziła. Jak zawsze zresztą. - Zrywacie już chyba piąty raz. I co? Zawsze wraca do ciebie, a ty jak głupia cieszysz się i przyjmujesz go z otwartymi ramionami. Otrząśnij się! Zawsze jest tak samo. Zostaw go w końcu, daj mu do zrozumienia, że stracił cię na zawsze, że tak się nie da żyć. Dzisiaj ty, jutro inna, a pojutrze znowu ty. Skoro tak jest, najwyższa pora to zmienić. - Paula cała zesztywniała, przestała się odzywać i płakać. Zamiast tego tępo patrzyła przed siebie. Nienawidziłam takich sytuacji. Powinnam wtedy odgrywać rolę zatro- skanej siostry, ale - przykro mi - niewiele mnie obchodziła jej głupota. Dziewczyna tak ładna i utalentowana jak ona powinna mieć gdzieś takiego faceta jak Konrad, który zmienia laski jak rękawiczki. - Tak, masz rację - powiedziała w końcu, wyraźnie i dobitnie. - Wiele razy popełniam błędy, ciągle te same, ale w jednym się nie mylę. - Wstała i podeszła do mnie. Patrząc mi prosto w oczy, powiedziała: - To przez Maćka tak się zmieniłaś. - Zabolało. Wspomnienie tego imienia za każdym razem powodowało wewnętrzny rozpad, rozsypywałam się na kawałeczki, sklejając potem tygodniami kolejne elementy. Paula trafiła w czuły punkt. Automatycznie odgrodziłam się od niej, błyskawicznie budując mur i zamykając się w sobie, ale to i tak niewiele pomogło. Słowa zostały wypowiedziane, wewnętrzna równowaga zachwiana. - Wyjdź. - Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Łzy same pociekły mi po policzkach, nie potrafiłam nad tym

zapanować. W głowie znów zabrzmiały te szydercze słowa: „Byłaś najlepszą zabawką, jaką kiedykolwiek miałem, ale, sorki, jak każda zabawka znudziłaś mi się". Do końca życia nie zapomnę tego głupkowatego wyrazu twarzy i szyderczego uśmiechu. Minęły dwa lata, ale rana się nie zagoiła, wciąż krwawi przy najmniejszym nawet wspomnieniu. Od tamtej chwili moje życie się zmieniło. Faceci przestali dla mnie istnieć, traktowałam ich jak coś oczywistego, co musi być, ale niekoniecznie w moim indywidualnym świecie. Ten jeden jedyny błąd, kiedy bezgranicznie zaufałam Maćkowi, zbyt wiele mnie kosztował. Nie miałam i nie mam zamiaru przeżywać tego już nigdy więcej. Pierwsza wielka miłość szybko obróciła się w porażkę, niosącą katastrofalne skutki, dlatego postanowiłam, że on będzie moją ostatnią miłością. Przez niego stałam się automatem dążącym do perfekcyjności. Zaczęłam całą uwagę skupiać na wyglądzie i rozwoju intelektualnym. Kto powiedział, że kujon musi być brzydkim kaczątkiem? Dlatego w szkole dawałam z siebie wszystko, byłam doskonale przygotowana do zajęć, miałam niemal stuprocentową frekwencję i najwyższe stopnie. Prace zawsze oddawałam przed czasem, a klasowe przedsięwzięcia dopinałam na ostatni guzik. Kiedy potrzebowaliśmy noclegu w górach podczas szkolnej wycieczki, z uporem maniaka szukałam miejsca, które będzie spełniało wszystkie nasze wymagania. Nie spoczęłam, dopóki się to nie udało. Prezentacje potrzebne na lekcje czy prace plastyczne zawsze musiały być estetyczne, bywało tak, że trzy razy poprawiałam jeden plakat i choć pewnie nikt nie zauważyłby różnicy między nimi, moje pedantyczne

podejście nie pozwalało mi na jakiekolwiek niedoskonałości. Ciężka praca opłaciła się z nawiązką. Dostałam stypendium, później możliwość wyjazdu na letni obóz. Oczywiście, nie skupiłam się jedynie na nauce. Priorytetem była również kwestia wyglądu. Każdego ranka robiłam starannie makijaż, dobierałam ciuchy, a kucyk, który dotychczas nosiłam, uwolniłam z więzów, pozwalając fryzjerce wystylizować swoje długie rude loki, by efektownie układały się wokół twarzy. Rezultat za każdym razem był taki sam. Miałam wyglądać wspaniale, i tak było. W swoich stylizacjach wzorowałam się na Pauli. Owszem, do osiągnięcia jej idealnego poziomu było mi daleko, ale w tym wypadku wystarczała mi opcja minimum. Nie chciałam pokazywać się na ulicy w wyciągniętym sweterku, z podkrążonymi oczami. O, nie. Musiałam mu pokazać, jak doskonale odrodziła się jego zabawecz-ka, jak wiele ma w sobie wartości i klasy. Parę miesięcy później Maciek znów zaczął się do mnie odzywać. Przeprosinom nie było końca, ale ja nie zrobiłam tego, by go odzyskać - to by oznaczało moją porażkę. Zmieniłam się, by go upokorzyć. I tak minął rok, potem drugi. Rodzice wysłali mnie do prywatnego liceum i Maciek zniknął z mojego życia. Jednak ja w dalszym ciągu dbam o to, by wszystko, cokolwiek robię, było idealne. Przy swoim niskim wzroście od dwóch lat utrzymuję tę samą wagę. Pomyślicie: anorektyczka. Ależ skąd! Metr sześćdziesiąt i pięćdziesiąt dwa kilo mówią same za siebie. Czuję się... dobrze. Wiem, że dzięki pracy mogę wiele osiągnąć. Nauka w liceum zabiera mi bardzo dużo czasu, więc nie mam przerw na rozpamiętywanie

tamtych chwil spędzonych razem. Poznałam mnóstwo nowych ludzi z ambicjami, realizujących swoje pasje i marzenia. I tak jak oni, staram się coś w życiu osiągnąć. Nie zaprzątam sobie głowy planami na kolejne lata i nie analizuję tego, co zdarzyło się w przeszłości. Żyje tym, co jest w danej chwili. Na przyszłość przyjdzie odpowiedni czas. We wszystkim, co robię, wspiera mnie Tryska - moja najlepsza przyjaciółka, z którą znam się od przedszkola. Ona jest zakręcona, ja wręcz przeciwnie, ale nawzajem się uzupełniamy. Najważniejsze, że potrafimy się zrozumieć i wesprzeć w trudnych chwilach. Śmiejemy się, płaczemy, upadamy i powstajemy razem. Tryśka jest moją przyjaciółką bez względu na to, jak się zmieniłam. Czasem wydaje mi się, że po prostu dorosłam, innym razem - że najzwyczajniej w świecie zdziecinniałam. Jedno jest pewne: nie jestem tą samą osobą. Paula ma rację, to głównie zasługa Maćka, ale nic na to nie poradzę. Nie potrafię i... chyba nawet nie chcę zmieniać tego, co jest. Mam swój mały intymny świat, a w nim wszystko, czego potrzebuję.

Udręczona w szklanej pułapce wyimaginowanego świata, niewpuszczająca nikogo do własnego życia. To właśnie ja. 25 GRUDNIA Obudził mnie przeraźliwy wrzask małego dziecka. Kompletnie zdezorientowana odruchowo wyskoczyłam z łóżka i udałam się w kierunku źródła dźwięku. Na środku gościnnego pokoju stała Zuzia. Cała jej twarz była zalana łzami, a w rękach trzymała misia. Zuzia to moja kuzynka. Uwielbiam jej pogodny charakter i śliczne dołeczki w policzkach. Podoba mi się jej beztroska i spontaniczność. Od wczoraj jest u nas na tak zwanych wakacjach. Mateusz z Dorotą jak zwykle jadą gdzieś w góry na sylwestra, więc mała na kilka dni zostaje u nas. Cieszę się, gdy przyjeżdża, bo chociaż na chwilę wprowadza do mojego nudnego życia trochę radości. - Co się stało? - spytałam zgromadzonych wokół niej rodziców i Paulę, kompletnie bezradnych, nawiasem mówiąc. - Nie mam pojęcia, drze się od pięciu minut. - Zdenerwowanie w głosie Pauli zirytowało mnie.

- Zostawcie ją, ja się tym zajmę - powiedziałam. Wzięłam sześcioletnią Zuzię na ręce i zabrałam do swojego pokoju. Mała wtuliła się we mnie, lecz dalej płakała, uparcie ściskając w rączkach ulubionego pluszaka. - No już, już... Czemu tak płaczesz? - spytałam pogodnie. Mała popatrzyła na mnie smutno swoimi zielonymi oczkami. - Urwało mi się - powiedziała bezradnie, ściskając w rączce ucho misia. - I o to tyle krzyku? - spytałam. - Daj, zaraz to przyszyję. -Wystarczyło kilka dokładnych pociągnięć nitką i pluszak był jak nowy. - Tak lepiej? - spytałam, wręczając małej przytulankę. Zadowolona Zuźka pokiwała główką. - Okej, to teraz idź się pobawić, a ja się przebiorę i zejdę do ciebie. - Na pewno? - Tak, na pewno, zmykaj. Moja poranna toaleta zwykle zajmowała około godziny, jednak dzisiaj ograniczyłam się do minimum, wiedząc, że i tak nigdzie się nie wybiorę. Zeszłam na dół do kuchni, z postanowieniem, że zrobię sobie śniadanie. W lodówce oczywiście było pełno wszystkiego, ale nie znalazłam niczego, na co miałabym teraz ochotę. Pomieszałam kilka rodzajów płatków i dolałam mleka. Nie ma to jak lekkie, pożywne śniadanie. Mała okupowała telewizor, jak zwykle z włączonym kanałem MiniMini. „No cóż, spokój wymaga poświęceń". Zadarłam nogi na oparcie fotela i przyłączyłam się do niej. Do moich uszu dobiegł dźwięk muzyki puszczanej w jednym z górnych pokoi. Chwilę zajęło, zanim zała-

pałam, że to z pokoju Pauli. Pewnie znowu ćwiczyła kolejny układ na zaliczenie. - Jak zwykle. - Od progu dobiegł mnie karcący głos matki; przewróciłam oczami, znając doskonale dalszy ciąg słów. - Siedzisz na kanapie, nic nie robisz. A ten brudny talerz, to co? Do jutra będzie stał? - Miska, nie talerz - sprostowałam na odchodnym. - Nie łap mnie za słówka... - Dalszej części już na szczęście nie usłyszałam. Najszybciej jak mogłam, skierowałam się na górę. Przyzwyczaiłam się już do tego, że w domu nie ma ani chwili spokoju, więc nawet nie reagowałam na pretensje ze strony rodziców. Zapukałam do pokoju Pauli. Od dziecka lubiłam przypatrywać się jej wygibasom. Już wtedy nieźle sobie radziła, wszyscy wokół chcieli ją oglądać. - Proszę - usłyszałam zza drzwi. - Mogę? - Przecież wiesz - powiedziała pogodnie. Napięcie, jakie wywołałyśmy wczoraj miedzy nami, znikło. Zresztą jak zawsze. Nigdy długo nie chowałyśmy do siebie urazy. Jedna powiedziała drugiej, co jej leży na sercu, rozstawałyśmy się, a potem zachowywałyśmy, jakby nic się nie stało. Bo w zasadzie, po co drążyć przykre sprawy? Tak jest wygodniej i zdecydowanie lepiej. - No tak. Co tym razem? - Mam przygotować krótką solówkę. Tym razem wypadło na... wyrażenie w tańcu bólu i cierpienia. - Czyli akurat zadanie na czasie. - No tak, tylko że jak losowałam, jeszcze się na to nie zapowiadało.

- Przynajmniej teraz będzie ci trochę łatwiej. Ale koniec gadania. Pokaż, co umiesz. Puściła muzykę i zaczęła swój popis. Sam podkład był dość trafiony, miał w sobie dużo elementów, które ułatwiały wyrażanie emocji, pobudzały wyobraźnię. Tym razem jednak u Pauli tego brakowało. Tańczyła zbyt technicznie. Brakowało w tym jej samej, a przecież akurat teraz, po spięciach z Konradem, powinna umieć zrobić to najlepiej. Zatrzymałam płytę. - Chwila. Co się dzieje? - To znaczy? - spytała zdziwiona. - Gdzie w tym wszystkim jesteś ty? To wygląda raczej jak wyćwiczone kroki bez wyrazu. - Nie znasz się. - Wiem o tym, ale zauważ, że jestem postronnym obserwatorem. Słuchaj. Nauczyciele oceniają twoją technikę i perfekcję, i ja doskonale to rozumiem, ale to przecież nie jesteś ty. Wyraź się w ruchach, w wyrazie twarzy i... nie lataj po całym pokoju z ciągłymi piruetami, czy jak to się u was zwie. - Paula uśmiechnęła się pod nosem z powodu mojej nieznajomości terminologii tanecznej. - Nieważne, wiem, o co ci chodzi - powiedziała. - To co? Muszę wymyślić coś nowego? - Jak to zręcznie ujęłaś, nie znam się - odparłam triumfująco. - Czyli poprawki się przydadzą - powiedziała jakby sama do siebie. - Ze specjalistą nie będę się sprzeczać. - A to coś nowego.

- Miałaś się ze mną pobawić. - Zuzia od progu zakomunikowała, co ją tu sprowadza. - Hmm... A co byś chciała robić? - Bałwana! - wykrzyknęła mała. - Przecież nie ma śniegu, więc jak ci go ulepię? - Mała zrobiła smutną minkę. - A może pójdziemy zobaczyć żywą szopkę? Co ty na to? - Tak, tak. - Zaczęła podskakiwać i głośno krzyczeć. - Idziesz z nami? - skierowałam to pytanie w stronę siostry. - Nie, dzięki, zostanę i pomyślę, jak to przerobić. - Okej. Radź sobie, geniuszu - rzuciłam tylko i razem z Zuzią wyszłyśmy z pokoju. Ubrałam najpierw siebie, potem małą i z niechęcią myśląc o spacerze, wyszłyśmy z domu. Znaczy się - ja z niechęcią, bo Zuźka była wręcz wniebowzięta. Ciapa na drodze nie poprawiła mi nastroju, wręcz przeciwnie. W tym momencie powinnam była cieszyć się przerwą świąteczną oraz Bożym Narodzeniem, ale tak naprawdę nie miałam na to ochoty. Połowa mnie w jakiś sposób poddawała się magii świąt, ale reszta wciąż błądziła w nieznanych kierunkach, zaprzątając mi głowę niepotrzebnymi myślami. Rozdrapywała rany, które w żaden sposób nie przyczyniały się do uczynienia kroku naprzód. Wszystkie wspomnienia blokowały mi drogę do zamknięcia pewnego rozdziału w moim życiu. - Julita? - Tak, słonko? - spytałam, wracając na ziemię. - Czemu jesteś smutna?

- Nie jestem smutna, po prostu zamyślona - odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. - Spójrz. - Zmieniłam temat, pokazując jej zwierzęta i Świętą Rodzinę przy żłóbku. Wokoło nas tłumy dzieci i ich rodziców, którzy również przyszli zobaczyć tegoroczną szopkę. Wszyscy z uśmiechem na twarzach, czerpiący radość z uroku świąt. - Spójrz, tam są osiołki. - Zuzia dzieliła się ze mną swoimi spostrzeżeniami. - Widzę, ale popatrz uważnie, chyba nie tylko osiołki tu są, co? - No nie, ale zobacz, jakie one są fajne. - Chodź, jak uda nam się przejść z tamtej strony, będziesz mogła pogłaskać jednego - zaproponowałam. Po paru minutach udało nam się w końcu podejść bliżej. Zuzia śmiała się głośno i entuzjastycznie, zadowolona z powitania z szarym zwierzątkiem. - Piękna i troskliwa jak zawsze. - Za plecami usłyszałam głos... głos, który skrywałam głęboko w podświadomości. Po raz kolejny sprawił, że serce mi załomotało. Uwielbiałam go, a jednocześnie wciąż nienawidziłam. Powoli odwróciłam głowę. Maciek stał tuż obok mnie z uśmieszkiem na twarzy. Teraz, kiedy tonęłam w jego błękitnych oczach, powróciły wyparte wspomnienia. Drwiący wyraz twarzy - szyderczy uśmieszek i zimne spojrzenie. Automatycznie odwróciłam wzrok. - A co, jedno do drugiego nie pasuje? - W twoim wypadku wręcz przeciwnie - powiedział. Przewróciłam oczami i odwróciłam się do niego plecami.

- Nie masz ochoty na rozmowę? - I to cię dziwi? - Kiedyś nie potrafiłaś powstrzymać potoku słów. - Nie potrafiłam zapobiec wielu innym rzeczom, ale teraz jakoś daję radę - odparłam oschle. - Zmieniłaś się... - Nawet nie wiesz, jak bardzo - przerwałam, patrząc mu prosto w oczy. - Zuzia, chodź już, blokujemy drogę, inne dzieci też chcą pogłaskać osiołki. - Idę. - Złapałam małą za rękę i ruszyłyśmy przed siebie. - Julita. - Maciek mnie za łokieć. Miły dreszcz przebiegł moje ciało, jednak natychmiast się opanowałam. - Nie rujnuj mi świąt, proszę. Już wystarczająco dużo czasu zająłeś w moim życiu - powiedziałam szczerze, starając się panować nad głosem. - A co, jeśli się zmieniłem, jeśli chcę to naprawić? - spytał poważnie. Moja podświadomość kazała mi uwierzyć i zaufać mu, ale rozsądek i cała reszta broniły się rękami i nogami. Wiedziałam, że to, co do niego czułam, już dawno minęło, i że tylko jakieś skrawki mnie wciąż chciały do niego wrócić, tak jakby czegoś zapomniały i powrót był konieczny. Jednak mój upór i samokontrola zwyciężyły. - Maciek, słyszę ten sam tekst od dwóch lat. Od dwóch lat, rozumiesz? I co z tego wynika? Nic. Jesteś taki sam, może żałujesz, ale tak przelotnie, spływa to po tobie. Tak naprawdę nic się nie zmieniło i dobrze o tym wiesz. Więc nie wciskaj mi tu jakichś bajeczek o naprawianiu czegokolwiek! Jak dorośniesz, to pogadamy.

- Wściekasz się o głupie zerwanie? - spytał rozbawiony. „No tak, typowa reakcja". - Gdybyś chociaż był tego wart - powiedziałam z triumfalnym uśmiechem na twarzy. Tak skończyła się nasza rozmowa. Odeszłam, nie oglądając się za siebie, dumna z własnej siły i osiągniętego celu, z nadzieją na zakończenie tego etapu. Po długim spacerze po parku i dokarmieniu kaczek, wróciłyśmy do domu z czerwonymi nosami i zaróżowionymi od zimna policzkami. - Hej, mała, chcesz gorącej czekolady? - Chcę - odparła Zuzia z entuzjazmem. - Mi też się przyda - uznałam. - Zaraz przyniosę. -Czekolada to mój sprawdzony sposób na topienie smutków i żali. - Co tak długo? - Paula weszła właśnie do kuchni. - Jakoś tak zeszło. - Zastanowiłaś się? - spytała. - Nad czym? - Zdziwiłam się. - No, nad sylwestrem. - A... - urwałam. Szczerze mówiąc, nie zastanawiałam się nad jej propozycją, jakoś wyleciała mi z głowy. Może powinnam pójść? W końcu nie jest powiedziane, że będzie źle. Najwyżej wyjdę z imprezy i spędzę czas w akademiku siostry. - Jasne. - Iii... ? - I jeśli to nadal aktualne, to... - Inaczej bym nie pytała - wtrąciła Paula. - W poniedziałek pójdziemy ci coś kupić - dodała zadowolona.

- A co ty taka szczęśliwa? - zdziwiłam się. - Cieszę się, że w końcu się stąd wyrwiesz. - Uniosłam lewą brew do góry, wyrażając niedowierzanie. - Taa... oczywiście. Uznajmy, że kupuję tę wersję.

Podejmowanie decyzji i niezdecydowanie z nimi związane nie należą do moich mocnych stron. 28 GRUDNIA Może ta? - Nie. - Paula od ponad godziny wciska mi w ręce kolejne świecące kiecki, których nie cierpię. Zawsze, gdy czegoś szukam, to do oporu; nie wezmę pierwszej lepszej rzeczy, która rzuci mi się w oczy. - Poddaję się. Obeszłyśmy już połowę galerii, a ty wciąż tylko nie i nie. - Taki mój urok. Na szczęście jest jeszcze druga połowa galerii. - Julita, wiesz, że uwielbiam łazić po sklepach, ale nie cierpię, kiedy tak wybrzydzasz. - Wiem, dlatego najpierw znajdziemy coś dla ciebie, a przy okazji może i ja coś znajdę. - To będzie łatwiejsze. - No co ty - ironizowałam. Weszłyśmy do Bershki, Tally Weijl i paru innych, jednak wciąż nie natrafiłyśmy na to, czego szukałyśmy, a przynajmniej - czego ja szu-

kałam. Chciałam coś prostego, najlepiej w czerni, bo do tego miałam buty na korku. - Paula, a może ta? - spytałam, pokazując jej różową kreację. Wiem, że to obciachowy kolor, ale ona go uwielbia. A przy jej farbowanych czarnych włosach i dość jasnej karnacji, taki wściekły kolor świetnie pasuje. Rzucała się w oczy i mimo prostego kroju była dość interesująca, z głębokim dekoltem w serek i dekoracyjnym wiązaniem z przodu. - Wow. - Inteligentna odpowiedź mojej siostry. - Nie zachwycaj się, tylko idź ją zmierzyć. - A na ciebie takiej nie ma? - Jest. Ale gdzie ja w różu - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Przejrzałam jeszcze parę wieszaków i zawiedziona uznałam, że jednak nic z tego. Ruszyłam w stronę przymierzalni, by ocenić wygląd Pauli. -1 jak? - Za mała - odparła smutno. - Przyniosę ci większą. - A jest? - Od razu się rozchmurzyła. - No pewnie. Co myślałaś, że po jednym egzemplarzu je szyją? - Paula skomentowała to pokazaniem języka. Przyniosłam jej większy rozmiar - leżała idealnie. W końcu odezwały się nasze brzuchy. Przeciągłe burczenie sygnalizowało, że już najwyższy czas na posiłek. Bez zastanowienia ruszyłyśmy w stronę Pizza Hut. To jedyna pizzeria, którą obie uwielbiamy. Jak zwykle zamówiłyśmy caprese eon pesto na smakowitym włoskim cieście.

- I co, gdzie teraz idziemy? - spytała Paula w trakcie jedzenia. - Do domu. - A twoja sukienka? - Nic na mnie nie ma... - Na pewno coś jest... Hej, a pamiętasz tę sukienkę, którą dostałam od ciotki? - Jasne, była świetna. - Czarna, przed kolana, dolną część miała marszczoną falbanami. Wiązana na szyi, z dekoltem w serek. Jak mogłabym zapomnieć sukienkę, którą tak bardzo chciałam wtedy mieć. - Wiem, ale nie w tym rzecz. Powinnam ją gdzieś jeszcze mieć... Tylko gdzie? Może w tym kufrze? Nieważne, poszukamy jej. Będziesz się w niej wspaniale prezentować. W końcu jesteś moją siostrą, musisz tam jakoś wyglądać. Nie będę się za ciebie wstydzić - zażartowała. Poszukiwania sukienki okazały się trudniejsze, niż sądziłyśmy. Po godzinie połowa ciuchów z szaf leżała na środku pokoju. - Czego szukacie? - Do pokoju weszła ciekawska Zuzia. - Sukienki - odpowiedziałyśmy równocześnie. - Jakiej? - Czarnej. - Dla kogo? - Te pytania często mnie denerwowały, jak tylko zaczynała się cała ich seria. - Dla mnie - odparłam. - Takiej? - Akurat tego pytania spodziewałam się najmniej. Mała podeszła do stosiku i z samego spodu wyciągnęła moją wymarzoną sukienkę. W tej chwili po-

czułam, że to dziecko to prawdziwy skarb, najukochańszy i bezcenny. - Paula... - zaczęłam. - No? - spytała z głową wciąż znużoną w szafie. - Zuźka już znalazła. - Oooo! Gdzie była? - Na tym stosie, który wyrzuciłaś - uświadomiłam jej. - Oj, widocznie jakoś jej nie zauważyłam. Przymierz! -zakomenderowała, wciskając mi ją do ręki. Tak, to było zdecydowanie to, czego szukałam przez cały dzień. Po prostu idealna, naturalna, niepowtarzalna. Wtedy zadzwoniła moja komórka. -Tak? - Hejo! - W głośniku zabrzmiał jak zwykle wesoły głos mojej przyjaciółki. - No, co tam? - A, nic ciekawego, właśnie mierzę sukienkę na sylwestra. Paula wyciąga mnie do tej swojej szkółki. Wiesz, musiała znaleźć sobie sierotkę Marysię. - Chyba Julisię. - Nie znasz się. A właśnie, mam dla ciebie prezent, wpadniesz? - No jasne. A coś słodkiego się znajdzie? - spytała i, o ile ją znam, na twarzy pojawił jej się wielki „rogal". - Tak, ale dzisiaj mam dla ciebie coś lepszego od słodyczy. - Co? - dopytywała. - Zobaczysz. Pa! - See you. - Tryśka rozłączyła się. Lubię jej pogodne usposobienie i charakterystyczny, głośny śmiech, który często zwraca uwagę wszystkich wokół. Zawsze