minebookshelf

  • Dokumenty299
  • Odsłony38 819
  • Obserwuję41
  • Rozmiar dokumentów574.7 MB
  • Ilość pobrań19 466

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 07 - Rozwiane cienie

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :757.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Caine Rachel - Wampiry z Morganville 07 - Rozwiane cienie.pdf

minebookshelf EBooki
Użytkownik minebookshelf wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 289 stron)

RACHEL CAINE ROZWIANE CIENIE

WPROWADZENIE Witamy w Morganville - stąd nie chce się wyjeżdżać A więc jesteście nowi w Morganville. Witajcie! Są trzy ważne zasady, których musicie przestrzegać, by dobrze się czuć w naszym spokojnym mieście: • Nie przekraczajcie dozwolonej prędkości. • Nie rzucajcie śmieci na ulicę. • Cokolwiek robicie, starajcie się nie drażnić wampirów. Tak, dobrze przeczytaliście, wampirów. Pogódźcie się z tym. Jako nowi śmiertelni mieszkańcy, musicie znaleźć sobie Opiekuna - wampira, który zechce podpisać z wami umowę i chronić waszą rodzinę (zwłaszcza przed innymi wampirami). W zamian będziecie płacić podatki tak jak w każdym innym mieście. Naturalnie w większości innych miast podatków nie płaci się w stacji krwiodawstwa. Aha, oczywiście możecie zrezygnować z Opiekuna... ale wtedy lepiej od razu zacznijcie trenować biegi, trzymajcie się z daleka od słabo oświetlonych uliczek i znajdźcie sobie przyjaciół, którzy wam pomogą. Możecie zacząć od mieszkańców Domu Glassów - Michael, Eve, Shane i Claire nieźle sobie radzą, chociaż i tak stale pakują się w kłopoty. Witajcie w Morganville. Stąd nie chce się wyjeżdżać. A poza tym i tak nie można. Przykro nam.

ROZDZIAŁ 1 Przenikliwy, cienki pisk Eve Rosser rozbrzmiał w całym domu, odbijając się od każdej ściany, i dosięgnął Claire akurat wtedy, gdy z wielką przyjemnością przysypiała w objęciach chłopaka. - O rany, co jest? - Poderwała się i omal nie spadła z kanapy. Śmiertelne niebezpieczeństwo nie było niczym nowym dla czworga mieszkańców Domu Glassów. Nikt nie krzyczałby tak z powodu jakiegoś drobiazgu. Raczej unosiłby pytająco brwi. - Eve? Co się stało? Pisk wzmógł się i dołączył do niego łomot, jak gdyby Eve trenowała kick boxing z podłogą. - Cholera - powiedział Shane Collins, niechętnie wstając z kanapy. - Co znowu? Była wyprzedaż w Upiornaliach i nikt jej nie powiedział? Claire odruchowo szturchnęła go w ramię, po czym wypadła na korytarz, i pobiegła w stronę źródła hałasu. Popędziłaby szybciej, ale w krzyku nie było paniki. Brzmiał raczej... radośnie? Eve miała jakiś atak. Darła się wniebogłosy i podskakiwała, zataczając małe kręgi jak oszalały królik, który właśnie wstąpił do gotyckiej sekty. Dziwne wrażenie potęgował jej strój: zwiewna, czarna prześwitująca spódnica, czarne rajstopy we fluorescencyjnoróżowe czaszki, jakaś niezwykle skomplikowana konstrukcja przypominająca gorset z klamrami i martensy. Włosy miała związane w dwa ogonki, które podskakiwały we własnym tańcu zwycięstwa. Claire i Shane przez chwilę wpatrywali się w nią w milczeniu, po czym wymienili wymowne spojrzenia. Shane palcem zakreślił kółko przy skroni.

Claire pokiwała głową, wpatrując się w Eve szeroko otwartymi oczami. Krzyk przerodził się w serię podnieconych pisków, a Eve na chwilę przestała podskakiwać. Zamiast tego skierowała się wyraźnie w ich stronę, wymachując jakąś kartką z takim entuzjazmem, że Claire z trudem tę kartkę zauważyła. - Wiesz, trochę tęsknię za starym Morganville - powiedział Shane bardzo spokojnym głosem. - Tym ze złymi wampirami i śmiercią czyhającą na każdym kroku. W starym Morganville coś podobnego nigdy by się nie wydarzyło. Po prostu byłoby za głupie. Claire prychnęła i chwyciła Eve za nadgarstek. - Co jest, Eve? Eve niechcący zgniotła kartkę. Widać było, że z trudem może ustać w miejscu, tak była podekscytowana. Usiłowała też coś powiedzieć, ale nie mogła wyartykułować słowa. Z jej ust wydobywały się wyłącznie piski, które mógłby zrozumieć tylko delfin. Claire wyrwała jej kartkę. Rozprostowała ją i głośno odczytała: „Droga Eve. Dziękujemy za wzięcie udziału w przesłuchaniu do naszego przedstawienia pod tytułem »Samochód zwany pożądaniem«. Proponujemy ci rolę Blanche DuBois”... Przerwała jej kolejna seria wrzasków i podskoków. Claire poddała się, przeczytała resztę po cichu i podała kartkę Shane'owi. - Nieźle - mruknął z uznaniem. - To jest ten doroczny spektakl, który wystawiają władze miasta? - Czekałam na to całą wieczność. - Eve otworzyła szeroko oczy i wyglądała jak postać z kreskówek anime. - Wieczność! Startowałam w

przesłuchaniach od dwunastego roku życia. Raz dostałam rolę jednej z rosyjskich tancerek w bożonarodzeniowym przedstawieniu Dziadka do orzechów. - Ty tańczysz? - spytał Shane. Eve zrobiła obrażoną minę. - Chyba czasem chadzasz ze mną na imprezy i widzisz, ty ślepy kretynie? - No wiesz, jest różnica między kręceniem tyłkiem na dyskotece a baletem. Eve wycelowała w Shane'a umalowany na czarno paznokieć. - Już ja ci pokażę, jak się robi puenty. W każdym razie, nie w tym rzecz. Zatańczę Blanche. Blanche DuBois. Macie pojęcie, jaka to wielka rola? - Gratulacje - powiedział Shane szczerze, przynajmniej tak to odebrała Claire. Shane i Eve nieraz ranili się do krwi, ale bardzo się lubili. Naturalnie Shane, jako facet, nie mógł na tym skończyć. - Może i ja powinienem spróbować - dodał. - Skoro wzięli ciebie, to ja jako Marlon Brando ich powalę. - Skarbie, nikt nie lubi twojego Brando. Grasz, jakbyś parodiował Adama Sandlera. Jako Sandler też wypadasz fatalnie. - Eve się uspokajała, ale wciąż uśmiechała się jak wariatka i Claire widziała, że w każdej chwili może znów zerwać się do szaleńczych skoków. Właściwie całkiem przyjemnie było na to patrzeć. Podekscytowana Eve to fascynujący widok. - O rany, muszę dowiedzieć się, kiedy są próby... - Masz plan na drugiej stronie. - Claire wskazała kartkę. Daty i godziny prób były wypisane starannym pismem. - Rany, nie będziecie się lenić.

- Oczywiście, że nie - mruknęła Eve, wpatrując się w kartkę. - Przecież całe miasto będzie... cholera, muszę zadzwonić do szefa i zamienić się z kimś w pracy... - Eve zostawiła ich i zbiegła na dół. - To naprawdę taka wielka sprawa? - zdziwiła się Claire. Shane wzruszył ramionami. - Trudno powiedzieć. Ale wszyscy idą na przedstawienie, nawet wampiry. Chociaż musicale nieszczególnie je kręcą. - Musicale? Jakie musicale? Upiór w operze? - Ostatnio widziałem Annie Get Your Gun. Gdyby wystawili Rocky'ego Horrora, to na pewno bym się wybrał, ale podejrzewam, że tak daleko się nie posuną. - Nie lubisz musicali? Chyba że o transwestytach z piłami łańcuchowymi? - Halo, jestem facetem, przypominam, na wypadek gdybyś zapomniała. Claire uśmiechnęła się i oblała ją fala ciepła. - Pamiętam, pamiętam - odparła tak obojętnie, jak potrafiła, czyli nie całkiem obojętnie. - Zmieniam temat, bo muszę iść do pracy. - Jedno spojrzenie za okno powiedziało jej, że wiosenne popołudnie było lodowato zimne, a mroźny teksaski wiatr ciskał liśćmi i tworzył minitrąby powietrzne. - Ty też powinieneś się zbierać. Shane błyskawicznie przycisnął ją do ściany, zamykając w ramionach jak w klatce. A potem pochylił się i zaczął całować. Gdy dotknął ciepłymi wargami jej ust, Claire poczuła się tak, jakby ktoś w jej wnętrzu rozpalił ognisko. Shane całował i... To był bardzo długi pocałunek. W końcu położyła

mu dłoń na piersiach, bez słów prosząc o litość. Shane przestał natychmiast. - Przepraszam. Potrzebowałem czegoś, co pomoże mi przetrwać kolejnych osiem godzin w ekscytującym świecie gastronomii. - Shane pracował w Bryan's Barbecue i jak na Morganville nie była to wcale najgorsza fucha. Dostawał tyle jedzenia, ile zdołał unieść, co oznaczało, że jego współlokatorzy mogli jadać darmową pieczoną szynkę i kiełbaski, ilekroć przytaszczył do domu torbę pełną żarcia. Wynagrodzenie też było przyzwoite, a przynajmniej Shane tak twierdził. W dodatku mógł trzymać w ręku rzeźnicki nóż i strasznie mu się to ponoć podobało. Kiedy szef nie patrzył, Shane wraz z kumplami urządzał sobie zawody w rzucaniu do celu na tyłach restauracji. - Przynieś bekon - poprosiła Claire i pocałowała go w nos. - I sos. W tym tygodniu najadłam się już tylu hot dogów z chili, że wystarczy mi do końca życia. - No no, to są najlepsze chili dogi w mieście! - Ale to jest bardzo małe miasto. - Potwór - odparł z uśmiechem, ale szybko spoważniał i dodał: - Uważaj na siebie. - Będę uważać - obiecała. Shane bawił się nożami, ale to ona miała naprawdę niebezpieczną robotę. Pracowała z wampirami. Claire była asystentką szalonego naukowca wampira. Ilekroć tak stawiała sprawę, sama z trudem rozumiała, co to znaczy, ale inaczej nie dało się tego opisać. Nie chciała zostawać pomocnikiem doktora

Frankensteina, czytaj: Myrnina, ale przynajmniej miała stałą pracę. Poza tym bardzo dużo uczyła się od Myrnina, co znaczyło dla niej więcej niż pieniądze. Za jego zgodą przez kilka miesięcy miała wolne. W tym czasie wampiry wzięły się w garść i naprawiały szkody - zniszczenia spowodowane przez tornado, które przetoczyło się przez miasto, oraz wampirzą wojnę, podczas której spłonęła większa część Morganville. Trzeba przyznać, że jak na skalę zniszczeń tempo odbudowy było imponujące. Claire nie bywała zatem przez jakiś czas w laboratorium, a tego dnia miało nastąpić „wielkie otwarcie”, jak ujął to w liście Myrnin. Claire była ciekawa, jak wygląda uroczyste otwarcie tajnego laboratorium ukrytego pod rozpadającą się ruderą. Podają tort? Ulica, przy której stał Dom Dayów - różniący się od Domu Glassów, w którym Claire mieszkała, wyłącznie kolorem zasłon i gankiem (ganek Domu Dayów był ładniejszy) - wyglądała tak samo jak przed tornadem i zamieszkami. Biały wiktoriański Dom Dayów odróżniał się od tła, jakie stanowiła zacieniona aleja, która przypominała tunel. Albo gardło. Błe. Claire natychmiast pożałowała, że o tym pomyślała. Waląca się szopa na końcu alejki - rudera, w której dawno już nikt nie mieszkał - także się nie zmieniła. Tyle że w drzwiach zamontowano lśniący nowy zamek. Claire westchnęła. Myrnin oczywiście zapomniał dać jej klucz. Nie stanowiło to problemu. Claire sprawdziła kilka desek, znalazła jedną, która z łatwością dała się odsunąć, i wczołgała się do środka. Były tam tylko schody, które wiodły stromo w dół jak na stacji

metra. W dole widać było światło. - Mam nadzieję, że będzie tort - powiedziała Claire, raczej do siebie niż do ewentualnego słuchacza, poprawiła plecak i zeszła do laboratorium. Kiedy była tu ostatni raz, laboratorium było całkowicie zniszczone. Nie ostał się nawet jeden mebel czy szklane naczynie. Ktoś, prawdopodobnie Myrnin, uprzątnął potłuczone szkło i rozbite meble i załatwił samochód do ich wywiezienia, zeskrobał z podłóg i ścian chemikalia. Wyrzucił także - czego Claire nie mogła przeżyć - zniszczone książki. To miejsce zawsze wyglądało trochę jak z powieści Jules'a Verne'a, teraz jednak wyglądało tak zupełnie. Tornado „przysłużyło” się laboratorium; stoły i lady były nowe, niektóre marmurowe, inne drewniane, jeszcze inne metalowe. Elektryczne oświetlenie zastąpiło stare lampy oliwne, świeczki i żarówki jak za czasów Thomasa Edisona. Teraz pomieszczenie rozświetlały świetlówki dyskretnie ukryte za osłonami w kształcie wachlarzy. Połączenie nowoczesności z wystrojem w stylu retro. Posadzka była ta sama, z płyt chodnikowych, ale zniknęła dziura, którą wybił w niej Myrnin. W każdym razie była przykryta dywanem. Claire miała nadzieję, że dziura została załatana, jednak Myrninowi nie należało ufać. Postanowiła najpierw ostrożnie sprawdzić, co jest pod dywanem, zanim stanie w tym miejscu całym ciężarem ciała. Gdy Claire weszła, Myrnin układał właśnie różne rzeczy na półkach, które musiały mieć co najmniej trzy i pół metra wysokości. Stał na wąskiej drabinie na kółkach... Zaraz, zaraz... Claire rozejrzała się i odkryła, że drabina dzięki metalowej ramie mogła jeździć od regału do regału, po całym laboratorium. Niezłe. - To ty - odezwał się jej szef i spojrzał na nią z góry przez małe

kwadratowe szkiełka, które trzymały się na końcu jego długiego nosa. - Spóźniłaś się - dodał. Stał ponad dwa metry nad ziemią, na ostatnim stopniu drabiny, ale zeskoczył lekko, jakby był na najniższym szczeblu, i odruchowo poprawił sobie kamizelkę. Powiało chłodem. Zimno emanowało z kręconych, gęstych czarnych włosów, które sięgały aż do ramion. Jego twarz o wyrazistych rysach była bardzo blada. Gdyby zechciał, mógłby zrobić karierę w filmie lub jako model. Wielkie ciemne oczy i pełne wargi przykuwały uwagę. Myrnin prezentował się znacznie porządniej niż wówczas, gdy Claire widziała go ostatnio, chociaż ubrany był jak zwykle staroświecko - w czarny aksamitny płaszcz do kolan, białą koszulę i błękitną kamizelkę. Kieszonkowy zegarek na łańcuszku kontrastował z czarnymi spodniami, a buty... Claire gapiła się szeroko otwartymi oczami na stopy Myrnina. Kapcie w kształcie króliczków? - O co chodzi? - spytał. - Są wygodne. - Uniósł jedną stopę i poruszył uszami królika. - Oczywiście - zgodziła się Claire. Ilekroć myślała, że Myrninowi nie grożą już zaburzenia psychiczne, wycinał jej taki numer. A może po prostu sobie z niej żartował. Lubił w ten sposób pogrywać. Teraz wpatrywał się w nią tymi czarnymi oczami, ciekaw, jak bardzo jest zszokowana. Właściwie nie była zaskoczona. - Ja też lubię takie kapcie. Dziwię się, że nie kupiłeś takich z siekaczami - odparła z kamiennym wyrazem twarzy, rozglądając się po laboratorium. - Rany, ale to świetnie wygląda. - Są kapcie z zębami? - spytał Myrnin z błyskiem w oku. -

Wyśmienicie. - Na chwilę zapatrzył się w przestrzeń, po czym błyskawicznie wrócił do rzeczywistości. - Dziękuję. Niemało czasu zajęło mi uporządkowanie przyrządów i preparatów, ale teraz wszystko da się znaleźć w komputerze. Słyszałaś o Internecie? Jest zadziwiający. Myrnin przez ostatnie sto lat z hakiem niespecjalnie śledził, jak zmieniał się otaczający go świat. Claire nie była jednak zdziwiona, że odkrył istnienie Internetu. Ciekawe, co będzie, kiedy natknie się na pierwszą stronę porno, pomyślała. To mogłoby oznaczać niesłychanie krępującą rozmowę. - No pewnie, wszyscy korzystamy z Internetu - odparła. - Wezwałeś mnie. - Tak, tak, oczywiście - mruknął, podchodząc do stołu, na którym leżały pudła i drewniane skrzynie. - Chciałbym cię prosić, żebyś to przejrzała i sprawdziła, co nada się jeszcze do użycia. - Co tam jest? - Nie mam pojęcia - odparł, sortując stertę pożółkłych kopert. - To wszystko moje rzeczy. Chyba. Mogły kiedyś należeć do niejakiego Klausa, ale to inna historia, teraz nie musisz się tym martwić. Przejrzyj to wszystko i sprawdź, czy jest tam coś, co nam się przyda. Jeśli nie, możesz wszystko wyrzucić. Myrnin sprawiał wrażenie, że jest mu wszystko jedno, co Claire zrobi z jego rzeczami. Był w tym dziwnym nastroju. Claire nieomal wolała starego Myrnina, który miewał ataki szaleństwa powodowane przez chorobę, na którą cierpiało wiele wampirów, ale desperacko walczył o pozostanie przy zdrowych zmysłach. Teraz Myrnin był bardziej opanowany i mniej przewidywalny. Nie wybuchał gniewem ani nie

uciekał się do przemocy, ale nigdy nie robił tego, czego się po nim spodziewała. Claire zawsze myślała, że Myrnin niechętnie pozbywa się rzeczy, nawet jeśli nie są mu już potrzebne, przechowuje je z sentymentu. Byt bardziej uczuciowy niż większość wampirów i widać, że posiadanie tych właśnie rzeczy sprawia mu radość. Skąd zatem nagła potrzeba zrobienia wiosennych porządków? Claire cisnęła zniszczony plecak na krzesło i wyciągnęła nóż, by przeciąć sznury, którymi przewiązane było pierwsze pudło. Kichnęła, bo pudło było zakurzone. Dobrze, że sięgnęła po chusteczkę, by wydmuchać nos, bo spod papieru pakowego wylazł wielki czarny pająk. Claire krzyknęła i odskoczyła. Myrnin znalazł się przy niej w ułamku sekundy i nachylił się nisko nad pająkiem. - To tylko głodny pająk polujący na muchę - prychnął Myrnin. - Nic ci nie zrobi. - Nie o to chodzi! - Oj, cicho, to tylko inna żywa istota - odparł, nadstawiając dłoń. Pająk przez chwilę niepewnie poruszał odnóżami, po czym postawił je ostrożnie na bladych palcach wampira. - Nie ma się czego bać, trzeba tylko wiedzieć, jak się z nim obchodzić. - Wampir delikatnie dotknął pająka. Claire omal nie zemdlała. - Chyba nazwę go Bob. Bob Pająk. - Oszalałeś. Myrnin spojrzał na Claire i uśmiechnął się, pokazując dołeczki w policzkach. Powinno to wyglądać uroczo, ale jeśli chodziło o Myrnina, nic nie było takie proste. W tym uśmiechu kryły się mrok i arogancja. - A ja myślałem, że już taki mój urok - odparł, po czym ostrożnie podniósł Boba. Claire nie interesowało, co Myrnin zamierza zrobić z

pająkiem, o ile nie postanowił nosić go w charakterze kolczyka lub kapelusza. Chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby tak zrobił. Bardzo, naprawdę bardzo ostrożnie uchyliła wieko pudła. Na szczęście nie objawili się żadni krewni Boba. W pudełku był bałagan i sporo czasu zajęło jej uporządkowanie przedmiotów wrzuconych bez ładu i składu. Między innymi w pudełku były stare kordonki, coś, co wyglądało jak bardzo stara koronka oblamowana złotą nicią i dwa słonie, prawdopodobnie z kości słoniowej. Pod tymi skarbami leżały pojedyncze kartki, sztywne i pożółkłe, zapisane pięknym charakterem pisma, z pewnością nie Myrnina; Claire wielokrotnie widziała, jak wampir pisze, i zdecydowanie nie był to list napisany przez niego. Zaczęła czytać pierwszą stronę. Drogi Przyjacielu. Już od kilku lat mieszkam w Nowym Jorku i bardzo za Tobą tęsknię. Wiem, że w Pradze mocno się na mnie rozgniewałeś, i nie winię Cię za to. Postąpiłam z ojcem pochopnie i niemądrze, ale jestem przekonana, że nie pozostawił mi wyboru. Proszę Cię zatem, mój drogi Myrninie, żebyś zdobył się na wysiłek i przyjechał do mnie. Pamiętam, że nie przepadasz już za podróżami, jednak czuję, że jeśli spędzę tu kolejny rok w samotności, poddam się. Byłabym Ci ogromnie wdzięczna, gdybyś zechciał mnie odwiedzić. U dołu listu widniał zdobny podpis: „Amelie”. Amelie jak Amelie, Założycielka Morganville i prawdziwa szefowa, a właściwie właścicielka Claire, jakkolwiek przykro było o tym myśleć. Zanim Claire zdążyła zadać pytanie, białe, zimne palce Myrnina

sięgnęły jej przez ramię i zgrabnie wyjęły jej list z dłoni. - Powiedziałem sprawdź, czy te rzeczy jeszcze się do czegoś nadają, a nie oddaj się lekturze mojej prywatnej korespondencji - powiedział. - Dlatego pojechałeś do Ameryki? Bo Amelie cię o to poprosiła? Myrnin zerknął na kartkę, po czym zwinął ją w kulkę i cisnął do dużego plastikowego kosza stojącego pod ścianą. - Nie - odparł. Nie przyjechałem, kiedy mnie prosiła, tylko wtedy, kiedy musiałem. - Czyli kiedy? - Claire nie zadała sobie trudu, by zauważyć, że nie da się stwierdzić, czy coś należy zostawić, jeśli się tego nie przeczyta. Ani że skoro Myrnin trzymał ten list tyle czasu, to może powinien się chwilę zastanowić nad wyrzuceniem go do śmieci. Po prostu sięgnęła po kolejną kartkę. - Przyjechałem prawie pięć lat po tym liście - wyjaśnił Myrnin. - Czyli, innymi słowy, za późno. - Za późno na co? - Czy ty zabierzesz się w końcu do pracy, czy zamierzasz dręczyć mnie osobistymi pytaniami? - Właśnie robię porządek w twoich rzeczach - zauważyła Claire. Myrnin był poirytowany, ale Claire przestała się już tym przejmować. Nie brała tego do siebie. - Chyba mam prawo pytać, prawda? - Czemu? Bo ze mną wytrzymujesz? - Machnął ręką, zanim zdążyła odpowiedzieć. - Dobrze, dobrze. Amelie była wtedy w kiepskiej formie. Straciła wszystko, co miała, a trudno przychodzi nam zaczynać wciąż od nowa. Wieczna młodość nie chroni przed zmęczeniem bezustanną walką... Kiedy napisała do mnie raz jeszcze, zdążyła już nieźle nabroić.

- Co takiego? Myrnin powiódł ręką wokół. - Rozejrzyj się. Claire posłuchała. - Zbudowała laboratorium? - Kupiła ziemię i zaczęła budować Morganville. To miało być schronienie dla naszych, miejsce, gdzie mogliby normalnie żyć. - Westchnął. - Amelie jest bardzo uparta. Kiedy w końcu przyjechałem, żeby uświadomić jej, jakie to głupie rozwiązanie, ona zdążyła się już mocno przywiązać do tego pomysłu. Mogłem tylko powstrzymać ją przed zrealizowaniem najbardziej niebezpiecznych projektów, bo w przeciwnym razie wszyscy byśmy zginęli. Claire, wsłuchana w głos Myrnina, zdążyła zapomnieć o pudle, a nawet o pająku Bobie, ale ledwo wampir przestał i w tej samej chwili po drugiej stronie pokoju objawiła się sama Ada. Już od dawna nie żyła, ale funkcjonowała jako dwuwymiarowa projekcja z dziwacznego komputera, który mieścił się pod laboratorium Myrnina. Tamten komputer w rzeczywistości był Adą, miał wbudowane nawet Części jej ciała. Hologram Ady wciąż nosił wiktoriańskie spódnice i bluzki pod szyję, a włosy dziewczyny zaplecione były w misterny kok, z którego wysunęły się dwa długie pukle okalające twarz. Coś tu nie wyglądało naturalnie - Ada przypominała bardziej komputerową animację niż żywą osobę. - To moje zdjęcie - powiedziała mechanicznym głosem. Brzmiał tak, ponieważ dochodził z głośników, które były najbliżej, i tym razem częścią sieci stał się też telefon Claire. Gdy uświadomiła to sobie, przeszedł ją dreszcz i wyłączyła komórkę. Ada posłała jej ponure spojrzenie. Jej duch przenikał przez wszystkie

meble i przedmioty w laboratorium - stoły, krzesła, lampy, menzurki. - Owszem - odparł Myrnin tak spokojnie, jakby codziennie rozmawiał z elektronicznymi duchami. Zresztą tak właśnie było. - Myślałem, że je zgubiłem. Chcesz zobaczyć? Ada zatrzymała się, a jej hologram zawisł w powietrzu w otwartych drzwiach, nie rzucając cienia. - Nie - odparła. Jej głos niewzmocniony przez głośnik w telefonie Claire był chrapliwy i słaby. - Nie ma takiej potrzeby. Pamiętam dzień, w którym ci je dałam. - Ja również - powiedział cicho Myrnin. Claire nie potrafiła stwierdzić, czy wspominają miłe wydarzenia, czy wręcz przeciwnie. - Dlaczego go szukałeś? - Nie szukałem. - Claire była pewna, że Myrnin znowu skłamał. - Prosiłem cię, żebyś przestała tu przychodzić, gdy cię nie wzywam. A gdybym miał innych gości? mówić, przypomniała sobie o tym, co ma do zrobienia. Z pudła wyciągnęła lusterko ze złotą rączką. Niewątpliwie należało do jakiejś dziewczyny. Szkło było rozbite, zostało tylko kilka posrebrzanych fragmentów. - Do śmieci? - spytała. Myrnin wyjął Claire lusterko z ręki i odłożył. - Na pewno nie. Należało do mojej matki. - Miałeś... - Claire zamrugała, ale wymowne spojrzenie Myrnina mówiło wyraźnie, żeby nawet nie próbowała dokończyć tego zdania. - Okej, nie pytam. Ale jaka była twoja matka? - Zła - odparł Myrnin. - Trzymam je, żeby odpędzić jej ducha.

To... wydawało się równie niepojęte, jak wszystko, co Myrnin mówił, więc Claire nie drążyła tematu. Zaczęła przeglądać resztę rzeczy w pudle - głównie papiery, ale trafiło się też kilka interesujących przedmiotów. - Szukasz czegoś konkretnego czy tak po prostu przeglądasz? - Tak przeglądam - odparł, ale poznała po tonie, że kłamie. Pytanie tylko, czy kłamał z jakiegoś powodu, czy dla zabawy. W wypadku Myrnina wszystko było możliwe. Palce Claire zacisnęły się na delikatnym złotym łańcuszku. Wyciągnęła łańcuszek spod papieru i podniosła do światła. Był to medalion z portretem młodej dziewczyny w wiktoriańskim stroju i fryzurze z tamtej epoki. Wokół zdjęcia, pod szybką, leżał kosmyk włosów zapleciony w cieniutki warkoczyk. Claire potarła kciukiem stare szkiełko, unosząc brwi. Nagle rozpoznała twarz dziewczyny. - To Ada! Myrnin wyrwał jej naszyjnik, przez chwilę wpatrywał się w portret, po czym przymknął oczy. - A myślałem, że go zgubiłem. A może, że nigdy go nie miałem... W każdym razie się znalazł. Delikatna twarz Ady, zawieszona między życiem a śmiercią, wykrzywiła się pogardliwie. - Gości? Ty? - Słuszna uwaga. - Chłodny ton Myrnina stał się jeszcze twardszy i nieprzyjemny. - Nie chcę, żebyś się tu zjawiała niewołana. Rozumiemy się, czy mam zejść na dół i cię przeprogramować? Nie spodobałoby ci się

to. Ada wbiła w niego wściekły wzrok pełny zarazem iskier elektrycznych i lodu, po czym odwróciła się, błyskawicznie przeszła przez ścianę i wyparowała. Myrnin wypuścił powietrze. - Co to było, do cholery? - spytała Claire. Ada przyprawiała ją o dreszcze, a poza tym, cóż, naprawdę jej nie znosiła. Claire w pewnym sensie rywalizowała z nią o względy Myrnina. A Ada... Ada czuła do Myrnina coś w rodzaju miłości. Myrnin popatrzył na medalion z portretem Ady w dłoni. Przez chwilę nic nie mówił. Claire była przekonana, że nie odpowie. - Naprawdę mi na niej zależało - odezwał się nagle, nie podnosząc wzroku. Claire pomyślała, że mówi to bardziej do siebie niż do niej. - Ada chciała, żebym ją przemienił w wampirzycę. Była ze mną prawie sto lat, zanim... Zanim pewnego dnia Myrnin nie dostał ataku szału. Gdy się uspokoił, Ada już od dawna nie żyła. Myrnin ostrzegł Claire już pierwszego dnia, że jest niebezpieczny i że miał już niejedną asystentkę. Ada była pierwszą, którą sam zabił. - To nie twoja wina. - Claire usłyszała własny głos. - Jesteś chory. Myrnin nieznacznie wzruszył ramionami. - To tylko wyjaśnienie, nie usprawiedliwienie - odparł, patrząc na Claire, która trochę się zdziwiła, bo nagle dostrzegła w nim ludzkie cechy. To wrażenie błyskawicznie zniknęło. Myrnin wyprostował się, wrzucił medalion do kieszeni kamizelki i wskazał na stół. - Pracuj dalej - polecił. - Może znajdziesz coś bardziej użytecznego

niż jakieś sentymentalne bzdety. Auć. Claire nie przepadała za Adą, ale tak brutalna Uwaga zabolała. Miała nadzieję, że komputer - komputer, w którym w jakiś sposób jeszcze funkcjonował umysł Ady - nie słyszał tych słów. Marna szansa. Popołudnie mijało powoli, Claire segregowała kartki, rzucając na nie pobieżnie okiem, nie tracąc czasu na czytanie. Były to głównie listy - historia przyjaźni Myrnina z rożnymi ludźmi, którzy już nie żyli, i z wampirami. Sporo korespondencji nagromadziło się przez lata znajomości z Amelie. Było to oczywiście interesujące z historycznego punktu widzenia, ale niestety historyczny punkt widzenia nieodmiennie oznacza śmiertelną nudę. Dopiero na dnie drugiego pudła Claire znalazła przedmiot, którego nie potrafiła zidentyfikować. Podniosła go - miał dziwny kształt i wyglądał trochę jak... rzeźba? - i położyła na dłoni. Był lekko zardzewiały, ale z pewnością nie żelazny. Pokrywały go liczne symbole, w których Claire rozpoznała znaki alchemików. - Co to? - spytała. Zanim zdążyła sformułować pytanie, przedmiot już zniknął z jej ręki. Myrnin, który prawie przyfrunął z drugiego końca pomieszczenia, obracał go w palcach, badając każde załamanie i obmacując wyrzeźbione wzory. - O tak - szepnął. - Tak! - powtórzył głośniej. Przez chwilę podskakiwał w miejscu jak Eve, gdy otrzymała propozycje zagrania roli Blanche DuBois, po czym pomachał Claire przed oczami. - Widzisz to? - No, widzę. Co to takiego? Myrnin otworzył usta. Przez krótką chwilę myślała, że odpowie, ale

w oczach wampira zamigotał dziwny błysk i zacisnął dłoń na ostrych krawędziach przedmiotu. - Nic takiego - wymruczał. - Wracaj do pracy. Ja... pójdę tam. - Przeniósł się do kącika laboratorium, w którym zorganizował sobie czytelnię i ustawił wielki skórzany fotel i lampę o przydymionym kloszu. Ostrożnie odwrócił fotel, by usiąść tyłem do Claire, oparł stopy w króliczych kapciach na podnóżku i zaczął oglądać znalezisko. - Maniak - westchnęła Claire. - Słyszałem, co powiedziałaś! - To dobrze. - Claire przecięła sznury na przedostatnim pudle. A pudło wybuchło jej w rękach.

ROZDZIAŁ 2 Gdy Claire otworzyła oczy, pochylały się nad nią trzy osoby - Myrnin, który wydawał się zmartwiony, i jej wspótlokator, Michael Glass, który trzymał ją za rękę, co było bardzo miłe, bo Michael miał przepiękne dłonie; trzecią osobę Claire rozpoznała dopiero po chwili. - Ojej - wymamrotała - dzień dobry, doktorze Theo. - Witaj, Claire - odparł Theo Goldman, przykładając palec do warg. Starszy pan miał niezwykle życzliwy wyraz twarzy, choć widać po nim było, że pozostało mu niewiele sił. W uszach miał stary czarny stetoskop, którym osłuchiwał serce Claire. - O, znakomicie. Wciąż bije. Jestem pewny, że ucieszy cię ta informacja. - Super. - Claire próbowała wstać, co okazało się jednak złym pomysłem. Michael podtrzymał ją, gdy straciła równowagę. Ból głowy o sile huraganu uderzył dopiero chwilę później. - Auć? - Upadłaś i się uderzyłaś - wyjaśnił Theo. - Nie sądzę, żebyś doznała poważnych urazów, ale powinnaś skonsultować się z lekarzem i zrobić badania. Boję się, czy czegoś nie przeoczyłem. - Może pójdę do doktora Millsa. Tak na wszelki wypadek. Ale chwileczkę, dlaczego właściwie upadłam? Mężczyźni wymienili spojrzenia. - Nie pamiętasz? - spytał Michael. - To źle? Mam uszkodzony mózg? - Nie - uspokoił ją Theo. - To normalne, że po takim wydarzeniu dochodzi do zaburzeń pamięci. - Jakim wydarzeniu? - Znów zapadła dziwna cisza, a poczucie zagrożenia mierzone prywatną skalą Claire właśnie wskoczyło z poziomu

żółtego na poziom pomarańczowy. - Może ktoś mi wreszcie powie? - To była bomba - wyjaśnił Myrnin. Claire zamrugała niepewna, czy dobrze zrozumiała. - Bomba, tak? Czy ty wiesz, co to takiego? - Claire wskazała na siebie, po czym powiodła palcem wokół, spoglądając na nietknięte szklane urządzenia. - Bomba to takie coś, co robi wielkie buuum. - To była bomba świetlna - odparł Myrnin. - Dotknij twarzy. Kiedy to powiedział, Claire uświadomiła sobie, że rzeczywiście trochę paliły ją policzki. Dotknęła ich. Były bardzo gorące. - Co mi się stało? - Nie umiała ukryć strachu. Theo i Michael zaczęli mówić jednocześnie. Michael zagłuszył doktora. - To jak oparzenie słoneczne - wyjaśnił. - Masz zaróżowioną skórę i tyle. Michael nie bardzo potrafił kłamać. - Super. Jestem czerwona jak wiśnia. - Nic podobnego - powiedział radośnie Myrnin. - Z całą pewnością nie jesteś czerwona jak wiśnia. Ani nawet jak jabłko. Jednak trochę czasu minie, zanim ci to zejdzie. Claire usiłowała skupić się na ważniejszym aspekcie tego, co się stało, o ile jej nie okłamywali. - Bomba świetlna? Myrnin błyskawicznie spoważniał. - Wybuch bomby świetlnej nie jest groźny, człowiek doznaje lekkich oparzeń. Dla mnie czy innego wampira otworzenie tamtego pudełka mogło skończyć się znacznie gorzej.

- Kto ci przysłał bombę? Wzruszył ramionami. - To było tak dawno. Może Klaus. Może sam ją sobie wysłałem. Jak wiesz, nie zawsze działam racjonalnie. Na twoim miejscu nie otwierałbym ostatniego pudła. Claire popatrzyła na niego bez słów, po czym chwyciła Michaela za rękę i znów próbowała wstać. Gdy przyjęła postawę wyprostowaną, zakręciło się jej w głowie. Czuła się, jak gdyby rzeczywiście spaliła się na słońcu i przy okazji bardzo pobrudziła. - Wspaniale. A zatem sam sobie podłożyłeś pułapki we własnych rzeczach. Tylko po co? - Znakomite pytanie. - Myrnin wyjął z pechowego pudła kawałek poskręcanego metalu i kable. Wyglądało to jak wynalazek szalonego naukowca z epoki królowej Wiktorii. Odłożył wszystko ostrożnie na bok. - Pewnie chciałem ochronić resztę zawartości. Stał bez ruchu, wpatrzony w pudło. - I co? - spytała w końcu Claire, przewracając oczami. - Halo? Myrnin, co jest w pudle? Nie odpowiedział, tylko przewrócił pudło na bok i popchnął je w kierunku Claire. Uniosła się chmura kurzu, a gdy opadła, Claire zobaczyła, że w pudle niczego nie było. Zupełnie nic. - Wracam do domu - westchnęła. - Ta praca jest beznadziejna. Michael podwiózł ją do Domu Glassów - bo właśnie to miejsce nazywała domem, chociaż teoretycznie tam nie mieszkała. W domu rodziców wciąż miała swój pokój i swoje rzeczy. No, część rzeczy.

Niewielką. Zgodnie z umową spała tam prawie każdej nocy. Przynajmniej przez kilka godzin. Stanowiło to część wielkiego planu rodziców Claire, żeby nie tyle trzymać córkę z daleka od Shane'a - to byłoby zbyt wiele powiedziane - ale żeby Shane nie trzymał się zbyt blisko niej. Nie chcieli, żeby ich córeczka wpadła w sidła wielkiego złego mężczyzny, chociaż Shane wcale nie był wielkim złym mężczyzną, a w dodatku kochał Claire. Kochał ją. Ilekroć Claire o tym pomyślała, czuła rozkoszne dreszcze. - Rodzice - powiedziała głośno, ściągając na siebie wzrok Michaela. - Rodzice? - Oszaleją - wyjaśniła Claire. - Shane jest w domu? - Jeszcze nie. Podrzuciłem Eve na pierwszą próbę. - Michael uśmiechnął się nieznacznie. - Cieszyła się, kiedy dostała list? - Zdefiniuj „cieszyć się”. Pytasz, czy wyglądała jak bohaterka kreskówki na dragach? Owszem. Nie wiedziałam, że marzy o aktorstwie. - Kocha to. Bez przerwy odgrywa jakieś sceny z filmów i seriali. Jeszcze w liceum organizowała przedstawienia, rozdawała nam role, które rozpisywała na małych karteczkach. Nauczyciele nie mieli pojęcia, co jest grane. To było szalone, ale i zabawne. - Michael zahamował. Claire nie widziała, co się dzieje za przyciemnionymi szybami, ale uznała, że pewnie zapaliło się czerwone światło. Całe szczęście, że Michael widział znakomicie jak każdy wampir, bo w przeciwnym razie pewnie musieliby już podawać komuś numer ubezpieczenia. - Dla niej to wielka sprawa. - Słyszałam, że wykupiono już wszystkie bilety - powiedziała Claire z satysfakcją. - To naprawdę jest wielka sprawa. Musisz sobie z tym poradzić.

Na twarzy Michaela pojawiła się dziwna mieszanina dumy, zdenerwowania i strachu. Pokręcił głową. - Masz czasem wrażenie, że tracisz kontrolę nad swoim życiem? - Moim szefem jest wampir, właśnie wróciłam do pracy, wystraszyłam się jakiegoś gigantycznego pająka i padłam ofiarą bomby świetlnej. Wszystko to wydarzyło się w jeden dzień, nie na przykład tydzień. - Jasne. Rozumiem. - Michael skręcił kierownicę i znowu zahamował. - Jesteś w domu, Wisienko. - Nawet nie próbuj mnie tak nazywać. Niestety, gdy weszła na górę i przejrzała się w lustrze, musiała przyznać, że nie tylko Michael zacznie ją nazywać Wisienką, albo i gorzej. Jej twarz naprawdę była różowa i świecąca, jakby ktoś podtopił ją w różu, po czym owinął folią. Błe. Kiedy dotknęła twarzy, zostawiła na skórze efektowne białe ślady, które stopniowo znów poróżowiały. - Zabiję go - wymamrotała, po czym zamknęła z trzaskiem drzwi od łazienki, zasunęła zamek i odkręciła prysznic, wpatrując się w amarantowe odbicie. - Zamknę go w solarium. Wywiozę na pustynię kabrioletem ze złożonym dachem. Myrnin, już jesteś grzanką. Przypaloną grzanką. Kiedy się rozebrała, było jeszcze gorzej, bo różowa twarz drastycznie kontrastowała z jej bladym ciałem. Claire wcześniej tego nie zauważyła, ale oparzyła sobie także wierzch dłoni i ramiona - miejsca, które były narażone na działanie światła. Promieniowanie UV. Jeszcze nic jej nie bolało, ale wiedziała, że zacznie, i to wkrótce. Wzięła szybki prysznic, bo woda drażniła jej oparzone ciało, po czym bezskutecznie przeszukała szafę, usiłując znaleźć