Od tamtej pory się nie odezwał. Wyobrażasz to sobie? – Marzena
gwałtownie odstawiła szklankę na blat rattanowego stolika.
– Przecież sama mu powiedziałaś, żeby nie przychodził i nie dzwonił. –
Małgorzata wzruszyła ramionami. – No to czego teraz chcesz?
Marzena odwiedziła koleżankę, bo czuła, że musi podzielić się z kimś
swoimi uczuciami. Z kimś, kto ją zrozumie. Ledwie wytrzymała ten kwadrans,
kiedy rozkładały leżaki i Małgorzata przygotowywała napoje. Napięcie ostatnich
dni było już tak duże, że nie mogło czekać. Kiedy tylko usiadły, bez zbędnych
wstępów opowiedziała wszystko, co leżało jej na sercu. Spodziewała się
współczucia, słów pocieszenia i tego, że Małgorzata podobnie będzie myśleć
o postępowaniu Janka. Dlatego reakcja koleżanki mocno ją zaskoczyła.
– Jak to: czego chcę? To chyba jasne, co powinien zrobić – prychnęła.
– Niby co?
– Prosić, błagać wręcz o przebaczenie, klęczeć z bukietem pod moimi
drzwiami, no nie wiem, co jeszcze. Starać się powinien, nie uważasz?
– Coś mi tu śmierdzi ckliwym romansem. – Żona wójta pokręciła głową. –
Zaskakujesz mnie, wiesz? Nie posądzałam cię o zamiłowanie do takich łzawych
scen. – Spojrzała uważnie na Marzenę i spoważniała. – A gdyby to wszystko robił,
to co? Wybaczyłabyś mu?
– Zdradę? Nigdy! – zaprotestowała stanowczo.
– Czyli chciałabyś go po prostu upokorzyć? A on się jakoś do tego
upokorzenia nie pali i to cię wkurza? Marzena, ja naprawdę rozumiem, że jesteś
wściekła, ale nie zachowuj się jak dziecko…
– A dziwisz mi się? No powiedz szczerze: dziwisz się? Co mi innego
pozostało?
– W pewnym sensie cię rozumiem, ale Janek raczej nie pozwoli się tak
potraktować. Szczególnie jeśli nie czuje się winny.
– Oczywiście, że się nie czuje. Sam to powiedział. Że nie zrobił nic złego.
Wyobrażasz sobie tę bezczelność? Nic złego – słyszysz to?! – Podniosła głos.
– Słyszę. Rzeczywiście, mogłaś się wkurzyć, ale…
– A jak ty czułabyś się na moim miejscu? – przerwała jej Marzena.
Małgorzata doskonale pamiętała wieczory, kiedy w samotności czekała na
powrót Kacpra. I to, o czym wtedy myślała. Rozumiała, co czuje kobieta, która
wątpi w wierność mężczyzny. Wiedziała, jakie myśli kłębią się wtedy w głowie.
Ale sama przekonała się też, że takie emocje nie zawsze są dobrym doradcą.
Dlatego teraz starała się pomóc koleżance.
– Tak sobie analizuję to, co powiedziałaś i myślę, że Janek dobrze cię zna.
To mądry facet. Wie, na co czekasz i co chciałabyś zrobić. Tylko że takie, jak to
nazywasz, błaganie o przebaczenie byłoby przyznaniem się do winy. A przecież
tłumaczył ci, że niczego złego nie zrobił.
– Każdy mężczyzna tak się wykręca. Życia nie znasz?
– Może i znam, ale trochę też poznałam Janka. Nie wygląda mi na takiego,
co szuka przelotnych romansów. Nie mówiąc już o tym, że wpatrzony jest w ciebie
jak w obrazek.
– Tak, pewnie! – Marzena potrząsnęła rudą grzywką. – Jak go zastałam z tą
panienką, to raczej nie we mnie był wpatrzony.
– Marzena, pomyśl logicznie, proszę. Gdyby chciał cię zdradzać, to czy dom
twoich rodziców jest odpowiednim miejscem? Siedziałby w tym swoim Londynie,
robił, co chciał i o niczym byś nie wiedziała. A on rzucił wszystko i przyjechał ci
pomagać. Tak czy nie?
– Niby tak – niechętnie zgodziła się Marzena. – No ale dlaczego w takim
razie się z nią obściskiwał?
– Sama mówiłaś, że to ta dziewczyna sprowokowała taką niezręczną
sytuację. Przecież się przyznała, prawda?
Zapadła cisza. Marzena zatopiła się we własnych myślach. To, co mówiła
Małgorzata, wydawało się logiczne. Jednak z drugiej strony za nic nie mogła
zapomnieć widoku tej… tej… dziewuchy w ramionach Janka. Przecież to było jej
miejsce, to ją powinien przytulać.
– To co ja mam robić? – Spojrzała pytająco na koleżankę.
– Może z nim jeszcze raz porozmawiaj?
– Jak?! Mówiłam ci, że nawet nie zadzwonił.
– To zadzwoń ty.
– Zwariowałaś! – oburzyła się Marzena. – Po czymś takim? Mam swoją
dumę!
– No to zamiast z Jankiem będziesz żyła z dumą. – Małgorzata ponownie
wzruszyła ramionami. – Dolać ci soku?
Marzena spojrzała na koleżankę takim wzrokiem, jakby ta zaproponowała jej
dolewkę cyjanku.
– Moje życie się zawaliło, a ty pytasz, czy chce mi się pić?
– Pomyślałam, że na to pytanie będziesz w stanie udzielić sensownej
odpowiedzi. – Małgorzata się uśmiechnęła. – Bo z resztą to jakoś ci opornie idzie.
– Małpa jesteś, a nie koleżanka. Naprawdę nie wiem, co robić. Wszystko
było tak dobrze, a teraz… – W oczach kobiety pojawiły się zdradzieckie łzy. –
Przecież ja go kocham…
– I może to jest odpowiedź na wszystko?
– Tak myślisz? – Zerknęła spod oka na Małgorzatę, a w jej spojrzeniu
pojawiła się nutka nadziei.
– No może nie do końca. Bo nadal nie wiem, czy dolać ci soku.
Marzena nie mogła powstrzymać uśmiechu. Co prawda nie miała pojęcia,
jak rozwiązać swój problem, ale przynajmniej wiedziała, że na wsparcie
Małgorzaty może liczyć.
– Myślisz, że głupio się zachowuję?
– Myślę, że zachowujesz się jak każda urażona kobieta. Zresztą, kogo ty
o takie rzeczy pytasz? Tę, która ze złości na mężczyznę wpakowała większość
oszczędności w sklepiko-kawiarenkę na wsi?
– W sumie na dobre ci to wyszło. – Marzena się roześmiała. – Powinnam
więc uznać, że nie mogłam lepiej trafić.
– Może i masz rację – zgodziła się Małgorzata. – Ale skoro przyszłaś
posłuchać mistrza, to mistrz da ci jedną radę: jeśli masz dwóch doradców – urażoną
ambicję i serce, posłuchaj serca.
– O, matko! Co za głęboka mądrość przez ciebie przemawia – parsknęła
Marzena, ale oczy miała poważne. – Nie myślałaś o wydaniu książki z sentencjami
na każdy dzień roku?
– To świetny pomysł – zgodziła się Małgorzata, kiwając głową z udawaną
powagą. – A najważniejsza z nich będzie taka: Nie uduś złośliwej koleżanki, bo
dostaniesz wyrok, jakbyś zabiła człowieka.
– No to za koleżeńskie porady! – zaproponowała Marzena.
Stuknęły się szklankami z sokiem porzeczkowym. I chociaż już więcej nie
mówiły o Janku, to Marzena czuła, że będzie musiała jeszcze raz wszystko
przemyśleć.
– Znasz się na tym?
Tamara siedziała na ogrodowym krześle, wyciągnięte nogi wsparła na
brzozowym pieńku. Z zainteresowaniem przyglądała się poczynaniom Łukasza,
który przycinał różane pędy.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedział mężczyzna, nie odwracając głowy.
– To może lepiej nie ryzykować? – zaniepokoiła się Tamara. – A jeśli
zrobisz coś źle i uschną? Hrabianki by nam nie wybaczyły.
– Myślisz, że zaryzykowałbym? Wiem, że masz mnie za wariata, ale za nic
nie chciałbym podpaść pannie Zuzannie – rzucił przez ramię Łukasz. – Poprosiłem
ją o wskazówki.
– I dała ci je?
– Owszem. Powiedziała, żebym się nie brał za coś, o czym nie mam pojęcia.
Bo kwiaty to nie drzewo do rąbania.
– Nieźle! – Kobieta się roześmiała. – Czyli ostrzeżenie było. A jednak nie
posłuchałeś.
– Lubię wyzwania. – Wzruszył ramionami i odciął kolejny pęd. Odrzucił
gałązkę na kupkę tych, które wcześniej padły ofiarą jego poczynań. – Powiem ci,
że jednak wolę rąbanie – oświadczył po chwili i usiadł na drugim krześle. – Nie
trzeba się zastanawiać i na mięśnie dobrze robi. – Uniósł ramię i zgiął je. – Zobacz,
jakie twarde.
Tamara parsknęła śmiechem.
– Wiem przecież, że twarde. Ale w takim razie skąd pomysł na to ogrodnicze
wyzwanie?
– Pomyślałem, że skoro ma tu być ten twój Różany Kącik, to bez kwitnących
róż się nie obejdzie. Dlatego postanowiłem zrobić porządek i zająć się nimi.
Zuzanna nie da już rady, chociaż oczywiście się do tego nie przyzna, a wszystko
zostawione bez opieki i troski dziczeje.
– Ludzie też? – Popatrzyła na niego uważnie.
– Ludzie najbardziej.
Podała mu kubek z herbatą.
– Miło, że o tym pomyślałeś. Tylko nadal się zastanawiam, czy nie będzie
z tego więcej szkody niż pożytku. Ja tam nie znam się na kwiatach, ale róże są
chyba szczególnie delikatne.
– Naprawdę sądzisz, że tnę jak popadnie? Widzę, że masz o mnie niewiele
lepsze zdanie niż panna Zuzanna. – Zrobił obrażoną minę. – Przemyślałem sprawę
przy rąbaniu drewna – mrugnął do Tamary okiem – i zasięgnąłem porady
u Romana. On co prawda nie specjalizuje się w różach, ale popytał innych
hodowców na giełdzie i wszystko mi powtórzył. Jeśli mu wierzyć, powinniśmy
mieć w tym roku prawdziwie romantyczny zakątek. Twoi goście będą zachwyceni.
A jeśli nie – pretensje kieruj do Romana.
– Nasi goście – poprawiła Tamara.
– E tam. – Łukasz machnął ręką. – Wiesz, że ja tu jestem tylko od
wykonywania poleceń szefowej. Czyli twoich.
– No co ty! Wiesz, że bez ciebie…
– Daj spokój – przerwał. – Beze mnie dałabyś sobie radę równie dobrze
i obydwoje o tym wiemy. Na szczęście mnie taki układ w ogóle nie przeszkadza.
Robię, co do mnie należy i przynajmniej nie muszę gadać z tymi lalusiami
w garniturach.
– Lalusie w garniturach, jak ich nazwałeś, płacą nam całkiem niezłe
pieniądze. No i nie są tacy źli, serio. Niektórzy to naprawdę sympatyczni ludzie.
Gdybyś tylko zechciał…
– Wierzę ci na słowo. I na razie nie czuję potrzeby, żeby się osobiście o tym
przekonywać. Przeszkadza ci to?
– Nie bardzo. O ile drewno jest porąbane. – Teraz ona mrugnęła okiem.
Owszem, czasami myślała o tym, że miło byłoby, gdyby Łukasz był przy
niej podczas organizowanych w dworku spotkań. Tymczasem on znikał, gdy
pojawiali się pierwsi goście. Wiedziała jednak, chociaż nigdy wprost o tym nie
rozmawiali, że pod tą deklarowaną niechęcią do „lalusiów” kryło się także coś
innego. Spotkaniom integracyjnym towarzyszył alkohol, nie brakowało okazji do
toastów, a goście nie wylewali za kołnierz i zachęcali do wspólnej zabawy. Dla
Łukasza takie sytuacje mogły być trudne i Tamara to rozumiała. Dlatego nie
naciskała i nie zmuszała go do niczego.
– Wiesz, myślę, że za kilka miesięcy będzie tu naprawdę pięknie. – Spojrzała
na dużą drewnianą altanę i pergolę łączącą ją ze ścianą, wzdłuż której rosły róże. –
Wyszło ci to naprawdę dobrze – pochwaliła.
– Też jestem zadowolony. – Pokiwał głową. – A co z miejscem po stajniach?
– Jeszcze o tym nie myślę. – Tamara spojrzała w kierunku wejścia do
dworku. – Za to na pewno możemy zaczynać przygotowanie pokoi na górze.
Większość pieniędzy już mam, a w tym miesiącu będą jeszcze dwa spotkania.
W maju natomiast urządzamy przyjęcia komunijne właściwie w każdym tygodniu
– wyliczała ze skupioną miną. – I dwie duże kolacje dla targowych gości…
– Czyli twoje oferty wreszcie przyniosły efekty?
– Chciałabym, ale niestety. – Rozłożyła ręce. – Za to zadziałała poczta
pantoflowa. Jedno zlecenie jest od kolegi z dawnej firmy. Robią komuś stoisko
i obsługę, przy okazji wspomniał. Z kolei drugie zawdzięczamy taksówkarzowi,
koledze Tomka Borka. Wiózł kogoś z targów, rozmawiali o ciekawych miejscach
i wspomniał o nas pasażerom. A oni przyjeżdżają znowu i postanowili sprawdzić,
co możemy im zaoferować.
– Też dobrze. – Upił kilka łyków gorącego napoju. – To kiedy zaczynamy?
– Możemy nawet od jutra. Eliza zrobiła projekty, teraz tylko potrzeba ekipy.
Myślał pan o tym, panie kierowniku?
– Mam telefon do tych, którzy pracowali tu wcześniej. Moim zdaniem są
w porządku…
– No to postanowione. Zajmiesz się tym?
– Na razie dokończę to, co zacząłem. – Odstawił kubek i wrócił do róż.
Tamara uśmiechnęła się do siebie. Znała swojego mężczyznę na tyle, żeby
wiedzieć, że nie musi już zajmować się sprawą remontu poddasza. Łukasz
wszystkiego dopilnuje.
– Tylko niech pod kątem tnie, bo inaczej będą chorować. – Zuzanna swoim
zwyczajem pojawiła się znienacka. – A potem niech posmaruje tym każdy obcięty
koniec. – Postawiła na stoliku słoiczek. – A ja idę, bo nie chcę patrzeć, co się tu
odbywa. Mnie nie wolno się denerwować.
Żadne nie zapytało, co jest w słoiczku. Skoro panna Zuzanna tak nakazała, to
nie było sensu dyskutować.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie chcesz ze mną pójść. – Sylwia nie
potrafiła ukryć rozdrażnienia. – Przecież ci mówiłam, że planuję niespodziankę na
weekend.
Przez chwilę słuchała w milczeniu. Jednocześnie zrobiła kilka kroków w tył
i uważnie przyglądała się stojącej przed nią witrynie.
– Nie, nie mam ochoty odpocząć. To znaczy, mam ochotę, ale nie w ten
sposób. Cały tydzień siedzę w pracowni, nie mam do kogo ust otworzyć.
Chciałabym chociaż w weekend pobyć wśród ludzi. – Westchnęła, słysząc
odpowiedź. – Tak, wiem, że mogę iść sama. Dobrze, zastanowię się.
Rozłączyła się i wsunęła telefon do kieszeni spodni. Poprawiła niesforny
loczek, który wysunął się spod wsuwki. O, matko, dlaczego natura nie obdarzyła
mnie normalnymi włosami. – Pomyślała. – Chyba już nigdy nie uda mi się ich
okiełznać. Koleżanki w szkole zazdrościły jej kręcących się pukli w kolorze
dojrzałego zboża, ale nie miały pojęcia, jak trudno było sobie z nimi poradzić.
Najchętniej obcięłaby je na krótko, ale Piotr zawsze powtarzał, że je uwielbia,
więc…
Na wspomnienie o mężczyźnie gwałtownie wypuściła z płuc powietrze.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymywała oddech.
Dlaczego rozmowy z Piotrem ostatnio tak bardzo wyprowadzały ją z równowagi?
Byli razem już od ponad roku i właściwie nic się nie zmieniło. Nadal była
adorowana, czuła się piękna, nie miała też wątpliwości, że on ją kocha. W jego
towarzystwie nigdy nie narzekała na nudę, mieli wiele tematów do rozmów.
Kupował bilety na koncerty, zabierał ją na wycieczki, do teatru, odwiedzali
ciekawe miejsca, galerie sztuki, muzea. Piotr lubił dobre jedzenie, znał się na winie
i chętnie dzielił się z nią tą wiedzą. Nie zapominał o kwiatach, lubił obdarowywać
ją drobnymi upominkami, pamiętał, co lubi i chętnie słuchał opowieści o tym, jak
minął jej dzień. Sylwia mogła śmiało powiedzieć, że trafiła na cudownego
mężczyznę.
Jednak ostatnio coraz częściej zdarzało się, że po rozmowie z nim czuła
irytację. Tak jak przed chwilą. Nie rozumiała, dlaczego Piotr nie chciał zgodzić się
na jej propozycję. Czy naprawdę nie mogli pójść razem na ten koncert? Rozumiała,
że on nie przepada za mocniejszym brzmieniem, ale przecież mógł czasami zrobić
coś, co ona proponuje. Kupiła już bilety, zarezerwowała stolik, kilku znajomych
potwierdziło, że też będą. Miała nadzieję na wesoły wieczór w miłym
towarzystwie. Tymczasem Piotr znowu odmówił.
– Jeżeli masz ochotę, to oczywiście idź – powiedział. – Nie będziesz
przecież sama, więc na pewno wrócisz zadowolona. Mną się nie przejmuj.
Rzeczywiście, dziękuję bardzo. – Pomyślała ze złością. – Co za łaskawość!
Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Piotr niczego jej nie zabraniał, nie
wypytywał, dokąd chodzi, nie sprawdzał. Ufał jej i nie był zazdrosny. Powinna się
z tego cieszyć, zwłaszcza kiedy widziała koleżanki zmęczone kontrolą ze strony
partnerów, ale gdzieś w głębi duszy czuła, że chciałaby, żeby Piotr był trochę o nią
zazdrosny. Niezbyt dużo, choć odrobinę. Bo na dłuższą metę ceniła sobie swoją
niezależność. Ale tak od czasu do czasu? Nie mógłby pokazać, jak mu na niej
zależy?
Czy jest tak pewny siebie, czy może uważa, że nie wzbudzę niczyjego
zainteresowania? – Zastanawiała się dalej, sprawdzając stan forniru i przyglądając
się z bliska witrynie w poszukiwaniu ewentualnych dowodów obecności w drewnie
niechcianych lokatorów.
Kiedyś go o to zapytała.
– Bycie ze sobą polega na zaufaniu. Ja ci ufam – odpowiedział. – Poza tym
nie chcę cię trzymać przy sobie na siłę. Jeżeli uznasz, że jakiś mężczyzna jest dla
ciebie lepszym partnerem, moja zazdrość i tak nic nie da. Chcę, żebyś czuła się
wolna i mogła wybierać.
Piękne to było, musiała przyznać, ale przecież to tylko słowa. Skąd mogła
wiedzieć, czy takie same są jego myśli? Jak można nie być wcale zazdrosnym? No,
chyba że ci na kimś niezbyt zależy i…
– I jak? Będzie coś jeszcze z tego? – Głos rozbrzmiał w ciszy tak
niespodziewanie, że odskoczyła od mebla.
– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. – Młody mężczyzna uśmiechnął
się, ale nie wyglądał na speszonego.
– Nie ma sprawy. – Machnęła ręką. – A to – wskazała na witrynę – jest
cudowne, tylko nieco zaniedbane.
– Pewnie stało w jakiejś szopie albo na strychu. – Z lekceważeniem wydął
usta. – Ojciec uwielbia takie znaleziska.
Syn mecenasa Koryckiego najwyraźniej nie podzielał rodzicielskiej pasji.
– Bo to wspaniałe. Wyciągasz z zapomnianego kąta mebel skazany na
śmierć i dajesz mu nowe życie. Ze strychu trafia z powrotem do salonu. Nie
uważasz, że to niesamowite?
– Jakoś niespecjalnie to do mnie przemawia. – Wzruszył ramionami. – Po co
grzebać w pajęczynie, skoro można kupić już zrobione? Stać go na to, przecież
wiesz.
– Cała frajda w tej pajęczynie właśnie. Zresztą ja nie mam nic przeciwko
temu. Gdyby kupował już odrestaurowane, nie miałabym pracy. – Sylwia się
roześmiała.
Kuba pokręcił głową i zmierzył dziewczynę spojrzeniem. Wysoka, lekko
opalona, pełna energii – zupełnie nie pasowała do tego, co robiła. Jego zdaniem
starymi meblami powinny interesować się brzydule w niemodnych okularach, a do
szlifierki czy młotka bardziej pasowały mu te, które w myślach nazywał
„babochłopami”. Miał tradycyjne poglądy dotyczące kobiet i ich wyglądu. Chociaż
wielu mogłoby nazwać je szowinistycznymi, nie przejmował się tym wcale. Dobry
samochód i pełny portfel dawały mu możliwość śmiałego głoszenia swoich
poglądów, a doświadczenie zdobyte w klubach i na imprezach pokazywało, że
odpowiednia ilość gotówki gwarantuje zaspokojenie jego gustu bez zwracania
uwagi na fochy czy dąsy tych, które nazywały się feministkami zapewne dlatego,
że nikomu się nie podobały. Taki był Kuba Korycki. Według niego każdą kobietę
powinien zachwycić fakt, że zwrócił na nią uwagę. A ta Sylwia mu się spodobała.
Nie przewidywał wielkich trudności w zdobyciu jej, więc bardziej stwierdził, niż
zapytał:
– W takim razie może skoczysz ze mną w piątek za miasto? Ojciec ma dom,
a w nim jeszcze trochę tych staroci. Obejrzysz, może znajdziesz kolejną szansę na
zarobek. A przy okazji się zabawimy.
Zobaczył niepewność na twarzy kobiety. Zawsze tak na początku reagowały,
żeby zachować pozory. Wiedział to, więc zastosował sprawdzony sposób i dodał:
– Zaprosiłem kilku znajomych, taka kameralna imprezka. Grill, browar,
muzyka… Podjadę około osiemnastej, tylko podaj adres.
Sylwia zastanawiała się przez chwilę. Nie przepadała za synem swojego
klienta. Mecenas był kulturalnym mężczyzną, prawdziwym znawcą i pasjonatem
antyków. Skuteczność na sali sądowej zapewniała mu wielu klientów i dzięki temu
mógł nie tylko utrzymywać rodzinę na wysokim poziomie, ale i realizować swoją
pasję. Spotkali się przypadkiem na giełdzie staroci w Wojewódzkim Domu
Kultury. Rozmowa zaczęła się od mosiężnej lampki, a skończyła na powierzeniu
Sylwii renowacji niewielkiego stolika. Na próbę.
Prawnik był tak zadowolony z jej pracy, że teraz otrzymywała od niego stałe
zlecenia. Lubiła starego Koryckiego, ale tego samego nie mogła powiedzieć o jego
synu. Zawsze zastanawiała się, jak to jest, że szczęśliwy i bogaty dom nie zawsze
dobrze robi dzieciom. Nie wszystkim, ale Kubie z pewnością dostatek przewrócił
w głowie. Jego pewność siebie i przekonanie o tym, że świat należy do niego, nie
były oparte na niczym więcej niż na stanie konta.
– Sama nie wiem… – Zawahała się.
Owszem, był przystojny. Ciemne oczy, wyrzeźbione na siłowni ciało
i markowe ciuchy z pewnością zatrzymywały większość kobiecych spojrzeń, ale
dla Sylwii zawsze ważniejsze było to, aby mężczyzna zainteresował ją rozmową,
a nie tylko wyglądem. A o czym miałaby rozmawiać z Kubą? Nie miała pojęcia
i jakoś nie potrafiła wymyślić żadnego wspólnego tematu. A teraz musiała
zdecydować, bo mężczyzna wbił w nią wyczekujące spojrzenie.
– Poza tym w piątek jestem już umówiona – skłamała.
Kuba zrobił dwa kroki i znalazł się tuż przy niej. Poczuła zapach jego wody
toaletowej. Nie rozpoznała marki, ale musiała przyznać, że był zniewalający.
– W takim razie przeniesiemy to na sobotę. – Pochylił się i zamiast, jak się
spodziewała, spojrzeć jej prosto w oczy, popatrzył na witrynę. – Zaciekawiłaś mnie
tą teorią o strychu i salonie. Może coś w tym jest…
Blefował czy mówił prawdę? Niespodziewanie dla samej siebie postanowiła
to sprawdzić. Czy spowodowała to bliskość młodego męskiego ciała? A może ten
zapach? Zanim jej mózg zdążył to sprecyzować, usta udzieliły odpowiedzi:
– W takim razie niech będzie sobota.
– OK, jesteśmy umówieni. – Kuba niedbałym ruchem poprawił grzywkę.
Obdarzył ją uśmiechem i wyszedł z pokoju.
Sylwia jeszcze przez chwilę stała odurzona zapachem pozostawionym przez
niego w powietrzu.
– Uch! – szepnęła do siebie. – Niesamowite! Co za siła rażenia!
Musiała przyznać przed samą sobą, że przegrała tę bitwę. I zaraz potem
poczuła zawstydzenie. Zachowała się jak skończona idiotka. Nie ma co się dziwić,
że Kuba jest tak pewny siebie, skoro żadna kobieta nie potrafi mu odmówić. Ona
też nie umiała. Chyba popełniła błąd, zgadzając się bez wahania na wspólny
wyjazd. Nie mówiąc o tym, że w sobotę rano miała jechać z Piotrem na wycieczkę
rowerową. Chcieli odwiedzić jego ulubione ponidziańskie szlaki. Zaplanował to już
w ubiegłym tygodniu.
I co z tego? – odezwał się w jej głowie przekorny głos. – Ja też planowałam
nasz sobotni wieczór i nic z tego nie wyszło. Skoro on nie musi zgadzać się na
moje propozycje, to chyba mnie też wolno odmówić, prawda?
Wyciągnęła telefon i zaczęła fotografować mebel. Zamierzała w domu,
spokojnie, jeszcze raz obejrzeć detale i zaplanować pracę. Korycki nie wymagał
szczegółowego kosztorysu, ale zawsze i tak mu go przedstawiała. Nie chciała, żeby
myślał, że go naciąga. Ustawianie kolejnych kadrów nie przeszkadzało jej
w rozmyślaniu.
W końcu nic złego nie zamierzam robić – zdecydowała. – Jadę obejrzeć
meble, to przecież moja praca, więc wyjazd jakby służbowy. A grill i nowi znajomi
to chyba też nic złego.
Lubiła spędzać czas z Piotrem, ale czasami czegoś jej brakowało. Tęskniła za
większym gronem, za odrobiną szaleństwa, spontaniczności, może nawet
nieodpowiedzialności. Piotr lubił mieć wszystko zaplanowane, nawet jeżeli
wydarzyło się coś niespodziewanego, to wiedziała, że będzie umiał sobie z tym
poradzić. Dawało to poczucie bezpieczeństwa, ale też odbierało jej możliwość
sprawdzenia się. Spokój był kojący, ale miała wrażenie, że przydałoby się też
trochę mocniejszych wrażeń. Pracowała zwykle sama, wolny czas spędzała
głównie z Piotrem. Nie, żeby się nudziła, ale czuła, że ma ochotę na jakiś szybszy
rytm, mocniejsze uderzenie.
Ciekawe, jak zareaguje, kiedy mu powiem, że jadę z młodym Koryckim? –
Pomyślała, pstrykając kolejne zdjęcia. – Nie zamierzam tego ukrywać. Przecież
sam mówił, że mogę robić, co chcę. No to właśnie mam ochotę na coś takiego.
Zobaczymy, czy przyjmie to spokojnie. A może jednak będzie zazdrosny? Przecież
wie, jaką opinię ma Kuba. Całe miasto nie raz gadało o jego zabawach.
Przejrzała szybko folder z fotografiami i pokiwała z zadowoleniem głową.
Uznała dokumentację za wystarczającą. Zabrała z fotela skórzany plecaczek, który
służył jej jako torebka, i wyszła.
– Do widzenia – rzuciła w kierunku opalającej się na tarasie żony mecenasa.
Nie wiedziała, że odprowadza ją spojrzenie Kuby, który stał w kuchennym
oknie z filiżanką kawy. Męskiej uwadze nie uszedł zmysłowy chód i pociągający
ruch dłonią podczas odgarniania loków z długiej szyi, jakby stworzonej do
pocałunków. Młody Korycki cmoknął z uznaniem. Ta dziewczyna naprawdę mu
się podobała.
Chociaż pogoda dopisywała, to nad zalewem nie było nikogo oprócz kilku
wędkarzy, którzy siedzieli na turystycznych krzesełkach i mocząc kije w wodzie,
wystawiali twarze do słońca. Igor nigdy nie mógł zrozumieć tego hobby. Czekanie
godzinami, aż ryba zje zawieszonego na haczyku robaka, wydawało mu się
najnudniejszym zajęciem na świecie.
Przez chwilę obserwował mężczyzn, nieruchomych, jakby zatrzymanych na
filmowej klatce. Gdyby nie ruch gałęzi i falowanie wody, uznałaby, że patrzy się
na obraz.
– Ileż można? – powiedział do siebie.
Przyszedł popatrzeć na piaszczysty brzeg, szumnie nazywany plażą. Kilka lat
temu dzierżawcy terenu wyrównali ziemię, a ciężarówki przez kilka dni przywoziły
piasek. Obok postawiono budki, w których latem sprzedawano napoje i przekąski,
a dwa lata temu pojawiła się największa atrakcja – wakeboard. Musiał przyznać, że
teren rekreacyjny z każdym rokiem się rozwijał i przyciągał coraz więcej
spragnionych wypoczynku nad wodą.
– Igor? – Usłyszał i odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał głos.
– Bartek! – Podszedł do chłopaka i wyciągnął dłoń w powitalnym geście. –
Co ty tutaj robisz?
– Przyszedłem sprawdzić budki – wyjaśnił kolega. – Taki przegląd przed
sezonem. Będę tu – wskazał na białe kontenery – robił przez wakacje. W zeszłym
roku pracowałem i nie narzekam. Do domu blisko, fajni ludzie przyjeżdżają… –
Spojrzał na Igora i mrugnął okiem. – I na dziewczyny też można popatrzeć.
– Fajnie.
– No fajnie – przyznał Bartek. – A u ciebie jak?
– Luz, jakoś leci.
– Uczysz się? Pracujesz?
– Jeszcze rok szkoły mi został. Ale dorobić też nie zaszkodzi. Wiesz, jak jest.
Nie musiał tłumaczyć ani niczego ukrywać. Znali się od lat, Bartek był co
prawda dwa lata starszy, ale razem grali w siatkówkę w szkolnej drużynie. Potem
ich drogi się rozeszły, ale jak wszyscy miejscowi, doskonale znał sytuację
Rogalów. Pokiwał więc głową na znak, że rozumie.
– Masz coś konkretnego czy szukasz?
– W sumie robię u Terleckiego w szklarni, ale mam kurs ratownika, więc
pomyślałem, że może tutaj…
– O, ratownik, fajna rzecz. – Kolega się roześmiał. – Dziewczyny na nich
lecą, widziałem w zeszłym roku. Nieźle sobie to wykminiłeś. Wszystkie twoje!
Nie wiadomo dlaczego, na słowo „wszystkie”, Igorowi przyszła do głowy
tylko jedna. Miała dredy i dużo kolczyków. Ciekawe, jak wygląda w kostiumie
kąpielowym. – Pomyślał.
– Co cię tak zamurowało? – Bartek szturchnął chłopaka. – Nie mów, że
o tym nie myślałeś?
– Jasne – potwierdził szybko, bo co niby miał powiedzieć? Że interesuje go
tylko jedna? I to nie taka, która przyjeżdża na plażę, żeby układać się na kocu
w prowokacyjnych pozach i piszczeć na widok kilku kropel wody. O, nie!
– No to już niedługo się doczekasz. Oficjalnie zaczynamy sezon pod koniec
czerwca. Chociaż jeśli pogoda dopisze, pewnie ludzie będą kąpać się wcześniej. –
Pokręcił głową z dezaprobatą i spojrzał pytająco na Igora. – Nie wiem jak ty, ale ja
to przed „Janem” do wody nie wchodzę…
Igor przytaknął. Też przestrzegał tej zasady, a właściwie tradycji. Przed
dwudziestym czwartym czerwca, zwanym z racji patrona „Janem” większość
miejscowych nie korzystała z ochłody w okolicznych zbiornikach. Skąd wziął się
ten zwyczaj, nie wiadomo, ale starsi przekazywali go młodszym od wielu pokoleń.
– No to widzimy się w pracy? – Bartek poklepał kolegę po ramieniu.
– Właściwie, to nie wiem. Chciałbym, ale…
– To jeszcze nie jesteś umówiony?
– Nie. Dopiero zamierzałem pogadać, myślałem, że tutaj kogoś spotkam…
Mógł, co prawda, poprosić Majkę o pomoc, ona miała już zapewnioną pracę
nad zalewem, ale chciał załatwić to sam. Głupio było mu korzystać ze wsparcia
dziewczyny.
– Tutaj? Za wcześnie, stary! Ale jak chcesz, to mogę pogadać. Mój szwagier
chodzi z siostrą tego, co to wszystko trzyma, więc gdyby co…
– Serio? Możesz mnie wkręcić?
– Na sto procent nie gwarantuję, ale zobaczę, co się da zrobić. W sumie
kumpel ratownik byłby mi bardzo na rękę. No i lepiej, żeby tu byli swoi, a nie jacyś
obcy, nie? W końcu to nasz teren, co?
– Jasne! – Igor był wdzięczny koledze za propozycję pomocy.
– To dawaj swój numer, będziemy w kontakcie.
Igor wracał do domu zadowolony. Przypadkowe spotkanie dało mu nadzieję
na załatwienie sprawy, na której bardzo mu zależało. Gdyby dostał pracę
ratownika, mógłby za jednym zamachem zrealizować dwa plany. Szybciej
spłaciłby pożyczkę, którą wziął od Romana na kurs prawa jazdy. Motocykl
wyglądał coraz lepiej, właściwie technicznie był już w pełni sprawny i teraz
pozostało już tylko pracować nad jego wyglądem. Igorowi marzyła się czerń i dużo
chromu, ale to też kosztowało. Roman co prawda od czasu do czasu przynosił
kolejne detale, jednak Igor chciał mieć w tym przedsięwzięciu także własny wkład.
Jasne, pracował przy motocyklu w każdej wolnej chwili, ale wiedział doskonale, że
dopiero się uczy i jego działania to tylko pomoc. Dodatkowa praca dawałaby mu
poczucie, że tak naprawdę dokłada coś od siebie.
Tak samo ważne, a może nawet ważniejsze było to, że zrobiłby
niespodziankę Majce. Wyobrażał sobie, jaka byłaby zaskoczona, gdyby zajął
miejsce obok niej, w pomarańczowej koszulce z napisem „ratownik”. Spotykali się
od czasu do czasu, i chociaż Igor wolałby częściej, to Majka przygotowywała się
do matury i ciągle miała jakieś powtórki, sprawdziany, testy. Rozumiał to, zresztą
nawet dobrze się złożyło, bo dzięki temu udało mu się uniknąć rozmowy o terminie
zakończenia kursu i egzaminie. Trochę się obawiał, co będzie, jeśli nie zda, ale
wszystko poszło dość gładko i od dwóch dni był pełnoprawnym ratownikiem.
– Gratuluję. – Roman po męsku uścisnął mu dłoń, kiedy właśnie jemu
pierwszemu powiedział o sukcesie. – Możesz być z siebie dumny.
Igor był dumny. Chociaż nawet sam przed sobą niechętnie się do tego
przyznawał. Nie znał nikogo w okolicy, kto miałby takie uprawnienia. To było coś.
I tylko on sam wiedział, ile wysiłku go to kosztowało. Szkoła, praca u Romana
i domowe obowiązki zajmowały naprawdę dużo czasu. Uczył się wieczorami,
w czasie dojazdów do szkoły powtarzał w myślach materiał, nawet podczas zajęć
praktycznych starał się przypominać sobie teorię. Nigdy wcześniej nie zależało mu
tak bardzo. Owszem, w szkole robił to, co trzeba, bo nie chciał dokładać matce
problemów, ale wystarczały mu trójki i promocja do następnej klasy. Tym razem
było inaczej.
– Synku, jestem z ciebie taka dumna – powiedziała Jadwiga, ze łzami
w oczach tuląc syna. Przyjmował tę matczyną czułość spokojnie i zastanawiał się,
czy Majka też się ucieszy. I czy też będzie z niego dumna.
Na razie jednak o niczym jej nie powiedział. Musiał poczekać na wynik
interwencji Bartka. Do tego czasu musiały mu wystarczyć wyobrażenia
o zaskoczonej minie dziewczyny. I nadzieja, że doceni jego sukces.
Kiedy tuż po Świętach Wielkanocnych Janek stanął w drzwiach dworkowej
kuchni, a na progu postawił dwie walizki, panna Zuzanna ledwie raczyła na niego
spojrzeć.
– Ciociu, przyjmiecie mnie na jakiś czas? – zapytał mężczyzna.
Chociaż wszyscy wiedzieli, że hrabianki nie są jego prawdziwą rodziną,
Janek nadal zachował tę formę zwracania się do nich. Nikomu to nie przeszkadzało
i nikt nie protestował.
– Potrzebuję spokoju i trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Kronos krążył wokół gościa, merdając ogonem.
– Ciekawe, gdzie będziesz spał. Bo chyba nie z nami w pokoju – burknęła
Zuzanna, nie odwracając głowy od garnka, w którym bulgotał mięsny wywar.
– Ależ ciociu, gdzieżbym śmiał! To przecież nie do pomyślenia! –
zaprotestował Janek. – Zakupię sobie składane łóżko i będę miał nocleg w salonie.
A rankiem złożę i schowam, żeby nikomu nie robiło kłopotu.
– Ja ci przecież nie zabronię – burknęła. – To wszystko twoje i bardziej my
tu jesteśmy w gościnie niż ty. Chcesz, to siedź. Tylko mi powiedz, co tu będziesz
robił?
– Co też ciocia opowiada?! Przecież to wasz dom. Nigdy bym się nie
ośmielił…
– Dobrze, dobrze. – Staruszka machnęła ręką. – Nie o to pytałam.
Janek przeczesał ręką włosy.
– Nie mam żadnych planów dotyczących mojego pobytu – oświadczył
poważnie.
– Czy to znaczy, że zamierzasz tu bąki zbijać?
– Co robić? – Mężczyzna poczuł się zaskoczony. Język przodków nadal był
pełen dziwnych wyrażeń, których nie rozumiał.
– Nic nie robić. To mam na myśli. – Hrabianka odwróciła się w stronę Janka
i wbiła w niego przenikliwe spojrzenie. – Zresztą wcale mnie to nie ciekawi.
– Ach, o tym ciocia mówi! Ja nie mam zamiaru być tutaj darmozjadem. Będę
robił, co ciocie każą. Z ochotą pomogę, może mi ciocia wierzyć.
Zuzanna zmierzyła go wzrokiem.
– Do czego ty się nadasz? Taki wymuskany… – Krytyczne spojrzenie
zdawało się przewiercać go na wylot. – Na razie to może do spacerów z psem, bo
chyba cię lubi, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego.
Kronos jakby zrozumiał, o czym mowa, bo usiadł przy nodze mężczyzny
i pyskiem podniósł dłoń Janka, domagając się głaskania.
– Przecież ja mogę też Łukaszowi pomagać. W końcu jestem mężczyzną –
zaprotestował z pretensją w głosie. – Przyda się jeszcze jeden, wszak remont nie
jest zakończony.
Hrabianka machnęła lekceważąco ręką i wróciła do gotowania.
Janek zrozumiał, że nie przekonał Zuzanny. Zdenerwowało go to
powątpiewanie w jego męskość i przydatność, ale dobre wychowanie nie pozwoliło
na okazanie emocji i dalszą dyskusję ze starszą osobą. Pochylił się i podniósł
walizki.
– Jak to łóżko będziesz kupował, to przy okazji dokup jakieś robocze
ubranie. W tych białych koszulkach chyba nie będziesz przy remoncie pomagał,
co?
Podniósł głowę, ale Zuzanna wyglądała na całkowicie pochłoniętą
mieszaniem rosołu. Uznał, że nie oczekuje odpowiedzi. Opuścił kuchnię, obiecując
sobie w duchu, że pokaże ciotce, na co go stać.
Teraz siedział na brzozowym pieńku i oglądał swoje dłonie. Nie wyglądały
najlepiej. Zawsze uważał, że ręce są jedną z wizytówek eleganckiego mężczyzny.
To, na co teraz patrzył, mogłoby być raczej opowieścią o kolonizatorze nowego
lądu. W najlepszym razie. Kilka świeżych zadrapań, siny paznokieć, trzy odciski
i jeden świeży bąbel – tak przedstawiał się bilans jego dokonań.
– Nie widzę problemu. – Łukasz nie pytał dlaczego i na jak długo przyjechał.
– Pomoc się przyda, roboty nie brakuje.
Janek doskonale wiedział, że dostaje do wykonania najprostsze prace. Nie
był idiotą, zdawał sobie sprawę, że o większości ma pojęcie czysto teoretyczne
i dlatego doceniał fakt, że Łukasz przyjmuje jego wątpliwą pomoc ze spokojem
i bez komentarzy. Był też wdzięczny za wszystkie rady. Starał się i chociaż po
całym dniu pracy bywał mocno zmęczony, to odkrył też, że robi postępy i czuł
z tego powodu satysfakcję. Każdy kolejny gwóźdź wbity był coraz lepiej, wiertarka
zaczęła go słuchać, a siekiera pewnie leżała w dłoni, znajdując swoje miejsce
wśród odcisków.
Podczas pracy nie miał czasu na rozmyślania. Musiał koncentrować się na
tym, co robi. Przez kilka pierwszych tygodni zasypiał natychmiast, gdy przyłożył
głowę do poduszki. Sosnowe powietrze i wysiłek robiły swoje, uwalniając go od
natrętnych wspomnień, w których główną rolę odgrywała kobieta z rudą grzywką.
– Co to? Już się zmęczyłeś? – Ciotka Zuzanna szła powoli, niosąc w rękach
dwa kubki z parującym napojem. Czarna laska zwisała, zaczepiona rączką na
przedramieniu. – Nie jest łatwo być mężczyzną, co? Czasem, żeby coś dobrze
zbudować, trzeba się trochę napracować. I pewnie trudno przyznać, że się błędy
popełnia? Widziałam ten podest w altanie… – Pokręciła głową z dezaprobatą.
Nie skomentował, bo już nie zwracał uwagi na złośliwości staruszki. Nie
rozumiał, dlaczego się na niego uwzięła. Dotychczas sądził, że raczej go lubi, ale
teraz stał się głównym celem jej przytyków.
– Proszę, niech ciocia usiądzie. – Podniósł się, ustępując staruszce miejsca.
– I ty uważasz, że to siedzisko jest odpowiednie dla mnie? – Hrabianka
z wyraźnym obrzydzeniem spojrzała na drewniany pieniek.
– Przepraszam, nie pomyślałem. Zaraz przyniosę fotel. Nie chciałem…
– Poczekaj. – Zatrzymała go. – Zabierz to ode mnie. – Podała mu kubki.
Teraz mogła się podeprzeć.
Z lekkim rozbawieniem patrzyła na zdezorientowanego Janka, który nie
wiedział, co ma zrobić.
– Właśnie – skomentowała, kiwając z satysfakcją głową.
– Nie rozumiem? – W głosie mężczyzny zabrzmiała irytacja, ale Zuzanna ani
myślała się tym przejmować.
– Wiem, że nie rozumiesz. W tym problem.
– To może mi ciocia wyjaśni?
– A co ja mam wyjaśniać? Że robisz coś bez zastanowienia, a kiedy
wychodzi niezręcznie, to stwierdzasz: nie pomyślałem – przedrzeźniała go
z przekąsem.
– Naprawdę, ciociu, nie chcę być wobec cioci niegrzeczny, ale odnoszę
wrażenie, że ciocia jest dla mnie niesprawiedliwa. Czy ja coś cioci złego zrobiłem?
– Mnie? – udała zdziwienie. – Co ty mi możesz zrobić? No, chyba że
próbowałbyś siłą tego sadzania na pieńku. Komu innemu zrobiłeś. Bo nie
pomyślałeś i wyszło niezręcznie. Co? Może nie mam racji?
Uniosła laskę i oskarżycielsko wycelowała ją w Janka.
– A teraz siedzisz tutaj i próbujesz znaleźć usprawiedliwienie. Albo ci się
wydaje, że zapomnisz. Ja bym na to nie liczyła. Sumienie nie tak łatwo uciszyć,
a serce jeszcze trudniej. Tylko po co ja to mówię? Nic mnie to twoje mazgajstwo
nie obchodzi, ot co! – Poprawiła czarny szal, zarzucony na ramiona. – Nie
pomyślałem – przedrzeźniała go znowu.
– To co ja, zdaniem cioci, powinienem zrobić?
– Może postawić te kubki na pieńku – zaproponowała i widząc zdziwione
spojrzenie Janka, dodała: – Dlaczego tak mi się przyglądasz? Ja już powiedziałam,
co miałam do powiedzenia.
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę dworku.
– Ja też widziałem podest. I już naprawiłem – burknął do siebie.
– Dobre i to. Na początek. – Usłyszał w odpowiedzi głos Zuzanny.
Była odwrócona, więc mógł dać upust swojej złości. Kopnął pieniek,
naczynia przewróciły się, a zawartość kubków popłynęła po brzozowej korze.
– Tamara w domu?
– A skąd! – Babcia Róża obrzuciła uważnym spojrzeniem wchodzącego
Łukasza. – Wyszła ze dwie godziny temu. Nic nie mówiła, więc myślałam, że
jedzie do dworku. Tam jej nie ma?
– Jakby była, to chybabym nie pytał. – Mężczyzna uśmiechnął się.
– Też prawda. Jakoś mi dzisiaj nie po drodze z myśleniem. Ciśnienie chyba
niskie, bo nic mi nie idzie. Zjesz coś? Dzisiaj nie gotowałam, bo nie mam czasu,
ale wczorajsze mielone są.
Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła po patelnię do szafki w dolnej części
kredensu. Prostując plecy, skrzywiła się prawie niezauważalnie, ale nie umknęło to
uwadze Łukasza.
– Źle się pani czuje?
– E, bez przesady! – Machnęła ręką. – Jak się ma tyle lat, co ja, to coś tam
zawsze dokucza. Każdy mechanizm się zużywa. Dzisiaj może trochę za dużo tego
schylania, to i krzyż zastrajkował.
– To po co było tak się nadwyrężać? Proszę mi to dać, sam podgrzeję. –
Odebrał babci patelnię. – A pani niech usiądzie i odpoczywa.
– Wiesz, Łukasz, że samo się nic nie zrobi. Pomyślałam, że pora słoiki
powoli przygotować, bo niedługo zacznie się sezon na przetwory. Będzie sok
z brzozy, potem z czarnego bzu, tylko patrzeć, a truskawki się pojawią…
– Wiem, wiem, nie trzeba mi tłumaczyć. A gdzie te kotlety?
– W lodówce. A obok w miseczce są buraczki. Przełóż w ten mały rondelek.
– Dyrygowała mężczyzną. – Tak, ten z kwiatuszkami. Tylko musisz na maleńkim
ogniu i mieszaj ciągle, bo łatwo się przypalają.
Łukasz posłusznie wypełniał polecenia. Nalał też wodę do czajnika
i postawił go na trzecim palniku.
– Mieszaj, mieszaj – upomniała babcia.
– Pamiętam – uspokoił staruszkę. – Nie mogła mi pani powiedzieć, żebym te
słoiki powyciągał? Po co się było męczyć?
– Pewnie że mogłam – zgodziła się Róża. – Ale wolałam sama. Żeby się
przekonać, że jeszcze potrafię sobie poradzić. Bo jakby już wszystko za mnie inni
robili, to czułabym się niepotrzebna.
– Co pani opowiada! Zawsze będzie pani potrzebna. Nie musi pani nic robić,
tylko być.
– Miły jesteś, Łukasz. Tylko mieszaj, mieszaj – przypomniała.
– Nie musi mi pani powtarzać. Wystarczy raz. – Nabrał na łyżkę odrobinę
buraczków i spróbował. – Jeszcze chwilę.
Kotlety skwierczały na patelni, obok nich przysmażały się ziemniaki,
smakowity zapach rozchodził się po kuchni. Mężczyzna przygotował dwa kubki
i usiadł naprzeciwko babci Róży.
– Czasami mam tego dosyć – stwierdził z westchnieniem.
– Czego?
– Tego słuchania, przypominania i mówienia mi, co i jak mam robić. Jakbym
nie wiedział albo był jakimś dzieciakiem, którego trzeba pilnować i pouczać. –
Obrysowywał palcem wzór na obrusie. – Nie wystarczy raz powiedzieć? – Spojrzał
pytająco na babcię.
– Chyba nie wystarczy, bo coś czuję, że zamiast buraczków będziesz musiał
wziąć kiszonego ogórka – odpowiedziała ze spokojem.
Łukasz zaklął pod nosem i rzucił się w kierunku kuchenki. Róża miała rację,
było za późno.
– Wystaw za okno, żeby nie śmierdziało – poprosiła staruszka. – Jak
wystygną, to wyrzucę i odszoruję rondelek.
– Ja odszoruję, jak zjem. Tylko niech pani nie komentuje, proszę. – Łukasz
podniósł ręce. – Poddaję się bez walki.
– A czy ja coś mówię? – Róża się uśmiechnęła.
Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił. Postawił na stole dzbanek z herbatą,
nałożył sobie jedzenie i zajął miejsce przy stole. Babcia patrzyła, jak je.
– Coś się stało? – zapytała, kiedy skończył.
– Nie, dlaczego?
– Pytałeś o Tamarę.
– Nie było jej w dworku, to przyszedłem zobaczyć, co robi.
– To nie umawialiście się? Nie wiedziałeś, że wyjeżdża?
– Jakoś się nie zgadało – burknął i wbił wzrok w talerz. – Poza tym przecież
nie musi mi o wszystkim mówić.
– Nie musi – zgodziła się babcia. – Ale chciałbyś, żeby mówiła, prawda?
– W sumie tak – przyznał niechętnie.
– A ona o tym wie?
– Mam ją prosić? Bez przesady!
– Dlaczego od razu prosić? Może wystarczyłoby zapytać.
Łukasz nie odpowiedział od razu. Odniósł talerz do zlewozmywaka i sięgnął
do kurka. Zanim jednak odkręcił wodę, odwrócił się do babci i zapytał:
– Czy ja jestem jej do czegoś w ogóle potrzebny? Bo mnie się wydaje, że
nie.
Staruszka milczała.
– Przecież to, co ja robię, no, te remonty, to może zrobić każdy. Teraz, kiedy
dworek zaczyna zarabiać, wystarczy wynająć kogoś, kto to załatwi. No to po co ja
właściwie jestem? Na marketingu się nie znam, gości nie lubię zabawiać. Zresztą
ona mi o niczym nie mówi. Sama wszystko organizuje, a ja nawet nie wiem, dokąd
jeździ i po co. Świetnie sobie radzi beze mnie. A teraz, jak „Stacja Jagodno” będzie
się rozwijać, to bardziej przydałby się jej jakiś sprytny elegancik u boku, a nie ja.
Przerwał tak gwałtownie, jak zaczął, i znieruchomiał, patrząc wyzywająco na
babcię.
Róża powoli wstała i podeszła do szafki, na której ustawione były suszące
się słoiki. Wzięła do ręki jeden z nich, podniosła do góry i zaczęła oglądać ze
wszystkich stron.
– Popatrz, popatrz, jaki czyściutki. A jak go wyjęłam ze spiżarki, to był cały
w kurzu. Nie raz mi mówili, że nie opłaca się słoików trzymać, bo lepiej za grosze
co roku nowe kupić. Nie namęczy się człowiek i zakrętki teraz takie ładne
produkują – w kwiatuszki albo owoce. A ja wolę te. Bo używam ich od lat. Kształt
mają odpowiedni, podobają mi się. Poza tym szkło sprawdzone, bo wyparzałam
tyle razy i wszystko w porządku. A te nowe lubią pękać. No i dokładnie wiem, ile
się w nich mieści, nie muszę proporcji przeliczać. Jednym słowem – pewne są,
niezawodne i nie zamieniłabym ich na żadne inne. Chociaż kilka miesięcy stoją
w spiżarce, to nie znaczy, że o nich zapomniałam i są niepotrzebne. Przeciwnie –
zawsze wiem, że tam są i to jest najważniejsze. A, i jeszcze to, że w potrzebie
mogę po nie sięgnąć w każdej chwili. – Odstawiła słoik na blat szafki. – No, to ty
pozmywaj, a ja się pójdę na chwilę położyć.
Zabrała ze stołu swój kubek i zniknęła za drzwiami pokoju.
– Znowu siedzi i rozmyśla?
Zuzanna podeszła do okna, żeby zobaczyć, na co spogląda jej siostra. Na
widok siedzącego na ogrodowym krześle Janka prychnęła z dezaprobatą i wróciła
na swój fotel.
– Dolać ci herbaty? – zapytała.
Julia odwróciła wózek i podjechała do stolika.
– Powiedz mi, moja droga, czego ty chcesz od tego chłopaka? Całe dnie
pracuje, nie zaprzeczysz przecież.
– Teraz też? – Czarna laska nerwowo postukiwała o podłogę.
– Czasami trzeba odpocząć, pomyśleć…
– Żeby jeszcze coś z tego myślenia wynikało – burknęła staruszka.
– W końcu może wyniknie. – Julia lekko się uśmiechnęła. Sięgnęła po leżącą
na kolanach robótkę. – Na wszystko trzeba czasu. Ja na przykład tę serwetę już
kilka miesięcy haftuję i końca nie widać. Gdybym nie była cierpliwa, dawno
rzuciłabym to w kąt.
– Ileż można czekać? Każda cierpliwość kiedyś się kończy.
– Mówisz o swojej?
– Moja już dawno się skończyła, to chyba widać, prawda? – Sękata dłoń
zacisnęła się na hebanowej rączce.
– I dlatego go tak traktujesz?
– Nie rozumiem, siostro, o co ci chodzi.
– Zuzanno, nie udawaj. Nikt cię tak nie zna, jak ja. Nie dam się oszukać.
Poganiasz go tak, że bata nie potrzeba. Zamęczysz chłopaka. Zdajesz sobie
przecież sprawę, że on do takiej pracy nie jest przyzwyczajony.
– Nie lituj się nad nim, Julio. – Zuzanna podniosła ostrzegawczo palec. –
Niech się przyzwyczaja, że życie nie zawsze jest przyjemne. Praca nikomu jeszcze
nie zaszkodziła.
Julia przez chwilę milczała, skupiona na nawlekaniu igły bordową nicią.
– Coraz trudniej mi trafić – stwierdziła.
– Bo okularów nie chcesz nosić. – Zuzanna wydęła usta.
– Nie potrzebuję. Oczy mam jeszcze dobre.
– Tak, tylko dziurki w igłach robią coraz mniejsze – ironicznie
odpowiedziała siostra. – Taka sama jesteś jak on – uparta i za nic się do błędu nie
przyznasz. Wolisz cierpieć niż zmienić zdanie. To dlatego się tak nad nim litujesz.
– To dobry chłopak. – Panna Julia zbyła milczeniem uwagę na swój temat. –
I ambitny.
– Chłopak? Przecież to dorosły mężczyzna – oburzyła się Zuzanna. – Tylko
zachowuje się jak smarkacz. Patrzeć na to nie mogę! Zresztą, co mnie on tak
naprawdę obchodzi. Nawet nie rodzina. To chcesz tej herbaty?
Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła po porcelanowy dzbanek i napełniła
filiżanki.
– Za czyje przewinienia ty go tak karzesz? – Głos Julii był cichy, ale każde
słowo wypowiedziała powoli i wyraźnie, a jasnobłękitne oczy spojrzały uważnie na
siostrę.
Zuzanna odwróciła wzrok. Przez chwilę wpatrywała się uparcie w obraz
wiszący na przeciwległej ścianie, jakby widok przedstawiający scenę zimowego
polowania był niezwykle interesujący.
W saloniku zapanowała cisza przerywana jedynie monotonnym brzęczeniem
pierwszej wiosennej muchy, która uderzając w szybę, próbowała wydostać się na
zewnątrz.
– Trzeba być cierpliwym – powtórzyła Julia. – Na wszystko przyjdzie czas.
– A jeśli nie? Jeśli nie przyjdzie? Albo nie starczy cierpliwości? Albo zdarzy
się coś, co wszystko zmieni? Co wtedy? – Zuzanna wreszcie popatrzyła na siostrę.
– Może być za późno.
– Na to nie mamy wpływu, moja droga – spokojnie odparła panna Julia. – Co
ma być, to będzie. Trzeba wierzyć, że jakoś się ułoży.
– Ty zawsze znajdziesz na wszystko odpowiedź – żachnęła się Zuzanna. –
Czasami mam po dziurki w nosie twoich dobrych rad. – Wstała i podeszła do okna.
– A ten cały czas siedzi! Co za człowiek!
– Dokąd się wybierasz? – zapytała Julia, widząc, że staruszka idzie
w kierunku drzwi.
– Kolacja sama się nie zrobi – burknęła Zuzanna.
Sylwia stała przed drzwiami mieszkania i przeszukiwała plecak. Gdzie te
klucze? – myślała. – Dlaczego nigdy nie mogę ich znaleźć? Wiele razy w takich
chwilach obiecywała sobie, że będzie wkładała je do małej wewnętrznej kieszonki,
ale gdy wychodziła z domu, zapominała o tym przyrzeczeniu. Cholera – zaklęła
pod nosem. – Muszę do toalety. Jeszcze chwila i nie zdążę. Nerwowo
przestępowała z nogi na nogę, jednocześnie grzebiąc między portfelem, etui
z dokumentami, kosmetykami i sama nie wiedziała dokładnie czym. Pęcherz coraz
mocniej domagał się opróżnienia, więc w ostatecznej desperacji wysypała
zawartość plecaka na wycieraczkę. Są! Wyciągnęła ze sterty pęk kluczy
i otworzyła drzwi. Kucnęła, żeby pozbierać rozrzucone przedmioty.
– Dzień dobry. – Usłyszała.
Zza drzwi po lewej stronie wyłoniła się siwa głowa sąsiadki.
– Dzień dobry – odpowiedziała, nawet na nią nie patrząc.
– Był tu jakiś pan. Najpierw myślałam, że łobuz, bo tak głośno pukał.
Zwróciłam mu uwagę i okazało się, że jest bardzo miły. Mówił, że pani szuka
i martwi się, bo nie odbiera pani telefonu. Powiedziałam, że na pewno pani nie ma.
Widziałam, że pani wyszła i jeszcze nie wróciła. Uspokoił się i poszedł, ale
powiedział, że…
– Dobrze, dziękuję. – Wrzuciła ostatnią rzecz do plecaka i podniosła się. –
I przepraszam za kłopot.
– Żaden kłopot… – Głos staruszki zniknął za zamykanymi drzwiami.
Nie mogła dłużej czekać, naprawdę nie mogła. W ostatniej chwili wbiegła do
łazienki. Czuła lekkie wyrzuty sumienia, że niezbyt miło potraktowała starszą
panią, ale nie miała wyboru. Jutro kupię jej czekoladę albo coś innego. –
Rozgrzeszyła się.
Umyła ręce, przy okazji zerknęła do lustra i poprawiła włosy. Już bez
pośpiechu przeszła do kuchni, wstawiła wodę na kawę i usiadła na taborecie
w oczekiwaniu na wrzątek. Wyciągnęła telefon i popatrzyła na wyświetlacz. Pięć
nieodebranych połączeń. Wszystkie od Piotra. A przecież wiedział, że kiedy
pracuje, wyłącza głośnik. Lubiła skupić się maksymalnie, a każda rozmowa
wybijała ją z rytmu. Wychodząc dziś z pracowni, zapomniała włączyć dźwięki. Po
drodze odwiedziła kilka sklepów i poszła na sałatkę do ulubionego bistro. Trochę
to trwało, ale przecież nie miała do czego się spieszyć.
Musi od razu panikować? – Zastanawiała się. – Co mogło mi się stać przez
kilka godzin? A może chce mnie kontrolować?
Ostatnia myśl spowodowała niemiłe ukłucie w sercu. Nie znosiła
ograniczania jej wolności, trudno jej było wyobrazić sobie, że miałaby spowiadać
się z każdego kroku. Od dziecka musiała radzić sobie sama, a od kiedy skończyła
siedemnaście lat i wyprowadziła się od matki i ojczyma, nikt nie mówił jej, co i jak
ma robić. Sama o sobie decydowała i chyba nieźle jej to wychodziło, skoro
skończyła studia, utrzymywała się z zarobionych pieniędzy i nie narzekała na brak
pracy.
Jasne, nie zawsze było łatwo. Nie raz myślała, że fajnie byłoby, gdyby ktoś
jej pomógł. Patrzyła z zazdrością na koleżanki, które bez problemu mogły
zadzwonić do rodziców, kiedy zabrakło im na czynsz, bo zbyt wiele wydały na
ciuchy czy zabawę. Ona nie miała na kogo liczyć. Nauczyła się dobrze zastanawiać
nad każdym wydatkiem i chociaż często musiała ograniczyć te przyjemniejsze
zakupy, to z drugiej strony ceniła sobie niezależność. Dlatego tak bardzo nie
spodobała jej się myśl o kontroli ze strony Piotra.
Na przykład teraz. Mogła oprzeć nogi na blacie kuchennej szafki i nie było
nikogo, kto zwróciłby jej uwagę albo zabronił takiego zachowania. Niby drobiazg,
a jednak. Tym bardziej, że dopiero od miesiąca mieszkała zupełnie sama. Wynajęła
pokój z niewielką kuchnią w kamienicy na Równej. Lokalizacja jej odpowiadała, to
praktycznie samo centrum miasta, do „Sienkiewki” mogła dojść w trzy minuty.
Co prawda mieszkanie wymagało remontu, ale przynajmniej nie musiała
z nikim dzielić łazienki i kuchni. Dotychczas wynajmowała pokoje w studenckich
mieszkaniach, gdzie poranna kolejka do łazienki była normą, a wypicie kubka
kawy w kuchni bez towarzystwa któregoś ze współlokatorów graniczyło z cudem.
Cieszyła się, że nareszcie może odpoczywać w ciszy i nie musi prowadzić
grzecznościowych rozmów o niczym. Uznawała to za swój kolejny sukces, za
pokonanie jeszcze jednego stopnia na drodze do tego, o czym marzyła – życia,
w którym nie trzeba się martwić rachunkiem za światło i można po prostu kupić
sobie coś ładnego, bez zastanawiania się, czy potem wystarczy na jedzenie.
Z zamyślenia wyrwała ją melodia telefonicznego dzwonka. Od razu
wiedziała, kto chce się z nią skontaktować. Nie odebrała. Niech wie, że nie jestem
na każde zawołanie. – Pomyślała. – Odezwę się później.
Postanowiła wziąć kąpiel. A potem poczytać. Następnego dnia mieli
dostarczyć do pracowni witrynę od mecenasa Koryckiego, a to oznaczało sporo
pracy. Warto więc odpocząć i zrelaksować się, żeby podejść do nowego wyzwania
z pozytywną energią.
Zajrzała do łazienki, gdzie wlała na dno wanny solidną porcję płynu do
Od tamtej pory się nie odezwał. Wyobrażasz to sobie? – Marzena gwałtownie odstawiła szklankę na blat rattanowego stolika. – Przecież sama mu powiedziałaś, żeby nie przychodził i nie dzwonił. – Małgorzata wzruszyła ramionami. – No to czego teraz chcesz? Marzena odwiedziła koleżankę, bo czuła, że musi podzielić się z kimś swoimi uczuciami. Z kimś, kto ją zrozumie. Ledwie wytrzymała ten kwadrans, kiedy rozkładały leżaki i Małgorzata przygotowywała napoje. Napięcie ostatnich dni było już tak duże, że nie mogło czekać. Kiedy tylko usiadły, bez zbędnych wstępów opowiedziała wszystko, co leżało jej na sercu. Spodziewała się współczucia, słów pocieszenia i tego, że Małgorzata podobnie będzie myśleć o postępowaniu Janka. Dlatego reakcja koleżanki mocno ją zaskoczyła. – Jak to: czego chcę? To chyba jasne, co powinien zrobić – prychnęła. – Niby co? – Prosić, błagać wręcz o przebaczenie, klęczeć z bukietem pod moimi drzwiami, no nie wiem, co jeszcze. Starać się powinien, nie uważasz? – Coś mi tu śmierdzi ckliwym romansem. – Żona wójta pokręciła głową. – Zaskakujesz mnie, wiesz? Nie posądzałam cię o zamiłowanie do takich łzawych scen. – Spojrzała uważnie na Marzenę i spoważniała. – A gdyby to wszystko robił, to co? Wybaczyłabyś mu? – Zdradę? Nigdy! – zaprotestowała stanowczo. – Czyli chciałabyś go po prostu upokorzyć? A on się jakoś do tego upokorzenia nie pali i to cię wkurza? Marzena, ja naprawdę rozumiem, że jesteś wściekła, ale nie zachowuj się jak dziecko… – A dziwisz mi się? No powiedz szczerze: dziwisz się? Co mi innego pozostało? – W pewnym sensie cię rozumiem, ale Janek raczej nie pozwoli się tak potraktować. Szczególnie jeśli nie czuje się winny. – Oczywiście, że się nie czuje. Sam to powiedział. Że nie zrobił nic złego. Wyobrażasz sobie tę bezczelność? Nic złego – słyszysz to?! – Podniosła głos.
– Słyszę. Rzeczywiście, mogłaś się wkurzyć, ale… – A jak ty czułabyś się na moim miejscu? – przerwała jej Marzena. Małgorzata doskonale pamiętała wieczory, kiedy w samotności czekała na powrót Kacpra. I to, o czym wtedy myślała. Rozumiała, co czuje kobieta, która wątpi w wierność mężczyzny. Wiedziała, jakie myśli kłębią się wtedy w głowie. Ale sama przekonała się też, że takie emocje nie zawsze są dobrym doradcą. Dlatego teraz starała się pomóc koleżance. – Tak sobie analizuję to, co powiedziałaś i myślę, że Janek dobrze cię zna. To mądry facet. Wie, na co czekasz i co chciałabyś zrobić. Tylko że takie, jak to nazywasz, błaganie o przebaczenie byłoby przyznaniem się do winy. A przecież tłumaczył ci, że niczego złego nie zrobił. – Każdy mężczyzna tak się wykręca. Życia nie znasz? – Może i znam, ale trochę też poznałam Janka. Nie wygląda mi na takiego, co szuka przelotnych romansów. Nie mówiąc już o tym, że wpatrzony jest w ciebie jak w obrazek. – Tak, pewnie! – Marzena potrząsnęła rudą grzywką. – Jak go zastałam z tą panienką, to raczej nie we mnie był wpatrzony. – Marzena, pomyśl logicznie, proszę. Gdyby chciał cię zdradzać, to czy dom twoich rodziców jest odpowiednim miejscem? Siedziałby w tym swoim Londynie, robił, co chciał i o niczym byś nie wiedziała. A on rzucił wszystko i przyjechał ci pomagać. Tak czy nie? – Niby tak – niechętnie zgodziła się Marzena. – No ale dlaczego w takim razie się z nią obściskiwał? – Sama mówiłaś, że to ta dziewczyna sprowokowała taką niezręczną sytuację. Przecież się przyznała, prawda? Zapadła cisza. Marzena zatopiła się we własnych myślach. To, co mówiła Małgorzata, wydawało się logiczne. Jednak z drugiej strony za nic nie mogła zapomnieć widoku tej… tej… dziewuchy w ramionach Janka. Przecież to było jej miejsce, to ją powinien przytulać. – To co ja mam robić? – Spojrzała pytająco na koleżankę. – Może z nim jeszcze raz porozmawiaj? – Jak?! Mówiłam ci, że nawet nie zadzwonił. – To zadzwoń ty. – Zwariowałaś! – oburzyła się Marzena. – Po czymś takim? Mam swoją dumę! – No to zamiast z Jankiem będziesz żyła z dumą. – Małgorzata ponownie wzruszyła ramionami. – Dolać ci soku? Marzena spojrzała na koleżankę takim wzrokiem, jakby ta zaproponowała jej dolewkę cyjanku. – Moje życie się zawaliło, a ty pytasz, czy chce mi się pić?
– Pomyślałam, że na to pytanie będziesz w stanie udzielić sensownej odpowiedzi. – Małgorzata się uśmiechnęła. – Bo z resztą to jakoś ci opornie idzie. – Małpa jesteś, a nie koleżanka. Naprawdę nie wiem, co robić. Wszystko było tak dobrze, a teraz… – W oczach kobiety pojawiły się zdradzieckie łzy. – Przecież ja go kocham… – I może to jest odpowiedź na wszystko? – Tak myślisz? – Zerknęła spod oka na Małgorzatę, a w jej spojrzeniu pojawiła się nutka nadziei. – No może nie do końca. Bo nadal nie wiem, czy dolać ci soku. Marzena nie mogła powstrzymać uśmiechu. Co prawda nie miała pojęcia, jak rozwiązać swój problem, ale przynajmniej wiedziała, że na wsparcie Małgorzaty może liczyć. – Myślisz, że głupio się zachowuję? – Myślę, że zachowujesz się jak każda urażona kobieta. Zresztą, kogo ty o takie rzeczy pytasz? Tę, która ze złości na mężczyznę wpakowała większość oszczędności w sklepiko-kawiarenkę na wsi? – W sumie na dobre ci to wyszło. – Marzena się roześmiała. – Powinnam więc uznać, że nie mogłam lepiej trafić. – Może i masz rację – zgodziła się Małgorzata. – Ale skoro przyszłaś posłuchać mistrza, to mistrz da ci jedną radę: jeśli masz dwóch doradców – urażoną ambicję i serce, posłuchaj serca. – O, matko! Co za głęboka mądrość przez ciebie przemawia – parsknęła Marzena, ale oczy miała poważne. – Nie myślałaś o wydaniu książki z sentencjami na każdy dzień roku? – To świetny pomysł – zgodziła się Małgorzata, kiwając głową z udawaną powagą. – A najważniejsza z nich będzie taka: Nie uduś złośliwej koleżanki, bo dostaniesz wyrok, jakbyś zabiła człowieka. – No to za koleżeńskie porady! – zaproponowała Marzena. Stuknęły się szklankami z sokiem porzeczkowym. I chociaż już więcej nie mówiły o Janku, to Marzena czuła, że będzie musiała jeszcze raz wszystko przemyśleć. – Znasz się na tym?
Tamara siedziała na ogrodowym krześle, wyciągnięte nogi wsparła na brzozowym pieńku. Z zainteresowaniem przyglądała się poczynaniom Łukasza, który przycinał różane pędy. – Jeszcze nie wiem – odpowiedział mężczyzna, nie odwracając głowy. – To może lepiej nie ryzykować? – zaniepokoiła się Tamara. – A jeśli zrobisz coś źle i uschną? Hrabianki by nam nie wybaczyły. – Myślisz, że zaryzykowałbym? Wiem, że masz mnie za wariata, ale za nic nie chciałbym podpaść pannie Zuzannie – rzucił przez ramię Łukasz. – Poprosiłem ją o wskazówki. – I dała ci je? – Owszem. Powiedziała, żebym się nie brał za coś, o czym nie mam pojęcia. Bo kwiaty to nie drzewo do rąbania. – Nieźle! – Kobieta się roześmiała. – Czyli ostrzeżenie było. A jednak nie posłuchałeś. – Lubię wyzwania. – Wzruszył ramionami i odciął kolejny pęd. Odrzucił gałązkę na kupkę tych, które wcześniej padły ofiarą jego poczynań. – Powiem ci, że jednak wolę rąbanie – oświadczył po chwili i usiadł na drugim krześle. – Nie trzeba się zastanawiać i na mięśnie dobrze robi. – Uniósł ramię i zgiął je. – Zobacz, jakie twarde. Tamara parsknęła śmiechem. – Wiem przecież, że twarde. Ale w takim razie skąd pomysł na to ogrodnicze wyzwanie? – Pomyślałem, że skoro ma tu być ten twój Różany Kącik, to bez kwitnących róż się nie obejdzie. Dlatego postanowiłem zrobić porządek i zająć się nimi. Zuzanna nie da już rady, chociaż oczywiście się do tego nie przyzna, a wszystko zostawione bez opieki i troski dziczeje. – Ludzie też? – Popatrzyła na niego uważnie. – Ludzie najbardziej. Podała mu kubek z herbatą. – Miło, że o tym pomyślałeś. Tylko nadal się zastanawiam, czy nie będzie z tego więcej szkody niż pożytku. Ja tam nie znam się na kwiatach, ale róże są chyba szczególnie delikatne. – Naprawdę sądzisz, że tnę jak popadnie? Widzę, że masz o mnie niewiele lepsze zdanie niż panna Zuzanna. – Zrobił obrażoną minę. – Przemyślałem sprawę przy rąbaniu drewna – mrugnął do Tamary okiem – i zasięgnąłem porady u Romana. On co prawda nie specjalizuje się w różach, ale popytał innych hodowców na giełdzie i wszystko mi powtórzył. Jeśli mu wierzyć, powinniśmy mieć w tym roku prawdziwie romantyczny zakątek. Twoi goście będą zachwyceni. A jeśli nie – pretensje kieruj do Romana. – Nasi goście – poprawiła Tamara.
– E tam. – Łukasz machnął ręką. – Wiesz, że ja tu jestem tylko od wykonywania poleceń szefowej. Czyli twoich. – No co ty! Wiesz, że bez ciebie… – Daj spokój – przerwał. – Beze mnie dałabyś sobie radę równie dobrze i obydwoje o tym wiemy. Na szczęście mnie taki układ w ogóle nie przeszkadza. Robię, co do mnie należy i przynajmniej nie muszę gadać z tymi lalusiami w garniturach. – Lalusie w garniturach, jak ich nazwałeś, płacą nam całkiem niezłe pieniądze. No i nie są tacy źli, serio. Niektórzy to naprawdę sympatyczni ludzie. Gdybyś tylko zechciał… – Wierzę ci na słowo. I na razie nie czuję potrzeby, żeby się osobiście o tym przekonywać. Przeszkadza ci to? – Nie bardzo. O ile drewno jest porąbane. – Teraz ona mrugnęła okiem. Owszem, czasami myślała o tym, że miło byłoby, gdyby Łukasz był przy niej podczas organizowanych w dworku spotkań. Tymczasem on znikał, gdy pojawiali się pierwsi goście. Wiedziała jednak, chociaż nigdy wprost o tym nie rozmawiali, że pod tą deklarowaną niechęcią do „lalusiów” kryło się także coś innego. Spotkaniom integracyjnym towarzyszył alkohol, nie brakowało okazji do toastów, a goście nie wylewali za kołnierz i zachęcali do wspólnej zabawy. Dla Łukasza takie sytuacje mogły być trudne i Tamara to rozumiała. Dlatego nie naciskała i nie zmuszała go do niczego. – Wiesz, myślę, że za kilka miesięcy będzie tu naprawdę pięknie. – Spojrzała na dużą drewnianą altanę i pergolę łączącą ją ze ścianą, wzdłuż której rosły róże. – Wyszło ci to naprawdę dobrze – pochwaliła. – Też jestem zadowolony. – Pokiwał głową. – A co z miejscem po stajniach? – Jeszcze o tym nie myślę. – Tamara spojrzała w kierunku wejścia do dworku. – Za to na pewno możemy zaczynać przygotowanie pokoi na górze. Większość pieniędzy już mam, a w tym miesiącu będą jeszcze dwa spotkania. W maju natomiast urządzamy przyjęcia komunijne właściwie w każdym tygodniu – wyliczała ze skupioną miną. – I dwie duże kolacje dla targowych gości… – Czyli twoje oferty wreszcie przyniosły efekty? – Chciałabym, ale niestety. – Rozłożyła ręce. – Za to zadziałała poczta pantoflowa. Jedno zlecenie jest od kolegi z dawnej firmy. Robią komuś stoisko i obsługę, przy okazji wspomniał. Z kolei drugie zawdzięczamy taksówkarzowi, koledze Tomka Borka. Wiózł kogoś z targów, rozmawiali o ciekawych miejscach i wspomniał o nas pasażerom. A oni przyjeżdżają znowu i postanowili sprawdzić, co możemy im zaoferować. – Też dobrze. – Upił kilka łyków gorącego napoju. – To kiedy zaczynamy? – Możemy nawet od jutra. Eliza zrobiła projekty, teraz tylko potrzeba ekipy. Myślał pan o tym, panie kierowniku?
– Mam telefon do tych, którzy pracowali tu wcześniej. Moim zdaniem są w porządku… – No to postanowione. Zajmiesz się tym? – Na razie dokończę to, co zacząłem. – Odstawił kubek i wrócił do róż. Tamara uśmiechnęła się do siebie. Znała swojego mężczyznę na tyle, żeby wiedzieć, że nie musi już zajmować się sprawą remontu poddasza. Łukasz wszystkiego dopilnuje. – Tylko niech pod kątem tnie, bo inaczej będą chorować. – Zuzanna swoim zwyczajem pojawiła się znienacka. – A potem niech posmaruje tym każdy obcięty koniec. – Postawiła na stoliku słoiczek. – A ja idę, bo nie chcę patrzeć, co się tu odbywa. Mnie nie wolno się denerwować. Żadne nie zapytało, co jest w słoiczku. Skoro panna Zuzanna tak nakazała, to nie było sensu dyskutować. – Naprawdę nie rozumiem, dlaczego nie chcesz ze mną pójść. – Sylwia nie potrafiła ukryć rozdrażnienia. – Przecież ci mówiłam, że planuję niespodziankę na weekend. Przez chwilę słuchała w milczeniu. Jednocześnie zrobiła kilka kroków w tył i uważnie przyglądała się stojącej przed nią witrynie. – Nie, nie mam ochoty odpocząć. To znaczy, mam ochotę, ale nie w ten sposób. Cały tydzień siedzę w pracowni, nie mam do kogo ust otworzyć. Chciałabym chociaż w weekend pobyć wśród ludzi. – Westchnęła, słysząc odpowiedź. – Tak, wiem, że mogę iść sama. Dobrze, zastanowię się. Rozłączyła się i wsunęła telefon do kieszeni spodni. Poprawiła niesforny loczek, który wysunął się spod wsuwki. O, matko, dlaczego natura nie obdarzyła mnie normalnymi włosami. – Pomyślała. – Chyba już nigdy nie uda mi się ich okiełznać. Koleżanki w szkole zazdrościły jej kręcących się pukli w kolorze dojrzałego zboża, ale nie miały pojęcia, jak trudno było sobie z nimi poradzić. Najchętniej obcięłaby je na krótko, ale Piotr zawsze powtarzał, że je uwielbia, więc… Na wspomnienie o mężczyźnie gwałtownie wypuściła z płuc powietrze. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że od dłuższej chwili wstrzymywała oddech. Dlaczego rozmowy z Piotrem ostatnio tak bardzo wyprowadzały ją z równowagi?
Byli razem już od ponad roku i właściwie nic się nie zmieniło. Nadal była adorowana, czuła się piękna, nie miała też wątpliwości, że on ją kocha. W jego towarzystwie nigdy nie narzekała na nudę, mieli wiele tematów do rozmów. Kupował bilety na koncerty, zabierał ją na wycieczki, do teatru, odwiedzali ciekawe miejsca, galerie sztuki, muzea. Piotr lubił dobre jedzenie, znał się na winie i chętnie dzielił się z nią tą wiedzą. Nie zapominał o kwiatach, lubił obdarowywać ją drobnymi upominkami, pamiętał, co lubi i chętnie słuchał opowieści o tym, jak minął jej dzień. Sylwia mogła śmiało powiedzieć, że trafiła na cudownego mężczyznę. Jednak ostatnio coraz częściej zdarzało się, że po rozmowie z nim czuła irytację. Tak jak przed chwilą. Nie rozumiała, dlaczego Piotr nie chciał zgodzić się na jej propozycję. Czy naprawdę nie mogli pójść razem na ten koncert? Rozumiała, że on nie przepada za mocniejszym brzmieniem, ale przecież mógł czasami zrobić coś, co ona proponuje. Kupiła już bilety, zarezerwowała stolik, kilku znajomych potwierdziło, że też będą. Miała nadzieję na wesoły wieczór w miłym towarzystwie. Tymczasem Piotr znowu odmówił. – Jeżeli masz ochotę, to oczywiście idź – powiedział. – Nie będziesz przecież sama, więc na pewno wrócisz zadowolona. Mną się nie przejmuj. Rzeczywiście, dziękuję bardzo. – Pomyślała ze złością. – Co za łaskawość! Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Piotr niczego jej nie zabraniał, nie wypytywał, dokąd chodzi, nie sprawdzał. Ufał jej i nie był zazdrosny. Powinna się z tego cieszyć, zwłaszcza kiedy widziała koleżanki zmęczone kontrolą ze strony partnerów, ale gdzieś w głębi duszy czuła, że chciałaby, żeby Piotr był trochę o nią zazdrosny. Niezbyt dużo, choć odrobinę. Bo na dłuższą metę ceniła sobie swoją niezależność. Ale tak od czasu do czasu? Nie mógłby pokazać, jak mu na niej zależy? Czy jest tak pewny siebie, czy może uważa, że nie wzbudzę niczyjego zainteresowania? – Zastanawiała się dalej, sprawdzając stan forniru i przyglądając się z bliska witrynie w poszukiwaniu ewentualnych dowodów obecności w drewnie niechcianych lokatorów. Kiedyś go o to zapytała. – Bycie ze sobą polega na zaufaniu. Ja ci ufam – odpowiedział. – Poza tym nie chcę cię trzymać przy sobie na siłę. Jeżeli uznasz, że jakiś mężczyzna jest dla ciebie lepszym partnerem, moja zazdrość i tak nic nie da. Chcę, żebyś czuła się wolna i mogła wybierać. Piękne to było, musiała przyznać, ale przecież to tylko słowa. Skąd mogła wiedzieć, czy takie same są jego myśli? Jak można nie być wcale zazdrosnym? No, chyba że ci na kimś niezbyt zależy i… – I jak? Będzie coś jeszcze z tego? – Głos rozbrzmiał w ciszy tak niespodziewanie, że odskoczyła od mebla.
– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. – Młody mężczyzna uśmiechnął się, ale nie wyglądał na speszonego. – Nie ma sprawy. – Machnęła ręką. – A to – wskazała na witrynę – jest cudowne, tylko nieco zaniedbane. – Pewnie stało w jakiejś szopie albo na strychu. – Z lekceważeniem wydął usta. – Ojciec uwielbia takie znaleziska. Syn mecenasa Koryckiego najwyraźniej nie podzielał rodzicielskiej pasji. – Bo to wspaniałe. Wyciągasz z zapomnianego kąta mebel skazany na śmierć i dajesz mu nowe życie. Ze strychu trafia z powrotem do salonu. Nie uważasz, że to niesamowite? – Jakoś niespecjalnie to do mnie przemawia. – Wzruszył ramionami. – Po co grzebać w pajęczynie, skoro można kupić już zrobione? Stać go na to, przecież wiesz. – Cała frajda w tej pajęczynie właśnie. Zresztą ja nie mam nic przeciwko temu. Gdyby kupował już odrestaurowane, nie miałabym pracy. – Sylwia się roześmiała. Kuba pokręcił głową i zmierzył dziewczynę spojrzeniem. Wysoka, lekko opalona, pełna energii – zupełnie nie pasowała do tego, co robiła. Jego zdaniem starymi meblami powinny interesować się brzydule w niemodnych okularach, a do szlifierki czy młotka bardziej pasowały mu te, które w myślach nazywał „babochłopami”. Miał tradycyjne poglądy dotyczące kobiet i ich wyglądu. Chociaż wielu mogłoby nazwać je szowinistycznymi, nie przejmował się tym wcale. Dobry samochód i pełny portfel dawały mu możliwość śmiałego głoszenia swoich poglądów, a doświadczenie zdobyte w klubach i na imprezach pokazywało, że odpowiednia ilość gotówki gwarantuje zaspokojenie jego gustu bez zwracania uwagi na fochy czy dąsy tych, które nazywały się feministkami zapewne dlatego, że nikomu się nie podobały. Taki był Kuba Korycki. Według niego każdą kobietę powinien zachwycić fakt, że zwrócił na nią uwagę. A ta Sylwia mu się spodobała. Nie przewidywał wielkich trudności w zdobyciu jej, więc bardziej stwierdził, niż zapytał: – W takim razie może skoczysz ze mną w piątek za miasto? Ojciec ma dom, a w nim jeszcze trochę tych staroci. Obejrzysz, może znajdziesz kolejną szansę na zarobek. A przy okazji się zabawimy. Zobaczył niepewność na twarzy kobiety. Zawsze tak na początku reagowały, żeby zachować pozory. Wiedział to, więc zastosował sprawdzony sposób i dodał: – Zaprosiłem kilku znajomych, taka kameralna imprezka. Grill, browar, muzyka… Podjadę około osiemnastej, tylko podaj adres. Sylwia zastanawiała się przez chwilę. Nie przepadała za synem swojego klienta. Mecenas był kulturalnym mężczyzną, prawdziwym znawcą i pasjonatem antyków. Skuteczność na sali sądowej zapewniała mu wielu klientów i dzięki temu
mógł nie tylko utrzymywać rodzinę na wysokim poziomie, ale i realizować swoją pasję. Spotkali się przypadkiem na giełdzie staroci w Wojewódzkim Domu Kultury. Rozmowa zaczęła się od mosiężnej lampki, a skończyła na powierzeniu Sylwii renowacji niewielkiego stolika. Na próbę. Prawnik był tak zadowolony z jej pracy, że teraz otrzymywała od niego stałe zlecenia. Lubiła starego Koryckiego, ale tego samego nie mogła powiedzieć o jego synu. Zawsze zastanawiała się, jak to jest, że szczęśliwy i bogaty dom nie zawsze dobrze robi dzieciom. Nie wszystkim, ale Kubie z pewnością dostatek przewrócił w głowie. Jego pewność siebie i przekonanie o tym, że świat należy do niego, nie były oparte na niczym więcej niż na stanie konta. – Sama nie wiem… – Zawahała się. Owszem, był przystojny. Ciemne oczy, wyrzeźbione na siłowni ciało i markowe ciuchy z pewnością zatrzymywały większość kobiecych spojrzeń, ale dla Sylwii zawsze ważniejsze było to, aby mężczyzna zainteresował ją rozmową, a nie tylko wyglądem. A o czym miałaby rozmawiać z Kubą? Nie miała pojęcia i jakoś nie potrafiła wymyślić żadnego wspólnego tematu. A teraz musiała zdecydować, bo mężczyzna wbił w nią wyczekujące spojrzenie. – Poza tym w piątek jestem już umówiona – skłamała. Kuba zrobił dwa kroki i znalazł się tuż przy niej. Poczuła zapach jego wody toaletowej. Nie rozpoznała marki, ale musiała przyznać, że był zniewalający. – W takim razie przeniesiemy to na sobotę. – Pochylił się i zamiast, jak się spodziewała, spojrzeć jej prosto w oczy, popatrzył na witrynę. – Zaciekawiłaś mnie tą teorią o strychu i salonie. Może coś w tym jest… Blefował czy mówił prawdę? Niespodziewanie dla samej siebie postanowiła to sprawdzić. Czy spowodowała to bliskość młodego męskiego ciała? A może ten zapach? Zanim jej mózg zdążył to sprecyzować, usta udzieliły odpowiedzi: – W takim razie niech będzie sobota. – OK, jesteśmy umówieni. – Kuba niedbałym ruchem poprawił grzywkę. Obdarzył ją uśmiechem i wyszedł z pokoju. Sylwia jeszcze przez chwilę stała odurzona zapachem pozostawionym przez niego w powietrzu. – Uch! – szepnęła do siebie. – Niesamowite! Co za siła rażenia! Musiała przyznać przed samą sobą, że przegrała tę bitwę. I zaraz potem poczuła zawstydzenie. Zachowała się jak skończona idiotka. Nie ma co się dziwić, że Kuba jest tak pewny siebie, skoro żadna kobieta nie potrafi mu odmówić. Ona też nie umiała. Chyba popełniła błąd, zgadzając się bez wahania na wspólny wyjazd. Nie mówiąc o tym, że w sobotę rano miała jechać z Piotrem na wycieczkę rowerową. Chcieli odwiedzić jego ulubione ponidziańskie szlaki. Zaplanował to już w ubiegłym tygodniu. I co z tego? – odezwał się w jej głowie przekorny głos. – Ja też planowałam
nasz sobotni wieczór i nic z tego nie wyszło. Skoro on nie musi zgadzać się na moje propozycje, to chyba mnie też wolno odmówić, prawda? Wyciągnęła telefon i zaczęła fotografować mebel. Zamierzała w domu, spokojnie, jeszcze raz obejrzeć detale i zaplanować pracę. Korycki nie wymagał szczegółowego kosztorysu, ale zawsze i tak mu go przedstawiała. Nie chciała, żeby myślał, że go naciąga. Ustawianie kolejnych kadrów nie przeszkadzało jej w rozmyślaniu. W końcu nic złego nie zamierzam robić – zdecydowała. – Jadę obejrzeć meble, to przecież moja praca, więc wyjazd jakby służbowy. A grill i nowi znajomi to chyba też nic złego. Lubiła spędzać czas z Piotrem, ale czasami czegoś jej brakowało. Tęskniła za większym gronem, za odrobiną szaleństwa, spontaniczności, może nawet nieodpowiedzialności. Piotr lubił mieć wszystko zaplanowane, nawet jeżeli wydarzyło się coś niespodziewanego, to wiedziała, że będzie umiał sobie z tym poradzić. Dawało to poczucie bezpieczeństwa, ale też odbierało jej możliwość sprawdzenia się. Spokój był kojący, ale miała wrażenie, że przydałoby się też trochę mocniejszych wrażeń. Pracowała zwykle sama, wolny czas spędzała głównie z Piotrem. Nie, żeby się nudziła, ale czuła, że ma ochotę na jakiś szybszy rytm, mocniejsze uderzenie. Ciekawe, jak zareaguje, kiedy mu powiem, że jadę z młodym Koryckim? – Pomyślała, pstrykając kolejne zdjęcia. – Nie zamierzam tego ukrywać. Przecież sam mówił, że mogę robić, co chcę. No to właśnie mam ochotę na coś takiego. Zobaczymy, czy przyjmie to spokojnie. A może jednak będzie zazdrosny? Przecież wie, jaką opinię ma Kuba. Całe miasto nie raz gadało o jego zabawach. Przejrzała szybko folder z fotografiami i pokiwała z zadowoleniem głową. Uznała dokumentację za wystarczającą. Zabrała z fotela skórzany plecaczek, który służył jej jako torebka, i wyszła. – Do widzenia – rzuciła w kierunku opalającej się na tarasie żony mecenasa. Nie wiedziała, że odprowadza ją spojrzenie Kuby, który stał w kuchennym oknie z filiżanką kawy. Męskiej uwadze nie uszedł zmysłowy chód i pociągający ruch dłonią podczas odgarniania loków z długiej szyi, jakby stworzonej do pocałunków. Młody Korycki cmoknął z uznaniem. Ta dziewczyna naprawdę mu się podobała.
Chociaż pogoda dopisywała, to nad zalewem nie było nikogo oprócz kilku wędkarzy, którzy siedzieli na turystycznych krzesełkach i mocząc kije w wodzie, wystawiali twarze do słońca. Igor nigdy nie mógł zrozumieć tego hobby. Czekanie godzinami, aż ryba zje zawieszonego na haczyku robaka, wydawało mu się najnudniejszym zajęciem na świecie. Przez chwilę obserwował mężczyzn, nieruchomych, jakby zatrzymanych na filmowej klatce. Gdyby nie ruch gałęzi i falowanie wody, uznałaby, że patrzy się na obraz. – Ileż można? – powiedział do siebie. Przyszedł popatrzeć na piaszczysty brzeg, szumnie nazywany plażą. Kilka lat temu dzierżawcy terenu wyrównali ziemię, a ciężarówki przez kilka dni przywoziły piasek. Obok postawiono budki, w których latem sprzedawano napoje i przekąski, a dwa lata temu pojawiła się największa atrakcja – wakeboard. Musiał przyznać, że teren rekreacyjny z każdym rokiem się rozwijał i przyciągał coraz więcej spragnionych wypoczynku nad wodą. – Igor? – Usłyszał i odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał głos. – Bartek! – Podszedł do chłopaka i wyciągnął dłoń w powitalnym geście. – Co ty tutaj robisz? – Przyszedłem sprawdzić budki – wyjaśnił kolega. – Taki przegląd przed sezonem. Będę tu – wskazał na białe kontenery – robił przez wakacje. W zeszłym roku pracowałem i nie narzekam. Do domu blisko, fajni ludzie przyjeżdżają… – Spojrzał na Igora i mrugnął okiem. – I na dziewczyny też można popatrzeć. – Fajnie. – No fajnie – przyznał Bartek. – A u ciebie jak? – Luz, jakoś leci. – Uczysz się? Pracujesz? – Jeszcze rok szkoły mi został. Ale dorobić też nie zaszkodzi. Wiesz, jak jest. Nie musiał tłumaczyć ani niczego ukrywać. Znali się od lat, Bartek był co prawda dwa lata starszy, ale razem grali w siatkówkę w szkolnej drużynie. Potem ich drogi się rozeszły, ale jak wszyscy miejscowi, doskonale znał sytuację Rogalów. Pokiwał więc głową na znak, że rozumie. – Masz coś konkretnego czy szukasz? – W sumie robię u Terleckiego w szklarni, ale mam kurs ratownika, więc pomyślałem, że może tutaj… – O, ratownik, fajna rzecz. – Kolega się roześmiał. – Dziewczyny na nich lecą, widziałem w zeszłym roku. Nieźle sobie to wykminiłeś. Wszystkie twoje! Nie wiadomo dlaczego, na słowo „wszystkie”, Igorowi przyszła do głowy tylko jedna. Miała dredy i dużo kolczyków. Ciekawe, jak wygląda w kostiumie kąpielowym. – Pomyślał.
– Co cię tak zamurowało? – Bartek szturchnął chłopaka. – Nie mów, że o tym nie myślałeś? – Jasne – potwierdził szybko, bo co niby miał powiedzieć? Że interesuje go tylko jedna? I to nie taka, która przyjeżdża na plażę, żeby układać się na kocu w prowokacyjnych pozach i piszczeć na widok kilku kropel wody. O, nie! – No to już niedługo się doczekasz. Oficjalnie zaczynamy sezon pod koniec czerwca. Chociaż jeśli pogoda dopisze, pewnie ludzie będą kąpać się wcześniej. – Pokręcił głową z dezaprobatą i spojrzał pytająco na Igora. – Nie wiem jak ty, ale ja to przed „Janem” do wody nie wchodzę… Igor przytaknął. Też przestrzegał tej zasady, a właściwie tradycji. Przed dwudziestym czwartym czerwca, zwanym z racji patrona „Janem” większość miejscowych nie korzystała z ochłody w okolicznych zbiornikach. Skąd wziął się ten zwyczaj, nie wiadomo, ale starsi przekazywali go młodszym od wielu pokoleń. – No to widzimy się w pracy? – Bartek poklepał kolegę po ramieniu. – Właściwie, to nie wiem. Chciałbym, ale… – To jeszcze nie jesteś umówiony? – Nie. Dopiero zamierzałem pogadać, myślałem, że tutaj kogoś spotkam… Mógł, co prawda, poprosić Majkę o pomoc, ona miała już zapewnioną pracę nad zalewem, ale chciał załatwić to sam. Głupio było mu korzystać ze wsparcia dziewczyny. – Tutaj? Za wcześnie, stary! Ale jak chcesz, to mogę pogadać. Mój szwagier chodzi z siostrą tego, co to wszystko trzyma, więc gdyby co… – Serio? Możesz mnie wkręcić? – Na sto procent nie gwarantuję, ale zobaczę, co się da zrobić. W sumie kumpel ratownik byłby mi bardzo na rękę. No i lepiej, żeby tu byli swoi, a nie jacyś obcy, nie? W końcu to nasz teren, co? – Jasne! – Igor był wdzięczny koledze za propozycję pomocy. – To dawaj swój numer, będziemy w kontakcie. Igor wracał do domu zadowolony. Przypadkowe spotkanie dało mu nadzieję na załatwienie sprawy, na której bardzo mu zależało. Gdyby dostał pracę ratownika, mógłby za jednym zamachem zrealizować dwa plany. Szybciej spłaciłby pożyczkę, którą wziął od Romana na kurs prawa jazdy. Motocykl wyglądał coraz lepiej, właściwie technicznie był już w pełni sprawny i teraz pozostało już tylko pracować nad jego wyglądem. Igorowi marzyła się czerń i dużo chromu, ale to też kosztowało. Roman co prawda od czasu do czasu przynosił kolejne detale, jednak Igor chciał mieć w tym przedsięwzięciu także własny wkład. Jasne, pracował przy motocyklu w każdej wolnej chwili, ale wiedział doskonale, że dopiero się uczy i jego działania to tylko pomoc. Dodatkowa praca dawałaby mu poczucie, że tak naprawdę dokłada coś od siebie. Tak samo ważne, a może nawet ważniejsze było to, że zrobiłby
niespodziankę Majce. Wyobrażał sobie, jaka byłaby zaskoczona, gdyby zajął miejsce obok niej, w pomarańczowej koszulce z napisem „ratownik”. Spotykali się od czasu do czasu, i chociaż Igor wolałby częściej, to Majka przygotowywała się do matury i ciągle miała jakieś powtórki, sprawdziany, testy. Rozumiał to, zresztą nawet dobrze się złożyło, bo dzięki temu udało mu się uniknąć rozmowy o terminie zakończenia kursu i egzaminie. Trochę się obawiał, co będzie, jeśli nie zda, ale wszystko poszło dość gładko i od dwóch dni był pełnoprawnym ratownikiem. – Gratuluję. – Roman po męsku uścisnął mu dłoń, kiedy właśnie jemu pierwszemu powiedział o sukcesie. – Możesz być z siebie dumny. Igor był dumny. Chociaż nawet sam przed sobą niechętnie się do tego przyznawał. Nie znał nikogo w okolicy, kto miałby takie uprawnienia. To było coś. I tylko on sam wiedział, ile wysiłku go to kosztowało. Szkoła, praca u Romana i domowe obowiązki zajmowały naprawdę dużo czasu. Uczył się wieczorami, w czasie dojazdów do szkoły powtarzał w myślach materiał, nawet podczas zajęć praktycznych starał się przypominać sobie teorię. Nigdy wcześniej nie zależało mu tak bardzo. Owszem, w szkole robił to, co trzeba, bo nie chciał dokładać matce problemów, ale wystarczały mu trójki i promocja do następnej klasy. Tym razem było inaczej. – Synku, jestem z ciebie taka dumna – powiedziała Jadwiga, ze łzami w oczach tuląc syna. Przyjmował tę matczyną czułość spokojnie i zastanawiał się, czy Majka też się ucieszy. I czy też będzie z niego dumna. Na razie jednak o niczym jej nie powiedział. Musiał poczekać na wynik interwencji Bartka. Do tego czasu musiały mu wystarczyć wyobrażenia o zaskoczonej minie dziewczyny. I nadzieja, że doceni jego sukces. Kiedy tuż po Świętach Wielkanocnych Janek stanął w drzwiach dworkowej kuchni, a na progu postawił dwie walizki, panna Zuzanna ledwie raczyła na niego spojrzeć. – Ciociu, przyjmiecie mnie na jakiś czas? – zapytał mężczyzna. Chociaż wszyscy wiedzieli, że hrabianki nie są jego prawdziwą rodziną, Janek nadal zachował tę formę zwracania się do nich. Nikomu to nie przeszkadzało i nikt nie protestował. – Potrzebuję spokoju i trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć.
Kronos krążył wokół gościa, merdając ogonem. – Ciekawe, gdzie będziesz spał. Bo chyba nie z nami w pokoju – burknęła Zuzanna, nie odwracając głowy od garnka, w którym bulgotał mięsny wywar. – Ależ ciociu, gdzieżbym śmiał! To przecież nie do pomyślenia! – zaprotestował Janek. – Zakupię sobie składane łóżko i będę miał nocleg w salonie. A rankiem złożę i schowam, żeby nikomu nie robiło kłopotu. – Ja ci przecież nie zabronię – burknęła. – To wszystko twoje i bardziej my tu jesteśmy w gościnie niż ty. Chcesz, to siedź. Tylko mi powiedz, co tu będziesz robił? – Co też ciocia opowiada?! Przecież to wasz dom. Nigdy bym się nie ośmielił… – Dobrze, dobrze. – Staruszka machnęła ręką. – Nie o to pytałam. Janek przeczesał ręką włosy. – Nie mam żadnych planów dotyczących mojego pobytu – oświadczył poważnie. – Czy to znaczy, że zamierzasz tu bąki zbijać? – Co robić? – Mężczyzna poczuł się zaskoczony. Język przodków nadal był pełen dziwnych wyrażeń, których nie rozumiał. – Nic nie robić. To mam na myśli. – Hrabianka odwróciła się w stronę Janka i wbiła w niego przenikliwe spojrzenie. – Zresztą wcale mnie to nie ciekawi. – Ach, o tym ciocia mówi! Ja nie mam zamiaru być tutaj darmozjadem. Będę robił, co ciocie każą. Z ochotą pomogę, może mi ciocia wierzyć. Zuzanna zmierzyła go wzrokiem. – Do czego ty się nadasz? Taki wymuskany… – Krytyczne spojrzenie zdawało się przewiercać go na wylot. – Na razie to może do spacerów z psem, bo chyba cię lubi, chociaż zupełnie nie wiem dlaczego. Kronos jakby zrozumiał, o czym mowa, bo usiadł przy nodze mężczyzny i pyskiem podniósł dłoń Janka, domagając się głaskania. – Przecież ja mogę też Łukaszowi pomagać. W końcu jestem mężczyzną – zaprotestował z pretensją w głosie. – Przyda się jeszcze jeden, wszak remont nie jest zakończony. Hrabianka machnęła lekceważąco ręką i wróciła do gotowania. Janek zrozumiał, że nie przekonał Zuzanny. Zdenerwowało go to powątpiewanie w jego męskość i przydatność, ale dobre wychowanie nie pozwoliło na okazanie emocji i dalszą dyskusję ze starszą osobą. Pochylił się i podniósł walizki. – Jak to łóżko będziesz kupował, to przy okazji dokup jakieś robocze ubranie. W tych białych koszulkach chyba nie będziesz przy remoncie pomagał, co? Podniósł głowę, ale Zuzanna wyglądała na całkowicie pochłoniętą
mieszaniem rosołu. Uznał, że nie oczekuje odpowiedzi. Opuścił kuchnię, obiecując sobie w duchu, że pokaże ciotce, na co go stać. Teraz siedział na brzozowym pieńku i oglądał swoje dłonie. Nie wyglądały najlepiej. Zawsze uważał, że ręce są jedną z wizytówek eleganckiego mężczyzny. To, na co teraz patrzył, mogłoby być raczej opowieścią o kolonizatorze nowego lądu. W najlepszym razie. Kilka świeżych zadrapań, siny paznokieć, trzy odciski i jeden świeży bąbel – tak przedstawiał się bilans jego dokonań. – Nie widzę problemu. – Łukasz nie pytał dlaczego i na jak długo przyjechał. – Pomoc się przyda, roboty nie brakuje. Janek doskonale wiedział, że dostaje do wykonania najprostsze prace. Nie był idiotą, zdawał sobie sprawę, że o większości ma pojęcie czysto teoretyczne i dlatego doceniał fakt, że Łukasz przyjmuje jego wątpliwą pomoc ze spokojem i bez komentarzy. Był też wdzięczny za wszystkie rady. Starał się i chociaż po całym dniu pracy bywał mocno zmęczony, to odkrył też, że robi postępy i czuł z tego powodu satysfakcję. Każdy kolejny gwóźdź wbity był coraz lepiej, wiertarka zaczęła go słuchać, a siekiera pewnie leżała w dłoni, znajdując swoje miejsce wśród odcisków. Podczas pracy nie miał czasu na rozmyślania. Musiał koncentrować się na tym, co robi. Przez kilka pierwszych tygodni zasypiał natychmiast, gdy przyłożył głowę do poduszki. Sosnowe powietrze i wysiłek robiły swoje, uwalniając go od natrętnych wspomnień, w których główną rolę odgrywała kobieta z rudą grzywką. – Co to? Już się zmęczyłeś? – Ciotka Zuzanna szła powoli, niosąc w rękach dwa kubki z parującym napojem. Czarna laska zwisała, zaczepiona rączką na przedramieniu. – Nie jest łatwo być mężczyzną, co? Czasem, żeby coś dobrze zbudować, trzeba się trochę napracować. I pewnie trudno przyznać, że się błędy popełnia? Widziałam ten podest w altanie… – Pokręciła głową z dezaprobatą. Nie skomentował, bo już nie zwracał uwagi na złośliwości staruszki. Nie rozumiał, dlaczego się na niego uwzięła. Dotychczas sądził, że raczej go lubi, ale teraz stał się głównym celem jej przytyków. – Proszę, niech ciocia usiądzie. – Podniósł się, ustępując staruszce miejsca. – I ty uważasz, że to siedzisko jest odpowiednie dla mnie? – Hrabianka z wyraźnym obrzydzeniem spojrzała na drewniany pieniek. – Przepraszam, nie pomyślałem. Zaraz przyniosę fotel. Nie chciałem… – Poczekaj. – Zatrzymała go. – Zabierz to ode mnie. – Podała mu kubki. Teraz mogła się podeprzeć. Z lekkim rozbawieniem patrzyła na zdezorientowanego Janka, który nie wiedział, co ma zrobić. – Właśnie – skomentowała, kiwając z satysfakcją głową. – Nie rozumiem? – W głosie mężczyzny zabrzmiała irytacja, ale Zuzanna ani myślała się tym przejmować.
– Wiem, że nie rozumiesz. W tym problem. – To może mi ciocia wyjaśni? – A co ja mam wyjaśniać? Że robisz coś bez zastanowienia, a kiedy wychodzi niezręcznie, to stwierdzasz: nie pomyślałem – przedrzeźniała go z przekąsem. – Naprawdę, ciociu, nie chcę być wobec cioci niegrzeczny, ale odnoszę wrażenie, że ciocia jest dla mnie niesprawiedliwa. Czy ja coś cioci złego zrobiłem? – Mnie? – udała zdziwienie. – Co ty mi możesz zrobić? No, chyba że próbowałbyś siłą tego sadzania na pieńku. Komu innemu zrobiłeś. Bo nie pomyślałeś i wyszło niezręcznie. Co? Może nie mam racji? Uniosła laskę i oskarżycielsko wycelowała ją w Janka. – A teraz siedzisz tutaj i próbujesz znaleźć usprawiedliwienie. Albo ci się wydaje, że zapomnisz. Ja bym na to nie liczyła. Sumienie nie tak łatwo uciszyć, a serce jeszcze trudniej. Tylko po co ja to mówię? Nic mnie to twoje mazgajstwo nie obchodzi, ot co! – Poprawiła czarny szal, zarzucony na ramiona. – Nie pomyślałem – przedrzeźniała go znowu. – To co ja, zdaniem cioci, powinienem zrobić? – Może postawić te kubki na pieńku – zaproponowała i widząc zdziwione spojrzenie Janka, dodała: – Dlaczego tak mi się przyglądasz? Ja już powiedziałam, co miałam do powiedzenia. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę dworku. – Ja też widziałem podest. I już naprawiłem – burknął do siebie. – Dobre i to. Na początek. – Usłyszał w odpowiedzi głos Zuzanny. Była odwrócona, więc mógł dać upust swojej złości. Kopnął pieniek, naczynia przewróciły się, a zawartość kubków popłynęła po brzozowej korze. – Tamara w domu? – A skąd! – Babcia Róża obrzuciła uważnym spojrzeniem wchodzącego Łukasza. – Wyszła ze dwie godziny temu. Nic nie mówiła, więc myślałam, że jedzie do dworku. Tam jej nie ma? – Jakby była, to chybabym nie pytał. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Też prawda. Jakoś mi dzisiaj nie po drodze z myśleniem. Ciśnienie chyba niskie, bo nic mi nie idzie. Zjesz coś? Dzisiaj nie gotowałam, bo nie mam czasu,
ale wczorajsze mielone są. Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła po patelnię do szafki w dolnej części kredensu. Prostując plecy, skrzywiła się prawie niezauważalnie, ale nie umknęło to uwadze Łukasza. – Źle się pani czuje? – E, bez przesady! – Machnęła ręką. – Jak się ma tyle lat, co ja, to coś tam zawsze dokucza. Każdy mechanizm się zużywa. Dzisiaj może trochę za dużo tego schylania, to i krzyż zastrajkował. – To po co było tak się nadwyrężać? Proszę mi to dać, sam podgrzeję. – Odebrał babci patelnię. – A pani niech usiądzie i odpoczywa. – Wiesz, Łukasz, że samo się nic nie zrobi. Pomyślałam, że pora słoiki powoli przygotować, bo niedługo zacznie się sezon na przetwory. Będzie sok z brzozy, potem z czarnego bzu, tylko patrzeć, a truskawki się pojawią… – Wiem, wiem, nie trzeba mi tłumaczyć. A gdzie te kotlety? – W lodówce. A obok w miseczce są buraczki. Przełóż w ten mały rondelek. – Dyrygowała mężczyzną. – Tak, ten z kwiatuszkami. Tylko musisz na maleńkim ogniu i mieszaj ciągle, bo łatwo się przypalają. Łukasz posłusznie wypełniał polecenia. Nalał też wodę do czajnika i postawił go na trzecim palniku. – Mieszaj, mieszaj – upomniała babcia. – Pamiętam – uspokoił staruszkę. – Nie mogła mi pani powiedzieć, żebym te słoiki powyciągał? Po co się było męczyć? – Pewnie że mogłam – zgodziła się Róża. – Ale wolałam sama. Żeby się przekonać, że jeszcze potrafię sobie poradzić. Bo jakby już wszystko za mnie inni robili, to czułabym się niepotrzebna. – Co pani opowiada! Zawsze będzie pani potrzebna. Nie musi pani nic robić, tylko być. – Miły jesteś, Łukasz. Tylko mieszaj, mieszaj – przypomniała. – Nie musi mi pani powtarzać. Wystarczy raz. – Nabrał na łyżkę odrobinę buraczków i spróbował. – Jeszcze chwilę. Kotlety skwierczały na patelni, obok nich przysmażały się ziemniaki, smakowity zapach rozchodził się po kuchni. Mężczyzna przygotował dwa kubki i usiadł naprzeciwko babci Róży. – Czasami mam tego dosyć – stwierdził z westchnieniem. – Czego? – Tego słuchania, przypominania i mówienia mi, co i jak mam robić. Jakbym nie wiedział albo był jakimś dzieciakiem, którego trzeba pilnować i pouczać. – Obrysowywał palcem wzór na obrusie. – Nie wystarczy raz powiedzieć? – Spojrzał pytająco na babcię. – Chyba nie wystarczy, bo coś czuję, że zamiast buraczków będziesz musiał
wziąć kiszonego ogórka – odpowiedziała ze spokojem. Łukasz zaklął pod nosem i rzucił się w kierunku kuchenki. Róża miała rację, było za późno. – Wystaw za okno, żeby nie śmierdziało – poprosiła staruszka. – Jak wystygną, to wyrzucę i odszoruję rondelek. – Ja odszoruję, jak zjem. Tylko niech pani nie komentuje, proszę. – Łukasz podniósł ręce. – Poddaję się bez walki. – A czy ja coś mówię? – Róża się uśmiechnęła. Mężczyzna przez chwilę nic nie mówił. Postawił na stole dzbanek z herbatą, nałożył sobie jedzenie i zajął miejsce przy stole. Babcia patrzyła, jak je. – Coś się stało? – zapytała, kiedy skończył. – Nie, dlaczego? – Pytałeś o Tamarę. – Nie było jej w dworku, to przyszedłem zobaczyć, co robi. – To nie umawialiście się? Nie wiedziałeś, że wyjeżdża? – Jakoś się nie zgadało – burknął i wbił wzrok w talerz. – Poza tym przecież nie musi mi o wszystkim mówić. – Nie musi – zgodziła się babcia. – Ale chciałbyś, żeby mówiła, prawda? – W sumie tak – przyznał niechętnie. – A ona o tym wie? – Mam ją prosić? Bez przesady! – Dlaczego od razu prosić? Może wystarczyłoby zapytać. Łukasz nie odpowiedział od razu. Odniósł talerz do zlewozmywaka i sięgnął do kurka. Zanim jednak odkręcił wodę, odwrócił się do babci i zapytał: – Czy ja jestem jej do czegoś w ogóle potrzebny? Bo mnie się wydaje, że nie. Staruszka milczała. – Przecież to, co ja robię, no, te remonty, to może zrobić każdy. Teraz, kiedy dworek zaczyna zarabiać, wystarczy wynająć kogoś, kto to załatwi. No to po co ja właściwie jestem? Na marketingu się nie znam, gości nie lubię zabawiać. Zresztą ona mi o niczym nie mówi. Sama wszystko organizuje, a ja nawet nie wiem, dokąd jeździ i po co. Świetnie sobie radzi beze mnie. A teraz, jak „Stacja Jagodno” będzie się rozwijać, to bardziej przydałby się jej jakiś sprytny elegancik u boku, a nie ja. Przerwał tak gwałtownie, jak zaczął, i znieruchomiał, patrząc wyzywająco na babcię. Róża powoli wstała i podeszła do szafki, na której ustawione były suszące się słoiki. Wzięła do ręki jeden z nich, podniosła do góry i zaczęła oglądać ze wszystkich stron. – Popatrz, popatrz, jaki czyściutki. A jak go wyjęłam ze spiżarki, to był cały w kurzu. Nie raz mi mówili, że nie opłaca się słoików trzymać, bo lepiej za grosze
co roku nowe kupić. Nie namęczy się człowiek i zakrętki teraz takie ładne produkują – w kwiatuszki albo owoce. A ja wolę te. Bo używam ich od lat. Kształt mają odpowiedni, podobają mi się. Poza tym szkło sprawdzone, bo wyparzałam tyle razy i wszystko w porządku. A te nowe lubią pękać. No i dokładnie wiem, ile się w nich mieści, nie muszę proporcji przeliczać. Jednym słowem – pewne są, niezawodne i nie zamieniłabym ich na żadne inne. Chociaż kilka miesięcy stoją w spiżarce, to nie znaczy, że o nich zapomniałam i są niepotrzebne. Przeciwnie – zawsze wiem, że tam są i to jest najważniejsze. A, i jeszcze to, że w potrzebie mogę po nie sięgnąć w każdej chwili. – Odstawiła słoik na blat szafki. – No, to ty pozmywaj, a ja się pójdę na chwilę położyć. Zabrała ze stołu swój kubek i zniknęła za drzwiami pokoju. – Znowu siedzi i rozmyśla? Zuzanna podeszła do okna, żeby zobaczyć, na co spogląda jej siostra. Na widok siedzącego na ogrodowym krześle Janka prychnęła z dezaprobatą i wróciła na swój fotel. – Dolać ci herbaty? – zapytała. Julia odwróciła wózek i podjechała do stolika. – Powiedz mi, moja droga, czego ty chcesz od tego chłopaka? Całe dnie pracuje, nie zaprzeczysz przecież. – Teraz też? – Czarna laska nerwowo postukiwała o podłogę. – Czasami trzeba odpocząć, pomyśleć… – Żeby jeszcze coś z tego myślenia wynikało – burknęła staruszka. – W końcu może wyniknie. – Julia lekko się uśmiechnęła. Sięgnęła po leżącą na kolanach robótkę. – Na wszystko trzeba czasu. Ja na przykład tę serwetę już kilka miesięcy haftuję i końca nie widać. Gdybym nie była cierpliwa, dawno rzuciłabym to w kąt. – Ileż można czekać? Każda cierpliwość kiedyś się kończy. – Mówisz o swojej? – Moja już dawno się skończyła, to chyba widać, prawda? – Sękata dłoń zacisnęła się na hebanowej rączce. – I dlatego go tak traktujesz? – Nie rozumiem, siostro, o co ci chodzi.
– Zuzanno, nie udawaj. Nikt cię tak nie zna, jak ja. Nie dam się oszukać. Poganiasz go tak, że bata nie potrzeba. Zamęczysz chłopaka. Zdajesz sobie przecież sprawę, że on do takiej pracy nie jest przyzwyczajony. – Nie lituj się nad nim, Julio. – Zuzanna podniosła ostrzegawczo palec. – Niech się przyzwyczaja, że życie nie zawsze jest przyjemne. Praca nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Julia przez chwilę milczała, skupiona na nawlekaniu igły bordową nicią. – Coraz trudniej mi trafić – stwierdziła. – Bo okularów nie chcesz nosić. – Zuzanna wydęła usta. – Nie potrzebuję. Oczy mam jeszcze dobre. – Tak, tylko dziurki w igłach robią coraz mniejsze – ironicznie odpowiedziała siostra. – Taka sama jesteś jak on – uparta i za nic się do błędu nie przyznasz. Wolisz cierpieć niż zmienić zdanie. To dlatego się tak nad nim litujesz. – To dobry chłopak. – Panna Julia zbyła milczeniem uwagę na swój temat. – I ambitny. – Chłopak? Przecież to dorosły mężczyzna – oburzyła się Zuzanna. – Tylko zachowuje się jak smarkacz. Patrzeć na to nie mogę! Zresztą, co mnie on tak naprawdę obchodzi. Nawet nie rodzina. To chcesz tej herbaty? Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła po porcelanowy dzbanek i napełniła filiżanki. – Za czyje przewinienia ty go tak karzesz? – Głos Julii był cichy, ale każde słowo wypowiedziała powoli i wyraźnie, a jasnobłękitne oczy spojrzały uważnie na siostrę. Zuzanna odwróciła wzrok. Przez chwilę wpatrywała się uparcie w obraz wiszący na przeciwległej ścianie, jakby widok przedstawiający scenę zimowego polowania był niezwykle interesujący. W saloniku zapanowała cisza przerywana jedynie monotonnym brzęczeniem pierwszej wiosennej muchy, która uderzając w szybę, próbowała wydostać się na zewnątrz. – Trzeba być cierpliwym – powtórzyła Julia. – Na wszystko przyjdzie czas. – A jeśli nie? Jeśli nie przyjdzie? Albo nie starczy cierpliwości? Albo zdarzy się coś, co wszystko zmieni? Co wtedy? – Zuzanna wreszcie popatrzyła na siostrę. – Może być za późno. – Na to nie mamy wpływu, moja droga – spokojnie odparła panna Julia. – Co ma być, to będzie. Trzeba wierzyć, że jakoś się ułoży. – Ty zawsze znajdziesz na wszystko odpowiedź – żachnęła się Zuzanna. – Czasami mam po dziurki w nosie twoich dobrych rad. – Wstała i podeszła do okna. – A ten cały czas siedzi! Co za człowiek! – Dokąd się wybierasz? – zapytała Julia, widząc, że staruszka idzie w kierunku drzwi.
– Kolacja sama się nie zrobi – burknęła Zuzanna. Sylwia stała przed drzwiami mieszkania i przeszukiwała plecak. Gdzie te klucze? – myślała. – Dlaczego nigdy nie mogę ich znaleźć? Wiele razy w takich chwilach obiecywała sobie, że będzie wkładała je do małej wewnętrznej kieszonki, ale gdy wychodziła z domu, zapominała o tym przyrzeczeniu. Cholera – zaklęła pod nosem. – Muszę do toalety. Jeszcze chwila i nie zdążę. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, jednocześnie grzebiąc między portfelem, etui z dokumentami, kosmetykami i sama nie wiedziała dokładnie czym. Pęcherz coraz mocniej domagał się opróżnienia, więc w ostatecznej desperacji wysypała zawartość plecaka na wycieraczkę. Są! Wyciągnęła ze sterty pęk kluczy i otworzyła drzwi. Kucnęła, żeby pozbierać rozrzucone przedmioty. – Dzień dobry. – Usłyszała. Zza drzwi po lewej stronie wyłoniła się siwa głowa sąsiadki. – Dzień dobry – odpowiedziała, nawet na nią nie patrząc. – Był tu jakiś pan. Najpierw myślałam, że łobuz, bo tak głośno pukał. Zwróciłam mu uwagę i okazało się, że jest bardzo miły. Mówił, że pani szuka i martwi się, bo nie odbiera pani telefonu. Powiedziałam, że na pewno pani nie ma. Widziałam, że pani wyszła i jeszcze nie wróciła. Uspokoił się i poszedł, ale powiedział, że… – Dobrze, dziękuję. – Wrzuciła ostatnią rzecz do plecaka i podniosła się. – I przepraszam za kłopot. – Żaden kłopot… – Głos staruszki zniknął za zamykanymi drzwiami. Nie mogła dłużej czekać, naprawdę nie mogła. W ostatniej chwili wbiegła do łazienki. Czuła lekkie wyrzuty sumienia, że niezbyt miło potraktowała starszą panią, ale nie miała wyboru. Jutro kupię jej czekoladę albo coś innego. – Rozgrzeszyła się. Umyła ręce, przy okazji zerknęła do lustra i poprawiła włosy. Już bez pośpiechu przeszła do kuchni, wstawiła wodę na kawę i usiadła na taborecie w oczekiwaniu na wrzątek. Wyciągnęła telefon i popatrzyła na wyświetlacz. Pięć nieodebranych połączeń. Wszystkie od Piotra. A przecież wiedział, że kiedy pracuje, wyłącza głośnik. Lubiła skupić się maksymalnie, a każda rozmowa wybijała ją z rytmu. Wychodząc dziś z pracowni, zapomniała włączyć dźwięki. Po
drodze odwiedziła kilka sklepów i poszła na sałatkę do ulubionego bistro. Trochę to trwało, ale przecież nie miała do czego się spieszyć. Musi od razu panikować? – Zastanawiała się. – Co mogło mi się stać przez kilka godzin? A może chce mnie kontrolować? Ostatnia myśl spowodowała niemiłe ukłucie w sercu. Nie znosiła ograniczania jej wolności, trudno jej było wyobrazić sobie, że miałaby spowiadać się z każdego kroku. Od dziecka musiała radzić sobie sama, a od kiedy skończyła siedemnaście lat i wyprowadziła się od matki i ojczyma, nikt nie mówił jej, co i jak ma robić. Sama o sobie decydowała i chyba nieźle jej to wychodziło, skoro skończyła studia, utrzymywała się z zarobionych pieniędzy i nie narzekała na brak pracy. Jasne, nie zawsze było łatwo. Nie raz myślała, że fajnie byłoby, gdyby ktoś jej pomógł. Patrzyła z zazdrością na koleżanki, które bez problemu mogły zadzwonić do rodziców, kiedy zabrakło im na czynsz, bo zbyt wiele wydały na ciuchy czy zabawę. Ona nie miała na kogo liczyć. Nauczyła się dobrze zastanawiać nad każdym wydatkiem i chociaż często musiała ograniczyć te przyjemniejsze zakupy, to z drugiej strony ceniła sobie niezależność. Dlatego tak bardzo nie spodobała jej się myśl o kontroli ze strony Piotra. Na przykład teraz. Mogła oprzeć nogi na blacie kuchennej szafki i nie było nikogo, kto zwróciłby jej uwagę albo zabronił takiego zachowania. Niby drobiazg, a jednak. Tym bardziej, że dopiero od miesiąca mieszkała zupełnie sama. Wynajęła pokój z niewielką kuchnią w kamienicy na Równej. Lokalizacja jej odpowiadała, to praktycznie samo centrum miasta, do „Sienkiewki” mogła dojść w trzy minuty. Co prawda mieszkanie wymagało remontu, ale przynajmniej nie musiała z nikim dzielić łazienki i kuchni. Dotychczas wynajmowała pokoje w studenckich mieszkaniach, gdzie poranna kolejka do łazienki była normą, a wypicie kubka kawy w kuchni bez towarzystwa któregoś ze współlokatorów graniczyło z cudem. Cieszyła się, że nareszcie może odpoczywać w ciszy i nie musi prowadzić grzecznościowych rozmów o niczym. Uznawała to za swój kolejny sukces, za pokonanie jeszcze jednego stopnia na drodze do tego, o czym marzyła – życia, w którym nie trzeba się martwić rachunkiem za światło i można po prostu kupić sobie coś ładnego, bez zastanawiania się, czy potem wystarczy na jedzenie. Z zamyślenia wyrwała ją melodia telefonicznego dzwonka. Od razu wiedziała, kto chce się z nią skontaktować. Nie odebrała. Niech wie, że nie jestem na każde zawołanie. – Pomyślała. – Odezwę się później. Postanowiła wziąć kąpiel. A potem poczytać. Następnego dnia mieli dostarczyć do pracowni witrynę od mecenasa Koryckiego, a to oznaczało sporo pracy. Warto więc odpocząć i zrelaksować się, żeby podejść do nowego wyzwania z pozytywną energią. Zajrzała do łazienki, gdzie wlała na dno wanny solidną porcję płynu do