mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Węgiel Marta - Przypadkowy kadr 1 - Przypadkowy kadr

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Węgiel Marta - Przypadkowy kadr 1 - Przypadkowy kadr.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 17 osób, 19 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 168 stron)

Marta Węgiel Przypadkowy kadr 2004

Książkę tę dedykuję Joannie Chmielewskiej i Agacie Christie

Miała już wychodzić z redakcji, ale jakiś rodzaj niepokoju zatrzymał ją w drzwiach. Przystanęła niepewnie i rozejrzała się. W pokoju panował normalny bałagan, sterty kaset, papierów, kolorowych pism, blankiety umów i cały szereg jeszcze innych rzeczy. Na korkowych tablicach kołysały się, nierówno przypięte, kolorowe zdjęcia z przeróżnych telewizyjnych produkcji. „Flejtuchy” – pomyślała z nagłym rozdrażnieniem. Tak, Jarkowi i Jackowi, kierownikom produkcji ten bałagan absolutnie nie przeszkadzał. Powinna już jechać na zdjęcia. Kasety? Są. Sprzęt razem z ekipą w samochodzie, dzwonili przed chwilą meldując gotowość, więc o co chodzi? Agata potrząsnęła głową, jeszcze raz obrzuciła pokój podejrzliwym spojrzeniem i wyjątkowo dokładnie zamknęła drzwi. Przekręciła klucz. Tak, Jacek powinien zjawić się za moment, pobiegł do przeglądówki. Kiedy znalazła się na korytarzu, nie słyszała dźwięku telefonu. Dzwonił bardzo długo... Trzej mężczyźni jednocześnie odłożyli słuchawki telefonu. Jeden w gabinecie na drugim piętrze, siedząc za biurkiem, zarzuconym papierami i kasetami ze zmontowanymi programami. Drugi w jadącym samochodzie uruchomił głośno mówiący zestaw telefonu komórkowego, przeczekał tylko jeden sygnał łączenia i zrezygnował. Wyjął z uszu słuchawkę. Trzeci w pokoju szefa agencji reklamowej. Wszyscy doskonale znali Agatę... Jacek zamknął drzwi przeglądówki i uginając się trochę pod ciężarem wielu kaset skierował się w stronę redakcyjnego pokoju. Przekręcił klucz i wszedł. Rozejrzał się i pokręcił głową patrząc na biurko Agaty. Oczywiście, zabrała na zdjęcia zupełnie inne kasety niż te, które jej przygotował. Wiadomo, za moment wpadnie i będzie się wściekać, że w tym bałaganie każdy może się pomylić. Jacek był wieloletnim kierownikiem produkcji i funkcjonował zupełnie spokojnie w tonach papierów i kaset, nawet w skrytości ducha wiedział, że w takim bałaganie czuje się najlepiej, znosił awantury Agaty ze stoickim spokojem i tylko czasami pozorował sprzątanie. Tak w ogóle lubili się bardzo, pracowali razem od kilku lat, a dokooptowany ostatnio Jarek błyskawicznie dopasował się do zastanej sytuacji. Wiedzeni męską solidarnością zawarli niepisaną sztamę w obronie swojego bałaganu. Jarek wpadł, jak zawsze, z dużym impetem i szybko ocenił sytuację. Był dużo młodszy, ciągle rozczochrany, w kolorowych bluzach z obcojęzycznymi napisami i luźno opadających dżinsach. Darzył Jacka ogromnym szacunkiem i podporządkowywał mu się niemal we

wszystkim. Wiedział, że na razie spełnia obowiązki chłopca na posyłki, ale miał nadzieję już wkrótce zostać poważnym, pełnoprawnym kierownikiem produkcji. Na początku trochę inaczej pojmował swoje obowiązki, jednak z biegiem czasu coraz bardziej polubił funkcję drugiego kierownika. Wolał wprawdzie uczestniczyć w zdjęciach niż wypisywać stosy umów, ale przecież nie można mieć wszystkiego. – No tak, widzę. Czy ona musi być taka rozkojarzona? – zapytał. – Ty lepiej ogarnij tu trochę, wiesz, co za chwilę usłyszysz? – Jacek ułożył już część papierów na biurku. Zabrali się do szybkiej, a nawet gorączkowej akcji sprzątania. Jarkowi wysypały się z rąk już ułożone teczki z dokumentami, Jacek wpychał do szaf wszystkie, leżące luzem kasety, potem z niepewnością popatrzył na stos rozrzuconych scenariuszy. Zadzwonił telefon. – Na pewno nie do mnie – mruknął Jarek, ale sięgnął po słuchawkę. – Nie, nie ma jej, pojechała na zdjęcia. A kto mówi? – zawahał się i popatrzył na Jacka niepewnie. – Wyłączył się bez słowa – dodał. – Kto? – Nie wiem. Ten jakiś. Agata wbiegała właśnie po schodach, przeklinając się w duszy. Niepokój, kretynka, dobre sobie. Spochmurniała. Co się z nią ostatnio dzieje? Cholera, musi wziąć się w garść, w ten sposób pozawala wszystko, bez sensu. Może sytuacja sama się wyjaśni i wreszcie zapanuje spokój. Na korytarzu kręciło się bardzo dużo ludzi, kamerzysta przepychał z widocznym trudem ogromną, studyjną kamerę na kółkach, dźwiękowcy organizowali stanowisko pracy w rogu, scenografowie nosili ostatnie rekwizyty, aktorzy zerkali do scenariuszy i powtarzali teksty swoich ról, wszyscy do siebie pokrzykiwali. Potknęła się o potężny zwój kabli, prowadzących do studia i oprzytomniała. – Do diabła, przecież tu się można zabić! Co to jest? Realizator popatrzył na nią z pobłażaniem. – Agatko, popatrz pod nogi, zaraz zaczynamy nagranie teatru, a gramy w bufecie. Bez kabli raczej się nie da. – A, ten nowy rodzaj „Kobry”, „Randka z nieboszczykiem”, co za tytuł, tfu! – mruknęła Agata. – Przyjemnego zabijania! – Nawzajem – realizator zadowolony z dowcipu zajął się ustawianiem światła. Należało wybrać filtry i nałożyć je na obiektywy kamer, by uzyskać efekt mroku i tajemnicy. Agata popatrzyła za nim z dużą sympatią i przypomniała sobie, po co wróciła. Do licha, jeszcze się spóźni, kto zresztą wpadł na pomysł ogłaszania wyników festiwalu filmowego o dziesiątej rano, przecież wieczór byłby lepszy, no tak, ale z tymi filmowcami nigdy nic nie

wiadomo. A może to i lepiej, szybciej się skończy i nie trzeba będzie marnować czasu na pogawędki ze znajomymi reżyserami i aktorami. Dotarła do redakcji. Jacek bez słowa wyciągnął w jej stronę pięć przygotowanych kaset. – Omamy masz? O, jak to ładnie zabrzmiało, przecież ci je przygotowałem, o czym ty myślisz? – W tym bałaganie... – zaczęła Agata i urwała. Pokój chyba nigdy nie był tak wysprzątany jak teraz. Nawet zdjęcia na tablicy wisiały całkiem poprawnie, zniknęły kasety i dokumenty. Jarek uśmiechał się niewinnie, Jacek udawał, że nie rozumie zdumienia Agaty. Nagle zainteresował się własną pracą. Pokiwała głową. – Na złość mi robicie, dobra, nie mam teraz czasu, potem pogadamy. Złapała odpowiednie kasety pod pachę, zarzuciła torbę na ramię i skierowała się do wyjścia. A przy samych drzwiach dodała trochę złośliwie: – A kiedy opróżnialiście popielniczki? Wybiegła. Jacek bezradnie popatrzył na Jarka, a potem obaj skierowali wzrok na stosy niedopałków w popielniczkach. Co za niedopatrzenie! Na drugim piętrze mieści się gabinet dyrektora stacji telewizyjnej. Od stada interesantów oddziela go sekretariat, gdzie czuwają dwie sekretarki, broniące spokoju swojego szefa. Odbierają hałaśliwe telefony i dzielnie starają się nie odrywać oczu od ekranów komputerów. Sławomir chodził po pokoju, usiłując się uspokoić. Jego zwykle przystojna, ogromnie podobająca się kobietom twarz, teraz była ściągnięta i napięta. Machinalnie rozcierał sobie kark i energicznie poruszał głową. Zapalił papierosa, potem przypomniał sobie o zamiarze rzucenia zgubnego nałogu, ręka z papierosem zatrzymała się nad popielniczką, zaciągnął się dość nerwowo i podszedł do okna. Przez dziedziniec biegła Agata z kasetami pod pachą, zniecierpliwiony operator popędzał ją, wychylony z samochodu. Sławomir cofnął się od okna, obserwował parking zza firanki. Potem zgasił papierosa i nachylając się nad intercomem zadysponował: – Pani Kasiu, proszę mnie połączyć z Warszawą. Usiadł za biurkiem i próbował się skupić, przeglądając papiery. Zaraz jednak odsunął je od siebie i zamknął oczy. Nagle wydało mu się, że w gabinecie jest za ciasno, ogromne szafy, ekrany kilku telewizorów z podglądem do studia, oprawione dyplomy na ścianach i szereg monumentalnych nagród za programy. To wnętrze było mu doskonale znane, a jednak teraz poczuł, że musi stąd natychmiast wyjść. Zresztą służbowy samochód już czekał. Zadzwonił telefon. – Warszawa na linii, panie dyrektorze.

Tak, to będzie dobra okazja do załatwienia kilku spraw, masa ludzi z branży, sporo gapiów, jest szansa, że w tym ogólnym rozgardiaszu nikt niczego nie zauważy. Szatnia i foyer największego kina w mieście były już pełne. Przybyli gości zdejmowali wierzchnie okrycia i kierowali się w stronę sali bankietowej. Widać było, że większość z nich zna się doskonale. Przystawali więc w większych lub mniejszych grupkach i próbowali wytypować ewentualnych laureatów. Plotkom i spekulacjom nie było końca. O, tam właśnie pojawił się kontrowersyjny reżyser z piękną aktorką u boku, nawet bardzo blisko tego boku zdawała się trzymać. A więc faktycznie są razem, wcale tego nie ukrywają, czyżby wieści o rychłym rozwodzie pana Stańczyka były prawdziwe? Potwierdzał to leniwy uśmiech olśniewającej blondynki i władczy sposób położenia smukłej dłoni na jego ramieniu. Zazdrosne spojrzenia kilku innych pań pobiegły w ich kierunku. Teraz wszedł producent filmowy, zamieszany w głośną ostatnio aferę korupcyjną i, oczywiście, natychmiast stał się atrakcją. Co prawda, nikt nie biegł z wyciągniętymi na powitanie rękami, za to przywarły do niego oczy niemal wszystkim przybyłych. To dopiero byłaby atrakcja, gdyby jego film dostał główną nagrodę! Chwilę później znów słychać było normalny gwar i powrócono do kontynuowania rozmów. A nuż się uda przy okazji ubić jakiś niezły interes! Taka ilość wpływowych ludzi mediów w jednym miejscu nie zdarza się często. Ekipa filmowa Agaty rozkładała sprzęt. Tłum był imponujący, ogłoszenie nagród kolejnego festiwalu filmowego miało nastąpić lada moment, krytycy i twórcy miotali się z nieukrywanym podnieceniem, publiczność okupowała bar, Agata rozglądała się w poszukiwaniu przyszłych rozmówców. Przewodniczący jury, reżyser młodego pokolenia, którego film był faworytem tegorocznego festiwalu, operator najlepszego obrazu... Na razie wszyscy kłębili się dookoła całkiem nieźle zastawionego stołu. Dwaj mężczyźni, starannie unikając patrzenia na siebie zmierzali do najdalszego kąta sali. – Spróbuj tego, rewelacja – Mikołaj postawił kamerę na brzegu stołu i podał talerzyk Agacie. – Wiem, już jadłam, a próbowałeś tego? Smakowanie eksperymentów kulinarnych zajęło im dobrą chwilę, ale już wszyscy zaczęli zmierzać do sali konferencyjnej na ogłoszenie wyników. – Mikołaj, czy ty kręcisz materiały z ukrytej kamery? – Michał, dźwiękowiec, przygotowywał się do podpięcia mikrofonów i z zaciekawieniem oglądał kamerę. – Dlaczego? – Mikołaj odwrócił się wreszcie od stołu. – Przecież ona jest włączona. – Michał pochylił się jeszcze niżej. Wszyscy popatrzyli na sprzęt, faktycznie, czerwone światełko pulsowało rytmicznie. – Cholera, to przez ten tłum – tłumaczył się speszony operator. – Musiałem nacisnąć przez przypadek...

– Zamorduję cię potem – zagroziła Agata. – Myślisz, że mamy tyle taśmy, by kręcić nie wiadomo co? – Przepraszam, ale to tylko 5 minut nagrania, wytniesz na montażu – Mikołaj z żalem odstawił talerzyk i pośpiesznie skierował się do drugiej sali, przyciskając do siebie kamerę. Agata roześmiała się życzliwie, uwielbiała swojego operatora, pracowali ze sobą wiele lat i miała do niego nieograniczone zaufanie. Robił genialne zdjęcia. Przekomarzając się, podążyli na ogłoszenie wyników. Dwaj mężczyźni na drugim końcu sali zamienili parę słów i rozstali się w dużym pośpiechu. Zofia uwielbiała przychodzić do redakcji wcześnie rano, nikt jej nie przeszkadzał sprawdzać telegazetę, szpiegle, czyli rozkład programu danego dnia, wejścia reklam i szereg innych rzeczy. Była sekretarzem redakcji, piekielnie odpowiedzialnym i wolała wszystko mieć pod kontrolą. Ale nie tego dnia. Po wyjściu rano z domu na pobliski parking ze zgrozą zobaczyła, że ma typowego „kapcia”, lewe przednie koło opierało się na sflaczałej oponie. Jęknęła w duchu, nie, tylko nie to, ze zmianą koła nie radziła sobie nadzwyczajnie, potem jeszcze trzeba szukać jakiegoś wulkanizacyjnego zakładu... Przypomniała sobie wprawdzie postać ostatniego narzeczonego, ale zaraz potem otrząsnęła się ze wstrętem. I tak by nic nie zrobił, stałby tylko ze zbolałą miną i narzekał. Westchnęła i zawróciła. Sąsiad z pierwszego piętra powinien być jeszcze w domu... Kiedy wreszcie dotarła do telewizji, było dobrze po jedenastej. Poprawiła na nosie okulary, założyła za ucho niesforne pasmo lekko siwiejących włosów. Wrzuciła słodzik do świeżo zaparzonej kawy i wzięła się do roboty. Niestety, spokój tego dnia nie był jej pisany. Rozległo się pukanie do drzwi. – Proszę – powiedziała zrezygnowanym tonem. W progu stanął Sławomir. – Cześć, mogę? – Jasne, chodź, chcesz zobaczyć szpiegiel? – Zofia sięgnęła do papierów. – Nie, nie, potem, zresztą na pewno wszystko jest w porządku – mruknął. Wszedł do pokoju i starannie zamknął drzwi. Zofia przyjrzała mu się uważnie i poczuła się lekko zaniepokojona, zdjęła okulary i popatrzyła pytająco. Znała go od wielu lat i bardzo ceniła, była od niego odrobinę starsza i bardziej doświadczona. Sławomir wykazywał oznaki dużego niepokoju, nie siadał, chodził tylko nerwowo, nie patrząc Zofii w oczy. Krawat miał przekrzywiony, a zwykle przyjaźnie patrzące oczy były pochmurne i zaniepokojone. Wyglądał jak człowiek trawiony ogromnymi wątpliwościami. – Stało się coś? – zapytała.

Nie odpowiedział od razu, wyjął z kieszeni paczkę papierosów i rozejrzał się za popielniczką. Wydawało się, że nie usłyszał pytania. – Przecież rzuciłeś palenie... – zdziwiła się Zofia. – A, tak, rzeczywiście – schował papierosy i wreszcie usiadł. – Wiesz, chciałem ci powiedzieć... – urwał nagle. – Co? – ponagliła go, bo znów zapadło milczenie. Sławomir spojrzał na nią jakby obudzony. – No, wiesz... – i szybko dodał. – Chodzi o te plany finansowe... Budżet z Warszawy przyszedł. Zofia popatrzyła mocno zdziwiona. – Przecież rozmawialiśmy o tym wczoraj na kolegium, ustaliliśmy wszystko, zmiany w ramówce i dołożenie reklam, coś się zmieniło? Sławomir wstał z fotela, machnął lekceważąco ręką. Niezbyt mu to wyszło. Sięgnął znowu do kieszeni, machinalnie zapalił papierosa, przesunął ręką po czole i przystawił sobie popielniczkę. – Właściwie nie, tak, masz rację, reklamy, jasne. No nic, to tyle, pokaż ten szpiegiel. Zagłębił się w czytaniu. Zofia patrzyła na niego zaniepokojona. Miała dziwne wrażenie, że nie o tym chciał rozmawiać, ale też wiedziała, że żadne naciski i pytania nic nie dadzą. Musiał sam dojrzeć do rozmowy. Bardzo chciał już wyjść z tej dusznej sali, tłum był wszechogarniający, po ogłoszeniu wyników pole do popisu mieli dziennikarze. Kamery, światło, mikrofony ze znaczkami stacji, trwały nagrania licznych wywiadów z laureatami. Bał się, że spotka kogoś znajomego, potem sobie wytłumaczył, że przecież nikt niczego nie zauważył, a w końcu ma prawo tu być, uczestniczył w przeglądach konkursowych i pewnie kupi do emisji zwycięski film. Niepokoił go tylko widok Agaty, wolałby nie tutaj z nią rozmawiać. Zresztą, właściwie już nie ma o czym mówić... Zaczął przeciskać się do wyjścia, obiecując sobie, że wszelkie interesy załatwi później. W końcu był dyrektorem programu jednej z największych telewizji w kraju i wszyscy marzyli, by to od nich kupował programy. – Janku! Jak się masz, świetnie, że cię spotkałem! Musimy pogadać! Odwrócił się powoli i odetchnął z ulgą. To jeden z tych namolnych niezależnych producentów, zaraz zacznie go męczyć o podpis na kosztorysie jakiegoś nudnego, ale bardzo drogiego programu. Tacy zawsze zawyżają prawdziwe koszty, by coś zarobić na boku. A to kilometrów trzeba było przejechać więcej, a to scenografia taka droga, a to więcej światła należało postawić i tak dalej. – Cześć, dobrze, ale szybko, jestem potem umówiony.

Zrezygnowany dał się zaprowadzić na kolejną kawę. Nie zauważył, że właśnie wtedy Agata skończyła wywiad i odprowadziła go długim spojrzeniem. Zobaczyła go niemal od razu, jeszcze przy stole z zakąskami, wyróżniał się wśród innych mężczyzn, przynajmniej dla niej, nienagannie ubrany w szary garnitur i niebieską koszulę, z czarnymi włosami lekko przetykanymi pasmami siwizny, z dwudniowym zarostem i fantastycznie zrośniętymi brwiami. Przypomniała sobie jego charakterystyczny gest pocierania ich w momentach napięcia. Właśnie przed chwilą nieświadomie go powtórzył. Nie chciała się z nim spotkać. Dobrze, że wyszedł. – Odbierzesz Maćka z przedszkola? Jacek podniósł wzrok znad przygotowywanego kosztorysu i wzdrygnął się nerwowo. W progu stała jego żona, Mariola i patrzyła raczej niezbyt życzliwie. Uświadomił sobie, że faktycznie obiecywał dziś rano spełnienie rodzinnych obowiązków, ale wtedy jeszcze nie wiedział, że dokumentacja nowych zdjęć wypada właśnie po południu. Rany boskie, znów będzie awantura. Jacek uważał się za pogodnego, życzliwego człowieka, za takiego mieli go zresztą współpracownicy, nie lubił nerwowych sytuacji, przeważnie się uśmiechał i z wszystkiego żartował. Tylko te ciągłe starcia z żoną sprawiały, że jego przyjemna, budząca zaufanie twarz ciemniała i posępniała. Mariola była dziennikarką i już wcześniej narzekała, że obowiązki kierownika produkcji wydają się być ważniejsze od jej zajęć i nieraz musi się do nich dostosowywać. Teraz też szykowała się do wygłoszenia swoich opinii. Byłaby dość ładną kobietą, gdyby nie, wciąż obecny w okolicy ust, grymas niezadowolenia. Duże brązowe oczy zaczynały miotać pierwsze niepokojące błyski. – Słuchaj – zaczął dość niepewnie. – Właśnie się okazało... Mariola zacisnęła niebezpiecznie usta. – Tak, oczywiście, znalazłeś sobie kolejną wymówkę? A Maciek liczył na wizytę w McDonaldzie, ciekawe, co mu poopowiadasz? – Rany boskie, przestań wytaczać takie armaty! Pójdę z nim jutro, mam dokumentację. – Jacek przestał już liczyć na polubowne załatwienie sprawy. Pod wpływem emocji zacinał się i zająkiwał lekko. – Zawsze coś masz! Pewnie znów program z ukochaną Agatką? Czy ona jest najważniejszą osobą w twoim życiu? – Mariola rozgrzewała się coraz bardziej. Zresztą nigdy nie umiała opanować zazdrości. Choć wiedziała, że telewizyjni plotkarze nieźle sobie z niej żartują, złość i żal kolejny raz okazały się silniejsze. Pobladła. Jacek chciał coś odpowiedzieć, ale właśnie do pokoju wpadł Jarek, szybko ocenił sytuację i wrzasnął: – Jacek, do szefa, natychmiast! Mariola pokiwała głową i wyszła, trzaskając drzwiami. – O rany, dzięki – Jacek chciał wrócić do kosztorysu. – Stary, nie żeń się, to bez sensu.

Jarek wyjął mu z ręki papiery. – Gdy patrzę na ciebie, przechodzą mi takie głupie myśli. A ty leć do szefa transportu, nie masz auta na dokumentację. – Cholera! – krzyknął spłoszony Jacek i wyskoczył z pokoju. Zadzwonił telefon. – Agata powinna być za chwilę, panie dyrektorze – powiedział Jarek i dodał. – Ale ona ma komórkę, aha, wyłączona, pewnie jeszcze ma zdjęcia, tak, powtórzę, oczywiście. Odłożył słuchawkę i wrócił do pozostawionego przez Jacka kosztorysu. Przysiągł sobie, że zanim się ożeni, długo będzie analizować charakter narzeczonej. Przecież taka zazdrość może doprowadzić człowieka do zbrodni! Wracali ze zdjęć i „chłopcy”, jak ich nazywała Agata, spoglądali na nią podejrzliwie. Przeważnie nigdy nie milczała po nagraniu, komentowała imprezę, rozmówców, układała plany montażowe, była zadowolona albo nie – ale zawsze robiła to na głos. Nawet czasem mieli dość tej jej żywiołowości. Dziś było zupełnie inaczej. Patrzyła przez okno w ponurym milczeniu, jasne zielone oczy pociemniały, a usta zacisnęły się w wąską linię. Zwykle uśmiechnięta, wdzięcznie piegowata, zabawnie marszczyła nos nawet w tych pseudokłótniach z kierownikami produkcji, z burzą jasnych, niesfornych loków prezentowała ogólnoludzką życzliwość. Chyba sobie nawet specjalnie nie zdawała sprawy z tego, jak działa na mężczyzn, oni natomiast mieli pełną tego świadomość. Mówiąc szczerze, wszyscy trochę się w niej podkochiwali. – Chyba było ok, prawda? – zagaił Mikołaj. – Mhm – przytaknęła, ale widać było, że myślami błądzi gdzieś daleko. Michał popatrzył na Mikołaja, a ten wzruszył bezradnie ramionami. „Idiotka!” – skarciła się w duchu. – „Co cię to właściwie obchodzi?” Przecież miał prawo tam być, więcej, nawet powinien, to w końcu mieści się w zakresie i jego pracy, i zamiłowań. Dlaczego więc tak ją to ruszyło? Dreszcz, który poczuła niewiele miał wspólnego z dawnymi drgnięciami radości, które odczuwała na jego widok. Znów wrócił znajomy niepokój. Nie zawiadomił jej o swoim przyjeździe, nie musiał w końcu, trochę minęło od ich ostatniej pamiętnej rozmowy. Przypomniała sobie wielokrotne oczekiwanie na dworcu, podniecenie i radość na widok jego sylwetki, moment cudownego wtulenia się w te cholerne męskie ramiona, poranki w podmiejskim pensjonacie i szampan do śniadania. Po diabła o tym myśli, było, minęło. Zakochana kretynka o poziomie umysłowym nastolatki! Dorosła baba, matka dziecku, po nieudanym związku małżeńskim, a tu marzenia o idylli, o miłości po grób, nawet pojechać za nim chciała, cha, cha, na dobre i złe! Książę z bajki na białym koniu! Koń był raczej szarawy, a bajka przypominała dreszczowiec. Dość o tym, nie będzie już myśleć na ten temat!

Za szybą przesuwały się widoki dobrze jej znanego i ukochanego miasta, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, co widzi. Jakby nagle przeniosła się w inne miejsce. Westchnęła. Chłopcy znów obrzucili ją zaniepokojonymi spojrzeniami. Dojeżdżali pod budynek telewizji. – Sławomir cię szukał – Jarek podniósł głowę znad papierów. – Nie wzięłaś komórki? Agata z roztargnieniem sięgnęła do kieszeni. – Zapomniałam włączyć, a czego chciał? – Przecież nie powiedział, zwariowałaś? Ludzie mówią, że to twój najdroższy, więc może chciał ci wyznać miłość? Popukała się wymownie w czoło. – Odbiło ci? Czy tu już wszyscy zwariowali? Ty też? – O rany, żartuję! – przestraszył się Jarek. Machinalnym gestem przesunął dłonią po włosach, czyniąc na głowie jeszcze bardziej niż zwykle rozczochraną strzechę. Zawsze musi się z czymś takim wyrwać, przysiągł sobie, że będzie trzymał gębę na kłódkę. Czemu ona wróciła taka wściekła? Agata usiadła za biurkiem i zaczęła opisywać kasety. – Nie masz poczucia humoru? – zapytał ostrożnie Jarek. – Mam – mruknęła. – Ale na poziomie. Czuła, że zachowuje się idiotycznie, zaraz zaczną coś podejrzewać i o coś wypytywać. W tej redakcji panowały niemal rodzinne układy, właściwie wszystko o sobie nawzajem wiedzieli. Jacek podniósł głowę. – Co cię ugryzło? – zainteresował się. – Przecież on się wygłupia. Agata wzruszyła ramionami. Już się nie odezwała. No, proszę, nerwy jej puszczają z powodu błahych żartów. Choć, czy błahych? Sławomir był jej przyjacielem od wielu lat, od początków jej pracy, uczył ją zawodu jako starszy kolega, pomagał i radził nawet w bardzo osobistych sprawach. Ona jemu też. I nikomu to nie przeszkadzało, no, może początkowo trochę jego żonie, która w końcu przekonała się do przyjaciółki męża. Dopiero teraz, gdy Sławomir został dyrektorem stacji telewizyjnej, wszyscy zwariowali. Patrzą na nią jak na jakąś Messalinę, idioci. Ciekawe, dlaczego właśnie teraz miałaby zostać jego kochanką? No tak, dyrektorowi zawsze należy przypisywać jakiś romans. Właśnie, musi powiedzieć Sławomirowi, że widziała Jana... A może lepiej nie? Oni mają, zdaje się, aktualnie niezbyt dobre układy. O co poszło? Właściwie, nie wiadomo. Sławomir dość niechętnie mruczał coś na ten temat. Porozmawia z nim przy okazji, teraz nie ma nastroju. – Agata, ogłuchłaś, do licha? Mówię do ciebie!

Drgnęła, Jacek potrząsnął jej ramieniem. On też robił wrażenie lekko zdenerwowanego, kilka razy przesunął dłonią po włosach, zupełnie machinalnie. Znów lekko się zacinał przy mówieniu. – Jesteś czy cię nie ma? – Co chcesz, pomyśleć nie można w spokoju! – Informuję cię, że jedziemy na dokumentację do stajni, interesuje cię to jeszcze czy nie? Agata zerwała się z krzesła. – Jasne, jedźcie! Pamiętaj, dwa konie i stajenny, łagodne – konie, nie stajenni i na jutro. – Wreszcie znormalniała – mruknął Jacek. – Chodź, Młody, idziemy. Wyszli. Agata oparła głowę na rękach i przymknęła oczy. Co za parszywy dzień! Dosyć, nie będzie dziś przeglądać kaset, choć powinna, zawsze lepiej na świeżo, po nagraniu. Trudno, jutro też jest dzień. Wstała i zaczęła pakować swoje rzeczy. Plan montażu, trzeba sprawdzić, czy wszystko pasuje, no, dograć się już niczego nie da, ale pamiętała, że materiał jest całkiem niezły. Kolejność ujęć i wywiadów, tak, ważna, jutro przyjadą taśmy z fragmentami nagrodzonych filmów, to powinien być dość prosty montaż. Zadzwonił telefon. Długo na niego patrzyła, tak długo, aż umilkł. Andrzej zżymał się w duchu, parkując samochód. Poprawił ciągle zjeżdżające mu z nosa okulary, cholera, trzeba wymienić oprawki, pomyślał. Już w czasie ich małżeństwa miał dosyć tej telewizji, a jeszcze teraz musi się dopasowywać do zajęć Agaty. Ale i tak miał się pouczyć matematyki z Weroniką, jasne, po mamusi odziedziczyła kompletną obojętność wobec rachunkowości, tylko nie wiedział, że jeszcze ma ugotować obiad. Ale jak z nią dyskutować? Wszystko jej się zawaliło, jakiś problem z taśmami, nie, z jakimś nagraniem, wszystko jedno. No i co go to obchodzi? A może jemu też się pokomplikowało? Pokiwał głową sam do siebie. Trzeba było jej tak powiedzieć, a nie dać sobą rozporządzać. W ich małżeństwie właściwie już od samego początku był na straconej pozycji, nawet nigdy nie udała mu się żadna porządna awantura, przy temperamencie Agaty okazywał się nieporadny, trochę przestraszony i nieśmiały. Dopiero po pewnym czasie nauczył się toczyć z nią długie rozmowy, pełne błyskotliwych puent i zaskakujących oświadczeń. Tak, ale tylko w myślach. W końcu musieli się rozejść. Tak naprawdę kochał ją nadal, ale poczuł się niesamowicie zmęczony. Wolał być trochę dalej od jej świata.

Andrzej chętnie bywał w ich dawnym mieszkaniu, przepadał za Weroniką, przyznawał sam przed sobą, że teraz już polubił opowieści Agaty o jej pracy, mało tego, czuł satysfakcję, patrząc, z jaką przyjemnością pożera przygotowane przez niego posiłki. Ciekawe, dlaczego kiedyś nie śmieszyły go te historyjki telewizyjne i zawsze miał pretensje o przesolony szpinak. No tak, ale ona nie ma umiarkowania w soleniu, przecież to szkodliwe! Przysiągł sobie, że dziś do obiadu nie da soli i zmarkotniał. Weronika wyrasta na dokładną kopię swojej matki i charakterek jej się wyrabia całkiem akuratny. Też nie da sobie niczego narzucić. Westchnął i zadzwonił do drzwi. Usłyszał szczekanie Kazana, ukochanego wilczura Agaty. Kacper przetarł oczy i poczuł, jak niesamowicie jest zmęczony. Obejrzał potworną ilość projektów reklam, odbył szereg rozmów, niezbyt konstruktywnych, nie załatwił tej najważniejszej sprawy z Warszawą, choć zapowiadało się tak dobrze. Kontrakt na cykl filmów miał prawie w kieszeni, ale okazało się, że decydent wyjechał i znów trzeba czekać. Czekać, a w tym czasie ktoś to może sprzątnąć. O, taki Sławomir z tej cholernej telewizji! Na rynku medialnym panowała niesamowita konkurencja, trzeba było nieźle się nagimnastykować, by przebić inne oferty, każdy chciał mieć wyłączność na robienie określonych programów i o to walczył. To, że różnymi metodami, to już zupełny drobiazg. I jeszcze nie udało mu się złapać Agaty, a mówiła, że ma tylko krótkie zdjęcia, komórka milczy, w pokoju odbiera jakiś ciekawski, co ona sobie myśli? Miał nadzieję, że pójdą na kolację i może przy okazji dowie się czegoś o planach Sławomira. Agata wprawdzie stara się zapominać o pracy w czasie najzupełniej prywatnym, ale może udałoby się coś z niej wyciągnąć. Nie, nie miał wrażenia, że ją wykorzystuje. Przecież są razem, więc jego interesy powinny być ważne i dla niej. I przy okazji, całkiem niezły romans, inteligentna i tak piekielnie seksowna... Tylko jest taką lojalną przyjaciółką Sławomira. Ślepa czy co? Przecież pan dyrektor jest w niej ciężko zakochany, a ona tylko o tej przyjaźni. No, Kacper będzie na razie siedział cicho, obserwował i jak kiedyś nie wytrzyma, to Sławomirowi pokaże! Ale na razie ta jego słabość do Agaty może się nawet przydać. Spróbował jeszcze raz zadzwonić na komórkę Agaty. Wyłączona. W redakcji nikt nie odbiera. Do domu nie próbował, tam zawsze może być jej były mąż, którego głos nie ocieka słodyczą. Może jutro będzie miał więcej szczęścia! Wstał, przeciągnął się, z przyzwyczajenia spojrzał w lustro i poczuł się zadowolony. Wiedział, że jest cholernie przystojny, to głębokie spojrzenie niebieskich, niewinnych oczu, ciemne, gęste włosy, wspaniała postawa, zero nadwagi, tak, było nieźle. Poczuł się podniesiony na duchu. Jeszcze chwilę popracuje i wreszcie pojedzie do domu.

Sekretariat programowy oficjalnie działał do godziny 16, ale tylko oficjalnie. Zofia spojrzała na zegarek i niemal się przeraziła, dochodziła szósta, no tak, a chciała iść do fryzjera. Trzeba będzie zadzwonić i przeprosić panią Dorotkę. Wyjść stąd, tam gdzieś jest normalny świat, kobiety chodzą do kosmetyczki albo do krawcowej, albo na kolację. Poweselała. Wróci do domu i może wreszcie uporządkuje kolekcję znaczków, nakarmi kota, co za szczęście, że Berta nie musi chodzić na spacery. I już całkiem zapomni o tym felernym kole. Tak, sąsiad jest jednak niezawodny. Mruknęła do siebie z zadowoleniem i poprawiła włosy. Nie ma to jak prawdziwy mężczyzna! Była przystojną, zadbaną kobietą, jej wygląd świetnie ukrywał wiek, zbliżony do średniego i wizja ewentualnych podbojów erotycznych zdecydowanie nastroiła ją pozytywnie. Odniosła filiżanki po kawie do łazienki, by je umyć. Przypomniał jej się Sławomir i zatrzymała się. Pewnie jeszcze jest, zawsze wychodził wieczorami, ale nie czuła się na siłach do następnej rozmowy. Coś go gryzie, to pewne. Ma jakieś kłopoty? Ale jakie? Pieniądze na programy przyszły, co prawda, mogłoby ich być więcej, jeden z dziennikarzy dostał nagrodę za program, wszystko jakoś się kręci, więc... O co chodzi? Pokręciła głową w zamyśleniu i wróciła do pokoju. Obrzuciła biurko uważnym spojrzeniem i skierowała się do drzwi. I wtedy ktoś zapukał. Na progu stanęła Agata. – Wychodzisz? Chciałam pogadać... Zofia obrzuciła ją krótkim spojrzeniem i odłożyła torebkę. – Chyba zaparzę kawę, siadaj. Odebrał klucz z recepcji, niechętnym wzrokiem obrzucił zatłoczoną hotelową restaurację i wszedł na schody. Nie czuł głodu, może tylko pragnienie, ale w hotelach istnieją dobrze zaopatrzone barki. Miał ochotę na piwo. Ulubiony napój Agaty, zawsze wieczorem... Cholera, była tam, ciekawe, czy go widziała? Trochę mu zeszło z tym nudziarzem, podpisał mu nawet kosztorys. Zauważył, że kiedy jej ekipa pakowała się do samochodu, ona rozmawiała z przewodniczącym jury, potem rozejrzała się, jakby kogoś szukając. Wyszczuplała i dalej była bardzo ładna. Kretyńskie sentymenty, po co o tym myśli? Odczuł palący wstyd, znów przypłynęło wspomnienie jej szeroko otwartych, pełnych niedowierzania oczu. Idealistka, do diabła! A czego się spodziewała? Że mają po dwadzieścia lat i zamieszkają na bezludnej wyspie? Świat miał się skończyć? A jednak... No tak, wzruszała go. Te niesamowite, jakby kradzione chwile z innego życia...

Nie oszukiwał jej, nie, może po prostu nie chciał od razu wszystkiego powiedzieć. Nie był zakochany, na pewno nie, takie głupoty ma już za sobą, było mu z nią dobrze, przez ten czas, tylko potem... Otworzył piwo, zimne i bardzo dobre. Ciekawe, co ona teraz robi? Spotyka się z kimś? Robi dziecku kolację? Montuje? Gada z tym okropnym Sławomirem? Nie przyjechał tutaj dla niej, ma do załatwienia bardzo trudną sprawę, wiele od tego zależy, jutro jeszcze spotkanie, a potem powrót do swojego życia. Pokój hotelowy nie nastrajał do ciepłych odczuć, ascetyczny, w kolorze chłodnego błękitu z całkiem niezłymi, czarno-białymi fotografiami jakiegoś zdolnego artysty. Na jednej z nich zauważył ulubiony zaułek Agaty. Wpatrywał się w niego dobrą chwilę. Potarł ze zniecierpliwieniem brwi, to był gest, świadczący o dużym napięciu, widząc go, wielu współpracowników drętwiało ze strachu. Jego twarz odznaczała się ogólną nerwowością, rzucał przeważnie krótkie, ukośne spojrzenia, bardzo analityczne. Oczy i tak ciemne, robiły się wtedy niemal stalowe, lekko drżała prawa powieka. Wytwarzał wokół siebie mur nie do przeskoczenia. Tylko Agata nic sobie z tego nie robiła. Śmiejąc się lekko, dotykała delikatnie palcami jego czoła i wtedy się odprężał, zamykał oczy, by poczuć na powiekach dotyk jej ust. Wyprostował się, aby odgonić natrętne wspomnienia. Wyjął z kieszeni komórkę, sprawdził wiadomości, oddzwonił do Warszawy, zawahał się... Powoli wystukał numer telefonu, który znał na pamięć. Odebrała po pierwszym sygnale, przechodząc przez telewizyjny parking. – Słucham... Tak, Sławku, jestem jeszcze, ale już wychodzę, Andrzej jest z Weroniką i chyba mnie zabije za dziesięć minut. A co się stało? Nie mogę, obiecałam, że zaraz będę. Czy to nie może poczekać do jutra? Tak, zajrzę do ciebie świtem bladym, około dziewiątej. Ja też cię całuję, pa. Schowała telefon i z wyrzutami sumienia wsiadła do samochodu. Trochę niewyraźnie go słyszała, wydawał się wzburzony, no tak, ale on zawsze reaguje dość emocjonalnie, taki ma charakter. Nie czuła się już na siłach na rozmowę, nawet ze Sławomirem, tym bardziej, że na pewno powiedziałaby coś o Janie, a to był drażliwy temat. Sławomir zawsze uważał Jana za bardzo nieodpowiedniego dla Agaty, choć nigdy nie padły żadne oskarżenia. No, ale za Kacprem też nie przepadał. Agata zadumała się przez chwilę. Może i jest coś dziwnego w tym stosunku Sławomira do niej? Właśnie, Kacper! Zupełnie zapomniała o kolacji, długo nie włączała komórki, no tak, będzie się wściekał. Trudno. Z ulgą zauważyła, że dojechała do domu. Jak dobrze, że jest tu tyle drzew i krzewów, jak w prawdziwym parku. Kazan to lubi, myszkuje z nosem przy ziemi i odkrywa nowe zapachy. Głęboko wciągnęła w nozdrza przyjemny aromat.

Jacek wracał do domu w bojowym nastroju. Nie da sobą pomiatać i robić z siebie idiotę na oczach ludzi! Co ona sobie myśli! Gdyby się z nią nie ożenił, zostałaby starą panną, na pewno! Panienka po trzydziestce! Stąd ten zgorzkniały charakter i ciągłe pretensje! Mimo wszystko jednak ją kochał, urodziła mu upragnionego syna i chwilami była bardzo miła. No tak, chwilami. Ogólnie rzecz biorąc, życie z nią nie przypominało przedsionka raju i znów, na myśl o tym, poczuł narastający gniew. Musiał odreagować! Może i jest słabego charakteru, ale w tej sytuacji? Wyżalił się Jarkowi na wódce, nie pojechali na dokumentację, Jarek wprawdzie usilnie go ciągnął, ale żal do świata, głównie do żony, przesłonił Jackowi obowiązki służbowe. Nawet nie pamiętał, kiedy i gdzie rozstał się z Jarkiem. Jakoś dużo było tej wódki, łzawo opowiadał dość intymne szczegóły ze swojego małżeńskiego pożycia, chyba się nawet rozpłakał... No proszę, do czego ona go doprowadza! W głębi duszy czuł odrobinę niepewności, jak wytłumaczy Agacie swoje zaniedbanie obowiązków, ale postanowił martwić się tym jutro. Wkroczył do domu. Mariola stała w progu kuchni. – „Gdyby trzymała miotłę...” – pomyślał w pierwszym odruchu. – „Wyglądałaby jak czarownica.” Znów niepokojąco zaciskała usta. – Pięknie, tak wygląda twoja dokumentacja? – zaczęła Mariola. – Ty alkoholiku! – Daj mi spokój, przez ciebie piję – niepewnie odpowiedział Jacek. Gdzieś ulotnił się jego waleczny nastrój. – A może to niespełnione uczucie do Agatki? – złośliwie zapytała Mariola. – Zresztą, kto wie? Może spełnione? – dodała. Miała na sobie zjadliwie różowy szlafrok, co go jeszcze bardziej osłabiło, rozczochrane włosy i chyba nawet nos jej się świecił. Usiłował podążyć do łazienki, ale żona stała w przejściu, więc zrezygnował i usiadł na podłodze w przedpokoju. – Daj mi spokój, zołzo – poprosił żałośnie. – Ty niczego nie rozumiesz. – Rozumiem, rozumiem, a z tą twoją gwiazdą to ja się jeszcze policzę – zagroziła Mariola. Wróciła do pokoju, zostawiając siedzącego na podłodze męża, który miał niepewne podejrzenia, że awantura, którą niby zrobił, niezbyt mu się udała. A tu jeszcze trzeba wykonać tyle trudnych czynności, na przykład dojść do łóżka. Wiedział, że będzie musiał spać na kanapie w salonie. Nie pierwszy raz. Westchnął i skupił wysiłki na tym, by się podnieść. Poranki na portierni telewizyjnej nie obfitują w szereg ciekawych wydarzeń. Dość leniwie pojawiają się dziennikarze informacyjni, którzy pakują ekipy do samochodów i

wyruszają na poszukiwanie ciekawych wydarzeń. Przeważnie wracają z niczym, taką sobie papką informacyjną, bo na faktycznie mrożące krew w żyłach historie często udaje im się spóźniać. Teraz też ruszali w miasto, udając prawdziwych łowców sensacji. Jedyną atrakcję zapowiadały przedłużające się zdjęcia do teatru telewizji, kryminału, przypominającego legendarną „Kobrę”. Aktorzy wyłaniali się z charakteryzatorni w odpowiednich kostiumach, sporo osób było w policyjnych mundurach. Sensację budził aktor z dużą ilością czerwonej farby na głowie, imitującej ranę zadaną ostrym narzędziem. Na razie pił kawę, jakby fakt, że za chwilę wyniosą go na noszach w charakterze zwłok, nie robił na nim wrażenia. Dopadła go charakteryzatorka, prosząc, by nie czynił szczególnie ekspresyjnych gestów, bo farba, której użyli, nie należy do najlepszych. – Głupie oszczędności – mruknął poirytowany. – Już i tak parę kropel wleciało mi do filiżanki. Cała ekipa miotała się po studiu, usiłując przygotować scenę odkrycia morderstwa. – Co ty tu robisz? – warczał przez zęby reżyser do scenografa. – Po co mu podkładasz pod łeb te papiery? Na gołej podłodze będzie się lepiej kadrowało! I to jeszcze kolorowe gazety? Zwariowałeś? – Mówiłeś, że ma być interesująco – bronił się wystraszony scenograf. – Patrz, tu są nawet gołe baby. – Zabierz sobie do domu! Pusta podłoga i to jeszcze brudna! Z filozoficznym spokojem aktor grający trupa położył się w końcu w wyznaczonym miejscu. – Błagam, tylko mało dubli – poprosił. – Nie będę tak leżał godzinami. Jola siedziała na portierni, czekając na Agatę lub Jacka, wściekła na siebie, że nie zdążyła wczoraj przygotować dokumentacji. Wtedy Agata nie zauważyłaby, że się spóźniła ze wszystkim i jakoś by to uszło. Współpracowała z telewizją od dwóch lat i wciąż nie mogła się przyzwyczaić do morderczego tempa, które tu obowiązywało. Jola odznaczała się pracowitością, tylko ten czas tak strasznie szybko płynął i zupełnie się nie orientowała, że siedziała w wannie trzy godziny, że zapiekanka dochodziła w ślamazarnym tempie i że na robotę zostawało tak mało czasu. Jola była śliczną małą kobietką, trochę zagubioną w otaczającej ją rzeczywistości, z kompletnym pechem do mężczyzn. Nie rozumieli jej zupełnie. To co, że pomyliła dni i poszła na randkę zupełnie z kimś innym i to w innym miejscu? Każdy może się pomylić! A tak, obrazili się obydwaj, doszło do awantury, jeszcze jej kazali wybierać spomiędzy siebie. Głupota, Jola przestraszyła się, nikogo nie wybrała i uciekła z miejsca konfrontacji. No i, oczywiście, zapomniała o taśmach Agaty, ale kto by pamiętał w takich okolicznościach? Potrząsnęła czarną fryzurką i zmrużyła oczy ze znużeniem. Nawet nie zostawili klucza na portierni. Za karę czy co? Agata ją pewnie udusi, a Jacek okaże milczącą dezaprobatę. Nie

wiedziała, że klucz spoczywa w kieszeni Jacka, który zresztą nie ma o tym zielonego pojęcia. Ale gdzie jest zapasowy? Portier rozłożył bezradnie ręce, klucz nie wrócił, ani jeden, ani drugi. Jola nie miała wyjścia, musiała czekać. Przyglądała się więc przygotowaniom do nagrania kolejnego ujęcia telewizyjnego teatru. Agata spostrzegła swojego kierownika produkcji, gdy bardzo wolnym krokiem kierował się w stronę budynku telewizji. Wydawało jej się, że nawet czasem gestykuluje i komuś wygraża. „Niezbyt mu się spieszy” – pomyślała i zatrzymała samochód. – Wsiadaj sieroto, co się tak wleczesz? – zapytała życzliwie. Jacek wolałby jej nie spotkać tak od razu. Może potem przemyciłby informację, że nie był na dokumentacji, może Jarek pomógłby wytłumaczyć, a teraz przepadło. I głowa tak bardzo boli, dlaczego, przecież nie wypił dużo? To na pewno nerwy, bo co by innego? Jęknął, wsiadając do samochodu i odruchowo chwycił się za czoło. – Co ci jest? – Agata przyjrzała mu się dokładnie i od razu zauważyła bladą twarz i podkrążone oczy. – O, chyba główka boli, co? Coś ty wczoraj wyczyniał i gdzie? W stajni? Jacek skrzywił się i znów jęknął. – Kłopoty rodzinne jak zawsze, słuchaj, nie dałem rady być w tej stadninie, jak już poszło, to poszło – odparł, nie patrząc jej w oczy. Oczekiwał pretensji czy nawet drobnej awantury. Agata natomiast pokiwała z roztargnieniem głową. – To zadzwoń tam, przeproś i umów się na kolejny termin – powiedziała i dodała. – Ale może najpierw udaj się do bufetu na mocną kawę. Jacek popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale zaraz kiwnął głową tak energicznie, że znów chwycił się za czoło z potężnym jękiem. Jak to dobrze, że się zatrzymała, musiałby jeszcze przebyć okropnie długą trasę i to po takim wyboistym chodniku. Co to za trakty dla pieszych robią w tym kraju? – No, wreszcie jesteście, ileż można czekać? Jola zerwała się z fotela na portierni, udając zniecierpliwienie. Potrząsała kruczoczarnymi włosami i gestykulowała nerwowo. Agata spojrzała na nią ze zdziwieniem. Mgliście przypomniała sobie, że chyba Jola miała być wczoraj i przynieść opracowany materiał filmowy. Spisywała treść nagranych wywiadów. – Dlaczego nie weszłaś do pokoju? Przyniosłaś ścieżkę dźwiękową? – zapytała. – Myślałam, że będziesz wczoraj... Jola zaczęła mówić bardzo szybko. – Nie ma klucza, ktoś z was zabrał, jeszcze nie skończyłam tego spisywania, dlatego przyleciałam świtem, no, ale od godziny tak tu siedzę i czekam.

– Potrzebuję to na dziś, przecież wiedziałaś, nie? Jak to nie ma klucza? Jacek, zobacz, może masz go przy sobie? Jacek zrobił oburzoną minę, ale niezbyt przekonującą. Sięgnął do kieszeni i bardzo zdziwiony wyciągnął klucz od redakcji. – Cholera, faktycznie, nie wiem, jak to się stało, ale przecież powinien być zapasowy? – Nie ma – z triumfem oznajmiła Jola i wyjęła klucz z ręki Jacka. – Chodźmy wreszcie. – Idź sama, ja muszę tego delikwenta napoić kawą, popatrz, jak on wygląda! Agata popchnęła Jacka w stronę bufetu. – Zaraz przyjdziemy, a ty leć do pokoju – dodała. Jola, zadowolona, że do sprawy ścieżki dźwiękowej na razie nie wracają, pobiegła na pierwsze piętro. Na korytarzu natknęła się na nagranie teatru, musiała przeczekać kolejne ujęcie, ktoś się tam na kogoś czaił z łomem w dłoni i trzeba było nakręcić aż pięć dubli. Właściwie nie widziała specjalnych różnic w geście walenia po głowie, ale z dużym zrozumieniem obejrzała kolejne wersje. Pomyślała tylko, że zaangażowali bardzo wytrzymałego aktora. Zawsze trochę po tej głowie obrywał. W końcu dotarła do drzwi i przekręciła klucz. W pokoju panował trochę większy bałagan niż zwykle, ale to jej nie zdziwiło. Pewnie znów Jacek i Jarek pracowali w totalnym amoku. Podniosła przewrócone krzesło i podeszła do biurka Agaty. Skamieniała. No nie, kretyńskich żartów im się zachciało! Nawaliła, to prawda, ale robić takie numery? Nic dziwnego, że wysłali ją tu pierwszą! Myśleli, że narobi wrzasku, czy co? Pewnie czają się pod drzwiami i czekają na jej reakcję! O, nie, nie da się zrobić w konia, ciekawe, skąd wyciągnęli ten rekwizyt, pewnie z teatru. Nawet podobny do tego, którego przed chwilą oglądała, może bardziej schludny. Wyszła z pokoju i rozejrzała się podejrzliwie. Tamtą scenę szczęśliwie skończyli, teraz miała przyjechać policja, znów kręciło się po korytarzu wielu statystów w mundurach. Technicy przepinali kable, przenosili plan do studia. Przeszła powoli do bufetu. Agata siedziała przy stoliku z Jackiem, kończyli kawę. Jackowi zaczęły już wracać normalne kolory twarzy. – Idiotyczne żarty, długo nad tym myśleliście? Jola usiadła przy stoliku i z pozornym spokojem zapaliła papierosa. Nie chciała dać poznać po sobie wrażenia potężnego szoku. Patrzyli na nią ze znakiem zapytania w oczach. – Zwariowałaś, o co ci chodzi? Co wyście tam zostawili w pokoju? – Agata zwróciła się do Jacka. Nie musiał odpowiadać, takie zdumienie malowało się w jego oczach, pokręcił głową. – Wcale się nie dałam nabrać, kiepska podróba – oznajmiła Jola i dopiła resztę kawy z filiżanki Agaty.

– O czym ty gadasz? Jaka podróba? Czego? – Agata pomyślała, że to rozwichrowanie Joli może w końcu stać się przeszkodą w ich współpracy. To byłaby duża szkoda, Jola, mimo wszystko, była niesamowicie rzetelna i dokładna. – Trupa! – z triumfem oznajmiła Jola. Agata z Jackiem popatrzyli na siebie. Chyba przyszły im na myśl podobne refleksje. – Tu już wszyscy powoli dostają kota... – mruknęła Agata. I nie spiesząc się, wyszli z bufetu. Tylko Jola, podążając za nimi strasznie się głowiła, po co oni to zrobili. Telefony nie odpowiadały. Zniecierpliwiony Kacper odłożył słuchawkę. Co się dzieje? Ani ten z Warszawy, ani Sławomir... Wyłączone komórki, nie chciał dzwonić do sekretariatu, pewnie lepiej nie ujawniać ich ostatnio ożywionych kontaktów. Nienawidził takiej bezradności, tu chodziło o wielkie pieniądze! Kiedy odezwał się dzwonek telefonu, niecierpliwie czekał na informacje od sekretarki. – Panie prezesie, dzwoni pańska była żona – usłyszał. Czy coś sprzysięgło się przeciwko niemu? Anita i kolejne pretensje, rosnące alimenty, niezbyt częste kontakty z synem i na pewno jakieś złośliwości pod adresem Agaty. Odebrał. Od razu odsunął od ucha słuchawkę telefonu. Wibrujący, ostry głos działał mu na nerwy. – Dobrze, wiem, pamiętam, jutro zabiorę go do kina, zwariowałaś, ile? Przecież dwa tygodnie temu dałem ci dwa tysiące. Jakie straty moralne? Odczep się od niej, dobrze? Czy ja się czepiam twojego życia? Nie, nie sądzę, żebym ci to życie zmarnował. Przestań, dobrze, przyjdę jutro, to porozmawiamy. Tak, ona mi pozwoli, daruj sobie te złośliwości, na razie. Wstał od biurka. Jad w głosie Anity był zabójczy, odechciało mu się pracy, interesów i robienia pieniędzy. Czy ona tak musi? Co się stało z jego żoną, kiedy przekształciła się z wpatrzonej w niego i wielbiącej go kobiety w syczącą nienawiścią wiedźmę? No, może faktycznie dość dużo miał tych tzw. skoków w bok, ale przecież wcale nie chciał jej zostawić. Gotowała, dbała o dom i dziecko, zawsze była na jego rozkazy. A tu nagle zażądała separacji, mówiąc, że ma go dosyć. Może i lepiej, odpoczną od siebie przez jakiś czas, Kacper odzyska trochę spokoju i bez specjalnych przeszkód będzie mógł kontynuować romans z Agatą... Teraz jednak musi wyjść, bo zwariuje. Weszli do pokoju redakcyjnego, w progu dogonił ich spóźniony Jarek, który rozejrzał się z ogromnym zdziwieniem. Przecież wczoraj wysprzątali biurka i półki, więc co to? Trąba powietrzna przeszła przez redakcję publicystyki? – Co się tu...? – zaczął, ale nie skończył. Agata podeszła powoli do własnego biurka i zastygła ze wzrokiem utkwionym w coś, co spod niego wystawało. Były to nogi, niewątpliwie męskie, bo w szarych skarpetach i obute w

bardzo dobre mokasyny, doskonale jej znane. Nogi, takie zupełnie nieruchome, mogły przywodzić na myśl teatralny rekwizyt, stąd pierwsze skojarzenie Joli. – Nie dotykaj niczego – Jacek oprzytomniał natychmiast i pochylił się pod biurko. – Cholera, to żywy trup – jęknął, znów się zacinając. – Żywy? – poderwał się Jarek. – Tak się mówi, prawdziwy, nie manekin, kto to jest? – Sławomir – jęknęła Agata. – Skąd wiesz, przecież jest zasypany papierami? – zainteresowała się Jola. Zaczęła się już orientować, że to nie jest żart. – Kupowałam z nim te buty... – Trzeba chyba zadzwonić na policję, nie? – Jarek wyciągnął rękę w stronę aparatu telefonicznego, ale Jacek go zatrzymał. – Zostaw, nie stąd, lecę do sekretariatu, zostańcie tu i nie ruszajcie się – wybiegł z pokoju. – Nie wytrzymam na jednej nodze – poskarżyła się Jola i zamilkła, gdy poczuła na sobie wzrok Agaty. Nie chcieli wpatrywać się w leżące ciało, więc z dużym zdziwieniem rejestrowali wzrokiem stan pokoju. Wszystko, co wczoraj tak pracowicie ułożyli kierownicy produkcji, walało się po podłodze – i kasety i papiery, korkowa tablica leżała pod ścianą, odarta ze zdjęć. – Czy on się tu z kimś bił? – Jarek zadał to pytanie bardziej sobie, bo Sławomir nie mógł mu już niczego wyjaśnić. Agata wzruszyła bezradnie ramionami. Jola powoli uświadamiała sobie, co się stało i że to na pewno nie jest kolejne ujęcie nagrywanego teatru. – Ale dlaczego? – zapytała cichutko. Spojrzeli na nią. Faktycznie, dlaczego? I właśnie tutaj? Co to wszystko ma znaczyć? A może zasłabł i zmarł? Zadzwoniła komórka, od dawna dźwięk telefonu nie spowodował takiego poruszenia. – Odbierz – powiedziała Jola. – Przecież to twoja. Agata niemrawo wygrzebała słuchawkę. – Tak? – wszyscy nasłuchiwali z niepokojem. – Nie mogę rozmawiać, mamy tu trupa. W pokoju, nie robię sobie głupich dowcipów. Sławomir, nie wiem, czy zasłabł, może zasłabł, faktycznie, słuchajcie... – urwała, gdy Jarek postukał się w czoło. – Nie, chyba dawno leży. Jak sprawdzić, przecież nie wolno dotykać, puls? Sprawdzę puls, poczekaj. Pochyliła się i pomacała dłoń Sławomira, zamykając oczy, potem się otrząsnęła. – Zimny, bardzo. Dobrze, zadzwonię potem, nie, nie przyjeżdżaj... Urwała, popatrzyła na telefon i włożyła go do kieszeni. – Chciał ze mną wczoraj koniecznie rozmawiać – powiedziała. – Kto? – zapytał Jarek.

– I co? – zainteresowała się Jola. – Sławomir. Umówiłam się na dziś. – Dziś ci chyba nic nie powie – zadumał się Jarek. – Jadą, cholera, mamy poczekać – wpadł Jacek. – Agata, byłaś tu wczoraj, widziałaś się z nim? – Właśnie nie, poszłam do Zofii, a potem do domu. – To jak on tu wszedł? Klucz? Popatrzyli na siebie. Wyszli na korytarz, lepiej było poczekać na ekipę policyjną i lekarza za drzwiami pokoju. Palili w milczeniu papierosy. Agata próbowała otrząsnąć się z ogromnego szoku, niedowierzanie, rozpacz, apatia, to wszystko kłębiło się w niej na przemian. Jola popłakiwała cichutko, a kierownicy produkcji bezmyślnie obserwowali kolejne próby teatru telewizji. Pracownicy telewizji byli już zmęczeni zamieszaniem, które miało miejsce na korytarzach, w bufecie i pokojach redakcyjnych. Teatr, dobrze, ale przecież prawie się nie da przejść, a co dopiero mówić o normalnej pracy? Przecież trzeba realizować inne programy i wypełniać codzienną ramówkę, czyli stały dzienny program. W korytarzu zaroiło się od policjantów, pojawili się też sanitariusze, nie dość na tym, jednocześnie wyniesiono nosze z ciałem w worku – i ze studia i z pokoju Agaty. Obie ekipy zmierzyły się nieufnymi spojrzeniami. – Zwariowałaś? – realizator patrzył w swój plan zdjęć. – Przecież teraz jest studio, zabieraj to z powrotem, poza tym, co to jest, nie zgłaszałaś dzisiaj żadnego nagrania? Agata popatrzyła na niego nieprzytomnym wzrokiem. Miał do niej o coś pretensje, o co chodzi? Przecież niczego nie zawaliła! Odruchowo odpowiedziała. – Nie zgłaszałam? Może zapomniałam... – nagle oprzytomniała. – Idiota, co ty do mnie gadasz, mój jest prawdziwy! Na twarzy realizatora odbił się wyraz niesmaku. – No wiesz, a mój co? Sztuczny? Przecież nie kukła, tylko Wacek, a twój kto? – Sławomir... Rany boskie, powiedzcie mu coś, bo zwariuję! Odskoczyła na bok. Wszyscy słuchali tej wymiany zdań w zupełnym oszołomieniu. Policjant w cywilu zorientował się w sytuacji. – Proszę stąd odejść i nie przeszkadzać! – zawołał. Pracownicy telewizji z dużą nieufnością odsunęli się na boki, księgowa zaś powiedziała do swojego zastępcy: – Zawsze twierdziłam, że to jest miejsce pracy o dużym stopniu szkodliwości! – Napij się koniaku, to ci dobrze zrobi. Zofia podała Agacie solidnie napełnioną złotawym płynem szklaneczkę.

Nie pamiętając, że nie znosi koniaku, zdecydowanym ruchem przechyliła naczynie i gorzki płyn zapiekł ją w gardle. – Tfu, przecież mam samochód! – odstawiła szklankę na stolik. – I będziesz go miała, tylko, że dziś zostanie na parkingu – Zofia nalała jeszcze raz, choć już mniejszą porcję. – Ktoś cię odwiezie. – Ciekawe, kiedy? Na razie mam czekać, tylko na co? Agata sięgnęła po papierosa i połknęła następną porcję koniaku. Siedziały w pokoju Zofii. Policja nakazała pracownikom pozostanie w budynku telewizji, oszołomiona Agata schroniła się więc pod skrzydła starszej koleżanki. Zofia wykazywała pewne oznaki opanowania, choć lekko drżały jej dłonie przy nalewaniu trunku. – Więcej ci nie dam, bo będziesz zeznawać – zdecydowanym ruchem odstawiła butelkę. – Wcale nie chcę więcej. O czym ja mam zeznawać, przecież mnie tam nie było wieczorem, byłam u ciebie, on dzwonił, ale pojechałam do domu. – Ale tylko ty o tym wiesz. – I ty. – Ja tylko wiem, kiedy ode mnie wyszłaś. Nie wiem, kiedy odjechałaś, bo zatrzymali mnie jeszcze w emisji, potem już nie było twojego samochodu, ale mnie tam trochę zeszło. Agata popatrzyła na Zofię z przerażeniem. Zbladła jeszcze bardziej. – Wygłupiasz się? – zapytała niepewnie. – Nie, tylko oni będą chcieli znać fakty, nie widziałam, jak odjeżdżałaś, przecież wiem, że jesteś w porządku, ale wygląda to nieciekawie. On miał wrogów? Popatrzyły na siebie i każda pomyślała coś, czego nie wyraziła słowami. Agata pierwsza przerwała milczenie. – Zosiu, błagam cię, zrób coś dla mnie! Zapłacił rachunek, spakował się i wyjechał z parkingu. Czuł się bardzo zmęczony, ta noc nie była dobra, prawie nie zmrużył oczu, te nerwowe rozmowy, konieczność podejmowania natychmiastowych decyzji, nie, on tak nie może pracować! A co sobie myślał Sławomir, że on rozdaje karty? Stawia warunki? W imię czego, do licha! I jeszcze idiotyczne podteksty na temat Agaty, jakim prawem? Bolała go głowa, słońce świeciło niemiłosiernie, zamarzył o kolejnej kawie. Była kiedyś taka fajna kafejka obok telewizji, często tam odwoził Agatę, dawali świetne espresso... Co się z nim dzieje, ciągle ta Agata i Agata, musi już stąd wyjechać i się uspokoić. Ale kawy się napije. Podjeżdżał pod kawiarnię i nagle zauważył parę aut policyjnych, zajeżdżających na parking telewizji. Nie bardzo zdając sobie sprawę z tego, co czyni, ruszył za nimi. Zatrzymał samochód w samym rogu parkingu, pod drzewem, tam, gdzie zawsze. Jakie zawsze, idioto, o czym ty myślisz?

Obserwował. Kiedy podjechała karetka pogotowia i władowano do niej coś, co nie budziło żadnej wątpliwości, odjechał, modląc się w duchu, by nikt go nie zatrzymał. Już na szosie wyjazdowej do Warszawy uświadomił sobie, że ma bardzo spocone dłonie. – Tak, to ja, słucham panią... Proszę, nie rozumiem, o czym pani mówi? To jakieś żarty? A gdzie ona jest? Jakie morderstwo? Kto? Sławomir? Pani Zofio, niech jej pani powtórzy, że ja mam dosyć wygłupów! Tak, Weronika jest ze mną, wracamy ze szkoły, oczywiście, zabieram ją do domu i niech pani powtórzy mojej byłej żonie, że ma dziwne poczucie humoru! Andrzej ze złością odłożył telefon. – Zapnij pasy – powiedział do Weroniki. Siedzieli w samochodzie. Andrzej podjechał pod szkołę z przyzwyczajenia, wiedział, że Agata raczej na to nie wpadnie, ale po co te idiotyczne tłumaczenia przez trzecią osobę? Co za bzdura z jakimś morderstwem? Poczuł nagły niepokój. A jeśli...? Nie, co za idiotyzm, Agata prezentuje wisielcze poczucie humoru. – Kto to był? – zapytała zaciekawiona nastolatka. – Mama? – Twoja mama znów ma oryginalne pomysły! Teraz jakiś kryminalny kabaret. – No co ty, to fajnie! Jedźmy tam, będę miała temat na wypracowanie! – Najpierw powtórzymy trygonometrię. A ja i tak potem z nią porozmawiam! Weronika popatrzyła na niego dobrotliwie. Lubiła patrzeć, jak to jest, gdy „on z nią rozmawia”. Nie miała pretensji do rodziców za ich rozwód, szybko się zorientowała, że wcale nie straciła ojca, poświęcał jej nawet więcej czasu, a skończyły się te głupie awantury i pretensje o mamy pracę. Co to za opowieści o morderstwie? Pewnie chodzi o nagranie teatru telewizji. Weronika wyrastała na bardzo ładną młodą kobietkę, szalenie podobną do Agaty, a charakter kształtował jej się w dużej mierze jako połączenie szaleństwa matki z racjonalizmem ojca. Z wrodzonym optymizmem pomyślała, że zaskoczy swoich znajomych opowieściami o morderstwie w telewizji. Ale jej będą zazdrościć dostępu do takich informacji! No, ale teraz czas pomyśleć o tej głupiej matematyce. Bufet pełen był zdezorientowanych pracowników telewizji, obsiedli niemal wszystkie stoliki i przyciszonymi głosami komentowali ostatnie wydarzenia. Jacek siedział z Jarkiem i Jolą, próbowali ją nieco uspokoić, bo Jola wpadła w histerię, drżała, a oczy miała pełne łez. Agata opuściła ich z widoczną niechęcią, gdy w progu bufetu pojawił się Kacper. Wcale nie chciała teraz z nim rozmawiać, ale już nie mogła udawać, że go nie zauważa. Usiedli przy sąsiednim stoliku. – Prosiłam, żebyś tu nie przyjeżdżał.

Kacper postawił na stoliku dwie filiżanki z kawą i potrząsnął głową z oburzeniem. – No wiesz, nie odbierasz telefonów, nie pamiętasz o spotkaniach, a po drodze ktoś morduje Sławomira i jeszcze mnie informujesz o tym, jakbyś kręciła film kryminalny! I ja mam nie przyjeżdżać! Agata, co się dzieje? – Nie wiem, co się dzieje! Raczej nie byłam przy tym morderstwie, wiesz? – Ale to się stało w twoim pokoju, po co tam przyszedł? Kacper zadał to pytanie tak zimnym głosem, że Agata spojrzała na niego ze zdumieniem. – Błagam cię, mam przed sobą odpowiadanie na ogromne ilości pytań, nie męcz mnie – powiedziała ze znużeniem. Przyjrzał się jej uważnie, faktycznie, nie wyglądała dobrze, pobladła, a pod jej oczami rysowały się szare cienie. Sięgnęła machinalnie po filiżankę z kawą. – Jasne, przepraszam, a jak się czujesz? Może ci przywieźć krople uspokajające? Wyjdziemy na zewnątrz? Kacper położył rękę na dłoni Agaty i z czułością zajrzał jej w oczy. Pokręciła głową. – Nie, dziękuję, muszę się czymś zająć, zresztą mam robotę, nikt mi nie przesunie emisji, trzeba przejrzeć taśmy z wczoraj i zająć się montażem. Jedź już, zadzwonię do ciebie, jak coś się wyjaśni. Kacper z ociąganiem cofnął rękę. – Dobrze, przyjadę po ciebie, może lepiej, żebyś nie prowadziła auta w tym stanie. Nie wiesz, przeszukali już gabinet Sławomira? – rzucił mimochodem. – Nie wiem, nie znam metod pracy policji. Jacek wyczuł chłodne nastawienie Agaty, przechylił się w ich stronę. – Masz już wolną przeglądówkę, zaniosłem ci tam taśmy, idź wreszcie – oświadczył. Agata pocałowała Kacpra w policzek, czując wyraźną ulgę. – Leć – powiedział. – Ja już jadę, tylko skończę kawę. Po jej wyjściu zamówił sobie jeszcze jedną filiżankę i zamyślił się. Gabinet dyrektora telewizji pokrywał biały proszek, ekipa policji zabezpieczała wszelkie możliwe ślady. Podobnie wyglądał pokój redakcyjny, w którym znaleziono ciało. Technicy badali aparaty telefoniczne, w tym komórkę zabitego, przesłuchiwano sekretarki na temat połączeń i kalendarza spotkań Sławomira Sulickiego. – Łączyłam pana dyrektora wielokrotnie z Warszawą, z różnymi działami, ale też często dzwonił sam, ze swojej komórki – zeznawała bardzo zdenerwowana Kasia. – Spróbuję odtworzyć te telefony, nie wiem, czy po kolei, bo często musiałam ponawiać numery, gdy były zajęte. – Sprawdzimy bilingi, ale swoją drogą, proszę to zrobić dla porównania. A jeśli chodzi o spotkania?