melania1987

  • Dokumenty485
  • Odsłony623 384
  • Obserwuję616
  • Rozmiar dokumentów875.9 MB
  • Ilość pobrań450 868

Bez zalu Mia Sheridan

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Bez zalu Mia Sheridan.pdf

melania1987
Użytkownik melania1987 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 186 stron)

Książkę dedykuję Judy, która pomogła mi zauważyć pióra.

PROLOG Jessica, lat jedenaście „Noc była ciemna i…” Niepewnie postąpiłam naprzód, słysząc delikatny szelest trawy pod stopami. Burzowa? – przemknęło mi przez głowę. Nie, nawet nie mglista. Zmrużonymi oczami spojrzałam na blady sierp księżyca nad moją głową. Nawet się jeszcze nie ściemniło, wieczorne niebo dopiero zaczęło przybierać głębszy odcień granatu. Gdzieś z oddali dobiegło mnie szczekanie psa, a później znowu zapadła cisza, nie licząc dźwięku moich kroków – jakbym była jedyną żywą osobą w tej tajemniczej, zdradzieckiej krainie. – Samotna… – zdecydowałam wreszcie, wypowiadając to słowo szeptem. Wyprostowałam ramiona, zbierając się na odwagę. „Noc była… niewyraźna i samotna, lecz księżniczka kontynuowała swą wędrówkę, całym sercem wierząc w to, że książę jest już niedaleko i że ją ocali. Jedyne, co jej pozostało, to nie tracić nadziei”. Szłam dalej, mój oddech stawał się coraz bardziej urywany, a serce z każdą sekundą biło szybciej. Jeszcze nigdy tak bardzo nie oddaliłam się od domu, nigdy nie było tak, że nie widziałam wokół siebie nic znajomego. Gdzie ja właściwie jestem? Niebo pociemniało i nagle dostrzegłam przed sobą światła. Ruszyłam w ich stronę, jakby były moją latarnią morską i miały wskazać mi drogę. „Gwiazdy błyszczały na niebie, a księżniczka podążała za tymi najjaśniejszymi, wierząc, że zaprowadzą ją one w bezpieczne miejsce” – burczenie w moim żołądku zagłuszyło delikatnie wznoszące się i opadające w wieczornym powietrzu cykanie koników polnych – „gdzie znajdzie coś do jedzenia”. Od jarzących się w oddali świateł – w których zdążyłam już rozpoznać latarnie – dzieliło mnie wzniesienie, na które zaczęłam się powoli wspinać. W jednej dłoni ściskałam książkę, drugą balansowałam w taki sposób, by nie stracić równowagi na najbardziej stromych odcinkach. „Księżniczka była zmęczona wędrówką, ale wykrzesała z siebie resztki sił i wspięła się na klif. Wiedziała, że gdy wejdzie na górę, będzie się mogła zorientować, gdzie jest. Może nawet dostrzeże księcia galopującego w jej stronę na swoim wiernym rumaku”. Światła były już bardzo blisko. Gdy dotarłam na szczyt wzniesienia i przedarłam się przez krzaki, znalazłam się przed torami kolejowymi. Gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc, rozglądając się w obie strony. Po chwili odwróciłam się, by przyjrzeć się temu, co rozciągało się w dole. Dostrzegłam skraj dużego pola golfowego. Odetchnęłam z ulgą, bo w końcu wiedziałam już, gdzie jestem. Mój dom sąsiadował z polem golfowym od drugiej strony. Jak mogłam tak się dać porwać własnej fantazji, że nie zwróciłam uwagi na to, jak bardzo się od niego oddalam? Powinnam iść w stronę domu – tknęło mnie raptem – skoro już wiem, gdzie on jest. Przez chwilę stałam w miejscu, patrząc w jego kierunku. Rozbrzmiewały mi w głowie echa płaczu matki, wibrujący od gniewu głos ojca i trzaśnięcia drzwi świadczące o tym, że mój młodszy brat postanowił spędzić tę noc u swego przyjaciela Kyle’a i poszedł do sąsiadów. Nie chcę tu być, pomyślałam.Minie wiele godzin, nim rodzice zauważą, że zniknęłam. Jeśli w ogóle się zorientują. Ponownie odwróciłam się w stronę torów. Niedaleko ode mnie stał wagon towarowy, nieruchomy i milczący. Przyglądałam mu się z zaciekawieniem, przestępując z nogi na nogę.

Czułam w piersi dziwne trzepotanie. „Księżniczka dostrzegła przed sobą jaskinię – wymamrotałam pod nosem – i poczuła, że coś ją do niej przyciąga”. Przeznaczenie. Ruszyłam wolno przez żwir, pokonując pierwsze tory, i zbliżyłam się do wagonu. Dobiegające z pól cykanie świerszczy słabło, a noc wydała mi się nagle cicha i nieruchoma, jakby cały świat wstrzymał oddech. Serce ponownie przyspieszyło – w oczekiwaniu… na coś. Dotknęłam ściany wagonu przesuwając opuszkami palców po chłodnym, gładkim metalu, i natrafiłam na szeroki, ciemny prostokąt otwartych drzwi. „W jaskini panowała ciemność, jednak księżniczka była odważna. Postanowiła się tu na jakiś czas zatrzymać i zaczekać, aż zjawi się książę. Był już bardzo blisko. Czuła to” – wypowiedziałam te słowa ledwo słyszalnym szeptem. Zatrzymałam się w otwartych drzwiach. Powoli wsunęłam głowę do środka, wstrzymując oddech i otwierając szerzej oczy. W głębi wagonu zobaczyłam chłopaka; siedział oparty o ścianę, z wyciągniętymi przed siebie nogami, skrzyżowanymi w kostkach, i zamkniętymi oczami. Serce zaczęło mi dudnić jak szalone. Kto to jest? Blask latarni rozświetlił ciemne wnętrze na tyle, że zdołałam dostrzec krew na jego wargach i zapuchnięte oko. Przyglądałam się ciemnym włosom przyklejonym do czoła. Najwyraźniej był zbyt wyczerpany, by je odgarnąć. Miał posiniaczoną twarz, zamknięte powieki, a na policzkach chyba ślady łez, a mimo to był najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego w życiu widziałam. Księciem. Zranionym księciem. Myśli kłębiły mi się w głowie jak szalone. „Księżniczce wydawało się, że czeka na księcia, podczas gdy… tak naprawdę było na odwrót. Książę przeżył bitwę i doczołgał się do ciemnej jaskini, by się w niej skryć, i czekał tam… aż ona go uratuje”. Chłopak otworzył lśniące od łez oczy. Przyglądał mi się przez chwilę, zaciskając palce w pięści. Później jednak mrugnął parę razy, żeby odgonić łzy, zmarszczył brwi i rozluźnił dłonie, jednocześnie się prostując. Weszłam do wagonu i stanęłam przed nim na uginających się kolanach. – Przybywam ci na ratunek – wypaliłam. Poczułam zalewający policzki rumieniec, gdy dotarło do mnie, że wypowiedziałam te słowa na głos. Chłopak nie miał pojęcia o mojej zabawie i nagle uzmysłowiłam sobie, jak dziwnie i niezręcznie musiało to zabrzmieć. Zdecydowanie zbyt mocno wsiąkłam w swój wyimaginowany świat. Chociaż… ten biedak wyraźnie potrzebował pomocy. Może nie ze strony księżniczki na niby, ale czyjejś na pewno. Uniósł ciemne brwi, omiatając mnie spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na moją twarz. Roześmiał się krótko i westchnął. – Serio? – mruknął. – W takim razie mam przerąbane. No cóż… Oparłam ręce na biodrach. Współczucie, które jeszcze przed chwilą dla niego miałam, zmieniło się w irytację. Może i byłam dziwna, ale na pewno nie zasługiwałam na to, by się ze mnie naśmiewać. – Jestem silniejsza, niż mogłoby się wydawać – oświadczyłam, prostując się. Pod względem wzrostu byłam piątą dziewczynką w klasie. Chłopak przeczesał palcami włosy, odgarniając je z czoła. Ironiczny uśmieszek nie schodził mu z twarzy. – Na pewno. Co tu właściwie robisz? Nie wiesz, że małe dziewczynki nie powinny się samotnie błąkać po torach w środku nocy? Postąpiłam jeszcze parę kroków, patrząc na ściany wagonu pokryte graffiti. Nachyliłam

się, żeby przeczytać kilka napisów znajdujących się najbliżej mnie. – Lepiej tego nie rób – odezwał się chłopak. Spojrzałam na niego pytająco. – Te napisy pewnie nie są przeznaczone dla dzieci. Pewnie nie są? Tak jakby sam ich nie czytał. Jasne. Odchrząknęłam, postanawiając mimo wszystko skorzystać z jego rady. Przynajmniej na razie. Uznałam, że to muszą być jakieś przekleństwa. Wrócę tu kiedyś i przeczytam je wszystkie, gdy będę sama. Może nawet je zapamiętam. A co! – Nie wyglądasz na dużo starszego ode mnie – powiedziałam. Właściwie nie bardzo potrafiłam określić jego wiek. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że chodzi do gimnazjum, chociaż coś w jego wyrazie twarzy – czy raczej oczu – wskazywało na to, że jest starszy. – Hm, no cóż, jestem facetem i umiem się obronić. Przyjrzałam się jego posiniaczonej twarzy i pomyślałam, że przed kimś jednak nie potrafił. – Hmm. No to ile masz lat? Przez chwilę milczał, marszcząc czoło, jakby wcale nie zamierzał odpowiadać. – Dwanaście. Uśmiechnęłam się. – A ja jedenaście i pół. Jestem Jessica Creswell. – Przyklękłam, kładąc dłonie na udach. Przyglądał mi się przez moment, jakby nie bardzo wiedział, co o mnie myśleć. Odwróciłam wzrok i przygryzłam usta, tracąc pewność siebie. Wiedziałam, że żadna ze mnie piękność. Moje włosy i oczy miały nudny odcień jasnego brązu, nos i policzki były usiane piegami, które bezskutecznie próbowałam usunąć sokiem z cytryny, a poza tym byłam żałośnie chuda. Koleżanki ze snobistycznej francuskiej szkoły nigdy nie pozwalały mi zapomnieć o moich wystających kolanach ani głupim, niesfornym kosmyku na czubku głowy, który układał się tak jak chciał. Próbowałam go przygładzić żelem do włosów pożyczonym od mamy, lecz i tak odstawał. Beznadzieja. – No więc, co tutaj robisz, Jessico Creswell? Usiadłam na pupie, podciągając kolana tak, żeby się wygodniej usadowić, i oparłam plecami o ścianę przylegającą do tej, przy której siedział chłopak. – Właściwie to się zgubiłam. Ale teraz już wiem, gdzie jestem. Wiem, jak wrócić do domu. – W takim razie powinnaś to zrobić. Wracaj do domu. Zacisnęłam usta, nie mając wielkiej ochoty tam wracać. Chłopak przyglądał mi się lekko zmrużonymi oczami, przez co znów zaczęłam się denerwować. – Nie przepadasz za swoim domem, Jessie? Jessie. Serce zatrzepotało mi w piersi, gdy usłyszałam to zdrobnienie w ustach przystojnego chłopaka. Jeszcze nikt nigdy tak mnie nie nazwał. Spodobało mi się. – Właściwie to nie. Moi rodzice często się kłócą. Sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam, zwłaszcza obcej osobie, ale w wagonie panował półmrok i atmosfera trochę jak ze snu, przez co miałam wrażenie, że moje fantazje do pewnego stopnia się ziściły. Czułam się tak, jak gdyby wypowiedziane przez nas słowa miały nie mieć dalszych konsekwencji. Chłopak ponownie westchnął, odwracając wzrok. – No – mruknął, jakby mnie rozumiał. Chciałam go spytać, czy jego rodzice równie często się kłócą, ale skinął głową w kierunku książki, która leżała na podłodze obok mnie.

– Co to? – Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu. Przekrzywił głowę. – Lubisz bajki, Jessie? Przytaknęłam. Pomyślałam o swoich rodzicach, o tym, jak mama ciągała nas po hotelach, restauracjach i do biura taty po godzinach pracy, gdzie ciągle zastawaliśmy go w towarzystwie jakichś dziewczyn. Przypomniałam sobie, że kiedy po raz pierwszy nakryliśmy naszego ojca na zdradzie, mój młodszy brat Johnny był tak mały, że nie rozumiejąc sytuacji, rozpromienił się i powitał ojca radosnym: „Cześć, tatusiu!”. Później za każdym razem tata podskakiwał jak oparzony, dziewczyna, która akurat z nim była, kuliła się w sobie albo po prostu wyglądała na zszokowaną, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Z kolei mama zaczynała szlochać i robiła scenę, tata zaś czasami wracał z nami do domu, najczęściej jednak zatrzaskiwał nam drzwi przed nosem, odjeżdżał albo po prostu nas tam zostawiał. Johnny miał teraz dziewięć lat i dostatecznie dużo oleju w głowie, żeby wstydzić się równie mocno jak ja, gdy przyłapywaliśmy tatę z którąś z jego dziewczyn. Mama zawsze wtedy płacze i zawodzi, a tata składa obietnice, w które nikt nie wierzy. Chyba nawet on sam. Johnny i ja usiłujemy po prostu nie rzucać się w oczy. Bajki pozwalały mi wierzyć w to, że nie każdy mężczyzna jest taki jak tatuś, oraz uciec do świata pełnego lojalnych, uczciwych książąt oraz silnych, walecznych księżniczek. – Tak. Bajki i przygody – odparłam. – Któregoś dnia przeżyję najwspanialszą przygodę ze wszystkich: zamieszkam w Paryżu, znajdę sobie francuskiego chłopaka, który będzie do mnie pisał najpiękniejsze listy miłosne, i przez całe dnie będę się zajadała francuską czekoladą. – W takim razie pewnie będziesz gruba. Wzruszyłam ramionami. – Być może. Jeśli zechcę. Chłopak cicho się zaśmiał, a ja poczułam trzepot motyli w żołądku. Kiedy się uśmiechał, wydawał mi się jeszcze bardziej przystojny. Chociaż teraz, gdy już lepiej mu się przyjrzałam, zauważyłam, że jego ubrania są znoszone, bluza trochę za mała, a jedna z podeszew zaczyna odchodzić od buta. Najwyraźniej był biedny. Uświadomienie sobie tego sprawiło, że moje serce wezbrało czułością. – Nie powiedziałeś, jak się nazywasz – zauważyłam miękko, przysuwając się do niego. Przyglądał mi się przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. – Callen. – Calvin? – Nie, Callen. Bez „v”. Powtórzyłam jego imię. Spodobało mi się jego brzmienie. – Biłeś się z kimś, Callenie? – zapytałam, przenosząc wzrok z jego rozciętej wargi na zaczerwienione oko. – Tak. – Z kim? Na moment odwrócił wzrok, po czym znów na mnie spojrzał. – Z takim jednym chuliganem. Wolno pokiwałam głową. – No cóż, mam nadzieję, że od tej pory będziesz się od niego trzymał z daleka. Zaśmiał się niemal bezgłośnie. – Nie, Jessie, akurat od tego łobuza nie mogę się trzymać z daleka, ale to nic. Nie przeszkadzają mi siniaki.

Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, jak komukolwiek mogłoby nie przeszkadzać obrywanie po twarzy. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale Callen wyciągnął rękę po moją książkę i popatrzył na ilustrację na okładce. Po czym odwrócił książkę i zaczął czytać znajdujące się z tyłu streszczenie. – Znasz francuski? – zdziwiłam się. Popatrzył na mnie z rozbawieniem. – Nie. Właśnie się zastanawiałem, co to za język. Pokiwałam głową, przysunęłam się jeszcze bliżej i oparłam plecami o tę samą ścianę co on. – Chcesz, żebym ci to przetłumaczyła? Bo potrafię. Chodzę do francuskiej szkoły, gdzie pozwalają nam czytać książki wyłącznie po francusku. – Francuskiej szkoły? Przytaknęłam. – Wszystkie przedmioty są wykładane w tym języku. Dzięki temu łatwiej jest nabrać biegłości. – No popatrz – przekrzywił głowę, badawczo mi się przyglądając. – Czyli naprawdę będziesz mogła zamieszkać w Paryżu i się roztyć. Uśmiechnęłam się do niego szeroko. – Owszem, naprawdę. Odwzajemnił uśmiech, podrywając kolejne stadko motyli do lotu. – Jasne, księżniczko Jessie. Poczytaj mi. * * * Tamtego lata każdego dnia mijałam sąsiednie domy, przechodziłam przez pole golfowe i wspinałam się na szczyt wzniesienia aż do torów. Kiedy był tam Callen, czytałam mu książki albo przeżywaliśmy wspólnie jakąś przygodę. Udawał, że robi to wyłącznie dla mnie, lecz uśmiechał się częściej niż zwykle podczas naszych wypraw do wulkanów w Krainie Bezlitosnych Dolin albo zbierania magicznych ziół na Nieskończonych Polach. – Nie chcę, żebyś tu siedziała sama, Jessie – wyznał mi pewnego popołudnia, kiedy powiedziałam mu, że całe poprzednie popołudnie spędziłam w wagonie bez niego. – Nie wiadomo, kto tu się jeszcze może kręcić. – Nigdy nie widziałam nikogo oprócz ciebie. – Tak, no cóż… – Zwrócił spojrzenie w stronę zakrętu, za którym tory znikały wśród drzew – …ci ludzie zwykle trzymają się kilkaset metrów w tamtą stronę, bo są tam pochowane między drzewami i krzakami inne stare wagony, ale nigdy nic nie wiadomo. Kiedy staliśmy obok siebie, był o głowę wyższy ode mnie, a gdy uniosłam wzrok, dostrzegłam siniak pod jego szczęką. – To skąd mam wiedzieć, kiedy tu będziesz? Wsunął ręce do kieszeni i odwrócił się do mnie. – Nie powinnaś ze mną trzymać. Serce mi zamarło. Nagle przestraszyłam się, że mnie odeśle, powie, że nie chce się ze mną więcej spotykać. – Nie masz racji – odparłam z uporem. – Jesteś najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. – Jessie… – westchnął, a jednak byłam pewna, że usłyszałam swoje imię w jego łagodnym oddechu. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się słodko, delikatnie; wyglądał teraz na

o wiele młodszego niż w rzeczywistości. Ponownie westchnął i zapatrzył się w dal. Być może spoglądał w stronę miejsca, w którym mieszkał, ale nie mogłam być tego pewna. Niezależnie od tego, co sobie wyobraził, wywołało to uśmiech na jego twarzy. A kiedy znów na mnie spojrzał, spytał: – Czy możesz się ze mną spotykać we wtorki i czwartki o siódmej? To było już po kolacji, kiedy tata wychodził z domu na „niespodziewane” służbowe spotkania, które tak naprawdę oznaczały, że w hotelu czeka na niego jakaś kobieta. Mama otwierała wtedy butelkę wina i rozpaczała nad tym, że jesteśmy za duzi, żeby ciągać nas po mieście bez wszczynania awantur. – Tak, możemy się wtedy spotykać. I może jeszcze w soboty o trzeciej? Przez chwilę milczał, a później posłał mi krzywy uśmieszek, od którego moje serce wywinęło koziołka. – I w soboty o trzeciej. * * * Pewnego zimnego jesiennego popołudnia, rok po naszym pierwszym spotkaniu, siedzieliśmy obok siebie w wagonie. Mój oddech skraplał się w powietrzu, kiedy czytałam Callenowi fragment francuskiej wersji Przygód Robin Hooda.Przerwałam, gdy wyciągnął rękę i pociągnął za krawędź kartki wystającej z mojego plecaka. Przyglądał jej się przez chwilę, po czym przeniósł wzrok na mnie. – Co to jest? Odłożyłam książkę i przechyliłam głowę, zwracając się w jego stronę. – Utwór na pianino. Ponownie spojrzał na kartkę, wyciągnął ją do mnie i wskazał na pierwszy symbol. – To są nuty. – Tak – potwierdziłam, marszcząc brwi. – Nigdy nie widziałeś utworu muzycznego? – Nie zapisanego w taki sposób. – W jego głosie słychać było coś dziwnego. Postukał palcem w pierwszą nutę. – Jak to się nazywa? – Hm, to jest E. – E? – zdziwił się, unosząc brew. – Litera „E”? Pokręciłam głową. – Nazywa się tak samo jak litera, ale chodzi o dźwięk. Można powiedzieć, że to zupełnie inny… język. – Uśmiechnęłam się, ale wciąż miał na twarzy ten sam wyraz skupienia, kiedy znów spojrzał na nuty, i dopiero po chwili jego czoło się wygładziło. Wskazał na kolejny symbol E. – To wszystko są E. Przytaknęłam, nie bardzo rozumiejąc jego ekscytację. Przez rok naszej znajomości zauważyłam u niego tylko dwa typy emocji: ponure przygnębienie i względne zadowolenie. Poczułam irracjonalną zazdrość na widok jego nagłego entuzjazmu. – Tak. Pospiesznie kiwnął głową. Widziałam, jak pod gładką, opaloną skórą jego szyi pulsuje krew. – A to? Spuściłam wzrok na symbol, który mi pokazywał. – Klucz wiolinowy – wyjaśniłam. – Określa tonację dźwięków w danej linii. Na widok jego zmarszczonych brwi szybko dodałam: – Chodzi o to, czy są one wysokie czy niskie. Ponownie przytaknął. Oczy miał wielkie jak spodki i pełne czegoś, czego nie potrafiłam

nazwać. To było coś więcej niż ekscytacja. Raczej… niedowierzanie. Czyżby czytanie w innym języku aż tak go emocjonowało? Zauważyłam, że podczas zabawy często nucił sobie pod nosem. Wprowadzał muzykę do naszych zabaw – wolną, mroczną i straszną, kiedy próbowaliśmy złapać łotra, albo lekką i pogodną, kiedy hasaliśmy po łące pełnej magicznych mówiących dzwoneczków. Czasami spoglądałam na niego i uśmiechałam się na dźwięk jakiejś konkretnej melodii, a on patrzył na mnie ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, że ta muzyka istnieje gdziekolwiek poza nim. Uniósł wzrok znad kartki, nasze spojrzenia się spotkały i poczułam przebiegający po kręgosłupie przyjemny dreszcz. – Przyniesiesz mi tego więcej? – zapytał. – Więcej muzyki? – Tak. – Okej. Mam też keyboard. Chcesz, żebym go przyniosła? Jest do niego futerał. – Tak. Ścisnął mnie za rękę i pod jego dotykiem przeszył mnie kolejny dreszcz. Zawstydziłam się, lecz i ucieszyłam z tego, że mogłabym mu sprawić tak wielką przyjemność. Chciałam mu dać jej jeszcze więcej. Marzyłam o tym, żeby znów popatrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami rozjaśnionymi szczęściem. Dwa dni później biegłam przez pole z futerałem w ręce i sercem przepełnionym ekscytacją. Nauczyłam Callena nut i patrzyłam, jak jego oczy rozbłyskują z zachwytu. Nigdy nie byłam mistrzynią gry na pianinie, ale nauczyłam się podstaw i przekazałam je Callenowi razem z keyboardem, który leżał w mojej szafie nieużywany od tak dawna, że prawie o nim zapomniałam. Nauka gry szła mu jak z płatka i byłam zadziwiona tym, że w ciągu zaledwie paru miesięcy radził sobie lepiej niż ja, mimo że mieliśmy fortepian salonowy marki Schimmel, do którego co tydzień siadywałam i ćwiczyłam – jak mi się zdawało – przez długie godziny, choć w rzeczywistości trwało to zaledwie trzydzieści minut. Któregoś dnia Callen zjawił się później niż zwykle z wyrazem gniewu na posiniaczonej twarzy i usiadł ciężko, opierając głowę o ścianę. – Poczytasz mi, Jessie? Kiwnęłam głową, wyciągając z plecaka książkę, którą sama właśnie czytałam. – Jasne. Zaczęłam czytać Trzech muszkieterów, ale po kilku akapitach przerwałam i popatrzyłam na Callena. Na jego twarzy malował się smutek, oczy miał zamknięte. Postanowiłam zebrać się na odwagę. – Czy to twój tata cię bije? – zapytałam łagodnie. Otworzył oczy, ale nie odwrócił głowy w moją stronę. Milczał dłuższą chwilę i zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle odpowie. Serce zabiło mi żywiej ze strachu, że się na mnie pogniewa i zostawi samą. – Tak. Dotarło do mnie, że przez cały ten czas wstrzymywałam oddech. Omiótł spojrzeniem moją twarz. – Umiem sobie poradzić z biciem, ale to, co wtedy mówi… Nieważne. Rozpaczliwie pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie wiedziałam, jak to z niego wyciągnąć. Odchrząknęłam. – Mój tata też nie jest dobrym człowiekiem. – Wyszeptałam te słowa, jakbym wstydziła się do tego przyznać. Nawet przed sobą. Wiedziałam o tym od dawna, odkąd tylko sięgałam

pamięcią, lecz wypowiedzenie tych słów na głos w dziwny sposób uczyniło z nich niezaprzeczalną prawdę. Nie będę mogła dłużej udawać. Mój ojciec był słaby, samolubny i nie kochał nas dostatecznie mocno, jeśli w ogóle kochał. Callen wyciągnął rękę i chwycił moją dłoń. Popatrzyłam na nasze splecione z sobą palce. Moje były drobne i blade, a jego opalone, pokryte odciskami i znacznie grubsze. Nie odrywając wzroku od naszych złączonych dłoni, przełknęłam ślinę i mówiłam dalej. – Jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że mama nie potrafi go przestać kochać. Niezależnie od tego, ile razy doprowadził ją już do płaczu, ciągle wraca po więcej. Ja po prostu… nie rozumiem, jak to możliwe, żeby jedna osoba nosiła w sobie tyle łez. Kiedy uniosłam wzrok, Callen uważnie mi się przyglądał. Poczułam się obnażona, choć i on zdradził mi sekret. Przygryzłam wargę i odwróciłam oczy. – Dlatego tak lubisz bajki, Jessie? – zapytał miękkim, pełnym czułości głosem. Mimo tej troski poczułam się jeszcze bardziej odsłonięta. Delikatnie ścisnął mnie za rękę. Miałam ochotę się odsunąć i jednocześnie do niego zbliżyć, a uczucia, które zawładnęły moim ciałem, wydały mi się nowe i dezorientujące, ekscytujące i przerażające zarazem. – Od dawna się w to nie bawiliśmy – zauważyłam, kręcąc głową. Zamiast przeżywać wspólne przygody, czytałam mu na głos albo odrabiałam pracę domową, Callen zaś grał na keyboardzie, ze zmarszczonym w skupieniu czołem, tworząc fragmenty melodii tak pięknych, że ściskało mnie w żołądku. Muzyka często rozpływała się w nicość, jakby jej czar skapywał mu z palców albo jakby nie wiedział, co z nią dalej zrobić. Kąciki jego pełnych ust lekko się uniosły. – Czasami brakuje mi naszego fantazjowania. Uśmiechnęłam się szeroko. – Naprawdę? – Tak. Przy tobie czuję się jak bohater. – Bo nim jesteś. Przynajmniej dla mnie. Pokręcił głową. – Nie, Jessie. Żaden ze mnie bohater. Jezu, nie potrafię nawet… – Czego? Co takiego wmawia ci twój tata? – spytałam ostro, wiedząc, że to ojciec Callena ponosi odpowiedzialność za jego udręczony wzrok. Roześmiał się niewesoło. – On tylko mówi prawdę. – Nie! Chętnie wybrałabym się do twojego domu i powiedziała mu… – Ani mi się waż! – Powiedział to ostrym, lodowatym tonem. Spojrzałam na niego zarumieniona i poczułam, jak oczy napełniają mi się łzami. Callen jeszcze nigdy tak ostro się do mnie nie zwrócił. – Nie zrobiłabym niczego, co… Nachylił się w moją stronę tak niespodziewanie, że z gardła wyrwał mi się krótki okrzyk, a później jego wargi – miękkie i ciepłe – dotknęły moich i poczułam przepływające przez ciało drżące ciepło. Zawahałam się, bo nikt mnie jeszcze nigdy nie pocałował. Nosiłam na zębach toporny aparat korekcyjny i nie miałam bladego pojęcia, jak powinnam się zachować. Callen jeszcze mocniej złapał mnie za rękę, a drugą dłonią objął za tył głowy, przyciągnął jeszcze bliżej i delikatnie musnął ustami moje usta. Westchnęłam, gdy niepewnie przesunął językiem po moich wargach, które instynktownie rozchyliłam. Podskoczył jak oparzony, a gdy otworzyłam oczy, przekonałam się, że i jego są otwarte. Przez kilka chwil przypatrywaliśmy się sobie z bardzo bliska i czułam, jak serce wali mi w piersi, po czym Callen znów zamknął powieki. Przekrzywił głowę i delikatnie wsunął mi język do ust.

Przymknęłam oczy, dotknęłam koniuszkiem języka koniuszka języka Callena i szybko go cofnęłam. Przelała się we mnie kaskada uczuć: od podniecenia, przez zdenerwowanie i radość, po strach. Callen delikatnie smakował moje usta, a ja westchnęłam z zachwytem, rozkoszując się smakiem jego warg i wonią ciała, na którą składał się cynamon, sól i jakiś rodzaj mydła. Pachniał jak chłopak. Jak mój książę. Kiedy się ode mnie odsunął, byłam oszołomiona i na wpół przytomna, jakbym nagle znalazła się w innym świecie. Zamrugałam z nieśmiałym uśmiechem, próbując dojść do siebie. Callen posłał mi krzywy uśmiech. – Przy nikim się nie czuję tak wyjątkowo jak przy tobie, księżniczko Jessie – oświadczył. – I nigdy się nie poczuję. To był nasz pierwszy i ostatni pocałunek. Callen nigdy więcej nie zjawił się w wagonie. Przychodziłam tam co wtorek, czwartek i sobotę w rozpaczliwej nadziei, że go wreszcie zastanę. Nie miałam pojęcia, gdzie go szukać. Santa Lucinda, miasto w północnej Kalifornii, gdzie mieszkał, było dość spore, a ja nawet nie znałam nazwiska Callena. Jedyną pamiątką, jaką mi po sobie zostawił, był ciąg nut na kawałku papieru, który znalazłam w kącie naszego wagonu. Cierpliwie czekałam przez kolejne tygodnie, zachodząc w głowę, co też mogło być powodem jego zniknięcia. Czyżbym zrobiła coś nie tak? Czy nasz pocałunek wydał mu się nieprzyjemny? A może się go wstydził? Albo ojciec zrobił mu coś strasznego? Nie poznałam odpowiedzi na żadne z tych pytań, a nie dawały mi one spokoju. W końcu, któregoś wtorkowego wieczoru późnym latem, po całym roku czekania na jego powrót i wielu godzinach spędzonych samotnie w drzwiach naszego wagonu, pożegnałam się w myślach z moim utraconym bohaterem – skrzywdzonym księciem – otarłam łzę z policzka i więcej tam nie wróciłam.

CZĘŚĆ PIERWSZA Mamy tylko jedno życie i powinniśmy je przeżyć w zgodzie z tym, w co wierzymy. Zaprzeczenie temu, kim się jest, oraz życie pozbawione wiary są czymś znacznie straszniejszym niż śmierć. Joanna d’Arc

ROZDZIAŁ PIERWSZY Dziesięć lat później Callen Wychyliłem kieliszek tequili i skrzywiłem się, czując w przełyku palący ogień. Nie przepadałem za tequilą, ale mój agent zamówił kolejkę i nie bardzo wypadało mi odmówić. Oczywiście mogłem to zrobić. Mogłem robić co tylko, kurwa, chciałem. Tylko dlaczego miałbym rezygnować z całkiem dobrego alkoholu? Podniosłem plasterek limonki do ust i wgryzłem się w niego; kwaśny smak owocu złagodził palący posmak tequili. Na moment straciłem ostrość widzenia. Już i tak za dużo wypiłem, ale ogarnęło mnie ciepło i przyjemne odrętwienie, rozsiadłem się więc na krześle, rozkoszując znajomym uczuciem. Ostatnio trochę zbyt znajomym –odezwał się cichy głos w mojej głowie, zanim zdołałem go uciszyć. Nie śledziłem rozmów prowadzonych przy moim stoliku; wolałem się rozejrzeć po barze, zatrzymując wzrok na ciemnowłosej kelnerce, która stała przy sąsiednim stoliku z tacą w dłoni. Postawiła kieliszek wina przed starszym mężczyzną, a chwilę później nasze spojrzenia się skrzyżowały. Otworzyła szerzej oczy, widząc, że się jej przyglądam, po czym szybko odeszła. Serce podskoczyło mi do gardła i poczułem dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Zmarszczyłem brwi, zaskoczony swoją reakcją. Dziewczyna powiedziała coś do pary siedzącej przy następnym stoliku, wywołując ich uśmiech, a następnie odwróciła się i odeszła, nie zaszczycając mnie więcej spojrzeniem. Patrzyłem, jak idzie w stronę baru, nie bardzo rozumiejąc własne oszołomienie. Była ładna, owszem, ale nie do końca w moim typie. Miałem słabość do wysokich, smukłych blondynek… prawda? Przez chwilę siedziałem skołowany. Nagle nie potrafiłem sobie przypomnieć, co właściwie lubię w kobietach. Nie umiałem wymienić swoich preferencji, poza jedną: mają być „łatwo dostępne”. Rozmasowałem skronie, czując nadciągający ból głowy i wciąż nie mogąc oderwać oczu od tej dziewczyny. Z całą pewnością nie była smukła. Ani też nie miała blond włosów. Była średniego wzrostu, włosy związała w niedbały kucyk, nie zauważyłem na jej twarzy śladu makijażu i miała na sobie niezbyt seksowny uniform, a mimo to… Boże, nie mogłem przestać się na nią gapić. – Dokąd odpłynąłeś? – Charlène, wysoka, smukła blondynka zamruczała mi do ucha, przesuwając dłonią po wewnętrznej stronie mojego uda. Mówiła z mocnym francuskim akcentem, ale nie tak mocnym jak mdlący zapach jej perfum. Posłałem jej rozleniwiony uśmiech. – Jestem tutaj, skarbie. – Na pewno nie myślami. – Przesunęła rękę w górę, zatrzymując się milimetry od mojego krocza, i poczułem, że coś tam drgnęło. Może i nie myślałem o Charlène, lecz moje ciało było zwarte i gotowe. Oderwałem wzrok od dziewczyny, która pochylała się teraz nad barem, rozmawiając z barmanem, i skoncentrowałem się na Charlène. Uderzył mnie kontrast pomiędzy nieskazitelnie czystą urodą dziewczyny, na którą się gapiłem, z wyrafinowanym pięknem Charlène i byłem zdumiony tym, że mam ochotę przenieść spojrzenie z powrotem na kelnerkę. Stłumiłem w sobie tę pokusę i patrzyłem, jak Charlène krzyżuje nogi, a spod rozcięcia w jej czarnej wieczorowej sukni wystają gładkie, opalone uda.

Uniosłem wzrok, uśmiechnąłem się i ponownie skupiłem uwagę na naszej rozmowie. Wiedziałem, że Charlène nie pozwoli mi się później zerżnąć, jeśli nie wykrzeszę z siebie choć odrobiny wysiłku. – Widziałeś to? – zapytała, podając mi swój telefon. Rozpoznałem logo serwisu plotkarskiego, na którym widniało nasze zdjęcie zrobione wcześniej tego wieczoru podczas bankietu po ceremonii wręczania nagród, na którym się poznaliśmy. – Przeczytaj, jak cię nazwali – dodała z cichym śmiechem, wskazując podpis pod zdjęciem. Przysunąłem wyświetlacz bliżej oczu, uśmiechnąłem się chytrze i oddałem jej telefon. – Gorzej mnie już nazywali. – Myślałam, że akurat to określenie ci się spodoba. Nawet mnie nie znasz, pomyślałem. Skąd, u diabła, miałabyś wiedzieć, co mi się podoba? Rozejrzałem się po lokalu, czując się nagle jak w klatce. Idiota. Dupek. Dureń. – Jasne – wymamrotałem. Charlène westchnęła, przygładzając sobie włosy. – Niełatwo cię rozgryźć, Callenie Haysie. Każdy facet chciałby zostać nazwany „najseksowniejszym mężczyzną w branży muzycznej”. Przy stoliku zjawił się kelner z następną kolejką. Postawił przed każdym z nas kieliszek czegoś bursztynowego. Czułem dla niego wdzięczność, że odwrócił uwagę Charlène od rozmowy. – O rany, jeszcze po jednym? – odezwał się mój agent, Larry, ale skwapliwie sięgnął po kieliszek, powąchał zawartość i uśmiechnął się z uznaniem. Z boku nozdrza została mu resztka białego proszku, ślad po wizycie w łazience. Zastanawiałem się, czy mu o tym dyskretnie nie powiedzieć, ale postanowiłem tego nie robić. Tu i tak nikt nie zwracał na takie rzeczy uwagi. – Nie codziennie kompozytor współczesnej muzyki klasycznej otrzymuje Nagrodę Poiriera – odezwała się Annette, żona Larry’ego, posyłając mi cierpki uśmiech. Następnie spojrzała lodowato na Charlène i sięgnęła po swój kieliszek. – Za Callena, który jest… très bon we wszystkim, co robi. – Uśmiechnęła się do mnie znacząco, uniosła kieliszek i jednym haustem wychyliła jego zawartość; jej smukłe, eleganckie gardło poruszyło się podczas przełykania. Spojrzałem na Larry’ego, lecz ten akurat śmiał się z czegoś, co powiedział siedzący obok niego facet. Uniosłem brew i skinąłem głową w stronę Annette, po czym wypiłem swojego szota. Poluzowałem krawat i spróbowałem głębiej zaczerpnąć powietrza, chyba pierwszy raz od wielu godzin. Kolacja była nużąca, ceremonia rozdania nagród sztywna, a siedzenie z tymi przymilnymi, powierzchownymi ludźmi wysysało ze mnie całą energię. Sęk w tym, że byłem jednym z nich. Wcale nie zachowywałem się lepiej. Cholera, jedyne, na co miałem teraz ochotę, to rzucić to wszystko w diabły i wrócić do pokoju hotelowego. Myśl o tym była jednocześnie kusząca i przerażająca. Musiałem zacząć tworzyć nowe kompozycje, za które mi zapłacono, do tej pory nie wydusiłem ani jednej nuty. Odsunąłem od siebie lęki jak najdalej, w czym bardzo pomocny okazał się wypity przeze mnie alkohol. Później tę samą funkcję spełni seks. Przynajmniej przez jakiś czas nie będę pamiętał jego słów. Może zdołam coś przelać na papier. Boże, dopomóż. Do tej pory Bóg nie odpowiedział na żadną z moich modlitw, nie przypuszczałem więc, że uczyni to teraz. Nie, sam będę musiał uciszyć swoje demony. Jak zawsze. A muzyka wciąż będzie grać. Trzy lata temu sprzedałem swój utwór niewielkiej francuskiej wytwórni filmów niezależnych, a ona wykorzystała go w czołówce jednej ze swoich produkcji. Zyskał on tak

wielką popularność, że większe studio filmowe z Hollywood zatrudniło mnie do napisania kilku piosenek do filmu, który stał się kasowym hitem. Krótko po tym sukcesie wydałem album z kompozycjami, który zyskał całkiem spore uznanie środowiska, a później jeszcze jeden, przyjęty już mniej entuzjastycznie, lecz mimo to nagle stałem się kimś w rodzaju gwiazdy. Ludzie robili mi zdjęcia w restauracjach i na ulicy, znane stacje telewizyjne chciały ze mną przeprowadzać wywiady. Istne szaleństwo. Nie zawsze dobrze sobie radziłem z ciągłym naruszaniem mojej prywatności. Jak się okazało, dzięki temu stałem się jeszcze bardziej pożądany; okrzyknięto mnie mianem „niegrzecznego kompozytora”. Ludzie widzieli we mnie posępnego geniusza, który siedział sam w mieszkaniu, rwał włosy z głowy i w napadzie twórczego szału przelewał nuty na papier, po czym wskakiwał do łóżka z trzema supermodelkami i zaspokajał swoje wybujałe seksualne żądze. Mieli trochę racji, choć ostatnio więcej czasu poświęcałem pracy niż nieokiełznanemu seksowi. Dawniej seks i alkohol rzeczywiście pozwalały mi o wszystkim zapomnieć; dzięki nim dźwięki nabierały odpowiedniej formy. Mogłem się wyłączyć i komponować przez wiele dni – a czasami tygodni – podczas gdy teraz mogłem liczyć co najwyżej na kilka godzin kreatywności. Kiepsko się składało, bo podpisałem kontrakt na napisanie ścieżki dźwiękowej i miałem dostarczyć największej hollywoodzkiej wytwórni genialny materiał do filmu zaplanowanego na przyszły rok. Musiałem stworzyć coś znakomitego, co nie da krytykom powodu do wypisywania, że mój talent się wyczerpuje, a poprzedni sukces był zwykłym fuksem. Oczywiście sam tworzyłem tę presję, co wcale nie umniejszało jej ciężaru. – Opowiedz nam, Callenie, o swoich planach, skoro już okrzyknięto cię sensacją na międzynarodową skalę – odezwał się facet, który chwilę wcześniej rozmawiał z Larrym. Spiorunowałem go spojrzeniem. „Sensacja na międzynarodową skalę”? Na litość boską, kto tak w ogóle mówi? Owszem, dostałem tę przeklętą nagrodę i byłem z niej dumny. Ale dlaczego wszyscy wokół zachowywali się tak, jakby przeprowadzali ze mną wywiad? – Grégoire pracuje dla „Le Célébrité” – wyjaśnił Larry, wskazując na mężczyznę, który właśnie wyjął telefon i wycelował nim w dłoń Charlène nadal spoczywającą na moim udzie. Zerknąłem na nią, a ona posłała reporterowi kapryśny uśmiech, doskonale wiedząc, że właśnie robi zdjęcie do jednego z francuskich tabloidów. Wstałem, potrącając Charlène, która pisnęła z niezadowolenia. – Właśnie planuję się wybrać do kibelka. – We Francji nazywamy to miejsce toaletą – podpowiedziała mi Annette. Zignorowałem ją, patrząc na reportera, któremu jakoś się udało dołączyć do naszej grupy. Nie żeby wymagało to wielkiego wysiłku. Najczęściej nie miałem pojęcia, kim są ludzie kręcący się wokół mnie. – Może pójdziesz ze mną i zrobisz zdjęcie mojemu sikającemu fiutowi? Przez moment reporter miał minę, jakby zastanawiał się nad moją propozycją, lecz w końcu pokręcił głową. Wydałem z siebie zniesmaczone prychnięcie, zachwiałem się, po czym ruszyłem w stronę ciemnego korytarza na tyłach baru. Jezu. Upiłem się. Ledwo się trzymam na nogach. Poczułem wibrowanie telefonu w kieszeni i przez chwilę się z nim mocowałem. W końcu udało mi się go wyjąć. Na wyświetlaczu mignęło zdjęcie Nicka, lecz dokładnie w tym samym momencie połączenie zostało przekierowane na pocztę głosową i jego uśmiechnięta twarz zniknęła. Pewnie dzwonił, żeby mi pogratulować nagrody. Stałem w korytarzu, wpatrując się w telefon, dopóki nie dostałem powiadomienia o nowej wiadomości głosowej. Kiedy nacisnąłem „odtwórz”, moje ucho wypełnił znajomy głos Nicka.

Hej, stary. Właśnie przeczytałem w internecie, że dostałeś tę nagrodę. Cholernie dobra robota. Jestem z ciebie dumny. (Pauza) Dbaj o siebie, Cal. I zadzwoń do mnie, kiedy będziesz mógł. Schowałem telefon z powrotem do kieszeni, obiecując sobie, że później na pewno do niego zadzwonię. Wiedziałem, że byłby rozczarowany, widząc, jak rozbijam się po pijaku w ciemnym korytarzu, próbując uciec przed bandą pozerów. Ludzi, którzy zajmowali w moim życiu więcej miejsca niż on, mój najbliższy przyjaciel i jedyna osoba, której naprawdę mogłem zaufać. „To nie twoja wina, Cal” –powiedziałby mi. Tylko że to była moja wina. Otworzyłem jakieś drzwi, ale zorientowałem się, że jest to schowek pełen środków czyszczących i papierowych ręczników. Szybko je zamknąłem, rozglądając się za innymi drzwiami albo tabliczką informującą o tym, gdzie znajdę tę cholerną łazienkę, ale niczego takiego nie zauważyłem. Skręciłem za róg, wypatrzyłem na końcu korytarza kolejne drzwi i przez nie wyszedłem. Znalazłem się na pustym zewnętrznym patio, które albo było zamknięte poza sezonem, albo tylko na ten jeden wieczór. Już miałem wrócić do środka, lecz postanowiłem na moment odciąć się od sztucznego śmiechu i czczej paplaniny i po prostu pooddychać. Dbaj o siebie, Cal, westchnąłem w duchu. Dlaczego ostatnio miałem wrażenie, że to zadanie ponad moje siły? Podszedłem do murku otaczającego patio, oparłem na nim łokcie, schyliłem głowę i przeczesałem palcami włosy, wciągając do płuc rześkie powietrze. Poczułem się lepiej, trochę mniej pijany, mniej… rozdrażniony, zły. Sam już nie wiedziałem, jak się czuję. Od dawna przestałem się nad tym zastanawiać. Wiedziałem tylko, że nie jestem szczęśliwy. Usłyszałem jakiś dźwięk za swoimi plecami, odwróciłem się i zobaczyłem ciemnowłosą kelnerkę stojącą w wejściu na patio; drzwi wolno się za nią zamykały. Miała szeroko otwarte oczy i usta rozchylone ze zdziwienia, jakby nie spodziewała się tu kogokolwiek zastać. Kiedy drzwi uderzyły ją w tyłek, cicho krzyknęła i zrobiła krok do przodu. Przez chwilę tylko na siebie patrzyliśmy. Robiłem wszystko, żeby się nie zachwiać. – Ja… przepraszam. Chyba skręciłem nie tam, gdzie trzeba. – Uniosłem rękę, wskazując na taras, na którym wcale nie miałem zamiaru się znaleźć. Miałem nadzieję, że mówi po angielsku. Mój francuski nie był najlepszy. A w zasadzie był okropny. Otworzyła usta, żeby się odezwać, ale później jakby zmieniła zdanie. Przyglądała mi się jeszcze przez chwilę, zanim powiedziała miękkim głosem: – Przybywam ci na ratunek. Zmarszczyłem brwi, opierając się o ścianę, bo jej słowa skojarzyły mi się z czymś bliżej nieokreślonym. Dziewczyna przygryzła wyczekująco wargę, aż w końcu dotarło do mnie, że żartuje. Najwyraźniej była nieśmiała, a ja wprawiłem ją w skrępowanie. Uśmiechnąłem się i wreszcie roześmiałem, unosząc brew. – Doceniam to. Obawiam się jednak, że nie można mnie już uratować, skarbie. Westchnęła, lecz na jej twarzy zamiast wyrazu ulgi, że krępujący moment wreszcie minął, odmalowało się… rozczarowanie. – Nie zauważyłeś tabliczki? – skinęła głową w stronę drzwi. Owszem, wisiała tam jakaś tabliczka. – Nie czytam po francusku. Kąciki jej ust się uniosły. – Napis jest po francusku i po angielsku. – Musiałem nie zauważyć. Leciutko ściągnęła brwi, a ja podszedłem do niej, czując dziwne przyciąganie.

Nie poruszyła się, nie cofnęła, nie wyglądała nawet na zaskoczoną, a gdy znalazłem się naprzeciw niej, uniosła głowę do góry, by na mnie spojrzeć. Na jej twarzy nie było już rozczarowania; wyglądała, jakby na coś czekała. – Jesteś Amerykanką – powiedziałem, uzmysłowiwszy sobie, że nie usłyszałem w jej głosie śladu akcentu. Kiwnęła głową. Prześliznąłem się wzrokiem po jej twarzy. Z tak bliskiej odległości okazała się więcej niż tylko ładna. Miała gładką, kremową skórę i nos obsypany jasnymi piegami. Pragnąłem całować te piegi, każdy z osobna, dotknąć ich językiem i dowiedzieć się, czy smakują niewinnością. Ledwie się powstrzymałem od śmiechu. Niewinność. Odkąd to pociągały mnie takie rzeczy? Jej wielkie oczy koloru orzecha otaczała firana ciemnych rzęs. Górna warga była pełniejsza niż dolna, a kąciki ust opuszczone, czemu zawdzięczały lekko nadąsany wyraz. Chryste, z miejsca, w którym wcześniej siedziałem, nie byłem w stanie dostrzec, jak miękkie i kuszące są jej usta. Nagle zamarzyło mi się, żeby te różowe rozchylone wargi dotknęły moich ust, mojej skóry; od dawna niczego tak mocno nie pragnąłem. Nachyliłem się, spodziewając się, że mnie powstrzyma, lecz tego nie zrobiła. Nasze usta się zetknęły, a z gardła dziewczyny wyrwał się zduszony jęk, który trafił wprost do mojego fiuta. Stwardniałem, przesuwając językiem między jej wargami, smakując ją, eksplorując. Nieśmiało dotknęła językiem mojego języka i choć wyraźnie brakowało jej wprawy, jej pocałunek rozpalił mi krew jak żaden inny od bardzo dawna, może nawet nigdy wcześniej. Boże, ależ ona słodko smakowała, tak świeżo i czysto. Mój penis całkiem już nabrzmiał i zaczął napierać na rozporek. Jęknąłem, przysuwając się bliżej i wsunąłem dłoń we włosy dziewczyny. Czułem, jak jej kucyk się rozwiązuje, a włosy przesypują mi się przez palce. Delikatny zapach szamponu wypełnił mi nozdrza, lekki i czysty. Lekki i czysty. Pożądałem jej. Pragnąłem tak rozpaczliwie, że cały się trząsłem. Co u diabła? Miałem ochotę przenieść ją do jednego z tych pustych stołów, przewiesić ją przez niego i ulżyć pulsującemu bólowi między nogami. Mój zamulony, pijany mózg uroił sobie wręcz, że ta dziewczyna zdoła dotrzeć do najmroczniejszych, obolałych zakamarków mojej duszy, do których sam nie miałem dostępu. Tylko w tę noc – jedną przeklętą noc – chciałem się zatracić w słodyczy, którą widziałem w oczach tej dziewczyny; emanującej z niej, nieskażonej niewinności. W moim życiu nie było miejsca na słodycz. A już na pewno nie na niewinność. Mimo to rozpaczliwie jej pragnąłem. Tamtej chłodnej paryskiej nocy, pod niebem usianym gwiazdami, w końcu się do tego przyznałem, chociaż tylko przed samym sobą. Dziewczyna kusiła mnie niczym rozespana kochanka. Muza obiecująca, że zostanie ze mną dłużej niż przez chwilę czy dwie. Nie zasługiwałem na nią, lecz się tym nie przejmowałem. Przerwałem pocałunek, wodząc ustami po jej policzkach i piegach – pocałunkach anioła – delikatnie rozsianych na jej skórze. – Chodź ze mną do pokoju – szepnąłem, nie umiejąc zamaskować żądzy w swoim głosie. – Jesteś pijany – odszepnęła. – Obserwowałam cię przez cały wieczór. – Tak – przyznałem. – Ale to nie wpłynie na moje umiejętności w łóżku. Nigdy nie wpływa. Zastygła w moich ramionach i wtedy dotarło do mnie, jak chamsko musiały zabrzmieć moje słowa, jak pospolicie musiała się przez nie poczuć. Lecz czy nie była pospolita? Czy nie chciałem jej sprowadzić do roli jednej z wielu? Czy rzeczywiście mogłem udawać, że różni się od reszty? Od tabunu kobiet, z którymi spędziłem tylko jedną noc? Nie miałem nic do zaoferowania dziewczynie takiej jak ona, więc dlaczego czułem, że to, co przed chwilą we mnie

rozkwitło, właśnie uschło? Nie miałem pojęcia, co to mogło być, ale na pewno coś. Poczułem… – Jesteś inny – powiedziała ze smutkiem. Minęło dużo czasu, odkąd ktoś smucił się z mojego powodu. I co niby miała na myśli, mówiąc, że jestem „inny”? Ach, wiedziała, kim jestem. Rozpoznała mnie. Być może fantazjowała o tym, że Callen Hayes okaże się inny, niż piszą w gazetach. Może myślała, że zostałem po prostu źle zrozumiany. Przez jedną szaloną sekundę, gdy patrzyłem w jej smutne oczy, chciałem uwierzyć w to, że faktycznie tak jest. Wiedziałem jednak, że nie. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, spróbować naprawić swój błąd albo tylko ją przeprosić, gdy nagle otworzyły się drzwi za nami. Puściłem dziewczynę i oboje odwróciliśmy się jak na komendę. Charlène stała w drzwiach z ramionami skrzyżowanymi na wysokości drobnych krągłych piersi, z uniesioną brwią i sardonicznym uśmiechem na błyszczących czerwonych ustach. – Jeśli skończyłeś już obmacywać kelnerkę, to czy możemy iść? Zaprosiłeś mnie przecież do siebie, oui? Skrzywiłem się wewnętrznie, widząc smętnie zwieszone ramiona dziewczyny. O Chryste! Powiedziałem jej dokładnie to samo co Charlène. Spojrzała na mnie – jej śliczne usta były opuchnięte od pocałunku, włosy spływały luźno na ramiona – i zobaczyłem malujące się na jej twarzy rozczarowanie. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu spojrzałem na siebie cudzymi oczami i potwornie nie spodobało mi się to, co ujrzałem. Kelnerka wyprostowała się, odsunęła ode mnie, minęła Charlène i wyszła z tarasu. W jednej sekundzie już jej nie było.

ROZDZIAŁ DRUGI Jessica Jak poszło? – zapytała moja współlokatorka, Francesca, gdy tylko stanęłam w drzwiach. Rzuciłam torebkę i skierowałam się w stronę lodówki znajdującej się tuż za naszym salonem. Wyjęłam z niej butelkę wody i upiłam spory łyk. – Dobrze, jeśli brak pracy to powód do radości. – Posłałam Frankie smutny uśmiech i znów napiłam się wody. W mieszkaniu było duszno i czułam, jak po plecach spływa mi kropla potu. – Przebiorę się i zaraz wracam. Poszłam do swojego maleńkiego pokoju, ściągnęłam z siebie spódnicę oraz bluzkę, po czym starannie odwiesiłam je do szafy. Nie miałam zbyt wielu eleganckich strojów i musiałam o nie dbać, zwłaszcza teraz, gdy czekało mnie szukanie nowej pracy. Po włożeniu pary bawełnianych szortów, luźnego topu i zebraniu włosów w kucyk ochłonęłam na tyle, że mogłam wrócić do salonu. Usłyszałam wystrzał korka. Roześmiałam się na widok Frankie otwierającej butelkę szampana i wlewającej go do dwóch smukłych kieliszków. – Santé, mon ami – zanuciła, podając mi jeden z kieliszków, i uniosła własny. Uśmiechnęłam się i upiłam łyk taniego sikacza z bąbelkami. – To twój pierwszy krok na drodze do wspaniałej kariery. – Merci. –Klapnęłam na kanapę, odstawiłam kieliszek na stolik kawowy i podwinęłam pod siebie nogi. Frankie usiadła na drugim końcu kanapy, skosztowała szampana i skrzywiła się. – Na lepszego nie było mnie stać – dodała tonem wyjaśnienia. – Gdy tylko znajdę pracę, sama kupię szampana. Miejmy nadzieję, że wreszcie będę mogła sobie pozwolić na coś porządnego. Uśmiechnęła się do mnie. – Na pewno. Jestem z ciebie dumna, że zdecydowałaś się na ten krok. – Tak, tak. Ale jeśli wyląduję w przytułku, będę za to winić ciebie. – W porządku. Chociaż z tego, co wiem, nie ma już przytułków. Wylądujesz więc samotnie na zimnej ulicy, moja kapustko. – Świetnie. – Uśmiechnęłam się na dźwięk tego pieszczotliwego określenia. Frankie usłyszała gdzieś wyrażenie ma choupette i zapytała mnie, co ono oznacza, a ja przetłumaczyłam je dosłownie. Od tej pory uwielbiała mnie nazywać „kapustką”. Pomimo włoskiego imienia moja współlokatorka nie posługiwała się biegle żadnym z języków romańskich, a gdy się poznałyśmy, znała ledwie parę słów po francusku. Spotkałam ją w kafejce internetowej tuż po przyjeździe do Paryża, usłyszałam, jak próbuje zamówić kawę z croissantem i postanowiłam jej pomóc. Gdy zaczęłyśmy rozmawiać, szybko się okazało, że nadajemy na podobnych falach. Obie szukałyśmy współlokatorki, więc było to istne zrządzenie losu. Na szczęście mieszkanie i praca we Francji pozwoliły jej podszlifować język. Frankie zatrudniła się w salonie znanej projektantki Clémence Maillard. Uwielbiała swoją pracę, chociaż zarabiała niewiele więcej niż ja. Właściwie każdy zarabiał teraz lepiej ode mnie, uprzytomniłam sobie. Nie dostawałam już przecież pensji. – Jak Vincenzo przyjął twoją rezygnację? Westchnęłam. – W porządku. Raczej nie będzie miał problemu ze znalezieniem kogoś nowego na moje miejsce. – Sięgnęłam po swój kieliszek i upiłam łyk. Vincenzo pewnie już mnie kimś zastąpił.

Lounge La Vue był jednym z najbardziej popularnych i naj­elegantszych barów hotelowych w Paryżu, z zazwyczaj świetnymi napiwkami. Miałam już jednak dość pracy kelnerki na niepełny etat. Rok temu skończyłam studia romanistyczne ze specjalizacją francuska sztuka średniowieczna, przeniosłam się do Paryża i zaczęłam szukać pracy. Kiedy jedyną ofertą, jaką dostałam, był etat w niewielkiej gazecie z pensją niewystarczającą nawet na trzy posiłki dziennie, przyjęłam pracę kelnerki w Lounge La Vue i odbywałam krótkie (nieodpłatne) staże w muzeach, które dostarczały mi strawy intelektualnej. Mój ostatni staż właśnie się skończył, a porzucenie pracy w barze miało mnie zmusić do poszukania sobie porządnej pracy zgodnej z moim wykształceniem. Frankie miała rację – nadszedł czas, bym w końcu w siebie uwierzyła. Na studiach odkryłam, że mam prawdziwy talent i smykałkę do tłumaczenia języka starofrancuskiego. Gdyby udało mi się znaleźć pracę, w której mogłabym wykorzystywać tę umiejętność, byłoby to spełnienie moich marzeń. Mogłabym poprosić ojca o pomoc i zacząć karierę o wiele szybciej, ale byłam zdeterminowana, żeby tego nie robić. To on zdecydował, że francuska szkoła w moim rodzinnym mieście zapewni mi najlepsze wykształcenie, i to tam odkryłam swoją miłość do języka i wszystkiego, co francuskie. Byłam mu za to wdzięczna; i właściwie tylko za to. Matka zmarła na raka, kiedy miałam dwadzieścia lat, a ponieważ usłyszała diagnozę, gdy choroba była już w bardzo zaawansowanym stadium, odeszła od nas po niedługim czasie. Cztery lata później wciąż opłakiwałam jej stratę, ale współczułam jej przede wszystkim życia, na które przystała. Żyła zaledwie czterdzieści osiem lat, z czego ponad połowę spędziła u boku człowieka, który wcale jej nie szanował. Pragnęłam dla siebie czegoś więcej. Nigdy nie zaakceptowałabym podobnego życia. Mój ojciec szybko znalazł sobie drugą żonę, dziewczynę starszą ode mnie o rok. Byłam pewna, że ją też zdradzał. Oczywiście nie zapytałam go o to. Ani się tym nie przejmowałam. Nigdy nie byliśmy blisko związani, a teraz prawie przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Na szczęście miałam Frankie. W Paryżu nawiązałam niewiele znajomości – głównie z dziewczynami poznanymi w Lounge La Vue – ale Frankie była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. We Francji stworzyłam sobie nową rodzinę. Położyłam głowę na oparciu kanapy. Nie miałam nic w ustach od śniadania, a wypity szampan sprawił, że zaczęła mnie ogarniać błoga senność. – Nie wrócił więcej do baru, prawda? – zapytała Frankie, uważnie mi się przyglądając. Już miałam udać, że nie wiem, o kogo jej chodzi, ale znała mnie zbyt dobrze, żeby w to uwierzyć. – Nie. Minęły dwa miesiące, odkąd Callen Hayes przyszedł do Lounge La Vue, wycałował mnie do nieprzytomności, po czym opuścił lokal z inną kobietą. Oczywiście miał do tego prawo… W końcu to z nią przyszedł do baru. Widziałam, jak siedzą razem przy zatłoczonym stoliku, ale to mnie się przyglądał, więc miałam nadzieję… Cóż, łudziłam się, że mnie przynajmniej rozpozna. Ale tak się nie stało. Nie miał zielonego pojęcia, kim jestem, widział we mnie tylko kelnerkę, która – jak mu się pewnie wydawało – przez cały wieczór się na niego gapiła. Rzeczywiście tak było, ale przyglądałam mu się raczej z niedowierzaniem. Po tylu latach Callen ponownie zjawił się w moim życiu. Choć to nigdy nie był mój Callen. I… no cóż, nigdy nie będzie. W tamtej chwili nie potrafiłam jednak opanować podniecenia, które zapłonęło we mnie na myśl o tym, że rozpozna we mnie dziewczynkę, z którą przed laty przesiadywał w starym wagonie. Dziewczynkę, z którą przeżywał przygody, bawił się w różne gry i cierpliwie znosił

wszelkie pomysły, jakie podpowiadała jej nadmiernie rozbudzona wyobraźnia. Pocałował mnie wtedy na patio, lecz wcale nie smakował ciepłem ani nadzieją, jak to sobie zapamiętałam, tylko alkoholem i grzechem. Nie był już tamtym chłopcem – w najmniejszym stopniu – co troszeczkę złamało mi serce. Wróciłam do domu i wypłakałam się na ramieniu Frankie, opowiadając jej całą tę historię od początku. Był to już drugi raz, kiedy ten człowiek mnie pocałował, a potem zostawił. I nigdy więcej nie wrócił. Oczywiście wiedziałam, kim jest Callen Hayes, jak chyba każda kobieta w wieku od piętnastu do pięćdziesięciu lat. Po raz pierwszy zobaczyłam go w programie Entertainment Tonighti prawie zemdlałam. Na początku byłam zauroczona tym olśniewającym mężczyzną na szklanym ekranie i chociaż wydał mi się znajomy w bliżej nieokreślony sposób, zorientowałam się, kim jest, dopiero wtedy, gdy usłyszałam jego nazwisko. Przyłożyłam rękę do ust, by zdławić cisnący się na nie okrzyk, i padłam na kanapę, patrząc w oszołomieniu, jak bez najmniejszego trudu oczarowuje gospodynię programu. Ten jego uśmiech. Był urodziwym chłopcem, który wyrósł na porażająco przystojnego mężczyznę. Wyjęłam starą, pożółkłą kartkę papieru z egzemplarza Króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołui przesunęłam palcami po wyblakłych nutach, nie posiadając się ze zdumienia, że ten sławny człowiek w telewizji był tym samym chłopcem, który je niegdyś napisał. Ściągnęłam wszystkie jego kompozycje i rozpoznałam kawałek utworu wymyślony przez niego wtedy w wagonie – melodię, którą wreszcie udało mu się dokończyć. Słuchałam jej bez przerwy na iPodzie, ze słuchawkami w uszach; zamykałam oczy i przenosiłam się w czasie. Przysięgam, że czułam dotyk jego chłopięcej, naznaczonej odciskami dłoni na swojej skórze. Ależ to było głupie. I jakie prawdziwe. Od tamtej pory śledziłam jego karierę, obserwowałam, jak wspina się na sam szczyt, zyskuje popularność i… pękałam z dumy. Chciałam go zapytać, dlaczego wtedy zniknął bez pożegnania, lecz nie mogłam sobie odmówić dumy, która napełniała moje serce za każdym razem, gdy czytałam pochlebny artykuł na jego temat. Oczywiście widziałam też opisy jego wybryków w tabloidach. Wyrobił sobie reputację, która mediom wydawała się fascynująca, kobietom zaś – pociągająca. Zastanawiałam się, ile z tego wszystkiego było prawdą, a ile dziennikarskim wymysłem, lecz po jego wizycie w Lounge La Vue znałam już odpowiedź. Był dokładnie taki, jak o nim pisano, a przynajmniej bardzo podobny. Pił, balował i… obcałowywał naiwne dziewczyny na patio, ponieważ mógł sobie na to pozwolić. Ponieważ ja – one – mu na to pozwalały. Dlaczego niby miałabym z tego powodu mieć złamane serce? Niczego mi przecież nie obiecywał. Znałam go krótko, wiele lat temu, gdy oboje byliśmy dziećmi. Wyrósł na zarozumiałego babiarza – szaleńczo utalentowanego, zarozumiałego babiarza, który odniósł wielki sukces. Mogłam mu co najwyżej pogratulować. I cieszyć się, że tamtego wieczoru wyszedł z baru z tamtą francuską blondynką. To, że zostawił swoją dziewczynę i po trzech minutach zaczął się całować z nieznajomą kelnerką, dobitnie świadczyło o charakterze dorosłego Callena Hayesa. Musiałam mieć niewesołą minę, bo Frankie posłała mi współczujące spojrzenie. Wysączyłam ostatni łyk szampana i uniosłam kieliszek, prosząc o dolewkę. Frankie sięgnęła po butelkę i ponownie napełniła mój kieliszek. – Myślałaś o tym, czy się z nim nie skontaktować? – Chryste, nie. Po co miałabym to robić? Wzruszyła ramionami. – Nawet mu nie powiedziałaś, kim jesteś. Nie sądzisz, że mógłby…

– Co takiego? Zaoferować mi numerek na jedną noc, z których najwyraźniej słynie? Frankie wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – A czy to by było takie złe? Przewróciłam oczami. W przeciwieństwie do mnie Frankie zawsze miała chłopaka albo przynajmniej się w kimś podkochiwała. Skakała z kwiatka na kwiatek, bez przerwy się zakochując i odkochując. Miłość nie miała jednak nic wspólnego z tym, co oferował mi tamtego wieczoru Callen Hayes, jeśli w ogóle miał mi coś do zaoferowania. – Miałabym być jedną z wielu? Nie, dziękuję. Poza tym ja… nie chciałam mu mówić, kim jestem. Chciałam, żeby sam mnie sobie przypomniał. Pragnęłam wierzyć, że rozpoznałby mnie wszędzie, że cenił wspomnienia naszego wspólnie spędzonego – choć krótkiego – czasu. Że miał dobry powód, aby do mnie nie wracać, odejść bez pożegnania, i że żałował tego przez te wszystkie lata. Jęknęłam. Cóż to za głupie, dziecinne, romantyczne brednie. Frankie uniosła brew. – Widziałam twoje zdjęcia jako trzynastolatki, Jess, i nie obraź się, ale miałaś szczęście, że cię nie poznał. Parsknęłam śmiechem, krztusząc się szampanem. Otarłam wargę kciukiem. – Rety, dzięki. Też się roześmiała, puszczając do mnie oczko. – Tylko żartowałam. Trochę. Pokazałam przyjaciółce język i ponownie zaniosłam się śmiechem, lecz w końcu westchnęłam. – Nic już dla siebie nie znaczymy – powiedziałam – i może nigdy nie znaczyliśmy. Czy raczej on kiedyś coś dla mnie znaczył, ale bez wzajemności. W każdym razie mogłam mu powiedzieć, kim jestem, tylko po co? Jesteśmy teraz zupełnie innymi ludźmi, nie znamy się, a nasze drogi nigdy więcej się nie przetną. Frankie nachyliła się do mnie i poklepała mnie po kolanie. – W porządku – odparła. – A skoro mowa o nieznajomych, może poszłybyśmy wieczorem potańczyć i poznały paru przystojniaków? Byłam śpiąca i lekko wstawiona po wypiciu dwóch kieliszków szampana, więc tylko jęknęłam i pokręciłam głową. – Nie ma mowy. Zrobię kolację, a później kładę się do łóżka. Muszę zacząć rozsyłać swoje CV, bo inaczej nie będę miała z czego zapłacić czynszu. – W porządku. Ale z ciebie nudziara. Zadzwonię do Amelie. – Wstała, sięgnęła po pilota, włączyła telewizję i dopiła ostatni łyk szampana. Tymczasem ze mnie wyparowała cała energia i poczułam nadciągający ból głowy. W telewizji puszczali akurat jakiś talk show i kiedy na ekranie pojawiła się twarz Callena – malujące się na niej zamyślenie wydało mi się jednocześnie seksowne i denerwujące – mruknęłam z niezadowoleniem i szybko wyłączyłam odbiornik. – Dobry Boże, co jeszcze? – jęknęłam. Wstałam i potarłam o siebie dłońmi, zdecydowana pożegnać Callena Hayesa po raz drugi w swoim życiu. Szkoda, że ani razu nie było mi dane tego zrobić osobiście.

ROZDZIAŁ TRZECI Callen Obudziłem się i jęknąłem; głowa mi pulsowała, a mięśnie miałem tak obolałe, że nie byłem pewien, czy zdołam się ruszyć. Przeciągnąłem się i poczułem na plecach ciepły dotyk. O nie. Tylko nie to. Zaczynałem mieć już tego dość – konfrontacji z błędami popełnionymi wieczór wcześniej. – Dzień dobry – usłyszałem znajomy głos i zamarłem. Chryste, jest jeszcze gorzej niż myślałem.Przekręciłem się na drugi bok i ostrożnie uchyliłem jedno oko. – Wydawało mi się, że mieliśmy nigdy więcej tego nie robić. Annette spulchniła poduszkę i znów się na niej położyła, z kwaśną miną krzyżując ramiona na swoich nagich piersiach. – Wiedziałam, że nie mówisz poważnie. Dźwignąłem się do pozycji siedzącej i ponownie opadłem na poduszki, kiedy w czaszkę wbił mi się ostry nóż. – Kurwa, ile ja wczoraj wypiłem? – Sądząc po liczbie pustych butelek w twoim salonie, powiedziałabym, że sporo. – Cóż, to tłumaczy twoją obecność tutaj. Byłem tak pijany, że nie wiedziałem, co robię. Wydała z siebie rozzłoszczone prychnięcie i trzepnęła mnie w ramię. Uderzenie jeszcze wzmogło ból głowy, ale przynajmniej udało mi się wypędzić ją z łóżka. Przerzuciła nogi przez jego krawędź, wstała, odwróciła się niespiesznie i oparła dłonie na biodrach. Leniwie prześliznąłem się wzrokiem po jej nagim ciele i przez ułamek sekundy zastanawiałem nad drugą rundą – choć kompletnie nie pamiętałem pierwszej – ale z doświadczenia wiedziałem, że Annette lubi to robić ostro i głośno, a mnie za bardzo bolała głowa, żeby fundować sobie nagie zapasy. Szybki rzut oka na moją klatkę piersiową wystarczył, by stwierdzić, że zrobiła w nocy użytek z paznokci i zębów. Ogarnęło mnie obrzydzenie do siebie i coś na kształt depresji. – Gdzie Larry myśli, że jesteś? – A jeśli powiedziałam mu, że jadę do ciebie? – Szczerze w to wątpię. Mogę łatwo znaleźć nowego agenta, ale tobie byłoby o wiele trudniej przygruchać sobie równie bogatego i łatwowiernego męża. Zacisnęła gniewnie usta. – Skoro jest taki głupi, to po co z nim trzymasz? – Jego głupota ogranicza się wyłącznie do ciebie – odparłem z ziewnięciem. – Myślisz, że Larry nie ma żadnych… interesów na boku? Zignorowałem ją. Miałem w głębokim poważaniu szczegóły ich małżeństwa, a tym bardziej prowadzone na boku przez Larry’ego interesy. Dobrze wiedziałem, że mój agent nie byłby zachwycony tym, że posuwałem jego żonę. I to wielokrotnie. To nie miało być nic długotrwałego – Annette okazała się bardziej zawzięta niż większość kobiet i potrafiła wyczuć momenty mojej słabości. Odwróciła się do mnie i przesunęła dłońmi po swoich wielkich, sterczących piersiach. Pieściła się po sutkach, obserwując mnie spod półprzymkniętych powiek. – Mmm – zamruczała. Jej pokaz ani trochę mnie nie podniecił. Widziałem stertę notesów w pięciolinię leżących na biurku przy oknie i w tym momencie tylko one mnie interesowały. Proszę, proszę, proszę, obym znalazł w nich coś dobrego.