mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony392 054
  • Obserwuję292
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań301 229

Wójtowicz Milena - Zasady tajemnic

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :115.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Wójtowicz Milena - Zasady tajemnic.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 14 z dostępnych 14 stron)

Zasady tajemnic Milena Wójtowicz Deszcz siąpił niemiłosiernie, waląc kanonadą kropli w okiennice gospody. Co jakiś czas rozlegały się grzmoty, a przez szpary między deskami błyskało dzikie światło błyskawic. Klienci spoŜywali swoje posiłki, tocząc rozmowy półgłosem, jakby obawiali się, Ŝe burza usłyszy ich i wytropi. Przy stole w najdalszym kącie siedziały dwie osoby w płaszczach z kapturami, róŜniące się od pozostałych przede wszystkim rozmiarami. Większość klientów przypominała wielkością bardziej młode dobrze wypasione byczki niŜ ludzi. Dwójka pod ścianą wyglądała przy nich jak wychudzone krasnoludki. Jedna z tych dwóch osób była trzynastoletnim piegowatym chłopcem, który burczał niezadowolony nad swoją miską gulaszu. – Dlaczego ja nie mogłem iść popatrzeć sobie na wojnę? Tygrys chciał mnie zabrać. Dlaczego ja nie mogłem, a puściłaś Amadeusza? PrzecieŜ ja jestem bardziej odpowiedzialny. I wcale nie kapryszę ani nie broję. Ale mnie nie puściłaś. ZałoŜę się, Ŝe wiem dlaczego. Bo mógłbym się nabawić militaryzmu, heroizmu albo jakiegoś innego paskudnego choróbska, a Amadeusz będzie tylko wyrywał ludziom miecze i zakopywał je pod jakimś drzewem. – To ma o wiele głębsze psychologiczne uzasadnienie – powiedziała siedząca naprzeciw niego dziewczyna. – Ale jeśli odjąć wszystkie fachowe wyraŜenia, to w gruncie rzeczy masz rację. – Wiedziałem. Zawsze tak jest. A twierdzisz, Ŝe kaŜdy ma prawo iść własną ścieŜką. – Oczywiście, Ŝe kaŜdy ma takie prawo, Herbercie. Po prostu, chwilowo, całkiem dobrowolnie pozwoliłeś, Ŝebym to ja wepchnęła cię na właściwą drogę. – Chciałby zobaczyć tę swoją dobrą wolę. ZałoŜę się, Ŝe leŜy skrępowana w jakimś rowie. PotęŜny podmuch wiatru otworzył gwałtownie drzwi, wpadł do pomieszczenia i zgasił wszystkie świece. W ciemności nie dało się rozróŜnić nawet kształtów. – Widzisz, Herbercie – powiedziała dziewczyna, dotykając palcami knota stojącej na stole świeczki – nie zawsze mamy moŜliwość sami wybierać kierunek, w którym podąŜamy – knot zapalił się jasnym płomieniem. – Ale tylko od nas zaleŜy, czy będziemy iść drogą, łąką, lasem, czy skakać nad strumie… Herbercie? – dziewczyna rozejrzała się po karczmie. Chłopca nie było ani przy jej stole, ani nigdzie w pobliŜu. Poderwała się. – Gdzie jest chłopak? Karczmarz spojrzał na nią zza kontuaru, pod którym szukał krzesiwa. – Chłopak? – Tak, piegowaty, mniej więcej tego wzrostu… – wyciągnęła przed siebie rękę, chcąc pokazać i w osłupieniu spojrzała na swój rękaw. Rozchyliła płaszcz i ze zdziwieniem spoglądała na swoją bluzę, spodnie i buty. – Coś nie tak, panienko? – zapytał karczmarz. – To jest zielone! – jęknęła dziewczyna. – Tak panienko. Bardzo panience do twarzy w tym kolorze, jeśli mogę zauwaŜyć – powiedział karczmarz. Wśród klientów rozległ się aprobujący pomruk.

– Ja nie noszę zielonego – warknęła dziewczyna, a potem wybiegła z karczmy na drogę. Przestawało juŜ padać i na zachodzie przez chmury przebijały się promienie słońca. Dziewczyna rozejrzała się, sięgając dłonią do medalionu, który miała zawieszony na szyi. – Ciekawy sposób informowania, Ŝe coś jest nie tak – mruknęła. – Ale na przyszłość zapamiętaj, Ŝe zmiana koloru w ciemnym pomieszczeniu nie zalicza się do błyskawicznych ostrzeŜeń. I ja naprawdę nie noszę zielonego. Deszcz przestał juŜ całkiem padać i dziewczyna zdjęła z głowy kaptur. Miała ciemne, kręcone włosy, opadające falami na ramiona i ciemne oczy, przypominające gwiazdy, a raczej dwie komety, które lada chwila zderzą się z niewinną planetą, rozbijając ją na kawałki. Otrzepała płaszcz z wody, spoglądając na jasne niebo i na oddalające się szybko chmury burzowe. Bardzo szybko. Za szybko. Dziewczyna wpadła do stajni i po chwili wyjechała stamtąd na czarnym koniu, który galopem puścił się w pogoń za burzą. Po kilku godzinach ciemnowłosa dziewczyna musiała przyznać, Ŝe nie jest w stanie dogonić chmur. Do niewielkiego miasteczka weszła juŜ na własnych nogach, prowadząc zmęczonego konia. Do ucha szeptała mu jakieś zaklęcia, rzucając jednocześnie nieprzyjazne spojrzenia w stronę burzy, która znikała za horyzontem. Nie odrywając od niej wzroku, przywiązała wierzchowca przy wodopoju. Na miasteczko, w którym się znalazła, spojrzała dopiero, kiedy całe niebo było juŜ czyste i błękitne. Okolicę poznała od razu. Była tu juŜ kiedyś – i wtedy teŜ czegoś szukała. Na środku miasteczka, przy rynku, stał niewielki niepozorny budynek, siedziba wyroczni. Dziewczyna stanęła przed drzwiami budynku tak jak kiedyś i, tak samo jak wtedy, bez wahania pchnęła drewniane wrota. Od dziecka wychodziła z załoŜenia, Ŝe strach dogoni cię tylko wtedy, jeśli dasz mu się złapać, a kaŜda chwila niepewności zmniejsza dystans między wami. Za drzwiami znajdowała się niewielka komnata, z powietrzem przesiąkniętym wilgocią. Przy kamiennym ołtarzu medytował jakiś młody mnich z ogoloną głową. Dziewczyna nie miała najmniejszych skrupułów odnośnie wyrwania go z transu. – Dokąd odeszła burza? – zapytała. Mnich, brutalnie oderwany od rozwaŜania problemów natury duchowej, zamrugał oczami. – Ludzie wierzą, Ŝe burza to krąŜące bez końca po świecie echo ostatnich krzyków staroŜytnych bogów, wydanych, kiedy ci spadali w otchłań zapomnienia – powiedział tonem wyrozumiałego nauczyciela i z powrotem zamknął oczy. – Bzdura – stwierdziła stanowczo dziewczyna. Mnich otworzył oczy, zdumiony takim brakiem szacunku. – Inni mówią, Ŝe to dzikie demony ścigają się w swoich rydwanach do piekła. – To teŜ bzdura. Mnich spojrzał na nią, wyraźnie niepewny, co ma zrobić w sytuacji, gdy ktoś jawnie lekcewaŜy sobie autorytet świątyni i jej mnichów. – Są teŜ tacy, którzy mówią, Ŝe burza to skutek zderzenia ze sobą dwóch chmur. Kiedy zuŜyją całą swoją energię i przestaną one się zderzać, burza kończy się i odchodzi w niebyt. – Nie odchodzą mnie wszystkie burze, tylko ta konkretna, która przeszła tędy kilkanaście minut temu. I chyba powinnam znaleźć kogoś bardziej kompetentnego – ruszyła w głąb świątyni, za grubą kotarę. Mnich poderwał się tak gwałtownie, Ŝe aŜ się przewrócił. – Mistrzowi nie wolno przeszkadzać! – jęknął. Dziewczyna odsunęła kotarę. Siedzący za nią stary mnich podniósł głowę. – Znam cię – powiedział. – Nazywasz się Iskierka i byłaś tu juŜ kiedyś. – Gratuluję pamięci. Mnich spojrzał na nią uwaŜnie.

– Amulet. Iskierka uśmiechnęła się. – Mówiłam, Ŝe go znajdę. – A ja przepowiedziałem ci, Ŝe za spełnienie tego pragnienia zapłacisz najwyŜszą cenę. Byłem przekonany, Ŝe juŜ nie zobaczę cię Ŝywej. Moje przepowiednie zawsze się sprawdzają. – MoŜna powiedzieć, Ŝe w pewnym sensie miałeś rację – mruknęła dziewczyna. – Ale wracając do spraw bieŜących, dokąd poszła ta burza? – Tam, gdzie jej nie odnajdziesz. – MoŜesz mi wierzyć, mam talent do znajdywania róŜnych rzeczy. – Ta jest poza twoim zasięgiem. – Po prostu powiedz mi, gdzie szukać. Mnich pokręcił głową. – Nie mogę. Są tajemnice, których się nie ujawnia. – Jeśli mnie pamiętasz, to chyba wiesz, Ŝe łatwo nie ustępuję. Sama zapytam wyrocznię. Młody mnich jęknął ze zgrozą. Starszy tylko pokręcił głową. – Wyrocznia odpowiada tylko tym, którzy umieją jej słuchać. Iskierka uśmiechnęła się, podchodząc do kamiennego ołtarza. – I tu się mylisz, staruszku. Ona odpowiada tym, którzy są w stanie wysłuchać odpowiedzi – spojrzała na kamienną tablicę, porytą runami. – Jestem Iskierka, wiedźma – powiedziała. – I chcę wiedzieć, dokąd poszła burza. Przez chwilę nie działo się nic, a potem tablica rozbłysła światłem, padającym przez drzwi, które się nagle na niej otworzyły. – Zaklinam cię, nie wchodź tam – jęknął stary mnich. – A znasz lepszy sposób, Ŝeby dowiedzieć się, co jest po drugiej stronie? – zapytała Iskierka i weszła w świetliste drzwi, które zamknęły się za nią tak, jakby nigdy nie istniały. Herbert otworzył oczy. Czuł, Ŝe wszystko wokół nie jest do końca takie, jakie być powinno. Przede wszystkim było miękko. Herbert ostroŜnie się rozejrzał i stwierdził, Ŝe zamiast na ławie w gospodzie siedzi na stosie poduszek. Po za tym miał na sobie jakąś obficie haftowaną szatę, a grupa straszliwie wypacykowanych kobiet podtykała mu pod nos talerz z dziwnymi owocami. Wszyscy znajdowali się w jakimś pokoju, którego ściany, sufit, a nawet podłoga pokryte były malowidłami. Wyglądało to tak, jakby jakiś artysta desperacko starał się wykorzystać do maksimum całą wolną przestrzeń. Herbert stwierdził, Ŝe mu się to nie podoba. – Gdzie jestem? – zapytał wymalowanych kobiet, które na dźwięk jego głosu rozpierzchły się po kątach. Kawałek ściany odsunął się i do komnaty wszedł jakiś męŜczyzna, teŜ odziany w barwną haftowaną szatę, do tego z cienkimi wąsikami. Skłonił się głęboko przed Herbertem i przemówił. – Witaj w naszych progach, Dziecko-Słońce. – Nie jestem dzieckiem – Ŝachnął się Herbert. – Mam trzynaście lat! JuŜ nawet prawie czternaście! I gdzie ja jestem? – Jesteś w swojej świątyni, o Dziecko-Słońce. Herbert podrapał się w głowę. – MoŜesz mi to pokazać na mapie? – Tajemniczej Krainy nie ma na mapach, Dziecko-Słońce. – A gdzie jest Iskierka? Wąsaty zmarszczył brwi. – śyczysz sobie rozpalić ogień, Dziecko-Słońce?

– Nie, Ŝyczę sobie dowiedzieć się, skąd się wziąłem tu, jeśli przed chwilą byłem w gospodzie i gdzie jest Iskierka. – Nasi kapłani przynieśli cię tu na skrzydłach wiatru, Dziecko-Słońce. – A Iskierka? Taka wysoka, ciemnowłosa, ładna, dorosła. Pytaliście ją o zdanie? Zgodziła się, Ŝebym tu był? – Nikt nie stanie na drodze przeznaczenia, Dziecko-Słońce – powiedział dobrotliwie człowiek z wąsikiem. – Jego wyrokom nie da się zapobiec. Herbert spojrzał na niego ponuro. – Nie znacie Iskierki. Świetliste drzwi pojawiły się w kamiennym murze, wypuściły Iskierkę i zniknęły. Dziewczyna rozejrzała się po okolicy. Stała u stóp jakiejś budowli, wysokiej, ozdobionej płaskorzeźbami i porośniętej winoroślą. Przy wejściu, niczym straŜnicy, stały dwie rzeźby przedstawiające smoki. Iskierka podeszła do nich i pogłaskała jednego po nosie. – Lubię smoki – mruknęła. Spojrzała na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były drzwi. Ktoś inny pewnie zastanawiałby się, jak wróci z powrotem do tamtego świata, ale Iskierka nie była tym kimś. Przemknęło jej przez głowę, Ŝe moŜe, zanim beztrosko wyruszyła na wyprawę, powinna zostawić tatusiowi swojego dziecka instrukcję, jak ugotować zupkę mleczną, ale w końcu człowiek uczy się całe Ŝycie. Nawet jak nie jest człowiekiem, tylko staroŜytnym bogiem. Wbrew temu, co sądzi większość ludzi i bogów, boskość nie zwalnia z obowiązków rodzicielstwa. Przynajmniej tak uwaŜała Iskierka. Ze świątyni wyjrzał ktoś w mundurze, najpewniej straŜnik i na widok dziewczyny jęknął ze zgrozą. – Świątynia została zbezczeszczona!!! – wykrzyknął. – Zabić bluźniercę!!! Z zakątków świątyni wypadło jeszcze kilku Ŝołnierzy z obnaŜonymi mieczami. – Bluźniercę? – zainteresowała się Iskierka. – To znaczy mnie? Widzicie, to było niezupełnie tak… – uchyliła się przed ciosem, który miał ściąć jej głowę. – Nie moglibyśmy o tym porozmawiać? – spojrzała na zbliŜających się Ŝołnierzy i sama sobie odpowiedziała. – Chyba nie – dała nurka pod ramieniem jednego z nich i rzuciła się do ucieczki. śołnierze popędzili za nią. – Nie nazywam się Dziecko-Słońce ani nawet Dziecko-KsięŜyc, tylko Herbert – powtórzył po raz setny Herbert. – I nie mam pojęcia o Ŝadnej przepowiedni! MoŜe kogoś innego na jego miejscu zdenerwowałoby zostanie porwanym, ale Herbert nie takie rzeczy widział. W końcu od ładnych paru miesięcy był uczniem staroŜytnego boga wojny. Przez ten czas nie pokonał ani jednego potwora, raz miał w ręku miecz, a na bitwę nie mógł popatrzeć nawet z daleka, bo zdaniem Iskierki odbiłoby to się fatalnie na jego psychice. Za to chłopiec świetnie opanował grę w pokera (Iskierka jakoś nie uwaŜała, Ŝe hazard mógłby źle wpłynąć na czyjąkolwiek psychikę) i przekonał się, Ŝe są w Ŝyciu rzeczy, których moŜna być pewnym. Jedną z nich była świadomość, Ŝe Iskierka nie pozwoli zostawić się w gospodzie ot tak, bez wyjaśnienia. – Oczywiście, Dziecko-Słońce – zgodził się męŜczyzna z wąsikiem, który, jak się okazało, nazywał siebie Sekretarzem. – Na temat przepowiedni, wyroczni i innych rzeczy powinniście porozmawiać z Iskierką. Ona ma na ten temat Poglądy. Tak przy okazji – dodał – to ona ma teŜ Opinie o ludziach, którzy tak po prostu porywają jej podopiecznych. Pewnie przyjdzie tu wam powiedzieć, co o was myśli. Sekretarz uśmiechnął się dobrotliwie. – Do Tajemniczej Krainy nie wejdzie nikt niepowołany.

– A nie przyszło ci do głowy, Ŝe ona moŜe mieć upowaŜnienie? – zapytał złowieszczo Herbert. Las był ogromny, zarówno jeśli chodzi o zajmowaną przestrzeń, jak i o rozmiar drzew. Grube pnie przypominały kolumny albo nawet wieŜe zamków. Gałęzie tworzyły wielopoziomowy labirynt, przetykany jasnymi nitkami promieni słońca, które dochodziły do ziemi w postaci złocistej mgiełki, dodając krajobrazowi nieopisanej magii. Zwierzęta, jakich nie było nigdzie poza tym miejscem, władały królestwem, którego prawdziwe oblicze tylko one znały. Było słychać śpiew niezwykłych barwnych ptaków, które siedziały na samych czubkach ogromnych drzew, szum milionów gałęzi i odgłosy zbrojnego pościgu. Grupa uzbrojonych Ŝołnierzy biegła przez las, goniąc ciemnowłosą dziewczynę. Mimo Ŝe byli tuŜ za nią, wymykała im się za kaŜdym razem, kiedy któryś wyciągał ręce, by ją pochwycić. Przeskakiwała nad zmurszałymi kamieniami, kluczyła między drzewami, odnajdywała ścieŜki tam, gdzie przedtem ich nie było. W porównaniu z nią ścigający przypominali mechaniczne, zardzewiałe zabawki. Z wysoka, spomiędzy gałęzi, obserwowały ten niecodzienny pościg oczy kogoś, kto widział juŜ wiele rzeczy i kogo nie łatwo było zadziwić. Ten ktoś siedział wygodnie, jedząc soczystą pomarańczę i patrzył na dramatyczną ucieczkę, jakich setki widział przedtem. Sam nie wiedział, dlaczego patrzy na coś tak nudnego i pospolitego, ale nie mógł oderwać oczu od smukłej postaci w zielonej szacie i nie mógł zrezygnować z czekania na dalszy rozwój sytuacji, chociaŜ wiedział, jak ta sytuacja się rozwinie. Dziewczyna wypadła na polanę, wyprzedzając znacznie napastników. Nagle z naprzeciwka wypadło kolejnych pięciu uzbrojonych Ŝołnierzy, odcinając jej drogę ucieczki. Dziewczyna zatrzymała się na środku polany, rozglądając się w poszukiwaniu drogi ucieczki. śołnierze zbliŜyli się, zacieśniając krąg wokół niej. Uciekinierka zorientowała się, Ŝe jest w pułapce. Spoglądała na Ŝołnierzy czujnie, jak zwierzę schwytane w sidła, ale ciągle liczące na odzyskanie wolności. Obserwator pochylił się, Ŝeby lepiej wszystko widzieć. Dziewczyna stanęła prosto, tak jakby nagle zrezygnowała z walki i wzruszyła ramionami. śołnierze nastawili piki i przyszykowali się do ataku. W momencie, kiedy wszyscy rzucili się na nią, dziewczyna podskoczyła wysoko w górę. śołnierze zderzyli się ze sobą i upadli na ziemię, a ona zawisła w powietrzu jakieś trzy metry nad ziemią. Rozejrzała się po polanie, gdzie poturbowani Ŝołnierze szukali upuszczonego oręŜa. Uśmiechnęła się do siebie odrobię złośliwie, a odrobinę z satysfakcją. Wykręciła w powietrzu salto, zakończone opadnięciem na ziemię na skraju lasu. Odwróciła się i juŜ miała odbiec, kiedy pomiędzy drzewami mignęły jej mundury kolejnych Ŝołnierzy. Cofnęła się o krok. Wyciągnęła rękę, a leŜąca nieopodal pika uniosła się w powietrze i wylądowała w jej otwartej dłoni. Dziewczyna zakręciła nią młynka. – Muszę was ostrzec – powiedziała, powoli przesuwając się w stronę środka polany i nie spuszczając oczu z podchodzących Ŝołnierzy. – Nigdy w Ŝyciu nie walczyłam czymś takim – Ŝołnierze uśmiechnęli się. LeŜąca na ziemi gałąź poderwała się nagle i podcięła nogi siedmiu z nich. – I nigdy w Ŝyciu nie wierzyłam w fair play – dziewczyna machnęła piką w tył, trafiając dowódcę pościgu w Ŝołądek. Postać wysoko w górze uświadomiła sobie, co było takiego nietypowego w tym pościgu. Ofiara powinna bać się ścigających, a ta dziewczyna z całą pewnością się nie bała. Zaskoczony własną konkluzja obserwator sięgnął po własną pikę i skoczył z gałęzi pionowo w dół, płosząc po drodze ptaki i małpy, zamieszkujące niŜsze piętra roślinności. Wylądował za plecami dziewczyny i z marszu zaczął walczyć z Ŝołnierzami. Iskierka spojrzała na niego przez ramię, zauwaŜyła, Ŝe jest przystojny i zajęła się napastnikami, którzy próbowali przebić ją pikami.

W ciągu kilku minut Ŝołnierze przekonali się, Ŝe nie pójdzie tak łatwo, jak się spodziewali. Obserwator z drzewa był mistrzem tak na oko dziesięciu stylów walki, a Iskierka radziła sobie z piką całkiem nieźle. Wbrew pozorom, wcale nie skłamała. Nigdy wcześniej nie miała w ręku takiej broni. Ale pika była bardzo podobna do halabardy, a halabardą Iskierka nauczyła się posługiwać w swojej burzliwej przeszłości, o której nigdy nie mówiła, a o której Tygrys wiedział wszystko. Ale on był bogiem, chociaŜ staroŜytnym. Pozostali, z Herbertem na czele, mogli się tylko domyślać. Mimo to przewaga przechylała się na stronę Ŝołnierzy. Ze świątyni napływali wciąŜ nowi. Iskierka i obserwator stali plecami do siebie, a wokół nich zbierał się ciasny krąg umundurowanych napastników. Iskierka skrzywiła się i pomyślała z niechęcią, Ŝe jednak będzie musiała podpalić ten las, co jej się wcale nie podobało. Dziwnie tu było, ale ładnie i nie chciała niczego niszczyć. Ale skoro nie było innego wyjścia, to nie zamierzała zbyt długo ubolewać nad mlekiem, które i tak musiała rozlać. Odrzuciła pikę i zaczęła podwijać rękawy. Stojący za nią obserwator szturchnął ją w ramię. Iskierka odwróciła głowę i zobaczyła, jak podnosi rękę w piką do góry, a druga wyciąga w jej stronę. Wiedźma po raz pierwszy miała okazję się mu przyjrzeć i stwierdzić, Ŝe trochę, z kształtu twarzy, przypomina małpę. Poza tym był, co juŜ wcześniej zauwaŜyła, przystojny. I powaŜny. Nie wyglądał groźnie ani podstępnie, a nawet gdyby, to i tak nie powstrzymałoby to Iskierki przed ujęciem jego dłoni. Bardzo nie chciała spalić tego lasu. Obserwator chwycił ją mocno za rękę i chwilę później oboje oderwali się od ziemi, lecąc z oszałamiającą prędkością w górę. Na ziemi zostali osłupiali Ŝołnierze, z głowami zadartymi do góry. Iskierka patrzyła na nich, póki nie zakryły ich gałęzie. Potem zajęła się obserwowaniem ptaków, zwierząt i pnączy, które mijali. Musiała przyznać, Ŝe to całkiem niezły sposób podróŜowania i jeszcze lepszy ucieczki. Lot trwał kilka minut, aŜ w końcu unieśli się ponad czubki drzew i opadli na jedną z niezbyt stabilnych, szczytowych gałęzi. Obserwator puścił rękę Iskierki, która natychmiast spadła kilka gałęzi niŜej. Obserwator zeskoczył za nią, zaniepokojony. – Nic mi nie jest – stwierdziła Iskierka, spoglądając w dół. Widać było tylko zielone liście i gałęzie. Do tego miejsca nie dochodził nawet szczek zbroi Ŝołnierzy ani odgłos ich kroków. – Tak przy okazji, dziękuję. Obserwator skłonił się. – Nazywam się Skoczek, jestem wojownikiem i moim zapomnianym obowiązkiem jest chronić podróŜnych. – Miło, Ŝe sobie o nim przypomniałeś – zauwaŜyła Iskierka. – Jestem Iskierka. – Od wieków nikt nie naraził się na gniew Ŝołnierzy Dzikiego Smoka – wyjaśnił Skoczek. – Lubię smoki – mruknęła wiedźma. – Szkoda, Ŝe nikt nie chciał słuchać, kiedy to mówiłam. Skoczek wsparł się na swojej pice. – Smoki to podłe i podstępne kreatury, kalające swoją obecnością świat. Iskierce coś błysnęło złowrogo w oku. – UwaŜaj, co mówisz – powiedziała. – Moje dziecko jest smokiem, a ja mam naprawdę duŜo uczuć macierzyńskich, które objawiają się w bardzo interesujący sposób. MoŜna by powiedzieć: bolesny. Obserwator cofnął się o krok. – W takim razie nie powinienem ratować ci Ŝycia. Ci, którzy stoją po stronie ciemności i plugastwa, powinni być zgnieceni jak robactwo! – To się nazywa szacunek dla istot Ŝywych. A tak przy okazji, nie miej wyrzutów sumienia z powodu ratowania mi Ŝycia, bo tego nie zrobiłeś. Poradziłabym sobie z nimi wszystkimi sama, moŜe przy okazji dokonując drobnych zniszczeń – dodała uczciwie. – Ach tak? – nastroszył się Skoczek.

– Pewnie. Takie latanie to w końcu Ŝadna sztuka. Skoczek prychnął pogardliwie. Iskierka zastanowiła się chwilę, a potem z premedytacją przechyliła się i runęła w dół z gałęzi. Spadała szybciej niŜ leciała w górę, po drodze wpadając na gałęzie. Skoncentrowała się mocno. Właśnie udało jej się przejąć kontrolę nad spadaniem i powoli przekształcić je w latanie, kiedy w powietrzu złapał ją Skoczek i wylądował na ziemi z nią na rękach. – Czyś ty zwariował? – zapytała uprzejmie Iskierka. – Ja? To ty się rzuciłaś ze szczytu drzewa, głupia dziewczyno! – Znalazł się przedstawiciel inteligentnej płci – mruknęła Iskierka, stając na własnych nogach. – Właśnie miałam nauczyć się latać, kiedy byłeś uprzejmy mi przeszkodzić. – Chyba spadać, a nie latać! – A znasz lepszy sposób, Ŝeby znaleźć się wysoko w powietrzu, jeśli się jeszcze nie umie latać? Skoczek podrapał się w głowę. – Właściwie to nie. – No właśnie – Iskierka otrzepała ubranie – ruszyła przed siebie. – Zostawię cię razem z twoją nietolerancją. Mam tu parę rzeczy do załatwienia. Jedną konkretnie. Skoczek dogonił ją. – Chcesz iść sama w las pełen Ŝołnierzy Dzikiego Smoka? – No – przyświadczyła wiedźma. – Po co? – Znaleźć smarkacza, który będzie musiał się gęsto tłumaczyć z samowolnej wycieczki. – Smarkacza? – Skoczek nastawił uszy. – Dziecko? – Tak. – I ty przychodzisz z… innego świata? Iskierka zastanowiła się. – Niewykluczone – stwierdziła. – Jak to „niewykluczone”? – zdziwił się Skoczek. – Nie wiesz, skąd przychodzisz? – Technicznie rzecz biorąc wiem, ale nie miałam pojęcia, Ŝe trafiłam do innego świata – Iskierka rozejrzała się po lesie. – Rzeczywiście, trochę niepodobny do mojego, ale Ŝeby od razu jakiś inny… Nie powiedziałabym. – Jak tu trafiłaś? Nikt nie ma prawa wejść do Tajemniczej Krainy! – Powtarzajcie to sobie, a turystyka na pewno upadnie. Po prostu weszłam w drzwi i juŜ. – Drzwi??? – Takie prostokątne. Wchodzisz i wychodzisz. Mogli mi powiedzieć, Ŝe są do innego świata. – Weszłaś w drzwi, nie wiedząc, dokąd prowadzą? – A co mnie to obchodziło? Prowadziły do Herberta. JuŜ ja z nim porozmawiam na temat wycieczek do innych światów. – Dziecko z innego świata – Skoczek zatrzymał się. – A więc przybyło… Iskierka teŜ się zatrzymała i spojrzała na niego z namysłem. – Ty coś wiesz – powiedziała. – Ja? Ja nic, nic nie wiem – Skoczek cofnął się gwałtownie. – Coś mi się wydaje, Ŝe jednak wiesz – Iskierka złapała go za kołnierz. – Mów. – Nie mogę. To tajemnica. Zasady zabraniają. – Ten mnich przed drzwiami teŜ coś gadał o tajemnicach. A wiesz, co ja o tym myślę? Myślę, Ŝe ktoś mi porwał sprzed nosa dziecko – w oczach wiedźmy zapłonął ogień. – Myślę, Ŝe mi się to nie podoba. Myślę, Ŝe zanim powiem kazanie Herbertowi, porozmawiam sobie z tym, co go tu sprowadził. I wiesz co? Ja nie myślę, ja wiem, Ŝe to będzie nieprzyjemna rozmowa. Skoczek spojrzał w jej płonące oczy.

– Zgodnie z przepowiednią pewnego dnia przybędzie Dziecko-Słońce z innego świata. Przyniesie ze sobą wiarę. Ci, w których uwierzy, staną się najpotęŜniejsi. – I tyle? – Iskierka puściła Skoczka. – To bardzo duŜo. Wiara Dziecka-Słońca sprawi, Ŝe staną się rzeczywiści. – A teraz co, robią za freski na ścianach czy za mgliste upiory? – Nie rozumiesz! Tajemnicza Kraina istnieje dzięki wierze innych. Im więcej osób wierzy w nią, tym prawdziwsza się ona staje i tym silniejsi są jej mieszkańcy. Kiedyś, kiedyś byliśmy wspaniali. Teraz jest inaczej. Wierzy w nas zaledwie kilku ostatnich mnichów, a i oni zapomną. Wtedy odejdziemy i to wszystko – wskazał na las – razem z nami. – Nigdy nie słyszałam większych bzdur – Iskierka zerwała brzoskwinię z najbliŜszej gałęzi. – Bzdur?! – Skoczek spojrzał na nią, oburzony. – Tu chodzi o nasze Ŝycie, o Ŝycie wszystkiego, co tu widzisz! Iskierka stanęła naprzeciw niego. – Wierzysz, Ŝe istniejesz? – zapytała. – Co? – Wierzysz czy nie? – Oczywiście, Ŝe wierzę – odparł zdziwiony. – PrzecieŜ wiem, Ŝe jestem. – A wierzysz w ten las? W ptaki? W ten owoc? – Iskierka ugryzła kawałek brzoskwini. – PrzecieŜ one teŜ są. – No właśnie – powiedziała dziewczyna. – Więc przestań wciskać sobie i innym te bzdury o wierze innych. Nikt nie ma mocy ani prawa decydować o Ŝyciu innych. Sam wybierasz swoją drogę i sam nią idziesz, a paru więcej czy mniej ludzi wierzących w to, Ŝe jesteś tu, i Ŝe jest tu ten las, nie ma na to najmniejszego wpływu. MoŜesz odejść w zapomnienie, ale nie odejdziesz tak naprawdę tak długo, jak sam w siebie wierzysz. Skoczek w zamyśleniu podrapał się w głowę. – MoŜe i masz rację – powiedział z namysłem. – Ja mam zawsze rację – stwierdziła dobitnie Iskierka. – A tak przy okazji, gdzie trzymają to Dziecko-Słońce? – W pałacu wschodnim – Skoczek, ciągle zaabsorbowany nową ideą, machnął ręką wskazując kierunek. – Dziękuję – powiedziała Iskierka i ruszyła we wskazanym kierunku. – Stój! Nie moŜesz tam iść!!! – kilka minut później Skoczek otrząsnął się z zamyślenia i pobiegł za nią. Przed drzwiami do siedziby wyroczni pojawił się nagle męŜczyzna z bardzo ostrym mieczem. Był naprawdę ogromny i miał w sobie coś, co zachęcało do tego, Ŝeby na jego widok uciekać. Ubrany był na czarno, nawet lśniąca srebrna kolczuga zdawała się nabierać tego ponurego koloru. Miał czarne włosy i krótką czarną brodę. Czarne były teŜ jego oczy, a w nich czaiły się błyskawice. Nie ulegało wątpliwości, Ŝe wojownik był bardzo niezadowolony. Spojrzał złowrogo na budynek, a potem wszedł do środka, wyłamując przy okazji drzwi. Medytujący młody mnich na jego widok przełknął ślinę i schował się pod kotarę. Nie na wiele mu się to zdało, bo wojownik po prostu tę kotarę zerwał. Siedzący za nią stary mnich podniósł oczy i spojrzał na potęŜną postać. Po twarzy przemknął mu jakby cień strachu. – Jesteś staroŜytnym bogiem wojny – powiedział trzęsącym się głosem. – My nie moŜemy zrobić tego, czego od nas Ŝądasz. Ona zabrała ci amulet i zapłaciła cenę. Nie odbierzesz go jej! – Sam jej go dałem, idioto – warknął staroŜytny bóg wojny. – Marny z ciebie jasnowidz, jak tego nie wiesz. A teraz – złapał mnicha za szatę i z łatwością podniósł do góry – albo powiesz mi, gdzie jest matka mojego dziecka, albo… Młodszy mnich jęknął i zemdlał.

– …albo wyjaśnisz mi, jak się gotuje zupkę mleczną. – Co? – osłupiał starszy mnich. – Zupka mleczna – powtórzył zniecierpliwiony bóg. – Mamusia cię tym nie karmiła? Mnich dalej patrzył osłupiałym wzrokiem. – Dzieciak ma niestrawność – wyjaśnił staroŜytny bóg wojny. – Mówiła, Ŝe jak będzie chory, to trzeba mu dawać kleik i zupkę mleczną. Tylko, Ŝe zamiast mu tę zupkę przyrządzić, to ona sobie ot tak idzie!!! Tak właściwie, to gdzie ją tym razem zaniosło? – zainteresował się nagle. – Do Tajemniczej Krainy – wyjąkał mnich. – Świetnie – warknął Tygrys. – Bogom wstęp wzbroniony – dodał cichutko mnich. – PrzecieŜ wiem! – zirytował się Tygrys i upuścił mnicha na posadzkę. – W końcu jestem tym bogiem!!! Wyszedł z siedziby wyroczni. Przed wejściem czekał mały, brzydki człowieczek w poszarpanym ubraniu. – Mogę wiedzieć, dlaczego ja pilnuję twojego dziecka z niestrawnością? – zapytał staroŜytny boŜek szaleństwa wojennego. – MoŜesz: bo ja ci kazałem – Tygrys rzucił mu zabójcze spojrzenie. – Rozsądny powód – przyznał boŜek. Las wyglądał ciągle tak samo i gdyby Iskierka niepokoiła się choć trochę o cokolwiek, oprócz Amadeusza, to mogłaby zastanawiać się, czy nie zabłądzili. Ale Iskierka miała pełną świadomość, Ŝe kierunek, w którym podąŜają, jest właściwy. Zresztą, Ŝaden niewłaściwy kierunek nie odwaŜyłby się stanąć na drodze Iskierki. Idący przodem Skoczek nie odzywał się i poruszał się bezszelestnie. Kiedy przekonał się, Ŝe zawrócenie wiedźmy z drogi jest niewykonalne, postanowił jej towarzyszyć. Napomniana Iskierka wzruszyła ramionami i teŜ postarała się nie wydawać Ŝadnego dźwięku. Co prawda nie widziała w tym sensu, ale jeśli jej przewodnikowi zaleŜało… Wiedźma nie uwaŜała, Ŝeby skradanie się było konieczne. Z doświadczenia wiedziała, Ŝe wcześniej czy później i tak ktoś ich zauwaŜy i krzyknie „Alarm”, więc lepiej od razu na wstępie rozprawić się ze wszystkimi straŜnikami, kapłanami i innymi psychopatami. Jeden psychopata juŜ ich obserwował. Kiedy juŜ zobaczyli pałac Słońca, grunt nagle usunął im się spod nóg. Spadli w otchłań, a ziemia zamknęła się za nimi, uniemoŜliwiając ucieczkę. Bardzo niezadowolony staroŜytny bóg wojny siedział na kamieniu przed siedzibą wyroczni, obserwowany z bezpiecznej odległości przez przestraszonych mnichów. Obok staroŜytny boŜek szaleństwa wojennego podstawiał Amadeuszowi pod pysk miseczkę z zupką mleczną przygotowaną przez gospodynię mnichów pod podejrzliwym okiem Tygrysa. Amadeusz chłeptał zupkę, przysiadłszy obok tatusia. Błękitne oczka z lubością wpatrywały się w mleko. – Niech ona tylko wróci… – warczał Tygrys. – PoŜałuje, Ŝe mnie zostawia bez słowa i gdzieś sobie idzie. – Wątpię – mruknął boŜek. – Wątpisz?! – ryknął wojownik, a mnisi schowali się ze strachu za budynek wyroczni, zakrywając oczy i uszy. BoŜek spojrzał na swojego zwierzchnika pobłaŜliwe. – Ona sobie po prostu wróci, powie Ŝe strasznie za tobą tęskniła, a ty w ciągu sekundy zapomnisz o tym, Ŝe kiedykolwiek byłeś na nią zły. – Bzdura – burknął Tygrys. – Pewnie, Ŝe bzdura – zgodził się boŜek. – A pamiętasz, jak było ostatnim razem?

W ciemności zapłonęła stworzona przez Iskierkę ognista kula. Wydobyła z mroku postacie wiedźmy i Skoczka, a takŜe solidne kraty. – Jesteśmy uwięzieni! – wykrzyknął męŜczyzna. – Brawo za dedukcję – mruknęła Iskierka. – Powinieneś nauczyć się dostrzegać jaśniejsze strony Ŝycia. – Na przykład? – Na przykład to, Ŝe Ŝyjemy. Skoczek spojrzał na nią w zamyśleniu. – Ty nigdy się nie poddajesz – stwierdził. – Oczywiście. – NiezaleŜnie od tego, w jak beznadziejnym połoŜeniu się znajdziesz. – Nie istnieje coś takiego jak „beznadziejne połoŜenie” – pouczyła go Iskierka. – Nadzieję naleŜy mieć zawsze, a juŜ na pewno w sytuacjach beznadziejnych. Od tego ona w końcu jest. – Obawiam się, Ŝe wam nawet nadzieja nie pomoŜe, więc moŜecie od razu ją stracić – odezwał się czyjś głos. Ciemność rozbłysła światłem. Znajdowali się w ogromnej, wykutej w skale grocie, oddzieleni grubymi kratami od korytarza, najwyraźniej stanowiącego wyjście. Z tego tunelu wyszedł chuderlawy człowieczek w haftowanej ozdobnej szacie z ogromnymi rogami, które zdawały się go przytłaczać, na głowie. – Nie cięŜko ci? – zainteresowała się Iskierka. – Biedni głupcy – westchnął mag z rogami na głowie. – Głupcem jest ten, kto nie rozumie własnej głupoty – oznajmiła Iskierka. – Nie mamy czasu się z tobą bawić, musimy iść szukać Herberta. – JuŜ za późno – uśmiechnął się złośliwie rogaty mag. – Lada chwila Ŝołnierze dotrą do pałacu i porwą obiecanego chłopca. On uwierzy w to, w co my mu kaŜemy wierzyć i cały świat będzie naleŜał do mojego pana! A wy – dodał spoglądając na Skoczka i Iskierkę – zostaniecie na zawsze w tych lochach. – Wykluczone – stwierdziła stanowczo Iskierka. – Ja mam małe dziecko, myślisz Ŝe mogę je zostawić na wieczność samo? – JuŜ wkrótce wszyscy o was zapomną i staniecie się tylko zapomnianymi wspomnieniami, a wasi przyjaciele będą Ŝyć, nie pamiętając o was – ciągnął mag. Iskierka zastanowiła się nad tą koncepcją i w jej oczach zapłonął złowrogi ogień. – Będzie tak, jakbyście nigdy nie istnieli – mówił mag, a w oczach Iskierki płonął juŜ ogień, zdolny strawić cały las znajdujący się nad nimi i jeszcze parę miejsc. – śycie o was zapomni. – Nie ma mowy – stwierdziła Iskierka. Mag zachichotał uprzejmie i, chcąc wygłosić mowę o tym, jak bezsensowne jest takie podejście, spojrzał jej w oczy. To był błąd. W jednej chwili z rogatego maga zmienił się w rogatą Ŝabę. Kraty zmieniły się w bluszcz. Iskierka przeszła przez zasłonę powoju i zatrzymała się nad Ŝabą. – Przyjmij do wiadomości, Ŝe nie lubię, jak ktoś mi się pcha w Ŝycie prywatne albo próbuje je zniszczyć – powiedział zimno. – Jasne? – Kum – powiedziała Ŝaba. Sekretarz z ukłonem podał Herbertowi czarę z jakimś dymiącym napojem. Chłopiec wziął ja ostroŜnie. Co raz ktoś mu tu coś podtykał. Dziwaczne owoce, jakieś potrawy, pachnącą wodę albo cukierki. Nie wdając się w dociekania, co to za nowy obyczaj, po prostu wziął czarę i wypił wszystko. Kiedy ją odstawił, zorientował się, Ŝe Sekretarz i słuŜące patrzą na niego z lekkim osłupieniem. – Coś nie tak? Sekretarz gwałtownie potrząsnął głową.

– AleŜ nie, Dziecko-Słońce. Robisz wszystko tak, jak naleŜy. Po prostu… Nikt wcześniej nie wypił napoju średnio-wiecznego Ŝycia tak… tak po prostu. – Średnio-co Ŝycia? Wiedziałem! Iskierka mówiła, Ŝeby nie pić wina, jeśli nie wiesz, kto ci je daje!! – AleŜ Dziecko-Słońce… W ten sposób stajesz się bardziej boski. – A czy ja mówiłem, Ŝe chcę być boski?! Sekretarz nie zdąŜył wymyślić odpowiedzi, bo jedna ze ścian komnaty runęła i do pomieszczenia wpadło kilkunastu Ŝołnierzy z herbem smoka na pancerzach. SłuŜące pisnęły i uciekły. Sekretarz skamieniał ze strachu, a Ŝołnierze porwali Herberta na ręce i unieśli go w las. Syk, staroŜytny boŜek szaleństwa wojennego, popukał zamyślonego Tygrysa w ramię. – On chce jeszcze zupy – powiedział, kiwając głową w stronę smoka. – To niech mu zrobią. – Gospodyni uciekła. Tygrys podniósł głowę, z cięŜkim westchnieniem wziął od niego pustą miseczkę i skinieniem dłoni napełnił ją zupką mleczną. Głodny Amadeusz poderwał się i zaczął ją chłeptać. – Odkąd ty umiesz stworzyć zupkę mleczną? – zdziwił się Syk. – Człowiek uczy się całe Ŝycie, bóg tym bardziej – mruknął Tygrys. – To całkiem proste, jak juŜ wiem jak się ją przyrządza. – PoŜyteczna umiejętność – stwierdził boŜek. – Nie mam pojęcia co smarkacza naszło, nigdy za tą zupką nie przepadał. – Chce się przypodobać mamusi, Ŝeby go następnym razem teŜ puściła na wojnę. Lada chwila wyleczy się z niestrawności po zjedzeniu tego całego Ŝelastwa i dostanie niestrawności od mleka. Syk zastanowił się głęboko. – Jeśli ma niestrawność po Ŝelastwie, to dajemy mu zupkę mleczną. A co mamy mu dać, jak będzie miał niestrawność po zupce mlecznej? śelastwo? – Mam nadzieję Ŝe zanim będziemy musieli rozstrzygnąć ten dylemat, Iskierka przestanie się bawić w Tajemniczej Krainie i raczy wrócić. W ponurym podziemnym korytarzu Iskierka patrzyła potępiająco na wodę kapiącą z sufitu. – Skandal – oznajmiła. – Przy takim budownictwie długo im te lochy nie posłuŜą. – Powinniśmy iść w przeciwną stronę. Ten korytarz prowadzi do pałacu Dzikiego Smoka – powiedział Skoczek. – Tym lepiej – stwierdziła wiedźma. – Słyszałeś, co ten psychopata powiedział: chcą porwać Herberta. Zanim my dojdziemy do pałacu, zdąŜą juŜ to zrobić, a moŜe nawet dostarczyć go do Dzikiego Smoka. Przyjdziemy na gotowe. – StraŜnicy pałacu Słońca nie pozwolą porwać Dziecka-Słońca. – W cuda wierzysz? Ci źli zawsze mają przewagę. Przynajmniej na początku. – A na końcu? – Na końcu pojawia się ktoś taki jak ja – oznajmiła Iskierka i ruszyła przed siebie. – Naprawdę jesteś niezwykła – powiedział Skoczek. – Inna niŜ wszystkie kobiety świata. – Szczerze mówiąc, dąŜenie do oryginalności i niezwykłości jest cechą ogólną mojej płci – odparła Iskierka. – KaŜda kobieta jest niezwykła i oryginalna w swoim rodzaju… – Ale ty jesteś inna! – zaprotestował Skoczek. – Jesteś tak niezwykła, Ŝe tylko ciebie mogło pokochać moje serce! – Od razu widać, Ŝe nie miałeś zbyt wiele doświadczeń na tym polu. Powinieneś potrenować nawiązywanie kontaktów. Spróbuj to robić stojąc przed lustrem… – Właśnie wyznałem ci miłość! Jesteś panią mego serca!

– Bzdura – stanowczo stwierdziła Iskierka. – Miłość powinna być uczuciem odwzajemnionym, inaczej jest kompletnie bezsensowna. A ja, zwracam ci uwagę, mam dziecko i jestem zaręczona z jego ojcem, którego zresztą strasznie kocham. – Jaki człowiek ze zwykłego świata był godny twojej miłości? – wykrzyknął oburzony Skoczek. – Szczerze mówiąc to on jest bogiem. Skoczek zmarkotniał. – I nie mam szans? – Przykro mi cię ranić, ale nawet najmniejszych. Skoczek przykląkł na jedno kolano. – Pozwól mi zatem ślubować ci wierność i zostać twoim obrońcą. – Zwariowałeś? – Iskierka popukała się w czoło. – Ślubuj wierność jakiejś dziewczynie, która nie ma dziecka i narzeczonego! – śadna inna nie jest warta takiej przysięgi! – To mi pachnie mizoginią! – zirytowała się Iskierka. – Nie ma drugiej takiej jak ty! – wykrzyknął Skoczek. – Wszystkie inne razem wzięte nie są warte jednej chwili spędzonej z tobą. – Lubię komplementy, ale w imię kobiecej solidarności powinnam wziąć jakiś kij i zdzielić cię w łeb – powiedziała szczerze Iskierka. – Siedzisz sobie na drzewie, nagle widzisz dziewczynę i od razu ci się wydaje, Ŝe niebo ci spadło na głowę i piorun strzelił w serce. Ta i Ŝadna inna! Ha! Gdyby wszyscy prezentowali takie podejście, to połowa męskiej populacji popełniłaby samobójstwa albo przysięgała wierność jakimś idiotkom. Naucz się myśleć i doceniać świat, a dopiero potem weź się za zakochiwanie! – ruszyła energicznie w głąb korytarza. – Idziesz, czy będziesz się tu nad sobą uŜalał? śołnierze, pędzący dziarskim truchtem, zanieśli Herberta do pałacu, który wyglądał niemal identycznie jak ten, z którego go wynieśli. Zatrzymali się w ogromnej sali, gdzie na podwyŜszeniu, na poduszce, siedział smok. Herbert widział juŜ smoki, jeden z nich był nawet w pewnym sensie jego przybranym bratem i mógł stwierdzić, Ŝe ten na poduszkach był wyjątkowo brzydki. Wyglądał tak, jakby idąc sobie z uśmiechem na ustach wpadł nagle na wyjątkowo twardą ścianę i przypłaszczył sobie twarz i ten uśmiech. śołnierze postawili Herberta przed smokiem i dali mu poduszkę, Ŝeby tez mógł usiąść. Smok pochylił się odrobinę do przodu. – Jestem Dziki Smok – przedstawił się. – Uwierz we mnie, Dziecko-Słońce. – Iskierka mówi, Ŝe kryzys wiary w siebie jest bardzo niepokojącym objawem, świadczącym o zachwianiu równowagi psychicznej – odpowiedział uprzejmie Herbert. Smok bardziej wytrzeszczył oczy. – Powinieneś sam uwierzyć w siebie – tłumaczył Herbert. – Dopiero wtedy moŜesz wymagać od innych, Ŝeby uwierzyli w twoje moŜliwości. Smok sapnął ze zdumienia. – Tylko wierząc w siebie jako jednostkę jesteśmy w stanie tworzyć silną zbiorowość – wyrecytował Herbert. Smok spojrzał na Ŝołnierzy. – To na pewno to dziecko? – zapytał. – W Tajemniczej krainie nie ma innego Dziecka-Słońca – zameldował trzęsący się ze strachu dowódca. Dziki Smok odwrócił się z powrotem do Herberta. – Nie próbuj ze mną sztuczek, Dziecko-Słońce, bo poŜałujesz tego.

– Znęcanie się nad słabszymi to typowy objaw potrzeby potwierdzenia własnej wartości – oznajmiła pogodnie Iskierka, wkraczając do komnaty. – Tak przy okazji, koniecznie musicie zrobić remont w lochach. Sufit tam przecieka. Nie wspominając o estetyce, jest to po prostu niezdrowe! – Iskierka – ucieszył się Herbert. – Skoczek – warknął Dziki Smok. – Jak śmiesz wchodzić do mojego pałacu!! – Śmie, jak widać – mruknęła Iskierka. – Herbercie, wracamy do domu. – Ale mi się tu zaczęło podobać – zaprotestował chłopiec. – Mógłbym zostać jeszcze trochę? Miałbym wakacje. Proszę. Iskierka zastanowiła się chwilę. – Nie mogę zostawić cię naraŜonego na taki wpływy – spojrzała potępiająco na Dzikiego Smoka. – Jak śmiesz mną gardzić – ryknął Dziki Smok. – Brać ich! śołnierze rzucili się na Skoczka, który natychmiast wyciągnął swoją pikę. Iskierka po prostu ominęła walczących i stanęła naprzeciw smoka. – Wcale tobą nie gardzę – zaprotestowała z urazą. – NiezaleŜnie od tego jak niecną, marną i Ŝałosną jesteś istota, pogarda jest całkowicie sprzeczna z moim charakterem i poglądami. – I tak was zniszczę, a potem zmuszę Dziecko-Słońce, by we mnie uwierzyło. Dowiedzcie się, Ŝe oto stanęliście naprzeciw Dzikiego Smoka, jedynego, który zna wszystkie zasady, rządzące Tajemniczą Krainą!!! – zaniósł się śmiechem. – MoŜe i znasz zasady rządzące tajemnicami, ale czy znasz same tajemnice? – zapytała uprzejmie Iskierka. Smok wytrzeszczył oczy – Widzę, Ŝe nie, więc pozwól, Ŝe wyjawię ci jedną. Jesteś magiczną istotą, a nie masz pojęcia o prawdziwej magii. Magia unosi się wokół ciebie, płynie w twoich Ŝyłach, ale to jest bez znaczenia, bo twój umysł nigdy nie zrozumie, czym naprawdę ona jest. I dlatego – Iskierka wyciągnęła przed siebie rękę – to ja wygrywam. Z jej dłoni wystrzeliła fala uderzeniowa, która ruszyła naprzód, przebijając mur i niszcząc cały pałac. Dziki Smok i jego Ŝołnierze gdzieś zniknęli, na gruzach pozostali tylko Iskierka, Skoczek i Herbert. – A niech to – jęknął chłopiec. – Nie wiedziałem, Ŝe coś takiego potrafisz. Iskierka rozejrzała się po ruinach. – TeŜ nie wiedziałam. Ale w końcu człowiek uczy się całe Ŝycie, zwłaszcza jeśli jest wiedźmą. Skoczek nic nie mówił i wydawał się lekko, a właściwie bardzo, oszołomiony. – Naprawdę? – spytał chłopiec. – Co naprawdę? – zdziwiła się Iskierka. – To o tej magii w Ŝyłach i tak dalej. – Pewnie, Ŝe nie, ale on uwierzył. Pamiętaj, zwycięŜasz wtedy, gdy przeciwnik uwierzy, Ŝe przegrał. – Czyli mogę tu trochę zostać? – zapytał Herbert. – MoŜesz – zgodziła się Iskierka. – Zrób sobie, dajmy na to, dwa tygodnie wakacji. Tylko niech ci bycie dzieciakiem-chmurką nie uderzy do głowy. Ten miły pan – wskazała na Skoczka – zajmie się tobą. – Pochyliła się w stronę Herberta. – Nie zaszkodziło by, gdybyś go trochę wyciągnął do ludzi. Zwłaszcza, jeśli ci ludzie są kobietami. – Mówiłaś, Ŝe jestem za młody na takie rzeczy. – Bo jesteś za młody. A jeśli on jeszcze trochę posiedzi w tym lesie, to się zrobi za stary. Pamiętaj, masz być grzeczny – wyprostowała się. – Chcę wracać – zawołała w przestrzeń. W powietrzu pojawiły się świetliste drzwi. – Jak będziesz chciał wrócić, to zrób to samo – pouczyła Herberta. Skoczek wyrwał się z oszołomienia i skłonił się nisko.

– śegnaj, niezwykła istoto zwana Iskierką. śałuję, Ŝe nie mam prawa prosić cię, byś tu została. – Masz prawo prosić kogo chcesz i o co chcesz, ale odpowiedź i tak byłaby negatywna – odparła Iskierka. – Pilnuj Herberta i pamiętaj – zwróciła się do chłopca – masz wrócić za dwa tygodnie bez Ŝadnych powaŜniejszych zmian psychicznych. – Obiecuję – obiecał Herbert. – Na pewno nie chcesz z nami jeszcze zostać? Iskierka prychnęła. – Wojna pewnie juŜ się skończyła i ktoś musi zrobić kleik maleństwu, które zjadło trochę zardzewiałego Ŝelastwa. ZałoŜę się o wszystko, Ŝe ani jego tatuś, ani wujek nie są w stanie dopilnować gotującego się mleka – mrugnęła do nich. – Czy w świecie tam, za wrotami, wszystkie kobiety są takie? – zapytał Skoczek. Herbert przywołał swoją mierną wiedzę na temat płci pięknej. – Nie, Iskierka jest zdecydowanym wyjątkiem. – Jest niezwykła – powiedział w zamyśleniu Skoczek. – KaŜdy to mówi – Herbert pokiwał głową. – Niech no tylko wróci – Tygrys przechadzał się po siedzibie wyroczni, obserwowany przez struchlałych mnichów. – JuŜ my sobie porozmawiamy. Zniknąć sobie ot tak, zostawić dziecko z niestrawnością i nic MI nie powiedzieć. Tym razem ona naprawdę tego poŜałuje. Stary mnich pokiwał głową w zamyśleniu. – Zaiste – szepnął. – Za zdobycie amuletu przyszło jej zapłacić cenę niewyobraŜalnie wysoką. Biedna dziewczyna. W ścianie otworzyły się nagle świetliste drzwi, przez które, prosto w ramiona Tygrysa, wypadła Iskierka. – No wreszcie – warknął bóg wojny. – Gdzieś ty się w ogóle podziewała?! Iskierka ucałowała go mocno, nie zwracając zupełnie uwagi na fakt, Ŝe wściekły, wszechmocny bóg ma do niej pretensje. – Nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłam – powiedziała radośnie. – Naprawdę? – zmiękł Tygrys, spoglądając z góry na trzymaną w ramionach wiedźmę. – Chyba przestanę tyle podróŜować i zamieszkamy gdzieś sobie wszyscy troje – ciągnęła Iskierka. – Przerobimy trochę twoją grotę, dobrze? – Oczywiście, kochanie – zgodził się Tygrys. – Amadeusz powinien mieć porządny dom. Potrzebuje tego. – Oczywiście, kochanie. I wiesz co: nauczyłem się robić zupkę mleczną. Iskierka wspięła się na palce i pocałowała go w oba policzki. – Zawsze twierdziłam, ze jesteś męŜczyzną idealnym. Nagle Tygrys odsunął ją na odległość ramienia i spojrzał na nią uwaŜnie. – Kochanie, od kiedy ty nosisz zielony?