ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zbliżała się północ, kiedy wreszcie opłynęli przylą
dek. Stary kuter rybacki Garreta wziął kurs na basen
jachtowy w Leisure Island.
W samą porę, pomyślała Tiffany, uspokajając
rozdygotane nerwy. Na widok jachtów przycumowa
nych do mola eleganckiego kurortu straciła nagle
zimną krew. Zabawki milionerów potrafią robić
wrażenie.
Sama wybrała godzinę. Było wystarczająco późno,
żeby uniknąć tłoku, w którym rybacki statek rzucałby
się w oczy, a na tyle wcześnie, by Tiffany mogła
pojawić się na przyjęciu. W każdym razie na takim
przyjęciu, jakie Joel Faber zwykł wydawać dla swojego
wytwornego towarzystwa.
Bez trudu wypatrzyła ten ósmy cud świata. Foto
grafie super luksusowego jachtu, zbudowanego na
zamówienie australijskiego biznesmena, ozdabiały
w swoim czasie okładki wielu magazynów.
- Tam! - wykrzyknęła triumfalnie.
- To tak wygląda „Liberty"! - W głosie Garreta
brzmiała nie ukrywana pogarda. - Piękna nazwa,
szkoda, że na tej łajbie nie czują nawet zapachu wody.
Stary szyper pracował na morzu przez całe życie.
I nie miał odrobiny zrozumienia dla tych, którzy
opuszczali ląd jedynie z nudów, dla zabawy. Płynął
jednak dalej w kierunku „Liberty". Chciał obejrzeć ją
z bliska, a potem do dzieła: pomóc Tiffany w bardzo
dyskretnej przesiadce.
Z pokładu dobiegały dźwięki muzyki. Zabawa o tej
o ROZBITKOWIE
porze nabierała tempa, tak jak przewidywała Tiffany.
Zgoda, zamiar wślizgnięcia się na jacht graniczył
z szaleństwem, ale gdyby tylko dostała się do Joela
Fabera, musiałby jej przynajmniej wysłuchać, a to
byłaby połowa wygranej bitwy! Święcie w to wie
rzyła.
Po miesiącach daremnych wysiłków zaczęła myśleć
o podstępie. Tiffany nigdy się nie poddawała. Jak na
swoje dwadzieścia osiem lat miała wystarczające
doświadczenie w odnoszeniu sukcesów, by uwierzyć,
że została do tego stworzona... Użyła więc całego
swojego talentu i umiejętności towarzyskich, żeby
w sposób naturalny doprowadzić do spotkania z Fa
berem. Tym razem na próżno. Kompletna blokada
wobec każdego jej ruchu. Ale nie pogodziła się ani na
moment z porażką, z myślą, że mogłaby zawieść
ludzi, którzy tyle dla niej znaczą.
- Cholera, goryle - warknął Garret. Wypatrzył na
molo dwóch mężczyzn pilnujących wejścia na jacht.
- Nie przykleili się do tego pomostu, żeby wdychać
morskie powietrze. To na nic. Zwrot przez rufę
i możemy spokojnie wracać do domu.
- Nie! - Tiffany krzyknęła odruchowo, mimo że
sama zdrętwiała, słysząc o kolejnej nieprzewidzianej
trudności.
- Dziewczyno, nie przejdziesz przez tę bramkę.
Joel Faber znowu cię ograł.
- Jeszcze nie - wycedziła przez zęby - najpierw
spróbuję.
Przysięgała sobie w duchu, że nawet gdyby miała
nie dożyć jutra, dzisiejszej nocy pozna „Liberty" od
środka.
Przemknie się jak myszka albo odegra jakąś
idiotyczną scenę, ale dostanie się na to przyjęcie. Nie
ma wyjścia. Faber jest ich jedyną szansą, a ona stanie
na głowie, żeby jej nie stracić.
ROZBITKOWIE 7
- Nic z tego nie będzie - mruknął posępnie stary
Garret.
- Dlaczego tak mówisz? - Tiffany spiorunowała
go przenikliwym spojrzeniem.
Garret spochmurniał jeszcze bardziej i zamilkł.
Wszyscy pamiętający dawne czasy mieszkańcy Haven
Bay reagowali podobnie na dźwięk imienia Joela
Fabera. Był sławny i pochodził z ich starej rybackiej
mieściny, a tu nikt nie chciał o nim rozmawiać. Nikt
też nie wierzył, że Tiffany uda się cokolwiek załatwić.
Podejrzewała, że zazdrościli mu sukcesu albo nie
mogli darować, że opuścił Haven Bay i urządził się
nieźle gdzie indziej. A może traktowali go jak dezertera,
który uciekł po sztormie.
Ów sztorm sprzed dwudziestu lat tkwił jak zadra
w zbiorowej pamięci. Zginęło mnóstwo ludzi, dziadek
Joela także. Tiffany wydawało się całkiem naturalne,
że po takiej tragedii, utracie jedynego opiekuna,
szesnastoletni chłopak wyjechał odmienić swój los.
Żaden rozsądny człowiek nie mógł mieć o to pretensji.
Od czasu do czasu ogarniał ją jednak dziwny
niepokój. Czuła, że poszło o coś więcej, o czym się nie
mówiło. Natychmiast odrzucała takie myśli, oskarżając
się o wybujałą wyobraźnię. Garret McKeogh był
najważniejszą postacią w Haven Bay i on pierwszy
poparł wydaną przez Tiffany batalię o ratowanie
miasteczka. On też zgodził się, że Joel Faber najlepiej
zrozumiałby ich prośbę o pomoc. Aż do tej nocy nie
zmieniał zdania, wziął nawet udział w dzisiejszej
zwariowanej wyprawie.
Dlaczego więc teraz zabiera jej nadzieję na powo
dzenie? Ton, jakim mówił, ten zgrzyt żelaza w głosie...
zupełnie jakby nienawidził Joela. Tiffany zaczęła się
zastanawiać, czy nie została w jakiś sposób oszukana.
Milczenie Garreta wyprowadzało ją z równowagi.
- O czym ty mi, Garret, nie powiedziałeś? Dlaczego
8 ROZBITKOWIE
nic z tego nie będzie? - spytała szorstko, nie ukrywając
zniecierpliwienia.
Jego ogorzała twarz ani drgnęła. Ze swoją bujną
brodą przypominał proroków Starego Testamentu:
władczych i statecznych. Spojrzenie stalowoszarych
oczu utkwił nieruchomo gdzieś w oddali, ale spękane
ręce gładziły koło steru bardzo niepewnie.
- Nie przewidziałem tych goryli. Myślałem, że jeśli
wpłyniemy tutaj od strony morza, znajdziemy się
wewnątrz pierścienia jego zakichanej ochrony. Teraz
wszystko na nic. Nie chcę, żeby cię aresztowali.
Trzeba trochę ochłonąć.
Nawet gdyby wszystko poszło źle, nie zamkną
mnie za taki drobiazg, przekonywała samą siebie
Tiffany. Za naruszenie porządku grozi najwyżej
upomnienie.
- A jednak warto spróbować - nalegała - nic
strasznego się nie stanie.
Garret zaciskał nerwowo palce wpatrując się
w Tiffany, właściwie prześwietlał ją wzrokiem, jak
gdyby za jej plecami odgrywało się coś ważnego.
- Masz dobre serce, Tiffany James. Jak wszyscy
Jamesowie. Dlatego nie chcę, żebyś cierpiała. Z żad
nego powodu.
- Nie jestem dzieckiem, Garret, i potrafię na siebie
uważać. A jeśli chodzi o moją rodzinę, wiesz dobrze,
jak zawiedzeni będą Carol i Alan, kiedy wrócę
z pustymi rękami. Choćby ze względu na nich nie
zmarnuję tej szansy!
Wiedziała, że Garret uwielbia Alana. Całe Haven
Bay interesowało się jej siostrzeńcem. Podziwiali, jak
się rozwijał, na przekór wszelkim przeciwnościom losu.
Alan zasłużył na przyszłość, o jakiej marzy, więc
Tiffany zapragnęła mieć moc dobrej wróżki, żeby
wnieść do domu Carol trochę radości i życia. Z oczu
jej siostry nie znikał wyraz smutku i wyczerpania.
ROZBITKOWIE 9
Poświęciła dla syna wszystko, a teraz najwyższa pora,
żeby i do niej uśmiechnął się los.
Przybrani rodzice uczyli ich jak katechizmu, że
„rodzina ma sobie pomagać, dzielić znoje i wspólnymi
siłami nie poddawać się". Wszyscy Jamesowie byli
wierni temu przykazaniu, ale Tiffany powodziło się
teraz najlepiej i od niej mogła zależeć przyszłość
Carol i Alana. Gdyby tylko Joel Faber poparł jej
projekt.
- Ze mną wygrałaś - odezwał się w końcu Garret
- mam nadzieję, że uda ci się i z nim.
Tiffany odetchnęła z ulgą. Staruszek po prostu
martwił się o nią. To wszystko. Żadnych tajemniczych
zaszłości. Chodziło o facetów z ochrony.
- Dziękuję, Garret - uśmiechnęła się promiennie.
Nie odwzajemnił się dobrym słowem.
- Możesz tego żałować.
- Zostaw to mnie - ucięła krótko i odwróciła się
w stronę przystani. - Do dzieła. Płyń tam, do samego
końca, i wyrzuć mnie.
Garret bez słowa zajął się sterem.
Tiffany zaczęła w myślach próbować rolę, której
nie mogła zagrać inaczej niż doskonale. Grunt to
pewność siebie, powtarzała. Sukni, którą wybrała na
tę okazję, nie powstydziłaby się królowa balu. Do
tego fryzura z najnowszego magazynu mody. Nie
będzie się różnić od reszty. Modliła się tylko o łut
szczęścia. Do tej pory wychodziła cało z każdej
opresji, bo potrafiła jednocześnie myśleć i działać.
Nie ma powodów do zdenerwowania.
Spokojnie.
Wszystko będzie dobrze.
Tak czy inaczej dostanie się przed oblicze pana
Fabera i każe mu słuchać.
ROZDZIAŁ DRUGI
Joel Faber stał na pokładzie rufowym jachtu,
odwrócony plecami do gości. Zabawianie ich błys
kotliwą rozmową było męczącym zajęciem. Musiał
odetchnąć od zgiełku i tej napuszonej atmosfery
wielkiej gali. Wszystkich ogarnęło jakieś nerwowe,
szalone podniecenie. Zachowywali się jak w gorączce,
jak gdyby po raz ostatni używali radosnego, beztros
kiego życia.
Joel mógłby tej nocy upajać się kolejnym sukcesem:
jego projekt przeistoczył się w bajeczną rzeczywistość.
Leisure Island - najnowszy i najbardziej ekskluzywny
kurort wypoczynkowy w Australii - witał gości z wielką
pompą. Faber wygrał z niedowiarkami, którzy ostrze
gali go, że za wiele ryzykuje, przecenia rynek, naraża
się na bankructwo. Powinien być w siódmym niebie,
tymczasem przeciwnicy zasługiwali jedynie na lekką
wzgardę, a sukces okazał się zbyt łatwy i nie miał
smaku wielkiego zwycięstwa.
Naprawdę czuł tylko pustkę, która towarzyszyła
mu wiernie od początku kariery. Teraz, kiedy cał
kowicie zaspokoił swoje ambicje, czuł tę pustkę jeszcze
dotkliwiej. Wszystko już zrobił, nie miał żadnych
planów.
Poświęcił temu przedsięwzięciu dwa lata życia, ale
efekt był czarodziejski. Na starych mokradłach wyrosła
oaza dla bogaczy: piękne pole golfowe, basen jachtowy,
domy nad samym morzem z prywatnymi przystaniami,
pięciogwiazdkowe hotele, luksusowe sklepy, droga na
nasypie łącząca wyspę z lądem. Gold Coast było
ROZBITKOWIE 11
prawdziwą kopalnią złota. Pieniądze szukały tutaj
ludzi i same wpadały do kieszeni, stwierdził kiedyś
cynicznie Joel. Nie czuł się jednak wybrańcem losu,
lecz jego igraszką.
Coraz bardziej znudzony i ospały, tęsknił chyba za
prawdziwym ryzykiem. Wydawało mu się, że od
pewnego czasu nie potrafi nawet popełniać błędów
i skazany jest na dobrą passę w interesach.
Potrzebował gwałtownych zmian w swoim życiu,
prawdziwego sztormu, który zmiótłby wszystko i zmu
sił do podjęcia nowych działań. Jeszcze dzisiaj, po
tylu latach, rozpętane żywioły przyrody wzbudzały
w nim strach, uporczywy, dręczący niepokój. Nigdy
tego nie zapomniał, w każdym razie nie zapomniała
jego podświadomość. Trzeźwy umysł Joela musiał
puścić wszystko w niepamięć, żeby ratować własną
wolę życia. Nie mógł zawrócić, nie potrafił odmienić
przeszłości. Gdyby wtedy miał prawo wyboru, wolałby
zginąć. Ale nie miał. Jedynym wyjściem było więc iść
do przodu nie oglądając się za siebie i... starać się
zapomnieć.
Mógł przecież się zająć czymś nowym. Nawet jeśli
tym razem splajtuje, warto spróbować z czystej
ciekawości. Kupił lokalną stację telewizyjną, ale czy
topienie pieniędzy w niepewnej branży było dobrym
pomysłem? Lepiej chyba wycofać się i zainwestować
w coś korzystniejszego... coś wdzięczniejszego.
Zły na siebie, że znowu myśli o interesach, odwrócił
się w stronę rozbawionych gości. Po wspaniałym
koncercie gwiazd, który uświetniał otwarcie nowego
hotelu, wszyscy przyszli na jego jacht. Przyglądał się
tym eleganckim bogatym ludziom, zdając sobie sprawę,
że ich obecność na „Liberty" jest miarą jego sukcesu.
Ale i to przestało wzbudzać w Joelu dreszczyk emocji.
Bywał w królewskich salonach, cieszył się wszędzie
uznaniem, z możnymi tego świata rozmawiał jak
12 ROZBITKOWIE
równy z równym. I kiedyś to naprawdę miało
znaczenie. Potem spowszedniało i stało się tylko
miłym przyzwyczajeniem.
Dzisiejszej nocy był nieobecny myślami, w nastroju
nie pasującym do okazji. Nagle się zbuntował: czy nie
potrafi się już zabawić na własnym przyjęciu? Po
stanowił się odprężyć i korzystać jak inni z uroków
życia.
Brakowało mu po prostu kobiety. Przyjemności
bycia z wesołą, miłą dziewczyną. Nanette wyjechała
do Europy, a on był pochłonięty swoimi sprawami.
Ale w taką noc... Dlaczego nie?
Zauważył grzywę kasztanowych włosów Germaine
- jej znak jakości w świecie modelek. Zwichrzyła je
wyszukanym gestem i spojrzała prowokacyjnie na
Joela. Odwzajemnił się porozumiewawczym uśmie
chem, ale odwrócił wzrok z nonszalancją. Bal dopiero
się rozkręcał... Z cynicznym rozbawieniem pomyślał,
że przecież mógłby mieć każdą z nich. Łącznie
z mężatkami, gdyby czuł potrzebę wikłania się
w specjalne kłopoty. Kiedyś powodzenie u kobiet
sprawiało mu niekłamaną radość, podniecało. Było
miernikiem wartości w towarzystwie. Chłopcu znikąd,
traktowanemu - bywało - jak zero, najdrobniejszy
wyraz uznania poprawiał samopoczucie.
Dzisiaj miał do wszystkiego większy dystans, ale
skłamałby mówiąc, że nie obchodzą go kobiety.
Powodzenie, prestiż, władza... one wyczuwały to na
odległość. Im lepiej mu szło, tym bardziej o niego
zabiegały. Ale nie miał zamiaru być wykorzystywany.
Pożądanie to jedna sprawa, a stały związek zupełnie
inna. Przyzwyczaił się do samotności i widział w mał
żeństwie jedynie ograniczenie swobody. Miał teraz
wolność, o jakiej marzył w dzieciństwie. Zapracował
na nią. Nikomu nie był niczego winien. I nie chciał
tej sytuacji zmieniać.
ROZBITKOWIE 13
Nie miał jednak zadatków na mnicha i nie widział
niczego zdrożnego w swobodnych związkach. Swobod
nych i bardzo łatwych, bo to kobiety wykazywały
więcej inicjatywy i były zawsze chętne. Czasami
podejrzewał, że gdyby stał się brzydki jak noc i miał
siedemdziesiąt lat, notowania u pań byłyby identyczne.
Bogactwo działało jak silny afrodyzjak.
Odkrywał w sobie coraz głębszy cynizm, który
zabijał młodzieńcze ideały, ale nie umiał z nim walczyć.
Widział przecież, że większość ludzi z jego kręgu była
kompletnie samolubna, zajęta tylko sobą i własną
karierą - zapatrzona w siebie. Odwieczny problem
ludzkości.
Wiele razy miał nadzieję, że to się zmieni - kiedy
wchodził w dorosłe życie, kiedy się stawał bogaty,
kiedy odnosił sukcesy. Ale im bardziej wszystko się
zmieniało, tym bardziej to jedno było niezmienne.
Mnóstwo ludzi przybiegało dzisiaj na każde jego
skinienie. Ale ilu z nich by zostało, gdyby jutro
zbankrutował? Żeby przeżyć, trzeba być samowystar
czalnym.
- Utoniesz albo będziesz płynął - powiedział mu
dawno temu dziadek. I nikt nie pomógłby mu dzisiaj
skuteczniej niż wtedy stary Reuben.
Pogrążony w ponurych myślach, Joel patrzył na
morze i nagle dojrzał zbliżającą się łódź. Była zupełnie
nie oświetlona, ale dzięki pełni księżyca z łatwością
rozpoznał kuter rybacki. Czego on szukał wśród
jachtów?
Z wyłączonym silnikiem spokojnie podpływał do
pomostu. W odległości około stu metrów od „Liberty"
dobił burtą do falochronu, prawie w tej samej chwili
zagrał silnik, łódź zawróciła dziobem ku morzu,
wymknęła się zwinnie z zatoki i zginęła w ciemnościach.
Joel śledził do końca znikającą sylwetkę kutra.
Całe zdarzenie nie wydało mu się groźne, ale ogromnie
14 ROZBITKOWIE
był ciekaw dalszego ciągu. Nie spuszczał wzroku
z molo i po chwili zobaczył ją: kobietę w białej sukni,
która na pewno zeszła z kutra. Wyłoniła się z mroku
i cicho jak kotka mijała zacumowane przy nabrzeżu
jachty.
Jedno było pewne - tajemnicza dama uniknęła
kontroli ochrony, która pilnowała Leisure Island od
strony lądu. Dbałość o bezpieczeństwo była słabostką
bogaczy. Dzisiejszego wieczoru byli wyjątkowo ost
rożni. Wjazd na wyspę tylko dla posiadaczy biletów
na koncert, gości hotelowych, stałych mieszkańców
i zaproszonych gości. Poczucie wyjątkowości było ich
drugą słabostką.
Joel próbował zgadywać, co sprowadzało tę kobietę.
Odrzucił wersję o włamywaczce; jakoś nie mógł jej
sobie wyobrazić na Leisure Island. W każdym razie,
kiedy kroczyła po molo, patrzył na nią nie bez
przyjemności. Gdyby nagle zmieniła kierunek i gdzieś
przepadła, zawiadomiłby własną ochronę. Musiał
zaspokoić ciekawość.
Kiedy zatrzymała się przy „Liberty", czuł się
naprawdę podekscytowany. Nie było w tej kobiecie
nic szczególnego, ale na pewno miała styl. Promienio
wała z niej śmiałość i upór. I niewątpliwa uroda.
Bardzo długie nogi, smukłe biodra i cienka talia
wyglądały niemal dziewczęco, lecz pełne piersi zdra
dzały dojrzałą kobietę. Jedną ręką trzymała przewie
szony swobodnie przez ramię żakiet, w drugiej niosła
błyszczącą wieczorową torebkę.
Joelowi, który jeszcze kilka minut temu walczył
z własną apatią, wszystko się w niej podobało: długie
włosy w kolorze jasnego miodu, wielkie oczy pod
osłoną ciemnych brwi i rzęs, prosty nos, wydatne
wargi, arogancka broda nad dumnie wyprostowaną,
łabędzią szyją. Poza koralową pomadką do ust na jej
twarzy nie było śladu makijażu.
ROZBITKOWIE 15
Joel widział ją po raz pierwszy w życiu. I żadnych
obcych ludzi nie zapraszał na to przyjęcie. Patrzył
więc zdumiony na dziewczynę, która zbliżała się do
ochroniarzy z nonszalancką pewnością siebie. Nie
miał pojęcia, jak sobie poradzi.
Tiffany umierała ze strachu. Nie wiedziała, czy
ludzie Fabera mają listę z nazwiskami gości, czy też
sprawdzają zaproszenia. Od tej pory zdana była na
własną intuicję i talent aktorski.
Zwrócili się do niej spokojnie, bez nuty podejrzenia
w głosie.
- Uprzejmie witamy. Pani zaproszenie?
- Niesamowity wieczór, prawda? - Grała na zwłokę,
patrząc anielskim wzrokiem na pełny księżyc. Miała
kilka sekund na wymyślenie czegoś. Skąd, do licha,
weźmie zaproszenie, którego nie ma? Czy uwierzą, że
je zgubiła? Zbyt ryzykowne. Mogliby sprawdzić
nazwisko. Musi im wmówić...
Uśmiechnęła się pewnie i czarująco, otworzyła
torebkę, włożyła do niej rękę i odegrała mistrzowsko
następną scenę pierwszego aktu.
- No tak! Zostawiłam to zaproszenie w bentleyu.
Miałam je włożyć do torebki, ale nalewałam sobie
drinka i zapomniałam... Na pewno leży na siedzeniu.
Jedyny kłopot, że kazałam już Paytonowi odjechać
do garażu. - Zrobiła rozbrajającą minę i przybrała
stosowny do niej ton głosu, a raczej głosiku. - Ale to
chyba mało istotne, prawda? Musiałabym wrócić do
hotelu, odszukać Paytona, auto...
- Bardzo mi przykro, proszę pani, ale nie mogę
pani...
- Już wiem! - przerwała, wcielając się niespodzie
wanie w rozpieszczoną bogatą panienkę, która wymyś
liła nowego psikusa. - Przecież pan mógłby być tak
łaskaw i pofatygować się zamiast mnie po to za-
16 ROZBITKOWIE
proszenie. Bardzo proszę! Trzeba tylko wyłuskać
Paytona z baru, gdzie z pewnością przebywa o tej
porze, i kazać mu odnaleźć niezbędny panom bilecik.
- Droga pani, my jesteśmy na służbie.
- To jakiś nonsens! Nie sądzicie chyba, że przyszłam
zgwałcić waszego szefa? - Poczynała sobie dość
obcesowo, ale najwyraźniej wprawiła dwóch twardych
chłopców w lepszy humor. - Odwagi, panowie! Jest
was dwóch. Dezercja będzie niepełna, jeśli tylko jeden
z was zrobi mi grzeczność.
Nagle, jakby doznała olśnienia, z gracją tancerki
podniosła lewą rękę, pokazując palec ozdobiony
pierścionkiem z perłowym oczkiem. Bardzo gustowny
prezent od Armanda.
- Pan Faber dał mi też inne, specjalne zaproszenie.
Jestem trochę spóźniona. Gdyby były jeszcze jakieś
kłopoty, znajdziecie mnie z nim na jachcie.
Tiffany zdecydowała: teraz albo nigdy. Minęła ich
dając do zrozumienia, że pogawędka dobiegła końca.
Oczywiście spodziewała się, że może poczuć ciężką
rękę na swoim ramieniu, gotowa była jednak rozegrać
tę bitwę do końca.
Joel przyglądał się ochroniarzom, którzy spojrzeli
na siebie niepewnie, ale nie odważyli się zatrzymać
dziewczyny. Ograła ich w pierwszorzędnym stylu.
Przedstawienie warte było kilku zaproszeń i szczerze
go rozbawiło. Zaczął wolno klaskać. Spojrzała na
niego i na moment straciła głowę. Uśmiechnął się
z wyższością, ale w głębi duszy nie mógł doczekać się
chwili, kiedy znajdą się sam na sam.
- Czekałem na ciebie - powiedział, wcale nie
kłamiąc. Było w niej coś nieobliczalnego, niepokoją
cego. Podobała mu się, nawet jeśli przyszła tu
z zamiarem uszczuplenia kieszeni jakiemuś milionerowi.
Z przyjemnością upomni się o nagrodę za staranne
ułożenie listy gości. A w interesie zaproszonych
ROZBITKOWIE 17
przyjaciół będzie musiał skupić całą jej uwagę na
sobie.
Kiedy wreszcie dotarło do Tiffany, że Joel Faber
został jej świadomym wspólnikiem, poczuła się
zażenowana, ale natychmiast odzyskała tupet. Złapał
ją na gorącym uczynku, lecz ani myślał wydawać
w ręce sprawiedliwości. Coś w tym musi być, próbo
wała w myślach zakpić z sytuacji.
- Przepraszam za spóźnienie - szarżowała dalej,
nie zdradzając się z krótkiej chwili słabości. - Stój
tam. Już idę.
- Byłbym niepocieszony, gdybyś kazała mi czekać
jeszcze dłużej - wycedził ni to kpiąc, ni to grożąc.
Roześmiała się głośno, tym razem zupełnie spon
tanicznie, z ulgą, może nawet z radością. Joel
zapomniał o swojej pustce i po raz pierwszy od
dawna zachciało mu się fantazjować.
Marzył, żeby ta znajomość go nie rozczarowała.
Rozbierał Tiffany oczami i sam się z tego śmiał.
Mogło go spotkać kilka niespodzianek naraz albo
żadna. Ale jedno było pewne: spotkanie z tak
utalentowaną osobą nie może być nudne.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tiffany nie dowierzała własnemu szczęściu. Joel
musiał oglądać tę szopkę od początku i zamiast
przeszkodzić jej, włączył się do gry. Czy rozbawiła go
bezczelnością, czy też nie chciał odmawiać sobie
przyjemności dania jej nauczki osobiście? Wszystko
jedno. Nareszcie miała swoją szansę.
Z pokładu jachtu odwróciła się jeszcze za siebie, ale
na szczęście żaden z ochroniarzy nie poszedł do
hotelu. Sprawa zaproszenia wyglądała na zamkniętą.
Zaczęła gorączkowo myśleć o tym, co ją czekało.
O Joelu Faberze wiedziała niewiele ponad to, że jest
piekielnie bogaty, ustosunkowany i, co dziwne w tym
towarzystwie, nie miał jeszcze ani jednej żony. Jeżeli
będzie próbował wykorzystać gorliwie rolę, którą
mimowolnie sama przed nim zagrała, gwałtownie
pana Fabera ostudzi. Potem wyzna całą prawdę
i dalej spotkanie potoczy się według planu. Jej planu.
Pochłonięta układaniem pierwszych kwestii, ledwie
zwróciła uwagę na śledzący ją spojrzeniami tłum
gości. Nie robili na niej żadnego wrażenia - bywanie
na podobnych przyjęciach zaliczyła już w szkole życia
na piątkę z plusem. Tej nocy chciała rozmawiać tylko
z jednym jedynym człowiekiem.
Joel Faber sięgnął po dwa kieliszki szampana i czekał
na swoją przygodę, oparty nieruchomo o tylną burtę
jachtu. Nie zmienił pozycji, odkąd wypatrzył na
horyzoncie kuter rybacki. Tiffany, mierząc w napięciu
dzielące ich kroki, doznała jakiegoś bolesnego olśnienia,
że oto ten człowiek czekał na nią od dawna, że coś
ROZBITKOWIE 19
ich wiąże, a teraz był tutaj, na wyciągnięcie ręki,
i wszystko się wyjaśni.
Może była na dobrej drodze do obłędu przez to
długotrwałe, obsesyjne szukanie sposobu dotarcia do
Fabera. Przez całe miesiące myślała tylko o nim, stąd
chyba taka histeryczna, nie kontrolowana reakcja
przed pierwszym spotkaniem. Z drugiej strony... mimo
że tysiąc razy oglądała jego zdjęcia, zupełnie nie
umiała się oprzeć piorunującemu wrażeniu, jakie musiał
robić na wszystkich chyba kobietach.
Nie spodziewała się, że jest aż tak wysoki i barczysty.
Za to przesadnie ostre rysy twarzy i zapadnięte
policzki pasowałyby raczej do chudego nastolatka,
który bez przerwy je i zawsze jest głodny. Czarne
bujne włosy były niesforne mimo starannej fryzury.
Ale i on sam nie wyglądał na potulnego członka
społeczeństwa. Większość znanych fotografii przed
stawiała subtelnego myśliciela. Tiffany zajrzała tylko
raz w jego czarne, jakby bezdenne oczy i zobaczyła
nieposkromioną dzikość. Bogactwo, powodzenie, łatwe
życie nie złagodziły ani rysów, ani charakteru. Ten
facet był twardy jak rozbitek, który dał radę żywiołom,
ale wyszedł z walki odmieniony. Dawną radość
zastąpiła uparta, cierpliwa czujność.
- Proszę się nie bać, nie będę gryzł... na razie.
- Uśmiechnął się zachęcająco, podnosząc rękę z kielisz
kiem szampana. Kpił z jej wahania, ale Tiffany sama
nie rozumiała, dlaczego nagle straciła pewność siebie,
dlaczego za wszelką cenę chciała zachować dystans.
Nie spodziewała się, że zrobi na niej takie wrażenie.
Czuła mimowolne, narastające podniecenie, irytujące,
bo zupełnie nie na miejscu w tej sytuacji. Tak było
kiedyś z Armandem... to się po prostu zdarza. Nie
bała się seksu, ale była wystarczająco dorosła, żeby
panować nad sytuacją i własnymi instynktami.
Zastanawiała się, co ją tak bardzo niepokoi w twarzy
20 ROZBITKOWIE
Joela. I sposób mówienia, i wklęsłe policzki, i głęboko
osadzone ciemne oczy kojarzyły jej się z głodem:
wielkim, nienasyconym i bez szansy na zaspokojenie
kiedykolwiek. Miała ponure przeczucie, że ten zmys
łowy głodomór przeznaczył ją na następne danie.
- Ostrzegam, że jeśli mnie pan ugryzie, odgryzę się
z nawiązką. - Zabrzmiało to naprawdę wojowniczo,
jakby zapomniała, kto w tej grze trzyma karty, a kto
powinien mieć więcej pokory. Przyszła jako petentka
do znanego milionera, a spotkała mężczyznę, przed
którym za nic w świecie nie padłaby na kolana. Dla
żadnej sprawy. Tiffany - rasowa hazardzistka - po
stanowiła udowodnić, że jest poza zasięgiem jego
czaru i władzy.
Joel roześmiał się dobrodusznie, a ona z udawaną
obojętnością, ale z uczuciem, że wykonuje krok nad
przepaścią, podeszła wystarczająco blisko, żeby wyciąg
nąć rękę po kieliszek.
- Dziękuję - usłyszała swój przeraźliwie zdławiony
głos i z ulgą zaczęła sączyć zimnego szampana.
- Szafir, prawdziwy szafir... - Zawiesił głos, jakby
szukał w pamięci starego zaklęcia. - Takie niesamowite
oczy widziałem ostatnio wiele lat temu.
- Nie odpowiadam za ich kolor - odparła zimno
Tiffany, odparowując tani -jak sądziła - komplement.
- Pewnie je po kimś odziedziczyłam. Czysty przypadek.
- A więc dar natury? Zgodzi się pani ze mną?
- Jeżeli panu tak się podoba, bardzo proszę.
- Na pewno podoba się pani - zadrwił. - Ilu
mężczyzn uwiodła pani tymi oczami?
- Żadnego - niech pan sobie wyobrazi. - Nie czuła
się stworzona do uwodzenia kogokolwiek ani do
ulegania nałogowym uwodzicielom. Joel Faber chętnie
pobawiłby się nią jak nową zabawką, dlatego z przy
jemnością go ostudzi: - Proszę uwierzyć mi na słowo,
że nie mam też zamiaru uwodzić pana.
ROZBITKOWIE 21
- Byłbym zaszczycony, gdyby pani spróbowała.
- Znowu ten perlisty śmiech i bezwstydnie zmysłowy,
kpiący wyraz twarzy. - Pojawiła się pani jak piękna
nocna zjawa... Trudno wyobrazić sobie coś bardziej
prowokującego.
Tiffany z trudnością udawała spokój. Była wściekła
na siebie za to, że nie panuje nad biciem serca. Niech
sobie będzie przystojny i ciekawy, i pociągający pod
każdym względem, ale ona nie przyszła tutaj dla
zabawy.
- To dlatego łaskawie wpuścił mnie pan na jacht?
Tylko to panu przyszło do głowy? Świeża pokusa,
trochę przyjemności...
- Być może. Chciała pani być ze mną - no
i jest. A ja czekam z zapartym tchem na następny
ruch.
Joel niepewny, z zapartym tchem czekający speł
nienia ślepego losu! Bardzo zabawne: wyobraziła
sobie natychmiast taką tragikomiczną scenę z niemego
filmu. O nie! Prawdziwy Joel brał życie w swoje ręce,
niczemu się nie dziwił, wszystko na zimno rozważał
i sam decydował.
- Przykro mi, że się pan zawiódł - miała ochotę
wybuchnąć głośnym śmiechem - ale nie planowałam
zamachu na pańskie ciało.
- Szkoda! Chce pani powiedzieć, że będę musiał
pozabiegać o zmianę tak bezlitosnej decyzji?
- Zdarza się to panu? Zabiegać o dziewczyny?
- Niezbyt często, szczerze mówiąc, ale gotowy
jestem zrobić wyjątek.
- Stopień tej gotowości jest miarą pańskiej nudy.
Dobrze się składa, to młyn na moją wodę. Jeżeli pan
tak się nudzi, mam szansę zająć pana nowym projek
tem. Po to tu przyszłam.
- Ach tak! - Cyniczny grymas wyrażał wszystko.
- Brawo! Bez owijania w bawełnę, prosto do celu!
22 ROZBITKOWIE
Przynajmniej nie stracimy czasu na udawanie. Cho
ciaż... z panią... poudawałbym przez chwilę z roz
koszą.
Czuła na sobie wyzywający łakomy wzrok i pąso
wiała ze złości.
- Usługi seksualne nie są moją specjalnością, panie
Faber. Nasza rozmowa przybiera niepotrzebnie od
rażający ton. Miałam zamiar prosić pana o pomoc.
Zawrzeć czysty, jasny układ.
- Superponętna forma przedstawiania oferty. Użyła
pani swoich wdzięków z klasą. Bardzo przekonywa
jąco. - Drażnił ją z pełną premedytacją.
- Dobrze pan wie, że nie dostałabym się przed
pańskie oblicze, gdybym nie zagrała przekonywająco.
Stał się pan bardzo niedostępną osobistością. Zabie
gałam o tę audiencję od miesięcy. Nic do tej pory nie
sprawiło mi większych kłopotów niż wejście na
„Liberty". Potrafi pan to zrozumieć?
- Pani i tysiące pani podobnych mają w nosie
mnie i cały świat, ale przejdą po trupach, żeby dostać
to, czego chcą. Liczy się tylko wynik. Cel uświęca
środki. Prawda? - Zrobił dłuższą pauzę, jakby przed
zadaniem ostatecznego ciosu. - Więc ile mam dać
pieniędzy?
Może sprawiła to nuta szyderstwa w głosie, może
poczuła się upokorzona jego tonem wyższości, wyro
kiem, który wydał na nią bez sądu. W każdym razie
nie chciałaby teraz spojrzeć w lustro. Wzbierał w niej
ślepy gniew. Kto mu dał prawo traktować tak ludzi?
Dlaczego nie raczył jej nawet wysłuchać?
- Nie wyciągam ręki po jałmużnę - wycedziła
z dziką pasją - mam coś do zaproponowania.
- Bardzo jestem ciekaw pani propozycji. - Radosny
cynizm był jego ulubionym orężem. - Cóż pani może
mi zaoferować?
- Poczucie sensu, poczucie przynależności.
ROZBITKOWIE 23
A więc stara, wysłużona śpiewka. Odezwał się
zmęczonym głosem:
- Proszę, niech pani przestanie. Przejdźmy do rzeczy.
Poznałem wielu nawiedzonych, którzy używali mnie
do różnych słusznych celów, darujmy więc sobie
kazanie. Odkąd pani zarzekła się płomiennie, że nic
z tych rzeczy, że „co pan sobie wyobraża" i tak dalej,
bez wahania przypisałem panią do kasty dobroczyń
ców... I na tym kropka. Żadnego gadania o dobrych
uczynkach. Co za dużo, to niezdrowo. Dzisiaj szcze
gólnie nie mam do tego nastroju. A skoro każdy
wynik mierzy się gotówką, niech pani powie po
prostu, ile pani trzeba, a ja się zastanowię.
Gniew Tiffany zamieniał się w upokorzenie i wstyd.
Czuła, że krew odpływa jej z twarzy. To prawda, że
przyszła wyciągnąć po coś rękę. Była samolubna
i ślepa. Do głowy jej nie przyszło, że taki milioner ma
normalne ludzkie potrzeby. Joel skrywa je pod
twardym, cynicznym pancerzem, ale za jaką cenę?
Nie powie, że niczego od niego nie chce, bo to
nieprawda. Nie może się też wycofać. Nadzieje Carol
i Alana na lepszą przyszłość zależą od tego spotkania.
Albo od innego spotkania, z kimś innym, jeżeli Joel
Faber powie: nie.
- Przykro, że tak to pan odbiera. Żałuję, że
musiałam się u pana zjawić w takich okolicznościach.
Chodzenie po prośbie, obojętne w jakiej sprawie,
nie jest zabawne. Ale wiem, że od pana mogłaby
zależeć wielka rzecz. Chodzi nie tyle o pieniądze,
co o pańskie poparcie i radę. A cały wysiłek zwróciłby
się z nawiązką.
- W jaki sposób? - Joel nie widział powodu, żeby
zmieniać zdanie na temat opłacalności aktów dob
roczynnych.
- Czy prawdziwa satysfakcja w ogóle pana in
teresuje? - zapytała Tiffany bardzo powoli, świadoma,
24 ROZBITKOWIE
że zysk finansowy jest raczej ostatnią pozycją na
liście jego nie spełnionych potrzeb. Właściciel tego
jachtu mógł mieć jedynie kłopot z wydawaniem
pieniędzy.
W zmęczonych oczach Joela pojawił się pierwszy
błysk zainteresowania.
- Proszę kontynuować. Chciałbym natychmiast
usłyszeć, co według pani sprawia mi satysfakcję.
- Uszczęśliwił pan całe Leisure Island. Był pan
głównym motorem i sprawcą tego cudu. Musiało to
panu dać odrobinę satysfakcji.
- Odrobinę.
- Czy nie cieszyłoby pana jeszcze bardziej, gdyby...
coś podobnego stało się z miasteczkiem, które znaczy
dla pana więcej niż ten przypadkowy kawałek ziemi...
Przymknął oczy i zacisnął wargi w nagłym odruchu
buntu.
- Żaden kawałek ziemi nie znaczy dla mnie ani
więcej, ani mniej - mówił lodowatym, spokojnym
tonem. - Sprzedaję, kupuję. Nie przywiązuję się do
nikogo ani niczego. Nie należę do żadnego miejsca
i myślę, że to wystarczy. Czy ma pani w zanadrzu coś
ekstra? Kolej na pani ruch.
Tiffany taki bezmiar samotności wydał się niewyob
rażalny. Nie mieć nikogo, nie wracać do domu... Czy
człowiek może żyć w próżni? Ona miała zawsze dużą
rodzinę, grono przyjaciół i uważała, że to naturalne.
Czy Joel Faber wybierając sukces i bogactwo musiał
oddać duszę diabłu?
- Minęło dwadzieścia lat, ale Haven Bay zapewne
coś dla pana znaczy? - Modliła się, żeby nie zaprzeczył.
Przecież musiał przeżyć kilka szczęśliwych lat w dzieciń
stwie, które zachował w pamięci.
Utkwił w oczach Tiffany przeraźliwie skupione,
zacięte spojrzenie, które ją raniło, mroziło krew
w żyłach, dusiło... Wywołała nieświadomie jakieś
ROZBITKOWIE 25
upiory przeszłości i musiała podzielić z Joelem grozę
tamtego przeżycia.
- Tamte oczy... - wyszeptał nieswoim głosem, jakby
z zaświatów albo koszmarnego snu. I nagle zapytał
szorstko: - Czyja to sprawka? Kto panią przysłał?
- Nikt. To był mój pomysł.
- Kim są pani rodzice, krewni?
Tiffany była kompletnie oszołomiona. Z tego, co
wiedziała, nie miała prawdziwych krewnych, była
dzieckiem adoptowanym, odpowiedziała więc bez
zastanowienia:
- Nie mam żadnych prawdziwych krewnych. Z dru
giej jednak strony, pochodzę z olbrzymiej rodziny,
najlepszej na świecie... - Gadulstwem próbowała
rozładować sytuację.
- Jak ma pani na imię? - burknął.
- Tiffany James.
- James... - powtórzył jak echo, uciekając myślami
w przeszłość, którą - zdawało mu się - pogrzebał raz
na zawsze.
Tiffany pomyślała nagle z żalem, że Garret powinien
jej powiedzieć, ostrzec, sama nie wiedziała przed
czym, ale stary rybak musiał ukrywać jakąś tajemnicę.
Joel niespodziewanie odwrócił się w stronę burty
i wylał resztę szampana ze swojego kieliszka do
morza. Zrozumiała, że dla nich przyjęcie się skończyło.
Twarz, którą teraz pokazał, miała wyraz beznamiętny
i nieprzenikniony. Uleciał gdzieś cały męski czar.
Surowy wzrok wymuszał dystans, którego nie wolno
było jej łamać.
- Proponuję, żebyśmy przeprowadzili tę rozmowę
w mojej kabinie. - Zdanie zabrzmiało jak rozkaz.
- I zachowajmy ją dla siebie. Może pani mówić bez
obaw, co pani tylko przyjdzie do głowy: obiecuję, że
nie będę przerywał. Ale wiedz jedno, panno Tiffany
James, dojdę do źródła tego spisku. I zedrę z pani
26 ROZBITKOWIE
wszystkie maski. Będzie pani naga. Zrozumie pani, że
igra z ogniem. Jeżeli się pani nieostrożnie poparzy
i będzie bolało, proszę mieć pretensję wyłącznie do
siebie.
Powinna być zadowolona, bo takie postawienie
sprawy nie odbierało jej nadziei. Ale czuła się okropnie,
przerażające słowa Joela wywoływały w niej mdłości.
Zapomniała, że kilka minut temu drżała jak przed
filmowym amantem. Teraz drżała ze strachu na myśl,
że zostanie z nim sam na sam.
Ani myślał czekać na odpowiedź. Oddał kieliszki
kelnerowi i zaczął torować jej drogę przez gęsty tłum
gości, lekceważąc komentarze, odpierając wszelkie
próby zatrzymania ich.
Tiffany szła za Joelem posłusznie, powtarzając
sobie w duchu, że wcale się nie boi. Nie należała do
żadnego spisku, nie miała nic do ukrycia... Ale dlaczego
on myślał, że jest inaczej? Co chciał z niej wydobyć?
Co w istocie znaczyło dla niego Haven Bay?
Z jednego zdawała sobie sprawę: było mnóstwo
tajemnic, a Garret McKeogh zachował się wobec niej
nielojalnie, jeżeli coś wiedział. Mógł też uważać, że
wywoływanie duchów z przeszłości zaszkodzi ich
spotkaniu. Ale co miał do tego kolor jej oczu? I co
w takim człowieku jak Joel mogło mieć moc nisz
czącego ognia?
Tajemniczy milioner rodem z Haven Bay zrobił na
niej ogromne wrażenie. Postanowiła jednak znaleźć
dość rozsądku, żeby wybić sobie z głowy głupie
myśli. Nic dobrego by z tego nie wyszło... Przyszła tu
w jednej sprawie, bardzo ważnej, i mają potraktować
jak życiową misję!
ROZDZIAŁ CZWARTY
Joel Faber otworzył drzwi kabiny i wciągnął Tiffany
do środka. Nerwowo rozglądał się dookoła, jak po
zupełnie obcym apartamencie. Wnętrze było im
ponujące, godne tego jachtu: stylowe meble, obrazy
na drewnianych ścianach, puszysty dywan, wielkie
królewskie łoże...
Cicho trzasnęły drzwi i dopiero wtedy serce pod
skoczyło jej do gardła. Cofnęła się odruchowo, lecz
Joel, oparty o drzwi, zagradzał jedyną drogę odwrotu.
Ani przez moment nie miała zamiaru uciekać, ale
intymność tego pokoju sprawiała, że nieokreślony
lęk, który czuła na pokładzie, zmienił się w dotkliwy
fizyczny strach. Drwiąca mina i ponury wzrok Joela
nie zapowiadały zawieszenia broni.
- Czyżby traciła pani odwagę, panno James?
- Proszę się uspokoić, panie Faber. Zostało mi jej
tyle, ile trzeba. Ja nie mam nic do ukrycia.
- Chciała pani powiedzieć, że ja mam?
- A ma pan?
Roześmiał się niespodziewanie łagodnie, a Tiffany
dreszcz przebiegł po plecach... już nie ze strachu.
- Droga panno James, moje sekrety są moją słodką
tajemnicą. I pozwoli pani, że tak już zostanie.
Joel podszedł do nocnej szafki, wyjął ze stojącego
tam pudełka jedno cygaro, przyciął je z miną gangstera
i zapalił. Zaciągnął się dymem z odchyloną do tyłu
głową, skupiony, jakby odprawiał magiczny rytuał.
Potem jeszcze bardziej hardym wzrokiem spojrzał na
Tiffany.
28 ROZBITKOWIE
- Nie przeszkadza pani dym?
Najwyraźniej marzył o tym, żeby przeszkadzał jej
dym albo cokolwiek innego, żeby pod obojętnym
pretekstem mógł się na nią rzucić i znokautować bez
walki.
- Nie. - Odmówiła Joelowi zbyt łatwej satysfakcji,
ale rola kozła ofiarnego przyprawiała ją o katusze.
Gdyby przynajmniej wiedziała, za co...
- Proszę usiąść w fotelu i opowiedzieć mi o sobie.
Mam nadzieję, że wszystko ułoży się w fascynujący
zbieg okoliczności, który przywiódł panią do mnie...
Kilka gładkich, nieszczerych słów, nie zachęcających
w żadnym razie do opowiadania życiorysu. Z drugiej
strony, myślała Tiffany, kontrolowana arogancja
kryjąca prawdziwe uczucia. Wolałaby sama narzucić
styl tej rozmowie, ale skierowanie jej na osobiste tory
mogło zaprzepaścić szansę powodzenia głównej misji.
Przypomniała sobie, po raz kolejny, że nie przyszła
na spotkanie z Joelem z Haven Bay, tylko z bardzo
poważnym biznesmenem Joelem Faberem.
Zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku foteli.
Na jednym położyła żakiet i torebkę, na drugim
usiadła, czując się jak w teatrze jednego widza. Im
bardziej paliło ją to natrętne spojrzenie spod przy
mkniętych powiek, tym zimniej musiała grać. Twarz
Fabera, poza twardym nieprzeniknionym wzrokiem,
była zupełnie bez wyrazu. Jak maska z otworami na
oczy.
- Do Haven Bay powróciły wieloryby. - Po
stanowiła zacząć od sedna sprawy, żeby wymusić na
nim pierwszą żywą reakcję. Udało się. Dostrzegła
błysk zdziwienia w pozornie nieruchomych oczach.
- Musi je pan pamiętać. Starsi ludzie mówią, że kiedy
był pan chłopcem, zawsze tam przypływały. Aż tu
nagle okazało się, że powymierały. Zostało ostatnie
kilkaset sztuk, potem coraz mniej i mniej...
EMMA DARCY Rozbitkowie
ROZDZIAŁ PIERWSZY Zbliżała się północ, kiedy wreszcie opłynęli przylą dek. Stary kuter rybacki Garreta wziął kurs na basen jachtowy w Leisure Island. W samą porę, pomyślała Tiffany, uspokajając rozdygotane nerwy. Na widok jachtów przycumowa nych do mola eleganckiego kurortu straciła nagle zimną krew. Zabawki milionerów potrafią robić wrażenie. Sama wybrała godzinę. Było wystarczająco późno, żeby uniknąć tłoku, w którym rybacki statek rzucałby się w oczy, a na tyle wcześnie, by Tiffany mogła pojawić się na przyjęciu. W każdym razie na takim przyjęciu, jakie Joel Faber zwykł wydawać dla swojego wytwornego towarzystwa. Bez trudu wypatrzyła ten ósmy cud świata. Foto grafie super luksusowego jachtu, zbudowanego na zamówienie australijskiego biznesmena, ozdabiały w swoim czasie okładki wielu magazynów. - Tam! - wykrzyknęła triumfalnie. - To tak wygląda „Liberty"! - W głosie Garreta brzmiała nie ukrywana pogarda. - Piękna nazwa, szkoda, że na tej łajbie nie czują nawet zapachu wody. Stary szyper pracował na morzu przez całe życie. I nie miał odrobiny zrozumienia dla tych, którzy opuszczali ląd jedynie z nudów, dla zabawy. Płynął jednak dalej w kierunku „Liberty". Chciał obejrzeć ją z bliska, a potem do dzieła: pomóc Tiffany w bardzo dyskretnej przesiadce. Z pokładu dobiegały dźwięki muzyki. Zabawa o tej
o ROZBITKOWIE porze nabierała tempa, tak jak przewidywała Tiffany. Zgoda, zamiar wślizgnięcia się na jacht graniczył z szaleństwem, ale gdyby tylko dostała się do Joela Fabera, musiałby jej przynajmniej wysłuchać, a to byłaby połowa wygranej bitwy! Święcie w to wie rzyła. Po miesiącach daremnych wysiłków zaczęła myśleć o podstępie. Tiffany nigdy się nie poddawała. Jak na swoje dwadzieścia osiem lat miała wystarczające doświadczenie w odnoszeniu sukcesów, by uwierzyć, że została do tego stworzona... Użyła więc całego swojego talentu i umiejętności towarzyskich, żeby w sposób naturalny doprowadzić do spotkania z Fa berem. Tym razem na próżno. Kompletna blokada wobec każdego jej ruchu. Ale nie pogodziła się ani na moment z porażką, z myślą, że mogłaby zawieść ludzi, którzy tyle dla niej znaczą. - Cholera, goryle - warknął Garret. Wypatrzył na molo dwóch mężczyzn pilnujących wejścia na jacht. - Nie przykleili się do tego pomostu, żeby wdychać morskie powietrze. To na nic. Zwrot przez rufę i możemy spokojnie wracać do domu. - Nie! - Tiffany krzyknęła odruchowo, mimo że sama zdrętwiała, słysząc o kolejnej nieprzewidzianej trudności. - Dziewczyno, nie przejdziesz przez tę bramkę. Joel Faber znowu cię ograł. - Jeszcze nie - wycedziła przez zęby - najpierw spróbuję. Przysięgała sobie w duchu, że nawet gdyby miała nie dożyć jutra, dzisiejszej nocy pozna „Liberty" od środka. Przemknie się jak myszka albo odegra jakąś idiotyczną scenę, ale dostanie się na to przyjęcie. Nie ma wyjścia. Faber jest ich jedyną szansą, a ona stanie na głowie, żeby jej nie stracić.
ROZBITKOWIE 7 - Nic z tego nie będzie - mruknął posępnie stary Garret. - Dlaczego tak mówisz? - Tiffany spiorunowała go przenikliwym spojrzeniem. Garret spochmurniał jeszcze bardziej i zamilkł. Wszyscy pamiętający dawne czasy mieszkańcy Haven Bay reagowali podobnie na dźwięk imienia Joela Fabera. Był sławny i pochodził z ich starej rybackiej mieściny, a tu nikt nie chciał o nim rozmawiać. Nikt też nie wierzył, że Tiffany uda się cokolwiek załatwić. Podejrzewała, że zazdrościli mu sukcesu albo nie mogli darować, że opuścił Haven Bay i urządził się nieźle gdzie indziej. A może traktowali go jak dezertera, który uciekł po sztormie. Ów sztorm sprzed dwudziestu lat tkwił jak zadra w zbiorowej pamięci. Zginęło mnóstwo ludzi, dziadek Joela także. Tiffany wydawało się całkiem naturalne, że po takiej tragedii, utracie jedynego opiekuna, szesnastoletni chłopak wyjechał odmienić swój los. Żaden rozsądny człowiek nie mógł mieć o to pretensji. Od czasu do czasu ogarniał ją jednak dziwny niepokój. Czuła, że poszło o coś więcej, o czym się nie mówiło. Natychmiast odrzucała takie myśli, oskarżając się o wybujałą wyobraźnię. Garret McKeogh był najważniejszą postacią w Haven Bay i on pierwszy poparł wydaną przez Tiffany batalię o ratowanie miasteczka. On też zgodził się, że Joel Faber najlepiej zrozumiałby ich prośbę o pomoc. Aż do tej nocy nie zmieniał zdania, wziął nawet udział w dzisiejszej zwariowanej wyprawie. Dlaczego więc teraz zabiera jej nadzieję na powo dzenie? Ton, jakim mówił, ten zgrzyt żelaza w głosie... zupełnie jakby nienawidził Joela. Tiffany zaczęła się zastanawiać, czy nie została w jakiś sposób oszukana. Milczenie Garreta wyprowadzało ją z równowagi. - O czym ty mi, Garret, nie powiedziałeś? Dlaczego
8 ROZBITKOWIE nic z tego nie będzie? - spytała szorstko, nie ukrywając zniecierpliwienia. Jego ogorzała twarz ani drgnęła. Ze swoją bujną brodą przypominał proroków Starego Testamentu: władczych i statecznych. Spojrzenie stalowoszarych oczu utkwił nieruchomo gdzieś w oddali, ale spękane ręce gładziły koło steru bardzo niepewnie. - Nie przewidziałem tych goryli. Myślałem, że jeśli wpłyniemy tutaj od strony morza, znajdziemy się wewnątrz pierścienia jego zakichanej ochrony. Teraz wszystko na nic. Nie chcę, żeby cię aresztowali. Trzeba trochę ochłonąć. Nawet gdyby wszystko poszło źle, nie zamkną mnie za taki drobiazg, przekonywała samą siebie Tiffany. Za naruszenie porządku grozi najwyżej upomnienie. - A jednak warto spróbować - nalegała - nic strasznego się nie stanie. Garret zaciskał nerwowo palce wpatrując się w Tiffany, właściwie prześwietlał ją wzrokiem, jak gdyby za jej plecami odgrywało się coś ważnego. - Masz dobre serce, Tiffany James. Jak wszyscy Jamesowie. Dlatego nie chcę, żebyś cierpiała. Z żad nego powodu. - Nie jestem dzieckiem, Garret, i potrafię na siebie uważać. A jeśli chodzi o moją rodzinę, wiesz dobrze, jak zawiedzeni będą Carol i Alan, kiedy wrócę z pustymi rękami. Choćby ze względu na nich nie zmarnuję tej szansy! Wiedziała, że Garret uwielbia Alana. Całe Haven Bay interesowało się jej siostrzeńcem. Podziwiali, jak się rozwijał, na przekór wszelkim przeciwnościom losu. Alan zasłużył na przyszłość, o jakiej marzy, więc Tiffany zapragnęła mieć moc dobrej wróżki, żeby wnieść do domu Carol trochę radości i życia. Z oczu jej siostry nie znikał wyraz smutku i wyczerpania.
ROZBITKOWIE 9 Poświęciła dla syna wszystko, a teraz najwyższa pora, żeby i do niej uśmiechnął się los. Przybrani rodzice uczyli ich jak katechizmu, że „rodzina ma sobie pomagać, dzielić znoje i wspólnymi siłami nie poddawać się". Wszyscy Jamesowie byli wierni temu przykazaniu, ale Tiffany powodziło się teraz najlepiej i od niej mogła zależeć przyszłość Carol i Alana. Gdyby tylko Joel Faber poparł jej projekt. - Ze mną wygrałaś - odezwał się w końcu Garret - mam nadzieję, że uda ci się i z nim. Tiffany odetchnęła z ulgą. Staruszek po prostu martwił się o nią. To wszystko. Żadnych tajemniczych zaszłości. Chodziło o facetów z ochrony. - Dziękuję, Garret - uśmiechnęła się promiennie. Nie odwzajemnił się dobrym słowem. - Możesz tego żałować. - Zostaw to mnie - ucięła krótko i odwróciła się w stronę przystani. - Do dzieła. Płyń tam, do samego końca, i wyrzuć mnie. Garret bez słowa zajął się sterem. Tiffany zaczęła w myślach próbować rolę, której nie mogła zagrać inaczej niż doskonale. Grunt to pewność siebie, powtarzała. Sukni, którą wybrała na tę okazję, nie powstydziłaby się królowa balu. Do tego fryzura z najnowszego magazynu mody. Nie będzie się różnić od reszty. Modliła się tylko o łut szczęścia. Do tej pory wychodziła cało z każdej opresji, bo potrafiła jednocześnie myśleć i działać. Nie ma powodów do zdenerwowania. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Tak czy inaczej dostanie się przed oblicze pana Fabera i każe mu słuchać.
ROZDZIAŁ DRUGI Joel Faber stał na pokładzie rufowym jachtu, odwrócony plecami do gości. Zabawianie ich błys kotliwą rozmową było męczącym zajęciem. Musiał odetchnąć od zgiełku i tej napuszonej atmosfery wielkiej gali. Wszystkich ogarnęło jakieś nerwowe, szalone podniecenie. Zachowywali się jak w gorączce, jak gdyby po raz ostatni używali radosnego, beztros kiego życia. Joel mógłby tej nocy upajać się kolejnym sukcesem: jego projekt przeistoczył się w bajeczną rzeczywistość. Leisure Island - najnowszy i najbardziej ekskluzywny kurort wypoczynkowy w Australii - witał gości z wielką pompą. Faber wygrał z niedowiarkami, którzy ostrze gali go, że za wiele ryzykuje, przecenia rynek, naraża się na bankructwo. Powinien być w siódmym niebie, tymczasem przeciwnicy zasługiwali jedynie na lekką wzgardę, a sukces okazał się zbyt łatwy i nie miał smaku wielkiego zwycięstwa. Naprawdę czuł tylko pustkę, która towarzyszyła mu wiernie od początku kariery. Teraz, kiedy cał kowicie zaspokoił swoje ambicje, czuł tę pustkę jeszcze dotkliwiej. Wszystko już zrobił, nie miał żadnych planów. Poświęcił temu przedsięwzięciu dwa lata życia, ale efekt był czarodziejski. Na starych mokradłach wyrosła oaza dla bogaczy: piękne pole golfowe, basen jachtowy, domy nad samym morzem z prywatnymi przystaniami, pięciogwiazdkowe hotele, luksusowe sklepy, droga na nasypie łącząca wyspę z lądem. Gold Coast było
ROZBITKOWIE 11 prawdziwą kopalnią złota. Pieniądze szukały tutaj ludzi i same wpadały do kieszeni, stwierdził kiedyś cynicznie Joel. Nie czuł się jednak wybrańcem losu, lecz jego igraszką. Coraz bardziej znudzony i ospały, tęsknił chyba za prawdziwym ryzykiem. Wydawało mu się, że od pewnego czasu nie potrafi nawet popełniać błędów i skazany jest na dobrą passę w interesach. Potrzebował gwałtownych zmian w swoim życiu, prawdziwego sztormu, który zmiótłby wszystko i zmu sił do podjęcia nowych działań. Jeszcze dzisiaj, po tylu latach, rozpętane żywioły przyrody wzbudzały w nim strach, uporczywy, dręczący niepokój. Nigdy tego nie zapomniał, w każdym razie nie zapomniała jego podświadomość. Trzeźwy umysł Joela musiał puścić wszystko w niepamięć, żeby ratować własną wolę życia. Nie mógł zawrócić, nie potrafił odmienić przeszłości. Gdyby wtedy miał prawo wyboru, wolałby zginąć. Ale nie miał. Jedynym wyjściem było więc iść do przodu nie oglądając się za siebie i... starać się zapomnieć. Mógł przecież się zająć czymś nowym. Nawet jeśli tym razem splajtuje, warto spróbować z czystej ciekawości. Kupił lokalną stację telewizyjną, ale czy topienie pieniędzy w niepewnej branży było dobrym pomysłem? Lepiej chyba wycofać się i zainwestować w coś korzystniejszego... coś wdzięczniejszego. Zły na siebie, że znowu myśli o interesach, odwrócił się w stronę rozbawionych gości. Po wspaniałym koncercie gwiazd, który uświetniał otwarcie nowego hotelu, wszyscy przyszli na jego jacht. Przyglądał się tym eleganckim bogatym ludziom, zdając sobie sprawę, że ich obecność na „Liberty" jest miarą jego sukcesu. Ale i to przestało wzbudzać w Joelu dreszczyk emocji. Bywał w królewskich salonach, cieszył się wszędzie uznaniem, z możnymi tego świata rozmawiał jak
12 ROZBITKOWIE równy z równym. I kiedyś to naprawdę miało znaczenie. Potem spowszedniało i stało się tylko miłym przyzwyczajeniem. Dzisiejszej nocy był nieobecny myślami, w nastroju nie pasującym do okazji. Nagle się zbuntował: czy nie potrafi się już zabawić na własnym przyjęciu? Po stanowił się odprężyć i korzystać jak inni z uroków życia. Brakowało mu po prostu kobiety. Przyjemności bycia z wesołą, miłą dziewczyną. Nanette wyjechała do Europy, a on był pochłonięty swoimi sprawami. Ale w taką noc... Dlaczego nie? Zauważył grzywę kasztanowych włosów Germaine - jej znak jakości w świecie modelek. Zwichrzyła je wyszukanym gestem i spojrzała prowokacyjnie na Joela. Odwzajemnił się porozumiewawczym uśmie chem, ale odwrócił wzrok z nonszalancją. Bal dopiero się rozkręcał... Z cynicznym rozbawieniem pomyślał, że przecież mógłby mieć każdą z nich. Łącznie z mężatkami, gdyby czuł potrzebę wikłania się w specjalne kłopoty. Kiedyś powodzenie u kobiet sprawiało mu niekłamaną radość, podniecało. Było miernikiem wartości w towarzystwie. Chłopcu znikąd, traktowanemu - bywało - jak zero, najdrobniejszy wyraz uznania poprawiał samopoczucie. Dzisiaj miał do wszystkiego większy dystans, ale skłamałby mówiąc, że nie obchodzą go kobiety. Powodzenie, prestiż, władza... one wyczuwały to na odległość. Im lepiej mu szło, tym bardziej o niego zabiegały. Ale nie miał zamiaru być wykorzystywany. Pożądanie to jedna sprawa, a stały związek zupełnie inna. Przyzwyczaił się do samotności i widział w mał żeństwie jedynie ograniczenie swobody. Miał teraz wolność, o jakiej marzył w dzieciństwie. Zapracował na nią. Nikomu nie był niczego winien. I nie chciał tej sytuacji zmieniać.
ROZBITKOWIE 13 Nie miał jednak zadatków na mnicha i nie widział niczego zdrożnego w swobodnych związkach. Swobod nych i bardzo łatwych, bo to kobiety wykazywały więcej inicjatywy i były zawsze chętne. Czasami podejrzewał, że gdyby stał się brzydki jak noc i miał siedemdziesiąt lat, notowania u pań byłyby identyczne. Bogactwo działało jak silny afrodyzjak. Odkrywał w sobie coraz głębszy cynizm, który zabijał młodzieńcze ideały, ale nie umiał z nim walczyć. Widział przecież, że większość ludzi z jego kręgu była kompletnie samolubna, zajęta tylko sobą i własną karierą - zapatrzona w siebie. Odwieczny problem ludzkości. Wiele razy miał nadzieję, że to się zmieni - kiedy wchodził w dorosłe życie, kiedy się stawał bogaty, kiedy odnosił sukcesy. Ale im bardziej wszystko się zmieniało, tym bardziej to jedno było niezmienne. Mnóstwo ludzi przybiegało dzisiaj na każde jego skinienie. Ale ilu z nich by zostało, gdyby jutro zbankrutował? Żeby przeżyć, trzeba być samowystar czalnym. - Utoniesz albo będziesz płynął - powiedział mu dawno temu dziadek. I nikt nie pomógłby mu dzisiaj skuteczniej niż wtedy stary Reuben. Pogrążony w ponurych myślach, Joel patrzył na morze i nagle dojrzał zbliżającą się łódź. Była zupełnie nie oświetlona, ale dzięki pełni księżyca z łatwością rozpoznał kuter rybacki. Czego on szukał wśród jachtów? Z wyłączonym silnikiem spokojnie podpływał do pomostu. W odległości około stu metrów od „Liberty" dobił burtą do falochronu, prawie w tej samej chwili zagrał silnik, łódź zawróciła dziobem ku morzu, wymknęła się zwinnie z zatoki i zginęła w ciemnościach. Joel śledził do końca znikającą sylwetkę kutra. Całe zdarzenie nie wydało mu się groźne, ale ogromnie
14 ROZBITKOWIE był ciekaw dalszego ciągu. Nie spuszczał wzroku z molo i po chwili zobaczył ją: kobietę w białej sukni, która na pewno zeszła z kutra. Wyłoniła się z mroku i cicho jak kotka mijała zacumowane przy nabrzeżu jachty. Jedno było pewne - tajemnicza dama uniknęła kontroli ochrony, która pilnowała Leisure Island od strony lądu. Dbałość o bezpieczeństwo była słabostką bogaczy. Dzisiejszego wieczoru byli wyjątkowo ost rożni. Wjazd na wyspę tylko dla posiadaczy biletów na koncert, gości hotelowych, stałych mieszkańców i zaproszonych gości. Poczucie wyjątkowości było ich drugą słabostką. Joel próbował zgadywać, co sprowadzało tę kobietę. Odrzucił wersję o włamywaczce; jakoś nie mógł jej sobie wyobrazić na Leisure Island. W każdym razie, kiedy kroczyła po molo, patrzył na nią nie bez przyjemności. Gdyby nagle zmieniła kierunek i gdzieś przepadła, zawiadomiłby własną ochronę. Musiał zaspokoić ciekawość. Kiedy zatrzymała się przy „Liberty", czuł się naprawdę podekscytowany. Nie było w tej kobiecie nic szczególnego, ale na pewno miała styl. Promienio wała z niej śmiałość i upór. I niewątpliwa uroda. Bardzo długie nogi, smukłe biodra i cienka talia wyglądały niemal dziewczęco, lecz pełne piersi zdra dzały dojrzałą kobietę. Jedną ręką trzymała przewie szony swobodnie przez ramię żakiet, w drugiej niosła błyszczącą wieczorową torebkę. Joelowi, który jeszcze kilka minut temu walczył z własną apatią, wszystko się w niej podobało: długie włosy w kolorze jasnego miodu, wielkie oczy pod osłoną ciemnych brwi i rzęs, prosty nos, wydatne wargi, arogancka broda nad dumnie wyprostowaną, łabędzią szyją. Poza koralową pomadką do ust na jej twarzy nie było śladu makijażu.
ROZBITKOWIE 15 Joel widział ją po raz pierwszy w życiu. I żadnych obcych ludzi nie zapraszał na to przyjęcie. Patrzył więc zdumiony na dziewczynę, która zbliżała się do ochroniarzy z nonszalancką pewnością siebie. Nie miał pojęcia, jak sobie poradzi. Tiffany umierała ze strachu. Nie wiedziała, czy ludzie Fabera mają listę z nazwiskami gości, czy też sprawdzają zaproszenia. Od tej pory zdana była na własną intuicję i talent aktorski. Zwrócili się do niej spokojnie, bez nuty podejrzenia w głosie. - Uprzejmie witamy. Pani zaproszenie? - Niesamowity wieczór, prawda? - Grała na zwłokę, patrząc anielskim wzrokiem na pełny księżyc. Miała kilka sekund na wymyślenie czegoś. Skąd, do licha, weźmie zaproszenie, którego nie ma? Czy uwierzą, że je zgubiła? Zbyt ryzykowne. Mogliby sprawdzić nazwisko. Musi im wmówić... Uśmiechnęła się pewnie i czarująco, otworzyła torebkę, włożyła do niej rękę i odegrała mistrzowsko następną scenę pierwszego aktu. - No tak! Zostawiłam to zaproszenie w bentleyu. Miałam je włożyć do torebki, ale nalewałam sobie drinka i zapomniałam... Na pewno leży na siedzeniu. Jedyny kłopot, że kazałam już Paytonowi odjechać do garażu. - Zrobiła rozbrajającą minę i przybrała stosowny do niej ton głosu, a raczej głosiku. - Ale to chyba mało istotne, prawda? Musiałabym wrócić do hotelu, odszukać Paytona, auto... - Bardzo mi przykro, proszę pani, ale nie mogę pani... - Już wiem! - przerwała, wcielając się niespodzie wanie w rozpieszczoną bogatą panienkę, która wymyś liła nowego psikusa. - Przecież pan mógłby być tak łaskaw i pofatygować się zamiast mnie po to za-
16 ROZBITKOWIE proszenie. Bardzo proszę! Trzeba tylko wyłuskać Paytona z baru, gdzie z pewnością przebywa o tej porze, i kazać mu odnaleźć niezbędny panom bilecik. - Droga pani, my jesteśmy na służbie. - To jakiś nonsens! Nie sądzicie chyba, że przyszłam zgwałcić waszego szefa? - Poczynała sobie dość obcesowo, ale najwyraźniej wprawiła dwóch twardych chłopców w lepszy humor. - Odwagi, panowie! Jest was dwóch. Dezercja będzie niepełna, jeśli tylko jeden z was zrobi mi grzeczność. Nagle, jakby doznała olśnienia, z gracją tancerki podniosła lewą rękę, pokazując palec ozdobiony pierścionkiem z perłowym oczkiem. Bardzo gustowny prezent od Armanda. - Pan Faber dał mi też inne, specjalne zaproszenie. Jestem trochę spóźniona. Gdyby były jeszcze jakieś kłopoty, znajdziecie mnie z nim na jachcie. Tiffany zdecydowała: teraz albo nigdy. Minęła ich dając do zrozumienia, że pogawędka dobiegła końca. Oczywiście spodziewała się, że może poczuć ciężką rękę na swoim ramieniu, gotowa była jednak rozegrać tę bitwę do końca. Joel przyglądał się ochroniarzom, którzy spojrzeli na siebie niepewnie, ale nie odważyli się zatrzymać dziewczyny. Ograła ich w pierwszorzędnym stylu. Przedstawienie warte było kilku zaproszeń i szczerze go rozbawiło. Zaczął wolno klaskać. Spojrzała na niego i na moment straciła głowę. Uśmiechnął się z wyższością, ale w głębi duszy nie mógł doczekać się chwili, kiedy znajdą się sam na sam. - Czekałem na ciebie - powiedział, wcale nie kłamiąc. Było w niej coś nieobliczalnego, niepokoją cego. Podobała mu się, nawet jeśli przyszła tu z zamiarem uszczuplenia kieszeni jakiemuś milionerowi. Z przyjemnością upomni się o nagrodę za staranne ułożenie listy gości. A w interesie zaproszonych
ROZBITKOWIE 17 przyjaciół będzie musiał skupić całą jej uwagę na sobie. Kiedy wreszcie dotarło do Tiffany, że Joel Faber został jej świadomym wspólnikiem, poczuła się zażenowana, ale natychmiast odzyskała tupet. Złapał ją na gorącym uczynku, lecz ani myślał wydawać w ręce sprawiedliwości. Coś w tym musi być, próbo wała w myślach zakpić z sytuacji. - Przepraszam za spóźnienie - szarżowała dalej, nie zdradzając się z krótkiej chwili słabości. - Stój tam. Już idę. - Byłbym niepocieszony, gdybyś kazała mi czekać jeszcze dłużej - wycedził ni to kpiąc, ni to grożąc. Roześmiała się głośno, tym razem zupełnie spon tanicznie, z ulgą, może nawet z radością. Joel zapomniał o swojej pustce i po raz pierwszy od dawna zachciało mu się fantazjować. Marzył, żeby ta znajomość go nie rozczarowała. Rozbierał Tiffany oczami i sam się z tego śmiał. Mogło go spotkać kilka niespodzianek naraz albo żadna. Ale jedno było pewne: spotkanie z tak utalentowaną osobą nie może być nudne.
ROZDZIAŁ TRZECI Tiffany nie dowierzała własnemu szczęściu. Joel musiał oglądać tę szopkę od początku i zamiast przeszkodzić jej, włączył się do gry. Czy rozbawiła go bezczelnością, czy też nie chciał odmawiać sobie przyjemności dania jej nauczki osobiście? Wszystko jedno. Nareszcie miała swoją szansę. Z pokładu jachtu odwróciła się jeszcze za siebie, ale na szczęście żaden z ochroniarzy nie poszedł do hotelu. Sprawa zaproszenia wyglądała na zamkniętą. Zaczęła gorączkowo myśleć o tym, co ją czekało. O Joelu Faberze wiedziała niewiele ponad to, że jest piekielnie bogaty, ustosunkowany i, co dziwne w tym towarzystwie, nie miał jeszcze ani jednej żony. Jeżeli będzie próbował wykorzystać gorliwie rolę, którą mimowolnie sama przed nim zagrała, gwałtownie pana Fabera ostudzi. Potem wyzna całą prawdę i dalej spotkanie potoczy się według planu. Jej planu. Pochłonięta układaniem pierwszych kwestii, ledwie zwróciła uwagę na śledzący ją spojrzeniami tłum gości. Nie robili na niej żadnego wrażenia - bywanie na podobnych przyjęciach zaliczyła już w szkole życia na piątkę z plusem. Tej nocy chciała rozmawiać tylko z jednym jedynym człowiekiem. Joel Faber sięgnął po dwa kieliszki szampana i czekał na swoją przygodę, oparty nieruchomo o tylną burtę jachtu. Nie zmienił pozycji, odkąd wypatrzył na horyzoncie kuter rybacki. Tiffany, mierząc w napięciu dzielące ich kroki, doznała jakiegoś bolesnego olśnienia, że oto ten człowiek czekał na nią od dawna, że coś
ROZBITKOWIE 19 ich wiąże, a teraz był tutaj, na wyciągnięcie ręki, i wszystko się wyjaśni. Może była na dobrej drodze do obłędu przez to długotrwałe, obsesyjne szukanie sposobu dotarcia do Fabera. Przez całe miesiące myślała tylko o nim, stąd chyba taka histeryczna, nie kontrolowana reakcja przed pierwszym spotkaniem. Z drugiej strony... mimo że tysiąc razy oglądała jego zdjęcia, zupełnie nie umiała się oprzeć piorunującemu wrażeniu, jakie musiał robić na wszystkich chyba kobietach. Nie spodziewała się, że jest aż tak wysoki i barczysty. Za to przesadnie ostre rysy twarzy i zapadnięte policzki pasowałyby raczej do chudego nastolatka, który bez przerwy je i zawsze jest głodny. Czarne bujne włosy były niesforne mimo starannej fryzury. Ale i on sam nie wyglądał na potulnego członka społeczeństwa. Większość znanych fotografii przed stawiała subtelnego myśliciela. Tiffany zajrzała tylko raz w jego czarne, jakby bezdenne oczy i zobaczyła nieposkromioną dzikość. Bogactwo, powodzenie, łatwe życie nie złagodziły ani rysów, ani charakteru. Ten facet był twardy jak rozbitek, który dał radę żywiołom, ale wyszedł z walki odmieniony. Dawną radość zastąpiła uparta, cierpliwa czujność. - Proszę się nie bać, nie będę gryzł... na razie. - Uśmiechnął się zachęcająco, podnosząc rękę z kielisz kiem szampana. Kpił z jej wahania, ale Tiffany sama nie rozumiała, dlaczego nagle straciła pewność siebie, dlaczego za wszelką cenę chciała zachować dystans. Nie spodziewała się, że zrobi na niej takie wrażenie. Czuła mimowolne, narastające podniecenie, irytujące, bo zupełnie nie na miejscu w tej sytuacji. Tak było kiedyś z Armandem... to się po prostu zdarza. Nie bała się seksu, ale była wystarczająco dorosła, żeby panować nad sytuacją i własnymi instynktami. Zastanawiała się, co ją tak bardzo niepokoi w twarzy
20 ROZBITKOWIE Joela. I sposób mówienia, i wklęsłe policzki, i głęboko osadzone ciemne oczy kojarzyły jej się z głodem: wielkim, nienasyconym i bez szansy na zaspokojenie kiedykolwiek. Miała ponure przeczucie, że ten zmys łowy głodomór przeznaczył ją na następne danie. - Ostrzegam, że jeśli mnie pan ugryzie, odgryzę się z nawiązką. - Zabrzmiało to naprawdę wojowniczo, jakby zapomniała, kto w tej grze trzyma karty, a kto powinien mieć więcej pokory. Przyszła jako petentka do znanego milionera, a spotkała mężczyznę, przed którym za nic w świecie nie padłaby na kolana. Dla żadnej sprawy. Tiffany - rasowa hazardzistka - po stanowiła udowodnić, że jest poza zasięgiem jego czaru i władzy. Joel roześmiał się dobrodusznie, a ona z udawaną obojętnością, ale z uczuciem, że wykonuje krok nad przepaścią, podeszła wystarczająco blisko, żeby wyciąg nąć rękę po kieliszek. - Dziękuję - usłyszała swój przeraźliwie zdławiony głos i z ulgą zaczęła sączyć zimnego szampana. - Szafir, prawdziwy szafir... - Zawiesił głos, jakby szukał w pamięci starego zaklęcia. - Takie niesamowite oczy widziałem ostatnio wiele lat temu. - Nie odpowiadam za ich kolor - odparła zimno Tiffany, odparowując tani -jak sądziła - komplement. - Pewnie je po kimś odziedziczyłam. Czysty przypadek. - A więc dar natury? Zgodzi się pani ze mną? - Jeżeli panu tak się podoba, bardzo proszę. - Na pewno podoba się pani - zadrwił. - Ilu mężczyzn uwiodła pani tymi oczami? - Żadnego - niech pan sobie wyobrazi. - Nie czuła się stworzona do uwodzenia kogokolwiek ani do ulegania nałogowym uwodzicielom. Joel Faber chętnie pobawiłby się nią jak nową zabawką, dlatego z przy jemnością go ostudzi: - Proszę uwierzyć mi na słowo, że nie mam też zamiaru uwodzić pana.
ROZBITKOWIE 21 - Byłbym zaszczycony, gdyby pani spróbowała. - Znowu ten perlisty śmiech i bezwstydnie zmysłowy, kpiący wyraz twarzy. - Pojawiła się pani jak piękna nocna zjawa... Trudno wyobrazić sobie coś bardziej prowokującego. Tiffany z trudnością udawała spokój. Była wściekła na siebie za to, że nie panuje nad biciem serca. Niech sobie będzie przystojny i ciekawy, i pociągający pod każdym względem, ale ona nie przyszła tutaj dla zabawy. - To dlatego łaskawie wpuścił mnie pan na jacht? Tylko to panu przyszło do głowy? Świeża pokusa, trochę przyjemności... - Być może. Chciała pani być ze mną - no i jest. A ja czekam z zapartym tchem na następny ruch. Joel niepewny, z zapartym tchem czekający speł nienia ślepego losu! Bardzo zabawne: wyobraziła sobie natychmiast taką tragikomiczną scenę z niemego filmu. O nie! Prawdziwy Joel brał życie w swoje ręce, niczemu się nie dziwił, wszystko na zimno rozważał i sam decydował. - Przykro mi, że się pan zawiódł - miała ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem - ale nie planowałam zamachu na pańskie ciało. - Szkoda! Chce pani powiedzieć, że będę musiał pozabiegać o zmianę tak bezlitosnej decyzji? - Zdarza się to panu? Zabiegać o dziewczyny? - Niezbyt często, szczerze mówiąc, ale gotowy jestem zrobić wyjątek. - Stopień tej gotowości jest miarą pańskiej nudy. Dobrze się składa, to młyn na moją wodę. Jeżeli pan tak się nudzi, mam szansę zająć pana nowym projek tem. Po to tu przyszłam. - Ach tak! - Cyniczny grymas wyrażał wszystko. - Brawo! Bez owijania w bawełnę, prosto do celu!
22 ROZBITKOWIE Przynajmniej nie stracimy czasu na udawanie. Cho ciaż... z panią... poudawałbym przez chwilę z roz koszą. Czuła na sobie wyzywający łakomy wzrok i pąso wiała ze złości. - Usługi seksualne nie są moją specjalnością, panie Faber. Nasza rozmowa przybiera niepotrzebnie od rażający ton. Miałam zamiar prosić pana o pomoc. Zawrzeć czysty, jasny układ. - Superponętna forma przedstawiania oferty. Użyła pani swoich wdzięków z klasą. Bardzo przekonywa jąco. - Drażnił ją z pełną premedytacją. - Dobrze pan wie, że nie dostałabym się przed pańskie oblicze, gdybym nie zagrała przekonywająco. Stał się pan bardzo niedostępną osobistością. Zabie gałam o tę audiencję od miesięcy. Nic do tej pory nie sprawiło mi większych kłopotów niż wejście na „Liberty". Potrafi pan to zrozumieć? - Pani i tysiące pani podobnych mają w nosie mnie i cały świat, ale przejdą po trupach, żeby dostać to, czego chcą. Liczy się tylko wynik. Cel uświęca środki. Prawda? - Zrobił dłuższą pauzę, jakby przed zadaniem ostatecznego ciosu. - Więc ile mam dać pieniędzy? Może sprawiła to nuta szyderstwa w głosie, może poczuła się upokorzona jego tonem wyższości, wyro kiem, który wydał na nią bez sądu. W każdym razie nie chciałaby teraz spojrzeć w lustro. Wzbierał w niej ślepy gniew. Kto mu dał prawo traktować tak ludzi? Dlaczego nie raczył jej nawet wysłuchać? - Nie wyciągam ręki po jałmużnę - wycedziła z dziką pasją - mam coś do zaproponowania. - Bardzo jestem ciekaw pani propozycji. - Radosny cynizm był jego ulubionym orężem. - Cóż pani może mi zaoferować? - Poczucie sensu, poczucie przynależności.
ROZBITKOWIE 23 A więc stara, wysłużona śpiewka. Odezwał się zmęczonym głosem: - Proszę, niech pani przestanie. Przejdźmy do rzeczy. Poznałem wielu nawiedzonych, którzy używali mnie do różnych słusznych celów, darujmy więc sobie kazanie. Odkąd pani zarzekła się płomiennie, że nic z tych rzeczy, że „co pan sobie wyobraża" i tak dalej, bez wahania przypisałem panią do kasty dobroczyń ców... I na tym kropka. Żadnego gadania o dobrych uczynkach. Co za dużo, to niezdrowo. Dzisiaj szcze gólnie nie mam do tego nastroju. A skoro każdy wynik mierzy się gotówką, niech pani powie po prostu, ile pani trzeba, a ja się zastanowię. Gniew Tiffany zamieniał się w upokorzenie i wstyd. Czuła, że krew odpływa jej z twarzy. To prawda, że przyszła wyciągnąć po coś rękę. Była samolubna i ślepa. Do głowy jej nie przyszło, że taki milioner ma normalne ludzkie potrzeby. Joel skrywa je pod twardym, cynicznym pancerzem, ale za jaką cenę? Nie powie, że niczego od niego nie chce, bo to nieprawda. Nie może się też wycofać. Nadzieje Carol i Alana na lepszą przyszłość zależą od tego spotkania. Albo od innego spotkania, z kimś innym, jeżeli Joel Faber powie: nie. - Przykro, że tak to pan odbiera. Żałuję, że musiałam się u pana zjawić w takich okolicznościach. Chodzenie po prośbie, obojętne w jakiej sprawie, nie jest zabawne. Ale wiem, że od pana mogłaby zależeć wielka rzecz. Chodzi nie tyle o pieniądze, co o pańskie poparcie i radę. A cały wysiłek zwróciłby się z nawiązką. - W jaki sposób? - Joel nie widział powodu, żeby zmieniać zdanie na temat opłacalności aktów dob roczynnych. - Czy prawdziwa satysfakcja w ogóle pana in teresuje? - zapytała Tiffany bardzo powoli, świadoma,
24 ROZBITKOWIE że zysk finansowy jest raczej ostatnią pozycją na liście jego nie spełnionych potrzeb. Właściciel tego jachtu mógł mieć jedynie kłopot z wydawaniem pieniędzy. W zmęczonych oczach Joela pojawił się pierwszy błysk zainteresowania. - Proszę kontynuować. Chciałbym natychmiast usłyszeć, co według pani sprawia mi satysfakcję. - Uszczęśliwił pan całe Leisure Island. Był pan głównym motorem i sprawcą tego cudu. Musiało to panu dać odrobinę satysfakcji. - Odrobinę. - Czy nie cieszyłoby pana jeszcze bardziej, gdyby... coś podobnego stało się z miasteczkiem, które znaczy dla pana więcej niż ten przypadkowy kawałek ziemi... Przymknął oczy i zacisnął wargi w nagłym odruchu buntu. - Żaden kawałek ziemi nie znaczy dla mnie ani więcej, ani mniej - mówił lodowatym, spokojnym tonem. - Sprzedaję, kupuję. Nie przywiązuję się do nikogo ani niczego. Nie należę do żadnego miejsca i myślę, że to wystarczy. Czy ma pani w zanadrzu coś ekstra? Kolej na pani ruch. Tiffany taki bezmiar samotności wydał się niewyob rażalny. Nie mieć nikogo, nie wracać do domu... Czy człowiek może żyć w próżni? Ona miała zawsze dużą rodzinę, grono przyjaciół i uważała, że to naturalne. Czy Joel Faber wybierając sukces i bogactwo musiał oddać duszę diabłu? - Minęło dwadzieścia lat, ale Haven Bay zapewne coś dla pana znaczy? - Modliła się, żeby nie zaprzeczył. Przecież musiał przeżyć kilka szczęśliwych lat w dzieciń stwie, które zachował w pamięci. Utkwił w oczach Tiffany przeraźliwie skupione, zacięte spojrzenie, które ją raniło, mroziło krew w żyłach, dusiło... Wywołała nieświadomie jakieś
ROZBITKOWIE 25 upiory przeszłości i musiała podzielić z Joelem grozę tamtego przeżycia. - Tamte oczy... - wyszeptał nieswoim głosem, jakby z zaświatów albo koszmarnego snu. I nagle zapytał szorstko: - Czyja to sprawka? Kto panią przysłał? - Nikt. To był mój pomysł. - Kim są pani rodzice, krewni? Tiffany była kompletnie oszołomiona. Z tego, co wiedziała, nie miała prawdziwych krewnych, była dzieckiem adoptowanym, odpowiedziała więc bez zastanowienia: - Nie mam żadnych prawdziwych krewnych. Z dru giej jednak strony, pochodzę z olbrzymiej rodziny, najlepszej na świecie... - Gadulstwem próbowała rozładować sytuację. - Jak ma pani na imię? - burknął. - Tiffany James. - James... - powtórzył jak echo, uciekając myślami w przeszłość, którą - zdawało mu się - pogrzebał raz na zawsze. Tiffany pomyślała nagle z żalem, że Garret powinien jej powiedzieć, ostrzec, sama nie wiedziała przed czym, ale stary rybak musiał ukrywać jakąś tajemnicę. Joel niespodziewanie odwrócił się w stronę burty i wylał resztę szampana ze swojego kieliszka do morza. Zrozumiała, że dla nich przyjęcie się skończyło. Twarz, którą teraz pokazał, miała wyraz beznamiętny i nieprzenikniony. Uleciał gdzieś cały męski czar. Surowy wzrok wymuszał dystans, którego nie wolno było jej łamać. - Proponuję, żebyśmy przeprowadzili tę rozmowę w mojej kabinie. - Zdanie zabrzmiało jak rozkaz. - I zachowajmy ją dla siebie. Może pani mówić bez obaw, co pani tylko przyjdzie do głowy: obiecuję, że nie będę przerywał. Ale wiedz jedno, panno Tiffany James, dojdę do źródła tego spisku. I zedrę z pani
26 ROZBITKOWIE wszystkie maski. Będzie pani naga. Zrozumie pani, że igra z ogniem. Jeżeli się pani nieostrożnie poparzy i będzie bolało, proszę mieć pretensję wyłącznie do siebie. Powinna być zadowolona, bo takie postawienie sprawy nie odbierało jej nadziei. Ale czuła się okropnie, przerażające słowa Joela wywoływały w niej mdłości. Zapomniała, że kilka minut temu drżała jak przed filmowym amantem. Teraz drżała ze strachu na myśl, że zostanie z nim sam na sam. Ani myślał czekać na odpowiedź. Oddał kieliszki kelnerowi i zaczął torować jej drogę przez gęsty tłum gości, lekceważąc komentarze, odpierając wszelkie próby zatrzymania ich. Tiffany szła za Joelem posłusznie, powtarzając sobie w duchu, że wcale się nie boi. Nie należała do żadnego spisku, nie miała nic do ukrycia... Ale dlaczego on myślał, że jest inaczej? Co chciał z niej wydobyć? Co w istocie znaczyło dla niego Haven Bay? Z jednego zdawała sobie sprawę: było mnóstwo tajemnic, a Garret McKeogh zachował się wobec niej nielojalnie, jeżeli coś wiedział. Mógł też uważać, że wywoływanie duchów z przeszłości zaszkodzi ich spotkaniu. Ale co miał do tego kolor jej oczu? I co w takim człowieku jak Joel mogło mieć moc nisz czącego ognia? Tajemniczy milioner rodem z Haven Bay zrobił na niej ogromne wrażenie. Postanowiła jednak znaleźć dość rozsądku, żeby wybić sobie z głowy głupie myśli. Nic dobrego by z tego nie wyszło... Przyszła tu w jednej sprawie, bardzo ważnej, i mają potraktować jak życiową misję!
ROZDZIAŁ CZWARTY Joel Faber otworzył drzwi kabiny i wciągnął Tiffany do środka. Nerwowo rozglądał się dookoła, jak po zupełnie obcym apartamencie. Wnętrze było im ponujące, godne tego jachtu: stylowe meble, obrazy na drewnianych ścianach, puszysty dywan, wielkie królewskie łoże... Cicho trzasnęły drzwi i dopiero wtedy serce pod skoczyło jej do gardła. Cofnęła się odruchowo, lecz Joel, oparty o drzwi, zagradzał jedyną drogę odwrotu. Ani przez moment nie miała zamiaru uciekać, ale intymność tego pokoju sprawiała, że nieokreślony lęk, który czuła na pokładzie, zmienił się w dotkliwy fizyczny strach. Drwiąca mina i ponury wzrok Joela nie zapowiadały zawieszenia broni. - Czyżby traciła pani odwagę, panno James? - Proszę się uspokoić, panie Faber. Zostało mi jej tyle, ile trzeba. Ja nie mam nic do ukrycia. - Chciała pani powiedzieć, że ja mam? - A ma pan? Roześmiał się niespodziewanie łagodnie, a Tiffany dreszcz przebiegł po plecach... już nie ze strachu. - Droga panno James, moje sekrety są moją słodką tajemnicą. I pozwoli pani, że tak już zostanie. Joel podszedł do nocnej szafki, wyjął ze stojącego tam pudełka jedno cygaro, przyciął je z miną gangstera i zapalił. Zaciągnął się dymem z odchyloną do tyłu głową, skupiony, jakby odprawiał magiczny rytuał. Potem jeszcze bardziej hardym wzrokiem spojrzał na Tiffany.
28 ROZBITKOWIE - Nie przeszkadza pani dym? Najwyraźniej marzył o tym, żeby przeszkadzał jej dym albo cokolwiek innego, żeby pod obojętnym pretekstem mógł się na nią rzucić i znokautować bez walki. - Nie. - Odmówiła Joelowi zbyt łatwej satysfakcji, ale rola kozła ofiarnego przyprawiała ją o katusze. Gdyby przynajmniej wiedziała, za co... - Proszę usiąść w fotelu i opowiedzieć mi o sobie. Mam nadzieję, że wszystko ułoży się w fascynujący zbieg okoliczności, który przywiódł panią do mnie... Kilka gładkich, nieszczerych słów, nie zachęcających w żadnym razie do opowiadania życiorysu. Z drugiej strony, myślała Tiffany, kontrolowana arogancja kryjąca prawdziwe uczucia. Wolałaby sama narzucić styl tej rozmowie, ale skierowanie jej na osobiste tory mogło zaprzepaścić szansę powodzenia głównej misji. Przypomniała sobie, po raz kolejny, że nie przyszła na spotkanie z Joelem z Haven Bay, tylko z bardzo poważnym biznesmenem Joelem Faberem. Zdecydowanym krokiem ruszyła w kierunku foteli. Na jednym położyła żakiet i torebkę, na drugim usiadła, czując się jak w teatrze jednego widza. Im bardziej paliło ją to natrętne spojrzenie spod przy mkniętych powiek, tym zimniej musiała grać. Twarz Fabera, poza twardym nieprzeniknionym wzrokiem, była zupełnie bez wyrazu. Jak maska z otworami na oczy. - Do Haven Bay powróciły wieloryby. - Po stanowiła zacząć od sedna sprawy, żeby wymusić na nim pierwszą żywą reakcję. Udało się. Dostrzegła błysk zdziwienia w pozornie nieruchomych oczach. - Musi je pan pamiętać. Starsi ludzie mówią, że kiedy był pan chłopcem, zawsze tam przypływały. Aż tu nagle okazało się, że powymierały. Zostało ostatnie kilkaset sztuk, potem coraz mniej i mniej...