GREG EGAN
DIASPORA
Diaspora
Przełożył
Michał Jakuszewski
CZĘŚĆ PIERWSZA
Yatima przyjrzało się otaczającym polis gwiazdom. Wszystkie emitowały
światło o widmie przesuniętym w wyniku efektu Dopplera, tworząc na niebie
nieruchome koncentryczne fale koloru — od ekspansji po konwergencję. Ve
zastanawiało się, jak powinni się zachować, gdy wreszcie dościgną uciekających.
Chcieli im zadać niezliczone pytania, ale przepływ informacji nie mógł być
jednostronny. Od czego powinno zacząć, gdy transmutatorzy zapytają: „Dlaczego
za nami podążaliście? Po co zapuściliście się tak daleko?”.
Yatima czytało przedintrodusowe historie, opowiedziane na jednym
poziomie, skrępowane fikcyjnymi założeniami mówiącymi, że indywidua są
niepodzielne jak kwarki, a planetarne cywilizacje tworzą odrębne wszechświaty.
Osobistej historii vir, podobnie jak dziejów całej Diaspory, nie sposób było
wepchnąć w te wyimaginowane ramy. W rzeczywistym świecie było pełno
struktur większych i mniejszych, prostszych i bardziej skomplikowanych niż jego
maleńki fragment, na który składały się rozumne istoty oraz ich społeczeństwa.
Potrzebna by była daleko posunięta ślepota na skalę i podobieństwo, by
uwierzyć, że można ignorować wszystko, co leży poza tą płytką sadzawką. Nie
chodziło po prostu o celowe zagrzebanie się w zamkniętym świecie
syntetycznych panoram; cieleśni również nie byli odporni na tę ślepotę,
podobnie jak nawet najbardziej dalekowzroczni obywatele. Transmutatorzy z
pewnością również jej ulegali w jakimś okresie swej historii.
Rzecz jasna, transmutatorzy musieli już wiedzieć o ogromnej, całkowicie
martwej maszynerii niebieskiej, która skłoniła Diasporę do podróży na Swifta i
dalej. Ich pytanie będzie brzmiało: „Dlaczego zapuściliście się tak daleko?
Dlaczego porzuciliście pobratymców?”.
Yatima nie mogło przemawiać w imieniu swego towarzysza podróży, ale
odpowiedź vir leżała na przeciwległym końcu skali w królestwie rzeczy bardzo
prostych i małych.
1
PSYCHOGENEZA SIEROTY
Polis Konishi, Ziemia,
23 387 025 000 000 SCzK
15 maja 2975, 11:03:17,154 CzU
Konceptuarium było nieświadomym oprogramowaniem, starym jak samo
polis Konishi. Jego podstawowe zadanie polegało na umożliwieniu obywatelom
polis generowania potomstwa: dzieci jednego rodzica albo dwóch czy
dwudziestu, stworzonych częściowo na ich podobieństwo, w innej części
zgodnie z ich życzeniami, a w jeszcze innej losowo. Czasem jednak, mniej więcej
raz na teratau, konceptuarium dawało początek obywatelowi niemającemu
rodziców.
***
Każdy urodzony w Konishi obywatel wyrastał z ziarna umysłu, serii kodów
instrukcji przypominających cyfrowy genom. Pierwsze ziarna umysłu
przeniesiono z DNA przed dziewięcioma stuleciami, gdy założyciele polis
stworzyli język formowania, mający kopiować w postaci cyfrowej zasadnicze
procesy neuroembriologiczne. Podobna translacja musiała być jednak
niedoskonała, pomijać biochemiczne szczegóły celem osiągnięcia szeroko
pojętej równoważności funkcji. Nie było możliwości zachowania pełnej
różnorodności genomu cielesnych. Ponieważ punktem wyjścia była zmniejszona
pula cech, a dawne mapy oparte na DNA stały się przestarzałe, konceptuarium
musiało się skupić na mapowaniu konsekwencji nowych wariacji. Odrzucenie
wszelkich zmian mogłoby prowadzić do stagnacji, natomiast nieroztropne ich
wprowadzanie narażałoby wszystkie dzieci na szaleństwo.
Konishijskie ziarno umysłu dzieliło się na miliard pól: krótkich,
sześciobitowych segmentów, z których każdy zawierał nieskomplikowany kod
instrukcji. Kilkadziesiąt takich segmentów składało się na formery — proste
podprogramy używane podczas psychogenezy. Wpływ nieprzetestowanych
dotąd mutacji na piętnaście milionów współdziałających ze sobą formerów
trudno było przewidzieć z góry. W większości przypadków jedyną pewną metodą
było wykonanie wszystkich obliczeń, których dokonałoby przekształcone
ziarno... co niczym się nie różniło od jego ożywienia i stworzenia umysłu bez
jakichkolwiek przewidywań. Zgromadzona przez konceptuarium wiedza była
zbiorem wyposażonych w adnotacje map konishijskiego ziarna umysłu.
Najbardziej zaawansowane z nich były skomplikowanymi, wielowymiarowymi
strukturami, o całe rzędy wielkości przerastającymi złożonością samo ziarno.
Istniała też jednak prosta mapa, na której obywatele Konishi mogli śledzić
postępy osiągnięte w ciągu stuleci przez konceptuarium. Miliard pól
przedstawiono na niej jako równoleżniki, a sześćdziesiąt cztery możliwe kody
instrukcji jako południki. Każde ziarno można było uważać za ścieżkę
przebiegającą zygzakiem z góry na dół i definiującą kod instrukcji na każdym z
pól.
Tam, gdzie było wiadomo, że tylko jeden kod może prowadzić do udanej
psychogenezy, wszystkie trasy na mapie wiodły do jednej wyspy albo wąskiego
przesmyku, plamy ochry na oceanie błękitu. Pola infrastruktury budowały
podstawową architekturę mentalną, wspólną dla wszystkich obywateli, nadając
kształt zarówno ogólnej konstrukcji umysłu, jak i najdrobniejszym szczegółom
podsystemów o kluczowym znaczeniu.
Na innych obszarach mapy wyobrażono wachlarz możliwości: rozległy
kontynent albo archipelag rozproszonych wysp. Pola cech oferowały wybór
kodów, a każdy z nich wywierał znany wpływ na szczegóły struktury umysłu —
od biegunowych przeciwieństw wrodzonego temperamentu lub estetycznych
upodobań, aż po drobne różnice w architekturze neuronowej, znaczące mniej niż
bruzdy na dłoni cielesnego. Te ostatnie przedstawiano w odcieniach zieleni —
ostro skontrastowanych bądź też wręcz nierozróżnialnych, zależnie od samych
cech.
Pozostałe pola, na których zmian wprowadzonych do ziarna dotąd nie
przetestowano i nie sposób było niczego przewidzieć, uważano za nieokreślone.
Każdy wypróbowany kod, znany element środowiska, przedstawiono tam szarą
barwą na tle bieli: górski szczyt wystający ponad pokrywę chmur przesłaniającą
wszystko na wschód i na zachód od niego. Z oddali nie można było dostrzec
szczegółów. To, co kryło się pod chmurami, mógł ujawnić jedynie bezpośredni
kontakt.
Gdy konceptuarium tworzyło sierotę, wszystkie pola cech dostępne dla
dobroczynnych mutacji wypełniało sprawdzonymi kodami wybranymi losowo,
ponieważ nie było rodziców, których mogłoby kopiować czy którym musiałoby
się przypodobać. Następnie wybierało tysiąc nieokreślonych pól i traktowało je
podobnie, rzucając tysiąc kwantowych kości, by wybrać losową ścieżkę przez
term incognita. Każda sierota była zwiadowcą wysyłanym na nieznane
terytorium.
I każda z nich sama była takim terytorium.
***
Konceptuarium ulokowało ziarno nowej sieroty pośrodku pamięci macicy
— pojedyncza sekwencja informacji wisząca w próżni zer. Ziarno samo dla siebie
nie znaczyło nic, równie dobrze mogłoby być ostatnim urywkiem nadawanej
alfabetem Morse’a transmisji, mknącym przez próżnię obok odległej gwiazdy.
Macica jednak była wirtualną maszyną mającą wykonywać zawarte w ziarnie
instrukcje, kilkanaście dalszych warstw oprogramowania wiodło zaś do samego
polis, tworząc migotliwą siatkę przełączników molekularnych. Ciąg bitów,
łańcuch biernych danych, nic sam nie zrobi, niczego nie zmieni, ale wewnątrz
macicy znaczenie ziarna osiągało pełną harmonię ze wszystkimi niezmiennymi
zasadami położonych poniżej poziomów. Niczym karta perforowana włożona do
krosna Jacquarda zmieniało się z abstrakcyjnej wiadomości w element maszyny.
Po odczytaniu ziarna przez macicę, jego pierwszy former wypełniał
otaczającą przestrzeń prostym wzorcem danych: pojedynczym, nieruchomym
numerycznym pakietem falowym, wyrzeźbionym w pustce na podobieństwo
miliarda perfekcyjnych szeregów piaskowych wydm. To pozwalało odróżnić
każdy punkt od jego sąsiadów położonych wyżej bądź niżej na zboczu, lecz
wszystkie grzbiety fal nadal były identyczne, a żadna dolina nie różniła się od
innych. Pamięci macicy nadano postać trójwymiarowej przestrzeni, a cyfry
zapisane w każdym punkcie implikowały czwarty wymiar. Wydmy były zatem
czterowymiarowe.
Następnie dodawano drugą falę, biegnącą pod kątem do pierwszej. Jej
amplituda narastała miarowo, każdy kolejny grzbiet był wyższy od
poprzedniego. Potem pojawiała się trzecia, czwarta i tak dalej, a każda z nich
wzbogacała wzorzec, komplikując i naruszając jego symetrię: definiowała
kierunki, wytyczała gradienty i ustanawiała hierarchię skal.
Czterdziesta fala przepływała przez abstrakcyjną topografię, w której nie
pozostał już żaden ślad po krystalicznej regularności jej początków. Jej grzbiety i
doliny były kręte niczym linie papilarne. Nie każdy punkt stał się unikatowy, ale
stworzono strukturę wystarczająco skomplikowaną, by mogła stać się
frameworkiem dla wszystkiego, co się wydarzy. Ziarno wydawało polecenia
rozsiania setki swych kopii po świeżo skalibrowanym środowisku.
W drugiej iteracji macica odczytywała skopiowane ziarna. Z początku
wszystkie dawały identyczne instrukcje, aż wreszcie nadchodziło polecenie
przeniesienia każdego z nich na pole otoczone przez szczególny wzorzec danych:
sekwencję grzbietów o kształcie charakterystycznym, lecz nie unikatowym.
Ponieważ każde ziarno było osadzone na innym terenie, lokalne wersje owego
charakterystycznego punktu miały różne położenia i macica zaczynała
odczytywać instrukcje z różnych części ziaren. Same ziarna nadal pozostawały
identyczne, ale każde z nich wysyłało teraz w otaczającą przestrzeń odmienny
zestaw formerów, tworząc fundamenty innego wyspecjalizowanego regionu
psychoblasty, embrionalnego umysłu.
To była prastara metoda: niezróżnicowane komórki macierzyste
rozwijającego się kwiatu zawierały chemiczne instrukcje nakazujące im zmienić
się w płatki albo listki kielicha, pręciki lub słupki; u owadzich poczwarek
gradient stężenia pewnych białek uruchamiał odmienne sekwencje aktywności
genowej, potrzebne do ukształtowania odwłoku, tułowia albo głowy. Konishijska
wersja cyfrowa zachowywała esencję tego procesu — dzieliła przestrzeń na
specjalnie oznaczone obszary, a potem pozwalała, by lokalne oznaczenia
wpływały na wykonanie dalszych instrukcji, włączały i wyłączały
wyspecjalizowane podprogramy, które z kolei powtarzały cały cykl na coraz
mniejszą skalę, stopniowo przekształcając pierwsze, grubo ciosane struktury w
cuda filigranowej precyzji.
Podczas ósmej iteracji pamięć macicy zawierała sto bilionów kopii ziarna
umysłu i nie potrzebowała ich już więcej. Większość nadal rzeźbiła w
otaczającym je środowisku nowe szczegóły, ale niektóre dały sobie spokój z
formerami i zastąpiły je nadajnikami, krótkimi pętlami instrukcji wysyłającymi
strumienie impulsów do prymitywnych sieci tworzących się między ziarnami.
Przewodami tych sieci były po prostu najwyższe grzbiety otworzone przez
formery, impulsy zaś przypominały maleńkie groty strzał, jeden albo dwa
stopnie wyższe od nich. Formery pracowały w czterech wymiarach, same sieci
były zatem trójwymiarowe. Gdy macica tchnęła życie w owe konwencjonalne
wyobrażenie, impulsy zaczynały mknąć jak biliard małych wagoników
kursujących między bilionem stacji jednoszynowej kolejki o dziesięciu tysiącach
poziomów.
Niektóre nadajniki wysyłały impulsy z metronomową regularnością, inne
zaś tworzyły serie pseudolosowe. Impulsy przemykały przez labirynty stale
tworzących się sieci. Niemal każda ścieżka wciąż łączyła się z każdą inną,
ponieważ nie podjęto jeszcze decyzji wyeliminowania zbędnych. Nowe formery,
obudzone tym całym ruchem, zaczynały demontować nadmiarowe węzły,
zachowując tylko te, do których jednocześnie docierała wystarczająca liczba
impulsów, i wybierając z niezliczonych możliwości te ścieżki, które mogły
działać synchronicznie. W powstającej sieci znajdowały się również ślepe uliczki,
ale jeśli ruch na nich był wystarczająco intensywny, inne formery to zauważały i
tworzyły przedłużenia. Fakt, że pierwsze strumienie danych nic nie znaczyły, był
nieistotny. Dowolny sygnał wystarczał, by pomóc ożywić najprostszą
maszynerię myśli.
W wielu polis w ogóle nie hodowano nowych obywateli, tylko po prostu
składano ich z gotowych podzespołów. Konishijska metoda zapewniała jednak
swoistą pseudobiologiczną solidność i spójność. Systemy rozwijały się
jednocześnie, wchodziły w interakcje, zanim się jeszcze uformowały, i
samodzielnie rozwiązywały większość potencjalnych problemów wynikających z
niedopasowania, nie potrzebując zewnętrznego budowniczego umysłów, który
dopasowywałby wszystkie gotowe elementy, by zapobiec ewentualnej
niezgodności.
Pomimo całej tej organicznej plastyczności i licznych kompromisów, pola
infrastruktury nadal mogły wyznaczać terytoria dla garstki standardowych
podsystemów, identycznych u wszystkich obywateli. Dwa z nich były kanałami
dla napływających danych — jeden przekazywał gestaltowy obraz, a drugi miał
charakter linearny. Te dwa podstawowe tryby, wspólne dla wszystkich
konishijskich obywateli, były odległymi potomkami wzroku i słuchu. Podczas
dwusetnej iteracji sieroty, kanały były już w pełni uformowane, ale struktura
wewnętrzna, do której przekazywały dane — sieci klasyfikujące je i
umożliwiające ich zrozumienie — wciąż pozostawała nierozwinięta i
niewypróbowana.
Polis Konishi kryło się dwieście metrów pod syberyjską tundrą, ale dzięki
łączom światłowodowym i satelitarnym miało dostęp do danych ze wszystkich
forów Koalicji Polis, sond orbitujących wokół planet i księżyców w całym
Układzie Słonecznym, dronów krążących po lasach i oceanach Ziemi, oraz
dziesięciu milionów rodzajów sensoriów, obrazowych albo abstrakcyjnych.
Pierwszym problemem postrzegania było nauczenie się dokonywania wyboru w
tym nadmiarze.
Wewnątrz psychoblasty sieroty, na wpół uformowany nawigator
podłączony do sterów kanałów wejścia zaczynał wysyłać serię zapytań o
informację. W pierwszych kilku tysiącach przypadków jedyną odpowiedzią była
monotonna seria kodów błędu. Zapytania były błędnie sformułowane lub
odnosiły się do nieistniejących źródeł danych. W każdą psychoblastę
wbudowano jednak skłonność do poszukiwania biblioteki polis (w przeciwnym
razie trwałoby to tysiąclecia), nawigator zatem ponawiał próby, aż wreszcie
odnajdywał odpowiedni adres i w kanałach uzyskał dane: gestaltowy obraz lwa,
któremu towarzyszyła linearna nazwa tego zwierzęcia.
Nawigator bezzwłocznie porzucał metodę prób i błędów, po czym pogrążał
się w spazmie powtórzeń, raz po raz przywołując ten sam nieruchomy obraz lwa.
Trwało to aż do chwili, gdy nawet najprostsze z embrionalnych
dyskryminatorów przestały wreszcie wysyłać kolejne impulsy. Potem wracał do
eksperymentowania.
Stopniowo wykształcał się w miarę sensowny kompromis między dwoma
rodzajami protociekawości sieroty: dążeniem do nowości oraz poszukiwaniem
rekurencyjnych wzorców. Sierota zaczynała przeszukiwać bibliotekę, ucząc się
odnajdowania strumieni powiązanych ze sobą informacji — sekwencyjnych
obrazów ruchu, a potem również bardziej abstrakcyjnych łańcuchów
odnoszących się do siebie danych. Nadal nic nie rozumiała, ale wbudowano w nią
dążenie do wzmacniania zachowań zapewniających odpowiednią równowagę
między spójnością a zmianą.
Do klasyfikujących sieci sieroty napływały obrazy i dźwięki, symbole oraz
równania, pozostawiające po sobie nie drobne szczegóły — postać w
kosmicznym skafandrze stojącą na szarobiałej powierzchni na tle czarnego nieba
czy spokojną, nagą sylwetkę rozpadającą się pod wpływem szarego roju
nanomaszyn — lecz odcisk najprostszych regularności, najpospolitszych
skojarzeń. Sieci odkryły okrąg/sferę: w obrazach słońca i planet, w źrenicy i
tęczówce, w spadłych na ziemię owocach, w tysiącu różnych dzieł sztuki,
artefaktów oraz wykresów. Poznały linearne słowo oznaczające „osobę” i
podążyły za nim niepewnie ku regularnościom definiującym gestaltową ikonę
„obywatela”, a także ku wspólnym cechom, które wykryły u wielu cielesnych oraz
gleisnerowskich robotów.
Podczas pięćsetnej iteracji z kategorii uzyskanych z danych zawartych w
bibliotece zrodziła się horda maleńkich podsystemów w klasyfikujących dane
sieciach: dziesięć tysięcy pułapek na słowa i obrazy, gotowych w każdej chwili
się zatrzasnąć, dziesięć tysięcy rozpoznających wzorce monomanów nieustannie
wypatrujących w strumieniu informacji swych wyspecjalizowanych celów.
Między tymi pułapkami wkrótce wykształciły się pierwsze połączenia. Z
początku pułapki używały ich tylko do dzielenia się opiniami oraz do prób
wpływania na decyzje innych. Jeśli coś uruchomiło pułapkę na obraz lwa, pułapki
na linearną nazwę tego zwierzęcia, odgłosy wydawane przez inne lwy, wspólne
cechy ich behawioru (wylizywanie lwiątek, pościg za antylopami) uwrażliwiały
się błyskawicznie. Niekiedy napływające dane uruchamiały całą serię pułapek,
co wzmacniało ich powiązania, jednakże w innych przypadkach niecierpliwe
pułapki reagowały przedwcześnie. Rozpoznano obraz lwa i choć nie wykryto
jeszcze słowa „lew”, przypisana mu pułapka reaguje, a pułapki na lizanie lwiątek i
pościg za antylopami podążają za nią.
Sierota uczy się przewidywać, mieć oczekiwania.
Podczas tysięcznej iteracji połączenia między pułapkami rozwinęły się już w
skomplikowaną sieć, w której pojawiły się nowe struktury — symbole, reagujące
nie tylko na dane napływające z zewnątrz, lecz również na siebie nawzajem.
Pułapka na obraz lwa sama w sobie była jedynie szablonem przykładanym do
słowa, by stwierdzić, czy pasuje, a jej werdykt nie miał żadnych implikacji.
Symbol tego zwierzęcia mógł pomieścić ich nieograniczoną ilość i można było go
uruchomić w każdej chwili, nawet jeśli żaden lew nie był obecny.
Zwykłe rozpoznanie ustąpiło miejsca pierwszym, słabym oznakom
zrozumienia.
Pola infrastruktury zbudowały już standardowe kanały wyjścia dla
linearnych i gestaltowych danych, ale odpowiedni nawigator — potrzebny, by
skierować wysyłane dane pod konkretny adres w Konishi lub poza nim — nie był
jeszcze aktywny. Gdy nadeszła dwutysięczna iteracja, symbole zaczęły
rywalizować ze sobą o dostęp do kanałów wyjścia. Używały szablonów swych
pułapek, by powtarzać dźwięki albo obrazy, które nauczyły się rozpoznawać, i
nie miało znaczenia, czy wypowiadają słowo „lew”, „lwiątko” czy „antylopa”,
wysyłając je w pustkę, ponieważ kanały wejścia i wyjścia były ze sobą połączone.
Sierota zaczyna słyszeć własne myśli.
Nie całe pandemonium — nie może wypowiedzieć wszystkich słów
jednocześnie ani nawet przekazać wszystkich gestaltowych obrazów. Każda
scena zawarta w bibliotece wywoływała niezliczone skojarzenia, ale tylko kilka
symboli mogło jednocześnie uzyskać dostęp do kształtujących się sieci
tworzących język. A choć ptaki krążyły na niebie, trawa się kołysała, a za stadem
zwierząt unosiły się w powietrzu tumany pyłu oraz chmury owadów — a także
więcej, znacznie więcej — nim cała scena zniknęła, przewagę zyskały
następujące symbole:
„Lew ściga antylopę”.
Wówczas zaskoczony nawigator odciął strumień zewnętrznych danych.
Linearne słowa przechodziły od kanału do kanału, wyraźnie słyszalne na tle
ciszy, a gestaltowe obrazy raz po raz przywoływały obraz pościgu,
wyidealizowaną rekonstrukcję pozbawioną wszystkich zapomnianych
szczegółów.
Potem wspomnienie wygasło i nawigator ponownie sięgnął ku bibliotece.
Myśli sieroty nigdy jednak nie kurczyły się do pojedynczego,
uporządkowanego korowodu. Symbole uruchamiały się w coraz bogatszych i
bardziej skomplikowanych kaskadach, ale dodatnie sprzężenie zwrotne
ułatwiało skupienie, i umysł wypełniały najpotężniejsze ze zrodzonych w nim
myśli. Sierota nauczyła się wyodrębniać jeden albo dwa wątki z trwającego bez
końca dialogu tysięcy szeregów symboli. Nauczyła się tworzyć narrację własnych
doświadczeń.
Jej życie trwało już prawie pół megatau. Dysponowała słownictwem
złożonym z dziesięciu tysięcy wyrazów, posiadała pamięć krótkotrwałą,
oczekiwania sięgające kilkanaście tau w przyszłość oraz prosty strumień
świadomości. Nadal jednak nie miała pojęcia, że na świecie istnieje coś takiego
jak ona.
***
Konceptuarium przy każdej iteracji tworzyło mapę rozwijającego się
umysłu, śledząc efekty działania nieokreślonych, randomizowanych pól.
Świadomy obserwator mógłby na podstawie tych danych wyobrazić sobie tysiąc
delikatnych, połączonych ze sobą fraktali, coś w rodzaju splątanych, pierzastych
kryształów wyhodowanych w stanie nieważkości, z których wyrastały coraz
cieńsze gałęzie przeszywające macicę — efekt odczytywania kolejnych pól,
których wpływ obejmował wciąż nowe pola. Konceptuarium niczego jednak nie
wizualizowało. Po prostu przetwarzało dane i wyciągało wnioski.
Jak dotąd żadna z mutacji najwyraźniej nie okazała się szkodliwa. Każda
struktura w umyśle sieroty funkcjonowała w przybliżeniu zgodnie z
oczekiwaniami, a wymiana informacji z biblioteką oraz inne sprawdzone
strumienie informacji nie sugerowały żadnych zagrażających patologii.
Gdyby psychoblasta została uszkodzona, w zasadzie nic nie
powstrzymywałoby konceptuarium przed sięgnięciem do wnętrza macicy i
naprawieniem wszystkich ułomnych struktur. Konsekwencje byłyby jednak
równie nieprzewidywalne, jak skutki ożywienia samego ziarna. Lokalna
„chirurgia” powodowała niekiedy niezgodności z resztą psychoblasty, natomiast
zmiany wystarczająco szerokie, by zagwarantować sukces, mogły wymazać całą
psychoblastę, zastępując ją zestawem elementów będących klonami zdrowych
części.
Niemniej, bierność również wiązała się z ryzykiem. Gdy psychoblasta uzyska
świadomość, przyzna się jej obywatelstwo i interwencja bez jej zgody stanie się
niemożliwa. Nie było to przy tym kwestią normalnego zwyczaju albo prawa. Tę
zasadę wbudowano w najgłębsze poziomy polis. Obywatel pogrążający się w
szaleństwie mógł przez całe teratau cierpieć dezorientację i ból, ponieważ jego
umysł był zbyt uszkodzony, by autoryzować pomoc czy nawet wybrać
wymazanie. Taka była cena autonomii: niezbywalne prawo do obłędu i
cierpienia, nieodłączne od prawa do samotności i spokoju.
Dlatego obywatele Konishi zaprogramowali konceptuarium tak, by w razie
wątpliwości wybierało ostrożność. Cały czas obserwowało z uwagą sierotę,
gotowe zakończyć psychogenezę przy pierwszej oznace dysfunkcji.
***
Wkrótce po pięciotysięcznej iteracji nawigator wyjścia sieroty zaczął
wysyłać impulsy i rozpoczęło się przeciąganie liny. Wbudowano weń potrzebę
szukania odpowiedzi, zwracania się do kogoś lub czegoś, kto jej udzieli.
Natomiast nawigator wejścia od dawna przywykł do ograniczania się do
biblioteki polis, i to przyzwyczajenie zawsze mocno nagradzano. Obu
nawigatorów wyposażono w silne pragnienie wzajemnej harmonii, łączenia się z
tym samym adresem, umożliwienia obywatelowi słuchania i mówienia w tym
samym miejscu, co bardzo się przydawało przy prowadzeniu rozmów. Oznaczało
to jednak, że dźwięki mowy sieroty oraz wysyłane przez nią ikony trafiały wprost
do biblioteki, która ignorowała je całkowicie.
Postawiony w obliczu całkowitej obojętności nawigator wyjścia wysłał
sygnały tłumiące do sieci dyskryminatorów zmian, co zmniejszyło hipnotyczną
atrakcyjność biblioteki, zmuszając nawigatora wejścia do zmiany przyzwyczajeń.
Obaj nawigatorzy rozpoczęli dziwaczny, chaotyczny taniec, przeskakując od
środowiska do środowiska, od polis do polis i od planety do planety w
poszukiwaniu partnera do rozmów.
Po drodze ujrzeli tysiąc przypadkowych fragmentów świata fizycznego:
radarowy obraz burzy piaskowej szalejącej nad morzem wydm otaczającym
północną czapę polarną Marsa, ledwie widoczny w podczerwieni warkocz małej
komety rozpadający się w atmosferze Urana — wydarzenie, które nastąpiło
przed dziesięcioleciami, ale do dziś utrzymywało się w selektywnej pamięci
satelity. Natrafili nawet na przekaz wysyłany w czasie rzeczywistym przez drona
zbliżającego się do stada lwów na wschodnioafrykańskiej sawannie, ale w
przeciwieństwie do płynnych relacji zapisanych w bibliotece obraz sprawiał
wrażenie uporczywie nieruchomego i po kilku tau nawigatorzy ruszyli w dalszą
drogę.
Gdy sierota wreszcie natrafiła na adres konishijskiego forum, ujrzała plac
wyłożony małymi rombami barwy mineralnego błękitu albo szarości. Tworzyły
one wzorzec pełen nieuchwytnych regularności, które nigdy nie powtarzały się w
pełni. Fontanna tryskała srebrnym płynem pod usiane chmurami niebo barwy
wypalonego oranżu. Każdy strumień rozpadał się w połowie drogi w górę na
zwierciadlane kropelki, błyszczące kulki przybierające kształt maleńkich,
skrzydlatych świnek, które latały wokół fontanny po krzyżujących się ze sobą
trasach, chrząkając radośnie, nim wpadały z powrotem do sadzawki. Plac
otaczały kamienne krużganki, a ich wewnętrzne strony składały się w serię
szerokich łuków oraz zdobnych kolumnad.
Niektóre z łuków tworzyły niezwykłe zagięcia — escherowskie albo
kleinowskie — przeszywające dodatkowe, niedostrzegalne wymiary.
Sierota widziała podobne struktury w bibliotece i znała linearne nazwy
większości z nich. Samo środowisko było na tyle zwyczajne, że nie miała na jego
temat nic do powiedzenia. Widziała już też tysiące scen przedstawiających
poruszających się, rozmawiających obywateli i jasno zdawała sobie sprawę, że to
miejsce wygląda inaczej, choć nie potrafiła jeszcze określić, na czym polega
różnica. Gestaltowe obrazy przypominały jej widziane przedtem ikony albo
stylizowane wyobrażenia cielesnych w dziełach sztuki — były znacznie bardziej
różnorodne i ruchliwe niż było to możliwe w przypadku prawdziwych cielesnych.
Ich formy nie ograniczały wymogi fizjologii czy fizyki, lecz wyłącznie konwencje
obrazowania — konieczność przekazania, poprzez wszystkie odmiany i
subtelności, najważniejszego komunikatu: „Jestem obywatelem”.
— Hej, wy — zwróciła się do forum.
Linearne rozmowy między obywatelami były publicznie dostępne, ale
ściszone proporcjonalnie do odległości w środowisku i sierota słyszała tylko
jednostajny szmer.
— Hej, wy! — spróbowała raz jeszcze.
Ikona najbliższego obywatela — lśniąca, wielobarwna figura
przypominająca posąg wysokości około dwóch delta — zwróciła się ku sierocie.
Wbudowana struktura operatora wejścia skierowała punkt widzenia sieroty
prosto na ikonę. Operator wyjścia, zmuszony do podążania za nią, obrócił w tę
samą stronę ikonę sieroty — prostą, nieświadomą parodię ikony rozmówcy.
Obywatel zalśnił niebiesko-złotym blaskiem, rozciągając w uśmiechu
półprzezroczystą twarz.
— Cześć, sieroto — powiedziało ve.
Nareszcie odpowiedź! Detektor reakcji nawigatora wyjścia odciął swój krzyk
znudzenia, tłumiąc niepokój napędzający poszukiwania, po czym wypełnił umysł
sygnałami wyciszającymi wszystkie systemy, które mogłyby go odciągnąć od
cennego znaleziska.
— Cześć, sieroto — powtórzyła jak papuga sierota.
Obywatel uśmiechnął się znowu.
— Tak, cześć — odparło ve i zwróciło się z powrotem ku towarzyszom.
— Hej, wy! Cześć!
Nic się nie wydarzyło.
— Obywatele! Wszyscy!
Grupa zignorowała sierotę. Detektor reakcji zmniejszył ranking satysfakcji i
nawigatorzy znowu poczuli się niespokojni. Nie aż tak, by opuścić forum, ale
wystarczająco mocno, by zacząć się po nim poruszać.
— Hej! Wszyscy! — wołała sierota, przemykając z miejsca na miejsce.
Poruszała się bez pędu i inercji, bez grawitacji i tarcia.
Wystarczyło nieco zmienić najmniej znaczące bity w zapytaniu o dane
nawigatora wejścia, interpretowane przez środowisko jako położenie sieroty i
kąt jej punktu widzenia. Odpowiadające im fragmenty przekazu nawigatora
wyjścia określały, w którym miejscu i w jaki sposób ikona oraz dźwięki mowy
sieroty mieszały się z otoczeniem.
Nawigatorzy nauczyli się zbliżać do obywateli, by łatwiej ich było usłyszeć.
Niektórzy odpowiadali: „Cześć, sieroto”, zanim się odwrócili. Sierota odbijała
echem ich ikony: uproszczone albo wymyślne, rokokowe bądź spartańskie,
pseudobiologiczne, pseudoartefaktowe, formy o zarysach będących helisami ze
świetlistego dymu albo wypełnione syczącymi gwałtownie wężami, ozdobione
gorejącymi fraktalnymi inkrustacjami lub spowite w jednorodną czerń. Zawsze
jednak widziała tę samą postać dwunożnej małpy, stałą kryjącą się pod
szaleństwem różnorodności niczym wielka litera A w rękopisach iluminowanych
przez stu szalonych mnichów.
Stopniowo klasyfikujące napływające dane sieci sieroty zaczęły rozumieć, co
odróżnia obywateli z forum od wszystkich ikon z biblioteki. Oprócz obrazu każda
obecna tu ikona miała niewidoczny gestaltowy tag — cechę przypominającą
indywidualny zapach cielesnych, ale bardziej zlokalizowaną i znacznie bogatszą
w możliwości. Sierota nie pojmowała sensu tego nowego rodzaju danych, ale jej
infotrop — nowo powstała struktura będąca rozwinięciem prostszych
detektorów nowości oraz wzorców — zaczął reagować na ów deficyt
zrozumienia. Jego uwagę przyciągnął ledwie uchwytny ślad regularności —
ikona każdego obywatela miała unikatowy, niezmienny tag — i dał wyraz swemu
niezadowoleniu. Sierota nie próbowała dotąd kopiować tagów, ale pod wpływem
infotropu zbliżyła się do grupy trzech obywateli i przybrała postać jednego z
nich, łącznie z tagiem. Reakcja była natychmiastowa.
— Nie rób tego, ty idioto! — zawołał gniewnie obywatel.
— Cześć!
— Nikt ci nie uwierzy, jeśli spróbujesz się podawać za mnie, a już z
pewnością nie ja. Rozumiesz? A teraz odejdź!
Ve miało szarą skórę o metalicznym odcieniu. Dla emfazy rozświetliło tag, a
potem znowu go przygasiło. Sierota uczyniła to samo.
— Nie! — Obywatel zademonstrował drugi tag, sąsiadujący z oryginalnym.
— Widzisz? Rzucam ci wyzwanie i nie potrafisz mi odpowiedzieć. Po co więc
kłamiesz?
— Cześć!
— Idź sobie.
Sierota była zachwycona. Nigdy dotąd nie przyciągnęła tak wielkiej uwagi.
— Cześć obywatelu!
Twarz barwy cyny niemal się roztopiła w geście przesadnego znużenia.
— Czy nie wiesz kim jesteś? — zapytało ve. — Nie znasz własnej sygnatury?
— To na pewno ta nowa sierota — zauważył ze spokojem drugi obywatel. —
Jeszcze nie opuściła macicy. To twój najnowszy współpolitańczyk, Inoshiro.
Powinnoś się ucieszyć na vir widok.
Tego obywatela porastało krótkie, złotobrązowe futro.
— Lew — odezwała się sierota. Spróbowała się upodobnić do nowego
obywatela i nagle cała trójka wybuchnęła śmiechem.
— Teraz chce być tobą, Gabriel — zauważył trzeci obywatel.
— Jeśli ve nie wie, jak ma na imię, powinniśmy nazwać je idiotą —
skwitował pierwszy, o skórze barwy cyny.
— Nie bądź okrutny. Jesteśmy częściowym rodzeństwem i mogłobym ci
pokazać twoje wspomnienia.
Ikona trzeciego obywatela była jednolicie czarną sylwetką.
— A teraz chce być Blanca.
Sierota zaczęła imitować po kolei każdego z trójki. Gdy wysyłała im
gestaltowe obrazy oraz identyfikatory, w odpowiedzi wykrzykiwali dziwne,
linearne dźwięki, które nic dla niej znaczyły: „Inoshiro! Gabriel! Blanca! Inoshiro!
Gabriel! Blanca!”.
Detektory specjalizujące się w krótkoterminowym rozpoznaniu wzorca
dostrzegły związek między nimi i sierota przyłączyła się do linearnej recytacji.
Kontynuowała ją przez pewien czas, gdy tamci umilkli, ale po kilku
powtórzeniach wzorzec się wyjałowił.
— Jestem Inoshiro — rzekł szaroskóry obywatel, przyciskając dłoń do vir
piersi.
— Jestem Gabriel — oznajmił złotofutry, również kładąc dłoń na vir piersi.
Trzeci, będący czarną sylwetką, nadał swej dłoni cienki, biały zarys, by nie
zniknęła na tle vir tułowia, nim powiedział:
— Jestem Blanca.
Sierota skopiowała po jednym razie zachowanie całej trójki, powtarzając ich
linearne słowa oraz małpując gesty. Uformowały się symbole dla każdego z
obywateli, łączące ich ikony oraz tagi z linearnymi słowami, mimo że ani one, ani
słowa nie miały powiązania z niczym innym.
— Jak dotąd wszystko idzie dobrze — stwierdził obywatel, którego ikona
skłoniła wszystkich do wypowiedzenia słowa „Inoshiro”. — Ale jak ma zdobyć
dla siebie imię?
— Sieroty same nadają sobie imiona — odpowiedział obywatel o tagu
powiązanym ze słowem „Blanca”.
— Sieroty same nadają sobie imiona — powtórzyła echem sierota.
Obywatel powiązany ze słowem „Gabriel” wskazał na powiązanego ze
słowem „Inoshiro”.
— Ve to...? — zapytał.
— Inoshiro — odpowiedział obywatel powiązany ze słowem „Blanca”.
Potem obywatel powiązany ze słowem „Inoshiro” wskazał z kolei na vir i
zapytał:
— Ve to?
— Blanca — odpowiedział tym razem obywatel powiązany ze słowem
„Blanca”.
Sierota przyłączyła się do nich, wskazując tam, gdzie oni, sterowana przez
wbudowane systemy pomagające jej zrozumieć geometrię środowiska i z
łatwością uzupełniać wzorzec, nawet gdy nikt inny tego nie zrobił.
I nagle obywatel o złotym futrze wskazał na sierotę.
— Ve to? — zapytał.
Nawigator wejścia przesunął punkt widzenia sieroty, próbując ustalić, na co
wskazuje obywatel. Nie znalazłszy tam nic poza sierotą, przesunął punkt
widzenia do tyłu, bliżej obywatela o złotym futrze, zrywając na moment kontakt z
nawigatorem wyjścia.
Sierota nagle ujrzała demonstrowaną przez siebie ikonę — prymitywne
połączenie ikon trójki obywateli, czarne futro pomieszane z żółtym metalem —
nie tylko jako słaby mentalny obraz napływający z połączeń międzykanałowych,
lecz jako jaskrawy obiekt środowiskowy, podobny do trzech pozostałych.
Na to właśnie wskazywał złotofutry obywatel powiązany ze słowem
„Gabriel”.
Infotrop wpadł w szał. Nie potrafił uzupełnić niedokończonego wzorca. Nie
był w stanie odpowiedzieć na pytanie dotyczące niezwykłego czwartego
obywatela. Ta luka wymagała uzupełnienia.
Sierota przyglądała się, jak czwarty obywatel zmienia kształt i kolor... te
zmiany idealnie harmonizowały z losowymi poruszeniami samej sieroty,
niekiedy imitującej któregoś z trzech pozostałych obywateli, a w innych chwilach
po prostu bawiącej się możliwościami gestaltowego przekazu. To
zahipnotyzowało na moment detektory regularności, ale infotrop zaniepokoił się
jeszcze bardziej.
Nieustannie próbował zestawiać wszystkie dostępne czynniki, aż wreszcie
wyznaczył sobie krótkoterminowy cel: spowodowanie, by ikona szaroskórego
„Inoshiro” zmieniła się tak samo, jak robiła to ikona czwartego obywatela. To
spowodowało lekką przedwczesną reakcję odpowiednich symboli: mentalną
wizję pożądanego zdarzenia. Choć jednak obraz wijącej się, pulsującej ikony z
łatwością zyskał kontrolę nad gestaltowym kanałem wyjścia, to nie ikona
Inoshiro się zmieniła, lecz ta, która reprezentowała czwartego obywatela, tak
samo jak poprzednio.
Nawigator wejścia przeniósł się spontanicznie w miejsce zajmowane przez
nawigatora wyjścia i czwarty obywatel nagle zniknął. Infotrop ponownie
odepchnął nawigatorów od siebie i czwarty obywatel pojawił się znowu.
— Co ve robi? — zapytał obywatel „Inoshiro”.
— Patrz i bądź cierpliwy — odpowiedział obywatel „Blanca”. — Może się
czegoś nauczysz.
Tworzył się już nowy symbol, reprezentujący niezwykłego czwartego
obywatela — jedynego, którego ikona sprawiała wrażenie powiązanej wzajemną
więzią z punktem widzenia sieroty, a także jedynego, którego poczynania sierota
mogła z wielką łatwością przewidywać i kontrolować. Czy więc wszyscy
obywatele byli bytami tego samego rodzaju — jak wszystkie lwy, antylopy albo
okręgi — czy też nie? Powiązania między symbolami pozostawały niepewne.
— To mnie nudzi! — oznajmił obywatel „Inoshiro”. — Niech kto inny
zajmuje się dziećmi! — Ve zatańczyło wokół grupy, imitując kolejno ikony
powiązane z „Blanca” i „Gabrielem”, nim wróciło do oryginalnej postaci. — Jak
mam na imię? Nie wiem! Jaka jest moja sygnatura? Nie mam żadnej! Jestem
sierotą! Jestem sierotą! Nie wiem nawet jak wyglądam!
Gdy sierota zauważyła, że obywatel „Inoshiro” przyjmuje ikony dwóch
pozostałych, popadła w dezorientację i omal nie porzuciła całego systemu
klasyfikacji. Obywatel „Inoshiro” zachowywał się podobnie do czwartego, choć
jego poczynania nie pozostawały w zgodności z intencjami sieroty.
Stworzony przez sierotę symbol czwartego obywatela nadal śledził jego
wygląd oraz położenie w środowisku, ale teraz zaczął również wyrażać esencję
mentalnych obrazów oraz krótkoterminowych celów, tworząc podsumowanie
wszystkich aspektów stanu umysłu, najwyraźniej powiązane w jakiś sposób z
zachowaniem tego obywatela. Jednakże tylko nieliczne symbole miały jasno
zdefiniowane granice. Większość przenikała się nawzajem i mieszała jak
wymieniające plazmidy bakterie. Symbol obywatela „Inoshiro” skopiował
niektóre struktury stanu umysłu symbolu czwartego obywatela, po czym zaczął
je wypróbowywać.
W pierwszej chwili ta umiejętność przedstawiania wysoce
skompresowanych „wyobrażeń” i „celów” była bezużyteczna, ponieważ nadal
pozostawała powiązana ze stanem umysłu sieroty. Sklonowana na ślepo
maszyneria symbolu „Inoshiro” uparcie przewidywała, że obywatel „Inoshiro”
zachowa się zgodnie z planami samej sieroty... a to się nigdy nie zdarzało.
Powtarzające się niepowodzenia doprowadziły do uwiądu owych połączeń i
maleńki, prymitywny model umysłu zachowany wewnątrz symbolu
reprezentującego „Inoshiro” mógł swobodnie poszukiwać stanu umysłu najlepiej
reprezentującego rzeczywiste zachowanie tego obywatela.
Symbol wypróbowywał różne połączenia, rozmaite teorie, poszukując takiej,
która byłaby najbardziej sensowna, aż wreszcie sierota uświadomiła sobie, że
obywatel „Inoshiro” imituje czwartego obywatela.
— Jestem sierotą! — zawołał czwarty obywatel. — Jestem sierotą! Nie wiem
nawet jak wyglądam!
— Ve jest sierotą! — oznajmił obywatel „Gabriel”, wskazując na czwartego
obywatela.
— Ve jest sierotą — zgodził się obywatel „Inoshiro” ze znużeniem w głosie.
— Ale dlaczego musi być takie tępe?
Zainspirowana infotropem sierota spróbowała zagrać w grę „ve to”, tym
razem używając w przypadku czwartego obywatela określenia „sierota”.
Pozostali potwierdzili jej wybór i wkrótce to słowo powiązało się z symbolem
reprezentującym czwartego obywatela.
***
Gdy trójka znajomych sieroty opuściła środowisko, czwarty obywatel
pozostał na miejscu. Ve nie miało już jednak do zaoferowania więcej
interesujących niespodzianek, sierota spróbowała więc bez powodzenia
zaczepiać kilku innych obywateli, po czym wróciła do biblioteki.
Nawigator wejścia opanował już najprostszy system indeksacji stosowany w
tym miejscu, gdy więc infotrop poszukiwał sposobów domknięcia na wpół
uformowanych w środowisku wzorców, udało mu się doprowadzić nawigatora
do miejsc zawierających odniesienia do czterech tajemniczych linearnych słów,
których używali obywatele — „Inoshiro”, „Gabriel”, „Blanca” i „Sierota”. Istniały
strumienie danych powiązane z każdym z tych słów, choć najwyraźniej żaden z
nich nie odnosił się do samych obywateli. Sierota ujrzała tak wiele
przedstawiających cielesnych — często mających skrzydła — powiązanych z
określeniem „Gabriel”, że zbudowała nowy symbol z odkrytych przez siebie
regularności. Jednakże w bardzo niewielkim stopniu pokrywał się on z
symbolem reprezentującym złotofutrego obywatela.
Wielokrotnie oddalała się od prowadzonych przez infotrop poszukiwań;
nawigatora wejścia przyciągały stare adresy, wytrawione w pamięci biblioteki.
W pewnej chwili, przyglądając się scenie wyobrażającej brudne cielesne dziecko
trzymające w rękach pustą drewnianą miskę, sierota poczuła się znudzona i
wróciła na lepiej sobie znane terytorium.
W połowie drogi natknęła się na scenę wyobrażającą dorosłego cielesnego,
który przykucnął obok oszołomionego lwiątka i wziął je w ramiona.
Lwica leżała na ziemi za nimi, nieruchoma i zakrwawiona. Cielesny
pogłaskał lwiątko po głowie.
— Biedne, małe yatima.
Coś w tej scenie zafascynowało sierotę.
— Yatima, yatima — wyszeptała do biblioteki. Nigdy dotąd nie słyszała tego
słowa, ale jego brzmienie głęboko ją poruszyło.
Lwiątko pisnęło.
— Moja biedna, mała sierota — zanucił cielesny.
***
Sierota przemieszczała się między biblioteką a środowiskiem z
pomarańczowym niebem i fontanną z latającymi świnkami. Czasami była tam
trójka jej znajomych albo inni obywatele, z którymi można się było pobawić, w
innych zaś przypadkach tylko sam czwarty obywatel.
Ve przy prawie każdej wizycie wyglądało inaczej. Miało tendencję do
przypominania najbardziej uderzającego obrazu widzianego przez sierotę w
bibliotece w ciągu kilku ostatnich kilotau. Mimo to zawsze łatwo było je
zidentyfikować: tylko ono stawało się widoczne dopiero po rozłączeniu
nawigatorów. Dlatego po każdym przybyciu do tego środowiska sierota oddalała
się od siebie, by przyjrzeć się czwartemu obywatelowi. Czasami poprawiała jego
ikonę, upodabniając ją do jakiegoś wspomnienia albo dostosowując do
estetycznych preferencji powstałych z klasyfikujących dane sieci, które to
preferencje zrodziły się z kilkudziesięciu pól cech, a następnie pogłębiły je albo
zmąciły strumienie napływających danych. Niekiedy sierota imitowała też
cielesnego, który wziął na ręce lwiątko: wysokiego i smukłego, czarnoskórego i
brązowookiego, odzianego w fioletową szatę.
Pewnego razu, gdy obywatel powiązany ze słowem „Inoshiro”, rzekł z
udawanym smutkiem: „Biedna, mała sieroto, nadal nie masz imienia”, sierota
przypomniała sobie tę scenę.
— Biedne, małe Yatima — odparła.
— Chyba już ma — zauważył złotofutry obywatel.
Od tej pory wszyscy nazywali czwartego obywatela wyrazem „Yatima .
Powtarzali go tak wiele razy i z takim naciskiem, że sierota związała się z nim
równie mocno, jak ze słowem „Sierota”.
— Yatima? — zawołał triumfalnie obywatel powiązany ze słowem
„Inoshiro” do czwartego obywatela. — Yatima! Ha, ha, ha! Mam piątkę rodziców i
piątkę częściowego rodzeństwa, i zawsze będę starszy od ciebie!
— Inoshiro! — kazała odpowiedzieć czwartemu obywatelowi sierota. —
Inoshiro! Ha, ha, ha!
Nie miała jednak pojęcia, co powiedzieć dalej.
***
— Gleisnery przesuwają planetoidę — poinformowało sierotę Blanca. — W
tej chwili, w czasie rzeczywistym. Chcesz to zobaczyć? Inoshiro i Gabriel już tam
są.
Na ikonie Blanca pojawił się nowy, niezwykły tag i po chwili ve zniknęło.
Forum było prawie zupełnie puste: przy fontannie można było zobaczyć garstkę
regularnych gości, ale sierota wiedziała, że ją zignorują. Był też — jak zwykle —
czwarty obywatel.
Blanca pojawiło się znowu.
— O co chodzi? Nie potrafisz za mną podążyć, czy nie chcesz tam iść?
Sieci analizy językowej sieroty zaczęły dostrajać uniwersalną gramatykę,
którą w nich zakodowano, pośpiesznie dostosowując ją do linearnych konwencji.
Słowa stawały się czymś więcej niż izolowanymi sygnałami przywołującymi
symbole o jednoznacznym, niezmiennym znaczeniu. Subtelności związane z ich
kolejnością, kontekstem oraz odmianą prowadziły teraz do kaskad rozmaitych
interpretacji. Blanca pytało, czego chce czwarty obywatel.
— Pobaw się ze mną!
Sierota nauczyła się nazywać czwartego obywatela „ja” zamiast „Yatima”, ale
to była tylko gramatyka, nie samoświadomość.
— Chcę zobaczyć przesuwanie planetoidy, Yatima.
— Nie! Pobaw się ze mną!
Sierota zatańczyła z ekscytacją wokół vir, wyświetlając urywki niedawnych
wspomnień: Blanca tworzące dzielone obiekty środowiskowe — wirujące
numerowane bloki oraz podskakujące różnobarwne kule — i uczące sierotę
interakcji z nimi.
— Proszę bardzo! Oto nowa zabawa. Miejmy nadzieję, że szybko się uczysz.
Blanca wyemitowało następny tag — podobny do poprzedniego, ale nie
identyczny — po czym ponownie zniknęło... po to tylko, by zaraz pojawić się w
odległości kilkuset delta. Sierota z łatwością zauważyła vir i natychmiast poszła
w vir ślady.
Blanca przeskoczyło znowu. I znowu, za każdym razem emitując przed
zniknięciem nowy, nieznacznie zmieniony tag. Gdy tylko sierota poczuła się
znudzona tą zabawą, Blanca zaczęło pozostawać na ułamek tau poza
środowiskiem, zanim pojawiło się znowu. Sierota musiała poświęcać chwilę na
próby odgadnięcia, gdzie ve zmaterializuje się następnym razem, w nadziei, że
pierwsza dotrze w wyznaczone miejsce.
Nie było w tym jednak żadnych regularności. Blanca losowo przenosiło po
forum swój materialny cień — od krużganków aż po fontannę — i wszystkie
domysły sieroty okazywały się nietrafne. To było frustrujące... ale do tej pory w
zabawach Blanca zawsze krył się jakiś subtelny ład, infotrop nie dawał więc za
wygraną, raz po raz łącząc istniejące detektory wzorca w coraz to nowe koalicje
w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby zrozumieć problem. Tagi! Kiedy infotrop
porównał wspomnienie surowych gestaltowych danych emitowanych przez
Blanca z adresami obliczanymi przez wbudowane sieci geometryczne w chwili,
gdy sierota zauważyła vir, fragmenty obu sekwencji okazały się niemal
identyczne.
Raz po raz. Infotrop powiązał dwa źródła informacji ze sobą, rozpoznając w
nich dwa sposoby nauczenia się tego samego i sierota zaczęła skakać po
środowisku, nie czekając na pojawienie się Blanca.
Za pierwszym razem, ich ikony nałożyły się na siebie i sierota musiała się
odsunąć, nim jeszcze się przekonała, że Blanca naprawdę tu jest, co
potwierdziłoby sukces, który niecierpliwy infotrop zdążył już sobie przyznać. Za
drugim razem, instynktownie uniknęła kolizji, zmieniając nieco adres tagu, co
nauczyła się robić, ścigając Blanca za pomocą wzroku. Za trzecim razem sierota
wyprzedziła vir i pierwsza dotarła na miejsce.
— Wygrałom!
— Świetnie. Yatima! Podążyłoś za mną!
— Podążyłom za tobą!
— Czy pójdziemy teraz obejrzeć przesuwanie planetoidy? Jak Inoshiro i
Gabriel?
— Gabriel!
— Jak rozumiem, to znaczy „tak”.
Blanca przeskoczyło, sierota podążyła za nią i otoczony krużgankami plac
zamienił się w miliard gwiazd.
Sierota przyjrzała się nowemu, niezwykłemu środowisku. Gwiazdy świeciły
na niemal wszystkich pasmach, od długich na kilometr fal radiowych aż po
wysokoenergetyczne promieniowanie gamma. Gestaltową „przestrzeń kolorów”
można było rozciągać bez końca. Sierota natrafiła w bibliotece na kilka
astronomicznych obrazów wykorzystujących podobną paletę, ale większość
środowisk i przedstawiających Ziemię scen nie wychodziła poza podczerwień i
ultrafiolet. Nawet satelitarne obrazy powierzchni planet w porównaniu z tym
wydawały się bezbarwne. Planety były za zimne, by świecić tak jasno w całym
zakresie widma. W tej feerii kolorów dostrzegało się subtelne oznaki ładu —
serie linii emisyjnych i absorpcyjnych czy gładkie zarysy promieniowania
cieplnego — ale oszołomiony infotrop padł ofiarą przeładowania i po prostu
pozwalał, by dane przezeń przepływały. Analiza będzie musiała zaczekać na
tysiąc dalszych wskazówek.
Gwiazdy nie miały żadnych geometrycznych cech. Przypominały odległe
punkty, a ich adresów w środowisku nie sposób było obliczyć. Przez umysł
sieroty przemknął jednak obraz poruszania się między nimi. Przez chwilę
wyobrażała sobie możliwość ujrzenia ich z bliska.
Zauważyła nieopodal grupkę obywateli. Gdy tylko odwróciła uwagę od tła
gwiazd, spostrzegła dziesiątki podobnych skupisk rozproszonych po
środowisku. Niektóre z ich ikon odbijały lokalne światło, ale większość po prostu
się uwidaczniała, nie udając, że wchodzi w interakcję z blaskiem gwiazd.
— Musiałoś przyprowadzić to coś? — zapytało Inoshiro.
Spojrzawszy na vir, sierota zauważyła gwiazdę znacznie jaśniejszą od
pozostałych, zdecydowanie mniejszą niż znajomy obraz na ziemskim niebie, ale
tym razem nieosłoniętą przez powłokę gazów i pyłu.
— Słońce?
— Tak, to słońce — potwierdził Gabriel. Złotofutry obywatel unosił się w
przestrzeni obok Blanca, o zarysach równie ostrych jak zawsze i sylwetce jeszcze
ciemniejszej niż zimne, rzadkie promieniowanie tła w przestrzeni między
gwiazdami.
— Dlaczego przyprowadziłoś Yatima? — poskarżyło się Inoshiro. — Jest za
młode! Nic nie zrozumie.
— Nie zwracaj na vir uwagi, Yatima — rzekło Blanca.
Yatima! Yatima! Sierota świetnie wiedziała, gdzie się znajduje Yatima i jak
ve wygląda! Nie potrzebowała już rozdzielać nawigatorów, żeby to sprawdzić.
Ikona czwartego obywatela ustabilizowała się jako wysoki cielesny w fioletowej
szacie, który zaopiekował się lwiątkiem w scenie przedstawionej w bibliotece.
— Nie martw się, Yatima — rzekło do sieroty Inoshiro. — Spróbuję ci to
wytłumaczyć. Gdyby gleisnery nie przesunęły planetoidy, za trzysta tysięcy lat —
dziesięć tysięcy teratau — mogłaby uderzyć w Ziemię. Im prędzej to zrobią, tym
mniej energii będzie trzeba zużyć. Nie mogły jednak przesunąć jej przedtem, bo
równania są chaotyczne, i do tej chwili nie były w stanie stworzyć
zadowalającego modelu jej trasy.
Sierota nic z tego nie zrozumiała.
— Blanca chciało, żebym zobaczyła przesunięcie! Ale ja wolałom pobawić
się w coś nowego!
— I co ve zrobiło? — zapytało ze śmiechem Inoshiro. — Porwało cię?
— Podążałom za ver. Skakało i skakało... ale vir nie zgubiłom!
Sierota wykonała kilka krótkich skoków wokół trójki znajomych, by
zilustrować te słowa, choć nie przekazywało to raczej wrażenia, jakim było
przeskakiwanie między środowiskami.
— Psst. Zaczyna się — odezwało się Inoshiro.
Sierota spojrzała w kierunku, w którym patrzyło ve, i zobaczyła w oddali
nieregularną skalną bryłę. Jedną jej stronę oświetlało słońce, druga zaś kryła się
w głębokim cieniu. Skała mknęła prosto na luźne skupisko obywateli.
Oprogramowanie środowiska ozdobiło obraz planetoidy gestaltowymi tagami
wypełnionymi informacjami na temat jej składu chemicznego, masy, momentu
pędu oraz parametrów orbitalnych. Sierota poznała niektóre z tych pojęć w
bibliotece, ale nie wiedziała jeszcze, co właściwie znaczą.
— Jedna pomyłka lasera i cieleśni zginą w cierpieniach!
W metalicznych oczach Inoshiro pojawił się błysk.
— A na ponowną próbę zostanie tylko trzysta tysiącleci — zauważyło z
przekąsem Blanca.
Inoshiro zwróciło się w stronę sieroty i uspokajająco skinęło głową.
— Ale nam nic nie grozi. Nawet gdyby katastrofa zniszczyła Konishi na
Ziemi, mamy kopie bezpieczeństwa rozsiane po całym Układzie Słonecznym.
Planetoida była już tak blisko, że sierota mogła obliczyć jej adres w
środowisku oraz rozmiary. Była sto razy dalej niż najdalszy obywatel, ale zbliżała
się szybko. Oczekujący widzowie ustawili się w przypominającą sferę powłokę o
średnicy w przybliżeniu dziesięć razy większej niż średnica planetoidy. Sierota
natychmiast zauważyła, że jeśli skała nie zmieni trajektorii, przemknie przez
sam środek tej wyimaginowanej sfery.
Wszyscy wpatrywali się z uwagą w planetoidę. Sierota zastanawiała się, na
czym polega ta zabawa; ukształtował się ogólny symbol oznaczający wszystkich
w środowisku, w tym również trójkę znajomych sieroty. Odziedziczył on
charakteryzującą czwartego obywatela cechę posiadania przekonań dotyczących
obiektów, która okazała się tak bardzo użyteczna w próbach przewidywania jego
zachowania. Może wszyscy czekali, aż skała nagle przeskoczy w losowe miejsce,
jak robiło to Blanca? Sierota była przekonana, że się mylą. Skała nie była
obywatelem i nie mogła się z nimi bawić.
Zapragnęła, by wszyscy zapoznali się z prostą trajektorią skały. Raz jeszcze
sprawdziła swe ekstrapolacje, ale nic się nie zmieniło. Kierunek i prędkość
pozostawały niezmienione. Sierocie brakowało słów, by wyjaśnić to tłumowi...
ale może gapie zrozumieją to dzięki obserwacji czwartego obywatela, podobnie
jak ve uczyło się, obserwując Blanca. Sierota przeskoczyła prosto na ścieżkę
planetoidy. Ćwiartka nieba zrobiła się szara i plamista, nieregularne wzniesienie
widoczne po stronie słońca rzucało głęboki cień na zbliżającą się powierzchnię.
Przez moment sierota była zbyt zdumiona, by się poruszyć, zahipnotyzowana jej
skalą, prędkością oraz pokracznym, nic nieznaczącym majestatem. Potem
zrównała prędkość z planetoidą i poprowadziła ją w stronę tłumu.
Wszyscy zaczęli krzyczeć z ekscytacji. Ich słowa były odporne na fikcyjną
próżnię, ale zdegradowane przez odległość w środowisku zmieniały się w
pulsujący ryk. Sierota odwróciła się od planetoidy i zauważyła, że najbliżsi
obywatele machają rękami bądź gestykulują.
Symbol czwartego obywatela, bezpośrednio połączony z umysłem sieroty,
doszedł już do wniosku, że czwarty obywatel posuwa się wzdłuż trajektorii
planetoidy po to, by zmienić myśli innych obywateli. Tak oto model czwartego
obywatela stworzony przez sierotę zyskał właściwość posiadania przekonań na
temat tego, co myślą inni obywatele. Symbole reprezentujące Inoshiro, Blanca,
Gabriela oraz cały tłum rzuciły się na tę innowację, pragnąc również ją
wypróbować.
Wpadłszy do sferycznego obszaru, sierota usłyszała śmiechy i aplauz
innych. Wszyscy obserwowali czwartego obywatela, choć sierota zaczęła
GREG EGAN DIASPORA Diaspora Przełożył Michał Jakuszewski
CZĘŚĆ PIERWSZA Yatima przyjrzało się otaczającym polis gwiazdom. Wszystkie emitowały światło o widmie przesuniętym w wyniku efektu Dopplera, tworząc na niebie nieruchome koncentryczne fale koloru — od ekspansji po konwergencję. Ve zastanawiało się, jak powinni się zachować, gdy wreszcie dościgną uciekających. Chcieli im zadać niezliczone pytania, ale przepływ informacji nie mógł być jednostronny. Od czego powinno zacząć, gdy transmutatorzy zapytają: „Dlaczego za nami podążaliście? Po co zapuściliście się tak daleko?”. Yatima czytało przedintrodusowe historie, opowiedziane na jednym poziomie, skrępowane fikcyjnymi założeniami mówiącymi, że indywidua są niepodzielne jak kwarki, a planetarne cywilizacje tworzą odrębne wszechświaty. Osobistej historii vir, podobnie jak dziejów całej Diaspory, nie sposób było wepchnąć w te wyimaginowane ramy. W rzeczywistym świecie było pełno struktur większych i mniejszych, prostszych i bardziej skomplikowanych niż jego maleńki fragment, na który składały się rozumne istoty oraz ich społeczeństwa. Potrzebna by była daleko posunięta ślepota na skalę i podobieństwo, by uwierzyć, że można ignorować wszystko, co leży poza tą płytką sadzawką. Nie chodziło po prostu o celowe zagrzebanie się w zamkniętym świecie syntetycznych panoram; cieleśni również nie byli odporni na tę ślepotę, podobnie jak nawet najbardziej dalekowzroczni obywatele. Transmutatorzy z pewnością również jej ulegali w jakimś okresie swej historii. Rzecz jasna, transmutatorzy musieli już wiedzieć o ogromnej, całkowicie martwej maszynerii niebieskiej, która skłoniła Diasporę do podróży na Swifta i dalej. Ich pytanie będzie brzmiało: „Dlaczego zapuściliście się tak daleko? Dlaczego porzuciliście pobratymców?”. Yatima nie mogło przemawiać w imieniu swego towarzysza podróży, ale odpowiedź vir leżała na przeciwległym końcu skali w królestwie rzeczy bardzo prostych i małych.
1 PSYCHOGENEZA SIEROTY Polis Konishi, Ziemia, 23 387 025 000 000 SCzK 15 maja 2975, 11:03:17,154 CzU Konceptuarium było nieświadomym oprogramowaniem, starym jak samo polis Konishi. Jego podstawowe zadanie polegało na umożliwieniu obywatelom polis generowania potomstwa: dzieci jednego rodzica albo dwóch czy dwudziestu, stworzonych częściowo na ich podobieństwo, w innej części zgodnie z ich życzeniami, a w jeszcze innej losowo. Czasem jednak, mniej więcej raz na teratau, konceptuarium dawało początek obywatelowi niemającemu rodziców. *** Każdy urodzony w Konishi obywatel wyrastał z ziarna umysłu, serii kodów instrukcji przypominających cyfrowy genom. Pierwsze ziarna umysłu przeniesiono z DNA przed dziewięcioma stuleciami, gdy założyciele polis stworzyli język formowania, mający kopiować w postaci cyfrowej zasadnicze procesy neuroembriologiczne. Podobna translacja musiała być jednak niedoskonała, pomijać biochemiczne szczegóły celem osiągnięcia szeroko pojętej równoważności funkcji. Nie było możliwości zachowania pełnej różnorodności genomu cielesnych. Ponieważ punktem wyjścia była zmniejszona pula cech, a dawne mapy oparte na DNA stały się przestarzałe, konceptuarium musiało się skupić na mapowaniu konsekwencji nowych wariacji. Odrzucenie wszelkich zmian mogłoby prowadzić do stagnacji, natomiast nieroztropne ich wprowadzanie narażałoby wszystkie dzieci na szaleństwo. Konishijskie ziarno umysłu dzieliło się na miliard pól: krótkich, sześciobitowych segmentów, z których każdy zawierał nieskomplikowany kod instrukcji. Kilkadziesiąt takich segmentów składało się na formery — proste podprogramy używane podczas psychogenezy. Wpływ nieprzetestowanych dotąd mutacji na piętnaście milionów współdziałających ze sobą formerów trudno było przewidzieć z góry. W większości przypadków jedyną pewną metodą było wykonanie wszystkich obliczeń, których dokonałoby przekształcone ziarno... co niczym się nie różniło od jego ożywienia i stworzenia umysłu bez jakichkolwiek przewidywań. Zgromadzona przez konceptuarium wiedza była zbiorem wyposażonych w adnotacje map konishijskiego ziarna umysłu. Najbardziej zaawansowane z nich były skomplikowanymi, wielowymiarowymi strukturami, o całe rzędy wielkości przerastającymi złożonością samo ziarno.
Istniała też jednak prosta mapa, na której obywatele Konishi mogli śledzić postępy osiągnięte w ciągu stuleci przez konceptuarium. Miliard pól przedstawiono na niej jako równoleżniki, a sześćdziesiąt cztery możliwe kody instrukcji jako południki. Każde ziarno można było uważać za ścieżkę przebiegającą zygzakiem z góry na dół i definiującą kod instrukcji na każdym z pól. Tam, gdzie było wiadomo, że tylko jeden kod może prowadzić do udanej psychogenezy, wszystkie trasy na mapie wiodły do jednej wyspy albo wąskiego przesmyku, plamy ochry na oceanie błękitu. Pola infrastruktury budowały podstawową architekturę mentalną, wspólną dla wszystkich obywateli, nadając kształt zarówno ogólnej konstrukcji umysłu, jak i najdrobniejszym szczegółom podsystemów o kluczowym znaczeniu. Na innych obszarach mapy wyobrażono wachlarz możliwości: rozległy kontynent albo archipelag rozproszonych wysp. Pola cech oferowały wybór kodów, a każdy z nich wywierał znany wpływ na szczegóły struktury umysłu — od biegunowych przeciwieństw wrodzonego temperamentu lub estetycznych upodobań, aż po drobne różnice w architekturze neuronowej, znaczące mniej niż bruzdy na dłoni cielesnego. Te ostatnie przedstawiano w odcieniach zieleni — ostro skontrastowanych bądź też wręcz nierozróżnialnych, zależnie od samych cech. Pozostałe pola, na których zmian wprowadzonych do ziarna dotąd nie przetestowano i nie sposób było niczego przewidzieć, uważano za nieokreślone. Każdy wypróbowany kod, znany element środowiska, przedstawiono tam szarą barwą na tle bieli: górski szczyt wystający ponad pokrywę chmur przesłaniającą wszystko na wschód i na zachód od niego. Z oddali nie można było dostrzec szczegółów. To, co kryło się pod chmurami, mógł ujawnić jedynie bezpośredni kontakt. Gdy konceptuarium tworzyło sierotę, wszystkie pola cech dostępne dla dobroczynnych mutacji wypełniało sprawdzonymi kodami wybranymi losowo, ponieważ nie było rodziców, których mogłoby kopiować czy którym musiałoby się przypodobać. Następnie wybierało tysiąc nieokreślonych pól i traktowało je podobnie, rzucając tysiąc kwantowych kości, by wybrać losową ścieżkę przez term incognita. Każda sierota była zwiadowcą wysyłanym na nieznane terytorium. I każda z nich sama była takim terytorium. *** Konceptuarium ulokowało ziarno nowej sieroty pośrodku pamięci macicy — pojedyncza sekwencja informacji wisząca w próżni zer. Ziarno samo dla siebie nie znaczyło nic, równie dobrze mogłoby być ostatnim urywkiem nadawanej
alfabetem Morse’a transmisji, mknącym przez próżnię obok odległej gwiazdy. Macica jednak była wirtualną maszyną mającą wykonywać zawarte w ziarnie instrukcje, kilkanaście dalszych warstw oprogramowania wiodło zaś do samego polis, tworząc migotliwą siatkę przełączników molekularnych. Ciąg bitów, łańcuch biernych danych, nic sam nie zrobi, niczego nie zmieni, ale wewnątrz macicy znaczenie ziarna osiągało pełną harmonię ze wszystkimi niezmiennymi zasadami położonych poniżej poziomów. Niczym karta perforowana włożona do krosna Jacquarda zmieniało się z abstrakcyjnej wiadomości w element maszyny. Po odczytaniu ziarna przez macicę, jego pierwszy former wypełniał otaczającą przestrzeń prostym wzorcem danych: pojedynczym, nieruchomym numerycznym pakietem falowym, wyrzeźbionym w pustce na podobieństwo miliarda perfekcyjnych szeregów piaskowych wydm. To pozwalało odróżnić każdy punkt od jego sąsiadów położonych wyżej bądź niżej na zboczu, lecz wszystkie grzbiety fal nadal były identyczne, a żadna dolina nie różniła się od innych. Pamięci macicy nadano postać trójwymiarowej przestrzeni, a cyfry zapisane w każdym punkcie implikowały czwarty wymiar. Wydmy były zatem czterowymiarowe. Następnie dodawano drugą falę, biegnącą pod kątem do pierwszej. Jej amplituda narastała miarowo, każdy kolejny grzbiet był wyższy od poprzedniego. Potem pojawiała się trzecia, czwarta i tak dalej, a każda z nich wzbogacała wzorzec, komplikując i naruszając jego symetrię: definiowała kierunki, wytyczała gradienty i ustanawiała hierarchię skal. Czterdziesta fala przepływała przez abstrakcyjną topografię, w której nie pozostał już żaden ślad po krystalicznej regularności jej początków. Jej grzbiety i doliny były kręte niczym linie papilarne. Nie każdy punkt stał się unikatowy, ale stworzono strukturę wystarczająco skomplikowaną, by mogła stać się frameworkiem dla wszystkiego, co się wydarzy. Ziarno wydawało polecenia rozsiania setki swych kopii po świeżo skalibrowanym środowisku. W drugiej iteracji macica odczytywała skopiowane ziarna. Z początku wszystkie dawały identyczne instrukcje, aż wreszcie nadchodziło polecenie przeniesienia każdego z nich na pole otoczone przez szczególny wzorzec danych: sekwencję grzbietów o kształcie charakterystycznym, lecz nie unikatowym. Ponieważ każde ziarno było osadzone na innym terenie, lokalne wersje owego charakterystycznego punktu miały różne położenia i macica zaczynała odczytywać instrukcje z różnych części ziaren. Same ziarna nadal pozostawały identyczne, ale każde z nich wysyłało teraz w otaczającą przestrzeń odmienny zestaw formerów, tworząc fundamenty innego wyspecjalizowanego regionu psychoblasty, embrionalnego umysłu. To była prastara metoda: niezróżnicowane komórki macierzyste
rozwijającego się kwiatu zawierały chemiczne instrukcje nakazujące im zmienić się w płatki albo listki kielicha, pręciki lub słupki; u owadzich poczwarek gradient stężenia pewnych białek uruchamiał odmienne sekwencje aktywności genowej, potrzebne do ukształtowania odwłoku, tułowia albo głowy. Konishijska wersja cyfrowa zachowywała esencję tego procesu — dzieliła przestrzeń na specjalnie oznaczone obszary, a potem pozwalała, by lokalne oznaczenia wpływały na wykonanie dalszych instrukcji, włączały i wyłączały wyspecjalizowane podprogramy, które z kolei powtarzały cały cykl na coraz mniejszą skalę, stopniowo przekształcając pierwsze, grubo ciosane struktury w cuda filigranowej precyzji. Podczas ósmej iteracji pamięć macicy zawierała sto bilionów kopii ziarna umysłu i nie potrzebowała ich już więcej. Większość nadal rzeźbiła w otaczającym je środowisku nowe szczegóły, ale niektóre dały sobie spokój z formerami i zastąpiły je nadajnikami, krótkimi pętlami instrukcji wysyłającymi strumienie impulsów do prymitywnych sieci tworzących się między ziarnami. Przewodami tych sieci były po prostu najwyższe grzbiety otworzone przez formery, impulsy zaś przypominały maleńkie groty strzał, jeden albo dwa stopnie wyższe od nich. Formery pracowały w czterech wymiarach, same sieci były zatem trójwymiarowe. Gdy macica tchnęła życie w owe konwencjonalne wyobrażenie, impulsy zaczynały mknąć jak biliard małych wagoników kursujących między bilionem stacji jednoszynowej kolejki o dziesięciu tysiącach poziomów. Niektóre nadajniki wysyłały impulsy z metronomową regularnością, inne zaś tworzyły serie pseudolosowe. Impulsy przemykały przez labirynty stale tworzących się sieci. Niemal każda ścieżka wciąż łączyła się z każdą inną, ponieważ nie podjęto jeszcze decyzji wyeliminowania zbędnych. Nowe formery, obudzone tym całym ruchem, zaczynały demontować nadmiarowe węzły, zachowując tylko te, do których jednocześnie docierała wystarczająca liczba impulsów, i wybierając z niezliczonych możliwości te ścieżki, które mogły działać synchronicznie. W powstającej sieci znajdowały się również ślepe uliczki, ale jeśli ruch na nich był wystarczająco intensywny, inne formery to zauważały i tworzyły przedłużenia. Fakt, że pierwsze strumienie danych nic nie znaczyły, był nieistotny. Dowolny sygnał wystarczał, by pomóc ożywić najprostszą maszynerię myśli. W wielu polis w ogóle nie hodowano nowych obywateli, tylko po prostu składano ich z gotowych podzespołów. Konishijska metoda zapewniała jednak swoistą pseudobiologiczną solidność i spójność. Systemy rozwijały się jednocześnie, wchodziły w interakcje, zanim się jeszcze uformowały, i samodzielnie rozwiązywały większość potencjalnych problemów wynikających z
niedopasowania, nie potrzebując zewnętrznego budowniczego umysłów, który dopasowywałby wszystkie gotowe elementy, by zapobiec ewentualnej niezgodności. Pomimo całej tej organicznej plastyczności i licznych kompromisów, pola infrastruktury nadal mogły wyznaczać terytoria dla garstki standardowych podsystemów, identycznych u wszystkich obywateli. Dwa z nich były kanałami dla napływających danych — jeden przekazywał gestaltowy obraz, a drugi miał charakter linearny. Te dwa podstawowe tryby, wspólne dla wszystkich konishijskich obywateli, były odległymi potomkami wzroku i słuchu. Podczas dwusetnej iteracji sieroty, kanały były już w pełni uformowane, ale struktura wewnętrzna, do której przekazywały dane — sieci klasyfikujące je i umożliwiające ich zrozumienie — wciąż pozostawała nierozwinięta i niewypróbowana. Polis Konishi kryło się dwieście metrów pod syberyjską tundrą, ale dzięki łączom światłowodowym i satelitarnym miało dostęp do danych ze wszystkich forów Koalicji Polis, sond orbitujących wokół planet i księżyców w całym Układzie Słonecznym, dronów krążących po lasach i oceanach Ziemi, oraz dziesięciu milionów rodzajów sensoriów, obrazowych albo abstrakcyjnych. Pierwszym problemem postrzegania było nauczenie się dokonywania wyboru w tym nadmiarze. Wewnątrz psychoblasty sieroty, na wpół uformowany nawigator podłączony do sterów kanałów wejścia zaczynał wysyłać serię zapytań o informację. W pierwszych kilku tysiącach przypadków jedyną odpowiedzią była monotonna seria kodów błędu. Zapytania były błędnie sformułowane lub odnosiły się do nieistniejących źródeł danych. W każdą psychoblastę wbudowano jednak skłonność do poszukiwania biblioteki polis (w przeciwnym razie trwałoby to tysiąclecia), nawigator zatem ponawiał próby, aż wreszcie odnajdywał odpowiedni adres i w kanałach uzyskał dane: gestaltowy obraz lwa, któremu towarzyszyła linearna nazwa tego zwierzęcia. Nawigator bezzwłocznie porzucał metodę prób i błędów, po czym pogrążał się w spazmie powtórzeń, raz po raz przywołując ten sam nieruchomy obraz lwa. Trwało to aż do chwili, gdy nawet najprostsze z embrionalnych dyskryminatorów przestały wreszcie wysyłać kolejne impulsy. Potem wracał do eksperymentowania. Stopniowo wykształcał się w miarę sensowny kompromis między dwoma rodzajami protociekawości sieroty: dążeniem do nowości oraz poszukiwaniem rekurencyjnych wzorców. Sierota zaczynała przeszukiwać bibliotekę, ucząc się odnajdowania strumieni powiązanych ze sobą informacji — sekwencyjnych obrazów ruchu, a potem również bardziej abstrakcyjnych łańcuchów
odnoszących się do siebie danych. Nadal nic nie rozumiała, ale wbudowano w nią dążenie do wzmacniania zachowań zapewniających odpowiednią równowagę między spójnością a zmianą. Do klasyfikujących sieci sieroty napływały obrazy i dźwięki, symbole oraz równania, pozostawiające po sobie nie drobne szczegóły — postać w kosmicznym skafandrze stojącą na szarobiałej powierzchni na tle czarnego nieba czy spokojną, nagą sylwetkę rozpadającą się pod wpływem szarego roju nanomaszyn — lecz odcisk najprostszych regularności, najpospolitszych skojarzeń. Sieci odkryły okrąg/sferę: w obrazach słońca i planet, w źrenicy i tęczówce, w spadłych na ziemię owocach, w tysiącu różnych dzieł sztuki, artefaktów oraz wykresów. Poznały linearne słowo oznaczające „osobę” i podążyły za nim niepewnie ku regularnościom definiującym gestaltową ikonę „obywatela”, a także ku wspólnym cechom, które wykryły u wielu cielesnych oraz gleisnerowskich robotów. Podczas pięćsetnej iteracji z kategorii uzyskanych z danych zawartych w bibliotece zrodziła się horda maleńkich podsystemów w klasyfikujących dane sieciach: dziesięć tysięcy pułapek na słowa i obrazy, gotowych w każdej chwili się zatrzasnąć, dziesięć tysięcy rozpoznających wzorce monomanów nieustannie wypatrujących w strumieniu informacji swych wyspecjalizowanych celów. Między tymi pułapkami wkrótce wykształciły się pierwsze połączenia. Z początku pułapki używały ich tylko do dzielenia się opiniami oraz do prób wpływania na decyzje innych. Jeśli coś uruchomiło pułapkę na obraz lwa, pułapki na linearną nazwę tego zwierzęcia, odgłosy wydawane przez inne lwy, wspólne cechy ich behawioru (wylizywanie lwiątek, pościg za antylopami) uwrażliwiały się błyskawicznie. Niekiedy napływające dane uruchamiały całą serię pułapek, co wzmacniało ich powiązania, jednakże w innych przypadkach niecierpliwe pułapki reagowały przedwcześnie. Rozpoznano obraz lwa i choć nie wykryto jeszcze słowa „lew”, przypisana mu pułapka reaguje, a pułapki na lizanie lwiątek i pościg za antylopami podążają za nią. Sierota uczy się przewidywać, mieć oczekiwania. Podczas tysięcznej iteracji połączenia między pułapkami rozwinęły się już w skomplikowaną sieć, w której pojawiły się nowe struktury — symbole, reagujące nie tylko na dane napływające z zewnątrz, lecz również na siebie nawzajem. Pułapka na obraz lwa sama w sobie była jedynie szablonem przykładanym do słowa, by stwierdzić, czy pasuje, a jej werdykt nie miał żadnych implikacji. Symbol tego zwierzęcia mógł pomieścić ich nieograniczoną ilość i można było go uruchomić w każdej chwili, nawet jeśli żaden lew nie był obecny. Zwykłe rozpoznanie ustąpiło miejsca pierwszym, słabym oznakom zrozumienia.
Pola infrastruktury zbudowały już standardowe kanały wyjścia dla linearnych i gestaltowych danych, ale odpowiedni nawigator — potrzebny, by skierować wysyłane dane pod konkretny adres w Konishi lub poza nim — nie był jeszcze aktywny. Gdy nadeszła dwutysięczna iteracja, symbole zaczęły rywalizować ze sobą o dostęp do kanałów wyjścia. Używały szablonów swych pułapek, by powtarzać dźwięki albo obrazy, które nauczyły się rozpoznawać, i nie miało znaczenia, czy wypowiadają słowo „lew”, „lwiątko” czy „antylopa”, wysyłając je w pustkę, ponieważ kanały wejścia i wyjścia były ze sobą połączone. Sierota zaczyna słyszeć własne myśli. Nie całe pandemonium — nie może wypowiedzieć wszystkich słów jednocześnie ani nawet przekazać wszystkich gestaltowych obrazów. Każda scena zawarta w bibliotece wywoływała niezliczone skojarzenia, ale tylko kilka symboli mogło jednocześnie uzyskać dostęp do kształtujących się sieci tworzących język. A choć ptaki krążyły na niebie, trawa się kołysała, a za stadem zwierząt unosiły się w powietrzu tumany pyłu oraz chmury owadów — a także więcej, znacznie więcej — nim cała scena zniknęła, przewagę zyskały następujące symbole: „Lew ściga antylopę”. Wówczas zaskoczony nawigator odciął strumień zewnętrznych danych. Linearne słowa przechodziły od kanału do kanału, wyraźnie słyszalne na tle ciszy, a gestaltowe obrazy raz po raz przywoływały obraz pościgu, wyidealizowaną rekonstrukcję pozbawioną wszystkich zapomnianych szczegółów. Potem wspomnienie wygasło i nawigator ponownie sięgnął ku bibliotece. Myśli sieroty nigdy jednak nie kurczyły się do pojedynczego, uporządkowanego korowodu. Symbole uruchamiały się w coraz bogatszych i bardziej skomplikowanych kaskadach, ale dodatnie sprzężenie zwrotne ułatwiało skupienie, i umysł wypełniały najpotężniejsze ze zrodzonych w nim myśli. Sierota nauczyła się wyodrębniać jeden albo dwa wątki z trwającego bez końca dialogu tysięcy szeregów symboli. Nauczyła się tworzyć narrację własnych doświadczeń. Jej życie trwało już prawie pół megatau. Dysponowała słownictwem złożonym z dziesięciu tysięcy wyrazów, posiadała pamięć krótkotrwałą, oczekiwania sięgające kilkanaście tau w przyszłość oraz prosty strumień świadomości. Nadal jednak nie miała pojęcia, że na świecie istnieje coś takiego jak ona. *** Konceptuarium przy każdej iteracji tworzyło mapę rozwijającego się umysłu, śledząc efekty działania nieokreślonych, randomizowanych pól.
Świadomy obserwator mógłby na podstawie tych danych wyobrazić sobie tysiąc delikatnych, połączonych ze sobą fraktali, coś w rodzaju splątanych, pierzastych kryształów wyhodowanych w stanie nieważkości, z których wyrastały coraz cieńsze gałęzie przeszywające macicę — efekt odczytywania kolejnych pól, których wpływ obejmował wciąż nowe pola. Konceptuarium niczego jednak nie wizualizowało. Po prostu przetwarzało dane i wyciągało wnioski. Jak dotąd żadna z mutacji najwyraźniej nie okazała się szkodliwa. Każda struktura w umyśle sieroty funkcjonowała w przybliżeniu zgodnie z oczekiwaniami, a wymiana informacji z biblioteką oraz inne sprawdzone strumienie informacji nie sugerowały żadnych zagrażających patologii. Gdyby psychoblasta została uszkodzona, w zasadzie nic nie powstrzymywałoby konceptuarium przed sięgnięciem do wnętrza macicy i naprawieniem wszystkich ułomnych struktur. Konsekwencje byłyby jednak równie nieprzewidywalne, jak skutki ożywienia samego ziarna. Lokalna „chirurgia” powodowała niekiedy niezgodności z resztą psychoblasty, natomiast zmiany wystarczająco szerokie, by zagwarantować sukces, mogły wymazać całą psychoblastę, zastępując ją zestawem elementów będących klonami zdrowych części. Niemniej, bierność również wiązała się z ryzykiem. Gdy psychoblasta uzyska świadomość, przyzna się jej obywatelstwo i interwencja bez jej zgody stanie się niemożliwa. Nie było to przy tym kwestią normalnego zwyczaju albo prawa. Tę zasadę wbudowano w najgłębsze poziomy polis. Obywatel pogrążający się w szaleństwie mógł przez całe teratau cierpieć dezorientację i ból, ponieważ jego umysł był zbyt uszkodzony, by autoryzować pomoc czy nawet wybrać wymazanie. Taka była cena autonomii: niezbywalne prawo do obłędu i cierpienia, nieodłączne od prawa do samotności i spokoju. Dlatego obywatele Konishi zaprogramowali konceptuarium tak, by w razie wątpliwości wybierało ostrożność. Cały czas obserwowało z uwagą sierotę, gotowe zakończyć psychogenezę przy pierwszej oznace dysfunkcji. *** Wkrótce po pięciotysięcznej iteracji nawigator wyjścia sieroty zaczął wysyłać impulsy i rozpoczęło się przeciąganie liny. Wbudowano weń potrzebę szukania odpowiedzi, zwracania się do kogoś lub czegoś, kto jej udzieli. Natomiast nawigator wejścia od dawna przywykł do ograniczania się do biblioteki polis, i to przyzwyczajenie zawsze mocno nagradzano. Obu nawigatorów wyposażono w silne pragnienie wzajemnej harmonii, łączenia się z tym samym adresem, umożliwienia obywatelowi słuchania i mówienia w tym samym miejscu, co bardzo się przydawało przy prowadzeniu rozmów. Oznaczało to jednak, że dźwięki mowy sieroty oraz wysyłane przez nią ikony trafiały wprost
do biblioteki, która ignorowała je całkowicie. Postawiony w obliczu całkowitej obojętności nawigator wyjścia wysłał sygnały tłumiące do sieci dyskryminatorów zmian, co zmniejszyło hipnotyczną atrakcyjność biblioteki, zmuszając nawigatora wejścia do zmiany przyzwyczajeń. Obaj nawigatorzy rozpoczęli dziwaczny, chaotyczny taniec, przeskakując od środowiska do środowiska, od polis do polis i od planety do planety w poszukiwaniu partnera do rozmów. Po drodze ujrzeli tysiąc przypadkowych fragmentów świata fizycznego: radarowy obraz burzy piaskowej szalejącej nad morzem wydm otaczającym północną czapę polarną Marsa, ledwie widoczny w podczerwieni warkocz małej komety rozpadający się w atmosferze Urana — wydarzenie, które nastąpiło przed dziesięcioleciami, ale do dziś utrzymywało się w selektywnej pamięci satelity. Natrafili nawet na przekaz wysyłany w czasie rzeczywistym przez drona zbliżającego się do stada lwów na wschodnioafrykańskiej sawannie, ale w przeciwieństwie do płynnych relacji zapisanych w bibliotece obraz sprawiał wrażenie uporczywie nieruchomego i po kilku tau nawigatorzy ruszyli w dalszą drogę. Gdy sierota wreszcie natrafiła na adres konishijskiego forum, ujrzała plac wyłożony małymi rombami barwy mineralnego błękitu albo szarości. Tworzyły one wzorzec pełen nieuchwytnych regularności, które nigdy nie powtarzały się w pełni. Fontanna tryskała srebrnym płynem pod usiane chmurami niebo barwy wypalonego oranżu. Każdy strumień rozpadał się w połowie drogi w górę na zwierciadlane kropelki, błyszczące kulki przybierające kształt maleńkich, skrzydlatych świnek, które latały wokół fontanny po krzyżujących się ze sobą trasach, chrząkając radośnie, nim wpadały z powrotem do sadzawki. Plac otaczały kamienne krużganki, a ich wewnętrzne strony składały się w serię szerokich łuków oraz zdobnych kolumnad. Niektóre z łuków tworzyły niezwykłe zagięcia — escherowskie albo kleinowskie — przeszywające dodatkowe, niedostrzegalne wymiary. Sierota widziała podobne struktury w bibliotece i znała linearne nazwy większości z nich. Samo środowisko było na tyle zwyczajne, że nie miała na jego temat nic do powiedzenia. Widziała już też tysiące scen przedstawiających poruszających się, rozmawiających obywateli i jasno zdawała sobie sprawę, że to miejsce wygląda inaczej, choć nie potrafiła jeszcze określić, na czym polega różnica. Gestaltowe obrazy przypominały jej widziane przedtem ikony albo stylizowane wyobrażenia cielesnych w dziełach sztuki — były znacznie bardziej różnorodne i ruchliwe niż było to możliwe w przypadku prawdziwych cielesnych. Ich formy nie ograniczały wymogi fizjologii czy fizyki, lecz wyłącznie konwencje obrazowania — konieczność przekazania, poprzez wszystkie odmiany i
subtelności, najważniejszego komunikatu: „Jestem obywatelem”. — Hej, wy — zwróciła się do forum. Linearne rozmowy między obywatelami były publicznie dostępne, ale ściszone proporcjonalnie do odległości w środowisku i sierota słyszała tylko jednostajny szmer. — Hej, wy! — spróbowała raz jeszcze. Ikona najbliższego obywatela — lśniąca, wielobarwna figura przypominająca posąg wysokości około dwóch delta — zwróciła się ku sierocie. Wbudowana struktura operatora wejścia skierowała punkt widzenia sieroty prosto na ikonę. Operator wyjścia, zmuszony do podążania za nią, obrócił w tę samą stronę ikonę sieroty — prostą, nieświadomą parodię ikony rozmówcy. Obywatel zalśnił niebiesko-złotym blaskiem, rozciągając w uśmiechu półprzezroczystą twarz. — Cześć, sieroto — powiedziało ve. Nareszcie odpowiedź! Detektor reakcji nawigatora wyjścia odciął swój krzyk znudzenia, tłumiąc niepokój napędzający poszukiwania, po czym wypełnił umysł sygnałami wyciszającymi wszystkie systemy, które mogłyby go odciągnąć od cennego znaleziska. — Cześć, sieroto — powtórzyła jak papuga sierota. Obywatel uśmiechnął się znowu. — Tak, cześć — odparło ve i zwróciło się z powrotem ku towarzyszom. — Hej, wy! Cześć! Nic się nie wydarzyło. — Obywatele! Wszyscy! Grupa zignorowała sierotę. Detektor reakcji zmniejszył ranking satysfakcji i nawigatorzy znowu poczuli się niespokojni. Nie aż tak, by opuścić forum, ale wystarczająco mocno, by zacząć się po nim poruszać. — Hej! Wszyscy! — wołała sierota, przemykając z miejsca na miejsce. Poruszała się bez pędu i inercji, bez grawitacji i tarcia. Wystarczyło nieco zmienić najmniej znaczące bity w zapytaniu o dane nawigatora wejścia, interpretowane przez środowisko jako położenie sieroty i kąt jej punktu widzenia. Odpowiadające im fragmenty przekazu nawigatora wyjścia określały, w którym miejscu i w jaki sposób ikona oraz dźwięki mowy sieroty mieszały się z otoczeniem. Nawigatorzy nauczyli się zbliżać do obywateli, by łatwiej ich było usłyszeć. Niektórzy odpowiadali: „Cześć, sieroto”, zanim się odwrócili. Sierota odbijała echem ich ikony: uproszczone albo wymyślne, rokokowe bądź spartańskie, pseudobiologiczne, pseudoartefaktowe, formy o zarysach będących helisami ze świetlistego dymu albo wypełnione syczącymi gwałtownie wężami, ozdobione
gorejącymi fraktalnymi inkrustacjami lub spowite w jednorodną czerń. Zawsze jednak widziała tę samą postać dwunożnej małpy, stałą kryjącą się pod szaleństwem różnorodności niczym wielka litera A w rękopisach iluminowanych przez stu szalonych mnichów. Stopniowo klasyfikujące napływające dane sieci sieroty zaczęły rozumieć, co odróżnia obywateli z forum od wszystkich ikon z biblioteki. Oprócz obrazu każda obecna tu ikona miała niewidoczny gestaltowy tag — cechę przypominającą indywidualny zapach cielesnych, ale bardziej zlokalizowaną i znacznie bogatszą w możliwości. Sierota nie pojmowała sensu tego nowego rodzaju danych, ale jej infotrop — nowo powstała struktura będąca rozwinięciem prostszych detektorów nowości oraz wzorców — zaczął reagować na ów deficyt zrozumienia. Jego uwagę przyciągnął ledwie uchwytny ślad regularności — ikona każdego obywatela miała unikatowy, niezmienny tag — i dał wyraz swemu niezadowoleniu. Sierota nie próbowała dotąd kopiować tagów, ale pod wpływem infotropu zbliżyła się do grupy trzech obywateli i przybrała postać jednego z nich, łącznie z tagiem. Reakcja była natychmiastowa. — Nie rób tego, ty idioto! — zawołał gniewnie obywatel. — Cześć! — Nikt ci nie uwierzy, jeśli spróbujesz się podawać za mnie, a już z pewnością nie ja. Rozumiesz? A teraz odejdź! Ve miało szarą skórę o metalicznym odcieniu. Dla emfazy rozświetliło tag, a potem znowu go przygasiło. Sierota uczyniła to samo. — Nie! — Obywatel zademonstrował drugi tag, sąsiadujący z oryginalnym. — Widzisz? Rzucam ci wyzwanie i nie potrafisz mi odpowiedzieć. Po co więc kłamiesz? — Cześć! — Idź sobie. Sierota była zachwycona. Nigdy dotąd nie przyciągnęła tak wielkiej uwagi. — Cześć obywatelu! Twarz barwy cyny niemal się roztopiła w geście przesadnego znużenia. — Czy nie wiesz kim jesteś? — zapytało ve. — Nie znasz własnej sygnatury? — To na pewno ta nowa sierota — zauważył ze spokojem drugi obywatel. — Jeszcze nie opuściła macicy. To twój najnowszy współpolitańczyk, Inoshiro. Powinnoś się ucieszyć na vir widok. Tego obywatela porastało krótkie, złotobrązowe futro. — Lew — odezwała się sierota. Spróbowała się upodobnić do nowego obywatela i nagle cała trójka wybuchnęła śmiechem. — Teraz chce być tobą, Gabriel — zauważył trzeci obywatel. — Jeśli ve nie wie, jak ma na imię, powinniśmy nazwać je idiotą —
skwitował pierwszy, o skórze barwy cyny. — Nie bądź okrutny. Jesteśmy częściowym rodzeństwem i mogłobym ci pokazać twoje wspomnienia. Ikona trzeciego obywatela była jednolicie czarną sylwetką. — A teraz chce być Blanca. Sierota zaczęła imitować po kolei każdego z trójki. Gdy wysyłała im gestaltowe obrazy oraz identyfikatory, w odpowiedzi wykrzykiwali dziwne, linearne dźwięki, które nic dla niej znaczyły: „Inoshiro! Gabriel! Blanca! Inoshiro! Gabriel! Blanca!”. Detektory specjalizujące się w krótkoterminowym rozpoznaniu wzorca dostrzegły związek między nimi i sierota przyłączyła się do linearnej recytacji. Kontynuowała ją przez pewien czas, gdy tamci umilkli, ale po kilku powtórzeniach wzorzec się wyjałowił. — Jestem Inoshiro — rzekł szaroskóry obywatel, przyciskając dłoń do vir piersi. — Jestem Gabriel — oznajmił złotofutry, również kładąc dłoń na vir piersi. Trzeci, będący czarną sylwetką, nadał swej dłoni cienki, biały zarys, by nie zniknęła na tle vir tułowia, nim powiedział: — Jestem Blanca. Sierota skopiowała po jednym razie zachowanie całej trójki, powtarzając ich linearne słowa oraz małpując gesty. Uformowały się symbole dla każdego z obywateli, łączące ich ikony oraz tagi z linearnymi słowami, mimo że ani one, ani słowa nie miały powiązania z niczym innym. — Jak dotąd wszystko idzie dobrze — stwierdził obywatel, którego ikona skłoniła wszystkich do wypowiedzenia słowa „Inoshiro”. — Ale jak ma zdobyć dla siebie imię? — Sieroty same nadają sobie imiona — odpowiedział obywatel o tagu powiązanym ze słowem „Blanca”. — Sieroty same nadają sobie imiona — powtórzyła echem sierota. Obywatel powiązany ze słowem „Gabriel” wskazał na powiązanego ze słowem „Inoshiro”. — Ve to...? — zapytał. — Inoshiro — odpowiedział obywatel powiązany ze słowem „Blanca”. Potem obywatel powiązany ze słowem „Inoshiro” wskazał z kolei na vir i zapytał: — Ve to? — Blanca — odpowiedział tym razem obywatel powiązany ze słowem „Blanca”. Sierota przyłączyła się do nich, wskazując tam, gdzie oni, sterowana przez
wbudowane systemy pomagające jej zrozumieć geometrię środowiska i z łatwością uzupełniać wzorzec, nawet gdy nikt inny tego nie zrobił. I nagle obywatel o złotym futrze wskazał na sierotę. — Ve to? — zapytał. Nawigator wejścia przesunął punkt widzenia sieroty, próbując ustalić, na co wskazuje obywatel. Nie znalazłszy tam nic poza sierotą, przesunął punkt widzenia do tyłu, bliżej obywatela o złotym futrze, zrywając na moment kontakt z nawigatorem wyjścia. Sierota nagle ujrzała demonstrowaną przez siebie ikonę — prymitywne połączenie ikon trójki obywateli, czarne futro pomieszane z żółtym metalem — nie tylko jako słaby mentalny obraz napływający z połączeń międzykanałowych, lecz jako jaskrawy obiekt środowiskowy, podobny do trzech pozostałych. Na to właśnie wskazywał złotofutry obywatel powiązany ze słowem „Gabriel”. Infotrop wpadł w szał. Nie potrafił uzupełnić niedokończonego wzorca. Nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie dotyczące niezwykłego czwartego obywatela. Ta luka wymagała uzupełnienia. Sierota przyglądała się, jak czwarty obywatel zmienia kształt i kolor... te zmiany idealnie harmonizowały z losowymi poruszeniami samej sieroty, niekiedy imitującej któregoś z trzech pozostałych obywateli, a w innych chwilach po prostu bawiącej się możliwościami gestaltowego przekazu. To zahipnotyzowało na moment detektory regularności, ale infotrop zaniepokoił się jeszcze bardziej. Nieustannie próbował zestawiać wszystkie dostępne czynniki, aż wreszcie wyznaczył sobie krótkoterminowy cel: spowodowanie, by ikona szaroskórego „Inoshiro” zmieniła się tak samo, jak robiła to ikona czwartego obywatela. To spowodowało lekką przedwczesną reakcję odpowiednich symboli: mentalną wizję pożądanego zdarzenia. Choć jednak obraz wijącej się, pulsującej ikony z łatwością zyskał kontrolę nad gestaltowym kanałem wyjścia, to nie ikona Inoshiro się zmieniła, lecz ta, która reprezentowała czwartego obywatela, tak samo jak poprzednio. Nawigator wejścia przeniósł się spontanicznie w miejsce zajmowane przez nawigatora wyjścia i czwarty obywatel nagle zniknął. Infotrop ponownie odepchnął nawigatorów od siebie i czwarty obywatel pojawił się znowu. — Co ve robi? — zapytał obywatel „Inoshiro”. — Patrz i bądź cierpliwy — odpowiedział obywatel „Blanca”. — Może się czegoś nauczysz. Tworzył się już nowy symbol, reprezentujący niezwykłego czwartego obywatela — jedynego, którego ikona sprawiała wrażenie powiązanej wzajemną
więzią z punktem widzenia sieroty, a także jedynego, którego poczynania sierota mogła z wielką łatwością przewidywać i kontrolować. Czy więc wszyscy obywatele byli bytami tego samego rodzaju — jak wszystkie lwy, antylopy albo okręgi — czy też nie? Powiązania między symbolami pozostawały niepewne. — To mnie nudzi! — oznajmił obywatel „Inoshiro”. — Niech kto inny zajmuje się dziećmi! — Ve zatańczyło wokół grupy, imitując kolejno ikony powiązane z „Blanca” i „Gabrielem”, nim wróciło do oryginalnej postaci. — Jak mam na imię? Nie wiem! Jaka jest moja sygnatura? Nie mam żadnej! Jestem sierotą! Jestem sierotą! Nie wiem nawet jak wyglądam! Gdy sierota zauważyła, że obywatel „Inoshiro” przyjmuje ikony dwóch pozostałych, popadła w dezorientację i omal nie porzuciła całego systemu klasyfikacji. Obywatel „Inoshiro” zachowywał się podobnie do czwartego, choć jego poczynania nie pozostawały w zgodności z intencjami sieroty. Stworzony przez sierotę symbol czwartego obywatela nadal śledził jego wygląd oraz położenie w środowisku, ale teraz zaczął również wyrażać esencję mentalnych obrazów oraz krótkoterminowych celów, tworząc podsumowanie wszystkich aspektów stanu umysłu, najwyraźniej powiązane w jakiś sposób z zachowaniem tego obywatela. Jednakże tylko nieliczne symbole miały jasno zdefiniowane granice. Większość przenikała się nawzajem i mieszała jak wymieniające plazmidy bakterie. Symbol obywatela „Inoshiro” skopiował niektóre struktury stanu umysłu symbolu czwartego obywatela, po czym zaczął je wypróbowywać. W pierwszej chwili ta umiejętność przedstawiania wysoce skompresowanych „wyobrażeń” i „celów” była bezużyteczna, ponieważ nadal pozostawała powiązana ze stanem umysłu sieroty. Sklonowana na ślepo maszyneria symbolu „Inoshiro” uparcie przewidywała, że obywatel „Inoshiro” zachowa się zgodnie z planami samej sieroty... a to się nigdy nie zdarzało. Powtarzające się niepowodzenia doprowadziły do uwiądu owych połączeń i maleńki, prymitywny model umysłu zachowany wewnątrz symbolu reprezentującego „Inoshiro” mógł swobodnie poszukiwać stanu umysłu najlepiej reprezentującego rzeczywiste zachowanie tego obywatela. Symbol wypróbowywał różne połączenia, rozmaite teorie, poszukując takiej, która byłaby najbardziej sensowna, aż wreszcie sierota uświadomiła sobie, że obywatel „Inoshiro” imituje czwartego obywatela. — Jestem sierotą! — zawołał czwarty obywatel. — Jestem sierotą! Nie wiem nawet jak wyglądam! — Ve jest sierotą! — oznajmił obywatel „Gabriel”, wskazując na czwartego obywatela. — Ve jest sierotą — zgodził się obywatel „Inoshiro” ze znużeniem w głosie.
— Ale dlaczego musi być takie tępe? Zainspirowana infotropem sierota spróbowała zagrać w grę „ve to”, tym razem używając w przypadku czwartego obywatela określenia „sierota”. Pozostali potwierdzili jej wybór i wkrótce to słowo powiązało się z symbolem reprezentującym czwartego obywatela. *** Gdy trójka znajomych sieroty opuściła środowisko, czwarty obywatel pozostał na miejscu. Ve nie miało już jednak do zaoferowania więcej interesujących niespodzianek, sierota spróbowała więc bez powodzenia zaczepiać kilku innych obywateli, po czym wróciła do biblioteki. Nawigator wejścia opanował już najprostszy system indeksacji stosowany w tym miejscu, gdy więc infotrop poszukiwał sposobów domknięcia na wpół uformowanych w środowisku wzorców, udało mu się doprowadzić nawigatora do miejsc zawierających odniesienia do czterech tajemniczych linearnych słów, których używali obywatele — „Inoshiro”, „Gabriel”, „Blanca” i „Sierota”. Istniały strumienie danych powiązane z każdym z tych słów, choć najwyraźniej żaden z nich nie odnosił się do samych obywateli. Sierota ujrzała tak wiele przedstawiających cielesnych — często mających skrzydła — powiązanych z określeniem „Gabriel”, że zbudowała nowy symbol z odkrytych przez siebie regularności. Jednakże w bardzo niewielkim stopniu pokrywał się on z symbolem reprezentującym złotofutrego obywatela. Wielokrotnie oddalała się od prowadzonych przez infotrop poszukiwań; nawigatora wejścia przyciągały stare adresy, wytrawione w pamięci biblioteki. W pewnej chwili, przyglądając się scenie wyobrażającej brudne cielesne dziecko trzymające w rękach pustą drewnianą miskę, sierota poczuła się znudzona i wróciła na lepiej sobie znane terytorium. W połowie drogi natknęła się na scenę wyobrażającą dorosłego cielesnego, który przykucnął obok oszołomionego lwiątka i wziął je w ramiona. Lwica leżała na ziemi za nimi, nieruchoma i zakrwawiona. Cielesny pogłaskał lwiątko po głowie. — Biedne, małe yatima. Coś w tej scenie zafascynowało sierotę. — Yatima, yatima — wyszeptała do biblioteki. Nigdy dotąd nie słyszała tego słowa, ale jego brzmienie głęboko ją poruszyło. Lwiątko pisnęło. — Moja biedna, mała sierota — zanucił cielesny. *** Sierota przemieszczała się między biblioteką a środowiskiem z pomarańczowym niebem i fontanną z latającymi świnkami. Czasami była tam
trójka jej znajomych albo inni obywatele, z którymi można się było pobawić, w innych zaś przypadkach tylko sam czwarty obywatel. Ve przy prawie każdej wizycie wyglądało inaczej. Miało tendencję do przypominania najbardziej uderzającego obrazu widzianego przez sierotę w bibliotece w ciągu kilku ostatnich kilotau. Mimo to zawsze łatwo było je zidentyfikować: tylko ono stawało się widoczne dopiero po rozłączeniu nawigatorów. Dlatego po każdym przybyciu do tego środowiska sierota oddalała się od siebie, by przyjrzeć się czwartemu obywatelowi. Czasami poprawiała jego ikonę, upodabniając ją do jakiegoś wspomnienia albo dostosowując do estetycznych preferencji powstałych z klasyfikujących dane sieci, które to preferencje zrodziły się z kilkudziesięciu pól cech, a następnie pogłębiły je albo zmąciły strumienie napływających danych. Niekiedy sierota imitowała też cielesnego, który wziął na ręce lwiątko: wysokiego i smukłego, czarnoskórego i brązowookiego, odzianego w fioletową szatę. Pewnego razu, gdy obywatel powiązany ze słowem „Inoshiro”, rzekł z udawanym smutkiem: „Biedna, mała sieroto, nadal nie masz imienia”, sierota przypomniała sobie tę scenę. — Biedne, małe Yatima — odparła. — Chyba już ma — zauważył złotofutry obywatel. Od tej pory wszyscy nazywali czwartego obywatela wyrazem „Yatima . Powtarzali go tak wiele razy i z takim naciskiem, że sierota związała się z nim równie mocno, jak ze słowem „Sierota”. — Yatima? — zawołał triumfalnie obywatel powiązany ze słowem „Inoshiro” do czwartego obywatela. — Yatima! Ha, ha, ha! Mam piątkę rodziców i piątkę częściowego rodzeństwa, i zawsze będę starszy od ciebie! — Inoshiro! — kazała odpowiedzieć czwartemu obywatelowi sierota. — Inoshiro! Ha, ha, ha! Nie miała jednak pojęcia, co powiedzieć dalej. *** — Gleisnery przesuwają planetoidę — poinformowało sierotę Blanca. — W tej chwili, w czasie rzeczywistym. Chcesz to zobaczyć? Inoshiro i Gabriel już tam są. Na ikonie Blanca pojawił się nowy, niezwykły tag i po chwili ve zniknęło. Forum było prawie zupełnie puste: przy fontannie można było zobaczyć garstkę regularnych gości, ale sierota wiedziała, że ją zignorują. Był też — jak zwykle — czwarty obywatel. Blanca pojawiło się znowu. — O co chodzi? Nie potrafisz za mną podążyć, czy nie chcesz tam iść? Sieci analizy językowej sieroty zaczęły dostrajać uniwersalną gramatykę,
którą w nich zakodowano, pośpiesznie dostosowując ją do linearnych konwencji. Słowa stawały się czymś więcej niż izolowanymi sygnałami przywołującymi symbole o jednoznacznym, niezmiennym znaczeniu. Subtelności związane z ich kolejnością, kontekstem oraz odmianą prowadziły teraz do kaskad rozmaitych interpretacji. Blanca pytało, czego chce czwarty obywatel. — Pobaw się ze mną! Sierota nauczyła się nazywać czwartego obywatela „ja” zamiast „Yatima”, ale to była tylko gramatyka, nie samoświadomość. — Chcę zobaczyć przesuwanie planetoidy, Yatima. — Nie! Pobaw się ze mną! Sierota zatańczyła z ekscytacją wokół vir, wyświetlając urywki niedawnych wspomnień: Blanca tworzące dzielone obiekty środowiskowe — wirujące numerowane bloki oraz podskakujące różnobarwne kule — i uczące sierotę interakcji z nimi. — Proszę bardzo! Oto nowa zabawa. Miejmy nadzieję, że szybko się uczysz. Blanca wyemitowało następny tag — podobny do poprzedniego, ale nie identyczny — po czym ponownie zniknęło... po to tylko, by zaraz pojawić się w odległości kilkuset delta. Sierota z łatwością zauważyła vir i natychmiast poszła w vir ślady. Blanca przeskoczyło znowu. I znowu, za każdym razem emitując przed zniknięciem nowy, nieznacznie zmieniony tag. Gdy tylko sierota poczuła się znudzona tą zabawą, Blanca zaczęło pozostawać na ułamek tau poza środowiskiem, zanim pojawiło się znowu. Sierota musiała poświęcać chwilę na próby odgadnięcia, gdzie ve zmaterializuje się następnym razem, w nadziei, że pierwsza dotrze w wyznaczone miejsce. Nie było w tym jednak żadnych regularności. Blanca losowo przenosiło po forum swój materialny cień — od krużganków aż po fontannę — i wszystkie domysły sieroty okazywały się nietrafne. To było frustrujące... ale do tej pory w zabawach Blanca zawsze krył się jakiś subtelny ład, infotrop nie dawał więc za wygraną, raz po raz łącząc istniejące detektory wzorca w coraz to nowe koalicje w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby zrozumieć problem. Tagi! Kiedy infotrop porównał wspomnienie surowych gestaltowych danych emitowanych przez Blanca z adresami obliczanymi przez wbudowane sieci geometryczne w chwili, gdy sierota zauważyła vir, fragmenty obu sekwencji okazały się niemal identyczne. Raz po raz. Infotrop powiązał dwa źródła informacji ze sobą, rozpoznając w nich dwa sposoby nauczenia się tego samego i sierota zaczęła skakać po środowisku, nie czekając na pojawienie się Blanca. Za pierwszym razem, ich ikony nałożyły się na siebie i sierota musiała się
odsunąć, nim jeszcze się przekonała, że Blanca naprawdę tu jest, co potwierdziłoby sukces, który niecierpliwy infotrop zdążył już sobie przyznać. Za drugim razem, instynktownie uniknęła kolizji, zmieniając nieco adres tagu, co nauczyła się robić, ścigając Blanca za pomocą wzroku. Za trzecim razem sierota wyprzedziła vir i pierwsza dotarła na miejsce. — Wygrałom! — Świetnie. Yatima! Podążyłoś za mną! — Podążyłom za tobą! — Czy pójdziemy teraz obejrzeć przesuwanie planetoidy? Jak Inoshiro i Gabriel? — Gabriel! — Jak rozumiem, to znaczy „tak”. Blanca przeskoczyło, sierota podążyła za nią i otoczony krużgankami plac zamienił się w miliard gwiazd. Sierota przyjrzała się nowemu, niezwykłemu środowisku. Gwiazdy świeciły na niemal wszystkich pasmach, od długich na kilometr fal radiowych aż po wysokoenergetyczne promieniowanie gamma. Gestaltową „przestrzeń kolorów” można było rozciągać bez końca. Sierota natrafiła w bibliotece na kilka astronomicznych obrazów wykorzystujących podobną paletę, ale większość środowisk i przedstawiających Ziemię scen nie wychodziła poza podczerwień i ultrafiolet. Nawet satelitarne obrazy powierzchni planet w porównaniu z tym wydawały się bezbarwne. Planety były za zimne, by świecić tak jasno w całym zakresie widma. W tej feerii kolorów dostrzegało się subtelne oznaki ładu — serie linii emisyjnych i absorpcyjnych czy gładkie zarysy promieniowania cieplnego — ale oszołomiony infotrop padł ofiarą przeładowania i po prostu pozwalał, by dane przezeń przepływały. Analiza będzie musiała zaczekać na tysiąc dalszych wskazówek. Gwiazdy nie miały żadnych geometrycznych cech. Przypominały odległe punkty, a ich adresów w środowisku nie sposób było obliczyć. Przez umysł sieroty przemknął jednak obraz poruszania się między nimi. Przez chwilę wyobrażała sobie możliwość ujrzenia ich z bliska. Zauważyła nieopodal grupkę obywateli. Gdy tylko odwróciła uwagę od tła gwiazd, spostrzegła dziesiątki podobnych skupisk rozproszonych po środowisku. Niektóre z ich ikon odbijały lokalne światło, ale większość po prostu się uwidaczniała, nie udając, że wchodzi w interakcję z blaskiem gwiazd. — Musiałoś przyprowadzić to coś? — zapytało Inoshiro. Spojrzawszy na vir, sierota zauważyła gwiazdę znacznie jaśniejszą od pozostałych, zdecydowanie mniejszą niż znajomy obraz na ziemskim niebie, ale tym razem nieosłoniętą przez powłokę gazów i pyłu.
— Słońce? — Tak, to słońce — potwierdził Gabriel. Złotofutry obywatel unosił się w przestrzeni obok Blanca, o zarysach równie ostrych jak zawsze i sylwetce jeszcze ciemniejszej niż zimne, rzadkie promieniowanie tła w przestrzeni między gwiazdami. — Dlaczego przyprowadziłoś Yatima? — poskarżyło się Inoshiro. — Jest za młode! Nic nie zrozumie. — Nie zwracaj na vir uwagi, Yatima — rzekło Blanca. Yatima! Yatima! Sierota świetnie wiedziała, gdzie się znajduje Yatima i jak ve wygląda! Nie potrzebowała już rozdzielać nawigatorów, żeby to sprawdzić. Ikona czwartego obywatela ustabilizowała się jako wysoki cielesny w fioletowej szacie, który zaopiekował się lwiątkiem w scenie przedstawionej w bibliotece. — Nie martw się, Yatima — rzekło do sieroty Inoshiro. — Spróbuję ci to wytłumaczyć. Gdyby gleisnery nie przesunęły planetoidy, za trzysta tysięcy lat — dziesięć tysięcy teratau — mogłaby uderzyć w Ziemię. Im prędzej to zrobią, tym mniej energii będzie trzeba zużyć. Nie mogły jednak przesunąć jej przedtem, bo równania są chaotyczne, i do tej chwili nie były w stanie stworzyć zadowalającego modelu jej trasy. Sierota nic z tego nie zrozumiała. — Blanca chciało, żebym zobaczyła przesunięcie! Ale ja wolałom pobawić się w coś nowego! — I co ve zrobiło? — zapytało ze śmiechem Inoshiro. — Porwało cię? — Podążałom za ver. Skakało i skakało... ale vir nie zgubiłom! Sierota wykonała kilka krótkich skoków wokół trójki znajomych, by zilustrować te słowa, choć nie przekazywało to raczej wrażenia, jakim było przeskakiwanie między środowiskami. — Psst. Zaczyna się — odezwało się Inoshiro. Sierota spojrzała w kierunku, w którym patrzyło ve, i zobaczyła w oddali nieregularną skalną bryłę. Jedną jej stronę oświetlało słońce, druga zaś kryła się w głębokim cieniu. Skała mknęła prosto na luźne skupisko obywateli. Oprogramowanie środowiska ozdobiło obraz planetoidy gestaltowymi tagami wypełnionymi informacjami na temat jej składu chemicznego, masy, momentu pędu oraz parametrów orbitalnych. Sierota poznała niektóre z tych pojęć w bibliotece, ale nie wiedziała jeszcze, co właściwie znaczą. — Jedna pomyłka lasera i cieleśni zginą w cierpieniach! W metalicznych oczach Inoshiro pojawił się błysk. — A na ponowną próbę zostanie tylko trzysta tysiącleci — zauważyło z przekąsem Blanca. Inoshiro zwróciło się w stronę sieroty i uspokajająco skinęło głową.
— Ale nam nic nie grozi. Nawet gdyby katastrofa zniszczyła Konishi na Ziemi, mamy kopie bezpieczeństwa rozsiane po całym Układzie Słonecznym. Planetoida była już tak blisko, że sierota mogła obliczyć jej adres w środowisku oraz rozmiary. Była sto razy dalej niż najdalszy obywatel, ale zbliżała się szybko. Oczekujący widzowie ustawili się w przypominającą sferę powłokę o średnicy w przybliżeniu dziesięć razy większej niż średnica planetoidy. Sierota natychmiast zauważyła, że jeśli skała nie zmieni trajektorii, przemknie przez sam środek tej wyimaginowanej sfery. Wszyscy wpatrywali się z uwagą w planetoidę. Sierota zastanawiała się, na czym polega ta zabawa; ukształtował się ogólny symbol oznaczający wszystkich w środowisku, w tym również trójkę znajomych sieroty. Odziedziczył on charakteryzującą czwartego obywatela cechę posiadania przekonań dotyczących obiektów, która okazała się tak bardzo użyteczna w próbach przewidywania jego zachowania. Może wszyscy czekali, aż skała nagle przeskoczy w losowe miejsce, jak robiło to Blanca? Sierota była przekonana, że się mylą. Skała nie była obywatelem i nie mogła się z nimi bawić. Zapragnęła, by wszyscy zapoznali się z prostą trajektorią skały. Raz jeszcze sprawdziła swe ekstrapolacje, ale nic się nie zmieniło. Kierunek i prędkość pozostawały niezmienione. Sierocie brakowało słów, by wyjaśnić to tłumowi... ale może gapie zrozumieją to dzięki obserwacji czwartego obywatela, podobnie jak ve uczyło się, obserwując Blanca. Sierota przeskoczyła prosto na ścieżkę planetoidy. Ćwiartka nieba zrobiła się szara i plamista, nieregularne wzniesienie widoczne po stronie słońca rzucało głęboki cień na zbliżającą się powierzchnię. Przez moment sierota była zbyt zdumiona, by się poruszyć, zahipnotyzowana jej skalą, prędkością oraz pokracznym, nic nieznaczącym majestatem. Potem zrównała prędkość z planetoidą i poprowadziła ją w stronę tłumu. Wszyscy zaczęli krzyczeć z ekscytacji. Ich słowa były odporne na fikcyjną próżnię, ale zdegradowane przez odległość w środowisku zmieniały się w pulsujący ryk. Sierota odwróciła się od planetoidy i zauważyła, że najbliżsi obywatele machają rękami bądź gestykulują. Symbol czwartego obywatela, bezpośrednio połączony z umysłem sieroty, doszedł już do wniosku, że czwarty obywatel posuwa się wzdłuż trajektorii planetoidy po to, by zmienić myśli innych obywateli. Tak oto model czwartego obywatela stworzony przez sierotę zyskał właściwość posiadania przekonań na temat tego, co myślą inni obywatele. Symbole reprezentujące Inoshiro, Blanca, Gabriela oraz cały tłum rzuciły się na tę innowację, pragnąc również ją wypróbować. Wpadłszy do sferycznego obszaru, sierota usłyszała śmiechy i aplauz innych. Wszyscy obserwowali czwartego obywatela, choć sierota zaczęła