ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wujku Nick, pytałeś, co bym chciała dostać na
Gwiazdkę. Pamiętasz? - odezwała się zaczepnym tonem
Kimberly.
Nick nie lubił, kiedy jego dwunastoletnia siostrzenica
przybierała taką wojowniczą postawę. Jak wiele dziewcząt
w jej wieku, naprawdę umiała być przykra i nieznośna.
Odkąd Rachel przyszła do nich na niedzielny obiad, Kim
berly demonstracyjnie zamknęła się w swoim pokoju i sie
działa tam z ponurą miną, nie wystawiając nosa na ze
wnątrz. Teraz nagle pojawiła się w salonie. Widać było,
że za wszelką cenę pragnie zakłócić spokój wujka i jego
gościa.
- No i co? - mruknął niezobowiązująco zza płachty
gazety, by ukryć uczucie złości, jakie go ogarnęło.
Dziennik, który czytała Rachel, opadł z szelestem na
podłogę. Nick był pewien, że jego przyjaciółka obdarzyła
w tym momencie dziewczynkę pogodnym, zachęcającym
uśmiechem. Na próżno się stara, pomyślał. I tak nie prze
kona małej do siebie.
- Chcę dostać moją prawdziwą mamę - oznajmiła
Kimberly.
6 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
Dosłownie go zamurowało. Serce zaczęło mu bić
w piersi jak oszalałe, w głowie poczuł kompletną pustkę.
Na szczęście zasłonięty był płachtą gazety, dzięki czemu
siostrzenica nie mogła zobaczyć w tym momencie wyrazu
jego twarzy. Szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia
i zaczął rozważać, dlaczego dziewczynka wpadła na taki
pomysł. Czy była to tylko zabawa w podchody, fanta
zje typowe dla nastolatek, czy też naprawdę coś wiedzia
ła? Opuścił gazetę i popatrzył na nią z udawanym zdzi
wieniem.
- O czym ty mówisz? - spytał niedbałym tonem.
Kimberly najwyraźniej przejrzała jego grę. Nick zrozu
miał to, widząc groźne błyski w jej oczach.
- Doskonale wiesz, o czym mówię, wujku. Po śmierci
mamy i taty adwokat musiał cię o wszystkim poinformo
wać. W przeciwnym wypadku nie mógłbyś zostać moim
prawnym opiekunem.
Nick na wszelki wypadek postanowił zachować jeszcze
ostrożność.
- O czym niby miałby mnie informować adwokat?
- zapytał.
- O tym, że jestem adoptowanym dzieckiem - cisnęła
mu prosto w twarz siostrzenica.
Wyraźnie się zmieszał. Kimberly nie miała prawa o ni
czym wiedzieć. Jego siostra aż do przesady dbała o to, by
całą sprawę trzymać w najgłębszej tajemnicy. Po koszmar
nym wypadku, który zdarzył się rok temu, Nick postano
wił nie wyjawiać sekretu, dopóki Kimberly nie ukończy
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 7
osiemnastu lat. Uznał, że dość już przeżyła, tracąc w dra
matycznych okolicznościach oboje rodziców. Dodatkowe
obciążenia mogłyby jeszcze bardziej osłabić jej i tak moc
no naruszone poczucie bezpieczeństwa.
- Gdzieś na świecie żyje moja prawdziwa mama - po
wiedziała Kimberly. Z urazą popatrzyła na Rachel. - To
z nią chciałabym spędzić Boże Narodzenie - zwróciła się
ostrym tonem do Nicka.
Zrozumiał, że czeka go naprawdę poważna rozmowa,
więc odłożył gazetę i spojrzał w oczy swojej siostrzenicy.
- Od jak dawna o tym wiesz? - zapytał spokojnie.
- Od wieków - burknęła dziewczynka.
- Kto ci przekazał tę informację? - Nick zadał na
stępne pytanie.
Z pewnością zrobił to Colin, pomyślał. Szwagier był
łagodnym człowiekiem, niemal całkowicie zdominowa
nym przez swoją żonę, jednakże zachował wrodzoną god
ność i prawość, dzięki czemu kierował się w życiu zasa
dami, które uważał za słuszne.
- Nikt nie musiał mi mówić - odparła wyniośle Kim
berly. - Sama wszystko odkryłam.
Czyżbym za wcześnie skapitulował? - pomyślał Nick.
Jakim cudem Kimberly zdołałaby bez niczyjej pomocy
wpaść na trop swego pochodzenia?
Gdyby ktoś szukał do adopcji dziecka, które byłoby
podobne do członków swojej przybranej rodziny, nie
mógłby trafić lepiej. Kimberly śmiało można by uznać za
jedną z rodu Hamiltonów. Była wysoka i długonoga, jak
8 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
Nick i jego siostra, Denise, miała takie same gęste, czarne
włosy i nawet charakterystyczne zakola u ich nasady, któ
re Hamiltonowie dziedziczyli z pokolenia na pokolenie.
Zielone oczy, zamiast ciemnobrązowych, mogły stanowić
wypadkową koloru tęczówek matki i ojca, gdyż Colin
miał oczy orzechowe. Gdyby siostra oznajmiła Nickowi,
że Kimberly jest jej rodzoną córką, nawet nie przyszłoby
mu na myśl, by to kwestionować.
Dlaczego więc zrobiła to Kimberly?
- Mogłabyś mi wyjaśnić, co cię skłoniło do podobnego
wniosku? - poprosił spokojnie.
- Fotografie - odparła z przekonaniem, że oto przed
stawia niezbity dowód na potwierdzenie swoich konkluzji.
Nie miał pojęcia, o czym siostrzenica mówi.
Kimberly podbiegła do stolika, gdzie stała patera
z owocami, którymi Nick poczęstował Rachel, porwała
z niej wisienkę, włożyła ją do ust i zaczęła żuć ostentacyj
nie. Przycisnęła ramiona do ledwo rozwiniętych dziew
częcych piersi i z wojowniczym błyskiem w oczach cze
kała na reakcję dorosłych.
Burza wisiała w powietrzu.
Nick zerknął na Rachel. Młoda kobieta taktownie uda
wała brak zainteresowania niesnaskami w jego rodzinie.
Patrzyła w balkonowe okno, z którego roztaczał się rozle
gły widok na zatokę w Sydney. Jednakże była mimowol
nym świadkiem całej sceny. Nick poczuł nagle, że mimo
intymnych stosunków, jakie łączą go z tą kobietą, wolałby
teraz pozostać z siostrzenicą sam na sam.
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 9
- To ściśle prywatna, rodzinna sprawa... - zaczął.
- Jasne. - Rachel szybko poderwała się z krzesła i ze
zrozumieniem uśmiechnęła się do Nicka. - Zostawiam
was samych.
Docenił jej takt. Wspaniała z niej kobieta, pomyślał.
Zdolna, inteligentna, mająca doskonałe kontakty z ludźmi.
Jedynie Kimberly nieustannie wprawia ją w zakłopotanie.
Łączą nas nawet zainteresowania zawodowe.
Rachel Pearce była bowiem doradcą inwestycyjnym, zaś
Nick bankowcem. Oboje mieli po trzydzieści kilka lat. Mo
gliby stanowić znakomitą parę, jednakże... w ich związku
brakowało jakichś nieuchwytnych, magicznych więzi.
Kiedy Rachel wstała z krzesła, promienie słoneczne roz
świetliły jej kasztanowe włosy, dzięki czemu prosta, krótka
fryzura przypominała imponujący, miedziany hełm.
Jaka ona w dodatku szykowna i pełna seksu, pomyślał
Nick. Naprawdę nie wiem, czego więcej mógłbym ocze
kiwać od kobiety? Mimo to nie powinienem jej wtajemni
czać w takie rodzinne sekrety, jak adopcja Kimberly. Je
szcze na to za wcześnie.
Nick również podniósł się z krzesła, gotów przejąć kon
trolę nad sytuacją.
- Dziękuję ci, że nas odwiedziłaś, Rachel - powiedział.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję...
- Zerknęła na Kimberly, która właśnie częstowała się na
stępną wisienką, zdecydowanie ignorując gościa swojego
wuja. Rachel spojrzała smutnym wzrokiem na Nicka, bez
radnie wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia.
10 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
- Nawet jeśli moja prawdziwa mama mnie nie zechce,
i tak nie pozwolę, żebyś mnie posłała do tej twojej szkoły
z internatem! - krzyknęła Kimberly. - Nie myśl sobie, że
tak łatwo się mnie pozbędziesz.
Rachel zamarła w progu drzwi salonu.
Nick nareszcie zrozumiał, dlaczego Kimberly jest dziś
taka agresywna. Poprzedniego wieczoru rzeczywiście roz
mawiał z Rachel na temat wyboru szkoły dla siostrzenicy
i Kimberly, mimo iż od dawna powinna być w łóżku, mu
siała ich podsłuchiwać.
- Nikt nie zamierza się ciebie pozbywać. Chodzi nam
wyłącznie o twoje dobro - wyjaśnił rzeczowo.
- O wasze dobro - podkreśliła dziewczynka. - Nie je
stem głupia, wujku.
- Masz rację. Dlatego pragnę cię posłać do najlepszej
szkoły.
- Większość dziewcząt uznałaby to za przywilej - do
dała z naciskiem Rachel. - Ja czułam się wyróżniona, bę
dąc uczennicą PLC.
- Trele-morele - odparowała Kimberly. - Powiesz
wszystko, bylebym tylko z wami nie mieszkała. Myślisz,
że nie wyczuwam, kiedy ktoś mnie nie chce?
- Dość tego - rzucił ostrzegawczo Nick.
Wiedział, że Rachel bardzo się starała dogadać z jego
siostrzenicą, ale jakoś nie umiały znaleźć wspólnej płasz
czyzny porozumienia.
- Dlaczego mam mieszkać w internacie, wujku? - na
ciskała Kimberly. - Jeśli naprawdę zależy ci tylko na mo-
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 11
im wykształceniu, mogłabym chodzić do tej szkoły i po
lekcjach wracać do domu. Przecież PLC znajduje się
w Sydney.
- Zbyt wiele czasu spędzasz sama - odparł. - Przyda
łoby ci się towarzystwo rówieśniczek.
- To twój pomysł czy panny Pearce? - spytała zjadliwie.
- Zamierzałem porozmawiać o tym z tobą po świę
tach. Nie powinnaś podsłuchiwać.
- Gdyby mama Denise chciała posłać mnie do drogiej,
prywatnej szkoły, zrobiłaby to już dawno temu - powie
działa drżącym głosem dziewczynka. W jej oczach zalśni
ły łzy. - Mama i tata mnie kochali. Dla ciebie jestem kulą
u nogi, wujku.
Żal w głosie Kimberly nie był udawany. Nicka ogarnął
smutek. Ani on, ani nikt inny nie był w stanie zastąpić
dziecku rodziców. Sam także cierpiał po śmierci Denise
i szwagra. Miał tylko jedną siostrę, która w dodatku wy
chowała go w zastępstwie zmarłej matki. Colin zaś od
początku małżeństwa we wszystkim wspierał brata żony.
Po ich odejściu Nick z ogromnym wysiłkiem próbował
włączyć do swojego życia nastoletnią dziewczynkę, lecz
nie żałował, że podjął się tego zadania i wziął na siebie
odpowiedzialność.
- Mylisz się, Kimberly - zapewnił ją. - Jesteś mi po
trzebna jak nikt inny na świecie.
- Nie wierzę - zachlipała dziewczynka. - Niespodzie
wanie zwaliłam ci się na kark i teraz próbujesz przerzucić
mnie gdzie indziej.
12 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
- Nieprawda.
Kimberly wierzchem dłoni otarła z oczu łzy, rozmazu
jąc je po całej twarzy.
- Jeśli moja prawdziwa mama zechce być ze mną, raz
na zawsze pozbędziesz się kłopotu. Ty i twoja przyjaciółka
nie będziecie musieli zajmować się dłużej cudzym dziec
kiem. - Popatrzyła złowrogo na Rachel. - Tak samo nie
chcę ciebie, jak ty mnie, panno Pearce.
Rachel westchnęła ciężko. Czuła się bezsilna wobec
wrogiej postawy siostrzenicy Nicka.
- Idź już - poradził jej spokojnie.
- Przykro mi, Nick.
- Nie martw się, to nie twoja wina.
- Jasne, bo to ja jestem winna! - Ton głosu Kimberly
niebezpiecznie balansował na granicy histerii. - Zepsułam
wam randkę. To ja powinnam sobie stąd pójść!
Pędem ruszyła ku drzwiom. Nick odwrócił się, by za
trzymać biegnącą dziewczynkę, lecz jego ramię zawisło
w powietrzu, gdyż mała była szybsza. Minęła stojącą
w progu salonu Rachel i z impetem dopadła drzwi wej
ściowych. Przystanęła tylko na chwilę, by krzyknąć:
- Jeśli cokolwiek ci na mnie zależy, wujku Nick, przy
prowadzisz mi na Gwiazdkę moją prawdziwą mamę. Mo
że nam wszystkim wyjdzie to na dobre!
ROZDZIAŁ DRUGI
Dziś także nie przyszedł ten długo oczekiwany list od
Denise Graham, w którym miały być najnowsze informa
cje o Kimberly i fotografie dokumentujące kolejny rok jej
życia.
Meredith Palmer ogarnął niepokój. Jeszcze próbowała
z nim walczyć. Weszła do mieszkania i zamykając drzwi,
odcięła się w ten sposób od reszty świata. Ponownie prze
rzuciła pocztę wyjętą przed chwilą ze skrzynki. Świątecz
ne kartki, wyciągi bankowe, reklamowe broszurki. Kiedy
zawartość wszystkich kopert leżała już na stoliku, Mere
dith zrozumiała, że niestety, nie pomyliła się. Nie było
żadnej przesyłki od Denise Graham.
List i zdjęcia przychodziły zwykle w ostatnim tygodniu
listopada. Powtarzało się to niezmiennie przez ostatnie
jedenaście lat. Tymczasem był już czternasty grudnia
i dręczące Meredith nieokreślone uczucie, że zaszło coś
złego, szybko zmieniało się w pewność. Denise Graham,
przynajmniej taka, jaką Meredith poznała dzięki listom,
wydawała jej się osobą niezwykle skrupulatną i sumienną.
O ile więc przesyłka od niej nie zaginęła w powodzi świą-
14 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
tecznej korespondencji, w domu Grahamów naprawdę
zdarzyło się jakieś nieszczęście.
Czyżby jakaś poważna choroba? A może wypadek?
Poczuła bolesny ucisk w gardle. Dobry Boże, spraw,
żeby tylko nic złego nie spotkało Kimberly, modliła się
gorąco. Czeka ją przecież wspaniałe życie. Meredith
szczerze w to wierzyła. Jedynie ta nadzieja łagodziła żal
matki, która niegdyś zgodziła się oddać w obce ręce swoje
dziecko.
Należy odrzucić najczarniejszy scenariusz. Być może
odszedł adwokat, który zajmował się prawną stroną
adopcji, a potem został łącznikiem między Meredith a no
wą rodziną jej córeczki. Zawsze, kiedy zmieniała adres,
co zdarzyło się przynajmniej z sześć razy, zanim oszczę
dziła dość pieniędzy, by kupić obecne mieszkanie, zawia
damiała o tym prawnika, a on potwierdzał otrzymaną in
formację. Jeśli teraz jego miejsce zajął ktoś mniej skrupu
latny, być może zaniedbał dopełnienia obowiązków.
Meredith podeszła do biurka, stojącego w rogu salonu,
i wyjęła notatnik z telefonami. Dziś było już za późno, by
kontaktować się z kancelarią adwokacką, postanowiła jed
nak, że zrobi to jutro z samego rana i od razu poczuła się
lepiej.
Konstruktywne działanie zawsze jest lepsze niż próżny
niepokój, jednakże Meredith nie umiała całkiem pozbyć
się obaw. Włączyła telewizor, by wysłuchać wieczornych
wiadomości, lecz nie dotarło do niej ani jedno słowo. Ze
zdziwieniem popatrzyła na trzymany w ręku pusty kieli-
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 15
szek. W ogóle nie pamiętała, kiedy wypiła nalane doń
wino. Pomyślała, że warto przygotować sobie jakiś posi
łek. Podeszła do lodówki, otworzyła drzwiczki i przez
chwilę bezmyślnie gapiła się na jej zawartość. W końcu
zrozumiała, że podjęcie decyzji, jakie produkty wyjąć, by
ugotować coś na kolację, przekracza jej możliwości.
Zamknęła więc lodówkę i zrezygnowała z gotowania.
Musiał jej wystarczyć ser, pikle i krakersy.
Wiedziała, skąd bierze się jej niepokój. Formalnie nie
miała żadnych praw, by upominać się o informacje doty
czące córeczki. Jeśli Denise Graham postanowiła prze
rwać korespondencję, Meredith musiała przyjąć to z po
korą. Cała umowa między obiema kobietami opierała się
na zaufaniu. Wynikała ze współczucia, jakim przybrana
matka darzyła tę rodzoną, która musiała oddać swoje
dziecko. Jeśli adwokat z jakichś powodów polecił Denise,
by zerwała wszelkie kontakty z naturalną matką Kimberly,
Meredith nic nie mogła zrobić.
Poczucie bezradności i beznadziei pozbawiło ją apety
tu. Siedziała odrętwiała, pogrążona w ponurych rozmyśla
niach. Nie od razu zareagowała na dźwięk dzwonka. Zerk
nęła na zegarek. Było kilka minut po ósmej. Nie oczeki
wała dziś żadnego gościa i nie miała ochoty, by ktokol
wiek składał jej wizytę. Pomyślała jednak, że to któryś
z sąsiadów potrzebuje pomocy, więc w końcu postanowiła
otworzyć drzwi.
Jako osoba samotna nauczyła się zachowywać środki
ostrożności. Założyła w drzwiach solidny łańcuch, by nikt
16 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
niepożądany nie mógł wtargnąć do domu. Zerknęła więc
przez niewielką szparę i - jakby w szczelinie materii cza
su - zobaczyła mężczyznę, którego już nigdy w życiu nie
spodziewała się ujrzeć.
Ich oczy się spotkały. Tylko ten jeden mężczyzna umiał
wzbudzić w Meredith tyle uczuć naraz: podniecenie, na
dzieję, oczekiwanie...
Podobnie było trzynaście lat temu. Kiedy teraz wpatry
wała się w niego, wydawało jej się, że czas nagle zaczął
się cofać. Aż do bólu ściskała klamkę, by nie stracić do
końca poczucia rzeczywistości.
- Przepraszam, czy mam przyjemność z panną Mere
dith Palmer? - Znajomy głos poruszył uśpione od dawna
struny w duszy Meredith, przywołał wspomnienia cudow
nej bliskości, przynależności do kochanej osoby.
Mężczyzna nie rozpoznał jej. Nie miała co do tego
wątpliwości. Gdyby było inaczej, nie zwróciłby się do niej
tak oficjalnie. Kiedyś nazywał ją Merry. Swoją Szczęśliwą
Gwiazdką. To zdrobnienie kojarzyło się jej z najwspanial
szymi świętami Bożego Narodzenia*, jakie kiedykolwiek
przeżyła.
- Tak - potwierdziła.
Dotąd cierpiała na myśl o tym, co zdarzyło się trzyna
ście lat temu. Jaki szok przeżyła, kiedy siostra Nicka przy
sięgła, że brat po wypadku całkiem zapomniał o swojej
szesnastoletniej kochance. Meredith nie miała żadnych
Merry Christmas (ang.) - Wesołych Świąt Bożego Narodzenia (przyp. tłum.).
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 17
szans sprawdzić, czy Denise mówi prawdę, czy kłamie,
ponieważ ukochany natychmiast po opuszczeniu szpitala
wyjechał na dwuletnie stypendium do Stanów Zjednoczo
nych. Nawet nie wiedział, że zostanie ojcem.
- Nazywam się Nick Hamilton - powiedział i raptem
zamilkł, jakby chciał pozbierać myśli i zastanowić się, po
co naprawdę tu przyszedł.
Meredith poczuła bolesny ucisk w żołądku. Wizyta Ni
cka musiała mieć związek z Kimberly. Czyżby odkrył, że
jest jego córką? A może małej przydarzyło się coś złego
i Nick miał ją o tym powiadomić?
- Jestem bratem Denise Graham - dodał.
- Bratem Denise - powtórzyła. - Zatem przyszedł pan
w sprawie Kimberly. Przesyłka... - z trudem przełknęła
ślinę - powinna była dotrzeć dwa tygodnie temu.
- Wiem o tym - odparł ze współczuciem. - Czy mogę
wejść? Tyle spraw musimy wyjaśnić.
Pokiwała głową. Od trzynastu lat marzyła o tym, by ten
mężczyzna się pojawił. Teraz marzenie się ziściło. No i co
z tego?
- Co się dzieje z Kimberly? - spytała, otwierając sze-
rzej drzwi, by wpuścić Nicka do środka.
- Wszystko jest w porządku - zapewnił szybko. -
Przykro mi, że pani się martwiła, panno Palmer-
Meredith zamrugała powiekami, by powstrzymać na-
pływające do oczu łzy. Nikt z jej bliskich nie wiedział, że
jest matką, jako że z nikim nie umiała dzielić tej bolesnej
tajemnicy. Któż zresztą potrafiłby zrozumieć tęsknotę mat-
18 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
ki za dzieckiem, którego nigdy nawet nie tuliła w ramio
nach? Przed laty zmuszono ją przecież, żeby dla dobra
maleństwa natychmiast po urodzeniu oddała je do adopcji.
- Dziękuję za dobrą wiadomość - wykrztusiła i ge
stem ręki wskazała Nickowi drogę do salonu.
Nie chciała, by zauważył, jak bardzo ją poruszyła jego
bliskość, zrozumienie i współczucie, które jej okazał.
Z przesadną starannością zamykała wejściowe drzwi.
Solidny zamek chronił ją przed złodziejami i włamywa
czami, ale nie zdołał uchronić przed zmorami przeszło
ści... A przeszłość ta w osobie Nicka właśnie wkroczyła
w progi jej domu. Meredith nie miała pojęcia, co będzie
dalej.
- Ładne mieszkanie - zauważył uprzejmie Nick.
Meredith zaśmiała się histerycznie. Banalny komple
ment wypowiedziany przez dawnego kochanka przywołał
ją do rzeczywistości. Odetchnęła głęboko, by opanować
emocje i zaczęła odgrywać rolę układnej pani domu.
- Dziękuję - odparła.
Popatrzyła na swojego gościa. Stał w niewielkim holu
prowadzącym do saloniku, zwrócony do niej profilem,
i przez króciutką chwilę zobaczyła znowu dwudzie
stodwuletniego Nicka Hamiltona. Ona miała wtedy szes
naście lat i oboje świata poza sobą nie widzieli.
Od tamtej pory upłynęło dużo czasu. Nick nadal był
porażająco przystojny, lecz w jego czarnych włosach lśni
ły gdzieniegdzie srebrne nitki. Rysy jego twarzy wyostrzy
ły się, stały się bardziej dojrzałe. Ubrany był w kosztowny,
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 19
elegancki garnitur. Strój świadczył o tym, że dobrze mu
się wiodło. Prawdopodobnie był już żonaty i miał dzieci.
Meredith nieraz myślała o tym, że ukochany ułożył
sobie życie, dlaczego więc teraz serce ją zabolało? Może
dlatego, że Nick był tak blisko i tak samo jak niegdyś
magnetyzował ją spojrzeniem ciemnych oczu. Owych pa
miętnych letnich wakacji gotowa była pójść za nim na
koniec świata.
Ciekawe, jakie teraz zrobiła na nim wrażenie? Nie była
już taka młoda; nagle poczuła się w dodatku mało atra
kcyjna i zaniedbana. Po całym dniu pracy jej cera nie
wyglądała zbyt świeżo, tusz do rzęs rozmazał się, pozo
stawiając pod oczami ciemne smugi. Fryzurę także miała
w nieładzie; nie czesane od rana gęste włosy, które niegdyś
kojarzyły się Nickowi z plastrem miodu, przypominały
teraz raczej rozwichrzoną strzechę. Buty zsunęła z nóg tuż
po powrocie do domu, stała więc teraz w samych poń
czochach.
Na szczęście strój ratował jej honor. W jedwabnej bluz
ce w geometryczne wzory, które powtarzały się na dole
spódnicy, wyglądała naprawdę elegancko. W niczym nie
przypominała nastolatki w skąpym plażowym kostiumie.
Dla niej także czas nie stanął w miejscu.
- Przepraszam, że tak się w panią wpatruję - odezwał
się Nick. - Ale pani i Kimberly jesteście do siebie uderza
jąco podobne. Obie macie oczy o takim samym niespoty
kanym odcieniu zieleni. Aż trudno uwierzyć...
- Sądziłam, że ona jest bardziej podobna...
20 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
Do ciebie, chciała powiedzieć, ale na szczęście w porę
ugryzła się w język. Przecież Nick nie miał pojęcia, że jest
ojcem Kimberly. A gdyby się o tym dowiedział? Czy
zmieniłoby to jego życie?
- Gdybym kiedykolwiek panią spotkał, z pewnością
bym to pamiętał - oświadczył niespodziewanie. Jeszcze
raz uważnym spojrzeniem obrzucił całą jej postać. - Tak,
to na pewno chodzi o te oczy - szepnął bardziej do siebie
niż do Meredith.
Pragnęła krzyknąć, że przecież się spotkali, że byli
bardzo blisko, ale oczywiście nie odważyła się tego zrobić.
- Przepraszam za moje zachowanie. Czuję się trochę
skrępowany, bo nigdy dotąd nie znalazłem się w podobnej
sytuacji - wyznał Nick z czarującym uśmiechem. - Za
zwyczaj nie brakuje mi ogłady.
- Proszę się rozgościć - powiedziała Meredith, kieru
jąc się w stronę kuchni. - Podać panu coś do picia? Może
kieliszek wina? Chyba że woli pan kawę albo herbatę...
Była spięta i starała się to zamaskować konwencjonal
nym zachowaniem.
Nick zawahał się przez chwilę, jakby grając na zwłokę.
- A czy pani napije się ze mną wina? - spytał.
- Chętnie. - Meredith bardzo pragnęła przedłużyć ich
spotkanie, jakkolwiek bolesne i bezowocne by ono było.
Przyniosła z lodówki otwartą butelkę białego wina, za
dowolona, że może się czymś zająć. Obecność Nicka kom
pletnie wytrąciła ją z równowagi. Po co on tu przyszedł?
Czego od niej chce?
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 21
Nick krążył po salonie, to przystając przed biblioteczką
i uważnie lustrując jej zawartość, to podziwiając roślinne
kompozycje dzieła Meredith czy też wspaniały widok na
ocean, jaki roztaczał się z panoramicznych okien jej apar
tamentu.
Ciekawe, czy mu się u mnie podoba, pomyślała.
Jak to przypadek rządzi życiem człowieka. Gdyby tak
wcześnie nie zaszła w ciążę i nie musiała porzucić szkoły,
by zniknąć ludziom z oczu, pewnie nigdy nie zajęłaby się
kwiaciarstwem. Tymczasem trafiła do domu siostry swojej
macochy. Siostra mieszkała w Sydney, gdzie prowadziła
kwiaciarnię. Meredith pomagała jej w pracy i wtedy właś
nie odkryła w sobie talent, który później zaowocował cał
kiem dochodowym biznesem.
- Czy pani dzieli z kimś ten apartament? - zapytał.
- Nie. Cały należy do mnie - odparła z dumą.
Eleganckie, samodzielne mieszkanie dobitnie świad
czyło o tym, że jest w pełni niezależną kobietą sukcesu.
Wiele czasu, pracy i serca włożyła w jego urządzenie,
starannie dobierając każdy element wyposażenia. Pragnęła
stworzyć wnętrze przytulne, jasne i kolorowe, co w pełni
jej się udało. Dobrze się czuła w swoim mieszkaniu i to
było najważniejsze. Właściwie nieistotne, co Nick sądzi
o nim. Zniknął z jej życia trzynaście lat temu, zatem uwa
żała, że nie miał prawa czegokolwiek krytykować.
- Proszę, to pańskie wino. - Meredith przesunęła kie
liszek po blacie łączącym kuchnię z salonem.
- Dziękuję - powiedział Nick. - Czy pani wyszła za
22 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
mąż? - zapytał, sięgając po kieliszek. Jeszcze raz uważnie
rozejrzał się dokoła, jakby oceniał wartość wnętrza, w któ
rym przebywał.
- Nie - odparła krótko. - To mieszkanie i wszystko, co
mam, zawdzięczam własnej ciężkiej pracy i odrobinie szczę
ścia. A pan? Czy osiągnął pan coś wyłącznie dzięki kobiecie?
W pewnym sensie na pewno tak, pomyślała. Siostra
rozpostarła nad nim parasol ochronny, nie uświadamiając
mu nawet faktu, że ponosi odpowiedzialność za młodą
kobietę i dziecko. Dzięki temu, nie troszcząc się o nic,
mógł swobodnie zająć się swoją karierą. Denise Graham
posunęła się nawet do tego, że sama zaopiekowała się jego
córeczką.
- Przepraszam, nie to miałem na myśli - tłumaczył się
zmieszany Nick.
- Dlaczego zatem pan mnie sprawdza? - spytała bez
ogródek. - Czego pragnie pan się dowiedzieć?
Nick skrzywił się nieznacznie.
- Oboje musimy poradzić sobie z niezwykle delikatną
sytuacją. Chciałbym ustalić, co sądzi pani o spotkaniu
z Kimberly. Czy nie wpłynęłoby ono niekorzystnie na ży
cie, jakie teraz pani prowadzi.
Meredith poczuła nagły zawrót głowy. Czy aby się nie
przesłyszała? Nick naprawdę proponuje jej spotkanie z có
reczką? Do tej pory żywiła nieśmiałą nadzieję, że może
kiedyś, w przyszłości, gdy Kimberly będzie pełnoletnia
i samodzielna, zdoła ją zobaczyć. Ale teraz, gdy mała
miała zaledwie dwanaście lat?
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
23
- Czy pańska siostra na to pozwoli? - spytała z obawą.
- Moja siostra i szwagier prawie rok temu, tuż przed
Bożym Narodzeniem, zginęli w wypadku samochodo
wym - wyjaśnił spokojnie Nick. - Od tamtej pory ja opie
kuję się Kimberly.
Meredith zamarła. Denise i Colin Grahamowie nie ży
ją. Od niemal dwunastu miesięcy. Tyle razy w tym czasie
myślała o nich, wyobrażała sobie, jak żyją szczęśliwie
jako rodzina, dzieląc tę radość z dzieckiem, jej córeczką.
Cieszą się tym, co dla niej, Meredith, jest niedostępne.
A tymczasem ich nie było już wśród żywych. Kimberly
przez cały rok pozbawiona była matki, pozbawiona swo
ich przybranych rodziców...
- Zostałem uznany prawnym opiekunem siostrzenicy
- kontynuował Nick. - O pani nic nie wiedziałem. Nie
miałem pojęcia, że moja siostra regularnie kontaktuje się
z rodzoną matką adoptowanego dziecka.
Przymknęła oczy. Trudno jej było znieść myśl, że Nick
nie zdaje sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Niewiele
brakowało, by nigdy nie dowiedział się o jej istnieniu...
- Dopiero dziś otrzymałem pani adres od prawnika.
Początkowo nie chciał mi go dać. Przekonywał mnie, że
śmierć Denise automatycznie przerwała jakiekolwiek re
lacje między panią a moją rodziną. Radził, bym nie pró
bował ich utrzymywać.
O Boże! - jęknęła w duchu Meredith. A więc chodziło
o strach. Bali się, bym nie wtargnęła w ich życie...
- Dlaczego więc jednak skontaktował się pan ze mną?
24 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
- spytała słabym głosem. Gorycz przepełniała jej serce.
Nawet po śmierci przybranych rodziców nie miała żad
nych praw do swojego dziecka.
- Zrobiłem to na prośbę Kimberly. Chciałaby...
Uniosła nieco powieki, by popatrzeć na twarz Nicka.
Malował się na niej niechętny grymas. Był przeciwny
temu spotkaniu. Przyszedł na nie wbrew radom prawnika,
wbrew własnym przekonaniom.
- Chciałaby... mieć obok siebie swoją prawdziwą mat
kę... na Boże Narodzenie.
Na Boże Narodzenie. Tylko na Boże Narodzenie. Tak
jak jej ojciec... Meredith poczuła przeszywający ból
w piersiach. Ścisnęła dłońmi kuchenny blat, ale nie star
czyło jej siły, by utrzymać się na nogach. Zemdlała.
Nick podniósł nieprzytomną Meredith z podłogi i od
ruchowo przytulił ją do piersi. Mięśnie mu stężały. Nie
z powodu wysiłku. Meredith mimo wysokiego wzrostu
nie była ciężka; miała delikatną, kruchą budowę ciała
i ważyła niewiele. Tylko to dziwne wrażenie, że tutaj,
w jego ramionach, zawsze było jej miejsce...
Przecież to bez sensu. Nigdy przedtem nie spotkał
tej kobiety, więc skąd się wzięło uczucie, że właśnie
ona była postacią z jego snów, która teraz objawiła mu się
jako istota z krwi i kości. Może stąd, że miała takie same
oczy jak Kimberly? Dlatego wydała mu się kimś zna
jomym?
Czynił sobie wyrzuty, że mówiąc prosto z mostu, w ja-
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 25
kiej sprawie przyszedł, zachował się zbyt obcesowo, nie
licząc się z uczuciami i wrażliwością tej kobiety. Meredith
wystarczająco zdenerwował brak wiadomości od Denise;
nagła wizyta jej brata jeszcze bardziej ją poruszyła, mimo
iż Nick zapewniał, że z Kimberly wszystko jest w porząd
ku. Na efekt nie trzeba było długo czekać.
Nie stój jak baran, skarcił sam siebie. Rusz się i zacznij
działać. Trzeba ocucić zemdloną.
Sofa w salonie okazała się zbyt krótka, żeby można
było na niej wygodnie ułożyć Meredith. Powinien zanieść
ją do sypialni. Obok jednego z regałów dostrzegł lekko
uchylone drzwi, więc skierował się w ich stronę.
Poruszyła się, kiedy ostrożnie kładł ją na łóżku. Z jej
gardła wydobył się przeciągły jęk. Brzmiało w nim tyle
cierpienia, że serce krajało mu się z żalu. Ujął dłoń Mere
dith, lekko ściskając bezwładne palce, jakby chciał jej
w ten sposób przekazać swoje ciepło i siłę, dać sygnał, że
nie jest sama.
Pomyślał, że powinien podać jej szklankę wody. Roze
jrzał się dokoła, szukając drzwi do łazienki, i aż go zamu
rowało. Na wszystkich ścianach sypialni wisiały fotografie
przedstawiające Kimberly. Od najwcześniejszego dzieciń
stwa niemal po dzień dzisiejszy.
Większość z tych zdjęć oglądał już przedtem, i to wiele
razy, jednakże dopiero w takiej ilości robiły niesamowite
wrażenie.
Przypomniał sobie błagalny głosik Kimberly i jej wy
powiedziane przez łzy słowa: „Jeśli moja prawdziwa ma-
26 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
ma zechce być ze mną..." Zdjęcia na ścianach świadczyły
o tym, że słowo „zechce" nawet w części nie wyrażało
bolesnego pragnienia obcowania z własnym dzieckiem,
jakie żywiła Meredith.
Nick zaczął rozmyślać o prawach moralnych i legal
nych. Uważał Kimberly za członka swojej rodziny, ale
w o ile większym stopniu była ona nim dla kobiety, która
wydała ją na ten świat? A jeśli dla dziewczynki chęć spot
kania się z matką jest tylko chwilowym kaprysem?
Hector Burnside, wieloletni doradca prawny Denise,
radził mu, by pozostawił wszystko tak, jak jest.
- Nie wiesz, w co się pakujesz - ostrzegł. - Grunt mo
że okazać się grząski.
Z pewnością kierował się doświadczeniem. W ciągu
wielu lat praktyki zawodowej zdążył poznać różne strony
ludzkiej natury. Nick stanął przed poważnym dylematem.
Obiecał Kimberly, że przekaże jej odpowiedź od rodzonej
matki. Nie wiedział, czy dotrzymując obietnicy, spełni
marzenia, czy też przywoła koszmary. Było już jednak za
późno, by się wycofać z obranej drogi.
ROZDZIAŁ TRZECI
To nie był tylko sen. Nick naprawdę trzymał ją za rękę.
Fala ciepłych uczuć, która zalała Meredith, zmyła
strach przed nieznanym i uspokoiła myśli, kotłujące się
w jej głowie. Początkowo bardzo się zmieszała, kiedy
stwierdziła, że leży w łóżku, a Nick siedzi tuż obok niej,
szybko jednak przypomniała sobie, co się wcześniej
zdarzyło.
- Chyba zemdlałam - powiedziała ze zdziwieniem.
Głos Meredith wyrwał Nicka z zadumy. Gwałtownie
uniósł głowę i popatrzył na nią.
- Tak. Nadal jest pani bardzo blada. Przynieść pani
szklankę wody?
Meredith spróbowała unieść się nieco i podeprzeć na
łokciu. Cały pokój zawirował jej przed oczami. Bezradnie
opadła z powrotem na poduszkę.
- Bardzo proszę - odparła słabym głosem. - Może po
czuję się nieco lepiej. - Zacisnęła powieki, walcząc z na
pływającymi mdłościami. - Przepraszam - wyszeptała.
- To wszystko moja wina. - Nick podniósł się z łóżka.
- Zaraz wracam.
Szok i zbyt dużo wina na pusty żołądek, doszła do
28 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA
wniosku Meredith. Pożałowała, że tak niewłaściwie się
odżywia. Nie chciała, by Nick uznał ją za osobę chorowitą,
niezdolną sprostać trudnym sytuacjom. Gotów jeszcze raz
przemyśleć, czy może, choćby na krótko, spotkać się
z Kimberly.
Tęsknota za córką przepełniała jej serce tak bardzo, że
gotowa była na każde cierpienie, byle tylko móc ją zoba
czyć, posłuchać jej głosu, poznać myśli i uczucia...
Co będzie, jeśli wywarła na Nicku niekorzystne wraże
nie? Jeśli zmieni zdanie i odwoła swoją propozycję? Wte
dy straci jedyną szansę, by spotkać się z Kimberly. Zde
cydowana zapobiec temu za wszelką cenę, spuściła nogi
z łóżka i stanęła, próbując odzyskać równowagę. Zanim
Nick wrócił do sypialni ze szklanką wody, była już w sta
nie ją wypić.
Odstawiła pustą szklankę na nocny stolik i chciała po
dziękować Nickowi za troskę, kiedy zorientowała się, że
nie patrzy na nią, lecz z grymasem na twarzy przygląda
się fotografiom, zapełniającym całą ścianę nad łóżkiem.
Meredith zdawała sobie sprawę, jak ta ekspozycja musi
przytłaczać kogoś, kto nie obcował z nią na co dzień. Nie
oczekiwała, by ktokolwiek rozumiał jej matczyną potrzebę
podpatrywania, choćby w tak ograniczonym zakresie, ży
cia utraconego dziecka. Wiedziona instynktem nikomu jej
nie prezentowała.
- Nie zapraszałam pana do tego pokoju - powiedziała,
uprzedzając potencjalne zarzuty Nicka. - To prywatne
miejsce. Nikt nie ma tu wstępu! - zawołała. - Pan obcuje
Tytuł oryginału: Merry Christmas Pierwsze wydanie: Harlequin Presents 1997 Redaktor serii: Krystyna Barchańska Korekta: Janina Szrajer Ewa Popławska © 1997 by Emma Darcy © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1999 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone. Skład i łamanie: Studio Q Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona ISBN 83-7149-487-4 Indeks 360325 ROMANCE - 454
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Wujku Nick, pytałeś, co bym chciała dostać na Gwiazdkę. Pamiętasz? - odezwała się zaczepnym tonem Kimberly. Nick nie lubił, kiedy jego dwunastoletnia siostrzenica przybierała taką wojowniczą postawę. Jak wiele dziewcząt w jej wieku, naprawdę umiała być przykra i nieznośna. Odkąd Rachel przyszła do nich na niedzielny obiad, Kim berly demonstracyjnie zamknęła się w swoim pokoju i sie działa tam z ponurą miną, nie wystawiając nosa na ze wnątrz. Teraz nagle pojawiła się w salonie. Widać było, że za wszelką cenę pragnie zakłócić spokój wujka i jego gościa. - No i co? - mruknął niezobowiązująco zza płachty gazety, by ukryć uczucie złości, jakie go ogarnęło. Dziennik, który czytała Rachel, opadł z szelestem na podłogę. Nick był pewien, że jego przyjaciółka obdarzyła w tym momencie dziewczynkę pogodnym, zachęcającym uśmiechem. Na próżno się stara, pomyślał. I tak nie prze kona małej do siebie. - Chcę dostać moją prawdziwą mamę - oznajmiła Kimberly.
6 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Dosłownie go zamurowało. Serce zaczęło mu bić w piersi jak oszalałe, w głowie poczuł kompletną pustkę. Na szczęście zasłonięty był płachtą gazety, dzięki czemu siostrzenica nie mogła zobaczyć w tym momencie wyrazu jego twarzy. Szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia i zaczął rozważać, dlaczego dziewczynka wpadła na taki pomysł. Czy była to tylko zabawa w podchody, fanta zje typowe dla nastolatek, czy też naprawdę coś wiedzia ła? Opuścił gazetę i popatrzył na nią z udawanym zdzi wieniem. - O czym ty mówisz? - spytał niedbałym tonem. Kimberly najwyraźniej przejrzała jego grę. Nick zrozu miał to, widząc groźne błyski w jej oczach. - Doskonale wiesz, o czym mówię, wujku. Po śmierci mamy i taty adwokat musiał cię o wszystkim poinformo wać. W przeciwnym wypadku nie mógłbyś zostać moim prawnym opiekunem. Nick na wszelki wypadek postanowił zachować jeszcze ostrożność. - O czym niby miałby mnie informować adwokat? - zapytał. - O tym, że jestem adoptowanym dzieckiem - cisnęła mu prosto w twarz siostrzenica. Wyraźnie się zmieszał. Kimberly nie miała prawa o ni czym wiedzieć. Jego siostra aż do przesady dbała o to, by całą sprawę trzymać w najgłębszej tajemnicy. Po koszmar nym wypadku, który zdarzył się rok temu, Nick postano wił nie wyjawiać sekretu, dopóki Kimberly nie ukończy
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 7 osiemnastu lat. Uznał, że dość już przeżyła, tracąc w dra matycznych okolicznościach oboje rodziców. Dodatkowe obciążenia mogłyby jeszcze bardziej osłabić jej i tak moc no naruszone poczucie bezpieczeństwa. - Gdzieś na świecie żyje moja prawdziwa mama - po wiedziała Kimberly. Z urazą popatrzyła na Rachel. - To z nią chciałabym spędzić Boże Narodzenie - zwróciła się ostrym tonem do Nicka. Zrozumiał, że czeka go naprawdę poważna rozmowa, więc odłożył gazetę i spojrzał w oczy swojej siostrzenicy. - Od jak dawna o tym wiesz? - zapytał spokojnie. - Od wieków - burknęła dziewczynka. - Kto ci przekazał tę informację? - Nick zadał na stępne pytanie. Z pewnością zrobił to Colin, pomyślał. Szwagier był łagodnym człowiekiem, niemal całkowicie zdominowa nym przez swoją żonę, jednakże zachował wrodzoną god ność i prawość, dzięki czemu kierował się w życiu zasa dami, które uważał za słuszne. - Nikt nie musiał mi mówić - odparła wyniośle Kim berly. - Sama wszystko odkryłam. Czyżbym za wcześnie skapitulował? - pomyślał Nick. Jakim cudem Kimberly zdołałaby bez niczyjej pomocy wpaść na trop swego pochodzenia? Gdyby ktoś szukał do adopcji dziecka, które byłoby podobne do członków swojej przybranej rodziny, nie mógłby trafić lepiej. Kimberly śmiało można by uznać za jedną z rodu Hamiltonów. Była wysoka i długonoga, jak
8 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Nick i jego siostra, Denise, miała takie same gęste, czarne włosy i nawet charakterystyczne zakola u ich nasady, któ re Hamiltonowie dziedziczyli z pokolenia na pokolenie. Zielone oczy, zamiast ciemnobrązowych, mogły stanowić wypadkową koloru tęczówek matki i ojca, gdyż Colin miał oczy orzechowe. Gdyby siostra oznajmiła Nickowi, że Kimberly jest jej rodzoną córką, nawet nie przyszłoby mu na myśl, by to kwestionować. Dlaczego więc zrobiła to Kimberly? - Mogłabyś mi wyjaśnić, co cię skłoniło do podobnego wniosku? - poprosił spokojnie. - Fotografie - odparła z przekonaniem, że oto przed stawia niezbity dowód na potwierdzenie swoich konkluzji. Nie miał pojęcia, o czym siostrzenica mówi. Kimberly podbiegła do stolika, gdzie stała patera z owocami, którymi Nick poczęstował Rachel, porwała z niej wisienkę, włożyła ją do ust i zaczęła żuć ostentacyj nie. Przycisnęła ramiona do ledwo rozwiniętych dziew częcych piersi i z wojowniczym błyskiem w oczach cze kała na reakcję dorosłych. Burza wisiała w powietrzu. Nick zerknął na Rachel. Młoda kobieta taktownie uda wała brak zainteresowania niesnaskami w jego rodzinie. Patrzyła w balkonowe okno, z którego roztaczał się rozle gły widok na zatokę w Sydney. Jednakże była mimowol nym świadkiem całej sceny. Nick poczuł nagle, że mimo intymnych stosunków, jakie łączą go z tą kobietą, wolałby teraz pozostać z siostrzenicą sam na sam.
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 9 - To ściśle prywatna, rodzinna sprawa... - zaczął. - Jasne. - Rachel szybko poderwała się z krzesła i ze zrozumieniem uśmiechnęła się do Nicka. - Zostawiam was samych. Docenił jej takt. Wspaniała z niej kobieta, pomyślał. Zdolna, inteligentna, mająca doskonałe kontakty z ludźmi. Jedynie Kimberly nieustannie wprawia ją w zakłopotanie. Łączą nas nawet zainteresowania zawodowe. Rachel Pearce była bowiem doradcą inwestycyjnym, zaś Nick bankowcem. Oboje mieli po trzydzieści kilka lat. Mo gliby stanowić znakomitą parę, jednakże... w ich związku brakowało jakichś nieuchwytnych, magicznych więzi. Kiedy Rachel wstała z krzesła, promienie słoneczne roz świetliły jej kasztanowe włosy, dzięki czemu prosta, krótka fryzura przypominała imponujący, miedziany hełm. Jaka ona w dodatku szykowna i pełna seksu, pomyślał Nick. Naprawdę nie wiem, czego więcej mógłbym ocze kiwać od kobiety? Mimo to nie powinienem jej wtajemni czać w takie rodzinne sekrety, jak adopcja Kimberly. Je szcze na to za wcześnie. Nick również podniósł się z krzesła, gotów przejąć kon trolę nad sytuacją. - Dziękuję ci, że nas odwiedziłaś, Rachel - powiedział. - Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję... - Zerknęła na Kimberly, która właśnie częstowała się na stępną wisienką, zdecydowanie ignorując gościa swojego wuja. Rachel spojrzała smutnym wzrokiem na Nicka, bez radnie wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia.
10 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA - Nawet jeśli moja prawdziwa mama mnie nie zechce, i tak nie pozwolę, żebyś mnie posłała do tej twojej szkoły z internatem! - krzyknęła Kimberly. - Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. Rachel zamarła w progu drzwi salonu. Nick nareszcie zrozumiał, dlaczego Kimberly jest dziś taka agresywna. Poprzedniego wieczoru rzeczywiście roz mawiał z Rachel na temat wyboru szkoły dla siostrzenicy i Kimberly, mimo iż od dawna powinna być w łóżku, mu siała ich podsłuchiwać. - Nikt nie zamierza się ciebie pozbywać. Chodzi nam wyłącznie o twoje dobro - wyjaśnił rzeczowo. - O wasze dobro - podkreśliła dziewczynka. - Nie je stem głupia, wujku. - Masz rację. Dlatego pragnę cię posłać do najlepszej szkoły. - Większość dziewcząt uznałaby to za przywilej - do dała z naciskiem Rachel. - Ja czułam się wyróżniona, bę dąc uczennicą PLC. - Trele-morele - odparowała Kimberly. - Powiesz wszystko, bylebym tylko z wami nie mieszkała. Myślisz, że nie wyczuwam, kiedy ktoś mnie nie chce? - Dość tego - rzucił ostrzegawczo Nick. Wiedział, że Rachel bardzo się starała dogadać z jego siostrzenicą, ale jakoś nie umiały znaleźć wspólnej płasz czyzny porozumienia. - Dlaczego mam mieszkać w internacie, wujku? - na ciskała Kimberly. - Jeśli naprawdę zależy ci tylko na mo-
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 11 im wykształceniu, mogłabym chodzić do tej szkoły i po lekcjach wracać do domu. Przecież PLC znajduje się w Sydney. - Zbyt wiele czasu spędzasz sama - odparł. - Przyda łoby ci się towarzystwo rówieśniczek. - To twój pomysł czy panny Pearce? - spytała zjadliwie. - Zamierzałem porozmawiać o tym z tobą po świę tach. Nie powinnaś podsłuchiwać. - Gdyby mama Denise chciała posłać mnie do drogiej, prywatnej szkoły, zrobiłaby to już dawno temu - powie działa drżącym głosem dziewczynka. W jej oczach zalśni ły łzy. - Mama i tata mnie kochali. Dla ciebie jestem kulą u nogi, wujku. Żal w głosie Kimberly nie był udawany. Nicka ogarnął smutek. Ani on, ani nikt inny nie był w stanie zastąpić dziecku rodziców. Sam także cierpiał po śmierci Denise i szwagra. Miał tylko jedną siostrę, która w dodatku wy chowała go w zastępstwie zmarłej matki. Colin zaś od początku małżeństwa we wszystkim wspierał brata żony. Po ich odejściu Nick z ogromnym wysiłkiem próbował włączyć do swojego życia nastoletnią dziewczynkę, lecz nie żałował, że podjął się tego zadania i wziął na siebie odpowiedzialność. - Mylisz się, Kimberly - zapewnił ją. - Jesteś mi po trzebna jak nikt inny na świecie. - Nie wierzę - zachlipała dziewczynka. - Niespodzie wanie zwaliłam ci się na kark i teraz próbujesz przerzucić mnie gdzie indziej.
12 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA - Nieprawda. Kimberly wierzchem dłoni otarła z oczu łzy, rozmazu jąc je po całej twarzy. - Jeśli moja prawdziwa mama zechce być ze mną, raz na zawsze pozbędziesz się kłopotu. Ty i twoja przyjaciółka nie będziecie musieli zajmować się dłużej cudzym dziec kiem. - Popatrzyła złowrogo na Rachel. - Tak samo nie chcę ciebie, jak ty mnie, panno Pearce. Rachel westchnęła ciężko. Czuła się bezsilna wobec wrogiej postawy siostrzenicy Nicka. - Idź już - poradził jej spokojnie. - Przykro mi, Nick. - Nie martw się, to nie twoja wina. - Jasne, bo to ja jestem winna! - Ton głosu Kimberly niebezpiecznie balansował na granicy histerii. - Zepsułam wam randkę. To ja powinnam sobie stąd pójść! Pędem ruszyła ku drzwiom. Nick odwrócił się, by za trzymać biegnącą dziewczynkę, lecz jego ramię zawisło w powietrzu, gdyż mała była szybsza. Minęła stojącą w progu salonu Rachel i z impetem dopadła drzwi wej ściowych. Przystanęła tylko na chwilę, by krzyknąć: - Jeśli cokolwiek ci na mnie zależy, wujku Nick, przy prowadzisz mi na Gwiazdkę moją prawdziwą mamę. Mo że nam wszystkim wyjdzie to na dobre!
ROZDZIAŁ DRUGI Dziś także nie przyszedł ten długo oczekiwany list od Denise Graham, w którym miały być najnowsze informa cje o Kimberly i fotografie dokumentujące kolejny rok jej życia. Meredith Palmer ogarnął niepokój. Jeszcze próbowała z nim walczyć. Weszła do mieszkania i zamykając drzwi, odcięła się w ten sposób od reszty świata. Ponownie prze rzuciła pocztę wyjętą przed chwilą ze skrzynki. Świątecz ne kartki, wyciągi bankowe, reklamowe broszurki. Kiedy zawartość wszystkich kopert leżała już na stoliku, Mere dith zrozumiała, że niestety, nie pomyliła się. Nie było żadnej przesyłki od Denise Graham. List i zdjęcia przychodziły zwykle w ostatnim tygodniu listopada. Powtarzało się to niezmiennie przez ostatnie jedenaście lat. Tymczasem był już czternasty grudnia i dręczące Meredith nieokreślone uczucie, że zaszło coś złego, szybko zmieniało się w pewność. Denise Graham, przynajmniej taka, jaką Meredith poznała dzięki listom, wydawała jej się osobą niezwykle skrupulatną i sumienną. O ile więc przesyłka od niej nie zaginęła w powodzi świą-
14 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA tecznej korespondencji, w domu Grahamów naprawdę zdarzyło się jakieś nieszczęście. Czyżby jakaś poważna choroba? A może wypadek? Poczuła bolesny ucisk w gardle. Dobry Boże, spraw, żeby tylko nic złego nie spotkało Kimberly, modliła się gorąco. Czeka ją przecież wspaniałe życie. Meredith szczerze w to wierzyła. Jedynie ta nadzieja łagodziła żal matki, która niegdyś zgodziła się oddać w obce ręce swoje dziecko. Należy odrzucić najczarniejszy scenariusz. Być może odszedł adwokat, który zajmował się prawną stroną adopcji, a potem został łącznikiem między Meredith a no wą rodziną jej córeczki. Zawsze, kiedy zmieniała adres, co zdarzyło się przynajmniej z sześć razy, zanim oszczę dziła dość pieniędzy, by kupić obecne mieszkanie, zawia damiała o tym prawnika, a on potwierdzał otrzymaną in formację. Jeśli teraz jego miejsce zajął ktoś mniej skrupu latny, być może zaniedbał dopełnienia obowiązków. Meredith podeszła do biurka, stojącego w rogu salonu, i wyjęła notatnik z telefonami. Dziś było już za późno, by kontaktować się z kancelarią adwokacką, postanowiła jed nak, że zrobi to jutro z samego rana i od razu poczuła się lepiej. Konstruktywne działanie zawsze jest lepsze niż próżny niepokój, jednakże Meredith nie umiała całkiem pozbyć się obaw. Włączyła telewizor, by wysłuchać wieczornych wiadomości, lecz nie dotarło do niej ani jedno słowo. Ze zdziwieniem popatrzyła na trzymany w ręku pusty kieli-
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 15 szek. W ogóle nie pamiętała, kiedy wypiła nalane doń wino. Pomyślała, że warto przygotować sobie jakiś posi łek. Podeszła do lodówki, otworzyła drzwiczki i przez chwilę bezmyślnie gapiła się na jej zawartość. W końcu zrozumiała, że podjęcie decyzji, jakie produkty wyjąć, by ugotować coś na kolację, przekracza jej możliwości. Zamknęła więc lodówkę i zrezygnowała z gotowania. Musiał jej wystarczyć ser, pikle i krakersy. Wiedziała, skąd bierze się jej niepokój. Formalnie nie miała żadnych praw, by upominać się o informacje doty czące córeczki. Jeśli Denise Graham postanowiła prze rwać korespondencję, Meredith musiała przyjąć to z po korą. Cała umowa między obiema kobietami opierała się na zaufaniu. Wynikała ze współczucia, jakim przybrana matka darzyła tę rodzoną, która musiała oddać swoje dziecko. Jeśli adwokat z jakichś powodów polecił Denise, by zerwała wszelkie kontakty z naturalną matką Kimberly, Meredith nic nie mogła zrobić. Poczucie bezradności i beznadziei pozbawiło ją apety tu. Siedziała odrętwiała, pogrążona w ponurych rozmyśla niach. Nie od razu zareagowała na dźwięk dzwonka. Zerk nęła na zegarek. Było kilka minut po ósmej. Nie oczeki wała dziś żadnego gościa i nie miała ochoty, by ktokol wiek składał jej wizytę. Pomyślała jednak, że to któryś z sąsiadów potrzebuje pomocy, więc w końcu postanowiła otworzyć drzwi. Jako osoba samotna nauczyła się zachowywać środki ostrożności. Założyła w drzwiach solidny łańcuch, by nikt
16 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA niepożądany nie mógł wtargnąć do domu. Zerknęła więc przez niewielką szparę i - jakby w szczelinie materii cza su - zobaczyła mężczyznę, którego już nigdy w życiu nie spodziewała się ujrzeć. Ich oczy się spotkały. Tylko ten jeden mężczyzna umiał wzbudzić w Meredith tyle uczuć naraz: podniecenie, na dzieję, oczekiwanie... Podobnie było trzynaście lat temu. Kiedy teraz wpatry wała się w niego, wydawało jej się, że czas nagle zaczął się cofać. Aż do bólu ściskała klamkę, by nie stracić do końca poczucia rzeczywistości. - Przepraszam, czy mam przyjemność z panną Mere dith Palmer? - Znajomy głos poruszył uśpione od dawna struny w duszy Meredith, przywołał wspomnienia cudow nej bliskości, przynależności do kochanej osoby. Mężczyzna nie rozpoznał jej. Nie miała co do tego wątpliwości. Gdyby było inaczej, nie zwróciłby się do niej tak oficjalnie. Kiedyś nazywał ją Merry. Swoją Szczęśliwą Gwiazdką. To zdrobnienie kojarzyło się jej z najwspanial szymi świętami Bożego Narodzenia*, jakie kiedykolwiek przeżyła. - Tak - potwierdziła. Dotąd cierpiała na myśl o tym, co zdarzyło się trzyna ście lat temu. Jaki szok przeżyła, kiedy siostra Nicka przy sięgła, że brat po wypadku całkiem zapomniał o swojej szesnastoletniej kochance. Meredith nie miała żadnych Merry Christmas (ang.) - Wesołych Świąt Bożego Narodzenia (przyp. tłum.).
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 17 szans sprawdzić, czy Denise mówi prawdę, czy kłamie, ponieważ ukochany natychmiast po opuszczeniu szpitala wyjechał na dwuletnie stypendium do Stanów Zjednoczo nych. Nawet nie wiedział, że zostanie ojcem. - Nazywam się Nick Hamilton - powiedział i raptem zamilkł, jakby chciał pozbierać myśli i zastanowić się, po co naprawdę tu przyszedł. Meredith poczuła bolesny ucisk w żołądku. Wizyta Ni cka musiała mieć związek z Kimberly. Czyżby odkrył, że jest jego córką? A może małej przydarzyło się coś złego i Nick miał ją o tym powiadomić? - Jestem bratem Denise Graham - dodał. - Bratem Denise - powtórzyła. - Zatem przyszedł pan w sprawie Kimberly. Przesyłka... - z trudem przełknęła ślinę - powinna była dotrzeć dwa tygodnie temu. - Wiem o tym - odparł ze współczuciem. - Czy mogę wejść? Tyle spraw musimy wyjaśnić. Pokiwała głową. Od trzynastu lat marzyła o tym, by ten mężczyzna się pojawił. Teraz marzenie się ziściło. No i co z tego? - Co się dzieje z Kimberly? - spytała, otwierając sze- rzej drzwi, by wpuścić Nicka do środka. - Wszystko jest w porządku - zapewnił szybko. - Przykro mi, że pani się martwiła, panno Palmer- Meredith zamrugała powiekami, by powstrzymać na- pływające do oczu łzy. Nikt z jej bliskich nie wiedział, że jest matką, jako że z nikim nie umiała dzielić tej bolesnej tajemnicy. Któż zresztą potrafiłby zrozumieć tęsknotę mat-
18 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA ki za dzieckiem, którego nigdy nawet nie tuliła w ramio nach? Przed laty zmuszono ją przecież, żeby dla dobra maleństwa natychmiast po urodzeniu oddała je do adopcji. - Dziękuję za dobrą wiadomość - wykrztusiła i ge stem ręki wskazała Nickowi drogę do salonu. Nie chciała, by zauważył, jak bardzo ją poruszyła jego bliskość, zrozumienie i współczucie, które jej okazał. Z przesadną starannością zamykała wejściowe drzwi. Solidny zamek chronił ją przed złodziejami i włamywa czami, ale nie zdołał uchronić przed zmorami przeszło ści... A przeszłość ta w osobie Nicka właśnie wkroczyła w progi jej domu. Meredith nie miała pojęcia, co będzie dalej. - Ładne mieszkanie - zauważył uprzejmie Nick. Meredith zaśmiała się histerycznie. Banalny komple ment wypowiedziany przez dawnego kochanka przywołał ją do rzeczywistości. Odetchnęła głęboko, by opanować emocje i zaczęła odgrywać rolę układnej pani domu. - Dziękuję - odparła. Popatrzyła na swojego gościa. Stał w niewielkim holu prowadzącym do saloniku, zwrócony do niej profilem, i przez króciutką chwilę zobaczyła znowu dwudzie stodwuletniego Nicka Hamiltona. Ona miała wtedy szes naście lat i oboje świata poza sobą nie widzieli. Od tamtej pory upłynęło dużo czasu. Nick nadal był porażająco przystojny, lecz w jego czarnych włosach lśni ły gdzieniegdzie srebrne nitki. Rysy jego twarzy wyostrzy ły się, stały się bardziej dojrzałe. Ubrany był w kosztowny,
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 19 elegancki garnitur. Strój świadczył o tym, że dobrze mu się wiodło. Prawdopodobnie był już żonaty i miał dzieci. Meredith nieraz myślała o tym, że ukochany ułożył sobie życie, dlaczego więc teraz serce ją zabolało? Może dlatego, że Nick był tak blisko i tak samo jak niegdyś magnetyzował ją spojrzeniem ciemnych oczu. Owych pa miętnych letnich wakacji gotowa była pójść za nim na koniec świata. Ciekawe, jakie teraz zrobiła na nim wrażenie? Nie była już taka młoda; nagle poczuła się w dodatku mało atra kcyjna i zaniedbana. Po całym dniu pracy jej cera nie wyglądała zbyt świeżo, tusz do rzęs rozmazał się, pozo stawiając pod oczami ciemne smugi. Fryzurę także miała w nieładzie; nie czesane od rana gęste włosy, które niegdyś kojarzyły się Nickowi z plastrem miodu, przypominały teraz raczej rozwichrzoną strzechę. Buty zsunęła z nóg tuż po powrocie do domu, stała więc teraz w samych poń czochach. Na szczęście strój ratował jej honor. W jedwabnej bluz ce w geometryczne wzory, które powtarzały się na dole spódnicy, wyglądała naprawdę elegancko. W niczym nie przypominała nastolatki w skąpym plażowym kostiumie. Dla niej także czas nie stanął w miejscu. - Przepraszam, że tak się w panią wpatruję - odezwał się Nick. - Ale pani i Kimberly jesteście do siebie uderza jąco podobne. Obie macie oczy o takim samym niespoty kanym odcieniu zieleni. Aż trudno uwierzyć... - Sądziłam, że ona jest bardziej podobna...
20 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Do ciebie, chciała powiedzieć, ale na szczęście w porę ugryzła się w język. Przecież Nick nie miał pojęcia, że jest ojcem Kimberly. A gdyby się o tym dowiedział? Czy zmieniłoby to jego życie? - Gdybym kiedykolwiek panią spotkał, z pewnością bym to pamiętał - oświadczył niespodziewanie. Jeszcze raz uważnym spojrzeniem obrzucił całą jej postać. - Tak, to na pewno chodzi o te oczy - szepnął bardziej do siebie niż do Meredith. Pragnęła krzyknąć, że przecież się spotkali, że byli bardzo blisko, ale oczywiście nie odważyła się tego zrobić. - Przepraszam za moje zachowanie. Czuję się trochę skrępowany, bo nigdy dotąd nie znalazłem się w podobnej sytuacji - wyznał Nick z czarującym uśmiechem. - Za zwyczaj nie brakuje mi ogłady. - Proszę się rozgościć - powiedziała Meredith, kieru jąc się w stronę kuchni. - Podać panu coś do picia? Może kieliszek wina? Chyba że woli pan kawę albo herbatę... Była spięta i starała się to zamaskować konwencjonal nym zachowaniem. Nick zawahał się przez chwilę, jakby grając na zwłokę. - A czy pani napije się ze mną wina? - spytał. - Chętnie. - Meredith bardzo pragnęła przedłużyć ich spotkanie, jakkolwiek bolesne i bezowocne by ono było. Przyniosła z lodówki otwartą butelkę białego wina, za dowolona, że może się czymś zająć. Obecność Nicka kom pletnie wytrąciła ją z równowagi. Po co on tu przyszedł? Czego od niej chce?
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 21 Nick krążył po salonie, to przystając przed biblioteczką i uważnie lustrując jej zawartość, to podziwiając roślinne kompozycje dzieła Meredith czy też wspaniały widok na ocean, jaki roztaczał się z panoramicznych okien jej apar tamentu. Ciekawe, czy mu się u mnie podoba, pomyślała. Jak to przypadek rządzi życiem człowieka. Gdyby tak wcześnie nie zaszła w ciążę i nie musiała porzucić szkoły, by zniknąć ludziom z oczu, pewnie nigdy nie zajęłaby się kwiaciarstwem. Tymczasem trafiła do domu siostry swojej macochy. Siostra mieszkała w Sydney, gdzie prowadziła kwiaciarnię. Meredith pomagała jej w pracy i wtedy właś nie odkryła w sobie talent, który później zaowocował cał kiem dochodowym biznesem. - Czy pani dzieli z kimś ten apartament? - zapytał. - Nie. Cały należy do mnie - odparła z dumą. Eleganckie, samodzielne mieszkanie dobitnie świad czyło o tym, że jest w pełni niezależną kobietą sukcesu. Wiele czasu, pracy i serca włożyła w jego urządzenie, starannie dobierając każdy element wyposażenia. Pragnęła stworzyć wnętrze przytulne, jasne i kolorowe, co w pełni jej się udało. Dobrze się czuła w swoim mieszkaniu i to było najważniejsze. Właściwie nieistotne, co Nick sądzi o nim. Zniknął z jej życia trzynaście lat temu, zatem uwa żała, że nie miał prawa czegokolwiek krytykować. - Proszę, to pańskie wino. - Meredith przesunęła kie liszek po blacie łączącym kuchnię z salonem. - Dziękuję - powiedział Nick. - Czy pani wyszła za
22 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA mąż? - zapytał, sięgając po kieliszek. Jeszcze raz uważnie rozejrzał się dokoła, jakby oceniał wartość wnętrza, w któ rym przebywał. - Nie - odparła krótko. - To mieszkanie i wszystko, co mam, zawdzięczam własnej ciężkiej pracy i odrobinie szczę ścia. A pan? Czy osiągnął pan coś wyłącznie dzięki kobiecie? W pewnym sensie na pewno tak, pomyślała. Siostra rozpostarła nad nim parasol ochronny, nie uświadamiając mu nawet faktu, że ponosi odpowiedzialność za młodą kobietę i dziecko. Dzięki temu, nie troszcząc się o nic, mógł swobodnie zająć się swoją karierą. Denise Graham posunęła się nawet do tego, że sama zaopiekowała się jego córeczką. - Przepraszam, nie to miałem na myśli - tłumaczył się zmieszany Nick. - Dlaczego zatem pan mnie sprawdza? - spytała bez ogródek. - Czego pragnie pan się dowiedzieć? Nick skrzywił się nieznacznie. - Oboje musimy poradzić sobie z niezwykle delikatną sytuacją. Chciałbym ustalić, co sądzi pani o spotkaniu z Kimberly. Czy nie wpłynęłoby ono niekorzystnie na ży cie, jakie teraz pani prowadzi. Meredith poczuła nagły zawrót głowy. Czy aby się nie przesłyszała? Nick naprawdę proponuje jej spotkanie z có reczką? Do tej pory żywiła nieśmiałą nadzieję, że może kiedyś, w przyszłości, gdy Kimberly będzie pełnoletnia i samodzielna, zdoła ją zobaczyć. Ale teraz, gdy mała miała zaledwie dwanaście lat?
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 23 - Czy pańska siostra na to pozwoli? - spytała z obawą. - Moja siostra i szwagier prawie rok temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, zginęli w wypadku samochodo wym - wyjaśnił spokojnie Nick. - Od tamtej pory ja opie kuję się Kimberly. Meredith zamarła. Denise i Colin Grahamowie nie ży ją. Od niemal dwunastu miesięcy. Tyle razy w tym czasie myślała o nich, wyobrażała sobie, jak żyją szczęśliwie jako rodzina, dzieląc tę radość z dzieckiem, jej córeczką. Cieszą się tym, co dla niej, Meredith, jest niedostępne. A tymczasem ich nie było już wśród żywych. Kimberly przez cały rok pozbawiona była matki, pozbawiona swo ich przybranych rodziców... - Zostałem uznany prawnym opiekunem siostrzenicy - kontynuował Nick. - O pani nic nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że moja siostra regularnie kontaktuje się z rodzoną matką adoptowanego dziecka. Przymknęła oczy. Trudno jej było znieść myśl, że Nick nie zdaje sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Niewiele brakowało, by nigdy nie dowiedział się o jej istnieniu... - Dopiero dziś otrzymałem pani adres od prawnika. Początkowo nie chciał mi go dać. Przekonywał mnie, że śmierć Denise automatycznie przerwała jakiekolwiek re lacje między panią a moją rodziną. Radził, bym nie pró bował ich utrzymywać. O Boże! - jęknęła w duchu Meredith. A więc chodziło o strach. Bali się, bym nie wtargnęła w ich życie... - Dlaczego więc jednak skontaktował się pan ze mną?
24 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA - spytała słabym głosem. Gorycz przepełniała jej serce. Nawet po śmierci przybranych rodziców nie miała żad nych praw do swojego dziecka. - Zrobiłem to na prośbę Kimberly. Chciałaby... Uniosła nieco powieki, by popatrzeć na twarz Nicka. Malował się na niej niechętny grymas. Był przeciwny temu spotkaniu. Przyszedł na nie wbrew radom prawnika, wbrew własnym przekonaniom. - Chciałaby... mieć obok siebie swoją prawdziwą mat kę... na Boże Narodzenie. Na Boże Narodzenie. Tylko na Boże Narodzenie. Tak jak jej ojciec... Meredith poczuła przeszywający ból w piersiach. Ścisnęła dłońmi kuchenny blat, ale nie star czyło jej siły, by utrzymać się na nogach. Zemdlała. Nick podniósł nieprzytomną Meredith z podłogi i od ruchowo przytulił ją do piersi. Mięśnie mu stężały. Nie z powodu wysiłku. Meredith mimo wysokiego wzrostu nie była ciężka; miała delikatną, kruchą budowę ciała i ważyła niewiele. Tylko to dziwne wrażenie, że tutaj, w jego ramionach, zawsze było jej miejsce... Przecież to bez sensu. Nigdy przedtem nie spotkał tej kobiety, więc skąd się wzięło uczucie, że właśnie ona była postacią z jego snów, która teraz objawiła mu się jako istota z krwi i kości. Może stąd, że miała takie same oczy jak Kimberly? Dlatego wydała mu się kimś zna jomym? Czynił sobie wyrzuty, że mówiąc prosto z mostu, w ja-
SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 25 kiej sprawie przyszedł, zachował się zbyt obcesowo, nie licząc się z uczuciami i wrażliwością tej kobiety. Meredith wystarczająco zdenerwował brak wiadomości od Denise; nagła wizyta jej brata jeszcze bardziej ją poruszyła, mimo iż Nick zapewniał, że z Kimberly wszystko jest w porząd ku. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Nie stój jak baran, skarcił sam siebie. Rusz się i zacznij działać. Trzeba ocucić zemdloną. Sofa w salonie okazała się zbyt krótka, żeby można było na niej wygodnie ułożyć Meredith. Powinien zanieść ją do sypialni. Obok jednego z regałów dostrzegł lekko uchylone drzwi, więc skierował się w ich stronę. Poruszyła się, kiedy ostrożnie kładł ją na łóżku. Z jej gardła wydobył się przeciągły jęk. Brzmiało w nim tyle cierpienia, że serce krajało mu się z żalu. Ujął dłoń Mere dith, lekko ściskając bezwładne palce, jakby chciał jej w ten sposób przekazać swoje ciepło i siłę, dać sygnał, że nie jest sama. Pomyślał, że powinien podać jej szklankę wody. Roze jrzał się dokoła, szukając drzwi do łazienki, i aż go zamu rowało. Na wszystkich ścianach sypialni wisiały fotografie przedstawiające Kimberly. Od najwcześniejszego dzieciń stwa niemal po dzień dzisiejszy. Większość z tych zdjęć oglądał już przedtem, i to wiele razy, jednakże dopiero w takiej ilości robiły niesamowite wrażenie. Przypomniał sobie błagalny głosik Kimberly i jej wy powiedziane przez łzy słowa: „Jeśli moja prawdziwa ma-
26 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA ma zechce być ze mną..." Zdjęcia na ścianach świadczyły o tym, że słowo „zechce" nawet w części nie wyrażało bolesnego pragnienia obcowania z własnym dzieckiem, jakie żywiła Meredith. Nick zaczął rozmyślać o prawach moralnych i legal nych. Uważał Kimberly za członka swojej rodziny, ale w o ile większym stopniu była ona nim dla kobiety, która wydała ją na ten świat? A jeśli dla dziewczynki chęć spot kania się z matką jest tylko chwilowym kaprysem? Hector Burnside, wieloletni doradca prawny Denise, radził mu, by pozostawił wszystko tak, jak jest. - Nie wiesz, w co się pakujesz - ostrzegł. - Grunt mo że okazać się grząski. Z pewnością kierował się doświadczeniem. W ciągu wielu lat praktyki zawodowej zdążył poznać różne strony ludzkiej natury. Nick stanął przed poważnym dylematem. Obiecał Kimberly, że przekaże jej odpowiedź od rodzonej matki. Nie wiedział, czy dotrzymując obietnicy, spełni marzenia, czy też przywoła koszmary. Było już jednak za późno, by się wycofać z obranej drogi.
ROZDZIAŁ TRZECI To nie był tylko sen. Nick naprawdę trzymał ją za rękę. Fala ciepłych uczuć, która zalała Meredith, zmyła strach przed nieznanym i uspokoiła myśli, kotłujące się w jej głowie. Początkowo bardzo się zmieszała, kiedy stwierdziła, że leży w łóżku, a Nick siedzi tuż obok niej, szybko jednak przypomniała sobie, co się wcześniej zdarzyło. - Chyba zemdlałam - powiedziała ze zdziwieniem. Głos Meredith wyrwał Nicka z zadumy. Gwałtownie uniósł głowę i popatrzył na nią. - Tak. Nadal jest pani bardzo blada. Przynieść pani szklankę wody? Meredith spróbowała unieść się nieco i podeprzeć na łokciu. Cały pokój zawirował jej przed oczami. Bezradnie opadła z powrotem na poduszkę. - Bardzo proszę - odparła słabym głosem. - Może po czuję się nieco lepiej. - Zacisnęła powieki, walcząc z na pływającymi mdłościami. - Przepraszam - wyszeptała. - To wszystko moja wina. - Nick podniósł się z łóżka. - Zaraz wracam. Szok i zbyt dużo wina na pusty żołądek, doszła do
28 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA wniosku Meredith. Pożałowała, że tak niewłaściwie się odżywia. Nie chciała, by Nick uznał ją za osobę chorowitą, niezdolną sprostać trudnym sytuacjom. Gotów jeszcze raz przemyśleć, czy może, choćby na krótko, spotkać się z Kimberly. Tęsknota za córką przepełniała jej serce tak bardzo, że gotowa była na każde cierpienie, byle tylko móc ją zoba czyć, posłuchać jej głosu, poznać myśli i uczucia... Co będzie, jeśli wywarła na Nicku niekorzystne wraże nie? Jeśli zmieni zdanie i odwoła swoją propozycję? Wte dy straci jedyną szansę, by spotkać się z Kimberly. Zde cydowana zapobiec temu za wszelką cenę, spuściła nogi z łóżka i stanęła, próbując odzyskać równowagę. Zanim Nick wrócił do sypialni ze szklanką wody, była już w sta nie ją wypić. Odstawiła pustą szklankę na nocny stolik i chciała po dziękować Nickowi za troskę, kiedy zorientowała się, że nie patrzy na nią, lecz z grymasem na twarzy przygląda się fotografiom, zapełniającym całą ścianę nad łóżkiem. Meredith zdawała sobie sprawę, jak ta ekspozycja musi przytłaczać kogoś, kto nie obcował z nią na co dzień. Nie oczekiwała, by ktokolwiek rozumiał jej matczyną potrzebę podpatrywania, choćby w tak ograniczonym zakresie, ży cia utraconego dziecka. Wiedziona instynktem nikomu jej nie prezentowała. - Nie zapraszałam pana do tego pokoju - powiedziała, uprzedzając potencjalne zarzuty Nicka. - To prywatne miejsce. Nikt nie ma tu wstępu! - zawołała. - Pan obcuje