nonanymore

  • Dokumenty374
  • Odsłony340 923
  • Obserwuję122
  • Rozmiar dokumentów733.7 MB
  • Ilość pobrań166 577

Susan Ee - Angelfall 02 - Penryn i świat po

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Susan Ee - Angelfall 02 - Penryn i świat po.pdf

nonanymore Prywatne Ee Susan
Użytkownik nonanymore wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

2 Rozdział 1 Wszyscy myślą, że jestem martwa. Leże z głową na kolanach mojej matki, na prowizorycznym legowisku w jadącej ciężarówce. Wschodzące słońce ukazuje smutek malujący się na jej twarzy podczas gdy ryk silników wibruje przez moje zwiotczałe ciało. Jesteśmy częścią karawany ruchu oporu. Pół tuzina wojskowych ciężarówek, wanów i SUV'ów manewrująca między martwymi autami oddalając się od San Francisco. Na horyzoncie za nami, anielskie gniazdo nadal płonie po wcześniejszej Akcji. Gazety pokrywające sklepowe szyby które mijamy po drodze, tworzą korytarz przypominający o Wielkim Ataku. Nie muszę czytać gazet by wiedzieć o czym piszą. Wszyscy śledzili wiadomości na samym początku gdy jeszcze je nadawano. PARYŻ PŁONIE, NOWY JORK ZALANY, MOSKWA ZNISZCZONA. KTO ZESTRZELIŁ GABRIELA, BOŻEGO POSŁAŃCA? ANIOŁY ZA ZWINNE NA POCISKI. ŚWIATOWI PRZYWÓDCY ROZBICI I ZAGUBIENI, KONIEC ŚWIATA Mijamy trzech łysych kolesi, owiniętych w szare prześcieradła. W dłoniach miętoszą poplamione i pogniecione ulotki, jednego z kultów apokalipsy. Uliczne gangi, kulty apokalipsy i ruch oporu, zastanawiam się ile czasu upłynie nim wszystkie te grupy zaczną się przenikać. Chyba nawet koniec świata nie jest w stanie powstrzymać naszego poczucia przynależności. Członkowie kultu stoją na chodniku i obserwują mijające ich nasze ciężarówki. Jak na rodzinę musimy nie robić wielkiego wrażenia; przestraszona mama, ciemnowłosa nastolatka i siedmioletnia dziewczynka, siedzące w samochodzie pełnym uzbrojonych mężczyzn. W każdej innej sytuacji byłybyśmy owcami w stadzie wilków, ale teraz, teraz chodzi o odpowiednia prezencję. Niektórzy mężczyźni w naszej karawanie noszą stroje kamuflujące i trzymają karabiny. Niektórzy broń maszynową nadal wycelowaną w niebo. Niektórzy są świeżo zwerbowani z ulicy, z własnej roboty tatuażami świadczącymi o przynależności do gangu i wypalankami poświadczającymi ilość popełnionych przez nich zabójstw. Ci mężczyźni trzymają się na dystans. Moja mama kołyszę się w przód i w tył, robi to od chwili gdy opuściliśmy eksplodujące gniazdo, zawodząc w swoim własnym języku. Jej głos unosi się i opada, tak jakby odbywała zaciekłą kłótnię z Bogiem. A może z Diabłem. Łza spływa z jej podbródka i ląduje na moim czole, i wiem, że serce jej się kraje. Z mojego powodu, z powodu jej siedemnastoletniej córki której zadaniem było dbanie o rodzinę. Ona myśli, że jestem tylko pozbawionym życia ciałem, przyniesionym jej przez samego diabła. Prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie pozbyć się ze swojej głowy obrazu mnie samej, zwiotczałej w ramionach Raffe'a ze skrzydłami demona podświetlonymi przez płomienie. Zastanawiam się co by pomyślała gdyby ktoś powiedział jej, że Raffe był tak naprawdę aniołem któremu podstępem przyszyto skrzydła demona. Czy to byłoby dziwniejsze niż gdyby ktoś powiedział jej, że ja tak naprawdę nie jestem martwa a tylko sparaliżowana po ukąszeniu skorpionowatego anielskiego potwora? Prawdopodobnie pomyślałaby, że ten ktoś jest takim samym szaleńcem jak ona. Moja mała siostrzyczka siedząca w mych nogach wydaje się zamrożona. Jej oczy wpatrują się pusto przed siebie, a plecy ma idealnie wyprostowane pomimo podskakiwania ciężarówki. Tak jakby Paige zupełnie zamknęła się w sobie.

3 Twardziele jadący z nami wciąż ukradkowo na nią zerkając jak nie mogący powstrzymać się mali chłopcy. Wygląda jak posiniaczona, pozszywana lalka z koszmaru. Nie cierpię myśleć o tym co musiało się jej przytrafić, że taka się stała. Część mnie chciałaby wiedzieć więcej, a druga cześć cieszy się, że nie wie. Biorę głęboki wdech, wcześniej czy później będę musiała wstać. Nie mam wyboru muszę stawić czoła światu. Teraz jestem już całkowicie rozluźniona. Wątpię bym mogła walczyć czy biegać w tym momencie, ale powinnam być w stanie się poruszać. Siadam. Chyba jednak gdybym to naprawdę przemyślała przygotowałabym się na krzyki. Przodującym krzykaczem jest moja matka. Jej mięśnie sztywnieją z przerażenia, oczy rozwierają się wręcz niemożliwie szeroko. - Wszystko w porządku - mówię. - Wszystko dobrze. - moje słowa są niewyraźne ale jestem wdzięczna, że nie brzmię jak zombie. Mogłoby być nawet zabawnie gdyby nie fakt, że żyjemy teraz w świecie, w którym ktoś taki jak ja może zginać za bycie takim cudakiem. Unoszę dłonie w uspokajającym geście, próbuje powiedzieć coś by ich uspokoić, ale wszystkie moje słowa giną wśród krzyków. Najwyraźniej panika na tak niewielkiej przestrzeni jak paka ciężarówki jest zaraźliwa. Wszyscy wpadają na siebie próbując dostać się na tył pojazdu. Niektórzy wyglądają tak jakby byli gotowi wyskoczyć z pędzącego auta. Pryszczaty żołnierz wymierzył we mnie swój karabin, ściskając go tak mocno jakby za chwilę miał popełnić swoje pierwsze i przerażające zabójstwo. Kompletnie nie doceniłam poziom zwierzęcego strachu który nas otaczał. Ci ludzie stracili wszystko: rodziny, bezpieczeństwo, swojego Boga. A teraz próbowały dosięgnąć ich ożywione zwłoki. - Nic mi nie jest. - mówię powoli tak wyraźnie jak tylko mogę. Wytrzymuje spojrzenie żołnierza, przekonując, że nie dzieję się tutaj nic ponad naturalnego. - Żyję. Jest taka chwila w której nie jestem pewna czy odetchną z ulgą czy też wyrzucą mnie z ciężarówki, w blasku strzałów. Nadal mam miecz Raffe'a na swoich plecach, w większości ukryty pod kurtką. To daje mi odrobinę komfortu. Mimo, że wiem iż miecz nie zatrzyma kul. - Dajcie spokój. - poruszam się bardzo powoli i mówię delikatnie. - Po prostu mnie znokautowali to wszystko. - Byłaś martwa. - mówi blady żołnierz który nie wygląda na starszego ode mnie. Ktoś wali w dach ciężarówki. Wszyscy podskakujemy i mam szczęście, że żołnierz przypadkowo nie naciska spustu. Otwiera się niewielkie okienko z tyłu, i ukazuje się w nim głowa Dee. Wygląda srogo choć trudno traktować go poważnie, z tą rudą czupryną i chłopięcą piegowatą twarzą. - Hej! Odczepić się od martwej dziewczyny, ona jest własnością ruchu oporu. - Tak. - popiera go brat bliźniak z wnętrza kabiny. - Potrzebujemy jej do autopsji i innych rzeczy. Myślisz, że łatwo znaleźć dziewczynę zabitą przez księcia demonów? - jak zawsze nie potrafię ich rozróżnić, więc zakładam który jest który. - Nikt nie zabija martwej dziewczyny. - puentuje Dee. - Do ciebie mówię żołnierzu. - wskazuje przy tym na kolesia z karabinem i rzuca mu wściekłe spojrzenie. Mogłoby się wydawać, że nikt nie traktuje ich poważanie ale wiem, że mają talent do przeskakiwania od żartu do śmiertelnej powagi w ułamku sekundy. Choć oczywiście liczę na to, że żartowali z tą autopsją. Ciężarówka zatrzymuje się na parkingu. Wszyscy rozglądają się nie zwracając już na mnie większej uwagi. Stojący przed nami budynek z cegły nie był moja szkolą, ale na pewno był szkołą. Widywałam ją wiele razy. Było to liceum Palo Alto’a, tuzin ciężarówek i SUV'ów

4 zatrzymuje się na parkingu. Żołnierze nadal mają na mnie oko, ale opuścili już lufy swoich karabinów. Sporo osób gapi się na nas, gdy reszta niewielkiej karawany dojeżdża i parkuje. Wszyscy widzieli mnie w ramionach skrzydlatego stworzenia które tak naprawdę było Raffe'm, i wszyscy oni myśleli, że jestem martwa. Czuję się skrępowana więc siadam na ławce obok mojej siostry. Jeden z mężczyzn sięga i dotyka mego ramienia. Może chce sprawdzić czy jestem ciepła jak każda inna żywa istota czy zimna jak śmierć. Wyraz twarzy mojej siostry zmienia się natychmiastowo z pustego do warczącego zwierzęcia gdy kłapie na mężczyznę. Jej ostre jak brzytwa zęby lśnią, gdy się porusza, podkreślając tylko zagrożenie. Tak szybko jak mężczyzna się wycofuje, ona powraca do swojego pustego spojrzenia i postawy sztucznej lalki. Mężczyźni gapią się, spoglądają między sobą, zadając nieme pytania na które nie mogę udzielić odpowiedzi. Wszyscy obecni na parkingu widzieli co się właśnie stało, i wszyscy się na nas gapili. Witajcie w cyrku. Rozdział 2 Paige i ja jesteśmy przyzwyczajone do tego, że się na nas gapią. Ja zawsze to ignorowałam ale Paige śmiała się do gapiów ze swojego wózka. Prawie zawsze. Dawno, dawno temu. Nasz matka znowu zaczyna mówić w swoim własnym języku. Tym razem spogląda na mnie gdy zawodzi, tak jakby modliła się do mnie. Gardłowe prawie słowa wypływają z jej ust przytłumiając szepty tłumu. Mama bez problemu potrafi przyprawić o dreszcze nawet w świetle dnia. - Dobra, ruszajmy się. - mówi Obi twardym głosem. Ma przynajmniej metr dziewięćdziesiąt, szerokie ramiona i muskularne ciało, ale to jego władczość i pewność siebie sprawiła, że został wybrany liderem ruchu oporu. Wszyscy spoglądają z uwagą i słuchają gdy tak przechodzi się między samochodami, wyglądając jak najprawdziwszy generał na polu walki. - Opróżnić ciężarówki i do budynku. Trzymać się jak najdalej od otwartych przestrzeni. To przełamuje nastroje i ludzie zeskakują z ciężarówek. Ci w naszej ciężarówce przepychają się między sobą by tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od nas. - Kierowcy. - woła Obi - Kiedy samochody będą już puste, zaparkujcie je w miejscach łatwo dostępnych ale ukryjcie pośród innych porzuconych aut, lub w jakimś miejscu które trudno dostrzec z góry. - przemierza rzekę uchodźców i żołnierzy, nadając cel i kierunek, ludziom którzy bez niego byliby zagubieni. - Nie chcę żadnego śladu, że to miejsce jest zajęte. Absolutnie niczego. - Obi przerywa gdy widzi Dee i Dum'a stojących i gapiących się na nas. - Panowie, - podejmuje Obi. Dee i Dum w końcu otrząsają się z transu i spoglądają na niego. Pokierujcie nowymi rekrutami, pokażcie im gdzie iść i co robić. - Jasne. - odpowiada Dee, salutując żartobliwie Obiemu. - Nowi! - woła Dum. - Wszyscy którzy nie wiedzą co robić za mną. Zgaduje, że to chyba dotyczy też nas. Wstaje sztywno i sięgam automatycznie po moją siostrę ale powstrzymuje się nim jej dotykam, tak jakby jakaś część mnie wierzyła, że jest ona niebezpiecznym zwierzęciem. - Chodź, Paige.

5 Nie wiem co zrobię jeśli się nie poruszy. Ale wstaje i rusza za mną. Nie wiem czy kiedykolwiek przywyknę do tego, że widzę jak stoi na własnych nogach. Mama też idzie za nami. Nie przestaje zawodzić, teraz nawet robi to głośniej i bardziej zacięcie niż wcześniej. Wszystkie wtapiamy się w powódź nowych podążających za bliźniakami. Po chwili Dum pojawia się niedaleko nas i oznajmia. - Wracamy do liceum, gdzie nasze instynkty przetrwania są najmocniejsze - Jeśli macie chęć by wymazać graffiti na ścianie lub pobić starą nauczycielkę matmy, - dodaje Dee - róbcie to tam gdzie ptaszki nie będą mogły was zobaczyć. Z ulicy szkoła wygląda na pozornie małą. Mijamy główny budynek a za nim widzimy cały campus nowoczesnych budynków połączonych siatką korytarzy. - Jeśli ktoś jest ranny niech usiądzie w tej oto przytulnej klasie. - Dee otwiera najbliższe drzwi i zerka do środka. To klasa w której szkielet rozmiaru człowieka stoi na podeście. - Kości dotrzymają wam towarzystwa, gdy będziecie czekać na doktora. - A jeśli wśród Was są lekarze - mówi Dum - Wasi pacjenci czekają. - Czy to wszystko dla nas? - pytam. - Jesteśmy jedynymi ocalałym? Dee spogląda na Dum'a. - Czy dziewczyna zombie może mówić? - Jeśli jest słodka i gotowa do walki w błocie z inną dziewczyną zombie. - Koleś, świetny pomysł. - To odrażający obrazek. - spoglądam na nich z ukosa ale w głębi ducha cieszę się, że nie spanikowali tylko dlatego, że według wszystkich powróciłam z martwych. - Wiesz, nie możemy zajmować się tymi starymi i zbutwiałymi Penryn, interesują nas tylko te świeżutkie, takie jak Ty, które dopiero co powstały z martwych. - Tylko takie w podartych ciuchach, brudne, ubłocone, - Wygłodniałe i żądne krwi - Moglibyście odpowiedzieć na pytanie? - odzywa się koleś w okularach które nie mają żadnej rysy. Nie wygląda jakby był w nastroju do żartów. - Jasne. - odpowiada Dee poważniejąc. - To miejsce naszej randki, inni do nas dołączą. Idziemy dalej w niewielkich promieniach słońca, a facet w okularach trzyma się na samym końcu grupki. Dum nachyla się do Dee i szepcze na tyle głośno, że bez problemu słyszę. - O ile chcesz się założyć, że ten koleś będzie pierwszy w kolejce, by pokonać naszą zombie dziewczynę w walce? Wymieniają wyszczerzone uśmiechy i unoszą brwi spoglądając na siebie. Październikowy wiatr przeszywa mnie do szpiku kości i nie mogę się oprzeć by nie spojrzeć w górę na zachmurzone niebo, w poszukiwaniu pewnego szczególnego anioła ze skrzydłami wielkiego nietoperza, i przekornym poczuciem humoru. Przesuwam nogą nad zarośniętym trawnikiem i odwracam wzrok. Okna klasy są pełne plakatów i ogłoszeń. W kolejnym widać półkę wypełnioną pracami ręcznymi uczniów. Figurki z drewna, papieru i gliny w różnych kolorach i stylach pokrywając każdą wolna przestrzeń. Niektóre z nich są tak dobre, że ogarnia mnie smutek; dzieciaki nie będą miały szansy na zrobienie czegoś takiego przez bardzo długi czas. Gdy tak lawirujemy poprzez szkolę bliźniaki uważają by trzymać się raczej za moją rodziną. Robię to samo, dochodząc do wniosku, że to nie taki zły pomysł mieć Paige przed sobą gdzie mogę mieć na nią oko. Idzie sztywno tak jakby nadal nie mogła uwierzyć w to, że ma nogi. Ja też nie przywykłam by widzieć ją taką, i nie mogę przestać gapić się na niewprawne szwy na całym jej ciele które sprawiają, że przypomina laleczkę voodoo. - Więc to Twoja siostra? - pyta Dee cichym głosem. - Tak. - Ta dla której ryzykowałaś życie?

6 - Tak. Bliźniak automatycznie kiwa głową, co zazwyczaj robią ludzie kiedy nie chcą powiedzieć czegoś obraźliwego. - Wasza rodzina czuje się lepiej? - pytam. Dee i Dum spoglądają na siebie oceniając. - Nie - odpowiada Dee. - Nie bardzo. - mówi Dum, w tym samym czasie. Nasz nowy dom to klasa historyczna. Ściany wypełnione są historycznymi kronikami ludzkości. Mezopotamia, Piramidy, Imperium Osmańskie, Dynastia Ming i Czarna Śmierć. Mój nauczyciel historii mówił, że Dżuma zabiła trzydzieści do sześćdziesięciu procent populacji europejskiej. Mówił, żebyśmy wyobrazili sobie jakby to było gdyby sześćdziesiąt procent naszej ludzkości wymarło. Wtedy nie mogłam sobie tego wyobrazić, wydawało się to tak nieprawdopodobne i nierzeczywiste. W dziwacznym kontraście, dominując nad tymi wszystkimi postaciami z antycznej historii, widnieje zdjęcie astronauty na księżycu z ziemią rysującą się tuż poza nim. Za każdym razem jak widzę naszą kule błękitu i bieli w kosmosie, wyobrażam sobie, że musi to być najpiękniejszy świat we wszechświecie. Ale to też wydaje się nierzeczywiste. Na zewnątrz coraz więcej samochodów gromadzi się na parkingu. Podchodzę do okna gdy mama zaczyna zsuwać biurka i krzesła na jedną stronę. Wyglądam i widzę jednego z bliźniaków prowadzącego do szkoły nowo przybyłą grupę. Tuż za mną moja malutka siostrzyczka mów. - Głodna. Sztywnieje, widzę odbicie Paige w szybie. W tym rozmytym obrazie spogląda ona na mamę jak każde inne dziecko oczekujące kolacji. Lecz jej głowa jest zniekształcona, pokryta szwami, a usta wypełniają ostre jak brzytwa zęby. Mama pochyla się i głaszcze ją po włosach. Zaczyna wyśpiewywać jej przeprosinową piosenkę. Moszcze się na składanym łóżku wciśniętym w rogu, leżąc plecami przy samej ścianie tak bym mogła widzieć w świetle księżyca całe pomieszczenie. Moja mała siostrzyczka, leży na łóżku stojącym przy ścianie naprzeciwko mojego. Paige wygląda tak drobniutko pod posterami historycznych figur, wielkości żywego człowieka. Konfucjusz, Gandhi, Helen Keller, Dalai Lama. Czy byłaby taka jak oni gdybyśmy nie żyli w świecie po? Moja matka siedzi ze skrzyżowanymi nogami przy łóżku Paige, nucąc jej jakąś melodię. Próbowałyśmy dać moje siostrze dwie rzeczy jakie udało mi się przynieść z niezorganizowanego bałaganu jakim była stołówka, która rzekomo rano ma stać się już kuchnią. Ale nie mogła utrzymać ani puszki z zupą ani batonika. Kręcę się na składanym łóżku, próbując znaleźć pozycję w której mój miecz nie kułby mnie po żebrach. Trzymanie go przy sobie to najlepszy sposób na to by nikt nie próbował mi go ukraść czyli podnieść i dowiedzieć się, że tylko ja mogę to zrobić. Ostatnie czego mi trzeba to tłumaczenie skąd mam anielski miecz. Spanie z bronią nie ma nic wspólnego z przebywaniem w tym samym pomieszczeniu co moja siostrą. Zupełnie nic. Tak samo jak nie ma nic wspólnego z Raffem. W końcu to nie tak, że ten miecz jest moją jedyną pamiątką spędzonego z nim czasu. Przecież mam pełno siniaków i blizn które przypominają mi o wspólnych dniach z moim wrogim aniołem. Którego prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczę. Jak dotąd nikt o niego nie zapytał. Zgaduje że w tych czasach rozpad grupy jest po prostu bardziej powszechny. Odrzucam od siebie tą myśl i zamykam oczy.

7 Jęki mojej siostry przebijają się przez nucenie mamy. - Idź spać, Paige, - mówię. Ku memu zaskoczeniu, słyszę, że jej oddech się uspokaja a ona sama zasypia. Biorę głęboki wdech i zamykam oczy. Melodia mojej matki urywa się w którymś momencie. Śnie o tym, że jestem w lesie, na miejscu masakry. Jestem na zewnątrz starego obozu ruchu oporu, gdzie giną żołnierze, próbując bronić się przed demonami. Krew kapie z gałęzi i spada na martwe liście jak krople deszczu. W moim śnie, żadne z ciał które powinno tu być nie jest na miejscu, nie ma też żadnego z przerażonych, patrolujących plecy w plecy żołnierzy. Jest tylko czysta kapiąca krew. W samym środku stoi Paige. Ma na sobie staromodną sukienkę w kwiaty, jak te dziewczynki wiszące na drzewie. Jej włosy są przesiąknięte krwią tak samo jak jej sukienka. Nie wiem na co gorzej mi patrzeć; na krew czy na posiniaczoną pokrytą szwami twarz. Unosi swoje ramiona w moim kierunku czkając aż wezmę ją na ręce, mimo, że teraz ma siedem lat. Jestem całkiem pewna, że moja siostra nie była częścią masakry, ale jest tu i tak. Gdzieś w lesie moja matka mówi - Poparz jej w oczy, są takie same jak zawsze. Ale nie mogę. Nie mogę na nią patrzeć. Jej oczy nie są takie same. Nie mogą być. Odwracam się i uciekam od niej. Łzy płyną mi po twarzy i krzyczę oddalając się coraz dalej i dalej. - Paige! - mój głos się łamie. - Idę, trzymaj się, zaraz będę. Ale jedyną oznaką obecności mojej siostry jest dźwięk trzeszczących pod jej stopami liści, gdy ta nowa Paige szpieguje mnie po lesie. Budzę się i widzę jak mama zeskrobuje coś z kieszeni swojego swetra. Umieszcza to na okiennym parapecie gdzie odbijają się promienie wschodzącego słońca. To skopki jajek, z czymś żółto brązowym. Jest bardzo uważna, wykładając to obrzydlistwo na parapecie, robi to tak by nie uronić ani kropli. Paige oddycha równo, tak jakby spała głęboko od bardzo długiego czasu. Próbuje otrząsnąć się z resztek mego snu, ale jego fragmenty i tak pozostają ze mną. Ktoś puka do drzwi. Te otwierają się i do klasy zagląda piegowata twarz jednego z bliźniaków. Nie wiem który to więc w myślach nazywam go po prostu Dee-Dum. Marszczy nos z niesmakiem gdy dociera do niego zapach zgniłych jaj. - Obi chce cię widzieć. Ma kilka pytań. - Świetnie. - odpowiadam sennie. - Daj spokój, będzie zabawnie. - rzuca w moją stronę zdecydowanie zbyt szeroki uśmiech. - Co jeśli nie chcę iść? - Lubię cię mała. - odpowiada. - Jesteś buntowniczką. - opiera się o framugę i kiwa z dezaprobatą. - Ale jeśli mam być z Tobą szczery to nikt tutaj nie ma obowiązku cię karmić, dawać ci schronienia, chronić cię, czy traktować jak ludzką istotę, w zasadzie.. - Dobra, już dobra, rozumiem. - wygrzebuję się z łóżka, zadowolona, że spałam w podkoszulku i szortach. Mój miecz upada z brzękiem na podłogę. Zapomniałam, że z nim spałam. - Ciii, obudzisz Paige, - szepcze karcąco moja matka. Oczy Paige otwierają się w tej samej sekundzie, leży tam teraz jak nieżywa wpatrując się w sufit. - Fajny miecz. - trochę za bardzo od niechcenia zauważa Dee-Dum. Dzwonki alarmowe huczą w mojej głowie. - Nieomal tak dobry jak paralizator. - odpowiadam, na wpół oczekują, że mama potraktuje go swoim, ale ten wisi niewinnie przy jej polowym łóżku.

8 Czuje się winna gdy zdaje sobie sprawę, że cieszę się iż mama ma paralizator, tak na wszelki wypadek gdyby musiała bronić się przed......innymi ludźmi. Ponad połowa znajdujących się tu osób nosi przy sobie jakąś prowizoryczną broń. Miecz jest po prostu jedną z lepszych i cieszę się, że nie muszę się tłumaczyć dlaczego go nosze. Ale jest w tym mieczu coś co przyciąga więcej uwagi niż bym chciała. Unoszę go i zawieszam na plecach by zniechęcić Dee-Dum'a do potencjalnej z nim zabawy. - Masz dla niego jakieś imię? - pyta Dee-Dum. - Dla kogo? - Twojego miecza. - mówi to tak jakby była to oczywista sprawa. - Proszę cię, ty też, naprawdę? - wybieram coś ze stosu ubrań które moja mama przytargała ostatniej nocy. Przyniosła też stertę pustych butelek po wodzie i masę innych śmieci, nie wiadomo skąd, ale nie ruszam tej kupki. - Znałem kiedyś kolesia który miał katanę. - Katanę? - Japoński, miecz samurajski. Cudowny. - chwyta się za serce jakby był zakochany. - Nazywał go mieczem światła, sprzedałbym własną babcie za takie cudeńko. Kiwam głową na znak zrozumienia. - Może nazwać Twój miecz? - Nie. - wyciągam parę jeansów które chyba będą pasować i jakieś skarpetki. - Dlaczego nie? - Już ma imię. - odpowiadam lakonicznie, dalej przekopując się przez stertę ciuchów. - Jakie? - Misiek Pooky Jego przyjazna twarz nagle nabiera powagi. - Nazwałaś kolekcjonerski, wypasiony, zaprojektowany by wróg padał na kolana a jego kobieta lamentowała i prosiła o życie, przeznaczony do zabijania i kaleczenia miecz, Misiek Pooky? - Tak, podoba ci się? - Nawet żarty na ten temat są przestępstwem przeciw naturze. Wiesz o tym nie? Bardzo się staram by nie popełnić w tej chwili jakiegoś obrażającego dziewczyny komentarza ale cholernie mi to utrudniasz. - Tak, masz racje. - wzruszam ramionami. - Może zamiast tego nazwę go Toto a może Puchatek? Jak myślisz? Spogląda na mnie tak jakbym była bardziej szalona niż moja matka. - Może się mylę i ta pochwa służy ci tak naprawdę za torebkę co? - Tak wiesz, wszędzie szukałam różowej dla mojego miśka Pooky ale nic się nie trafiło, jak do tej pory. Może z cekinami, albo kryształkami, czy myślisz, że to już przesada? Odchodzi potrząsając głową. Zbyt łatwo przychodzi mi drażnienie go. Przebieram się niespiesznie i wychodzę za Dee-Dumem na zewnątrz. Korytarze wydają się wręcz zatłoczone. Para mężczyzn w średnim wieku wymienia pióro za opakowanie jakiś tabletek na receptę, zgaduję, że tak chyba wygląda handel narkotykowy w świecie po. Kolejny chwali się czymś co wygląda jak mały palec i chowa to z powrotem gdy inny próbuje dosięgnąć. Kłócą się szeptem, błagalnym tonem. Dwie kobiety przechodzą obok, tuląc w ramionach kilka puszek zupy jakby był to garnek złota. Skanują nerwowym wzrokiem wszystko wokoło dopóki nie schodzą z korytarza. Tuz obok frontowych drzwi, dwójka ludzi ze świeżo ogolonymi głowami, przykleja apokaliptyczne ulotki.

3 Twardziele jadący z nami wciąż ukradkowo na nią zerkając jak nie mogący powstrzymać się mali chłopcy. Wygląda jak posiniaczona, pozszywana lalka z koszmaru. Nie cierpię myśleć o tym co musiało się jej przytrafić, że taka się stała. Część mnie chciałaby wiedzieć więcej, a druga cześć cieszy się, że nie wie. Biorę głęboki wdech, wcześniej czy później będę musiała wstać. Nie mam wyboru muszę stawić czoła światu. Teraz jestem już całkowicie rozluźniona. Wątpię bym mogła walczyć czy biegać w tym momencie, ale powinnam być w stanie się poruszać. Siadam. Chyba jednak gdybym to naprawdę przemyślała przygotowałabym się na krzyki. Przodującym krzykaczem jest moja matka. Jej mięśnie sztywnieją z przerażenia, oczy rozwierają się wręcz niemożliwie szeroko. - Wszystko w porządku - mówię. - Wszystko dobrze. - moje słowa są niewyraźne ale jestem wdzięczna, że nie brzmię jak zombie. Mogłoby być nawet zabawnie gdyby nie fakt, że żyjemy teraz w świecie, w którym ktoś taki jak ja może zginać za bycie takim cudakiem. Unoszę dłonie w uspokajającym geście, próbuje powiedzieć coś by ich uspokoić, ale wszystkie moje słowa giną wśród krzyków. Najwyraźniej panika na tak niewielkiej przestrzeni jak paka ciężarówki jest zaraźliwa. Wszyscy wpadają na siebie próbując dostać się na tył pojazdu. Niektórzy wyglądają tak jakby byli gotowi wyskoczyć z pędzącego auta. Pryszczaty żołnierz wymierzył we mnie swój karabin, ściskając go tak mocno jakby za chwilę miał popełnić swoje pierwsze i przerażające zabójstwo. Kompletnie nie doceniłam poziom zwierzęcego strachu który nas otaczał. Ci ludzie stracili wszystko: rodziny, bezpieczeństwo, swojego Boga. A teraz próbowały dosięgnąć ich ożywione zwłoki. - Nic mi nie jest. - mówię powoli tak wyraźnie jak tylko mogę. Wytrzymuje spojrzenie żołnierza, przekonując, że nie dzieję się tutaj nic ponad naturalnego. - Żyję. Jest taka chwila w której nie jestem pewna czy odetchną z ulgą czy też wyrzucą mnie z ciężarówki, w blasku strzałów. Nadal mam miecz Raffe'a na swoich plecach, w większości ukryty pod kurtką. To daje mi odrobinę komfortu. Mimo, że wiem iż miecz nie zatrzyma kul. - Dajcie spokój. - poruszam się bardzo powoli i mówię delikatnie. - Po prostu mnie znokautowali to wszystko. - Byłaś martwa. - mówi blady żołnierz który nie wygląda na starszego ode mnie. Ktoś wali w dach ciężarówki. Wszyscy podskakujemy i mam szczęście, że żołnierz przypadkowo nie naciska spustu. Otwiera się niewielkie okienko z tyłu, i ukazuje się w nim głowa Dee. Wygląda srogo choć trudno traktować go poważnie, z tą rudą czupryną i chłopięcą piegowatą twarzą. - Hej! Odczepić się od martwej dziewczyny, ona jest własnością ruchu oporu. - Tak. - popiera go brat bliźniak z wnętrza kabiny. - Potrzebujemy jej do autopsji i innych rzeczy. Myślisz, że łatwo znaleźć dziewczynę zabitą przez księcia demonów? - jak zawsze nie potrafię ich rozróżnić, więc zakładam który jest który. - Nikt nie zabija martwej dziewczyny. - puentuje Dee. - Do ciebie mówię żołnierzu. - wskazuje przy tym na kolesia z karabinem i rzuca mu wściekłe spojrzenie. Mogłoby się wydawać, że nikt nie traktuje ich poważanie ale wiem, że mają talent do przeskakiwania od żartu do śmiertelnej powagi w ułamku sekundy. Choć oczywiście liczę na to, że żartowali z tą autopsją. Ciężarówka zatrzymuje się na parkingu. Wszyscy rozglądają się nie zwracając już na mnie większej uwagi. Stojący przed nami budynek z cegły nie był moja szkolą, ale na pewno był szkołą. Widywałam ją wiele razy. Było to liceum Palo Alto’a, tuzin ciężarówek i SUV'ów

10 powtarzać? Niesamowite ale przy drzwiach stoi kosz z czekoladowymi batonami. Dee- Dum podaje mi dwa. Gdy czuje w dłoni Snickersa wiem, że jestem w sanktuarium. - Falstart w przypadku odpalenia broni nie jest korektą planu, Boden - odpowiada Obi spoglądają na dokumenty podane mu przez krucho wyglądającego żołnierza. - Nie uda nam się wykonać naszej strategii jeśli będziemy pozwalać decydować żołnierzom kiedy mamy uderzyć tylko dlatego, że nie potrafią trzymać gęby na kłódkę i na prawo i lewo klepią o szczegółach. Każdy ulicznik i każda hotelowa kurwa o tym wiedzieli. - Ale to nie była- - Twoja wina, - dokańcza Obi. - Wiem. Powtarzasz to do znudzenia - Obi zerka w moją stronę, słuchając następnej tyrady. Chwilę fantazjuję o smaku batona po czym chowam go do kieszeni, może uda mi się namówić Paige by go zjadła. - Możesz odejść, Boden. - Obi gestem nakazuje mi podejść. Boden posyła mi gniewne spojrzenie gdy się mijamy. Obi szczerzy się do mnie w uśmiechu. Kobieta stojąca jako następna w kolejce, spogląda na mnie z czymś więcej niż zawodową ciekawością. - Dobrze widzieć cię żywą, Penryn. - mówi Obi. - Dobrze być żywą, - odpowiadam. - Mamy jakiś filmowy maraton? - Konfigurujemy system zdalnego nadzoru wokół zatoki. - odpowiada Obi. - Opłaca się mieć w swoich szeregach tylu geniuszy, okazuje się, że potrafią sprawić, że niemożliwe znowu staje się możliwe. Ktoś w ostatnim rzędzie krzyczy. - Kamera dwudziesta piąta jest dostępna - inni programiści nieprzerwanie uderzają w klawisze ale i tak wyczuwam ich podekscytowanie. - Czego szukacie? - pytam. - Wszystkiego co interesujące, - odpowiada Obi. - Mam coś! - krzyczy jakiś programista z tyłu - Anioły na drodze ekspresowej w Sunnyvale - Daj to na główny ekran - wydaje komendę Obi Jeden z dużych telewizorów wiszących z przodu klasy budzi się do życia 5 Telewizor się rozjaśnia. Anioł z niebieskimi skrzydłami kroczy poprzez rumowisko na opuszczonej ulicy. Zygzakiem przez środek drogi biegnie wielka wyrwa, znacznie większa niż inne. Kolejny anioł ląduje po chwili, a po nim jeszcze dwa następne. Rozglądają się przez chwilę po czym odchodzą znikając z ekranu. - Możesz włączyć kamerę? - Nie tą, przykro mi. - Mam kolejnego! - mówi programista po mojej prawej. - Ten jest na lotnisku.- zastanawiam się jak udało im się podłączyć pod kamery na lotnisku San Francisco. - Daj to na ekran - mówi Obi. Kolejny telewizor budzi się do życia. Anioł, biegnie ciągnąć na wpół zwiotczałą nogę, Jedno białe skrzydło,

11 dziwnie przechylone wlecze za sobą. - Mamy kulawego ptaszka - komentuje ktoś poza mną, brzmiąc na podekscytowanego. - Przed czym ucieka? - pyta Obi pod nosem jakby mówił do siebie. Kamera ma problem z obrazem. Ciągle przeskakuję robiąc się to za ciemny to za jasny. W końcu wyostrza się na prawie białym tle, sprawiając, że teraz szczegóły obrazu są ciemne i prawie niewidoczne. Anioł cały czas obraca się spoglądając na to co go goni, gdy w końcu się zbliża możemy dobrze przyjrzeć się jego twarzy. To Beliel, demon który ukradł skrzydła Raffe’a. Jest w kiepskim stanie. Zastanawiam się co się stało? Tylko jedno ze skradzionych skrzydeł wydaje się funkcjonować, cały czas zamykając się i otwierając jakby próbował poderwać się do lotu, choć drugie ciągnie za sobą w pyle i kurzu. Nie mogę znieść tego, że cudowne skrzydła Raffe'a są w taki sposób poniewierane, i próbuje nie myśleć o tym jak bardzo sponiewierane zostały gdy sama ich pilnowałam. Coś jest nie tak z jego kolanem. Mimo, że kuleje i tak dość szybko się porusza, na pewno szybciej niż w jego stanie robiłby to normalny człowiek, choć zgaduje, że to i tak pewnie mniej niż połowa jego normalnej prędkości. Nawet z tej odległości, widzę intensywne czerwone plamy sączące się przez jego białe spodnie tuż powyżej butów. Zabawne, że demon wybrał sobie akurat białe ubranie, choć prawdopodobnie dopiero wtedy gdy dostał swoje nowe skrzydła. Gdy jest już bardzo blisko kamery, ponownie odwraca głowę i spogląda za siebie. Wtedy widzę wyraźnie ten znajomy, szyderczy wyraz twarzy. Arogancki, wściekły, ale tym razem, jest tam też i strach. - Czego się boi? - Obi zadaje pytanie nad którym sama się zastanawiam. Beliel znika z ekranu. - Możemy zobaczyć co jest poza nim? - pyta Obi. - To najdalej dokąd sięga kamera. Mija kilka sekund w czasie których wydaje mi się, że nikt nie oddycha. A wtedy prześladowca Bieli'a pojawia się na ekranie w całej okazałości. Demoniczne skrzydła rozpostarte nad głową. Błyszczące haczyki ciągnące się wzdłuż ich krawędzi lśnią w blasku słońca, gdy śledzi swoją ofiarę. - Jezu Chryste, - mówi ktoś poza mną. Prześladowca wydaje się nie śpieszyć, nieomal tak jakby delektował się tą chwilą. Głowę ma opuszczoną, skrzydła otulają jego postać, sprawiając, że jeszcze trudniej dostrzec jakieś szczegóły. I w przeciwieństwie do Beliel'a, nie odwraca głowy, byśmy mogli spojrzeć na jego twarz. Ale ja go znam. Nawet z jego nowymi demonicznymi skrzydłami. Znam go. To Raffe. Wszystko w nim, (tempo jego kroku, kąt pod jakim wygina skrzydła, cień padający na jego twarz) aż krzyczy, że jest idealnym wizerunkiem diabła tropiącego swoją ofiarę, rodem z koszmarów. I mimo, że jestem pewna, że to Raffe, na jego widok moje serce ściska strach. To nie jest Raffe jakiego znałam.

12 Czy Obi rozpoznaje w nim kolesia będącego ze mną wtedy w obozie ruchu oporu? Zgaduje, że nie. Sama nie jestem pewna czy rozpoznałabym Raffe'a gdybym nie wiedziała o jego nowych skrzydłach, mimo, że każdy szczegół jego twarzy i ciała wypalił się w mojej pamięci. Obi odwraca się do swoich ludzi - Trafiliśmy w dziesiątkę, kulawy anioł i demon, za dwie minuty startujemy, przeszkodzimy mu w łowach! Bliźniaki zrywają się jeszcze zanim pada rozkaz. - Ruszamy. - mówią jednocześnie, wypadając na zewnątrz. - Jazda! Jazda! Jazda! - nigdy nie widziałam by Obi był tak podekscytowany. Obi zatrzymuje się przy drzwiach i odwraca - Penryn, dołącz do nas, to ty byłaś najbliżej demona. - wszyscy nadal sądzą, że demon przyniósł mnie do moje matki gdy wydawałam się martwa. Zamykam usta nim zdążę powiedzieć, że nic nie wiem. Biegnę by dogonić innych. 6 Na Międzynarodowe lotnisko w San Francisco kiedyś jechało się dwadzieścia minut, oczywiście jeśli nie było korków. Teraz autostrada jest tak zapchana, że przejechanie sześciu mil w godzinę już nie jest takim dobrym pomysłem, ale chyba nikt nie powiedział tego bliźniakom. Pędzimy przez puste przestrzenie naszym SUV'em, manewrując między opuszczonymi samochodami, i wjeżdżając na chodniki jakby za kierownicą siedział pijany. - Będę rzygać. - oznajmiam. - Rozkazuje cie tego nie robić. - odpowiada Obi. - Nie mów tak, - mówi Dee-Dum. - To urodzona buntowniczka, więc porzyga się na pewno by zrobić ci na złość. - Jesteś tutaj z jakiegoś powodu Penryn, - mówi Obi, - I rzyganie w moim samochodzie nie jest jego częścią, pozbieraj się żołnierzu. - Nie jestem Twoim żołnierzem. - Jeszcze nie. - szczerzy się w uśmiechu Obi. - Dlaczego nie opowiesz nam co się stało w gnieździe? Powiedz o tym co widziałaś czy też słyszałaś, nawet jeśli wydaje ci się to mało użyteczne. - A jeśli już musisz rzygać, - dodaje Dee-Dum, - Celuje w stronę Obiego nie moją. Kończę opowiadając im prawie o wszystkim co widziałam. Nie wspominam o niczym co dotyczy Raffe'a, ale opowiadam o niekończących się anielskich imprezkach z szampanem, dziewczynami, kostiumami, służącymi i całą tą dekadencją. Potem opowiadam o anielskich skorpionach i płodach w piwnicznym laboratorium, i ludziach którymi się żywią. Waham się czy powiedzieć im o eksperymentach na dzieciach. Czy dodają sobie dwa do dwóch a w ich głowach zakiełkuje podejrzenie, że te właśnie dzieci mogą być tymi małymi demonami, które rozszarpują ludzi na drogach? Czy będą podejrzewać, że Paige jest jednym z nich? Nie jestem pewna co robić, ale w końcu mówię im o tym ogólnikowo. - Więc, Twoja siostra, wszystko z nią w porządku? - pyta Obi. - Tak, jestem pewna, że wkrótce wróci do siebie całkowicie, -

13 odpowiadam bez wahania. Oczywiście, że wszystko z nią w porządku, jakże mogłoby być inaczej. Jaki inny mam wybór? Staram się by mój głos promieniował zaufaniem mimo, że w środku gryzie mnie obawa. - Powiedz więcej o tych anielskich skorpionach. - prosi nas pasażer, ma lekko falowane włosy, okulary i brązową skórę. To ten typ który na ulubiony temat może gadać bez końca, w szkole pewnie był kujonem. Wykorzystuje szansę i ku własnej uldze zmieniam temat Paige. Opowiadam im każdy szczegół jaki jestem sobie w stanie przypomnieć. Rozmiar, ważkowate skrzydła, całkowity brak jednolitości, tak przeciwny do tego co można zobaczyć na temat takich laboratoriów w filmach. Jak niektóre z nich wydają się ledwie embrionami, a inne są w pełni uformowane, opowiadam im o ludziach uwięzionych razem z nimi w zbiornikach, o tym jak wysysają z nich życie. Gdy kończę, zalega cisza, podczas której wszyscy absorbują przekazane przeze mnie informację. I kiedy już myślę, że ta gra w sto pytań do będzie łatwa, pytają o demona który przyniósł mnie i zostawił przy samochodzie ruchu oporu, podczas ataku na gniazdo. Nie mam pojęcia co powiedzieć, więc wszystkie moje odpowiedzi na ich pytania ograniczają się do - Nie wiem, byłam nieprzytomna Mimo to jestem zaskoczona tym jak wiele pytań na temat 'demona' zadają. Czy to był diabeł? Czy mówił co tutaj robi? Gdzie go spotkałaś? Dokąd się udawał? Dlaczego cię do nas przyniósł? - Nie wiem, - odpowiadam po raz nie wiem już który. - Byłam nieprzytomna. - Możesz ponownie się z nim skontaktować? To ostatnie pytanie ściska mnie za serce. - Nie. - Chciałabyś nam powiedzieć coś jeszcze? - pyta Obi. - Nie. - Dziękuje. - mówi Obi. Odwraca się by popatrzeć na drugie siedzenie pasażera. - Sanjay, Twoja kolej. Słyszałem, że masz jakąś teorię na temat aniołów którą chciałbyś się podzielić? - Tak. - odpowiada kujonek trzymający na kolanach mapę świata. - Sadzę, że większość zabójstw popełnionych podczas Wielkiego Ataku mogła być przypadkowa. Coś w rodzaju ubocznego skutku przybycia tu aniołów. Moja hipoteza jest następująca; gdy kilkoro z nich wkroczyło do naszego świata to było to zjawisko lokalne. - z tymi słowami Sanjay wkuwa pineski w mapę. - W naszym świecie jest jakaś dziura która pozwala im na przejście tutaj. Prawdopodobnie spowodowana jakimiś lokalnymi anomaliami pogodowymi, ale niczym bardzo dramatycznym. Ale gdy wkracza tu cały ich legion oto co następuje. - teraz wbija śrubokręt w papier, przebijając go ostrzem, rączką i swoją dłonią, co rozrywa mapę całkowicie. - Według mojej teorii świat się rozpada gdy oni atakują. Dlatego mamy te wszystkie trzęsienia ziemi, tsunami, i wszystkie katastroficzne anomalia pogodowe, wszystko to niszczy naszą planetę i sprowadza śmierć. W tej samej chwili przez pochmurne niebo przetacza się potężny grzmot, jakby na potwierdzenie jego teorii. - To nie same anioły kontrolują naturę gdy ingerują w nasz świat. - ciągnie dalej Sanjay. - To dlatego nie stworzyli gigantycznego tsunami które

4 zatrzymuje się na parkingu. Żołnierze nadal mają na mnie oko, ale opuścili już lufy swoich karabinów. Sporo osób gapi się na nas, gdy reszta niewielkiej karawany dojeżdża i parkuje. Wszyscy widzieli mnie w ramionach skrzydlatego stworzenia które tak naprawdę było Raffe'm, i wszyscy oni myśleli, że jestem martwa. Czuję się skrępowana więc siadam na ławce obok mojej siostry. Jeden z mężczyzn sięga i dotyka mego ramienia. Może chce sprawdzić czy jestem ciepła jak każda inna żywa istota czy zimna jak śmierć. Wyraz twarzy mojej siostry zmienia się natychmiastowo z pustego do warczącego zwierzęcia gdy kłapie na mężczyznę. Jej ostre jak brzytwa zęby lśnią, gdy się porusza, podkreślając tylko zagrożenie. Tak szybko jak mężczyzna się wycofuje, ona powraca do swojego pustego spojrzenia i postawy sztucznej lalki. Mężczyźni gapią się, spoglądają między sobą, zadając nieme pytania na które nie mogę udzielić odpowiedzi. Wszyscy obecni na parkingu widzieli co się właśnie stało, i wszyscy się na nas gapili. Witajcie w cyrku. Rozdział 2 Paige i ja jesteśmy przyzwyczajone do tego, że się na nas gapią. Ja zawsze to ignorowałam ale Paige śmiała się do gapiów ze swojego wózka. Prawie zawsze. Dawno, dawno temu. Nasz matka znowu zaczyna mówić w swoim własnym języku. Tym razem spogląda na mnie gdy zawodzi, tak jakby modliła się do mnie. Gardłowe prawie słowa wypływają z jej ust przytłumiając szepty tłumu. Mama bez problemu potrafi przyprawić o dreszcze nawet w świetle dnia. - Dobra, ruszajmy się. - mówi Obi twardym głosem. Ma przynajmniej metr dziewięćdziesiąt, szerokie ramiona i muskularne ciało, ale to jego władczość i pewność siebie sprawiła, że został wybrany liderem ruchu oporu. Wszyscy spoglądają z uwagą i słuchają gdy tak przechodzi się między samochodami, wyglądając jak najprawdziwszy generał na polu walki. - Opróżnić ciężarówki i do budynku. Trzymać się jak najdalej od otwartych przestrzeni. To przełamuje nastroje i ludzie zeskakują z ciężarówek. Ci w naszej ciężarówce przepychają się między sobą by tylko jak najszybciej znaleźć się z dala od nas. - Kierowcy. - woła Obi - Kiedy samochody będą już puste, zaparkujcie je w miejscach łatwo dostępnych ale ukryjcie pośród innych porzuconych aut, lub w jakimś miejscu które trudno dostrzec z góry. - przemierza rzekę uchodźców i żołnierzy, nadając cel i kierunek, ludziom którzy bez niego byliby zagubieni. - Nie chcę żadnego śladu, że to miejsce jest zajęte. Absolutnie niczego. - Obi przerywa gdy widzi Dee i Dum'a stojących i gapiących się na nas. - Panowie, - podejmuje Obi. Dee i Dum w końcu otrząsają się z transu i spoglądają na niego. Pokierujcie nowymi rekrutami, pokażcie im gdzie iść i co robić. - Jasne. - odpowiada Dee, salutując żartobliwie Obiemu. - Nowi! - woła Dum. - Wszyscy którzy nie wiedzą co robić za mną. Zgaduje, że to chyba dotyczy też nas. Wstaje sztywno i sięgam automatycznie po moją siostrę ale powstrzymuje się nim jej dotykam, tak jakby jakaś część mnie wierzyła, że jest ona niebezpiecznym zwierzęciem. - Chodź, Paige.

15 samochody i sterty śmieci, cóż, pędzimy jest chyba nieodpowiednim słowem do określenia SUV'a jadącego trzydzieści mil na godzinę, choć w tych czasach to pędzimy jak na złamanie karku, w moim przypadku dosłownie, skoro wyglądam przez okno. - Czołg na drugiej. - wykrzykuję. - Czołg? Poważnie? - pyta Dee-Dum. Wyciąga głowę by dostrzec coś za stertą śmieci walającą się na drodze. Wydaje się podekscytowany choć oboje wiemy, że anioły usłyszą czołg z odległości kilku mil. - Nie żartuje, wygląda na zepsuty. - moje przemoczone deszczem włosy, kleją się do karku i pleców. To niewielki deszcz, jak większość deszczy w San Francisco, lecz wystarczający by wszystko przemoczyć. Chłodne dreszcze przeszywają całe moje ciało i ciężko mi trzymać się rączki na dachu. - Bus na dwunastej - informuje. - Tak, widzę. Bus leży na boku. Przez krótką chwilę zastanawiam się czy stało się to z powodu trzęsienia ziemi, gdy na naszym świecie pojawiły się anioły, czy może został podniesiony i rzucony przez jakiegoś anioła w akcie zemsty, za atak ruchu oporu na gniazdo. Domyślam się, że jednak został rzucony, bo w kraterze po trzęsieniu leży wywrócony do góry nogami Hummer. - Ups, gigantyczny krate- nim dokańczam, Dee-Dum skręca gwałtownie. Trzymam się mocno gdy odrzuca mnie na prawo. Przez chwilę mam wrażenie, że wypadnę i uderzę twarzą w asfalt, ale on wykonuje jakiś szalony manewr i po chwili jedziemy już prosto. - Ostrzeżenie z wyprzedzeniem byłoby miłe. - mówi Dee-Dum śpiewnym głosem. - Trochę sprawniejszy kierowca też by nie zaszkodził. - odcinam się kpiącym tonem. Twardy metal samochodowych drzwi napiera na moje uda, siniacząc je boleśnie, gdy wpadamy na chodnik. Jakby tego było mało, przez całą drogę nie zauważam ani jednego śladu skrzydeł nietoperza przyczepionych do ciała adonisa. Nie żebym się spodziewała, że zobaczę gdzieś Raffe'a. - Koniec, okulary czy nie, teraz kolej Sanjay’a. - wślizguje się z powrotem na tylne siedzenie gdy Sanjay zajmuje moje miejsce w otwartym oknie W końcu dojeżdżamy do dzielnicy finansowej choć z innej strony niż wtedy gdy byłam tu z Raffe'm, kilka dni temu. Ta część miasta nie wygląda najpiękniej, ale taka była zawsze, teraz nadal stoi tu kilka budynków nadpalonych tylko w niewielkim stopniu. Kolorowe paciorki leżą rozsypane przed sklepem z szyldem 'Koraliki i Piórka'. Ale w zasięgu wzroku nie widzę żadnego pióra. Handel anielskimi piórami musi kwitnąc w najlepsze. Zastanawiam się czy wszystkie kurczaki i gołębie zostały wyskubane? Ich pióra mogą być teraz więcej warte niż mięso, jeśli oczywiście uda się je komuś sprzedać jako anielskie pióra. Mój żołądek jest jak wypełniony lodem kiedy mijamy zniszczoną strefę która kiedyś była dzielnicą finansową. Teraz to miejsce jest kompletnie opuszczone, nie widać nawet padlinożerców, szukających jedzenia czy jakiś użytecznych przedmiotów. - Gdzie są wszyscy? Dzielnica finansowa nadal stoi, a przynajmniej kilka budynków. W samym

16 jej środku, zieje wielka dziura; kiedyś było tam anielskie gniazdo. Kilka miesięcy temu wysokiej klasy hotel w stylu Art- Deco. A wtedy zaatakowały nas anioły i zrobiły z niego swoją siedzibę. Teraz jest to tylko kupa gruzu, w miejscu w którym uderzył ruch oporu. - Nie dobrze, - mówi Dee-Dum, spoglądając w niebo. Widzę to w tej samej chwili co on. Kolumna aniołów nadlatuję z miejsca które kiedyś było ich gniazdem. - Co oni robią? - szepcze. Dee-Dum parkuje SUV'a i gasi silnik. Bez słowa wyciąga dwie lornetki i podaje mi jedną. Obi już ma swoją, więc chyba mam podzielić się z Sanjay'em. Obi chwyta karabin i wysiada. Podążam za nim a serce wali mi w piersi. Martwię się tym, że anioły usłyszały nasz samochód, ale one lecą dalej nie zwracając na nas uwagi. Przemykamy się od samochodu do samochodu kierując do starego gniazda. Obi czy Dee-Dum raczej nie myślą, żeby uciekać. Anioł ze śnieżno białymi skrzydłami startuje wzbijając się w kłębowisko chmur. Moje oczy podążają za nim mimo iż wiem, że Raffe nie ma już takich skrzydeł. Gdy docieramy do zniszczonego budynku który kiedyś był gniazdem, wszystko jest pokryte pyłem. Sproszkowany beton zaściela samochody, ulice i martwe ciała. Auta leżą porozrzucane go góry nogami, na chodnikach i trawnikach, na innych samochodach, częściowo powbijane w przyległe budynki. Nasze stopy chrzęszczą na pokruszonym gruzie gdy przedzieramy się przez rumowisko. Aniołom raczej nie spodobał się atak w trackie przyjęcia, zostawili wszystko tak jak dziecko po ataku furii porzuca swoje zabawki. Ciała leżą na ulicach; ludzkie ciała. Dostaje mdłości gdy w mej głowie pojawia się myśl, że atak nie wyrządził jednak tylu szkód aniołom co pierwotnie zakładaliśmy. Gdzie są ich ciała? Zerkam na Dee-Dum'a i widzę w jego oczach, że zastanawia się nad tym samym. Przystajemy na tyle blisko, żeby widzieć co jest grane. Stare gniazdo jest tylko stertą powyginanych prętów zbrojeniowych i gruzu. Stalowe pręty zbrojeniowe sterczą teraz jak zakrwawione kości przy otwartym złamaniu. Spodziewałam się, że gniazdo będzie zasypane, zamiast tego jednak gruz jest rozsypany wszędzie jakby go okopywali. Miejsce aż roi się od aniołów. Pozbawione skrzydeł ciała leżą tu i ówdzie, niektóre są poukładane w rzędach na asfalcie. Anioły wykopują ogromne głazy i odrzucają je z daleka od tego co kiedyś było gniazdem. Kilkoro zaciąga anielskie ciała układając je na drodze. Moje serce wali tak szybko, że muszę przełknąć by nie wyskoczyło mi z piersi. Wojownik ze złożonymi skrzydłami wychodzi z jednego z najbliższych budynków, w każdej dłoni trzyma wiadro, rozlewając wodę z każdym krokiem. Kopie jakieś leżące mu na drodze ciało. Rzekomo martwy anioł jęczy i zaczyna się poruszać. Wojownik wylewa wodę na ciała ułożone na ulicy. Jak tylko zostają zalane zaczynają się poruszać. 8

17 - Co do- mówi Sanjay, zbyt oniemiały by pamiętać o zachowaniu absolutnej ciszy. Kilka aniołów leżących na asfalcie nieomal natychmiast się podnosi i energicznie wytrząsa z wody jak psy. Inni pojękują i przesuwają się niemrawo, tak jakby budzik zaskoczył ich wcześniej niż zwykle. Niektórzy z nich zostali zastrzeleni z broni palnej. Ich rany wlotowe są brzydkie i poszarpane. Przypomina mi to surowe mięso na hamburgery. Wojownik ze złożonymi skrzydłami bierze kolejne wiadro i wylewa wodę na pozostałe 'martwe' anioły. Kopie też kilku rannych nadal leżących na asfalcie. - Wstawać larwy! Wydaje się Wam kurwa, że to czas na drzemkę? Wstyd mi za Was. Najwyraźniej, nie tylko Sanjay zapomniał o tym, że ma być cicho ponieważ jeden z aniołów bierze kawałek rozbitego betonu i rzuca uderzając w samochód naszej grupy, tak jak ktoś mógłby rzucić kamieniem w szczura. I dokładnie tak jak szczury dwójka naszych ludzi rozpierzcha się umykając z drogi gdy głazy uderzają w samochód za którym się chowali. Kilka innych aniołów łapię za połamane uliczne latarnie, pręty zbrojeniowe i posyła je w naszą stronę. Podskakuje i pędzę tak szybko, że prawie hiper wentyluje, w końcu dobiegam chowając się w drzwiach jakiegoś budynku. Wychylam się zerkając na anioły. Nie gonią nas, my też nie gonilibyśmy szczurów buszujących w stercie śmieci. Obi i Dee-Dum widzą mnie ze swojej kryjówki za ciężarówką i teraz pędzą sprintem w moją stronę. Skuleni obserwujemy wszystko przez nasze lornetki. Grupka aniołów grzebie w samym środku rumowiska odrzucając śmieci na prawo i lewo. Kiedy znajdują ciała, pozostawiają martwych ludzi a wyciągają anioły które mogą obudzić się w każdej chwili. Kopiące anioły są większe niż te które są wyciągane z rumowiska. Przy pasie noszą miecze, co zakładam, że oznacza ich status wojowników. Z tego co widzę wszystkie ofiary są dużo mniejsze i nie mają broni. Teraz gdy o tym myślę zastanawiam się ilu wojowników widziałam w gnieździe kiedy byłam tam z Raffe'm? Byli strażnicy. Kilku w korytarzu. No i ten stolik pełen wojowników gdzie była ta szumowina, albinos Josiaha. Poza nimi nikt nie nosił mieczy. Czy sprowadzają do naszego świata swoją anielską administrację i anioły które nie walczą? Kucharzy? Lekarzy? A jeśli tak, gdzie byli wojownicy kiedy zaatakowano gniazdo? Jęczę głośno. - Co? - pyta szeptem Obi. Próbuje wykombinować jak z nimi porozmawiać by nikt mnie nie usłyszał. Dee-Dum musi chyba mieć jakiś pomysł bo wyciąga z kieszeni notatnik i ołówek przesuwając go w moją stronę. Piszę. - Ilu anielskich wojowników widziałeś w gnieździe ostatniej nocy? Dee-Dum potrząsa głową i palcami jednej ręki pokazuje mi, że tylko kilku. Zerka na anioły i widzę jak na jego twarzy maluje się zrozumienie. Piszę - Jest ich tu więcej niż podczas naszego ataku. - Może byli na jakiejś misji? Kiwa.

18 Wygląda na to, że ruch oporu uderzył w gniazdo gdy akurat większość wojowników była poza nim. Nic dziwnego, że poległo tyle aniołów. Przypominam sobie chaos w foyer gdy ludzie i anioły biegli na slego we wszystkie strony, anioły wpadające prosto pod ogień z karabinów maszynowych gdy próbują wzbić się w powietrze. Wtedy myślałam, że po prostu zgrywali chojraków ale teraz wydaje mi się, że mogła to być po prostu czysta panika. Mimo to cywilni aniołowie też byli siłą z którą należało się liczyć, gdy rzucali samochodami ruchu oporu, czy samymi żołnierzami, miażdżyli rozgorączkowany tłum, byli tak samo niebezpieczni. Teraz, niektórzy aniołowie leżący na asfalcie wyglądają na poważnie rannych. Tak mocno, że sami na pewno nigdzie nie polecą. Wojownicy podnoszą ich zirytowani za ramiona i odlatują razem. Z tego co widzę to żaden z nich nie jest martwy. Wyraz twarzy Obiego pokazuje, że zaczyna on rozumieć ich moce uzdrawiające. Powiedziałam im co prawda w czasie naszej małej sesji pytań, że anioły potrafią uleczyć się z obrażeń które normalnie zabiłyby człowieka ale wygląda na to, że Obi dopiero teraz zaczyna w to wierzyć. Gdy wojownicy dokopują się już do poziomu gruntu ten który dowodzi daje sygnał i więcej niż połowa pozostałych aniołów zabiera rannych i odlatuje. Pozostali wyglądają na urażonych, gdy dalej kopią. Podejrzewam, że wojnicy nie za bardzo lubią tą niewdzięczną robotę. I chociaż już nie widzę dołu wiem, że dalej kopią, po chwili słyszę skrzek, zdając sobie sprawę z tego, że jest to dźwięk tego stworzenia które zaatakowało mnie i sparaliżowało w piwnicy gniazda. Tam na dole nadal są jeszcze jakieś żyjące płody skorpionów. Dowodzący wojownik wyciąga swój miecz i wskakuje do środka. Skorpiny skrzeczą i po dźwięku jaki teraz wydają zakładam, że właśnie zostały nadziane na anielskie ostrze. 9 Niedługo potem na ulicy zalega cisza. Już po ataku pewnie nie pozostało wiele tych skorpionów ale teraz mogę się założyć, że nie ma już ani jednego. Muskularne ciała wyskakują z dołu i znikają w chmurach powyżej. Niektóre niosą zwiotczałe anioły, te które uważałam za martwe. Gdzieś bardzo daleko słychać grzmot. Wiatr huczy przez korytarze budynków. Czekamy do czasu gdy wydaje się nam, że jest bezpiecznie i podchodzimy bliżej. Byłabym w szoku gdybyśmy znaleźli choć niewielki fragment anielskiego ciała który moglibyśmy zabrać. Zbliżamy się do gruzowiska, pozostając w ukryciu na tyle na ile możemy mimo, że miejsce wydaje się już całkowicie opuszczone. Jesteśmy rzut kamieniem od dymiących zgliszczy gdy kawał betonu stacza się po kupie gruzu. Zamieram, w napięciu. Spadają kolejne kawałki staczając się na niewielkie osuwisko. Coś wygrzebuje się z zawalonej piwnicy. Wszyscy chowamy się za porzuconymi samochodami, obserwując ostrożnie. Stacza się jeszcze więcej odłamków i po chwili na powierzchni ukazuje się ręka. Przez chwilę myślę, że to jakiś demon wyłaniający się z piekielnych czeluści, ale wtedy drżąc i świszcząc z każdym oddechem pojawia się starsza kobieta.

5 Nie wiem co zrobię jeśli się nie poruszy. Ale wstaje i rusza za mną. Nie wiem czy kiedykolwiek przywyknę do tego, że widzę jak stoi na własnych nogach. Mama też idzie za nami. Nie przestaje zawodzić, teraz nawet robi to głośniej i bardziej zacięcie niż wcześniej. Wszystkie wtapiamy się w powódź nowych podążających za bliźniakami. Po chwili Dum pojawia się niedaleko nas i oznajmia. - Wracamy do liceum, gdzie nasze instynkty przetrwania są najmocniejsze - Jeśli macie chęć by wymazać graffiti na ścianie lub pobić starą nauczycielkę matmy, - dodaje Dee - róbcie to tam gdzie ptaszki nie będą mogły was zobaczyć. Z ulicy szkoła wygląda na pozornie małą. Mijamy główny budynek a za nim widzimy cały campus nowoczesnych budynków połączonych siatką korytarzy. - Jeśli ktoś jest ranny niech usiądzie w tej oto przytulnej klasie. - Dee otwiera najbliższe drzwi i zerka do środka. To klasa w której szkielet rozmiaru człowieka stoi na podeście. - Kości dotrzymają wam towarzystwa, gdy będziecie czekać na doktora. - A jeśli wśród Was są lekarze - mówi Dum - Wasi pacjenci czekają. - Czy to wszystko dla nas? - pytam. - Jesteśmy jedynymi ocalałym? Dee spogląda na Dum'a. - Czy dziewczyna zombie może mówić? - Jeśli jest słodka i gotowa do walki w błocie z inną dziewczyną zombie. - Koleś, świetny pomysł. - To odrażający obrazek. - spoglądam na nich z ukosa ale w głębi ducha cieszę się, że nie spanikowali tylko dlatego, że według wszystkich powróciłam z martwych. - Wiesz, nie możemy zajmować się tymi starymi i zbutwiałymi Penryn, interesują nas tylko te świeżutkie, takie jak Ty, które dopiero co powstały z martwych. - Tylko takie w podartych ciuchach, brudne, ubłocone, - Wygłodniałe i żądne krwi - Moglibyście odpowiedzieć na pytanie? - odzywa się koleś w okularach które nie mają żadnej rysy. Nie wygląda jakby był w nastroju do żartów. - Jasne. - odpowiada Dee poważniejąc. - To miejsce naszej randki, inni do nas dołączą. Idziemy dalej w niewielkich promieniach słońca, a facet w okularach trzyma się na samym końcu grupki. Dum nachyla się do Dee i szepcze na tyle głośno, że bez problemu słyszę. - O ile chcesz się założyć, że ten koleś będzie pierwszy w kolejce, by pokonać naszą zombie dziewczynę w walce? Wymieniają wyszczerzone uśmiechy i unoszą brwi spoglądając na siebie. Październikowy wiatr przeszywa mnie do szpiku kości i nie mogę się oprzeć by nie spojrzeć w górę na zachmurzone niebo, w poszukiwaniu pewnego szczególnego anioła ze skrzydłami wielkiego nietoperza, i przekornym poczuciem humoru. Przesuwam nogą nad zarośniętym trawnikiem i odwracam wzrok. Okna klasy są pełne plakatów i ogłoszeń. W kolejnym widać półkę wypełnioną pracami ręcznymi uczniów. Figurki z drewna, papieru i gliny w różnych kolorach i stylach pokrywając każdą wolna przestrzeń. Niektóre z nich są tak dobre, że ogarnia mnie smutek; dzieciaki nie będą miały szansy na zrobienie czegoś takiego przez bardzo długi czas. Gdy tak lawirujemy poprzez szkolę bliźniaki uważają by trzymać się raczej za moją rodziną. Robię to samo, dochodząc do wniosku, że to nie taki zły pomysł mieć Paige przed sobą gdzie mogę mieć na nią oko. Idzie sztywno tak jakby nadal nie mogła uwierzyć w to, że ma nogi. Ja też nie przywykłam by widzieć ją taką, i nie mogę przestać gapić się na niewprawne szwy na całym jej ciele które sprawiają, że przypomina laleczkę voodoo. - Więc to Twoja siostra? - pyta Dee cichym głosem. - Tak. - Ta dla której ryzykowałaś życie?

20 - Nie wiem, - odpowiadam. - Ale sporo osób wylądowało w obozie ruchu oporu. Mogą tam być. - Jakim obozie? - To ruch oporu który zaatakował gniazdo, ludzie zbierają się tam razem. Mruga zaskoczona. - Pamiętam cię. Zginęłaś. - Nikt z nas nie zginął. - odpowiadam. - Ja tak. - mówi ona. - I poszłam do piekła. - obejmuje się swoimi chudymi ramionami. Nie wiem co powiedzieć. Czy byłaby jakaś różnica w tym gdyby faktycznie umarła? Zdecydowanie przeszła przez piekło. Sanjay podchodzi ostrożnie jak do dzikiego kota. - Jak ci na imię? Zerka najpierw na mnie, a gdy kiwam przyzwalająco odpowiada. - Clara - Jestem Sanjay. Co ci się przydarzyło? Spogląda na swoje drżące dłonie. -Zostałam wyssana do cna przez potwora. - Jakiego potwora? - pyta Sanjay. - Anielskie skorpiony o których ci mówiłam. - odpowiadam za nią. - Ten piekielny lekarz powiedział, że puszcza mnie wolno jeśli oddam im moje małe dziewczynki. - opowiada skrzeczącym głosem. - Ale nie miałam zamiaru im ich oddać. Powiedział, że potwór upłynni moje wnętrze i je wypije. Powiedział, że dorosły mógłby mnie zabić w czasie tego procesu ale niedojrzały tego nie zrobi. Clara przerywa i zaczyna dygotać. - Powiedział, że będzie to najbardziej rozdzierająca rzecz jaką mogę sobie wyobrazić. - przymyka oczy jakby chciała powstrzymać cisnąc się do nich łzy. - Dzięki bogu nie uwierzyłam mu. Dzięki bogu, że nie wiedziałam. - zaczyna płakać, na sucho tak jakby nie miała już w sobie faktycznie żadnych płynów. - Nie oddałaś dzieci i żyjesz. - mówię do niej, - Tylko to się liczy. Kładzie swoją drżącą dłoń na moim ramieniu, po czym odwraca się do Sanjay. - Ten potwór mnie zabijał, a ona przyszła nie wiadomo skąd i mnie ocaliła. Sanjay spogląda na mnie z szacunkiem. Boje się, że powie mu o Raffie, ale okazuje się, że straciła przytomność gdy zobaczyła jak jestem dźgana przez skorpiona, więc niewiele pamięta. Sytuacja Clary zżera mnie jak kwas gdy tak przedzieramy się przez gruzowisko. Sanjay siada koło niej na chodniku, rozmawiając z nią delikatnym głosem i robiąc notatki. Uspokajanie kogoś takiego jak ona jest czymś co na pewno robiłaby moja siostra gdy żyliśmy jeszcze na świecie przed tym wszystkim. Znajdujemy kilka zabitych skorpionów ale żadnych aniołów. Żadnego skrawka skóry, piórka, niczego co mogłoby nas na coś naprowadzić. - Jedna mała bomba nuklearna, - mówi Dum, przechodząc przez gruzy. - Tylko o to proszę, nie jestem chciwy. - Tak, to i klucz do detonacji - dodaje Dee, kopiąc kawałki betonu. Brzmi na zdegustowanego. - Poważnie, naprawdę musieli chować bombę atomową przed wszystkimi? Przecież nie bawilibyśmy się nią jak jakąś zabawką, wysadzając w powietrze pastwiska z krowami, nie? - Stary, - Podchwytuje Dum. - To byłoby niesamowite, wyobrażasz sobie? Bum! i Muu! Dee posyła mu długie udręczone spojrzenie. - Jesteś taki dziecinny, nie

21 można w taki sposób marnotrawić bomby atomowej, trzeba by było wykombinować jak kontrolować trajektorie lotu tak, że kiedy już wybuchnie wystrzeli radioaktywnymi odłamkami krów - Jasne, - potakuje Dumm. - Żeby zainfekować innych. - Oczywiście trzeba umieścić krowy w strefie zero, na tyle blisko by zadziałały jak rakiety ale na tyle daleko by nie opadły potem w formie radioaktywnego pyłu. - dodaje Dee.- Jestem pewien, że trochę praktyki i będziemy mogli idealnie uzbrajać krowy - Słyszałem, że Izraelczycy tak zrobili z aniołami, zdmuchnęli ich wszystkich z samego nieba - oznajmia Dum. - To kłamstwo. - protestuje Dee. - Nikt nie wysadziłby całego kraju w nadziei, że może akurat kilka aniołów będzie w powietrzu i ich też przy okazji zdmuchnie. To nieodpowiedzialne zachowanie. - W przeciwieństwie do nuklearnych krowich bomb - dodaje Dum. - Właśnie. - Poza tym z tego co wiemy, mogliby się równie dobrze przekształcić w radioaktywnych superbohaterów i zgładzić nas wszystkich, - To nie żadni bohaterowie, ty idioto, - gani go Dee, - To po prostu ludzie którzy, no wiesz, potrafią latać. Eksplodowali by na kawałki jak wszystko inne. - Tak? To jak to możliwe, że nie ma tu żadnego anielskiego ciała? - pyta Dum. Stoimy na tej kupie gruzu, wpatrując się w wielką dziurę prowadzącą do tego co kiedyś było piwnicą. Ludzkich ciał jest tu pełno ale nie ma żadnego anioła. Wiatr się wzmaga owiewając nas chłodną mżawką. - Nie mogli tego po prostu przeżyć, nie mogli być tylko ranni, przy takiej ilości wystrzelonych kul i zawaleniu się całego budynku. - mówi jakiś koleś który podszedł do nas przed chwilą, wysiadając z innego samochodu. - Prawda? - pyta wszystkich. Spoglądamy na siebie, i nikt nie chce powiedzieć, co naprawdę myśli. - Zabrali ze sobą jakieś ciała, - odzywa się w końcu Dee. - Tak, - odpowiada Dum. - Ale z tego co wiemy mogli być tylko nieprzytomni. - Muszą być tu gdzieś martwe anioły, - nie ustępuje Dee, podnosząc kawał betonu i zaglądając pod niego. - Zgadzam się, musi tu coś być. Ale nie ma niczego. 10 Koniec końców jedyne co przywozimy to pozostałości kilku martwych skorpionów, które znaleźliśmy w gruzowisku i jedyną ocalałą ofiarę, Clarę. Gdy parkujemy przed szkołą, Sanjay idzie z nią, cicho zadając jej pytania. Nie muszę o nic ją pytać bo wiem, że jedyne czego chcę to odnaleźć swojego męża i dzieci. Wszyscy patrzą na nią jakby była czymś zarażona. Gdy wracam do naszej klasy, zapach zgniłych jaj uderza mnie jak tylko otwieram drzwi. Parapety są zastawione pudełkami wypełnionymi starymi jajkami. Jakimś cudem mojej matce udało się znaleźć ich cały zapas. Mamy nie ma. Nie wiem gdzie jest ani co robi, ale to dla nas całkiem normalna sytuacja. Paige siedzi na łóżku ze spuszczoną głową w taki sposób, że włosy

22 zakrywają jej szwy i przez chwilę mogę nieomal udawać, że ich nie widzę. Jej włosy są lśniące i zdrowe i nie przypominają włosów żadnej siedmioletniej dziewczynki. Ma na sobie sukienkę w kwiatki, rajstopy i różowe trampki do kostki które wiszą nad podłogą. - Gdzie mama? Paige potrząsa głową. Nie powiedziała wiele od kiedy ją znalazłam. Na krześle przy jej łóżku stoi nietknięta miska rosołu, wygląda na to, że mamie też nie udało jej się nakarmić. Kiedy jadła po raz ostatni? Biorę łyżkę i siadam obok. Nabieram zupy i kieruję w jej stronę, ale Paige nie otwiera ust. - I pociąg wjeżdża do tunelu. - uśmiecham się głupawo i kieruję łyżkę ponownie. Zazwyczaj działało, a przynajmniej wtedy gdy była naprawdę mała. Spogląda na mnie i próbuje się uśmiechnąć ale przestaje gdy szwy zaczynają się marszczyć. - Daj spokój, jest pyszna. - Jest w niej mięso. Ale gdy tylko zaczęły się kłopoty ze znalezieniem jedzenia zdecydowałam, że Paige nie może już dłużej być wegetarianką. Może dlatego nie chciała spróbować zupy? A może nie. Paige potrząsa głową. Już nie zwraca ale też nie je. Odkładam łyżkę do miski. - Co się stało gdy byłaś z aniołami ?- pytam delikatnie. - Możesz o tym mówić? Wpatruje się w podłogę. Łzy zbierają się na jej rzęsach. Wiem, że może mówić, bo wołała mnie starym przezwiskiem Ryn-Ryn, a do mamy mówiła Mamusiu, mówiła też, że jest głodna. - powtarzała to kilkakrotnie. - Jesteśmy tu same, nikt inny nie słucha. Chcesz mi powiedzieć co się stało? Potrząsa powoli głową, spoglądając na swoje stopy. Łzy kapią jej na sukienkę. - Dobrze, nie musimy teraz o tym rozmawiać. Jeśli nie chcesz to nigdy nie będziemy o tym rozmawiać. - stawiam miskę na podłodze. - Ale, może wiesz co możesz teraz jeść? Ponownie potrząsa głową. - Głodna. - jej szept jest tak cichy, że prawie go nie słyszę. Jej usta ledwie się rozwierają, gdy mówi ale nadal dostrzegam błysk jej ostrych jak brzytwa zębów. Skręcam się w środku. - Możesz mi powiedzieć, co być zjadła? - jakaś część mnie desperacko chce dostać odpowiedź, ale reszta drży na samą myśl o tej odpowiedzi. Waha się po czym potrząsa głową, kolejne nie. Moje dłonie wędrują zupełnie bezwiednie. Mam zamiar pogłaskać ją po głowie jak zawsze. Spogląda na mnie do góry, a włosy opadają jej odsłaniając szwy. Surowe, nierówne szwy pokrywające jej twarz. Szwy które biegną od uszu do ust, zmuszają jej buzie do stałego, groteskowego uśmiechu. Czerwień, czerń i siniaki aż krzyczą o uwagę. Biegną w dół jej szyi chowając się pod sukienką. Chciałabym, żeby nie miała tego ściegu który wygląda tak jakby ktoś przyszył jej głowę do ciała. Moje dłonie wahają się tuż nad jej głową, nieomal dotykam jej włosów ale nie całkiem. Po chwili opuszczam je wzdłuż ciała. Odwracam się od Paige. Stos ubrań leży na łóżku mojej mamy. Przekopuje się przez niego szukając

23 jeansów i podkoszulka. Mama nie zawracała sobie głowy odrywaniem metek ale zdążyła już przyszyć żółte ''ochronne''gwiazdki do praktycznie każdej nowej rzeczy, nie dbam jednak o to dopóki ciuchy są suche i nie śmierdzą za bardzo zgniłymi jajami. Zmieniam moje mokre ubrania. - Pójdę zobaczyć czy uda mi się znaleźć ci coś innego do jedzenia, niedługo wrócę dobrze? Paige kiwa, ponownie wpatrując się w podłogę. Wychodzę, żałując, że nie mam suchej kurtki która zakrywałaby mój miecz. Zastanawiam się czy nie włożyć mokrej ale decyduję się jednak tego nie robić. Po drugiej stronie ulicy, tuż przy kompleksie szkolnym jest duże centrum handlowe. Kieruję się w tamtą stronę. Mój tata zawsze mówił, że to bogata dzielnica i widać to nawet teraz. W Świecie przed, można tu było spotkać Steve'a Jobs'a jedzącego śniadanie, czy Mark'a Zuckerberg'a spędzającego czas z przyjaciółmi. Dla mnie oni wszyscy wyglądali tak samo ale mój tata bardzo się tym interesował. Technokraci tak ich nazywał. Jestem pawie pewna, że widziałam Zuckerberga kopiącego dół na latrynę jeszcze kilka dni temu w obozie ruchu oporu. Chyba miliony dolarów nie bardzo się przydają w świecie po. Przemykam od auta do auta, tak jakbym była tylko kolejną ocalałą na ulicy. Parkingi i chodniki są w większości opuszczone, ale w sklepach gdzie niegdzie są ludzie, grzebiąc w stosach ciuchów. To pewnie miejsce dobra jak każde inne by znaleźć kurtkę, ale w pierwszej kolejności interesuje mnie jedzenie. Opuszczone restaurację tylko wzmagają mój apetyt. Kiedyś mogłabym wejść tam i po prostu coś zamówić, aż trudno w to teraz uwierzyć. Kieruję się do supermarketu. Nie byłam w supermarkecie od czasu pierwszych ataków. Niektóre sklepy zostały wtedy kompletnie ogołocone z jedzenia przez ogarniętych paniką ludzi, innego zamknięte całkowicie tak, że nikt nie mógł wejść do środka. Gangi ze świata przed przejęły sklepy zaraz na samym początku, kiedy stało się jasne, że nic już nie jest pewne. Zakrwawione pióro wiszące na drzwiach mówi mi, że supermarket jest własnością gangu. Ale patrząc po ludziach znajdujących się w środku, gang jest na tyle hojny, że dziel się z nami, lub przegrał po postu jakąś walkę o to miejsce z ruchem oporu. Rozmazane krwawe odciski dłoni na frontowych szklanych drzwiach, uświadamiają mi, że gang raczej nie był zbyt szczęśliwy oddając te skarby. W środku, personel ruchu oporu wydziela niewielkie racje żywności. Garść krakersów, orzechów, zupki błyskawiczne. Jest tu tak wielu żołnierzy jak w gnieździe podczas ataku. Stoją odgradzając ludzi od regałów z jedzeniem z bronią w gotowości. - Tylko tyle dostaniecie, - mówi jeden z nich. - Niedługo będziemy już gotować posiłki, to macie tylko do czasu aż uruchomimy kuchnie. Jakiś żołnierz krzyczy. - Jedna paczka na rodzinę! Żadnych wyjątków! Zgaduje, że chyba nikt nie poinformował ich o dostawach żywności do kwater Obiego. Rozglądam się robiąc małe rozpoznanie sytuacji. Są tu dzieciaki w moim wieku, ale nie rozpoznaje nikogo. Mimo, że niektórzy są wysocy jak dorośli

6 - Tak. Bliźniak automatycznie kiwa głową, co zazwyczaj robią ludzie kiedy nie chcą powiedzieć czegoś obraźliwego. - Wasza rodzina czuje się lepiej? - pytam. Dee i Dum spoglądają na siebie oceniając. - Nie - odpowiada Dee. - Nie bardzo. - mówi Dum, w tym samym czasie. Nasz nowy dom to klasa historyczna. Ściany wypełnione są historycznymi kronikami ludzkości. Mezopotamia, Piramidy, Imperium Osmańskie, Dynastia Ming i Czarna Śmierć. Mój nauczyciel historii mówił, że Dżuma zabiła trzydzieści do sześćdziesięciu procent populacji europejskiej. Mówił, żebyśmy wyobrazili sobie jakby to było gdyby sześćdziesiąt procent naszej ludzkości wymarło. Wtedy nie mogłam sobie tego wyobrazić, wydawało się to tak nieprawdopodobne i nierzeczywiste. W dziwacznym kontraście, dominując nad tymi wszystkimi postaciami z antycznej historii, widnieje zdjęcie astronauty na księżycu z ziemią rysującą się tuż poza nim. Za każdym razem jak widzę naszą kule błękitu i bieli w kosmosie, wyobrażam sobie, że musi to być najpiękniejszy świat we wszechświecie. Ale to też wydaje się nierzeczywiste. Na zewnątrz coraz więcej samochodów gromadzi się na parkingu. Podchodzę do okna gdy mama zaczyna zsuwać biurka i krzesła na jedną stronę. Wyglądam i widzę jednego z bliźniaków prowadzącego do szkoły nowo przybyłą grupę. Tuż za mną moja malutka siostrzyczka mów. - Głodna. Sztywnieje, widzę odbicie Paige w szybie. W tym rozmytym obrazie spogląda ona na mamę jak każde inne dziecko oczekujące kolacji. Lecz jej głowa jest zniekształcona, pokryta szwami, a usta wypełniają ostre jak brzytwa zęby. Mama pochyla się i głaszcze ją po włosach. Zaczyna wyśpiewywać jej przeprosinową piosenkę. Moszcze się na składanym łóżku wciśniętym w rogu, leżąc plecami przy samej ścianie tak bym mogła widzieć w świetle księżyca całe pomieszczenie. Moja mała siostrzyczka, leży na łóżku stojącym przy ścianie naprzeciwko mojego. Paige wygląda tak drobniutko pod posterami historycznych figur, wielkości żywego człowieka. Konfucjusz, Gandhi, Helen Keller, Dalai Lama. Czy byłaby taka jak oni gdybyśmy nie żyli w świecie po? Moja matka siedzi ze skrzyżowanymi nogami przy łóżku Paige, nucąc jej jakąś melodię. Próbowałyśmy dać moje siostrze dwie rzeczy jakie udało mi się przynieść z niezorganizowanego bałaganu jakim była stołówka, która rzekomo rano ma stać się już kuchnią. Ale nie mogła utrzymać ani puszki z zupą ani batonika. Kręcę się na składanym łóżku, próbując znaleźć pozycję w której mój miecz nie kułby mnie po żebrach. Trzymanie go przy sobie to najlepszy sposób na to by nikt nie próbował mi go ukraść czyli podnieść i dowiedzieć się, że tylko ja mogę to zrobić. Ostatnie czego mi trzeba to tłumaczenie skąd mam anielski miecz. Spanie z bronią nie ma nic wspólnego z przebywaniem w tym samym pomieszczeniu co moja siostrą. Zupełnie nic. Tak samo jak nie ma nic wspólnego z Raffem. W końcu to nie tak, że ten miecz jest moją jedyną pamiątką spędzonego z nim czasu. Przecież mam pełno siniaków i blizn które przypominają mi o wspólnych dniach z moim wrogim aniołem. Którego prawdopodobnie już nigdy więcej nie zobaczę. Jak dotąd nikt o niego nie zapytał. Zgaduje że w tych czasach rozpad grupy jest po prostu bardziej powszechny. Odrzucam od siebie tą myśl i zamykam oczy.

25 naprzeciwko? Jestem z powrotem członkiem w miarę zorganizowanej grupy ludzi i nie mogę zachowywać się jak dzikus, jakbym miała schizofrenie paranoidalną. Jasne. Biegnę sprintem. Kolesie za mną robią to samo. Z każdym krokiem są coraz bliżej. Ich nogi są silniejsze i dłuższe niż moje. Za kilka sekund mnie dopadną. Jestem znacznie lżejsza od nich więc mogę zygzakować ile mi się podoba ale to tylko kupuje mi kilka dodatkowych sekund. Przebiegam obok kilku osób chowających się za samochodami, pewnie też wracają do szkoły. Żadne z nich nie wygląda jakby było chętne do pomocy. Zresztą w tych czasach w takiej sytuacji rzuca się wszystko i ucieka, ponieważ własne bezpieczeństwo jest o wiele bardziej cenne niż jakakolwiek inna rzecz. Chcą dopaść mnie albo dostać miecz Raffe'a. A ja nie mogę oddać ani tego ani tego. Adrenalina dzwoni mi w uszach, a strach oblewa mnie całą falami. Ale mój trening daje o sobie znać i automatycznie przeglądam w głowie dostępne opcje. Mogłabym krzyczeć. Ludzie Obiego przybiegliby pewnie od razu, ale to mogłoby też zaalarmować anioły jeśli jakieś czaiły się w okolicy. Nie bez powodu musimy być absolutnie cicho i trzymać się na uboczu. Krzycząc naraziłabym wszystkich na ryzyko i żołnierze mogliby w ferworze zastrzelić również i mnie, choćby tylko po to by mnie uciszyć. Mogłabym pobiec do budynku w którym mieści się kwatera główna Obiego, ale to za daleko. Mogłabym zatrzymać się i walczyć, ale mam raczej niewielkie szanse z trójką uzbrojonych mężczyzn. Żadna z opcji jakoś do mnie nie przemawia. Biegnę tak szybko jak tylko mogę by zwiększyć dzielący nas dystans. Płuca mnie palą, ale zbliżam się do budynku Obiego, mam tu większą szansę na to, że jego ludzie nas zobaczą i powstrzymają napastników. Odwracam się i gdy widzę, że są zdecydowanie za blisko wyciągam miecz. Cholera, żałuje teraz, że nie wiem jak go używać. Mężczyźni rozpraszają się i podchodzą ,ze wszystkich stron. Każdy z nich ma wyciągnięta i gotową do użycia broń. Mam przesrane. Niektórzy zatrzymują się by popatrzeć, widzę kilka twarzy w oknach, matkę z dzieckiem stojąca w otwartych drzwiach, jakąś starszą parę skrytą pod markizą. - Zawołajcie ludzi Obiego, - krzyczę szeptem do parki. Łapią się mocniej za ręce i znikają za rogiem. Trzymam miecz przed sobą wyciągnięty jak szablę. Nic nie wiem o mieczach, ćwiczyłam z nożami, ale miecz to zupełnie inna para kaloszy. Chyba mogłaby spróbować uderzać nim w nich jak kijem. A może gdy w nich nim rzucę będę miała szanse na ucieczkę? Ale błysk w ich oczach mówi mi, że nie chodzi im tylko o broń. Manewruję tak by nieświadomie ustawić ich w jednej linii, w ten sposób będą wchodzić sobie w drogę gdy jednocześnie zaatakują. Ale nim wprowadzam ten plan w życie, do końca, jeden z nich rzuca we mnie młotkiem.