minebookshelf

  • Dokumenty299
  • Odsłony36 951
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów574.7 MB
  • Ilość pobrań18 954

Milne Christopher - Poza swiatem Puchatka. Wybór ze wspomnień.

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Milne Christopher - Poza swiatem Puchatka. Wybór ze wspomnień..pdf

minebookshelf EBooki
Użytkownik minebookshelf wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 148 osób, 68 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 299 stron)

Spośród książek poświęconych Kubusiowi Puchatkowi REBIS opublikował m.in. Roger E. Allen SZKOŁA MENEDŻERÓW KUBUSIA PUCHATKA Roger E. Allen, Stephen D. Allen KUBUŚ PUCHATEK I ROZWIĄZYWANIE PROBLEMÓW KUBUŚ PUCHATEK I PRZEPIS NA SUKCES Ethan Mordden ĆWICZ RAZEM Z KUBUSIEM PUCHATKIEM John Tyerman Williams KUBUŚ PUCHATEK I FILOZOFOWIE KUBUŚ PUCHATEK I NAUKI TAJEMNE KUBUŚ PUCHATEK I PSYCHOLOGOWIE A. R. Melrose SŁOWNIK KUBUSIA PUCHATKA PUCHATKOWA CZYTANKA-PRZEDSPANKA oraz MAŁY PORADNIK KUBUSIA PUCHATKA MAŁY PONURNIK KŁAPOUCHEGO POKRZEPNIK FIZYCZNY KUBUSIA PUCHATKA ETYKIETNIK TOWARZYSKI KUBUSIA PUCHATKA KUBUŚ PUCHATEK I FENG SHUI

Christopher Milne Wybór ze wspomnień redakcja A. R. Melrose wstęp Lesley Milne przekład MartaMotak DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2001

Tytuł oryginału Beyond the World ofPooh: Selectionsfrom the Memoirs of Christopher Milne First published in the United States under the title BEYOND THE WORLD OF POOH: SELECTIONS FROM THE MEMOIRS OF CHRISTOPHER MILNE edited by A. R. Melrose. Copyright © 1998 by the Estate of Christopher Milne Introduction copyright © 1998 by Lesley Milne Preface copyright © 1998 by A. R. Melrose Selections from The Enchanted Places, copyright © 1974 by Christopher Milne, published in the United States by E. P. Dutton & Co., Inc.; From The Path Through the Trees, copyright © 1979 by Christopher Milne, published in the United States by E. P. Dutton & Co., Inc; from The Hollow on the Hill, copyright © 1982 by Christopher Milne, published in Great Britain by Methuen London Ltd; from The Open Garden, copyright © 1988 by Christopher Milne, published in Great Britain by Methuen London. Ali rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2001 Redaktor Katarzyna Raźniewska Opracowanie graficzne i projekt okładki Zbigniew Mielnik Fotografia na okładce Christopher Robin Milne z prawdziwym Kubusiem Puchatkiem © Bettmann/CORBIS W książce, za zgodą Fundacji „Pomoc Społeczna SOS", wykorzystano cytaty Kubusia Puchatka i w tłumaczeniu Ireny Tuwim Fundacja „Pomoc Społeczna SOS" Honoraria i tantiemy z tytułu praw autorskich Ireny Tuwii dzięki szlachetnej darowiźnie Jej spadkobierczyni, są w całości przeznaczone - za pośrednictwem FUNDACJI „POMOC SPOŁECZNA SOS" - na pomoc dzieciom. Ty też możesz im pomóc. NR KONTA: Bank Handlowy w Warszawie S.A. Oddział IV w Warszawie 10301058-09872401 Wydanie I ISBN 83-7120-986-X Dom Wydawniczy REBIS Śp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74 e-mail: rebis@pol.pl www.rebis.com.pl Fotoskład: Z.P. Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel. 879-38-88

Przedmowa Z oczyma ciągle zwróconymi na świat Krzyś wyciągnął rękę i poszukał łapki Puchatka. - Puchatku - rzekł Krzyś poważnie - jeśli ja... jeśli ja już nie będę... - tu urwał i zaczął znowu - ty rozumiesz, prawda? - Co rozumiem? - Ach, nic! - zaśmiał się Krzyś i zerwał się na nogi. - Chodźmy! - Dokąd? - spytał Puchatek. - Wszystko jedno dokąd - rzekł Krzyś. Kiedy 20 kwietnia 1996 roku Christopher Robin Milne zmarł, gazety we wszystkich krajach angielskojęzycznych zamieściły po- śmiertne noty - wszak był on najsławniejszym chłopcem w literatu- rze dziecięcej. Mali chłopcy dorastają, a ich pluszowe misie odkładane są do szaf. Tak to się zazwyczaj dzieje. Jednak zdarzyło się raz, że pewien miś, zamiast do szafy, trafił do niewielkiej książeczki, która stała się bardzo sławna, tak jak sławny stał się ów miś i wszyscy jego przy- jaciele. Misiem tym był Kubuś Puchatek i miał on chłopca imieniem Krzyś. Ale chłopiec istniał naprawdę i jak wszyscy chłopcy musiał dorosnąć. Wyrósł na mężczyznę, który - jak każdy człowiek - prze- żył przygodę swojego życia; stał się mężem, ojcem, żołnierzem, księ- garzem i pisarzem. Zacznijmy jednak od początku, tak jak powinny się zaczynać książki i wszystkie przygody. Christopher Robin* wkroczył do świata literatury jako obserwa- tor zmiany warty w zbiorze wierszy pod nieprawdopodobnym tytu- łem Kiedy byliśmy bardzo młodzi. Jego ojciec, pisarz A. A. Milne, *WpolskichprzekładachKubusiaPuchatka, ChatkiPuchatka,Kiedybyliśmy bardzo młodzi iJuż mamysześćlatChristopher Robin występuje jako Krzyś (przyp, tłum.).

Poza światem Puchatka używał dwuczłonowych imion ze względu na ich swojskie brzmie- nie oraz rym - bo „tak swobodnie się je wymawia"*. W rzeczy samej wymawiało się je łatwo i szybko zaczęli je powtarzać dorastający czytelnicy, którzy chcieli usłyszeć o chłopcu coś więcej. A. A. Milne pisze w swojej autobiografii, że „to Christopher Robin, nie ja, i nie wydawcy nawet, sprzedawał tę książkę w tak śmiesznie ogromnym nakładzie"**. Jednak dla starszego Milne'a fikcyjny chłopiec ani nie był problemem własnej tożsamości, ani nie budził troski o prywat- ność rodziny - był tylko wymyślonym imieniem. Prawdziwego chłopca od dziecka nazywano Billy, a jego pierwsze próby wypo- wiedzenia własnego imienia zostały przez rodzinę rozpoznane jako Billy Moon i tak zwracano się do niego w dzieciństwie. Christopher Milne (jak napisze później) przez całe życie cierpiał z powodu tego „zamieszania z imionami". Z czasem błędna identyfikacja jego osoby pogłębiała się: najpierw z powodu zbiorku wierszy, potem książecz- ki o chłopcu i jego misiu, raz jeszcze zbioru wierszy i ponownie z powodu drugiej książeczki o misiu i jego chłopcu. Problemem nie było jednak zamieszanie z imionami, ale fakt, że prawdziwy i fikcyjny chłopiec mieli wspólne zabawki i żyli w tym samym otoczeniu. Naprawdę istniały lasy i pagórki, po których wę- drowali i wspinali się. I naprawdę zdarzyły się powodzie oraz „na- der nie sprzyjające warunki atmosferyczne", które wymagały dobrych pomysłów i odwagi. W niektórych miejscach i od czasu do czasu granica pomiędzy prawdziwym i wymyślonym chłopcem musiała się rozmywać. Billy Moon dorósł... Christopher Milne odzyskał własne imię i poszedł własną drogą. I jeśli podążała za nim sława, to podążała za niewła- ściwym człowiekiem. W roku 1974 Christopher Milne napisał swój pierwszy zbiór wspomnień - Zaczarowane miejsca - zaadresowany do wyimagi- nowanych odbiorców, „przyjaciół i wielbicieli Puchatka". Podjąłem próbę odmalowania życia rodziny Milne, rodzin- nego życia, które zarówno inspirowało książki, jak i było przez * Cyt. za: A. R. Melrose, Puchatkowa czytanka-przedspanka, przeł. E. Jagła, DW REBIS, Poznań 1997. **Tamże. 6

Przedmowa 7 książki inspirowane [...] Próbowałem odpowiedzieć na wszyst- kie pytania, które - jak sądzę - pragnęliby zadać przyjaciele Puchatka. Chcieliby pewnie wiedzieć więcej o prawdziwym Pu- chatku, prawdziwym Lesie i czy naprawdę istniała Alicja. Chcie- liby wiedzieć coś o tym prawdziwym chłopczyku, który bawił się w Lesie z Puchatkiem. [...] Zapewne niespecjalnie ciekawiłoby ich, co wydarzyło się potem: co stało się z chłopcem, kiedy dorósł. Jednak chło- piec naprawdę dorósł i właśnie ten dorosły chłopiec pisze teraz te słowa. Opinie krytyków były podzielone. Jeden uznał książkę za akt zemsty na ojcu i rozpaczliwą próbę skorygowania błędnych inter- pretacji na temat Christophera Robina. Inny widział w niej popis narcyzmu. Brytyjski „Punch", którego współpracownikiem był swe- go czasu A. A. Milne, zamieścił nawet satyryczny wywiad z Kubu- siem Puchatkiem na jej temat. Inni jednak dostrzegli, że Christopher Milne usiłuje delikatnie skorygować błędy i nie chce nikogo obwi- niać. Zaczarowane miejsca napisał człowiek, który rozumiał potrze- bę tworzenia swojego ojca, który zdawał sobie sprawę, jak powstała jego własna sława, i który postanowił opuścić książkę i żyć własnym życiem. Zaczarowane miejsca wysławiają to, co najlepsze w życiu. Moż- na dostrzec w nich smutek, ale zauważą go tylko ci, którzy także dorośli. Christopher Milne z umiarem oraz wyczuciem prywatności, którego zwykle nie spodziewamy się w autobiografii sławnego czło- wieka, ukazuje więcej, niż mówi. Należałoby się zdumiewać, że nie spróbował swych sił w powieści. Ale książka i tak jest radosna i udana, taka jaka jest - jako wspomnienie i opowieść. I jeśli wydaje się, że piszę z największą radością o zwyczaj- nych rzeczach, które robią chłopcy mieszkający na wsi, to dlate- go, iż jest to część mego dzieciństwa, ku któremu spoglądam wstecz z największą czułością. W 1980 roku, kiedy Christopher Milne dobiegł sześćdziesiątki, pojawił się drugi tom jego wspomnień. Chciał w nim opowiedzieć

Poza światem Puchatka o czymś innym - o tej części swego życia, w której nie było Puchat- ka. Ścieżka pośród drzew jest o „ucieczce od Krzysia". Milne mówi teraz z większą pewnością siebie - nie, mówi stanowczym głosem. Opowiada nam, jak ułożył sobie życie i jak doszedł do przekonania, że choć życie zawsze jest nieprzewidywalne, pewne są wybierane przez nas ścieżki. A im więcej pisze o świecie bez Puchatka, tym więcej dowiadujemy się o radości, którą kryją w sobie i którą budzą opowieści o Misiu. To jest krzepiące, ale i podszyte ironią. Pewien przewidujący recenzent z „The New York Times" wpadł na to już siedemdziesiąt lat temu: Kiedy Krzyś dorośnie i powróci do przygód dzieciństwa, odkryje, że wiele rzeczy wcale się nie zmieniło oraz że to, co kierowało nim w dzieciństwie, w dużej mierze kieruje jego do- rosłym życiem. Na przykład prostota bycia z innymi „ramię w ramię", wspólne- go działania oraz nicnierobienia dla czystej radości nicnierobienia! Oto motywy działania prosto z Lasu, które były także solidną pod- stawą politycznych poglądów A. A. Milne'a oraz własnej filozofii życiowej Christophera Milne'a. Lata dzieciństwa spędzone na angiel- skiej wsi były dla niego niesłychane ważne - dawały mu wolność oddychania i wędrowania po lasach, zadowolenie z bycia tam, gdzie się właśnie jest. Nieprzypadkiem szczęście, którym się cieszył w mał- żeństwie z Lesley de Selincourt, wynikało w dużej części z przyjem- ności wspólnego nicnierobienia. Przez wiele lat szczęśliwie i z po- wodzeniem pracowali też ramię w ramię, zajmując się tą samą dzie- dziną. Ich córka, Clare, była niepełnosprawna i wymagała mnóstwo uwagi. Christopher uwielbiał ją; w jego wspomnieniach pojawia się zarówno jako córka, jak i powiernica i przyjaciółka. Dzielili wspólną tajemnicę zabaw w ogrodzie, zwierząt i stworzeń, które go z nimi dzieliły oraz zabaw na świeżym powietrzu podczas gdy inni praco- wali. Christopher Milne z radością zajmował się Clare. Wspominałem już, jak ogromną satysfakcję sprawiało mi obmyślanie i budowanie mebli i sprzętu dla Clare. I miałem wra- 8_

Przedmowa żenię, że przedsięwzięcie to - finansowane z honorariów, które tak niechętnie przyjmowałem dla siebie - jest czymś, co mogę uczynić dla innych. Przekonywałem się, że jest to coś, co Clare i ja możemy robić razem. „C. R. Milne & Córka - Produkcja me- bli dla niepełnosprawnych". Podobał mi się ten pomysł: taki sympatyczny sen*. Ale nigdy nie stał się niczym więcej. Wątpię, czy potrafiłbym wcielić go w życie. Christopher Milne pisze delikatnym pociągnięciem pióra i nie używa Wielkich Liter. Tak jak Prosiaczek, który krzyknął kiedyś: „Czy ty mnie nie widzisz? Czy nie masz oczu?", Christopher Milne wie, że czytelnik widzi i ma oczy. Historia jego życia to jedno z tych co- dziennych wydarzeń, które jest udziałem nas wszystkich. Jego filo- zofia wydaje się niewiarygodnie prosta: jeśli żyjemy, napotykamy rozczarowania i cierpienia, jednak nasze życie jest szczęśliwe, jeśli przeżywamy je bez żalu. Milne był zwyczajnym człowiekiem i to nie swoją sławę pragnął głosić. I tak dochodzimy do dwóch ostatnich książek - Puste miejsce na wzgórzu (1982) oraz Otwarty ogród (1988). To koniec podróży z dorosłym Christopherem Milne'em, który opowiada, czego nauczył się od życia. Może wydawać się niesprawiedliwe, że nawet we wspo- mnieniach opisujących ucieczkę od Puchatka nadal jest nierozerwal- nie połączony z Lasem i zamieszkującymi go zwierzętami. Ale na tym polega paradoks: został wprawdzie wepchnięty na ścieżkę, ale to była jego własna podróż. Odkrył boczne drogi, które stały się jego własnymi drogami i które mógł dzielić z ukochanymi ludźmi. Zoba- czył rzeczy, których inaczej by nie zobaczył, snuł rozważania, które inaczej nigdy by się nie pojawiły. Wykorzystując metaforyczny obraz artysty, który może swobod- nie ustawić sztalugi „i malować, co widzi", Christopher Milne przed- stawia w tych dwóch książkach „nie ukończony obraz, ale kilka próbnych szkiców pewnych interesujących szczegółów, które przy- ciągnęły mój wzrok". Dla tych jednak, którzy śledzili wspomnienia Christophera Milne'a, te dwa zbiory esejów — nie wydane w Amery- * Ten fragment w przekładzie E. Jagły z: Puchatkowa czytanka-przedspanka, op. cit. 9

10 Poza światem Puchatka ce - są logicznym końcem. Chłopiec stał się mężczyzną i opowie- dział swoją historię - czas teraz odetchnąć wyjątkowym i cudownym powietrzem wieczoru. Jeśli rację miał amerykański filozof Ralph Waldo Emerson, mówiąc, że „człowiek jest tym, o czym myśli przez cały dzień", Christopher Robin został przyłapany na myśleniu na głos. W istocie niniejszy zbiór wspomnień i esejów Christophera Mil- ne'a został ukształtowany przez myśl, że powinno mu być wolno przemówić własnym głosem: nie podjęto żadnych kroków, aby po- prawić lub zmienić to, co naprawdę napisał. Materiał został oczywi- ście wybrany, ale jest to konieczne w każdej antologii. Ponieważ Milne napisał pierwszy tom, nie planując drugiego ani trzeciego i czwartego, każda część tej książki ma inną „atmosferę". Czytelnicy będą musieli ocenić każdy tom oddzielnie. Jednak biorąc pod uwa- gę istotę dzieła, z prawdziwą przyjemnością możemy odbyć cichą i pełną refleksji drogę przez dramat ludzkiego życia - autobiogra- ficzną sztukę w trzech aktach. Nie jest to studium psychologiczne, ale zwyczajny zapis rzeczy prostych oraz odnalezionej w nich radości, którą tak świetnie przed- stawiają Puchatek i Prosiaczek (a nawet Królik): idei życia z innymi „ramię w ramię", filozofii życia z poczuciem wdzięczności (i pełnego radosnych oczekiwań) oraz nicnierobienia dla czystej radości nic- nierobienia! Oto tematy prosto ze Stumilowego Lasu. Christopher Milne nie reprezentuje wszystkich ani też nie jest kimkolwiek. Przebył swoją własną drogę, a my możemy cieszyć się jego zwycięstwem. A. R. MELROSE Auckland, Nowa Zelandia

Wstęp Z największą przyjemnością przedstawiam ten oto zbiór pism Chri- stophera Milne'a. Najwyższy czas, aby więcej ludzi mogło poznać człowieka, który zyskał sławę jako chłopiec z misiem. Sława potrafi odnosić skutki odwrotne do zamierzonych. Po- myślcie o A. A. Milnie - „człowieku, który napisał Kubusia Puchat- ka". I pomyślcie o C. R. Milnie - „prawdziwym Krzysiu". Prawdę mówiąc, A. A. Milne w późniejszych latach życia żałował, że więk- szość jego dzieł, jako autora sztuk, eseisty i powieściopisarza, zosta- ła zapomniana. Puchatek przyniósł mu bogactwo, ale nie szczęście. C. R. Milne we wczesnych latach życia walczył o własną tożsamość, oddzieloną od ojca oraz nieśmiertelnych towarzyszy zabaw ze Stu- milowego Lasu. Związek Christophera i Alana Milne'a był niezwykle ciekawy, ponieważ nie znali się nawzajem zbyt dobrze. Teraz trudno sobie wyobrazić - w czasach, gdy w rodzinie panuje tak wielka bliskość - jak wychowywane były dzieci w zamożnej rodzinie klasy średniej w latach międzywojennych. Małe dziecko widywało swoich rodziców jedynie od czasu do czasu, choć teoretycznie było przez nich bardzo kochane. Mały chłopiec czy dziewczynka byli traktowani bardziej jak domowe zwierzątko niż towarzysz żyda: wyszorowani do czysta, uczesani i wystrojeni jak do wyjścia, śliczni i kochani, na specjalne okazje. Można było takie dziecko poprosić o zaśpiewanie piosenki lub powiedzenie wierszyka ku zachwytowi zebranych przy herbacie gości. Wątpię, czy rodzice Christophera kiedykolwiek widzieli go w chwilach napadów złości czy też zmieniali mu brudne pieluchy. Christopher miał jednak szczęście - bawił się w swym dziecin- nym pokoju z nianią, serdeczną, kochającą kobietą, która całowała go, tuliła i dbała o jego bezpieczeństwo. Do końca jej życia pozostali bliskimi przyjaciółmi.

12 Poza światem Puchatka Matka była niedostępną kobietą, która dużo się śmiała, a ojciec olbrzymem przypominającym boską istotę - i takimi też widział ich Christopher przez większość swego życia. Dla Alana to niesłycha- ne wydarzenie - pojawienie się dziecka - najpierw było szokiem, a potem pożywką dla marzeń i wspomnień. Ojciec na nowo odnaj- dywał się w synu; syn mógł stać się tym wszystkim, do czego oj- ciec nie był kiedyś zdolny. (Oczekiwano, że Christopher będzie grał w krykieta w barwach Anglii, ale odziedziczył po matce słaby wzrok i nigdy nie wyszedł poza szkolną drużynę. Zawodu pisarza nie było w planie.) Alan widział w tym dziecku samego siebie i wokół tej wizji two- rzył swoje książki, rozumiał bowiem, iż utracony świat dzieciństwa ma własny kącik w sercu każdego dorosłego. Mały Christopher był katalizatorem, który uwolnił pogodne wspomnienia Alana. Po latach spędzonych w dziecinnym pokoju wyjechał do szkoły z internatem. W owych czasach powszechnie odsyłano dzieci z do- mu w wieku sześciu lub siedmiu lat, aby należycie ukształtować ich charakter na porządnego Anglika lub Angielkę i aby rodzice mogli nadal wygodnie żyć. Christopher był dobrym uczniem. Tak jak jego ojciec studiował matematykę w Trinity College w Cambridge. (Mate- matyka, podobnie jak krykiet i golf były pasją, którą mogli ze sobą dzielić.) Potem nadeszła wojna. Przedziwne jest, że tak wielu mężczyzn, którzy w żaden sposób nie pasują do wojskowego życia i munduru, z taką nostalgią wspo- mina lata wojny. Trudno byłoby znaleźć człowieka mniej pasujące- go do wojny niż Christopher: był łagodny, wrażliwy i uprzejmy. Jednak służba w Królewskim Pułku Saperów pokazała mu prawdzi- wy świat istniejący poza sztuczną enklawą klasy średniej, w której został wychowany. Stykał się z ludźmi wszystkich klas. Znalazł wie- lu dobrych przyjaciół, z którymi dzielił zarówno przyjemności, jak i koszmary. Nikogo tam nie obchodził Krzyś, mimo że żołnierze uwielbiali słuchać w radiu Very Lynn, „żołnierskiego koteczka", w przesłodzonej interpretacji Pacierza. Był po prostu Chrisem, mło- dym oficerem, który zamieniał przydział papierosów na czekoladę i któremu można było powierzyć rozbrojenie miny albo organizację rozłożenia mostu Baileya pod obstrzałem. To właśnie w czasie tej długiej służby nauczył się kochać pustynię i Włochy.

Wstęp 13 Lata powojenne to inna historia. Sześć lat w armii nie przygoto- wuje człowieka do żadnego zawodu; w tym nie pomaga również bycie bohaterem powieści. Po różnych do niczego nie prowadzą- cych inicjatywach Christopher i ja zaczęliśmy prowadzić własną księ- garnię w Devon, co przyniosło nam dużo radości i znaczny sukces. Jeśli jacyś ludzie upierali się, by nazywać naszą Harbour Bookshop sklepikiem Kubusia Puchatka, udawaliśmy, że nie słyszymy. Potrze- bowaliśmy pieniędzy. Christopher zawsze zręcznie posługiwał się słowem. Pośród da- rów, które otrzymał od ojca, była miłość do literatury, sceptyczny, dociekliwy umysł oraz brak tolerancji dla wszystkiego, co byle jakie. Jako pisarze obaj polerowali i wygładzali każde zdanie, ale w taki sposób, że ich utwory wydawały się proste i łatwe, jak przyjemna rozmowa. Tworzenie dzieła, które natychmiast zadowala czytelnika, jest zawsze najtrudniejsze. Nie był w stanie pisać, dopóki żyli jego rodzice. Cień, jaki rzuca- li, był zbyt mroczny. W latach powojennych prawie nie kontaktował się z ojcem i rzadko się spotykali. Jednak Christopher pragnął wiele powiedzieć i rozpaczliwe próbował rozwikłać ten niezwykle skom- plikowany związek ojca z synem. Można było tego dokonać, jedynie spoglądając w przeszłość, stając w niej samotnie jako obserwator i uczestnik jednocześnie. Zaczarowane miejsca, jego pierwsza książ- ka, została wydana, gdy miał pięćdziesiąt cztery lata. Nie da się stwierdzić, czy mógłby zostać wielkim pisarzem, gdyby zaczął pisać jako młody człowiek. Wtedy ta ścieżka była dla niego zamknięta. Oczywiście pragnęłabym, żeby Christopher był zawodowym pisarzem. Potrafił używać słów niczym anioł, miał niezwykle wyczu- lony, analityczny umysł, złośliwe oko obserwatora oraz szelmow- skie poczucie humoru. Przypuśćmy, że potrafiłby się uwolnić spod władzy cieni swojej młodości, przypuśćmy, że nie czułby się odpo- wiedzialny za żonę i dziecko. Czy mógłby zostać wielkim powie- ściopisarzem? Musiałby być innym człowiekiem, żeby tak się mogło stać. Pisał tylko z osobistego punktu widzenia, a świat, który wybrał, daleki był od splątanej pajęczyny ludzkich relacji, którymi musi się karmić pisarz. Aktywnie działał w sprawach ochrony środowiska oraz głęboko wierzył w sprawiedliwość społeczną. Wspierał kampanie, które zdu-

14 Poza światem Puchatka miałyby niejednego wielbiciela tego doskonale wychowanego chłop- ca, który wraz z nianią przemierzał drogę do Pałacu Buckingham. Całe życie żałował, że nigdy nie ukazało się w druku to, co napraw- dę pragnął powiedzieć podczas wywiadów. Godzinne pogawędki sprowadzały się do pięciominutowych wzmianek o jego ojcu. Z cza- sem pogodził się z tym umniejszaniem własnej postaci i potrafił się z tego śmiać, ale zawsze łaknął chwil, kiedy ludzie słuchaliby tego, co miał do powiedzenia. Miał do powiedzenia bardzo wiele na te- mat tego, co było i nadal jest istotne dla obcego, wrogiego świata, który wszyscy zamieszkujemy. Oprócz swojej rodziny kochał i znał rzeczy trochę niezwykłe. Wolał na przykład owady, od gąsienic po motyle, niż zwierzęta, które można przytulić. Miał męczący nawyk ignorowania mojego kwiatowego ogrodu na rzecz skromnych chwastów. Regularnie pi- sywał listy i dzwonił do bardzo wielu starszych, chorych i samot- nych ludzi. Najbardziej kochał drzewa w zimie oraz ciche, odludne miejsca, gdzie potrafił spędzać długie godziny, po prostu będąc i chłonąc subtelne szczegóły granic swego świata. Celowo wybrał życie w cichym zakątku, z dala od wielkiego świata, z kilkorgiem ukochanych przyjaciół i zwierzętami, którzy dzielili z nim stopniowo malejące terytorium, ograniczane przez wiek i chorobę. Kiedy ukazała się jego ostatnia książka, Otwarty ogród, stwier- dził, że nie ma już nic do powiedzenia. Nie wierzę, że była to prawda. Niech prawda o Christopherze Milnie, którą odkryjecie w tym zbiorze, sprawi wam radość. Byłby szczęśliwy, wiedząc, że ją czytacie. LESLEY MILNE grudzień 1997

CZĘŚĆ PIERWSZA CV Dla OliveBrockwell- „Nou"dla mnie, „Alicji"dla innych. Abyprzypominały ci o tych zaczarowanych miejscach, gdzie zawsze obecna będzieprzeszłość. (Dedykacja z oryginalnego wydania z roku 1974)

Rozdział 1 Farma Cotchford w sierpniowy poranek, gdzieś około roku 1932. Lwie paszcze, bergamota, floksy, rotacznice, dalie, a nawet samotny nachyłek*, który tak sprytnie sam się posiał pomiędzy kamiennymi płytami przy zegarze słonecznym, od wczoraj wieczór wiedziały, że dziś mają wyglądać jak najlepiej. Ale jak do tej pory - a była zaled- wie dziesiąta - tylko jedna osoba w ogrodzie widziała, jak pięknie się spisują. Był to wysoki mężczyzna, ogorzały i przystojny, w brązo- wym garniturze i brązowym filcowym kapeluszu; zamiatał kamien- ną ścieżką biegnącą obok domu. Ponieważ była to sobota. George Tasker zawsze zamiatał tę ścieżkę w sobotę, nie, żeby szczególnie tego wymagała (choć dzisiaj było inaczej), ale dlatego, że w sobotnie ranki dostawał wypłatę. Nieśmiałość oraz zakłopota- nie, w jakie zawsze go to wprawiało, były właśnie powodem wyna- lezienia tego swoistego rytuału, w którym moja matka nauczyła się uczestniczyć. Nie lubił pukać do drzwi. Nie potrafiłby się kręcić po prostu w pobliżu w nadziei, że zostanie zauważony. Plewienie chwa- stów na grządkach obok domu należało do niej, nie do niego. Gdy- by pracował gdzieś dalej, mógłby zostać nie zauważony. Przynosił więc dużą miotłę i zamiatał. Hałas, który przy tym czynił, nie niepo- koił pana, ale wystarczał, by przypomnieć pani, w razie gdyby zapo- mniała. Nie zapomniała. Stanęła w bocznych drzwiach. - Dzień dobry, Tasker. - Dzień dobry pani. Nachyłek Drummonda łac. coreopsis Drummonda - roślina pochodząca z południa Stanów Zjednoczonych (przyp. tłum.).

18 Zaczarowane miejsca Potem następowała krótka rozmowa, bo ona też była częścią rytuału. Pani wyraziła zadowolenie, że wszystko tak ładnie dziś wy- gląda, ponieważ ktoś przybywa specjalnie z Londynu, aby wszystko zobaczyć, a Tasker zgodził się skromnie, iż wygląda całkiem ładnie. Jakie to szczęście, że pogoda dopisała, powiedziała pani, a Tasker stwierdził, że i owszem, choć przydałoby się trochę deszczu. A po- tem nadeszła właściwa chwila, banknot funtowy przeszedł z ręki do ręki, a Taskerowi udało się wyrazić lekkie zaskoczenie oraz wdzięcz- ność, jakby zapomniał, że to sobota. Chwilę później pani przeprosi- ła, bo miała jeszcze wiele do przygotowania, a Tasker, żeby dokoń- czyć rytuał, zamiótł jeszcze jard ścieżki, po czym zarzucił miotłę na ramię i poszedł do domu. Nazwijmy ją panną Brown. Panna Brown była dziennikarką i przyjeżdżała z Londynu, aby się z nami spotkać, obejrzeć posiadłość, zadać mnóstwo pytań, a potem napisać o nas artykuł do gazety. Moja matka (po opłaceniu Taskera) obeszła ogród, by sprzątnąć pozosta- wione tam rzeczy - kije do golfa na trawniku do gry, siatkę na ryby przy strumieniu, sweter i poduszkę w altanie, rozłożony na krzyżów- ce egzemplarz „Observera" z ostatniego tygodnia w domku ogrodni- ka - porzucone przeze mnie i ojca. Ojciec pracował w swoim poko- ju, a ja już zaczynałem czuć lekkie mdłości na myśl o spotkaniu z obcą osobą. Powiedziano mi, że muszę to zrobić; że będzie się spodziewała mnie zobaczyć i że wyglądałoby dziwnie, gdyby mnie nie było, ale wystarczy, jeśli się tylko pojawię i będę w pobliżu, kiedy przyjedzie, a potem będę mógł się wymknąć. Czy będę musiał się przebrać? Może dobrze by było włożyć czystą koszulę, lepsze spodnie i przyczesać włosy. Mój ojciec zastanawiał się łagodnie, na którą stronę zazwyczaj zaczesuję włosy, i pamiętam, że wydało mi się to dziwne, bo zawsze miałem przedziałek z lewej strony. Po obiedzie wycofaliśmy się każde do swojej sypialni, aby zająć się swoim wyglądem i snuć, każdy swoje, rozmyślania. Pokój mojej matki był duży i bardzo piękny. Zajmował całą szerokość domu w jego naj- węższej części. Na zachodniej ścianie znajdowało się okno wychodzące na gołębnik, azalie (teraz już przekwitłe) i dalej ku zachodzącemu słoń- cu. Było też okno na wschodniej ścianie, z którego widać było rozległy

Wywiad 19 trawnik, domek ogrodnika i Sześć Sosen; przez nie wpadało po- ranne słońce. Kiedy była gotowa, raz jeszcze powtórzyła w my- ślach zaplanowaną trasę: pokoje, które należało przejść pospiesz- nie, te, gdzie można było się zatrzymać dłużej, szczegóły, na które można skierować wzrok, trasę po ogrodzie, która pokaże go z naj- lepszej strony, miejsca, gdzie można by przystanąć, żeby odetchnąć i poczekać (taką miała nadzieję) na wyrazy podziwu. Powtarzając w myślach szczegóły, mruczała do siebie, a mrucząc, uśmiechała się od czasu do czasu... Pokój ojca był niewielki i ciemny, z oknem wyglądającym na dziedziniec przy kuchni. Ojciec zaczesywał do tyłu rzadkie, jasne włosy. Jeśli pannie Brown spodoba się dom i ogród i jeśli - o co właściwie chodziło - powie to głośno i wyraźnie; jeśli jest szczerą wielbicielką Kubusia Puchatka, a nie jedynie kimś, kto pomylił cię z A. P. Herbertem; jeśli okaże się młoda, ładna, wesoła i będzie się śmiała we właściwych momentach; jeśli spełni te wszystkie warunki, to może być nawet zabawnie... Mój pokój znajdował się obok. Był duży, z wysokim sufitem sięgającym dachu i podłogą tak pochyłą, że do okna szło się pod górkę. Próbowałem w ogóle nie myśleć o pannie Brown, a jedynie o tym, co zrobię, jak tylko się wymknę. W myślach już miałem na sobie ubranie, które właśnie zdjąłem, i byłem nad rzeką. Dzień bę- dzie w sam raz, żeby sprawdzić, czy uda mi się znaleźć jakieś nowe płytkie miejsca, gdzie można przejść na drugi brzeg... W końcu czekaliśmy gotowi. Usłyszeliśmy odgłos samochodu toczącego się po koleinach naszej wiejskiej drogi i chrzęst żwiru, kiedy skręcił w naszą dróżkę. Rodzina Milne'ów wyszła zbitą gro- madką powitać swego gościa. Nerwowy śmiech. Prezentacje. - A to nasz syn. - Dzień dobry, Christopherze Robinie. - Dzień dobry pani. No proszę. Poszło nie najgorzej. Spojrzałem jej mężnie w oczy i uśmiechnąłem się swoim uśmiechem. A teraz szliśmy w stronę do- mu. Pierwsza szła matka, tuż za nią ojciec i panna Brown. Prowadzili wesołą pogawędkę, w której nie musiałem uczestniczyć. Wlokłem się więc z tyłu. Pojawił się kot i przystanąłem, żeby go pogłaskać,

20 Zaczarowane miejsca zadowolony, że mam pretekst, aby zostać jeszcze bardziej w tyle. Pospieszne spojrzenie na pokój mojego ojca, a potem na pra- cownię. - Och, jakie to cudowne. I sami to państwo zrobili? Jak stary jest ten dom? Z czasów królowej Anny? Te belki wyglądają jak ze starego okrętu. Och, co za wspaniałe kwiaty... - Panna Brown została do- skonale wychowana. Jeszcze jedno spojrzenie przez francuskie okna i wyjście do ogrodu, tym razem z ojcem i panną Brown na przedzie. Matka zosta- ła w tyle. - Pip, kochanie, możesz się teraz wymknąć, jeśli chcesz. Tak więc zrobiłem. Najpierw na górę do swego pokoju przebrać się z powrotem w wygodne ubranie i kalosze. Potem ostrożne spoj- rzenie przez okno na półpiętrze, czy nie kręcą się w pobliżu domu, szybko na dół i przez frontowe drzwi na zewnątrz. Nie chciałem, żeby mnie zobaczyli. Głupio by wyglądało, gdyby przyłapali mnie na skradaniu się. Kiedy wychodziłem przez frontowe drzwi, roz- dzielił nas dom i wszystko było w porządku. Musiałem przejść dość długą trasę dokoła, pójść w górę do drogi i skręcić przy kaczym stawie, ale nie zajęło mi to dużo czasu. Pięć minut później mój prawy kalosz zaparty był o pień olchy, prawa ręka ściskała gałąź, lewa sięgała ku wierzbie, a lewy kalosz zwisał nad brązową wodą. Tam właśnie przystanąłem, aby w pełni nacieszyć się cudownym uczuciem, że żyję... Był wieczór. Panna Brown odjechała, a ja wróciłem do domu. Matka przechadzała się w milczeniu po ogrodzie, na nowo przeży- wając te wspaniałe chwile, raz jeszcze słuchając tamtych cudow- nych, miłych jej sercu słów. Panna Brown wszystko zauważyła i skomentowała. Szczególną uwagą obdarzyła dalie, radość i dumę Taskera. Musi mu o tym powiedzieć w poniedziałek... Łagodnie mrucząc i łagodnie się uśmiechając, moja matka chodziła pośród kwiatów i niczym kot pławiła się w wieczornym słońcu oraz wspo- mnieniach pochwał, którymi hojnie obsypano ją oraz jej ukochany ogród. Ojciec był na polu golfowym; z fajką w ustach w głębokim sku-

Wywiad 21 pieniu pochylał się nad putterem*. Zostały tylko trzy uderzenia. Wyglądało na to, że może paść rekord. On również odczuwał głęboką przyjemność po wizycie panny Brown. On także uwielbiał pochwały. Choć była chwila, gdy się zastanawiał, czy kiedykolwiek naprawdę przeczytała którąś z jego książek. Ale być może czytała je dawno i zapomniała. W każdym razie była urocza, bardzo ładna i mówiła miłe rzeczy - dokładnie tak, jak miał nadzieję. Ponownie skupił się na piłce. Kiedy uderzył, słońce zsunęło się za jeden z konarów olch przy moście, delikatny podmuch zimnego powietrza poruszył liśćmi topoli i delikatnym, zimnym echem odbił się w jego myślach; tak delikat- nym, że początkowo ledwo je zauważył. Patrzył, jak piłka skręca po zboczu, ale wymierzył za wysoko i nie toczyła się w dół we właściwy sposób. Czy to zazdrość? Czyżby dzisiejszy Milne zazdrościł tamtemu, który pięć, dziesięć lat temu napisał te książki? Czy można być zazdros- nym o samego siebie? A może to coś innego? Coś, co odeszło, zostało utracone? Pytała, co teraz pisze. „Powieść", powiedział. „Czy jeszcze kiedyś napisze pan książkę o Krzysiu i Puchatku?" Dlaczego zawsze o to pytają? Czy nie mogą zrozumieć? Westchnął i ruszył w stronę piłki. Byłem na górze w pokoju zwanym warsztatem stolarskim, moim prywatnym pokoiku na samej górze, gdzie podłoga i belki były tak zjedzone przez korniki, że jego obraz do tej pory nawiedza mnie w snach. Jednak kochałem ten pokój, ponieważ mogłem tu być sam na sam z moimi dłutami i piłami. Miałem w pamięci datę i okazję, z jakiej dostałem każde narzędzie. Wiele z nich zostało kupionych cztery lata wcześniej, jedno po drugim, za moją tygodniówkę w skle- pie na Sloane Sąuare w Londynie, kiedy wracałem z Nianią ze szkoły. Wiele z nich, tak jak i daty zakupu w mojej pamięci, miało przetrwać kolejne czterdzieści lat. Zajęty byłem doskonaleniem alarmu prze- ciwko włamywaczom, który zamierzałem umocować w drzwiach Tajemnego Przejścia, a wieczorne słońce wpadające przez okno rzu- cało promienie na moje dzieło. Wkrótce czas na kolację. Po kolacji rozdział albo dwa Wodehouse'a - matka czyta, a my z ojcem słucha- my. A jutro będzie niedziela, nie wyjdę na rower, więc równie do- brze mogę wyruszyć na poszukiwania. Jak miło było czuć, że jesz- cze tyle wakacji przede mną. * Rodzaj kija golfowego (przyp. tłum.).

22 Zaczarowane miejsca A co z panną Brown? Czy możemy spróbować odgadnąć, o czym myślała? Siedziała w samochodzie gnającym z powrotem do Londynu, w torebce miała notes, a głowę pełną wspomnień. Ona też promie- niała. To był niezapomniany dzień. Była niespokojna i zdenerwowa- na, ale wszystko przeszło. Czuła się ożywiona, zadowolona z siebie i w myślach już zaczynała układać zdania oraz gromadzić właściwe przymiotniki: staroświecki, delikatny, złoty, spokojny. Jej zachwyt domem i ogrodem był całkiem szczery. Łatwo było zrozumieć, że takie otoczenie dostarcza natchnienia dla książek - choć pan Milne wybrał na swój gabinet ten dziwaczny i stary pokoik. Pewnie lepszy byłby jaśniejszy, bardziej słoneczny pokój z widokiem na ogród. Ale może by rozpraszał myśli. Myślała o swoich notatkach. Czy ma odpowiedzi na wszystkie pytania, które planowała zadać? Mniej więcej. Rzecz w tym, że pan Milne bardzo poważnie traktuje swoje pisarstwo - „mimo iż prze- niosłem je do dziecinnego pokoju", jak to ujął. Nie da się napisać niczego dobrego dla dzieci na poczekaniu. Najpierw pisał dla wła- snej radości i satysfakcji. Potem pragnął ucieszyć żonę. Całkowicie na niej polega. Bez jej zachęty, zachwytu i śmiechu nigdy nie pisał- by dalej. Mając taką żonę, któż dbałby o to, co piszą krytycy i ile sprzedano egzemplarzy? Potem chciał ucieszyć swego syna. Był na trzecim, nie na pierwszym miejscu, jak sądziło wielu ludzi. Czy Christopher Robin albo pani Milne poddawali mu pomysły? Chyba i tak, i nie. Był jeszcze Wielki Las i Stumilowy Las. Istniały napraw- dę. Były też zwierzęta. One też były realne (oprócz Sowy i Królika, które wymyślił). Jego żona i syn (zawsze „syn", nigdy Christopher. Dziwne!) tchnęli w nie życie, nadali im charakter. On zaś napisał opowieści o nich. Opowieści były wyłącznie jego pomysłem. W jego książkach jest wielkie zrozumienie i miłość do dzieci. Czy przepada za dziećmi? Milczenie. A potem: „Nie przepadam za nimi w jakiś szczególny sposób, jeśli o to pani chodzi, i nigdy nie odczuwałem z ich powodu przypływu sentymentalnych uczuć - czy raczej nie większego przypływu niż odczuwamy na widok małego kotka lub szczeniaka. A co do ich zrozumienia, oparte jest ono na obserwacji, wyobraźni i wspomnieniach mojego dzieciństwa". Zadała kolejne pytanie. „Co o tym myśli teraz pana syn?" (Przesta-

Wywiad 23 ła go nazywać Christopherem Robinem, skoro najwyraźniej nikt inny tego nie robił.) Jak wpłynęło na niego to stanie się, można by rzec, własnością publiczną?" Pan Milne odpowiedział na to pytanie dużo wolniej, z większym namysłem i z mniejszą pewnością siebie. Ma nadzieję, że nie wyrządziło mu to krzywdy, a może nawet przyczyniło dobra. Jego syn wydaje się absolutnie szczęśliwy, oczywiście dosko- nale sobie radzi w szkole i lubi ją. Pan Milne nie sądzi, aby kiedykol- wiek, jako dorosły, miał żałować, że nie nazywał się Charles Robert. Potem zapytała, jakie nadzieje pokłada w synu na przyszłość. Pan Milne uśmiechnął się. „Na razie bardzo interesuje się matematy- ką i krykietem". „Czy coś wskazuje, że pójdzie w ślady ojca?" „Idzie w moje ślady. W jego wieku byłem matematykiem i grałem w kry- kieta!" „A jako pisarz?" Śmiech, a po chwili: „Nie wiem, czybym tego szczególnie pragnął". A teraz ogólne wrażenie. Pan Milne. Dziwna mieszanka przeci- wieństw. Nieśmiały, a jednak równocześnie pewny siebie; skromny, ale dumny ze swoich dokonań; wyciszony, ale i dobry rozmówca; serdeczny, ale o wąskich ustach i lodowatym spojrzeniu, które mo- głoby, gdyby powiedzieć coś niewłaściwego, zmrozić na kość; tole- rancyjny, ale nie dla tego, co uznawał za głupotę; przyjazny, ale starannie dobiera przyjaciół. A teraz pani Milne. W niej też jest pe- wien żar i chłód. W jej obecności należy mówić właściwe rzeczy. Najwyraźniej jest bardzo dumna z męża i pochłonięta jego pracą, choć bardziej może pochłonięta swym ogrodem. Na samym końcu Christopherem. Nie miała naprawdę okazji go zobaczyć. Powiedział tylko dzień dobry i zniknął. Najwyraźniej jest okropnie nieśmiały. Prawdopodobnie rodzice próbują trzymać go z dala od reflektorów sławy - bo, cokolwiek by mówił jego ojciec - na pewno nie jest łatwo dorastać przy takiej popularności. „Teraz mówi Krzyś pacio- rek". Niebyt miło mieć to wypisane na czole, kiedy się jest w szkole, choćby się było dobrym z rachunków. Chłopcy wszak potrafią być dla siebie dość wstrętni, kiedy się postarają. Muszą być chwile, gdy naprawdę żałuje, że nie ma na imię Charles Robert i nie może być sobą. I jeszcze te długie włosy. Czyj to pomysł? Matki czy ojca? I kiedy w końcu je zetną? Tego właśnie pytania nie śmiała zadać! Jeszcze kilka myśli. (Droga do Londynu zajmie godzinę i kwa- drans, jest więc dość czasu na rozmyślania.) Książek było cztery.

24 Zaczarowane miejsca Można je było przeczytać i cieszyć się nimi. Za nimi stała rodzina Milne'ów - było ich troje. Można się było z nimi spotkać, tak jak ona, porozmawiać i zobaczyć kawałek rzeczywistości, która stano- wiła tło książek. I jest coś, co daje dodatkową przyjemność. Zaczaro- wane Miejsce istnieje naprawdę i naprawdę stała tam i patrzyła przez Las na odległą krawędź świata. Most, na którym grali w Misie-paty- sie, jest prawdziwym mostem i wygląda dokładnie, jak na obrazku w książce. Widziała pracownię, ale nikt nie otworzył jej drzwi w korytarzu. Zajrzała do gabinetu pana Milne'a, ale - cóż, oczywi- ście - nie pozwolono jej grzebać w jego papierach. Cóż to była za kopalnia złota! Te listy, na wpół ukończone rękopisy, notatki, nawet bazgroły na bibule. Kopalnia złota dla kogoś, pewnego dnia... może. Widziała tylko to, co pozwolono jej zobaczyć, i był to pokaz, który ze względu na nią urządzili państwo Milne. Ale co się działo poza tą scenerią? Co, na przykład, robią i mówią teraz? Przypuśćmy, że wiedziałaby, przypuśćmy, że pozwolono by jej otworzyć każde drzwi i zajrzeć do każdej szafy, przypuśćmy, że mogłaby posłuchać każdej rozmowy, nawet ich najskrytszych myśli. Prawda, że mogłoby to rzucić nowe światło na książki, prowadzić do lepszego zrozumienia, jak zostały napisane i jakie jest ich głębsze znaczenie. Ale czy na tym zakończyłaby poszukiwania? Dziecko jest odbiciem ojca (kto to powiedział?). A ojciec, matka oraz okoliczno- ści kształtują dziecko. Trzeba by pogrzebać w dzieciństwie pana Milne'a, spotkać się z jego rodziną, a potem ich rodzinami i jeszcze dalej. Trzeba by wrócić do początków świata, aby pojąć to wszyst- ko. A gdyby nawet, to co? Zrozumiano by, ale czy książki przynio- słyby dzięki temu więcej radości? Szekspir był wielkim poetą. Czy radość, jaką czerpiemy z jego sztuk, umniejsza fakt, iż tak mało wie- my o jego życiu i rodzicach? W każdym razie, choć fascynujące jest zobaczyć, co spowodowało dany rezultat, i śledzić nie kończący się łańcuch przyczyn i skutków, to czy życie jednego człowieka staje się przez to ciekawsze niż innych? Czy życie sławnego pisarza musi być bardziej interesujące niż życie nieznanego maklera? Snując podobne rozważania, panna Brown dotarła do Streatham Common. Było już ciemno. Na drodze panował większy ruch. Jeśli ma dowieźć do biura całą historię, musi zwracać większą uwagę na drogę...

Rozdział 2 Zamierzaliśmy nazwać je Rosemary (pisał mój ojciec w 1939), ale później zdecydowaliśmy, że Billy będzie bardziej odpowied- nie. Jednakże, skoro nie można kogoś ochrzcić imieniem Wil- liam - przynajmniej my tak uważaliśmy - musieliśmy pomyśleć o innym imieniu (...). Jedno z nas wymyśliło Robina, drugie Christophera - imiona całkiem bezużyteczne dla tego, kto nazy- wał siebie Billy Moon, kiedy tylko nauczył się mówić, i od tamtej pory był dla rodziny i przyjaciół Moonem. Wspominam o tym, ponieważ wyjaśnia to, dlaczego rozgłos związany z „Christophe- rem Robinem" zdawał się nigdy nie dotykać nas osobiście, a dotyczył albo postaci z książki, albo konia, który, jak mieliśmy nadzieję, pewnego dnia wygra derby. Z powodu tego zamieszania z imionami cierpiałem jeśli nie przez całe życie, to przynajmniej przez pierwsze trzydzieści lat. Niech mi wolno będzie teraz, z całym klinicznym obiektywizmem, na jaki mogę się zdobyć, przyjrzeć się po kolei każdej z wymienionych powyżej form, a także ich bardziej popularnym wariantom. Billy - Przeżył, aby dostać się do mojego własnego egzemplarza Kiedy byliśmy bardzo młodzi, który mój ojciec podpisał: „Książka Billy'ego", ale zginął gdzieś pomiędzy nią a Kubusiem Puchatkiem. Trwał jednak pośród tych przyjaciół rodziny, którzy znali mnie na początku lat dwudziestych, i od czasu do czasu się pojawiał. Dziś całkowicie zapomniany. Moon - Była to moja pierwsza próba wypowiedzenia Milne. Zastą- pił w rodzinie imię Billy gdzieś koło roku 1925; potem nazywał mnie tak tylko ojciec. Używał tego imienia pośród swoich przyjaciół i zna-