paticiuch123

  • Dokumenty62
  • Odsłony16 454
  • Obserwuję19
  • Rozmiar dokumentów77.1 MB
  • Ilość pobrań9 294

Evanovich Janet - Stephanie Plum 08

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Evanovich Janet - Stephanie Plum 08.pdf

paticiuch123 EBooki JANET EVANOVICH
Użytkownik paticiuch123 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 292 stron)

Stephanie Plum, agentka zajmująca się poszukiwaniem osób zwolnionych za kaucją, ma wielki problem: zniknęła siedmioletnia Annie Soder i jej matka Evelyn. Jej mąż, Steven, z którym Evelyn jest w separacji, podejrzany właściciel podrzędnego baru nie jest z tego powodu szczęśliwy. Podczas rozwodu on i Evelyn podpisali kaucję za dziecko i Steven domaga się pieniędzy na poręczenie kaucji, żeby znaleźć Annie. Zabezpieczeniem pieniędzy był dom babci Evelyn. Agencja True Blue Bonds Bail chce zająć tę posesję. Znalezienie porwanego dziecka nie należy do obowiązków łowcy nagród. Ale babcia Evelyn mieszka obok rodziców Stephanie, a matka i babcia Stephanie nie chcą widzieć jak z powodu tego porwania ich sąsiadka traci dom. Chociaż Stephanie ma dosyć szubrawców, którzy nie stawili się do sądu, włączając w to gwałtownego pijaka Andy Bendera i nieuchwytną staruszkę oskarżoną o kradzież samochodu, nie może rozczarować babci Mazurowej! Podąża więc za śladami pozostawionymi przez Annie i Evelyn, by odnaleźć więcej niż się spodziewała. Steve w jakiś sposób jest powiązany z przerażającym Eddie Abruzzi. Gliniarz i niedoszły narzeczony Joe Morelli, a także mentor i dręczyciel Stephanie, Ranger ostrzegają ją przed Abruzzim. Jednak tym, co najbardziej przeraża Stephanie jest spojrzenie Abruzziego i jego zachowanie. Stephanie potrzebuje talentu i doświadczenia Rangera, więc przyjmie jego pomoc w odnalezieniu Annie, nawet jeżeli będzie to oznaczało zależność od Rangera. Stephanie, Ranger, Lula (która nigdy nie przegapi przejażdżki z Rangerem) i prawnik Evelyn będą razem szukać Annie. Poszukiwania staną

się wyścigiem pomiędzy oddziałem Stephanie, agentem Agencji True Blue Bonds, efektownej dziewczyny znanej jako Jeanne Ellen Burrow i bandy Abruzziego. Nie wspominając o tym, że morderczy królik jest na wolności! Zapnij pasy i przygotuj się na przejażdżkę swojego życia. Trudna ósemka. Świat Stephanie Plum nigdy nie był bardziej szalony

1 Ostatnio spędzam wiele czasu kotłując się na ziemi z mężczyznami sądzącymi, że zwiększenie statusu społecznego oznacza powiększenie masy ciała. Kotłowanie nie ma nic wspólnego z moim życiem seksualnym. Kotłowanie się jest tym co się zdarza, kiedy obława skończy się gównianie i ostatnie co pozostaje to starać się chwycić wielkiego, tępego, złego faceta, z wrodzonym niedorozwojem mózgu. Nazywam się Stephanie Plum i jestem agentem do spraw poręczeń majątkowych… łowcą nagród, żeby być dokładnym. Pracuję dla mojego kuzyna, Vincenta Pluma. Nie byłaby to taka zła praca, gdyby nie to, że bezpośrednim rezultatem wykonania pracy przez łowcę jest uwięzienie, a zbiegowie tego nie lubią. Wyobraźcie to sobie. Żeby nakłonić zbiegów do współpracy w drodze powrotnej do paki, zazwyczaj zakładam im kajdanki na ręce i nogi. I zazwyczaj działa to całkiem nieźle. A także, jeżeli zrobię to właściwie, ogranicza konieczność kotłowania się na ziemi. Nieszczęśliwie dzisiaj nie było tak jak zazwyczaj. Martin Paulson, ważący 297 funtów, mierzący pięć stóp i osiem cali wzrostu, został aresztowany za oszustwa za pomocą kart kredytowych, a także za to, że jest naprawdę odrażającą kreaturą. Nie pojawił się w zeszłym tygodniu na rozprawie w sądzie, a to umieściło Martina na mojej Liście Najbardziej Poszukiwanych. Skoro Martin nie był zbyt bystry, nie był też zbyt trudny do znalezienia. W rzeczywistości Martin był w domu robiąc to w czym był najlepszy… kradnąc towary przez Internet. Udało mi się skuć Martinowi ręce i nogi, i zaprowadzić go do mojego samochodu. Nawet udało mi się przewieźć Martina na posterunek policji przy północnej alei Clinton. Nieszczęśliwie, kiedy próbowałam wyciągnąć Martina z mojego samochodu, zatoczył się i teraz kręcił się dookoła swojego brzucha, skrępowany jak gęś na Boże Narodzenie, niezdolny sam wstać. Byliśmy na parkingu przylegającym do miejskiego budynku. Tylne drzwi prowadzące do miejsca gdzie znajdował się sierżant zajmujący się

pokwitowaniami, były o mniej niż pięćdziesiąt stóp ode mnie. Mogłam zawołać o pomoc, ale miałam już dosyć jak na dzisiaj żarcików gliniarzy. Mogłam odpiąć mu kajdanki na nogach, ale nie ufałam Paulsonowi. Był cholernie wkurzony, poczerwieniał na twarzy i przeklinał, rzucając obsceniczne pogróżki i wydając przerażające zwierzęce dźwięki. Stałam tam, obserwując szamoczącego się Paulsona, zastanawiając się, co do cholery mam zrobić, ponieważ nic mniejszego od podnośnika widłowego nie było w stanie postawić Paulsona na chodniku. W tej chwili na parking wjechał Joe Juniak. Juniak był uprzednim szefem policji, a obecnie burmistrzem Treton. Był o wiele lat starszy ode mnie i o jakąś stopę wyższy. Juniak był drugim kuzynem Ziggiego, który poślubił moją kuzynkę Glorię Jean. W pewien sposób byliśmy rodziną… w dosyć odległy sposób. Okno po stronie kierowcy opuściło się i Juniak uśmiechnął się do mnie szeroko, spoglądając na Paulsona. - Jest twój? - Taaa. - Jest zaparkowany niezgodnie z przepisami. Jego tyłek jest za białą linią. Kopnęłam Paulsena, sprawiając, że znów zaczął się rzucać. - Utknął. Juniak wysiadł z samochodu, podciągając Paulsona pod pachy. - Nie masz nic przeciwko, że ubarwię tę historię, kiedy rozpowszechnię ją na całe miasto, prawda? - Ani się waż! Pamiętaj, że głosowałam na ciebie – powiedziałam. – I jesteśmy niemalże spokrewnieni. - Nic na to nie poradzę, skarbie. Gliniarze żyją dla takich rzeczy jak to. - Ty nie jesteś już gliniarzem.

- Raz gliniarz, zawsze gliniarz. Paulson i ja obserwowaliśmy Juniaka jak wraca do swojego samochodu i odjeżdża. - Nie mogę iść w tym czymś – powiedział Paulson spoglądając w dół na kajdanki. – Znów upadnę. Nie mam dobrego wyczucia równowagi. - Czy ty kiedykolwiek słyszałeś to powiedzenie łowców nagród: Poszukiwany żywy lub martwy? - Pewnie. - Więc nie kuś mnie. Tak prawdę mówiąc to doprowadzenie kogoś martwego jest wielkim kłopotem, ale to wydawała się dobra okazja, żeby rzucić pustą pogróżkę. Było późne popołudnie. Wiosna. A ja chciałam zająć się swoim życiem. Spędzenie następnej godziny na namawianiu Paulsona do przejścia przez parking nie było zbyt wysoko na mojej liście ulubionych rzeczy do zrobienia. Chciałabym być teraz gdzieś na plaży, ze słońcem ogrzewającym moją skórę, aż wyglądałabym jak przypieczony kotlet. Okay, prawda jest taka, że o tej porze roku to musiałoby być w Cancun (miasto w Meksyku – wszystkie przypisy są na szaro i pochodzą od tłumacza), a wycieczka do Cancun nie mieściła się w moim budżecie. Jednak głównie chodziło o to, że nie chciałam być tutaj na tym głupim parkingu z Paulsonem. - Najpewniej nawet nie masz broni – powiedział Paulson. - Ej, odpuść mi. Nie mam na to całego dnia. Mam inne rzeczy do załatwienia. - Jak co? - To nie twój interes. - Acha! Nie masz nic lepszego do zrobienia.

Miałam na sobie dżinsy, koszulkę z krótkimi rękawami, czarne buty na grubej podeszwie i nagle poczułam naprawdę silną chęć, żeby kopnąć go w tył nogi moimi CAT (Marka butów) w rozmiarze siedem. - Powiedz mi – powiedział. - Obiecałam rodzicom, że będę na kolację na szóstą. Paulson parsknął głośnym śmiechem. - To żałosne. To zakurwiście żałosne. Śmiech przeszedł w kaszel. Paulson pochylił się na bok, kiwając się z boku na bok, a potem upadł. Sięgnęłam, żeby go podeprzeć ale było już za późno. Leżał z powrotem na brzuchu, wykonując swoją wersję wieloryba wyrzuconego na plażę. Moi rodzice mieszkali na wąskim bliźniaku w dzielnicy Trenton zwanej Burg. Jeżeli w Burg było jedzenie, był to makaron penne rigate, ziti, fetuccine, spaghetti i makaron kolanka tonący w sosie marinara, sosie serowym lub mayo. Dobre, pewne jedzenie, które sprowadza uśmiech na twoją twarz i tłuszcz na twój tyłek. Burg jest solidną okolicą, gdzie ludzie kupują domu i żyją w nich aż do chwili, kiedy śmierć ich z nich wykopie. Podwórka są wykorzystywane do suszenia prania, przechowywania sterty niepotrzebnych puszek i jako miejsce gdzie psy mogą robić kupy. Żadnych płotów, czy altanek. Mieszkańcy Burga siadają na swoich małych frontowych gankach i betonowych werandach. Lepszy widok na otaczający świat. Weszłam w chwili w której moja mama wyciągała pieczonego kurczaka z piekarnika. Mój ojciec siedział już na swoim miejscu przy stole. Wpatrywał się przed siebie, szklistymi oczami, zupełnie zamyślony, z nożem i widelcem w ręce. Moja siostra Valerie, która opuszczona przez

męża, niedawno wprowadziła się z powrotem do domu, ubijała ziemniaki w kuchni. Kiedy byłyśmy dzieciakami, Valerie była idealną córką. A ja byłam tą córką, która wdeptuje w psie kupy, siada na gumie i ciągle spada z dachu garażu próbując latać. Ostatnim wysiłkiem Valerie, żeby utrzymać małżeństwo było porzucenie swoich włosko węgierskich genów i zmienienie się w Meg Rayan. Małżeństwo rozpadło się, ale blond czupryna w stylu Meg przetrwała się. Dzieciaki Valerie siedziały przy stole wraz z moim ojcem. Dziewięcioletnia Angie siedziała z idealnie ułożonymi rękami, zrezygnowana oczekując na posiłek, prawie idealny klon Valerie w jej wieku. Siedmioletnia Mary Alice, dzieciak z piekła rodem, miał dwa patyki wsadzone w brązowe włosy. - Co to za patyki? – zapytałam. - To nie patyki. To rogi. Jestem reniferem. To była niespodzianka, ponieważ zazwyczaj była koniem. - Jak minął ci dzień? – zapytała mnie babcia, stawiając na stole miskę zielonej fasolki. – Zastrzeliłaś kogoś? Złapałaś jakiegoś niegrzecznego chłopca? Babcia Mazurowa przeprowadziła się do domu moich rodziców krótko po tym, jak Dzidek Mazur przeniósł swoje zatkane tłuszczem arterie do jedz-ile-chcesz bufetu w niebie. Babcia była w połowie siedemdziesiątki, ale nie wyglądała na więcej niż dzień ponad dziewięćdziesiąt. Jej ciało starzało się, ale jej umysł wydawał się zmierzać w przeciwnym kierunku. Nosiła białe buty tenisowe i lawendowy poliestrowy dres. Stalowo siwe włosy były krótko obcięte, trwała ondulacja sięgała o cal od głowy. Jej paznokcie były pomalowane na lawendowy kolor pasujący do dresu. - Nikogo dzisiaj nie zastrzeliłam– powiedziałam – ale złapałam faceta, który był poszukiwany za oszustwa za pomocą kart kredytowych.

Rozległo się pukanie do frontowych drzwi i Mabel Markowitz wstawiła głowę i zawołała. - Wiiitaaam. Moi rodzice mieszkają w dwu rodzinnym bliźniaku. Oni są właścicielem południowej połowy, a do Mabel Markowitz należy północna połowa. Dom dzieli wspólna ściana i lata sprzeczek co do koloru farby, jaką należy pomalować fasadę budynku. Poza podstawowymi potrzebami, Mabel uczyniła z oszczędzania niemalże religię, korzysta z pomocy socjalnej i rządowych nadwyżek masła orzechowego. Jej mąż, Izzy, był dobrym człowiekiem, ale piciem szybko zaprowadził się do grobu. Jedyna córka Mabel umarła na raka macicy rok temu. Jej zięć zginął miesiąc później w wypadku samochodowym. Wszelka aktywność przy stole ustała, wszyscy patrzyli na frontowe drzwi, ponieważ przez wszystkie te lata, kiedy Mabel mieszkała obok, nigdy nie zawołała wiiitaaam podczas kiedy jedliśmy. - Nie znoszę przeszkadzać posiłku – powiedziała Mabel. – Po prostu chciałam poprosić Stephanie, żeby wpadła później na minutkę do mnie. Mam pytanie o ten interes z poręczeniami. Dla przyjaciółki. - Pewnie – odrzekłam. – Przyjdę po kolacji. Spodziewałam się, że to będzie krótka rozmowa, skoro wszystko co wiedziałam o poręczeniach można zmieścić w dwóch zdaniach. Mabel wyszła, a babcia pochyliła się do przodu opierając łokcie na stole. - Założę się, że to bzdury z tą przysługą dla przyjaciółki. Założę się, że przymkną Mabel. Wszyscy identycznie przewrócili oczami. - No dobra – powiedziała. – Może Mabel chce pracy Stephanie. Chce być łowcą nagród. Wiecie jaka zawsze jest wścibska.

Mój ojciec zapakował sobie jedzenie do ust, opuszczając głowę. Sięgnął po ziemniaki i dołożył sobie na talerz. - Chryste – wymamrotał. - Jeżeli w tej rodzinie jest ktokolwiek kto potrzebowałby poręczenia majątkowego, to będzie były mąż wnuczki Mabel – powiedziała moja matka. – Ostatnio zadaje się z niewłaściwymi ludźmi. Evelyn była mądra, że rozwiodła się z nim. - Taaa, a ten rozwód był naprawdę paskudny – powiedziała babcia do mnie. – Prawie tak paskudny jak twój. - Ustawiłam wysoko poprzeczkę. - Miałaś chandrę – stwierdziła Babcia. Moja matka znów przewróciła oczami. - To było skandaliczne. Mabel Markowith mieszka w muzeum. Wyszła za mąż w 1943 i nadal ma swoją pierwszą lampkę, swój pierwszy garnek, pierwszy stół kuchenny. Jej salon był wytapetowany w 1957. Kwiaty wyblakły, ale klej nadal trzymał. Dywan miał ciemny wzór orientalny. Sofa była pośrodku wygnieciona, przez pupy, które siedziały tam zanim przeniosły się… do Boga lub okręgu Hamilton. Z całą pewnością meble nie były wygniecione przez tyłek Mabel, ponieważ Mabel była chodzącym szkieletem, który nigdy nie siada. Mabel piecze, czyści i chodzi nawet podczas rozmów telefonicznych. Ma bystre oczy i swobodnie się śmieje, uderzając się po udach, wycierając ręce w fartuch. Włosy ma cienkie i siwe, krótko obcięte i kręcone. Pierwszą rzeczą

jaką robi rano to upudrowanie się na kredowo biało, Używa różowej szminki, którą regularnie nanosi podkreślając krzywiznę linii ust. - Stephanie – powiedziała, - jak miło cię widzieć. Wejdź. Mam ciasto kawowe. Pani Markowitz zawsze ma ciasto kawowe. Tak to jest w Burg. Okna są zawsze czyste, samochody duże i zawsze jest ciasto kawowe. Usiadłam przy kuchennym stole. - Prawdę mówiąc niewiele wiem o poręczeniach majątkowych. Mój kuzyn Vinnie jest ekspertem od poręczeń. - Nie chodzi mi właściwie o poręczenie – powiedziała Mabel. – Bardziej o odnalezienie kogoś. Skłamałam o tej przyjaciółce. Byłam zakłopotana. Po prostu nie wiem jak zacząć ci o tym mówić. Oczy Mabel wypełniły się łzami. Ukroiła kawałek ciasta kawowego i wsadziła sobie do ust. Była zdenerwowana. Mabel nie była tym rodzajem kobiety, która czuje się swobodnie okazując emocje. Podała ciasto kawowe z kawą, która była na tyle mocna, że mogła rozpuścić łyżeczkę, gdyby ta pozostała za długo w filiżance. Nigdy nie należy przyjmować kawy od pani Markowitz. - Pewnie wiesz, że małżeństwo Evelyn nie udało się. Ona i Steven rozwiedli się niedawno i to było naprawdę przykre – w końcu powiedziała Mabel. Evelyn była wnuczką Mabel. Znałam Evelyn całe moje życie, ale nigdy nie byłyśmy bliskimi przyjaciółkami. Mieszkała o kilka domów dalej, chodziła do katolickiej szkoły. Nasze drogi krzyżowały się jedynie w niedzielę, kiedy przychodziła na obiad do domu Mebel. Valerie i ja nazywałyśmy ją Chichotką, ponieważ chichotała ze wszystkiego. Przychodziła grać z nami w gry planszowe w swoich niedzielnych ubraniach i chichotała, kiedy rzucała kostką, chichotała gdy przesuwała pionek, chichotała kiedy przegrywała. Chichotała tak bardzo, że aż robiły się jej

dołeczki. A kiedy podrosła, stała się jedną z tych dziewczyn, które kochają chłopcy. Evelyn miała krągłe miękkości, dołeczki i dużo energii. Nie widywałam już Evelyn, więc nie wiedziałam, czy pozostało jej jeszcze tak wiele energii. Mabel zacisnęła swoje cienkie wargi. - Było tak wiele kłótni i niezgody podczas tego rozwodu, że sąd ustanowił dla Evelyn jedną z tych kaucji za opiekę na dziecko. Wydaje mi się, że obawiał się, że Evelyn nie pozwoli Stevenowi widywać się z Annie. W każdym razie Evelyn nie miała pieniędzy, żeby zapłacić kaucję. Steven zabrał Evelyn te pieniądze, które dostała po śmierci mojej córki i nigdy nie dał nic Evelyn. Evelyn była jak więzień w tym domu przy ulicy Key. Jestem teraz niemalże jedyną krewną, która pozostała Evelyn i Annie, więc oddałam swój dom pod zastaw. Evelyn nie dostałaby opieki nad dzieckiem, gdybym tego nie zrobiła. To wszystko było nowe dla mnie. Nigdy nie słyszałam o kaucji za opiekę nad dzieckiem. Ludzie których ścigałam byli oskarżonymi, zwolnionymi za kaucją. Mabel wytarła ze stołu okruszki i wrzuciła je do zlewu. Mabel nie była za dobra w siedzeniu. - Wszystko było dobrze aż do zeszłego tygodnia, kiedy dostałam wiadomość od Evelyn, że ona i Annie zamierzają wyjechać na jakiś czas. Nie myślałam o tym za wiele, ale nagle wszyscy zaczęli szukać Annie. Steven przyszedł kilka dni temu do mojego domu, krzycząc i mówiąc okropne rzeczy o Evelyn. Powiedział, że nie miała żadnego powodu, żeby zabierać Annie tak jak to zrobiła, zabierając ją od niego i nie dopuszczając do spotkania. Powiedział, że powoła się na kaucję za opiekę. A dzisiejszego ranka dostałam telefon z firmy zajmującej się poręczeniami, że zamierzają zająć mój dom, jeżeli nie pomogę im odnaleźć Annie. Mabel rozejrzała się po kuchni.

- Nie wiem co zrobię bez domu. Czy oni naprawdę mogą mi go zabrać? - Nie wiem. – powiedziałam Mabel. – Nigdy nie byłam włączona w podobna sprawę. - Przez to wszystko martwię się. Skąd mam wiedzieć, czy z Evelyn i Annie wszystko jest dobrze? Nie mam z nimi żadnego kontaktu. To była tylko wiadomość. Nawet nie rozmawiałam z Evelyn. Oczy Mabel znów wypełniły się łzami, a ja miałam nadzieję, że nie zacznie płakać, ponieważ nie radziłam sobie z wielką manifestacją uczuć. Moja matka i ja okazywałyśmy sobie uczucia przez zawoalowane komplementy na temat jedzenia. - Czuję się tak okropnie – powiedziała Mabel. – Nie wiem co robić. Pomyślałam, że może mogłabym znaleźć Evelyn i powiedzieć jej… upewnić się, że z nią i Annie wszystko w porządku. Mogę przeżyć utratę domu, ale nie chcę stracić Evelyn i Annie. Mam odłożonych trochę pieniędzy. Nie wiem ile sobie liczysz za coś takiego. - Nic sobie nie liczę. Nie jestem prywatnym detektywem. Nie przyjmuję prywatnych spraw, takich jak ta – niech to licho. Ja nawet nie jestem dobrym łowca nagród! Mebel otarła ręce o fartuch i łzy spłynęły jej po twarzy. - Nie wiem kogo jeszcze poprosić. O rany. Nie wierzę w to. Mabel Markowitz płacze! Było to tak samo pocieszające jak zdawanie egzaminu gimnazjalnego na środku głównej ulicy, w samo południe. - Okay – powiedziałam. – Zobaczę co mogę zrobić… jako sąsiadka. Mabel skinęła głową i otarła oczy. - Doceniam to – wzięła kopertę z szafki kuchennej. – Mam dla ciebie zdjęcie. To Annie i Evelyn. Zostało zrobione w zeszłym roku, kiedy Annie

skończyła siedem lat. Napisałam również tutaj adres Evelyn. Numer rejestracyjny jej samochodu i numer prawa jazdy. - Masz klucze do jej domu? - Nie – powiedziała Mabel. – Nigdy mi ich nie dała. - Masz jakieś pomysły, gdzie Evelyn mogła pojechać? Cokolwiek? Mabel potrząsnęła głową. - Nie mogę sobie wyobrazić, gdzie mogła pojechać. Dorastała tutaj, w Burg. Nigdy nie mieszkała nigdzie indziej. Nie wyjechała na studia. Większość z jej znajomych mieszka tutaj. - Czy to Vinnie poręczył kaucję? - Nie to jakaś inna firma. Zapisałam tutaj – sięgnęła do kieszeni fartucha i wyciągnęła złożony kawałek papieru. – To Agencja True Blue Bond, a człowiek nazywa się Les Sebring. Mój kuzyn Vinnie był właścicielem Firmy Poręczycielskiej Vincent Plum, prowadził swój biznes na małym biurze przy alei Hamilton. Jakiś czas temu, kiedy rozpaczliwie potrzebowałam pracy, w pewien sposób zaszantażowałam Vinniego, żeby mnie przyjął. Sytuacja ekonomiczna w Trenton poprawiła się i nie jestem pewna co było powodem, że nadal pracuję dla Vinniego, poza tym, że biuro jest naprzeciw piekarni. Biuro Sebringa było w dolnej części miasta, a zakres jego działań sprawiał, że w porównaniu z nim Vinnie wyglądał jak drobny cwaniaczek. Nigdy nie spotkałam Sebringa, ale słyszałam opowieści. Podobno był skrajnie profesjonalny. Krążyły plotki, że miał nogi, które ustępowały tylko nogom Tiny Turner. Uścisnęłam Mabel i powiedziałam, że zajmę się jej sprawą, a potem wyszłam. Moja matka i babcia czekały na mnie. Stały w drzwiach domu moich rodziców, uchylonych o cal, z nosami przyciśniętymi do szyby.

- Psss… - powiedziała moja babcia. – Pospiesz się. Umieramy z ciekawości. - Nie mogę wam powiedzieć – odrzekłam. Obie kobiety zassały powietrze. To było przeciwko zasadom panującym w Burg. W Burg krew była zawsze gęstsza od wody. Etyka zawodowa nie liczy się za bardzo, kiedy możesz podzielić się soczystą plotką z członkami rodziny. - Okay – powiedziałam nurkując do środka. – Może jednak wam powiem. I tak się dowiecie – w ten sposób tłumaczy się większość rzeczy w Burg. – Kiedy Evelyn rozwodziła się, musiała złożyć coś co nazywa się kaucją na opiekę nad dzieckiem. Mabel jako zastaw oddała swój dom. Teraz Evelyn i Annie wyjechały gdzieś i Mabel jest niepokojona przez firmę zajmującą się poręczeniami. - O mój Boże – powiedziała moja matka. – Nie miałam pojęcia. - Mabel martwi się o Evelyn i Annie. Evelyn przesłała jej wiadomość mówiącą, że ona i Annie zamierzają wyjechać na chwilę, ale Mabel nie miała od niej od tego czasu żadnych wieści. - Gdybym była Mabel martwiłabym się o swój dom – powiedziała babcia. – Jak dla mnie to brzmi, jakby miała mieszkać w kartonowym pudle pod mostem. - Powiedziałam jej, że pomogę, ale to właściwie nie jest praca dla mnie. Nie jestem prywatnym detektywem. - Może mogłabyś poprosić swojego przyjaciela Rangera, żeby ci pomógł – powiedziała babcia. – To byłoby lepsze, tym bardziej, że jest taki gorący. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby kręcił się po okolicy. Ranger był bardziej współpracownikiem niż przyjacielem, chociaż zdaje się, że to zaczęło się w jakiś sposób zmieniać w przyjaźń. Z dodatkiem przerażającego pociągu seksualnego. Kilka miesięcy temu zawarliśmy umowę, przez którą to on ścigał mnie. Była to jedna z tych umów przypominających zakład w stylu skocz-z-dachu-garażu, ale obejmujący

moją sypialnię. Ranger był Amerykaninem kubańskiego pochodzenia, ze skórą w kolorze mocha latte, oraz ciałem, które można opisać jako smakowite. Był zamożny, miał nieskończony, niewytłumaczalny dostęp do drogich, czarnych samochodów i posiadał umiejętności przy których Rambo wyglądał jak amator. Jestem prawie pewna, że zabijał tylko złych facetów, a także sądzę, że był w stanie latać jak Superman, chociaż ta część z lataniem nie została potwierdzona. Ranger między innymi pracował dla firmy poręczeniowej. I Ranger zawsze chwytał tych, których ścigał. Moja czarna honda CR-V była zaprkowana przy krawężniku. Babcia podeszła ze mną do samochodu. - Jeżeli bedzie coś, w czym będę mogła ci pomóc, to tylko mi o tym powiedz - oznajmiła. - Zawsze uważałam, że byłabym świetnym detektywem, skoro jestem taka wścipska. - Może mogłabym popytać po sąsiadach. - Możesz na to liczyć. I mogłabym jutro pójść do Stivy. Jest wystawiony Charlie Shleckner. Słyszała, że Stiva wykonał na nim naprawdę kawał dobrej roboty. Nowy Jork miał Centrum Lincoln. Florida miała Disney World. A Burg ma Dom Pogrzebowy Stivy. Siva jest nie tylko największą rozrywką w Burg, jest również centrum informacyjnym. Jeżeli nie wygrzebiesz jakiegoś brudu u Stivy, oznacza to, że czegoś takiego nie ma. Było wcześnie, kiedy opuściłam Mabel, więc przejechałam obok domy Evelyn na ulicy Key. Był to dwurodzinny bliźniak, podobnie jak dom moich rodziców. Małe frontowe podwórko, mały frontowy ganek, mały dwupiętrowy dom. Żadnych oznak życia w połowie należącej do Evelyn. Z

przodu nie parkował żaden samochód. Nie widać było świateł za opuszczonymi zasłonami. Zgodnie z tym co mówiła babcia Mazurowa, Evelyn mieszkała w tym domu podczas małżeństwa z Stevenem Soderem i pozostała tam razem z Annie, kiedy Soder wyprowadził się. Eddie Abruzzi był właścicielem nieruchomości i wynajmował obie części. Abruzzi miał kilka domów w Burg i kilka większych biurowców w dolnej części Trenton. Nie znałam go osobiście, ale słyszałam, że nie jest najmilszym facetem na świecie. Zaparkowałam i podeszłam do frontowego ganku Evelyn. Zapukałam lekko w drzwi. Żadnej odpowiedzi. Próbowałam zajrzeć przez okno, ale zasłony były dokładnie zaciągnięte. Obeszłam dom z boku i stanęłam na palcach zaglądając do środka. Nie powiodło mi się przy bocznych oknach w salonie i jadalni, ale moje wścipstwo opłaciło się w kuchni. W kuchni nie było zaciągniętych zasłon. Na ladzie obok zlewu stały dwie miski z płatkami i dwie szklanki. Wszystko inne wydawało sie uporządkowane. Żadnych oznak obecności Evelyn, lub Annie. Powróciłam na frontowy ganek i zapukałam do sąsiednich drzwi. Drzwi otwarły się i Carol Nadich spojrzała na mnie. - Stephanie! - powiedziała. - Co u licha tu robisz? Chodziłam do szkoły z Carol. Dostała pracę w fabryce guzików, kiedy skończyłyśmy liceum i dwa miesiące później wyszła za mąż za Lennego Nadicha. Co jakiś czas wpadałam na nią w sklepie mięsnym Giovichinniego, ale poza tym straciłyśmy kontakt. - Nie zdawałam sobie sprawy, że ty tu mieszkasz - powiedziałam. - Szukam Evelyn. Carol przewróciła oczami. - Wszyscy szukają Evelyn. I powiem ci prawdę, mam nadzieję, że nikt jej nie znajdzie. Oczywiście poza tobą. Nie życzyłabym nikogu, żeby znalazły go te pozostałe palanty. - Co to za palanty?

- Jej były mąż i jego przyjaciele. I właściciel mieszkania, Abruzzi ze swoimi głupkami. - Ty i Evelyn byłyście ze sobą blisko? - Tak blisko, jak można było być z Evelyn. Przeprowadziliśmy się tutaj dwa lata temu przed rozwodem. Spędzała całe dnie łykając pigułki, a potem upijając się do nieprzytomności w nocy. - Jakie pigułki? - Przepisane na receptę. Jak mi się wydaje przeciwdepresyjne. Nic dziwnego, skoro była żoną Sodera. Znasz go? - Nie za dobrze - spotkałam Sodera po raz pierwszy na weselu Evelyn dziewięć lat temu i z miejsca go nie polubiłam. Podczas tych kilku razy, kiedy miałam z nim do czynienia w ciągu ostarnich kilku lat, nic nie zmieniło mojego pierwszego złego wrażenia. - Był naprawdę manipulującym bękartem. I znęcał się nad nią. - Bił ją? - O tym nie wiem. Wiem o psychicznym znęcaniu się. Mogłam usłyszeć jak wrzeszczy na nią cały czas. Mówi jej, że jest głupia. Była trochę przyciężka, więc wykorzystał to, żeby nazywać ją "krową". Potem pewnego dnia wyjechał i przeprowadził się do innej kobiety. Joanne Cośtam. To był szczęśliwy dzień Evelyn. - Sądzisz, że Evelyn i Annie są bezpieczne? - Boże, mam nadzieję. Te dwie zasługują na odpoczynek. Spojrzałam na drzwi Evelyn. - Pewnie nie masz klucza? Carol potrząsnęła głową. - Evelyn nie ufała nikomu. Była prawdziwą paranoiczką. Sądzę, że nawet jej babcia nie ma klucza. Nie powiedziała mi też, co zamierza zrobić,

jeżeli o to chciałaś zapytać. Jednego dnia po prostu załadowała walizki do samochodu i wyjechała. Dałam Carol swoją wizytówkę i skierowałam się do domu. Mieszkałam w trzypiętrowym domu z mieszkaniami do wynajęcia około dziesięć minut od Burg... pięć, jeżeli byłam spóźniona na kolację i trafiłam na właściwe światła. Budynek był zaprojektowany w czasach, kiedy energia była tania, a architektura inspirowała się ekonomicznością. Moja łazienka była pomarańczowo brązowa, lodówka zielona jak awokado, a okna powstały jeszcze przed hermetycznie zamkniętymi szybami. Jak dla mnie może być. Większość budynku zamieszkana jest przez staruszków o stałych dochodach. Staruszkowie są najszęściej miłymi ludźmi... tak długo jak nie zasiądą za kierownicą samochodu. Zaparkowałam na parkingu i przeszłam przez podwójne szklane drzwi, prowadzące do małego koratarza. Byłam wypełniona kurczakiem, ziemniakami, sosem do pieczeni, ciastem czekoladowym i kawowym ciastem Mebel, więc jako pokutę ominęłam windę i weszłam po schodach. No dobrze, może to tylko jedno piętro, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Kiedy otworzyłam drzwi do mojego mieszkania, mój chomik Rex czekał na mnie. Rex mieszkał w puszce po zupie, w szklanym akwarium w kuchni. Przestał biegać w swoim kółku, kiedy zapaliłam światło i popatrzył na mnie poruszając wąsikami. Lubiłam myśleć, że oznaczało to witaj w domu chciaż najprawdopodobniej było to kto do cholery zapalił to światło? Dałam mu rodzynkę i mały kawałek sera. Schował jedzenie do swoich toreb policzkowych i zniknął w puszce po zupie. To tyle jeżeli chodzi o kontakty ze współlokatorem. W przeszłości Rex dzielił swój status współlokatora z trentońskim gliniarzem Joem Morelli. Morelli był o dwa lata starszy ode mnie, o pół stopy wyższy, a jego pistolet był większy niż mój. Morelli zaczął zaglądać mi pod spódnicę kiedy miałam sześć lat i nigdy nie porzucił tego zwyczaju. Później nasze poglądy poróżniły się i obecnie w mojej łazience nie ma szczoteczki do zębów Morellego. Nieszczęśliwie, dużo trudniej jest

wyrzucić Morellego z mojego serca i myśli, niż z łazienki. Nie mniej jednak starałam się. Wyciągnęłam sobie piwo z lodówki i usiadłam przed telewizorem. Przeskoczyłam po programach, nie znajdując za wiele. Miałam przed sobą zdjęcie Evelyn i Annie. Stały razem wyglądając na szczęśliwe. Annie miała rude, kręcone włosy i jasną skórę chrakterystyczną dla naturalnych rudzielców. Evelen swoje brązowe włosy związała z tyłu. Umalowana była bardzo oszczędnie. Uśmiechała się, ale nie wystarczająco, żeby na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Mama i jej dzieciak... a ja powinnam ich znaleźć. Kiedy następnego ranka weszłam do biura, Connie Rosolli miała pączka w jednej ręce, a kubek z kawą w drugiej. Odepchnęła łokciem pudełko z pączkami przesuwając je po biurku, a biały cukier puder spadł z pączka w dół, prosto na jej biust. - Mamy pączki - powiedziała. - Wyglądasz, jakbyś potrzebowała jednego. Connie jest kierowniczką biura. Ma drobne fundusze, które przeznacza na kupowanie pączków, skoroszytów i finansowanie sporadycznych wycieczek do kasyna w Atlantic City. Było trochę po ósmej i Connie była przygotowana na nadchodzący dzień, oczy umalowane, rzęsy wytuszowane, wargi pociągnięte czerwoną szminką, włosy uczesane w gąszcz loków otaczających jej twarz. Ja ze swojej strony pozwalałam, żeby dzień podkradał się do mnie. Włosy miałam ściągnięte w kucyk, ubrana byłam w swoją zwyczajową obcisłą koszulkę, dżinsy i solidne buty. Zbliżenie szczoteczki tuszu do rzęs w pobliże moich oczu wydawało mi się dzisiaj trochę niebezpieczne, więc pozostałam au naturel. Wzięłam pączka i rozejrzałam się.

- Gdzie Lula? - Spóźnia się. Cały tydzień się spóźnia. Nie żeby miało to jakieś znaczenie. Lula została zatrudniona do porządkowania dokumentacji, ale najczęściej robiła to na co miała ochotę. - Hej, słyszałam to - powiedziała Lula kołyszącym się krokiem wchodząc przez drzwi. - Lepiej żebyście nie mówiły o mnie. Jestem spóźniona, ponieważ chodzę do szkoły wieczorowej. - Chodzisz tam w jeden dzień tygodniowo - powiedziała Connie. - Taa, ale muszę się uczyć. To nie tak, żeby to gówno przychodziło łatwo. To nie tak, że moja wcześniejsza praca jako dziwki coś mi tu daje. Nie wydaje mi się żeby moje końcowe egzaminy zależały od prac ręcznych. Lula była o parę cali niższa i o wielu funtów cięższa ode mnie. Kupowała swoje ubrania mniejsze, a potem wbijała się w nie. To nie pasowało do większości ludzi, ale w jakiś sposób wydawało się pasować do Luli. Lula wbijała się w samo życie. - No co jest? - zapytała Lula. - Przegapiłam coś? Oddałam Connie potwierdzenie za Paulsona. - Czy wiecie coś o kaucjach za opiekę nad dzieckiem? - To nowa rzecz - powiedziała Connie. - Vinnie jeszcze się tym nie zajmuje. To poręczenia wysokiego ryzyka. Sebring jest jedynym w okolicy, który ich udziela. - Sebring - powtórzyła Lula. - Czy to nie ten facet, co ma świetne nogi? Słyszałam, że ma nogi jak Tina Turner - spojrzała w dół na swoje własne. - Moje nogi są właściwego koloru, ale mam ich trochę więcej. - Nogi Sebringa są białe - odrzekła Connie. - I słyszałam, że są świetne w gonieniu za blondynkami.

Przełknęłam ostatniego pączka i otarłam ręce o dżinsy. - Muszę z nim porozmawiać. - Powinnaś być dzisiaj bezpieczna - oznajmiła Lula. - Nie tylko nie jesteś blondynką, ale nawet nie jesteś odstawiona. Miałaś ciężką noc? - Nie jestem rannym ptaszkiem. - Tu chodzi o twoje życie miłosne - powiedziała Lula. - Nie masz żadnego, nie masz niczego, co wywołałoby uśmiech na twojej twarzy. Odpuściłaś sobie, właśnie to zrobiłaś. - Mogłabym mieć go dużo, gdybym chciała. - No więc? - To skomplikowane. Connie dała mi czek za złapanie Paulsona. - Nie myślisz o pracy dla Sebringa, prawda? Opowiedziałam im o Evelyn i Annie. - Chyba powinnam porozmawiać ze Srebringiem razem z tobą - stwierdziła Lula. - Może uda nam się przekonać go, żeby pokazał nam swoje nogi. - Nie jest to konieczne - powiedziałam. - Poradzę sobie sama. I tak naprawdę nie chciałam zobaczyć nóg Lesa Sebringa. - Popatrz. Nawet nie odłożyłam torebki - odrzekła Lula. - Jestem gotowa do drogi. Lula i ja przez chwilę wpatywałyśmy się w siebie nawzajem. Przegrywałam. Widziałam jak to się zbliża. Lula miała zamiar pojechać ze mną. Najprawdopodobniej nie chciało jej się porządkować dokumentacji. - Okay - powiedziałam, - ale bez strzelania, bez wygłupiania się, bez proszenia, żeby pokazał swoje nogi.

- Ustalasz strasznie wiele zasad - powiedziała Lula. Przejechałyśmy CR-V przez miasto i zaparkowałyśmy obok budynku Sebringa. Biuro poręczeń było na parterze, a swoje biuro miał ponad nim. - Zupełnie jak Vinnie - powiedziała Lula oglądając wyłożoną dywanem podłogę i świeżo pomalowane ściany. - Tylko tutaj wygląda, jakby pracowali tu ludzie. Zobacz te krzesła w poczekalni... nawet nie są poplamione. Ale ich recepcjonistka też ma wąsy. Sebring zaprowadził nas do swojego prywatnego biura. - Stephanie Plum, słyszałem o tobie - powiedział. - Pożar w domu pogrzegowym to nie była moja wina - powiedziałam mu. - I prawie nigdy nie strzelam do ludzi. - Ja o tobie również słyszałam - odezwała się Lula do Sebringa. - Słyszałyśmy, że masz świetne nogi. Sebring ubrany był w srebrnoszary garnitu, białą koszulę i czerwono biało niebieski krawat. Przyzwoitość promieniowała od niego, od czubków jego lśniących czarnych butów, do idealnie wypielęgnowanych białych włosów. A poza uprzejmym uśmiechem polityka, wyglądał jakby nie lubił bzdur. Na chwilę zapadła cisza, podczas której wpatrywał się w Lulę. A potem podciągnął spodnie w górę. - Wypracowałem na rowerze - powiedział. - Musiałeś nieźle ćwiczyć - odrzekła Lula. - Masz świetne nogi. - Chciałabym porozmawiać z tobą o Mabel Markowitz - powiedziałam do Sebringa. - Dzwoniłeś do niej w sprawie kaucji na opiekę nad dzieckiem. Skinął głową. - Pamietam. Planuję jeszcze wysłać kogoś do niej z wizytą. Jak narazie nie była zbyt pomocna.

- Mieszka tuż obok moich rodziców i według mnie naprawdę nie wie, gdzie zniknęły jej wnuczka i prawnuczka. - To nie za dobrze - powiedział Sebring. - Wiesz coś na temat kaucji na opiekę nad dzieckiem? - Nie za wiele. - PBIUS jak wiecie jest profesjonalnym biurem poręczeń majątkowych. Współpracowało wraz z Centrum d/s Zaginionych i Wykorzystywanych Dzieci, nad odpowiednim ustawodawstwem, żeby zniechęcić rodziców od porywania swoich własnych dzieci. Pomysł właściwie jest prosty. Jeżeli istnieje prawdpopodobieństwo, że jedno lub oboje z rodziców mogą wywieść dziecko w nieznane, sąd może nałożyć kaucję finansową. - Więc jest to trochę jak z kaucją w sprawach kryminalnych, ale to dziecko jest ryzykiem - powiedziałam. - Jest jedna wielka różnica - stwierdził Sebring. - Kaucja w sprawach kryminalnych wpłacona jest przez podejrzanego, a kiedy ten nie stawi się w sądzie, kaucja przepada na rzecz sądu. Kiedy podejrzany zostanie ujęty i doprowadzony do aresztu, można mieć nadzieję, że sąd zwróci kaucję. W przypadku kaucji na opiekę nad dzieckiem, kaucja przepada, kiedy rodzic dokona wykroczenia. Pieniądze powinny być wykorzystane na odszukanie zaginionego dziecka. - Jeżeli kaucja nie wystarczy, żeby zniechędzić rodzica przed porwaniem, przynajmniej pieniądze będą wykorzystane na poszukiwanie dziecka. - Dokładnie. Problemem jest, w przeciwieństwie do kaucji za przestępstwa kryminalne, że udzielający kaucji nie ma legalnych praw do ścigania dziecka. Może jedynie zwrócić się o wyrównanie poniesionych kosztów z zastawionej nieruchomościm, lub kwoty wpłaconej jako kaucja. W tym przypadku Evelyn Soder nie miała gotówki, żeby wpłacić kaucję. Przyszła więc do nas i wykorzystała dom swojej babci jako zastaw pod

udzielenie kaucji. Jest nadzieja, że kiedy zadzwonimy do babci i powiemy jej, żeby zaczęła się pakować, wyjawi miejce pobytu dziecka. - Przekazaliście już pieniądze Stevnowi Soderowi? - Zostaną przekazane za trzy tygodnie. A więc mam trzy tygodnie, żeby odnaleść Annie.

2 - Ten Les Sebring wydaje się być miłym facetem - powiedziała Lula, kiedy wracałyśmy do mojego CR-V. - Założę się, że nigdy nie molestował zwierząt. Lula napominała o plotkach mówiących, że mój kuzyn Vinnie był kiedyś uwikłaby z romans z kaczką. Plotki nigdy oficjalnie nie zostały potwierdzone, ani obalone. - Co teraz? - zapytała Lula. - Co jest następne na liście? Było trochę po dziesiątej. Bar z grillem Sodera powinien być otwarty na czas lunchu. - Teraz odwiedzimy Stevena Sodera - powiedziałam. - Najprawdopodobniej będzie to zmarnowany czas, ale wydaje się, że i tak pownnam to zrobić. - Nie poruszysz kamienia - powiedziała Lula. Bar Sodera nie leżał daleko od biura Sebringa. Był wciśnięty pomiędzy Cermine's Przecenione Urządzenia, a salon tatuażu. Drzwi do "Lisiej nory" były otwarte. Wnętrze o tej godzinie było mroczne i niezachęcające. Jednak dwie dusze trafiły tam i siedziały przy wypolerowanym drewnianym barze. - Byłam już tu wcześniej - stwierdziła Lula. - To miejsce jest całkiem niezłe. Burgery nie są takie złe. A jeżli przyjdziesz tu na tyle wcześnie, że tłuszcz we frytownicy nie jest spalony, krążki z cebuli są również dobre. Weszłyśmy do środka i stanęłyśmy na chwilę, zanim wzrok przyzwyczai się do półmroku. Soder stał za barem. Uniósł wzrok, kiedy weszłyśmy i skinął głową rozpoznając. Miał tylko około sześciu stóp. Był krępej budowy ciała. Włosy rudawy blond. Niebieskie oczy. Cera zaczerwieniona. Wyglądał jakby wypił za dużo własnego piwa. Usiadłyśmy przy barze, a on podszedł do nas.