monamariag

  • Dokumenty83
  • Odsłony59 933
  • Obserwuję90
  • Rozmiar dokumentów197.5 MB
  • Ilość pobrań33 223

Cat Phoenix - Fighting

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :5.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Cat Phoenix - Fighting.pdf

monamariag EBooki
Użytkownik monamariag wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 456 stron)

2 Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

3 7 27 38 42 49 68 83 96 109

4 112 132 148 156 160 167 186 202 219 231 244

5 266 297 320 330 348 372 388 407 418 436 446

6 *** Zadedykowane mojej najlepszej przyjaciółce, Jessice, za bycie ze mną na każdym kroku tej drogi, słuchanie przez godziny mojego trajkotania o fikcyjnych postaciach żyjących w mojej głowie i przede wszystkim za namówienie mnie do czytania powieści romantycznych. Kocham cię! ***

7 Wpatrywałam się z roztargnieniem w półkę z książkami, ale mimo to zauważyłam, gdy ktoś powoli się do mnie zbliżał. Na wszelki wypadek nie chciałam patrzed w jego stronę, do- póki się do mnie nie odezwał. Mógł byd to ktoś, kogo wolałabym unikad. Jeśli ludzie odzywali się pierwsi, w jakikolwiek sposób, musiałam odpowiedzied, nie ważne, kim byli. Cholera, to nie było antyspołeczne z mojej strony, prawda? - Pani przy ladzie powiedziała, że ty to Alex – chłopak w połowie oznajmił, w połowie zapytał. Skupiłam się i zdałam sobie sprawę, że to on był umówiony ze mną na czwartą. Wpa- trywał się we mnie niecierpliwie. - Aha – powiedziałam. Jedną ręką odgarnęłam długie, falowane włosy z twarzy i wyprostowałam się z niedbałej postawy. – To ja. Ty jesteś Greg? Skinął głową i usiadł naprzeciw mnie przy stole, który zajmowałam. Wyciągnął swój podręcznik do nauk ścisłych i zeszyt, po czym zaczął przeszukiwad dno torby w poszukiwaniu długopisu. Wykorzystałam ten czas, aby go przestudiowad. Dużo różnych ludzi przychodziło do mnie po pomoc, ale generalnie mieścili się w dwóch kategoriach. Dzieci, które rzeczywiście chciały zrozumied temat i dzieci, których rodzice zdecydowali za nie, że potrzebują pomocy z zewnątrz. Ten wyglądał na coś po środku. Na pewno chodził do liceum, ale nie mogłam wskazad dokładnego wieku. Miał niejednoznaczny wygląd, więc równie dobrze mógł mied czternaście lat, co osiemnaście. - Jeszcze raz, w której jesteś klasie? – zapytałam. Podciągnął rękawy i spojrzał w moją stronę. - Jedenastej. – Obdarzył mnie taksującym spojrzeniem i dodał z nadzieją: – Za kilka miesięcy skooczę osiemnaście lat. Roześmiałam się i już chciałam odpowiedzied: „Niezła próba, dzieciaku”, ale zamiast tego oznajmiłam: - To wspaniale. Więc czym się dziś zajmujemy? Stanowczo skupiałam jego uwagę na pracy domowej i nie pozwoliłam mu zbaczad z tematu przez czas, za który jego matka zapłaciła. Rozrzucił swoje notatki i zaczął wyjaśniad, z czym potrzebuje pomocy.

8 Pracowaliśmy dobrą godzinę, zanim zrobiliśmy przerwę. Zostawiłam go przy stole, żeby przynieśd nam gorącą czekoladę z baru kawowego w księgarni, w której pracowałam w niepełnym wymiarze godzin. Linda była moją szefową i właścicielką sklepu. Była na tyle miła, by pozwalad mi na codzienne spotkania z klientami, odbywające się po mojej zmianie, na których byli przeze mnie zabawiani do kooca ich czasu. Zaraz, to zabrzmiało, jakbym była prostytutką. Pozwólcie mi to przeformułowad. Była na tyle miła, by, codziennie po mojej zmianie, pozwalad mi na udzielanie korepetycji uczniom nierozumiejącym materiału, którego musieli nauczyd się do szkoły, do liceum czy college’u. Zaczęłam pomagad innym na sesjach naukowych w czasie studiów. Stało się oczywi- ste, że miałam zdolnośd patrzenia na rzeczy z perspektywy innych i rozumienia, gdzie błędnie zinterpretowali materiał. Po prostu wyjaśniałam im na różne sposoby, zależne od tego, jak najlepiej przyswajali informacje i voilà! Nagle po prostu pojmowali. Ludzie przekazywali to innym i niedługo osoby, których nawet nie znałam, zaczęły pytad o pomoc. Opracowałam dobry dla siebie system i wyjaśniałam tym, którzy za to płacili. Mimo to po pierwszym roku w studiów nie miałam wystarczająco pieniędzy ze sty- pendium i nie mogłam pozwolid sobie na zapłacenie czesnego, więc musiałam porzucid szko- łę. Z goryczą zostawiłam nauczanie na rzecz okradania obcych. Odkryłam, że mam do tego wrodzony talent. Nie można tego nazwad niewinnym zajęciem, ale nie chodziłam głodna. Teraz byłam prawie dwudziestojednoletnią zreformowaną złodziejką bez żadnych rzeczywistych planów na powrót do college’u i pomysłu na kierunek, z którym chciałabym związad swoją przyszłośd. Po prostu poniekąd…egzystowałam. Co na razie było dla mnie w porządku. Wzięłam Gregowi gorącą czekoladę i wróciliśmy do pracy. Po tym jak już lepiej zro- zumiał zadania, wyszedł, a ja zanurkowałam za ladą, by zabrad swoje rzeczy. Rzuciłam na nią torbę, położyłam dłoo na środku i przeskoczyłam ponad nią, jak zawsze pod koniec dnia. Cóż mogę powiedzied? Podniecały mnie tanie rozrywki. Pożegnałam Lindę, lekko kręcącą głową z rezygnacją, i innego pracownika, którego imię zawsze myliłam. Nie czułam się z tym źle, był nowy. I trochę nadpobudliwy, co odrobinę mnie drażniło. Włożyłam swoją czarną kurtkę i wyszłam ze sklepu. Ciągle była zima, więc słooce już zachodziło, a i tak niska temperatura miarowo spadała. Szłam wzdłuż dośd pustego chodnika i ominęłam kilka wystaw sklepowych w drodze do parkingu. Zobaczyłam przed sobą mężczy- znę i kobietę sprzeczających się przy równolegle zaparkowanym samochodzie. Mężczyzna górował nad kobietą w zastraszającej postawie, a kobieta wpatrywała się w niego z pełnym niedowierzenia wyrazem twarzy. Przybliżyłam się i zwolniłam kroku, odwracając wzrok i pod- słuchując ich rozmowę.

9 - Nie mogę uwierzyd, że zdradzałeś mnie ze swoją sekretarką, Jerry! Myślisz, że co to jest, zasrany materiał do filmu na TV? – kobieta krzyknęła. Współczułam jej, ale zaśmiałam się na odniesienie do filmu. - Sally robi dla mnie rzeczy, których po prostu ty już nie robisz – powiedział, utrzymu- jąc obojętny ton, ale jednocześnie trochę zadowolony z siebie. Dwa przypuszczenia, co Sally dla niego zrobiła, że go tak zaspokoiła. Zadowolony z siebie sukinsyn. - Och tak? Czy ona cię kocha? Dała ci dwójkę dzieci i wspierała podczas studiów? Po- mogła twojej matce przejśd przez zapalenie płuc w zeszłym roku? Czy każdego wieczoru go- tuje dla ciebie obiad, wiedząc, że będzie ci smakował? – zapytała, ukazując ból natwarzy. Stałam blisko nich, niezauważona, i zachowywałam się tak, jakbym oglądała wystawę sklepową. - Robi więcej i nie zachowuje się przy tym jak suka. Okej, jeśli chodzi o tę uwagę, z pewnością byłam po stronie kobiety. Obydwoje rzucili jeszcze paroma obelgami, zanim mężczyzna stwierdził, że musi je- chad do domu do Sally. Domagał się oddania obrączki, ale ona pokręciła głową, przerażona. Uznał, że to nie do przyjęcia i mocno wyrwał ją z jej ręki. Kobieta wyglądała, jakby ją spolicz- kował. Stwierdziłam, że to mój obywatelski obowiązek, aby pomóc tej biedaczce. O ile mi wiadomo, naprawdę nieustannie zachowywała się jak suka i mieli zepsute dzieci, ale nie chciałam brad tego pod uwagę. Chciałam tylko odrobinę pomóc karmie z tym napuszonym palantem. Jerry nadal do niej krzyczał, a właściwie na nią, gdy zaczął się oddalad. Wtedy ja wkro- czyłam do akcji. Rozplanowałam swoje kroki tak, abym przypadkowo na niego wpadła pod- czas przeszukiwania torby. Kobieta odwróciła się i zaczęła wchodzid do samochodu, gdy pa- lant i ja się zderzyliśmy. Wpadłam na niego wystarczająco mocno, żeby zgiął się tak, aby nie upaśd na twarz. Burknął, a ja wydałam odpowiednio zaskoczony dźwięk. Położyłam obie ręce na jego ciele, by pomóc mu się wyprostowad. Tymczasem wyję- łam portfel i pierścionek, gdy unosił swój tors. W ten sposób nie mógł poczud, jak opuściły jego kieszeo. - Och nie, tak bardzo przepraszam! – krzyknęłam, szybko chowając rzeczy. Rzucił mi zdenerwowane spojrzenie. - Patrz, gdzie idziesz! – warknął na mnie.

10 - Przepraszam. Próbowałam znaleźd klucze w torebce. Jesteś ranny? Ustałam ci na stopę? – zapytałam niewinnie. Jego twarz wykrzywiła się w irytacji, gdy z oburzeniem przygładził koszulę i spiorunował wzrokiem kobietę, zanim odszedł bez słowa. Jaki niegrzeczny. Przystanęłam na chwilę, by popatrzed na oddalającą się sylwetkę mężczyzny, po czym odwróciłam się w stronę zrozpaczonej kobiety. Ciągle stała obok samochodu, obserwując całe zajście. Podeszłam do niej i powiedziałam z żalem: - Chyba twój niewierny mąż to upuścił. Zaoferowałam jej pierścionek oraz portfel i uśmiechnęłam się, widząc jej zdziwioną minę. - Wygląda na to, że masz dostęp do wszystkich jego kart kredytowych i paragonów za rzeczy kupione Sally, kiedy ciągle prawnie byliście małżeostwem, które prawdopodobnie ukrywał. Och, czy to nie jest ładny pierścionek? Jestem pewna, że będziesz wiedziała, co z nim zrobid. Miłego dnia! – oznajmiłam radośnie. Po tym odwróciłam się i odeszłam do mojego samochodu. Zerknęłam na nią, a ona wpatrywała się w swoje ręce trochę mniej nieszczęśliwa. To nie było wiele, ale zawsze coś. Prawdopodobnie wcale nie powinnam się mieszad, ale co jakiś czas nawet brakowało mi kieszonkostwa, więc uległam, wiedząc, że cel był tego warty.

11 TYDZIEŃ PÓŹNIEJ Zwinęłam swoją matę do jogi, ponownie włożyłam buty i weszłam do głównego ob- szaru siłowni, gdzie znajdowały się maszyny. Tego dnia nie musiałam byd w pracy przed dzie- siątą rano, więc zrobiłam krótką przerwę, zanim poszłam biegad na bieżni. Nie byłam całkowitą snobką, jeśli chodziło o sprawnośd fizyczną, i zdecydowanie nie przemawiała do mnie ta cała New Age’owa mantra: „Zharmonizuj swój umysł, ciało, ducha oraz duszę i bądź przeraźliwie spokojny przez cały czas”, ale lubiłam rekreacyjne bieganie, a joga prezentowała mnie. Jest fizycznie ambitna, ale co dla mnie ważniejsze, również psy- chicznie. Byłam jedynym czynnikiem, który powstrzymywał mnie od zatrzymania się i podda- nia. Lubiłam naciskad na siebie, tylko po to, aby zobaczyd swoje granice. To również utrzy- mywało mnie w dobrej formie bez konieczności udziału w sporcie kontaktowym. Wzięłam prysznic w szatni i ubrałam się w czarne, obcisłe jeansy i wyblakłą, fioletową koszulkę vintage, której było bliżej do czarnego niż niebieskiego. Założyłam na siebie czarną bluzę z kapturem i moje ulubione glany tego samego koloru, sznurowane do połowy łydek, a potem rzuciłam wszystkie rzeczy na ladę pod lustrem. Rozczesałam włosy grzebieniem, nałożyłam na nie jakąś piankę i pozwoliłam, aby powietrze wysuszyło je w długie, ciemno- brązowe fale. Dwie sekundy zajęło mi narysowanie na powiekach cienkich, gustownych kre- sek czarnym eylinerem, po czym wyszłam do pracy. Około trzydzieści minut przed koocem mojej zmiany jakiś mężczyzna wszedł do sklepu i zamówił kawę. Nalałam mu filiżankę, a on wziął ją do stolika przy najdalszej ścianie. Jeśli zerknąłby ponad gazetą, którą czytał, patrzyłby prosto na mnie, stojącą za stoiskiem z kawą. Wyglądał całkowicie normalnie, ale maleoki przebłysk w mojej intuicji podpowiadał mi coś innego. Kontynuowałam pracę, okazjonalnie robiąc filiżankę kawy albo wskazując komuś miejsce konkretnej książki, jednak miałam na niego oko, obserwowałam go i śledziłam nie- znaczne ruchy przez resztę zmiany. Był biały i wyglądał może na czterdziestkę. Całkiem nijaki, nie miał w sobie nic, co utkwiłoby w pamięci, gdybyś później musiał przypomnied sobie jego twarz. Pospolicie krótko obcięte brązowe włosy i mały, przyjazny uśmiech, uniesiony w kącikach warg, jakby był za- myślony i cieszył się czytaniem gazety. Cóż, to było pierwsze ostrzeżenie. Nikt nie jest miło pochłonięty wiadomościami. W mieście tak dużym jak nasze prawie zawsze były one negatywne. Rzadko przekazywali dobre informacje, chyba że chodziło o lokalny konkurs wokalny. Miał na sobie nieformalną, szarą, zapinaną na guziki koszulę z rękawami podwinięty- mi do łokci i niebieskie jeansy. Lekko zgarbiony siedział na krześle. Była to spokojna postawa, która sprawiała, że ludzie wokół niego czuli się swobodnie, nawet jeśli nie zdawali sobie z tego sprawy. Gdy obserwowałam go z mojego punktu za półką z książkami, zauważyłam, że

12 co kilka sekund jego oczy nonszalancko skanowały otoczenie. Jakby regularnie sprawdzał, jak zatłoczony był sklep. Poza tym był całkowicie nieruchomy, oprócz delikatnego kręcenia sto- pą, czy poprawiania gazety za każdym razem, gdy zmieniałam swoją pozycję w sklepie. Cholera. Obserwował mnie, jedynego tu pracownika, tak jak ja obserwowałam jego. Ostrzegawcze dzwonki zadźwięczały w mojej głowie. Mimochodem podeszłam do stoiska z kawą, dyskretnie zdjęłam swój identyfikator i zajęłam się wycieraniem lady oraz ponownym napełnieniem filtra do kawy, ale tak napraw- dę moja uwaga pozostała skupiona na nim. Poczekałam, aż rozłożył gazetę przed twarzą, aby mied przestrzeo do przewrócenia strony, i w następnej chwili siedziałam przed nim. Opuścił gazetę na stół, a ja spodziewałam się wyraźnego zaskoczenia z powodu mojego nagłego, ci- chego pojawienia się, ale on jedynie na mnie patrzył. Wyczekująco. Uniosłam brew i podniosłam filiżankę pełną świeżej kawy. - Więcej kawy? – zapytałam nonszalancko. Spokojnie złożył gazetę i położył ją na stole, ale ciągle nie powiedział ani słowa. Wpa- trywaliśmy się w siebie przez kilka chwil, zanim zaczęłam czud się trochę niekomfortowo. Jednak nie pozwoliłam pokazad tego po sobie. Położyłam filiżankę na stole, a następnie usia- dłam i się rozluźniłam. - Siedziałeś tu i obserwowałeś sklep. Nie planujesz okradad tego miejsca, prawda? Ponieważ powiem ci teraz, że to nie jest zbyt dobry pomysł – oznajmiłam cicho.Obojętnie. Nie odpowiedział i wyglądał na delikatnie rozbawionego, co nie poprawiło mojego humoru. Mimo to warto było zauważyd, że nie wydawał się oburzony oskarżeniem go o kra- dzież. - Myślę, że teraz powinieneś wyjśd. Jeśli nie, dzwonię po gliny – zagroziłam łagodnie. Nic. Żadnej odpowiedzi. Ten facet był dobry. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, ani nie mrugając, powiedziałam: - Biały, metr osiemdziesiąt osiem. Siedemdziesiąt siedem kilogramów. Krótkie brązo- we włosy. Szara koszula, jeansy, czarne buty ze stalowymi czubkami. Proste zęby. Amerykao- ski akcent. Praworęczny, ale preferuje swoją lewą nogę. Brak obrączki lub bledszej linii po jej zdjęciu. Udaje, że czyta gazetę, kiedy tak naprawdę ma oko na każdego w sklepie. Lubi Elvisa, ale nie jest fanem bluegrass1 . Pierwsze imię – Graham. Jego wyraz twarzy pozostał niezmieniony, oprócz tego, że lekko uniósł brwi po usły- szeniu swojego imienia. Punkt dla mnie. - Powinnam kontynuowad? – zapytałam. 1 Odmiana muzyki country and western.

13 Teraz nastąpiła moja kolej, by patrzed na niego wyczekująco. - Co powiedziałabyś glinom, skoro niczego nie zrobiłem? – zapytał. „ Jeszcze” pozosta- ło domyślne. Jego głos również był zwykły. Po prostu adekwatnie głęboki i męski. Nic charaktery- stycznego. - Coś wykombinuję. Co myślisz o… - zrobiłam widowisko, przerywając i mrużąc oczy w zamyśleniu. – Męskiej prostytucji? Albo grożeniu życiu baristy? Po namyśle mogłabym po prostu to ułatwid i zrobid coś w starym stylu: „To mój sklep, a on nie chciał wyjśd, gdy popro- siłam”. Własnośd prywatna, kolego. Pochylił głowę lekko w moją stronę i powiedział: - Ale to nie jest twój sklep, Alex. Okej, więc zobaczył mój identyfikator, gdy zamawiał kawę. Wielka rzecz. Nie pozwoli- łabym mu się zastraszyd imieniem, kiedy ja miałam cały arsenał informacji o nim. Wszystko, czego mi naprawdę brakowało, to jego nazwisko, a byłoby ono wystarczająco łatwe do zdo- bycia, gdybym podwędziła jego portfel. - Może i nie, ale jako pracownik, mam pozwolenia na wykopanie cię stąd. Zachowując spokój, oznajmił: - Nie chcesz tego zrobid. - A niby czemu nie? - Mam dla ciebie propozycję. - Och, więc jesteś męską prostytutką? – zapytałam bezczelnie. - Wiedziałem, że jesteś dobra, ale nie zdawałem sobie sprawy, że taka złośliwa. Uniosłam brew, urażona. - Złośliwa? – zapytałam śmiertelnie poważnie. - Jak poznałaś moje imię? – spytał. - Przez chwilę miałeś otwarty portfel, gdy płaciłeś za kawę. Twoje prawo jazdy było odsłonięte przez kilka sekund. Skąd wiesz, jak dobra jestem? - Obserwowałem cię. Okej, wskaźnik mojego dziwakomierza znalazł się w czerwonej strefie. Ta zabawa nie była już śmieszna.

14 Wstałam i oznajmiłam rzeczowym tonem: - Wyjdź. Teraz. Odwróciłam się, by odejśd. Odeszłam dwa kroki, ale zmroziło mnie, gdy znów się ode- zwał. - Ładny numer wykręciłaś w zeszły czwartek. Jerry Vega nawet nie poczuł twojej ręki w kieszeni. A tak na marginesie, to jego żona dostała niezłą sumkę za ten pierścionek. Wolno obróciłam się w jego stronę. - Wśród różnych paragonów za biżuterię i prezenty, o których nie miała pojęcia, zna- lazła również karty kredytowe, których używał płacąc za wizyty w hotelach. Wpatrywałam się w niego przez chwilę, po czym zapytałam: - Czego chcesz? - Chcę, żebyś dla mnie pracowała. Pozwoliłam, aby szok ukazał się na mojej twarzy i uwolniłam cichy, niedowierzający śmiech. - Uch, co powiedziałeś? - Pracuję dla organizacji, która trenuje i wykorzystuje młodych, zdolnych ludzi jakty. - Co to w ogóle znaczy? – zapytałam, zainteresowana wbrew sobie. - Jesteśmy dobrymi ludźmi. Oferujemy różne usługi. Czasami odnajdujemy lub chro- nimy poufne informacje albo ludzi. Czasami kradniemy rzeczy, zanim ktoś inny mógłby to zrobid, albo podmieniamy je, zanim zauważy niewłaściwa ekipa. Między innymi – dodał ta- jemniczo. - Szpiedzy pracują w imię pokoju i harmonii, tak? – zapytałam sarkastycznie. Zaśmiał się i powiedział: - Coś w tym stylu. Wykonujemy tylko prace, które są etycznie i moralnie wporządku. Właśnie miałam odpowiedzied, ale wtedy uderzyło mnie to, że wszystko, co powie- dział, było zamierzone, co oznaczało… - Podpuściłeś mnie, żebym do ciebie podeszła – oskarżyłam go. – Chciałeś zwrócid moją uwagę. - Tak – odpowiedział bez wahania. – Chciałem zobaczyd, co zrobisz.

15 - Okej, dziś nie zamierzam zainwestowad w Szalone Akcje, więc teraz mam zamiar po prostu odejśd i udawad, że cię tu nie ma. Jeśli za niedługo nie wyjdziesz, zadzwonię po gliny. Baw się dobrze z gazetą – powiedziałam szybko i zwięźle, po czym obróciłam się na pięcie i uciekłam do półek z książkami. Pojawiłam się kilka minut później, by zerknąd na front sklepu, mężczyzna już wyszedł. Więc… To było dziwne, pomyślałam. Wróciłam do pracy i próbowałam o nim zapomnied. To wydawało się nieprawdopodobne, gdy zaczął pojawiad się codziennie o tej samej porze przez następny tydzieo. Wchodził, kupował kawę, siadał przy tym samym stole i czytał książkę, nie kłopotał się czymś wielkim jak przywitaniem się ze mną. Na początku jego obec- nośd wytrącała mnie z równowagi, ale po tygodniu stał się mniej niepokojący, a bardziej cza- rujący. Rozmawiał uprzejmie z ludźmi wokół i nawet pokazał, że ma maniery, gdy przychodzi- ło do otwierania drzwi innym albo pomagania, gdy ktoś coś upuścił. Prawdziwy dżentelmen z klasą. Moje głębokie podejrzenia zmniejszyły się odrobinę i w koocu, przy jego ósmej wizy- cie, podeszłam do jego stolika i usiadłam, jakbym została zaproszona. - Już nie mogę się doczekad, by powiedzied wszystkim, że mam prześladowcę. Przez co najmniej dzieo będę na językach całego miasta. Odłożył swoją książkę i powiedział: - Łatwo zrozumied, że mogłabyś pomylid oddanego stałego klienta z prześladowcą. Macie fantastyczną kawę – wyrecytował monotonnie. Zrobiłam niewzruszoną minę i oparłam się na krześle, prostując wygodnie nogi. - Więc jesteś szpiegiem. Pochylił głowę i powiedział: - Mniej więcej. Wolę określenie złodziej. Brzmi mniej Hollywoodzko, nie sądzisz? Przytaknęłam, musząc przyznad mu rację. - Więc, co o mnie wiesz? - Alexandra Rose Hawkins. Metr siedemdziesiąt pięd. Pięddziesiąt siedem kilogramów. Dwadzieścia jeden lat. Urodzona czternastego listopada. Mieszkasz sama przy 1/18 Lexing-

16 ton Avenue, mieszkanie 4C. Ponadprzeciętny wynik z testu SAT2 . Przerwałaś studia z powodu problemów finansowych. Rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałaś jedenaście lat. Wysłano cię, byś zamieszkała z jedynym żyjącym krewnym, twoją ciocią Sherry, którą całkiem lubisz i okazjonalnie z nią rozmawiasz, ale nie tęsknisz. Wyjechałaś do college’u w wieku osiemnastu lat i nie wróciłaś do domu po przerwaniu nauki. Praworęczna. Pracujesz w księgarni i prowadzisz zajęcia dla środowiska akademickiego. Pozwalasz sobie na fast foo- dy kilka razy w tygodniu, ale najczęściej wybierasz sklepy spożywcze i stosunkowo zdrowe jedzenie, by gotowad w domu. Lubisz biegad i dwiczysz jogę. Wzięłaś kilka zajęd z samoobro- ny i nawet, w czasie pierwszego semestru w college’u, poszłaś do strzelnicy z najbliższą oso- bą, którą mogłaś nazwad przyjacielem, i z którą straciłaś kontakt, zanim wasza relacja mogła przerodzid się w trwałą przyjaźo. Żadnych prawdziwych przyjaciół, chociaż masz kilku znajo- mych, z którymi lubisz żartowad i regularnie obrzucad się obelgami. Byłaś w dwóch roman- tycznych związkach, chociaż żaden nie przerodził się w nic poważnego… Podniosłam ręce, by mu przerwad. - Dobra, wystarczy. To było… dziwne. Znów zrelaksował się na swoim siedzeniu i zapytał swobodnie: - Więc jak to się stało, że zostałaś kieszonkowcem? Rozważyłam to i zdecydowałam ustąpid mu przez jakiś czas. - Jak każdy? Byłam zdesperowana. - Dlaczego byłaś zdesperowana? - Byłam zła, młoda i biedna. Zawsze obserwowałam ludzi i potrafiłam dobrze się wmieszad, by przejśd niezauważona. Wykorzystałam to i odkryłam, jak ich okradad. Stałam się w tym naprawdę dobra. - A teraz? - Jestem mniej wściekła, kilka lat starsza i ciągle niebogata. Przychodziłam do tej księ- garni wystarczająco często, że Linda mnie rozpoznała i zaproponowała pracę. Podjęłam ją, znów zaczęłam dawad lekcje i zboczyłam ze swoich złodziejskich ścieżek. I tak oto kooczy się moja bardzo krótka, ckliwa opowieśd. Nie potrzebuję ratunku i zdecydowanie nie mam za- miaru ratowad innych. Jak widzisz, całkiem świetnie radzę sobie sama. - Jesteś znudzona. - Co? 2 SAT (ang. Scholastic Assessment Test) – ustandaryzowany test dla uczniów szkół średnich w USA. Bada kompe- tencje i wiedzę przedmiotową.

17 - Swoim życiem. Jesteś nim znudzona. Naprawdę nic nie wyciągasz z tego, co tu ro- bisz. Mogę ci w tym pomóc. - Och, więc wnosisz nowy cel do mojego życia? – zapytałam zpowątpiewaniem. - I dreszczyk emocji, między innymi. - Zbytnio upraszczasz moje życie, wygłaszając fakty z arkusza papieru. To nie znaczy, że mnie znasz. A mówiąc, że możesz zaoferowad mi przygodę, nie sprawiasz, że chcę wsko- czyd na twój wózek. Przez to mam ochotę uciec w przeciwnym kierunku. Brzmisz, jakbyś proponował mi bezpłatną wycieczkę do Rosji, jedynie po to, by sprzedad mnie jako seks- niewolnicę czy coś w tym stylu, gdy już tam dotrę. Zignorował to całkowicie i opowiedział mi o mnie więcej. - Jesteś dobrą osobą. Masz sumienie i moralnośd, nawet jeśli po części jesteś złodziej- ką. Pracujesz na swoje utrzymanie, uczysz dzieci w wolnym czasie i przezwyciężyłaś prze- szkody w swoim życiu bez wsparcia z niczyjej strony. Założę się, że nawet wybierasz ludzi, których okradasz, na podstawie tego jak wyglądają i obierasz za cel tylko tych, wyglądających na tyle dobrze, że prawdopodobnie nawet nie zauważą skradzionego portfela. Nie potwierdziłam jego podejrzeo, ale miał rację. - Masz duży potencjał do zaoferowania światu, ale nie uda ci się to w tejksięgarni. - Usiłujesz mnie zrekrutowad do grupy Super Złodziei czy coś? Nie próbuję nic „zaofe- rowad światu”. - Może powinnaś. - Jesteś odizolowany w tym swoim małym, szpiegowskim świecie? Męczy cię samot- nośd? Znudzenie? Szukasz wyzwao? – drażniłam go odrobinę. - A ty? – spytał. Nic nie odpowiedziałam. - Nasza siedziba jest niedaleko stąd. To kompleks w lesie, który wygląda jak ogromna chata. - To mnie wcale nie uspokaja – powiedziałam. – To miejsce większości ujęd w horro- rach. Kontynuował, jakbym w ogóle się nie odezwała. - Są tam inne dzieciaki, tak samo kilku dorosłych. Zbieramy tych, którzy nie mają ni- czego na świecie, ale posiadają talenty, które wydobywamy…

18 - I wyzyskujemy – dokooczyłam za niego. - Nie całkiem. Ci ludzie są ogromnie inteligentni. Wiedzieliby, gdyby byli wykorzysty- wani – powiedział. Hmm, interesujące. - Jak duża jest ta organizacja? To coś jak szkoła dla odmiennych nastolatków? - Nie. Jesteśmy stosunkowo małą jednostką. Są jedynie cztery osoby takie, jak ty. Wszystkie przebywają tam od jakiegoś czasu i mogłyby odpowiedzied na wszystkie twoje pytania, przy których nie uwierzyłaś w szczerośd moich odpowiedzi. Uniosłam brwi na tą ostatnią częśd. Przynajmniej był świadomy tego, że mu nie ufa- łam. - Co to znaczy „osoby takie, jak ty”? – zapytałam. - Inteligentne, wykształcone. Szybko chłonące wiedzę i potrafiące się zaadaptowad w każdej sytuacji. Spostrzegawcze. Niezależne, bez rodziny lub z niewielką. Sprawne fizycz- nie. Szybkie. Ze zdolnością do podstępów. Żądne kary i przygody. Mające poczucie dobra i zła. Łaknące większego celu w życiu – przerwał. – Mógłbym kontynuowad – zaproponował. - Myślisz, że jestem taką osobą? – zapytałam sceptycznie. - Jesteś, Alex. - Nie współpracuję dobrze z innymi. - Mogłabyś samą siebie zaskoczyd – było jego odpowiedzią. Zauważyłam, że ten facet czerpał radośd z żartobliwych uwag. Nie zamierzam kłamad, nawet to w nim lubiłam. - Myślę, że byłabyś atutem dla naszego zespołu. Nie musiałabyś robid nic, z czym czu- łabyś się niekomfortowo, chociaż naciskalibyśmy na twoje granice. Mieszkałabyś w komplek- sie, wolna od czynszu, w swoim własnym pokoju i oczywiście otrzymałabyś wynagrodzenie za swój udział. Codziennie odbywają się zajęcia, obejmują one materiał od dwiczeo z bronią po wykształcenie ogólne. Po ukooczeniu treningu, czekałyby na ciebie misje. Zawsze mogłabyś opuścid organizację. Nawet przejmujemy twój czynsz za mieszkanie, abyś zawsze miała miej- sce, gdzie mogłabyś wrócid, jeśli uznałabyś, że to nie dla ciebie. Gapiłam się na niego, myśląc, jak trafiłam do sceny żywcem wyjętej z filmu, w której dostawałam propozycję od Morfeusza. - Zabijasz ludzi? Walczysz z nimi? – zapytałam.

19 - Tylko tych złych i jedynie, jeśli jest to konieczne – było jego zaskakującą odpowie- dzią. Nie oczekiwałam, że w ogóle odpowie mi na to pytanie. - Wybacz, Graham, ciągle tego nie kupuję. Milczenie. - Nazywaj mnie Brooks. To moja wizytówka, jeśli zmienisz zdanie i jednak będziesz chciała to sprawdzid. Spuściłam wzrok i zobaczyłam jego nazwisko oraz numer telefonu. Graham Brooks. Więc tak się nazywa. Ciekawe czy to prawdziwe dane. Prawdopodobnie nie, ale facet wydaje się byd trochę nienormalny, więc może… - pomyślałam. *** Brooks kontynuował swoje regularne wizyty w sklepie przez następne kilka dni i jakoś przyłapałam się na tym, że codziennie nie mogłam się doczekad, aby go zobaczyd. Nie wspo- minał więcej o swoim konwoju dwudziestoletnich szpiegów, co było zamierzone. Ale przecież wszystko, co robił było bardzo zamierzone, więc chodziłam przy nim na palcach. Był miłym towarzyszem i odświeżającym wyzwaniem, ponieważ obydwoje popychali- śmy i ciągnęliśmy rozmowę w innych kierunkach, sprawdzając i badając siebie nawzajem. Jego poczucie humoru było błyskotliwe i oschłe, nie chodził na palcach wokół drażliwych te- matów. Pytał, co myślałam na jakikolwiek konkretny temat i szanował moje zdanie, a nie próbował przekonad do swojego. Chociaż powinnam zauważyd, że mądrze kiwał głową, jakby zgadzał się z większością rzeczy, które powiedziałam, co mnie cieszyło. Jednak cała ta sytuacja nie była jedynie zabawą czy grą. Wiedziałam, co robił. W pew- nym sensie sprawdzał mnie do pracy, którą chciał mi dad, upewniając się, że naprawdę by- łam osobą, za jaką mnie uważał. Normalnie podroczyłabym się z nim trochę, by go odrzucid, ale nie próbował zwodzid mnie co do celu jego działao, a ja niechętnie zaczęłam go lubid, jak super ciekawego, dziwnie mądrego wujka z dalekiej rodziny, więc po prostu odpuściłam. Przy trzynastej wizycie (liczyłam) w koocu zapytał, czy myślałam więcej o zaproszeniu do jego sekty odmieoców. - Aha. Nawet obejrzałam kilka szpiegowskich filmów, żeby sprawdzid, czy mogłabym zintegrowad się z twoim światem. Mam kwalifikacje, bo noszę dużo czarnych ubrao i jestem całkiem tania w utrzymaniu. Niestety brakuje mi socjopatycznych tendencji, które często prowadzą do pozbawionego skrupułów zabójstwa. Nawet jeśli wysadzanie różności w powie- trze i bezwzględnośd wyglądają naprawdę fajnie, nie czuję tego w sobie. - Nie jesteśmy mordercami. - Ale to się zdarza – nalegałam pytająco.

20 - Zdarza się – potwierdził. - Mam uwagę co do kwestii bohatera dnia – podsumowałam. – Nie jestem typem bohatera. Nie chcę, żeby przypadkowi ludzie przytulali mnie w desperackiej wdzięczności i nazywali po mnie swoje dzieci, bo ocaliłam ich życia. Wolałabym żyd wcieniu. - Wiem. To jeden z powodów, dla których idealnie byś do nas pasowała. Nie żyjemy w światłach reflektorów. Trzymamy się za kulisami. Zwykle nikt nawet nie wie, że jesteśmy w pomieszczeniu, że tak powiem. Nie robimy tego dla chwały. - W takim razie dlaczego to robicie? – zapytałam. - Ja osobiście odkryłem, że wyróżniam się w określonym zbiorze umiejętności i dało mi to jakieś poczucie władzy nad innymi. Na przykład, jeśli miałbym walczyd z tamtym czło- wiekiem, wygrałbym, bo on zajmuje się stolarstwem, a ja walką wręcz. Gdy znajdziesz się na silnej pozycji, nawet jeśli nie masz kontroli nad innymi, twoim obowiązkiem jest ją wykorzy- stad. My wykorzystujemy ją odpowiednio. - Dobrze powiedziane, Voltaire. - Zaśmiał się na to odniesienie. – To łapię – ustąpiłam. – Ale zabijanie… Cóż, nie sądzę, żebym mogła sobie z tym poradzid. I nie sądzę też, że chcę uczęszczad na te twoje zajęcia, żebyś mógł mnie znieczulid. - My nie znieczulamy. - Więc uczulacie? – zapytałam, jakbym była zszokowana. Nie zareagował. Pozostał niewzruszony, jak zazwyczaj. - Zaskoczyłoby cię, co skłonna byłabyś zrobid i jak daleko mogłabyś się posunąd, zwłaszcza, gdy chodzi o ochronę tych, których kochasz. - Ale ja nikogo nie kocham – powiedziałam, nie zdążając się powstrzymad. Cholera. Byłam w dobrym nastroju i moja kontrola zanikła na tyle, że zaczęłam mówid bez zastanowienia. Zamknęłam się. Zacisnęłam zęby i opanowałam gniew. Punkt dla Brook- sa. Zmrużyłam oczy, dając mu znad, że nie byłam zadowolona ze swojej pomyłki. A on wie- dział, że była ona pomyłką, ponieważ naciskał na mnie, by ją wydobyd. Pochylił się do przodu, błagając mnie spojrzeniem, a także słowami. - Ograniczasz się, mając tak wielki potencjał – powiedział. – Czy to jest to, czego na- prawdę chcesz? Czego naprawdę chciałam? Nie potrafiłam odpowiedzied.

21 Wpatrywałam się w niego wyzywająco, a po kilku chwilach jego plecy znów opadły na oparcie krzesła. Bawił się krótko swoją filiżanką, po czym wstał i włożył kurtkę. - Do zobaczenia jutro – powiedział. - Taa – ucięłam. *** To stało się kilka dni później. Piłam z półpełnej filiżanki kawy i sprawdzałam godzinę, aby stwierdzid, czy już nastą- piła pora na pojawienie się Brooksa, kiedy dzwonek na drzwiach zadzwonił. Zerknęłam w jego kierunku i ujrzałam faceta, trzymającego, nie żartuję, pistolet. I był on wycelowany we mnie. Moje serce potknęło się, pompując z niepokojącą prędkością adrenalinę do żył. Spró- bowałam wziąd dwa powolne oddechy i naprawdę miałam nadzieję, że to już czas na przyj- ście Brooksa. Z pewnością mogłam zadzwonid z przysługą do ulubionego szpiega z sąsiedz- twa. - Niech nit się nie rusza! – facet krzyknął, machając bronią w szerokim łuku, aby objąd każdego, zanim znów skupił się na mnie. Instynktownie uniosłam ręce w geściekapitulacji. - Ty! – krzyknął w moją stronę, na co się wzdrygnęłam. Nigdy się nie wzdrygałam, ale zgaduję, że broo zmienia postad rzeczy. - Daj mi wszystkie pieniądze z kasy. Nie poruszyłam się natychmiast, bo nie chciałam go alarmowad pośpiechem (czyt. Nie chciałam zostad postrzelona w twarz). W umyśle przywołałam obraz sklepu, pamiętając, kto był w środku, podczas gdy moje szeroko otwarte oczy pozostały utkwione w nim. Znajdowała się tam matka siedząca przy oknie z dwójką małych dzieci. Stały bywalec, mężczyzna, prze- bywający się niedaleko miejsca, gdzie normalnie siadał Brooks, przy ścianie. I w koocu dwoje nastolatków siedzących na kanapie i przerzucających magazyny. Albo oni wyszli, jeszcze za- nim psychopata wtargnął do środka. - Powiedziałem – dawaj pieniądze! – powtórzył, prędko zbliżając się do lady. Świetnie, teraz był wzburzony. - Hej, facet, rozumiem, rozumiem – powtórzyłam uspokajająco. Powoli zbliżyłam się do kasy sklepowej, utrzymując na mężczyźnie swoje spojrzenie i trzymając ręce w powietrzu. Rzuciłam okiem na urządzenie i nacisnęłam guzik, otwierający szufladę kasową. Podał mi torbę, a ja zaczęłam napełniad ją banknotami. Przez cały czas mój

22 umysł nadawał na najwyższych obrotach, ciągle świadomy innych ludzi w sklepie. Myśli sku- piały się na nich, jedno słowo taoczyło w moim umyśle. Niewinni. Ci ludzie cieszyli się popołudniem z kawą i literaturą, a ten dupek przyszedł tu i groził zastrzeleniem ich? Co do cholery? Prawie skooczyłam opróżniad maszynę, gdy dzwonek na drzwiach zadzwonił, a facet z pistoletem zerknął w kierunku skromnego, nowego klienta, który wchodził do sklepu. Za- nim całkowicie zastanowiłam się, co robię, przesunęłam się nieznacznie w bok, położyłam rękę na ladzie i jak codziennie przeskoczyłam ponad nią, opierając wagę na dłoni. Moje nogi przecięły powietrze, a stopami wycelowałam w rękę faceta i wykopałam broo z jego uścisku. Spojrzał w moją stronę, był zaskoczony, ale zły. Wylądowałam u jego boku. Gdy odwrócił wzrok, szukając broni, z powrotem przyciągnęłam rękę. Odchyliłam się w prawo, od stóp do barków, a następnie odwróciłam w lewo, robiąc krok w jego stronę i uderzając go w nos pię- ścią, przenosząc przy tym energię kinetyczną od stóp do pięści w potężnym prawym sierpo- wym. Cios był tak silny, że jego głowa odskoczyła, a krew natychmiast wytrysnęła z nosa, zachwiał się do tyłu i odszedł kilka kroków w bok, krzycząc w cierpieniu. Uczcie się, panie i panowie. Podniósł dłonie, by przykryd nimi swój zdecydowanie złamany nos, kiedy ja odwróci- łam się szukając pistoletu. Zauważyłam go w odległości kilku metrów od Nowego Kolesia, który właśnie wszedł, i pośpieszyłam po niego. Odwróciłam się i podniosłam go, gdy złodziej potrząsał głową, chcąc odzyskad równowagę. - Na kolana! – krzyknęłam do niego. Co mogę powiedzied? Widziałam dużo policyjnych show w TV. Spojrzał na mnie z wahaniem, jego spojrzenie przeskakiwało między mną a drzwiami. Próbował zdecydowad czy powinien rzucid się do biegu, czy mnie posłuchad. - Na kolana! – powtórzyłam. Jego ciało nachyliło się lekko w moją stronę i już wiedziałam, że miał zamiar biec. Przewidując to, przesunęłam swój cel trochę w prawo i strzeliłam w dzbanek do kawy, który zostawiłam na ladzie zaraz za nim, obok jego lewego ramienia. Szkło i kawa wybuchły, głośno się roztrzaskując, a on naturalnie zrobił unik. - Na pieprzone kolana, teraz! – krzyknęłam żarliwie. Ukląkł.

23 - Ręce za głowę – wrzasnęłam. – Niech ktoś wezwie gliny – rozkazałam przez ramię, nie odwracając spojrzenia. W zasięgu wzroku pojawił się Nowy Koleś. Sięgnął do przedniej kieszeni swojej kurtki i wyciągnął komórkę. Przemieściłam się i teraz stałam przed facetem z bronią, ciągle w bezpiecznej odległo- ści, ale drzwi znajdowały się w zasięgu wzroku. Krzyżowałam nasze spojrzenia i w myślach zmieszałam go z błotem każdym przekleostwem, jakiego istnienie znałam. Byłam zła, ale nie tak wściekła, jak przewidywałam byd w takiej sytuacji. Bardziej sku- piałam się na adrenalinie wciąż wypełniającej moje żyły i uszczęśliwiającym poczuciu triumfu. Właśnie powstrzymałam dupka przed obrabowaniem sklepu i grożeniem tym niewinnym ludziom. Nieco nieszczęśliwie zauważyłam, iż poczułam również to wzbierające poczucie ce- lu, o którym mówił Brooks. Cholera, ten facet i jego fantazyjne słowa. Patrząc na tę sytuację z perspektywy czasu, wiem, że podjęłam ryzyko, którego praw- dopodobnie nie powinnam, ale w ułamku sekundy, między decyzją wycofania się lub zrobie- nia czegoś, postanowiłam działad. Wiedziałam, że Brooks dużo by z tego wyczytał. Ruch przy drzwiach przyciągnął mój wzrok i co się okazało? Stał tam Brooks, ciągle na zewnątrz, ale patrzył przez szybę z wielkim, pieprzonym uśmiechem rozciągającym się na jego twarzy. Zadowolony z siebie sukinsyn. Spiorunowałam wzrokiem Brooksa i odwróciłam wzrok na swojego zakładnika, zanim by zgłupiał i spróbował uciec mi ponownie. Jego ręka drgnęła. Pokręciłam głową i warknęłam na niego zniechęcająco. Zaprzestał swoich ruchów. Brooks wszedł przez drzwi i wydobył własny pistolet. Machnął odznaką przed innymi klientami i podszedł do złodzieja. - Skrzyżuj kostki – powiedział spokojnie, trzymając broo wycelowaną w mężczyznę, który odniósł klęskę swojego życia. Ciągle na kolanach, a teraz mając przed sobą aż dwa pistolety, zrobił co mu rozkaza- no. Brooks podał mi swoją broo i wyciągnął kajdanki z tylnej kieszeni. Trzymałam dwie splu- wy wycelowane w tego przestępcę, co sprawiało, że czułam się absurdalnie. Aż dwie? Na- prawdę? Przesada. Ale malutka częśd mnie czuła się trochę jak twardziel. Brooks skuł złodzieja i pchnął go tak, że teraz leżał płasko, brzuchem do ziemi. Upew- nił się, że jego twarz była zwrócona w naszą stronę, aby mógł widzied, jak trzymamy go na muszkach. Brooks wziął swój pistolet i spojrzał na mnie, ciągle mając na twarzy ten uprzejmy uśmiech, oznajmiający: „a nie mówiłem”. Wywróciłam na niego oczami, a on zachichotał. Przetrzymywał zakładnika i trzymał go na muszce pistoletu, ale jakimś cudem zachichotał.

24 Gapiłam się na skute ręce faceta i unikałam patrzenia na klientów czy Brooksa. Kon- trolowałam oddech, odtwarzając wszystko, co się stało, i oceniając sytuację. Wszyscy przeży- liśmy. Hurra! Gdy wyczuwałam to wzbierające poczucie celu, przy którym Brooks się upierał, roz- myślałam o tym, że sytuacja była bardzo poważna i mogła pójśd bardzo źle. Mój głód przygo- dy, który zaniedbywałam, został zaspokojony. Czułam pewnego rodzaju… satysfakcję. Staliśmy tak przez kilka minut w ciszy, aż usłyszeliśmy z oddali syreny. - Twoje ręce nawet się nie trzęsą – wymamrotałBrooks. Spojrzałam na niego. - Co? - Twoje ręce – powtórzył. – Nie trzęsą się. Jesteś spokojna i opanowana. Westchnęłam i powiedziałam: - W porządku, zabierz mnie do tej swojej cholernej chaty w lesie, stary. - Mam tylko trzydzieści sześd lat – odpowiedział defensywnie, uśmiech nie zniknął z jego twarzy. - Tak jak powiedziałam. Syreny zrobiły się głośniejsze, Brooks spojrzał w stronę wąskiego przejścia, prowadzą- cego do wyjścia, po czym oznajmił dośd głośno, by inni go usłyszeli. - Sprawdzę tylne wyjście. Wyszedł, a ja miałam świadomośd, że nie wróci. Nie wiedziałam, jaką odznakę poka- zywał wcześniej, ale uznałam, że chociaż mógł sprawid, iż policja uwierzy w jego pracę dla oficjalnej agencji rządowej, miał prawdopodobnie mniej na głowie, unikając jej. Policja przyjechała i zajęła się sytuacją. Opowiedziałam ze szczegółami kilku oficerom, co się stało, ale byłam zbyt szczęśliwa, aby oddad broo, którą skonfiskowałam. Wymiatałam szkło z dzbanka do kawy, gdy ściszony głos przykuł moją uwagę. Należał on do Nowego Kole- sia, który w zasadzie insynuował, że miałam duże szczęście. Oczywiście byłam tego bardzo świadoma, szczęście odegrało dużą rolę, w tym co się stało, ale chodziło o sposób, w jaki to powiedział, jakby wiedział, że sam poradziłby sobie lepiej. Zmrużyłam oczy i zacisnęłam zęby. Taa, chciałabym zobaczyd, jak próbuje. Potrząsnęłam głową i wzięłam głęboki oddech, by pozbyd się swojej irytacji, i uprząt- nęłam resztę szkła. Potem zadzwoniłam do Lindy, która po jakimś czasie przyszła na miejsce. Ostatecznie wypuścili wszystkich, a ja pomogłam Lindzie zamknąd sklep, po czym poszłam do

25 domu. Byłam pogrążona w myślach, gdy jechałam windą na swoje piętro i wchodziłam do mieszkania. Zamknęłam się i poszłam prosto do sypialni, żeby skopad buty, mijając po drodze salon. Jednak nie zaszłam tak daleko. Zatrzymałam się i wolno cofnęłam, by jeszcze raz na niego spojrzed. Przed sobą dostrzegłam sylwetkę mężczyzny, siedzącego w ciemności. O Boże, tamten facet miał partnera, który przyszedł do mojego domu! Teraz z pew- nością zostanę postrzelona. Wpatrywaliśmy się w siebie przez zatrzymujący serce moment, każdy mięsieo w moim ciele napiął się, a ja już byłam gotowa do ucieczki. A potem usłyszałam złowrogi głos: - Wyszły ci krakersy. - Brooks! – krzyknęłam wkurzona, ale z ulgą. Pomaszerowałam do najbliższego światła i pstryknęłam włącznik, kąpiąc go w świetle. - Kurewsko mnie wystraszyłeś! Usatysfakcjonowany uśmiech wykrzywiał jego wargi. - Wiem. Zmrużyłam na niego oczy i oznajmiłam bezbarwnie: - Coś jest z tobą nie tak. Brakuje ci jakiejś istotnej części mózgu. Myślę, że oberwałeś zbyt wiele kopniaków w głowę. Zaśmiał się i wstał z siedzenia. - Co ty tu robisz? I dlaczego wyszły mi krakersy? – zapytałam. Nie kłopotałam się nawet pytaniem o włamanie. - Zgłodniałem, czekając na twój powrót. Przyszedłem, żeby przygotowad cię do prze- nosin do kompleksu. Skrzyżowałam ręce i zdecydowałam, że mam ostatnie minuty na sprawy, o których muszę wiedzied, zanim cokolwiek zrobię. Zakładałam, że odpowie mi szczerze. - Ten kompleks naprawdę nie jest sektą hipisów, którzy odmawiają prysznica i planują złożyd mnie bogu w ofierze? - Nie. - A ty nie masz zamiaru zrobid mi prania mózgu, abym stała się bezmyślną maszyną do zabijania?