minebookshelf

  • Dokumenty299
  • Odsłony38 574
  • Obserwuję41
  • Rozmiar dokumentów574.7 MB
  • Ilość pobrań19 400

Krentz Jayne Ann - Bransoletka

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Krentz Jayne Ann - Bransoletka.pdf

minebookshelf EBooki
Użytkownik minebookshelf wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 147 stron)

ROZDZIA 1 A.C. Ryerson jecha powoli i ostro nie. Nie chcia wyl dowa w rowie. Wyt a wzrok, usi uj c dostrzec cokolwiek przed mask samochodu. Zakl cicho. Droga by a w ska, kr ta i prawie niewidoczna w strugach ulewy, która zalewa a przedni szyb . Ogie na kominku, troch muzyki i szklaneczka szkockiej whisky. Oto, czego teraz potrzebowa . Co wi cej, mia do tego pe ne prawo. Deborah Middlebrook porzuci a go w przeddzie upojnego weekendu. W takiej sytuacji ka dy m czyzna wpad by w czarn rozpacz. Zas ugiwa na odrobin wzgl dów, skoro mia sp dzi ten wieczór samotnie. Srebrzysty mercedes w ó wim tempie pokona kolejny ostry zakr t. Ryerson znów zakl , tym razem na widok pot nej dziury w jezdni, któr z trudem uda o mu si omin . Zamiast raczy si szkock i s ucha Mozarta, t uk si wiejsk drog w czasie szalej cej burzy. Wspania y pocz tek maja, nie ma co. O tej porze roku powinny ju kwitn kwiaty i piewa ptaki. Nie do , e pogoda przypomina a raczej listopad, to znalezienie adresu okaza o si trudniejsze, ni przypuszcza . Na tej wysepce nikt najwyra niej nie potrzebowa tabliczek z nazwami ulic. Kr y bezskutecznie ju od godziny. B dzie mia szcz cie, je li w drodze powrotnej zd y z apa ostatni wieczorny prom do Seattle. A na dodatek sam by sobie winien. Po przeczytaniu kartki od Debby mia ochot podskoczy z rado ci. To wtedy pope ni pierwszy b d. Nie wykorzysta sprzyjaj cych okoliczno ci, cho móg wycofa si od razu. Niestety, rodzice Debby dowiedzieli si , e ich córka znikn a i wpadli w panik . Obawiali si , e nieudany romans mo e j sk oni do pope nienia jakiego lekkomy lnego czynu. Ryerson usi owa zapewni Middlebrooków, e Debby jest osob zrównowa on , ale nie uda o mu si ich przekona . Próbowa delikatnie wyt umaczy , e ich najm odsza córka i on wcale nie byli w sobie szale czo zakochani. Starsi pa stwo zignorowali równie i to wyja nienie. Teraz wiedzia , e u y zbyt subtelnych argumentów. Ale nie by o atwo powiedzie takim mi ym i staro wieckim ludziom, e nie sypia z ich córk . Bóg raczy wiedzie , co ci gn by sobie na g ow , gdyby tylko poruszy ten dra liwy temat.

Ryersonowi by o al Johna i Leony Middlebrooków. Tak bardzo si o ni martwili. Ochoczo zaproponowa wi c, e odnajdzie Debby i upewni si , e z ni wszystko w porz dku. I to by w a nie drugi b d. Oboje natychmiast przystali na propozycj Ryersona. Patrzyli na niego z wdzi czno ci . Zbyt pó no zauwa y , e w ich oczach by o jeszcze co . Nadzieja. Wiedzia , e Middlebrookowie liczyli na to, e jego romans z Debby zako czy si lubem. Nie móg ich za to wini . Pocz tkowo on równie bra pod uwag takie zako czenie. lub wydawa mu si ca kiem logicznym rozwi zaniem. Na szcz cie w por si opami ta , a dzisiejsza wyprawa by a jedynie cen , któr musia zap aci . W yciu nie ma przecie nic za darmo. Rodzice Debby s dzili, e mog a si ukry tylko u swojej starszej siostry. Telefon w jej domu nie odpowiada , ale to, oczywi cie, o niczym nie wiadczy o. Middlebrookowie przypuszczali, e zrozpaczona dziewczyna po prostu nie podnosi a s uchawki. A siostra podobno gdzie wyjecha a. Nie mia wyboru. Musia pojecha promem na wysp w pobli u Seattle, znale Debby oraz udowodni wiatu, e jest ca a, zdrowa i wcale nie cierpi z powodu z amanego serca. Ani my la od nowa wpl tywa si w romans z Debby. By a urocza i atrakcyjna, ale doprowadza a go do sza u. Szybko doszed do wniosku, e oboje s ulepieni z zupe nie innej gliny. W wietle reflektorów zauwa y ma y, przekrzywiony drogowskaz. Ryerson zapami ta t nazw . John zaznaczy na odr cznym szkicu, eby skr ci w a nie tutaj w prawo. Droga zw zi a si jeszcze bardziej. By a to w a ciwie cie ka mi dzy pochylonymi sosnami. Pomy la o tajemniczej siostrze Debby i o jej domu, którego szuka . Najwyra niej lubi a mieszka na odludziu. Mieli wi c taki sam gust. Weekendowa kryjówka Ryersona znajdowa a si dalej na pó noc, na jednej z wielu wysp archipelagu San Juan, prawie u wybrze y Kanady, ale jej otoczenie wygl da o podobnie. Do tej drewnianej chaty dociera swoj prywatn motorówk . Innego dojazdu do niej nie by o. Vrrginia Elizabeth Middlebrook mog a przynajmniej korzysta z promu. Virginia Elizabeth. Te imiona brzmia y niemal po królewsku. Sugerowa y staromodny wdzi k osoby, która je nosi a. By a o kilka lat starsza od Debby, przekroczy a wi c na pewno trzydziestk , ale oprócz tego nic o niej nie wiedzia . Sporo podró owa a w interesach i dlatego Ryerson nigdy jej nie spotka . Wszystko wskazywa o na to, e i tym razem nie b dzie mia okazji, aby

j pozna . Przejecha jeszcze kilkaset metrów i pomi dzy drzewami zauwa y niedu y, parterowy domek, stoj cy niemal nad brzegiem zatoki. We wszystkich oknach pali y si wiat a. W innych okoliczno ciach taki widok nastroi by go optymistycznie. Jednak tym razem Ryerson wiedzia , e zaraz stanie oko w oko z Debby. Zaparkowa mercedesa na podje dzie i zgasi silnik. Przez chwil siedzia bez ruchu, obliczaj c odleg o , któr b dzie musia pokona w ulewnym deszczu. Nie mia jednak innego wyj cia, jak tylko pobiec prosto na ganek. Parasol le a w baga niku. Zanim go wyjmie i tak przemoknie do suchej nitki. Ryerson szybko podejmowa trudne decyzje. Z rozrzewnieniem pomy la jeszcze raz o whisky, Mozarcie i walorach celibatu. Szybko wyskoczy z samochodu i ruszy p dem w stron drzwi. Elegancka tweedowa marynarka prawie natychmiast przesi k a wod . Podobny los spotka zamszowe mokasyny na grubej zelówce. Trudno, los nie by dzi dla niego askawy. Ryerson z rozdra nieniem nacisn przycisk dzwonka. Chcia jak najszybciej mie za sob t przykr rozmow . Marzy jedynie o tym, eby wróci do domu. Sam. Virginia Elizabeth Middlebrook wysz a w a nie spod prysznica, gdy us ysza a d wi k dzwonka. Od o y a r cznik, którym wyciera a mokre w osy i wyjrza a z azienki. By a pewna, e jej si zdawa o. Ale dzwonek zabrz cza ponownie. Zmarszczy a brwi. Nie oczekiwa a go ci i nikt nie wiedzia , e wróci a dzie wcze niej. To móg by tylko kto od s siadów. U Burtonów z naprzeciwka cz sto w czasie burzy wysiada o wiat o. Pewnie przyszli po yczy wiece, stwierdzi a po namy le. ci gn a mocniej pasek lu nego, frotowego szlafroka, zawi za a na g owie zgrabny turban z r cznika, wsun a stopy w puszyste, ró owe kapcie i przesz a przez hol do salonu. Znów odezwa si dzwonek. Tym razem zabrzmia do natarczywie.

- Kto tam? - spyta a i równocze nie zerkn a przez wizjer. Kobieta, która mieszka sama, musi by ostro na. Zobaczy a tylko kawa ek szerokiego ramienia ubranego w mokry tweed. - Ryerson. - Za drzwiami rozleg si m ski g os. - Kogo innego si , u licha, spodziewa a ? Otwórz, Debby. Twoi rodzice s chorzy ze zmartwienia, a ja mam dosy tego wszystkiego. Powiedzmy sobie wreszcie wszystko do ko ca i rozejd my si . Zdumiona Virginia odsun a si od drzwi. Ryerson. Zna a to nazwisko. Facet kupi niedawno przedsi biorstwo jej ojca. U ywa tak e dwóch inicja ów, ale w tym momencie zupe nie nie pami ta a jakich. A wi c to jest ten sam Ryerson, o którym par razy wspomina a przez telefon siostra. Jej aktualny ch opak. Chyba nie by dzi w najlepszym humorze. St skniony kochanek przemawia innym tonem. Ciekawe, czym Debby wprawi a go w taki pod y nastrój? Zdj a a cuch i otworzy a drzwi. Na progu sta pot ny, ociekaj cy wod m czyzna. Musia a podnie g ow , eby mu spojrze w oczy. Rzadko jej si to zdarza o. Bez pantofli mia a prawie sto siedemdziesi t pi centymetrów wzrostu. Ale ten typ i tak patrzy na ni z góry. Oceni a go na oko o metr dziewi dziesi t. Na oko mia na karku czterdziestk , a ycie chyba go zbytnio nie rozpieszcza o. Nagle przypomnia a sobie te dwa inicja y: A.C. Nie ulega o w tpliwo ci, e A.C. Ryerson by w tej chwili co najmniej zirytowany. W ó tym wietle wisz cej na ganku latarni zauwa y a jeszcze zarys silnej szcz ki i wystaj ce ko ci policzkowe. Obejrza j od stóp do g ów, ze szczególn uwag przypatruj c si ró owym kapciom i g owie owini tej w r cznik. - Nie jeste Debby. - Jasne, e nie - odpar a ostro. - Przeszkadza a jej wiadomo , e by a zupe nie bez makija u. wie o umyta wygl da a licznie maj c lat osiemna cie, ale w wieku trzydziestu trzech nie mo na ju by o liczy wy cznie na m odzie czy wdzi k. - Mam na imi Virginia Elizabeth. A ty jeste pewnie A.C. Ryerson? - Zgad a . Czy zasta em Debby? - Nie.

- To dobrze - skonstatowa z zadowoleniem. Virgini zaskoczy a ta odpowied . - Wróci am do domu kilka godzin temu i nie widzia am si z Debby. Czy co si sta o? - Nie s dz , ale wasi rodzice wpadli w pop och. Wyja ni ci wszystko, je li wpu cisz mnie do rodka. - Wybacz - u miechn a si przepraszaj co. - Prosz bardzo, wejd . Mia am w a nie zamiar wypi kieliszek czego mocniejszego i i do ó ka. Podró owa am dzi od szóstej rano i mia am po drodze trzy przesiadki. - Wiem dobrze, co to znaczy. Po takim dniu trudno si pozbiera . Ch tnie bym si do ciebie przy czy . Otworzy a szeroko oczy ze zdumienia. - Chcesz si do mnie przy czy ? - powtórzy a zaskoczona. - My la em, oczywi cie, o kieliszku, a nie ó ku - odpar agodnie. - No tak, oczywi cie - wyb ka a zawstydzona. Czu a, e piek j policzki. Okropno . Nie rumieni a si przecie od dawna. - Przepraszam, jestem troch zm czona - Wskaza a r k kanap . - Siadaj, prosz . Czego si napijesz? - Od dwóch godzin marz o paru ykach szkockiej. - Podszed do kominka, obok którego le a stosik drewna. - My la em te o trzaskaj cym ogniu. Zupe nie przemok em. Nie b dziesz mia a nic przeciwko temu, je li napal w kominku? - Sk d e. Twoje marzenia nie s wygórowane. - Jestem nieskomplikowanym cz owiekiem i lubi proste przyjemno ci. Poczu a na sobie spojrzenie jasnoszarych oczu i znów si zaczerwieni a. - Mo e zdejmiesz z siebie t mokr marynark ? - zasugerowa a, eby zmieni temat. Przyj jej propozycj z wdzi czno ci . Szybko zrzuci marynark , pod któr nosi bia koszul i starannie dobrany krawat w spokojnym kolorze. Jak na przyjaciela Debby, ubiera si wyj tkowo konserwatywnie, pomy la a ze zdziwieniem. Powiesi a marynark na oparciu krzes a.

- Zobacz , czy mam w domu whisky - mrukn a, znikaj c w kuchni. Odetchn a g boko. Czu a, e w pokoju atmosfera zrobi a si dziwnie na adowana. Zajrza a do kredensu i wyj a zakurzon butelk szkockiej. Nape ni a szklank do po owy, po czym dola a jeszcze troch . A.C. Ryerson by pot nym m czyzn . Zaskoczy j swoim wygl dem. Wysoki i dobrze zbudowany, sprawia wra enie cz owieka, który potrafi wiele znie . Wielki jak granitowa ska a i chyba równie solidny. Czy by gust m odszej siostry tak bardzo si zmieni ? Dotychczas preferowa a u m czyzn styl m odzie owy. A.C. Ryerson nie wygl da ch opi co. I by , oczywi cie, du o starszy ni dotychczasowi adoratorzy Debby. Jej dwudziestoczteroletnia siostra zawsze wola a ch opaków w swoim wieku. atwiej mog a wodzi ich za nos. Poza tym Debby lubi a poszale . Regularnie chodzi a na rockowe koncerty, które ko czy y si dobrze po pó nocy. Bez najmniejszego uszczerbku dla zdrowia mog a balowa przez ca y nast pny dzie . Towarzysze jej zabaw musieli mie sporo energii, eby bawi si równie dobrze, jak Debby. Virginia intuicyjnie czu a, e A.C. Ryerson nie przepada za muzyk rockow i ta cami do czwartej rano. Nala a sobie troch wina i z obu drinkami wróci a do salonu. Oczekiwa a wyja nie . Ryerson kl cza na jednym kolanie przy kominku i podsyca niewielkie p omyki ognia. Zauwa y a, e rozlu ni nieco w ze krawata. Si gn po szklank i poci gn d ugi yk whisky. - Dzi kuj . W a nie tego potrzebowa em. - Prosz bardzo. Postawi a kieliszek z winem na stoliku i usiad a w rogu kanapy. Obserwowa a Ryersona. Do o y do ognia kawa ek drewna i wsta . Ale to ogromny facet, pomy la a. I ta wspania a, wysportowana sylwetka bez grama t uszczu. Opieku czy i godny zaufania, uzna a. Natychmiast sama si zdziwi a, dlaczego w a nie te dwa s owa przysz y jej do g owy. Niewielu m czyzn, których zna a, zas ugiwa o na takie okre lenia. Ryerson ruszy w stron kanapy, lecz zatrzyma si , bo zauwa y na pó ce odtwarzacz p yt kompaktowych. Wybra Mozarta. Z satysfakcj pokiwa g ow , gdy z g o ników pop yn y kryszta owo czyste d wi ki fortepianowego koncertu. Usiad na sofie i wzniós toast:

- Za udane ucieczki. - Mog wiedzie , co panu grozi o? - spyta a cierpkim tonem. - Owszem. Rozpustny weekend. - Patrzy teraz na ni leniwie przymru onymi oczami. - A tak na marginesie, to przyjaciele nazywaj mnie Ryerson. Tylko moja matka u ywa chrzestnych imion. - To znaczy? - Angus Cedric. - Hmm. Chyba rozumiem, dlaczego ich unikasz. S troch staro wieckie, ale adne. Brzmi tak solidnie. - I beznadziejnie t po? - podpowiedzia . - Wcale nie - zaprzeczy a. - Dzi ki - odpar krótko. - Zostan przy Ryersonie. Przez chwil siedzieli w milczeniu. - Nie jeste podobna do swojej siostry. - Wszyscy to mówi , od kiedy przysz a na wiat. - Virginia ykn a odrobin wina. Zastanawia a si , do czego zmierza ta rozmowa. - Czy Debby pok óci a si z tob ? - Nie. Powiedzia bym raczej, e nasze drogi si rozesz y. Planowali my wspólny wyjazd, ale nagle zmieni a zdanie. Przyznam, e to dla mnie du a ulga. - Czyli koniec wspania ego romansu? - Raczej tak. - Mama z tat nie b d tym zachwyceni. - Ja jestem. - Zauwa y am. - Ryerson rzeczywi cie nie zachowywa si jak cierpi cy, odtr cony kochanek. Mia a w tpliwo ci, czy on w ogóle potrafi by romantyczny. - Nie b d przed tob ukrywa , Virginio, e o ma o nie paln em

g upstwa. - Poci gn ze szklanki kolejny yk i usiad wygodniej. - Teraz sam si sobie dziwi . Wiesz, e pocz tkowo bra em pod uwag ma e stwo z Debby? A przecie zupe nie do siebie nie pasujemy. Nie wiedzia em, jak si z tego wypl ta . Na szcz cie twoja siostra te posz a po rozum do g owy i postanowi a mnie porzuci . Szkoda tylko, e zrobi a to w taki egzaltowany, teatralny sposób. - Tak, Debby lubi przedstawienia. - Mia em okazj przekona si o tym. Zostawi a mi list. Chyba nawet mam go przy sobie. Prosz , sama przeczytaj. Virginia szybko przebieg a wzrokiem jego tre . "Wybacz mi, Ryerson, ale postanowi am zrezygnowa z tego wyjazdu. Nasza znajomo by a b dem. Potrzebuj nieco czasu, eby to przemy le . Dosz am do wniosku, e musimy si rozsta . Mi dzy nami wszystko sko czone. Nie gniewaj si ". Debby - No có , Debby najwyra niej uzna a, e nie jeste cie dla siebie stworzeni. Ty s dzisz podobnie. Nie rozumiem, w czym problem? - Wasi rodzice bardzo si tym przej li. Martwi si , bo ich ukochana córeczka znikn a. S pewni, e ona strasznie prze ywa nasze rozstanie. - W g osie Ryersona zabrzmia a wyra na nuta sarkazmu. - Debby mia aby wpa w depresj ? Ma o prawdopodobne. - Te tak my l . Ale przypuszczam, e im chodzi o co innego. Nie ukrywali zadowolenia, gdy zacz li my ze sob chodzi . S rozczarowani, e statek mi o ci zaton . - Rozumiem. Dlatego sk onili ci , eby jej poszuka . Pewnie liczyli na wasze cudowne pojednanie. - Obawiam si , e tak. - A istnieje taka szansa? - spyta a ch odno. - Raczej nie. Debby mia a racj . Ten nasz romans by jednym wielkim nieporozumieniem.

- Ty nie pope niasz b dów? - B dów? Nie - odpar szczerze. - Staram si ich unika . Uwierzy a mu bez trudu. Przesun a wzrokiem po atletycznej sylwetce i znów zacz a przygl da si twarzy swego go cia. Po namy le uzna a, e Ryerson jest interesuj cym m czyzn . Nie by mo e szczególnie przystojny, ale m skie, ostre rysy przyci ga y uwag . Ciemne w osy wci l ni y od deszczu, a wiat o podkre la o tylko ich rudawy odcie . Ryerson zauwa y jej spojrzenie i u miechn si . Dostrzeg a w jego oczach b ysk inteligencji. Rozpi ta pod szyj elegancka, bia a koszula ods ania a fragment mocno ow osionej klatki piersiowej. Virginia poruszy a si lekko i zakry a stopy po szlafroka. Zdawa a sobie spraw , e zaczyna odczuwa jaki trudny do sprecyzowania niepokój. Jego przyczyn by a bez w tpienia obecno Ryersona. Ale dlaczego? Nie potrafi a odpowiedzie na to pytanie. Znów zerkn a na ow osiony tors. - Zastanawiasz si , co twoja siostra we mnie widzia a? - spyta oboj tnym tonem. Zarumieni a si po uszy. By a z a, e nie potrafi ukry swoich reakcji. - Oczywi cie, e nie. - W a ciwie nie mam poj cia, dlaczego wpad em jej w oko. - Przyznam, e nie jeste w gu cie Debby - powiedzia a ogl dnie. - Dzi ki Bogu. Szkoda, e obydwoje wcze niej nie doszli my do tego wniosku. Chocia pierwsze randki by y bardzo mi e. Tylko tyle mog powiedzie na swoj obron . - Podejrzewam, e od pocz tku mieli cie b ogos awie stwo naszych rodziców - stwierdzi a artobliwie. - Tata oczami duszy ju ci widzia w roli zi cia. W ten sposób firma zosta aby w rodzinie. Oboje z mam liczyli na wasz lub. - Chyba tak - mrukn . - Czy to moi staruszkowie wys ali ci jej tropem? - Zg osi em si sam na ochotnika. Nie wróci a do domu, wi c uznali, e musi by tutaj. Skoro jej nie znalaz em, to trudno. Spe ni em swój rycerski obowi zek i odmawiam dalszych poszukiwa . - A co z twoim m skim ego?

Jego usta wygi y si w ironicznym u miechu. - Nie martw si . Moje ego jako to zniesie. Bywa o ju gorzej. Nie mia a w tpliwo ci, e Ryerson to cz owiek odporny. Wprost emanowa pewno ci siebie. eby ni zachwia , trzeba by o czego wi cej ni rozstania z dziewczyn . - Skoro ju spe ni e dobry uczynek, to mam nadziej , e teraz wsi dziesz w samochód i wrócisz do Seattle? - Tak. - Utkwi wzrok w buzuj cym ogniu i machinalnie obraca szklank w wielkich d oniach. - Ruszam w drog , jak tylko troch podeschn . Dzi ki za go cin , Virginio Elizabeth. To mi o, e mnie zaprosi a . Doceniam równie , e nie krzycza a na mnie za to, co zrobi em twojej siostrze. - A zrobi e jej co ? W s owach Virginii wyczu jaki podtekst i spojrza na ni z ukosa. - Nie. Nigdy nie poszli my razem do ó ka - wyzna bez ogródek. - To mia o si zdarzy podczas tego weekendu. - Spotykali cie si do d ugo? - Przez miesi c. I wymienili my jedynie kilka banalnych poca unków na dobranoc. Trudno o lepszy dowód, e nie by o co liczy na przyp yw nami tno ci. Wyra nie nie ci gn o nas ku sobie. - Och! Nie o to pyta am - powiedzia a zmieszana. - Nie chcia am wtyka nosa w wasze sprawy. - Nie szkodzi. - Rozbawi o go wyra nie jej zawstydzenie. - Chc , eby zna a ca prawd . Tak naprawd niewiele nas czy o. Przyznaj , e by mo e to moja wina. - Twoja wina? - powtórzy a niepewnie. Patrzy a na niego ze zdumieniem. Ryerson u miechn si od ucha do ucha. Stwierdzi , e Virginia Elizabeth dobrze dzia a na jego m skie ego. Jej spojrzenie wyra nie wiadczy o o tym, e nie wyobra a a sobie, aby móg mie w sypialni jakiekolwiek problemy. A wi c oceni a go wysoko. Có to za mi a wiadomo . - Nigdy nie mia em do si y, eby zwabi Debby do ó ka - wyja ni . - Z

ka dej randki wraca em wyko czony. Hucza o mi w g owie od tych rockowych decybeli albo pada em na nos ze zm czenia po paru godzinach szale stwa na parkiecie. Nie mam ju dwudziestu lat. Po ca onocnej zabawie marz o spaniu. Nie o seksie. - Mieli cie jednak zamiar gdzie wyjecha ? - Podj li my rozpaczliw prób ratowania naszego romansu. Bez adnych szans na powodzenie. Kiedy zda em sobie z tego spraw , chcia em porozmawia z Debby. Akurat wtedy dosta em ten li cik od niej. - A wi c nie by a to szale cza przygoda? - No có . Pomylili my si . I na szcz cie ju jest po wszystkim. - Stara whisky by a dobrej marki. Z g o ników s czy a si cicho agodna muzyka, a ogie na kominku przyjemnie ogrzewa i rozleniwia . Prawdziwy relaks. Virginia Elizabeth zas ugiwa a na swoje imiona, stwierdzi w my li Ryerson. Wysoka, pi kna i cudownie dojrza a. Ze spokojem i opanowaniem przyj a jego niespodziewan wizyt i wyja nienia. By a osob rozs dn i inteligentn . Zupe nie inn ni jej postrzelona sistra. Z Virgini Elizabeth mo na by o naprawd porozmawia . Wygl da a uroczo i bezpretensjonalnie, gdy siedzia a wtulona w róg kanapy. Zrobi a na nim wra enie. Z apa si na tym, e pod wiadomie zaczyna ocenia jej urod . Zdecydowanie pi kne oczy. Piwne, w oprawie ciemnych rz s, zdawa y si sugerowa pewn siebie kobieco . Zauwa y , e malowa a si w nich jaka niepokoj ca ostro no . Delikatne rysy i g adka cera, wdzi cznie zarumieniona od ciep a. Ciekawe, co kryje si pod tym szlafrokiem. By pewien, e ma pe ne piersi i mocno zaokr glone biodra. Ta kobieta musi mie wspania e cia o, stwierdzi z satysfakcj . Rzeczywi cie niczym nie przypomina a swojej modnie wychudzonej siostry. Virginia Elizabeth na pewno potrafi a rozgrza w ó ku ka dego m czyzn . Zaskoczy o go to, o czym my la . Poprawi si na sofie. Po raz pierwszy od dawna poczu gwa towny przyp yw po dania. - Ciesz si , e adne z was nie cierpi z powodu z amanego serca i straconych z udze . - Us ysza g os Virginii. - W przeciwnym razie sytuacja by aby niezr czna. Zw aszcza teraz, gdy wykupi e firm naszego ojca. A przy okazji - dlaczego to zrobi e ?

- Middlebrook Power Systems jest solidnym przedsi biorstwem z tradycjami. Trzeba tylko wprowadzi par zmian, eby postawi je na nogi. - Masz zamiar si tym zaj ? - Musz najpierw sporo zainwestowa . Zak ady wymagaj gruntownej modernizacji. Silniki i systemy zasilania to moja yciowa pasja. Ucz c si w szkole redniej, dorabia em na stacji obs ugi. Po maturze wyl dowa em w wojsku. Przez par lat naprawia em czo gi i ci arówki. W ko cu zm drza em i sko czy em studia. Po jakim czasie stwierdzi em, e zarz dzanie w asnym interesem i us ugi w energetyce przynosz du e dochody. Polubi em prac w biznesie. Potrafi rozpozna firm , która ma przysz o . Kiedy John Middlebrook wystawi swoj na sprzeda , kupi em j bez wahania. - A moja siostra z apa a ciebie? - Przypuszczam, e nie by to ca kiem jej pomys . Chyba jednak maczali w tym palce twoi rodzice. - Wiem. Mog zrozumie ich motywacj . Ale co z twoj ? - Czasami mam ochot , aby si ustatkowa . I wydaje si , e instytucja ma e stwa mo e by ca kiem przyjemna. - Jak dla kogo - odpar a sucho. - Najlepiej s u y m czyznom. Spojrza na ni uwa nie. - Zadziwiasz mnie. Zawsze my la em, e zdecydowana wi kszo kobiet pragnie wyj za m . Zw aszcza kiedy ju s hm w pewnym wieku - Urwa raptownie i skrzywi si . - Szczególnie te biedaczki po trzydziestce? - spyta a ironicznie. - To chcia e powiedzie ? Otó musz ci co wyzna . Nie wszystkie stare panny rozpaczliwie szukaj kandydata do r ki. - Bezwiednie zadr a a. - Prze y am ju jedno ma e stwo i uwa am, e by o ono kl sk . Czego si ju w yciu nauczy am. - Ja te by em kiedy onaty - odpar , troch zaskoczony pasj , z jak Virginia podj a dyskusj . - Nic z tego nie wysz o, ale ch tnie spróbowa bym jeszcze raz. ycie we dwoje mo e da du o satysfakcji, je li tylko obie strony nie oczekuj od siebie cudów i naprawd chc by ze sob . - A tak bardzo wierzysz w pot g mi o ci? - spyta a cicho.

- Nie - zaprzeczy tonem zupe nie pozbawionym emocji. - W ogóle nie wierz w mi o . To bzdura i wymys niepoprawnych romantyków. Nie jestem jednym z nich. Ale wierz w ma e stwo. - Dlaczego? Ryerson uzna , e ta rozmowa przybiera ca kiem nieoczekiwany kierunek. Mo e w a nie dlatego zaczyna a go wci ga . - Jak ju mówi em, ma e stwo ma wiele zalet. Przyznaj , e za pierwszym razem by o rezultatem poci gu fizycznego i m odzie czego optymizmu. Niestety, szybko da o sobie zna brak dojrza o ci i sprecyzowanych oczekiwa . Moja ona zacz a a owa tego, co straci a, wychodz c tak m odo za m . Nasz zwi zek rozlecia si szybko. Wierz , e nast pnym razem b dzie inaczej. - Czyli jak? - Teraz ju wiem, czego chc . W moim wieku ceni si wygodne, ustabilizowane ycie i uroki domowego ogniska. Kiedy przenios em si z Portland do Seattle i kupi em zak ady twego ojca poczu em, e wreszcie odnalaz em swoje miejsce. Do szcz cia brakuje mi jeszcze udanego, spokojnego zwi zku z kobiet . Chcia bym si o eni z kim , na kogo móg bym liczy . Kto potrafi przyj go ci firmy. Kto wypije ze mn wieczornego drinka i pogaw dzi o wydarzeniach dnia. Debby zupe nie nie nadawa a si do tej roli. Musia em chyba upa na g ow . - Albo znów by to tylko poci g fizyczny - zauwa y a z u miechem. - Potrafi ju zapanowa nad moim poci giem fizycznym. - W tej chwili wcale nie by pewien, czy to prawda. Wci czu w l d wiach szczególnego rodzaju napi cie. Zastanawia si , czy Virginia zdaje sobie spraw z tego, jak bardzo rozchyli si u góry jej szlafrok. G boki dekolt ujawnia kusz cy zarys mi kkiego, apetycznego cia a. - A wi c chcesz po prostu ma e stwa dla wygody? - Masz mi to za z e? - Có , jeste przynajmniej szczery - odpar a z wahaniem. - W pewnym sensie nawet si z tob zgadzam. Osobi cie nie mia abym nic przeciwko sympatycznej i warto ciowej przyja ni z m czyzn . Na co dzie daj sobie wietnie rad sama, ale czasem by oby cudownie móc pogada z bratni dusz . Nie mam jednak zamiaru wychodzi w tym celu za m .

- Preferujesz wolne zwi zki? - spyta ze mierteln powag , - Mówi am o przyja ni z m czyzn . Nie miewam przygód. I chyba nie chcia abym ich mie . A je li ju , to romans oparty na przyja ni, a nie hormonach. Nie wierzy w asnym uszom. - Dawno si rozwiod a ? - Jestem wdow . Mój m zmar kilka lat temu. - Kilka lat temu? - spyta ze zdumieniem. - Pobrali my si , gdy sko czy am studia. W dwa lata pó niej zgin w wypadku samochodowym. - I ty nigdy to znaczy od tego czasu nie zdarzy o ci si zaanga owa w, hmm - urwa widz c, e wprawia j w zak opotanie. Naprawd trudno by o sobie wyobrazi , e ta kobieta nie by a z nikim zwi zana przez tyle lat. - Jako nie mog am trafi na autentyczn przyja . Ani na kogo , w kim potrafi abym si zakocha . - A wi c wierzysz w mi o ? - spyta bardziej ostro, ni zamierza . - O, tak. Wierz . Ale nie s dz , ebym sama by a zdolna do wielkiej nami tno ci. To dobre dla innych, takich jak moja siostra. - Skrzywi a si leciutko. - Nie oczekuj wspania ych uniesie . Wol przyja . - I nie chcia aby wyj za m za takiego hipotetycznego przyjaciela? - Nigdy. Ca kiem nieracjonalnie zapragn przekona Virgini , e nie ma racji. Zaraz jednak odpr y si i zachichota . - Ja popieram ma e stwo, ale nie wierz w mi o . Ty zupe nie na odwrót. Oboje natomiast doceniamy znaczenie przyja ni. Uwa am, e to interesuj ce. A nawet dosy zabawne. - Spowa nia . - Wiesz, twoja siostra wci jeszcze jest w tym wieku, kiedy mi o jawi si jako stan permanentnej, egzaltowanej szcz liwo ci, pe nej wznios ych prze y . - Owszem, wiem.

- Szczerze mówi c - ci gn - nie potrafi bym jej tego zapewni nawet wówczas, gdybym by du o m odszy. Mo e z racji swojej pracy sta em si przyziemnym nudziarzem. Masz poj cie, e dieslowski silnik nie zmieni si od pi dziesi ciu lat? - Dobry, wypróbowany produkt? - Przypomina ma e stwo. Dzia a bez zarzutu dopóty, dopóki nie oczekuje si po nim zbyt wiele i nie stawia zbyt du ych wymaga . Czy tak by o w twoim przypadku, Virginio Elizabeth? A mo e patrzy a na wszystko przez ró owe okulary? Spodziewa a si cudów? Zesztywnia a, a w jej piwnych oczach przez chwil zamigota gniew. - Nie lubi rozmawia z obcymi o swoich prywatnych sprawach - uci a krótko. Uzna , e nale y si wycofa . W pokoju zapanowa a niezr czna cisza. Ryerson rozpi jeszcze jeden guzik koszuli i odchyli g ow na oparcie kanapy. Chyba powinien zbiera si do wyj cia, ale jako nie mia ochoty wsta . Whisky, muzyka i ciep o p yn ce od kominka sprawi y, e poczu si przyjemnie odpr ony. Gdyby jeszcze Virginia usiad a troch inaczej a dekolt jej szlafroka rozchyli si jeszcze bardziej obiecuj co. Czego trzeba wi cej? - Ju pó no. Dzi ki za go cin , Virginio. Musz wraca do Seattle - przerwa milczenie, ale nie ruszy si z miejsca. - Ostatni prom odp ywa dopiero za pó torej godziny - odpar a z wahaniem. - To mnóstwo czasu. Teraz wiem, jak jecha , wi c droga do przystani zajmie mi najwy ej kwadrans. - Mo e zaczekaj, a burza si sko czy. W tak pogod kiepsko si prowadzi samochód. - Tak. Poza tym nawierzchnia obfituje w niespodzianki. Jakie dwa kilometry st d jest prawdziwe jezioro. - Znam ten odcinek. Tam zawsze po deszczu stoi woda. Minie par godzin, zanim sp ynie. Oboje znów spojrzeli na zegar i przez chwil siedzieli bez s owa. - Dlaczego nigdy nie mia em okazji ci pozna ? - zapyta w ko cu. -

Twoja rodzina wspomina a o tobie, ale podobno sporo ostatnio podró ujesz. Chyba mieli my zosta sobie przedstawieni na party w przysz ym tygodniu. Cz sto wyje d asz s u bowo? - Na ogó nie. Kieruj komputerowym systemem odzyskiwania informacji w Carrington Miles and Associates. Znasz t spó k ? Skin twierdz co g ow . - Du e przedsi biorstwo z siedzib w Seattle. Ma przedstawicielstwa w ca ej pó nocno-zachodniej cz ci Stanów. - Zgadza si . Chcieli zastosowa jednolity system komputerowy w swoich filiach. Nadzorowa am wprowadzanie go i st d te liczne wyjazdy. Na szcz cie praca jest niemal zako czona. - My l o tym, eby skomputeryzowa w Middlebrook Power Systems proces kontroli dokumentacji. Mo e powinienem zatrudni ci jako konsultanta? - Firma jest pod tym wzgl dem beznadziejnie zaniedbana. Mój ojciec nie by zwolennikiem nowoczesnych metod zarz dzania - odpar a z u miechem, Zadziwia a Ryersona inteligentnym monologiem na temat wspó czesnych technik komputerowych. Opowiada a tak interesuj co, e s ucha z prawdziw przyjemno ci . Dola sobie troch whisky i wróci na kanap . Teraz on podzieli si z Virgini planami dotycz cymi Middlebrook Power Systems. Szczegó owo przedstawi jej swoje zamiary dotycz ce poprawy jako ci wyrobów i poszerzenia rynków zbytu. Virginia okaza a si wdzi czn s uchaczk . Szkoda tylko, e kiedy nalewa sobie drinka, poprawi a zapi cie szlafroka Gdy sko czy mówi o perspektywach rozwoju przedsi biorstwa, Virginia krzykn a, widz c która jest godzina. - Nie zd ysz na ostatni prom. - Do licha, chyba masz racj - mrukn . Nie z apa jednak marynarki i nie pogna do drzwi. - Mo e to i lepiej - stwierdzi po chwili. - Przecie wla em w siebie tyle alkoholu. Zmarszczy a lekko brwi. - Mamy na wyspie kilka niedrogich zajazdów. Spróbuj wynaj pokój. - Dobry pomys .

adne z nich nie wykazywa o najmniejszej ochoty, aby wsta . Obydwoje patrzyli w ogie . W ko cu Virginia odezwa a si z wahaniem: - W a ciwie móg by zosta na noc tutaj, o ile zechcesz spa na sofie. Jest mo e troch za ma a, ale - To bardzo uprzejmie z twojej strony. - Drobiazg. Jeste w ko cu przyjacielem rodziny. - Mi o, e tak my lisz. Czterdzie ci minut pó niej Ryerson wyci gn si na kanapie. By a dla niego zdecydowanie za w ska, ale wygodna, a po ciel pachnia a lawend . S ysza , jak jego urocza gospodyni krz ta si w sypialni, gasi wiat o i k adzie si do ó ka. Pozwoli swoim my lom po eglowa do jej sypialni. Oto Virginia w bia ym, skromnym negli u, który pasuje do jej osobowo ci. Niespiesznie zdejmuje bielizn , stopniowo ujawniaj c wszystko to, co przedtem zakrywa szlafrok. ROZDZIA 2 Obraz wykreowany przez wyobra ni stawa si coraz bardziej realistyczny. Znów powróci o napi cie w dolnej cz ci cia a i Ryerson uzna , e najwy sza pora spad. We nie widzia wysok kobiet z dojrza ymi, pe nymi piersiami i przyjemnie zaokr glonymi udami. U miecha a si do niego i chcia a wzi go w ramiona. Straci niew tpliwie ca y miesi c na randki z niew a ciw osob . Od pocz tku nale a o umawia si z jej siostr . Virginia obudzi a si rano z dziwnym uczuciem. Mia a wra enie, e z jej ycia raz na zawsze znikn a ca a dotychczasowa nieust pliwo i surowo .

Zbi o j to wyra nie z tropu. Zastanawia a si , czy rzeczywi cie noc sp dzona pod jednym dachem z tym pot nym m czyzn mo e mie jakikolwiek wp yw na jej spokojn , ustabilizowan egzystencj . Po namy le uzna a, e jest to absolutnie niemo liwe. Nie wydarzy o si przecie nic szczególnego. Pozwoli a przespa si na kanapie cz owiekowi, z którym jej ojciec prowadzi interesy. To wszystko. Nic innego za tym si nie kry o. Lekko poirytowana odrzuci a ko dr i wyskoczy a z ó ka. Zawi zuj c po drodze pasek szlafroka, pomaszerowa a do azienki. Drzwi by y zamkni te. G o ny szum wody wiadczy o tym, e kto bra prysznic. M czyzna w jej azience. Co takiego nie zdarzy o si od lat. Wycofa a si do salonu. Zauwa y a, e jej go zd y ju schowa po ciel. Pod stolikiem sta a para ogromnych mokasynów, a na krze le wisia a bia a koszula. Nic wi cej nie zdradza o obecno ci m czyzny w jej domu. Woda przesta a szumie i Virginia nadstawi a ucha. Ryerson prawdopodobnie wyciera si teraz po k pieli. Kiedy zacz a si zastanawia , czy w osy na jego piersi tworz poni ej talii trójk t, uzna a, e najwy szy czas zaparzy kaw . Zaczyna a ponosi j wyobra nia. Kilka minut pó niej skrzypn y drzwi od azienki. Virginia wyjmowa a z szafki fili anki i nie s ysza a, kiedy wszed do kuchni. Wyczu a jednak za plecami obecno Ryersona. - Dzie dobry - powiedzia cicho. W niskim, g bokim g osie by o s ycha porann chrypk . Brzmia a zmys owo. Virginia odwróci a si , przytrzymuj c oporne fili anki. - Dzie dobry. Nie by a ca kiem pewna, czy rankiem wyda si jej równie interesuj cy, jak poprzedniego wieczoru. Blask ognia na kominku potrafi ka demu doda uroku. Ale Ryerson wygl da w dziennym wietle znakomicie. Widok nagiego, m skiego torsu dodatkowo wzmocni jej zafascynowanie. Ostatnim m czyzn , który sta tutaj pó nagi, by jej m . Wspomnienie jego nago ci nie obudzi o w niej adnego przyjemnego dreszczu. Ryerson dzia a na ni zupe nie inaczej. Jego br zowe w osy o rudawym odcieniu l ni y po umyciu, a szare oczy wydawa y si teraz wr cz srebrzyste. Mia na sobie tylko spodnie i Virguua stwierdzi a, e g ste ow osienie uk ada o si na jego piersi dok adnie tak, jak to sobie wyobra a a. Pasek zakrywa cz tego ciemnego trójk ta.

- Nie gniewasz si , e ogoli em si twoj maszynk ? - Potar d oni podbródek. - Oczywi cie, e nie - odpar a szybko. - Prosz , nalej sobie kawy, a ja skorzystam z azienki. - Dzi ki. - Nie si gn jednak po dzbanek. Z uwag przygl da si jej g owie. - Czy co nie tak? - Sk d e, - U miechn si . - W a nie przypomnia em sobie, e wczoraj by a opatulona w r cznik. Nie mia em poj cia czy jeste brunetk , czy blondynk . Machinalnie podnios a r k i przyg adzi a br zowe, si gaj ce ramion w osy. - Musz co z tym zrobi . Nie zd y am si uczesa . - Pospiesznie odstawi a fili ank na blat i chcia a wymin Ryersona. Nawet nie drgn , eby j przepu ci . Po o y d o na jej ramieniu i ten dotyk podzia a na ni elektryzuj co. Zatrzyma a si sp oszona. Patrzy hipnotyzuj cym wzrokiem, a jego palce zag bi y si w ciemnych, spl tanych w osach Virginii. Jej serce wali o jak szalone. - Dzi kuj ci, Ginny - odezwa si agodnie. - Nie pami tam, kiedy ostami raz tak przyjemnie sp dzi em wieczór. Whisky, kominek, muzyka, a zw aszcza twoje towarzystwo - wszystko by o doskona e. U miechn a si niepewnie. Kiedy przesta a by dla niego Virgini Elizabeth, a zosta a Ginny? Zdziwi o j , e to pieszczotliwe zdrobnienie zabrzmia o w jego ustach tak przyjemnie. Wczoraj przy kominku zdarzy o si rzeczywi cie co zadziwiaj co intymnego. - Och, to nic wielkiego. Przykro mi, e musia e jecha na pró no taki kawa drogi przy tej pogodzie. - Ja nie a uj . Zamilkli oboje. Wyczuwa o si coraz wi ksze napi cie mi dzy nimi.

Nagle Ryerson pochyli g ow i odnalaz usta Virginii. Wstrzyma a oddech, nie wiedz c, czego si spodziewa . Nie by a kobiet zmys ow . M da jej to jasno do zrozumienia zaraz po lubie. Nie kry rozczarowania. Ale Ryerson nie oczekiwa prawdopodobnie od niej zbyt wiele. Poza tym chodzi o tylko o zwyk , przelotn pieszczot . My li przelatywa y jej chaotycznie przez g ow , gdy poczu a jego wargi na swoich. I nagle a westchn a z ulg . Poca unek tego m czyzny wyda si jej czym najbardziej naturalnym pod s o cem. Odpowiedzia a ca kiem instynktownie. Nigdy dot d nie prze y a czego podobnego. Jego usta by y twarde, ciep e i subtelnie wymagaj ce. Mia y cudowny smak. Zda a sobie spraw , e pragnienie takiego poca unku dr czy o j od dawna. W a ciwie przez ca e ycie. Odruchowo opar a d onie na jego nagich ramionach. Z przyjemno ci przesun a palcami po g adkiej skórze, pod któr wyczuwa a silne mi nie. Ryerson westchn . - Musz ci o czym powiedzie , Virginio. Wczoraj wieczorem zrozumia em swój b d. Powinienem ju od dawna spotyka si z tob . Odsun a si nieco i spojrza a w srebrzystoszare oczy. Ona tak e dokona a dzisiaj odkrycia. Wszystko wygl da o inaczej ni zwykle. Ca y wiat nabra blasku. - Prawie si nie znamy - Skarci a si w my li za ten bana . Poza tym to wcale nie by a prawda. Co jej mówi o, e zna Ryersona ca kiem dobrze. Byli przecie tak bardzo do siebie podobni. - Chcia bym wiedzie o tobie du o wi cej - powiedzia . - Ty i ja mamy ze sob wiele wspólnego. Na pewno mo emy zosta dobrymi przyjació mi. - Przez chwil bawi si kosmykiem jej w osów. Znów zamierza j poca owa , gdy nagle us yszeli zgrzyt klucza w zamku. Do pokoju wpad podmuch ch odnego powietrza. - Ginny! O Jezu, to ty, Ryerson? Co tu si , u licha, dzieje? Virginia drgn a gwa townie, s ysz c g os siostry. Spojrza a ponad ramieniem Ryersona w stron frontowych drzwi. - Cze , Debby - odpar a tak spokojnie, e a j to zdziwi o. - No, no, no - mrukn a Deborah Middlebrook tonem, w którym

zaskoczenie miesza o si z przykrym rozczarowaniem. - Chyba mnie wzrok zawodzi. - Wkroczy a do pokoju, wnosz c aur wielkiego wiata. Wygl da a jak prawdziwa modelka. Mia a na sobie obcis e, skórzane spodnie, które musia y kosztowa maj tek i trykotow bluz naszywan koralikami. Potrz sn a jasnymi, ekstrawagancko ci tymi w osami. - Sk d si tu wzi e , Ryerson? Próbujesz uleczy z amane serce? Przyznaj , e jestem zdruzgotana. Odwróci si leniwie i pos a jej znudzone spojrzenie. - Mam nadziej , e zadzwoni a do rodziców. Martwi si o ciebie. - Odezw si do nich pó niej. - Nie umkn o jej uwagi, e siostra by a w szlafroku, a Ryerson bez koszuli. Pokr ci a g ow ze zdumieniem. - Co za scena. Sp dzi e tutaj noc, Ryerson? Z moj siostr ? Ca a rodzina padnie z wra enia, gdy si o tym dowie. Ginny nie spa a z nikim, od kiedy zosta a wdow . A ciebie na dodatek wcale nie zna. - Nagle spowa nia a, a w jej g osie zad wi cza a wyra na nuta podejrzliwo ci. - S uchaj, je li napastowa e moj siostr , to b d musia a wezwa gliny. Na policzki Vkginii wyp yn krwisty rumieniec. Od mierci m a wszyscy Middlebrookowie zam czali j swoj troskliwo ci . Ta nadopieku czo zaczyna a j ju dra ni . - Dosy tego - powiedzia a ostrzegawczo. - Chwileczk - parskn a Debby. - Sk d mog wiedzie , e to nie jakie jego wstr tne sztuczki. - Wbi a w Ryersona oskar ycielski wzrok. - Je eli j wykorzysta e , eby w ten sposób da mi po nosie, to z ca pewno ci b dziesz mia wkrótce k opoty. Rodzice si w ciekn i tata pozwie ci do s du. - Na mi o bosk , Debby - przerwa a Virginia. - Przesta przez chwil papla . Nie wiesz, co tu si dzieje. I wcale nie musisz mnie chroni przed Ryersonem. - Mam co do tego spore w tpliwo ci. Niby jeste starsza ode mnie, ale w sprawach m sko-damskich kompletnie zielona. Ca e twoje do wiadczenie to dwa lata chybionego ma e stwa. Nie podejrzewam, eby Ryerson chcia ci uwie z ch ci zemsty, bo ma klas . Ale nigdy nic nie wiadomo. - Zapewniam ci - powiedzia a Virginia z godno ci - e zarówno uwodzenie, jak i zemsta s w tym przypadku absolutnie wykluczone. Wi c b d uprzejma zamkn wreszcie buzi . - wi ta racja. Przebra a miark , Debby. Daj ci s owo, e Ginny i ja

wietnie si rozumiemy. - Naprawd ? - Popatrzy a na nich sceptycznie. - No dobrze, ale od kiedy pozwalasz mu nazywa si Ginny? - Nie pyta em o pozwolenie - wtr ci , nim Virginia zd y a si odezwa . - Ale Ginny nie ma nic przeciwko temu. Prawda, Ginny? - Hm, nie, sk d e, A.C. - No tak wiedzia em, e mnie to spotka - stwierdzi a o nie. - Nikt nie mówi do niego A.C. - wyja ni a Debby i poci gn a nosem. - Czy by zapach kawy? Ch tnie si napij . Wcze niejsze podniecenie Virginii ust pi o. Zastanawia a si teraz, czy powinna czu si winna. Chyba nie. Wystarczy o jedno spojrzenie na Debby. Jej mina wiadczy a o tym, e dziewczyna na pewno nie jest w rozpaczy. Raczej dobrze si bawi a, a dociekliwe pytania wynika y jedynie z troski o dobro siostry. Mo e wzruszy oby to Virgini , gdyby nie fakt, e wcale nie potrzebowa a takiej opieki. Stara a si od dawna wyja ni to rodzinie. Z m czyznami radzi a sobie ca kiem dobrze. Co prawda w taki sposób, e po mierci m a postanowi a nie anga owa si w adne trwa e zwi zki. Przera a a j wizja kolejnego niepowodzenia. Ka dy nowy zwi zek równie móg zako czy si fiaskiem. - Pewnie chcieliby cie porozmawia - mrukn a. - Id si ubra . - Nie czekaj c na odpowied , posz a do sypialni. Us ysza a jeszcze, jak Debby mówi: - Zanim pogadamy o naszych z amanych sercach, Ryerson, najpierw musz sobie strzeli kaw . Wyci gn a z szafy to, co jej akurat wpad o w r k . W o y a granatowe spodnie z mi kkiej we ny i bluzk w ó to-bia e paski. Zaczesa a w osy g adko do ty u i zwi za a na karku aksamitn wst k . Jeszcze delikatny makija i z zadowoleniem stwierdzi a, e jej twarz nie zdradza ju prze y dzisiejszego poranka. Jest taka, jak zwykle - pogodna i spokojna. Dobiega y j przyt umione g osy Ryersona i Debby. Lekki ton rozmowy wiadczy o jej przyjacielskim charakterze. To z pewno ci nie by a wielka nami tno i oboje najwyra niej odczuli ulg , e romans sko czy si wreszcie. Kiedy kwadrans pó niej wróci a do kuchni, pachnia o jajecznic i grzankami. Ryerson serwowa niadanie. Mo na by s dzi , e od lat tutaj

mieszka, uzna a po cichu. Co dziwniejsze, ta my l wcale nie wyda a si jej przykra. Debby siedzia a przy stole popijaj c kaw . Najwyra niej pogodzi a si ju z obecno ci Ryersona. - Podobno wiesz ju o naszych niedosz ych planach weekendowych? - Co nieco . Szkoda tylko, e zrezygnowa a z nich w tak dramatyczny sposób. Mama z tat bardzo wzi li sobie do serca ca spraw . - Nie przypuszcza am, e moja kartka wpadnie im w r ce. Zaznaczy am na kopercie, e to dla Ryersona. - Mog a przewidzie , e dostarcz j wtedy, gdy twój ojciec b dzie u mnie w biurze - powiedzia szorstko. - Nie musia e przy nim czyta ! - Zrobi a to moja sekretarka. Na jej biurko trafia tylko s u bowa korespondencja. Biedna pani Clemens. Z wra enia a upu ci a list na pod og . Wasz ojciec go podniós i wr czy mi. Niestety, wcze niej zauwa y twój podpis. Mia prawo pyta , co, u licha, znaczy ta rozkoszna notatka. Powiedzia em mu prawd . - O Jezu! - Debby pokr ci a g ow . - To dlatego chcia e mnie odszuka . Staruszkowie narobili du o szumu? - Martwili si o ciebie. - Gdzie si od wczoraj podziewa a ? - spyta a Virginia. - By am u kole anki w Bellevue. Mog am u niej zosta tylko do dzi , a chcia am znikn na ca y tydzie . Podejrzewa am, e mama z tat nie b d zachwyceni tym zerwaniem. Mieli nadziej na nasz lub. Za par dni im przejdzie, ale teraz s na pewno li. - To prawda. - Przyjecha am tutaj, bo my la am, e jeszcze nie wróci a . Chyba nie b dzie ci przeszkadza o, je li pomieszkam par dni? - Virginii mo e to nie przeszkadza , ale mnie tak - nieoczekiwanie odezwa si Ryerson. - Zmykaj do rodziców zaraz po niadaniu.

- A niby dlaczego? - Nie chc , eby pl ta a si pod nogami, kiedy mam okazj lepiej pozna Ginny - wyja ni ch odno. R ce Virginii zadr a y lekko, gdy si ga a po talerz. Napotka a wzrok Ryersona. U miechn si do niej nieznacznie. - Ojej, w ogóle nie zamierzasz op akiwa naszej wielkiej, utraconej mi o ci? - narzeka a Debby. - Chocia przez kilka dni? - Z pewno ci nie. W moim wieku to strata czasu. - Przysun sobie nakrycie i pola jajecznic keczupem. - Mia em sporo szcz cia, e nie og uch em od tego ryku podczas rockowych wyst pów. Zjadaj niadanie i ju ci nie ma. - Znam ci od miesi ca, a nie mia am zielonego poj cia, e umiesz gotowa . - I to najlepiej wiadczy, jak niewiele wiedzieli my o sobie. - Nie mog zaprzeczy . Po ostatnim koncercie sama zrozumia am, e nie jeste my stworzeni dla siebie. Przez ca drog powrotn narzeka e , e bol ci uszy. - Twój muzyczny gust rujnowa mi zdrowie. - Pociesz si , e moja siostra s ucha czego innego. Ale porzu nadziej na o enek z Ginny. Ona postanowi a nie wychodzi za m . Prawda Ginny? Virginia spiorunowa a j wzrokiem. - Uwa am, e Ryerson ma racj . Sko cz je , Deb i wracaj do domu. - A to co znowu? Jaki spisek? Nie pozb dziecie si mnie tak atwo. Mam za sob ci kie przej cia. - Jeste m oda - wycedzi . - Szybko dojdziesz do siebie. - Och, naprawd ? - spyta a z przek sem. - A co z tob ? Spojrza na Virgini . - Ja? B d potrzebowa mnóstwa sympatii, pociechy i zrozumienia. - Co mi si wydaje, e wiem, u kogo b dziesz tego szuka . Ginny, chyba

nie pozwolisz mu chlipa na twoim ramieniu? Virginia z trudem ukry a lekki u miech. - M czyzna, który umie gotowa , dostanie od kobiety wszystko, czego zechce - paln a bez namys u. - Musz o tym pami ta - powiedzia z przewrotnym b yskiem w oku. - Zjedz jeszcze troch , Ginny. - Dzi kuj . Móg by mi poda keczup? - Bo e, ale romantycznie - j kn a m odsza siostra. - B dzie z was wspania a para. Debby opu ci a ich w godzin pó niej. Zrobi a to niezbyt ch tnie. G o no utyskiwa a na konieczno powrotu do swojego mieszkania, ale kiedy macha a im r k na po egnanie, w jej oczach malowa o si autentyczne zainteresowanie. Virginia patrzy a przez chwil na ma y sportowy samochód skr caj cy z podjazdu na drog mi dzy sosnami. Potem odwróci a si do Ryersona. Na jego wargach igra leniwy u mieszek. - Dwoje ludzi tego samego pokroju - powiedzia z wyra nym zadowoleniem. - Co ty na to, Virginio? Gdzie w g bi duszy us ysza a kusz c zapowied szcz cia. Nie chcia a w ni uwierzy , ale i nie potrafi a jej si oprze . Zrobi a unik i odpowiedzia a wymijaj co: - Troch za wcze nie, eby o tym mówi . - Nie dla mnie. Tobie jednak dam tyle czasu, ile tylko zechcesz. - Pieszczotliwie pog adzi j po policzku. - Nie b dziemy o niczym decydowa natychmiast. Jeste my doro li i nie musimy si spieszy . - Tak - powiedzia a. - Mamy czas. - Tyle mog a zaryzykowa . Przecie Ryerson nie prosi o wiele. - Mam wra enie, jakbym ci znal od dawna, Virginio. - Przesun palcem wzd u jej szyi i linii ramienia. - Wczoraj powiedzia a , e czasem pragniesz przyja ni z m czyzn . - To prawda - potwierdzi a z przekonaniem. Czu a, e przyja z Ryersonem jest ca kiem realna. A pó niej - kto wie - mo e zmieni si w co