nonanymore

  • Dokumenty374
  • Odsłony342 593
  • Obserwuję124
  • Rozmiar dokumentów733.7 MB
  • Ilość pobrań167 060

Singh Nalini - Łowcy Gildii 06 - Legion Archanioła [tłum. nieof.].

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Łowcy Gildii 06 - Legion Archanioła [tłum. nieof.]..pdf

nonanymore Prywatne Singh Nalini
Użytkownik nonanymore wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 323 stron)

„ARCHANGEL'S LEGION” „Legion Archanioła” Tłumaczyli: Smok_z: 1-3, 5-6, 8-10, 13-14, 19, 22, 24, 29-30, 34, 36, 39-40, 43-44,epilog Dezaprobata: 4, 7, 11-12, 15, 18, 23, 27, 32, 35, 37, 42 Bacha383: 16-17, 20-21, 25-26, 28, 31, 33, 38, 41, 45 Korekta: Perunia

ROZDZIAŁ 1 Elena obserwowała dziobiące się kaczki w stawie w Central Parku i pomyślała o czasie, kiedy była tu ostatnio. Siedziała na ławce, rozmyślała o tym, że nawet kaczki nie mogą obyć się bez przemocy, podczas gdy jej umysł pracował gorączkowo, by znaleźć sposób na wydostanie się z bałaganu, w którym się znalazła, tropiona przez szalonego archanioła, zabójczego dla innych nieśmiertelnych. Mieniąca się biel i złoto wypełniło jej widok, kiedy uniosła oczy ku niebu, echo tego pamiętnego dnia. - Witaj, Archaniele. Raphael złożył swoje skrzydła, oczy skierował na kaczki. - Co w nich cię tak fascynuje? - Nie wiem. Po prostu lubię to miejsce. Jej skrzydła były niewygodnie zgniatane przez siedzisko zbudowane dla ludzi i wampirów, wstała. - Myślę, że potrzebujesz tutaj nowej ławki. Wskazała śliczne miejsce obok ścieżki, byłoby ocienione przez delikatne zielone liście wiśni latem, miękkie różowe kwiaty wiosną. Ale teraz, przy pocałunku zimy w powietrzu, wszystkie drzewa były nagie, suche gałęzie na tle iglaków. - Będzie załatwione – powiedział Raphael z zimną arogancją, która spowodowała, że chciała zaciągnąć go z powrotem do łóżka. - Zdajesz sobie sprawę, że stać cię na zasponsorowanie wielu takich ławek? Elena mrugnęła jak zawsze, kiedy przypominała sobie, że ma kupę forsy. Niedużą w porównaniu do innych nieśmiertelnych, oczywiście i poza ligą Raphaela, jednak jej osobisty majątek, budził respekt świeżo upieczonych nieśmiertelnych. Zarobiony dzięki polowaniom, który łamały jej plecy, powodowały, że krwawiła, aż jej gardło wypełniało się metaliczną ciemną cieczą i wprowadziły Raphaela do jej życia, pieniądze były obecnie zgromadzone w niedorzecznej ilości na jej koncie w Gildii. - Cholera – świsnęła. – Muszę zacząć myśleć, jak bogata laska. - Będę bardzo rozbawiony obserwowaniem tej przemiany. - Tylko poczekaj. Zanim się spostrzeżesz, będę jedną z najwystawniejszych anielic. Zaśmiał się, jej niebezpieczny kochanek, dla którego siła jest druga naturą i który ma tak pełno gwałtownego męskiego piękna, które oszałamia ją na nowo za każdym razem, kiedy uświadamia sobie, że należy do niej. Włosy koloru najciemniejszej nocy i oczy

w kolorze bolesnego błękitu, niewidziane nigdzie indziej na świecie, Raphael był mężczyzną wypełnionym mocą, nikt nigdy nie wziąłby za kogoś innego, niż za tego kim był, archaniołem, który mógł odebrać życie tak łatwo, jak ona mogła zmiażdżyć mrówkę. Skrzydła, które wyginały się w łukach nad jego barkami, tylko pogłębiały wrażenie niebezpiecznej pokusy. Ich pióra były białe, ale zawierały nitki czystego złota, które przyciągały oko i światło. Skrzydła bez skazy, ale z nadzwyczajną plamą złotych piór w miejscu, w które go postrzeliła. Kilka miesięcy wcześniej, jego największe lotki także zaczęły zmieniać kolor na złoty, po czym stały się żółto-złote i w końcu białe z metalicznym połyskiem. Kiedy się zaśmiał, to właśnie te lotki schwyciły słońce, rozpalając iluzję białego ognia. - Obawiam się – powiedział, kiedy śmiech uleciał – że mam wieści, które mogą niestety zwrócić twoją uwagę w innym kierunku. Postawiona w stan gotowości przez jego ton, zignorował ludzi w oddali, którzy otworzyli usta na widok rozbawienia Raphaela, archanioł Nowego Jorku nie jest znany ze śmiechu. - O co chodzi? - Mam dwie… interesujące wiadomości. Żołądek Eleny zacisnął się. - Lijuan? Według mistrza szpiegów Raphaela, szalona stara archanielica znów tworzy odrodzonych, tylko w małej ilości. Lijuan nazywa to dawaniem „życia”, jednak jej chodzący martwi służący są koszmarem, plagą dla świata, a najgorszą rzeczą jest to, że wielu z nich

o tym wie, ich oczy wołają o pomoc nawet wtedy, kiedy ich ciała poruszają się, by wykonywać rozkazy ich pani. Znaleziono dziwne wysuszone ciała w pobliżu jej twierdzy, których nikt nie mógł rozgryźć. Osiągnięto zgodę, że są to nieudane próby stworzenia odrodzonych, ale czy było to dobrą czy złą wiadomością, nikt nie wiedział. - Ona nie… Raphael pokręcił głową, zanim dokończyła swoje pytanie, czarny jedwab jego włosów był intensywny i mroczny. - Moja matka – powiedział. - Zaprosiła nas na bal. Elena wyciągnęła ostrze z jednej z miękkich pochew na przedramieniu, które były prezentem od Raphaela. - Wytłumaczysz moją nieobecność, jeśli wydłubię sobie oczy i się wypatroszę. Ostatnim razem, kiedy Elena uczestniczyła w balu nieśmiertelnych, skończyła skąpana w krwi odrodzonych, podczas gdy Pekin płonął wokół niej. I o tak, nie pozwól mi zapomnieć o byciu wgniecioną w ziemię, po strąceniu z nieba. - Obawiam się, że nie mogę na to pozwolić – powiedział Raphael głosem, który uważała za oficjalny i bezwzględny. - Kto więc będzie miał ze mnie ubaw na balu? Z drugiej strony mogę zostać zmuszona do wydłubania sobie oczu, wierzę, że będziesz dla nich dość czuły. - Zabawne. Wzdychając, oparła głowę o jego silne muskularne ramię, jego skóra wystawała spod brązowej skórzanej osłony, co powiedziało jej, że wracał z treningu, najprawdopodobniej z Illiumem. - Dlaczego Caliane wyprawia bal? Rozłożył skrzydła na szerokość jej własnych z szumem, który był tak znajomo intymny. - Jej ludzie i miasto w pełni się przebudzili i pragnie formalnie powitać pozostałych potężnych tego świata. – Przerwa. – O mojej matce można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest nieuprzejma, jako Starożytna, jest świadoma swojego obowiązku, by uczestniczyć w rządzeniu światem, nawet jeśli robi to z pewnej odległości. Skomplikowana, inteligentna, kiedyś nie w pełni zmysłów, matka Raphaela nie była kobietą, którą można by łatwo zaliczyć do jakieś kategorii. Starożytna pozostawiła swojego syna załamanego i krwawiącego na opuszczonym polu eon lat temu, ale podniosła się niebezpiecznie wcześnie z trwającego stulecia Snu, by uratować życie tego samego syna. - Kiedy jest ten bal? - Za niecałe dwa tygodnie.

- Upewnię się, że moja biżuteria lśni i paznokcie są zadbane. Usta Raphaela wygięły się ponownie, kiedy schowała nóż i uniosła dłonie, by pokazać krótko obcięte niepolakierowane paznokcie łowcy. Wierzch jej lewej dłoni był posiniaczony po szamotaninie z krnąbrnym wampirem, którego dostarczyła Gildii kilka godzin wcześniej, a jej dłonie, kiedy obróciła ręce, zademonstrowały mnóstwo nagniotków. Nawet jej nowe nieśmiertelne ciało nie potrafiło usunąć tych zgrubień, nie jeśli nieustannie używała broni. - Nie sądzę, że manicure sobie z tym poradzi. - Jeśli kiedyś dotknęłabyś mnie dworsko miękkimi dłońmi, poznałbym, że to przebrana za ciebie oszustka. Niektóre kobiety mogły potraktować te słowa jako zniewagę, ale wywołały u Eleny chęć na bardzo publiczny, bardzo gorący pocałunek. - Więc – powiedziała, obiecując sobie, że podda się tej szczególnej chęci, jak tylko będą sami – jaka jest druga nowina? - Może najpierw powinienem odebrać ci broń. Elana starała się wymyślić, co mogłoby być gorsze, niż uczestniczenie w balu z najpotężniejszymi, najzłośliwszymi aniołami i wampirami na świecie i dotarło do niej. - Mój ojciec chce zjeść z nami obiad? - Nie, to nie Jeffrey. – Nagłe brutalne wygięcie linii jego szczęki ujawniło jego opinie na temat jej ojca. – Chodź, nie powinniśmy rozmawiać o tym tutaj, możemy zostać podsłuchani. Idąc w niewielkiej odległości od niej, musnął skrzydłem jej skrzydło i powiedział: - Chcesz spróbować pionowego startu? Elena pomyślała o licznych gapiach, rozważając ich obecność przy znacznym wysiłku, jaki musiałaby włożyć, by wznieść się w niebo. Zaciskanie zębów mogło zdradzić jej słabość, a to mogłoby odbić się nie tylko na niej, ale i na Raphaelu, a archanioł nigdy nie może być widziany jako słaby, dla dobra zarówno śmiertelnych i nieśmiertelnych. Z całym prawdopodobieństwem, jeszcze kilka miesięcy temu podjęłaby inną decyzję, walczyła ciężko o odzyskanie poczucia siebie, w nowym świecie, w który została rzucona. Teraz rozumiała znacznie więcej zawiłości równowagi sił na świecie, zrozumiała także, że Raphael może czasem frustrować ją swoją opiekuńczością, ale nie pragnie podcinać jej skrzydeł. - Nie, nie tutaj. Weszła w jego objęcia, złożyła skrzydła i bez wysiłku zabrał ją w powietrze, trzymał ją za pas w stalowym uścisku, jego serce biło mocno i stabilnie.

Rozbijające się fale słonego morza, czysty deszcz i blask, były mentalnym zapachem Raphaela, był w każdym jej wdechu, wywołując ból w jej ciele. Zawsze wywoływał w niej ból. Przesuwając się w jego objęciach, przycisnęła usta do jego gardła, poczuła, jak przyspieszyło mu tętno. - Zatańczysz ze mną nad Manhattanem? Zaparło jej oddech na zmysłowy pomruk, idea ich ciał i skrzydeł splecionych w czysto seksualnym akcie napełnił jej krew adrenaliną. - Jeszcze nie. Nie sądzę, bym była tak odważna. - Raphael posiadał archanielską zdolność, by skryć ich przed wzrokiem innych, ale ona nadal widziałaby miasto poniżej. – Wolałabym zatańczyć z tobą nad morzem. Cudowne uczucie jego czystej mocy, kiedy spadali gwałtownie w dół z niesamowitej wysokości, by uderzyć w wodę. - Wieczorem? - Jestem uwiedziona. Poluzował chwyt ponad warstwą chmur, posiadł jej usta w mrocznie namiętnym pocałunku, spowodowało to, że naprężyły się jej piersi, a ciało chłonęło skwapliwie dziką obietnicę nocy. - Gotowa? – spytał, kiedy ich usta rozdzieliły się, jego twarde ciało przy jej. Po jej potwierdzeniu zabrał ręce z jej talii i spadła w pajęczy pocałunek chmur… rozłożyła skrzydła i zataczając kręgi wznosiła się, radosnego uniesienie lotu nie był wstanie zmniejszyć fakt, że miała rok, by przywyknąć do jego oszałamiającej cudowności. - Czy to pilne? – spytała. – O czym musimy porozmawiać? - Nie jest tak pilne, abyśmy nie mogli polatać. Patrząc w górę, obserwowała go, jak wznosi się wyżej i wyżej z zapierającą dech łatwością, aż nie stał się odległą plamką na niebie… potem poczuła, że staje jej serce, kiedy runął w dół, gładki łuk bieli i złota, który przemknął obok niej, przyspieszał, aż nie zobaczył ludzi krzyczących w parku na dole. Na sekundę przed ostatecznym upadkiem dla śmiertelnika, Raphael rozłożył skrzydła i wystrzelił z powrotem w górę. - Przeraziłeś wszystkich. Czuła swój puls w ustach, krew łomotała jej w uszach. - Ludzie powinni być dość często przerażeni. To powstrzymuje ich przed przekraczaniem linii, która nie powinna być przekraczana. - Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że od czasu do czasu powinno być rzucane archaniołom wyzwanie? – skontrowała – To by zatroszczyło się o ich tą całą uzewnętrznianą arogancję? - Każdy może rzucić mi wyzwanie.

Kiedy wykonywali zakręt nad Hudsonem, Elena poleciała wzdłuż rzeki, wiatr od rzeki targał jej włosy, które wypadły z jej opaski. - Jak ludzie mogą ci rzucić wyzwanie, jeśli są tak wystraszeni? - Nie powstrzymałem cię. Cóż. Miał ją. Ale… - Zawsze miałam w sobie odrobinę szaleństwa. Lecąc z nim skrzydło w skrzydło, przeczesała ręką wodę, podążyli na północ, zanim skręcili w kierunku ich domu w Anielskiej Enklawie. Usytuowany na klifie po przeciwnej stronie rzeki Hudson niż Manhattan, był wspaniałym budynkiem, oferującym szeroki widok na miasto, ale dla Eleny był po prostu domem. - Montgomery przygotował coś specjalnie dla ciebie. Nie łam mu serca. Elena uśmiechnęła się na myśl o kamerdynerze. - Wiesz, że Montgomery i ja mieliśmy wzajemnie romans. Podejście do lądowania na nadal zielonej trawie skończyło się gwałtownymi podskokami w stronę rzeki, patrzyła na lądowanie Raphaela, rozpiętość jego skrzydeł była niesamowita. - Burza – mruknął, jego oczy skierowały się na chmury, które zaczęły kłębić się nad Manhattanem. – Szybko przybiera na sile. Tak szybko, że po chwili nie dostrzegała niczego innego w powietrzu. - To nie budzi się kolejny Starożytny, nieprawdaż? – spytała, włoski na jej ramionach stanęły na wspomnienie ostatniego razu, kiedy miasto ucierpiało od burzowej pogody. - Nie – powiedział Raphael, by ja uspokoić. – To byłoby niezwykłe zdarzenie, jeśli dwoje z nich obudziło się w przeciągu roku, to nic innego niż pierwsze uderzenie zimy. Chociaż przyjrzymy się, by mieć pewność. Nie możemy zapominać, że Kaskada osiągnęła pełną siłę. - Taa, to nie jest dokładnie to co sprawy z motylami i kwiatami. Kaskada, według wszystkiego, co zdołali odkryć, była zbiegiem czasu u kilku krytycznych zdarzeń, które doprowadziły do nagłego przypływu mocy w Kadrze. Wszyscy archaniołowie wzrośli w sile, niektórzy mogli zostać dotknięci przez szaleństwo, ale nikt nie pozostał taki sam. Ani nie pozostanie taki świat, dla archaniołów był częścią ich własnej istoty. - Czy druga sprawa, o której chcesz porozmawiać, ma coś wspólnego z Kaskadą? - Nie. – Te bezkreśnie błękitne oczy napotkały jej. – Michaela poprosiła o pozwolenie na dłuższy pobyt na moim terytorium. Elenie opadła szczęka.

- Och, do jasnej cholery, nie. – Archanielica dała jasno do zrozumienia, że uważa Elenę za kogoś nic nieznaczącego, za pluskwę, która powinna zostać rozdeptana pod jej obcasem. – Co spowodowało, że sądzi, że chciałabym ją w moim mieście. - Nie wierzę, by Michaela w ogóle o tobie myślała. Brutalne słowa z ust jej archanioła, ale Elena wiedziała, że gniew nie był skierowany na nią. - Michaela – kontynuował, jego ton był zimny niczym skalpel rozcinający gardło – miałaby większe szanse na moją pomoc, jeśli nie uraziłaby mojej małżonki pytaniem. - Fakt, że o tym rozmawiamy, oznacza, że rozważasz jej prośbę. - Pragnie azylu, ponieważ jest z dzieckiem. Szok zatrzymał Elenę w miejscu. To nagle nabrało sensu, dlaczego kobieta, przez wielu uważana za najpiękniejszą na świecie, nie chce być oglądana w mediach przez przynajmniej dwa miesiące, kiedy zawsze uwielbiała ten rodzaj zainteresowania. - A co z ojcem dziecka? – spytała w końcu. – Czy to Dahariel? – Na potwierdzenie Raphaela powiedziała: - Jest potężnym aniołem, ustępuje niewiele archaniołom. - Michaela mogła sypiać z Daharielem, ale ona mu nie wierzy, że nie wbije jej noża w plecy, kiedy jest wrażliwa. Elena nie mogła wyobrazić sobie takiej sytuacji. Wiedziała, że Raphael walczyłby do śmierci, by chronić ją, jeśli i kiedy zdecydują się spróbować mieć dziecko - Czy ona będzie? Wrażliwa? Michaela nie była archanielicą tylko z nazwy, miała za sobą oślepiającą moc. - Tak. – Raphael podążał wzrokiem za szwadronem aniołów podchodzących do lądowania w Wieży, ich ciała ustawiły się pod kątem, by pokonać coraz silniejszy wiatr. – Ciąża może być trudnością dla archanielic. Moc Michaeli pozostanie, ale może stać się nieprzewidywalna. To dlatego w tym czasie jest tak potrzebny małżonek. - To nie mogę być ja – powiedziała Elen, doskonale świadoma, że Michaela podstępem wykorzysta swoje położenie, by później spróbować zrobić z Raphaela swojego kochanka. – Czy Dahariel nie uzna tego za obelgę, że wybrała ona twoją opiekę. - Nie. Jeszcze nie jest jej małżonkiem. Tak jak nie lubiła Michaeli, tak Elena nie mogła pomóc, ale pomyślała o bólu, który kiedyś ujrzała na jej twarzy, nieutulony żal matki, która straciła dziecko. - Możemy odmówić, czyż nie? Raphael objął jej policzki, gładząc kciukiem po kości policzkowej

- Twoje serce jest takie miękkie, łowczynio. Mogę i powiem nie, jeśli zajdzie taka potrzeba. - Jego oczy zajarzyły się niebieskimi płomieniami. – Nie zapomniałem, że próbowała cię skrzywdzić więcej niż jeden raz. Instynkt popychał Elenę, by naciskać na niego, by właśnie taka decyzje podjął, nic dobrego nie mogło wyniknąć z pobytu Michaeli w pobliżu. Jednakże, nie chodziło jedynie o archanielicę i jej machinacje, ale także o niewinną istotę, którą nosiła w łonie. - Sama nigdy sobie tego nie wybaczę, jeśli powiemy nie, a ona zaatakowana straci potem dziecko. - Jeśli sytuacja byłaby odwrotna, wiedz, że ona zostawiłaby cię na ulicy, byś zmarła z głodu. - Nie jestem Michaelą. – Jest lina, której ona nigdy nie przekroczy. - Nie, jesteś kimś znacznie więcej, niż ona kiedykolwiek będzie. – Zabrał rękę z jednym mocnym pocałunkiem, jego oczy powróciły do nadchodzącej burzy. – Rozważę jej prośbę i zasady, których powinna przestrzegać. - Definitywnie nie chcę jej w sąsiedztwie. – Jest różnica pomiędzy okazywaniem współczucia dla bezradnej kobiety, a głupotą. – Jeśli… Coś uderzyło przed nimi o ziemię. Zamarła Elena spojrzała w dół i zobaczyła zakrwawionego gołębia. - Biedactwo. - Z tego co zobaczyła, kiedy przykucnęła, wynikało, że jego kark złamał się przy nagłej, gwałtownej śmierci. – Musiał doznać uszkodzenia skrzydła w powietrzu, nie był w stanie utrzymać wysokości. - Nie sądzę, by było to tak proste – powiedział Raphael, kiedy myślała o tym, że powinni pogrzebać ptaka w zagajniku, który graniczył z jedną strona domu. Podniosła wzrok i podążyła za spojrzeniem Raphaela i zobaczyła setki małych rozprysków na Hudsonie, powietrze nad nimi pociemniało od kłębiącej się chmury, która stała się wielka i czarna. Kolejny ptak wylądował na krawędzi klifu, jego skrzydła uniosły się niemrawo, zanim ześlizgnął się z kamieni do wody. - Ta burza – Raphael przysiadł miękko na piętach przy trzecim ptaku, który uderzył o ziemię koło stóp Eleny, jego małe ciałko było połamane, pióra naznaczone matową czerwienią po miażdżącym upadku – po tym wszystkim nie jest już tak zwyczajna.

ROZDZIAŁ 2 Elena stała wewnątrz ich domu, patrząc na świat przez przesuwne szklane drzwi biblioteki. Świat oszalał. Ptaki nadal spadały z nieba, „chmura” składała się z tysięcy ich maleńkich sylwetek. Instynkt Eleny żądał, by coś zrobić, by zatrzymać ten potworny deszcz, jednak nie było nic, co mogłaby zrobić. Rzeka szybko opustoszała w miejscu, gdzie krążyły ptaki, Elena miała nadzieję, że większość ludzi złapana przez ogromną chmurę, która opasała Manhattan, miała dosyć instynktu, by poszukać schronienia, albo uciec do metra przed bombardowaniem. - Czy kiedykolwiek widziałeś coś takiego? – spytała stojącego obok niej archanioła. - Nie. Ja… - słowa urwały się nagle, odsunął drzwi. – Zostań tutaj. - Gdzie się… - Pytanie zamarło jej w gardle, kiedy uświadomiła sobie, że skrzydła w górze spadające do rzeki były o wiele większe niż ginących ptaków. Anioły spadały z nieba. Myśl, by podążyć za Raphaelem, kiedy leciał w stronę wody wypełnionej połamanymi skrzydłami załomotała w jej czaszce, Elena zmusiła się, by użyć swojego mózgu. Ptaki spadały z dużą prędkością, razem z ostrymi dziobami, które mogły rozedrzeć jej skrzydła, jeśli uderzyłyby pod złym kątem, a ona nie była wystarczająco silna, by przetrwać wiele takich uderzeń, na tyle zręczna w locie, by ich uniknąć. Byłaby tam tylko ciężarem. Ale mogła działać stąd. - Mongomery! – krzyknęła, wybiegając z biblioteki. Kamerdyner wbiegł do centralnej części domu zaraz po tym, jak tam dotarła. - Łowczynio? – Był ubrany w swój zwyczajny nienaganny czarny garnitur, jednak jego oczy wyrażały to samo niedowierzanie, które mroziło krew Eleny. - Musimy przygotować infirmerię – powiedziała. – Raphael jest blisko brzegu rzeki i prawdopodobnie przyniesie anioła, który spadł. – Rozejrzała się po pomieszczeniu, było ogromne w każdym względzie, jednak anielskie skrzydła zajmują dużo miejsca, a nie mieli możliwości, by dowiedzieć się ilu rannych może się tu znaleźć. – Zaczniemy tutaj, ale może będziemy musieli coś wypchnąć na podwórze. Powinnam być wystarczająco silna, by powstrzymać ptaki. - Zajmę się tym. Kamerdyner zniknął w zaskakującym porywie szybkości, która przypomniała, że pod powagą i angielskim akcentem, Montgomery był niebezpieczniejszy niż każdy w wampirów, na którego polowała.

Jej komórka zadzwoniła, kiedy miała wyjść nad urwisko, jeśli wciągałaby rannych do środka, wtedy Raphael mógłby się skupić na ratunku. Spojrzała na ekran, kiedy biegła do drzwi, zobaczyła, że to była jej najlepsza przyjaciółka. - Saro? - Ellie – mamy anioły uderzające o ulice. – Surowy szok, ale pod nim była stalowa siła, która uczyniła Sarę dyrektorką gildii złożonej z najbardziej zabójczych mężczyzn i kobiet w kraju. – Nasi ludzie udzielają pomocy, gdzie tylko mogą, ale mam raporty o rannych aniołach wiszących na gargulcach drapaczy chmur i o uwięzionych na kościelnych wieżach. Elena z trudem wypuściła powietrze z powodu tych strasznych obrazów. - Dzwoń do Wieży. – Podyktowała numer, który powinien dać Sarze bezpośrednie połączenie z Aodhanem. – Jeśli jest w terenie, dobry Boże, będzie tam ktoś inny, by odebrać. Rozłączając się bez dalszych słów, Sara z pewnością zrozumiała, Elena pobiegła przez trawnik upstrzony krwawiącymi ptakami, ich oczy wypatrywały nieuchronnej śmierci. Malutkie ciała były wystarczająco daleko, by dom i otaczający go teren znajdowała się na obrzeżach dotkniętej zjawiskiem strefy. Straszliwy metaliczny posmak na jej języku, miała nadzieję, że śmierć była spowodowana przez uderzenie, a nie powód upadku, ponieważ w przeciwieństwie do ptaków, anioły mogły przeżyć z niezliczonymi złamaniami. - Mam go! – krzyknęła do Raphaela, kiedy pojawił się z aniołem na rękach. - Nie oddycha, jego kręgosłup jest złamany, a serce stanęło. – Odkładając smukłego anioła na brzegu skarpy, Raphael zamiótł skrzydłami, ale jego umysł pozostał połączony z jej. – Powiedz Montgomery’emu, by podjął działania medyczne, jest zbyt młody by bez tego przeżyć. - Zrobię tak. – Biorąc jedną, na szczęście, niepołamaną rękę na swój bark, ignorując konwencjonalne nauki na temat złamanego kręgosłupa, ponieważ nie miała do czynienia ze śmiertelnikiem, zacisnęła zęby i wyprostowała się. Pokiereszowane ciało ofiary zamoczyło się po upadku, jego skrzydła były straszliwie ciężkie. To, że była urodzoną łowczynią, czyniło ją silniejszą niż większość ludzi. Jej rosnąca nieśmiertelność tylko powiększyła tę siłę. Ucieszyła się, kiedy zobaczyła biegnącego Montgomery’ego, by podtrzymać ciężar z drugiej strony, pomimo że jedno z nich zachwiało się, kiedy dwa ptaki uderzyły ich w plecy wystarczająco mocno, by powstały siniaki. - Działania medyczne – zdołała powiedzieć, kiedy przemierzali dystans do domu najszybciej, jak to było możliwe, nie miała do teraz pojęcia, że były jakieś medyczne działania, przynajmniej zwyczajne, które mogły być zastosowane wobec aniołów. Więcej domowego personelu i kilka całych aniołów z pozostałych części Enklawy przebiegło koło nich, kiedy przenosili rannego anioła przez drzwi, które prowadziły

bezpośrednio do centralnego pomieszczenia. Miejsce, które kilka minut wcześniej było lśniącą drewnianą podłogą z eleganckimi statuetkami rozstawionymi wzdłuż ścian, było teraz tymczasowym szpitalem. Młody wampir, praktykant u Montgomery’ego rozłożył materace, które musiały zostać wyciągnięte ze schowka, a drobna anielica Sivya, która nadzorowała kuchnię, rzuciła się, by otworzyć dużą czarną skórzaną torbę, wyglądającą jak zestaw medyczny w starym sercu. Jak tylko ułożyli anioła na materacu, Sivya wbiła wielką igłę prosto w jego serce i wyciągnęła zatyczkę. Elena miała tysiąc pytań, jednak nie było czasu, by je zadać. Wybiegła z Montgomerym z powrotem na zewnątrz. Kiedy zobaczyła srebrno-błękitne skrzydła wznoszące się w powietrze, po pozostawieniu poszkodowanego, poczuła intensywną ulgę … zadrżała z przerażenia, kiedy uświadomiła sobie, jak wiele skrzydlatych ciał unosiło się na mętnych wodach Hudsonu. Kolejny ptak uderzył ją, kiedy biegli, dziób rozciął skórę na jej twarzy, otrząsnęła się i pobiegła dalej. W trakcie ich trzeciego powrotu do środka usłyszała kaszel, zobaczyła, że pierwszy anioł, którego uratowali leżał skulony na boku. Jego skrzydła i nogi były zniekształcone, ale przynajmniej żył. Pozostawiając dowodzenie w rękach Sivyi, wybiegła ponownie z Montgomerym u boku. Wydawało się, że minęła wieczność, później dowiedziała się, że to piekło ostatecznie będzie znane jako Upadek. Ptaki przestały spadać z nieba … tak samo jak anioły. Cztery godziny później w końcu poznała prawdziwe zasady. Osiemset osiemdziesiąt siedmioro aniołów spadło w mieście w tym straszliwym czasie, którego nikt nie zapomni. Osiemset dwoje było częścią dwutysięcznych sił obronnych stacjonujących w Wieży, pozostałych osiemdziesięcioro pięcioro składało się z aniołów niebędących wojownikami, odwiedzających miasto i dwóch kurierów, którzy mieli pecha by przybyć właśnie w chwili, kiedy wszystko zaczęło się psuć. - Wszyscy ranni – Aodhan powiedział Raphaelowi, kiedy ich troje stało na pozbawionym barierek balkonie biura Raphaela w Wieży, niebo wokół było zabarwione płomiennymi kolorami oszałamiającego zachodu słońca – zostali opatrzeni. Raphael, którego skrzydła i ubranie były poplamione krwią, spoglądał na anioła zbudowanego z okruchów światła. Każdy kosmyk włosów Aodhana wydawał się pokryty diamentowym pyłem, jego oczy błyszczały tak, że raniły oczy śmiertelników, kiedy odbijały promienie słońca, jego tęczówki od źrenicy do obrzeża były pełne odprysków krystalicznego błękitu i zieleni. - Jesteś pewien?

- Tak. Sprawdziłem listę tych, którzy spadli z główną listą, na której znajdują się anioły stacjonujące w Wieży albo w innych rezydencjach w okolicy. – Aodhan poprawił skrzydła, światło zabłysnęło na włókienkach jego piór. – Illium sprawdził wszystkich będących w odwiedzinach, a poza tym nie mamy informacji od Gildii o nieznalezionych przez nas aniołach. - Ilu straciliśmy? – Elena nie chciała zadawać tego pytania, jej dłonie zacisnęły się w sprzeciwie. Anioły mogły być nieśmiertelne w oczach ludzi, jednak mogły zostać zabite … im młodsze były, tym łatwiej umierały. Zniszczone serce, złamany kręgosłup razem ze znaczącymi obrażeniami wewnętrznymi, dekapitacja1 , nic z tego nie zabiłoby Raphaela, jednak wobec ledwie dorosłych aniołów i trochę starszych od nich, było śmiertelne. Twarz Raphaela wyrażała wszystkie emocje, kiedy oczekiwał na odpowiedź od Aodhana. - Pięcioro – odpowiedział anioł. – To wtórne urazy spowodowały śmierć, nie ostatnie wypadki. - Powiedz mi – rozkazał Raphael. Głos Aodhana był cichy, jego słowa gwałtowne. - Przebicie przez iglice spowodowało prawie natychmiastowe zniszczenie serca i kręgosłupa… - Kto? - Stavre. To był jego pierwszy przydział. Miał ledwie sto pięćdziesiąt lat. Szczęki zacisnęły się na taką niesprawiedliwość, Elena zmusiła się by słuchać, aż Aodhan skończy recytować, jego ton pozbawiony był emocji, ale wiedziała, że słowa, które wypowiadał, musiały ciąć niczym brzytwa. Najpierw powiedział imiona tych, którzy spadli, potem powiedział: - Dwoje zmarło w skutek dekapitacji połączonej rozległymi uszkodzeniami serca, kiedy spadli na ulicę przed pojazdy, które nie zatrzymały się na czas, kolejny stracił głowę, kiedy uderzył o ostry narożnik budynku, jego ciało rozpadło się na wiele fragmentów, kiedy uderzył o ulicę, ostatniego straciliśmy, kiedy wpadł w wentylator na dachu budynku. – Przerwa. – Ludzie zrobili wszystko, co mogli, ale prędkość jego upadku między łopatki spowodowała, że nie było szans, by przeżył. Jego ciało zostało posiekane na plasterki. Pięcioro z prawie trzech tysięcy aniołów w mieście i jego okolicach. To nie brzmiało tak źle … dopóki nie uświadomiłeś sobie, że anioły nie rozmnażają się jak ludzie. Jedynie pojedyncze, bardzo cenione dziecko może narodzić się w ciągu dekady. Stulecie może minąć 1 Dekapitacja – ucięcie głowy.

bez żadnych narodzin. Strata pięciorga aniołów u początku ich życia była niewypowiedzianą tragedią. - Muszą zostać odwiezieni do domu. – W tej chwili Raphael był w pełni Archaniołem Nowego Jorku, przywódcą lodowato wściekłym z powodu straty swoich ludzi. – Skontaktuj się z Nimrą – powiedział, wspominając anioła najpotężniejszego na jego terytorium. – Ona zrozumie, co musi zostać zrobione. A jej obecność, uświadomiła sobie Elena, będzie znakiem szacunku i honorów ze strony archanioła wobec jego poległych żołnierzy. - Panie – Aodhan skłonił głowę, deszczowe chmury zbierające się po stronie zachodzącego słońca nie zaćmiły jasnego blasku jego włosów. - Ranni? – spytał Raphael. Przenosimy ich wszystkich na wydzielone piętra w Wieży. Przenosiny będą zakończone do północy. Raphael, którego skrzydła błysnęły w niemym świadectwie jego gniewu, kontynuował obserwację miasta, które stało się niesamowicie ciche. Nie wyły klaksony, nie piszczały hamulce każdy myślał, że wydarzenia tego dnia są tak straszliwe, że całkowicie przyćmiły codzienne problemy życia. - Status? – spytał Raphael. - Trzysta czternaścioro wymagało interwencji medycznej w wyniku obrażeń zagrażających życiu – odpowiedział Aodhan – mogą być uziemieni miesiącami. Reszta ma połamane kości, większość z nich wymaga przynajmniej czterech tygodni, by odzyskać zdrowie. Pomimo wyjaśnień Elena nie rozumiała użytych dzisiaj leków, z wyjątkiem tego, że najbliższymi nich ludzkimi odpowiednikami była epinefryna, chociaż nie były identyczne. Według Montgomery’ego lekarstwo było ostatecznością, ponieważ mogło pobudzić proces zdrowienia u straszliwie poranionych aniołów, a z drugiej strony mogło całkowicie zatrzymać procesy życiowe w ciele anioła, był to bardzo zły efekt uboczny, wydłużał normalny czas zdrowienia o miesiące. Po zobaczeniu ożywiania anioła, który został prawie pozbawiony głowy, która trzymała się jedynie na wilgotnym rdzeniu kręgowym, a dół jego ciała był zmieniony w krwawy kikut, Elena nie miała żadnych argumentów przeciw lekowi. - Stacjonujący w Wieży uzdrowiciele rozmawiali z licznymi rannymi, którzy odzyskali przytomność – dodał Aodhan, nad światem zapadł w zmierzch, kiedy chmury przysłoniły ostatnie promienie słońca. – Wszyscy opowiadali o nagłym wrażeniu dezorientacji, po którym stracili przytomność, zanim mogli wylądować.

Elena spojrzała na Aodhana, kiedy Raphael nie odpowiedział i przemówiła przy pomocy oczu. W przeciwieństwie do Illiuma, jej relacja z tym członkiem Siódemki Raphaela była nadal nowa, jednak był on jednym z aniołów o największej empatii, jakich spotkała. Teraz skinął nieznacznie głową i zniknął wewnątrz Wieży. - Czy korumpujesz kolejnego z moich ludzi, Eleno? – powiedział cicho Raphael. Podeszła, by stanąć obok niego, ich skrzydła zetknęły się. W tej samej chwili deszczowe chmury uwolniły swoje zasoby wody w niespodziewanej ulewie. To powinno, pomyślała Elena, zmyć krew z ulic i budynków, jednak trauma tego dnia nigdy nie zostanie zatarta. - Myślę, że nic na tym świecie nie jest zdolne do skorumpowania twoich ludzi. – Siódemka była tak lojalna wobec Raphaela, jak łowcy wobec Gildii. – Ale – powiedziała, otrzepując deszcz ze swoich rzęs, kiedy skrzydło Raphaela rozpostarło się nad nią w osłaniającym ją łuku – wykorzystuję swoje prawa jako twoja małżonka, wliczając w to prawo do zmierzenia się razem z tobą z tą sprawą, czymkolwiek ona jest. Jego ramię owinęło się wokół jej pasa, Raphael przyciągnął ja do siebie, czarne pasma jego włosów stały się jeszcze ciemniejsze w deszczu. - Przepraszam, Raphaelu – szepnęła, rozkładając palce dłoni na jego sercu, czując potrzebę, by poczuć jego życie, jako osłonę przed okropnością tego, co się wydarzyło. – Wiem, że archanioł nie może być widziany w rozpaczy, jednak wiem, że smucisz się stratą swoich ludzi. – Jej gardło było ściśnięte, jej oczy płonęły. - Byli pod moją ochroną – powiedział, było to wszystko, co wymagało powiedzenia. Elena nie próbowała poprawić jego nastroju słowami. Po prostu stała z nim w deszczu, który uderzał w nich oboje, zimny i nieprzyjemny jak śmierć, która nadeszła w mroku do ich miasta. Błyskawica zajaśniała w odległości, chmury zamieniły wczesny wieczór w środek nocy. Jakby w obronie ciepłe złote światło zaczęło wylewać się z każdego okna w każdym drapaczu chmur w zasięgu wzroku, jednak nie było nic niesamowitego, czy „innego” w tej dzikiej czarnej burzy. To był po prostu piękny pokaz sił natury. - Czy kiedykolwiek leciałeś w takich warunkach? – spytała, chroniąc się przed porywistym wiatrem w osłaniającym ją umięśnionym ciele, pod jego skrzydłami. - Tak. – Raphael spojrzał na ulewę, błyskawice odbijające się w zalanych deszczem oknach nadchodziły z lewej. – Byłem ponad wyspą na tym, co obecnie nazywają Pacyfikiem, na niebie trwał szalony taniec grzmotów i błyskawic. Mój przyjaciel i ja bawiliśmy się w unikanie uderzeń. Chciała uśmiechnąć się na obraz tego, jednak rany tego dnia były zbyt świeże, by na to pozwolić.

- Gra nieśmiertelnych w tchórza? - Być może. – Chowając się przed deszczem, cofnął się. – Chodź, musimy sprawdzić co u rannych. Zatrzymali się w swoim apartamencie w Wieży tylko po to, by się wysuszyć i przebrać, zanim zeszli do infirmerii. Nie poczuła różnicy, gdyż już wcześniej widziała rannych, było tak samo okropnie, jak poprzednio. Anioł ze skrzydłami ubarwionymi jak u wróbla stracił większość swoich wewnętrznych organów, jego klatka piersiowa zionęła pustką, ale przy czterystu latach, przetrwał uszkodzenia i teraz leżał w wywołanej śpiączce, która pomagała mu zdrowieć. Obok niego leżał prawie zdekapitowany, jego oznaki życia były niestałe. Klękając obok młodego anioła, Raphael umieścił rękę nad okropną raną. Jedynie Elena była wystarczająco blisko, by dostrzeż słaby niebieski blask, który był oznaką wzmagania się rodzącej się umiejętności leczenia u Raphaela. Nie potrafił naprawić wszystkich uszkodzeń, jednak mógł zwiększyć szanse rannego na przeżycie. Dwa łóżka dalej leżał anioł, który stracił obie nogi w górnej częściach ud i połamał większość pozostałych kości, wliczając w to kości twarzy. Ale dzięki szczęściu albo przeznaczeniu, jego mózg nadal znajdował się wewnątrz rozbitej skorupki czaszki, jego serce w klatce piersiowej, jego kręgosłup był uszkodzony, jednak nie fatalnie, ponieważ Izak był zbyt młody, by przeżyć takie urazy. - Przepraszam! Przepraszam! Dopiero co opuściłem Azyl. Ja … - przełknięcie – Nie chciałem ci tego mówić! Proszę, nie mów Raphaelowi. Gniew i obawa zacisnęły się w jej gardle na wspomnienie ich pierwszego spotkania. Wisiał do góry nogami na dachu ponad małym balkonem w jej starym mieszkaniu, miał żółte loki i wielkie oczy, kiedy starał się podejrzeć prawdziwe życie łowcy. Zobaczenie kogoś zbyt młodego i niewinnego leżącego połamanym i milczącym, z ciałem będącym masą sińców i rozdartego ciała… Elena chciała odpowiedzieć przemocą, odpłacić komuś za ten koszmar, ale jak na razie brak było odpowiedzi na temat przyczyn koszmaru, ich wróg pozostawał niewidzialny.

ROZDZIAŁ 3 Było dobrze po północy, kiedy Raphael i jego małżonka trafili do łóżka. Nie musiał odpoczywać tyle co Elena, ale spała lepiej, kiedy był przy niej w łóżku. Kiedy budziła się i odkrywała, że jest sama, a prawie zawsze budziła się w środku nocy, jeśli go nie było, szła poszukać go. Za pierwszym razem, kiedy to się zdarzyło, pomyślał, że była dręczona przez echo koszmaru, który zakończył jej dzieciństwo, ale ona powiedziała, że po prostu brak jej jego. Takie proste słowa. Takie potężne słowa. Więc teraz spał z nią, przynajmniej przez te zazwyczaj krytyczne godziny nocy. Dzisiaj jednak żadne z nich nie było gotowe poddać się snowi. - Lijuan – powiedziała w końcu, trzymając głowę na jego ramieniu. – Myślisz to samo? - Ta możliwość pojawiła się w moich myślach. Archanielica Chin szybko stawała się Archanielicą Śmierci, jej zdolności ocierały się o rozkład ostatecznego końca, który nie posiadał litości ani dostojeństwa, z tego powodu nazwała się dawczynią wiecznego życia. Wersja życia Lijuan była straszną pełzającą skorupą, żywiącą się ludzkim ciałem. - Ale? – Elena uniosła się, podpierając się na łokciach, więc mogła spojrzeć na niego, prawie białe pasma jej włosów pełzały po jego skórze w tysiącu krótkotrwałych pieszczot. Rozszerzył palce na ciepłym dole jej pleców, delikatnie gładząc łuk jej kręgosłupa. Jego silna łowczyni była nadal bardzo bezbronna na niezliczone sposoby, równie dobrze mogła być pośród tych, którzy spadli dzisiaj, najmłodsi ucierpieli najbardziej, a Elena była najmłodszym aniołem w mieście. - Jason – powiedział, niszcząc myśl, zanim złapała go w miażdżący uchwyt – skontaktował się ze mną godzinę temu, by złożyć raport. Jego mistrz szpiegów był obecnie na drugim końcu świata, jednak włączył się do akcji natychmiast po zabójczych wydarzeniach w Nowym Jorku. – Jak zawsze, ma sposoby zbierania informacji niedostępne dla reszty z nas. W ciemności sypialni cienka srebrna obręcz rozbłysła wokół tęczówek Eleny, milczący znak jej rosnącej nieśmiertelności, chociaż ta nieśmiertelność nie była jeszcze w żaden sposób ugruntowana. - Co powiedział? - Że wie, że na pewno Lijuan była na swoim terytorium podczas całego czasu, kiedy miał miejsce Upadek. – Ze względu na pewność w tonie swojego mistrza szpiegów, dodał: -

Mam silne podejrzenie, że Jason mógł osiągnąć niemożliwe i śledzić Lijuan do samego serca jej leża. Elena gwałtownie wciągnęła powietrze, zobaczył, że zrozumiała niebezpieczeństwo. Jeśli Jason zostałby nakryty, to nie wyszedłby z tego żywy, Lijuan zbyt dobrze wiedziała o tym, jak Siódemka była lojalna wobec Raphaela. Ale, Raphael pomyślał, że jego mistrz szpiegów nie podjąłby niepotrzebnego ryzyka, nie teraz, kiedy Jason wiedział, że jego strata będzie straszliwym ciosem dla serca księżniczki, która oczekiwała jego powrotu. - Jeśli to nie była Lijuan, - mroczna świadomość w jej oczach, - to… - Tak. Kaskada najwyraźniej rozwija się z prędkością… - Przerwał, kiedy poczuł mentalny kontakt z Aodhanem. – Jakiś problem? – spytał anioła, który razem z Illiumem dowodził obecnie operacjami Wieży. - Archanielica Caliane poinformowała mnie, że pragnie z tobą porozmawiać, panie. - Skontaktuję się z nią z domu. – Ponownie zwracając swoja uwagę ku Elenie, dotknął krzywizny jej skrzydła, gdzie całkowicie czarne pióra przechodziły w indygo. – Może się czegoś dowiemy – powiedział, mówiąc jej o telefonie od Caliane. Jako jedyna Starożytna na świecie, będąca przebudzoną, jego matka wiedziała wiele o tym, co zniknęło ze stron historii. - Stanę poza polem widzenia – powiedziała Elena, kiedy dotarli do ekranu w jego gabinecie, jej skóra mieniła się na tle błękitnego jedwabnego szlafroka, który podarował jej w rocznicę jej narodzin dla nieśmiertelności. Irytacja podgrzała mu krew. - Eleno, jesteś moją małżonką. - Wiesz, jaka jest – zabrzmiała jej odpowiedź pozbawiona leku odpowiedź, podczas kiedy inni drżeli z powodu jego ostrego tonu. – Jest znacznie bardziej otwarta, kiedy nie czuje się urażona moją obecnością. – Opierając się o ścianę obok oprawionego w ramę dzieła sztuki, pocałowała go. - Porozmawiamy o tym później – powiedział i nawiązał połączenie. Jego matka nadal czuła obrzydzenie do większości technologii, ale zaczynała akceptować użyteczność niektórych aspektów nowoczesnego świata. Nie oczekiwał niczego innego, Caliane mogła woleć to, co nazywała bardziej „cywilizowanym” wiele stuleci temu, jednak była Starożytną, nikt nie zanurzał się głębiej w mroki przeszłości niż ona. Bliźniacze niebieskie płomienie pojawiły się na ekranie, włosy jego matki były rzeką czerni, jej twarz była wzorem użytym do stworzenia jego własnej. - Matko – powiedział, jego serce jeszcze nie przywykło, że ona ponownie oddycha, więc powinien pragnąć, by polecieć do niej, poczuć dotyk jej dłoni, które kołysały go w dzieciństwie… i zostawiły go załamanego na zakrwawionym polu z dala od cywilizacji.

- Raphaelu, słyszałam o wypadkach w twoim mieście. – Jej palce zbliżyły się do ekranu w znajomym geście miłości. – Twoi ludzie? Nie mógł naprawdę zaufać żadnemu innemu archaniołowi, ale pomimo tego, co uczyniła jego matka, to nigdy nie poparła nikogo przeciw swojemu synowi. - Jesteśmy w żałobie – powiedział cicho i zobaczył ból w jej oczach. To od Caliane nauczył się tego, jak archanioł powinien sprawować władzę. Chociaż nawet jej szaleństwo zniekształciło prawdę o tym, kim była, to nigdy nie zapomniał, że była archanielicą, na którą ludzie spoglądali z miłością w oczach. Nie był Caliane, częściej budził strach, ale jego ludzie, podobnie jak ci, którzy należeli do niej, wiedzieli, że będzie walczył z niesłabnącą furia, by ich ochronić. - Pięcioro rozpoczęło tej nocy podróż do domu. – Raphael z Eleną po jednej stronie i Nimrą po drugiej, prowadził lot nad ciemnymi falami dopóki Manhattan nie stał się plamką na horyzoncie. Każdy anioł, który mógł latać, z wyjątkiem oddziału utrzymującego bezpieczeństwo, był częścią milczącej kawalkady i każdy trzymał latarnię ze świecą w środku, oświetlająca drogę do domu. Potem zawisnęli w miejscu, kiedy Nimra i oddział, który oddał jej pod dowództwo, odlecieli w bezgwiezdną noc, ci co spadli byli niesieni w ozdobionych kwiatami trumnach, które powinny dotrzeć do Azylu w ciągu doby. Byłoby szybciej, jeśli wysłano by ciała samolotem, ale chodziło o stworzenia wiatru i nieba, więc powinny wrócić podniebną drogą do swojego domu. - Opłakuje ich z tobą – powiedziała Caliane, pojedyncza łza spłynęła po jej twarzy. – Poślę oddział do Azylu, by byli honorową strażą dla tych, którzy są niesieni do domu. - Dziękuję, matko, ale w tym czasie niepokoju, jestem przekonany, że powinnaś trzymać swoich ludzi w pobliżu. – Caliane pozostała najniebezpieczniejszym wrogiem Lijuan, a miała tylko dwa uskrzydlone szwadrony, nie licząc mieszkańców Amanat, których zabrała w swój Sen. Wyraz jej twarzy zmienił się od żalu do takiego, który zdradzał przenikliwą polityczną inteligencję, jego matka usiadła w fotelu, suknia w intensywnie turkusowym kolorze otoczyła jej oszałamiające piękno, z trudem mógł uwierzyć w prawdę o jej niesamowitym wieku. - Wiem, że pragniesz mnie spytać, czy widziałam coś takiego podczas poprzedniej Kaskady – powiedziała – ale muszę powiedzieć ci, że nie było wówczas Upadku. – Nagły cień przebiegł jej oblicze, wiedział, że myślała o szaleństwie, które jak wierzyła, dotknęło ją podczas Kaskady. – Jednak były inne dziwne zdarzenia.

Raphael czekał, podczas gdy jego matka myślała. Wiedział, że zwłoka nie była próbą sił, ani arogancką postawą. Caliane była po prostu bardzo, bardzo stara, jej wspomnienia skrywały się w zapomnianych na długo zakamarkach umysłu. - Raz – szepnęła, przerywając ciszę – całe miasto aniołów obróciło się przeciw sobie w ciągu minuty. Nastąpiła wymiana ciosów, noże wyciągnięte. Po wszystkim każdemu wydawało się, że się obudził i nie wiedział, dlaczego tak się zachował. – Zmarszczenie czoła. – Niektórzy wierzyli, że chaos musiał zostać spowodowany przez użycie nowej archanielskiej zdolności, ale ten incydent nigdy się nie powtórzył. Kuszącym było uwierzenie, że Upadek był kolejną tego typu aberracją, ale… - Nie mogę być zadowolony z siebie, nie przy zmianach, które zaszły w Kadrze. - Ta, która rozdaje śmierć. – Skrzydła Caliane zajaśniały nagłym zabójczym blaskiem. – Ta, która udaje Starożytną, sądzisz, że maczała w tym palce. - Nie wydaje się, by była to sprawka Lijuan. – Umysł Raphaela nawiedziły obrazy innego czasu, kiedy jego matka zajaśniała … podczas egzekucji, która zniszczyła jej ducha i rozdarła jej rodzinę. – Ale – dodał, zamykając wieko nad wspomnieniem brutalnej śmierci ojca – ledwie zaczęliśmy szukać odpowiedzi. - Nie masz pozwolenia, by to trzymało cię z dala od moich ziem. – To był rozkaz. Odpowiedział z nieugiętą stanowczością. - Pozostawię sobie decyzję, kiedy będzie na to czas. – Jego matka zdawała się zapominać o tym, ze był archaniołem z własnym terytorium. Usta Caliane wygięły się, muzyka w jej głosie przypomniała mu piosenki, które śpiewała mu, kiedy był chłopcem, piosenki, które zniewoliły Azyl. - Zawsze byłeś upartym dzieckiem. Jedynym sposobem w jaki ojciec mógł cię wyrwać z gniewu, kiedy byłeś dzieckiem, było porwanie cię w ramiona i wzięcie na podniebną wycieczkę. Och, jak ty uwielbiałeś latać z Nadielem. – Miłość i przejmujący smutek w każdym jej słowie. – Zawsze wracałeś roześmiany z potarganymi włosami i czerwonymi policzkami, mój piękny chłopcze. Raphael dotknął palcem ekranu, tak jak ona, serce bolało przez straty, która naznaczyły jego matkę. Nie wiedział, czy kiedykolwiek wybaczy jej zbrodnie, które popełniła, nie wiedział nawet, czy naprawdę jest przy zdrowych zmysłach czy to tylko chwilowy przebłysk, ale wiedział, że kochał ją. - Mam nadzieję – powiedział, kiedy jej palce dotknęły ekranu po jej stronie – że nie będziesz opowiadać takich historii, kiedy będziemy w towarzystwie. Jej śmiech był pieśnią, jej oczy zabłyszczały.

- Obiecuję, ale będziesz dzieckiem w moich oczach zawsze, mój synu. – Śmiech zmienił się ponownie w smutek, powiedziała: - Przepraszam, Raphaelu. Strata człowieka jest dla każdego wielkim smutkiem. Odwrócił się w stronę Eleny natychmiast po końcu rozmowy, zobaczył ją zalaną łzami, jego twarda łowczyni miała pancerz mniej twardy niż ten, który poznał. - Hbeeti. – Wziął ją w ramiona, jedwab jej szlafroka ślizgał się po jego skórze. - Ona tak bardzo cię kocha. – Szept Eleny był ochrypły. – Czuć to w każdym jej oddechu, w każdym słowie. Nie potrafię wyobrazić sobie, co z niej zrobiła wiedza o tym, jak bardzo zraniła cię podczas swojego szaleństwa. Raphael rozumiał, że jego matka nie była całkiem przy zdrowych zmysłach, kiedy pozostawiła go spadającego na ziemię z poszarpanymi skrzydłami, ale część jego nadal była tym zranionym chłopcem, który leżał krwawiący na mokrej od rosy trawie, kiedy jej stopy oddalały się po zielonych źdźbłach upstrzonych lepką czerwienią. - Nie mogę zapomnieć. - Wiem – powiedziała Elena, bolesne zrozumienie złapało jej na poziomie, którego nikt inny nie był w stanie zrozumieć. – Wiem. – Matka także ją kochała, ale najtrwalsze wspomnienie o Marguerite dotyczyło jej butów na wysokim obcasie leżących przewróconych na czarnych i białych płytkach. Dziwne, jak wspomnienie jej butów zmroziło jej skórę, jej płuca walczyły o nabranie powietrza. Było jak było. Pewne wspomnienia zapadały głębiej, trzymały mocniej. - Co teraz będzie. - To miasto, moja Wieża nie mogą być postrzegane jako słabe. - Oczywiście. – Coś takiego mogło być wzięte za zaproszenie do podboju przez resztę Kadry. – Musimy przekonać ich, że Upadek wywołał znacznie mniej szkód niż w rzeczywistości. – Prawie połowa obronnych sił Wieży była uziemiona na dłuższy czas, straszny brak. - Tak. – Raphael wyciągnął rękę, by rozwiązać węzeł na pasku jej szlafroka i wsunąć rękę do środka. – Jako część tego – powiedział, kiedy zadrżała – moja małżonka musi być widziana, jak folguje swojemu dziwnemu upodobaniu, by ścigać wampiry. - Ha, ha. – Rozpieła guziki jego koszuli, rozchyliła ją i złożyła pocałunek na jego muskularnej piersi. – Powiem Sarze, aby nie usuwała mnie z harmonogramu dyżurów. – Chwytanie popełniających przestępstwa wampirów wydawało się nieistotne w porównaniu tragedii, która spotkała miasto, ale pomogłoby stworzyć iluzję Manhattanu niedotkniętego koszmarem, który trwał zaledwie kilka minut, więc to powinna zrobić.

Wiedziała, że anielski rodzaj pozostawał nią zafascynowany, pierwsza anielica Stworzona od niepamiętnych czasów i do tego nie zaprzestała łowów. Zgodnie z tym, co usłyszała od Iliuma, zarówno wiele aniołów, wampirów jak i ludzi było uzależnionych od wieści na jej temat. Więc dlaczego nie wykorzystać tego rozgłosu na korzyść miasta? Ręce Raphaela ściągnęły z niej szlafrok, zostawiając ją nagą, jej skóra rozpalała się pod jego dotykiem. - Powinieneś odpocząć – nalegała ledwie słyszalnie, paląca potrzeba wewnątrz jej powodowała, ze chciała posmakować życia w jego najpierwotniejszej formie. – W infirmerii wykorzystałeś swoją nową umiejętność do granic. Usta na niej, jego usta zagarniające wszystko, co miała. - Są inne sposoby – powiedział, opierając ją o ścianę – inne sposoby na odzyskanie sił. Elena westchnęła, kiedy uniósł ją, zaplotła nogi wokół jego pasa, by być całkowicie wystawioną na niego. Był twardy i wymagający tej nocy, jej archanioł, furia z powodu ataku na jego miasto rozpaliła wściekłość w jego krwi, jednak ona nie była kruchą ptaszyną. Całowali się namiętnie, aż nie było nic innego niż twarda, najpiękniejsza ognista burza doznań. * Raphael myślał tylko o tym by trzymać ją blisko, kiedy zasnęła na cienkim dywanie przed kominkiem w gabinecie, ich ciała i skrzydła splatały się, musiał być bardziej zmęczony niż sądził, ponieważ po tym wszystkim, uświadomił sobie, że się nie obudził. Zamiast tego, znalazł się na zapomnianym polu, gdzie Caliane zostawiła go ponad tysiąc lat temu, kiedy był chłopcem u początków swojego istnienia. Chłopiec, który myślał o tym, by zabić swoją matkę, zanim stanie się większym potworem niż ten, który spowodował zagładę dwóch kwitnących miast, dorośli utonęli, a dzieci zranione w sposób, którego nawet Keir, ich największy uzdrowiciel nie potrafił naprawić. Żaden nieśmiertelny nie poszedłby do tych ruin, nawet teraz. Była tam zbyt przeszywająca cisza, stworzona przez ból tysięcy dusz, tej ciszy Raphael nigdy nie zapomni, bólu jego lodowatego wiatru. Dzisiaj, kiedy stał otoczony cichym ciężarem echa wspomnień, widział krew na trawie, karmazynową ciecz, która sączyła się z niego, kiedy leżał rozciągnięty na ziemi pod krystalicznie czystym niebem, tak czystym, że raniło. Nie leżał twarzą na trawie, jak wtedy, kiedy jego skrzydła były poszarpane i ciążyły jego ciału, część go zniknęła. Nie, stał i był mężczyzną, archaniołem, nie był tym przerażonym, zdeterminowanym chłopcem o złamanym sercu.

Rozluźniając ręce, jakby szykował się do walki, zrobił krok do przodu … wszedł w mur szeptów. Setki głosów, każdy zgrzytliwy i w jakiś sposób niewykorzystany, słowa poplątane i niezrozumiałe. Nadchodziły z każdej strony, nawet wtedy, kiedy wzniósł się w przejrzyste niebo, nie widział nic oprócz sękatych ciał drzew, które otaczały pole, strażników o takim wieku, jakby stały przez wieczności. A głosy cały czas szeptały i mruczały, nacierając na niego falami, które wznosiły się i opadały, aż w końcu usłyszał pojedynczy silny głos, który przebijał się przez chaos. Kolejne szepty zamierały, aż zamarły wszystkie, kiedy ten głos zadał mu pytanie. - Kim jesteś? Stopy ponownie dotknęły trawy, rosa zmoczyła końce jego skrzydeł, poczuł nagły przypływ gniewu. - Kim jesteś, by zadawać pytania archaniołowi? Szmery ponownie nasiliły się, wzbierały w grzmiącym crescendo. Archanioł. Archanioł. Archanioł!