monita0909

  • Dokumenty34
  • Odsłony7 650
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów19.2 MB
  • Ilość pobrań5 162

Darcy Emma - Szczęśliwa gwiazdka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :567.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Darcy Emma - Szczęśliwa gwiazdka.pdf

monita0909 EBooki Książki
Użytkownik monita0909 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 197 osób, 89 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 152 stron)

Tytuł oryginału: Merry Christmas Pierwsze wydanie: Harlequin Presents 1997 Redaktor serii: Krystyna Barchańska Korekta: Janina Szrajer Ewa Popławska © 1997 by Emma Darcy © for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1999 Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie. Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest całkowicie przypadkowe. Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romance są zastrzeżone. Skład i łamanie: Studio Q Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona ISBN 83-7149-487-4 Indeks 360325 ROMANCE - 454

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Wujku Nick, pytałeś, co bym chciała dostać na Gwiazdkę. Pamiętasz? - odezwała się zaczepnym tonem Kimberly. Nick nie lubił, kiedy jego dwunastoletnia siostrzenica przybierała taką wojowniczą postawę. Jak wiele dziewcząt w jej wieku, naprawdę umiała być przykra i nieznośna. Odkąd Rachel przyszła do nich na niedzielny obiad, Kim­ berly demonstracyjnie zamknęła się w swoim pokoju i sie­ działa tam z ponurą miną, nie wystawiając nosa na ze­ wnątrz. Teraz nagle pojawiła się w salonie. Widać było, że za wszelką cenę pragnie zakłócić spokój wujka i jego gościa. - No i co? - mruknął niezobowiązująco zza płachty gazety, by ukryć uczucie złości, jakie go ogarnęło. Dziennik, który czytała Rachel, opadł z szelestem na podłogę. Nick był pewien, że jego przyjaciółka obdarzyła w tym momencie dziewczynkę pogodnym, zachęcającym uśmiechem. Na próżno się stara, pomyślał. I tak nie prze­ kona małej do siebie. - Chcę dostać moją prawdziwą mamę - oznajmiła Kimberly.

6 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Dosłownie go zamurowało. Serce zaczęło mu bić w piersi jak oszalałe, w głowie poczuł kompletną pustkę. Na szczęście zasłonięty był płachtą gazety, dzięki czemu siostrzenica nie mogła zobaczyć w tym momencie wyrazu jego twarzy. Szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia i zaczął rozważać, dlaczego dziewczynka wpadła na taki pomysł. Czy była to tylko zabawa w podchody, fanta­ zje typowe dla nastolatek, czy też naprawdę coś wiedzia­ ła? Opuścił gazetę i popatrzył na nią z udawanym zdzi­ wieniem. - O czym ty mówisz? - spytał niedbałym tonem. Kimberly najwyraźniej przejrzała jego grę. Nick zrozu­ miał to, widząc groźne błyski w jej oczach. - Doskonale wiesz, o czym mówię, wujku. Po śmierci mamy i taty adwokat musiał cię o wszystkim poinformo­ wać. W przeciwnym wypadku nie mógłbyś zostać moim prawnym opiekunem. Nick na wszelki wypadek postanowił zachować jeszcze ostrożność. - O czym niby miałby mnie informować adwokat? - zapytał. - O tym, że jestem adoptowanym dzieckiem - cisnęła mu prosto w twarz siostrzenica. Wyraźnie się zmieszał. Kimberly nie miała prawa o ni­ czym wiedzieć. Jego siostra aż do przesady dbała o to, by całą sprawę trzymać w najgłębszej tajemnicy. Po koszmar­ nym wypadku, który zdarzył się rok temu, Nick postano­ wił nie wyjawiać sekretu, dopóki Kimberly nie ukończy

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 7 osiemnastu lat. Uznał, że dość już przeżyła, tracąc w dra­ matycznych okolicznościach oboje rodziców. Dodatkowe obciążenia mogłyby jeszcze bardziej osłabić jej i tak moc­ no naruszone poczucie bezpieczeństwa. - Gdzieś na świecie żyje moja prawdziwa mama - po­ wiedziała Kimberly. Z urazą popatrzyła na Rachel. - To z nią chciałabym spędzić Boże Narodzenie - zwróciła się ostrym tonem do Nicka. Zrozumiał, że czeka go naprawdę poważna rozmowa, więc odłożył gazetę i spojrzał w oczy swojej siostrzenicy. - Od jak dawna o tym wiesz? - zapytał spokojnie. - Od wieków - burknęła dziewczynka. - Kto ci przekazał tę informację? - Nick zadał na­ stępne pytanie. Z pewnością zrobił to Colin, pomyślał. Szwagier był łagodnym człowiekiem, niemal całkowicie zdominowa­ nym przez swoją żonę, jednakże zachował wrodzoną god­ ność i prawość, dzięki czemu kierował się w życiu zasa­ dami, które uważał za słuszne. - Nikt nie musiał mi mówić - odparła wyniośle Kim­ berly. - Sama wszystko odkryłam. Czyżbym za wcześnie skapitulował? - pomyślał Nick. Jakim cudem Kimberly zdołałaby bez niczyjej pomocy wpaść na trop swego pochodzenia? Gdyby ktoś szukał do adopcji dziecka, które byłoby podobne do członków swojej przybranej rodziny, nie mógłby trafić lepiej. Kimberly śmiało można by uznać za jedną z rodu Hamiltonów. Była wysoka i długonoga, jak

8 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Nick i jego siostra, Denise, miała takie same gęste, czarne włosy i nawet charakterystyczne zakola u ich nasady, któ­ re Hamiltonowie dziedziczyli z pokolenia na pokolenie. Zielone oczy, zamiast ciemnobrązowych, mogły stanowić wypadkową koloru tęczówek matki i ojca, gdyż Colin miał oczy orzechowe. Gdyby siostra oznajmiła Nickowi, że Kimberly jest jej rodzoną córką, nawet nie przyszłoby mu na myśl, by to kwestionować. Dlaczego więc zrobiła to Kimberly? - Mogłabyś mi wyjaśnić, co cię skłoniło do podobnego wniosku? - poprosił spokojnie. - Fotografie - odparła z przekonaniem, że oto przed­ stawia niezbity dowód na potwierdzenie swoich konkluzji. Nie miał pojęcia, o czym siostrzenica mówi. Kimberly podbiegła do stolika, gdzie stała patera z owocami, którymi Nick poczęstował Rachel, porwała z niej wisienkę, włożyła ją do ust i zaczęła żuć ostentacyj­ nie. Przycisnęła ramiona do ledwo rozwiniętych dziew­ częcych piersi i z wojowniczym błyskiem w oczach cze­ kała na reakcję dorosłych. Burza wisiała w powietrzu. Nick zerknął na Rachel. Młoda kobieta taktownie uda­ wała brak zainteresowania niesnaskami w jego rodzinie. Patrzyła w balkonowe okno, z którego roztaczał się rozle­ gły widok na zatokę w Sydney. Jednakże była mimowol­ nym świadkiem całej sceny. Nick poczuł nagle, że mimo intymnych stosunków, jakie łączą go z tą kobietą, wolałby teraz pozostać z siostrzenicą sam na sam.

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 9 - To ściśle prywatna, rodzinna sprawa... - zaczął. - Jasne. - Rachel szybko poderwała się z krzesła i ze zrozumieniem uśmiechnęła się do Nicka. - Zostawiam was samych. Docenił jej takt. Wspaniała z niej kobieta, pomyślał. Zdolna, inteligentna, mająca doskonałe kontakty z ludźmi. Jedynie Kimberly nieustannie wprawia ją w zakłopotanie. Łączą nas nawet zainteresowania zawodowe. Rachel Pearce była bowiem doradcą inwestycyjnym, zaś Nick bankowcem. Oboje mieli po trzydzieści kilka lat. Mo­ gliby stanowić znakomitą parę, jednakże... w ich związku brakowało jakichś nieuchwytnych, magicznych więzi. Kiedy Rachel wstała z krzesła, promienie słoneczne roz­ świetliły jej kasztanowe włosy, dzięki czemu prosta, krótka fryzura przypominała imponujący, miedziany hełm. Jaka ona w dodatku szykowna i pełna seksu, pomyślał Nick. Naprawdę nie wiem, czego więcej mógłbym ocze­ kiwać od kobiety? Mimo to nie powinienem jej wtajemni­ czać w takie rodzinne sekrety, jak adopcja Kimberly. Je­ szcze na to za wcześnie. Nick również podniósł się z krzesła, gotów przejąć kon­ trolę nad sytuacją. - Dziękuję ci, że nas odwiedziłaś, Rachel - powiedział. - Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję... - Zerknęła na Kimberly, która właśnie częstowała się na­ stępną wisienką, zdecydowanie ignorując gościa swojego wuja. Rachel spojrzała smutnym wzrokiem na Nicka, bez­ radnie wzruszyła ramionami i skierowała się do wyjścia.

10 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA - Nawet jeśli moja prawdziwa mama mnie nie zechce, i tak nie pozwolę, żebyś mnie posłała do tej twojej szkoły z internatem! - krzyknęła Kimberly. - Nie myśl sobie, że tak łatwo się mnie pozbędziesz. Rachel zamarła w progu drzwi salonu. Nick nareszcie zrozumiał, dlaczego Kimberly jest dziś taka agresywna. Poprzedniego wieczoru rzeczywiście roz­ mawiał z Rachel na temat wyboru szkoły dla siostrzenicy i Kimberly, mimo iż od dawna powinna być w łóżku, mu­ siała ich podsłuchiwać. - Nikt nie zamierza się ciebie pozbywać. Chodzi nam wyłącznie o twoje dobro - wyjaśnił rzeczowo. - O wasze dobro - podkreśliła dziewczynka. - Nie je­ stem głupia, wujku. - Masz rację. Dlatego pragnę cię posłać do najlepszej szkoły. - Większość dziewcząt uznałaby to za przywilej - do­ dała z naciskiem Rachel. - Ja czułam się wyróżniona, bę­ dąc uczennicą PLC. - Trele-morele - odparowała Kimberly. - Powiesz wszystko, bylebym tylko z wami nie mieszkała. Myślisz, że nie wyczuwam, kiedy ktoś mnie nie chce? - Dość tego - rzucił ostrzegawczo Nick. Wiedział, że Rachel bardzo się starała dogadać z jego siostrzenicą, ale jakoś nie umiały znaleźć wspólnej płasz­ czyzny porozumienia. - Dlaczego mam mieszkać w internacie, wujku? - na­ ciskała Kimberly. - Jeśli naprawdę zależy ci tylko na mo-

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 11 im wykształceniu, mogłabym chodzić do tej szkoły i po lekcjach wracać do domu. Przecież PLC znajduje się w Sydney. - Zbyt wiele czasu spędzasz sama - odparł. - Przyda­ łoby ci się towarzystwo rówieśniczek. - To twój pomysł czy panny Pearce? - spytała zjadliwie. - Zamierzałem porozmawiać o tym z tobą po świę­ tach. Nie powinnaś podsłuchiwać. - Gdyby mama Denise chciała posłać mnie do drogiej, prywatnej szkoły, zrobiłaby to już dawno temu - powie­ działa drżącym głosem dziewczynka. W jej oczach zalśni­ ły łzy. - Mama i tata mnie kochali. Dla ciebie jestem kulą u nogi, wujku. Żal w głosie Kimberly nie był udawany. Nicka ogarnął smutek. Ani on, ani nikt inny nie był w stanie zastąpić dziecku rodziców. Sam także cierpiał po śmierci Denise i szwagra. Miał tylko jedną siostrę, która w dodatku wy­ chowała go w zastępstwie zmarłej matki. Colin zaś od początku małżeństwa we wszystkim wspierał brata żony. Po ich odejściu Nick z ogromnym wysiłkiem próbował włączyć do swojego życia nastoletnią dziewczynkę, lecz nie żałował, że podjął się tego zadania i wziął na siebie odpowiedzialność. - Mylisz się, Kimberly - zapewnił ją. - Jesteś mi po­ trzebna jak nikt inny na świecie. - Nie wierzę - zachlipała dziewczynka. - Niespodzie­ wanie zwaliłam ci się na kark i teraz próbujesz przerzucić mnie gdzie indziej.

12 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA - Nieprawda. Kimberly wierzchem dłoni otarła z oczu łzy, rozmazu­ jąc je po całej twarzy. - Jeśli moja prawdziwa mama zechce być ze mną, raz na zawsze pozbędziesz się kłopotu. Ty i twoja przyjaciółka nie będziecie musieli zajmować się dłużej cudzym dziec­ kiem. - Popatrzyła złowrogo na Rachel. - Tak samo nie chcę ciebie, jak ty mnie, panno Pearce. Rachel westchnęła ciężko. Czuła się bezsilna wobec wrogiej postawy siostrzenicy Nicka. - Idź już - poradził jej spokojnie. - Przykro mi, Nick. - Nie martw się, to nie twoja wina. - Jasne, bo to ja jestem winna! - Ton głosu Kimberly niebezpiecznie balansował na granicy histerii. - Zepsułam wam randkę. To ja powinnam sobie stąd pójść! Pędem ruszyła ku drzwiom. Nick odwrócił się, by za­ trzymać biegnącą dziewczynkę, lecz jego ramię zawisło w powietrzu, gdyż mała była szybsza. Minęła stojącą w progu salonu Rachel i z impetem dopadła drzwi wej­ ściowych. Przystanęła tylko na chwilę, by krzyknąć: - Jeśli cokolwiek ci na mnie zależy, wujku Nick, przy­ prowadzisz mi na Gwiazdkę moją prawdziwą mamę. Mo­ że nam wszystkim wyjdzie to na dobre!

ROZDZIAŁ DRUGI Dziś także nie przyszedł ten długo oczekiwany list od Denise Graham, w którym miały być najnowsze informa­ cje o Kimberly i fotografie dokumentujące kolejny rok jej życia. Meredith Palmer ogarnął niepokój. Jeszcze próbowała z nim walczyć. Weszła do mieszkania i zamykając drzwi, odcięła się w ten sposób od reszty świata. Ponownie prze­ rzuciła pocztę wyjętą przed chwilą ze skrzynki. Świątecz­ ne kartki, wyciągi bankowe, reklamowe broszurki. Kiedy zawartość wszystkich kopert leżała już na stoliku, Mere­ dith zrozumiała, że niestety, nie pomyliła się. Nie było żadnej przesyłki od Denise Graham. List i zdjęcia przychodziły zwykle w ostatnim tygodniu listopada. Powtarzało się to niezmiennie przez ostatnie jedenaście lat. Tymczasem był już czternasty grudnia i dręczące Meredith nieokreślone uczucie, że zaszło coś złego, szybko zmieniało się w pewność. Denise Graham, przynajmniej taka, jaką Meredith poznała dzięki listom, wydawała jej się osobą niezwykle skrupulatną i sumienną. O ile więc przesyłka od niej nie zaginęła w powodzi świą-

14 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA tecznej korespondencji, w domu Grahamów naprawdę zdarzyło się jakieś nieszczęście. Czyżby jakaś poważna choroba? A może wypadek? Poczuła bolesny ucisk w gardle. Dobry Boże, spraw, żeby tylko nic złego nie spotkało Kimberly, modliła się gorąco. Czeka ją przecież wspaniałe życie. Meredith szczerze w to wierzyła. Jedynie ta nadzieja łagodziła żal matki, która niegdyś zgodziła się oddać w obce ręce swoje dziecko. Należy odrzucić najczarniejszy scenariusz. Być może odszedł adwokat, który zajmował się prawną stroną adopcji, a potem został łącznikiem między Meredith a no­ wą rodziną jej córeczki. Zawsze, kiedy zmieniała adres, co zdarzyło się przynajmniej z sześć razy, zanim oszczę­ dziła dość pieniędzy, by kupić obecne mieszkanie, zawia­ damiała o tym prawnika, a on potwierdzał otrzymaną in­ formację. Jeśli teraz jego miejsce zajął ktoś mniej skrupu­ latny, być może zaniedbał dopełnienia obowiązków. Meredith podeszła do biurka, stojącego w rogu salonu, i wyjęła notatnik z telefonami. Dziś było już za późno, by kontaktować się z kancelarią adwokacką, postanowiła jed­ nak, że zrobi to jutro z samego rana i od razu poczuła się lepiej. Konstruktywne działanie zawsze jest lepsze niż próżny niepokój, jednakże Meredith nie umiała całkiem pozbyć się obaw. Włączyła telewizor, by wysłuchać wieczornych wiadomości, lecz nie dotarło do niej ani jedno słowo. Ze zdziwieniem popatrzyła na trzymany w ręku pusty kieli-

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 15 szek. W ogóle nie pamiętała, kiedy wypiła nalane doń wino. Pomyślała, że warto przygotować sobie jakiś posi­ łek. Podeszła do lodówki, otworzyła drzwiczki i przez chwilę bezmyślnie gapiła się na jej zawartość. W końcu zrozumiała, że podjęcie decyzji, jakie produkty wyjąć, by ugotować coś na kolację, przekracza jej możliwości. Zamknęła więc lodówkę i zrezygnowała z gotowania. Musiał jej wystarczyć ser, pikle i krakersy. Wiedziała, skąd bierze się jej niepokój. Formalnie nie miała żadnych praw, by upominać się o informacje doty­ czące córeczki. Jeśli Denise Graham postanowiła prze­ rwać korespondencję, Meredith musiała przyjąć to z po­ korą. Cała umowa między obiema kobietami opierała się na zaufaniu. Wynikała ze współczucia, jakim przybrana matka darzyła tę rodzoną, która musiała oddać swoje dziecko. Jeśli adwokat z jakichś powodów polecił Denise, by zerwała wszelkie kontakty z naturalną matką Kimberly, Meredith nic nie mogła zrobić. Poczucie bezradności i beznadziei pozbawiło ją apety­ tu. Siedziała odrętwiała, pogrążona w ponurych rozmyśla­ niach. Nie od razu zareagowała na dźwięk dzwonka. Zerk­ nęła na zegarek. Było kilka minut po ósmej. Nie oczeki­ wała dziś żadnego gościa i nie miała ochoty, by ktokol­ wiek składał jej wizytę. Pomyślała jednak, że to któryś z sąsiadów potrzebuje pomocy, więc w końcu postanowiła otworzyć drzwi. Jako osoba samotna nauczyła się zachowywać środki ostrożności. Założyła w drzwiach solidny łańcuch, by nikt

16 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA niepożądany nie mógł wtargnąć do domu. Zerknęła więc przez niewielką szparę i - jakby w szczelinie materii cza­ su - zobaczyła mężczyznę, którego już nigdy w życiu nie spodziewała się ujrzeć. Ich oczy się spotkały. Tylko ten jeden mężczyzna umiał wzbudzić w Meredith tyle uczuć naraz: podniecenie, na­ dzieję, oczekiwanie... Podobnie było trzynaście lat temu. Kiedy teraz wpatry­ wała się w niego, wydawało jej się, że czas nagle zaczął się cofać. Aż do bólu ściskała klamkę, by nie stracić do końca poczucia rzeczywistości. - Przepraszam, czy mam przyjemność z panną Mere­ dith Palmer? - Znajomy głos poruszył uśpione od dawna struny w duszy Meredith, przywołał wspomnienia cudow­ nej bliskości, przynależności do kochanej osoby. Mężczyzna nie rozpoznał jej. Nie miała co do tego wątpliwości. Gdyby było inaczej, nie zwróciłby się do niej tak oficjalnie. Kiedyś nazywał ją Merry. Swoją Szczęśliwą Gwiazdką. To zdrobnienie kojarzyło się jej z najwspanial­ szymi świętami Bożego Narodzenia*, jakie kiedykolwiek przeżyła. - Tak - potwierdziła. Dotąd cierpiała na myśl o tym, co zdarzyło się trzyna­ ście lat temu. Jaki szok przeżyła, kiedy siostra Nicka przy­ sięgła, że brat po wypadku całkiem zapomniał o swojej szesnastoletniej kochance. Meredith nie miała żadnych Merry Christmas (ang.) - Wesołych Świąt Bożego Narodzenia (przyp. tłum.).

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 17 szans sprawdzić, czy Denise mówi prawdę, czy kłamie, ponieważ ukochany natychmiast po opuszczeniu szpitala wyjechał na dwuletnie stypendium do Stanów Zjednoczo­ nych. Nawet nie wiedział, że zostanie ojcem. - Nazywam się Nick Hamilton - powiedział i raptem zamilkł, jakby chciał pozbierać myśli i zastanowić się, po co naprawdę tu przyszedł. Meredith poczuła bolesny ucisk w żołądku. Wizyta Ni­ cka musiała mieć związek z Kimberly. Czyżby odkrył, że jest jego córką? A może małej przydarzyło się coś złego i Nick miał ją o tym powiadomić? - Jestem bratem Denise Graham - dodał. - Bratem Denise - powtórzyła. - Zatem przyszedł pan w sprawie Kimberly. Przesyłka... - z trudem przełknęła ślinę - powinna była dotrzeć dwa tygodnie temu. - Wiem o tym - odparł ze współczuciem. - Czy mogę wejść? Tyle spraw musimy wyjaśnić. Pokiwała głową. Od trzynastu lat marzyła o tym, by ten mężczyzna się pojawił. Teraz marzenie się ziściło. No i co z tego? - Co się dzieje z Kimberly? - spytała, otwierając sze- rzej drzwi, by wpuścić Nicka do środka. - Wszystko jest w porządku - zapewnił szybko. - Przykro mi, że pani się martwiła, panno Palmer- Meredith zamrugała powiekami, by powstrzymać na- pływające do oczu łzy. Nikt z jej bliskich nie wiedział, że jest matką, jako że z nikim nie umiała dzielić tej bolesnej tajemnicy. Któż zresztą potrafiłby zrozumieć tęsknotę mat-

18 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA ki za dzieckiem, którego nigdy nawet nie tuliła w ramio­ nach? Przed laty zmuszono ją przecież, żeby dla dobra maleństwa natychmiast po urodzeniu oddała je do adopcji. - Dziękuję za dobrą wiadomość - wykrztusiła i ge­ stem ręki wskazała Nickowi drogę do salonu. Nie chciała, by zauważył, jak bardzo ją poruszyła jego bliskość, zrozumienie i współczucie, które jej okazał. Z przesadną starannością zamykała wejściowe drzwi. Solidny zamek chronił ją przed złodziejami i włamywa­ czami, ale nie zdołał uchronić przed zmorami przeszło­ ści... A przeszłość ta w osobie Nicka właśnie wkroczyła w progi jej domu. Meredith nie miała pojęcia, co będzie dalej. - Ładne mieszkanie - zauważył uprzejmie Nick. Meredith zaśmiała się histerycznie. Banalny komple­ ment wypowiedziany przez dawnego kochanka przywołał ją do rzeczywistości. Odetchnęła głęboko, by opanować emocje i zaczęła odgrywać rolę układnej pani domu. - Dziękuję - odparła. Popatrzyła na swojego gościa. Stał w niewielkim holu prowadzącym do saloniku, zwrócony do niej profilem, i przez króciutką chwilę zobaczyła znowu dwudzie­ stodwuletniego Nicka Hamiltona. Ona miała wtedy szes­ naście lat i oboje świata poza sobą nie widzieli. Od tamtej pory upłynęło dużo czasu. Nick nadal był porażająco przystojny, lecz w jego czarnych włosach lśni­ ły gdzieniegdzie srebrne nitki. Rysy jego twarzy wyostrzy­ ły się, stały się bardziej dojrzałe. Ubrany był w kosztowny,

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 19 elegancki garnitur. Strój świadczył o tym, że dobrze mu się wiodło. Prawdopodobnie był już żonaty i miał dzieci. Meredith nieraz myślała o tym, że ukochany ułożył sobie życie, dlaczego więc teraz serce ją zabolało? Może dlatego, że Nick był tak blisko i tak samo jak niegdyś magnetyzował ją spojrzeniem ciemnych oczu. Owych pa­ miętnych letnich wakacji gotowa była pójść za nim na koniec świata. Ciekawe, jakie teraz zrobiła na nim wrażenie? Nie była już taka młoda; nagle poczuła się w dodatku mało atra­ kcyjna i zaniedbana. Po całym dniu pracy jej cera nie wyglądała zbyt świeżo, tusz do rzęs rozmazał się, pozo­ stawiając pod oczami ciemne smugi. Fryzurę także miała w nieładzie; nie czesane od rana gęste włosy, które niegdyś kojarzyły się Nickowi z plastrem miodu, przypominały teraz raczej rozwichrzoną strzechę. Buty zsunęła z nóg tuż po powrocie do domu, stała więc teraz w samych poń­ czochach. Na szczęście strój ratował jej honor. W jedwabnej bluz­ ce w geometryczne wzory, które powtarzały się na dole spódnicy, wyglądała naprawdę elegancko. W niczym nie przypominała nastolatki w skąpym plażowym kostiumie. Dla niej także czas nie stanął w miejscu. - Przepraszam, że tak się w panią wpatruję - odezwał się Nick. - Ale pani i Kimberly jesteście do siebie uderza­ jąco podobne. Obie macie oczy o takim samym niespoty­ kanym odcieniu zieleni. Aż trudno uwierzyć... - Sądziłam, że ona jest bardziej podobna...

20 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA Do ciebie, chciała powiedzieć, ale na szczęście w porę ugryzła się w język. Przecież Nick nie miał pojęcia, że jest ojcem Kimberly. A gdyby się o tym dowiedział? Czy zmieniłoby to jego życie? - Gdybym kiedykolwiek panią spotkał, z pewnością bym to pamiętał - oświadczył niespodziewanie. Jeszcze raz uważnym spojrzeniem obrzucił całą jej postać. - Tak, to na pewno chodzi o te oczy - szepnął bardziej do siebie niż do Meredith. Pragnęła krzyknąć, że przecież się spotkali, że byli bardzo blisko, ale oczywiście nie odważyła się tego zrobić. - Przepraszam za moje zachowanie. Czuję się trochę skrępowany, bo nigdy dotąd nie znalazłem się w podobnej sytuacji - wyznał Nick z czarującym uśmiechem. - Za­ zwyczaj nie brakuje mi ogłady. - Proszę się rozgościć - powiedziała Meredith, kieru­ jąc się w stronę kuchni. - Podać panu coś do picia? Może kieliszek wina? Chyba że woli pan kawę albo herbatę... Była spięta i starała się to zamaskować konwencjonal­ nym zachowaniem. Nick zawahał się przez chwilę, jakby grając na zwłokę. - A czy pani napije się ze mną wina? - spytał. - Chętnie. - Meredith bardzo pragnęła przedłużyć ich spotkanie, jakkolwiek bolesne i bezowocne by ono było. Przyniosła z lodówki otwartą butelkę białego wina, za­ dowolona, że może się czymś zająć. Obecność Nicka kom­ pletnie wytrąciła ją z równowagi. Po co on tu przyszedł? Czego od niej chce?

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 21 Nick krążył po salonie, to przystając przed biblioteczką i uważnie lustrując jej zawartość, to podziwiając roślinne kompozycje dzieła Meredith czy też wspaniały widok na ocean, jaki roztaczał się z panoramicznych okien jej apar­ tamentu. Ciekawe, czy mu się u mnie podoba, pomyślała. Jak to przypadek rządzi życiem człowieka. Gdyby tak wcześnie nie zaszła w ciążę i nie musiała porzucić szkoły, by zniknąć ludziom z oczu, pewnie nigdy nie zajęłaby się kwiaciarstwem. Tymczasem trafiła do domu siostry swojej macochy. Siostra mieszkała w Sydney, gdzie prowadziła kwiaciarnię. Meredith pomagała jej w pracy i wtedy właś­ nie odkryła w sobie talent, który później zaowocował cał­ kiem dochodowym biznesem. - Czy pani dzieli z kimś ten apartament? - zapytał. - Nie. Cały należy do mnie - odparła z dumą. Eleganckie, samodzielne mieszkanie dobitnie świad­ czyło o tym, że jest w pełni niezależną kobietą sukcesu. Wiele czasu, pracy i serca włożyła w jego urządzenie, starannie dobierając każdy element wyposażenia. Pragnęła stworzyć wnętrze przytulne, jasne i kolorowe, co w pełni jej się udało. Dobrze się czuła w swoim mieszkaniu i to było najważniejsze. Właściwie nieistotne, co Nick sądzi o nim. Zniknął z jej życia trzynaście lat temu, zatem uwa­ żała, że nie miał prawa czegokolwiek krytykować. - Proszę, to pańskie wino. - Meredith przesunęła kie­ liszek po blacie łączącym kuchnię z salonem. - Dziękuję - powiedział Nick. - Czy pani wyszła za

22 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA mąż? - zapytał, sięgając po kieliszek. Jeszcze raz uważnie rozejrzał się dokoła, jakby oceniał wartość wnętrza, w któ­ rym przebywał. - Nie - odparła krótko. - To mieszkanie i wszystko, co mam, zawdzięczam własnej ciężkiej pracy i odrobinie szczę­ ścia. A pan? Czy osiągnął pan coś wyłącznie dzięki kobiecie? W pewnym sensie na pewno tak, pomyślała. Siostra rozpostarła nad nim parasol ochronny, nie uświadamiając mu nawet faktu, że ponosi odpowiedzialność za młodą kobietę i dziecko. Dzięki temu, nie troszcząc się o nic, mógł swobodnie zająć się swoją karierą. Denise Graham posunęła się nawet do tego, że sama zaopiekowała się jego córeczką. - Przepraszam, nie to miałem na myśli - tłumaczył się zmieszany Nick. - Dlaczego zatem pan mnie sprawdza? - spytała bez ogródek. - Czego pragnie pan się dowiedzieć? Nick skrzywił się nieznacznie. - Oboje musimy poradzić sobie z niezwykle delikatną sytuacją. Chciałbym ustalić, co sądzi pani o spotkaniu z Kimberly. Czy nie wpłynęłoby ono niekorzystnie na ży­ cie, jakie teraz pani prowadzi. Meredith poczuła nagły zawrót głowy. Czy aby się nie przesłyszała? Nick naprawdę proponuje jej spotkanie z có­ reczką? Do tej pory żywiła nieśmiałą nadzieję, że może kiedyś, w przyszłości, gdy Kimberly będzie pełnoletnia i samodzielna, zdoła ją zobaczyć. Ale teraz, gdy mała miała zaledwie dwanaście lat?

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 23 - Czy pańska siostra na to pozwoli? - spytała z obawą. - Moja siostra i szwagier prawie rok temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, zginęli w wypadku samochodo­ wym - wyjaśnił spokojnie Nick. - Od tamtej pory ja opie­ kuję się Kimberly. Meredith zamarła. Denise i Colin Grahamowie nie ży­ ją. Od niemal dwunastu miesięcy. Tyle razy w tym czasie myślała o nich, wyobrażała sobie, jak żyją szczęśliwie jako rodzina, dzieląc tę radość z dzieckiem, jej córeczką. Cieszą się tym, co dla niej, Meredith, jest niedostępne. A tymczasem ich nie było już wśród żywych. Kimberly przez cały rok pozbawiona była matki, pozbawiona swo­ ich przybranych rodziców... - Zostałem uznany prawnym opiekunem siostrzenicy - kontynuował Nick. - O pani nic nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że moja siostra regularnie kontaktuje się z rodzoną matką adoptowanego dziecka. Przymknęła oczy. Trudno jej było znieść myśl, że Nick nie zdaje sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Niewiele brakowało, by nigdy nie dowiedział się o jej istnieniu... - Dopiero dziś otrzymałem pani adres od prawnika. Początkowo nie chciał mi go dać. Przekonywał mnie, że śmierć Denise automatycznie przerwała jakiekolwiek re­ lacje między panią a moją rodziną. Radził, bym nie pró­ bował ich utrzymywać. O Boże! - jęknęła w duchu Meredith. A więc chodziło o strach. Bali się, bym nie wtargnęła w ich życie... - Dlaczego więc jednak skontaktował się pan ze mną?

24 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA - spytała słabym głosem. Gorycz przepełniała jej serce. Nawet po śmierci przybranych rodziców nie miała żad­ nych praw do swojego dziecka. - Zrobiłem to na prośbę Kimberly. Chciałaby... Uniosła nieco powieki, by popatrzeć na twarz Nicka. Malował się na niej niechętny grymas. Był przeciwny temu spotkaniu. Przyszedł na nie wbrew radom prawnika, wbrew własnym przekonaniom. - Chciałaby... mieć obok siebie swoją prawdziwą mat­ kę... na Boże Narodzenie. Na Boże Narodzenie. Tylko na Boże Narodzenie. Tak jak jej ojciec... Meredith poczuła przeszywający ból w piersiach. Ścisnęła dłońmi kuchenny blat, ale nie star­ czyło jej siły, by utrzymać się na nogach. Zemdlała. Nick podniósł nieprzytomną Meredith z podłogi i od­ ruchowo przytulił ją do piersi. Mięśnie mu stężały. Nie z powodu wysiłku. Meredith mimo wysokiego wzrostu nie była ciężka; miała delikatną, kruchą budowę ciała i ważyła niewiele. Tylko to dziwne wrażenie, że tutaj, w jego ramionach, zawsze było jej miejsce... Przecież to bez sensu. Nigdy przedtem nie spotkał tej kobiety, więc skąd się wzięło uczucie, że właśnie ona była postacią z jego snów, która teraz objawiła mu się jako istota z krwi i kości. Może stąd, że miała takie same oczy jak Kimberly? Dlatego wydała mu się kimś zna­ jomym? Czynił sobie wyrzuty, że mówiąc prosto z mostu, w ja-

SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA 25 kiej sprawie przyszedł, zachował się zbyt obcesowo, nie licząc się z uczuciami i wrażliwością tej kobiety. Meredith wystarczająco zdenerwował brak wiadomości od Denise; nagła wizyta jej brata jeszcze bardziej ją poruszyła, mimo iż Nick zapewniał, że z Kimberly wszystko jest w porząd­ ku. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Nie stój jak baran, skarcił sam siebie. Rusz się i zacznij działać. Trzeba ocucić zemdloną. Sofa w salonie okazała się zbyt krótka, żeby można było na niej wygodnie ułożyć Meredith. Powinien zanieść ją do sypialni. Obok jednego z regałów dostrzegł lekko uchylone drzwi, więc skierował się w ich stronę. Poruszyła się, kiedy ostrożnie kładł ją na łóżku. Z jej gardła wydobył się przeciągły jęk. Brzmiało w nim tyle cierpienia, że serce krajało mu się z żalu. Ujął dłoń Mere­ dith, lekko ściskając bezwładne palce, jakby chciał jej w ten sposób przekazać swoje ciepło i siłę, dać sygnał, że nie jest sama. Pomyślał, że powinien podać jej szklankę wody. Roze­ jrzał się dokoła, szukając drzwi do łazienki, i aż go zamu­ rowało. Na wszystkich ścianach sypialni wisiały fotografie przedstawiające Kimberly. Od najwcześniejszego dzieciń­ stwa niemal po dzień dzisiejszy. Większość z tych zdjęć oglądał już przedtem, i to wiele razy, jednakże dopiero w takiej ilości robiły niesamowite wrażenie. Przypomniał sobie błagalny głosik Kimberly i jej wy­ powiedziane przez łzy słowa: „Jeśli moja prawdziwa ma-

26 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA ma zechce być ze mną..." Zdjęcia na ścianach świadczyły o tym, że słowo „zechce" nawet w części nie wyrażało bolesnego pragnienia obcowania z własnym dzieckiem, jakie żywiła Meredith. Nick zaczął rozmyślać o prawach moralnych i legal­ nych. Uważał Kimberly za członka swojej rodziny, ale w o ile większym stopniu była ona nim dla kobiety, która wydała ją na ten świat? A jeśli dla dziewczynki chęć spot­ kania się z matką jest tylko chwilowym kaprysem? Hector Burnside, wieloletni doradca prawny Denise, radził mu, by pozostawił wszystko tak, jak jest. - Nie wiesz, w co się pakujesz - ostrzegł. - Grunt mo­ że okazać się grząski. Z pewnością kierował się doświadczeniem. W ciągu wielu lat praktyki zawodowej zdążył poznać różne strony ludzkiej natury. Nick stanął przed poważnym dylematem. Obiecał Kimberly, że przekaże jej odpowiedź od rodzonej matki. Nie wiedział, czy dotrzymując obietnicy, spełni marzenia, czy też przywoła koszmary. Było już jednak za późno, by się wycofać z obranej drogi.

ROZDZIAŁ TRZECI To nie był tylko sen. Nick naprawdę trzymał ją za rękę. Fala ciepłych uczuć, która zalała Meredith, zmyła strach przed nieznanym i uspokoiła myśli, kotłujące się w jej głowie. Początkowo bardzo się zmieszała, kiedy stwierdziła, że leży w łóżku, a Nick siedzi tuż obok niej, szybko jednak przypomniała sobie, co się wcześniej zdarzyło. - Chyba zemdlałam - powiedziała ze zdziwieniem. Głos Meredith wyrwał Nicka z zadumy. Gwałtownie uniósł głowę i popatrzył na nią. - Tak. Nadal jest pani bardzo blada. Przynieść pani szklankę wody? Meredith spróbowała unieść się nieco i podeprzeć na łokciu. Cały pokój zawirował jej przed oczami. Bezradnie opadła z powrotem na poduszkę. - Bardzo proszę - odparła słabym głosem. - Może po­ czuję się nieco lepiej. - Zacisnęła powieki, walcząc z na­ pływającymi mdłościami. - Przepraszam - wyszeptała. - To wszystko moja wina. - Nick podniósł się z łóżka. - Zaraz wracam. Szok i zbyt dużo wina na pusty żołądek, doszła do

28 SZCZĘŚLIWA GWIAZDKA wniosku Meredith. Pożałowała, że tak niewłaściwie się odżywia. Nie chciała, by Nick uznał ją za osobę chorowitą, niezdolną sprostać trudnym sytuacjom. Gotów jeszcze raz przemyśleć, czy może, choćby na krótko, spotkać się z Kimberly. Tęsknota za córką przepełniała jej serce tak bardzo, że gotowa była na każde cierpienie, byle tylko móc ją zoba­ czyć, posłuchać jej głosu, poznać myśli i uczucia... Co będzie, jeśli wywarła na Nicku niekorzystne wraże­ nie? Jeśli zmieni zdanie i odwoła swoją propozycję? Wte­ dy straci jedyną szansę, by spotkać się z Kimberly. Zde­ cydowana zapobiec temu za wszelką cenę, spuściła nogi z łóżka i stanęła, próbując odzyskać równowagę. Zanim Nick wrócił do sypialni ze szklanką wody, była już w sta­ nie ją wypić. Odstawiła pustą szklankę na nocny stolik i chciała po­ dziękować Nickowi za troskę, kiedy zorientowała się, że nie patrzy na nią, lecz z grymasem na twarzy przygląda się fotografiom, zapełniającym całą ścianę nad łóżkiem. Meredith zdawała sobie sprawę, jak ta ekspozycja musi przytłaczać kogoś, kto nie obcował z nią na co dzień. Nie oczekiwała, by ktokolwiek rozumiał jej matczyną potrzebę podpatrywania, choćby w tak ograniczonym zakresie, ży­ cia utraconego dziecka. Wiedziona instynktem nikomu jej nie prezentowała. - Nie zapraszałam pana do tego pokoju - powiedziała, uprzedzając potencjalne zarzuty Nicka. - To prywatne miejsce. Nikt nie ma tu wstępu! - zawołała. - Pan obcuje