Świdziniewski Wojciech
Ragnarok, próba generalna
Z „Science Fiction” nr 19 – październik 2002
Prolog
- Na golone głowy chrześcijańskich kapłanów! - ryknął Odyn, unosząc się ze swojego tronu i stukając
drzewcem świętej włóczni w posadzkę Walhalli, największej komnaty Gladsheimu, Domu Radości.
Kucharz Andhrimnir przestał mieszać w kotle Eldhrimnirze mięso wciąż odrastającego dzika
Saehrimnira, a sprowadzeni tu z pól bitew przez Walkirie einherjarzy zaprzestali na chwilę swych
pojedynków. Ucztujący przy jednym stole z Odynem bogowie zamarli w pół kęsa i słowa.
- Odysiu, siadaj... - Frigg, żona Ojca Bogów, siedząca po jego prawicy, szarpnęła go za rękaw, starając
się zdusić w zarodku narastający gniew.
Odyn jednak nie dał się uspokoić. Zwrócił swe jednookie, poczerwieniałe lico do małżonki i plując pianą,
wykrzyczał:
- Milcz, kobieto, bo wieczorem nie będzie chędożenia!
Frigg, obrażona, odwróciła się i nerwowo zaczęła obgryzać paznokcie.
O matko i córko! - pomyślał Thor, mocniej dzierżąc w dłoni stylisko młota Mjolnira. - On zaraz wpadnie
w berserk!
- Tatko? - zagadnął.
- Tak, syneczku? - Odyn, z przemiłym uśmiechem (nie darmo nosił przydomek Szalony), odwrócił się do
Thora.
- Tatko, ludziska patrzą...
Odyn spod brwi zlustrował Walhallę. Widząc wszędzie wytrzeszczone na niego oczy i rozdziawione
gęby, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i robiąc dobrą minę do złej gry, huknął:
- Rogi w dłoń! Miodu! Piwa! Bawmy się! - Po czym wychylił jednym łykiem zawartość naczynia i rozbił
je o ścianę za sobą. Gwar powrócił do komnaty o pięciuset czterdziestu bramach. Znów rozległ się szczęk
oręża, wrzaski pijanej gawiedzi i piski podszczypywanych Walkirii.
Odyn, zgrzytając zębami, usiadł na tronie.
- Tatko, coś ci się stało? - delikatnie dopytywał się Thor.
Ojciec Bogów mełł tylko przekleństwa i patrzył posępnie na zgromadzonych biesiadników.
- Jeszcze raz zrobisz mi taką scenę przy ludziach... - Frigg pochyliła się do małżonka i grożąc mu palcem,
wyszeptała: - to wyprowadzę się do mamusi!
- Nie strasz... - sapnął Odyn, a potem nagle wrzasnął: - Nie wiesz nawet kim była twoja matka, a poza
tym pewnie już nie żyje i to od setek lat!
Fridze zaczęły drżeć wargi, a w oczach zbierały się łzy. Odyn i Thor z przerażeniem patrzyli na Asynję.
Stara przepowiednia głosiła, że Frigg zapłacze po raz drugi przy śmierci Odyna. Pierwszy raz roniła łzy
po śmierci ukochanego syna Baldra.
- Słoneczko, Kochanie, Duszeczko Moja, Słodkie Drzewo, Lelyjo - szczebiotał Odyn - ja tylko
żartowałem... - I przytulił ją do siebie.
Thor poczekał, aż ojciec uspokoi małżonkę i bardzo poważnie spytał:
- Tato, czy chcesz o tym porozmawiać? Odyn i Frigg popatrzyli ze zdziwieniem na Młotodzierżcę.
- Synku, skąd takie słownictwo?
- Z Winlandu... Nie ważne. Masz jakiś problem? Odyn sapnął i westchnął:
- Ano mam, mam.
- Mów, tatko. O co chodzi?
Odyn skrzywił się i widać było, że ciężko mu rozpocząć rozmowę z synem. Thor cierpliwie czekał. Odyn
pocmokał, potargał się za brodę, znowu sapnął i w końcu rzekł:
- Synu, wiesz, że jestem krynicą mądrości, najmędrszym spośród Asów i Wanów. By posiąść wiedzę
całego świata i poznać runy, poświęciłem samego siebie, wisząc przez dziewięć dni na świętym jesionie
Ygdrassilu...
- Przebity własną włócznią - dodał Thor.
- Tak, włócznią... skosztowałem wody mądrości ze Studni Mimira, za co musiałem oddać mu swoje oko,
by w końcu, a może na początku, wypić Miód Skaldów, Skaldamjod. W związku z tym zwą mnie Ojcem
Bogów i jestem panem władzy, mądrości, wojny, run, poezji, władców, wodzów i berserkerów. Wszystko
to pięknie, ładnie wygląda... Te tytuły, ta potęga w mych dłoniach, ale od jakiegoś czasu mam kłopoty z
pamięcią. - Odyn ściszył głos do szeptu: - Synu, powiedz mi, o co chodzi z tym Ragnarok?
Oszołomiony Thor wpatrywał się w ojca.
- Tatko chyba żartuje...
W oczach Odyna błysnęły iskierki szaleństwa.
- Nie, Thoreczku, ni w ząb nie pamiętam o co chodzi z tym Zmierzchem Bogów. Wiem tylko, że to coś
ważnego... O, właśnie sobie przypomniałem, że to ma coś wspólnego z płaczem Frigg...
- Ty naprawdę nic nie pamiętasz z przepowiedni o Ragnarok... - Thor załamany oparł się o siedzisko, a
Odyn z głupkowatym uśmiechem rozłożył ręce:
- Wytłumacz mi to jakoś, proszę.
Thor rozpoczął opowieść o Zmierzchu Bogów. - No więc tak... Ogólnie chodzi o to, że w czasie
Ragnarok zginą wszyscy ważniejsi bogowie, na czele z tobą, tatko...
- Tak, zginą, i ja też... Co?! Ja też?! Co to za lipa...?!
- Cicho, tatko. Pozwól, że wyjaśnię. Wszystko zacznie się od tego, że Garm spod bram Niflheimu zacznie
obszczekiwać Asgard, czyli nas. Na co się wkurzy Heimdall, wiesz tatko jaki on jest jak sobie popije, i
zadmie w swój róg Gjallarhorn, co będzie sygnałem do zebrania asgardzkich wojsk. Garm będzie szczekał,
Heimdall grał na swym rogu, w wyniku czego Fenrir rozerwie niewolące go łańcuchy, Loki zrzuci swe
okowy, ogniste olbrzymy na czele z Surtem ruszą na Asgard. Z wód wychynie Jormungand pod postacią
smoka...
- Ty - przerwał Thorowi Odyn, chytrze mrużąc jedno oko. - Nie można by Heimdallowi podwędzić tej
trąbki, co?
Młotodzierżca pokręcił głową.
- Nie, tatko. Heimdall ukrył swój róg i wydobędzie go dopiero gdy Garm zaszczeka. Ale idźmy dalej.
Uwolnieni Loki i Fenrir, z częścią olbrzymów ruszą na Asgard. Na drodze Lokiego stanie Heimdall i
pozabijają się nawzajem. Znowuż Fenrir rzuci się na ciebie, ojcze, i cię połknie, nawet włócznią nie
zdążysz go dziabnąć...
Odyn popatrzył z niedowierzaniem na Thora.
- Coś łżesz, synu... Wilk mnie zeżre?
- Jak babcię w kapcie - zaklął się Młotodzierżca. - Zostaniesz za to pomszczony przez swego syna
Widara, który rozedrze Fenrirowi szczęki... Co tam dalej... ? Aha, Jednorękiego Tyra ubije Garm. To
znaczy Tyr zaliczy w boju glebę, co wykorzysta Garm, by go zagryźć, ale to wszystko co zdziała w czasie
Ragnarok. Tyr mu po prostu w tym samym czasie wypruje flaki. Przeciwko Surtowi, Płomiennemu
Gigantowi, stanie Frey i zginie z ręki olbrzyma.
- A co z tobą, synu?
- Ja się zmierzę z Jormungandem - odparł z dumą Thor. - Rozłupię mu łeb swym młotem, ale umrę od
wyziewów jego ciała.
Odyn podrapał się w brodę.
- To tylko Surt żyw pozostanie?
- Nie, tatko, ten debil z radości podpali cały świat. Odyn zastanawiał się przez chwilę. W końcu
niezadowolony pokręcił głową.
- Nie wszystko pojmuję. Nie mógłbyś mi tego całego Ragnaroku zobrazować?
- To znaczy?
Odyn spojrzał w beczkę z piwem, gdzie ukazał mu się cały Midgard. Wskazał na jedno z państw w
środkowej Europie.
- Weź no tych Sklawinów i zrób im taki mały Ragnarok...
- Kogo? Polaków? - Thor podrapał się po głowie. - A to tak uchodzi... ? A, zresztą, u nich taki burdel, że i
tak nie zauważą...
1. Garm
Wszystko zacznie się od tego, że Garm spod bram Niflheimu zacznie obszczekiwać Asgard, czyli nas.
Prezydent i Premier zebrali się na nagłą naradę w Pałacu Prezydenckim. Premier spokojnie siedział i
obserwował, jak Prezydent niemalże biega po gabinecie.
- Skąd o tym wiecie? - nie przestając chodzić, zapytał Prezydent.
- UOP podsłuchał.
- Psiakrew! Przecież Grom to niemalże moja gwardia przyboczna. Na dowódców mianowano najbardziej
zaufanych ludzi! Jakim cudem są po stronie Perpela?
Premier rozłożył ramiona jako oznakę niewiadomej i zaczął snuć domysły:
- Szantaż? Przekupstwo? Groźby? UOP wciąż próbuje to ustalić. Co ciekawsze Grom od ponad tygodnia,
podobno w ramach ćwiczeń wewnętrznych, jest w stanie podwyższonej gotowości. To skłoniło UOP do
przyjrzenia się bliżej tej jednostce. Wydaje się, że czekają na czyjeś rozkazy.
- Coś jeszcze wiadomo?
Od jakiegoś czasu komórki perpelowskiego ugrupowania „Bronim się!" wzmogły agitację wśród rolników.
Coś się szykuje, panie Prezydencie.
- Widzę, widzę. Ściągnij do Pałacu Radę Ministrów...
- Tych z „Bronim się!" też?
- Zwłaszcza ich. Możesz zastosować siłę. Chcę mieć wszystkich na oku. Potem sprawdzimy lojalność
wojskowych, ale po cichu. Póki co postawimy w stan gotowości te jednostki specjalne, których jesteśmy
pewni. I cicho sza! Armię zostawimy na razie w spokoju, nie chcemy chyba wojny domowej. Możesz
odejść.
Premier podniósł się z fotela i ruszył do drzwi.
- Jeszcze coś - powiedział Prezydent, patrząc na wstający za oknem dzień. Premier zatrzymał się z ręką na
klamce.
- Poproś szefa ochrony Pałacu.
Premier bez słowa wyszedł.
Prezydent jeszcze przez chwilę stał przy oknie. W końcu odwrócił się i podszedł do telefonu, mrucząc
pod nosem:
- To jakiś pieprzony pucz wojskowy!
2. Loki
...Loki zrzuci swe okowy...
- Janeczku, może już wystarczy?
Jan Perpel, poseł i przywódca radykalnego ugrupowania chłopskiego „Bronim się!", nic nie powiedział,
tylko jęknął i przecząco pokręcił głową. Nie mógł zresztą nic powiedzieć, ponieważ usta miał
zakneblowane różową pingpongową piłeczką. Ruszać się też za bardzo nie mógł, gdyż został przywiązany
skórzanymi paskami do ściany. Był nagi. Na plecach i pośladkach widniały czerwone pręgi.
- Janek! Już dość! - Żona Perpela w stroju dominy, z pejczem, wzięła się pod boki.
Perpel stanowczo zaprzeczył, jęcząc i kręcąc głową. Żona zaczęła go znowu smagać pejczem, wyzywając
od najgorszych i łajając. Wymawiała, jaki to on jest zły, bo chce zabić Prezydenta i Premiera. Pomimo
cielesnego, bólu Perpel czuł ulgę. Trzask bicza pozwalał mu pozbyć się stresu, który w nim narastał od
kilku tygodni, czyli od dnia, w którym zaczął przygotowywać przewrót wojskowy. Gdy znowu pomyślał o
swoich planach, obudziła się w nim potrzeba jeszcze większego bólu. Dał znak żonie, że potrzebuje czegoś
więcej.
Marysia Gruntowska-Perpel westchnęła ciężko, rozsunęła szerzej nogi męża i zaczęła kopać go w
pośladki spiczastym butem. Starała się przy tym trafiać również w genitalia. Perpel jęczał, sapał i słaniał się
na nogach, ale w głębi duszy było mu dobrze i błogo.
Zadzwoniła komórka. Perpel rozpoznał sygnał i omal nie rozluźniły mu się zwieracze. Żona z
przerażeniem patrzyła, jak „Janeczek" wyrywa stalowe haki, które mocowały skórzane paski do ściany.
Posypał się tynk i już po chwili jej mąż wypluwał różową piłeczkę pingpongową. Potem rzucił się w stronę
marynarki.
- Tak? - wyrzucił z siebie, ciężko sapiąc.
- Trickster? - Taki kod miał Perpel na czas operacji.
- We własnej osobie.
- Pan szykuje kija na psa.
Perpel zrozumiał powagę sytuacji. Ktoś z rządzących rozszyfrował jego plan. Błyskawicznie podjął
decyzję. I tak nie miał już wyjścia.
-Niech pies zacznie szczekać na pana.
3. Heimdall i Frey
Na co się wkurzy Heimdall (...) i zadmie w swój róg Gjallarhorn, co będzie sygnałem do zebrania
asgardzkich wojsk.
- Gdzie jest ten dorobkiewicz? - irytował się Andrzej Koźliński, największy w Polsce właściciel sieci
młynów, w których mełł zachodnie zboże, co oczywiście nie w smak było Perpełowi i „Bronim się!".
Chwilowo jednak Koźliński nie myślał o polityce i interesach. Już od piętnastu minut powinien być w lesie
i polować na dziki. Wciąż jednak nie pojawił się zaproszony przez niego gość, Stanisław Wojtulewicz,
„Baron Supermarketów", jak go nazywała prasa. Wspólne polowanie miało być raczej pretekstem do
rozmowy na temat współpracy młynów Koźlińskiego i supermarketów Wojtulewicza, niż poświęcone
łowom na dzikiego zwierza. Koźliński chciał zwiększyć dostawy swoich wyrobów mącznych do sklepów
Wojtulewicza. Poza tym Koźliński chciał w przyszłym roku startować do wyborów parlamentarnych, a do
tego potrzebował poparcia między innym Polish Buisiness Club'u, gdzie duże wpływy miał „Baron". No i
trzeba jeszcze opracować wspólną strategię wobec „Bronim się!"
Koźliński odwrócił się w stronę dworku i ciężko westchnął. Na podjazd wtoczył się mercedes klasy S.
Wyskoczył z niego Wojtulewicz, usilnie przepraszając za spóźnienie i od razu proponując udanie się na
łowy.
Koźliński porwał z ganku strzelbę i zadął w róg, oznajmiając wszem i wobec, że łowy rozpoczęte.
4. Fenrir
Garm będzie szczekał, Heimdall grał na swym rogu, w wyniku czego Fenrir rozerwie niewolące go
łańcuchy...
Tomasz, osobisty kucharz Prezydenta, drgnął na dźwięk pagera. Odczytał numer i podszedł do telefonu.
Wiedział, że wszystkie telefony w sekcji gospodarczej Pałacu Prezydenckiego są na podsłuchu, jednak jego
organizacji to nie przeszkadzało.
W słuchawce odezwał się miły damski głos:
- Tak, słucham?
- Chciałbym zamówić baraninę.
- Krajową, czy z importu?
- Oczywiście, że krajową!
- Będzie za dwie godziny. Przywieziemy własnym transportem. Gdzie?
- Pałac Prezydencki.
- O, to będziemy wcześniej. Za półtorej godziny. Do widzenia.
- Do widzenia.
Tomasz już wszystko wiedział. Za półtorej godziny miał zneutralizować Prezydenta, bo za dwie godziny
Perpel przejmuje władzę.
5. Tyr i Garm
Jednorękiego Tyra ubije Garm. To znaczy Tyr zaliczy w boju glebę, co wykorzysta Garm, by go zagryźć,
ale to wszystko co zdziaław czasie Ragnarok. Tyr mu po prostu w tym samym czasie wypruje flaki.
Dwaj najważniejsi w kraju ludzie spotkali się raz jeszcze w prezydenckim gabinecie.
- Co się dzieje? - spytał pierwszego ministra Prezydent.
- Chłopi znowu blokują drogi. „Bronim się!" twierdzi, że to nie ich sprawka, że to inicjatywa oddolna,
ale na każdej blokadzie znajdzie się ktoś z tej partii. Perpel, oficjalnie, namawia do pokojowego
rozwiązania zatargów. Ciekawe, że im bardziej namawia do spokoju, tym bardziej chłopi wrą...
Raport Premiera przerwał sygnał telefonu.
- Tak? - Prezydent przez chwilę słuchał i zaraz pobladł.
- Niech utrzymują się na pozycjach jak najdłużej. Zaraz wyślę regularne wojsko.
- Zaczęło się - powiedział do Premiera po skończeniu rozmowy. - Grom zaatakował koszary Jednorękich.
Wyślij tam parę jednostek regularnego wojska.
Jednorękimi nazywano rządową jednostkę specjalną. Nazwa pochodziła od emblematu, jaki jej żołnierze
nosili na mundurach: przedramienia z zaciśniętą pięścią. Wiadomym było wszem i wobec, że Jednoręcy,
jako formacja wojskowa, byli kompletnie zbyteczni. Istniał przecież Grom i jednostki specjalne regularnej
armii. Jednak rząd i głowa państwa (Prezydent i większość rady ministrów reprezentowali tę samą frakcję
polityczną) uparli się, że potrzebują specjalnej jednostki tylko i wyłącznie do swoich poruczeń. Pomimo
głosów, że takie oddziały to zamach na demokrację i wywalanie pieniędzy podatników w błoto, powołano
do życia Jednorękich. Od tego czasu jednak wszyscy się śmiali, że Prezydent potrzebował jeszcze jednej
ręki do podcierania dupy.
Rozdzwoniły się telefony. Pół godziny później Prezydent po kolejnej rozmowie wygodnie rozparł się w
fotelu i założył ręce za głowę.
- Wykrwawili się! - uśmiechnął się do Premiera tryumfująco. - Nie ma już ani Jednorękich, ani Gromu, a
jeśli nawet są, to przedstawiają tak niską wartość bojową, że nie należy brać ich pod uwagę.
6. Jormungand
Z wód wychynie Jormungand pod postacią smoka...
Robert miał dzisiaj patrolować przestrzeń Rzeczypospolitej na nowiuśkim F-16, niedawno zakupionym
od Stanów Zjednoczonych. Jego skrzydłowym miał być Łukasz, jeden z mniej lubianych pilotów, ale
jedyny (oprócz Roberta), który skończył już szkolenie na F-16.
Pilot właśnie opuszczał swój pokój, gdy zza drzwi dobiegł go sygnał telefonu komórkowego.
Robert rzucił okiem na zegarek.
- Psiakrew, spóźnię się na odprawę... Odebrał telefon.
- Słucham.
- Kobra rozkłada kaptur i pluje jadem w oczy.
Zimny pot oblał plecy pilota.
- Kobra? To chyba jakaś pomyłka - dokończył hasło. Nawet nie zauważył, kiedy wyszedł i zamknął za
sobą pokój. Jak automat poszedł na salę odpraw dla pilotów. Czekała go śmierć albo chwała.
7. Odyn, Fenrir i Widar
Znowuż Fenrir rzuci się na ciebie, ojcze, i cię połknie, nawet włócznią nie zdążysz go dziabnąć...
Zostaniesz za to pomszczony przez swego syna Widara, który rozedrze Fenrirowi szczęki...
Tomasz pchał przed sobą wózek na kółkach ze śniadaniem dla Prezydenta. Ochrona, znająca go jeszcze z
poprzedniej kadencji, nie zwracała uwagi na niskiego i pulchnego kucharza. To mu dało możliwość
dotarcia bez przeszkód aż do celu.
W gabinecie Prezydenta było kilkanaście osób. Wszystkie zabiegane, rozdzwonione, rozgadane. Jednym
słowem: chaos.
- Przepraszam, przepraszam... - torował sobie drogę kucharz.
- O, śniadanko! -Prezydent zatarł z radością ręce. Był wyraźnie w dobrym humorze, a to znaczyło, że
sprawa, którą popierał Tomasz, najwidoczniej rypła się. Kucharz poczuł narastający gniew. Przynajmniej
on wypełni zadanie i uwolni ojczyznę od tego żydokomucha.
Zaraz uśmiechniesz się szerzej, buraku - pomyślał kucharz, kłaniając się uprzejmie.
- Co tam mamy, panie Tomaszu? - Prezydent wyciągnął szyję niczym czapla, próbując dojrzeć zawartość
wózka.
Kucharz, sięgając pod obrus po rzeźnicki nóż, odpowiedział:
- Flaczki a'lapresid...
- Panie Prezydencie! - przerwał mu krzyk jednego z krzątających się po gabinecie ludzi. - Porwano F-16 z
lotniska w Rzepinie! Porywacz kieruje się na stolicę, w drodze zestrzelił już dwa samoloty! U nas będzie za
dziesięć - piętnaście minut... !
- Chce nam tu zrobić drugie WTC! - krzyknął ktoś.
- ...ent - dokończył nazwę potrawy kucharz i z nagim ostrzem ruszył ku Prezydentowi.
- Giń krwiopijco i zdrajco narodu! - krzyknął, po czym wskoczył na biurko dzielące go od głowy narodu i
szerokim cięciem niemal odciął tę głowę.
Nie zdążył zsunąć się z blatu, a już dwóch ochroniarzy szpikowało jego plecy ołowiem. Reszta obecnych
padła na podłogę.
Po chwili zapadła cisza, którą przerywał jedynie charkot krztuszącego się własną krwią Prezydenta. W
powietrzu unosił się dym i zapach strzelniczego prochu.
Część ludzi rzuciła się do wyjścia z gabinetu, a część w stronę umierającego Prezydenta.
- No to mamy problem - westchnął ciężko Premier. - Ewakuacja Pałacu! Wprowadzamy stan wojenny!
8. Thor i Jormungand
Ja się zmierzą z Jormungandem. (...) Rozłupię mu łeb swym miotem, ale umrę od wyziewów jego ciała.
Robert, po zestrzeleniu swojego skrzydłowego i jeszcze jednego samolotu, który stanął mu na drodze do
Warszawy, nabierał pewności, że bezpiecznie dotrze do stolicy. Namiary na cel miał dostać drogą radiową
dokładnie za pół minuty, więc włączył radio i ustawił na odpowiedniej fali. Po chwili zgłosiło się
naprowadzanie, podało namiary i podpowiedziało, że będzie to kolumna samochodów rządowych.
Robert, gdy tylko znalazł się dokładnie w miejscu, które podawał namiar, poprosił o poprawkę
koordynatów. Kolumna wozów zaczęła się przemieszczać. Naprowadzanie było na to przygotowane. Miał
krążyć w powietrzu, aż kolumna rządowych samochodów znajdzie się w pobliżu wybranej stacji
benzynowej.
- Teraz! - wyrzuciło z siebie radio.
- Za Perpela... - wyszeptał Robert i skierował swego F-16 na stację.
Połowa dzielnicy, a wraz z nią samochody Premiera i rządu, stanęło w ogniu.
9. Surt i Frey, Loki i Heimdall
Przeciwko Surtowi, Płomiennemu Gigantowi, stanie Frey i zginie z ręki olbrzyma. Na drodze Lokiego
stanie Heimdall i pozabijają się nawzajem.
Koźliński i Wojtulewicz wychynęli z lasu na drogę, narzekając na marny wynik polowania. Zrezygnowali
z łowów i postanowili zająć się rozmowami na bardziej interesujące tematy, o mące i supermarketach. Za
nimi posuwało się dwóch ochroniarzy Koźlińskiego.
Cała czwórka nie zdawała sobie sprawy, że w ciągu dwóch godzin kraj opanował chaos, zginął Prezydent,
Premier i rząd, że wprowadzono stan wojenny, a wrogiem publicznym numer jeden jest Perpel. Nie
wiedzieli też, że ten ostatni jechał akurat tą samą polną drogą, po której wędrowali. Perpel był wściekły, bo
wprowadzony stan wojenny uniemożliwił mu wjazd do Warszawy z pełną pompą. Zamiast wjeżdżać
tryumfalnie, musiał przemykać opłotkami.
Wtedy to, dokładnie przed sobą, zobaczył największych gospodarczych wrogów, Koźlińskiego i
Wojtulewicza. Zatarł z radości dłonie. Dał znak, aby się zatrzymać. Sznur ciągników i polonezów jadący za
nim również się zatrzymał. Chłopi wysypali się z pojazdów.
Perpel stanął przed dwoma biznesmenami w strojach myśliwych. Ochrona Koźlińskiego i Wojtulewicza
wysunęła się do przodu.
Poseł wziął się pod boki:
- Co za niespodzianka, panowie sprzedawczyki we własnej osobie. I co, krwiopijcy narodu polskiego?
Mamy was w garści! Żywi z tej garści nam nie ujdziecie, ręczę wam!
- Chcesz pan dokonać samosądu?- grzecznie zapytał Wojtulewicz.
- Nie wiem, czy wiecie, ale od kilku godzin, jako prawdziwy Polak, wolą narodu i dzięki kilku dziwnym
przypadkom, reprezentuję Rzeczpospolitą, i to JA teraz stanowię prawo. Takich jak wy, sprzedawczyków i
pachołków zachodu, będziem wieszać!
- „Jako prawdziwy Polak"? - zdziwił się Koźliński - Pan nawet nazwiska polskiego nie masz.
W tym momencie nie zdzierżyła chłopska dusza Perpela, zakrzyknął:
- Obwiesić ich! - I ruszył na biznesmenów. Ochrona ledwie zdołała oddać parę strzałów i już została
zaciukana widłami. Biznesmenów schwytano i związano. Wówczas wielki lament podniósł się wśród
chłopów, bo okazało się, że jedna z kul śmiertelnie raniła Perpela. Chłopi najpierw zapłakali, a potem
wielka wściekłość w nich wstąpiła i gołymi rękoma roznieśli dwóch biznesmenów na strzępy.
10. Surt
- To tylko Surt żyw pozostanie?
- Nie, tatko, ten debil z radości podpali cały świat.
I dowiedziało się chłopstwo o losie swego przywódcy. W gniewie i żalu palili i niszczyli dobytek
zachodnich spółek działających w Polsce. Kiedy ich zabrakło, a gniew nie wygasł, zaczęli palić dobytek co
bogatszych Polaków, bo to „sprzedawczyki". W końcu, gdy cały kraj stał w ogniu, wzięli się za łby między
sobą. Tak to skończył się, trudno powiedzieć, udany czy też nie, pucz Perpela.
Nidhogg
„Brońmy się!", gdy nastała nowa władza, zeszło do podziemia i czekało na odpowiednią chwilę, by
powtórnie uderzyć w odbudowujące się państwo.
Epilog
Odyn odchylił się od beczki z piwem i podrapał się w brodę.
- A co synku, będzie potem? Thor uśmiechnął się smutno.
- Kiedy odejdą starzy bogowie, młodzi zajmą ich miejsce i stworzą Gimleę, szczęśliwą krainę, i postawią
nam świątynie...
- Eee, to nudne - Odyn skrzywił się. - I nie będzie żadnych wojen.
- Będą, będą.
Odyn pokiwał głową ze zrozumieniem. Potem na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek:
- To jak to było z tym Ragnarok? Możesz mi raz jeszcze pokazać, co się będzie działo kiedy nastanie
Zmierzch Bogów?
I zaniósł się szalonym śmiechem.
Wojciech Świdziniewski
Świdziniewski Wojciech Ragnarok, próba generalna Z „Science Fiction” nr 19 – październik 2002 Prolog - Na golone głowy chrześcijańskich kapłanów! - ryknął Odyn, unosząc się ze swojego tronu i stukając drzewcem świętej włóczni w posadzkę Walhalli, największej komnaty Gladsheimu, Domu Radości. Kucharz Andhrimnir przestał mieszać w kotle Eldhrimnirze mięso wciąż odrastającego dzika Saehrimnira, a sprowadzeni tu z pól bitew przez Walkirie einherjarzy zaprzestali na chwilę swych pojedynków. Ucztujący przy jednym stole z Odynem bogowie zamarli w pół kęsa i słowa. - Odysiu, siadaj... - Frigg, żona Ojca Bogów, siedząca po jego prawicy, szarpnęła go za rękaw, starając się zdusić w zarodku narastający gniew. Odyn jednak nie dał się uspokoić. Zwrócił swe jednookie, poczerwieniałe lico do małżonki i plując pianą, wykrzyczał: - Milcz, kobieto, bo wieczorem nie będzie chędożenia! Frigg, obrażona, odwróciła się i nerwowo zaczęła obgryzać paznokcie. O matko i córko! - pomyślał Thor, mocniej dzierżąc w dłoni stylisko młota Mjolnira. - On zaraz wpadnie w berserk! - Tatko? - zagadnął. - Tak, syneczku? - Odyn, z przemiłym uśmiechem (nie darmo nosił przydomek Szalony), odwrócił się do Thora. - Tatko, ludziska patrzą... Odyn spod brwi zlustrował Walhallę. Widząc wszędzie wytrzeszczone na niego oczy i rozdziawione gęby, wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i robiąc dobrą minę do złej gry, huknął: - Rogi w dłoń! Miodu! Piwa! Bawmy się! - Po czym wychylił jednym łykiem zawartość naczynia i rozbił je o ścianę za sobą. Gwar powrócił do komnaty o pięciuset czterdziestu bramach. Znów rozległ się szczęk oręża, wrzaski pijanej gawiedzi i piski podszczypywanych Walkirii. Odyn, zgrzytając zębami, usiadł na tronie. - Tatko, coś ci się stało? - delikatnie dopytywał się Thor. Ojciec Bogów mełł tylko przekleństwa i patrzył posępnie na zgromadzonych biesiadników. - Jeszcze raz zrobisz mi taką scenę przy ludziach... - Frigg pochyliła się do małżonka i grożąc mu palcem, wyszeptała: - to wyprowadzę się do mamusi! - Nie strasz... - sapnął Odyn, a potem nagle wrzasnął: - Nie wiesz nawet kim była twoja matka, a poza tym pewnie już nie żyje i to od setek lat! Fridze zaczęły drżeć wargi, a w oczach zbierały się łzy. Odyn i Thor z przerażeniem patrzyli na Asynję. Stara przepowiednia głosiła, że Frigg zapłacze po raz drugi przy śmierci Odyna. Pierwszy raz roniła łzy po śmierci ukochanego syna Baldra. - Słoneczko, Kochanie, Duszeczko Moja, Słodkie Drzewo, Lelyjo - szczebiotał Odyn - ja tylko żartowałem... - I przytulił ją do siebie. Thor poczekał, aż ojciec uspokoi małżonkę i bardzo poważnie spytał: - Tato, czy chcesz o tym porozmawiać? Odyn i Frigg popatrzyli ze zdziwieniem na Młotodzierżcę. - Synku, skąd takie słownictwo? - Z Winlandu... Nie ważne. Masz jakiś problem? Odyn sapnął i westchnął: - Ano mam, mam. - Mów, tatko. O co chodzi? Odyn skrzywił się i widać było, że ciężko mu rozpocząć rozmowę z synem. Thor cierpliwie czekał. Odyn pocmokał, potargał się za brodę, znowu sapnął i w końcu rzekł:
- Synu, wiesz, że jestem krynicą mądrości, najmędrszym spośród Asów i Wanów. By posiąść wiedzę całego świata i poznać runy, poświęciłem samego siebie, wisząc przez dziewięć dni na świętym jesionie Ygdrassilu... - Przebity własną włócznią - dodał Thor. - Tak, włócznią... skosztowałem wody mądrości ze Studni Mimira, za co musiałem oddać mu swoje oko, by w końcu, a może na początku, wypić Miód Skaldów, Skaldamjod. W związku z tym zwą mnie Ojcem Bogów i jestem panem władzy, mądrości, wojny, run, poezji, władców, wodzów i berserkerów. Wszystko to pięknie, ładnie wygląda... Te tytuły, ta potęga w mych dłoniach, ale od jakiegoś czasu mam kłopoty z pamięcią. - Odyn ściszył głos do szeptu: - Synu, powiedz mi, o co chodzi z tym Ragnarok? Oszołomiony Thor wpatrywał się w ojca. - Tatko chyba żartuje... W oczach Odyna błysnęły iskierki szaleństwa. - Nie, Thoreczku, ni w ząb nie pamiętam o co chodzi z tym Zmierzchem Bogów. Wiem tylko, że to coś ważnego... O, właśnie sobie przypomniałem, że to ma coś wspólnego z płaczem Frigg... - Ty naprawdę nic nie pamiętasz z przepowiedni o Ragnarok... - Thor załamany oparł się o siedzisko, a Odyn z głupkowatym uśmiechem rozłożył ręce: - Wytłumacz mi to jakoś, proszę. Thor rozpoczął opowieść o Zmierzchu Bogów. - No więc tak... Ogólnie chodzi o to, że w czasie Ragnarok zginą wszyscy ważniejsi bogowie, na czele z tobą, tatko... - Tak, zginą, i ja też... Co?! Ja też?! Co to za lipa...?! - Cicho, tatko. Pozwól, że wyjaśnię. Wszystko zacznie się od tego, że Garm spod bram Niflheimu zacznie obszczekiwać Asgard, czyli nas. Na co się wkurzy Heimdall, wiesz tatko jaki on jest jak sobie popije, i zadmie w swój róg Gjallarhorn, co będzie sygnałem do zebrania asgardzkich wojsk. Garm będzie szczekał, Heimdall grał na swym rogu, w wyniku czego Fenrir rozerwie niewolące go łańcuchy, Loki zrzuci swe okowy, ogniste olbrzymy na czele z Surtem ruszą na Asgard. Z wód wychynie Jormungand pod postacią smoka... - Ty - przerwał Thorowi Odyn, chytrze mrużąc jedno oko. - Nie można by Heimdallowi podwędzić tej trąbki, co? Młotodzierżca pokręcił głową. - Nie, tatko. Heimdall ukrył swój róg i wydobędzie go dopiero gdy Garm zaszczeka. Ale idźmy dalej. Uwolnieni Loki i Fenrir, z częścią olbrzymów ruszą na Asgard. Na drodze Lokiego stanie Heimdall i pozabijają się nawzajem. Znowuż Fenrir rzuci się na ciebie, ojcze, i cię połknie, nawet włócznią nie zdążysz go dziabnąć... Odyn popatrzył z niedowierzaniem na Thora. - Coś łżesz, synu... Wilk mnie zeżre? - Jak babcię w kapcie - zaklął się Młotodzierżca. - Zostaniesz za to pomszczony przez swego syna Widara, który rozedrze Fenrirowi szczęki... Co tam dalej... ? Aha, Jednorękiego Tyra ubije Garm. To znaczy Tyr zaliczy w boju glebę, co wykorzysta Garm, by go zagryźć, ale to wszystko co zdziała w czasie Ragnarok. Tyr mu po prostu w tym samym czasie wypruje flaki. Przeciwko Surtowi, Płomiennemu Gigantowi, stanie Frey i zginie z ręki olbrzyma. - A co z tobą, synu? - Ja się zmierzę z Jormungandem - odparł z dumą Thor. - Rozłupię mu łeb swym młotem, ale umrę od wyziewów jego ciała. Odyn podrapał się w brodę. - To tylko Surt żyw pozostanie? - Nie, tatko, ten debil z radości podpali cały świat. Odyn zastanawiał się przez chwilę. W końcu niezadowolony pokręcił głową. - Nie wszystko pojmuję. Nie mógłbyś mi tego całego Ragnaroku zobrazować? - To znaczy? Odyn spojrzał w beczkę z piwem, gdzie ukazał mu się cały Midgard. Wskazał na jedno z państw w środkowej Europie. - Weź no tych Sklawinów i zrób im taki mały Ragnarok... - Kogo? Polaków? - Thor podrapał się po głowie. - A to tak uchodzi... ? A, zresztą, u nich taki burdel, że i tak nie zauważą...
1. Garm Wszystko zacznie się od tego, że Garm spod bram Niflheimu zacznie obszczekiwać Asgard, czyli nas. Prezydent i Premier zebrali się na nagłą naradę w Pałacu Prezydenckim. Premier spokojnie siedział i obserwował, jak Prezydent niemalże biega po gabinecie. - Skąd o tym wiecie? - nie przestając chodzić, zapytał Prezydent. - UOP podsłuchał. - Psiakrew! Przecież Grom to niemalże moja gwardia przyboczna. Na dowódców mianowano najbardziej zaufanych ludzi! Jakim cudem są po stronie Perpela? Premier rozłożył ramiona jako oznakę niewiadomej i zaczął snuć domysły: - Szantaż? Przekupstwo? Groźby? UOP wciąż próbuje to ustalić. Co ciekawsze Grom od ponad tygodnia, podobno w ramach ćwiczeń wewnętrznych, jest w stanie podwyższonej gotowości. To skłoniło UOP do przyjrzenia się bliżej tej jednostce. Wydaje się, że czekają na czyjeś rozkazy. - Coś jeszcze wiadomo? Od jakiegoś czasu komórki perpelowskiego ugrupowania „Bronim się!" wzmogły agitację wśród rolników. Coś się szykuje, panie Prezydencie. - Widzę, widzę. Ściągnij do Pałacu Radę Ministrów... - Tych z „Bronim się!" też? - Zwłaszcza ich. Możesz zastosować siłę. Chcę mieć wszystkich na oku. Potem sprawdzimy lojalność wojskowych, ale po cichu. Póki co postawimy w stan gotowości te jednostki specjalne, których jesteśmy pewni. I cicho sza! Armię zostawimy na razie w spokoju, nie chcemy chyba wojny domowej. Możesz odejść. Premier podniósł się z fotela i ruszył do drzwi. - Jeszcze coś - powiedział Prezydent, patrząc na wstający za oknem dzień. Premier zatrzymał się z ręką na klamce. - Poproś szefa ochrony Pałacu. Premier bez słowa wyszedł. Prezydent jeszcze przez chwilę stał przy oknie. W końcu odwrócił się i podszedł do telefonu, mrucząc pod nosem: - To jakiś pieprzony pucz wojskowy! 2. Loki ...Loki zrzuci swe okowy... - Janeczku, może już wystarczy? Jan Perpel, poseł i przywódca radykalnego ugrupowania chłopskiego „Bronim się!", nic nie powiedział, tylko jęknął i przecząco pokręcił głową. Nie mógł zresztą nic powiedzieć, ponieważ usta miał zakneblowane różową pingpongową piłeczką. Ruszać się też za bardzo nie mógł, gdyż został przywiązany skórzanymi paskami do ściany. Był nagi. Na plecach i pośladkach widniały czerwone pręgi. - Janek! Już dość! - Żona Perpela w stroju dominy, z pejczem, wzięła się pod boki. Perpel stanowczo zaprzeczył, jęcząc i kręcąc głową. Żona zaczęła go znowu smagać pejczem, wyzywając od najgorszych i łajając. Wymawiała, jaki to on jest zły, bo chce zabić Prezydenta i Premiera. Pomimo cielesnego, bólu Perpel czuł ulgę. Trzask bicza pozwalał mu pozbyć się stresu, który w nim narastał od kilku tygodni, czyli od dnia, w którym zaczął przygotowywać przewrót wojskowy. Gdy znowu pomyślał o swoich planach, obudziła się w nim potrzeba jeszcze większego bólu. Dał znak żonie, że potrzebuje czegoś więcej. Marysia Gruntowska-Perpel westchnęła ciężko, rozsunęła szerzej nogi męża i zaczęła kopać go w pośladki spiczastym butem. Starała się przy tym trafiać również w genitalia. Perpel jęczał, sapał i słaniał się na nogach, ale w głębi duszy było mu dobrze i błogo. Zadzwoniła komórka. Perpel rozpoznał sygnał i omal nie rozluźniły mu się zwieracze. Żona z przerażeniem patrzyła, jak „Janeczek" wyrywa stalowe haki, które mocowały skórzane paski do ściany. Posypał się tynk i już po chwili jej mąż wypluwał różową piłeczkę pingpongową. Potem rzucił się w stronę marynarki. - Tak? - wyrzucił z siebie, ciężko sapiąc. - Trickster? - Taki kod miał Perpel na czas operacji.
- We własnej osobie. - Pan szykuje kija na psa. Perpel zrozumiał powagę sytuacji. Ktoś z rządzących rozszyfrował jego plan. Błyskawicznie podjął decyzję. I tak nie miał już wyjścia. -Niech pies zacznie szczekać na pana. 3. Heimdall i Frey Na co się wkurzy Heimdall (...) i zadmie w swój róg Gjallarhorn, co będzie sygnałem do zebrania asgardzkich wojsk. - Gdzie jest ten dorobkiewicz? - irytował się Andrzej Koźliński, największy w Polsce właściciel sieci młynów, w których mełł zachodnie zboże, co oczywiście nie w smak było Perpełowi i „Bronim się!". Chwilowo jednak Koźliński nie myślał o polityce i interesach. Już od piętnastu minut powinien być w lesie i polować na dziki. Wciąż jednak nie pojawił się zaproszony przez niego gość, Stanisław Wojtulewicz, „Baron Supermarketów", jak go nazywała prasa. Wspólne polowanie miało być raczej pretekstem do rozmowy na temat współpracy młynów Koźlińskiego i supermarketów Wojtulewicza, niż poświęcone łowom na dzikiego zwierza. Koźliński chciał zwiększyć dostawy swoich wyrobów mącznych do sklepów Wojtulewicza. Poza tym Koźliński chciał w przyszłym roku startować do wyborów parlamentarnych, a do tego potrzebował poparcia między innym Polish Buisiness Club'u, gdzie duże wpływy miał „Baron". No i trzeba jeszcze opracować wspólną strategię wobec „Bronim się!" Koźliński odwrócił się w stronę dworku i ciężko westchnął. Na podjazd wtoczył się mercedes klasy S. Wyskoczył z niego Wojtulewicz, usilnie przepraszając za spóźnienie i od razu proponując udanie się na łowy. Koźliński porwał z ganku strzelbę i zadął w róg, oznajmiając wszem i wobec, że łowy rozpoczęte. 4. Fenrir Garm będzie szczekał, Heimdall grał na swym rogu, w wyniku czego Fenrir rozerwie niewolące go łańcuchy... Tomasz, osobisty kucharz Prezydenta, drgnął na dźwięk pagera. Odczytał numer i podszedł do telefonu. Wiedział, że wszystkie telefony w sekcji gospodarczej Pałacu Prezydenckiego są na podsłuchu, jednak jego organizacji to nie przeszkadzało. W słuchawce odezwał się miły damski głos: - Tak, słucham? - Chciałbym zamówić baraninę. - Krajową, czy z importu? - Oczywiście, że krajową! - Będzie za dwie godziny. Przywieziemy własnym transportem. Gdzie? - Pałac Prezydencki. - O, to będziemy wcześniej. Za półtorej godziny. Do widzenia. - Do widzenia. Tomasz już wszystko wiedział. Za półtorej godziny miał zneutralizować Prezydenta, bo za dwie godziny Perpel przejmuje władzę. 5. Tyr i Garm Jednorękiego Tyra ubije Garm. To znaczy Tyr zaliczy w boju glebę, co wykorzysta Garm, by go zagryźć, ale to wszystko co zdziaław czasie Ragnarok. Tyr mu po prostu w tym samym czasie wypruje flaki. Dwaj najważniejsi w kraju ludzie spotkali się raz jeszcze w prezydenckim gabinecie. - Co się dzieje? - spytał pierwszego ministra Prezydent. - Chłopi znowu blokują drogi. „Bronim się!" twierdzi, że to nie ich sprawka, że to inicjatywa oddolna, ale na każdej blokadzie znajdzie się ktoś z tej partii. Perpel, oficjalnie, namawia do pokojowego rozwiązania zatargów. Ciekawe, że im bardziej namawia do spokoju, tym bardziej chłopi wrą...
Raport Premiera przerwał sygnał telefonu. - Tak? - Prezydent przez chwilę słuchał i zaraz pobladł. - Niech utrzymują się na pozycjach jak najdłużej. Zaraz wyślę regularne wojsko. - Zaczęło się - powiedział do Premiera po skończeniu rozmowy. - Grom zaatakował koszary Jednorękich. Wyślij tam parę jednostek regularnego wojska. Jednorękimi nazywano rządową jednostkę specjalną. Nazwa pochodziła od emblematu, jaki jej żołnierze nosili na mundurach: przedramienia z zaciśniętą pięścią. Wiadomym było wszem i wobec, że Jednoręcy, jako formacja wojskowa, byli kompletnie zbyteczni. Istniał przecież Grom i jednostki specjalne regularnej armii. Jednak rząd i głowa państwa (Prezydent i większość rady ministrów reprezentowali tę samą frakcję polityczną) uparli się, że potrzebują specjalnej jednostki tylko i wyłącznie do swoich poruczeń. Pomimo głosów, że takie oddziały to zamach na demokrację i wywalanie pieniędzy podatników w błoto, powołano do życia Jednorękich. Od tego czasu jednak wszyscy się śmiali, że Prezydent potrzebował jeszcze jednej ręki do podcierania dupy. Rozdzwoniły się telefony. Pół godziny później Prezydent po kolejnej rozmowie wygodnie rozparł się w fotelu i założył ręce za głowę. - Wykrwawili się! - uśmiechnął się do Premiera tryumfująco. - Nie ma już ani Jednorękich, ani Gromu, a jeśli nawet są, to przedstawiają tak niską wartość bojową, że nie należy brać ich pod uwagę. 6. Jormungand Z wód wychynie Jormungand pod postacią smoka... Robert miał dzisiaj patrolować przestrzeń Rzeczypospolitej na nowiuśkim F-16, niedawno zakupionym od Stanów Zjednoczonych. Jego skrzydłowym miał być Łukasz, jeden z mniej lubianych pilotów, ale jedyny (oprócz Roberta), który skończył już szkolenie na F-16. Pilot właśnie opuszczał swój pokój, gdy zza drzwi dobiegł go sygnał telefonu komórkowego. Robert rzucił okiem na zegarek. - Psiakrew, spóźnię się na odprawę... Odebrał telefon. - Słucham. - Kobra rozkłada kaptur i pluje jadem w oczy. Zimny pot oblał plecy pilota. - Kobra? To chyba jakaś pomyłka - dokończył hasło. Nawet nie zauważył, kiedy wyszedł i zamknął za sobą pokój. Jak automat poszedł na salę odpraw dla pilotów. Czekała go śmierć albo chwała. 7. Odyn, Fenrir i Widar Znowuż Fenrir rzuci się na ciebie, ojcze, i cię połknie, nawet włócznią nie zdążysz go dziabnąć... Zostaniesz za to pomszczony przez swego syna Widara, który rozedrze Fenrirowi szczęki... Tomasz pchał przed sobą wózek na kółkach ze śniadaniem dla Prezydenta. Ochrona, znająca go jeszcze z poprzedniej kadencji, nie zwracała uwagi na niskiego i pulchnego kucharza. To mu dało możliwość dotarcia bez przeszkód aż do celu. W gabinecie Prezydenta było kilkanaście osób. Wszystkie zabiegane, rozdzwonione, rozgadane. Jednym słowem: chaos. - Przepraszam, przepraszam... - torował sobie drogę kucharz. - O, śniadanko! -Prezydent zatarł z radością ręce. Był wyraźnie w dobrym humorze, a to znaczyło, że sprawa, którą popierał Tomasz, najwidoczniej rypła się. Kucharz poczuł narastający gniew. Przynajmniej on wypełni zadanie i uwolni ojczyznę od tego żydokomucha. Zaraz uśmiechniesz się szerzej, buraku - pomyślał kucharz, kłaniając się uprzejmie. - Co tam mamy, panie Tomaszu? - Prezydent wyciągnął szyję niczym czapla, próbując dojrzeć zawartość wózka. Kucharz, sięgając pod obrus po rzeźnicki nóż, odpowiedział: - Flaczki a'lapresid... - Panie Prezydencie! - przerwał mu krzyk jednego z krzątających się po gabinecie ludzi. - Porwano F-16 z lotniska w Rzepinie! Porywacz kieruje się na stolicę, w drodze zestrzelił już dwa samoloty! U nas będzie za dziesięć - piętnaście minut... !
- Chce nam tu zrobić drugie WTC! - krzyknął ktoś. - ...ent - dokończył nazwę potrawy kucharz i z nagim ostrzem ruszył ku Prezydentowi. - Giń krwiopijco i zdrajco narodu! - krzyknął, po czym wskoczył na biurko dzielące go od głowy narodu i szerokim cięciem niemal odciął tę głowę. Nie zdążył zsunąć się z blatu, a już dwóch ochroniarzy szpikowało jego plecy ołowiem. Reszta obecnych padła na podłogę. Po chwili zapadła cisza, którą przerywał jedynie charkot krztuszącego się własną krwią Prezydenta. W powietrzu unosił się dym i zapach strzelniczego prochu. Część ludzi rzuciła się do wyjścia z gabinetu, a część w stronę umierającego Prezydenta. - No to mamy problem - westchnął ciężko Premier. - Ewakuacja Pałacu! Wprowadzamy stan wojenny! 8. Thor i Jormungand Ja się zmierzą z Jormungandem. (...) Rozłupię mu łeb swym miotem, ale umrę od wyziewów jego ciała. Robert, po zestrzeleniu swojego skrzydłowego i jeszcze jednego samolotu, który stanął mu na drodze do Warszawy, nabierał pewności, że bezpiecznie dotrze do stolicy. Namiary na cel miał dostać drogą radiową dokładnie za pół minuty, więc włączył radio i ustawił na odpowiedniej fali. Po chwili zgłosiło się naprowadzanie, podało namiary i podpowiedziało, że będzie to kolumna samochodów rządowych. Robert, gdy tylko znalazł się dokładnie w miejscu, które podawał namiar, poprosił o poprawkę koordynatów. Kolumna wozów zaczęła się przemieszczać. Naprowadzanie było na to przygotowane. Miał krążyć w powietrzu, aż kolumna rządowych samochodów znajdzie się w pobliżu wybranej stacji benzynowej. - Teraz! - wyrzuciło z siebie radio. - Za Perpela... - wyszeptał Robert i skierował swego F-16 na stację. Połowa dzielnicy, a wraz z nią samochody Premiera i rządu, stanęło w ogniu. 9. Surt i Frey, Loki i Heimdall Przeciwko Surtowi, Płomiennemu Gigantowi, stanie Frey i zginie z ręki olbrzyma. Na drodze Lokiego stanie Heimdall i pozabijają się nawzajem. Koźliński i Wojtulewicz wychynęli z lasu na drogę, narzekając na marny wynik polowania. Zrezygnowali z łowów i postanowili zająć się rozmowami na bardziej interesujące tematy, o mące i supermarketach. Za nimi posuwało się dwóch ochroniarzy Koźlińskiego. Cała czwórka nie zdawała sobie sprawy, że w ciągu dwóch godzin kraj opanował chaos, zginął Prezydent, Premier i rząd, że wprowadzono stan wojenny, a wrogiem publicznym numer jeden jest Perpel. Nie wiedzieli też, że ten ostatni jechał akurat tą samą polną drogą, po której wędrowali. Perpel był wściekły, bo wprowadzony stan wojenny uniemożliwił mu wjazd do Warszawy z pełną pompą. Zamiast wjeżdżać tryumfalnie, musiał przemykać opłotkami. Wtedy to, dokładnie przed sobą, zobaczył największych gospodarczych wrogów, Koźlińskiego i Wojtulewicza. Zatarł z radości dłonie. Dał znak, aby się zatrzymać. Sznur ciągników i polonezów jadący za nim również się zatrzymał. Chłopi wysypali się z pojazdów. Perpel stanął przed dwoma biznesmenami w strojach myśliwych. Ochrona Koźlińskiego i Wojtulewicza wysunęła się do przodu. Poseł wziął się pod boki: - Co za niespodzianka, panowie sprzedawczyki we własnej osobie. I co, krwiopijcy narodu polskiego? Mamy was w garści! Żywi z tej garści nam nie ujdziecie, ręczę wam! - Chcesz pan dokonać samosądu?- grzecznie zapytał Wojtulewicz. - Nie wiem, czy wiecie, ale od kilku godzin, jako prawdziwy Polak, wolą narodu i dzięki kilku dziwnym przypadkom, reprezentuję Rzeczpospolitą, i to JA teraz stanowię prawo. Takich jak wy, sprzedawczyków i pachołków zachodu, będziem wieszać! - „Jako prawdziwy Polak"? - zdziwił się Koźliński - Pan nawet nazwiska polskiego nie masz. W tym momencie nie zdzierżyła chłopska dusza Perpela, zakrzyknął: - Obwiesić ich! - I ruszył na biznesmenów. Ochrona ledwie zdołała oddać parę strzałów i już została zaciukana widłami. Biznesmenów schwytano i związano. Wówczas wielki lament podniósł się wśród
chłopów, bo okazało się, że jedna z kul śmiertelnie raniła Perpela. Chłopi najpierw zapłakali, a potem wielka wściekłość w nich wstąpiła i gołymi rękoma roznieśli dwóch biznesmenów na strzępy. 10. Surt - To tylko Surt żyw pozostanie? - Nie, tatko, ten debil z radości podpali cały świat. I dowiedziało się chłopstwo o losie swego przywódcy. W gniewie i żalu palili i niszczyli dobytek zachodnich spółek działających w Polsce. Kiedy ich zabrakło, a gniew nie wygasł, zaczęli palić dobytek co bogatszych Polaków, bo to „sprzedawczyki". W końcu, gdy cały kraj stał w ogniu, wzięli się za łby między sobą. Tak to skończył się, trudno powiedzieć, udany czy też nie, pucz Perpela. Nidhogg „Brońmy się!", gdy nastała nowa władza, zeszło do podziemia i czekało na odpowiednią chwilę, by powtórnie uderzyć w odbudowujące się państwo. Epilog Odyn odchylił się od beczki z piwem i podrapał się w brodę. - A co synku, będzie potem? Thor uśmiechnął się smutno. - Kiedy odejdą starzy bogowie, młodzi zajmą ich miejsce i stworzą Gimleę, szczęśliwą krainę, i postawią nam świątynie... - Eee, to nudne - Odyn skrzywił się. - I nie będzie żadnych wojen. - Będą, będą. Odyn pokiwał głową ze zrozumieniem. Potem na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek: - To jak to było z tym Ragnarok? Możesz mi raz jeszcze pokazać, co się będzie działo kiedy nastanie Zmierzch Bogów? I zaniósł się szalonym śmiechem. Wojciech Świdziniewski