paticiuch123

  • Dokumenty62
  • Odsłony16 454
  • Obserwuję19
  • Rozmiar dokumentów77.1 MB
  • Ilość pobrań9 294

Frost Jeaniene - Nocna łowczyni 01 - W pół drogi do grobu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :901.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Frost Jeaniene - Nocna łowczyni 01 - W pół drogi do grobu.pdf

paticiuch123 EBooki JEANIENE FROST
Użytkownik paticiuch123 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 457 stron)

Jeaniene Frost – Nocni łowcy 01 – W pól drogi do grobu – Rozdział 1 Zesztywniałam na widok czerwono niebieskich świateł radiowozu policyjnego migających za mną, ponieważ nie było sposobu w jaki mogłabym się wyłgać z tego co wiozłam w bagażniku mojej ciężarówki. Zwolniłam i zjechałam na pobocze, wstrzymując oddech kiedy szeryf podszedł do mojego okna. - Dobry wieczór, panie władzo. Czy coś nie tak? – Mój głos brzmiał niewinnie, a ja modliłam by moje oczy mnie nie zdradziły. Kontroluj się. Wiesz co się może stać jeśli stracisz panowanie nad sobą. - Tak, masz stłuczone tylne światło. Poproszę prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Cholera. To się musiało stać gdy załadowywałam plandekę na bagażnik ciężarówki. Spieszyło mi się i nie zwracałam szczególnej uwagi na detale. Podałam mu moje prawo jazdy, ale nie to fałszywe. Przesunął latarką z dokumentu na mnie, a potem znów na dokument podczas oględzin zdjęcia. - Catherine Crawfield. Jesteś córką Justina Crawfielda, nieprawdaż? Tego, który jest właścicielem Sadu wiśni Crafileld?

- Tak, proszę pana. – grzecznie i bez zbędnych wyjaśnień, tak by nie wypaść podejrzanie przed władzą. - No cóż, Catherine, jest prawie czwarta nad ranem. Co robisz tak późno poza domem? Mogłam mu powiedzieć prawdę na temat mojej działalności, ale wyjątkowo nie chciałam wpaść w żadne kłopoty. A w szczególności nie chciałam trafić do pokoju bez klamek. - Nie mogłam zasnąć, więc zdecydowałam się na przejażdżkę po okolicy. Ku mojemu przerażeniu, skierował się w stronę tyło mojej ciężarówki i przesunął latarką po plandece pokrywającej ją. - Co masz z tyłu w bagażniku? Oh, nic niezwykłego. Tylko ciało nieboszczyka pod jakimiś torbami i siekierą. - Torby z wiśniami z „sadu” moich dziadków. Gdyby bicie mojego serca stało się jeszcze głośniejsze, to z całą pewnością ogłuszyło by go. - Naprawdę? – Zaświecił w jeden z rogów ciężarówki pod plandeką. – Jeden z nich przecieka.

- Proszę się nie martwić. – Mój głos przekształcił się już prawie w pisk. – One zawsze przeciekają. Dlatego worze je zawsze w starej ciężarówce. Spód ciężarówki ma po niech zawsze czerwone zacieki, których potem nie daje się zmyć. Ulga spłynęła na mnie wielką falą, gdy zakończył swoje eksploracje i powrócił do mojego okna. - I jeździsz tak późno po mieście, bo nie możesz zasnąć? – Wokół jego ust pojawiły się znaczące zmarszczki. Jego wzrok skierował się na moje włosy związane w nieładzie na czubku głowy. – I myślisz, że uwierzę w to? Insynuacja była jawna i prawie straciłem panowanie nad sobą. Pomyślał, że latam po nocy puszczając się na prawo i lewo. Niewypowiedziane oskarżenie zawieszone między nami. Niemal dwudziesto trzy letnia kobieta w stadium produkcyjnym. Jaka matka taka i córka nieprawdaż? Nie łatwo być nieślubnym dzieckiem w mieście tak mały, gdzie ludzie wciąż mieli ci to za złe. Można pomyśleć, że w dzisiejszych czasach to nie powinno się liczyć, ale Licking Falls w Ohio, ma swoje własne standardy. W najlepszym wypadku można było o nich powiedzieć, że były archaiczne. Z dużym wysiłkiem wstrzymałam na wodzy swój gniew. Moje człowieczeństwo chwiało się jak domek z kart pod wpływem gniewu. - Mógłby pan to zachować tylko między nami, szeryfie? – zaczęłam niewinnie mrugać oczami, co wcześniej zadziałało na martwego kolesia. – obiecuje, że to się już nie powtórzy. Założył kciuki za pasek, kiedy rozważał moje słowa. Jego pokaźny brzuch napierał na koszulę od munduru, ale zachowałam dla siebie komentarz o zgubnym wpływie

piwa na sylwetkę, czy o tym, że cuchnęło nim od niego. W końcu uśmiechnął się do mnie, ukazując przekrzywiony przedni ząb. - Wracaj do domu, Catherine Crawfield i nie zapomni naprawić tylnego światła. - Tak, proszę pana! Z westchnieniem uruchomiłam swoją ciężarówkę i odjechałam. Uff było blisko. Następnym razem powinnam być bardziej ostrożna. Ludzie często narzekają, że mają ojców nierobów, albo jakieś inne szkielety ukryte w swoich szafach. Ja mogłam się pochwalić oboma rzeczami. Oh, nie zrozumcie mnie źle, nie zawsze wiedziałam czym byłam. Moja mama, która jako jedyna wie o moim sekrecie, uświadomiła mnie dopiero gdy miałam szesnaście lat. Dorastałam z zdolnościami, których inne dzieci nie posiadały, ale kiedy ją o to pytałam złościła się na mnie i nie chciała o tym rozmawiać. Nauczyłam się ukrywać to co czuje i ukrywać swoją inność. Dla reszty byłam po prostu dziwna. Czego dowodem mogło być kręcenie się po okolicy w dziwnych godzinach czy strasznie blada skóra. Nawet moi dziadkowie nie wiedzieli czym jestem, ale z drugiej strony ci na których polowałam też nie mieli o tym pojęcia. Można było teraz dopatrzeć się wzoru w moich weekendach. Co tydzień chodzę do któregokolwiek z klubów w zasięgu trzygodzinnego jazdy by poszukać jakiejś akcji. Nie takiej o jakiej myślał szeryf, ale innego typu. Pije jak ryba czekając na podryw przez tego kogoś specjalnego. Po pierwsze mam nadzieję, zakończyć noc

sadzeniem w podwórku, jeśli się uda oczywiście i nie zginę wcześniej. Robię to już od sześciu lat. Może mam pragnienie śmierci: Zabawne, naprawdę, bo technicznie rzecz ujmując jestem na wpół martwa. Dlatego mój mały konflikt z prawem nie zatrzyma mnie przed wyjściem w najbliższy piątek. Przynajmniej w ten sposób uszczęśliwię chociaż jedna osobę. Moją matkę. No cóż ma prawo do pałania nienawiścią. Chciałabym tylko by nie zalewała nią i mnie. Głośna muzyka w klubie uderza we mnie falą, szarpiąc moje tętno by biło w jego tempie. Przedzierałam się ostrożnie przez tłum wsiąkając w atmosferę. Miejsce było pełne, typowa piątkowa noc. Po tym jak pokręciłam się przez godzinę, poczułem pierwsze oznaki rozczarowania. Wygląda na to, że na imprezie byli jedynie ludzie. Z westchnieniem, usiadłam przy barze i zamówiłam gin z tonikiem. Pierwszy człowiek, który próbował mnie zabić zamówił to dla mnie. To był teraz napój, który wybierałam. Kto powiedzieć, że nie jestem sentymentalna? Co jakiś czas podchodził do mnie jakiś facet. Coś w byciu samotną młodą kobietą musiało do nich krzyczeć „Przeleć mnie!”. Kulturalnie, lub nie w zależności jak koleś był namolny spławiałam ich. Nie przyszłam tu dla zabawy. Po doświadczeniu z moim pierwszym chłopakiem, Dannym, nie miałam ochoty się już umawiać na randki. Jeśli chłopak był żywy, to mnie nie interesował. Nic dziwnego, że nie miałam życia miłosnego. Po kolejnych trzech drinkach zdecydowałam się znów przejść po klubie, skoro nie miałam szczęścia jako przynęta przy barze. Była prawie północ i z tego co się zorientowałam wokół nie było nic szczególnego prócz alkoholu, narkotyków i tańca. Kabiny dla prywatnych imprez były skryte w najdalszym kącie klubu. Kiedy przeszłam obok nich poczułam jak powietrze wokół nich jest naelektryzowane.

Ktoś lub coś było blisko. Zatrzymałam się i powoli okręciłam wokół własnej osi próbując zlokalizować jego lokalizację. Poza promieniami światła przesłonięty przez cień, zobaczyłam szczyt głowy mężczyzny, która pochylała się w przód. Jego włosy prawie białe pod sporadycznym podświetleniem przy czym jego skóra się od nich odznaczała ciemniejszym zabarwieniem. Cienie i kontury się zamazały kiedy wypatrzył mnie wpatrującą się w niego. Jego czoło było wyraźnie ciemniejsze od włosów, które w rzeczywistości musiały być białe im dłużej się przyglądałam. Jego oczy też były ciemne, ale zbyt głębokie bym mogła określić ich kolor. Jego kości policzkowe mogły być wyrzeźbione z marmuru, a spod koszuli przedzierała mleczno biała skóra. Bingo Przybierając fałszywy uśmiech na twarzy, skierowałam się w jego kierunku krokiem osoby podpitej, a potem przysiadłam na sofie obok niego. - Witaj, przystojniaku. – powiedziałam swoim najbardziej urzekającym głosem. - Nie teraz. W jego głosie można było wyczuć akcent angielskiej arystokracji. Zamrugałam głupawo przez moment, myśląc, że wypiłam za dużo i źle go zrozumiałam. - Słucham?

- Jestem zajęty. – w jego głosie można było usłyszeć zniecierpliwienie i rozdrażnienie. Zmieszanie powoli się we mnie kotłowało. Czyżbym się pomyliła? Aby się upewnić przesunęłam palcem po lego dłoni. Moc prawie zaczęła skakać po jego skórze. Sprawdzone, nie człowiek. - Zastanawiałam się, um… - zająkują się miedzy słowami, szukałam jakiejś kuszącej frazy. Szczerze to mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło wcześniej. Zazwyczaj jego rodzaj był łatwy do poderwania. Nie miałam pojęcia w jak sposób poradził by sobie z tym profesjonalista. - Masz ochotę na małe bzykanko? Słowa wypłynęły z moich ust, a ja byłam przerażona, że powiedziałam coś takiego. Ledwie zdołałam się powstrzymać by nie zakryć ust dłońmi. Nigdy jeszcze nie użyłam takiego wyrażenia. Rzuciła na mnie okiem, a wokół ust formowało mu się rozbawienie, po tym jak się ode mnie odwrócił po drugiej odmowie. Teraz jego oczy oceniały moją wartość. - Złe zgranie, kochanie. musisz trochę poczekać, a teraz bądź grzeczną dziewczynką i uciekaj. Znajdę cię później. Pstryknięciem palców odprawił mnie. Tępo wstałam i odeszłam, pokręcając głową na ten dziwny obrót sprawy. No więc jak ja miałam go teraz zabić?

W oszołomieniu skierowałam się do damskiej toalety by poprawić makijaż. Moje włosy wyglądały nieźle, aczkolwiek miały wystraszający ciemny szkarłatny kolor. Miałam na sobie szczęśliwy top, który doprowadził już dwóch koleś w stronę ich przeznaczenia. Następnie wyszczerzyłam się do swojego odbicia sprawdzając czy nic nie tkwi mi między zębami. Czystko. I na koniec podniosłam ramię wąchając się pod pachą. Nie, nie śmierdziało ode mnie. Czemu więc? Myśl przeszła mi przez głowę. Czyżby był gejem? Zaczęłam to rozważać. Wszystko jest możliwe – byłam tego dowodem. Być może mogłabym mu się poprzyglądać. Podążyć za nim wszędzie, kiedy będzie próbował kogoś poderwać. Nie ważne czy faceta czy kobietę. Podjęłam decyzję kierując się na zewnątrz ze zdwojoną determinacją. Zniknął. Stół, przy którym siedział był opuszczony. Do tego nie mogłam wyczuć w powietrzu jego tropu. Z naglącą potrzebą przeszukałam bary, parkiet i kabiny. Nic. Musiałam spędzić za dużo czasu w toalecie. Przeklinając się, wróciłam z powrotem do baru, zamawiając Świerzy drink. Alkohol nie przytępia moich zmysłów. Przynajmniej picie było jakimś zajęciem. Musiałam zająć się czymś, bo czułam się bezużyteczna w tym momencie. - Piękne kobiety nie powinny nigdy pić same. – usłyszałam za sobą głos. Obróciłam się z zamiarem zmieszania kolesia z błotem, gdy zorientowałam się, że mój rozmówca jest martwy jak Elvis. Blond włosy cztery stopnie ciemniejsze niż u poprzednika z turkusowymi oczyma. A niech mnie to musiał być moja szczęśliwa noc. - Nienawidzę sama pić. Uśmiechnął się, ukazując piękny rząd ostrych zębów. Po to by móc lepiej cię ugryźć kochanie.

- Jesteś tu sama? - A chcesz bym była? – zalotnie, zatrzepotałam rzęsami. Temu jak Boga kocham nie pozwolę uciec. - Bardzo bym chciał. – jego głos stał się niższy, a jego uśmiech bardziej czarujący. Boże, miał świetną intonację. Większość z nich mogłaby pracować w sex telefonie. - W takim razie byłam, ale to się zmieniło ponieważ teraz jestem z tobą. Pozwoliłam głowie przechylić się na bok tak, że odsłoniłam swoją nagą szyję. Jego oczy podążyły za moimi ruchami. Oblizał usta. Oh, dobrze, trafił mi się głodny. - Jak ci na imię piękna damo? - Cat Raven. – skrót od Catherine i kolor włosów pierwszego faceta, którego zabiłam. Widzicie? Naprawdę jestem sentymentalna. Jego uśmiech się pogłębił. - Jakie niezwykłe imię. Nazywał się Kevin. Miał dwadzieścia osiem lat i był architektem jak twierdził. Kevin był do niedawna zaręczony, ale został porzucony i teraz po prostu szuka miłej dziewczyny, z którą mógłby się ustatkować. Słuchając co próbowałam nie zakrztusić się drinkiem w rozbawieniu. Koleś potrafił dopiero ściemniać. Już widzę jak wyjmuje zdjęcie domu z białym ogrodzeniem. Oczywiście nie pozwoli mi

zadzwonić po taksówkę i będzie wzburzony nad zachowaniem moich znajomych, którzy mnie zostawili i wyszli beze mnie. Jak miło z jego strony, że chce mnie odwieźć do domu. A tak przy okazji chciałby mi coś pokazać. No cóż, to jest nas dwoje. Doświadczeni nauczyło mnie, że łatwiej jest pozbyć się auta gdy nie ma w nim śladów morderstwa. Dlatego też udało mi się otworzyć drzwi po stronie pasażera jego Volkswagena i zacząć uciekać krzycząc z udawanym strachem, po tym jak zaczął się do mnie dobierać. Wybrał opustoszałe miejsce, jak większość z nich, więc nie musiałam się martwić jakimś dobrym samarytaninem, któremu przyszłoby do głowy mi pomóc. Podążył za mną spokojnym krokiem zadowolony z tego jak nieudolnie próbuje przed nim uciec. Udałam, że się potykam. Zapłakałam dla lepszego efektu kiedy schylił się nade mną. Jego twarz się przemieniła ukazując jego prawdziwą naturę. Jego szczery uśmiech zniknął, gdy ukazały się jego kły, których wcześniej oczywiście nie było widać. Jego wcześniej niebieskie oczy teraz świeciły strasznym zielonym światłem. Szukałam po omacku, wkładając ręce d kieszeni mojego kołka. – Nie rób mi krzywdy, błagam! Ukląkł, chwytając tył mojej szyi w ręce. - To zaboli tylko przez moment, obiecuje. W tym momencie uderzyłam. Moja ręka wpadła w przećwiczony ruch i broń, którą trzymałam w niej przebiła jego serce. Przekręciłam jeszcze kołek w wewnątrz serca aż jego jego usta się rozluźniły, a światło w oczach przygasło. Ostatnim szarpnięciem zepchnęłam go z siebie. Wstałam i wytarłam moje zakrwawione ręce o spodnie.

- Miałeś rację. – miałam lekką zadyszkę po wysiłku. – To tylko boli przez moment. Dużo później, wracając do domu pogwizdywałam sobie. W końcu ta noc nie była tak nieudana na jaką się zapowiadała. Jeden może i się ulotnił, ale drugi już nie będzie się skradał w ciemnościach nocy. Moja mama spała już w pokoju, który wspólnie dzieliłyśmy. Powiem jej o wszystkim z rana. To zawsze pierwsze pytanie jakie mi zadaje z początkiem weekendu. Czy udało ci się uśmiercić jednego z tych potworów, Catherine? No cóż, tak, udało mi się! Dokonałam tego nie uznając uszczerbku na ciele. Kto by prosił o więcej? Byłam w tak dobrym humorze, że postanowiłam wybrać się do kolejnego klubu następnego wieczoru. W końcu w okolicy grasuje niebezpieczny krwiopijca, którego muszę powstrzymać, no nie? Więc zabrałam się do swoich domowych obowiązków z zniecierpliwieniem. Wraz z mamą mieszkałyśmy u dziadków. Posiadałyśmy dwupiętrowy dom, który, w rzeczywistości był kiedyś stodołą. Mieszkanie w odizolowanym akrami ziemi miejscu naprawdę się przydawało. Przed dziewiątą byłam już gotowa i byłam już w drzwiach. Znów było tłoczno, a to były dopiero wczesny sobotni wieczór. Muzyka była jak zawsze głośna, a twarze wokół wyglądały jednakowo. Przeskanowałam wnętrze i niczego nie wypatrzyłam co spowodowało, że mój początku dobry humor trochę przygasł. Skierowałam się w kierunku baru, przez co nie zauważyłam przeskakujących iskier w powietrzu. Zauważyłam je dopiero gdy usłyszałam głos za sobą.

- Gotowa na to bym cię przeleciał? - Co? Zakręciłam się dookoła z zamiarem zrównać z ziemią nieznajomego wazeliniarza, gdy nagle się zatrzymałam. To był on. Rumieniec pokrył moją twarz gdy przypomniałam sobie poprzednią noc. Najwidoczniej i on ją pamiętał. - Ah, tak, no więc… - w jaki sposób powinnam mu odpowiedzieć? – Umm, może najpierw się czegoś napijemy? Piwa albo…? - Nie kłopocz się. – przerwał mi mój monolog kreśląc palcem drogę wzdłuż linii mojej szczęki. – Chodźmy. - Teraz? – rozejrzałam się wokoło, wytrącona z równowagi tym, że dałam się mu tak podejść. - Tak teraz. Zmieniłaś może zdanie, kochanie? Ujrzałam wyzwanie w jego oczach, którego nie mogłam odrzucić. Nie mogłam sobie pozwolić na to by znów go stracić. Złapałam za moją torebkę i wskazałam na wyjście. - Prowadź. - Ależ nie. – uśmiechnął się groźnie. – Panie przodem.

Spoglądając na niego przez ramię co chwila doprowadziłam go do parkingu. Kiedy już znaleźliśmy się na nim zaczął na mnie spoglądać z wyczekiwaniem. - Idź po auto i jedźmy stąd. - Moje auto? Nie mam samochodu. Czemu nie twoim? – walczyłam ze sobą by wyglądać na zrelaksowaną, ale w duchu byłam na granicy wytrzymałości nerwowej. To wszystko zaczynało coraz bardziej odbiegać od mojej rutyny. To mi się nie podobało. - Przyjechałem tu motocyklem. Masz może ochotę się na nim przejechać? - Motocykl? – nie, nie da rady. Nie zdołam pozbyć się ciała, a nie mam zamiaru wieść go na ramię. No i nie mam pojęcia jak się prowadzić motocyklu. – Uhm, no cóż w takim razie weźmiemy moje auto. Stoi tam. Idąc do samochodu, nie zapomniałam by się lekko chwiać i zataczać. Miałam nadzieje, że pomyśli, że wcześniej trochę sobie wypiłam. - Myślałem, że nie masz czym jechać. – powiedział idąc za mną. Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam na pięcie. Cholera. Rzeczywiście tak mówiłam. - Zapomniałam, że tu stoi. – powiedziałam z lekka niewyraźnie - Chyba za dużo wypiłam. Poprowadzisz?

- Nie, dzięki. – Odpowiedział szybko. Z jakiegoś powodu jego silny brytyjski akcent zaczął mnie drażnić. Spróbowałam jeszcze raz uśmiechając się do niego krzywo. Musiał prowadzić. Moją bronią była szybkość moich nóg podczas ucieczki. Dlatego też musiałam usiąść po stronie pasażera, inaczej plan diabli wzięli. - Naprawdę uważam, że ty powinieneś prowadzić. Czuje się trochę niewyraźnie, a nie chciałabym byśmy wpadli na jakieś drzewo. Nie zadziałało. - Jeśli masz zamiar tylko gadać całą noc… - Nie! – w moim głosie słychać było desperacje, co spowodowało jego lekki zdziwienie. – To znaczy, jesteś przystojny i … - co ja do cholery mówię?! – Naprawdę chcę to z tobą zrobić. Stłumił śmiech, a jego ciemnie oczy błyszczały w rozbawieniu. Miał zarzuconą niedbale na ramieniu kurtkę. Patrząc na niego w świetle latarni wydawało się, że jego kości policzkowe były jeszcze bardziej zarysowane. Nie widziałam jeszcze nigdy tak idealnie wyrzeźbionej twarzy. Obejrzał mnie z góry na dół oblizując jednocześnie dolną wargę.

- W takim razie jedźmy. Ty prowadzisz. Bez zbędnego gadania wsiadł po stronie dla pasażera. Pozostawiona bez innego wyboru wsiadłam za kierownicę, zapaliłam silnik i skierowałam się w stronę szosy. Minuty mijały, a ja nie wiedziałam co powiedzieć. Cisza ciążyła nad nami. Nie odezwał się, ale czułam jak jego wzrok śledził każdy mój ruch. W końcu nie mogłam już dłużej tego znieść i wypaliłam pierwsze pytanie, które przyszło mi do głowy. - Jak masz na imię? - Czy to ma znaczenie? Odwróciłam głowę w jego stronę i napotkałam jego wzrok. Jego oczy były tak ciemno brązowe, że można by je uznać za czarne. Widziałam w nich nieme wyzwanie, nieme czy się odważysz? Strasznie mnie to dekoncentrowało, mówiąc delikatnie. A inni byli tacy rozmowni. - Chciałabym po prostu wiedzieć. Ja się nazywam Cat – wyjechałam z głównej szosy na boczną drogę w stronę jeziora. - Cat, hmm? Stad gdzie siedzę bardziej wyglądasz jak Kitten (* In eng Cat to prócz zdrobnienia Catherine również kot, Kitten znaczy: kociak, kicia;))

Gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę, rzucając mu rozdrażnione spojrzenie. Oh, tym razem będę się tym naprawdę rozkoszować. - Jestem Cat. – powtórzyłam chłodno – Cat Raven. - Co tylko powiesz Kitten Tweedy (*no i kto nie oglądał bajki o Tweedy – żółtym kanarku i kocie Sylwestrze heh tu przytyk do Raven co można przetłumaczyć jako kruk) Gwałtownie nacisnęłam na hamulec. – Masz jakiś problem, koleś? Jego ciemnie brwi się uniosły. – Nie najmniejszego, pysiaczku (* było zdrobnienie pet czyli zwierzaczku, ale pysiaczku jakoś mi bardziej pasuje:)) Zatrzymaliśmy się tu na dobre? Czy tu chcesz bym cię zerżnął? Znów na moich policzkach pojawił się ten nieznośny rumieniec po jego dosadnych słowach. - Uhm, nie. Jeszcze kawałek dalej. Tam jest ładniej. – pojechałam głębiej w las. Zaśmiał się. – Nie wątpię, kochanie. Kiedy moja ciężarówka zatrzymała się w moim ulubionym miejscu dla takich spotkań odwróciłam się w jego stronę. Siedział jak przez całą podróż, nieporuszony. Nie mogłam nic zrobić w takim ułożeniu. Przeczyszczając gardło wskazałam w stronę drzew.

- Nie chcesz wyjść na zewnątrz i … tam mnie zerżnąć? – to słowo miało dziwny posmak w moich ustach, ale chyba lepszy niż pieprzyć się. Skrzywił się nagle, ale szybko znów powrócił do swojego poprzedniego wyrazu twarzy zanim odezwał się. - Oh nie, tutaj będzie dobrze. Marzy mi się by zrobić to w ciężarówce. - No cóż… - Cholera, co teraz. W taki sposób niczego nie uzyskam. – Nie ma tu za dużo miejsca. – Triumfalnie, zaczęłam otwierać drzwi od swojej strony. On zaś nie poruszył się. - Mamy tu pełno miejsca, Kitten. Zostaje tu. - Nie nazywaj mnie Kitten. - Mój głos był ostrzejszy niż romantyczna sytuacja dyktowała, ale poważnie zaczął mnie wkurzać. Prędzej zginie, tym lepiej. Zignorował mnie. – Zdejmij ubranie. Zobaczmy czym się możesz pochwalić. - Słucham? – tego było po prostu za wiele. - Nie miałaś chyba zamiaru uprawiać ze mną seksu w ubraniu, Kitten? – drażnił się ze mną.

- Widocznie jedyne co ci trzeba to zdjąć majtki. W takim razie pospiesz się. Nie marnuj całej cholernej nocy. Oh, sprawię, że pożałujesz tych słów. Mam nadzieje, że cię to naprawdę zaboli. Z szerokim uśmiechem odwróciłam się w jego stronę. - Ty pierwszy. Znów się do mnie wyszczerzył bez ukazywania swoich kłów. - Jesteś jedną z tych wstydliwych, czyż nie? Czy to nie ty podeszłaś do mnie prawie błagając bym cię przerżnął? Hę? W takim razie zrobimy to jednocześnie. Łajdak. To niestety było jedyne słowo jakie mi teraz przychodziło do głowy. I teraz powtarzałam je jak mantrę patrząc na niego i rozpinając guziki dżinsów. A on z nonszalancją zaczął odpinać pasek przy spodniach. Wyciągnął koszulę ze spodni. Jego poczynania ukazały mi jego blady umięśniony brzuch. Nie pokryty włosami aż do linii dżinsów. To i tak było dalej niż do tej pory się posunęłam podczas wcześniejszych akcji. Byłam tak zawstydzona. Moje dłonie zaczęły się trząść gdy zaczęłam zdejmować spodnie. - Spójrz w moją stronę kochanie i zobacz co mam dla ciebie. Spojrzałam na dół i zobaczyłam, że jest bez w spodni, a w dłoniach ma swoje przyrodzenie. Szybko odwróciłam wzrok. Już prawie miałam w ręce kołek. Potrzebowałam jeszcze sekundy….

To moja skromność mnie zgubiła. Kiedy się odwróciłam unikając jego nagiego ciała umknęło mi jak zaciska palce. Jego pięść w zastraszającym tempie dotarła do mojej głowy. Wybuchowi światła towarzyszył ostry przeszywający ból, a potem nastała cisza……………… ROZDZIAŁ 2 Miałam wrażenie, jakby coś rozkopało mój mózg. Powoli i z trudem otworzyłam oczy, mrużąc je od blasku stojącej niedaleko lampy. W porównaniu z nią słońce zdawało się wyblakłe. Nadgarstki moich uniesionych w górę rąk bolały, lecz od bólu rozrywającego mi głowę poczułam natychmiastową potrzebę, by zwymiotować. - Chiba wiziałem kociulka. Kpiący głos sprawił, że mój ból zniknął, rozproszony gwałtowną falą przerażenia. Kiedy dostrzegłam czającego się niedaleko wampira, przeszedł mnie dreszcz. - Tak! Napjawdę wiziałem kociulka! Skończył parodiować kanarka z kreskówki i uśmiechnął się. Nie był to jednak przyjemny uśmiech. Chciałam uciec, lecz uświadomiłam sobie, że moje ręce są przykute do ściany. Łańcuch skuwał również moje stopy. Mój top i spodnie zniknęły, zostawiając mnie w samej bieliźnie. Nie miałam nawet swoich markowych rękawiczek. O Boże.

- No, to teraz, słodziutka, przejdźmy do interesów. – Przez całe to przekomarzanie jego głos i oczy wydawały się teraz twarde jak granit. – Dla kogo pracujesz? Pytanie tak mnie zaskoczyło, że przez moment nie wiedziałam co powiedzieć. - Dla nikogo. - Gówno – powiedział, wyraźnie wymawiając każdą sylabę. Nie musiałam nawet wiedzieć, co to znaczyło, by zgadnąć, że mi nie wierzy. Skuliłam się, kiedy podszedł bliżej. - Dla kogo pracujesz? – spytał ponownie, tym razem bardziej złowrogo. - Dla nikogo. Moja głowa odskoczyła, kiedy mnie uderzył. Łzy napłynęły mi do oczu, lecz nie pozwoliłam im spłynąć. Miałam umrzeć, ale to nie znaczyło, że mam się przed nim płaszczyć. - Idź do diabła. Natychmiast poczułam kolejne dzwonienie w uszach. Tym razem poczułam w ustach krew. - Jeszcze raz. Dla kogo pracujesz? - Dla nikogo, kutasie! – rzuciłam żarliwie i spojrzałam na niego wyzywająco. Zaskoczony zamrugał, po czym odchylił głowę i wybuchł śmiechem tak głośnym, że znów zadzwoniło mi w uszach. Opanował się jednak i pochylił nade mną, aż jego usta znajdowały się kilka centymetrów od mojej twarzy. W świetle lampy zalśniły kły. - Wiem, że kłamiesz – szepnął.

Pochylił głowę, aż jego wargi musnęły moją szyję. Siedziałam sztywno, modląc się, żeby starczyło mi sił, by nie błagać o życie. Poczułam na skórze jego chłodny oddech. - Wiem, że kłamiesz - powtórzył. – A wiem to stąd, że wczoraj wieczorem szukałem jednego faceta. Kiedy go zauważyłem, zobaczyłem jak wychodzi z nim ta sama śliczna, ruda dziewczyna, która wcześniej przystawiała się do mnie. Poszedłem więc za nimi myśląc, że dorwę go, kiedy będzie zajęty. Zamiast tego zobaczyłem, jak zatapiasz w jego sercu kołek. I to jaki kołek! – Triumfującym gestem pomachał mi przed oczami moją zmodyfikowaną bronią. – Z zewnątrz drewno, lecz w środku srebro. To jest zrobione w Ameryce! Bach, już po Devon! Jednak na tym się nie skończyło. Upchnęłaś go w bagażniku i wróciłaś do swojej ciężarówki, gdzie ucięłaś mu cholerną głowę i w kawałkach zapakowałaś do worków. Potem wesoło pogwizdując pod nosem pojechałaś do domu. Jak do diabła to zrobiłaś, hmm? Nie pracujesz dla nikogo? To dlaczego, kiedy powącham cię w tym miejscu – dotknął nosem mojego obojczyka i głęboko odetchnął – czuję coś więcej niż tylko człowieka? Zapach jest słaby, lecz niewątpliwy. Wampirzy. Z pewnością masz szefa. Karmi cię swoją krwią, prawda? Przez to jesteś silniejsza i szybsza, lecz wciąż jesteś tylko człowiekiem. My, biedne wampiry nigdy się tego nie spodziewamy. Wszystko, co widzimy to… jedzenie. Jednym palem lekko nacisnął na mój szalejący puls. - A teraz, zanim całkiem zapomnę o manierach, powiedz mi, kim jest twój szef.

Spojrzałam na niego, wiedząc że będzie to ostatnia twarz jaką zobaczę. Na krótką chwilę ogarnęła mnie żałość, lecz szybko ją odepchnęłam. Nie żałowałam. Może świat stanie się nieco lepszy przez to, co do tej pory zrobiłam. Tylko tego pragnęłam i dlatego postanowiłam umrzeć, mówiąc mojemu katowi prawdę. - Nie mam szefa. – Każde słowo było jak trucizna. Nie było potrzeby być grzecznym. – Chcesz wiedzieć, dlaczego pachnę jak człowiek i wampir jednocześnie? Bo właśnie tym jestem. Całe lata temu moja matka poszła na randkę z kimś, o kim myślała, że jest miłym facetem. Okazało się, że był wampirem, który ją zgwałcił. Pięć miesięcy później pojawiłam się ja. Urodziłam się przedwcześnie, lecz byłam w pełni rozwinięta i miałam mnóstwo odlotowych zdolności. Kiedy matka w końcu powiedziała mi o moim ojcu, obiecałam jej zabić każdego wampira jakiego znajdę, by jej to wynagrodzić. Żeby upewnić się, że nikt nie będzie musiał cierpieć tego, co ona. Od tamtego czasu boi się wychodzić z domu! Polowałam dla niej, a jedynej rzeczy, jakiej żałuję umierając teraz jest to, że nie zabrałam was ze sobą więcej! Mówiłam coraz głośniej, ostatnie słowa wprost wykrzykując mu w twarz. Zamknęłam oczy i spięłam, oczekując śmiertelnego ciosu. Nic. Żadnego dźwięku, żadnego ciosu, żadnego bólu. Po chwili zerknęłam na niego i zobaczyłam, że ani o centymetr nie ruszył się z miejsca. W zamyśleniu stukał palcem o twarz i wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy. - No? – spytałam niewyobrażalnie napiętym ze strachu i rezygnacji głosem. – Zabij mnie w końcu ty żałosna pijawo!

Spojrzał na mnie rozbawiony. - Kutasie. Pijawo. Całujesz mamę ustami, z których wychodzą takie słowa? - Nie waż się mówić o mojej matce, morderco! Twój gatunek nie nadaje się, żeby ją wspominać! Na jego ustach pojawił się cień uśmiechu. - Troszeczkę przyganiał kocioł garnkowi, czyż nie? Osobiście widziałem, jak ty zabijasz. A jeśli to co mówisz, jest prawdą, należysz do tego samego gatunku co ja. - Nie jestem taka jak wy! – Potrząsnęłam głową. – Wszyscy jesteście potworami, żerującymi na niewinnych ludziach i mającymi gdzieś czyjeś zniszczone życie. Wampiry, które zabiłam zaatakowały mnie – mieli tylko pecha, że byłam na to gotowa. Może i ta przeklęta krew krąży w moich żyłach, ale przynajmniej używałam jej do… - Och, zatkaj się wreszcie – przerwał mi zirytowanym tonem, którym beszta się dzieci. – Zawsze tak nawijasz? Nic dziwnego, że faceci, których wyrwałaś, rzucali ci się do gardła. Nie mogę powiedzieć, że ich winię. Nie mogąc znaleźć słów, tylko się w niego wpatrywałam. Z pełną jasnością dotarło do mnie teraz znaczenie wyrażenia przelać czarę goryczy. Najpierw solidnie mi przyłożył, a teraz szkalował mnie tuż przed tym, jak mnie zabije. - Przykro mi, że przerywam twoją sesję współczucia dla tych martwych wampirów, ale zabijesz mnie w końcu czy nie? – Odważne słowa, pomyślałam. Przynajmniej były lepsze niż biadolenie.

Zanim zdążyłam mrugnąć jego usta znalazły się na mojej szyi, gdzie w szaleńczym tempie pod skórą tętniła krew. Wszystko we mnie zamarło, gdy poczułam niewątpliwe draśnięcie zębami. Proszę, nie pozwól mi błagać. Proszę, nie pozwól mi błagać. Nagle ponownie się odchylił, zostawiając mnie drżącą ze strachu i ulgi. Popatrzył na mnie i uniósł jedną brew. - Śpieszno ci umrzeć, co? Najpierw odpowiesz na jeszcze kilka pytań. - Dlaczego myślisz, że to zrobię? Nieznaczny uśmiech wyprzedził jego odpowiedź. - Uwierz mi, będziesz szczęśliwsza, jeśli to zrobisz. Oczyściłam gardło i starałam się uspokoić rozszalałe tętno. Nie ma potrzeby dawać mu znaku, że obiad na stole. - Co chcesz wiedzieć? Może ci powiem. Jego złośliwy uśmieszek stał się jeszcze szerszy. Dobrze wiedzieć, że chociaż jedno z nas nieźle się bawiło. - Odważny mały kotek z ciebie, tyle ci przyznam. No to w porządku. Przypuśćmy, że wierzę, że jesteś potomstwem człowieka i wampira. Bardzo niespotykana rzecz, lecz do tego jeszcze wrócimy. Powiedzmy więc, że wierzę, że chodzisz do klubów i bawisz w przynętę, polując na nas – przesiąknięte złem monstra – by pomścić swoją matkę. Pytanie jednak pozostaje. Skąd wiedziałaś czego użyć do zabicia nas? To nie jest tajemnica poliszynela. Większość ludzi sądzi, że dobre, stare drewno załatwi sprawę. Ale nie ty. I mówisz mi, że nigdy nie miałaś do czynienia

z wampirami, poza zabijaniem ich? Pośród wszystkiego, co się działo, końca mojego życia i śmierci rysującej się tuż przede mną, powiedziałam pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl. - Masz tu coś do picia? To znaczy nic, co miało by skrzepy lub mogło być sklasyfikowane jako zero minus albo B plus? Prychnął rozbawiony. - Spragniona jesteś, kochana? Co za zbieg okoliczności. Ja również. Z tymi przerażającymi słowami wyciągnął z kieszeni butelkę i przyłożył mi do warg. Moje skute kajdanami ręce były bezużyteczne, chwyciłam więc szklaną szyjkę zębami i użyłam ich jako dźwigni. To była whisky. Paliła moje gardło, lecz nie przestawałam przełykać, aż do ostatniej kropli. Z westchnieniem rozluźniłam uchwyt i pozwoliłam, by pusta butelka opadła na jego dłoń. Odwrócił ją do góry dnem, najwyraźniej zdumiony brakiem zawartości. - Gdybym wiedział, że jesteś takim chlorem, dałbym ci coś taniego. Zamierzasz odejść z rozmachem, co? Wzruszyłam ramionami na tyle, na ile pozwalały na to moje uniesione ręce. - Co się stało? Czyżbym zrujnowała ci swój smak? Jestem pewna, że będę przewracać się w grobie martwiąc, że ci nie smakowałam. Mam nadzieję, że udławisz się moją krwią, frajerze. To spowodowało kolejny wybuch śmiechu. - Nieźle, Kotek! Ale dość gry na zwłokę. Skąd wiedziałaś czego użyć, jeśli żaden wampir ci tego nie powiedział?