mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony394 345
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 180

Sykat Joanna - Jesteś tylko mój

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Sykat Joanna - Jesteś tylko mój.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 765 stron)

JOANNA SYKAT Jesteś tylko mój Anie mojej kochanej Kładę na stoliku swoją książkę. Obok - zeszyt w grubej, żółtej oprawie, który zapewne stanie się wydarzeniem wieczoru. Czym będzie? Bliźniaczą siostrą mojej Jesiennej? Jej pastiszem? A może nieznanym mi sequelem? W każdym razie dzisiejszym spotkaniem autorskim

supportowałam nieznany nikomu rękopis. Kilkanaście tysięcy sprzedanych egzemplarzy contra jeden, który samym tylko widokiem zburzył mój spokój, stabilizację i względne zadowolenie z życia. Pomiędzy gwiazdami wieczoru stawiam butelkę wina. Alkohol musi wyhamować szaleńcze tempo dnia, stać się

pomostem między przeszłością a teraźniejszością. Do dzisiaj myślałam, że tamta sprawa to już tylko przeszłość, zamknięta na dobre, oswojona na kartkach książki. Byłam pewna, że to bezpieczny sposób uwolnienia emocji; taki ekshibicjonizm nawleczony na fikcyjną postać. Dzisiejsze spotkanie pokazało, że jednak nie całkiem, że jest ktoś, kto poznał moją historię, zanim jeszcze

zdecydowałam się o niej napisać. Że właściwie od samego początku był jej sprawcą i jednocześnie ofiarą. Pomiędzy żółtym zeszytem a stojącym obok ławki aniołem, którego dostałam od Krzyśka, czuję się jak w potrzasku. Jak uczennica pod tablicą, której po raz enty każą obliczać pole trójkąta lub jego inne parametry. A to może jest

i proste, ale tylko w matematyce. Nie chcę na razie zdawać kolejnego egzaminu z geometrii. Wolę wybrać bezpieczniejszą opcję. Tę z winem. Wspomnienia Krzysztofa przegrałam, bo pomyliłam męskość ze śmierdzącym testosteronem. Były to czasy, w których wyzwoliłam nogi ze spodni do krótkich spódnic i kozaków. Podobne

przyciągało podobne, więc nie mogłam wtedy zwrócić uwagi na Krzyśka - niskiego, bardzo drobnego blondyna w okularach. To on mnie zauważył, wyłuskał spośród o wiele spokojniejszych dziewczyn, podbił bębenka cichą, wierną adoracją. Trzy razy w tygodniu subtelniałam z nim na parkiecie, by potem tracić tę subtelność w stuningowanym, ofelgowanym cinquecento.

Tam zapadałam się w szerokie ramiona Roberta, obiektu mojego ówczesnego uczucia, które myliłam z miłością. Gdybym wtedy zatrzymała się w rozwoju, napakowany osiłek byłby teraz pewnie moim mężem. Takim, co to kotlet schabowy z kapuchą, łóżko, chmara dzieciaków i piwko przy grillu. Krzysiek, starszy o jakieś osiem lat, chciał mi zaoferować

coś innego, ale wtedy byłam na to za głupia. Wystarczało, że świetnie tańczył rumbę; supersamiec Robert uważał, że kręcenie biodrami uwłacza prawdziwej męskości. Przez około rok przyjemnie łączyłam jedno z drugim (czy raczej: jednego z drugim) i doskonale się z tym czułam, chociaż wysyłane przez Krzysztofa komunikaty zaczynały powoli zastanawiać. Teraz widzę, że cierpliwie próbował

mnie zdobyć, po prostu zainteresować sobą. Pokazać, że przerośnięte mięśnie to niekoniecznie gwarancja bezpiecznej przyszłości. Zauważałam, oczywiście, różnice między nim a Robertem. Odnotowywałam je, nie wyciągając jednak wniosków.

- Popatrz, jaki piękny zachód słońca. - Krzysiek pokazywał czerwoną kulę, która powoli chowała się za drzewa. - Trawa pachnie. - Innym razem otwierał mnie na zapachy. Byłam pojętną uczennicą, ale rola nauczycielki Roberta już mi nie wychodziła. - Popatrz, jaki piękny zachód słońca -

wiernie powtarzałam usłyszane wcześniej słowa. - Zachód jak zachód. - Trawa pachnie... - Upierdoliłem w niej całe spodnie. Tak; proza życia zdecydowanie wyprzedzała poezję. Teraz jest na odwrót. Jestem stukniętą pisarką, żerującą na spragnionych uczucia kobietach, które kupują moje książki.

Tak o mnie mówi większość osób. A Krzysiek był ze mnie dumny! Cierpliwie - znowu cierpliwie - tłumaczył: - Dlaczego tak się męczysz? - Ciągle szukałam lepszej, pełnoetatowej pracy, pisałam listy motywacyjne, traciłam czas i mnóstwo energii. - I po co walczysz z tym, co tak naprawdę kochasz robić? Nie można służyć dwóm bogom.

- Boję się, że nie zarobię na utrzymanie, że nie mam porządnego ZUS - u, że gdybym zachorowała, nie będę miała pieniędzy, że nie dostanę emerytury - jednym tchem wyliczałam swoje racje Krzyśkowi. - Pewnego razu pająk powiedział: „Boję się żyć tak, jak żyję. Siedzę w pajęczynie i jestem łatwym celem dla ptaków. Chyba lepiej będzie, jak zamienię się w żabę", powiedział,

wszedł do wody i się utopił. - To znaczy? - Słowa Krzyśka były bardzo czytelne, ale mój rozum stawiał im opór. - Nie wolno robić niczego wbrew sobie. Zmarnujesz czas, siły, a może nawet i życie na coś, co nie jest twoją drogą. - Mam tkać sieć? - Tak, pajączku - uśmiechał się. - Masz wspaniały dar. Bycie żabą zostaw... żabom.

Krzysztof był mądry. Mądrzejszy ode mnie o cały wszechświat. I miał rację, miał ją jak diabli. Ze strachu przed życiem ugrzęzłam w pierwszej pracy, w której udało mi się zaczepić po studiach, pisząc tylko w wolnych chwilach. A to było zdecydowanie za mało, by wyrobić sobie nazwisko i jaki taki wkład na koncie bankowym. Może gdybym zaryzykowała,

byłoby inaczej. A tak, dmuchając w dwa gwizdki, mam to, co mam. Strach przed życiem powinien być rankingowany w ewidencji grzechów głównych. I to na pierwszym miejscu. Ale żeby tę Krzyśkową mądrość docenić, musiałam najpierw wypaść z orbity Roberta. Powoli zaczęły uwierać mnie jego odmienna inteligencja, sposób bycia i myślenia.

Nasze drogi rozchodziły się; po śladach mojego partnera do rumby szło się dalece przyjemniej i ciekawiej. Tyle że wtedy Krzysiek zaczął przecierać szlaki dla kogoś innego. I pewnie bym się o tym nie dowiedziała, gdyby nie zaczął mylić się w naszym ulubionym tańcu. - Co się z tobą dzieje?! - złościłam się, gdy po raz kolejny nie umiał sobie przypomnieć dobrze już wyćwiczonej

sekwencji kroków. Unikał mojego wzroku i plątał się tak, że przykro było na to patrzeć. - Zakochałeś się czy co? - kokietowałam, choć byłam zła za kolejną straconą rumbę. - Yyy, chyba tak... Renatę poznałam tydzień później. Szliśmy na zajęcia, roześmiani. Świat był nasz; wyjątkowo ciepły listopad

szeleścił opadłymi liśćmi, a daleki krewny halnego przyjemnie burzył krew. W pewnej chwili wydawało mi się, że ktoś zawołał Krzyśka, potem drugi raz i trzeci. - Chyba ktoś cię woła. - Złapałam go za ramię. Obejrzał się, jeszcze pełen dobrego humoru i beztroskiego śmiechu, i stanął nos w nos z ubraną na czarno blondynką. Momentalnie stracił rezon. Przedstawił

mnie tej dziewczynie, wyraźnie zaznaczając, że jestem partnerką do tańca. Nie uspokoiło jej to. Patrzyła na mnie uważnie spod krótko obciętych włosów, a z jej dużych oczu wyczytałam strach, ale i bardzo wyraźne ostrzeżenie. Krzysztof porzucił miejsce przy moim ramieniu i wziął za rękę swoją dziewczynę. Tamtego wieczoru nie poszliśmy

tańczyć rumby. A potem to już była równia pochyła; mój partner zatapiał się w Renacie, w przenośni i dosłownie, co ze złością czytałam z trzęsących mu się rąk i zapadniętych policzków. Cięgle tańczyliśmy razem, ale chyba siłą rozpędu i na zasadzie wyrównywania braku, tym razem dla Krzyśka. Renata nie chciała zapisać się na kurs, a mojemu partnerowi

taniec sprawiał zbyt wielką przyjemność, by z niego zrezygnować. Uczyliśmy się coraz efektowniejszych figur, a ja okraszałam je sobą: krótkimi spódnicami, muśniętymi błyszczykiem ustami i wreszcie młodością. Jednak Krzysiek miał w głowie tylko Renatę. Marszczyłam czoło, widząc, jak ucieka mi myślą, starałam się uśmiechać, gdy opowiadał o jakimś wspólnym spacerze czy

wycieczce. Udawałam przyjaciółkę, która cieszy się jego szczęściem, a tak naprawdę miałam ochotę walnąć go w głowę wiolonczelą, na której grała Renata. I ją też walnąć. Za to, że pojawiła się w jego życiu chwilę przed moją mądrością. Za to, że w ogóle się pojawiła. Kiedy zawiodła kobiecość, spróbowałam złamać Krzyśka intelektem.

Przypominałam sobie tytuły książek, które mi podsuwał, próbowałam czytać jego ulubione wiersze i słuchać muzyki, którą cenił. - Dorwałam ostatnio Tuwima - trzepałam szybko w przerwach między tańcami. - Ta Siódma jesień jest po prostu genialna. W jego oczach pojawiał się błysk. - To ulubiony wiersz Renatki - cieszył