nonanymore

  • Dokumenty374
  • Odsłony342 321
  • Obserwuję124
  • Rozmiar dokumentów733.7 MB
  • Ilość pobrań166 965

Peters Ellis - Kroniki brata Cadfaela 06 - Wyprawa w śniegi

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Peters Ellis - Kroniki brata Cadfaela 06 - Wyprawa w śniegi.pdf

nonanymore Prywatne Peters Ellis
Użytkownik nonanymore wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 130 stron)

Ellis Peters Kroniki brata Cadfaela Wyprawa w śniegi

ROZDZIAŁ PIERWSZY W pierwszych dniach listopada roku pańskiego 1139 fala wojny domowej, ostatnimi czasy mniej zajadłej, przybrała na sile i przetoczyła się przez miasto Worcester, porywając znaczną część żywego i martwego inwentarza, a także kobiet. Wszyscy jego mieszkańcy, którzy zdołali unieść głowy z pogromu, podążyli na północ - uciekli przed maruderami, szukając schronienia po dworach, klasztorach, warownych grodach czy zamkach silnych na tyle, by zapewnić im bezpieczeństwo. W połowie miesiąca garstka uciekinierów dotarła do Shrewsbury i oddała się z wdzięcznością pod gościnną opiekę miasta lub zakonników, by leczyć rany i zanosić żale do Boga i ludzi. Nie byli w najgorszej kondycji, jeśli nie liczyć starych i chorych, gdyż zima nie zaczęła się jeszcze na dobre. Doświadczeni przepowiadali nadejście złośliwego zimna, obfitego śniegu i ciężkich, przedłużających się mrozów, jak dotąd jednak pod surowym, zachmurzonym niebem błądziły tylko kapryśne wiatry. — I Bogu niech będą dzięki! — westchnął pobożnie brat Edmund w swojej infirmerii. — Bo w przeciwnym wypadku mielibyśmy więcej niż trzy pogrzeby, przy sześciu tuzinach przybyłych tu nieszczęśników. Niemniej jednak nie był w stanie zapewnić łóżka w szpitaliku każdemu, kto tego potrzebował; i na tych, którzy się nie zmieścili, czekała słonia rozłożona na kamiennej posadzce w sieni. Przeżyją i zdążą powrócić do splądrowanego miasta przed Wigilią Bożego Narodzenia; ale teraz, wyczerpani i apatyczni po straszliwych przejściach, potrzebowali jego troskliwej opieki - a zapasy opactwa mocno były już nadwerężone. Ci z wygnańców, którzy mieli szczęście posiadać w Shrewsbury choćby odległych krewnych, znaleźli dach nad głową w domach swojej rodziny. Sam Hugo Beringar, zastępca szeryfa hrabstwa, przyjął do siebie pewną ciężarną, bliską rozwiązania kobietę, a także jej męża i dobytek. Uczynił to, uległszy prośbom swojej żony, którą dla pełnego bezpieczeństwa sprowadził do miasta wraz ze służącymi, akuszerkami i lekarzem, jako że i ona miała wydać na świat dziecko jeszcze przed Bożym Narodzeniem i skłonna była udzielić pomocy niewieście w podobnym stanie, jak też każdemu, kto znalazłby się w potrzebie. - Najświętsza Panienka - skonstatował brat Cadfael z pewną goryczą, zwracając się do swojego starego przyjaciela Hugona - nie miała takiej protektorki. - Ach, bo też nie ma takiej drugiej jak moja pani! Alinę, gdyby mogła, przygarnęłaby nawet bezdomnego psa z ulicy. Ta biedna dziewczyna z Worcester przyjdzie teraz do siebie, wszystko, czego jej potrzeba, to solidny odpoczynek. Najpewniej przed Gwiazdką będziemy mieli podwójne narodziny, bo nie powinna się ruszać z miejsca, póki nie minie okres połogu. Ale nie wątpię, że większość twoich gości wkrótce otrząśnie się z przerażenia i wyruszy do swoich domów. - Część z nich już wyjechała - rzekł Cadfael - i na dniach można się spodziewać, że opuści nas następna grupa rekonwalescentów. To naturalne, że chcą wrócić w domowe pielesze i próbować odbudować co się da. Podobno król ze znacznymi siłami zmierza do Worcester. Jeżeli umocni tamtejszy garnizon, powinni bezpiecznie przetrwać zimę. Ale zmuszeni będą sprowadzić dodatkowy prowiant ze wschodu, bo ich własne zapasy rychło ulegną wyczerpaniu.

Cadfael z doświadczenia znał obraz, odór i pustkę zniszczonego miasta: za młodu był zarówno żołnierzem, jak i żeglarzem, walczył w dalekich krajach. — A poza chęcią odzyskania jeszcze przed Gwiazdką choć resztek majątku - powiedział - przynagla ich myśl o nadchodzącej zimie. Drogi powinny być teraz wolne od złoczyńców i przynajmniej można podróżować suchą stopą, nie marznąc nadmiernie... a w przyszłym miesiącu, może już w przyszłym tygodniu, Bóg raczy wiedzieć, jak głęboki będzie śnieg. — Ze drogi są wolne od złoczyńców — zauważył Beringar ostrożnie - nie ośmieliłbym się zagwarantować. Tu, w Shropshire, kontrolujemy sytuację - w tym hrabstwie! Ale oprócz wieści o zamieszkach na granicy dochodzą nas niepokojące informacje ze wschodu i z północy. Król bowiem zbyt zajęty jest na południu, zaabsorbowany swoimi Flamandczykami, 1 marnuje energię, miotając się od jednego celu do drugiego, podczas gdy ambitni ludzie w bardziej oddalonych częściach kraju sięgają po tytuły palatynów, radzi stworzyć własne udzielne państwa. A za ich przykładem postępują inni tchórzliwi nikczemnicy. - W kraju rozdartym wewnętrzną wojną - zgodził się Cadfael ponuro - prawo zawsze jest łamane, a jego miejsce zajmuje barbarzyństwo. - Nie tutaj, tutaj tak się nie stanie - odparł Hugo z mocą. - Prestcote rządził twardą ręką, a co się tyczy mnie, to jako jego podwładny postąpię podobnie. Gilbert Prestcote, szeryf Shropshire z woli króla Stefana, planował spożyć wigilijną wieczerzę w swojej głównej rezydencji w dobrach na północy hrabstwa i dowództwo garnizonu zamkowego oraz czuwanie nad przestrzeganiem prawa w południowej części krainy przekazał w ręce Beringara. Ów atak na Worcester mógł być tylko przygrywką do dalszych najazdów. Wszystkim granicznym miastom groziło niebezpieczeństwo; zarówno z powodu wątpliwej lojalności konstablów i garnizonów, jak i przedsiębiorczości wroga. Niejeden z wasali w tym znękanym kraju zdążył już zmienić pana, niejeden postąpi tak w przyszłości, niektórzy, być może, po raz drugi lub trzeci. Dostojnicy kościelni, baronowie i inni - wszyscy zaczynali troszczyć się przede wszystkim o własne interesy, ofiarowując swoje służby tam, gdzie węszyli najwięcej korzyści. I już niebawem część z nich dojdzie do wniosku, że najbardziej opłaca im się zlekceważyć obu pretendentów do korony i zdobyć niezależność. - Doszły mnie słuchy, że twój kasztelan w Ludlow nie jest całkowicie godzien zaufania — rzekł Cadfael powoli. — Chociaż król Stefan nadał mu w lenno Lacy i powierzył mu zamek w Ludlow, powiadają, że skłania się on ku cesarzowej. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się sprawy, gdyby król bacznie go nie pilnował. Tak przynajmniej słyszałem. Cokolwiek słyszał Cadfael, z pewnością doszło i do Hugona. Nie było wówczas w kraju szeryfa, który by nie zatrudniał wszystkich swoich wywiadowców i sam pilnie nie nastawiał uszu. Jeśli nawet Josce de Dinan w Ludlow "rzeczywiście planował zdradę i myślał o tym poważnie, Hugo skłonny był zaakceptować jego dotychczasową lojalność, choć z rezerwą i mając go stale pod obserwacją. Brak zaufania stanowił tylko jedną z najmniej potwornych okoliczności wojny domowej, acz okoliczność nader smutną. Dobrze, że pomiędzy wypróbowanymi przyjaciółmi mogła wciąż być mowa o absolutnym zaufaniu. Czasy były takie, że każdy człowiek mógł odczuć nagłą potrzebę wsparcia i pomocnego ramienia.

- No cóż, póki król Stefan ze swoją armią jest w drodze do Worcester, nikt nie ośmieli się podeptać prawa, zanim się stamtąd nie wycofa. Ale tak czy inaczej, nie będę lekceważył swoich obowiązków. - Hugo podniósł się z ławy pod ścianą pracowni Cadfaela, małej wysepki spokoju w tym niespokojnym świecie. - Pójdę już do domu, położyć się przynajmniej do łóżka - skoro z alkowy żony wyrzucił mnie bezczelnie mój własny dzieciak. Ale co taka pobożna figura jak ty może wiedzieć o rozterkach przyszłego ojca! I rzeczywiście, cóż brat Cadfael mógł wiedzieć? - Wszyscy musicie przez to przejść - pocieszył Hugona - wy, żonaci mężczyźni. Trzeci i nie chciany pomiędzy uwielbiającą się parą. Udam się na kompletę i pomodlę się za ciebie. Najpierw jednak skierował swoje kroki do infirmerii, aby z bratem Edmundem zajrzeć do paru pacjentów, którzy, osłabieni z przyczyny wieku, głodu czy biedy, zbyt wolno wracali do zdrowia po trudach tułaczki, i by zmienić opatrunek na nie najlepiej gojącej się ranie od noża. Dopiero wtedy podążył na kompletę, gdzie zmówił modlitwę za wielu, nie tylko za swego przyjaciela, jego żonę i dziecko, które tej zimy miało przyjść na świat. Myślał o tym, że Anglię od wielu lat nękały nieszczęścia sroższe niż zimowe mrozy. Król Stefan zdobył tron i władał, choć niepewną ręką, większością kraju. Cesarzowa Matylda, jego rywalka w zmaganiach o koronę, zagarnęła zachodnie ziemie i zgłaszała podobne do królewskich pretensje. Krewniacy, jak zażarci wrogowie, szarpali się nawzajem, rozdzierając na dwoje nieszczęsną Anglię. A jednak życie musiało toczyć się dalej; wiara musiała trwać, gospodarz -uparcie na przekór losowi - musiał rok po roku orać, siać i zbierać plony. I podobnie w klasztorze i w kościele - sianie ziarna cnoty, a potem żniwo nadziei i miłości. Brat Cadfael nie lękał się o rodzaj ludzki, cokolwiek by mu nie groziło. Dziecko Hugona było zapowiedzią nowej generacji, nowego początku, wiosny w środku zimy. Ostatniego dnia listopada w kapitule bractwa Św. Pawła i Piotra w Shrewsbury pojawił się brat Herward, zastępca przeora klasztoru benedyktynów w Worcester, który przybył poprzedniego wieczora i podejmowany był przez samego opata Radulfa jako honorowy gość. Większość mnichów nie wiedziała nic o jego wizycie i zachodziła w głowę, usiłując dociec, kim też mógł być - wprowadzony tak uprzejmie przez opata i usadzony po jego prawej ręce. Wyjątkowo tym razem brat Cadfael był równie nie doinformowany, jak pozostali współbracia. Opat i jego gość stanowili parę dziwacznie kontrastującą. Radulfus był mężczyzną wysokim, wyprostowanym, energicznym, o rysach zdecydowanych i surowych, niezwykle spokojnym i opanowanym. Umiał w razie potrzeby ciskać gromy i roztropnie było unikać jego gniewu, chociaż nie zdarzyło się, by stracił kontrolę nad namiętnościami. Człowiek siedzący obok niego był chudy i mizernej postury, z siwymi włosami wokół tonsury; znać było po nim wyczerpanie podróżą, jego oczy patrzyły jednak bystro, a usta zaciśnięte były w grymasie pokory i cierpliwości. - Brat nasz, Herward, subprzeor w Worcester - rzekł opat — przybył do nas w sprawie, w której nie mogłem mu pomóc. Jako że wielu z was tu obecnych udzieliło posługi poszkodowanym, którzy zbiegli z tego miasta, możliwe, że usłyszeliście od nich coś, co może okazać się użyteczne. Dlatego też poprosiłem go, by przedstawił wam wszystkim swoją misję.

Gość wstał, by być lepiej słyszanym przez audytorium. - Wysłano mnie, bym odnalazł dwoje szlachetnie urodzonych dzieci, które znajdowały się pod opieką benedyktynów w naszym mieście, lecz uciekły, kiedy nas napadnięto. Nie powróciły; udało nam się dotrzeć ich śladem aż do granic tego hrabstwa, tu jednak ten ślad zgubiliśmy. Uciekinierzy kierowali się do Shrewsbury, dlatego też - jako że nasz zakon jest za nich odpowiedzialny — przybyłem sprawdzić, czy tu dotarli. Ojciec opat twierdzi, że o ile mu wiadomo, tak się nie stało; być może jednak wśród innych zbiegów są tacy, którzy ich widzieli bądź z nimi rozmawiali w podróży i podzielili się z wami tą informacją. Będę wdzięczny za każdy okruch wiadomości, który przyczyni się do ich odnalezienia. Co do ich imion: dziewczyna nazywa się Ermina Hugonin, ma niecałe osiemnaście lat i przebywała w klasztorze żeńskim w Worcester; jej brat, Yves Hugonin, znajdował się pod naszą opieką, a lat ma zaledwie trzynaście. Rodzice osierocili ich dawno, a ich wuj i naturalny opiekun spędził długie lata za morzem, w Ziemi Świętej, skąd właśnie powrócił — niestety, by się dowiedzieć o ich zaginięciu. Zbędnym byłoby dodawać - podkreślił brat Herward sucho - że czujemy się winni niedopełnienia obowiązku opieki nad tymi dwojgiem; chociaż, prawdę powiedziawszy, niezupełnie można nas potępić. Na to, co się stało, nie mieliśmy wielkiego wpływu. — Wśród takiego zamieszania i popłochu — zgodził się Radulfus - trudno byłoby żądać od kogokolwiek, żeby dopilnował wszystkiego. Ale te dzieci, tak młode i bezbronne... - Czy mamy przez to rozumieć, że same wyruszyły z Worcester? - spytał brat Edmund z wahaniem. Chociaż w jego głosie nie było śladu niedowierzania czy krytyki, brat Herward z pokorą pochylił głowę, przyjmując to jako wyrzut. - Nie chcę usprawiedliwiać siebie ani nikogo z naszego zgromadzenia. Jednak sprawy miały się, być może, trochę inaczej, niż to sobie przedstawiacie. Atak zaskoczył nas o świcie, lecz od południowej strony i nie zdawaliśmy sobie sprawy z powagi sytuacji ani z siły wroga — dopóki nie wdarli się do miasta od północy. Yves składał właśnie wizytę swojej siostrze, oboje byli więc od nas odcięci. Lady Ermina jest, os'mielę się twierdzić, dość upartą młodą damą. Wobec tego, choć według sióstr najrozumniej było schronić się w kościele i tam przeczekać najgorsze, w nadziei, że nawet owi ma- ruderzy - a powinniście wiedzieć, że wielu z nich było już pijanych i podnieconych do szaleństwa - uszanują ich habit i nie uczynią im większej krzywdy niż, w najgorszym wypadku, obrabowanie klasztoru z cenniejszych elementów wyposażenia - siostry, jak powiadam, utrzymywały, że wiara zobowiązuje je do pozostania, lecz Lady Ermina była przeciwnego zdania; postanowiła, podobnie jak większos'ć mieszkańców, potajemnie przekraść się poza bramy miasta i poszukać schronienia w jakimś odległym a bezpiecznym miejscu. Skoro nie sposób było odwieść jej od tego zamiaru — i wobec lojalnego poparcia brata — pewna młoda zakonnica, jej opiekunka, zaofiarowała się wyruszyć z nimi i dopilnować, by nic złego ich po drodze nie spotkało. Dopiero, kiedy najeźdźcy wycofali się, pozwalając nam ugasić pożary, opatrzyć rannych i zająć się zmarłymi, dowiedzieliśmy się, że brat z siostrą wymknęli się z miasta, zmierzając do Shrewsbury. Nie byli najgorzej zaopatrzeni na drogę, chociaż z pewnością przydałyby im się konie, które niestety co do jednego dostały się napastnikom. Dziewczyna miała klejnoty i pieniądze, jak również dosyć oleju w

głowie, by starać się nie zwracać na siebie uwagi. I z prawdziwym bólem przyznaję, że dobrze zrobiła, upierając się przy wyjeździe, gdyż owi nikczemnicy z Gloucester nie uszanowali sióstr, jak na to liczyły, lecz splądrowali i spalili święty przybytek, uprowadzili ze sobą co powabniejsze i młodsze nowicjusz-ki, a przeoryszę, która usiłowała ich powstrzymać, skatowali niemal na śmierć. Dziewczyna słusznie poważyła się na tę podróż i modlę się, by wszyscy troje razem z siostrą Hilarią znajdowali się teraz z woli Boga w jakimś bezpiecznym miejscu. Niestety, nie mam takiej pewności. Brat Denis, szpitalnik, który wiedział o każdym z przybyszów przekraczających bramy klasztoru, rzekł z żalem: - Ogromnie mi przykro, ale jestem prawie pewien, że ich tu nie było. Nie gościliśmy takich podróżników. Chodź jednak ze mną porozmawiać z uciekinierami, którzy jeszcze chronią się pod naszym dachem, być może od nich czegoś się dowiesz. Gdyż, rzecz jasna, nie wiedząc nic do tej pory o tych młodych osobach, nie rozpytywaliśmy o nie. - Może też być - podsunął brat Mateusz, piwniczy - że zatrzymali się tu w mieście u jakiegoś krewnego, dzierżawcy czy starego sługi i są tam teraz, choć my, w klasztorze, nic o tym nie wiemy. - Możliwe - zgodził się Herward, nabierając trochę otuchy. -Myślę jednak, że siostra Hilarią wolałaby przyprowadzić swoich podopiecznych tu, do klasztoru. - Jeśli od nikogo nie uda wam się uzyskać informacji -rzekł stanowczo opat - następnym waszym posunięciem powinno być naradzenie się z szeryfem. Na pewno będzie wiedział, kogo wpuszczono do miasta. Wspomniałeś, bracie, że dopiero co przybył z Palestyny wuj tych młodych ludzi. Może użyć swoich wpływów, by skontaktować się z tutejszymi władzami. I dlaczego właściwie osobiście nie zajmuje się poszukiwaniami? Bo przecież nie może zrzucać winy wyłącznie na was. Brat Herward westchnął ciężko, prostując na chwilę swoją drobną postać i garbiąc się znowu z widocznym przygnębieniem. - Ich wuj jest szlachcicem z rodu Angevinów - są to dzieci jego siostry - a mieni się Laurence d'Angers. Niedawno powrócił z wyprawy krzyżowej i natychmiast ruszył do Gloucester, wesprzeć wojska cesarzowej. Prawdą jest, że dotarł tam dopiero po owej napaści i w żadnej mierze za nią nie odpowiada. Jednak w naszym mieście nie śmie pokazać się teraz nikt z Gloucester, kimkolwiek by nie był. Król ze znacznymi siłami stoi w Worcester, a wzburzenie ciężko doświadczonych mieszczan wciąż jest ogromne. Z konieczności sami musieliśmy zająć się poszukiwaniami zaginionych, są to jednak stworzenia całkowicie niewinne i tak też przedstawię to szeryfowi. - I będziesz miał moje poparcie - zapewnił go Radulfus. - Na początek jednak, skoro nikt nie ma nam nic do zakomunikowania.. . — rozejrzał się pytająco po zgromadzonych w kapitule, ale napotkał jedynie gesty przeczenia. - Dobrze więc, musimy zasięgnąć języka u naszych gości. Być może komuśzapadły w pamięć ich imiona lub młody wiek, czy też fakt, że podróżowali w towarzystwie zakonnicy. Cadfael, drepcząc w szeregu wysypujących się z kapituły mnichów, wątpił jednakże w pozytywne rezultaty podobnych wypytywań. Ostatnio spędził wiele czasu, pomagając bratu Edmundowi w rozlokowaniu i doglądaniu wyczerpanych przybyszów, niemniej żaden z nich nie wspominał o równie egzotycznym trio. Podróżni opowiadali dużo i

chętnie, znalazłszy wdzięcznego słuchacza; nikt jednak nie zająknął się nawet o przemierzających trakty dwojgu szlachetnie urodzonych dzieci, za jedyną eskortę mających benedyktynkę. A wuj, jak się zdawało, oddany był ciałem i duszą cesarzowej, podobnie jak Gilbert Prestcote królowi - i nienawiść między dwiema partiami gorzała wściekłym płomieniem, owiewając swym żarem również i Worcester. Nie wróżyło to dobrze. Opat Radulfus jeszcze dziś poprze apel wysłannika, ale można było mieć wątpliwości, czy uda im się uzyskać cokolwiek dla Laurence'a d'Angers. Szeryf przyjął petentów z powagą, acz bardzo uprzejmie - i z nieruchomą twarzą wysłuchał wszystkiego, co Herward miał mu do powiedzenia. Z wyglądu dosyć ponury, o czarnych brwiach i czarnej brodzie, wyrazem twarzy raczej odpychał niż budził zaufanie, pomimo to, jako sprawiedliwy, choć surowy przełożony, nigdy nie złamał danego słowa ani nie zawiódł swych ludzi, pod warunkiem, że odpłacali mu się tym samym. - Z przykrością dowiaduję się - powiedział, kiedy Herward umilkł - że zaginęli; z jeszcze większą muszę was zapewnić, że na próżno będziecie ich szukać tu, w Shrewsbu-ry. Doniesiono mi o każdym uciekinierze z Worcester, który przekroczył bramy miasta, ale tej trójki z pewnością wśród nich nie było. Wielu wyruszyło już w drogę powrotną do domu, jako że Jego Wysokość umocnił garnizon w Worcester. Jeśli więc, jak powiadasz, wuj tego rodzeństwa znowu jest teraz w Anglii i dysponuje majątkiem, czemu sam nie podejmie poszukiwań? Herward aż do tej pory nie zdecydował się wyjawić miana owego rycerza, odsuwając najgorsze na sam koniec. Dotychczas zresztą imię nie miało znaczenia, przyćmiewane blaskiem chwały krzyżowca, który właśnie powrócił z Ziemi Świętej, gdzie nareszcie zapanował pokój. Nie można jednak było dłużej zwlekać. - Panie - przyznał Herward z westchnieniem. - Lauren-ce d'Angers niczego więcej nie pragnie, niż udać się na poszukiwania swojej siostrzenicy i siostrzeńca, lecz w tym celu niezbędne jest mu twoje zezwolenie lub list żelazny od Jego Wysokości Króla. Bowiem będąc przedstawicielem rodu Angevinów i tym samym - wasalem cesarzowej Matyldy, po swoim powrocie dołączył wraz z ludźmi do jej armii w Gloucester. - Spieszył się, by wszystko zostało powiedziane, nim mu przerwą, gdyż szeryf wpatrywał się w niego spod ściągniętych brwi oczyma, które zwęziły się i rozbłysły zrozumieniem. - Przybył do Gloucester dopiero w tydzień po ataku, nie brał w nim udziału, nic o nim nie wiedział i żadną miarą nie jest zań odpowiedzialny. Przekonał się jedynie, że jego krewniacy zaginęli, z całego serca więc pragnie ich odszukać i otoczyć opieką. Jednak człowiek z Glou cester nie może obecnie przebywać w okolicach Worcester ani też na ziemiach króla - chyba że posiada specjalny glejt. - A zatem - stwierdził Prestcote po złowróżbnej pauzie -przyszedłeś tu wstawić się za niego — za wroga króla. - Z całym należnym szacunkiem, panie — odparł śmiało Herward - wstawiam się za młodą dziewczyną i chłopcem w wiośnie lat, którzy nie zawinili niczym ani wobec króla, ani cesarzowej. Nie interesuje mnie polityka, tylko los dwojga dzieci, którymi opiekował się nasz zakon, póki nie wydarzyło się nieszczęście. Czyż to nie naturalne, że sumienie każe nam uczynić wszystko co w ludzkiej mocy, by je odnaleźć?

- Dość naturalne - przyznał sucho szeryf - a poza tym, jako mieszkaniec Worcester, z pewnością nie masz powodów do sympatyzowania z wrogami króla ani też do wspomagania ich czy popierania. - Wiele z ich strony wycierpieliśmy, panie, podobnie jak reszta Worcester. Uznajemy króla Stefana za naszego jedynego suwerena. Poczuwamy się jedynie do obowiązku względem tych dzieci. Rozważ, proszę, jaka rozpacz, jaki niepokój musi targać ich naturalnym opiekunem! Wszystko, o co prosi — o co my prosimy w jego imieniu — to zezwolenie na przekroczenie granic królewskich włości, bez broni, i swobodne przeprowadzenie poszukiwań. Nie twierdzę, że taki człowiek - jakkolwiek nie mający nic wspólnego z tym zbrodniczym najazdem — nawet dysponując oficjalną zgodą i listem żelaznym przyznanym mu przez króla, będzie całkowicie bezpieczny wśród mieszkańców naszego — czy też waszego — hrabstwa; ryzyko to jednak gotów jest podjąć. Jeśli wydasz mu ów glejt, przysięga ograniczyć się jedynie do wypełnienia swojej misji. Wyruszy nie uzbrojony, z jednym lub dwoma giermkami do pomocy. Nie podejmie żadnych innych działań, prócz tych, które zmierzałyby do odnalezienia jego podopiecznych. Usilnie cię o to proszę, ze względu na ich dobro. Opat Radulfus powściągliwie poparł prośbę. — Jestem przekonany, że podobna przysięga w ustach krzyżowca o nieskazitelnej reputacji nie budzi najmniejszych wątpliwości. Szeryf na kilka minut pogrążył się w rozważaniach, marszcząc posępnie brwi, po czym chłodno zadecydował: - Nie. Nie dam mu listu; i gdyby sam król był tutaj i zamierzał mu go przyznać, usiłowałbym go od tego odwieść. Po tym, co się wydarzyło, każdy członek ich frakcji, napotkany na podległym mi terytorium, uznany zostanie za jeńca, jeśli nie szpiega. Jeśli okoliczności będą świadczyły przeciwko niemu, może utracić głowę, a w każdym razie, nawet jeśli nie uczynił niczego złego - wolność. Nie chodzi tylko o jego intencje. Nawet człowiek zaprzysiężony i wierny swojemu ślubowi może, powróciwszy, podzielić się swoją wiedzą o rozmieszczeniu warownych zamków i garnizonów, co dałoby wrogowi przewagę. A ponadto - i przede wszystkim — mam obowiązek zwalczać wrogów króla i zmniejszać ich liczebność, kiedy tylko nadarza się okazja — i jeśli będę miał możliwość pozbawić ich dzielnego rycerza, na pewno to zrobię. Nie ujmuję nic sir J_^iurence'owi d'Angers, którego honoru, o ile wiem, nie plami żadna skaza - lecz nie dostanie on listu żelaznego, a jeśli zechce ryzykować bez niego -niech dobrze pilnuje głowy. Bez wątpienia nie po to wracał do domu z Palestyny, by zgnić w więzieniu. Od niego samego zależy, czy poważy się wyzwać los. — Ależ to dziewczę, Ermina — zaczął Herward skonsternowany - i jej braciszek, dziecko jeszcze - czyż mają pozostać bez pomocy? - Czy kiedykolwiek tak twierdziłem? Poszukiwania zostaną zarządzone, na miarę naszych możliwości; ale przeprowadzą je moi ludzie. A jeśli dzieci się znajdą, zostaną bezpiecznie przekazane opiekunowi. Poślę wszystkim moim kasztelanom i dowódcom rozkaz zwrócenia bacznej uwagi na wszelki trop, mogący doprowadzić do miejsca ich pobytu. Ale nie zezwolę rycerzowi cesarzowej na wstęp na teren, którym zarządzam w imieniu króla. Wiedzieli z tonu jego głosu i wyrazu twarzy, że decyzja była ostateczna, i postarali się wyciągnąć z niej jak największą korzyść.

— Użyteczne byłoby — zasugerował Radulfus ostrożnie — gdyby brat Herward posłużył ci rysopisami tej trójki. Choć nie wiem, na ile dobrze znał dziewczynę czy też zakonnicę, jej opiekunkę... — Parę razy przyszły do chłopca w odwiedziny — powiedział Herward. - Mogę opisać wygląd każdego z nich. Twoi oficerowie winni zasięgać informacji na temat Yvesa Hugo-nina, lat trzynaście, dziedzica znacznych nadziałów ziemi po ojcu; nie jest zbyt wysoki jak na swój wiek, jednak krzepki i dobrze zbudowany, o twarzy okrągłej, różowej oraz ciemnobrązowych włosach i oczach. Rankiem, gdy rozpoczęło się owo zamieszanie, widziałem go ubranego w jasnoniebieski kubrak, takiż płaszcz z kapturem oraz szare rajtuzy. Co do kobiet — siostrę Hilarię najłatwiej będzie rozpoznać po habicie, ale dodam, że jest młoda, liczy nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, wdzięcznej postawy, szczupła i Zgrabna. A Ermina... - brat Herward zawahał się, patrząc gdzieś ponad ramieniem szeryfa, jakby usiłując dokładniej sobie przypomnieć osobę, która, choć rzadko widywana, żywo odcisnęła się w jego pamięci. - Wkrótce, nie znam dokładnej daty, skończy osiemnaście lat. Włosy i oczy ciemniejsze niż u brata, niemal czarne; wysoka, energiczna... Jak twierdzą, cechuje ją inteligencja i bystrość umysłu, nie brakuje jej też silnej woli. Z trudem można to było uznać za wyczerpujący opis jej wyglądu, a jednak określiło ją zaskakująco wyraźnie. Zwłaszcza, kiedy brat Herward zakończył prawie z roztargnieniem, jakby do siebie: — Można by ją uznać za piękność. Brat Cadfael dowiedział się o tym wszystkim od Hugona Beringara po tym, jak kurierzy rozjechali się do zamków, dworów i do miast, gdzie zarządzenie miało zostać ogłoszone publicznie. Prestcote wypełnił swoje przyrzeczenie co do joty, nim wyruszył spędzić Święta Bożego Narodzenia w zaciszu swojej własnej rezydencji. A już sam fakt, że zaginionymi dziećmi interesuje się szeryf, powinien zapewnić im bezpieczeństwo, przynajmniej w tym hrabstwie. Herward zmuszony był udać się z powrotem do Worcester, w części tylko wypełniwszy zadanie. - Piękność - powtórzył Hugo i uśmiechnął się. Był to jednak zafrasowany i niewesoły uśmiech. Takie stworzenie, samowolne, śliczne, śmiałe, błąkające się po kraju zagrożonym srogą zimą i rozdartym niezgodą, wydane było na pastwę licznych niebezpieczeństw. - Nawet subprzeorzy - rzekł Cadfael miękko, mieszając gotujący się syrop na kaszel, który podgrzewał nad paleniskiem w swojej pracowni - mają oczy. Ale nawet gdyby była szpetna i tak dzięki swojej młodości stanowiłaby łakomy kąsek. No cóż, być może znajdują się teraz gdzieś w bezpiecznym schronieniu. Wielka szkoda, że ten ich wuj należy do innego stronnictwa i nie można dla niego uzyskać zezwolenia na osobiste poszukiwania. — A do tego zaledwie powrócił z Jeruzalem — zadumał się Hugo - nie przyłożył przecież ręki do tego, co jego frakcja uczyniła mieszkańcom Worcester. Nie przypuszczam, żebyś go znał, chyba niezbyt dawno odbywał służbę? - To już inna generacja, chłopcze. Minęło dwadzieścia sześć lat, odkąd opuściłem Ziemię Świętą. Cadfael uniósł kociołek znad ognia i zestawił go na po dłoge, by przez noc ostygnął. Wyprostował się ostrożnie. Zbliżał się już do sześćdziesiątki, chociaż wyglądał o dziesięć łat młodziej.

- Wszystko tam się teraz zmieniło, jak sądzę. Blask świetności zmatowiał. Mówią, że z którego portu wypłynął? — Herward twierdzi, że z Trypolis. Pewnie znałeś dobrze to miasto w dniach swojej szumnej młodości? Odnoszę wrażenie, że na tym wybrzeżu niewiele jest miejsc, o które się w swoim czasie nie otarłeś. - Moim ulubionym było St Symeon. Dobrzy rzemieślnicy w stoczniach, piękny port, no i zaledwie parę mil rzeką do Antiochii. Nie bez przyczyny zapamiętał Antiochię. To tam rozpoczął i zakończył swoją wieloletnią karierę krzyżowca - jak również swój romans z Palestyną: piękną, niegościnną, okrutną krainą złota, piasku i gorąca. W tej cichej, pracowitej przystani, którą sobie upatrzył, by wreszcie rzucić kotwicę, niewiele miał czasu na wyprawy w odległe, choć wciąż żywe w pamięci czasy burzliwej młodości. Teraz znów zobaczył miasto, jakby je miał przed sobą: bujna zieleń doliny rzecznej, skąpy, chłodny cień ulic, wielojęzyczny zgiełk rynku. I Mariam, sprzedająca owoce i warzywa na ulicy Żaglomistrzów; jej młoda twarz o rysach jak wyrzeźbionych w złocie i srebrze przez ostre słońce południa, czarne, namaszczone oliwą włosy lśniące spod zawoju. Przydawała wschodowi nieporównanego uroku, zarówno w oczach świeżo przybyłego osiemnastolatka, jak i doświadczonego żołnierza i żeglarza, którym był opuszczając Palestynę w wieku trzydziestu trzech lat. Była wdową, młodą, żarliwie namiętną i samotną; córką tego narodu, w której nie każdy znalazłby upodobanie: zbyt była chłodna, zbyt silna, zbyt dumna. Pustka, którą pozostawił w jej sercu zmarły mąż, sprawiała jej nieznośny ból, który uśmierzył dopiero młody cudzoziemiec. Przylgnęła do niego ciałem i duszą i byli ze sobą przez rok, póki wojska krzyżowców nie ruszyły na Jeruzalem. Miał inne kobiety — przed nią i po niej. Wspominał je z uczuciem wdzięczności, nigdy winy. Dawał i otrzymywał w zamian rozkosz i życzliwość, nie przyczynił żadnej z nich zgryzoty. Jeżeli nawet z formalnego punktu widzenia nie rozgrzeszało go to w najmniejszym stopniu, świadomość owa dodawała mu jednak otuchy - byłoby przeniewier-stwem żałować, że się kochało taką kobietę jak Mariam. - Sojusze ostatnio zawarte powinny zapewnić pokój - na jakiś czas - powiedział w zadumie. - Nie dziwi mnie, że lord Angevin uznał za bardziej pilne pośpieszyć teraz z pomocą swej lennej władczyni. A z tego co słyszę, godny z niego mąż. Jaka szkoda, że przybywa w czas nienawiści. - Szkoda, że przyzwoici ludzie znajdują przyczyny, by się nienawidzić - zgodził się Hugo cokolwiek sarkastycznie. — Jestem człowiekiem króla, wybrałem go, mając oczy otwarte. Lubię Stefana i za nic go nie zdradzę. A jednocześnie doskonale rozumiem barona Anjou, który rzuca wszystko, by wesprzeć w potrzebie swoją panią, służąc jej równie lojalnie jak ja Stefanowi. Jakże ta wojna domowa sponiewierała najświętsze wartości, Cadfaelu! — Bynajmniej — odrzekł mnich stanowczo. — Nigdy, na ile wiedza pozwala mi stwierdzić, nie żyło się ludziom łatwo ani spokojnie. Ale świat, w którym dorośnie twój chłopak, będzie bardziej prawy. No, skończyłem na dzisiaj; już chyba zresztą pora na dzwony. Wyszli razem do ogrodu, w mrok i przenikliwe zimno, czując na twarzach płatki pierwszego zimowego śniegu. Nie było to przyjemne wrażenie, ale przynajmniej opad był na razie niezbyt obfity. Co innego na południu; tam śnieg, gęsty, suchy,

przyniesiony północno-zachodnim wiatrem, rozpadał się na dobre, zmieniając noc w białą, wirującą mgłę, rozmywając kontury, grzebiąc ścieżki, kładąc się gładkimi, wzburzonymi falami, które po chwili unosiły się gnane podmuchem i przybierały nowe kształty. Doliny wypełniły się zdradziecko, a zbocza wzgórz zostały ogołocone. Rozumni ludzie ryglowali w swoich domach drzwi i okiennice, zatykali szpary, przez które wciskały się lodowate, białe palce. Pierwszy śnieg - i pierwszy prawdziwy mróz. Dzięki Bogu —pomyślał Cadfael, przyspieszając kroku przy wtórze dzwonu wzywającego na kompletę - Herward i jego współtowarzysze powinni być już prawie w domu; jakoś przetrzymają tę pogodę. Ale jak sobie poradzą Ermina i Yves Hugonin, zagubieni gdzieś na drodze stąd do Worcester, i ta młoda siostra benedyktynka, która z naiwną odwagą zaofiarowała się towarzyszyć im i doprowadzić w miejsce, gdzie znajdą bezpieczny azyl? ROZDZIAŁ DRUGI W południe piątego dnia grudnia przybył podróżnik z południowych stron hrabstwa, który przenocował był w opactwie Bromfield odległym o jakieś dwadzieścia parę mil i trafił na drogę, szczęśliwym przypadkiem przejezdną; przyniósł on do opactwa Shrewsbury pilną wiadomość. Przeor Leonard z Bromfield przed swoją nominacją był mnichem w Shrewsbury i jako stary przyjaciel brata Cadfae-la zaznajomiony był z jego umiejętnościami. - W nocy - zdawał sprawę posłaniec - kilku dobrych ludzi zamieszkujących naszą okolicę przyniosło do klasztoru rannego mężczyznę, którego znaleziono na skraju drogi obdartego i pobitego, i pozostawionego na pewną śmierć. I w istocie jest na wpół żywy, a jego szansę wyglądają nader marnie. Gdyby leżał tak całą noc, do rana zamarzłby z pewnością. Ojciec Leonard zatem nakazał mi przynieść wam tę wiadomość, gdyż choć posiadamy pewną wiedzę o uzdrawianiu, w tym wypadku jest ona niedostateczna, a ty, jak mówił przeor, masz duże doświadczenie z czasów wojny i może będziesz w stanie ocalić tego nieszczęśnika. Gdybyś mógł przybyć do nas i pozostać do chwili jego uzdrowienia - lub do końca jego trudów na tym ziemskim padole! - byłoby to użyteczne i wielce z twej strony uprzejme. — Jeżeli opat i przeor udzielą mi pozwolenia — odparł Cadfael poruszony - z największą ochotą. Rzezimieszki gra sujące na drogach tak blisko Ludlow? Do czego to doszło tu, na południu? - A nieszczęśnik sam jest mnichem, co widać po jego tonsurze. — Chodź ze mną — rzekł Cadfael. — Przedstawimy sprawę ojcu Robertowi. Przeor Robert wysłuchał pros'by ze współczuciem i nie stawiał żadnych przeszkód, jako że to nie on miał jechać w pośpiechu wszystkie te mile w mroźnych objęciach zimy. Poszedł z kolei przedstawić sprawę opatowi i powrócił z jego zgodą. - Ojciec opat nakazuje ci wybrać ze stajni dobrego konia, bo będziesz takiego potrzebował. Masz permisję na pozostanie w Bromfield tak długo, jak będzie to konieczne, a my poślemy na ten czas do Saint Giles po brata Marka, gdyż obawiam się, że brat Oswin nie ma jeszcze na tyle doświadczenia, aby mógł sam zajmować się szpitalem. Cadfael przystał na to z zapałem, ale i z pewną rezerwą. Zostawiał tu człowieka pełnego dobrej woli i oddanego sprawie, nie dosyć jednak doświadczonego, aby

podołać wszystkim problemom, które zima przynieść mogła pod nieobecność jego przełożonego. Marek niewątpliwie z żalem opuści swoich trędowatych podopiecznych z odludnych przedmieść, ale z bożą pomocą niespodziewana misja Cad-faela nie potrwa długo. - Jak wyglądają drogi? - zapytał Cadfael posłańca, który oporządzał swego konia, kiedy mnich wybierał rumaka dla siebie. - Pokonałeś odległość w krótkim czasie, a i mnie się spieszy. - Najuciążliwszy jest wiatr, bracie, ale z drugiej strony jego dzikie podmuchy wymiotły gościniec niemal do czysta. Za to boczne drogi całkiem są zasypane. Jeżeli wyruszysz teraz, nie powinieneś mieć większych problemów. Masz szczęście, że jedziesz na południe, bo przynajmniej będziesz miał wiatr w plecy. Cadfael rozważnie pakował swój tobołek - niektórych bowiem leków, maści i ziół próżno było szukać w apteczce w szpitalu w Bromfield, zaopatrzonej tylko w najniezbęd-niejsze medykamenty. Nie zastanawiał się jednak długo, albowiem najważniejszy był pośpiech. Przywdział mocne trzewiki i narzucił na habit gruby płaszcz podróżny, skrupulatnie dopinając pas wokół bioder. Gdyby powód jego podróży nie był tak ponury, cieszyłby się z perspektywy usprawiedliwionego wypadu w świat wolności i nieczęsto otrzymywanego pozwolenia na wybór konia ze stajni. Cadfael odbywał żołnierską służbę zarówno w zimowych warunkach, jak i pod palącym słońcem, śnieżyca nie przerażała go, ale miał dosyć oleju w głowie, żeby jej nie lekceważyć. Przez kolejne cztery dni, począwszy od tego, w którym spadł pierwszy śnieg, zmiany pogody następowały wedle określonego schematu: południe przynosiło krótkotrwałe słońce, zaraz potem zbierały się chmury, a późnym wieczorem zaczynał padać śnieg i sypał długo w noc. Razem z nim przychodził srogi mróz. W pobliżu Shrewsbury śnieg był lekki i sypki, a wiejący wiatr na przemian to odsłaniał czarną ziemię, to zakrywał ją białym płaszczem. W miarę jednak jak Cadfael jechał na południe, pola były coraz bielsze, a każde zagłębienie wypełnione było po brzegi. Gałęzie drzew chyliły się ciężko do ziemi i tak samo ciężko wisiały nad ziemią granatowoczarne strzępy chmur na ołowianym niebie. Jeszcze parę dni takiej pogody, a głodne wilki zejdą ze wzgórz i siać będą spustoszenie wśród zwierzyny z pańskich lasów. Bezpieczniejszy był bodaj przesypiający zimę pod żywopłotem jeż czy schowana w ciepłej dziupli wiewiórka, chrupiąca nagromadzone jesienią zapasy, a tegoroczna jesień obfitowała w orzechy i żołędzie. Przejażdżka stanowiła przyjemność, nawet pomimo sa motności i dokuczliwego zimna. Okazja, żeby dosiąść konia, rzadko się ostatnio Cadfaelowi zdarzała; z podobnych rozrywek dawno już zrezygnował na rzecz klasztornego spokoju i pewności, że odnalazł swoje miejsce. Ale każda decyzja pociąga za sobą jakieś wyrzeczenia. Porywisty wiatr zmusił go do przygarbienia pleców i wtedy zobaczył pierwsze płatki, drobne niby kurz, wirujące wokół mego w nieustannym wyścigu z wierzchowcem. Jednakże jeździec, owinięty w płaszcz, nie czuł zimna. Myślał o nieszczęśniku czekającym na niego u kresu podróży. To także był mnich, jak mówił posłaniec. Z Bromfield? Na pewno nie. Gdyby należał do ich klasztoru, wymieniliby go z imienia. Mnich, błądzący w pojedynkę po tym pustkowiu, w środku nocy? Dokąd zmierzał? Lub skąd uciekał, zanim wpadł w łapy rabusiów i morderców? Z pewnością wielu mu podobnych tułało się po okolicy -

wszak nie wszyscy uciekinierzy z pogromu w Worcester znaleźli bezpieczne schronienie. Być może ów tajemniczy wędrowiec również wyrwał się z tamtego piekła. Śnieg padał coraz większymi płatami; zawieja kłębiła się po obu stronach jeźdźca niby biała kurtyna, rozcinana przez jego krzepkie ciało na dwie gazowe szarfy, których końce falując ciągnęły go w przód. Najwyżej cztery razy miał okazję wymienić pozdrowienia z jakąś ludzką istotą, i to nim zdołał oddalić się od klasztoru. W taką pogodę podróż była desperackim przedsięwzięciem. Zanim dotarł pod bramę opactwa w Bromfield, przekroczywszy uprzednio mostek na rzeczce Onny, zdążyło się już ściemnić. Z nozdrzy jego zmęczonego konia buchały kłęby pary, zwierzę silnie robiło bokami. Znalazłszy się w zasięgu świateł pochodni, Cadfael z ulgą zsunął się na ziemię i przekazał lejce jednemu ze świeckich braciszków. Przed nim rozpościerał się dziedziniec podobny do tego w Shrewsbury, lecz szerszy; zarysy masywnych budynków klasztornych obwiedzione były złotym konturem światła. Z ciemności wyłaniała się sylwetka kościoła Najświętszej Marii Panny, wielka i potężna zważywszy na tak skromną fundację. A z naprzeciwka nadchodził sam przeor Leonard, chudy i długonogi jak czapla, z ostrym, podobnym do dzioba nosem, machając ramionami, jakby zrywał się do lotu. Dziedziniec, po którym stąpał, z pewnością kilkakrotnie zamiatany za dnia, pokryty był już cienką warstewką białego puchu. Do rana zmieni się w twardą, chrzęszczącą pod stopami skorupę, chyba że zerwie się wiatr, którego gwałtowne podmuchy skutecznie oczyszczą podwórze. — Cadfael? — krótkowzroczny przeor nawet przy świetle dziennym niewiele mógł zobaczyć, o ile nie zmrużył oczu; wystarczyło mu jednak uchwycić rękę, która do niego się wyciągnęła, aby rozpoznać jej właściciela. - Jesteś, dzięki Bogu! Boję się o niego... Ale taka podróż... Wchodź czym prędzej, czeka na ciebie posiłek i łóżko. Musisz być równie głodny, jak zmęczony. - Najpierw chciałbym go zobaczyć - rzekł Cadfael żwawo i energicznie ruszył w górę po pochyłym dziedzińcu, zostawiając na dziewiczej bieli wyraźne, ciemne ślady. Przeor Leonard człapał obok niego, dostosowując swój czapli krok do możliwości bardziej przysadzistego przyjaciela i mówiąc bez przerwy: - Zapewniliśmy mu osobny pokój - gdyż potrzebuje ciszy - i stałą opiekę. Oddycha, lecz charcząc, jak człowiek z pękniętą czaszką. Od czasu, kiedy go przyniesiono, nie przemówił ani nie otworzył oczu. Całe ciało pokryte ma sińcami, ale z tego się wyliże. Prawdziwe niebezpieczeństwo stanowią rany od noża, bo choć zasklepiają się już, utracił wiele krwi. Tędy, proszę, wewnątrz nie jest tak zimno. Infirmeria znajdowała się nieco na uboczu, osłonięta od wiatru masywną bryłą kościoła. Weszli do środka, zatrzaskując za sobą ciężkie drzwi - zimno było dokuczliwe - i Leonard poprowadził go do wąskiej, nagiej celi, oświetlonej jedynie przez stojącą obok łóżka maleńką oliwną lampkę. Na ich wejście młody braciszek podniósł się z klęczek i odsunął od wezgłowia, czyniąc miejsce dla przybyłych. Pacjent leżał otulony w koce, wyciągnięty na wznak jak w trumnie. Z pewnością oddychał, z jękliwym wysiłkiem, ale koc przykrywający jego pierś ledwie się unosił, a odwrócona od poduszki twarz zdawała się być nieruchoma, z zamkniętymi oczyma i zapadniętymi policzkami o błękitnawym odcieniu. Tonsurę na jego głowie zasłaniał bandaż, a czoło pod opatrunkiem było posiniaczone i tak spuchnięte, że fałdy

zmaltretowanego ciała całkiem zasłaniały jedno oko. Trudno było domyślić się, jak wyglądał przed napadem, ale Cadfael osądził, że mógł być przystojny i z pewnością niestary, prawdopodobnie liczył nie więcej niż jakieś trzydzieści pięć lat. - To istny cud - zaszeptał Leonard - że kości pozostały nietknięte. Z wyjątkiem, oczywiście, czaszki... Ale sam dokładnie go zbadasz, później... - Nie znajdzie się odpowiedniejsza chwila niż obecna -rzekł Cadfael rezolutnie, zrzucił płaszcz i odłożywszy swój podróżny tobołek na kamienną podłogę, zabrał się do pracy. W kominku w kącie płonął niewielki ogień, ale pomimo to, kiedy mnich wsunął ręce pod przykrycia i zręcznymi palcami przebiegł od barków poprzez biodra aż do stóp, uczuł, że nieruchome ciało jest śmiertelnie zimne. Owinięto go dokładnie, ale to nie wystarczało. - Połóżcie kamienie do ognia w kuchni - zarządził Cadfael — a kiedy się rozgrzeją, zawińcie je we flanelę. Obłożymy go ciepłymi cegłami i wymienimy je, gdy ostygną. To nie skutek mroźnej zimy, ale chłód nielitościwego uczynku, musimy co rychlej wyrwać go z tego odrętwienia albo nieborak nigdy się nie obudzi. Widziałem ludzi tak zmrożonych strachem lub okrucieństwem, że odwracali się plecami od świata i umierali, choć nie było po temu żadnej widomej przyczyny. Czy próbowaliście podać mu coś do jedzenia albo picia? — Czyniliśmy takie wysiłki, ale nie może połykać. Nawet odrobina wina spłynęła tylko z kącika jego ust. Zmaltretowane usta, zmiażdżone pięścią lub pałką. Prawdopodobnie stracił zęby. Lecz nie: Cadfael delikatnie uniósł górną wargę rannego i wtedy ukazały się mocne, białe zęby, duże i równe. Młodziutki brat wyśliznął się po cichu dopilnować rozgrzewania w kuchni kamieni czy cegieł. Cadfael odrzucił przykrycia i obejrzał nagie ciało od stóp do głów. Bo nagim go pozostawiono pod płóciennym prześcieradłem, żeby niezliczonej ilości sińców i obrażeń dotykała tylko czysta, gładka materia. Rana od noża w okolicy serca była ciasno zabandażowana. Cadfael nie odkrywał jej — nie miał powodu, by wątpić, że każda rana została skrupulatnie obmyta i opatrzona. Wsunął jednak palce pod górne zawoje i pomacał kości. - To pchnięcie miało być ostateczne. Ale nóż uderzył w żebro, a oni nie czekali, aby się upewnić co do śmierci ofiary. Musiał być z niego tęgi mężczyzna — spójrz, jak jest zbudowany. Napastników było co najmniej trzech lub czterech. Zajął się jak mógł najlepiej licznymi jątrzącymi się obrażeniami, używając wypróbowanej od lat maści, ale pomniejsze, czyste pozostawił, aby goiły się same. Przyniesiono rozgrzane kamienie - dwóch czy trzech gorliwych młodych braciszków dreptało niespokojnie, ustawiając całą ich baterię, blisko, lecz tak, by nie dotykały chorego, i wybiegło truchcikiem przygotować następne. Sporą gorącą cegłę umieszczono przy drugich, kościstych stopach; bo jeśli stopy pozostaną zimne, jak rzekł Cadfael, chłód nie opuści całej reszty. Osobny problem stanowiła poraniona głowa. Leonard podtrzymał bezwładne ciało za ramiona, aby ułatwić odwinięcie bandaży, spomiędzy których ukazała się tonsura - przecięty kilkoma krwawymi bruzdami, wygolony owal otoczony był pierścieniem gęstych, ciemnych włosów. Tak grubych i mocnych, że mogły ocalić czaszkę przed strzaskaniem. Cadfael delikatnie przesunął dłonią wzdłuż krzywizny i z ulgą stwierdził, że kość nie poddaje się pod jego dotknięciem. Odetchnął głęboko.

— Z pewnością nie od razu odzyska zmysły, ale zdaje mi się, że czaszka jest cała. Obandażujemy ją na powrót — dla większej wygody i aby zapewnić mu ciepło. Nie znalazłem żadnego pęknięcia. Kiedy skończyli, nieme ciało leżało jak wprzódy; trudno było zauważyć jakąkolwiek zmianę. Niemniej jednak gorące kamienie, wymieniane bezzwłocznie, gdy tylko poczynały stygnąć, spełniły swoje zadanie. Przy ostrożnym dotknięciu członki chorego zdawały się miększe i bardziej ludzkie, budząc nadzieję na ozdrowienie. - Możemy go teraz opuścić - zawyrokował Cadfael. Spojrzał w dół, marszcząc z namysłem brwi. - Tej nocy ja będę przy nim czuwał, wyśpię się, gdy nadejdzie ranek i będzie można powiedzieć coś bliższego. Sądzę jednak, że przeżyje. Za pozwoleniem, ojcze przeorze, myślę, że nadszedł czas na przyobiecaną kolację. Lecz najpierw przyślij mi tu któregoś z młodzików. Stawy mam tak zesztywniałe, że sam nie dam rady ściągnąć butów. Przeor Leonard osobiście usługiwał gościowi przy kolacji i nie ukrywał, jak wielką ulgą było dla niego przybycie znamienitego medyka. - Nigdy nie miałem takiej wiedzy jak ty ani takiego doświadczenia. I nigdy, Bóg mi świadkiem, nie miałem do czynienia z pacjentem w podobnej kondycji. Myślałem już, że przyniesiono mi trupa - zanim nie ułożyliśmy go w cieple i nie przewiązaliśmy jego ran, aby powstrzymać krwawienie. I być może nigdy się nie dowiemy, co przywiodło go do tak żałosnego stanu. - Kto go tu przyniósł? - zapytał Cadfael. - Nasz dzierżawca spod Henley, Reyner Dutton - uczciwy gospodarz. Zdarzyło się to pierwszej nocy, której spadł śnieg: Reyner nie upilnował jałówki - wszędobylskiego, żądnego przygód stworzenia - i wybrał się na poszukiwania, zabierając ze sobą kilku parobków. Niespodzianie natrafili na tego biedaka porzuconego przy drodze i zostawili wszystko, żeby jak najszybciej zanieść go tam, gdzie znajdzie opiekę. To była straszna noc: dotarli pod naszą bramę przy wtórze wichru, cudem odnajdując drogę. Wątpię, iżby leżał tam długo, gdyż z pewnością nie przeżyłby takiego zimna. - A ci, którzy go znaleźli - czy nie widzieli nic podejrzanego? Ani śladu złoczyńców? - Nie. Ale wzrok nie sięgał dalej niż na dziesięć kroków, ludzie mogli minąć się na wyciągnięcie ręki i nigdy się o tym nie dowiedzieć. Być może mieli szczęście, że uniknęli podobnego losu, chociaż z nimi opryszkom z pewnością nie poszłoby tak łatwo. Znają okolicę jak własną kieszeń. Obcy w tych stronach musiałby zaszyć się gdzieś i czekać, aż trochę się przejaśni. Przy takiej pogodzie, podobnym wietrze i tak sypkim śniegu, ścieżki pojawiają się i znikają parokrotnie w ciągu dnia. Możesz przejść milę, myśląc, że zapamiętałeś każdy szczegół krajobrazu, a w drodze powrotnej nie zauważysz nic znajomego. - A ten poturbowany - czy jest tu obcy? Przeor Leonard wytrzeszczył oczy w osłupieniu. - Ależ skąd! Czy nie wiedziałeś? No tak, mój posłaniec wyruszał w najwyższym pośpiechu i nie było czasu na długie opowieści. Tak, to brat od benedyktynów z Pershore, który przybył z misją zleconą przez swojego opata. Pertraktowaliśmy z nimi w sprawie cennej relikwii: palca świętego Eadburga i temu właśnie mnichowi powierzono starożyt ny szczątek wraz z relikwiarzem, aby go nam dostarczył. Dotarł tu bezpiecznie kilka dni temu. Było to pierwszego tego miesiąca, niezwłocznie

odprawiliśmy nabożeństwo, aby uczcić tę radosną okazję, a gość również wziął w nim udział. - Więc jak to się stało - zdziwił się Cadfael - że po dwóch dniach znaleziono go w śniegu, i to w tak rozpaczliwym stanie? Widzi mi się, że ostatnio staliście się mniej gościnni, Leonardzie! - Ależ pożegnaliśmy się z nim jak należy! Przedwczoraj oznajmił nam, że wyrusza następnego ranka. I rzeczywiście, wczoraj zaraz po śniadaniu wybrał się w drogę, i mogę cię zapewnić, że suto go zaopatrzyliśmy na pierwszą część podróży. Mamy nie większe niż ty pojęcie, kto mógł go napaść tak blisko klasztoru; a miałeś okazję się przekonać, że on sam na razie nic nie może wyjaśnić. Trudno zgadnąć, gdzie się podziewał wczoraj od świtu do zmroku, ale z pewnością nie przeleżał całego dnia w miejscu, gdzie go znaleziono, bo gdyby tak było, doczekałby się podzwonnego, a nie lekarza. - Tak czy owak, znasz go. Ile o nim wiesz? Podał ci chociaż swoje imię? Przeor wzruszył kościstymi ramionami. Cóż imię może powiedzieć o człowieku? — Nazywa się Eliasz. I zdaje mi się, chociaż się nie zwierzał, że w zakonie jest od niedawna. Niewiele mówił, a szczególnie na swój temat. Śledził narastającą wichurę z widocznym niepokojem. Nie dziwiło nas to, jako że miał przed sobą dobry kawał drogi. Tak to sobie wtedy tłumaczyliśmy; ale teraz podejrzewam, że mogła istnieć inna przyczyna. Wspominał bowiem coś o grupce podróżników, z którymi rozstał siew Foxwood. Przyłączyli się do niego w Cleobury -jedni z tych, co umknęli z pogromu w Worcester - lecz nie dali się namówić na dalszą wspólną wędrówkę, zdecydowani przedzierać się do Shrewsbury przez wzgórza. Dziewczyna, jak powiadał, była rezolutna i potrafiła postawić na swoim. — Dziewczyna? — Cadfael zesztywniał i nastawił uszu. — To dziewczyna grała pierwsze skrzypce? - Na to wygląda - Leonard zamrugał niepewnie, zaskoczony nagłym zainteresowaniem rozmówcy. - Czy określił bliżej jej towarzyszy? Czy była mowa o chłopcu? Albo opiekującej się nimi zakonnicy? Uświadomił sobie niedorzeczność podobnego sformułowania. To dziewczyna grała pierwsze skrzypce! - Nie, nie powiedział nic więcej. Ale chyba niepokoił się o nich, kiedy tuż przed jego wyjazdem zaczął padać śnieg, bo wiesz, wśród tych nagich wzgórz... Miał powód do niepokoju. - Sądzisz, że chciał ich odszukać? Upewnić się, że pokonali najgorsze i są już na w miarę przetartej drodze do Shrewsbury? Niewiele musiałby zbaczać z drogi. - To całkiem prawdopodobne - odparł Leonard i zamilkł wyczekująco, uporczywie wpatrując się w twarz Cadfaela. - Takem ciekaw, takem ciekaw, czy ich odnalazł - czy prowadził ich, aby tu znaleźli schronienie! - mówił do siebie, bo przeor, zbity z tropu, obserwował go bez słowa. A jeśli tak się stało - dodał w myśli -jakiż los, na Boga, spotkał ich teraz? Ich jedyny sprzymierzeniec i opiekun pobity do nieprzytomności i porzucony na śmierć — a gdzie podziewa się ta trójka? Lecz, jak dotąd, nie ma dowodu, że Eliasz spotkał właśnie nieszczęsnych Hugoninów i ową młodą zakonnicę. Wielu mieszkańców - a między nimi również i dziewczęta - musiało uciekać ze zrujnowanego Worcester.

Ale rezolutne dziewczęta, potrafiące grać pierwsze skrzypce? No cóż, spotykał takie na wsi nie rzadziej niż na zamku: w zagrodzie i na gospodarstwie, a także wśród rodzin przywiązanych do ziemi pańszczyźnianych chłopów. Różnorodnością charakterów kobiety dorównują mężczyznom. - Leonardzie - powiedział otwarcie, przechylając się przez stół — czy nie doszła cię wiadomość od szeryfa 0 dwojgu młodych uciekinierów z Worcester, podróżujących w towarzystwie benedyktyńskiej zakonnicy? Przeor niepewnie pokręcił głową. - Nie przypominam sobie takiej wiadomości, nie. Czy chcesz przez to powiedzieć, że tamci... Brat Eliasz na pewno czegoś się obawiał. Przypuszczasz, że ci, o których wspomniał, mogą być poszukiwani? Cadfael opowiedział mu o wszystkim: o ich zniknięciu 1 o sytuacji wuja tej pary, o grożącym mu więzieniu, w razie gdyby odważył się przekroczyć królewskie granice. Leonard słuchał z rosnącym przerażeniem. - To nader prawdopodobne, rzeczywiście. Gdybyż ten nieszczęsny mnich mógł przemówić! - Ależ przemówił. Oznajmił ci, że rozstał się z nimi w Foxwood i że podążali przez wzgórza w kierunku Shre-wsbury. To oznacza, że jeśli przeprawią się przez grzbiet Clee, znajdą się w Godstoke, na ziemiach opactwa Wenlock — a więc w dobrych rękach. - Lecz ten straszliwy, beznadziejny szlak! - wymamrotał przeor żałobnie. -I szalejąca następnej nocy śnieżyca. - Nie mamy żadnej pewności -przypomniał mu Cadfael. — Ledwo podejrzenie. Jedna czwarta mieszkańców Worcester tułała się tymi drogami, żeby uniknąć niewoli. Lepiej pójdę zajrzeć do naszego pacjenta, zamiast tracić czas na daremne domysły. Bo tylko on może wyjaśnić nam tę zagadkę - a poza tym jest już pod naszą opieką, znaleźliśmy go pod drzwiami i musimy się nim zająć. Idź na kompletę, Leonardzie, i módl się za niego, a ja czynić będę to samo u jego wezgłowia. A jeśli przemówi — nie obawiaj się, będę dostatecznie przytomny, żeby zrozumieć jego słowa, jakem Cadfael. Tej nocy zaszła pierwsza nagła, choć nader nieznaczna zmiana. Brat Cadfael dawno już nauczył się spać z otwartym jednym okiem i obydwojgiem uszu. Tak właśnie drzemał, kiwając się na małym stołeczku przy łóżku chorego, z założonymi rękoma, spuszczoną głową i jednym łokciem opartym o drewnianą ramę pryczy, gotów zerwać się na najmniejsze poruszenie. Ale to słuch zaalarmował go, obudził i kazał nachylić się, wstrzymując oddech. Eliasz bowiem zaczerpnął pierwszego głębszego, dłuższego, bardziej swobodnego oddechu, aż dreszcz przeszedł jego ciało od gardła po kościste stopy -biedne ciało wstrząsane bólem przeszywającym niby sztylet. Okropny charkot ucichł nieco, ranny łapczywie, choć nie bez przeszkód wciągnął powietrze, jak zgłodniałe zwierzę łykające kęs pożywienia. Cadfael ujrzał, jak drżą jego pokiereszowane policzki i opuchnięte usta. Czubek suchego języka ukazał się na moment i zaraz cofnął, usta jednak pozostały rozchylone. Mocne zęby rozwarły się, a spomiędzy nich wydarł się długi, zbliżony do westchnienia jęk. Cadfael miał pod ręką wino z miodem, stojące w dzbanku między cegłami, aby zachować ciepło. Wlał kilka kropel między spuchnięte wargi i z satysfakcją zobaczył, że nieprzytomną twarz wykrzywia potężny grymas, a gardło porusza się łykając. Gdy

dotknął znów palcem zaciśniętych ust, otworzyły się w niemej prośbie. Powoli, kropla po kropli, ranny wypił sporą porcję. Wreszcie usta przestały się otwierać i Cadfael odstawił dzbanek. Zimna, nieczuła nieobecność przeszła stopniowo w sen - po tym jak zarówno od wewnątrz, jak i od zewnątrz dostarczono mu odrobinę ciepła. Jeszcze parę dni leżenia w spokoju, żeby zmysły mogły powrócić do dawnego porządku — pomyślał Cadfael — a dojdzie do siebie i będzie można z nim się porozumieć. Inna rzecz, ile będzie pamiętał z tego, co się wydarzyło. Widział ludzi z podobnymi obrażeniami głowy, którzy mogli przytoczyć każdy szczegół ze swojego dzieciństwa i minionych lat, lecz nie przypominali sobie okoliczności wypadku. Wyciągnął cegłę stygnącą w nogach łóżka, przyniósł nową z kuchni i usiadł znowu, gotów do dalszego czuwania. Tak, to można już było nazwać snem. Choć bardzo niespokojnym snem, przerywanym przez westchnienia, jęki i nagłe wzdrygnięcia wstrząsające całym jego długim ciałem. Raz czy dwa Eliasz dokonywał wyraźnego wysiłku, pracując gardłem, wargami i językiem i próbując dobyć głosu; wydawał jednak tylko głuche, nieartykułowane dźwięki. Cadfael przysunął się bliżej, żeby uchwycić pierwsze słowa, mające jakieś znaczenie. Ale nadszedł świt i nie doczekał się niczego. Być może znajome odgłosy powszedniego klasztornego dnia mogły wpłynąć kojąco nawet na udręczone zmysły cierpiącego mnicha, gdyż na dźwięk dzwonów na prymę uspokoił się nagle, a jego powieki zatrzepotały i uniosły się na chwilę. Zaraz jednak zacisnął je boles'nie, porażony przyćmionym nawet światłem. Jego gardło zadrgało; rozchylił wargi, usiłując przemówić. Cadfael pochylił się niżej, przysuwając ucho do drżących ust. - ... szaleństwo... - wymówił Eliasz; tak w każdym razie zrozumiał Cadfael. - Przez Clee - jęknął. - W taki śnieg... - Odwrócił twarz do poduszki i skręcił się z bólu. -Taka młoda... pełna życia... - Zapadał znów w głębszy sen, niepokój opuszczał go. I nagle głosem zdławionym, lecz niespodziewanie wyraźnym: - Chłopiec powinien iść ze mną. To było wszystko. Leżał jak poprzednio, nieruchomy i cichy. - Zwrócił się ku światu żyjących - rzekł Cadfael do przeora Leonarda, który zaraz po skończonej prymie pospieszył wypytać o stan pacjenta. — Ale nie popędzajmy go. — Jeden z gorliwych młodych braciszków stał wyczekująco, gotów zająć jego miejsce. - Kiedy się ocknie, możesz napoić go winem i miodem, przekonasz się, że przyjmie płyn. Siądź przy nim blisko i bacz na każde słowo, które padnie z jego ust. Wątpię, czy będziesz miał przy nim coś do roboty, podczas gdy ja utnę sobie drzemkę, ale w razie czego: tu stoi dzban. A jeśli zacznie się pocić, nie zdejmuj z niego okryć, obmywaj tylko jego twarz, aby mu ulżyć. Dałby Bóg, aby zasnął! Nic nie jest w stanie pomóc mu tak, jak zrobi to sen. - Co powiesz o jego stanie? - dopytywał się Leonard niespokojnie, gdy wyszli z komnatki. - Wygrzebie się z tego? - Z pewnością, potrzebuje tylko trochę czasu i spokoju -ziewnął Cadfael. Życzył sobie teraz przede wszystkim śniadania, a zaraz potem wygodnego łóżka. Dopiero potem, kiedy jeszcze raz sprawdzi opatrunki na głowie i żebrach, tudzież na wszystkich pomniejszych paskudzących się obrażeniach, będzie mógł zastanowić się porządnie zarówno nad dalszą kuracją dla brata Eliasza, jak i poszukiwaniami zagubionych dzieci.

— Czy się odezwał? Choć jednym sensownym słowem? — niecierpliwił się Leonard. - Wspomniał coś o chłopcu i o tym, jakim szaleństwem jest próba pokonania wzgórz przy podobnej pogodzie. Tak, sądzę, że spotkał się z Hugoninami i towarzyszącą im zakonnicą — i próbował nakłonić ich, aby podążyli wraz z nim i schronili się w tutejszym klasztorze. Jednakowoż dziewczyna obstawała przy swoim planie -odparł Cadfael, zadumany nad dolą nieznanego dziewczęcia, zdecydowanego przedzierać się przez góry, nie zważając na śnieg ni szalejącą anarchię. „Młoda i pełna życia", jak powiedział mnich. Jakkolwiek by jednak cała trójka nie była szalona, ile kłopotów by nie przyniosła, niewinni nie mogą pozostać opuszczeni. - Daj mi coś do jedzenia - zażądał, znów przypomniawszy sobie swoje pierwsze potrzeby - a potem wskaż mi jakieś łoże. Pomyślimy nad tym później. Zostanę przy bracie Eliaszu, jak długo będzie mnie potrzebował. Ale jedno można zrobić teraz, Leonardzie, jeśli tylko znajdziesz wśród swoich gości kogoś, kto wybiera się dziś do Shrewsbury. Możesz poprosić go o przekazanie Hugonowi Beringarowi, że usłyszeliśmy tu coś, co -jak sądzę -jest pierwszą wieścią o losach poszukiwanych. - Tak z pewnością uczynię - ucieszył się przeor Leonard - gdyż nocował tu wędrowny handlarz, wracający do Shrewsbury na wigilijną wieczerzę. Wyruszy zaraz po śniadaniu, żeby nie marnować dnia. Już idę zawiadomić go o sprawie; a na ciebie czeka zasłużony odpoczynek. Zanim nadeszła noc, brat Eliasz otworzył oczy po raz wtóry; i tym razem światło poraziło go, nie zacisnął jednak powiek, tylko zamrugał gwałtownie, a po chwili spojrzał prawie przytomnie, jakby niepomiernie zdziwiony wszystkim, co go otaczało. Dopiero gdy przeor wychylił się zza ramienia Cadfaela, w oczach chorego pojawił się błysk zrozumienia. Tę twarz, jak się zdało, rozpoznał. Rozchylił wargi i wydał ochrypły szept, pytający, lecz pełen nadziei: - Ojciec przeor...? - Tak, bracie - uspokoił go Leonard. - Jesteś między swoimi, bezpieczny w Bromfield. Musisz odpocząć i nabrać sił. Zostałeś brutalnie pobity, ale teraz jesteś wśród przyjaciół. Nie troszcz się o nic... proś, jeśli czegoś potrzebujesz. - Bromfield... - wyszeptał Eliasz, marszcząc brwi. - Moja misja... —jęknął poruszony i spróbował unieść głowę, z poduszki. — Relikwia... och, wszak nie przepadła...? - Udało ci się ją dostarczyć - rzekł szybko Leonard. -Jest już na ołtarzu w naszym kościele, brałeś udział w nabożeństwie dziękczynnym. Nie pamiętasz? Twoja misja została wypełniona. Dokonałeś tego, co zostało ci zlecone. - Więc jak...? Co z moją głową...? - głos mu zadrżał, ciemne brwi ściągnęły się ze wzruszenia i bólu. - Co to znaczy? Jak doszedłem do takiego stanu? Opowiedziano mu, z należytą ostrożnością, o tym, jak wyruszył z powrotem do rodzimego opactwa Pershore, i jak znaleziono go w śniegu pobitego i porzuconego na śmierć. Usłyszawszy nazwę „Pershore", uśmiechnął się z ulgą. Wiedział, że tam należy i że stamtąd wysłano go, aby dostarczył palec świętego Eadburga do Bromfield, unikając niebezpiecznego szlaku obok Worcester. Stopniowo powróciło do niego nawet wspomnienie samego Bromfield. Nie miał jednak pojęcia, co zdarzyło się po jego odjeździe. Kimkolwiek byli ci, którzy go skrzywdzili, nie było dla nich miejsca w jego udręczonym umyśle. Cadfael nachylił się nad nim, naciskając delikatnie:

- Nie spotkałeś ich ponownie? Dziewczyny i chłopca, którzy chcieli przedzierać się przez wzgórza do Godstoke? Pomysł nierozważny, ale dziewczyna uparła się, a jej młodszy brat nie mógł przekonać... - O kim mówisz? - zdumiał się Eliasz, jeszcze mocniej ściągając brwi. - I zakonnica - nie pamiętasz towarzyszącej im zakonnicy? Nie pamiętał. Wysiłek umysłu spowodował silne podniecenie; szperał w pamięci, ale nic nie odnajdując, poczuł się winny. Jego oczy wyraziły poczucie nie spełnionego obowiązku. Na czoło wystąpił pot; Cadfael otarł je delikatnie. — Spokojnie. Leż spokojnie, zostawiając wszystko Bogu i nam. Spełniłeś swoje zadanie, teraz należy ci się odpoczynek. Zajęli się potrzeba mi jego ciała: namaścili jego rany i sińce, napoili go rosołem sporządzonym ze skromnych szpitalnych zapasów mięsa, ziół i mąki owsianej, czytali ustępy z Pisma Świętego - a brat Eliasz nadal, ściągając brwi, gonił wspomnienia, które krążyły wokół niego i nie dawały się złapać. W nocy, w tej tajemnej godzinie, kiedy duch człowieczy zstępuje niżej progów tego świata, śpiący wstrząsany był zarówno wspomnieniami, jak i sennymi koszmarami. Lecz słowa, które mu się wydzierały, były urywane i bełkotliwe i w tak oczywisty sposób dla niego bolesne, że Cadfael, który wziął na siebie czuwanie o tej najbardziej niebezpiecznej porze, skierował wszystkie wysiłki na to, aby złagodzić udrękę swego pacjenta i umożliwić mu przynoszący zdrowie sen. Cadfael został zmieniony przed świtem i Eliasz zasnął. Ciało wracało do zdrowia. Umysł błądził i uciekał od dręczących wspomnień. Cadfael spał do południa, a gdy wstał i udał się do infir-merii, jego pacjent był już zupełnie rozbudzony, nadto bardzo spokojny, nie uskarżający się na ból, a jego rany opatrzone zostały jak należy przez jednego ze starszych braci o dużym doświadczeniu w pielęgnacji chorych. Dzień był jasny i nieprędko miało się zachmurzyć. Chociaż mróz nie zelżał ani trochę i bez wątpienia na wieczór zapowiadał się śnieg, jak na razie jednak słońce świeciło w pełnej krasie. - Widzę, że pacjent jest pod dobrą opieką - powiedział Cadfael do przeora. — Mogę ze spokojnym sercem zostawić go na parę godzin. Mój koń zdążył już wypocząć, a drogi są w nie najgorszym stanie - póki nie spadnie śnieg albo nie zerwie się wiatr. Wybieram się do Godstoke i tam wypytam się, czy nasi zagubieni w ogóle tam dotarli, a jes'li tak, to kiedy i w jakim kierunku wyruszyli ponownie. Minęło już sześć dni od czasu, kiedy Eliasz rozstał się z nimi w Foxwood. Jeżeli bezpiecznie dotarli na ziemie opactwa Wenlock, mogą w tej chwili znajdować się już w samym Wenlock albo nawet w Shrewsbury, i skończyło się całe to zamieszanie. Wtedy wszyscy będziemy mogli odetchnąć swobodnie. ROZDZIAŁ TRZECI Crodstoke, położone w głębokiej, osłoniętej lasem kotlinie pomiędzy wzgórzami, należało do klasztoru w Wenlock; kościół zadowalał się jednak gospodarowaniem na trzeciej części gruntów, resztę oddając w dzierżawę. Była to kwitnąca posiadłość, znakomicie zaopatrzona na zimę; zabłąkana grupka uciekinierów po pokonaniu niegościnnych skalistych szczytów nie mogłaby wymarzyć sobie lepszej

i bezpieczniejszej okolicy - domostwa rozsiane tu były gęsto, dogodnie dla podróżników posuwających się własnym tempem od dworu do dworu. lyiko że tacy podróżnicy do Godstoke nie trafili. Rządca przeora był tego pewien. - Słyszeliśmy już, że zarządzono poszukiwania, dlatego też - aczkolwiek nie mieliśmy specjalnych powodów przypuszczać, że będą zdążać akurat tędy, a nie na przykład drogą na Ludlow czy jeszcze inną — poleciłem zebrać na ten temat wszelkie informacje. Zapewniam cię, bracie, że do nas nie dotarli. - Po raz ostatni - rzekł brat Cadfael - widziano ich w Foxwood. Drogę z Cleobury odbyli w towarzystwie mnicha z naszego zakonu, który chciał ich zabrać ze sobą do Bromfield, nie przekonał ich jednak, by porzucili zamiar dalszej wędrówki na północ, przez wzgórza. Sądziłem, że ich droga prowadzić będzie właśnie tędy. - Tak by się i mnie wydawało — zgodził się rządca. — Ale nie było ich tutaj. Cadfael zastanowił się. Nie znał być może okolicy najlepiej, ale z pewnością wystarczająco, by sobie poradzić. Skoro ci, których szukał, nie minęli po drodze Godstoke, dalsze poszukiwania tym tropem nie miały sensu. Można było ewentualnie cofnąć się aż do Foxwood, w nadziei odnalezienia jakichś śladów wzdłuż drogi, którą musieliby obrać kierując się do jego obecnego miejsca pobytu — ale na pewno nie teraz, kiedy dzień już miał się ku końcowi. W rzeczy samej, nadchodził zmierzch i Cadfael musiał się spieszyć z powrotem, i to jak najkrótszą drogą. — Cóż, w każdym razie miej oczy i uszy otwarte. A ja wracam do Broinfield. - Drogi, którymi przybył, należały co prawda do głównych, ale raczej niezupełnie bezpośrednich; przy tym miał dobrze rozwinięty zmysł orientacji. - Zakładam, że jeśli ruszę stąd w kierunku południowo-zachodnim, powinienem dotrzeć do Broinfield prosto jak strzelił. Czy mam się spodziewać jakichś trudności na szlaku? — Będziesz musiał po drodze zawadzić o Las Clee, ale wystarczy, że dopilnujesz, by mieć słońce z lekka po prawej stronie. Na pewno nie zabłądzisz. Strumienie też, odkąd zamarzły, nie stanowią żadnej przeszkody. Rządca wskazał mu właściwy kierunek, jak również wyprowadził z zadrzewionej kotliny na wąską, prostą ścieżkę wiodącą między wzgórza. Z tyłu za nim wznosił się przygarbiony masyw Brown Clee, po lewej ręce miał niesamowite, poszarpane zbocza Titterstone Clee. Słońce jeszcze nie zaszło, ale przygasło znacznie, wisząc ciemnoczerwoną kulą poza welonem przejrzystych, szarych chmur. Pozostała jeszcze jakaś godzina lub dwie do nocnego opadu śniegu, który nieuchronnie nadchodził wraz ze zmrokiem. Powietrze było nieruchome i mroźne. Po przebyciu mili znalazł się w lesie. Gałęzie uginały się pod ciężarem zmarzniętej śnieżnej pokrywy; w miejscach, gdzie dotarło słońce, zwieszały się z nich długie sople lodu, a ziemia, zasłana butwiejącymi liśćmi i igłami, stanowiła dobre oparcie dla kopyt końskich. Między drzewami było nawet trochę cieplej. Las Clee należał do dóbr królewskich, ale — podobnie jak większość Anglii — leżał teraz w opuszczeniu i zaniedbaniu, podczas gdy król i cesarzowa ścierali się w walkach o koronę, a lokalni wielmoża przywłaszczali sobie to, co jeszcze nie popadło w całkowitą ruinę. Nie było tu bezpiecznie, nawet w obrębie dziesięciu mil od zamku i miasta. W tej głuszy tylko z rzadka można było napotkać karczowiska i ludzkie sadyby, w większości stanowiła ona królestwo dzikiej zwierzyny; gdy zima jednak srożyła się tak jak tego roku, ani jeden jeleń nie przetrwałby bez dokarmiania. Ubogi chłop nie mógł sobie pozwolić na marnotrawienie cennej paszy, niemniej jednak skłonny był to czynić właściciel

majątku, by zapewnić sobie rozrywkę i łowy w przyszłym sezonie. Cadfael przejechał obok takiego karmnika -porozrzucane, stratowane siano, poznaczony racicami śnieg. Leśniczy, dziedziczący urząd z pokolenia na pokolenie, wciąż wypełniał swoje obowiązki, niezależnie od tego, komu winien był w danym momencie lojalność. Słońce, z rzadka prześwitujące między drzewami, wisiało już bardzo nisko; zmierzch nadciągał ciemną chmurą, choć wciąż jeszcze było dość widno. Gasnący dzień na moment znów zajaśniał i Cadfael znalazł się nagle na polanie, przed niską chatą otoczoną niewielkim wykarczowanym spłach-ciem pola i ogrodu. Jakiś człowiek zaganiał do zagrody stadko kóz, liczące dwie czy trzy sztuki. Na skrzyp śniegu i zmarzłych liści pod kopytem konia spojrzał bystro w kierunku nadjeżdżającego. Był krzepki i przysadzisty, lat około czterdziestu, odziany w brązowy samodział i spodnie z domowym sposobem garbowanej skóry. Znać było po nim dobrego gospodarza, kiedy tak stał, zapędziwszy już swoje kozy, i wyprostowany bacznie lustrował każdy szczegół: habit mnisi, rosłego, żywego konia i szeroką, ogorzałą twarz wyglądającą spod kaptura. - Niech Bóg ma w swojej opiece tę ziemię i tego, co ją uprawia - rzekł Cadfael, ściągając cugle przed zagrodą. - Bóg niech będzie z tobą, bracie - głos obcego był spokojny i donośny, ale w oczach czaiła się nieufność. — Dokąd-że zmierzasz? - Do Bromfield, przyjacielu. Czy to dobry kierunek? - Jak najbardziej. Trzymaj się go jeszcze pół mili, póki nie natrafisz na strumień Hopton. Przekroczywszy go, skręć trochę w lewo, przejedź dwa mniejsze potoki, jego dopływy, i przy rozwidleniu szlaku skieruj się w prawo, drogą wzdłuż zbocza. Wyjedziesz na główny trakt nieco poniżej Ludlow, jakąś milę od klasztoru. Nie zapytał, czemuż to benedyktyński mnich błądzi po głuchych ostępach o tak dziwnej porze. Nie zapytał o nic. Zastawił swoim masywnym ciałem furtkę, jakby spuścił kratę, choć zachowywał się uprzejmie i przemawiał grzecznie. Tylko oczy zdradzały, że coś ukrywa i że stara się skrzętnie przechować każdy szczegół, każde słowo, by potem je gdzieś jak najwierniej przekazać. A jednak ktoś, kto wyrąbał z puszczy podobne gospodarstwo, z pewnością musiał być pracowitym, uczciwym człowiekiem. - Jestem ci wdzięczny za wskazówki - powiedział Cadfael. - A teraz, jeśli możesz, udziel mi pomocy w innej sprawie. Jestem mnichem ze Shrewsbury, ale obecnie w infirme-rii klasztoru w Bromfield opiekuję się chorym bratem z naszego zakonu w Pershire. Zakonnik ów niepokoi się o los paru osób zbiegłych z osaczonego Worcester, które napotkał zmierzające do Shrewsbury. Podróżni ci, choć ich namawiał, by skręcili z nim na zachód do Bromfield, postanowili iść dalej na północ. Może coś wiesz o takich wędrowcach? -Podał ich opis, sam nie dowierzając swojej intuicji, póki nie zauważył, jak mężczyzna rzuca ponad ramieniem szybkie spojrzenie w stronę chaty, po czym znowu przybiera nieprzenikniony wyraz twarzy. - Nikt taki się tu nie zabłąkał - odparł stanowczo i bez mrugnięcia okiem. - Nic zresztą dziwnego. To zupełne odludzie i nikomu nie po drodze. - Wędrowcy przemierzający w śniegu obcy kraj łatwo mogą się zgubić i zajść tam, gdzie im zupełnie nie po drodze - zauważył Cadfael. - Godstoke jest niedaleko stąd, a tam już rozpytywałem się o nich. W każdym razie, gdybyś się natknął na któreś z nich, przekaż, proszę, że poszukuje ich całe hrabstwo i opactwa w Worcester oraz w

Shrewsbury, i że przydzielona im zostanie specjalna eskorta, gdziekolwiek by się nie znajdowali. Garnizon w Worcester został umocniony, a miasto niepokoi się o uciekinierów. Powiedz im to, jeśli ich spotkasz. Spojrzenie czujnych oczu spoczęło na jego twarzy. Mężczyzna z namysłem skinął głową. - Powiem. Jeśli ich spotkam. Nie ruszył się ze swojego posterunku przed furtką, póki Cadfael nie pociągnął za cugle i nie ruszył dalej drogą; jednak kiedy jeździec dotarł do pierwszej kępy drzew i odwrócił się, zobaczył, jak dzierżawca w pośpiechu znika w drzwiach chałupy, jakby miał do załatwienia sprawę nie cierpiącą zwłoki. Cadfael zwolnił tempa, pozwalając koniowi na swobodny krok, a kiedy osądził, że znajduje się poza zasięgiem wzroku, zatrzymał wierzchowca i siedział przez chwilę nasłuchując. Wkrótce został nagrodzony dobiegającym z tyłu ostrożnym szelestem. Ktoś — nieduży i płochliwy — skradał się za nim, spiesząc się, ale usiłując się nie zdradzić. Ukradkowe spojrzenie przez ramię pozwoliło mu na mgnienie dostrzec niebieski płaszcz, który znowu zapadł gdzieś w ukrycie. Gdy odgłosy dochodziły już całkiem z bliska, Cadfael raptownie ściągnął lejce i odwrócił się. Dźwięk zamarł, ale nisko zwieszone gałązki brzozy kołysały się, prósząc śniegiem. - Możesz wyjść - powiedział Cadfael uspokajająco. -Jestem mnichem ze Shrewsbury, nie musisz się mnie bać. Gospodarz powiedział ci prawdę. Chłopiec wynurzył się z kryjówki i stanął na otwartej przestrzeni na szeroko rozstawionych nogach, w każdej chwili gotów rzucić się do ucieczki, lub - gdyby zaszła potrzeba — mężnie stawić czoła prześladowcy. Niewysoki, krępy chłopiec o dużych, brązowych oczach śmiało spoglądających spod czupryny potarganych ciemnych włosów i o niespodziewanie stanowczym wyrazie ust, dziwnie kontrastującym z dziecinną okrągłością policzków. Przybrudzony, pomięty jasnoniebieski kaptur i płaszcz zdradzały, że właściciel mógł mieć za sobą kilka nocy spędzonych w lesie, szczególnie że jedna z nogawek szarych spodni rozdarta była na kolanie; pomimo to jednak nosił je z godnością, jak przystało dobrze urodzonemu. W nabijanej srebrem pochwie u pasa zwisał sztylet -jeszcze jedno świadectwo szlacheckiego rodowodu - który stanowiłby dla niejednego pokusę nie lada. Niezależnie od tego, przez co przeszedł wcześniej, ostatnio przebywał w dobrych rękach. - Powiedział... - chłopiec postąpił krok w przód, nabrawszy pewności siebie. — Nazywa się Thurstan. Oboje z żoną byli dla mnie bardzo dobrzy. Powiedział, że jesteś kimś, komu mogę zaufać, zakonnikiem benedyktyńskim. I że nas szukałeś. - To prawda. Gdyż, jak sądzę, to ty jesteś Yves Hugonin. — Tak — odparł chłopiec. — Czy mogę pojechać z tobą do Bromfield? — Jak najbardziej, Yves, i z pewnością serdecznie cię tam powitają wszyscy ci, którzy poruszyli niebo i ziemię, by was odnaleźć. Wasz wuj d'Angers wrócił z Ziemi Świętej tuż po waszej ucieczce z Worcester i kiedy dotarłszy do Gloucester, dowiedział się, że zaginęliście, rozesłał ludzi na poszukiwania po całym hrabstwie. Jakże będzie szczęśliwy, że wracasz cały i zdrowy! - Mój wuj d'Angers? - na twarzy chłopca radość walczyła z powątpiewaniem. - W Gloucester? Ale... ale to właśnie ludzie z Gloucester...

- Owszem, wiem - nie on jednak. Nie zastanawiaj się nad przyczynami, które nie pozwalają mu zająć się osobiście poszukiwaniami, ani ty, ani ja nie możemy nic ha to poradzić. Przyrzekliśmy mu jednak, że odeślemy was bezpiecznie do niego, i bądź pewien, że tak zrobimy. Jednakowoż z trójki zaginionych odnalazłeś się tylko ty jeden. Gdzie są twoja siostra i jej przewodniczka? - Nie wiem! - odpowiedź była zduszona, niemal jak jęk. Rezolutny podbródek chłopca zadrgał na chwilę. - Rozstałem się z siostrą Hilarią w Cleeton, gdzie nic jej nie groziło, mam nadzieję, że nadal tam przebywa, ale nie wiem, co zrobiła po tym, jak została sama... A moja siostra... To wszystko przez nią! Odeszła w nocy ze swoim kochankiem. Przyjechał po nią, z pewnością posłała mu wiadomość, skąd ma ją zabrać. Próbowałem iść ich śladem, ale spadł śnieg... Cadfael zaczerpnął głęboko powietrza, doświadczając jednocześnie zdumienia, rozpaczy i ulgi. W każdym razie przynajmniej jedno z tej trójki było już bezpieczne, drugie - to w Cleeton - być może również, nawet jeśli w stanie dalekim od beztroski, a trzecie, choćby i popełniło wielkie głupstwo, przebywało w towarzystwie osoby co najmniej życzliwej. Wszystko mogło się jeszcze dobrze skończyć. Zanosiło się jednak na dłuższą i pogmatwaną opowieść, lecz zaczęło już zmierzchać, ostatni rąbek słońca skrył się za horyzontem, a do Bromfield było jeszcze ładnych parę mil; najlepsze, co można było zrobić, to zaprowadzić tego podróżnika do klasztoru, pilnując, by po drodze znowu gdzieś się nie zawieruszył. - Chodź, musimy dotrzeć do domu, zanim noc nas zaskoczy. Usiądź przede mną, jesteś taki lekki, że nie sprawisz kłopotu zwierzęciu. Oprzyj stopę o moją, właśnie tak... Chłopiec musiał się podciągnąć. Silną, energiczną ręką złapał dłoń Cadfaela, podskoczył i usadowił się wygodnie. Z westchnieniem rozluźnił napięte mięśnie. - Podziękowałem Thurstanowi i pożegnałem się z nim -odezwał się, rozważając skrupulatnie swoje postępowanie. — Dałem mu połowę pieniędzy, które miałem w sakiewce, ale nie było tego wiele. Twierdził, że nie chce ich ani nie potrzebuje i że nie ma o czym mówić, ale nie miałem mu nic więcej do zaofiarowania, a przecież nie mogłem okazać się niewdzięcznikiem. - Być może któregoś dnia jeszcze go spotkasz - pocieszył go Cadfael. Chłopiec otrzymał dobre wychowanie, był świadom swojej pozycji i obowiązków. Niewątpliwie korzystnie to świadczyło o edukacji w klasztorze. ">- Chciałbym. - Dziecko umościło się wygodnie w ciepłym schronieniu Cadfaelowych ramion. — Dałbym mu swój sztylet, ale powiedział, że będzie mi potrzebny - a on sam nie mógłby nawet używać równie cennego przedmiotu ze strachu, że ktoś go posądzi o kradzież. Zdawało się, że doznał takiej ulgi, mogąc wreszcie pozbyć się ciężaru odpowiedzialności, iż na chwilę zapomniał 0 dwóch zaginionych pośród śniegów kobietach. Trzynasto-latek - czy nie tyle mu dawali? Nic dziwnego, że był szczęśliwy, kiedy ktoś się nim zaopiekował. - Jak długo u nich mieszkałeś? — Cztery dni. Thurstan uważał, że powinienem zaczekać, aż zjawi się ktoś naprawdę godny zaufania, ponieważ w okolicy krążą pogłoski o rzezimieszkach grasujących w lesie 1 na stokach, a gdybym wyruszył w taki śnieg samotnie, znowu mógłbym się