metryczka

  • Dokumenty132
  • Odsłony87 015
  • Obserwuję45
  • Rozmiar dokumentów178.0 MB
  • Ilość pobrań44 505

Roberts Nora - 01 - Śmiałe marzenia

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - 01 - Śmiałe marzenia.pdf

metryczka Dokumenty Roberts Nora - Marzenia
Użytkownik metryczka wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 298 stron)

NORA ROBERTS ŚMIAŁE MARZENIA

PROLOG Kalifornia, 1846 On juŜ nigdy nie wróci. Wojna mi go zabrała... - kobieta wiedziała, co się stało, bo jej serce nagle wypełniła śmiertelna pustka. Felipe zginaj. Zabili go Amerykanie, a raczej pragnienie, by się sprawdzić w obliczu niebezpieczeństwa. Seraphina, stojąca na wysokim, skalistym urwisku nad Pacyfikiem, zrozumiała, Ŝe na zawsze straciła swego męŜczyznę. Wokół niej kłębiła się mgła, ale kobieta nie otuliła się ciepłym płaszczem; śmiertelne zimno, które ją przenikało do kości i mroziło krew, pochodziło z serca, którego nic juŜ nigdy nie rozgrzeje. Jej ukochany odszedł, choć tak się modliła, choć spędziła tyle godzin na klęczkach błagając Najświętszą Panienkę o wstawiennictwo i o to, by chroniła Felipe, który poszedł na wojnę z Amerykanami - najeźdźcami, pragnącymi zagarnąć Kalifornię. Zginał w Santa Fe. Do ojca dotarła wiadomość, Ŝe jego młody podopieczny padł w boju. gdy broni! miasta przed wrogiem. I tam go pochowali... tak bardzo, bardzo daleko. Seraphina nigdy juŜ nie spojrzy w twarz Felipe, nigdy nie usłyszy jego głosu, nigdy nie będą wspólnie marzyć o przyszłości. Nic usłuchała go. Nie wróciła do Hiszpanii, by tam czekać, aŜ w Kalifornii zapanuje spokój. Zamiast tego, ukryła swój posag - to złoto, dzięki któremu mogliby rozpocząć wspólne Ŝycie, o którym od tak dawna marzyli, spędzając razem niemal kaŜdy słoneczny dzień tu, na urwisku. Ojciec zgodziłby się na to małŜeństwo, gdyby Felipe powrócił jako bohater - tak powiedział ukochany na poŜegnanie, gdy scałowywał łzy z jej policzków. Mieli zbudować piękny dom. otoczyć go kwitnącym ogrodem i napełnić gwarem dziecięcych głosów. Obiecał, Ŝe wróci na pewno i wtedy rozpoczną wspólne Ŝycie. I zginął na wojnie. MoŜe do głosu doszedł jej egoizm? Chciała zostać blisko Monterey... nie mogłaby znieść myśli, Ŝe dzieli ich cały ocean. Gdy nadeszli Amerykanie, ukryła swój posag, bojąc się, Ŝe odbiorą go, tak jak i inne rzeczy. A teraz pozbawili ją wszystkiego, co miało jakiekolwiek znaczenie. PogrąŜyła się w rozpaczy, myśląc, Ŝe Felipe umarł z powodu popełnionego przez nią grzechu. Kłamała ojcu, by móc spędzać' z ukochanym kradzione chwile nad brzegiem morza. Straciła cnotę, zanim Kościół uświęcił ich związek. A co gorsza - myślała, pochylając głowę, bo wiatr uderzył ją w twarz jak karząca dłoń - nie zamierzam się kajać. Nie pragnę rozgrzeszenia za moje winy.

Dla niej nie było juŜ marzeń. Nie było nadziei. Nie było miłości. Bóg odebrał jej Felipe. Zbuntowała się więc przeciw moralności, którą wpajano jej przez szesnaście lat, zbuntowała się przeciw swojej wierze; spojrzała w niebo i przeklęła Boga. I skoczyła. W sto trzydzieści lat później urwisko tonęło w złotym słonecznym blasku. Mewy śmigały ponad falami, połyskując bielą, gdy wpadały jak kamienie w głęboki błękit, a potem wznosiły się z powrotem w powietrze i wydawały okrzyki, które echo niosło w dal. Przez twardą ziemię przebijały się mocne, uparte kwiaty, ukrywające swą siłę w delikatnych płatkach, wyglądał}' ku słońcu z kaŜdej niemal skalnej szczeliny... dzięki nim surowy pejzaŜ okrywał się bogactwem barw i kształtów. Wiatr był delikatny niczym dotknięcie kochanka, a niebo przybrało odcień błękitu, jaki zwykle widuje się tylko w snach. Nad urwiskiem siedziały trzy dziewczynki, zadumane i wpatrzone w morze. Wszystkie dobrze znały historię Seraphiny, ale kaŜda z nich stworzyła sobie inny obraz tamtej zakochanej kobiety na chwilę przed śmiercią. Dla Laury Templeton Seraphina było postacią tragiczną. Jej twarz z pewnością była zalana łzami, gdy stała tu, tak samotna, na wysokim, smaganym wichrami urwisku... a gdy rzuciła się w przepaść, zaciskała w dłoni dziki kwiat. Laura rozpłakała się nad jej losem. Szare oczy dziewczynki wpatrywały się w ocean, gdy zastanawiała się, co sama zrobiłaby w takiej sytuacji. Twierdziła, Ŝe wielkie uczucie zawsze musi mieć w sobie coś tragicznego. Kate Powell uwaŜała, Ŝe nieszczęsna Hiszpanka niepotrzebnie zmarnowała sobie Ŝycie. Kate marszczyła brwi w promieniach słońca, a jej szczupła dłoń szarpała sztywne łodyŜki trawy. Naturalnie, cała ta historia była bardzo wzruszająca, ale najbardziej niepokoiła ją porywczość młodej kobiety - nierozsądna porywczość. Dlaczego skończyła ze sobą, choć Ŝycie mogłoby jej przynieść jeszcze tyle niespodzianek? Tym razem opowieść o samobójczyni snuła Margo Sullivan, stwarzając atmosferę tajemniczości i tragizmu. WyobraŜała sobie, Ŝe tamtej nocy musiała szaleć burza z porywistym wiatrem, ulewnym deszczem i błyskawicami, raz za razem przecinającymi niebo. Na myśl o niesłychanym buncie Seraphiny odczuwała jednocześnie lęk i dreszczyk emocji. Zawsze juŜ będzie wyobraŜać sobie, Ŝe Hiszpanka skoczyła ze skał ze wzniesioną ku przestworzom twarzą, przeklinając niebiosa i świat. - Co za głupota, zabić się z powodu jakiegoś chłopaka - skomentowała Kate. Hebanowe włosy miała związane w koński ogon, a w jej twarzyczce o wystających kościach policzkowych lśniły wielkie, brązowe, migdałowe oczy. - Kochała go - odpowiedziała cichym głosem zamyślona Laura. - Był jej jedyną

prawdziwą miłością. - Nie rozumiem, dlaczego miłość musi być zaraz jedna jedyna - odezwała się Margo, rozprostowując długie nogi. Miała dwanaście lat, podobnie jak Laura. Kate była od nich o rok młodsza. Ale tylko Margo zaczynała juŜ promieniować budzącą się kobiecością; jej piersi zaokrągliły się, z czego dziewczyna była całkiem zadowolona. - Ja tam wcale nie zamierzam mieć tylko jednego kochanka - powiedziała, a w jej głosie dźwięczała pewność siebie. - Będę miała całe tłumy. Kate parsknęła pogardliwie. Była chuda, płaska i wcale jej to nic przeszkadzało. Istniało przecieŜ tyle ciekawszych rzeczy niŜ chłopcy: szkoła, baseball, muzyka... - Od kiedy Billy Leary wsadził ci język aŜ do gardła, dostałaś jakiegoś świra. - Lubię chłopców - Margo, opromieniona aurą swej kobiecości, uśmiechnęła się przekornie i przeczesała palcami długie, jasne włosy, które w gęstych lokach spływały jej na ramiona. Gdy wydostawała się z zasięgu jastrzębiego wzroku matki, natychmiast rozpuszczała koński ogon i zdejmowała opaskę, którą Ann Sullivan zawsze nakazywała jej nosić. Włosy Margo, podobnie jak jej figura i gardłowy głos, naleŜały juŜ do dorosłej kobiety, a nic do dziecka. - A chłopcy lubią mnie - uzupełniła, dodając to, co jej zdaniem było najwaŜniejsze. - Za cholerę bym się nie zabiła przez chłopaka, co to, to nie. Laura machinalnie rozejrzała się dookoła, by się upewnić, Ŝe nikt nie słyszał brzydkiego słowa. Ale były całkiem same, a wokół trwało lato w pełnej krasie - jej ulubiona pora roku. Zapatrzyła się na dom, stojący na wzgórzu za ich plecami. Jej ostoja, ognisko domowe, budynek o wysokich, łukowatych oknach, ozdobiony uroczymi wieŜyczkami, z czerwonymi dachówkami, lśniącymi w blasku gorącego kalifornijskiego słońca. Czasami wydawało jej się, Ŝe jest księŜniczką i mieszka w zamku. Ostatnio zaś, zaczęła marzyć, Ŝe gdzieś daleko Ŝyje młody ksiąŜę, który pewnego dnia nadjedzie i porwie ją ze sobą w świat miłości, małŜeństwa i wiecznego szczęścia. - Nie chcę wielu chłopców, tylko jednego, jedynego - szepnęła. - Gdyby jemu coś się stało, serce by mi chyba pękło. - Ale ze skały pewnie byś się nie rzuciła. - Praktyczna natura Kate nie mogła się z tym pogodzić. Pewnie, moŜna się wściekać o to, Ŝe coś się człowiekowi poplątało przy odpowiedzi, albo Ŝe się umoczyło klasówkę, ale kto by się przejmował chłopakami? To śmieszne. - PrzecieŜ chciałabyś wiedzieć, co jeszcze cię w Ŝyciu czeka - dodała. Kale równieŜ spoglądała w stronę budynku. Templeton House był teraz takŜe jej domem. Pomyślała sobie, Ŝe z całej trójki dziewcząt ona jedna wie, jak to jest, kiedy zdarza

się coś najgorszego i trzeba to przetrwać. Gdy miała osiem lal, straciła oboje rodziców. Świat Kate rozpadł się na kawałki, pozostawiając ją samotna i bezradną. Templetonowie przygarnęli ją i pokochali, choć była tylko daleka krewną z bocznej gałęzi rodu, Powellów. Teraz naleŜała do Templetonów. Tak, tak... mądrze jest przeczekać nieszczęście. - A ja wiem, co bym zrobiła. Wrzeszczałabym i przeklinała Boga - oświadczyła Margo, bez trudu odgrywając przekonującą Scenę rozpaczy. - A potem zabrałabym pieniądze i pojechałabym w podróŜ dookoła świata, Ŝeby wszystko zobaczyć na własne oczy, Ŝeby coś robić, Ŝeby kimś być - uniosła ramiona, poddając się pieszczocie słonecznych promieni. Margo kochała Templeton House. To był jedyny dom rodzinny, jaki .pamiętała. Miała zaledwie cztery lata, gdy jej matka wyemigrowała z Irlandii i zaczęła tu pracować. Choć Margo była traktowana jak członek rodziny, nie zapomniała, Ŝe jest tylko córką słuŜącej. A chciała być kimś waŜniejszym. O wiele waŜniejszym. Wiedziała, czego pragnie dla niej matka. Wykształcenia, dobrej pracy i dobrego męŜa. Zdaniem dziewczynki, było to wszystko straszliwie nudne. Wcale nie chciała być taka jak matka - nie zamierzała zwiędnąć w samotności jeszcze przed ukończeniem trzydziestki. Matka jest jeszcze młoda i piękna, przyznała Margo niechętnie sama przed sobą. Mimo to, t nikim się nie umawia na randki ani nie spotyka towarzysko. I w dodatku jest taka cholernie surowa. Ciągle tylko powtarza: Margo nie rób tego, nic rób tamtego. Albo: jesteś za młoda, Ŝeby się malować. Umie się jedynie niepokoić, Ŝe jej córka jest taka niezaleŜna, uparta i lak bardzo chce poprawić swoją pozycje w świecie. Margo była ciekawa, czy jej ojciec teŜ był taki niezaleŜny i czy był przystojny. Zastanawiała się, czy matka musiała wyjść za mąŜ, podobnie jak niektóre młode dziewczęta. Na pewno nie poślubiła go z miłości... gdyby ojca kochała, na pewno więcej by o nim opowiadała. Czemu nie miała Ŝadnych zdjęć ani pamiątek? Dlaczego nigdy nie wspominała o swoim męŜu, który zginął w czasie sztormu? Margo popatrzyła na morze i znów pomyślała o matce. Ann Sullivan to nie Seraphina, powiedziała sama do siebie. Matka nie rozpaczała, nie płakała. Zerwała kartkę z kalendarza i zapomniała o wszystkim. MoŜe nawet i słusznie postąpiła. Jeśli męŜczyzna nie znaczy zbyt wiele dla kobiety, jego odejście nie jest bolesne. Nie warto sobie odbierać Ŝycia. Skakać ze skały teŜ nie trzeba - jest tyle innych sposobów, by się zabić. Szkoda, Ŝe mama mnie nie rozumie, pomyślała, gwałtownie potrząsnęła głową i znowu wpatrzyła się w morze. Nie, nie będzie teraz się martwić, Ŝe matka nie aprobuje Ŝadnych jej pragnień ani uczynków. Od takich myśli robiło jej się nieswojo gdzieś w środku.

To znaczy, Ŝe trzeba sobie przestać nimi zaprzątać głowę. Zamiast tego, moŜna pomarzyć o przyszłości, podróŜach i ludziach, których spotka w wielkim świecie. Miała przedsmak tej świetności w Templeton House; tu stała się częścią Świata w którym Templetonowie obracali się na co dzień. Pomyśleć tylko, Ŝe mają te wszystkie bajecznie eleganckie hotele w róŜnych fantastycznych miejscach. Kiedyś Margo będzie w nich gościć... dostanie własny apartament, jak ten w Templetonie Monterey, dwupoziomowy. z eleganckimi meblami i mnóstwem kwiatów w wazonach. Jest tam łóŜko godne królowej, z baldachimem i wielkimi jedwabnymi poduchami. Kiedyś powiedziała o swoich marzeniach panu Templetonowi. Roześmiał się tylko, przytulił ją i pozwolił poskakać na tym wspaniałym łóŜku. Nigdy nie zapomniała wraŜenia, jakie wywołał dotyk miękkich, perfumowanych poduszek. Pan Templeton powiedział, te to jest hiszpańskie łoŜe i ma ponad dwieście lat. Kiedyś ona sama będzie miała mnóstwo pięknych, wartościowych rzeczy. Takich, jak to łóŜko. Nie po to, by je czyścić polerować, co musiała czynić jej matka, lecz dla samej przyjemności posiadania. Bo jeśli się ma takie rzeczy, człowiek staje się piękną i waŜną osobą. - Jak znajdziemy posag Seraphiny, będziemy bogate - oświadczyła Margo, a Kale znów prychnęła z pogardą. - Laura i tak jest juŜ bogata - stwierdziła rozsądnie. - Nawet jeśli go znajdziemy, trzeba będzie włoŜyć pieniądze do banku, Ŝeby czekały aŜ osiągniemy pełnoletność. - Będę sobie kupować wszystko, co tylko zechcę. - Margo usiadła i otoczyła kolana ramionami. - Ubrania, biŜuterię i róŜne piękne rzeczy. I jeszcze samochód. - Jesteś za mała, nic dadzą ci prawa jazdy - . zgasiła ją Kate. - Ja swoje pieniądze zainwestuję, bo wujek Tommy mówi, Ŝe pieniądz robi pieniądz. - Kate, to strasznie nudne - Margo trąciła ją po przyjacielsku łokciem. - Nudzisz, słyszysz? Powiem ci, co zrobimy z tymi pieniędzmi: pojedziemy we trzy w podróŜ dookoła świata. Zobaczymy Londyn, ParyŜ i Rzym. Ale będziemy się zatrzymywać tylko w hotelach Templetonów, bo one są najlepsze. - Prywatka bez końca - dodała Laura, porwana fantazją koleŜanki. Była juŜ w Londynie, ParyŜu i Rzymie i bardzo jej się tam spodobało. Ale Templeton House był i tak najpiękniejszym miejscem na świecie. - Będziemy balować po nocach i tańczyć z samymi przystojnymi panami. A potem wrócimy do Templeton House i nigdy się juŜ nie rozstaniemy. - Pewnie, Ŝe się nie rozstaniemy. - Margo otoczyła ją ramieniem, a potem objęła teŜ Kate. Nigdy nie zastanawiała się nad łączącą je przyjaźnią, po prostu przyjmowała ją jako

rzecz oczywistą. - Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, prawda? Jesteśmy i zawsze będziemy. Usłyszała ryk silnika, drgnęła gwałtownie i prędko udała pogardę. - To Josh i jeden z jego przygłupich kolegów. - Schowaj się. - Kale mocno pociągnęła ją za rękaw. Josh był rodzonym brałem Laury i Kate, jak kaŜdym innym chłopakiem szczerze nim pogardzała. - Zaraz tu przyjdzie i będzie nam dokuczał. Myśli, ze jak zrobił prawo jazdy, to mu wszystko wolno. - Nie będzie sobie zawracał nami głowy - powiedziała Laura i wstała, ciekawa, kto siedzi za kierownicą ładnego sportowego wozu ze składanym dachem i prowadzi go jak wariat. Poznała chłopca po czarnej, falującej czuprynie i skrzywiła się. - Ach, to tylko ten chuligan Michael Fury. Dziwię się, Ŝe Josh się z nim przyjaźni. - Bo Michael jest niebezpieczny - powiedziała Margo. Miała zaledwie dwanaście lat, ale juŜ dał o sobie znać wrodzony, kobiecy instynkt, dzięki któremu bez trudu potrafiła rozpoznać niebezpiecznych męŜczyzn - . i cenić ich odpowiednio. Ale Margo interesował wyłącznie Josh. Wmawiała sobie, Ŝe ten chłopak po prostu ją draŜni - spadkobierca wielkiej fortuny, złoty chłopak i ksiąŜątko. W dodatku zawsze traktował ją jak trochę niedorozwiniętą młodszą siostrę, chociaŜ kaŜdy, kto miał oczy w głowie, widział, Ŝe Margo staje się juŜ kobietą. - Cześć, smarkule. - Josh z przesadną, ale typową dla szesnastolatka swobodą, rozparł się na przednim siedzeniu pomrukującego na luzie samochodu. W radiu zespół The Eagles ryczał przebój „Hotel California” aŜ letnie powietrze wibrowało. - Znów szukacie złota Seraphiny? - Rozkoszujemy się słońcem i samotnością - powiedziała Margo, jednocześnie zbliŜając się do niego powoli, wyprostowana arogancko. Oczy Josha śmiały się do dziewczyny spod zbrązowiałej od słońca, rozwianej wiatrem czupryny. Michael Fury ukrył twarz za lustrzanymi okularami, więc nie moŜna było odgadnąć, w jaki sposób patrzył na Margo. Nie za bardzo ją to zresztą interesowało, ale oparła się o samochód i posłała mu uwodzicielski uśmiech. - Cześć, Michael. - Aha - usłyszała w odpowiedzi. - One się zawsze włóczą po urwisku - Josh poinformował przyjaciela. - Myślą, Ŝe kiedyś się potkną o worek pełen złotych dublonów - dodał i wykrzywił się do Margo. O wiele łatwiej było dokuczać niŜ choć przez chwilę zastanowić się nad tym, jak leŜą na niej te kuse szorty. Kurczę, przecieŜ to jeszcze dzieciak, a w dodatku prawie jego siostrą więc będzie się smaŜył w piekle latami, jeśli pozwoli sobie na róŜne głupie myśli na jej temat.

- A właśnie, Ŝe kiedyś go znajdziemy. Pochyliła się ku Joshowi tak, by mógł poczuć jej zapach. Uniosła brew, Ŝeby skierować uwagę na maleńki pieprzyk, tkwiący zalotnie tuŜ nad powieką. Brwi miała o ton ciemniejsze od jasnych blond włosów. A pod dopasowaną koszulką wyraźnie rysowały się piersi, z kaŜdym dniem pełniejsze i bardziej kobiece. W gardle mu zaschło aŜ do bólu, więc odpowiedział ostro i pogardliwie” - Śnij nadal, księŜniczko. Bawcie się dalej, dzieciaki. Mamy coś lepszego do roboty niŜ tu z wami tkwić. - I ryknął silnikiem. Odjechał, jednym okiem uparcie wpatrując się w lusterko. Kobiece serduszko tłukło się w piersi Margo, budząc tęsknotę i zakłopotanie. Odrzuciła w tył włosy i patrzyła jak samochód znika w oddali. Łatwo jest śmiać się z córki słuŜącej, powiedziała w duchu z wściekłością. Ale, gdy zdobędę bogactwo i sławę... Kiedyś poŜałuje, Ŝe się ze mnie śmiał! - Margo, wiesz przecieŜ, Ŝe to tylko Ŝarty - uspokajała ją Laura. - Nie. to po prostu facet. Czyli głupek - oświadczyła Kate i wzruszyła ramionami. Margo roześmiała się z tego i razem przeszły przez drogę, wędrując w stronę domu. Kiedyś tak będzie, pomyślała znowu. Kiedyś to się zdarzy naprawdę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Osiemnastoletnia Margo doskonale wiedziała czego chce. Tego, o czym marzyła jako dwunastolatka, czyli wszystkiego naraz. Teraz jednak wiedziała jak spełnić te pragnienia. Zamierzała sprzedać swoją urodę, bo była przekonana, Ŝe to jej jedyna mocna strona. Miała wraŜenie, Ŝe zna się na aktorstwie, a przynajmniej będzie mogła się tego nauczyć. Pewnie to łatwiejsze niŜ algebra, literatura angielska albo inne nudy, których uczą. w szkole, myślała. Tak, czy owak, postanowiła zostać gwiazdą i to wyłącznie o własnych siłach. Podjęła tę decyzję ubiegłej nocy. Nocy, poprzedzającej ślub Laury. Czy to samolubne, Ŝe tak się smuci na myśl o małŜeństwie przyjaciółki? Była prawie tak samo zmartwiona jak poprzedniego lata, gdy państwo Templetonowie zabrali Laurę, Josha i Kate w podróŜ po Europie, na cały miesiąc. A ona musiała zostać w domu, bo matka nie przyjęła zaproszenia Templetonów, którzy chcieli, by Margo pojechała z resztą młodzieŜy. Bardzo pragnęła być tam z nimi, ale Ann Sullivan nie ustąpiła, mimo rozpaczliwych błagań córki, Laury oraz Kate. - Nie będziesz jeździć po Europie i mieszkać w pięknych hotelach. To nie dla ciebie - powiedziała matka. - Templetonowie i tak duŜo dla ciebie robią i nie moŜna od nich wymagać więcej. Tak więc została wtedy w domu i według słów swojej matki, zarabiała na utrzymanie, odkurzając sprzęty, polerując meble i ucząc się, jak naleŜy prowadzić porządne gospodarstwo. Była bardzo nieszczęśliwa. Ale nie stałam się z tego powodu samolubem, pomyślała. PrzecieŜ nie zazdrościłam Laurze i Kate. śyczyłam przyjaciółkom jak najlepszej zabawy, tyle Ŝe pragnęłam być lam razem z nimi. Tak samo teraz; Ŝyczyła Laurze szczęścia i nie zazdrościła jej zamąŜpójścia. tylko Ŝałowała, Ŝe traci przyjaciółkę. Czy to samolubstwo? Chyba nie. Była nieszczęśliwa równieŜ z powodu samej Laury, która wiąŜe się z męŜczyzną, zanim zdąŜyła zasmakować prawdziwego Ŝycia. Dobry BoŜe, Margo tak bardzo pragnęła Ŝyć. Tak wiec spakowała walizki. W chwili, gdy przyjaciółka uda się w podróŜ poślubną, ona wyruszy w drogę do Hollywood. Z pewnością Margo będzie brakować domu, państwa Templetonów, a przede wszystkim Kate i Laury, a nawet Josha. Będzie tęsknić za matką, chociaŜ na pewno powiedzą sobie wiele przykrych słów przed samym rozstaniem. Tak często się przecieŜ kłóciły w

przeszłości. Teraz przedmiotem sporu było wykształcenie Margo. Dziewczyna uparcie odmawiała pójścia do college'u, przekonana, Ŝe umrze, jeśli będzie musiała przesiedzieć nad ksiąŜkami następne cztery lata, zamknięta w szkolnej klasie. Po co jej ten cały college, jeśli dokładnie wiedziała, czego chce od Ŝycia i w jaki sposób moŜe się dorobić. Teraz matka nie miała czasu na kłótnie. Ann Sullivan, zarządzająca domem Templetonów, zajmowała się przygotowaniem przyjęcia weselnego. Ślub miał się odbyć w kościele, a potem wszystkie limuzyny pojadą szeregiem, jak błyszczące, białe łodzie, autostradą numer jeden na wzgórze, do Templeton House. Dom lśnił juŜ czystością i wszystko było przygotowane, ale matka chyba pojechała dyskutować z kwiaciarzami o bukietach i wiązankach. Laurze naleŜało się wszystko, co najlepsze. Ann Sullivan bardzo ją kochała, a Margo nie była zazdrosna. Nigdy. Ale dziewczynę draŜniło, Ŝe matka chce zrobić z niej drugą Laurę, choć Margo nie potrafi taka być i w dodatku wcale tego nie chce. Laura była idealna: słodka i pełna ciepła, a Margo wiedziała, Ŝe w niczym jej nie przypomina. Laura nigdy nic kłóciła się z rodzicami, a jej przyjaciółka z matką prychały na siebie niczym dwie kolki. Ale Ŝycie Laury było z góry zaplanowane i zawsze toczyło się gładko. Ani przez chwilę nie musiała się martwić o swoją pozycję w Ŝyciu i o przyszłość. PrzecieŜ juŜ zdąŜyła pojechać do Europy! A mieszkać mogła w Templeton House, do końca Ŝycia, jeśli zechce. Gdyby zaś Ŝyczyła sobie pracować, stoją przed nią otworem hotele Templetonów: brać i wybierać. Margo róŜniła się takŜe od Kate, która była pochłonięta nauką i dąŜeniem do swoich celów. Druga przyjaciółka za kilka tygodni pojedzie na studia do Harvardu i będzie studiować, Ŝeby zrobić dyplom, nauczyć się księgowości i prawa podatkowego. BoŜe, co za nudy! Ale Kate taka była; wolała na przykład czytać o finansach w „Wall Street Journal”, niŜ przeglądać śliczne zdjęcia w „Vogue” i potrafiła bez końca rozprawiać z panem Templetonem o oprocentowaniu wkładów i zyskach z kapitału. Nie, Margo wcale nie chciała być laka, jak Laura czy Kate, choć bardzo je kochała. Pragnęła być sobą; po prostu być Margo Sullivan i zamierzała czerpać z tego ogromne zadowolenie. Kiedyś będę miała własny dom, równie piękny jak ten, powiedziała do siebie i powoli zeszła po szerokich schodach, gładząc dłonią lśniącą mahoniową poręcz. Schody tworzyły wdzięcznie wygięty łuk, a wysoko nad nimi lśnił jak słońce kandelabr z waterfordzkiego kryształu. IleŜ to razy widziała skąpane w jego blasku biało - niebieskie płyty marmurowej posadzki, po której stąpali wymuskani i godni goście,

zapraszani na wspaniałe przyjęcia, z których słynęła rezydencja Templetonów. Na tych spotkaniach dom zawsze rozbrzmiewał śmiechem i muzyką, niezaleŜnie od tego, czy goście siedzieli w pięknej jadalni przy elegancko nakrytym długim stole, pod dwoma kandelabrami, czy teŜ swobodnie wędrowali po pokojach, gawędząc ze sobą i popijając szampana, od czasu do czasu przysiadając na wygodnych, dwuosobowych kanapach. Ona teŜ kiedyś będzie wydawała takie przyjęcia i będzie starała się być tak serdeczną i pomysłową gospodynią jak pani Templeton. Czy takie rzeczy ma się we krwi, czy teŜ moŜna się ich nauczyć? Jeśli moŜna, to Margo się nauczy. Matka pokazała jej, jak się układa wiązanki kwiatów, tak jak ten bukiet szlachetnych białych róŜ, który zdobi składany stolik z szufladkami stojący w holu. Patrzcie no, jak się odbijają w lustrze, pomyślała, takie wysokie, nieskalane, w wachlarzu z zielonych liści. Takie właśnie drobiazgi stanowią o charakterze domu. Trzeba to zapamiętać. Te wszystkie kwiaty, śliczne wazony, lichtarze i troskliwie wypolerowane drewno. Zapachy, słoneczne promienie wpadające przez okna pod pewnym kątem, tykanie starych stojących zegarów. Wszystko to zostanie jej w pamięci, gdy będzie daleko. Nic tylko wysokie łukowate przejścia między pokojami, ani skomplikowane, piękne wzory mozaiki przed wielkimi frontowymi drzwiami. Będzie wspominać ksiąŜkowo - tytoniowy zapach biblioteki, gdy pan Templeton palił tam cygaro i jego śmiech, odbijający się echem wśród ścian. Pamięć podsunie Margo teŜ wspomnienie zimowych wieczorów, gdy siadywały z Laurą i Kate na dywaniku przed kominkiem w salonie; głęboki blask obramowania paleniska z lapis lazuli, uczucie ciepła na policzkach, śmiech Kate, zadowolonej, Ŝe wygrywa w karty. Wyobraziła sobie, jak pachnie salonik pani Templeton: pudrem, woskiem i perfumami. Przypomniała sobie uśmiech pana Templetona kiedy słuchał jej gadaniny. On zawsze miał czas, by Margo wysłuchać. Jej własny pokój. Gdy skończyła szesnaście lat, Templetonowie pozwolili Margo wybrać sobie nową tapetę. Nawet matka z uśmiechem zaakceptowała białe lilie rozrzucone na bladozielonym tle. Całymi godzinami przesiadywała w tym pokoju, sama, albo z Laurą i Kate. Gadały, gadały i gadały, albo marzyły o przyszłości i snuły róŜne plany. Czy słusznie postępuję? - Spytała sama siebie, czując nagły przypływ paniki. Czy wytrzyma rozstanie z tym wszystkim? Z ludźmi, których znała i kochała? - Co, znów pozujesz do zdjęć, księŜniczko? - do holu wszedł Josh. Jeszcze nie przebrał się w elegancki garnitur; miał na sobie koszulkę i grube bawełniane spodnie. Był ładnie zbudowanym dwudziestolatkiem; na studiach w Harvardzie jeszcze zmęŜniał.

Margo z niesmakiem pomyślała Ŝe len człowiek wyglądałby elegancko nawet, gdyby ubrał się w kartonowe pudło. W dalszym ciągu był śliczny, choć jego twarz straciła juŜ wyraz chłopięcej niewinności. Po ojcu odziedziczył bystro spoglądające szare oczy, a po matce - piękną linię ust. Włosy z czasem mu zbrązowiały. Wyrósł w czasie pobytu w college'u i teraz mierzył metr osiemdziesiąt pięć. Margo Ŝałowała, Ŝe nie jest brzydki. śałowała Ŝe wygląd człowieka tak bardzo się liczy dla innych. Chciałaby, Ŝeby choć raz spojrzał na nią przyjaźnie, a nie jak na zawalidrogę. - Zastanawiałam się nad czymś - odpowiedziała, nie ruszając się ze swego miejsca na schodach. Stała z ręką kokieteryjnie opartą o poręcz i wiedziała, Ŝe wygląda prześlicznie; miała być druhną, a sukienka, jaką dostała na tę okazję, była najpiękniejsza na świecie. Dlatego przebrała się w nią tak wcześnie; chciała jak najdłuŜej nacieszyć się swoim strojem. Laura wybrała dla Margo błękit, pasujący do koloru jej oczu; delikatny jedwab spływał po sylwetce jak woda. Długa suknia podkreślała wspaniałą figurę, a barwa stroju uwydatniała matową biel skóry. - Nie moŜesz juŜ wytrzymać, co? - powiedział Josh pośpiesznie. Za kaŜdym razem, gdy na nią spojrzał, odczuwał przypływ Ŝądzy, jak uderzenie ognistej pięści w brzuch. Na pewno było to tylko poŜądanie, nic bardziej skomplikowanego. - Ślub dopiero za dwie godziny - dodał. - Pewnie akurat tyle mi zajmie przygotowanie Laury. Zostawiłam ją samą z panią Templeton. Pomyślałam sobie. Ŝe... Ŝe powinny zostać same na parę minut. - Znowu płaczą? - Matki zawsze płaczą na ślubie córek, bo wiedzą, w co dziewczyny się pakują. Uśmiechnął się i wyciągnął rękę. - Z ciebie będzie naprawdę interesująca panna młoda, księŜniczko. Ujęła jego dłoni. Przez te wszystkie lata ich palce setki razy splatały się ze sobą. I tym razem stało się tak samo. - To ma być komplement? - Raczej stwierdzenie faktu - odpowiedział i poprowadził Margo do salonu, gdzie w złotych świecznikach tkwiły cienkie świece i wszędzie królowały kwiaty: jaśminy, róŜe i gardenie. Biel na tle bieli i upajający zapach, przenikający całe pomieszczenie, zalane słonecznym światłem, wpadającym przez wysokie, łukowato zakończone okna. Na półce nad kominkiem stały oprawione w srebro fotografie. Moje zdjęcie teŜ tu jest, pomyślała Margo; naleŜę do rodziny. Na fortepianie pyszniła się waza z waterfordzkiego

kryształu; wydała wszystkie oszczędności kupując ją Templetonom z okazji dwudziestej piątej rocznicy ślubu. Pragnęła utrwalić ten obraz w pamięci, ze wszystkimi szczegółami. Miękkie barwy gładkiego dywanu z Aubusson, delikatnie toczone nóŜki krzeseł w stylu królowej Anny, skomplikowane intarsje na szafce ze sprzętem muzycznym. - Taki jest piękny - westchnęła. - Hmm? - Josh zdejmował srebrne opakowanie z butelki szampana, którą podwędził z kuchni. - Ten dom jest taki piękny. - Annie przeszła samą siebie - pochwalił wysiłki matki Margo. - Będzie ekstra wesele. Coś w tonie Josha sprawiło, Ŝe spojrzała na niego. Znała tego młodego męŜczyznę tak dobrze, ze potrafiła rozszyfrować nawet najdrobniejszą zmianę tonu, czy teŜ wyrazu twarzy. - Nie lubisz Petera - stwierdziła. Josh wzruszył ramionami i fachowo odkorkował kciukiem butelkę. - To nie ja wychodzę za pana Ridgeway, tylko Laura. Margo uśmiechnęła się. - Nie znoszę go. Nadęty, bezczelny bubek. Josh odpowiedział uśmiechem, nagle uspokojony. - W niewielu sprawach się zgadzamy, ale o ludziach zawsze myślimy to samo. Pogłaskała go po policzku, bo wiedziała, Ŝe tego nie znosił. - Pewnie zgadzalibyśmy się częściej, gdybyś mi tak ciągle nie dokuczał. - Ktoś musi. - Złapał Margo za przegub dłoni niepokojącym gestem. - W przeciwnym razie powiedziałabyś, Ŝe cię zaniedbuję. - Odkąd uzyskałeś dyplom na tym swoim Harvardzie, zrobiłeś się juŜ całkiem nie do wytrzymania. - Uniosła ku Joshowi kieliszek. - Przynajmniej udawaj, Ŝe jesteś dŜentelmenem i nalej mi trochę. Przyjrzał się Margo uwaŜnie, więc wzniosła oczy ku niebu. - Na litość boską, Josh, mam osiemnaście lat. Jeśli Laura nie jest za młoda, Ŝeby wyjść za takiego świra, to ja mogę się przynajmniej napić szampana. - Ale tylko jeden kieliszek - upomniał ją jak przykładny starszy brat. - śebyś się nie zataczała w kościele. Na poły rozbawiony, na poły spłoszony zauwaŜył, Ŝe Margo wygląda tak, jakby się urodziła z kieliszkiem od szampana w dłoni. I tłumem męŜczyzn u stóp. - Powinniśmy wypić zdrowie państwa młodych - wydęła usta i uwaŜnie przyglądała

się bąbelkom w spienionym napoju - ale chyba bym się najpierw udławiła, a szkoda mi szampana. Margo skrzywiła się i opuściła kieliszek. - Jestem małostkowa. Zachowuję się obrzydliwie, ale nie potrafię inaczej. - Nie jesteś małostkowa, tylko szczera - odpowiedział Josh i wzruszył ramionami. - Właściwie podzielam twoje uczucia. A więc wypijmy za zdrowie Laury, z nadzieją, Ŝe wie co robi, do cięŜkiej cholery. - Kocha go - Margo umoczyła wargi w alkoholu i zdecydowała, Ŝe szampan będzie jej ulubionym napojem. - Tylko Bóg raczy wiedzieć, dlaczego go kocha i czemu jej zdaniem musi brać ślub z tym facetem tylko po to, by się z nim przespać. - Ładnie, ładnie... - Bądźmy realistami. - Margo podeszła do weneckiego okna wiodącego do ogrodu i westchnęła. - Seks to głupi powód do zamąŜpójścia. Tak naprawdę, nie znam ani jednego dobrego powodu. Naturalnie, Laura nie wychodzi za Petera tylko ze względu na seks. - Niecierpliwie postukała palcem w kieliszek i wsłuchała się w dźwięk, jaki wydało szkło. - Jest na to zbyt romantyczna. Peter jest od niej starszy, ma duŜo, doświadczenia i uroku, jeśli ktoś lubi ten typ męŜczyzn. Poza tym, to człowiek interesu, więc moŜe się wśliznąć bez trudu do imperium Templetonów i rozpocząć panowanie, a Laura będzie mogła prowadzić dom, albo znaleźć sobie jakieś zajęcie tu w pobliŜu, co prawdopodobnie bardzo jej odpowiada. - Tylko nie zacznij płakać. - AleŜ skądŜe, nic z tych rzeczy - odparła, ale dotyk męskiej dłoni na ramieniu przyniósł jej pociechę. Przytuliła się do Josha. - Tak bardzo będzie mi Laury brakowało... - PrzecieŜ za miesiąc wracają. - Ale mnie tu nie będzie. Nie chciała tego mówić, szczególnie jemu, więc szybko się odsunęła i oświadczyła: - Tylko nikomu tego nie powtarzaj. Sama im powiem. - Co im powiesz? - Nie podobało się Joshowi to ściskanie w dołku, - Gdzie ty się, do cholery, wybierasz? - Do Los Angeles. Dziś w nocy. Cała Margo, pomyślał Josh i potrząsnął głową. - Co to za nowe szaleństwo, dziewczyno? - Wcale nie nowe. DuŜo się ostatnio nad tym zastanawiałam - powiedziała i pociągnęła następny łyk szampana. Odsunęła się od niego. Łatwiej było mówić o rozstaniu z daleka, tak, by nie móc się wesprzeć na ramieniu Josha. - Muszę zacząć własne Ŝycie. Nie

mogę tu wiecznie tkwić. - Uniwersytet? - To nie dla mnie. - Oczy Margo zalśniły zimnym niebieskim ogniem. Chciała decydować sama o sobie. Jeśli to samolubstwo, no to trudno, do licha z nimi wszystkimi. - Tego chce mama, a nie ja. Nie zamierzam tu dalej mieszkać, jako córka gosposi. - Nie bądź śmieszna - zbył ten argument machnięciem ręki, jakby strzepywał z ubrania białą nitkę. - NaleŜysz do rodziny. Było to niepodwaŜalne stwierdzenie, ale... - Chcę zacząć Ŝyć na własną rękę - upierała się. - Wy juŜ zaczęliście. Ty studiujesz prawo, Kate wybiera się do Harvardu o rok wcześniej, bo ma taki bystry móŜdŜek. A Laura wychodzi za mąŜ. Teraz Josh zorientował się, o co chodzi i zaczął jej dokuczać. - UŜalasz się nad sobą, co? - MoŜe i tak. A co w tym złego? - Margo nalała sobie jeszcze szampana, ignorując jego zastrzeŜenia. - Czy to grzech, rozczulać się nad sobą, kiedy wszyscy inni robią co chcą, a tobie tego nie wolno? Ja teŜ dopnę swego. - Pojedziesz do Los Angeles i co potem? - Znajdę sobie pracę. - Znów pociągnęła łyk, widząc swoją przyszłość w jasnych, wyraźnych, barwach. - Zostanę modelką. Moja twarz będzie się pojawiać na okładkach wszystkich powaŜnych czasopism na świecie. Jej twarz rzeczywiście się do tego nadaje, pomyślał Josh. Ciało teŜ. Zapiera człowiekowi dech w piersiach. To powinno być karalne. - I to są twoje ambicje? - roześmiał się półgębkiem. - Chcesz, Ŝeby ci ludzie robili zdjęcia? Uniosła podbródek i rzuciła Josha morderczym spojrzeniem. - Chcę być bogata, sławna i szczęśliwa. I zamierzam osiągnąć to własną pracą. Nie będę Ŝyć z pieniąŜków rodziców, ani trwonić funduszu powierniczego. Josh groźnie zmruŜył oczy. - Tylko nie zaczynaj ze mną brzydkich sztuczek, Margo. Nie wiesz, co to znaczy pracować, brać na siebie odpowiedzialność i kończyć to, co się zaczęło. - A skąd ty to tak dobrze wiesz, co? Nigdy nie musiałeś się o nic martwić. Na klaśnięcie w dłonie wyrastał jak spod ziemi słuŜący i podawał ci wszystko na srebrnym talerzyku. Josh podszedł do niej, zraniony i uraŜony. - Przez większość Ŝycia jadałaś z tego samego talerzyka. Margo aŜ się zarumieniła ze

wstydu. - To prawda, ale od dzisiaj będę kupować sobie własną zastawę. - ; Tylko za co? - Ujął jej twarz w napręŜone ze zdenerwowania dłonie. - Za urodę? KsięŜniczko, po ulicach Los Angeles wędrują całe tabuny pięknych kobiet. Zjedzą cię i wyplują resztki, zanim spostrzeŜesz, Ŝe cię dopadły. - Ucho od śledzia - Margo uwolniła twarz gwałtownym szarpnięciem. - To ja będę gryzła. Joshuo Contry Templetonie. I nikt mnie nie powstrzyma. - MoŜe byś tak raz w Ŝyciu zrobiła nam łaskę i zastanowiła się trochę, zanim się wpakujesz w coś, z czego potem trzeba cię będzie wyciągać? Wybrałaś sobie świetny moment na takie numery. - Josh odstawił kieliszek i wsadził ręce do kieszeni. - Laura bierze ślub, a rodzice mało nie zwariują, tak się martwią, Ŝe jest na to za młoda. A twoja własna matka biega po domu z oczyma czerwonymi od łez. - Nie zamierzam zepsuć Laurze weselnego dnia. Poczekam, aŜ uda się w podróŜ poślubną. - Och, cóŜ za troskliwość. - Josh odwrócił się z wściekłością. - Pomyślałaś moŜe, jak będzie się czuła twoja matka? Margo mocno zagryzła wargę. - Nigdy nie będę taka, jak ona by chciała. Czy nikt tego nie rozumie? - A jak się będą czuć moi rodzice, kiedy sobie pomyślą, ze jesteś bez opieki w Los Angeles? - Nie obudzisz we mnie poczucia winy - mruknęła, choć czuła coś wręcz przeciwnego - JuŜ się zdecydowałam. - Margo, do cięŜkiej cholery! - Josh złapał dziewczynę za ramiona tak, Ŝe straciła równowagę i oparła się o niego. Na nogach miała szpilki, więc byli równego wzrostu. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Była pewna - czuła - Ŝe coś się teraz wydarzy. Właśnie tu. Waśnie teraz. - Josh - powiedziała cicho, drŜącym, ochrypłym głosem. Wbił palce w jej ramiona, a w Margo aŜ wszystko się skurczyło z tęsknoty. Oderwali się od siebie słysząc brutalny odgłos kroków na schodach. Gdy wrócił jej oddech, Josh spoglądał na nią wściekłym wzrokiem. Do pokoju weszła Kate. - Dajcie spokój, przecieŜ ja nie mogę w czymś takim wystąpić. Czuję się jak idiotka. Te durne długie kiecki są niepraktyczne, ciągle mi przeszkadzają. - Kate przestała targać elegancką jedwabną suknię i ze zmarszczonym czołem spojrzała na Margo i Josha. Pomyślała Ŝe wyglądają jak dwa zwinne kocury, które za chwilę rzuca się do walki. - Słuchajcie, czy

musicie właśnie teraz skakać sobie do oczu? Margo, u mnie jest kryzysowa sytuacja. Czy ta kiecka naprawdę musi tak wyglądać, a jeśli tak, to dlaczego? Czy to szampan? Dacie mi trochę? Josh jeszcze przez moment wpatrywał się w Margo, nie zwracając uwagi na tę gadaninę. - Chcę go zanieść Laurze - powiedział. - Daj mi tylko łyka... Jeeezu! - Kate wydęła usta i wpatrywała się w Josha, który po chwili po prostu wyszedł. - A temu co się stało? - To, co zwykle. Arogancki mądrala. Nienawidzę go - wysyczała Margo przez zaciśnięte zęby. - Dobra, dobra, jeśli tylko o to chodzi, zajmijmy s«e moją osobą. Ratunku! - Wyrzuciła ramiona ku niebu. - Kate. słuchaj. - Margo przycisnęła palce do skroni i westchnęła. - Wyglądasz fantastycznie. Poza tym, Ŝe masz po prostu koszmarną fryzurę. - O czym ty w ogóle mówisz? - Kate przeczesała palcami bezlitośnie skróconą czuprynę. - Włosy właśnie wyglądają najlepiej. Prawie wcale nie muszę ich czesać. - Jasne. Słuchaj, i tak przykryje je kapelusz. - Właśnie chciałam porozmawiać o kapeluszu... - Musisz go nałoŜyć i juŜ. - Margo odruchowo podała przyjaciółce kieliszek, dzieląc się szampanem. - Wyglądasz w nim szykownie, jak Audrey Hepburn. - Robię to tylko dla Laury - mruknęła Kate, a potem niezgrabnie padła na fotel i przerzuciła otulone jedwabiem nogi przez oparcie. - Muszę ci to powiedzieć, Margo. Peter Ridgeway budzi we mnie wstręt. - Witaj w klubie. Powróciła myślą do Josha. Czy naprawdę pragnął ją pocałować? Nie, to przecieŜ śmieszne. Prawdopodobnie chciał nią potrząsnąć, jak rozzłoszczony chłopiec, który rzuca mechaniczną zabawką, gdy ta nie chce działać według jego wyobraŜeń. - Kate, wstań. Pognieciesz sukienkę. - Idź do diabła - odpowiedziała i podniosła się niechętnie. Była taka ładna, długonoga i wielkooka. - Wiem, Ŝe ani wujek Tommy, ani ciocia Susie nie są z tego wszystkiego zadowoleni. Udają, Ŝe wszystko jest w porządku, bo Laura tak się cieszy, Ŝe niedługo zacznie świecić własnym blaskiem. Tak bym chciała być szczęśliwa z jej powodu, Margo. - No, to będziemy szczęśliwe. - Margo otrząsnęła się z niepokojących myśli na temat Josha, przyszłości i Los Angeles. Teraz naleŜało skoncentrować się na Laurze. - Trzeba

zawsze stać u boku ludzi, których się kocha, nieprawdaŜ? - Zwłaszcza wtedy, gdy chcą sobie zmarnować Ŝycie - westchnęła Kate i oddała przyjaciółce wysoki kieliszek. - W takim razie trzeba iść na górę i stanąć u jej boku - powiedziała. Ruszyły po schodach. Przed drzwiami do pokoju Laury zatrzymały się na chwilę i ujęły się za ręce. - Po co ja się tak denerwuje - mruknęła Kate, - śołądek mi się wywraca na lewą stronę. - Pewnie dlatego, Ŝe to dotyczy nas wszystkich. - Margo ścisnęła dłoń przyjaciółki. - Jak zwykle zresztą. Otworzyła drzwi. Laura siedziała przed toaletką i poprawiała makijaŜ. W długiej, białej sukni wyglądała jak idealna panna młoda. Złote włosy zaczesała do góry i tylko kilka loków załomie opadało wokół jej twarzy. Z tyłu stała Susan, ubrana w ciemnoróŜową suknię przybraną odrobiną koronki. - To stare perły - powiedziała ochrypniętym głosem. Spojrzała w lśniące lustro w oprawie z róŜanego drewna i napotkała wzrok córki. - NaleŜały do babki Templetonowej - dodała, wręczając Laurze prześliczne kolczyki. - Ofiarowała mi je w dniu ślubu. Teraz naleŜą do ciebie. - Och, mamo, chyba znowu zacznę płakać. - Teraz juŜ ci nie wolno - odezwała się Ann Sullivan, piękna w skromnej granatowej sukni, z ciemnozłotymi włosami ułoŜonymi w krótkie, spokojne fale. - Panna młoda nie śmie mieć dzisiaj spuchniętych oczu. Musisz mieć na sobie coś poŜyczonego, więc pomyślałam... Ŝe moŜe nałoŜysz pod suknię mój medalion. - Och, Annie - Laura skoczyła, by ją uściskać - dziękuję ci bardzo, naprawdę dziękuję. Jestem taka szczęśliwa. - Obyś była w połowie lak szczęśliwa przez resztę Ŝycia - powiedziała Ann i czując, Ŝe jej oczy napełniają się łzami, odchrząknęła, po czym wygładziła kwiecistą kapę na łóŜku Laury. - Pójdę juŜ, zobaczę, jak pani Williamson radzi sobie z obsługą przyjęcia. - Na pewno Świetnie - Susan ujęła ją za rękę, wiedząc, Ŝe doświadczona kucharka z pewnością poradzi sobie z rozgardiaszem. - A oto i druhenki, akurat na czas, by ubrać pannę młodą. Same teŜ ślicznie wyglądacie. - To prawda - potwierdziła Annie, krytycznym wzrokiem obrzucając córkę i Kate. - Panno Kale. powinna panna jeszcze raz umalować” usta, a ty, Margo, zetrzyj choć trochę szminki. - Najpierw się napijemy - Susan sięgnęła po butelkę szampana - poniewaŜ Josh

pomyślał i przyniósł nam tu butelkę. - A my mamy kieliszek, tak na wszelki wypadek. - Kate inteligentnie pominęła fakt, Ŝe obie juŜ piły. - Niewątpliwie jest to waŜna chwila. Ale nie więcej niŜ pół kieliszka - ostrzegła ją Ann. - I tak będą podpijać alkohol na przyjęciu, o ile je znam. - Ja juŜ się czuję jak pijana. - Laura obserwowała wędrujące po szkle bąbelki. - Chciałabym wznieść toast. Za kobiety w moim Ŝyciu. Za moją matkę, która pokazała mi, Ŝe małŜeństwo rozkwita miłością. Za moją przyjaciółkę - zwróciła się do Ann - która zawsze, zawsze była gotowa mnie wysłuchać. I za moje siostry, które stworzyły najlepszą rodzinę na Świecie. Bardzo was wszystkie kocham. - Załatwiłaś mnie - zaszlochała Susan nad kieliszkiem. - Znowu muszę poprawiać makijaŜ. - Proszę pani. - Za drzwiami stała pokojówka i aŜ wyciągała szyję, by się przyjrzeć Laurze. Później opowie reszcie słuŜby, Ŝe ta grupa pięknych kobiet, w salonie skąpanym w słonecznych promieniach, przesianych przez koronkową firankę, wyglądała jak zjawisko. - Proszę pani, stary Joe, ogrodnik, kłóci się z człowiekiem, który ma porozstawiać stoły i krzesła w ogrodzie. - Zaraz się tym zajmę - zaczęła Ann. . - Obie się tym zajmiemy - powiedziała Susan, gładząc Laurę po policzku. - Powinnam coś robić, bo się znowu rozkleję. Margo i Kate pomogą ci się ubrać, kochanie. - Tylko nie pogniećcie sukni - poleciła Ann, objęła Susan i coś jej po cichu tłumaczyła, gdy wychodziły z pokoju. - Nie wierzę własnym oczom. - Margo uśmiechnęła się szeroko - Mama jest tak rozkojarzona, ze zostawiła butelkę. Pijemy, panienki. - Ale tylko jednego - oświadczyła Kate. - W Ŝołądku mam karuzelę i boję się, Ŝe zwymiotuję. - Spróbuj tylko, a zobaczysz co ci zrobię. - Margo beztrosko wychyliła zawartość kieliszka. Podobało jej się uczucie łaskotania w gardle i lekkiego zawrotu głowy. Chciałaby zawsze się tak czuć, przez całe Ŝycie. - No, dobrze, Lauro, wskakuj w tę fantastyczną suknię. - To się dzieje naprawdę - szepnęła Laura. - Jasne. Ale jeszcze moŜesz zmienić zdanie i... - Zmienić zdanie? - Roześmiała się, patrząc, jak przyjaciółki z szacunkiem wydobywają z plastikowej torby jedwabną, kremową krynolinę. - Czyście oszalały? PrzecieŜ dziś spełniają się wszystkie moje marzenia. To dzień mojego ślubu, początek Ŝycia u boku

ukochanego męŜczyzny - oczy jej zachodziły Izami, gdy zdejmowała sukienkę. - Taki jest słodki, taki przystojny, taki dobry i cierpliwy. - Chodzi o to, Ŝe Laury nie zmuszał, Ŝeby mu się oddała - skomentowała Margo. - Szanował moje przekonania; chciałam poczekać do nocy poślubnej. - Surowy wyraz nagle znikną! z twarzy Laury, która zaczęła nieprzytomnie chichotać. - JuŜ się nie mogę doczekać - powiedziała. - Mówiłam ci przecieŜ, Ŝe to nic takiego. - Będzie inaczej, bo zrobię to z kimś, kogo kocham. - Z tymi słowy Laura wkroczyła w środek krynoliny, którą przytrzymywała Margo. - Ty się w Biffie nie kochałaś. - Nie mówię przecieŜ, Ŝe było źle... wręcz przeciwnie nawet. Ale zdaje mi się, Ŝe do tego potrzeba wprawy. - Będę się więc często wprawiać. - Na tę myśl niewinne serduszko zatrzepotało w piersi panny młodej. - I będę męŜatką. Spójrzcie tylko na mnie... Oczarowana Laura wpatrywała się w swoje odbicie w lustrze. Zwoje kremowego jedwabiu lśniły maleńkimi perełkami. Romantyczne rękawy, z bułkami na ramionach, zwęŜały się wygodnie przy dłoniach. Przyjaciółki przypięły tren, a Kate udrapowała go artystycznie, tworząc kaskadę z haftowanego jedwabiu. - Teraz welon. - Margo zamrugała by powstrzymać łzy. Była wyŜsza, więc bez trudu przeciągnęła diadem z pereł przez naręcze materiału, a potem nastroszyła całe metry tiulu. Moja najdawniejsza przyjaciółka, pomyślała, Ocierając łzę. Siostra mego serca. W przełomowym momencie Ŝycia. - Ach. Lauro, wyglądasz jak księŜniczka z bajki. Naprawdę. - Czuję się świetnie. Wiem, Ŝe jestem piękną. - ChociaŜ przez tyle czasu tłumaczyłam ci, Ŝe szkoda zawracania głowy - Kate udało się przywołać na twarz słaby uśmiech - ale teraz widzę, Ŝe się myliłam. To piękne. Idę po aparat fotograficzny. - I tak zrobią ci całe miliony zdjęć, zanim to się skończy - powiedziała Margo, gdy Kate wybiegła z pokoju. - Zawołam pana Templetona. Do zobaczenia w kościele. - Tak. Margo, jestem pewna, Ŝe kiedyś i ty, i Kate, będziecie równie szczęśliwe jak ja dzisiaj. Nie mogę się tego doczekać. - Dobrze, ale teraz zajmijmy się wyłącznie tobą. - Margo zatrzymała się w drzwiach i odwróciła jeszcze raz, by popatrzeć na przyjaciółkę. pomyślała, Ŝe oczy Laury cudownie Unią i Ŝe podobnego blasku nikt, ani nic nie wykrzesze w jej własnym spojrzeniu. Trudno, pomyślała, cicho zamykając drzwi, będzie musiała mi wystarczyć sława... i pieniądze.

Pan Templeton siedział w sypialni, klnąc na czym Świat stoi i próbował zawiązać oporną muszkę. Wyglądał niezwykle stylowo w jasnoszarym garniturze, dobranym do koloru oczu. Te szerokie ramiona naprawdę mogą być opoką dla kobiety, pomyślała sobie Margo. Do tego jest wysoki... a Josh odziedziczył po nim te cechy. Teraz pan Templeton zmarszczył brwi i mamrotał coś do siebie, ale jego twarz mimo to pozostała piękna... ten prosty nos, ten podbródek, te linie wokół ust. Naprawdę twarz bez skazy, pomyślała Margo, wchodząc do pokoju. Ojcowska twarz. - Panie Templeton, kiedy pan się wreszcie nauczy wiązać muszkę? Zacięty grymas zmienił się w uśmiech. - Nigdy, jeśli będę w dalszym ciągu otoczony kobietami, które się o mnie zatroszczą. Po takim pochlebstwie Margo podeszłą by zająć się splątanym materiałem. - Jest pan taki przystojny. - Nikt nawet na mnie nie spojrzy, jeśli moje dziewczęta będą gdzieś w pobliŜu. Wyglądasz bajkowo, Margo. - Wcale nie, w porównaniu z Laura. - Margo dostrzegła w oczach męŜczyzny cień niepokoju i pocałowała gładko wygolony policzek. - Tylko proszę się nie denerwować. - Moje maleństwo juŜ tak urosło... trudno się pogodzić z tym, Ŝe ktoś ją sobie zabierze. - Nigdy mu się to nie uda. Ani jemu, ani nikomu. Ale ja pana rozumiem. TeŜ to cięŜko przeŜywam. UŜalałam się nad sobą przez cały dzień, chociaŜ powinnam być szczęśliwa z jej powodu. W korytarzu rozbrzmiały pośpieszne kroki. Pewnie biegnie Kate z aparatem, albo jakaś słuŜącą której poruczono dopracowanie ostatnich szczegółów. Templeton House zawsze jest pełen ludzi, dźwięków, światła i ruchu, pomyślała. Nikt tu nie czuje się samotny. Na myśl o tym, Ŝe wkrótce opuści ten dom i zazna osamotnienia Margo poczuła bolesne ukłucie w sercu. Ten lęk był jednak połączony z zapierającym dech uczuciem, przypominającym doznanie po pierwszym łyku szampana którego smak nagle wybuchł pełnym winnym bukietem na jej podniebieniu, albo do pierwszego pocałunku, tego delikatnego, namiętnego spotkania ust. Tyle było przed Margo tych „pierwszych razów”, których pragnęła zaznać... - Wszystko się zmienią prawdą proszę pana? - Nic nie trwa wiecznie, choćby się tego nie wiem jak chciało. Za kilka tygodni ty i Kate pojedziecie na uniwersytet, a Josh będzie dalej studiował prawo. Laura wyjdzie za mąŜ, a ja i Susie będziemy snuć się po tym domu grzechocząc kośćmi, jak dwa kościotrupy. Właśnie dlatego oboje chcieli się przenieść do Europy. - Ten dom stanie się pusty bez

młodzieŜy - dodał. - Ten dom nigdy się nie zmieni. Dlatego jest taki wspaniały - powiedziała Margo. Nie potrafiłaby się przed nim przyznać, Ŝe chce wyjechać jeszcze tego samego wieczora ścigając wieję równie wyraźną jak jej własne odbicie w lustrze. - Stary Joe zatroszczy się o róŜe, a pani Williamson będzie dalej panować w kuchni. Marna będzie sama polerować srebra bo jej zdaniem nikt inny nie zrobi tego porządnie. Pani Templeton będzie pana co rano wyciągać na kort tenisowy i sromotnie ogrywać. A pan będzie umawiał się przez telefon na róŜne spotkania i wyszczekiwał polecenia podwładnym. - Nigdy w Ŝyciu nie szczekałem - zaprotestował pan Templeton z błyskiem w oku. - AleŜ, zawsze pan tak mówi, między innymi z tęgo powodu jest pan taki uroczy. - Margo chciało się płakać, bo dzieciństwo minęło tak szybko... choć kiedyś zdawało się, Ŝe nie ma końca. śal jej było przeszłości, mimo Ŝe tak bardzo chciała z nią skończyć. Cierpiała, bo tchórzliwa część jej natury nie pozwoliła powiedzieć panu Templetonowi wprost, Ŝe wyjeŜdŜa. - Strasznie pana kocham. - Margo, juŜ niedługo ciebie będę prowadził środkiem kościoła a potem oddam jakiemuś przystojnemu młodzianowi, który pewnie będzie ciebie niewart - odpowiedział, nie rozumiejąc, i pocałował dziewczynę w czoło. Zmusiła się do śmiechu, bo łzy popsułyby wszystko. - Nie wyjdę za Ŝadnego chłopaka chyba Ŝe będzie taki sam, jak pan. Laura na pana czeka - dodała przypominając sobie, Ŝe to nie jej ojciec, tylko Laury. To nie jej dzień, tylko Laury. - Pójdę zobaczyć, czy samochody juŜ zajechały. Zbiegła po schodach. Niestety, na dole czekał Josh, skrępowany oficjalnym strojem, marszcząc brew na jej widok. - Tylko nie zaczynaj znowu - powiedziała zdyszana, - Laura zaraz schodzi. - Nie zacznę. Ale pogadamy później. - Bardzo dobrze - odparła Margo, nie mając zamiaru z nim rozmawiać. W chwili, gdy na ziemię padnie ostatnie ziarenko ryŜu, którym uczestnicy ceremonii obrzucą młodą parę na szczęście, ona, Margo, wycofa się dyskretnie i szybko. Stanęła przed lustrem, by nałoŜyć kapelusz, który przyniosła ze swojego pokoju. Instynktownie poprawiła go tak, by twarz prezentowała się jak najlepiej. Dzięki temu zyskam sławę, pomyślała wpatrując się we własne oblicze, Dzięki temu zrobię pieniądze. Dobry BoŜe, to się przecieŜ musi udać. Uniosła podbródek i spojrzała w oczy swojemu odbiciu, całą siłę woli wkładając w spełnienie ambitnych marzeń.

ROZDZIAŁ DRUGI Dziesięć łat później Margo stała na dzikim urwisku nad brzegiem niespokojnego Pacyfiku i obserwowała nadchodzącą burzę. Na czarnym niebie kotłowały się granatowe chmury, gwałtownie, brutalnie tłumiąc światło nielicznych widocznych na horyzoncie gwiazd. Wiatr wył jak ponury wilk, który zwęszył krew. Jasne, cienkie igiełki błyskawic przecinały niebo i z trzaskiem uderzały w urwiste skały, w nagłej ciszy rozbryzgując fale na wszystkie strony. W powietrzu, przed kaŜdym rykiem gromu, unosił się magiczny zapach ozonu. Zdaje się, ze powitanie w domu nic będzie miłe, nawet ze strony przyrody. Czy to moŜe zły omen? - zastanawiała się Margo, wciskając dłonie w kieszenie Ŝakietu, by ochronie? je przed zimnym wiatrem. Nic mogła przecieŜ oczekiwać, Ŝe mieszkańcy Templeton House powitają ją z otwartymi ramionami i z serdecznym uśmiechem. Ta marnotrawna córka nie dostanie tłustego cielęcia na powitanie, pomyślała, wyginając usta w gorzkim grymasie. Nie miała prawa spodziewać się radosnego przyjęcia. ZnuŜonym gestem wyciągnęła spinki z bladozłotych włosów. Jasne loki opadły jej na ramiona. Zrzuciła spinki z urwiska w przestwór oceanu. Nagle przypomniała sobie, jak w dzieciństwie razem z przyjaciółkami zrzucała kwiaty z tej samej skarpy. To były kwiaty dla Seraphiny, pomyślała z cieniem uśmiechu. W tamtych czasach legenda o młodej dziewczynie, która skoczyła do oceanu z rozpaczy, wydawała im się bardzo romantyczna. Przypomniała sobie, Ŝe Laura zawsze roniła nad Seraphiną kilka łez, a Kate z powagą obserwowała, jak kwiaty tańczą na falach i odpływają na pełne morze. A Kate przeŜywała emocje na myśl o tym upadku, buncie, odwadze i śmiałości. Teraz była załamana i zmęczona... wreszcie mogła przyznać przed samą sobą, Ŝe szukanie emocji, odwaga, bunt, beztroska i śmiałość doprowadziły ją właśnie do sytuacji, w jakiej się obecnie znajdowała. Oczy Margo o tęczówkach błękitnych jak chabry, które zawsze tak dobrze wychodziły na zdjęciach, były teraz zamglone. Po lądowaniu w Monterey starannie poprawiła makijaŜ i sprawdziła efekt w taksówce, gdy juŜ dojeŜdŜała do Big Sur. Bez dwóch zdań potrafiła za pomocą kosmetyków wywołać dowolny Ŝądany efekt. Tylko ona sama wiedziała Ŝe pod warstwą kosztownych pudrów jej policzki są blade. Były, być moŜe, nieco bardziej zapadnięte niŜ powinny, ale właśnie dzięki wydatnym kościom policzkowym twarz Margo trafiała na okładki wszystkich znanych czasopism.

Gdy następna błyskawica przecięła niebo Margo zadrŜała. Miała szczęście; po irlandzkich przodkach odziedziczyła idealny owal twarzy i gładką cerę bez wyprysków. Błękitne oczy zdradzały pochodzenie z hrabstwa Kerry, a bladozłote włosy z pewnością były spadkiem po jakimś staroŜytnym wikingu zdobywcy. Ach tak, twarz mam bez zarzutu, pomyślała. Nie było w tym nic z próŜności. W końcu uroda i ciało, mogące kaŜdego skusić do grzechu, pozwalały Margo zarobić na Ŝycie i stanowiły przepustkę do świata sławy i bogactwa. Pełne, namiętne usta prosty, mały nosek, wyraźnie zarysowany, okrągły podbródek i wyraziste brwi właściwie nie potrzebowały wcale akcentowania za pomocą makijaŜu. Ta twarz pozostanie piękna do późnej starości, naturalnie, jeśli Margo poŜyje tak długo. NiewaŜne, Ŝe spłukała się do nitki, wykorzystano ją, zamieszano w skandal i pohańbiono. Uroda Margo w dalszym ciągu będzie przykuwać uwagę. Szkoda Ŝe juŜ jej to przestało sprawiać satysfakcje. Odwróciła się od urwiska i wbiła wzrok w ciemność. Za drogą, na wzgórzu, widać był światła Templeton House, domu, w którym tak często dźwięczał jej śmiech, a czasem brzmiał płacz. Było to jedyne miejsce, gdzie moŜna było się schronić w nieszczęściu, jedyne miejsce, gdzie moŜna się ukryć, gdy nie pozostały nawet mosty do spalenia za sobą. Margo podniosła z ziemi torbę i ruszyła w stronę domu. Ann Sullivan pracowała u Templetonów od dwudziestu czterech lat Wdową była o rok dłuŜej. Przyjechała do Ameryki z hrabstwa Cork z czteroletnią córeczką, by pracować jako panna słuŜąca. W tamtych czasach, Thomas i Susan Templetonowie prowadzili dom tak, jakby to był jeden z ich hoteli. W wielkim stylu. Nie było tygodnia bez gości, przyjęć i muzyki. O perfekcyjny wygląd budynku i posiadłości troszczyło się osiemnaście osób. Templetonowie cenili sobie dokładność, luksus oraz serdeczność. Ann nauczyła się od nich, Ŝe piękne wnętrza są niczym, jeśli nie panuje w nich przyjazna atmosfera. Choć panicz Joshua i panienka Laura mieli własną nianię, a ta z kolei - pomocnicę, nad ich wychowaniem czuwali rodzice. Ann zawsze podziwiała zaangaŜowanie, dyscyplinę i troskliwość, z jaką Templetonowie zajmowali się dziećmi. W tym domu miłość zawsze była waŜniejsza od pieniędzy, choć mogłoby się siać inaczej. To pani Templeton zaproponowała, by dziewczynki mogły się bawić ze sobą. PrzecieŜ były w tym samym wieku, a Joshua, chłopak starszy o cztery lata. nigdy nie miał dla nich czasu. Ann na zawsze zachowała wdzięczność dla pani Templeton, nie tylko za to, Ŝe była tak dobrą pracodawczynią, lecz takŜe dlatego, Ŝe stworzyła Margo takie wspaniałe warunki.

Dziewczynki nikt nie traktował jak słuŜącej, tylko jako serdeczną przyjaciółkę córki właścicieli posiadłości. Po dziesięciu latach, Ann została gospodynią. Wiedziała, Ŝe zasłuŜyła sobie na len zaszczyt i była z siebie bardzo dumna. KaŜdy kącik w tym domu szorowała własnymi rękoma kaŜdy kawałeczek płótna przeszedł przy praniu przez jej pracowite dłonie. Kochała Templeton House wiernie i głęboko - być moŜe była to największa miłość jej Ŝycia. Została w nim, gdy Templetonowie przeprowadzili się do Cannes, a panna Laura wyszła za mąŜ - za szybko i za pośpiesznie, zdaniem Ann. Została, gdy jej własna córka uciekła do Hollywood a potem do Europy, w pogoni za blichtrem i sławą. Ann nie wyszła po raz drugi za mąŜ, nawet się nad tym nie zastanawiała. Templeton House jej wystarczał. Trwał przez lata, niewzruszony jak opoka, na której go zbudowano. Nigdy Ann nie rozczarował, nie zdradził, nie zwątpił w nią. Nigdy jej nie zranił, ani nie wymagał więcej niŜ mogła mu dać. W odróŜnieniu od córki, pomyślała. Tego wieczoru, gdy na dworze szalała burza, a deszcz zacinał jak batem po szybach szerokich, zwieńczonych łukami okien, Ann weszła do kuchni. ZauwaŜyła, Ŝe niebieskie kafelki na kuchennych blatach lśniły czystością i pokiwała głową z aprobatą pod adresem nowej sprzątaczki, którą niedawno zatrudniła. Dziewczyna juŜ poszła do domu, więc Ann obiecała sobie, Ŝe pochwali ją przy pierwszej okazji. O ileŜ łatwiej jest zdobyć sympatię i szacunek pracowników niŜ własnego dziecka, pomyślała. Czasem zdawało jej się, Ŝe straciła kontakt z Margo w dniu, w którym mała przyszła na świat. Od urodzenia była zbyt piękną zbyt niespokojna i zbyt odwaŜna. Choć dotarły do niej złe wiadomości i martwiła się o Margo, w dalszym ciągu spełniała swoje obowiązki. Nie mogła dziewczynie w niczym pomóc. Miała gorzką świadomość, Ŝe zawsze była bezradna w konfliktach z córką. Ann doszła do wniosku, Ŝe widocznie sama miłość nie wystarcza. A moŜe wręcz przeciwnie, myślała, moŜe okazywałam Margo za mało miłości. Ale nie chciałam jej dawać zbyt wiele, bo wtedy sięgałaby moŜe po jeszcze więcej, tam, gdzie sięgać nie powinna. Poza tym, nigdy nie potrafiłam demonstracyjnie okazywać uczuć, powiedziała do siebie i wzruszyła ramionami. SłuŜbie nie wypada tak się zachowywać, niezaleŜnie do tego, czy pracodawca dobrze ją traktuje, czy teŜ nie. Ann znała swoje miejsce. Dlaczego Margo była inna? Przez moment pochyliła się nad kuchennym blatem, wyjątkowo pozwalając sobie ponieść się uczuciom i mocno zacisnęła powieki, by powstrzymać Izy. Nie była w stanie teraz