minebookshelf

  • Dokumenty299
  • Odsłony36 951
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów574.7 MB
  • Ilość pobrań18 954

Jay McLean - More Than Her

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :3.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Jay McLean - More Than Her.pdf

minebookshelf EBooki
Użytkownik minebookshelf wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 94 osób, 44 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 513 stron)

Prolog - Przeszłość- Zakończenie letniej imprezy Przed Collegem - Co do diabła właśnie się stało? - powiedział Cam. - Koleś, nie mam pierdolonego pojęcia. Były Micky właśnie się jej oświadczył i oboje opuścili imprezę. J ake zadzwonił po taksówkę, zanim ktokolwiek mógłby porozmawiać z nim na ten temat. Reszta z nas usiadła z powrotem, osłupiała. Rozglądałem się dookoł a w poszukiwaniu jej. Mając nadzieję, że wszystko z nią dobrze i że nie zamierzała pośl ubić tego chłopaka. Był dupkiem, a ona zasługiwała na znacznie więcej niż na kogoś, kto za mierzał traktować ją jak gówno. - Martwisz się o nią? Powoli odwróciłem się, by stawić czoła Camowi, który siedział ki lka stóp de mnie, z wyprostowanymi przed sobą nogami i skrzyżowanymi w kostka ch. Przyglądał mi się z ciekawością, ze ściągniętymi brwiami. - Taa, martwię się – powiedziałem, patrząc wprost na niego. Czułem się tak, jakbym prawie wiedział, co zamierzało się następnie wydarzyć. Podświa domie usiadłem prosto i rozprostowałem ramiona, czekając na wyzwanie, bo wiedziałem, jak ie będzie jego następne pytanie. Kiedy zapytał, byłem przygotowany. - Kochasz ją, nieprawdaż?

Chociaż spodziewałem się tego, słyszenie jak wypowiada dokładnie te słowa, było jak kopnięcie w brzuch. Obserwowałem go, szukając jakiegokolwiek zna ku wskazującego na to, jaki może być jego osąd, kiedy powiem mu prawdę – Taa, człowieku. Myślę, że tak. Gapił się na mnie przez, wydawałoby się godziny, ale to były ty lko sekundy. Wypuścił oddech, ściągnął czapkę z głowy, przebiegł dłonią przez włosy i włożył ją z powrotem. - Taa – westchnął. – Ja też. - CO?! - prawie krzyknąłem. Spojrzałem na miejsce gdzie siedziała Lucy, które było tylko kilka stóp od nas, upewniając się, że nie słyszała tego, co jej chłopak fiut właśnie powiedział. - Ja też – powtórzył. Spiorunowałem go wzrokiem. – Nie mam na myśli tego sposobu miłości. Nie takiego, w jaki kocham Lucy. Nadal gapiłem się na niego z rozdziawionymi ustami, zdezorient owany jak wszyscy diabli. Nadal mówił. – Micky – jest jedną z nas – i kumam, że czujesz coś do niej. Trudno byłoby tego nie robić, zwłaszcza po tym, co przeszła. Ale nie sądzę, ż e ją kochasz. Nie w ten sposób. Myślę, że kochasz ją w ten sam sposób, w jaki kochasz Lucy l ub Heidi. Coś w rodzaju siostry, jakbyś chciał je chronić, bronić, wiesz? Lub przynajmniej… mam na myśli to, że jeśli coś by mi się stało, chciałbym, żebyś był taki dla Lucy – przerywa – Mówię bez sensu, hę? Powoli potrząsam głową na nie.

Wypuścił kolejny długi oddech, następnie podniósł się trochę na krz eśle i spojrzał w niebo, myśląc o swoich następnych słowach. Po chwili spojrzał mi w twarz. - Czy Lucy mówiła ci kiedykolwiek o tym, jak się poznaliśmy? - jego oczy szybko pobiegły w kierunku Lucy, która stała przy lodówce turystyczne j, rozmawiając z kilkoma dziewczynami. str. 3 - Powiedziała tylko, że pomogłeś trenować jej małych braci i że po ty m jak jej mama umarła, zacząłeś wpadać, by pomóc. Jego oczy wróciły do mnie. – Ona właśnie tak myśli. Właściwie zauważyłem ją za pierwszym razem, kiedy ją zobaczyłem. Była na trybunach z par oma braćmi. Pamiętam zobaczenie jej po raz pierwszy. Miała książkę w jednej ręce, a d ruga ciągle opiekowała się jednym lub wieloma braćmi – chichocze odrobinę – Zawsze ją wkurzali i wchodzili jej na głowę, ale ona nigdy nie oderwała oczu od książki. Pamiętam p o prostu stanie tam i obserwowanie jej przez mniej więcej cały mecz. To znaczy, widziałe m ją kilka razy w szkole, zawsze myślałem, że była swego rodzaju urocza, wiesz? W ten cichy sposób bycia uroczym. Pokiwałem głową na znak zgody. Była urocza w ten sposób. - Przez pierwszy tydzień, nie powiedziałem do niej słowa. A tyg odnie potem i

każdego dnia w szkole, próbowałem z nią porozmawiać, ale byłem k łębkiem nerwów, wiesz? I to było takie dziwne, bo w każdym innym aspekcie swego życia był em tym pewnym siebie dupkiem, typowym popularnym sportowcem. A tutaj stawałem s ię podekscytowany przez jakiegoś mola książkowego, z którym nawet, nigdy przedtem, nie rozmawiałem. - Jednak minęło parę tygodni i pamiętam patrzenie w lustro pe wnego dnia, pamiętaj, że w tamtym czasie miałem około 15 lat, i pamiętam mów ienie do siebie ‘Dzisiaj jest ten dzień. Porozmawiasz z nią.’ Kiedy dotarłem na boisko, spodz iewałem się, że zobaczę ją na trybunach, ale nie było jej tam i też nigdzie, gdzie byli jej braci a, i to był dzień, kiedy dowiedziałem się o jej mamie. Rak, umieranie, cóż, do tego czasu śmierć. Kontynuowałem słuchanie, przyswajając wszystko, co musiał powiedzieć. - Poszedłem na pogrzeb i po prostu obserwowałem ją. Siedziała z przodu działki, otoczona przez wszystkich braci, trzymając malutkie dziecko w rami onach. Jej bracia płakali, ale ona nie. Trzymała ich dłonie i ocierała łzy, ale nigdy, nawet raz, nie uroniła ani jednej. Kiedy poszedłem na stypę do jej domu, inni opiekowali się jej braćm i, i wtedy ją zobaczyłem. Była w pralni, zwrócona plecami do wszystkich i płakała, nie la mentowała, szlochała, po prostu cichutko płakała. Pamiętam podejście do niej, ze spocon ymi dłońmi, wciąż będąc

kłębkiem nerwów. Mogłem usłyszeć krew pompującą w uszach, a całe ciało trzęsło się… Podszedłem bliżej i musiała usłyszeć moje nadejście, bo odwróci ła się i podniosła wzrok, z oczami wypełnionymi łzami, i wtedy po prostu znikąd rzuciła m i się w objęcia. Oddałem uścisk, ale wszystko, co mogłem powiedzieć to moje przeklęte imię. - Potem każdego dnia przez miesiące, przychodziłem do jej dom u po szkole i w weekendy – kiedy tylko mogłem - by spróbować pomóc. Ponie waż chociaż chciałem ją chronić i pomóc w jakikolwiek sposób, w jaki mogłem. To było coś więcej niż to. Chciałem być też w jej pobliżu. Jakby cały pierdolony czas. I wiem, że to zabrz mi tandetnie jak cholera – Przestał mówić, gdy Lucy wróciła. Usiadła na jego kolanach, a on poprawił ich tak, żeby było im wygodnie. Pocałował ją raz w policzek i potem kontynuował . – Naprawdę cieszyłem się po prostu byciem z nią, wiesz? Spędzając czas, rozmawiając, wygłupiając się, cokolwiek. A to wszystko było przed obściskiwaniem się i seksem. Nieprawdopodobnym pierdolonym seksem – Lucy tylko się uśmiechnęła. - To, co właściwie usiłuję powiedzieć to, że - jeśli nie czujesz tych rz eczy do Micky – głowa Lucy szarpnęła się, by spojrzeć mi w twarz. Cam klepnął ją pa rę razy w nogę – Jeśli nie czujesz tych rzeczy, nerwów, potrzeby bycia z nią przez cały czas, tę sknoty, gdy nie ma jej w pobliżu… całego tego gówna… wtedy to nie jest miłość jaką czujesz. Cóż, nie miłość miłość. To uh – myślał przez chwilę, patrząc w niebo. – To Loganowo-Lucy miłość – powiedział.

Lucy uśmiechnęła się do mnie szeroko. Byłem cicho. str. 4 W szoku. Wtedy w końcu powiedziałem. – Gdzie do cholery byłeś miesiąc e temu, kiedy potrzebowałem tej mowy, dupku? - Pierdol się – zaśmiał się. Wtedy wtrąciła się Lucy, patrząc w dal, podnosząc pięść w powietrz e i poruszając nią. Zaczęła cicho śpiewać do melodii ‘Macho-Man’ – Loganowo-Lucy Miłoość… *** Godzinę później, wracałem do naszej grupki po rozmowie z DJ-em, kiedy ją zobaczyłem. To pierwszy raz odkąd ją widziałem od tamtej nocy. Liczyłem, że m oże tutaj być, ale prawdę mówiąc, zobaczenie jej było trudniejsze niż myślałem. Była z kilkom a innymi dziewczynami, trochę dalej od miejsca gdzie był James i jego przyjaciele. Oczywiście , chodzili do tej samej szkoły. Musiałem z nią porozmawiać, może spróbować wyjaśnić, co się sta ło bez zbytniego zagłębiania się w szczegóły. Podszedłem do niej i wytarłem spo cone dłonie w dżinsy. Strzeliłem kłykciami za pomocą kciuków. To nerwowy nawyk, z któr ym starałem się zerwać.

W zasadzie udało mi się to, robiłem to tylko wtedy, gdy stawał em się bardzo zdenerwowany. I najwidoczniej w przypadku dziewczyn, lub po winienem powiedzieć, dziewczyny. Przybliżyłem się do nich, a ich rozmowa zamarła. Alexis, jej przyjaci ółka, trzymała w uścisku dwie inne dziewczyny. – Chodźmy – powiedziała, ciągnąc je. Więc została tylko ona i ja, twarzą w twarz, pierwszy raz od miesięcy. I tak głupio jak to kur wa zabrzmiało, tęskniłem za nią. I byłem zdenerwowany jak wszyscy diabli. Znowu wytar łem dłonie w dżinsy i poprawiłem czapkę, tak by była trochę wyżej, żebym mógł odpowiednio ją widzieć. - Hej - poruszyłem ręką w małym skinięciu, a następnie umieściłem je w przednich kieszeniach. - Matthews – skinęła głową. Jej twarz nie wyrażała niczego. Szczęści a z zobaczenia mnie, smutku, złości, niczego. - Ja, uh… jak się masz? Zassała głęboki oddech, ale nie powiedziała nic. Staliśmy, gapiąc się wprost na siebie. Szczerze, odgrywałem ten moment więcej niż parę razy przez o stanie dwa miesiące i w każdym z nich miałem coś do powiedzenia, swego rodzaju plan, taki, że właściwie mogłaby ze mną znowu porozmawiać. Ale teraz, stojąc tutaj, nie miałem żadnych słów. Tylko masę pierdolonego żalu. - Amanda! – jakiś chłopak za nią przeszkodził. Przerwaliśmy ga pienie się. Jej głowa

odwróciła się do dzieciaka. Spojrzałem ponad jej ramieniem na nieg o. Miał na sobie czapkę baseballową, nisko naciągniętą na czoło, patrzył w dół na telefon. By ło ciemno. Nie mogłem dostrzec, kim był lub jak wyglądał. – Jesteś gotowa do wyjścia? – nie podniósł wzroku znad telefonu. Odwróciła się do mnie powoli, a moje oczy przesunęły się do je j. Utrzymała moje intensywne spojrzenie przez sekundy, by upewnić się, że usłyszałem jej następne słowa. I usłyszałem. Usłyszałem je, jasno i wyraźnie – Taa, kochanie – powi edziała głośno, z oczami na mnie – Całkowicie tutaj skończyliśmy. Zrobiła kilka kroków do tyłu, odwróciła się i poszła do niego. Nadal patrzył w dół na swój telefon, gdy obrócił się i owinął jedno ramię wokół jej bark ów. Oplotła go ramionami str. 5 wokół talii, spojrzała w górę i powiedziała coś do niego. W końcu wł ożył telefon do kieszeni, pochylił się i pocałował ją. A ja odwróciłem wzrok. Ponieważ kurewsko nie mogłem znieść patrzenia na to. A to – to jest moment, w którym dowiedziałem się jak to jest stracić wszystko, czego nigdy nie miałem.

str. 6 Rozdział 1 - Teraźniejszość- Półtorej roku później College był wszystkim, czym spodziewałem się, że będzie. Mieszkałe m w bractwie, co było w porządku. Kilka miesięcy po tym jak tu dotarliśmy, Jake i Micky zostali pa rą. Oficjalnie i na wyłączność. Cieszyłem się ich szczęściem. Naprawdę. Ponieważ Cam miał rację, nie kochałem jej. Nie w ten sposób, w jaki myślałem. Wiem, że Amanda powiedziała Micky, że zamierzała tutaj studiować , ale nigdy o tym nie dyskutowaliśmy. I to było do dupy, bo szukałem jej wszędzi e, na wszystkich swoich zajęciach, obchodząc kampus, sklepy w pobliżu i restauracje, w któr ych może pracować. Nic. Nie widziałem jej nigdzie. Wiem, że mogłem zapytać Micky, i myślałem o tym przy więcej niż je dnej okazji – ale rzecz w tym – jeśli chciała, żeby Micky wiedziała, to wtedy by jej po wiedziała, a ja miałbym już skopaną dupę. Dlatego jej nie mówi. Tak więc szukam jej każdego dnia, a jej nie ma. I każdego dnia staję s ię coraz bardziej

i bardziej wkurzony i zły z powodu tego, co jej zrobiłem. I wtedy obr acam tę złość w jedyną rzecz, o której wiem, że pomoże: dziewczyny. Pomiędzy baseballem, imprezami, dziewczynami i seksem, mam wy starczająco czasu na naukę. Jeśli miałbym rzucić jedną z tych rzeczy, byłby to baseball. Chociaż prawdę mówiąc, rzuciłbym to wszystko jeśliby to oznac zało, że mógłbym zobaczyć ją ponownie. str. 7

Rozdział 2 - Przeszłość - - Spotkanie - Przed latem, Przed Collegem Pierwszy raz, kiedy ją zobaczyłem, był w domu Jake’a. Była to stypa rodziny Mikayli. Dla mnie – była jak światło w ciemności. Zastanawiam się czy Micky kiedykolwiek myślała w ten sposób o Jake’u. *** - Przepraszam? Jej głos był tak niski, że prawie go nie usłyszałem. Ale kiedy się odwr óciłem, była tam. Stojąc pośrodku kuchni państwa Andrews, z talerzem w dłoni, c zekając aż powiem – lub zrobię – coś. W końcu dźwięk powędrował w górę mojego gardła i na zewnątrz u st. Nie mógłbym wam powiedzieć, co do kurwy powiedziałem, ponieważ nie pamiętam. Wszystko co pamiętam, to ona. Tym sposobem staliśmy tutaj, niepewni sytuacji. Złapała wargę pomiędzy zęby, a brwi miała ściągnięte. Szarpnęła głową w moim kierunku. – Muszę to tam włożyć. - Hę? - Zlew, za tobą? Muszę to tam włożyć – powiedziała to powoli, jakbym był dzieckiem.

Podniosła talerze w rękach i czekała. Nie spieszyłem się, obczajając ją. Jestem całkiem pewien, że nawet ni e próbowałem ukryć tego pieprzącego wzrokiem spojrzenia, które jej posłałem, po nieważ kiedy moje oczy opuściły jej ciało, by osiąść na jej twarzy, rumieniła się. Próbowała się nie uśmiechnąć. – Zamierzasz się przesunąć lub coś? Wzięła dwa kroki do przodu i potknęła się – na absolutnie nicz ym. Talerze, które trzymała, upadły na podłogę i roztrzaskały się. Oboje byliśmy s zybcy, by się pochylić i pozbierać je, tak szybcy, że uderzyliśmy się głowami w drodze na ziemię. - Kurwa – wyszeptała, pocierając głowę. - Cholera – powiedziałem, robiąc to samo. Zacząłem zbierać rozbite kawałki i wtedy zauważyłem krew. - Hej, ty krwawisz – powiedziałem do niej. Uniosła wzrok i nasze oczy zablokowały się na sobie. I to jedyny ze sposobów, w jaki ją pamiętam. Jej twarz tak blisko mojej, że mogłem usłyszeć jej oddech. - Hę? – spojrzała w dół na ręce, a jej oczy rozszerzyły się, zanim powiedziała. – Jasna cholera! I wtedy zapiszczała jak mała dziewczynka. Zacisnęła oczy, podczas g dy wyrzuciła rękę do przodu, machając nią wokoło i rozchlapując krew po całej podłod ze. – Nie mogę zobaczyć krwi, to znaczy, technicznie rzecz biorąc mogę ją zobaczyć, ale nie mogę na nią patrzeć. Musisz sprawić, żeby przestała lecieć. – Nie zaczerpnęła oddechu. – Poważnie, to kurewsko mnie przeraża. Zatrzymaj to! O mój Boże! Zamierzam wymiotow ać! Rusz się! – zaczęła

wstawać, następnie zatrzymała się, ściskając moją koszulkę, odw róciła ode mnie głowę i str. 8 kontynuowała. – Nie ruszaj… napraw to. Proszę? – Wtedy spojr zała na mnie z paniką wypisaną na twarzy. – Zamierzam zemdleć. O Boże. O Boże. - Hej – próbowałem ją uspokoić – Jest w porządku. Mam cię – przytrzymałem jej ramię i pomogłem wstać. Nie mogłem nic poradzić na chichot, który mi się wyrwał. - To nie jest śmieszne. Przysięgam, że zwymiotuję jak na to spojrzę. Ciągle miała to spanikowane spojrzenie, a jej twarz pobladła o parę odcieni. Właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że nie wygłupiała się. Wtedy tez uświadomiłem sobie, jak urocza była – Zatem nie patrz na to, po prostu skoncentruj się na mojej twarzy. Tak zrobiła. - Czy to boli? Skinęła powoli, nie zdejmując oczu ze mnie ani na chwilę. - W porządku, zamierzam teraz zakręcić kran, po prostu daj mi znać, jeśli cię zranię, gdy na to spojrzę, okej? Kolejne powolne skinięcie. Ostatecznie zdołałem oderwać od niej oczy, by sprawdzić, co z jej pa lcem – Będziesz po prostu potrzebować plastra opatrunkowego. Uprzątnąłem bałagan na podłodze, zaprowadziłem ją do łazienki, gd zie znajdował się zestaw pierwszej pomocy i powiedziałem, żeby usiadła na ladzie.

Kiedy plaster był założony, spojrzałem w górę na nią – Wszystko dobrze? Przygryzła wargę, potakując. – Dziękuję – powiedziała. – Kim je steś? Lekarzem, czy coś? – uśmiechnęła się szeroko, dyndając nogami tam i z powrotem przed sobą. - Coś w tym stylu. - Cóż, dziękuję. I przepraszam za wariowanie na punkcie tej spr awy z krwią. Ja po prostu naprawdę …fuj… ja i krew nie jesteśmy przyjaciółmi – ś cisnęła nos i zrobiła zniesmaczony wyraz twarzy. Obczajałem ją, a jej duże, niebieskie oczy uciekły przed moim s pojrzeniem. Jej jasnobrązowe włosy były rozpuszczone. To był jedyny raz, gdy widziałem je w ten sposób. Była swego rodzaju kurewsko gorąca. Przygryzła wargę ponownie, a ten ruch przykuł uwagę moich o czu. Chciałem ją pocałować. Chciałem swoich ust na jej i chciałem tego tak bard zo. Z jakiegoś powodu, myślałem, że to w porządku, by zrobić to, co zrobiłem potem, b o byłem Loganem Pieprzonym Matthews i byłem przeklętym bossem. Plus – laski to kochały. Więc wykonałem ruch, by ją pocałować, ale zobaczyłem, że jej oczy rozszerzyły się nieco zanim nasze usta nawiązały kontakt, a następną rzeczą, o kt órej wiedziałem, było jej kolano na moim kutasie, a ja zginałem się, próbując oddychać poprzez ból. Schyliłem się, z obiema rękami na swoich intymnych częściach ciała, próbując

uśmierzyć ból. Nie mogłem prawidłowo oddychać. Robiłem wszy stko, co mogłem, by nie upaść na ziemię i płakać. Zobaczyłem ją zeskakującą z lady i pochylającą się, by spojrzeć mi w oczy. - Po pierwsze, nawet cię nie znam. Po drugie, jesteśmy na piep rzonej stypie. A po trzecie, jesteś dupkiem – Jeden z jej palców nacisnął na środek moje go czoła, wystarczająco mocno, bym się cofnął. Otworzyła szybko drzwi łazienkowe i zamknęła je za sobą. W c hwili, gdy dowiedziałem się, że na pewno są zamknięte, upadłem na podło gę i kołysałem się tam i z powrotem jak cholerne dziecko. Ból był tak kurewsko intensywny. str. 9 *** Byłem na tyłach tarasu ze wszystkimi innymi, kiedy usłyszałem jej głos. – Hej, Mikayla. Bardzo mi przykro z powodu twojej straty – zaśmiała się - Co za gówniana rzecz do powiedzenia, tak jakbyś coś straciła, ale znajdziesz to ponownie. Kayla roześmiała się – Amanda, jak się masz? Amanda. Wyłączyłem się z rozmowy i po prostu gapiłem się na nią. Nie była g orąca. Nie w ten wyzywający sposób. Była czymś innym. Nadal jest czymś innym.

*** Tak szybko jak wyszła, wiedziałem, że musiałem ją znaleźć. Wybiegłem z domu, w poszukiwaniu jej. Była na chodniku, naci skając breloczek od kluczy, by otworzyć gównianie czerwoną civic. Praktycznie przybiegłem do niej sprintem – Amanda! – krzyknąłem. Odwróciła się i zamarła w miejscu. Zatrzymałem się cale od niej, z ciężkim oddechem od biegnięcia. - Potrzebuję twojego numeru – powiedziałem. - Co? – powiedziała poprzez niedowierzający śmiech. - Potrzebuję twojego numeru, bo muszę cię gdzieś zabrać – wypróbo wałem na niej swój zrzucający majtki uśmiech. - Um, nie – odwróciła się, by otworzyć drzwi od samochodu. - Co? – zapytałem, niedowierzanie było słyszalne w moim głosie. - Nie – powtórzyła. - Dlaczego nie? – byłem wkurzony. – Proszę tylko o twój numer. Odwróciła się, by stanąć ze mną twarzą w twarz, sapiąc. - Nie, dupku – zwęziła oczy – Nie prosiłeś o mój numer. Żądałeś go. – Zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów – Tak swoją drogą, kim jesteś? - Logan Matthews – wyciągnąłem dłoń, by uścisnąć jej. Spojrzała na nią w dół, potrząsnęła głową, zaśmiała się, a nastę pnie powróciła spojrzeniem do mnie. - Zdecydowanie nie. - Co? Dlaczego? Podaj mi jeden dobry powód – wykrztusiłem z siebie. Nie wiedziałem, dlaczego mnie to obeszło, jej nie chcenie mnie. Ale byłem wkurzony i czułem tak jakbym musiał wygrać tę kłótnię, lub cokolwiek, czym do kurwy to było i działo się tutaj.

- Ponieważ. - To nie jest powód. - Ponieważ mam chłopaka. - Nie masz – pokręciłem głową i skrzyżowałem ramiona na klatce piersiowej. - Ponieważ jesteś dupkiem. - Świetnie, ale nie do zaakceptowania. Następny? - Ponieważ lubię dziewczyny. Zmierzyłem ją wzrokiem od stóp do głów i oblizałem usta – Nawet lepiej. Wzięła głęboki oddech i wypuściła go głośno – Dobrze – wyciąg nęła rękę, czekając, więc dałem jej swój telefon. str. 10 Ogromny pełen samozadowolenia uśmiech zawładnął całą moją twarzą, ponieważ właśnie kurwa wygrałem i nie mogłem się doczekać, by zmusić ją do zapłacenia za to. Oddała mi go i pędem ruszyła, by wsiąść do auta. Obserwowałem jak odjeżdżała. Amanda. Gdy pojechała, spojrzałem w dół na telefon. Aplikacja z wiadomościami była otwarta: W twoich snach, dupku. Znajdź inny sposób, by zdobyć punkt1.

1 W oryg, jest ‘Find another way to score your home run’ → home run(uderzenie pałkarza, które pozwala biegaczowi zaliczyć wszystkie bazy i zdobyć punkt w baseballu) str. 11 Rozdział 3 - Teraźniejszość- Do pierwszego meczu zostało nam trzy tygodnie i próbowałem zaliczyć wszystkie zajęcia, zanim baseball pochłonie cały mój wolny czas. Baseball – nie był dla mnie najważniejszy. Nie byłem najlepszym łapaczem w drużynie. Zdecydowanie nie załapałbym się do pierwszego składu. Dostałem się do drużyny, bo Jake i ja byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i przez trzy lata graliśmy razem w licealnej drużynie. Wszyscy założ yli, że na boisku łączy nas specjalna więź, czy inne gówno – coś rodzaju sekretnego porozumie nia. Sprawa wygląda tak, że Jake Andrews jest tak dobry, że mógłby rzucać do ściany i t o wciąż byłoby zajebiste. Zostałem w drużynie, bo pomaga mi to oczyścić umysł i zapew nia odpowiedni plan treningowy. Nie jest to moją pasją i zdecydowanie nie jest moją przyszłością. *** Właśnie miałem wyjść z biblioteki, gdy zobaczyłem Micky, Lucy i trz ecią dziewczynę. Przyjrzałem się dokładniej, bo to nie mogła być ona – Luce! Micky! Zostałem upomniany, żeby się uciszyć.

Miałem to gdzieś. Obie niezwłocznie się odwróciły. I ona także. Amanda. Jasna cholera. Kiedy podchodzę bliżej, nogi mi się plączą. Nie jestem w stanie oderwać od niej wzroku. Wyglądała tak samo, ale jednak inaczej? Cholera, sam nie wi em. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zobaczyła, że do nich idę, ale szybko spuściła je na podłogę. Zaczekałem, aż znajdę się przed nimi, zanim się odezwałem – Hej – powiedziałem do wszystkich, ale nie mogłem oderwać oczu od Amandy. - Stary - roześmiała się Micky, pstrykając palcami przed moją t warzą. To wyrwało mnie z transu. Kiedy w końcu oderwałem oczy od Amandy i spojrzałem na Micky, uśmiechała się do mnie złośliwie. Lucy zaczęła chichotać. – Co robisz? – zapytała, próbując ukryć uśmiech. Moje oczy powędrowały do Amandy, ale ona ciągle patrzyła w ziemię, bawiąc się paskami plecaka. - Nic, miałem jakieś gówno do zrobienia. A co wy, piękne panie, robicie? Nie zdawałem sobie sprawy, że nie odrywałem od niej oczu, aż Micky zaczęła się śmiać i machać przed moją twarzą. Odtrąciłem ją i spojrzałem na nią. Przestała się śmiać, uśmiechnęła i szturchnęła Amandę łokciem – Amanda - powiedz iała Micky. W końcu podniosła wzrok – Poznałaś już Logana? – kontynuuje z szerokim uśmiechem na twarzy.

Dłonie zaczęły mi się pocić, kciukiem pocierałem palce drugiej r ęki. Puls odbijał się echem w moich uszach. Kątem oka dostrzegłem zdezorientowany w yraz twarzy Lucy, ale nie potrafiłem oderwać oczu od Amandy. Dłonie powędrowały do p rzednich kieszeni, gdy tak czekałem na jej reakcję. Potrzebowałem żeby coś powiedziała – cok olwiek. Aby powiedziała, że mnie pamięta. Ale kiedy w końcu podniosła oczy, nic w nich nie było. - Nie. Nigdy – udała, że patrzy na zegarek. – Muszę iść. Moja podwó zka nadjeżdża i spieszy mu się, zobaczymy się później, dziewczyny – powiedziała szybko i odeszła. - We wtorek mamy klub książki. Nie zapomnij - zawołała za nią Lucy. Podniosła rękę, jako potwierdzenie. str. 12 Wypuściłem oddech, który nie wiedziałem, że wstrzymywałem. Lucy wzięła mnie pod ramię, gdy wyszliśmy i skierowaliśmy się w st ronę parkingu. – Logan, tylko nie mów, że z nią też spałeś. To jedna z tych dobrych – zajęczała. - Co? Nie, nie spałem. Przysięgam. - Dobrze – zaśmiała się. Objąłem je obie ramionami – Więc, o co chodzi z tym klubem k siążki? Siedzicie w kółku, czytacie sprośne książki i chwalicie swoje waginy? Bo jeśli tak, to zapiszcie i mnie! - Fuj! - skrzywiła się Lucy, a Micky walnęła mnie w brzuch. Dziewczyny wsiadły do samochodu Micky i odjechały.

Rozejrzałem się za swoim samochodem. Nie zaparkowałem po t ej stronie budynku. Udałem się w przeciwnym kierunku i zobaczyłem Amandę siedz ącą na przystanku autobusowym, rozmawiającą przez telefon. Przez chwilę stałem nier uchomo, zastanawiając się, czy powinienem spróbować porozmawiać z nią, czy też zostawić ją w spokoju. Kiedy usłyszała kroki, podniosła wzrok, ale wyraz jej twarzy zm ienił się w chwili, gdy zdała sobie sprawę, że to ja. – Muszę kończyć, Lexi. Zadzwonię do ciebie p óźniej… Taaa… uh-huh… Pa. Przyglądała mi się z podniesionymi brwiami. - Hej – kiwnąłem głową w stronę miejsca obok niej. Przygryzła wargę i odwróciła wzrok. - To wolny kraj, Matthews. Możesz robić, co chcesz. Nienawidziłem, kiedy nazywała mnie Matthews. Jakby nie wiedz iała, jak mam na imię. Albo miała to gdzieś. – Czyli jednak mnie pamiętasz? Nie to powiedziałaś – - Czy ty sobie ze mnie żartujesz? – obróciła się cała, aby spojrzeć mi w twarz. – To nie ja jestem tą, która - nagle się zatrzymała i zamknęła oczy, uspokajając oddech. Obserwowałem ją zmieszany. - Wiesz co, Matthews? Zostaw to, dobra? Nikt nie musi wiedzie ć, że mamy jakąś historię, czy cokolwiek. Po prostu to zostaw. Proszę – jej wzrok był s puszczony, wpatrywała się w dżinsy. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Otworzyłem usta, ale nic z nich nie wyszło. Próbowałem złapać ją za rękę, ale wyszarpnęła ją.

- Amanda - westchnąłem. – Przepraszam – naprawdę miałem to na myśli. Jej całe ciało stężało, zanim podniosła na mnie oczy. - Spóźniłeś się, Logan – wolno potrząsnęła głową – Cholernie się spóźniłeś. Samochód zatrzymał się przy nas, powstrzymując mnie przed po wiedzeniem czegoś więcej. Szybko wstała i założyła plecak. – Powiedziałabym, że m iło było cię zobaczyć, Matthews. Ale naprawdę tak nie było – Siedziałem cicho, gdy ona ws iadła do tego samego gównianego jeepa z jej zakończenia szkoły. I siedziałem tam sam, obserwując jak odchodzi. Znowu. str. 13 Rozdział 4 - Przeszłość - Asysta Początek lata, przed Collegem Minął tydzień, odkąd spotkałem ją w domu Jake’a, ale wciąż nie opuszczała moich