mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Stroud Jonathan - Herosi z Doliny

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Stroud Jonathan - Herosi z Doliny.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 236 stron)

Herosi z Doliny JONATHAN STROUD Przekład Janusz Ochab Bohaterowie DOMSVEINA Arnkel arbiter Domu Astrid prawodawczyni Domu Leif starszy syn Arnkela i Astrid Gudny córka Arnkela i Astrid Halli młodszy syn Arnkela i Astrid Brodir brat Arnkela Katla piastunka Halliego DOMHAKONAHord arbiter Domu Olafbrat Horda Ragnar syn Horda DOMARNEGO Ulfar arbiter i prawodawca Domu Aud córka Ulfara Posłuchajcieuważnie, a opowiem wam raz jeszcze O Bitwiena Skale. Tylko niewierćciesięjak zwykle, bo w ogóleniezacznę. W tych pierwszych latach po przybyciu osadników tro-wy panoszyły sięw całej Dolinie, od ujścia rzeki po WysokieKamienie. Po zmierzchu nikt niemógł czuć siębezpieczny -w domu, w stajni ani w stodole. Ich tuneleprzecinały pola i sięgały pod drzwi domostw. Każdej nocy krowy znikały z pastwisk, a owcezezboczy gór. Wieczorami ginęli mężczyźni, choć oddalili sięod domu ledwiena kilka kroków. Trowy wyciągały kobiety i dzieci złóżek -rankiem znajdywano tylko kocezagrzebanedo połowy w ziemi. Nikt niewiedział, gdziepojawi sięnastępna dziura ani co trowy mogą zrobić. Na początek mieszkańcy wszystkich Domów wybrukowali swojefarmy ciężkimi granitowymi płytami - domy, stajnie, dziedzińce-żeby trowy niemogły siędo nich dostać. Potem otoczyli budynki wysokimi murami i postawili na nich straże. Zrobiło siętrochębezpieczniej. Alenocami wciąż dało się

słyszeć, jak trowy stukają od spodu w kamieniei szukają słabych punktów. Niebyło to nic przyjemnego. Svein od kilku już lat był u szczytu chwały, wszyscy uważali go za największego herosa w Dolinie. Zabił wieletrowów w bezpośrednim starciu, przegonił bandytów, wilki i inneokropieństwa. Ależenie wszyscy byli tak mężni jak on, postanowił rozwiązać problem trowów raz na zawsze. Pewnego dnia, w środku lata, zwołał wszystkich herosów Cała dwunastka spotkała sięna łące pośrodku Doliny, w pobliżu miejsca, gdzieteraz stoi Dom Eirika. Na początku wszyscy zerkali na siebie spodełba, prężyli mięśniei trzymali dłoniena rękojeściach mieczy. - Przyjaciele, prawdą jest, żenieraz zdarzyło nam sięporóżnić zesobą -zaczął Svein. -Ketilu, wciąż mam na nodzebliznęw miejscu, gdzieuderzyło ostrzetwojej włóczni, a ciebiepewniewciąż bolą plecy po tym, jak trafiła cięmoja strzała. Aledziś proponujęrozejm. Trowy coraz bardziej się panoszą. Proponuję, żebyśmy połączyli siły i przegonili jez Doliny. Co wy na to? Jak można siębyło spodziewać, herosi mruczeli coś pod nosem, chrząkali i patrzyli wszędzie, tylko nie na Sveina. W końcu Egil wystąpił przed wszystkich. - Sveinie-oznajmił. -Twojesłowa przeszyły meserceniczym strzała. Stanędo walki razem z tobą. Inni, kierowani zapewnebardziej wstydem niż męstwem, postąpili tak samo. - Doskonale, a co będziemy z tego mieli? -zapytał w końcu Thord. - Jeśli przysięgniemy bronić Doliny, już na zawszebędzienależeć do nas -odparł Svein. -Jak wam sięto podoba? Wszystkim bardzo to odpowiadało. - Gdziebędziemy walczyć? -spytał Orm. - Znam doskonałemiejsce-odparł Svein, po czym zaprowadził ich do olbrzymiej przechylonej skały, która wyrastała z wilgotnej ziemi. Nikt niewiedział, skąd siętam wzięła. Była niemal równie wielka jak dom. Jakby jakiś olbrzym oderwał kawałek urwiska znad Doliny i rzucił go dla zabawy na pole. Od dołu skałęporastały trawa i mech, alewyżej był już tylko nagi kamień. Dokoła rozciągał się sosnowy młodnik, kilka drzew wspierało sięnawet o kamień. Dawniej nazywano go Klinem, aleteraz wszyscy mówią na niego Skała Bitwy. Odbywają siętam zgromadzenia Domu Eirika. Pewnego dnia zobaczycieto miejsce. -Przyjaciele, przywołamy teraz trowy -oznajmił Svein. -Niech ten czyn zwiąże nas zesobą, byśmy bronili sięwzajem najlepiej, jak potrafimy. Wyjęli mieczei każdy naciął przedramięswojego sąsiada tak, żeby ich krew spadła na ziemięu podstawy wielkiego głazu. Słońcewłaśniezachodziło. - W samą porę-stwierdził Svein. -Teraz pozostajenam tylko czekać. Wojownicy stali, ramięprzy ramieniu, u stóp skały. Wpatrywali sięw pustepola. Ponieważ bruk i kamiennemury wokół Domów skuteczniechroniły ludzi i zwierzęta, głód zaczął się wgryzać w trzewia trowów. Były złaknioneludzkiego mięsa. Wyczuły krew rozlaną w ziemi i

pospieszyły tam zewszystkich stron. Zrobiły to jednak tak cicho, żewojownicy niczego niesłyszeli. - Trowy robią sięleniwe-powiedział Svein po jakimś czasie. -Umrzemy z zimna, jeśli będziemy tu na nieczekać całą noc. - Kobiety wypiją nam całepiwo, nim wrócimy do domu -dodał Rurik. -Niepodoba mi sięto. - Twojepole, Eiriku, jest nierówne-dorzucił Gisli. -Powinniśmy wyświadczyć ci przysługę, zaorać jei splanto-wać, kiedy już zabijemy wszystkietrowy. Wtedy właśnieusłyszeli stłumiony odgłos, jakby głuchy pomruk. Dochodził spod ziemi, zewszystkich stron. - Wreszcie-odezwał sięSvein. -Zaczynałem sięjuż nudzić. Czekali na trowy, a księżyc wyszedł nad WdowęStyra -tęgóręz garbatym wierzchołkiem, którą widać z okna pokoju Gudny -i oświetlił okolicę. W srebrnym blasku widać było, jak trzęsą siępokrzywy i kępy traw porastającecałepole. Trowy przedzierały sięprzez ziemiępod spodem. Wkrótcekażdy skrawek wielkiego pola ruszał sięi falował niczym powierzchnia wody. Wojownicy czekali spokojniena skale, choć na wszelki wypadek cofnęli sięo krok. -Niebędziemy musieli orać twojego pola, Eiriku -stwierdził Gisli. -Nim minienoc, zostaniecałe przekopane. Gisli wygłosił o jeden komentarz za dużo. Jeszczenieskończył mówić, a ziemia u jego stóp eksplodowała i wychynął z niej trow. Chwycił go długimi, chudymi rękami za szyjęi pociągnął w dół, na kolana. Potem przegryzł mu gardło. Gisli był tak zaskoczony, żeniewydał z siebieżadnego dźwięku. Właśniewtedy księżyc schował sięza chmurę. Wojownikom wydawało się, żeoślepli. Cofnęli się jeszczeo krok, trzymając przed sobą miecze. Słyszeli, jak ciało Gisliego pada na skałę. Minęło kilka chwil. Naglepomruk dobiegający spod ziemi zamienił sięw ogłuszający ryk. Wokół zaroiło sięod trowów. Obsypały wojowników świeżym błotem i sięgały po nich kościstymi palcami. Svein i towarzysze cofnęli sięjeszczetrochę, wiedzieli bowiem, żetrowy są słabsze, gdy niedotykają ziemi. Po chwili usłyszeli, jak pazury zgrzytają o kamień. W ciemnościach niewidzieli niczego, alezaczęli wymachiwać mieczami. Odgłos głów upadających na ziemiędawał ludziom satysfakcję. Alechoć trowy padały trupem jeden po drugim, z ziemi wychodziły następne, kłapały zębami i wyciągały chudejak patyki ręce. Krok po kroku wojownicy cofali sięcoraz bardziej, choć ani na moment nieprzestawali walczyć. Skała była stroma niemal jak urwisko. Mimo to trowy wspinały sięza nimi. Heros Gest, który stał na skraju szeregu, znalazł sięzbyt blisko krawędzi. Trowy pochwyciły go za nogi i ściągnęły w dół, prosto w atakującą ciżbę. Niewidziano go nigdy więcej. Wojownicy słaniali sięjuż zezmęczenia, większość była ranna. Wycofali sięprawiepod sam szczyt skały, nad liniędrzew. Wiedzieli, żezaraz dotrą do przepaści, za którą otwiera siępolezajęteprzez trowy. Aletewciąż na nich napierały, kłapały zębami i sięgały ku nim pazurami, oszalałez głodu. - Przydałoby siętrochęświatła -odezwał sięnieoczekiwanieSvein. -Moglibyśmy sięwreszcie

obudzić i walczyć, jak należy. Do tej pory tylko drzemałem, aledość już tego odpoczynku. I wtedy księżyc wyszedł zza chmur i oświetlił polebitwy. Stało sięto jakby w odpowiedzi na słowa Sveina, dlatego też od tej pory my, jego potomkowie, nosimy srebrno--czarneubrania. W blasku księżyca wszystko ukazało sięjasno i wyraźnie-wielka skała pokryta czarnymi ciałami trowów; zrytepole, pełnetuneli i otworów, z których wciąż wychodzili kolejni wrogowie; wierzchołek skały, odległy zaledwieo kilka kroków, na którym wciąż stało dziesięciu wojowników. - Przyjaciele-odezwał sięznowu Svein. -Jest środek lata. Noc niebędzietrwała wiecznie. Na tesłowa wszyscy krzyknęli i podwoili wysiłki. Żaden z nich niecofnął sięjuż ani o krok ku krawędzi urwiska. Nadszedł świt. Słońcewstało nad powierzchnią morza. Gdy zrobiło sięjasno, ludziez pobliskiego Domu, którzy przez całą noc nawet niezmrużyli oka, tylko trzęśli sięzestrachu, otworzyli bramy i wyszli na pole. Nad ziemią zalegała cisza. Przeszli przez pole, omijając doły i rowy. Akiedy dotarli do podstawy skały, zobaczyli wielką stertęciał trowów. Potem spojrzeli w górę. Wydawało im się, żewidzą dwunastu mężczyzn stojących wysoko na skale, choć słońceświeciło tak jasno, żetrudno było cokolwiek zobaczyć. Wdrapali sięwięc szybko na szczyt i znaleźli tam dziesięciu martwych wojowników leżących w szeregu. Wszyscy mieli otwarteoczy i wciąż trzymali dłoniena rękojeściach mieczy. Tak to właśniewyglądało i na tym kończy sięta historia. Od tego dnia żaden trow nieodważył sięzejść do Doliny, choć nadal obserwują nas łakomiez góry. Ateraz dajciemi sięnapić piwa. Zaschło mi w gardleod tego gadania. O vein był jeszczedzieckiem, gdy przybył do Doliny z innymi osadnikami. Długo wędrowali przez góry, słońcespaliło ich twarzetak, żezrobiły sięczarne. Gdy w końcu dotarli do słodkich zielonych lasów, przystanęli, by odpocząć na cichej, spokojnej polanie. Mały Svein siedział na trawie I rozglądał siędokoła. Co widział? Niebo, drzewa, śpiących rodziców. I wielkiego czarnego węża, który wypełzł zza kłody i otwierał paszczę, by wgryźć sięw gardło jego matki. Co zrobił Svein? Wyciągnął małerączki i pochwycił węża za ogon. Kiedy rodzicesięobudzili, zobaczyli uśmiechniętedziecko i uduszonego węża, który zwisał z jego piąstek niczym kawałek sznurka. - To oczywisty znak -powiedział ojciec Sveina. -Nasz syn będziebohaterem. Kiedy dorośnie, dam mu mój miecz i srebrny pas. Z nimi nieprzegra żadnej bitwy. - Dolina będzienależeć do niego -dodała matka chłopaka. -Zbudujmy tu farmę. To szczęśliwe miejsce. I tak sięstało. Pozostali osadnicy rozeszli siępo całej Dolinie, alenasz Dom, pierwszy i największy, powstał właśnietutaj. Halli Sveinsson urodził siętuż po południu, w samym środku zimy, kiedy nad Domem Sveina wisiały

ciężkie, ciemnechmury, a wzgórza pokrywał śnieg. Dokładniew godziniejego narodzin staremury, chroniąceniegdyś Dom przed trowami, niewytrzymały pod naporem zasp. Część ścian runęła. Niektórzy mówili, żeto zapowiedź szczęścia i pomyślności, którebędą sprzyjać chłopcu. Inni -żeto zły omen. Mężczyzna, którego świniezginęły pod ruinami muru, niemiał żadnego zdania w tej kwestii, aledomagał sięrekompensaty od rodziców dziecka. Odwołał siędo arbitrażu zgromadzenia rok później, alejego oskarżenieodrzucono z braku dowodów. Kiedy Halli był starszy, jego piastunka Katla wielokrotniezwracała mu uwagęna datęjego urodzin. Cmokała i kręciła głową, zaniepokojona, bo według niej konsekwencjetego faktu mogły być katastrofalne. -Dzień przesilenia zimowego, bardzo niebezpieczny dzień -narzekała, układając Halliego w łóżeczku. - Bachory urodzonetego dnia sięgają po rzeczy mrocznei tajemnicze, zajmują sięczarami i wpadają we władzęKsiężyca. Niewolno ci słuchać tej części twojej natury, inaczej umrzesz i zgładzisz twoich bliskich. Poza tym, drogi Halli, niemasz sięczym martwić. Śpij dobrze. Mimo szalejącej śnieżycy, gdy tylko położna przecięła pępowinę, ojciec Halliego zabrał krew porodową i łożysko i ruszył na wzgórza. Wspinaczka była długa i odmroził sobiepodczas niej trzy palce, aledotarł do kurhanów i rzucił krwawy dar poza liniękamieni, na ofiarętrowom. Uznano, że poczęstunek przypadł im do gustu, bo dziecko już od pierwszego dnia łapczywiessało pierś. Chłopiec rósł zdrowy i tłusty, przez całą zimęniedosięgła go czarna plaga. Jako pierwszez dzieci urodzonych przez Astrid od ponad trzech lat, od czasów narodzin Gudny, przeżył okres niemowlęctwa, co ogromnieradowało wszystkich mieszkańców Domu. Wiosną rodziceHalliego wydali ucztęna cześć najmłodszego potomka rodu Sveina. Kołyska stała na specjalnym podwyższeniu pośrodku największej sali, a ludziepodchodzili do niej, jeden po drugim, żeby oddać cześć malcowi. Arnkel i Astrid siedzieli razem na Tronach Prawa i przyjmowali podarki urodzinowe-skóry, ubrania, zabaw- ki rzeźbionew drewniei peklowanewarzywa. Mała Gudny stała sztywno u boku matki. Jasnewłosy miała splecionew ciasny warkocz zwany ogonem smoka. Starszy brat Halliego, Leif, dziedzic Domu Sveina i wszystkich ziem, niezwracał uwagi na teuroczystości. Bawił siępod stołem z psami i walczył z nimi o resztki jedzenia. Nad kołyską mówiono samemiłei pochlebnerzeczy, alew rogu sali, gdzieEyjolf i służący postawili beczki z piwem i gdziezalegał gęsty dym z paleniska, słyszało sięzupełnieco innego. - Dzieciak wygląda naprawdędziwnie. - W ogóleniejest podobny do matki. - Powiedziałbym raczej, żew ogóleniejest podobny do ojca. Widzęw nim raczej wuja. - Prędzej trowa! Astrid nieznosi Brodira, wszyscy o tym wiedzą. - Cóż, na pewno chłopakowi niebrakujesił. Posłuchajcietylko, jak płacze! W miaręjak Halli rósł, jego wygląd rodził coraz to nowekomentarze. Ojciec chłopaka, czarnowłosy Arnkel, był wysoki, barczysty i muskularny, budził respekt w domu i na polu. Matka Halliego, Astrid, miała jasnewłosy i różowa-wą skóręswych przodków z głębi Doliny. Ona również była wysoka i

szczupła, a jej niecodzienna uroda fascynowała i niepokoiła ciemnowłosych mieszkańców Domu Sveina. Leifi Gudny wyglądali niczym miniaturki rodziców. Obojebyli szczupli, zgrabni i odziedziczyli urodę. Halli, dla odmiany, miał krótkienogi, szerokieplecy i wielkiedłonie. Kiedy chodził, kołysał sięna boki jak kaczka i wydawał sięciężki i niezdarny. Jego skóra była wyjątkowo śniada nawet jak na ludzi wychowanych w górach. Miał mały, zadarty nos, wysuniętą brodęi szeroko rozstawioneoczy, którez ciekawością spoglądały na świat spod rozczochranej gęstwiny czarnych włosów. Podczas posiłków Arnkel sadzał sobiemalca na kolanach i przyglądał mu sięz czułością. Chłopiec ciągnął go pulchnymi paluszkami za brodę, przyprawiając ojca o Izy bólu. - Jest naprawdęsilny -mówił Arnkel, posykując co chwila. -I odważny. Czy Eyjolf mówił ci, że znalazł go wczoraj w stajni? Przeszedł między nogami tego ogiera, Hrafna, i zaczął ciągnąć go za ogon! - Gdziebyła Katla, gdy naszedziecko igrało ześmiercią? Och, wytarmoszęją za to zaniedbanie. - Niezłość sięna nią. Brakujejej już sił, nienadąża za dzieciakami. Gudny pomożejej pilnować braciszka, prawda, Gudny? -Arnkel zmierzwił włosy córki. Ta podniosła wzrok znad jakiejś robótki i spojrzała na niego z niechęcią. - Niechcę. Wczoraj wszedł do mojego pokoju i zjadł mi moroszki. Niech Leif siętym zajmie. AleLeifbył akurat na łącei rzucał kamieniami w ptaki. W owym czasieobowiązki związanez zarządzaniem Domem niepozwalały Astrid i Arnkelowi zajmować sięwychowaniem Halliego. Robiła to za nich Katla, stara, siwowłosa piastunka o pomarszczonej ciemnej skórze. Staruszka bawiła Leifa i Gudny, a jeszczewcześniej ich ojca. Przygarbiona i chuda jak patyk, wyglądała niczym prawdziwa wiedźma, a dziewczyny z Domu Sveina uciekały przed nią z krzykiem, gdy tylko pojawiła sięw drzwiach. Lecz jej migdałoweoczy lśniły jasno, a umysł wciąż był bystry. Halli kochał ją bezgranicznie. Rankiem przynosiła do jego pokoju balięz ciepłą wodą, myła go przy świetleświecy, pomagała mu włożyć tunikęi rajtuzy, czesała go i prowadziła do głównej sali na śniadanie. Potem przysiadała obok Halliego, gdy ten bawił sięna podłodze. Przez większość dnia drzemała. Halli często wstawał z podłogi i szedł odkrywać prywatnekomnaty za wielką salą albo wychodził na podwórze. Stukot kowalskiego młota Grima mieszał siętu z terkotem kołowrotków. Można też było obserwować ludzi pracujących na odległych wzgórzach. Z Domu Sveina rozciągał sięwidok na górskiegrzbiety po obu stronach Doliny i rozrzuconena nich matéciemnekopczyki, któreprzypominały Halliemu zęby Katli. Jeszcze dalej, za warstwą mgieł, którenawet w pogodny dzień przesłaniały częściowo widok, rysowały się wysokie, postrzępionegóry, zwieńczoneczapami śniegu. Halli często błąkał siępo ścieżkach i alejkach Domu. Błądził w towarzystwiepsów między warsztatami, chatami, chlewami i stajniami, aż głód zapędzał go z powrotem w ramiona zaniepokojonej Katli. Wieczorami jadali osobno, w kuchni, przytulnym miejscu pełnym smakowitych zapachów, szerokich ław i nierównych stołów. Blask ognia odbijał sięw dziesiątkach garnków, patelni i misek wiszących nad paleniskiem. Wtedy Katla opowiadała, a Halli słuchał.

- Bez wątpienia przypominasz rodzinęzestrony ojca -mawiała. -Wyglądasz kropka w kropkęjak wuj Onund, który gospodarował na Wysokiej Grani, kiedy byłam jeszczedzieckiem. Halli niepotrafił sobiewyobrazić takiej otchłani czasu. Niektórzy ludzietwierdzili, żeKatla miała ponad sześćdziesiąt lat. - Wuj Onund... -powtórzył Halli. -Był bardzo przystojny? - Był najbrzydszym mężczyzną, jakiego znałam. Ado tego miał okropny charakter. Za dnia był jeszczedo zniesienia, wydawał sięnawet słabeuszem, którym i ty możesz sięstać. Alepo zmierzchu nabierał naglesiły i często miewał napady dzikiego szału, podczas których wyrzucał ludzi przez okno i łamał ławy w domu. To zainteresowało Halliego. - Skąd miał tęmagiczną moc? - Główniez picia. W końcu jakiś pokrzywdzony mieszkaniec Domu zabił go weśnie. Onunda zaś nielubiano tak bardzo, żeRada kazała zabójcy oddać za karętylko sześć owiec i kurę. Potem ten sam człowiek ożenił sięz wdową po Onundzie. - Niewydajemi się, żebym był podobny do wuja Onunda, Katlo. - Na pewno niejesteś taki wysoki jak on. Aha! Widzisz, jak marszczy ci siętwarz, kiedy się irytujesz! Wykapany Onund. Wystarczy na ciebiespojrzeć, żeby zrozumieć, żetak samo chętnie słuchasz podszeptów zła jak on. Musisz sięprzed tym bronić. Ana raziepowinieneś zjeść tęsałatę. Halli przekonał sięwkrótce, żejego pochodzenie-możez wyjątkiem pokrewieństwa z Onundem -ma dla mieszkańców Domu Sveina olbrzymieznaczenie. Do pewnego stopnia odpowiadało mu to, bo wszystkiedrzwi stały przed nim otworem. Mógł przechadzać się, kiedy chciał, obok śmierdzących kadzi garbarki Unn, leżeć pod suszącymi sięskórami i patrzeć, jak falują na tlenieba. Mógł stać w gorącym wnętrzu kuźni Grima i obserwować, jak iskry tańczą pod jego potężnym młotem niczym rozgniewanedemony. Mógł przesiadywać z kobietami, któreprały ubrania w strumieniu pod murami i słuchać, jak rozprawiają o procesach, małżeństwach i innych Domach położonych w głębi Doliny, nad morzem. Na całej farmiemieszkało jakieś pięćdziesiąt osób. Nim Halli skończył cztery lata, znał imiona ich wszystkich, a takżewiększość ich sekretów. Zdobywał tecenneinformacjeznaczniełatwiej niż innedzieci. Z drugiej strony -zewzględu na swój status -otoczony był troską i uwagą, których wcaleniepragnął. Gdyby coś stało sięLeifowi, to właśnieon, jako drugi syn Arnkela, zostałby dziedzicem, jego życiebyło więc wyjątkowo cenne. Oznaczało to, żeczęsto przerywano mu zabawęw najmniej odpowiednim momencie. Czujni obserwatorzy zdejmowali go z muru trowów, gdy wspiął sięwreszciena jego kruchą krawędź. Niepozwalali mu wypłynąć na środek stawu dla gęsi, gdy odbijał już od brzegu w odwróconym korycie, trzymając widły zamiast wiosła. I wreszcieodciągali go od starszych i większych chłopców, gdy bójka wisiała na włosku. W takich wypadkach prowadzono go do matki, która siedziała w wielkiej sali, szyła i powtarzała wraz z Gudny całą genealogięrodu.

- Dlaczego tym razem, Halli? - Brusi mnieobraził, matko. Chciałem sięz nim bić. Westchnienie. - Jak cięobraził? - Wolałbym niemówić. To sięnienadajedo powtórzenia. - Halli... -mówiła wówczas matka niższym, groźniejszym tonem. - Skoro już musisz wiedzieć, to nazwał mniebagiennym chochlikiem z grubymi udami. Słyszałem, jak mówił tak do Ingirid! Dlaczego sięśmiejesz, Gudny? - Bo opis Brusiego jest cudownietrafny, mój mały Halli. Bawi mnieto. - Halli -tłumaczyła matka cierpliwie. -Brusi jest od ciebiedwa razy starszy i dwa razy większy. To prawda, żema trochęprzyciężki dowcip, alepowinieneś go ignorować. Dlaczego? Bo gdybyś wdał sięz nim w bójkę, wbiłby cięw ziemięjak gwóźdź, a synowi Sveina to nieprzystoi. - Alejak inaczej mam bronić swojego honoru, mamo? Albo honoru moich bliskich? Co mam robić, kiedy Brusi nazywa Gudny chudą wymuskaną maciorą? Mam siedzieć cicho i spokojnietego wysłuchiwać? Gudny wydała z siebiejakiś bliżej nieokreślony dźwięk i odłożyła robótkę. - Brusi mnietak nazwał? - Jeszczenie, alena pewno to zrobi. - Mamo! - Halli, niebądź bezczelny. Niemusisz używać siły, żeby bronić honoru. Spójrz na to! -Wskazała na ścianęza Tronami Prawa, gdziewisiała zakurzona broń Sveina. -Dawno już minęły czasy, gdy mężczyźni robili z siebiegłupców w obroniehonoru. Jako syn Arnkela musisz dawać innym przykład! Ajeśli coś sięstanieLeifowi? Wtedy sam zostaniesz arbitrem. Jako który z kolei potomek naszego założyciela, Gudny? - Osiemnasty -odparta natychmiast dziewczyna, ogromniez siebiezadowolona. Halli ukradkiem pokazał jej język. - Brawo. Jako osiemnasty potomek w linii prostej, po Arnkelu, Thorirze, Flosim i wielu innych wspaniałych ludziach. Twój ojciec godniepełni tęfunkcję. Niechcesz być taki jak on, Halli? Chłopak wzruszył ramionami. - Jestem pewien, żetata świetnieprzekopujepola buraków i bardzo sprawnierozkłada na nich nawóz. Prawdęmówiąc, to mniewcaleniezachwyca. Wolę... -zamilkł raptownie. Gudny podniosła wzrok znad robótki.

- Wolisz mężczyzn takich jak wuj Brodir, prawda, Halli? Twarz matki Halliego nabiegła krwią. Rozgniewana, uderzyła pięścią w stół. - Dość tego! Gudny, ani słowa więcej! Halli, idź stąd! Jeśli znowu będziesz rozrabiał, poproszę ojca, żeby sprawił ci lanie. Halli i Gudny szybko sięnauczyli, żejeśli chcą wyprowadzić matkęz równowagi, wystarczy wspomnieć o wuju Brodirze. Astrid, która jako prawodawczyni bez zmrużenia oka rozprawiała sięz najgorszymi złodziejami i mordercami, niemogła znieść imienia wuja. Budziło w niej agresjęi odrazę, aleniechciała wyjawić dlaczego. W oczach Halliego dziwnezachowaniematki tylko dodawało uroku Brodirowi, pogłębiało fascynację, która zaczęła sięjeszczewewczesnym dzieciństwie, gdy bawił siębrodą wuja. Jako jedyny mężczyzna w Domu Sveina Brodir niepielęgnował zarostu. Ojciec Halliego przestrzegał rytuału, który kazał mu w regularnych odstępach czasu stawać nad miednicą z ciepłą wodą, wpatrywać sięw wypolerowany krążek metalu i metodyczniegolić policzki i dolną część szyi, a potem przystrzygać resztębrody małym nożem o kościanej rękojeści. Zawszestaranniepodkręcał wąsa i strzygł zarost do długości połowy palca wskazującego. Ponieważ był arbitrem, wszyscy mężczyźni w Domu Sveina brali z niego przykład. Wszyscy z wyjątkiem Kugiego z chlewików, który w ogóleniemiał zarostu na twarzy, i Brodira. Brodir nawet niedotykał swojej brody. Pozwalał, by rozrastała sięjak krzew kolcolistu, gniazdo wron, gęsty bluszcz oplatający drzewo. Halli był nią po prostu urzeczony. - Strzyżeniebrody to tradycja z głębi Doliny -mówił Brodir. -W tej okolicy przez długi czas uważano ją za nie-męską. - Alerobią to wszyscy oprócz ciebie. - Och, naśladują twojego ojca. Aon pozostajepod wpływem Astrid, która pochodzi z Domu Erlenda, z Pętli. Ludziemają tam tak słabewłosy, żewiatr od morza czasami wyrywa im jez głowy. Mogą sięstrzyc i czesać do woli, bo i tak niema to większego znaczenia. Oprócz zarostu Brodir różnił sięod ojca Halliego pod tak wieloma względami, żeczasami trudno było uwierzyć, iż łączy ich bliskiepokrewieństwo. Arnkel był gru-bokościsty, Brodir zaś drobny, choć wyhodował sobiepiwny brzuszek. Do tego Brodir miał pulchną, trochęnie-foremną twarz, którą -jak orzekła Katla -odziedziczył po Onundzie. Arnkel roztaczał wokół siebieauręsiły i władzy, Brodir był pozbawiony tej umiejętności, choć wcaleniewydawał sięprzez to mniej szczęśliwy. I choć był drugim synem, nigdy nieprzejął żadnej z mniejszych farm rozrzuconych po ziemiach Domu Sveina. Mówiono, żew młodości dużo podróżował wzdłuż Doliny. Teraz mieszkał w głównej siedzibierodu, pracował w polu wraz z innym mężczyznami i pił z nimi po zmroku. Zwyklezachowywał sięwtedy nieprzyzwoicie głośno, śmiał sięi mówił innym złośliwości. Co jakiś czas wskakiwał na konia, Awanturnika, i znikał na wieledni, żeby potem wrócić z wieloma nowymi zadziwiającymi opowieściami. Właśnieza teopowieści Halli kochał go najbardziej. Letnimi wieczorami, gdy Brodir był trzeźwy, a zachodzącesłońcewciąż ogrzewało ławkęprzed domem, siadywali tam razem, wpatrzeni w południowy grzbiet. Rozmawiali. To właśniepodczas takich rozmów Halli po raz pierwszy usłyszał o żyznych ziemiach Pętli, gdzierzeka była spokojna i leniwa, a farmerzy i ich zwierzęta obrastali tłuszczem. To Brodir opowiedział mu o ujściu rzeki, gdzie domy wznoszono na wielkich kamiennych groblach, a gdy przychodziła powódź, budynki wyglądały

jak wielkiełodziez dymiącymi kominami, unoszącesięna falującej łagodniepowierzchni wody. Opowiadał mu również o położonych wyżej dopływach, o strumieniach płynących wartko między kamieniami i urwiskami, gdzietrawa ustępowała miejsca nagim skałom, i gdzieniebyło żadnych zwierząt prócz samotnych ptaków. Z każdej swojej wyprawy Brodir wracał w końcu do największego z Dwunastu Domów -Domu Sveina; do jego przywódców, arbitrów i prawodawczyń, do ich sprzeczek, miłostek i kurhanów na wzgórzu. Przedewszystkim zaś mówił o samym Sveinie, o jego niezliczonych i niezwykłych przygodach. O wyprawach na wrzosowiska, gdy jeszczemożna tam było chodzić. I o wielkiej Bitwiena Skale, kiedy wraz z innymi, pomniejszymi herosami stawił czoło trowom i przepędził jez Doliny. - Widzisz jego kurhan? -pytał Brodir i wskazywał na odległewzgórze. -Teraz wygląda jak zwykły kopiec porośnięty trawą. Wszystkich herosów pogrzebano w ten sposób, na grzbiecienad ich Domami. Wiesz, w jakiej pozycji ułożono Sveina? - Nie, wujku. - Siedzi na kamiennym tronie, zwrócony twarzą ku wrzosowiskom, z mieczem w dłoni. Awiesz dlaczego? - Żeby odstraszyć trowy. - Dokładnie, żeby ciąglesięgo bały. I boją się. - Czyli kurhany stoją wzdłuż całej Doliny? Nietylko tutaj? - Od ujścia rzeki po WysokieKamienie, po obu stronach. Wszyscy idziemy za przykładem herosów i wzmacniamy granicejak grzecznedzieci. Na zboczach Doliny jest tylekurhanów ułożonych z kamieni, ileliści na drzewie, a w każdym z nich siedzi jakiś zapomniany syn lub córka jednego z Domów. - Pewnego dnia będętaki jak Svein -oświadczył stanowczo Halli. -Dokonam wielkich czynów, o których ludziebędą opowiadać przez pokolenia. Choć niechciałbym mieć kurhanu na wzgórzu. Brodir usiadł prosto. - Przekonasz się, żeniełatwo teraz dokonać wielkich czynów. Gdziesą miecze? Leżą w kurhanach albo rdzewieją na ścianach! Żadnemu z nas niewolno już naśladować Sveina... -Brodir wziął kufel i pociągnął długi łyk piwa. -Możetylko w kwestii rychłej śmierci. Wszyscy Sveinssonowie umierają młodo. Alematka na pewno już ci o tym mówiła. - Nie. - Och, przecież Astrid kocha stareopowieści! Więc nieopowiadała ci o moim starszym bracie, Leifie, i o tym, co sięz nim stało? - Nie. - Hm... -Brodir zamilkł i spojrzał w zamyśleniu na kufel. - Wujku...

- Zjadły go wilki w lesiena skraju Doliny, gdy miał szesnaścielat. -Brodir wytarł nos wierzchem dłoni. -To była trudna zima dla wilków, a okazała sięjeszczetrudniejsza dla Leifa. Zwierzęta zaatakowały go na ziemi Getssonów, alestado przywędrowało z wrzosowisk trowów, więc nasza rodzina niemogła oskarżyć nikogo o zaniedbanie... Potem był Bjorn, w poprzednim pokoleniu... - Wilki? - Niedźwiedź. Jeden cios, gdy zbierał moroszki przy głazieSkaftiego. Alei tak skończył lepiej niż jego ojciec, Flosi, twój pradziadek. To była naprawdęsmutna historia. - Jak, wujku, jak? - Użądleniepszczoły. Spuchł do straszliwych rozmiarów. .. Niejest to chwalebna śmierć, o której warto by śpiewać ballady... Rozchmurz się, chłopcze! Nieobawiaj się, to wszystko niezwykłe, alenajzupełniej przypadkowezgony. - To dobrze. - Większość z nas umiera, bo zbytnio sobiefolguje. -Brodir podniósł kufel i postukał w niego palcem drugiej ręki. -Za dużo tego. To naszefatum. Halli wymachiwał nogami pod ławką. - Niemoje, wujku. - Twój dziadek Thorir mówił dokładnieto samo. Alei tak umarł. I to na ślubietwoich rodziców. - Bo za dużo pił? - W pewnym sensie. Wpadł do studni, kiedy szukał wychodka. Cóż, dla nas wszystkich to dość ponury omen. Wezmęsobiechyba jeszczejeden kufel, żeby siętrochępocieszyć. Aty, mój chłopcze, powinieneś iść spać. Wieczory były dla Halliego najbardziej intymną porą dnia. Mógł wtedy w spokoju rozmyślać o ostatnich wydarzeniach i o tym, czego siędowiedział. Leżał pod wełnianym kocem, wpatrywał sięw okno, za którym lśniły gwiazdy rozsypanenad ciemnymi sylwetkami gór, i słuchał gwaru dochodzącego z głównej sali, gdzierodziceprowadzili wieczornearbitraże. Kiedy Katla przychodziła zdmuchnąć świeczki, pytał ją o to, co akurat zaprzątało jego myśli. - Opowiedz mi o trowach, Katlo. W pokoju panował półmrok, rozproszony jedynieblaskiem świeczki stojącej na półce. Każda zmarszczka na twarzy starej opiekunki rysowała sięrówniewyraźnie, jak bruzdy na zimowym polu. Katla wyglądała niczym posąg wyrzeźbiony z jakiegoś ciemnego drewna. Jej głos docierał do Halliego przez mgiełkępółsnu. - Ach, trowy... Ich twarzesą ciemnejak błoto pod kamieniami. Śmierdzą grobami i chowają się przed słońcem. Czekają wewnętrzu wzgórza na nieroztropnego wędrowca, który zapuści sięza wysoko na zbocze. Potem skaczą na niego! Wystaw choćby stopęza kurhany, Halli, a dopadną cięi wciągną w głąb ziemi... Chyba już zasypiasz, zdmuchnęświecę... Co tam jeszcze, mój chłopcze?

- Widziałaś kiedyś trowa, Katlo? - Nie, dzięki Sveinowi! - Och... Awidziałaś coś strasznego? Kiedykolwiek. - Nigdy! Ażejestem stara, uważam to za prawdziwy cud i błogosławieństwo. Pamiętaj jednak, żeniejest to tylko kwestia szczęścia. Zawszenosiłam amulety, którechroniły mnieprzed złem wszelkiego rodzaju. Co roku na wiosnęrozsypujękwiaty na kurhanach moich rodziców. Zostawiam ofiary przy płaczących wierzbach, żeby udobruchać miejscoweduchy. Poza tym unikam jabłoni o północy, niepatrzęna cieniekurhanów i nigdy, przenigdy niezałatwiam sięw pobliżu strumienia albo krzaku jagód, żeby nieobrazić ich mieszkańców. Sam widzisz, to kwestia zdrowego rozsądku i odpowiedniego postępowania. Jeśli chcesz długo żyć, powinieneś brać zemnieprzykład. Dość, Halli, ani słowa więcej! Ta świeczka musi zgasnąć. Wbrew pozorom Halli niebył nieśmiałym, skromnym dzieckiem. Wręcz przeciwnie, od samego początku dał siępoznać jako niezwyklepewny siebiei apodyktyczny chłopak. Wiedział jednak, kiedy powinien milczeć. Dzień po dniu, rok po roku, słuchał z uwagą opowieści Domu Sveina. I każdej nocy jakaś część z tych opowieści wplatała sięw jego życiei sny. Niezwykłeprzymioty ducha i ciała Sveina wszyscy widzieli od samego początku. Już jako dziecko Svein był silniejszy od dorosłego mężczyzny i potrafił gołymi rękami skręcić kark bykowi. Okazał sięteż dumny i porywczy, a kiedy dawał sięponieść emocjom, trudno było nad nim zapanować. Kiedyś przerzucił bezczelnego służącego nad stogiem siana. Od tamtego czasu, gdy ogarniał go gniew, szedł polować na trowy. Kiedy był w twoim wieku, wrócił kiedyś do domu z pazurem trowa w udzie. Stwór wciągnął go tak głęboko w ziemię, żebłoto sięgało chłopakowi po pachy. AleSvein chwycił korzeń drzewa i trzymał, aż nad Zadrą wstało słońce. Wtedy trow opadł z sił, a Svein sięuwolnił. Zauważył pazur w nodze, dopiero gdy wrócił do domu. -Miałem szczęście-powiedział. -To był młody trow, jeszczeniew pełni sił. Nie, niewiem, gdziejest teraz ten pazur. Niezadawaj tylu pytań. Halli skończył czternaścielat, alepozostał niski, miał szerokieramiona i pałąkowatenogi. Choć od wieku męskiego dzieliły go już tylko dwa lata, był niemal o połowęniższy od starszego brata, a siostrze sięgał do ramienia tylko wtedy, gdy stawał na palcach. Na szczęściedopisywało mu zdrowie. Nietknęła go czarna plaga, świńska gorączka, mokra wysypka ani żadna z innych chorób występujących w górnej części Doliny. Ta odporność łączyła sięzeszczególną witalnością, która przejawiała sięw myśli i działaniu Halliego. I która sprawiała, żebez ustanku był na bakier z prawem i zwyczajami panującymi w Domu. Mieszkańcy Domu Sveina byli w większości ludźmi cierpliwymi i małomównymi, zahartowanymi przez surowy górski klimat. Poddawali siębez protestu długiemu, powolnemu rytmowi pracy w polu i gospodarstwie. Doglądali zwierząt, uprawiali rolęi trudnili sięrzemiosłem, tak samo jak ich rodzice. Mimo swego statusu społecznego Arnkel i Astrid nietraktowali siebieani dzieci w wyjątkowy sposób. Pracowali równieciężko, jak pozostali. Po jakimś czasiewszyscy jednak zauważyli, żeHalli niema zamiaru iść za ich przykładem. - Widział ktoś dzisiaj Halliego? -warknął Arnkel, gdy mężczyźni zgromadzili sięna podwórzu.

Byli zmęczeni po całym dniu wysiłku i spragnieni chłodnego piwa. -Niepracował na moim polu. - Ani na moim -odpowiedział Leif. -Powinien był grabić z kobietami siano. Bolli, piekarz, przydreptał do nich przez brukowanepodwórze. - Powiem wam, gdziebył! Tutaj, kradł mojeciastka owsiane! - Przyłapałeś go? - Widziałem go tak dobrze, jak widzęwas teraz! Pracowałem przy piecu, kiedy usłyszałem okropny wrzask za drzwiami. Wyszedłem i znalazłem kota przywiązanego za ogon do zasuwki. Musiałem sięsporo namęczyć, żeby rozwiązać sznurek. Aco zobaczyłem, kiedy wróciłem do środka? Hak na drągu, który wysuwał sięprzez okno, a na haku nabitepięć ciastek! Podbiegłem do okna, ale było za późno. Złoczyńca uciekł. Arnkel zmarszczył brwi. - Jesteś pewien, żeto był Halli? - Aktóż by inny? Ludziepokiwali zgodniegłowami. - Zachowujesiętak cały czas! -irytował sięGrim, kowal. -Kradnie, wygłupia sięi żartujez innych! Wymyśla hecęjedną za drugą, jakby go zły duch opętał. - Ukradł moją kozę, związał ją i zostawił za granią! -zawtórowała Unn, garbarka. -Pamiętacie to? Mówił, żechcezwabić wilki! - Awnyki, którezastawił w sadzie? -dorzucił Leif. -Twierdził, żechcezłapać chochlika. Akogo złapał? Mnie! Do dziś boli mnienoga w kostce! - Pamiętacieoset w wychodku? - Amojerajtuzy zawieszonena drągu? - Nieprzejmujesiężadną karą i nieboi gróźb! Brat Arnkela, Brodir, przysłuchiwał siętemu w milczeniu. Odstawił kufel i otarł brodęwierzchem dłoni. - Za bardzo siętym przejmujecie-stwierdził. -Co w tym złego? Chłopak ma wyobraźnięi się nudzi, to wszystko. Chceprzygody, jakiejś odmiany. - Och! Już ja mu dam odmianę-warknął Arnkel. -Niech ktoś znajdzieHalliego i przyprowadzi go do mnie. Alechoć Halli regularniedostawał lanie, przez całelato powtarzały sięskargi na jego zachowanie. Zdesperowany Arnkel oddał więc syna pod opiekęEyjolfa, głównego służącego Domu.

Pewnego wieczoru, gdy Katla pomagała Halliemu wkładać nocną koszulę, wezwano go do głównej sali. Ojciec, który skończył właśnierozstrzygać arbitrażetego dnia, siedział na TroniePrawa, z paskiem w dłoni. Halli spojrzał krzywo na pasek, a potem na uśmiechniętego Eyjolfa stojącego obok podwyższenia. - Halli -rzekł Arnkel powoli. -Eyjolf domaga sięarbitrażu w sprawietwojego dzisiejszego zachowania. Chłopak rozejrzał się, sala była pusta. Przez zachodnieokno wpadał złoty blask słońca, który odbijał sięod skarbów Sveina. W kominku niepłonął ogień, robiło sięwięc chłodno. Tron obok ojca Halliego świecił pustkami. - Niepowinno tu być mamy, skoro to arbitraż? Arnkel pociemniał na twarzy. - Jestem pewien, żezdołam rozstrzygnąć tęsprawębez jej pomocy. Nietrzeba szczegółowej znajomości prawa, by zrozumieć twojepostępki. Eyjolfie, o co go oskarżasz? Główny służący był niemal równiestary, jak Katla. Przygarbiony, chudy i nieco zrzędliwy. Spojrzał na Halliego bez sympatii. - Dostojny Arnkelu, zgodniez twoją prośbą starałem sięzmusić Halliego do uczciwej pracy, główniew latrynach, przy gnoju i kadziach garbarskich. Przez trzy dni wymigiwał sięod obowiązków, irytował mniebezczelnością. Dziś, kiedy kazałem mu wyrzucać gnój zestajni, wymknął sięi uciekł do komnat służących. Kiedy za nim pobiegłem, zatrzymała mniecała seria pułapek. Najpierw potknąłem sięna ukrytym drucie, potem poślizgnąłem na maśleroz-smarowanym na bruku i wystraszyła mniekukła ukryta za rogiem. Akiedy w końcu wszedłem do swojego pokoju, wylały sięna mniepomyjez wiadra ustawionego na uchylonych drzwiach. Musiałem opłukać sięw końskim koryciena dziedzińcu, ku ucieszeludzi, którzy tam pracowali. Aco zobaczyłem, kiedy spojrzałem w górę? Halliego, który śmiał siędo mniez dachu kuźni Grima! Twierdził, żewypatrujetrowów na grzbiecie. Wypowiadając ostatniesłowa, Eyjolfwykonał całą serięskomplikowanych gestów. Halli, który słuchał go z obojętną miną, ożywił sięnagle. - Co robisz, Eyjolfie? Musisz chronić każdy otwór w swoim ciele, kiedy mówisz o trowach? - Bezczelny dzieciak! Bronięsięprzed ich nieczystą mocą. Zamilcz! Arnkelu, przez pół dnia zdejmowałem go z tego dachu. Mógł spaść i skręcić sobiekark, co z pewnością bardzo by cię zasmuciło, choć mnieniekoniecznie. Takiesą fakty i taka jest prawda. Domagam sięarbitrażu i porządnego lania dla Halliego. Arnkel przemówił głębokim, niskim tonem, którego używał jako arbiter: - Halli, dopuściłeś sięserii karygodnych występków. Boli mnie, żeokazałeś niczym nieusprawiedliwiony brak szacunku dla cenionego sługi, lekkomyślność, która mogła narazić cięna poważny wypadek, i niefrasobliwelekceważenieotaczających nas nadprzyrodzonych zagrożeń. Masz coś do powiedzenia?

Chłopak skinął głową. - Ojcze, chciałbym, żebyś zauważył niegodnezachowanieEyjolfa. Zapomniał wspomnieć, że obiecał niemówić ci o tym wszystkim. W zamian za to przyrzeczeniezszedłem szybko z dachu i do końca dnia wyrzucałem gnój zestajni. -Ojciec podrapał siępo brodzie. - Może, aleto nieusprawiedliwia twoich postępków. - Łatwo jewytłumaczę-odparł Halli. -Jeśli chodzi o mojebezpieczeństwo, to naprawdęnie było powodu do obaw. Jestem zwinny jak kozica, o czym sam nieraz sięprzekonałeś. Nieuszkodziłem też w żaden sposób dachu Grima. Interesujęsiętrowami, bo chcęzrozumieć czyhającena nas niebezpieczeństwa, co wydajesięchyba zrozumiałe. Jeśli zaś chodzi o brak szacunku dla Eyjolfa, to jak widać mam ku temu powody, bo Eyjolfto krzywoprzy-sięzca i powinno powiesić sięgo za pięty na maszciena podwórzu. W tym momencieEyjolfzaprotestował, aleojciec Halliego uciszył sługęgestem. Arnkel postukał palcem w pasek i wbił wzrok w syna. - Halli, twojeargumenty są dość słabe, aleponieważ w gręwchodzi kwestia honoru, muszęsię przy tym zatrzymać. Przedewszystkim powinniśmy dbać o honor nas samych i naszego Domu, a to dotyczy również umów zawieranych między mężczyznami. Eyjolfie, czy rzeczywiściezgodziłeś sięnie wspominać o dzisiejszych wydarzeniach? Stary sługa sapał, chrząkał, głośno wciągał i wypuszczał powietrze, alew końcu musiał przyznać, żetak właśniebyło. - W takim przypadku niemogęukarać Halliego laniem. - Dziękuję, ojcze! Ukarzesz Eyjolfa za krzywoprzysięstwo? - Rozczarowaniefaktem, żeminęło cięlanie, jest dla niego wystarczającą karą. Zobacz, jak mu zrzedła mina. Poczekaj! Nieuciekaj tak szybko. Powiedziałem, żecięnieukarzę, alejeszczenie skończyłem. Halli zatrzymał sięprzy drzwiach. - Nie? - Widzę, żenudzi ciępraca, którą musisz tu wykonywać -mówił Arnkel. -Zajmiesz sięwięc czym innym. Trzeba wyprowadzić stado owiec na wysokiepastwiska nad Domem, gdziepopasają przez ostatnietygodnielata. Znasz to miejsce? To odludny zakątek w pobliżu granicy, za którą grasują trowy. Mogą siętam też pojawić wilki, nawet o tej porzeroku. Żeby obronić stado, pasterz musi być bystry i zwinny, odważny i pomysłowy... Aty bardzo sobiecenisz wszystkietecechy, prawda? -Arnkel uśmiechnął sięblado do syna. -Kto wie, możew końcu zobaczysz trowa? Halli zawahał się, aleszybko wzruszył ramionami, jakby niemiało to dla niego większego znaczenia.

- Wrócęna zgromadzenie? - Przyślękogoś po ciebiew odpowiednim czasie. Ani słowa więcej! Możesz odejść. Wysokiepastwisko było oddaloneod Domu Sveina ledwieo godzinęmarszu po krętej stromej ścieżce, wydawało sięjednak, żeleży znaczniedalej. Było to królestwo głazów, rozpadlin i głębokich niebieskich cieni, gdzieciszęmącił jedynieszum wiatru i śpiew ptaków. Owceprzechadzały sięleniwie między głazami, skubiąc trawęi turzycę. Halli znalazł zniszczoną kamienną chatęna środku pastwiska. Sypiał tam i jadł moroszki, którepopijał kozim mlekiem i wodą zestrumienia. Co kilka dni ktoś z Domu przynosił mu ser, chleb, owocei mięso. Poza tym jednak chłopak był zupełniesam. Za żadneskarby świata Halli nieprzyznałby, żeobawia sięsamotnych dni i nocy na pastwisku. Jednak niemógł pozbyć sięlęku, gdyż linia kurhanów znajdowała sięniepokojąco blisko tego miejsca. Wzdłuż górnej krawędzi pastwiska ciągnął siękamienny mur, który miał powstrzymać owceod wchodzenia na grzbiet wzgórza, gdziestały kurhany. Miał też powstrzymywać od tego ludzi. Halli często stał przy murzei wpatrywał sięw kamiennekopcena wierzchołku góry. Niektórebyły wysokie, inneszerokie, jeszczeinneprzekrzywionelub częściowo rozsypane. W każdym z nich kryło sięciało jednego z przodków, którzy pomagali Sveinowi strzec Doliny przed podłymi trowami. Nawet w pełnym blasku słońca wydawały sięciemne, ponurei złowieszcze. W pochmurnedni ich bliskość wyjątkowo ciążyła Halliemu. Popołudniami uważał, by niedotknęły go ich długiecienie. Każdej nocy, gdy leżał w czarnej ciszy chaty, przesyconej zapachem ziemi i wełnianego koca, wyobrażał sobietrowy włóczącesiępo wrzosowiskach, napierającena granicę, spragnionejego mięsa... W takich chwilach mur wydawał mu sięnikłą ochroną. Dziękował szeptem przodkom za ich czujność i krył głowępod kocem, dopóki niezmorzył go sen. Choć noceczęsto napełniały go strachem i smutkiem, dni pozwalały mu zapomnieć o wszelkich troskach. Po raz pierwszy, odkąd sięgał pamięcią, był całkiem wolny i mógł robić, co tylko zechciał. Nikt niewydawał mu rozkazów, nikt go niebił. Niedotykał go ganiący wzrok rodziców. Niemusiał wykonywać nudnych prac w polu lub w Domu. Całymi godzinami leżał w trawiei myślał o wielkich czynach -o tych, których Svein dokonał w odległej przeszłości, i o tych, których zamierzał dokonać on sam. Owcepogryzały spokojnietrawę, a Halli oglądał widoki -zielono-brązowepołaciepól Sveina opadającełagodnieku centralnej części Doliny. Nigdy tam niebył. Wiedział, żewzdłuż rzeki ciągniesię szeroka droga, prowadząca na wschód, do katarakt i dalej. Po drugiej stronierzeki wznosiły się strome, zalesionezbocza. Tamten teren należał do Domu Rurika. Czasami Halli widział dym z kominów posiadłości, wiszący nad wierzchołkami odległych drzew. Górski grzbiet nad Domem Rurika, podobniejak nad Domem Sveina, upstrzony były kamiennymi kurhanami. Dalej wznosiły się szarezbocza i białewierzchołki gór -część wielkiej kamiennej ściany otaczającej Dolinęod północy, zachodu i południa. Dawno temu Svein zbadał to wszystko. Z mieczem w dłoni wędrował w góręi w dół Doliny, od Wysokich Kamieni do morza. Walczył z trowami, zabijał bandytów, zdobywał sławę... Każdego ranka Halli spoglądał na wschodzącesłońcei na poszarpaną sylwetkęZadry, granitowej grani, za którą kryła siędolna część Doliny. Chłopak był przekonany, żepewnego dnia pójdzietam -za Zadrę, przez wąwóz, w poszukiwaniu przygód. Tak jak to kiedyś zrobił Svein.

Na raziejednak musiał pilnować owiec. Niemiał nic przeciwko owcom. Pasł zahartowaną górską odmianętych zwierząt o czarnych pyskach i szorstkiej wełnie. Zwyklezajmowały sięsobą. Pewnego razu rocznejagnięwpadło w szczelinęmiędzy głazami i Halli musiał jestamtąd wyjąć. Innym razem młoda owca złamała sobieprzednią nogę, zeskakując z głazu i Halli sporządził prowizorycznełubki z kija oraz kawałka materiału, którymi unieruchomił nogęzwierzęcia. W miaręjednak jak upływały kolejnetygodnie, towarzystwo owiec zaczęło go nużyć, podobniejak tesame, powtarzanecodziennieczynności. Halli coraz częściej spoglądał w górę. Na kurhany. Żaden zeznanych mu ludzi nigdy niewidział trowa. Nikt niepotrafił powiedzieć o nich czegoś konkretnego. Ileich było? Co jadły, skoro niemogły polować na ludzi? Jak wyglądało wrzosowisko po drugiej stroniewzgórza? Czy zobaczyłby tam nory trowów i kości ofiar? Halli miał wielepytań tego rodzaju, aleani razu niepomyślał o tym, żeby zbliżyć siędo kurhanów. Wichury i zimowezamieciesprawiły, żeczęść muru ciągnącego sięwzdłuż pastwiska runęła na ziemię. Pojedynczekamienieleżały w trawie, rozrzuconedookoła. Halli wiedział, żepowinien odbudować mur, i nawet próbował to zrobić. Szybko jednak przekonał się, żeto ciężka i niewdzięczna praca. Zrezygnował więc, a ponieważ owcerzadko zapuszczały sięna tamten kraniec łąki, wkrótcecałkiem o tym zapomniał. Mijały tygodnie. Pewnego popołudnia, gdy na drzewach w Doliniepojawiły siępierwszeplamy złota i brązu, Hallieprzebudził sięz drzemki i zobaczył, żestado, kierowanejakimś owczym kaprysem, przeniosło sięna odległy kraniec pola. Aż osiem owiec przeszło przez zawalony mur i skubało trawępo drugiej stronie. Chłopak krzyknął przerażony, pochwycił kij i pobiegł w tamtą stronę. Wrzeszcząc i wymachując rękami, odegnał stado od muru. Jedna zezbłąkanych owiec przeskoczyła przez kamieniei dołączyła do reszty, alepozostała siódemka nawet nieruszyła sięz miejsca. Halli powrócił do dziury w murze, zrobił kilka zabezpieczających gestów -takich samych jak niegdyś Eyjolf-i przeszedł na drugą stronę. Siedem owiec zerkało na niego spodełba z różnych stron łąki. Halli wykorzystał wszystkieznanemu sztuczki pasterskie. Poruszał siępowoli, by nieprzestraszyć zwierząt. Wydawał kojące, łagodnedźwięki. Trzymał kij nisko przy ziemi i powoli okrążał owce, by zapędzić jestanowczymi gestami z powrotem na właściwepastwisko. Owce, jakby kierowanejednym impulsem, rozpierzchły sięwewszystkiestrony. Halli zżymał sięi przeklinał głośno. Popędził ku najbliższej owcy, alejedyneco mu sięudało, to zapędzić ją jeszczewyżej na zbocze. Kiedy biegł ku innej, poślizgnął się, stracił równowagęi runął prosto w błotnistą kałużę. Na takich przygodach strawił niemal całepopołudnie. Wreszciepo długich i męczących zabiegach chłopak zdołał w końcu zagonić sześć owiec z powrotem na pastwisko po drugiej stroniemuru. Był ubłocony i zdyszany, a podczas pogoni za jednym ze zwierząt złamał mu siękij. Została jeszczejedna owca.

Była to jarka, płochliwa i szybka, zapuściła sięw góręzbocza wyżej niż pozostałe. Była już niemal przy kurhanach. Halli wciągnął głęboko powietrze, zwilżył wargi i zaczął sięwspinać, zataczając szeroki łuk, by zajść owcęod tyłu. Cały czas zerkał na pobliskiekurhany -omszałekamiennekolumny widocznena jaśniejszym tlenieba. Pod jednym względem szczęściemu sprzyjało. Dzień był pochmurny i kurhany nierzucały cieni. Owca okazała sięjednak bardzo nieufna, odwracała sięi podnosiła głowęprzy każdym podmuchu wiatru. Zobaczyła go, gdy dzieliło ich jakieś pięć kroków. Halli znieruchomiał. Owca gapiła sięna niego. Stała obok kurhanu, dokładniena granicy Doliny, i pogryzała trawęrosnącą wokół starych kamieni. Dalej rozciągało sięmorzezieleni -wrzosowiska, po których stąpali niegdyś herosi i na których terazżyły tylko trowy. Halli wpatrywał sięw tęprzestrzeń z bijącym sercem. Niewidział żadnego ruchu, niesłyszał nic prócz szumu wiatru. Schylił sięi zerwał garść trawy. Powoli wyciągnął rękęw stronęowcy i zaczął sięcofać, uśmiechając się błagalniedo zwierzęcia. Owca odwróciła głowęi sięgnęła po kolejną porcjętrawy. Niepatrzyła już na pasterza. Halli zawahał się, a potem desperacko rzucił sięna owcę. Odskoczyła dalej. Była już za linią kurhanów, na wrzosowisku. Chłopak opadł na kolana, zrozpaczony. Patrzył, jak owca odchodzi jeszczedalej. Po chwili znów przystanęła. Niebyła daleko, alejuż poza jego zasięgiem. Przepadła. Niemógł za nią iść. Kilka kroków dalej wznosił siękurhan, ciemny i posępny. Gdyby wyciągnął rękę, mógłby go dotknąć. Na samą myśl o podobnym zuchwalstwieprzebiegł go zimny dreszcz. Chwiejnym krokiem ruszył w dół zbocza, w stronęmuru. Do końca dnia raz po raz spoglądał na grzbiet wzgórza, aleowca sięniepojawiła. Zapadł zmierzch. Halli kulił sięw ciemnościach chaty. W środku nocy usłyszał przeraźliwy bek, głos zwierzęcego bólu i przerażenia. Urwał sięraptownie. Halli wpatrywał sięw ciemność i wstrzymywał oddech. Niezasnął do samego świtu. Rankiem wspiął sięponowniena grzbiet wzgórza i z bezpiecznej odległości spojrzał na łąkępo drugiej stronielinii kurhanów. Owca zniknęła, aletu i ówdziena trawiewidać było strzępy okrwawionej wełny i czerwonezakrzepłe plamy. 3 Kiedy Svein dowiedział się, żeEgil porównał jego matkędo starej ropuchy, poszedł prosto do domu winowajcy i przybił wilczą skórędo jego drzwi. Egil wypadł na zewnątrz. - Co to? Rzucasz mi wyzwanie? -zapytał. -Gdziechcesz walczyć? - Choćby tutaj albo w każdym innym miejscu. To twoja decyzja. - Pójdziemy na Gołębią Grań.

Kiedy wyszli na górę, zwarli sięw uścisku. Próbowali zepchnąć sięnawzajem z urwiska. Svein był pewny siebie. Jego żelazneręcei nogi nigdy go niezawiodły. AleEgil dorównywał mu siłą. Słońce zaszło, a potem wstało, a oni wciąż siłowali sięzesobą. Żaden nawet niedrgnął. Stali tak przez długi czas, aż ptaki zaczęły wić gniazda na ich głowach. - Wkrótcebędą miały młode-powiedział Svein. - Jeden z twoich właśniezłożył jaja. Od tego zaczęła sięich rozmowa. Wkrótcepogodzili sięi zostali braćmi krwi. Wielelat później walczyli ramięw ramiępodczas Bitwy na Skale. - To na pewno były trowy -stwierdził wuj Brodir. -Wychodzą na łowy tylko nocą. Dlaczego w to wątpisz? Halli pokręcił głową. - Niepowiedziałem, żew to wątpię, tylko... Co jedzą normalnie, gdy nieprzybłąka siędo nich jakaś owca? Wuj Brodir trzepnął go przyjacielsko w głowę. - Jak zawszezadajesz zbyt wielepytań. Tym razem to ja cięo coś zapytam. Jesteś pewien, żenie przeszedłeś za kurhany? - Oczywiście, żenie, wujku! - To dobrze, bo sprowadziłbyś nieszczęściena nas wszystkich, a przynajmniej tak mówią stare opowieści. Nieprzejmuj siętą owcą, powiesz ojcu, żespadła zeskały i skręciła sobiekark. Niezdążymy już dziś przepędzić stada. Rozpalmy lepiej ogień, przyniosłem świeżemięso. Dzień po utracieowcy Halli zobaczył Brodira. Wuj wspinał sięna zboczez sękatym kijem w ręku, by zabrać go w końcu do domu. Przywitali sięserdecznie. - To wygnaniewyszło ci na dobre-stwierdził Brodir. -Nigdy niewyglądałeś tak zdrowo i krzepko. Na pewno narobisz jeszczewiększych kłopotów, kiedy wrócisz do domu. - Tęskniliścieza mną? - Nieza bardzo, prócz Katli i mnie. Pozostali jakoś sobieradzili. Halli westchnął i dołożył drewna do ognia. - Jakieś wieści? - Niewiele. Twoi rodzicecoraz bardziej siędenerwują zgromadzeniem, bo to już naprawdę niedługo. - Więc niczego niestraciłem? Zacząłem sięjuż obawiać... - Zostało jeszczesiedem dni, a w Domu trwają wielkieprzygotowania. Oczyszczono i wykoszono Niską Łąkę. Stoją już pierwszenamioty. Twój brat Leif nadzorujewszystko. Przechadza się dumnie, nadęty jak balon, i wydajerozkazy, którymi nikt sięnieprzejmuje. Gudny, z kolei, całymi

godzinami przesiadujeprzed lustrem i sięstroi. Ma nadzieję, żeprzyciągnieuwagęjakichś bogatych kawalerów z głębi Doliny. Krótko mówiąc, nic niestraciłeś. Ach, jeszczejedno. Eyjolf cierpi na jakąś dziwną przypadłość. Każdego ranka ma spuchniętei zaczerwienionepoliczki, którego okropnie swędzą. Próbował już różnych środków, alebez powodzenia. - Możepowinien zajrzeć do swojej poduszki -odparł Halli beznamiętnie. -Niewykluczone, że ktoś włożył mu tam gałązkęsumaka. Brodir zachichotał. - Tak, to całkiem możliwe. Aleniebędęmu o tym mówił, możesam sięw końcu domyśli. Jedzeniebyło dobre, a towarzystwo jeszczelepsze. Brodir wyjął bukłak z winem, a Halli chętnie skorzystał z poczęstunku. Rozgrzany trunkiem, słuchał opowieści Brodira o przygodach Sveina na wrzosowiskach, o pojedynkach zesmokami, o trzech wyprawach herosa do podziemnej siedziby króla trowów. Jak zawszeopowieści teprzyprawiały go o dreszcz podniecenia, tym razem jednak ciążyły mu dodatkowo na sercu. W końcu spytał z rozgoryczeniem: - Wujku, czy to coś złego, żechciałbym umrzeć i zostać pochowany z herosami w kurhanach? Byłbym szczęśliwszy, gdybym żył w ich czasach, dawno temu, kiedy człowiek mógł szukać szczęścia w taki sposób, jaki najbardziej mu odpowiadał. Dziś niema okazji, żeby dokonać jakichś wielkich czynów. Niewolno nam nawet walczyć z trowami. Brodir odchrząknął. - Zuchwałość była wtedy cnotą. Teraz już nie. Kobiety z rady pilnują, żeby to sięniezmieniło. Pamiętaj, żenawet w czasach Sveina herosi uważani byli za lekkomyślnych. Zyskali sobieszacunek dopiero za sprawą bohaterskiej śmierci. - Wolałbym umrzeć niż robić to, co zaplanowali dla mnierodzice! -Halli kopnął zezłością w ziemięi wepchnął jedną z gałęzi głębiej do ognia. -Ojciec mówił mi wielerazy, żemuszęzająć siępracą na roli, nauczyć sięwszystkiego, co do tego potrzebne. Potem, kiedy będęjuż chory z nudów, dostanę jakąś ruderęz kawałkiem pola i będęna nim harował, aż osiwieję, a życieprzeminiew mgnieniu oka! Oczywiście, nieujął tego w ten sposób, aletaka jest prawda. Brodir błysnął zębami w uśmiechu, łyknął wina i poklepał Halliego po ramieniu. - Problem w tym, chłopcze-stwierdził -żejesteśmy młodszymi synami, niepotrzebną nadwyżką. Niedziedziczymy, jak twój ojciec i ten idiota Leif. Niełatwo nam też znaleźć żonę. Co więc mamy robić? Dokąd iść? Granica to grzbiety tych wzgórz i morzena końcu rzeki. Nic dziwnego, żew młodości sprawiamy różneproblemy. Halli podniósł wzrok na wuja. - Byłeś taki jak ja? - Och, byłem znaczniegorszy -zachichotał Brodir. -Znaczniegorszy. Nawet sięniedomyślasz. Halli czekał z nadzieją na ciąg dalszy, aleBrodir milczał.

- Pójdęza twoim przykładem -oświadczył w końcu Halli. -Będępodróżował po Dolinie, zobaczęszeroki świat! I niebędęprzejmował siętym, co planujedla mnieojciec. - Dolina niejest tak duża, jak ci sięwydaje. Szybko poznasz każdy jej zakątek. Zobaczysz dwanaściepozostałych Domów i przekonasz się, żeżyją w nich sami głupcy, draniei krętacze. Najgorsi są ci znad morza. Jasnowłosi bandyci, co do jednego. Jedyny dobry Dom to Dom Sveina. -Brodir splunął w ogień. -Szybko tu wrócisz. I nieosądzaj ojca zbyt surowo. Ma obowiązki wobec swoich ludzi i Astrid na głowie. Na pewno dobrzeci życzy. - Tyleżeja wolałbym uwolnić sięod jego nadziei i planów. Halli czuł, jak robi mu sięgorąco. Odsunął sięod ognia, ułożył na miękkiej, zimnej trawiei zapatrzył na gwiazdy. Kiedy Halliewrócił do Domu, na dziedzińcu pracował wielki tłum ludzi. Po długim pobyciew samotności przez chwilęczuł sięoszołomiony hałasem i zamieszaniem. Obok przechodziła właśniematka z koszem wypełnionym kolorowymi materiałami. Odstawiła go na moment i uściskała Halliego. - Witaj, synu. Dobrze, żewróciłeś. Później opowiesz mi, jak sobieradziłeś. Teraz wysłuchaj mnieuważnie. Zgromadzeniezbliża sięwielkimi krokami, a my niejesteśmy jeszczegotowi! Przed nami wieledo zrobienia i musisz pracować równieciężko, jak pozostali. Pamiętaj, żeto nieczas na zabawy, figle, psoty i innebzdury. Jeśli niebędziesz tego przestrzegał, spotka ciębardzo surowa kara. Rozumiesz mnie? - Tak, mamo. - Doskonale. Idź teraz do Grima, potrzebujepomocy przy wynoszeniu blach do pieczenia na łąkę. W całym Domu panowała atmosfera podniecenia, która udzieliła sięrównież Halliemu. Po raz pierwszy, odkąd sięgał pamięcią, jesiennezgromadzenieodbywało sięw Domu Sveina. Halli miał nadzieję, żedzięki temu zobaczy cuda, jakich nigdy jeszczeniewidział. Wkrótcena pobliskiełąki miało przybyć prawieczterystu ludzi, liczba, którą z trudem obejmował rozumem. Mieszkańcy Domu Sveina mieli podjąć gościną przedstawicieli pozostałych jedenastu Domów -rządzącenimi rodziny i kupców, sługi, konie, wozy i dobytek, a takżemieszkańców pomniejszych farm. W czasiezgromadzenia odbywały sięliczneuczty, pojedynki na koniach, zapasy i próby sił. Rada dyskutowała o trudnych i ciekawych sprawach sądowych... Halli niemógł sięjuż doczekać tych wszystkich cudowności. Wiedział, żechoć raz niebędziesięczuł uwięziony, odcięty od świata. Żezobaczy całą Dolinę, nie ruszając sięz domu. Przez dwa dni pracował równieciężko, jak pozostali, stawiając na łącenamioty i stragany. Trzymał kołki, gdy mężczyźni wbijali jew miękką ziemię. Przynosił bryły torfu z suszarni i układał je, jednena drugich, budując ściany oddzielająceposzczególnestanowiska. Pomagał kopać doły na paleniska i mocować nad nimi blachy do pieczenia; zbierał siano dla zwierząt gości. Trzeciego dnia przystrojono Dom. Na maszciepośrodku dziedzińca powiewała dumniechorągiew z barwami Sveina, a na wszystkich dachach wisiały też mniejszeczar-no-srebrneflagi. Tkanina w tych samych kolorach okrywała mur trowów. Przed głównym budynkiem postawiono wielki namiot, w

którym leżały beczki z piwem. Rozstawiono stoły, któreuginały siępod ciężarem skór, tkanin, kościanych narzędzi, gwizdków i innych produktów Domu. Pod wieczór prawiewszystko było już gotowe. Ludziezwolnili nieco tempo. Leif przechadzał sięmiędzy nimi, okryty lśniącą srebrną peleryną, i prawił im komplementy. Halli miał już dość pracy. Zebrał w uliczceza garbarnią kilka dzieciaków, którym również znudziła się całodzienna krzątanina. - Kto chcesiębawić? -zagadnął. -ZdechłeWrony czy Bitwa na Skale? Wybrano bitwę, jak zwykle. Halli powiedział, żebędzie, Sveinem. - Niepowinieneś być raczej trowem? -spytał Ketil, syn Grima. -Wyglądałoby to bardziej realnie. Halli zmierzył go groźnym spojrzeniem. - Kto tutaj należy do rodziny Sveinssonów? Ja będęSveinem. Ketil, Sturla i Kugi, skośnooki chłopiec, który czyścił chlewy, zostali trowami. Dostali połamane sierpy, któremiały udawać ostrepazury. Hełmy Halliego i innych bohaterów zastąpiły rdzewiejące wiadra skradzionezestajni. Wielka bitwa stoczona została na fragmenciemuru trowów, który zawalił sięprzed kilku laty, tworząc omszałerumowisko. Herosi stali na skałach, ramięw ramię, i wygłaszali mądre, odważnekomentarze. Horda trowów ruszyła do ataku, wrzeszcząc i rycząc przeraźliwie. Wrony siedzącena dachach i łącepoderwały siędo lotu, wystraszone. Kobiety pracującew garbarni przeklinały i wygrażały dzieciakom. Walczącestrony starły sięzesobą, w ruch poszły patyki i pięści. Z dziedzińca nadszedł LeifSveinsson, okryty powiewającą na wietrzepeleryną. Przyglądał siębitwie złym okiem. Po chwili odkryto jego obecność, a walka przycichła. Dało sięsłyszeć jeszczekilka pojedynczych sapnięć i chrząknięć, po czym zapadło milczenie. - Piękny widok! -powiedział powoli Leif. -Zgromadzenieza pasem, a wy urządzaciesobie idiotycznezabawy! Eyjolfi ja mamy sto zadań, któremożemy wam przydzielić, zanim jeszczezacznie sięściemniać. Jeśli natychmiast niezabierzeciesiędo pracy, zamknęwas w komórcena czas zgromadzenia! Leifmiał osiemnaścielat, był krzepkim mężczyzną o potężnym karku. Zwyklepochylał lekko głowę, niczym byk, i zerkał groźniespod nastroszonych brwi, jakby tylko dzięki ogromnej silewoli potrafił powstrzymać sięod przemocy. Dzieciaki wystraszyły sięgo niena żarty. AleHalli, który wciąż stał na sterciekamieni, odezwał się: - Nietak dawno, bracie, sam siępodobniebawiłeś! Dołącz do nas! Pożyczęci mój hełm. Leifpodszedł do niego. - Naprawdęchcesz oberwać, Halli? - Nie. - Lepiej więc pamiętaj o tym, żejestem od ciebiestarszy i ważniejszy. -Leif wyprostował sięi wypiął dumniepierś. Miał na sobienajlepszą tunikę, obcisłeczarnerajtuzy i wypolerowanebuty. -

Jako ten, który będziekiedyś zarządzał domem, muszęwykonywać różneobowiązki. Niemam czasu na tarzaniesięw błocie. - Apasterka kóz, Gudrun, mówiła mi co innego -odparł swobodnym tonem Halli. -Podobno kiedy wychodziłeś wczoraj z jej chaty, cały byłeś w słomie. Kilka dźwięków zlało sięw jednej chwili zesobą -śmiech pozostałych dzieci, gniewny ryk Leifa, zgrzyt butów Halliego, który próbował wspiąć sięwyżej na mur trowów. Halli miał jednak krótkienogi, a jego brat długie. Wynik był łatwy do przewidzenia i bolesny dla Halliego. Leifskinął ponuro głową. - Niech to będzienauczką dla was wszystkich. Niebędętolerował takich bezczelnych uwag i potrafięsobiez nimi szybko poradzić. Ajeśli chodzi o waszą pracę... -Stojąc na murzetrowów, Leif wydawał polecenia zgromadzonym niżej dzieciom. Tymczasem Halli dotknął zakrwawionego nosa, po czym otarł policzki z krwi i łez. Wstał, starannie wymierzył i kopnął Leifa prosto w tyłek. Brat wydał z siebiepiskliwy wrzask i, wymachując rozpaczliwierękami, zleciał z muru. Tuż pod nim znajdowała sięwielka kupa gnoju. Leifleciał na tyledługo, żezdążył obrócić sięgłową w dół. Tak też wylądował w gnoju. Głośny i wymowny chlupot... Głowa Leifa, ramiona i górna część tułowia aż po brzuch zniknęły dzieciakom z oczu. Nogi młodego mężczyzny sterczały pionowo w góręi poruszały sięw dziwaczny, nieskoordynowany sposób. Srebrna peleryna opadła łagodniena powierzchnięgnoju. Dzieci najpierw krzyknęły z przerażenia, a potem otworzyły szeroko oczy. - Patrzcie, jak głęboko sięwbił! -powiedział Halli. -Niesądziłem, żeto takiemiękkie. Kugi z chlewików podniósł rękę. - Właśniedorzuciłem kilka taczek. - A... to dlatego. Alejak on trzyma siętak idealnieprosto? To niezła sztuczka. Powinien pokazać ją na zgromadzeniu. I właśniewtedy nogi opadły w dół, a tułów przegiął sięszybko. Leif klęczał teraz, z głową i ramionami wciąż zagrzebanymi w gnoju. Odepchnął sięmocno rękami i napiął mięśnie. Przy akompaniamencie głośnego, wydłużonego mlaśnięcia górna część jego tułowia wysunęła sięz gnojowiska. Wokół rozszedł sięokropny smród. Dzieci zaczęły sięcofać w stronęnajbliższych chat i alejek. Halli uznał, żeczas już zejść z muru. Leifpodniósł sięostrożniez klęczek, uważając, by niepoślizgnąć sięw śmierdzącej brei. Stał odwrócony do nich plecami. Mokra peleryna zwieszała sięciężko z jego ramion i lepiła do nóg. Odwrócił siępowoli. W milczeniu podniósł oblepioną gnojówką głowęi spojrzał prosto na dzieciaki. Przez chwilęwszyscy trwali w bezruchu, jakby przykuci do ziemi.

Potem, niczym liścieniesionewiatrem, rozpierzchli sięna wszystkiestrony. Halli poruszał sięnajszybciej zewszystkich. Choć twarz jego brata kryła siępod warstwą śmierdzącego błota, emocjewypełniającejego oczy były aż nadto oczywiste. Halli zeskoczył z muru trowów. Kiedy wylądował na ziemi, usłyszał głośny stukot kamieni. To jego brat wspinał sięna mur z drugiej strony. Halli wbiegł w alejkęobok garbarni Unn. Przebierał nogami najszybciej jak potrafił, robił jednak małe kroki. Usłyszał wściekły ryk Leifa, który zeskakiwał właśniez muru. Z przodu szła jakaś kobieta, która niosła kosz z praniem i blokowała mu drogęucieczki. Halli wpadł do garbarni, przebiegł między stojakami do szorowania skór, poślizgnął sięna porzuconym kawałku owczego tłuszczu, upadł na plecy i uderzył ciężko w kadź. Unn pochyliła sięnad nim. Jej twarz była czerwona z wysiłku, ręcepoplamione. -Halli? Co...? Do pomieszczenia wbiegł Leif. Zobaczył Halliego i rzucił sięw jego stronę. Halli przetoczył sięna bok, między nogami stojaka. Leifzamachnął sięna niego, chybił i wleciał prosto w kadź, która przewróciła sięi chlusnęła na podłogękaskadą śmierdzącego żółtego płynu. Unn krzyknęła żałośnie. Brusi, jej syn, wrzasnął przeraźliwiei podskoczył, unikając cuchnącego potopu. Chwycił siękrokwi i zawisnął na niej. Leifniezwracał na nich uwagi. Popędził w stronęgłównych drzwi, którymi uciekał właśnieHalli. Młody mężczyzna chwycił szczotkędo szorowania i rzucił nią w głowębrata. Szczotka odbiła sięod futryny i uderzyła Leifa w oko. Na głównym dziedzińcu Domu Sveina przygotowania do zgromadzenia dobiegały już końca. Chłopcy zamiatali bruk, na stołach leżały starannieułożonetowary, flagi powiewały radośniena wietrze. Arnkel i Astrid stali przed wejściem do głównej sali i rozdawali chłodnepiwo. Na dziedziniec wbiegł Leif. Gdziebył Halli? Tam, chował siępod blatem ułożonym na kozłach! Leif wskoczył na prowizoryczny stół, rozrzucając na boki naczynia. Ludzieodsuwali sięgwałtowniena bok, wpadali na siebie, talerzei różneprodukty spadały na bruk. Halli uniknął wyciągniętej ręki Leifa i wskoczył na stół, na którym leżały kolorowesukna. Leif pognał za nim, stąpał po czystych materiałach buciorami ubrudzonymi gnojem. Halli zeskoczył na ziemięi pobiegł do namiotu z piwem. Leifwpadł tam za nim i zobaczył, jak jego młodszy brat wspina sięna stertębeczek. Odepchnął jakąś kobietęna bok, skoczył jak wilk i wylądował ciężko na drewnianych baryłkach. Kilka z nich wyleciało z namiotu i przetoczyło sięprzez dziedziniec, siejąc popłoch wśród gapiów, by w końcu rozbić sięna ścianiepobliskiego domu. Leifbył coraz bliżej. Halli tkwił na szczyciepiramidy beczek. Rozejrzał się, zdesperowany, i zobaczył linęzwisającą pod sufitem namiotu. Skoczył, pochwycił ją, zatoczył wielki łuk i upadł niespodziewaniena ziemię, gdy połowa namiotu zawaliła siępod jego ciężarem. Wylądował ciężko, wygrzebał sięzesterty materiału i chorągwi, wyszedł z przewróconego namiotu i... znieruchomiał. Leifstanął tuż za nim. -No, braciszku, teraz już... Umilkł i rozejrzał siędokoła. Przed nimi stali Arnkel i Astrid, milczący i posępni. Zewsząd schodzili się mieszkańcy Domu Sveina, mężczyźni, kobiety i dzieci. Nad dziedzińcem zawisła ciężka cisza.

Włosy Astrid splecionebyły w warkocz i ułożonew węzeł na głowie. Jej odsłonięta szyja lśniła bielą. Miała taką samą minęjak w chwili, gdy rozstrzygała ważnesprawy sądowei wysyłała zawodzących rozpaczliwiezbrodniarzy na szubienicę. Wodziła spojrzeniem od Leifa do Halliego i z powrotem. - Wyglądaciejak moi synowie-powiedziała w końcu -alezachowujeciesięjak zupełnieobcy mi ludzie. Leifi Halli milczeli. Tłum przyglądał im sięw ciszy, gdzieś z tyłu załkało dziecko. - Co maciena swojeusprawiedliwienie? -spytała Astrid tym samym spokojnym i złowróżbnym tonem. Leifwystąpił do przodu. Jego relacja była chaotyczna i rozwlekła, pełna pretensji i użalania sięnad samym sobą. Arnkel podniósł rękę. - Dość, synu. Cofnij się. Cuchniesz tak, żezbiera mi sięna wymioty. Aco ty masz do powiedzenia, Halli? Halli wzruszył ramionami. - Owszem, pchnąłem go na stertęgnoju. Dlaczego nie? Uderzył mnie, znieważył mniei moich przyjaciół, co na pewno chętniepotwierdzą. -Rozejrzał siędokoła, lecz Sturla, Kugi i pozostali ukryli sięw tłumie. Halli westchnął ciężko. -Prawda jest taka, żeuważałem to za sprawęhonoru, której nie mogłem pominąć. - Chłopiec mówi całkiem rozsądnie-odezwał sięBrodir, który stał w tłumie. - Twojeuwagi niesą tu milewidziane, Brodirze! -zareagowała ostro Astrid. -Halli, nieważ się mówić do mnieo honorze! Jesteś łajdakiem i niemasz honoru za grosz! Arnkel skinął głową i dodał: - Jeśli uważałeś, żeLeifźleciępotraktował, to trzeba go było wyzwać do uczciwej walki, a nie kopać w tyłek. - AleLeifjest odemnieznaczniesilniejszy, tato. Gdybyśmy walczyli na równych warunkach, zbiłby mniena kwaśnejabłko. Niemam racji, Leif? - Owszem, co z chęcią udowodnię. - Widzisz, tato? Przyznaj uczciwie, co by to zmieniło? - Cóż... - Aczy sam wielki Svein nierobił zasadzek na innych herosów, nim zawarli pokój i walczyli w Bitwiena Skale? -perorował Halli. -Przecież niewyzwał Hakona oficjalniedo walki, kiedy zobaczył go jadącego samotnieprzy katarakcie. Po prostu zrzucił na niego głaz z Zadry. Pomyśl o moim buciejako o głazieSveina i o tyłku Leifa jako o Hakonie. Zasada jest taka sama! Ja tylko lepiej wymierzyłem. Arnkel przestąpił niepewniez nogi na nogę.