mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

White Kiersten - Paranormalność 1 - Paranormalność

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

White Kiersten - Paranormalność 1 - Paranormalność.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 307 stron)

White Kiersten Paranormalność "Przejrzę każdego paranormalna, nawet pod najlepszym ludzkim kamuflażem. Ale wciąż nie wiem, kim jesteś ty, choć przejrzałam cię na wylot. Nieważne, i tak chcę tylko przeglądać się w twoich oczach…" Co to jest paranormalność? Evie się nad tym nie zastanawia, choć pracuje dla Międzynarodowej Agencji Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi. I uważa siebie za zupełnie normalną, chociaż żyje wśród paranormali, których kontroluje i wśród których czuje się znakomicie (choć elfy bywają niebezpieczne, wampiry wkurzające, a gremliny tępe). Nagle w zupełnie normalnym świecie Evie pojawia się zupełnie niesamowity chłopak – i wywraca go do góry nogami. Wszystko, w co Evie wierzyła, może okazać się kłamstwem. A niebezpieczeństwo, jakie zawiśnie nad paranormalami, może zagrozić jej samej – i jej uczuciu do tajemniczego Lenda… No to tyle jeśli chodzi o normalność…

Och, ugryź mnie! Hej, czy ty... Właśnie ziewnęłaś! - Wampir opuścił ręce, uniesione nad głową w klasycznej pozie Drakuli, i schował wielkie białe kły. - Co z tobą? Nadchodząca śmierć nie jest dla ciebie wystarczająco ekscytująca? - Och, daj spokój. No naprawdę... Grzywka w ząbek? Blada cera? Czarna peleryna? Skąd ty to wszystko wziąłeś, ze sklepu z przebraniami? Wampir wyprostował się i obrzucił mnie lodowatym spojrzeniem. - Za chwilę wyssę życie z tej twojej ślicznej białej szyi! Westchnęłam. Nie znoszę wampirów. Wydaje im się, że są tacy uwodzicielscy! Nie wystarcza im zwykłe mordowanie i pożeranie ofiary, tak jak zombie. Nie, oni muszą być superseksowni. A możecie mi wierzyć, wampiry wcale nie są seksowne. Ani trochę. To znaczy, owszem, iluzja bywa całkiem niezła, ale całe wrażenie psuje prześwitujący przez nią szkielet. Naprawdę, zero seksowności. Tyle że nie każdy może to zobaczyć. Wampir zasyczał i nachylił się do mojej szyi. Wtedy użyłam paralizatora. Byłam tu po to, żeby go obezwładnić i unieszkodliwić, nie miałam zamiaru zabijać. Poza tym,

gdybym chciała nosić ze sobą inną broń na każdego paranormalnego, musiałabym się zaopatrzyć w walizkę. A tasery świetnie nadają się do skopania tyłka dowolnemu paranormalnemu. Mój jest różowy z kryształkami. Tasey i ja przeżyłyśmy razem mnóstwo fajnych chwil. Wampir padł na ziemię nieprzytomny. Wyglądał tak żałośnie, że niemal zaczęłam mu współczuć. Wyobraźcie sobie własnego dziadka. A teraz tego samego dziadka minus dwadzieścia kilogramów, plus dwieście lat. Właśnie kogoś takiego poraziłam przed chwilą prądem. Schowałam Tasey do kabury i wyjęłam bransoletkę śledzącą, przeznaczoną dla wampirów. Przyłożyłam palec wskazujący pośrodku gładkiej czarnej powierzchni. Po kilku sekundach zapłonęła zielenią. Chwyciłam wampira za nogę i podciągnęłam nogawkę spodni. Uch, nie cierpiałam tego widoku - z wierzchu biała gładka skóra, a pod spodem zasuszone zwłoki. Zapięłam bransoletkę, chwilę dopasowywała się do kostki, a potem rozległy się dwa ciche syknięcia, gdy czujniki aktywowały się i wbiły w ciało. Wampir otworzył oczy. - Au! - Złapał się za kostkę, a ja cofnęłam się trochę. -Co to jest?! - Zostałeś aresztowany na podstawie paragrafu 3.7 Międzynarodowego Porozumienia do spraw Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi, protokół dotyczący wampirów. Masz obowiązek zameldować się w najbliższym biurze w Bukareszcie. Jeśli nie zdążysz zrobić tego w ciągu dwunastu godzin, zostaniesz... Rzucił się na mnie, ale zrobiłam unik, a on potknął się o niski nagrobek. - Zabiję cię! - wysyczał, usiłując wstać. - Wierz mi, nie chcesz tego zrobić. Widzisz tę ozdobę na swojej kostce? Ma dwa małe czujniki, takie jakby igły,

które wbiły się w twoją kostkę. Jeśli temperatura twojego ciała gwałtownie wzrośnie, na przykład na skutek absorpcji ludzkiej krwi, wstrzyknie ci wodę święconą. Jego oczy rozszerzyło przerażenie, spróbował zedrzeć z siebie bransoletkę, drapiąc ją palcami. - Tego też nie rób. Jeśli zniszczysz zamknięcie, woda święcona zrobi: psik, psik. Jasne? Poza tym aktywowałam odliczanie czasu i namierzanie, więc nie tylko będą dokładnie wiedzieli, gdzie jesteś, ale również, ile czasu zostało ci, żeby dotrzeć do Bukaresztu. Jeśli się spóźnisz... Chyba nie muszę ci tłumaczyć? Przygarbił się. - Mógłbym ci skręcić kark - powiedział bez przekonania. - Spróbuj. Potraktuję cię paralizatorem po raz drugi, tym razem tak mocno, że obudzisz się za sześć godzin i będziesz miał jeszcze mniej czasu na dotarcie do Rumunii. To jak, mam ci odczytać twoje prawa? - Nie odpowiedział, więc kontynuowałam: - Jeśli nie zameldujesz się w ciągu najbliższych dwunastu godzin, będzie po tobie. Jeśli zaatakujesz jakiegokolwiek człowieka, będzie po tobie. Jeśli spróbujesz usunąć bransoletkę, będzie po tobie. Dziękujemy za współpracę i polecamy się na przyszłość. Zawsze uważałam, że ostatnie zdanie jest ładnym sztychem. Wciąż siedział na ziemi. Zdaje się, że uświadomił sobie, że oto właśnie nastąpił koniec jego wolności. Wydawał się bardzo nieszczęśliwy. Wyciągnęłam do niego rękę. - Pomóc? - Chwycił moją dłoń, pomogłam mu wstać. Wampiry są zaskakująco lekkie, pewnie z powodu braku płynów wewnątrzustrojowych. - Jestem Evie. - Steve - odparł. Dzięki Bogu, że nie kolejny Vlad. -Bukareszt, mówisz? - Wyglądał na zdezorientowanego. -A nie masz czasem pieniędzy na pociąg?

Ci paranormalni! Sięgnęłam do torby i wyjęłam garść euro. Dotarcie z Włoch do Rumunii może nie być proste, będzie potrzebował rezerwacji... - Poczekaj chwilę, możesz potrzebować mapy i wskazówek! - zawołałam, gdy zaczął się prześlizgiwać między grobowcami. Biedny koleś, chyba czuł się bardzo głupio... Dałam mu plan Bukaresztu z zaznaczonym budynkiem biura. - Używanie trików mentalnych w czasie przekraczania granicy jest dozwolone. - Uśmiechnęłam się do niego krzepiąco. Skinął głową, nadal przybity, i zniknął. Znalezienie Steve'a zajęło mi znacznie mniej czasu, niż się spodziewałam. Świetnie. Było ciemno i zimno, zaczęłam marznąć w mojej przyciągającej wampiry wydekoltowanej białej bluzce. Nie mówiąc już o tym, że w tym kraju wyglądałam jak Obcy ze swoimi platynowymi włosami, splecionymi w długi gruby warkocz. Chciałam się stąd jak najszybciej wynieść. Wybrałam na komunikatorze numer Centrum. Komunikator to taka jakby komórka, tylko bez aparatu. I nieodmiennie biała. Lamerstwo. - Zrobione. Potrzebuję podwózki do domu. - Zlecenie jest w trakcie realizacji - oznajmił bezbarwny głos. Usiadłam na najbliższym nagrobku. Komunikator rozbłysł pięć minut później: Wysyłamy transport. Pień ogromnego węźlastego dębu kilka metrów ode mnie zapłonął jasnym światłem i ujrzałam zarys drzwi, z których wyszedł wysoki, smukły mężczyzna. A raczej nie do końca mężczyzna. To znaczy, jego postać była wyraźnie męska, choć wydawała się może trochę zbyt smukła. Delikatne rysy i migdałowe oczy rodem z japońskich kreskówek sprawiały, że jego twarz była ni mniej, ni więcej, tylko... No właśnie,

piękna. Jeśli człowiek raz ją zobaczył, pragnął już tylko jednego - patrzeć na nią do końca swoich dni. Przybysz się uśmiechnął. - Cicho! - powiedziałam ostro, odrzucając głowę. No naprawdę, musieli wysyłać Retha? Ścieżki Elfów były najszybszą drogą powrotną, ale oznaczały podróżowanie z tym typem. I jeśli ktoś wyobraża sobie elfy jako efemeryczne istoty kochające naturę, to może się zdziwić. Są znacznie bardziej skomplikowane. I znacznie bardziej niebezpieczne. Podeszłam do niego, wyciągając rękę i zaciskając zęby. - Evelyn... - rzekł głębokim głosem. - To już tak dawno... - Powiedziałam, żebyś się zamknął, prawda? Chodźmy. Jego śmiech zabrzmiał jak srebrny dzwoneczek. Zanim wziął mnie za rękę, przesunął smukłym palcem po moim nadgarstku. Z trudem powstrzymałam drżenie. Reth zaśmiał się znowu i weszliśmy w świetliste drzwi. Zacisnęłam powieki, ta część podróży zawsze mnie niepokoiła. Wiedziałam, co zobaczę, jeśli otworzę oczy. Nic. Kompletnie i zupełnie nic. Nicość nade mną, pode mną i wokół mnie. Dlatego po prostu szłam, ściskając rękę Retha tak mocno, jakby od tego zależało moje życie - bo tak właśnie było. Żaden człowiek nie mógłby przejść Ścieżkami sam, no, chyba że chciałby się zgubić i pozostać w tej nicości na zawsze. I nagle wszystko się skończyło. Znaleźliśmy się na jednym z chłodnych oświetlonych jarzeniówkami korytarzy Centrum. Wyrwałam dłoń z uścisku Retha, jego charakterystyczne ciepło już zaczęło sunąć w górę mojej ręki, niesamowite jak zwykle. - A co z „dziękuję"? - zawołał za mną, gdy ruszyłam korytarzem w stronę mojego pokoju. Nie odwróciłam się, ale znalazł się tuż obok mnie. - Nie tańczyliśmy ze sobą od tak

dawna... - Jego melodyjny głos był teraz niski i zmysłowy. Wziął mnie za rękę. Odskoczyłam, wyciągając paralizator. - Ręce przy sobie - wysyczałam. - A jeśli jeszcze raz zjawisz się bez iluzji, doniosę na ciebie. - Jego iluzja była równie seksowna jak prawdziwy wygląd, ale taki był przepis. - Po co? Przecież nie zdołam nic ukryć przed twoimi oczami. - Przysunął się bliżej. Z trudem stłumiłam uczucie, które we mnie wybuchło. Tylko nie znowu, nie znowu. Na szczęście rozległ się przeraźliwy dźwięk alarmu. Coś musiało się wyrwać na wolność. Ujrzałam biegnącego w naszą stronę niewielkiego włochatego gremlina; pędził na czworakach, miał otwartą paszczę, z ostrych zębów ściekała żrąca ślina. Przyglądałam mu się, jakby biegł w zwolnionym tempie. Leciał prosto na mnie, w jego oczach płonęła wściekłość. Gdy skoczył, kopnęłam go, posyłając w głąb korytarza, prosto w ramiona goniącego go człowieka. - Gol! - wrzasnęłam. Kurczę, to było dobre! - Dzięki - powiedział pracownik Centrum głosem stłumionym przez maskę. - Tak trzymać! - Nagle poczułam, że dłoń Retha znalazła się na moich plecach. Już miałam się do niego przytulić, pozwolić, żeby mnie objął, żeby mnie stąd zabrał... A potem przypomniałam sobie, która godzina. - O kurczę! Pobiegłam w głąb korytarza, omijając gościa w masce i warczącego nadal gremlina, pokonałam kilka zakrętów i przyłożyłam dłoń do płytki przy drzwiach. Podskakiwałam niecierpliwie, gdy czekałam, aż drzwi się odsuną. Reth nie biegł za mną, co mnie cieszyło. No dobrze, może poczułam się odrobinę rozczarowana. I zła na siebie za to uczucie. Wbiegłam do środka, zadowolona, że w moim pokoju jest prawie trzydzieści stopni, i padłam na purpurową kanapę.

Włączyłam płaski telewizor, zajmujący niemal całą różową ścianę i odetchnęłam z ulgą. Mój ulubiony serial o liceum, Easton Heights, właśnie się zaczynał. Dzisiejszy odcinek zapowiadał się obiecująco - bal maskowy. Każdy miał na sobie maseczkę, która chociaż niewielka, tak dokładnie ukrywała tożsamość danej osoby, że można się było pomylić i pocałować nie tę osobę. Kurczę, skąd oni brali te pomysły?

Populacja koszmarów Wideofon obok mojej kanapy znowu zabrzęczał. Robił to przez ostatnich trzydzieści minut i teraz, gdy serial się skończył, wdusiłam przycisk połączenia i ujrzałam zielone oczy pośrodku zielonkawej twarzy. Obraz zafalował jak zwykle, Alisha była przecież pod wodą. - Dlaczego się nie zameldowałaś? - zapytał monotonny, przetworzony komputerowo głos. Zawsze zastanawiałam się, jak brzmiał jej prawdziwy... Komputer przetwarzał to, co mówiła, na dźwięki słyszalne dla nas, tylko taki głos mogłam słyszeć. - Wróciłam szybciej, niż myślałam, a potem zaczął się mój serial. Zmrużyła oczy w uśmiechu. Dobrze, że miała takie wyraziste oczy, skoro jej usta prawie się nie ruszały. - No i jak tam? - Nie uwierzysz! Był bal maskowy! Najpierw Landon obściskiwał Katrinę, no wiesz, tę, która chodzi z Brettem. Potem Brett myślał, że jest z Katriną, ale tak naprawdę to była Cheyenne, jej siostra. Wiedziała, że on myśli, że ona jest Katriną, i nakłoniła go, żeby ją pocałował! A gdy zdjęła maseczkę, Brett był w totalnym szoku, no wiesz, co jest

grane? A potem Halleryn nagrała, jak Landon całuje tę puszczalską Carys! Alisha przymknęła powoli przezroczyste powieki. - Kurczę, liceum musi być super! - zawołałam. Marzyłam o tym, żeby choć na chwilę stać się częścią zwykłego ludzkiego życia. Życie wśród paranormalnych nie jest nawet w połowie takie fajne i nie ma całowania. - Masz zameldować Raquel, że wróciłaś - przypomniała Alisha, jej oczy nadal się uśmiechały. - Dobra, już... Uwielbiałam Lish, była moją przyjaciółką. Gdy człowiek już się przyzwyczaił do komputerowego głosu, doceniał jej wspaniałe, jak na paranormalnego, poczucie humoru. W przeciwieństwie do innych istot wydawała się zadowolona, że może tu być. Jej lagunę tak zanieczyszczono, że omal nie zginęła, a tu była nie tylko bezpieczna, ale również potrzebna. Życie syreny musi być chyba strasznie nudne. Kiedyś, kilka lat temu, oglądałyśmy razem Małą syrenkę -Alisha twierdziła, że to niesamowicie śmieszny film. Dostała ataku śmiechu na widok biustonosza z muszelek - przecież syreny nie były ssakami - i twierdziła, że książę Eryk jest stanowczo zbyt włochaty i „brzoskwiniowy", jak na jej gust. Mnie tam zawsze wydawał się bardzo przystojny, ale ja ź kolei jestem ssakiem. Wyszłam z mieszkania i ruszyłam zimnymi, sterylnymi korytarzami do gabinetu Raquel. Mogłabym zameldować się przez wideofon, ale Raquel zawsze chciała mnie zobaczyć po wykonanym zadania, żeby mieć pewność, że wszystko w porządku. Tak właściwie nawet to lubiłam. Zapukałam, drzwi się odsunęły. Pokój był biały - białe ściany, podłoga, meble. Można by powiedzieć, że to nudne, ale Raquel stanowiła miły kontrast. Miała ciemnobrązowe,

prawie czarne oczy, a ciemne włosy spięte w ciasny kok były delikatnie muśnięte siwizną tak, że wyglądała dystyngowanie, ale nie staro. Usiadłam. Popatrzyła na mnie znad sterty papierów na biurku. - Spóźniłaś się - powiedziała z ledwie uchwytnym hiszpańskim akcentem, który tak mi się podobał. - Tak właściwie to wróciłam dużo wcześniej. Powiedziałam, że zajmie mi to cztery godziny, a zajęło dwie. - Owszem, ale skończyłaś prawie godzinę temu. - Myślałam, że mogę mieć odrobinę czasu dla siebie w ramach nagrody za dobrze wykonaną robotę. Westchnęła. Wszystkie jej westchnienia były bardzo profesjonalne, jednym westchnieniem potrafiła wyrazić więcej emocji niż niektórzy ludzie mimiką. - Przecież wiesz, jakie to ważne, żebyś się zameldowała... - Wiem, wiem, przepraszam. Zaczynał się mój serial... -Raquel nieznacznie uniosła brew. - Opowiedzieć ci, co się wydarzyło? - Większość paranormalnych nie interesowała się serialami, ale Raquel była człowiekiem. Nigdy się do tego nie przyznawała, ale byłam pewna, że lubi je tak samo jak ja. - Nie. Wolałabym sprawozdanie z akcji. - Proszę bardzo. Szłam przez cmentarz, odmroziłam sobie tyłek, zobaczyłam wampira. Wampir próbował mnie ugryźć. Sparaliżowałam go i zaobrączkowałam. Odczytałam mu jego prawa i odesłałam. Aha, miał na imię Steve. - Jakieś problemy? - Nie. A właściwie tak. Ile razy mówiłam, żeby nie wysyłać po mnie Retha? Naprawdę muszę prosić o to po raz setny? - Był akurat jedynym dostępnym elfem. Gdybyśmy go nie wysłali, nie zdążyłabyś na swój serial. - Na jej ustach zaigrał uśmiech.

- Dobra, nieważne. - W sumie miała rację. - Nie możecie po prostu wysłać następnym razem jakiejś dziewczyny? Skinęła głową. - Dziękuję za raport. Możesz iść do siebie. - Wróciła do papierów. Podeszłam do drzwi i przystanęłam. Raquel oderwała się od dokumentów. - Coś jeszcze? Zawahałam się. No dobrze, zresztą, co mam do stracenia? W końcu ostatni raz pytałam o to kilka lat temu, więc chyba mogę spytać znowu... - Zastanawiałam się, no wiesz, czy może... Chciałabym pójść do szkoły. Do zwykłej szkoły. Raquel znów westchnęła, tym razem ze współczuciem. Jej westchnienie mogłoby nosić tytuł: „Tak, wiem, jak to jest być człowiekiem uwikłanym w cały ten nonsens, ale jeśli my tego nie zrobimy, to kto?" - Evie, kochanie, wiesz przecież, że to niemożliwe. - Nie rozumiem, dlaczego? To przecież proste. Mogłabyś posyłać po mnie, gdybyście mnie potrzebowali, nie muszę tu siedzieć dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. - Owo „tutaj" było nie wiadomo gdzie. Całe Centrum znajdowało się pod ziemią. Nie miało to większego znaczenia, bo i tak podróżowaliśmy Ścieżkami Elfów, za to powodowało ataki klaustrofobii. Raquel odchyliła się na oparcie fotela. - Nie o to chodzi. Pamiętasz, jak to było, zanim się tu znalazłaś? Teraz to ja westchnęłam. Pamiętałam. Mieszkałam u kolejnych rodzin zastępczych aż do pewnego pamiętnego dnia, gdy miałam osiem lat. Zmęczona czekaniem na moją zastępczą matkę, która miała mnie zabrać do biblioteki, postanowiłam pójść sama. Właśnie szłam na skróty przez

cmentarz, gdy podszedł do mnie przystojny mężczyzna, pytając, czy nie potrzebuję pomocy. Popatrzyłam na niego i to było tak, jakbym widziała dwie osoby naraz - przystojnego mężczyznę i zasuszone zwłoki jednocześnie, w tym samym ciele! Zaczęłam wrzeszczeć jak opętana, ale na szczęście dla mnie AANIP (Amerykańska Agencja Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi) śledziła go i interweniowała, nim zdążył cokolwiek zrobić. Gdy zaczęłam chaotycznie opowiadać, jak on wyglądał, zabrali mnie ze sobą. Okazało się, że moja zdolność przenikania wzrokiem przez narzuconą iluzję i widzenia rzeczy takimi, jakimi są w rzeczywistości, jest absolutnie unikalna - tak właściwie byłam jedynym człowiekiem, który to potrafił. I tu sprawy odrobinę się skomplikowały. Gdy inne kraje zorientowały się, czym dysponuje amerykańska Agencja, dostały szału. Zwłaszcza Wielka Brytania - nie macie pojęcia, z jakim zalewem paranormalności muszą tam sobie radzić! W efekcie zawarto nowe porozumienie, tworząc Międzynarodową Agencję Nadzoru nad Istotami Paranormalnymi. Kluczowymi punktami tego porozumienia były współpraca międzynarodowa oraz wasza uniżona sługa. Musiałam przyznać, że Raquel niestety miała rację. Życie tutaj czasem było do kitu, ale przynajmniej miałam dom, w którym ktoś mnie potrzebował. Wzruszyłam ramionami, udając, że zupełnie mi nie zależy na całym tym liceum. - No dobra, nieważne. Pogadamy później. Czułam, że Raquel odprowadza mnie wzrokiem. To nie tak, że nie jestem wdzięczna Agencji. Jestem. To jedyna rodzina, jaką mam, i jest mi tu znacznie lepiej niż w rodzinach zastępczych. Ale pracuję na cały etat od ósmego roku życia i czasem jestem zmęczona, czasem znudzona, a czasem

spragniona, bardziej niż czegokolwiek na świecie, pójścia na jedną głupią randkę. Wróciłam do swojego mieszkania. Było całkiem sympatyczne. Niewielka kuchnia, łazienka, sypialnia i salon z supertelewizorem. Ściany w sypialni, niegdyś białe, teraz wyglądały zupełnie inaczej - jedną pokrywały plakaty moich ulubionych filmów i zespołów, drugą zasłaniała niesamowita różowo-czarna zasłona w cętki lamparta. Trzecia ściana stanowiła moje płótno. Nie miałam wielkich zdolności, ale lubiłam malować to, co mi przyszło do głowy, czasem były to tylko kolorowe plamy, które zmieniałam, gdy już mi się znudziły. Ta ściana była teraz ze cztery centymetry grubsza niż wtedy, gdy się tu wprowadziłam. Włożyłam moją ulubioną piżamę i rozplotłam gruby warkocz. Powinnam odrobić lekcje, ale wkuwanie przegrało z kolacją z mikrofalówki i filmem. W pewnym momencie musiałam chyba zasnąć albo się zdrzemnąć. Tak czy inaczej, coś mi się śniło i słyszałam dziwny, śpiewny głos: „Jej oczy jak tającego śniegu strumienie, zimne od rzeczy, o których nic nie wie". Ten dwuwiersz powtarzał się w kółko, w niesamowity, hipnotyzujący sposób. Głos jakby mnie przywoływał, przyciągał; już miałam odpowiedzieć, zawołać, gdy obudził mnie alarm. Potarłam oczy rozespana i przekręciłam się, żeby sprawdzić komunikat na ekranie wideofonu. Ale jedyne, co pokazywał, to płonący czerwienią napis „Alarm". Bardzo pomocne. Włożyłam szlafrok, złapałam Tasey i wyjrzałam na korytarz. Procedura postępowania przewidziana w takim wypadku nakazywała pozostanie w środku, ale chciałam się dowiedzieć, co się dzieje, i to już. Biegłam przez puste korytarze, światła stroboskopowe były włączone, miały ostrzec tych paranormalnych, którzy

nie mogli usłyszeć alarmu, choć właściwie ten piekielny dźwięk był tak głośny, że można go było poczuć. Dopadłam drzwi Raquel, przyłożyłam dłoń do płytki. Bycie mną miało swoje plusy, na przykład pełny dostęp do każdego zakątka Centrum o każdej porze dnia i nocy. Wpadłam do środka, Raquel siedziała przy biurku, spokojnie przeglądając jakieś teczki. - Raquel! - zawołałam. - Co się dzieje? - Och, nic takiego. - Popatrzyła na mnie i się uśmiechnęła. A raczej uśmiechnęło się to coś, co spoglądało na mnie zza jej twarzy. Pod nią migotało... Coś, czego nie potrafiłam nazwać. Nie miało rysów, widziałam jedynie oczy, jakby z wody. Miałam wrażenie, że gdyby nie „nosiło" twarzy Raquel, w ogóle nie byłoby go widać. Uśmiechnęłam się z wysiłkiem, maskując przerażenie. - Ten wasz alarm wyrwał mnie z niesamowitego snu. - Przepraszam cię. Mam trochę pracy, więc zmiataj, dobrze? - Istota kryjąca się pod postacią Raquel wróciła do teczek. - Jasne, skoro mnie nie potrzebujesz. - Odwróciłam się do drzwi i niby niechcący zbliżyłam do biurka. - A, Raquel... - No? Przełączyłam Tasey na najwyższą moc. - Coś ci upadło... Istota popatrzyła na mnie, a ja skoczyłam do przodu i uderzyłam ją taserem w pierś. W wodnistych oczach pojawił się szok, a potem stwór padł na podłogę. Obeszłam biurko dookoła. Słyszałam o istotach zdolnych pożreć człowieka żywcem i potem nosić jego postać. Czasem nawet z tego powodu śniły mi się koszmary. Choć tak właściwie koszmary stanowiły integralną częścią mojego życia i takie rzeczy nie powinny robić na mnie wrażenia.

- Proszę, tylko nie Raquel... - wyszeptałam, walcząc z mdłościami. Postać Raquel zniknęła, na podłodze leżał najdziwniejszy stwór, jakiego w życiu widziałam. A to o czymś świadczy, jeśli wziąć pod uwagę, z czym miałam do czynienia na co dzień.

Ja i nie ja Nie potrafiłam nawet zobaczyć tej istoty. Zupełnie jakby moje oczy ześlizgiwały się po zarysach, nie potrafiąc znaleźć żadnego punktu zaczepienia. Ten stwór nie był tak właściwie niewidzialny, ale tak bliski niewidzialności, jak to tylko możliwe. Przyglądanie się mu było niczym wspinanie się na strome, pokryte lodem zbocze. W każdym razie byłam pewna, że to facet. Nie miał na sobie ubrania i byłam wdzięczna za to, że upadł na brzuch. Właśnie zastanawiałam się, co teraz zrobić, gdy drzwi się odsunęły i do środka wpadła prawdziwa Raquel, razem z dwoma ochroniarzami. - Nie zjadł cię! - zawołałam, niemal płacząc, i zarzuciłam jej ręce na szyję. Ochrona przebiegła obok nas, Raquel poklepała mnie sztywno po plecach. - Nie, nie zjadła. Jedynie walnęła w twarz. - To facet - powiedziałam. - Ale co to właściwie jest? - zapytała. Podeszliśmy do leżącej na podłodze istoty, strażnicy przyglądali się jej skonsternowani. Jeden z nich, wielki ciężki gość, francuski wilkołak o imieniu Jacques, podrapał się w głowę.

Patrzenie na wilkołaki nie jest tak nieprzyjemne, jak patrzenie na wampiry. Gdy księżyc nie jest w pełni, jedyna rzecz, jaka różni ich od zwykłych ludzi, to oczy. Bez względu na to, jaki mają kolor, ja zawsze widzę pod spodem żółte ślepia wilka. Większość wilkołaków jest całkiem w porządku. Ze względu na ich megawytrzymałość fizyczną w MANIP pracują jako ochroniarze. Rzecz jasna, w czasie pełni księżyca trzeba ich izolować od innych. Jacques wzruszył ramionami. - Jeszcze nigdy nie widziałem niczego podobnego -stwierdził, również próbując skupić wzrok na ciele leżącego. Drugi strażnik, człowiek, pokręcił głową. - Jak on tu wszedł? - spytałam Raquel. - Ona... on... To coś miało na sobie postać Denise. - Denise od zpmbie? - Denise była wilkołakiem i zajmowała się neutralizacją zombie. Nigdy nie byłam na takiej akcji, nie byłam tam potrzebna; zombie nie osłaniały się iluzją i każdy mógł się nimi zająć. Problem nie polegał na namierzeniu zombie, lecz na wyciszeniu całej sprawy i uspokojeniu przerażonych mieszkańców, co nieraz zajmowało sporo czasu. Jeszcze jedno z zadań Agencji: utrzymywanie „zwykłych ludzi" w błogiej nieświadomości, że większość istot mitycznych jest tak naprawdę bardzo realna. - Tak. To coś, już pod postacią Denise, prosiło, żeby ją ściągnąć. Zombie okazało się fałszywym alarmem. Zobaczyłam, jak Denise i Fehl wychodzą z drzwi elfów. Denise odwróciła się i wepchnęła Fehl z powrotem. Wcisnęłam przycisk alarmowy i ruszyłam w jej stronę, gdy walnęła mnie i zabrała komunikator. - Skąd wiedział, gdzie jest twoje biuro? - Ona... on wpadł na Jacques'a i udając, że ma zawroty głowy, poprosił, żeby mu pomóc dotrzeć do mnie.

Jacques wyglądał na zakłopotanego. - Jak mamy to-to wysterylizować? - zapytał. Rzecz jasna, nie chodziło mu o sterylizację w sensie dosłownym, lecz o unieszkodliwienie. Wilkołakom zakłada się bransoletki z potężną dawką środków uspokajających wstrzykiwanych automatycznie w czasie pełni księżyca; wampirom bransoletki ze święconą wodą; elfy można pod- porządkować, gdy zna się ich prawdziwe imię - słuchają rozkazu, jeśli człowiek, który go wydaje, wymówi to imię na początku. Problem w tym, że elfy zwykle bez trudu potrafią obejść sztywne granice. Jeśli istnieje szansa na mylną interpretację rozkazu, elfy na pewno ją wykorzystają. Raquel zmarszczyła brwi. - Nie mam pojęcia. Po prostu użyj zestawu standardowego, volty plus środek usypiający. Jak już dowiemy się o nim czegoś więcej, zastosujemy bardziej finezyjne środki. Jacques wyjął bransoletkę, zawahał się, jakby nie chciał dotykać stwora, i pokręcił głową. - Prawie go nie widzę. Gdzie to coś ma nogę? Raquel i dwóch strażników zmarszczyli brwi, próbując skupić się na zarysach istoty leżącej na podłodze. Westchnęłam. - Ja widzę, mogę to zrobić. - Wyciągnęłam rękę i Jacques z ulgą oddał mi bransoletkę. Przyklękłam i znieruchomiałam. Czy moja ręka przejdzie przez ciało, czy to będzie takie uczucie, jak zanurzenie dłoni w wodzie? Ale nie, przecież musiał mieć ciało, w przeciwnym razie taser by nie zadziałał... Usiłując się nie wzdrygnąć, położyłam rękę na jego kostce. Miał ciało. Jego skóra była ciepła i gładka jak szkło, tylko że szkło nie mogło być takie miękkie. - Dziwne - wymruczałam, aktywując bransoletkę i ją zapinając. Mechanizm dopasowania dopiero po kilku pró-

bach ostatecznie ulokował bransoletkę na jego kostce. Stwór drgnął, gdy czujniki wbiły się w jego skórę, ale nie odzyskał przytomności. Wstałam, nadal czując ciepło na mojej ręce. - Zrobione. Ale nie zaniosę go do aresztu, jeśli o to właśnie chcieliście prosić. Spokojnie zrobicie to sami. Nawet jeśli go nie widzicie, możecie go poczuć. Poza tym koleś jest nagi i nie zamierzam go więcej dotykać. Z trudem powstrzymałam śmiech na widok wyrazu twarzy strażników. W pierwszym odruchu cofnęli ręce, jakby bali się, że się sparzą, a potem wzięli Wodnego Chłopca i wynieśli z pokoju. - Spróbuję się dowiedzieć, co się stało z Denise i Fehl. -Raquel wydała tak dobrze znane mi westchnienie pod tytułem: „dlaczego takie rzeczy zawsze spadają na mnie", i poklepała mnie po ramieniu. - Dobra robota, Evie. Nie wiem, co by się stało, gdybyś go nie znalazła. - Informuj mnie, co się dzieje, dobrze? Jest najdziwniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałam, chciałabym być na bieżąco. Na jej twarzy pojawił się spięty, wymijający uśmiech, oznaczający: „bez szans". Raquel wzięła komunikator z biurka, a ja wyszłam, wkurzona. Zwykle Agencja mówiła mi tylko to, co według nich powinnam wiedzieć, nic ponadto. Do licha z nimi. Ominęłam moje mieszkanie i poszłam do aresztu. Skoro Raquel nie miała zamiaru mi nic powiedzieć, będę musiała dowiedzieć się sama. Dotknęłam płytki przy drzwiach i wyszłam na długi, rzęsiście oświetlony korytarz. Znajomy gremlin właśnie warczał i rzucał się na pole elektryczne, znajdujące się kilka centymetrów od pleksigla-su otaczającego jego celę. Za każdym razem, gdy uderzał w pole elektryczne, wrzeszczał i odlatywał do tyłu, tylko

po to, żeby po chwili zacząć całą akcję od nowa. Gremliny nie są zbyt bystre. Jacques stał nieopodal. Otuliłam się ramionami i podążyłam za nim. W Centrum zawsze było mi zimno, ale tutaj to już mieli lodówkę. Jacques stał, patrząc w głąb celi, na jego twarzy malował się niepokój. Podążyłam za jego wzrokiem i szczęka mi opadła - w celi również był Jacques, oparty o ścianę i spoglądający na korytarz. Gdy mnie zobaczył, wyraz jego twarzy się zmienił. Poruszony, podszedł tak blisko, jak tylko pozwalało mu pole elektryczne. Nie, to nie był Jacques. Ja również podeszłam do szklanej ściany, mrużąc oczy. Tak jest, Wodny Chłopak znajdował się tuż pod kwadratową twarzą wilkołaka. - Obudził się, jak tylko zamknąłem celę, i robi to od tamtej pory - szepnął Jacques, stając obok mnie. - Błagam - powiedział nie-Jacques, głos miał identyczny z tym prawdziwym. - Ten potwór mnie pobił i wrzucił tutaj! Wypuść mnie, pomogę ci! - Jasne, jasne - odparłam uprzejmie. - Myślisz, że jestem głupia? Błagalny wyraz twarzy nie-Jacques'a zastąpił enigmatyczny uśmiech. Chłopak wzruszył ramionami i wsunął ręce w kieszenie spodni. - Jak imitujesz ubrania? - spytałam. Naprawdę mnie to interesowało. Każda iluzja, z jaką spotkałam się do tej pory, ograniczała się jedynie do drugiej skóry. Zaledwie kilka gatunków paranormalnych, na przykład elfy, mogły zakładać i zdejmować iluzję na zawołanie, ale nawet one nie potrafiły zmieniać jej wyglądu. - Skąd wiedziałaś, że nie jestem Raquel? - Jego przejrzyste oczy wpatrywały się we mnie intensywnie zza twarzy Jacques'a.

Większość paranormalnych nie miała pojęcia o moich zdolnościach, to była tajemnica. - Raquel nie powiedziałaby „zmiataj". Nie-Jacques pokręcił głową i podszedł jeszcze bliżej, a ja wpatrywałam się w jego twarz, usiłując dojrzeć prawdziwe rysy. Jedyną rzeczą, jaką teraz mogłam zobaczyć bez trudu, były jego oczy. Nie-Jacques wyprostował się, zszokowany. Trzeba przyznać, że w jego wydaniu twarz wilkołaka była znacznie bardziej wyrazista. - Ty mnie widzisz... - wyszeptał. - To chyba jasne, nie? Przecież stoisz przede mną i wyglądasz jak Jacques. Przy okazji, ta postać bardziej ci pasuje niż Raquel. Uśmiechnął się znowu. Potem jego twarz zafalowała, niczym tafla jeziora poruszona przez wiatr i Jacques zniknął. Wodny Chłopak stał się prawie niewidzialny, jeśli nie liczyć bransoletki na kostce. Poszedł na drugi koniec celi i nagle padł płasko na podłogę. Spostrzegłam, że wpatruje się we mnie. Zbyt późno zrozumiałam, że mnie sprawdzał - patrzył, czy zdołam wyśledzić jego ruch. Nagle jego ciało wypełniło się kolorem i chwilę później patrzyłam już na samą siebie, na swoją wierną kopię, ubraną w różowy włochaty szlafrok. - Potrafisz mnie zobaczyć... - usłyszałam swój, zdumiony głos. - Evie! - Raquel szła do nas w swoich wygodnych (czytaj: brzydkich) czarnych czółenkach. Między jej ściągniętymi brwiami widniała głęboka bruzda. Uuu, ale wpadłam. - Nie powinno cię tu być. - Jeśli poprawi ci to humor, tam również jestem.- Wskazałam celę. Raquel stanęła jak wryta, zaskoczenie wygładziło jej zmarszczki, gdy patrzyła na niemnie za szkłem.

- Niesamowite - szepnęła. - Takie sobie. - Nieja ziewnął i przeciągnął się, a potem podniósł rękę, żeby pobawić się swoimi... platynowymi włosami. Moimi? - Czym jesteś? - Raquel nagle stała się bardzo oficjalna. Nieja posłał jej szelmowski uśmiech. Patrzenie na samą siebie było niesamowite, zupełnie inne niż oglądanie się w lustrze. Nieja popatrzył na mnie, a potem pokręcił moją... swoją głową. - Nie mogę uchwycić koloru twoich oczu... - Wstał i podszedł do pola, wpatrując się intensywnie w moją twarz, a ja przypatrywałam się samej sobie. Wyglądałam trochę za chudo... Zresztą, zawsze byłam tyczkowata. I, niestety, zupełnie płaska. Wkurzona zmarszczyłam brwi. - Zmień wygląd - zażądałam. Nadal wpatrywał się w moją twarz. Skupiona na jego prawdziwych oczach, nie od razu zorientowałam się, że ciągle próbuje dobrać kolor moich. - Nie, to nie to - mamrotał. - Zbyt srebrzyste... A teraz za ciemne. Są takie jasne... To prawda. Moje oczy były świetliście szare, prawie nie miały barwy. - Jaki to może być kolor... - zastanawiał sie. Jego oczy migotały, błyskawicznie zmieniając barwę. - Jakby chmura wypełniona deszczem... - Tającego śniegu strumienie... - podsunęłam bezmyślnie. Znieruchomiał, a potem cofnął się gwałtownie w róg celi. Na własnej twarzy ujrzałam wyraz strachu i nieufności. - Dokładnie tak - szepnął.

Użycz mi swej uwagi Gdzie jest Denise? - spytała Raquel, patrząc na Wodnego Chłopca. Odetchnęłam z ulgą, gdy moja twarz „spłynęła" z niego, zastąpiona twarzą Denise. - Dokładnie tam, gdzie ją zostawiłem - odparł, nadal na mnie zerkając. - I gdzie to było? - Na cmentarzu. Znajdziecie ją bez problemu. - Ją czy jej ciało? - spytała twardo Raquel. - Ją. - „Denise" przewróciła oczami. - Jedyne, co jej grozi, to ból głowy. No chyba nie myślisz, że jestem jakimś potworem? - Jego usta wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu. - A czym jesteś? - Co za grubiaństwo! Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. Westchnienie Raquel można było odczytać jako: „Może jak go walnę, to w końcu zacznie współpracować?" Postanowiłam się wtrącić, zanim chłopak wpakuje się w jeszcze większe kłopoty. - Mam na imię Evie. Raquel już znasz, no wiesz, najpierw ją walnąłeś, a potem ukradłeś jej twarz, pamiętasz?