mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony365 612
  • Obserwuję281
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań287 460

Szoc Aleksandra - Dotyk życia

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :864.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Szoc Aleksandra - Dotyk życia.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 22 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 90 stron)

PODZIĘKOWANIA Chciałabym podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie podczas pisania. Dziękuję zarówno wszystkim blogowiczom, jak i czytelnikom z Facebooka, którzy pozytywnymi komentarzami motywowali mnie do dalszego pisania. To dzięki Wam odważyłam się wydać tę książkę. DZIĘKUJĘ!

Również wielkie podziękowania należą się moim bliskim – przyjaciołom i rodzinie. Dziękuję Katarzynie Góralczyk, Ewelinie Tomkowiak, Dominice Bielińskiej, Weronice Tryc, Roksanie Jakimowicz, które zawsze we mnie wierzyły i motywowały mnie do skończenia książki. Podrzucały mi pomysły, kiedy moja wena raptownie się ulatniała. A najbardziej dziękuję mojej mamie i braciom, którzy uszczęśliwieni świadomością, iż w końcu moje bazgroły ujrzą światło dzienne, zaczęli opowiadać o tym każdej napotkanej osobie. Dziękuję Wam, że ze mną wytrzymaliście, gdy musieliście się mierzyć z moim nerwowym zachowaniem spowodowanym niemożnością znalezienia odpowiednich słów do przedstawienia jakieś sytuacji w książce. Jestem wdzięczna za pomoc i wsparcie, którymi za każdym razem mnie obdarzaliście. I to właśnie Wam wszystkim dedykuję tę książkę. ROZDZIAŁ 1 Bum, bum, bum. Gdyby jeszcze bardziej przekręciła ten cholerny regulator, z całą pewnością pospadałyby mi wszystkie rzeczy z półek. Przez tę idiotycznie łupiącą muzykę nie mogłam się skupić na czytaniu starego romansidła w swoim ulubionym czerwonym fotelu. Smarkula, która parę dni temu świętowała swoją osiemnastkę, nie liczy się z tym, że mieszka w bloku z sąsiadami. Nawet policja nie była w stanie jej uspokoić. Nie dość, że na maksa puszcza hard rocka, to jeszcze zachowuje się jak nastoletnia zdzira, która pod nieobecność rodziców sprowadza do domu chłopaków z dredami, w rurkach, w jednej dłoni trzymających blanta, a w drugiej piwo. Zresztą jej rodzice nie są lepsi, bo pod nieobecność córki robią trójkącik z małoletnimi dziewczynami. Dobra, teraz zachowałam się jak stara babcia, rozumując, jakbym była o wiele starsza, niż jestem. Mam nieco więcej lat od niej, ściślej mówiąc – dwadzieścia dwa, ale nawet w jej wieku nie byłam taka… Trzask. Ze zmrużonymi z gniewu oczami spojrzałam w lewą stronę na swój telefon, który teraz leżał na podłodze, zamiast na drewnianej szafce tuż obok mnie. Tego to już za wiele. Gówniara nie ma prawa roznosić mojego mieszkania. W ostateczności, jeśli nie posłucha mojego rozkazu, zadzwonię do władz miejskich. Po raz kolejny zresztą. Wstałam wkurzona i ściskając książkę w jednej dłoni, przytrzymując palcem stronę, na której skończyłam czytać, powędrowałam w stronę drzwi. Otworzyłam je z rozmachem i zeszłam w dół schodów po starej, spróchniałej klatce schodowej. Już na kilometr śmierdziało alkoholem i aż się wzdrygnęłam, gdy w ciągu jednej sekundy przemknęło mi przez myśl wspomnienie niechcianej przeszłości. * – Idź do swej matki, młoda suko! – zawołał facet, który siedział na brązowej kanapie przy telewizorze, popijając tanie wino ze szklanki. Zauważył mnie, gdy właśnie wychodziłam na paluszkach ze swojego pokoju, kierując się w stronę kuchni. Od wczoraj nic nie jadłam, dlatego postanowiłam wyjść wieczorem z ukrycia, aby zwinąć z chlebaka starą kromkę chleba.

– Pewnie jest na swojej ulicy i pieprzy się z klientami. Dołącz do niej, bo zapewne i tak w przyszłości pójdziesz w jej ślady. Dopiero teraz na niego spojrzałam i zatrzymałam się, zbita z tropu jego słowami. Wiedziałam, że ojciec był pijany i za chwilę, jeśli nie zniknę z jego pola widzenia, ruszy na mnie i mnie pobije. Nieraz w szkole pytali, skąd mam blizny i siniaki. Ale mama, zawsze kiedy była wzywana do wychowawczyni, mówiła, że po prostu nie była w stanie mnie upilnować na placu zabaw. A ja? Ja zawsze milczałam. Każdy wiedział, że mało mówię, o ile w ogóle kiedykolwiek się odzywam. Ale nikt nie podejrzewał, że życie ośmioletniego dziecka nie jest takie kolorowe, jak maluje je moja mamusia, która w rzeczywistości często mnie zostawia zamkniętą w pokoju. – Na co się gapisz, gówniaro? – zagaił ojciec i odstawił z hukiem szklankę informując, że zaraz wstanie. Spuściłam natychmiastowo wzrok i spojrzałam na swoje szare balerinki i brązową koszulę nocną, którą niekiedy ubierałam do szkoły jako strój dzienny. Rodzice nie mieli wystarczająco pieniędzy i chęci, aby kupować mi nowe ubrania. Koleżanki z klasy codziennie chodziły w innych ciuchach. Zazdrościłam im takiego życia, ale pocieszałam się myślą, że mam w ogóle co ubrać. Kątem oka już widziałam, że tata się poruszył, więc nie zwracając uwagi na swój ubiór, pobiegłam pędem w stronę drzwi frontowych, złapałam za klamkę i uciekłam z domu. Biegłam przez mały, zaniedbany ogródek. Wyskakując z załzawionymi oczami na główną, o tej porze pustą, ulicę, skierowałam się w stronę wąskiego przejścia między dwoma rozsypującymi się blokami. Zagłębiwszy się w ciemność, ominęłam na oślep śmierdzący pojemnik na śmieci, którego położenie znałam na pamięć. Nie zwracałam uwagi na to, że z każdym następnym krokiem ląduję w coraz większej kałuży. Chciałam jak najszybciej uciec od tego cuchnącego alkoholem domu i zobaczyć się z mamą, która przynajmniej na sekundę mnie przytuli i możliwe, że zaopiekuje się mną przez resztę wieczoru i nocy. Przebiegając przez przejście, natrafiłam na szeroką ulicę. Tutaj powinnam znaleźć mamusię. Znałam drogę na pamięć, więc skręciłam w lewo, ocierając wierzchem dłoni mokry od łez policzek. Szłam wzdłuż chodnika, omijając już większy ruch uliczny, aż w końcu przystanęłam na skrzyżowaniu. W naszej dzielnicy nie było wielu świateł drogowych, a jak już były, to zniszczone przez wandali nie działały, dlatego rozejrzałam się w obie strony, sprawdzając, czy jakiś samochód nie przejeżdża, by bezpiecznie przejść przez ulicę. Zauważyłam kątem oka, że ludzie zaczęli się interesować moją osobą. Byłam przecież na wpół rozebranym, mimo jesiennej pory, dzieckiem. Gdy przejechał już ostatni samochód, zaczęłam biec w prawą stronę, aby gapie stracili mnie z oczu. Nie chciałam litości, nie potrzebowałam jej. Gdy w końcu dotarłam do ciemnej ulicy, gdzie tylko nieliczne latarnie oraz szyldy sklepów oświetlały drogę, zwolniłam kroku. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu znajomej twarzy, lecz zauważyłam tylko starsze, niekompletnie ubrane kobiety, które opierały się o ściany z papierosami w ustach. Mężczyźni przystawali i spoglądali na nie, bezwstydnie przesuwając wzrok na ledwo zakryte intymne części ciała. Zmarszczyłam brwi i powędrowałam dalej. W końcu usłyszałam jakieś głosy w zaułku i gdy tam spojrzałam, z niesmakie m i przestrachem

zrobiłam parę kroków w tył. – Tak, suko… głębiej… – mówił mężczyzna. Opierał się o budynek z wysuniętym do przodu podbrzuszem i dżinsami osuniętymi do kolan. Blond włosy kobiety, która klęczała naprzeciw niego, były owinięte między jego palcami. Facet zawęził uścisk i zaczął rytmicznie ruszać biodrami, wbijając swojego penisa do ust kobiety. Dobrze znałam ten widok, ale za nic nie mogłam do niego przywyknąć. Tempo narzucane przez niego coraz bardziej przyspieszało, a młoda kobieta zaczynała powoli się krztusić. On jednak nie zważał na nią i dążył do swojego spełnienia. – O tak, dziwko… Dobrze… Zaraz dojdę i połkniesz wszystko – oznajmił coraz bardziej ochrypłym głosem. W końcu jego ruchy stały się mocniejsze, po chwili znieruchomiał. Ona zaś, ledwo oddychając, spełniła jego rozkaz i gdy wyciągnęła z ust jego już zwiotczałego penisa, wstała. Wyciągnęła nerwowo dłoń, czekając na swą zapłatę. Mężczyzna niespiesznymi ruchami schował swój członek do spodni i zapiął rozporek, a potem pasek. Z tylnej kieszeni wyciągną ł mały plik banknotów i wręczył jej. – Mamo? – Dopiero teraz byłam w stanie się odezwać. Kobieta na dźwięk mojego głosu od razu się odwróciła i poprawiła swoją krótką, beżową bluzkę, oraz jeszcze krótszą dżinsową spódniczkę. Uśmiechnęła się i pomału podeszła do mnie, a stukot obcasów o nierówności chodnika poniósł się echem po zaułku. – Kochanie, wszystko dobrze? – zapytała czule, klękając przy mnie i całując mnie w czoło. Nie pachniała zbyt przyjemnie, więc zrobiłam krok w tył. Nie lubiłam jej w takim stanie. Pokiwałam głową. Wyczuła, a przynajmniej domyśliła się, że ojciec znowu pije i wygoni ł mnie z domu, więc bez słowa wyprostowała się i złapała mnie za rękę, ciągnąc przez jezdnię na drugą stronę ulicy. – Mamusia musi pracować, ale wróciła już Margett, więc cię przez jakiś czas przypilnuje. – Przystanęłyśmy przy wielkim, oświetlonym budynku, skąd wychodziło jeszcze więcej na wpó ł rozebranych kobiet. Nieliczni mężczyźni, którzy mieli wejściówkę, podchodzili do ochroniarza, który po sprawdzeniu ważności dokumentu, wpuszczał ich do środka. – Nicholas! – zawołała do wielkiego olbrzyma ubranego na czarno. Miał jasną cerę oraz łysą głowę. Zmarszczył brwi, nie rozpoznając głosu mojej mamy i przesunął wzrok na nas. Dopiero wtedy jego twarz nabrała przyjaznego wyrazu. – Cześć, maleńka – przywitał się ze mną i pomachał ręką. Uczyniłam to sam o i spojrzałam na mamę. Ona odwróciła się niecierpliwie w stronę swojego zaułka i pociągnęła mnie w stronę ochroniarza. – Nicholas, możesz ją zaprowadzić do Margett? – zapytała błagalnie. Wypuściła moją rączkę, więc od razu zrobiłam krok w stronę kolegi mamy. Znałam go, więc czułam się przy nim bezpiecznie. Wiem, że obroniłby mnie bez problemu. Już parę razy tak zrobił. Mężczyzna przygarnął mnie wielkim ramieniem do siebie tak, że musiałam przytulić się do jego biodra. Był wielki, każdy musiał to przyznać.

– Jasna sprawa, Katty. – Zgodził się na jej prośbę. – Dziękuję, dziękuję… – zawołała mama, robiąc już krok w tył. Zwróciła wzrok na mnie i dodała: – Mamusia cię kocha. I przyjdzie po ciebie niedługo. Kiwnęłam głową, a ona się uśmiechnęła. Nicholas posłusznie zamknął bramkę i oznajmi ł mężczyznom, że każdy, kto nie zaczeka na niego i przekroczy ten próg, wyląduje w rowie ze skręconym karkiem. Zauważyłam, że przejęli się jego groźbą, bo jego głos brzmiał bardzo szczerze. Spojrzałam jeszcze raz na mamę, ale ona już stanęła przy swoim zaułku i wypatrywała klientów, ustawiając się w przedziwną, niby seksowną pozę. Poprowadził mnie w głąb budynku do Margett, która była dla mnie niczym babcia. Wiedziałam, że na jakiś czas mam spokój z nerwami. I kto wie, może w salonie przy grach planszowych spotkam Davida, z którym bawię się zazwyczaj, kiedy się tu pojawiam. * I był wtedy rzeczywiście, ale dalszy ciąg tego dnia pamiętam jak przez mgłę. Przez to wspomnienie zebrała się we mnie złość i gdy już zeszłam na parter, zacisnęłam dłonie w pięści. Nawet jeśli planowałam być dla sąsiadki choć trochę miła, moja uprzejmość wyparowała razem z moją przeszłością. Z całej siły waliłam w drzwi, dopóki nie otworzyła mi ich czarnowłosa smarkula, która miała na sobie więcej kosmetyków niż jakakolwiek drogeria w asortymencie. – Jeśli, do kurwy nędzy, nie wyłączysz tej swojej pojebanej muzyki, wparuję do twojego mieszkania i zdemoluję wszystko tak, jak ty robisz to z moim mieszkaniem. Łącznie z twoimi zębami. – Wycedziłam, a w jej obojętnych wcześniej oczach zauważyłam iskierkę strachu. Kiwnęła powoli głową i nie zamykając drzwi, powędrowała do odtwarzacza muzyki. Po chwili zaległa błoga cisza. O to właśnie mi chodziło. ROZDZIAŁ 2 – Panno Jesson, proszę do mojego biura. – Usłyszałam męski, stanowczy głospochodzący ze ściennego głośnika, znajdującego się nade mną. Wzdrygnęłam się i w ciągu jednej sekundy przed oczami przeleciały mi wszelkie przewinienia, za które mogłabym trafić do szefa. Ale jednak żadne z nich nie było związane z pracą. Posłusznie z lekko drżącymi nogami wstałam, zostawiając przed komputerem wszelkie papiery, nad którymi aktualnie pracowałam. Wyszłam zza krzesła i skierowałam się do szklanego pomieszczenia za moim biurkiem. Wstrzymałam oddech, gdy zapukałam, i pociągnęłam natychmiast za klamkę. Biuro nie było duże ani zadbane. Stare meble ustawiono po obu stronach, zaś biurko znajdowało się w samym centrum pomieszczenia, przed oknem. Białe ściany były porysowane, a brązowa wykładzina już nieco starta. Szef siedział na krześle i przyglądał mi się, jak bełkoczę słowa powitania i zasiadam nieufnie w wyznaczonym miejscu przed nim. Jego sroga twarz patrzyła na mnie przenikliwie, jakby chciał odczytać coś, co kryje się pod moją maską. Zmarszczyłam brwi, a on zrobił to samo. Jego łysina połyskiwała w dziennym świetle, a stary,

brązowy, niedopasowany garnitur dodawał mu więcej lat. Poprawiłam się na krześle i założyłam nogę na nogę. – Chciał pan ze mną porozmawiać? – zapytałam. – Oczywiście, panno Jesson. Dlatego została pani wezwana – powiedział, jakby to było oczywiste. No i było, ale nadal nie wyjaśnił, o co chodzi, a moje zdenerwowanie wciąż rosło. Rozparł się wygodnie na fotelu i po paru ciągnących się w nieskończoność sekundach spoglądania na mnie zabrał głos. – Panno Jesson, jak mniemam, podoba się pani praca tutaj – zasugerował oschle. – Oczywiście, panie Fillon – zgodziłam się. – A co pani na to, żeby przeskoczyć na następny stopień i pracować w terenie? – Uniósłjedną brew, czekając na odpowiedź. Głośno wciągnęłam powietrze i nie wypuszczałam go przez jakiś czas, dopóki nie doszły do mnie jego słowa. Poprawiłam się na krześle i ściągnęłam brwi. – Mógłby pan to sprecyzować? – zapytałam niepewnie. Nie chciałam mylniezinterpretować jego propozycji. Znając szefa, można nawet pomyśleć, że „następny stopień” to nic innego jak rozdawanie ulotek. O awansie żaden z pracowników nawet nie śmiał śnić. – Oczywiście, panno Jesson. Wiem, że pani bardzo się podoba praca w biurze przykomputerze i przy wielkich stosach notatek. Nasza gazeta jest popularna, a pani małe rubryczki cieszą się popularnością – powiedział, przekrzywiając usta w taki sposób, że ktoś mógłby sobie pomyśleć, że się uśmiechnął, lecz każdy wiedział, że uśmiech nie bywa u niego widywany. – Niedawno pani Notridem przeszła na emeryturę, zapewne pani to wie, i brakuje nam jednego redaktora. Nie ukrywam, nie bardzo byłem pewny tego, czy podoła pani temu zadaniu, ale dam pani jedną szansę. Jedną, która albo otworzy dla pani drzwi do wielkiej kariery, albo je bezpowrotnie zamknie. To tylko zależy od pani, panno Jesson – powiedział spokojnie i pochyliłsię nad biurkiem, kładąc łokcie na blacie. – Dam pani dwa zadania. Niestety, jednego pani Notridem nie zdążyła wykonać, jestem jednak pewien, że da pani sobie radę. Mianowicie, proszę o szczegółowy wywiad z biznesmenem Christopherem Lindaggo. I to na pojutrze rano. Drugie zadanie może i będzie trudniejsze, ale to tylko zależy od pani pomysłowości. Ma pani miesiąc na znalezienie odpowiedniego tematu i napisanie artykułu okładkowego. Nie obchodzi mnie to, czy będzie o samochodach, o problemach rodzinnych, czy o seksgwiazdach. To pani wybiera temat, ale ostrzegam, musi być naprawdę dobry. Ma pani duże pole manewru. – Zmarszczył gniewnie brwi, przez co zjeżyły mi się włosy na karku. – Oczywiście – odparłam mocno zaskoczona. – Czyli pani zgadza się na awans, panno Jesson? – zapytał formalnie, nie patrząc już na mnie, i zaczął przeszukiwać umowy w swoim wielkim stosie papierów leżących na biurku. – Tak – zgodziłam się cicho, zamroczona jego propozycją. Pracowałam w tej firmie już dwa lata i owszem, chciałam zawsze awansować na wyższe stanowisko,

ale nie podejrzewałam, że uda mi się to akurat w tym wydawnictwie. Szef zawsze starannie wybierał pracowników i wylewał ich z dnia na dzień, jeśli mu coś się nie podobało. Nawet pięciominutowe spóźnienie było karane. Był surowy, ale to tylko dlatego, że gazeta była dla niego najważniejszą rzeczą w całym życiu. Nawet z żoną, jeśli wierzyć plotkom, musiał się przez to rozwieść. A teraz ja zostałam awansowana na tak wysokie stanowisko. Uśmiechnęłam sięszczęśliwa, gdy wyciągnął w końcu plik papierów. – Przeczytaj i podpisz – oznajmił krótko i odebrał telefon, którego dźwięk właśnie rozbrzmiał w pomieszczeniu. ROZDZIAŁ 3 Następnego dnia stawiłam się punkt dwunasta przy wielkim biurowcu pana Christophera Lindaggo. Nie bardzo wiedziałam, kim on był, dlatego od razu po wczorajszym powrocie do domu przeczytałam w Wikipedii jego biografię. Był młodym biznesmenem, w wieku dwudziestu jeden lat stanął na czele najbogatszych osób w Ameryce. Był właścicielem niezliczonych firm, które zawsze stawały się numerem jeden. Z komentarzy wynikało, że był zaborczy i niezbyt towarzyski. Był nadal kawalerem, choć zapewne wiele kobiet chciałoby znaleźć się u jego boku. Zauważywszy jego zdjęcie, wcale się nie zdziwiłam. Był masywnej budowy, choć nieprzesadnie. Można się domyślić, że pod idealnie dopasowanym garniturem kryje się wyrzeźbione, wyćwiczone w siłowni ciało. Jego ponury zazwyczaj wyraz twarzy idealnie podkreślały kości policzkowe i średniej wielkości usta. Gęste brwi, które kontrastowały z brązowymi oczami, były takiego samego koloru, jak jego brązowe, lekko przystrzyżone włosy. Wiedziałam, że nie byłzbyt rozmowny, ani tym bardziej skłonny udzielić wywiadu obcej osobie, dlatego musiałam uzbroić się w cierpliwość. Nie chciałam, żeby mnie wybił z rytmu podczas pracy. Na szczęście to spotkanie było już zaplanowane od dłuższego czasu, więc szef zadzwonił tylko z informacją, że w zastępstwie za panią Notridem przyjdę ja. I właśnie teraz stałam wmurowana przed obrotowymi drzwiami biurowca, siląc się na choć cień uśmiechu i próbuję uspokoić walące z nerwów serce. A jeśli mi się nie uda? Jeśli zrobię jakąś gafę, i zostanę bez pracy? Dam radę. Dużo w życiu przeszłam i nie mam zamiaru poddawać się przez tak błahąsprawę. Sprawdziłam w kieszeni swojej beżowej marynarki, czy mam kartkę z pytaniami, które miałam zadać panu Lindaggo. Po wyczuciu małego zagięcia stwierdziłam z ulgą, że ją mam. Weszłam w obrotowe drzwi i po chwili przeniosłam się do przestronnego pomieszczenia, gdzie na korytarzu szwendali się sami krawaciarze. Ze swoimi aktówkami wędrowali albo do wyjścia, albo do wind po drugiej stronie, starannie omijając siebie nawzajem. Na samym środku szaro-białej sali znajdował się punkt informacji i jednocześnie recepcja. Podeszłam w tamtą stronę do młodej blondynki w okularach o czarnej oprawie, która siedziała przed komputerem w swoim galowym stroju. Gdy zjawiłam się obok niej, podniosła głowę. – W czym mogę pomóc? – zapytała chłodno, przez co moja trema wzrosła.

– Nazywam się Clarissa Jesson – oznajmiłam aż zbyt głośno. – Przyszłam… – Ach, tak. – Przerwała mi, unosząc słuchawkę od telefonu i wystukując jednocześnie kilka cyfr. Po chwili ciszy ponownie zabrała głos. – Dzień dobry, panie Lindaggo, przyszła pani Jesson i … dobrze. Oczywiście. – Odstawiła słuchawkę i spojrzała na mnie beznamiętnie. – Proszę skierować się do windy i pojechać na dwudzieste drugie piętro. Pan Lindaggo pani oczekuje. ROZDZIAŁ 4 Wdech, wydech. Wdech, wydech… „Claro, wyluzuj” – upomniałam siebie. Doskonalesobie zdawałam sprawę z tego, że będzie to pięcio-, góra dziesięciominutowa rozmowa, podczas której odczytam tylko pytania z kartki, a mój rozmówca będzie przez ten czas nawijał jak najęty o sobie. Ja nawet nie muszę niczego pamiętać, bo w końcu wzięłam ze sobą… Usłyszałam krótki i głośny dzwonek sygnalizujący, że stanęliśmy na dwudziestym drugim piętrze. Drzwi od windy otwierały się powoli, a ja aż zamarłam w bezruchu. Na pewno wzięłam ze sobą dyktafon? Sprawdziłam szybko drugą kieszeń swojej marynarki i stwierdziłam z ulgą, że tego także nie zapomniałam. Zrobiłam krok w przód, wypuszczając cicho powietrze z płuc. Będzie dobrze, Clarisso. Będzie dobrze. Ręce upuściłam wzdłuż ciała i rozprostowałam swoją fioletową, ołówkową spódniczkę na wypadek, gdyby widoczne były jakieś zagięcia. Może nie byłam stylowo ubrana, bo moje ciuchy nigdy nie widniały na firmowych i drogich wystawach sklepowych, ale w tym czułam się wygodnie i profesjonalnie. Miałam do tego jeszcze żółtawą koszulę, zapiętą na ostatni guzik oraz czarne szpilki, na których potrafiłam chodzić. W dzieciństwie zawsze podkradałam mamie buty i próbowałam w nich spacerować, zastanawiając się, czy kiedykolwiek stać będzie mnie na takie wysokie obuwie. Bo zawsze wmawiano mi, że w przyszłości niczego nie osiągnę. * – Mamo… Mamusiu… – Próbowałam dobudzić ją, ale spała jak zabita na wielkim łóżku ze spraną, różowo-pomarańczową pościelą. Nawet nie wysiliła się, aby po pracy umyć się i przebrać, więc leżała na nim kompletnie ubrana, o ile tak można nazwać jej półnagi strój. Miała już rozmazany makijaż, a czarne kreski z powiek zabarwiły jej policzki, jakby dopiero co płakała. Różowa bluzka, która osłaniała jej wielki biust, była nieco pognieciona, a krótka czarna spódniczka powędrowała w górę, odsłaniając jej nagi pośladek. Czarne szpilki zawiązywane na kostce miała wciąż na stopach, ale podeszwy, jak zauważyłam, były całe ufajdane błotem. Blond rozpuszczone włosy miała w nieładzie, porozrzucane we wszystkie możliwe strony na pościeli, a jej klatka piersiowa nierównomiernie unosiła się i opadała. Wstałam cicho, zrezygnowana. Chciałam, by mi pomogła w pracy domowej i nauczyła liczyć. Może i nawet by mi zrobiła jakiś zjadliwy posiłek, bo w lodówce tym razem nic kompletnie nie było, oprócz piwa i wódki. Na stole stało tylko tanie wino, które już wczoraj ojciec otworzył. Znowu zostałam z nim sam na sam, ale tym razem, gdy tylko usłyszałam, że zaczyna zbliżać się do mojego pokoju, by wszcząć awanturę, natychmiast schowałam się do szafy i zakryłam ciuchami. Na szczęście rano wyszedł do pracy, więc mogłam przez parę godzin swobodnie chodzić po domu, póki nie wróci.

Ale nadal byłam głodna. Odwróciłam się i zauważyłam swoje odbicie w wielkim lustrze garderoby. Byłam jak na swój wiek przesadnie wychudzona i dobrze o tym wiedziałam. Różowa sukienka, która była bledsza, niż w chwili gdy ją dostałam, i poplamiona, zwisała mi do kolan. Czarne, podziurawione balerinki, które były dla mnie o jeden rozmiar za duże, wyglądały makabrycznie. A moje długie blond włosy, które odziedziczyłam po mamie, były już trochę przetłuszczone. Przymknęłam oczy i spróbowałam nie patrzyć na siebie jak na potwora. Zdjęłam swoje buciki i odstawiłam je na bok. Podeszłam do szafy i odsuwając jedną stronę garderoby lustrzanej, spojrzałam się na kolekcję butów na obcasie mojej mamy. Już na sam ich widok zaświeciły mi się ze szczęścia oczy. Wyjęłam jedną turkusową parę i przyłożyłam ją sobie do zimnych stóp. – Nie dotykaj ich, dziecko – warknęła mama półprzytomnie, a ja odskoczyłam od nich jak oparzona. – Na nie trzeba zapracować. Zmykaj do swojego pokoju. * Stanęłam w pół kroku w korytarzu, kiedy śmignęło mi kolejne wspomnienie. Zacisnęłam mocno zęby i pięści, aby się choć trochę opanować, ale to nie pomogło. Zamknęłam oczy i skoncentrowałam się na regularnych oddechach, które coraz bardziej mnie dobijały. Nie chciałam skompromitować się przed wywiadem, przed wielkim biznesmenem światowej klasy. Jedyne, co musiałam, to oddalić swoje wspomnienia jak najdalej od tego życia, od swojej pracy zawodowej. Teraz stać mnie na takie buty, a nawet na lepsze. Nie wyglądam jak pieprzona dziwka, która dba tylko o siebie. Nie zachowuję się jak ostatnia zimna suka, która żałuje nawet kromki chleba swojemu jedynemu dziecku. Nie jestem… – Wszystko dobrze, proszę pani? – Usłyszałam męski i władczy głos, rozchodzący się echem po całym wąskim korytarzu, na którym ciągle stałam jak wmurowana. Przeszedł mnie dreszcz. Powoli otworzyłam oczy i ujrzałam dobrze zbudowanego mężczyznę, który stał parękroków ode mnie. Był ubrany w szary, trzyczęściowy garnitur, o idealnie dopasowanym kroju. Jego brązowe oczy wwiercały się we mnie, a gęste brwi wykrzywiły się w oczekiwaniu na odpowiedź. Wyglądał jeszcze przystojniej niż na zdjęciach. Kości policzkowe idealnie podkreślały rysy jego twarzy, a za wyrzeźbienie takiego nosa każdy rzeźbiarz chciałby zabić. Włosy, choć nieco potargane, mieniły się lekko dzięki światłu padającemu nań z okna. Mówiąc wprost, wyglądał jak model. Model światowej klasy. Nie jak jakiś biznesmen, który całe dnie spędza w swoim biurze. Zamknęłam jeszcze raz oczy i wzięłam ostatni uspokajający oddech. Postawiłam krok w przód i przyklejając do ust sztuczny, zawodowy uśmiech, wyciągnęłam powoli dłoń w geście przywitania. – Pan Lindaggo, tak? – zapytałam, kiedy uchwycił nieco zdziwiony moją rękę. Kiwnąłgłową i przekrzywił kącik ust w uśmiechu. Zabrakło mi tchu, bo na twarzy uwidocznił się słodki dołek w policzku. Cholera, ten facet miał zbyt duży urok osobisty. Odchrząknęłam, aby nie ujawnić swoich myśli, po czym przedstawiłam się. – Jestem Clarissa Jesson. Jak pan wie, zjawiłam się tu, by przeprowadzić z panem wywiad do gazety „Your Time”. Nie zajmę wiele pańskiego cennego czasu, zadam tylko kilka podstawowych pytań dotyczących pańskiej działalności oraz kilka pytań osobistych, jeśli pan pozwoli, dla ubarwienia artykułu.

ROZDZIAŁ 5 Nie, to już niedorzeczność. – Ale mówię ci, że to jest najlepsze wyjście – oznajmił mój przyjaciel po drugiej stronie słuchawki. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, ale nieproszona myśl nie dawała mi spokoju. Zdawałem sobie sprawę, że z jednej strony ma rację, ale z drugiej, przecież dobrze wiedział, że nie interesowała mnie opinia innych. Byłem chamski i arogancki, i dobrze mi z tym. Niech tabloidy dadzą sobie spokój z moim życiem prywatnym. Wziąłem mocny i długi wdech. Opinia publiczna mnie nie obchodziła, ale wiedziałem, że moja działalność osobista wiąże się z firmą, a firma ze… mną. Więc żeby utrzymać się na rynku, musiałem w oczach innych być idealny. Dobre zdanie o mnie wpływa na rozwój firmy, a… przez moją alienację rujnuję ją. Co prowadzi, niestety, do wniosku, że koniecznie muszę się zmienić. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym. Nie lubię zmieniać się dla kogoś. Nie lubięzmieniać się dla spraw finansowych. Pieniądz to tylko pieniądz, to przecież nie wszystko, ale za to firma była dla mnie wszystkim. – Jesteś tam jeszcze? – zapytał Florenco. Obróciłem się na skórzanym fotelu i wbiłem wzrok w widok zza szyby. Wielka panorama miasta już dawno rozbłysła w blasku słońca, ale z tej wysokości nie można było dostrzec ludzi biegających po ulicach. Zamiast nich szły mrówki, które powolnymi ruchami zmierzały do swojego celu. – Tak, jestem – odpowiedziałem sucho. – Uh. Już myślałem, że popełniłeś samobójstwo. – Zaśmiał się krótko swoim niskim głosem. – Wiesz… Udawaj innego tylko przez jakiś czas, aż sprawa umilknie. – Poradził. Usłyszałem po drugiej stronie słuchawki szelest papierów, więc z ulgą chciałem zaproponować koniec rozmowy z powodu jego braku czasu, ale odezwał się powtórnie. – Słuchaj, Chris, mam dużo papierkowej roboty. Nie jestem swoim szefem, więc ten zjeb z wyższej rangi mnie zabije, jeśli nie ukończę tego gówna dzisiaj. Zaśmiałem się mimo woli. – Więc… – Zamilkł na chwilę, aby skoncentrować się na poszukiwaniach – Zrób, jak uważasz i odezwij się jeszcze wieczorem. Wymamrotałem jakieś słowa pożegnania i rozłączyłem się. Zawsze nazywał mnie „zjebem z wyższej rangi”, a ja się z tego śmiałem. Został moim przyjacielem szmat czasu temu, kiedy jako gówniarze bawiliśmy się w zaglądanie dziewczynom pod spódnice. Gdy moja firma się rozkręciła, zatrudniłem go jako prezesa jednej z moich siedzib. Dobrze się sprawował jako pracownik – był solidny, apodyktyczny tak, jak ja, i mimo naszej przyjaźni dobrze wiedział, że każde dane mu zadanie ma skończyć w określonym terminie. I dlatego miałem świadomość tego, że muszę podążyć za jego radą i się zmienić.

Sprawiać wrażenie dżentelmena światowej klasy, który przejmuje się losami innych. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu, więc odwróciłem się na fotelu i uniosłem do ucha słuchawkę. – Lindaggo – rzekłem sucho. – Dzień dobry, panie Lindaggo, przyszła pani Jesson i… Jesson, Jesson, Jesson… Ach, tak. To właśnie ta dziennikarka, która przyszław zastępstwie z gazety „Your Time”, aby przeprowadzić ze mną wywiad. Idealnie się złożyło, że akurat teraz przyszła, kiedy wszelkie media zaczęły rozpowiadać o moim apodyktycznym i chamskim charakterze niepasującym do szefa wielkiej firmy. Mnóstwo myśli przemknęło mi przez głowę i w końcu stwierdziłem, że pomysł Florenca wypali, jeśli faktycznie ruszę tyłek i postawię siebie do góry nogami, zaczynając od dzisiaj, a właściwie to od teraz. Dziennikarka napisze o mnie przemiły artykuł, a ja nie będę musiał już nigdy więcej pokazywać swojego sztucznego uśmiechu, jak to robią kobiety na konkursach ,,Miss World”. Chrząknięciem przerwałem wypowiedź sekretarki, po czym odezwałem się surowymgłosem: – Podeślij ją do mnie. – Dobrze. Oczywiście – odpowiedziała. Wstałem z fotela, poprawiłem swój szary, trzyczęściowy garnitur i podszedłem do okna, splatając ręce za plecami. Lubiłem patrzeć na panoramę miasta, gdy byłem pogrążony w problemach. Czułem się wtedy jak pan wszechświata, który posiada władzę nad wszystkim. Zdawałem sobie sprawę z tego, że sam stanowiłem dla siebie kłopot, bo sam sobie go stwarzałem. I tak właśnie było tym razem. Gdybym wcześniej zaczął się przejmować opinią innych, może nie musiałbym niczego zmieniać w swoim zachowaniu. Lubię innymi sterować, a nie być sterowanym przez innych. A teraz na to właśnie wychodziło. Odwróciłem się i ruszyłem z ponurymi myślami w stronę drzwi. Pokażę, że mimo swojej wysokiej posady, w życiu społecznym nie jestem apodyktycznym dupkiem, który wysługuje się pracownikami. Pokażę, że sam mogę wstać z fotela i przywitać się z moim gościem, zamiast posyłać po niego swoją asystentkę. Chociaż w zasadzie zawsze tak robiłem. Nieważne, co było wcześniej, ważne, co będzie później, czy teraz. Może dzięki temu moje obligacje wdrapią się na sam szczyt, a ja będę uważany za najporządniejszego biznesmena świata. Florenco sam

mówił mi, że opinia innych dobrze działała na finanse i rozwój firmy. Nie twierdzę, że przez moją surowość zostanę bankrutem, ale za pomocą otwartości byłbym bardziej tolerowany przez innych ludzi. I bardziej tolerowana byłaby moja firma, rzecz jasna. Po małych kroczkach do celu. I pierwszym moim malutkim kroczkiem będzie panna Jesson. Otworzyłem na oścież drzwi, a moje dwie młode asystentki, które jeszcze przed chwilą siedziały przy biurkach, stanęły na baczność. – Proszę pana, właśnie otrzymałam wiadomość z recepcji, że panna Jesson… Uciszyłem ją ręką, nie zatrzymując się i nie spoglądając w ich stronę. Szedłem nadal przed siebie po szerokim, bladożółtym korytarzu. Gdzieniegdzie w kątach postawione były donice z paprotkami, a na ścianach wisiały obrazy przedstawiające martwą naturę, pędzla miejskich malarzy. Oprócz tego, i biurek asystentek, które rozstawione były po jednej i drugiej stronie moich drzwi od gabinetu, reszta holu była pusta. Znajdowała się tam oczywiście czarna skórzana kanapa dla oczekujących na wizytę, ale rzadko była używana, gdyż zazwyczaj goście czekali na nasze spotkanie w poczekalni dwadzieścia dwa piętra niżej. – Sam po nią pójdę – warknąłem. Kątem oka przyuważyłem, że skinęły głową i zasiadły znowu przed komputerami,wracając do swojej pracy. Maszerowałem niespiesznie, aż w końcu skręciłem w lewą stronę korytarza, gdzieznajdowały się windy. Akurat natrafiłem na moment, kiedy drzwi zaczęły się zamykać, a przed nimi przystanęła młoda blondwłosa kobieta, która zaczęła wygładzać swoją fioletową, ołówkową spódnicę. Nie spodziewałem się dziennikarki w takim wieku. Raczej myślałem, że znowu będę rozmawiał z jakimś rozpadającym się już ciałem, albo przynajmniej z zaniedbaną kujonką, której na gwałt potrzebny byłby facet, co by ją rozruszał. Ale nie spodziewałem się takiej blond śliczności, która… Która co? Rozświetliła swoją osobą całe pomieszczenie? Przez którą zaschło mi w gardle i zacząłem się zastanawiać, ile czasu upłynęło od mojej ostatniej nocy z kobietą? Nie, to by było banalne przede wszystkim dlatego, że ta kobieta na pierwszy rzut oka nie wyglądała tak cudownie. Nie była zbyt elegancko ubrana, ani zbyt zadbana. Nie mówię o markowych ciuchach, lecz o dobrze dobranym kroju i kolorystyce. Fioletowa spódniczka i beżowa marynarka? Litości! Do tego miała trochę za jasną cerę, jak na swoją urodę. Włosy były trochę poniszczone i z całą pewnością z miłą chęcią zobaczyłyby się z fryzjerem. Ale… O, diabli. Ta kobieta coś w sobie miała, bo stanąłem jak wryty i bez słowazacząłem się w nią wpatrywać. Jak jakiś głupek. Tymczasem ona ze spuszczoną głową wyglądała na „zawieszoną”. Po chwili zacisnęła pięści i zaczęła nerwowo dygotać. Powstrzymałem chęć, aby podejść do niej i ją uspokoić, przytulając do swej piersi. Cholera, Chris! Przecież dopiero co ją zobaczyłeś! Nawet oficjalnie się nie znacie! Ale czułem, że moje ciało z chęcią by się z nią zapoznało.

Zmarszczyłem brwi, przerażony swoim zachowaniem. Kobieta nadal stała jakwmurowana, a jej kłykcie od zaciskania już zbielały. Poczułem lekkie ukłucie w sercu, jakby coś się we mnie obudziło. Jakieś nowe uczucie. Litość? Żal? Smutek? Ciekawość? Tak, to musi być ciekawość. Zawsze byłem ciekawski. I z całą pewnością interesowało mnie to, dlaczego ta kobieta stoi na środku korytarza i dostaje czegoś na kształt ataku paniki. A intuicja mi podpowiadała, że powodem nie było przeprowadzenie ze mną wywiadu. – Wszystko dobrze, proszę pani? – zapytałem, zanim zdałem sobie sprawę z tego, że te słowa wypłynęły z moich ust. ROZDZIAŁ 6 Po krótkiej chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, pomaszerowaliśmy wąskim korytarzem w stronę jego biura. Musiałam go przekonywać, że po prostu trema mnie wzięła, ale zauważyłam, że mimo skinięcia głowy, nie uwierzył mi. Cóż, był pierwszą osobą, która nie uwierzyła w moje kłamstewka. A propos pana Chrisa Lindaggo, nie podejrzewałam, że ten antypatyczny biznesmenwyjdzie mi na powitanie. Myślałam, że wyśle jakąś ze swych asystentek, które, nawiasem mówiąc, właśnie mijaliśmy. Przywitałam je skinięciem głowy, a mężczyzna zajął się otwieraniem drzwi. Wchodząc do wielkiego gabinetu, raptownie wciągnęłam powietrze. Owszem, byłamprzygotowana na to, że będzie to wielkie pomieszczenie w zimnych kolorach, ale… Do diabła! Ten pokój był większy niż całe moje mieszkanie! Zauważywszy moją reakcję, pan Lindaggo uśmiechnął się szeroko i zamiast skierować się w stronę biurka, na którym leżała sterta papierów, powędrował w kierunku czarnej, skórzanej kanapy w kształcie litery ,,L”. Poszłam za nim. Usiadł na mniejszej części i rozsiadł się wygodnie, pokazując ruchem ręki, żebym również uczyniła to samo. Zważywszy na to, że i tak czułam bliskość jego ciała, choć stałam parę kroków dalej i jak głupia się na niego gapiłam, podeszłam prawie na drugi koniec kanapy i jak mała myszka w grupie kotów skuliłam się. Wyjęłam dyktafon i kartkę z pytaniami, i odchrząknęłam, podnosząc na niego wzrok. Postarałam się, aby mój wyraz twarzy i głos za bardzo nie zdradzały tremy. – Czy mogłabym nagrać naszą rozmowę? * Wdech, wydech… Wyskoczyłam z biurowca jak oparzona. Na szczęście ta męczarnia się już zakończyła i nie będę miała więcej do czynienia z Panem Hipnotyzerem. Zadałam wszystkie pytania z kartki, którą na szczęście miałam i szybko się z nim pożegnałam. Chciał mnie jeszcze zaprowadzić do windy, ale zbyt impulsywnie rzekłam, że sama do niej trafię. Nie podejrzewałam, że tak będzie. Nie podejrzewałam, że jakiś milioner tak wyprowadzi mnie z równowagi. Z facetami umiałam sobie radzić, bo trzymałam ich na daleki dystans. Nigdy nie miałam chłopaka, mimo że zdarzało mi się parę razy całować z kimś na imprezach. Jak jeszcze na takowe

chodziłam. Poza tym nigdy żaden mężczyzna nie wytrącił mnie z równowagi. Nie reagowałam na ich wygląd, bo wiedziałam, że w głębi duszy są potworami. Liczą się tylko z własnymi pragnieniami, z własnym życiem i z własnym zdaniem. Kobiet nie szanują tak, jak w filmach romantycznych, ale traktują je tak, jakby za karę pojawiły się na tym świecie. Byli świniami w każdym calu. Tak jak mój ojciec. Stwierdziłam, że do pracy przejdę parę ulic na piechotę, gdyż musiałam przewietrzyć trochę mój umysł. Skręciłam za biurowcem w prawo i podążałam dalej zaludnionym chodnikiem, przepychając się przez ludzi. Nie lubiłam, gdy nie miałam trzeźwości umysłu. A przy panu Chrisie Lindaggo straciłam ją kompletnie. Nie wiem, czy zadziałała tak na mnie jego uroda, czy emanujący z niego seksapil. Jego oczy w kolorze brązu, które mieniły się pod wpływem światła, a z czasem nawet zmieniały się w prawie czarne pociski, hipnotyzowały mnie za każdym razem, gdy na niego spojrzałam. Gdy mówił, jego usta poruszały się tak kusząco, że z całą swoją siłą próbowałam odciągnąć od nich wzrok. Mimo że wyglądał na wyluzowanego, i tak widać było jego pozycję. A może powodem było to, że w powietrzu czuć było elektryzujące ładunki czegoś, czego nie byłam w stanie określić? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Wiem tylko jedno, że w tamtym czasie trzymałam się twardo czarnej skóry kanapy, by nie oderwać się od siedzenia, nie wskoczyć na jego kolana i nie pocałować go. Muszę omijać z daleka takich facetów. A przede wszystkim jego. Skręciłam w lewo, przechodząc przez jezdnię i pomaszerowałam w stronę drugiegobiurowca. Zostało mi tylko parę przecznic do pokonania, ale stopy już pulsowały od moich ulubionych czarnych szpilek. W pewnym momencie noga przekrzywiła mi się i pofrunęłam wprost przed siebie. Wprost w czyjeś pokaźne ramiona. Uniosłam wzrok i aż zachłysnęłam się powietrzem. Mężczyzna lekko pomógł mi utrzymać równowagę i spojrzał na moje buty. – Podejrzewam, że ciężko się w nich chodzi. – Uśmiechnął się i po chwili spojrzał na mnie. Zmarszczył na chwilę brwi, jakby coś mu zaświtało, ale po chwili jego twarz przybrała neutralny wyraz. – Nic pani nie jest? – David? – zapytałam z nadzieją. Nie mogłam uwierzyć, że mogłabym się zobaczyćznowu z moim dawnym przyjacielem. Był to wnuk Margett, chłopak, z którym bawiłam się za czasów, gdy moja matka pracowała jako dziwka. Nadal był uroczy i przystojny. Był mulatem o piwnych oczach i czarnych włosach. Zawsze był zaokrąglony na twarzy i tak mu zostało, chociaż po jego posturze widać, że zacząłchodzić na siłownię. Mierzył niecałe metr dziewięćdziesiąt, więc musiałam zadrzeć delikatnie głowę, by na niego spojrzeć. I ten uroczy pieprzyk na policzku… Właśnie po nim go poznałam. – Słucham? – Znowu zmarszczył swoje czarne brwi. Przestudiował dokładnie mojąrozpromienioną

twarz, a gdy już mnie rozpoznał, cofnął się nieznacznie o krok, by zobaczyć mnie w całej okazałości. Uśmiechnął się radośnie. – O, w mordę. Nie wierzę! Clarissa? Kiwnęłam głową i krzyknęłam z zaskoczenia, gdy nagle wziął mnie w objęcia i okręciłmną jak szmacianą lalką o sto osiemdziesiąt stopni. Gdy mnie postawił, zaśmiałam się radośnie. – Jak zwykle pełen energii – oznajmiłam wesoło i klepnęłam go w ramię. – Nie wierzę! Nie widzieliśmy się parę lat! – Wykrzyknął, uśmiechając się od ucha do ucha i pokazując swoje nieskazitelnie białe zęby. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie czarny garnitur. A więc on także znalazł sobie jakąś biurową pracę. Zresztą tak jak wszyscy z tego miasta. Przynajmniej większość. – Owszem. Ale się zmieniłeś… – powiedziałam, taksując go wzrokiem. – A jak ty! No nie wierzę, nie wierzę… Panna Clarissa… A może już Pani Clarissa? – Znacząco poruszył brwiami, a ja się zaśmiałam. – Nie, nie i jeszcze raz nie. Nadal jestem panną. I nadal nią będę. – Nigdy nie mów nigdy, skarbie – powiedział, a jego pieszczotliwe słowo przypomniało mi, jak w dzieciństwie bawiliśmy się w dom. Ja byłam jego żoną, on moim mężem. – Co tutaj porabiasz? Pracujesz, mieszkasz? – zapytał. – Tak, i tak. Idę właśnie do pracy, a ty? – Ja właśnie zostałem wysłany, by dostarczyć dokumenty do szefunia. Słuchaj, nie mam teraz za dużo czasu, ale może dasz mi swój numer, to wtedy się zgadamy i… – Jasne – zgodziłam się, przerywając mu. Podyktowałam mu swój numer i pocałowałam go na pożegnanie w policzek. Zerknęłamza nim, gdy biegł za biurowiec, a on zanim ominął zakręt, odwrócił się i mi pomachał. Odmachałam mu i zaczęłam podążać w swoją stronę już z uśmiechem na twarzy. ROZDZIAŁ 7 Gdy wróciłam z pracy jakiś czas później, od razu powędrowałam w stronę mojegoulubionego czerwonego fotela. Nie obchodziło mnie już to, że naniosę piasek na wyblakły beżowy dywan, ale nie miałam zamiaru teraz ściągać szpilek. Miałam zamiar wyciągnąć przed siebie nogi i zamknąć oczy. Po powrocie do firmy z dyktafonem, na którym był nagrany wywiad, poprosiłam szefa o wolne na resztę dnia. Po odsłuchaniu nagrania był tak radosny, że mi na to zezwolił. Powiedziałrównież, że dobrze się spisałam, co u niego jest rzadkością. Gdy zaś ja słuchałam swojego przerażonego głosu, wytrąconego z równowagi, chciałam niezwłocznie uciec. Odpowiedzi pana Lindaggo były protekcjonalne i wyniosłe, ale mimo to, w jakiś swój idiotyczny sposób, kulturalne i życzliwe. Ja zaś kuliłam się, jakby

przykładał mi pistolet do skroni. Zdjęłam żakiet i rzuciłam go na podłogę. Poczułam nieprzyjemne gorąco, które rozgrzało całe moje ciało. Zdawałoby się, że właśnie byłam w piekle albo w samym środku piekarnika. Nieważne, w jakim miejscu, ważne, że muszę teraz wyrzucić z pamięci wszystkie moje myśli z dzisiejszego dnia. Musiałam zapomnieć o wszystkich nieprzyjemnościach, inaczej znowu pojawią się moje ataki paniki. Zamknęłam ponownie oczy i zaczęłam liczyć od stu w dół. * Trzask. Usłyszałam zamykane drzwi. Przestraszona i obudzona skoczyłam na równe nogi. Stopy pulsowały mi od nieściągniętych butów, a serce łupało mi ze strachu. Już miałam rozejrzeć się po pokoju w poszukiwaniu narzędzia obrony przed włamywaczem, gdy nagle usłyszałam głos. – Clarisso, jesteś tu? – odezwała się Chloe. Odetchnęłam z ulgą i rzuciłam się z powrotem na fotel. Policzyłam do trzech i dopiero wtedy odpowiedziałam. – Nie ma mnie. Moja najlepsza przyjaciółka zaśmiała się i weszła do salonu, podchodząc do mnie. Na rękach miała swoją śliczną trzyletnią córeczkę o imieniu Rosalie, która była ubrana w różową sukieneczkę, białe rajstopki, czarne pantofelki i biały berecik. Ciemne, długie i gęste włosy odziedziczyła po mamie. Pulchne i urocze policzki niestety dostała po swoim pochrzanionym ojcu. Chloe postawiła swoją córeczkę na nogi i zgrabnie się wyprostowała. Była starsza ode mnie o trzy lata, ale nie wyglądała jak dwudziestosześcioletnia kobieta, która miała już dziecko. Była wysoka, szczupła i opalona, jakby dopiero co wróciła z Wysp Kanaryjskich. Zarówno jej profesjonalnie ułożone czarne włosy, jak i idealny makijaż podkreślający brązowe oczy, sprawiały, że wyglądała na osobę uzależnioną od kosmetyczki. A tak naprawdę sama była autorką tych codziennych porannych czynności. Nosiła czerwoną ekskluzywną sukienkę, która opinała delikatnie sylwetkę wraz z jej atutami. Czarne wysokie szpilki wyglądały na drogie. Nikt nie musi wiedzieć, że Chloe to profesjonalistka w szukaniu cudownych przecen w sklepach. Rosalie puściła swoją mamę i podbiegła do mnie, rzucając się w objęcia. Zaśmiałam się. – Cześć, kochana. Przepraszam, że weszłam, ale… – Zaczęła Chloe, siadającnaprzeciwko mnie na kanapie. – Dzwoniłam do twojej firmy i powiedzieli, że zrobiłaś sobie wolne przez resztę dnia. Dzwoniłam więc do ciebie, ale nie odbierałaś. Więc podeszłam do twojego mieszkania z młodą, ale gdy pukałam, to nie otwierałaś, więc… – Wybacz, musiałam przysnąć. – Przyznałam się i wzięłam Ross na kolana.

– Tak też myślałam. – Uśmiechnęła się i odgarnęła kosmyk włosów, który zabłądził na jej policzku. – Właśnie, jak się udał wywiad? Natychmiastowo się spięłam. – Dobrze – odparłam sucho i zaczęłam bawić się puklem czarnych włosów Rosalie. Przyjaciółka zauważyła moją wymijającą odpowiedź, więc uniosła brew. – Dobrze? – zapytała, a ja kiwnęłam głową. – Może jakieś szczegóły? Jest tak przystojny jak na zdjęciach? Oczywiście, Chloe i te jej zainteresowania wyglądem zewnętrznym. – Yhym – odparłam krótko. „Jest jeszcze bardziej przystojny niż na zdjęciach” – dodałam w myślach. – „Yhym”? „Yhym”?! – Oburzyła się, a przez jej ton głosu musiałam podnieść głowę i na nią spojrzeć. – Czy ty mi czegoś nie mówisz? Co się stało? – Nic – rzekłam, ale wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści. Nie chciałam, by siędowiedziała, że był pierwszym facetem, który wytrącił mnie z równowagi, więc musiałam szybko wymyślić inną pilną sprawę. – Miałam przy nim atak paniki. Ta wiadomość ją zaskoczyła, jeszcze bardziej niż mnie. Zachłysnęła się powietrzem i zamrugała parę razy. – Słucham? – zapytała, nie dowierzając. – Przecież szmat czasu ich nie miałaś… – Wiem. Właściwie to dwa dni temu miałam migawkę z przeszłości, gdy tasąsiadka-dziwka włączyła na cały regulator muzykę. Ale gdy dzisiaj weszłam na korytarz, na piętrze Lindaggo, miałam kolejne wspomnienie, ale tym razem z lekkim atakiem paniki. No i miałam niefart, bo… On mnie na tym przyłapał. – No coś ty! – Nadal była zszokowana. – Co mówił? Zareagował jakoś? – No… Niby zapytał, czy dobrze się czuję. Wtedy wzięłam się w garść, nieodpowiedziałam mu, tylko się przedstawiłam. Jednak później jeszcze się podpytywał, więc oznajmiłam mu, że to była tylko trema. – Uwierzył? – Nie obchodzi mnie to. Nawet jeśli nie, to nie mój problem. W każdym razie na tym zakończył się temat mojego ataku paniki. Nie jego zasrany interes – warknęłam głośniej, niż zamierzałam. Chloe zachichotała. – I to przez nawrót ataków tak jesteś do niego nastawiona?

Cholera. Chloe powinna się zastanowić nad pracą dziennikarki, bo jest bardzo dobra w rozpracowywaniu człowieka. Wydęłam usta. – Mniej więcej – odpowiedziałam wymijająco i natychmiast zmieniłam temat. Przytuliłam małą Ross, która właśnie bawiła się moimi długimi palcami. – Przyniosłaś tu moją księżniczkę, żebym się nią zaopiekowała? Przyjaciółka szeroko otworzyła oczy i zerknęła na swój srebrny zegarek. Wstałagwałtownie i, podchodząc do nas, ucałowała nasze głowy. – Tak, tak… Cholera, na śmierć zapomniałam, że się spieszę. Popilnujesz jej godzinkę? Mam klienta i muszę go oprowadzić po domu. Moja mama jest zajęta, a nie mogę ze sobą jej zabrać, bo to ważna osoba. – Jasne, nie ma sprawy – zgodziłam się z uśmiechem. – A wieczorkiem pójdziemy na podryw do jakiegoś klubu. Skinęłam głową, lecz już nie z takim entuzjazmem. Nie lubię imprez, nie lubię podrywu, nie lubię, gdy Chloe stawia wszystkie sprawy jasno i nie mam nic do gadania. Dlatego właśnie wyszła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. * Parę godzin później wyszłam z mieszkania i powędrowałam w stronę baru Lizotta. Ubrana byłam w małą czarną i tego samego koloru szpilki za kostkę. By ochronić się przed jesiennym, nocnym wiatrem, nałożyłam czarny, długi płaszcz. Poprawiłam kołnierz i schowałam ręce w kieszenie. Skręciłam w boczną ulicę i powędrowałam parę przecznic na piechotę. Zadecydowałam, że mimo ciemności przejdę się, po drodze zachodząc do bankomatu, by wybrać pieniądze przed spotkaniem z Chloe, która już czekała na mnie w barze. W kieszeni wymacałam swoją komórkę i dotknęłam delikatnie palcem klawisz z numerem „1”, aby, w razie niebezpieczeństwa, szybko połączyć się z przyjaciółką. Zawsze tak robiłam, w imię zasady: „Przezorny zawsze ubezpieczony”. Światła uliczne oświetlały mi drogę, lecz kiedy dotarłam do najbliższego bankomatu, zaklęłam w myślach. We wnęce, którą można nazwać zaułkiem, zdemolowano latarnię, więc musiałam pokonać swój lęk przed ciemnością i brnąć w czerń, aby dotrzeć do automatu. Kiedy na drżących nogach przeszłam parę kroków, odwróciłam się za siebie, chciałam przekonać się, czy żaden seryjny morderca nie czai się za mną. Z ulgą stwierdziłam, że jestem sama w tym ciemnym zaułku. Powoli się odwracając sięgnęłam do torebki po portfel, lecz nagle zaskoczyła mnie czarna sylwetka stojąca naprzeciw mnie. Już chciałam krzyczeć, ale mężczyzna pokaźnej budowy, z kominiarką na głowie, zakryłswoją ogromną ręką moje usta i jednocześnie przyparł mnie do murowanej, zimnej ściany. Zaczęłam się wyrywać. Nadaremnie. Poczułam na swoim biodrze jego erekcję i aż zadławiłam się swoim niemym krzykiem, gdy zaczął wpychać swoją wolną dłoń pomiędzy moje uda. Z całych sił złączyłam nogi, lecz on z łatwością sięgał dalej. Nie miałam na sobie rajstop, więc jego ręka od razu dotknęła moich koronkowych majtek. Zdławiłam płacz, choć łzy i tak zaczęły płynąć

po moich policzkach. Kiedy gwałciciel brutalnie zadarł mój płaszcz do góry, zamknęłam oczy i cichoszlochałam w jego dłoń, którą nadal przyciskał moją twarz. Raptem, kiedy pomyślałam, że wszystko to źle się skończy, wylądowałam na kolanach na betonowym i zabłoconym chodniku, a napastnik zniknął z mojego pola widzenia. ROZDZIAŁ 8 Nadal klęcząc w kałuży, zaczęłam cicho łkać. Nerwy puściły, a całe ciało zaczęło się trząść. Czułam się, jakby moje mięśnie zanikły, więc nie miałam sił, aby wstać i uciec. Jeszcze nie. Z trudem otarłam wierzchem zabłoconej dłoni oczy, aby zobaczyć, kim był mójwybawca. Usłyszałam przekleństwa i odgłosy bijatyki. Wyobrażałam sobie, że to dzielnicowy policjant, ale po chwili, kiedy usłyszałam stęki gwałciciela, stwierdziłam, że mundurowy nie byłby w stanie powalić goryla. Użyłby z całą pewnością nienaładowanego pistoletu. Dlatego podniosłam z trudem głowę i zobaczyłam, że sześć metrów dalej leży napastnik, ledwo żywy, a nad nim pochyla się nie kto inny jak Lindaggo. Chris Lindaggo. Zaczęłam jeszcze bardziej dygotać, gdy zorientowałam się, że on go zatłucze na śmierć i to dosłownie. Należało mu się, ale przez myśl przelatywały mi bolesne wspomnienia, a razem z nimi narastał atak paniki. – Suko, będziesz miała za swoje. – W głowie zaszumiał mi głos ojca. Nie, nie, nie. Tylko nie wspomnienie. – A ty, mała pieprzona dziwko, skończysz w przyszłości jak ona. Zastygłam w bezruchu, czekając na kolejne wspomnienie. Łzy mimowolnie zaczęły mi napływać do oczu, po czym w nadmiernej ilości ściekać po policzkach. Serce dudniło i kołatało tak mocno, aż poczułam ból w piersi. – Patrz się, patrz. Zobacz, jak i ty skończysz. Zaraz po tym usłyszałam stłumiony odgłos pistoletu. Drgnęłam i przeniosłam wzrok na Chrisa. Wstałam szybko na równe nogi, choć nadal się trzęsłam, a głos drżał mi lekko ze strachu. – PRZESTAŃ! – krzyknęłam najgłośniej, jak się dało, choć i tak niezbyt donośnie. Poskutkowało, gdyż mężczyzna zastygł i przeniósł swój wzrok na mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że nie był tradycyjnie ubrany, jak na biznesmena światowej klasy przystało. Miał na sobie jasne jeansy, a czarny sweter, który, moim zdaniem, nie pasowałdo pogody, ale świetnie eksponował jego wysportowaną sylwetkę, dodawał mu uroku. Lecz, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, zauważyłam, że w jego oczach czaiła się troska, co jeszcze bardziej spotęgowało atak paniki. Musiałam stąd uciec. Teraz. Natychmiast.

Nie mówiąc nic więcej, odwróciłam się i na szpilkach zaczęłam biec przed siebie. Usłyszałam głuche wołania, ale nie zwlekałam i przemierzałam ulice, nie rozglądając się. Nie obchodziło mnie nawet to, że samochód, czy jakaś ciężarówka, mnie rozjedzie. Gorzej już być nie mogło. Przebiegłam przez jezdnię i wylądowałam na chodniku. Biegłam najszybciej, jakpotrafiłam, ale przez swoje obuwie zdawało mi się, że nawet staruszka może mnie prześcignąć. Wołania nie ustawały, były coraz głośniejsze. Nie spodziewałam się tego, że pobiegnie za mną. Pomimo tego próbowałam jak najbardziej oddalić się od niego. Oddalić się od wspomnień. Oczywiście wszystko poszło na marne, bo chwile później poczułam, że ktoś łapie mnie za łokieć i okręca o sto osiemdziesiąt stopni. Nadal miałam wiotkie mięśnie, więc bezwiednie wylądowałam w jego ramionach. Omiótł mnie jego męski, piżmowy zapach, który mogłabym czuć codziennie i tuż po tej myśli, która, ze zgrozą dodam, że mi się podobała, zapadła ciemność. * Cholera jasna, teraz zemdlała. Utrzymałem ją w objęciach, choć nie powiem, było ciężko. Zmęczyła mnie nie tylko gonitwa za nią, lecz również to, że musiałem zmasakrować tego frajera. Do licha ze wszystkim. Teraz będę musiał zadzwonić do swojego prawnika i wezwać gliny. Ale było warto. Gdy zobaczyłem, jak idzie sobie swobodnie do ciemnego zaułka, od razu poszedłem za nią. Owszem, zawsze troszczyłem się o bliskich, ale zdziwiłem się, że wbrew sobie zacząłem troszczyć się i o nią, o jej bezpieczeństwo. Gdy zaś pół minuty później dostrzegłem, że została przygwożdżona do ściany, nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że właśnie skopałem tego skurwysyna na śmierć. Przynajmniej mam nadzieję, że na śmierć. Należało mu się. Przykucnąłem trochę, aby złapać ją za nogi i wziąć ją na ręce, lecz wtedy z jej kieszeni wypadł telefon. Złapałem go i sprawdziłem ostatni spis połączeń, przytrzymując Clarissę barkiem i wolną dłonią. Ostatnie połączenie zostało zrealizowane do „Chloe”, więc bez zastanowienia wcisnąłem zieloną słuchawkę. Po paru sygnałach kobieta odebrała. – Do jasnej cholery, Claro. Gdzieś ty się podziała?! – warknęła na mnie, a jazmarszczyłem brwi. – Czekam na ciebie od pół godziny! Odchrząknąłem, przerywając jej krzyk. – Wybacz mi, ale nastąpił wypadek. Kobieta raptownie umilkła i usłyszałem w tle muzykę. Zgadłem, że jest w pobliskim klubie. – Clarissa została napadnięta – wyjaśniałem dalej, nie czekając na odzew. – O rany! Gdzie ona jest? Nic jej się nie stało?

– Właśnie zemdlała. Chciałbym zawieźć ją do domu, ale nie bardzo wiem, gdzie… – Już idę, już idę. – Usłyszałem, jak coś szeleści i po dłuższej chwili muzyka zaczęła cichnąć. Z całą pewnością wyszła z baru. – Gdzie jesteście? – Na rogu Manster i Golden. – Za dosłownie minutę będę. I rozłączyła się, a ja schowałem telefon do swojej kieszeni. Złapałem Clarissę pod nogi i podrzuciłem ją, aby stabilnie utrzymać ją na rękach. * – Claro, Claro… Obudź się w końcu, bo cię pierdolnę zaraz patelnią. – Usłyszałam przytłumiony głos i pomału otworzyłam oczy. Ujrzałam przed sobą znaną twarz i dopiero po chwili uzmysłowiłam sobie, że jest to Chloe. Widać było, że miała opuchnięte od płaczu powieki. Ubrana była w czarną sukienkę, przez co od razu sobie przypomniałam, że miałam się z nią spotkać. Po upływie sekundy powróciły do mnie obrazy zaułka, napadu i ratunku… Lindaggo. Moje oczy raptownie zaszły mgłą i zaszkliły się. Po chwili dostałam ataku drgawek. – Już ciiii, ciii… Wszystko jest dobrze. Jesteś w domu. Bezpieczna. – Uspokajała mnie, a ja mimowolnie zaczęłam łkać. Przyjaciółka przytuliła mnie, pozwalając wypłakać się w jej ramię. ROZDZIAŁ 9 Opadłem tyłkiem na fotel i poczułem, jak mięśnie zapadają się w skórę siedzenia. Czułem się okropnie. Byłem nie tyle zmęczony, co przygnębiony. Choć powieki zamknęły się same, po chwili je otworzyłem, bo przed oczami zobaczyłem twarz dziennikarki. Jej tusz do rzęs, który wraz ze łzami zaznaczył ścieżkę na policzkach. Bezradność i ból, który krył się w jej wzroku. Wdzięczność, i jednocześnie nienawiść do mnie. Jej zapach, gdy straciła przytomność w moich ramionach… Nie, dość. Nie mogłem myśleć tak o tej nieznanej mi kobiecie. Pomogłem jej i na tym koniec. Wezwałem policję, zadzwoniłem do prawnika i gdy przeprowadzą z nią rozmowę, wszystko się zakończy. Ten sukinsyn pójdzie za kratki, a ona będzie dalej żyć w swoim świecie. A ja w swoim. Wstałem z fotela i podążyłem w kierunku okna, chowając ręce w kieszenie. Zerknąłem na panoramę miasta, aby się uspokoić, ale to przypomniało mi tylko, że parę ulic stąd mieszka dziennikarka, która teraz leży w łóżku i której pomaga przyjaciółka. Czy już się obudziła? Czy wszystko pamięta? Doznała jakiejś krzywdy? Przekląłem pod nosem, gdy rozbrzmiał telefon leżący na biurku. Obróciłem się na pięcie i przemierzając parę kroków, złapałem za słuchawkę.

– Lindaggo – warknąłem ostrzej niż zazwyczaj. – O, kuźwa, stary. Co ty robisz o tej porze w pracy? – odezwał się Florenco po drugiej stronie. Jeszcze raz przekląłem pod nosem i spojrzałem na zegarek, który wskazywał już dwudziestą trzecią trzydzieści. – Za długo gadać – rzekłem krótko i znowu wtopiłem się w skórzane siedzenie. – To może przy szklance whisky w barze? – zapytał, a ja z wdzięczności za propozycję cicho mruknąłem. – Dobra, to za chwile widzimy się w naszym barze. Do zobaczenia, tygrysie. * Wszedłem do środka przez szklane drzwi i skierowałem się w stronę drewnianego baru. Moje mięśnie nadal przez adrenalinę kurczyły się, więc musiałem zaciskać pięści, aby ktokolwiek nie zauważył tego stanu. Nie dość, że miałem problem z mediami i moim „samolubnym” zachowaniem, to teraz dziennikarze będą mieli lepszy temat do napisania o mnie. Już widziałem w myślach nagłówki jutrzejszej gazety: „Sławny biznesmen zmasakrowałczłowieka”, „Niewinny mężczyzna leży w stanie krytycznym w szpitalu pobity przez C. Lindaggo”. Tak media działają – wszystko przekręcą o sto osiemdziesiąt stopni. Miałem ochotę w coś uderzyć, ale nie byłoby to mądre, zważywszy na to, że byłemw miejscu publicznym. Ludzie patrzyli na mnie od chwili wejścia do ciemnego pomieszczenia i już słyszałem odgłosy przedzierające się przez głośną muzykę: „Czy to t e n Chris Lindaggo? Co on t u robi?”. Gdyby wiedzieli, że często tu przesiaduję, zapewne nie miałbym chwili wytchnienia. Kątem oka zauważyłem małoletnie piękności, które ubrały się w krótkie sukienki, odsłaniające dziewięćdziesiąt procent ciała. Już widziałem, jak jedna drugą szturcha i, przerywając swój erotyczno-zmysłowy taniec, zaczęły z uśmiechem szeptać sobie do ucha. Gdyby nie fakt, że jestem bardzo wkurzony, na pewno bym do nich podszedł i zaprosił na drinka, chociaż niewątpliwie nie osiągnęły jeszcze pełnoletności. A zakończyłoby się to tak, że obudziłbym się w jakimś hotelu razem z trzema gołymi dziewczynkami i, regulując wcześniej rachunek, zniknąłbym w mgnieniu oka bez pożegnania. Taki byłem, zanim sprawy potoczyły się w odwrotnym kierunku. Teraz widziałem tylko blondynkę, otuloną prześcieradłem z aksamitu, lub nawet kaszmiru, a jej delikatna skóra wołałaby, abym ją dotykał. Kawałek po kawałeczku. Jej delikatne zaróżowione usta, lekko opuchnięte po nocnych zabawach, zachęcałyby do pocałunków. A jej niesforne włosy, porozrzucane po poduszce, przypominałyby, co się działo parę godzin temu. Niech to szlag! Przeklęta dziennikarka. Poprawiłem dyskretnie spodnie, które stały się nagle za ciasne. Minąłem wygłodniałe spojrzenia nastolatek i skierowałem się prosto do baru. Zasiadłem na wysokim krześle obrotowym i zawołałem barmana, który niezwłocznie podał mi whisky z lodem. Od razu wypiłem do dna i poprosiłem o nową porcję.

– Hola, chłopie. Jeszcze się upijesz i mi nic nie wyjaśnisz. – Usłyszałem za sobą głos i nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć, do kogo należy. Florenco usiadł obok mnie i zamówił to, co ja. Upił małego łyka, po czym skierował się ku mnie. – No teraz gadaj, co jest grane. Szczerze powiem, nie wyglądasz najlepiej. Przewróciłem oczami i złapałem mocniej szklankę. Opowiedziałem wszystko, poczynając od wywiadu, dziennikarki, którą podprowadziłem nieprzytomną do klatki, a później o jej przyjaciółce, która przejęła ją z moich rąk, kończąc na tym, że będę miał przesrane u glin. No oczywiście, jeśli prawnik nie uratuje mnie od oskarżeń. No i że muszę utajnić to przed mediami, bo będę już dnem. Florenco się zakrztusił. – Nieźle ci idzie zmienianie się na lepsze – oznajmił ze śmiechem. – To wszystko przez tę przeklętą dziennikarkę! – Nie wiń jej za to. Mogłeś jej nie ratować. Ale uratowałeś i jesteś w jej oczach bohaterem, niczym rycerz w zbroi, na białym koniu. – Zakpił sobie. – Żeby tylko. Po tym wszystkim… Nie zapomnę jej wzroku. W jej oczach, gdy patrzyła na mnie, widziałem odrazę i strach. – Wyznałem cicho i zamówiłem kolejną whisky. – Odrazę? – Zdziwił się. Wzruszyłem ramionami, bo nie wiedziałem dokładnie, coodpowiedzieć. Sam nie miałem pojęcia, dlaczego tak na mnie patrzyła. Nie oczekiwałem od niej tego, że nagle rzuci mi się na szyję z podziękowaniem, ale głupie „dziękuję” wystarczyłoby. Do jasnej cholery! Podskoczyłem, gdy poczułem wibracje na udzie. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej nokię, która nie należała do mnie. Po chwili, gdy się skoncentrowałem, przypomniałem sobie, że właścicielką komórki jest dziennikarka. Bez zastanowienia wcisnąłem zieloną słuchawkę i zatkałem drugie ucho, aby cokolwiek usłyszeć. – Chris Lindag… – No w końcu! Dzwonię po raz setny! – odezwała się kobieta po drugiej stroniesłuchawki. – Czy byłbyś tak honorowy i oddał Clarissie telefon? Zaczyna panikować. Na chwilę ucichłem i zastanawiałem się, jak uniknąć spotkania, ale w końcustwierdziłem, że nie będę takim tchórzem. – Gdzie mam odnieść? Usłyszałem adres i szybko zanotowałem sobie go w głowie. Rozłączyłem się i schowałem komórkę ponownie w kieszeni spodni.

– Co jest? – zapytał przyjaciel. – Muszę oddać jej telefon. Idziesz ze mną, czy zostajesz? – Zostaję. * Wszedłem do spróchniałej klatki, chociaż wolałbym uciec stąd jak najszybciej. Nie dość, że wygląd nie zadowalał moich oczu, to jeszcze odór pleśni kompletnie rozwalił moje nozdrza. Spojrzałem na schody, którymi miałem iść do góry, i serce nagle podeszło mi do gardła. Jak można mieszkać w takiej ruderze, gdzie ledwo ściany się trzymały w pionie, a podesty już były połamane? Gdyby wszedł tutaj sanepid, natychmiast wziąłby budynek do rozbiórki. Zresztą budynek sam już się rozpadał. Stanąłem na jednym schodku i już pożałowałem, że się tu pojawiłem. Natychmiastzarządziłbym ewakuację i przeniósł ludzi do nowych, lepszych domów. Jak Clarissa mogła tu mieszkać? Z miłą chęcią zaprosiłbym ją do siebie, by zamieszkała w moim pokoju gościnnym. Nie zasługuje na takie mieszkanie, powinna być traktowana jak księżniczka, a nie jak kopciuch. W szczególności zważywszy na to, co się wydarzyło parę godzin temu. Trzymając się nadal kiwającej poręczy, wszedłem na pierwsze piętro i, szukając na zielonkawych drzwiach numeru „20”, zapukałem. Otworzyła mi jej ciemnowłosa przyjaciółka, która z uśmiechem na twarzy mnieprzywitała. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wręczyłem jej do rąk. Podziękowała grzecznie. – Jak się o n a czuje? – zapytałem z ciekawości. – Nie najlepiej, ale mogło być gorzej – odpowiedziała ze smutkiem i zrobiła krok do tyłu. – Może wejdziesz do środka i czegoś się napijesz? Już miałem zrobić krok, gdy nagle zdałem sobie sprawę, że nie powinienem wchodzić. Nie znam Clarissy i właściwie nie obchodzi mnie jej los. A przynajmniej nie powinien mnie obchodzić. Dlatego zdziwiłem się, gdy zauważyłem u siebie nieznane mi dotąd odczucia. Nigdy o obcych się nie troszczyłem i nie czułem potrzeby, żeby im pomóc. A teraz nie dość, że samowolnie ją uratowałem, to jeszcze miałem ochotę wejść do jej spróchniałego mieszkania na drinka i zatroszczyć się o nią. I może nawet zaprosić ją do swojego domu, aby nie kryła się w tak niebezpiecznym miejscu jak to. Nie mogłem sobie pozwolić na zmianę. Nie mogłem sobie pozwolić na takie myśli. Więc z namysłem zrobiłem krok w tył, uważając, by podest nie załamał się pod moim ciężarem. – Dziękuję za zaproszenie, ale jestem właściwie zajęty – odparłem, a ona ze smutkiem kiwnęła głową. – Proszę pozdrowić Clarissę. Powiedziawszy to, odwróciłem się i zacząłem schodzić po schodach. Po chwiliusłyszałem ciche zamykanie drzwi. Odetchnąłem z ulgą. ROZDZIAŁ 10