Gemma Halliday
Kłamstwa na wysokich obcasach
Bohaterka "Śledztwa na wysokich obcasach" i "Zabójstwa na
wysokich obcasach" jest w siódmym niebie. Dostała pracę na
planie serialu - telewizyjnego hitu sezonu. Co prawda tylko jako
asystentka garderobianej, ale teraz obraca się wśród największych
hollywoodzkich celebrytów. Lecz czar Miasta Snów szybko pryska:
w świecie, w którym dzięki kłamstwom i podstępom zdobywa się
nagrodę Emmy, Maddie musi poradzid sobie z kapryśną gwiazdą,
znerwicowanym aktorem, natrętnym paparazzim... i tajemniczym
zabójcą. I najbardziej skomplikowaną sprawą w swoim życiu -
romansem z nieprzyzwoicie pociągającym detektywem...
Rozdział 1
„- Zaczekaj, Chad, nie wychodź. Muszę... muszę ci coś powiedzied.
- Ashley, po wszystkich twoich kłamstwach i podstępach nic, co powiesz, nie zatrzyma mnie.
- Chad, proszę! Wiesz, że cię kocham. Robiłam to wszystko, żebyśmy byli razem. Poza tym nie
możesz teraz odejśd... Noszę twoje dziecko!"
Wstrzymałam oddech, nabierając kolejną garśd popcornu, kiedy zaczęła się reklama dezodorantu.
- Jezu, dziecko jest ogrodnika? - wrzasnęła siedząca obok mnie moja najlepsza przyjaciółka Dana. -
Jej mąż dostanie szału.
- Nie martw się - odparłam, pociągając łyk dietetycznej coli. - Ciągle jest w śpiączce. Nigdy się nie
dowie.
- Chyba że tak. Przegapiłam ten odcinek. Czy to znaczy, że babka, która go stuknęła samochodem,
poszła do więzienia?
Pokręciłam głową.
- Nie, jej mąż zaszantażował prokuratora okręgowego, żeby wycofał oskarżenia, ale postawił jej
warunek, że ma zgłosid się na odwyk. Ale ona nie poszła na żaden odwyk, tylko zaszyła się z mężem
swojej siostry w jego domku nad jeziorem.
- Ahaaa - mruknęła Dana. - A więc dlatego jej siostra truje męża.
Skinęłam głową.
- Cicho, już film leci.
W milczeniu wlepiałyśmy oczy w ekran, kiedy Chad i Ashley padli sobie w objęcia. Przyznaję bez
bicia, że jestem uzależniona od tego serialu. Magnolia Lane to największy primetime'owy hit od
czasu, kiedy Brandon i Brenda zamieszkali w Beverly Hills 90210, a ja od razu wpadłam jak śliwka w
kompot.
Z mojej torebki rozległo się dzwonienie telefonu.
- Dzwoni twoja komórka - powiedziała Dana. Machnęłam ręką.
- Pewnie telemarketer - wymamrotałam, przeżuwając popcorn, z oczami utkwionymi w ekranie,
kiedy Chad pytał Ashley, na ile jest pewna, że to dziecko jest jego, a nie jej pogrążonego w śpiączce
męża. Oczywiście, w tym czasie pod drzwiami sypialni stała wścibska sąsiadka Ashley słyszała całą
rozmowę.
W chwili kiedy ekran wypełniło ujęcie męża Ashley, leżącego na szpitalnym łóżku, moja torebka
ponownie się rozdzwoniła.
- Może lepiej odbierz - zasugerowała Dana. Pokręciłam głową.
- Zwariowałaś? Mąż Ashley zaraz obudzi się ze śpiączki.
Zignorowałam uwerturę do opery Wilhelm Tell wygrywaną przez moją torebkę Kate Spade i kiedy
pielęgniarka nachyliła się nad pogrążonym w śpiączce Prestonem Francisem Bartonem III, nabrałam
kolejną garśd popcornu. Zważywszy na to, że pielęgniarka była złą siostrą bliźniaczką jego żony,
podejrzewałam, że zaraz albo go udusi, albo wyciągnie wtyczkę.
Nachyliła się jeszcze bardziej, sięgając po wtyczkę.
Obie z Daną wstrzymałyśmy oddech.
Wtedy na ekranie pojawiła się reklama ubezpieczenia na życie z pięddziesięciolatkiem w skórzanych
spodniach, grającym na niewidzialnej gitarze piosenkę Jimiego Hendriksa.
- Nienawidzę, kiedy to robią! - powiedziała Dana, rzucając w telewizor popcornem.
Rzecz jasna, jej popcorn był bez masła, oleju, tłuszczu, soli i smaku. Dana, instruktorka aerobiku i
aspirująca aktorka, miała kształty, które z powodzeniem mogłyby doprowadzid do karambolu na
Pacific Coast Highway. Jej ciało było świątynią. Moje natomiast żądało regularnych ofiar w postaci
Double Stuf Oreos, cheeseburgerów oraz popcornu z dużą ilością jasnożółtego, maślanego dodatku
smakowego zawierającego składniki, których nazw nie potrafiłam wymówid. Ja jednak wyznawałam
zasadę, że póki mieszczę się w moje ukochane dżinsy Cavalli, wszystko jest w porządku. Okej,
ostatnio zrobiły się trochę ciasne w pasie, ale ciągle jeszcze mogłam je zapiąd!
Dana znowu cisnęła popcornem w telewizor, a ja wyciągnęłam z torebki komórkę i sprawdziłam
wyświetlacz. Dwa nieodebrane połączenia. Oba z tego samego numeru, na widok którego aż
podskoczyłam z radości. Był to numer Ramireza.
Detektyw Jack Ramirez, najseksowniejszy gliniarz w Los Angeles od zeszłej jesieni był mój. Cały mój.
Okej, jeszcze nie nazwał mnie oficjalnie swoją dziewczyną, ale widocznie ten typ tak ma.
Ramirezowi daleko było do idealnego kandydata do sztuki pod tytułem „żyli długo i szczęśliwie".
Był detektywem wydziału zabójstw, facetem z wielką spluwą i wielkim tatuażem, a do tego
niebezpiecznie dobrym w łóżku. Był o wiele bardziej niegrzecznym chłopcem pokroju Russella
Crowe'a niż Wardem Cleaverem, strażnikiem ogniska domowego. Nie żebym narzekała. (Patrz
wzmianka o łóżku powyżej.)
Byliśmy umówieni na „drinka albo coś", kiedy skooczy dziś służbę. Włożyłam czarne, koronkowe
stringi Victoria's Secret w nadziei na to „albo coś".
Wystukiwałam kod dostępu do poczty głosowej, słuchając motywu przewodniego Magnolia Lane i
patrząc na napisy koocowe przesuwające się na tle wypielęgnowanych trawników idealnego
osiedla z przedmieścia.
- Hej, Maddie, to ja - usłyszałam głos Ramireza. - Słuchaj, coś mi wyskoczyło. Muszę się z kimś pilnie
spotkad w Cabana Club, w związku z czym nie dam rady spotkad się dzisiaj z tobą. Przykro mi.
Zadzwonię do ciebie jutro.
Super.
Największą wadą Ramireza, jak może zauważyliście, był zwyczaj robienia planów, które później
psuje. Albo, co gorsza, nierobienie ich wcale. Chod byłam prawie oficjalnie jego dziewczyną, nie
widziałam Ramireza od zeszłego piątku, kiedy miała byd kolacja i kino w City Walk, ale mój facet
dostał telefon o porachunkach gangów w Comp-ton, więc skooczyło się na przystawkach i moim
samotnym powrocie taksówką do domu. No i teraz znowu odwołał nasze „albo coś". Zaczynałam
mied tego dosyd. Mrużąc oczy, wpatrywałam się w telefon; zastanawiałam się, kim był ten ktoś, z
kim miał się spotkad w zamian.
- Co jest? — zapytała Dana, widząc, że mi zrzedła mina.
- Ramirez. Odwołał spotkanie. - Znowu.
- Co, znowu? - zapytała Dana, jakby czytając w moich myślach.
- Wiem! Powiedział, że musi się z kimś spotkad. Co to znaczy?
Dana wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. - Włożyła do ust kolejne ziarnko popcornu.
- Czy to spotkanie ma związek z pracą, czy jest towarzyskie? Jeśli to drugie, to dlaczego nie
zaproponował temu komuś, żeby wypił z nami drinka? Dlaczego odwołał nasze spotkanie? Wstydzi
się mnie? Nie chce przedstawid mnie swoim znajomym? To nie wróży nic dobrego? Ma wątpliwości
co do naszego związku, prawda? Wiedziałam. Wiedziałam, że to nie potrwa długo. Wiedziałam, że
nigdy się nie ustatkuje. Nie wymagam tego od niego. Boże, myślisz, że on myśli, że ja chcę, żeby się
ustatkował? O to chodzi? Tłamszę go? Oczekuję zbyt wiele? Nie jest tak, prawda?
- Spoko. Wyluzuj, kobieto. Nic dziwnego, że chłopak potrzebuje wolnego wieczoru.
Dana miała rację; zaczynałam się hiperwentylowad.
- Słuchaj, pewnie po prostu wychodzi gdzieś z kumplami. Wiesz, jacy są gliniarze. To totalnie klub
twardzieli.
- Masz rację. - Wzięłam głęboki oddech. - Racja. Pewnie po prostu chciał spędzid wieczór z
kumplami. To nie znaczy, że nie chce byd ze mną. Oczywiście, że chce byd ze mną. Bo niby czemu
miałby nie chcied byd ze mną? Ani trochę go nie tłamszę. - Urwałam. - Słuchaj, a co byś powiedziała
na podwójną randkę w ten weekend?
Dana spojrzała na mnie,
- Podwójną randkę?
- O wiele trudniej kogoś tłamsid na podwójnej randce. Poza tym będzie fajnie. Ja i Ramirez, ty i... -
Urwałam, niepewna, kto w tym miesiącu był na tapecie.
Kochałam moją najlepszą przyjaciółkę, ale nawet ja musiałam przyznad, że ma osobliwy talent do
zadawania się z facetami, z którymi związek z góry był skazany na porażkę. Przykładowo, jej ostami
chłopak, Rico, przyłączył się do grupy najemników, którzy wyjechali do Afganistanu, aby walczyd z
talibami. Dana ciągle leczyła swoje zranione ego, kiedy ją porzucił dla jakichś zapyziałych jaskio na
drugim koocu świata.
Przygryzła wargę, a pomiędzy jej jasnymi brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka.
- Przykro mi, Maddie, ale nie mogę pójśd na podwójną randkę.
- Proszę! Przecież nie wymagam od ciebie, żebyś się dla mnie z kimś wiązała, chodzi tylko o małą
przysługę.
Dana pokręciła głową.
- Nie o to chodzi. Nie mogę chodzid na randki. Skooczyłam z facetami.
- No nie. Tylko mi nie mów, że znowu postanowiłaś byd lesbijką -jęknęłam, popijając dietetyczną
colę.
Dana pokręciła przecząco głową.
- Nie, to nie to. Chodzi o to, że... cóż... nie mogę uprawiad seksu. - Położyła mi dłonie na ramionach,
miała poważny wyraz twarzy. - Mam problem.
- Jaki problem? Złapałaś jakąś chorobę? Ponownie pokręciła głową.
- Nie, Mads. To coś gorszego.
Uniosłam brwi.
- Okej, poddaję się. Nie wiem, co może byd gorsze od choroby wenerycznej.
- Jestem uzależniona od seksu.
Przewróciłam oczami.
- Super. Myślałam, że to coś poważnego - zakpiłam, wpychając kolejną garśd popcornu do ust.
- To jest coś poważnego! —krzyknęła.
- Dana, wyglądasz fantastycznie. Podobasz się facetom. Od kiedy to problem?
- Mówię poważnie, Maddie. Jestem chora.
- Jesteś szczęściarą. Wiesz, ile mam push-upów, żeby moje cycki wyglądały chod w połowie tak
dobrze jak twoje? - Całe mnóstwo. Podejrzewałam, że oprócz mnie i Jackie Black nikt w LA nie miał
już miseczki B.
Dana zignorowała mnie.
- Seks może byd takim samym nałogiem jak każdy inny. Uzależnienie od seksu to choroba, którą
muszę zaakceptowad i nauczyd się z nią radzid. Jestem na etapie wstrzemięźliwości seksualnej.
Gryzłam popcorn, żeby nie parsknąd.
- Wstrzemięźliwości seksualnej? - Dana przytaknęła.
- Tak. Mój terapeuta, Max, uważa, że to jedyny sposób, by wyjśd z uzależnienia.
Zamrugałam ze zdumienia.
- Terapeuta Max? Mówisz poważnie? Słuchasz rad kogoś, kto się nazywa „terapeuta Max"?
Dana ponownie przytaknęła.
- Tak, Maddie. W AS wszyscy jesteśmy ze sobą na ty. Także z terapeutami.
Wiedziałam, że pożałuję tego pytania.
- AS?
- Anonimowi Seksoholicy.
W myśli stuknęłam się w czoło.
- A ja myślałam, że w Magnolia Lane się dzieje.
- Och, Maddie! - powiedziała Dana z błyskiem w oku. - Powinnaś pójśd ze mną na mityng. Jest tam
całe mnóstwo gorących facetów, którzy są zawsze supermili dla nowych dziewczyn.
Zapewne.
- Dzięki, ale nie skorzystam. Poza tym mam chłopaka. Poniekąd - dodałam ponuro, myśląc o
stringach, które niepotrzebnie dziś włożyłam. —Jesteś pewna, że Ramirez mnie nie wystawia?
Dana otworzyła butelkę z wodą i pociągnęła spory łyk.
- Absolutnie.
- Okej. W takim razie obiecuję, że więcej tego nie będę przeżywad. Jeśli chce iśd z kumplami do
Cabana Club, nie będę z tego powodu robid afery.
Dana gwałtownie uniosła głowę, krztusząc się wodą.
- Do Cabana Club?! - Oho.
- Tak... a co?
- Maddie, byłaś tam kiedyś?
Pokręciłam głową. Szczerze mówiąc, moje typowe wieczory na mieście zaczynały się od kolacji w
Ventura, a kooczyły na rundce po Beverly Center i nowej parze butów. Nie byłam miłośniczką
dubbingu.
- Boże, Maddie. Tam się chodzi, żeby kogoś wyrwad. Albo na randkę. Nie mówiłaś, że Ramirez idzie
właśnie tam!
Niech to diabli. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła, w którym dietetyczna cola mieszała się
z popcornem w sztucznym maśle i czystym przerażeniem.
- Boże. To koniec. Rzuca mnie, prawda? Chodziło tylko o to, żeby złapad króliczka, nie? A kiedy
złapał, już go nie chce! Jestem jak wczorajszy bajgiel, którego nikt nie chce. Boże, co ja mam robid?
- Przykro mi, skarbie. - Dana położyła mi dłoo na ramieniu i spojrzała współczującym wzrokiem;
dokładnie tak samo patrzyła na mnie, kiedy w siódmej klasie matka zafundowała mi boba z
grzywką. - Słuchaj, to pewnie nic takiego. Jestem pewna, że on tylko... - Urwała, najwyraźniej nie
będąc w stanie wymyślid wystarczająco wiarygodnego kłamstwa.
- Racja. - Pociągnęłam duży łyk dietetycznej coli, czując, jak dwutlenek węgla wyżera mi gardło. -
Ale nie masz przypadkiem ochoty na drinka?
Cabana Club mieścił się na rogu La Brea i Sunset w dużym, ceglanym budynku pomalowanym na
różowo i oskrzydlonym przez neonowe flamingi. Ponieważ był piątkowy wieczór, przed klubem
stała kolejka. Szczęśliwie Dana znała wszystkich bramkarzy w mieście (z większością znała się bliżej
niż ja z moim ginekologiem) i byłyśmy w środku szybciej, niż można powiedzied „Lindsay Lohan".
Kiedy moje oczy przywykły do półmroku poprzecinanego różowymi i zielonymi laserami, zdałam
sobie sprawę, że Dana miała rację: to miejsce było idealne na podryw. Na zatłoczonym parkiecie po
naszej prawej kłębiły się najgorętsze towary w LA - aktorki łamane przez kelnerki, modelki łamane
przez kelnerki, trochę aktorów z serialu, który leciał na CWTV, laska z Survivora, której nikt nie
cierpiał - a wszyscy gięli się w taki sposób, że nawet HBO by tego nie wyemitowało. Przy stolikach
po lewej siedzieli faceci z laskami; nachyleni ku sobie, popijali drinki z wysokich szklanek,
jednocześnie obmacując się nawzajem pod stołem. Bar naprzeciw nas okupowany był przez singli,
popijających martini i kombinujących, jak zdobyd czyjś numer telefonu. Przyglądałam się im spod
rzęs, modląc się, żeby mój chłopak nie był jednym z nich.
- To zdecydowanie nie wygląda mi na wypad z kumplami - stwierdziłam, przekrzykując pulsujące
techno.
- To zdecydowanie nie jest miejsce, w którym wychodząca z seksoholizmu osoba powinna spędzad
piątkowy wieczór. - Dana przyglądała się gościowi przy barze; miał skórzane spodnie, rozpiętą
koszulę i uśmiech podrywacza.
Puścił do niej oczko.
Moja przyjaciółka przygryzła wargę.
- Znajdźmy Ramireza i zbierajmy się stąd, zanim zrobię coś, czego będę później żałowad -
powiedziała.
Nie musiała powtarzad dwa razy. Przeciskałyśmy się przez tłum wzdłuż baru. Dostałam z łokcia od
sobowtóra bliźniaczki Olsen, facet w kowbojskim kapeluszu zachlapał mi rybaczki margarita, ale to
bez znaczenia. Miałam misję. Byłam wyrozumiała wobec Ramireza. Nie ograniczałam mu jego
przestrzeni. Nawet odczekałam rekordowe dwa miesiące, zanim poszłam z nim do łóżka. Nie do
kooca z własnego wyboru, ale nie o to chodzi. Zrobiłam wszystko, co może zrobid kobieta, żeby
związek wypalił. A co on zrobił? Olał to wszystko dla wieczoru w raju dla singli. Stałam się
wzgardzoną kobietą, która kipiała gniewem. Skanowałam wzrokiem klub.
W koocu go wypatrzyłam. Siedział przy stole w głębi, a przed nim stała w połowie opróżniona
szklanka z piwem. Zgrzytnęłam zębami i krew mnie zalała, kiedy potwierdziły się moje najgorsze
przeczucia.
Naprzeciwko Ramireza siedziała kobieta. Wysoka. Dla kobiety, która ma metr pięddziesiąt w
kapeluszu, gorsze od bycia porzuconą jest tylko bycie porzuconą dla kobiety wysokiej.
Jej nogi, wciśnięte pod stół, były niemal tak długie jak cała ja. Były też prawie w całości
wyeksponowane, bo jej skórzana mini miała długośd równą szerokości paska. Na górze też była
bardziej rozebrana niż ubrana; dekolt bluzki sięgał niemal pępka, ukazując piersi, które wyraźnie
były dziełem chirurga plastycznego, małe czerwone bolerko narzuciła na ramiona chyba tylko dla
ozdoby, niczego bowiem nie zakrywało. Jej długie czarne włosy były rozpuszczone, nadając jej
mroczny, egzotyczny wygląd, którego irlandzko-angielski mieszaniec, taki jak ja, mógł jej tylko
pozazdrościd.
A potem położyła rękę na jego udzie.
Czułam, jak z nozdrzy poszedł mi dym, a dłonie zwinęły się w pięści. Dośd tego. Gliniarz czy nie,
zamierzałam go ukatrupid.
Dana krzyczała coś do mnie, chyba „Maddie, zaczekaj!", ale nie byłam w stanie się zatrzymad,
nawet gdybym chciała. Straciłam kontrolę nad swoim ciałem, które parło niczym tłok do tej pary
gołąbków.
- Ty sukinsynu! - wrzasnęłam.
Ramirez odwrócił się, ściągając na mój widok ciemne brwi. Chod byłam wściekła, moje ciało nie
pozostało obojętne na jego wdzięki. Zresztą jak zawsze. Ramirez był prawdziwym ciachem, tyle że
w mrocznym wydaniu - jego czarne włosy były ciut przydługie, ciemno-piwne oczy nieprzeniknione,
czarna pantera wytatuowana na ramieniu odrobinę za duża, by zasłaniał ją rękaw T-shirta. Ramirez
miał ciemną skórę, jego lewą brew przecinała cienka biała blizna, a na twarzy zawsze miał
kilkudniowy zarost. Niegrzeczny chłopiec łamane przez bóg seksu wyglądał tak, że dziewczynie
prawie odbierało mowę.
Prawie.
- Nie wierzę, że wystawiłeś mnie dla czegoś takiego! - wrzasnęłam, wskazując na tę jego Amazonkę.
Laska rzuciła mi zdezorientowane spojrzenie, potem zaczęła się nerwowo rozglądad, jakby próbując
rozgryźd, skąd się, u licha, wzięłam.
- Maddie, co tu robisz? - zapytał Ramirez wciąż jeszcze zdumiony.
- O to samo mogę zapytad ciebie. - Szturchnęłam palcem jego umięśnioną klatę, nad którą
pracował przez sześd dni w tygodniu na siłowni. - Za kogo się masz? Najpierw mnie zwodzisz, a
potem jak gdyby nigdy nic spławiasz dla innej?
- Maddie - odparł Ramirez spokojnym, stanowczym głosem - wracaj do domu. Później ci wszystko
wyjaśnię.
- Jeszcze czego! Mam wrócid do domu, żebyś mógł sobie dalej randkowad z tą zdzirą?! - Darłam się
tak głośno, że pomimo pulsującej muzyki, zwróciłam na siebie uwagę par siedzących przy
sąsiednich stolikach.
- Kto to jest? - Amazonka nadal strzelała oczami na boki. - Mówiłam ci, żebyś przyszedł sam.
- Maddie - powtórzył Ramirez, a jego oczy ciskały błyskawice. — Nie rób tego.
- Nie rób tego? Nie rób tego! Przepraszam bardzo, ale co ja takiego robię? Bo z całą pewnością to
nie ja jestem na randce z jakąś żyrafą, w czasie kiedy miałeś robid „albo coś" ze mną!
- Ramirez? - powiedziała Amazonka, kręcąc się nerwowo.
- Maddie - ostrzegł Ramirez.
- Palant! - wrzasnęłam.
A potem chwyciłam szklankę z piwem i chlusnęłam jej zawartością Ramirezowi w twarz.
- Jezu! - krzyknął, podrywając się z siedzenia i mrugając oczami, by pozbyd się z nich budweisera.
- A co do ciebie... - powiedziałam, zwracając się do Amazonki. Ale nie zdołałam dokooczyd swojej
groźby.
Amazonka wystrzeliła ze swojego krzesła i zanim zdążyłam uświadomid sobie, co się dzieje,
wyciągnęła pistolet ze swojego małego bolerka, które, jak się okazało, wcale nie było tylko ozdobą,
i schwyciła mnie za włosy. Z moich ust wydobył się zduszony krzyk, kiedy założyła mi haka na szyję.
- Okej, nie ruszad się! - wrzasnęła do siedzących przy pobliskich stolikach par, które obserwowały
rozwój wypadków z rozdziawionymi ustami.
Przyłożyła do mojej skroni lufę pistoletu.
- Albo blondi zginie.
Rozdział 2
Niech to szlag! Pierwszą, irracjonalną myślą, jaka przyszła mi do głowy, kiedy wpatrywałam się w
lufę pistoletu Amazonki, było to, że nie tylko rzucał mnie dla kobiety wysokiej, ale w dodatku dla
psycholki! Hej, wspominałam, że irracjonalną. Potem czułam już tylko wdzięcznośd, że Ramirez miał
refleks gliniarza. W ułamku sekundy wyciągnął broo z kabury i wycelował w Amazonkę,
doprowadzając do sytuacji patowej.
- Isabel, rzud broo — rozkazał niewiarygodnie spokojnym głosem, zważywszy na okoliczności.
Ludzie, gdy tylko zobaczyli pistolety, zaczęli wrzeszczed t uciekad. Laska z Survivora zanurkowała
pod stół, aktorzy z CWTV w panicznym galopie do wyjścia stratowali sobowtóra Olsenki. Didżej
przestał puszczad muzykę i schował się za głośnikami, a ja słyszałam tylko dźwięk tłuczonego szkła i
chór spanikowanych głosów, wołających: „Niech ktoś wezwie policję!" Jestem prawie pewna, że
jeden z tych głosów należał do Dany.
- Isabel - powtórzył Ramirez.
- Nic z tego! - wrzasnęła, zacieśniając uchwyt na mojej szyi tak, że obraz przed moimi oczami zaczął
się zamazywad. - Zapomnij!
- Isabel, spróbuj się uspokoid.
- Niczego nie zamierzam próbowad, ty świnio. Wszystko zostało ukartowane. Mówiłam ci, że ma
nie byd innych gliniarzy.
- Ona nie jest gliniarzem, Isabel - wycedził Ramirez przez zaciśnięte zęby.
- Daję słowo! - zapiszczałam. - Nigdy nie byłam nawet w skautach.
- Zamknij się! - rozkazała, mocniej przyciskając pistolet do mojej skroni.
Zamknęłam się.
- Isabel, posłuchaj mnie - powiedział Ramirez. Powolutku zbliżał się do niej, cały czas trzymając ją
na muszce. - Jeśli zaraz odłożysz broo, będziesz mogła po prostu stąd wyjśd. Nikomu nie musi stad
się krzywda.
Pokręciła głową tak gwałtownie, że aż zafalowały jej długie czarne włosy.
- Gadaj zdrów. Nie ma mowy, koleś. Wiem, że klub jest otoczony. Na zewnątrz czekają na mnie
gliniarze. Wystawiłeś mnie. I nie zbliżaj się do mnie!
Usłyszałam, że Ramirez mruknął pod nosem: „Jezu", po czym posłał mi kolejne wściekłe spojrzenie.
- Nie wystawiłem cię. Ona nie jest policjantką, Isabel. To moja... - Urwał.
Wstrzymałam oddech, wytężając słuch. Przyjaciółka? Kochanka? Dziewczyna? No dalej, na litośd
boską, dokoocz, człowieku!
- .. .znajoma - powiedział w koocu.
Palant.
- Mam gdzieś, kim ona jest - odparła Szalona Isabel. - Idzie ze mną. - Puściła moją szyję, chwytając
mnie pod ramię, a drugą ręką wpychając pistolet w żebra. - I nie próbuj iśd za mną, świnio. Bo ją
zabiję. Z radością rozwalę jej łeb i narobię tu bałaganu.
Skrzywiłam się. Cała sytuacja dowodziła tylko tego, jak mało oleju miałam w głowie. Czemu, och,
czemu po prostu jak normalna dziewczyna nie zostałam w domu, zadręczając się
domniemywaniami na temat tego, co robił mój chłopak? Ale z olejem czy bez, chciałam, żeby moja
głowa została na swoim miejscu.
Widziałam, że Ramirez zacisnął szczęki. Cały czas trzymał Isabel na muszce.
- Nie rób głupstw, Isabel.
Isabel zignorowała go, ciągnąc mnie za sobą do najbliższego wyjścia. Ramirez stał w miejscu,
przyglądając się w napięciu, jak odległośd między nami wciąż się powiększa.
Fatalnie. Widok Ramireza z inną kobietą nie należał do przyjemności. Ale to, co działo się teraz,
było sto razy gorsze.
Isabel dotarła do wyjścia awaryjnego, uruchamiając przy okazji alarm pożarowy, co sprawiło, że
tłum znowu wpadł w panikę. Barman wrzasnął: „Pożar!" i widziałam, jak dwie dziewczyny w
topach, rzucając się w popłochu do drzwi, pchnęły Danę. Pechowo Dana wpadła na Barowego
Podrywacza, którego odrzuciło do tyłu i zderzył się z Ramirezem. Ramirez zatoczył się, stracił cel,
Isabel zaś wykorzystała okazję, żeby zwiad.
- Ruszaj się, blondi - warknęła, kiedy zatrzasnęły się za nami drzwi. Nie zwalniając żelaznego uścisku
na mojej ręce, zrzuciła klapki i rzuciła się biegiem przez parking.
- Dokąd biegniemy? - zapytałam, potykając się, łamiąc obcas i uderzając dużym palcem stopy w
asfalt.
- Zamknij się! - Przystanęła, rozglądając się po parkingu. - Potrzebny mi samochód.
Wskazałam zielonego volkswagena beetle'a.
- Może ten?
Nie chciałam ułatwiad tej wariatce ucieczki, ale doszłam do wniosku, że im szybciej zostawi mnie w
spokoju, tym mniejsze prawdopodobieostwo, że zsikam się w majtki. Najbardziej na świecie
nienawidziłam, kiedy ktoś celował do mnie z broni.
- To? Jestem karłem? - zapytała, majtając długimi włosami. Zmrużyłam oczy. To miał byd przytyk do
mojego wzrostu czy jak?
- Okej, to może ten? - Wskazałam na niebieskiego pikapa z naklejką „Cowgirl up" na tylnej szybie.
Isabel spojrzała na mnie.
- Wyglądam na wieśniaka czy co?
- Wiesz, jak na kogoś, kto ucieka, jesteś strasznie wybredna.
- Zamknij się! - Isabel znowu przystawiła mi pistolet do głowy. Ryzyko, że zmoczę majtki, z każdą
sekundą stawało się coraz większe. Zamknęłam usta.
Isabel spojrzała ponad moim ramieniem i najwyraźniej dostrzegła samochód, który jej odpowiadał,
bo się uśmiechnęła.
- No, ten będzie okej.
- Ścisnęła mocniej moją rękę i pociągnęła za sobą, klucząc między zaparkowanymi samochodami do
stojącego w samym rogu dużego, czarnego escalade'a. Zerknęła do środka przez szybę od strony
kierowcy. Parkingowy zostawił kluczyki w stacyjce.
- Frajerzy-wycedziła.
Otwierała drzwi, kiedy przez wyjście awaryjne wypadł Ramirez.
- Isabel! - zawołał.
W ułamku sekundy odwróciła się, uniosła rękę i strzeliła w kierunku, z którego dobiegł jego głos.
Kula roztrzaskała szybę od strony pasażera w vw beetle.
Usłyszałam, że Ramirez krzyczy: „Cholera!", kiedy Isabel posłała jeszcze trzy kulki w stronę
samochodu dla karłów.
- Maddie? - zawołał.
- Nic mi nie jest! - odkrzyknęłam. - Ona po prostu nie lubi tego samochodu.
- Zamknij się! - wrzasnęła Isabel. - Głupia jesteś czy jak? Czego nie rozumiesz w poleceniu „zamknij
się"?
Zacisnęłam usta, a potem pokazałam gestem, że zamykam je na kluczyk, który wyrzucam.
- Isabel, porozmawiajmy o rym. Coś wymyślimy — przekonywał Ramirez zza volkswagena.
W oddali słyszałam wycie policyjnych syren.
Isabel też je musiała słyszed, bo w odpowiedzi przestrzeliła tylną szybę volkswagena. Wyraźnie nie
była w nastroju do rozmowy.
Ale to, że wariatka strzelała do mojego chłopaka, miało swoją zaletę: pistolet nie był wycelowany
we mnie.
Odetchnęłam głęboko i z całej siły nadepnęłam na jej bosą stopę moim jedynym całym obcasem.
- Cholera jasna! - zawyła.
Oszołomiona rozluźniła uchwyt. Właśnie o to mi chodziło. Odwróciłam się i pognałam przed siebie
tak szybko, jak pozwalał złamany obcas; w chwili kiedy uskoczyłam za forda festive, usłyszałam, jak
kula przeszywa jego opony.
- Ty suko! - darła się Isabel, strzelając na oślep po parkingu. Skuliłam się, osłaniając głowę i modląc
się, żeby festiva nie byłtak tandetny, jak wyglądał. Żałowałam, że nie schowałam się za hummerem.
- Maddie? - zawołał Ramirez z drugiego kooca parkingu.
Aleja byłam tak sparaliżowana ze strachu, że nie mogłam odpowiedzied. Po prostu siedziałam, z
głową oplecioną rękami, kolanami przyciągniętymi do piersi, sercem bijącym szybciej niż
wtedy/kiedy Dana zmusiła mnie do treningu na stairmasterze.
Ledwo ucichły strzały, usłyszałam pisk opon ruszającego samochodu. Uniosłam głowę, zerkając
przez przestrzeloną szybę festivy, i zobaczyłam wyjeżdżającego z parkingu escalade'a, a w nim
Isabel z rozwianą grzywką.
- Maddie? - Ramirez biegł w moją stronę. Pod jego stopami chrzęściło tłuczone szkło. W dalszym
ciągu udawałam embriona.
- Nic mi nie jest.
Powiedzmy. Spojrzałam w dół. Rzucając się za samochód, zdarłam sobie skórę z obu kolan. Z
dużego palca stopy ciekła krew i chod niedawno robiłam pedikiur, moja stopa z powodzeniem
mogłaby zagrad w horrorze. Zaś co do moich czółenek Nina, to już nigdy nie będą takie same. Ale
przynajmniej nie zsikałam się w majtki.
- Na pewno? - zapytał Ramirez, który był już przy mnie.
Podniósł mnie, przesunął szybko dłoomi po moich rękach i nogach. Jak dla mnie, za szybko. Nie
miałabym nic przeciwko temu, gdyby zabawił odrobinę dłużej na wysokości ud. Zgadza się, tak
bardzo leciałam na Ramireza, że nawet strzelanina nie mogła zmniejszyd mojego pożądania. Jezu,
może powinnam chodzid razem z Daną na mityngi AS?
- Nic mi nie jest, naprawdę — powiedziałam, odsuwając od siebie niestosowne myśli.
Uspokojony cofnął się o krok i spojrzał na mnie. Troska, jeszcze przed chwilą obecna w jego
ciemnych oczach, ustąpiła miejsca irytacji - ale nie tego rodzaju, którą czujesz, kiedy podczas kolacji
dzwonią do ciebie telemarketerzy, tylko adekwatnej do sytuacji, kiedy twoja niepoczytalna
„znajoma" prowokuje szaloną Amazonkę, by wzięła ją jako zakładniczkę, a w rezultacie strzelają do
ciebie. Tak, poziom jego irytacji musiał byd wysoki, skoro na szyi zaczęła mu pulsowad ta jego żyłka,
a szczęki zacisnęły się jak imadło.
Przygryzłam wargę, przestępując z nogi na nogę. Spojrzałam na jego zaplamioną piwem koszulkę.
- Przepraszam cię za to piwo.
Ale on tylko pokręcił głową i ponownie mruknął pod nosem: Jezu.
Dwie godziny później na parkingu przed Cabana Club ciągle jeszcze roiło się od gliniarzy, a Ramirez
patrzył na mnie złym okiem. Co, kiedy siedziałam na tylnej klapie ambulansu opatulona brzydkim
zielonym kocem i czekałam, aż ratownicy medyczni sprawdzą, czy nic mi nie jest i pozwolą wracad
do domu, wydawało mi się dośd niesprawiedliwe. Czy prosiłam się, żeby wzięto mnie jako
zakładniczkę? I to nie ja do niego strzelałam. Co więcej, gdyby było po mojemu, bylibyśmy teraz u
mnie i rozciągnięci na materacu szykowalibyśmy się właśnie do drugiego etapu tego „albo coś". Tak
więc, na dobrą sprawę, wszystko było winą Ramireza. Co tu gadad? Dwanaście lat spędzonych w
katolickiej szkole nauczyło mnie, jak się zwala winę na kogoś innego.
- O mój Boże! Kochana, spójrz na tego gliniarza na trzeciej - odezwała się stojąca obok mnie Dana.
Gdy klub opustoszał, Dana odnalazła mnie na parkingu, gdzie umundurowani gliniarze otoczyli
szczątki volkswagena taśmą policyjną. Byłam wdzięczna, że mam kogo potrzymad za rękę, tym
bardziej że złowrogie spojrzenia Ramireza nie pozostawiały mi złudzeo, że on i ja nieprędko
będziemy trzymad się za rączki. Ale widok tylu umundurowanych facetów to było trochę za wiele
dla Miss Wstrzemięźliwości Seksualnej.
Obróciłam głowę w lewo.
- Nie - powiedziała Dana, wskazując na prawo. - Powiedziałam na trzeciej.
- Czemu po prostu nie powiedziałaś, że mam spojrzed w prawo? - wymamrotałam, namierzając
obiekt pożądania Dany.
Wysoki, szczupły, ciemnowłosy i umundurowany facet o wydatnym nosie stał przygarbiony przy
tylnym wyjściu, przesłuchując sobowtóra Olsenki.
- Mogłabym go schrupad! - Dana przełknęła głośno ślinę, zupełnie jak ja na widok tiramisu w
Gianni's.
- Myślałam, że skooczyłaś z facetami?
- Aha. Och! - zachłysnęła się. - Maddie, na jedenastej. Blondyn, niebieskie oczy, fantastyczne
bicepsy! - Niewiele brakowało, żeby zaczęła się oblizywad.
- Dana, od jak dawna nie uprawiałaś seksu?
Westchnęła, przyglądając się jak Pan Fantastyczne Bicepsy zmiata kawałki szkła do torebki na
dowody.
- Od zbyt dawna. - Przechyliła głowę, kiedy pochylił się nad volkswagenem, prezentując tyłek, który,
przyznaję się bez bicia, przykuł także i mój wzrok. - Od poniedziałku. Cztery drugie dni.
O Boże.
- Jeśli wytrwam tydzieo, dostanę odznakę.
- Zdajesz sobie sprawę, że skórek przy paznokciach nie wycinałam od ponad tygodnia?
Dana zignorowała mnie.
- Oho. Złe wieści na czwartej. - Spojrzałam w lewo.
- Nie. - Dana złapała mnie za podbródek i przekręciła moją głowę w prawo. - Na czwartej.
Miała rację z tym „oho". Lawirując między potłuczonym szkłem, pachołkami policyjnymi z
numerami i zniszczonymi częściami samochodów, w naszą stronę zmierzał Ramirez. I sądząc po
jego wyrazie twarzy, nie zanosiło się na przyjacielską pogawędkę.
- Może ja lepiej sobie... - Dana urwała, omijając Ramireza szerokim łukiem i dołączając do reszty
gapiów za żółtą taśmą policyjną.
Ramirez ledwo zwrócił na nią uwagę, jego wzrok był wbity we mnie. Zatrzymał się przede mną i ze
skrzyżowanymi na piersiach rękami pokręcił głową, a minę miał równie nieprzeniknioną jak moja
babka, irlandzka katoliczka, kiedy przesłuchiwała mnie - miałam wtedy pięd lat - próbując ustalid,
kto pomazał jej ściany w kuchni kredkami.
Stal i po prostu wpatrywał się we mnie. Przygryzłam wargę, obiecując sobie, że nie odezwę się
pierwsza. Okej, może i poniekąd zepsułam mu wieczór, ale tak naprawdę to on wszystko zaczął,
umawiając się ze Stukniętą Isabel.
Skrzyżowałam ramiona na piersi i zmrużyłam oczy, postanawiając go przetrzymad.
Staliśmy tak przez całe pięd sekund. Zgadnijcie, kto pękł pierwszy.
- Okej, słuchaj: no więc włożyłam stringi, naprawdę świetne, i co, miałam po prostu siedzied w
domu i oglądad telewizję? To znaczy nie mam nic przeciwko telewizji, ale ty odwołałeś nasze „albo
coś", a ja, w przeciwieostwie do Dany, nie miałam żadnego „albo coś" już ponad tydzieo, a to
wystarczająco długo, żeby w AS dostad odznakę, wiesz? Znowu „coś" ci wypadło i nie chciałeś,
żebym poznała twoich znajomych, chociaż w ogóle cię nie ograniczam, a potem to już siedziałeś
sobie w najlepsze na randce. Mogłeś chociaż powiedzied, że ona jest uzbrojona, to bym tu nie
przychodziła. A przynajmniej zaczekałabym na zewnątrz. Przykro mi, że znalazłeś się pod ostrzałem.
Ramirez tylko kręcił głową, a ja nie byłam pewna, czy to dlatego, że uważał mnie za żałosną idiotkę,
czy po prostu starał się powstrzymad śmiech.
- Maddie, naprawdę myślałaś, że ja przyszedłem tu na randkę?
- Cóż, tak. Ale co miałam pomyśled po wiadomości, jakami zostawiłeś? Cabana Club to idealne
miejsce na podryw albo randkę.
Ramirez przewrócił oczami.
- Isabel była informatorką. Maddie. To dziewczyna dużego dilera narkotyków i spotkała się ze mną,
żeby przekazad mi informacje dotyczące następnej oczekiwanej przez niego dostawy. Dzięki nim
mielibyśmy szansę pozbycia się na dobre tych gości z ulicy.
Mówił, a ja czułam, że robię się coraz mniejsza.
- Ups.
- Ups? - Uniósł brew. - Ups! Siedem osób rannych, szkody na sumę tysiąca dolarów, jeden
skradziony samochód i kompletnie zaprzepaszczone trzytygodniowe dochodzenie, a jedyne, co
masz do powiedzenia, to „ups"?
Gdybym zrobiła się jeszcze mniejsza, chyba bym zniknęła.
- Ups, przepraszam?
Zmrużył oczy, a z jego gardła wydobyło się groźne warknięcie. Nagle zaczęłam trochę żałowad, że
Isabel nie zabrała mnie ze sobą.
- Co innego - wycedził przez zaciśnięte zęby - gdyby to był odosobniony przypadek. Ale to nie
pierwszy raz, kiedy ingerujesz w policyjne dochodzenie. Co, według ciebie, powinienem powiedzied
moim przełożonym?
Znowu przygryzłam wargę, zlizując do kooca resztki błyszczyku. Miał rację. Niestety, nie był to
pierwszy raz, kiedy wetknęłam swój nos w policyjne sprawy. Właściwie poznaliśmy się w taki
sposób. Ramirez prowadził dochodzenie w sprawie mojego ostatniego chłopaka, szanowanego
adwokata z LA, oskarżonego o defraudację, a później także o morderstwo. Tak jakoś, zupełnie
nieumyślnie, wplątałam się w to śledztwo i przekłułam sylikonowy cycek prawdziwej morderczyni,
a w szyję wbiłam jej obcas swojej szpilki. A później, dokładnie zeszłej jesieni, była jeszcze akcja z
udziałem mojego ojca, paru drag queens i mafii, zakooczona tym, że zostałam porwana, a Dana
zrobiła jednemu gościowi dziurę w klatce piersiowej. Tak więc rozumiałam, że dla Ramireza był to
temat drażliwy. Nie wspominając o jego przełożonych.
- Posłuchaj, Jack. Bardzo, bardzo przepraszam.
Zaczerpnął tchu i znowu pokręcił głową. A potem otworzył usta, żeby coś powiedzied, ale
przeszkodził mu ten umundurowany policjant z boskim tyłkiem.
- Hej, Ramirez?
- Co jest? - Ramirez odkrzyknął przez ramię.
- Kapitan. - Boski Tyłek podsunął mu komórkę. - Chce z tobą rozmawiad.
Ramirez na moment zamknął oczy.
- Cholera. - Odwrócił się i chwycił telefon, ale zanim odebrał, wycelował palec w moją stronę. - A ty
wracaj do domu. Później porozmawiamy.
Skinęłam potulnie głową. „Później" było dobre. „Później" oznaczało, że będzie miał czas, żeby się
uspokoid i, miejmy nadzieję, zapanowad nad tą pulsującą żyłką.
Boski Tyłek przyjął moje zeznanie, w którym starałam się zrelacjonowad wydarzenia tego wieczoru
najlepiej, jak mogłam, jednocześnie dbając, by nie wyszło na to, że jego kolega z pracy spotykał się
z wariatką. Następnie, gdy ratownicy medyczni przebadali mnie - zadrapania i brzydkie siniaki, ale
to wszystko - Dana zapakowała mnie do swojego saturna i odwiozła do domu. Zaoferowała się, że
zostanie ze mną na noc, ale zważywszy na to, że śliniła się na widok wszystkich facetów po drodze
(nie wyłączając pracownika stacji benzynowej, z przetłuszczonymi włosami), uznałam, że nie
potrzebuję towarzystwa tak bardzo jak ona mityngu AS.
Tak więc samotnie wspięłam się po schodach do mojego przytulnego mieszkanka na pierwszym
piętrze. Oczywiście, „przytulne" w slangu pośredników handlu nieruchomościami oznaczało po
prostu małe. Wystarczył mój składany materac, stół kreślarski i trzy tuziny par butów, żeby w
mieszkaniu panował większy ścisk niż w BlackBerry Paris Hil-ton. Niemniej było położone blisko
oceanu, względnie ciche i, co najważniejsze, dopasowane do moich niezbyt oszałamiających
dochodów.
Jako młoda dziewczyna marzyłam, że zostanę modelką i będę chodzid po paryskich wybiegach. Ale,
jak może wspominałam, nawet Tom Cruise był ode mnie wyższy, zatem musiałam zapomnied o
karierze modelki. W zamian poszłam do Academy of Art College i zrobiłam dyplom z projektowania,
a konkretnie - projektowania obuwia. Może i brzmiało to atrakcyjnie, ale czeki z wypłatą nie
opiewały na zbyt atrakcyjne sumy. Jako zupełnie nieznanej projektantce udało mi się zaczepid
jedynie w Tot Trots, gdzie projektowałam obuwie dziecięce. Ale z uwagi na moje ostatnie przygody
z prawem nawet tych zleceo nie było tak dużo jak wcześniej. Jasne, nadal pracowałam nad kolekcją
Pretty Pret-ty Princess, ale zarówno klapki z Supermanem, jak i letnią linię disne-jowskich sandałów
wodoodpornych dali komuś innemu. Z nadzieją, że kiedyś wzniosę się ponad kapcie ze
SpongeBobem. ostatnio zaczęłam trochę projektowad na boku, uwaga - dla dorosłych! A więc,
zaprojektowałam i wykonałam parę purpurowych szpilek z cekinami w rozmiarze trzynaście w
ramach prezentu urodzinowego dla mojego ojca. Tak, tak, to nie pomyłka. Ojca - tancerki rewiowej
z Las Vegas. Niedawno też dokooczyłam moje pierwsze, oryginalne Maddie dla siebie: różowe
szpilki, z paskami zapinanymi na kostkach i sprzączkami ozdobionymi maleokimi kryształkami.
Powiem nieskromnie, że byłam z nich dumna.
Weszłam do mieszkania, zrzuciłam moje zmaltretowane buty, a potem powlokłam się pod prysznic
i starannie wypłukałam z włosów drobinki szkła. Wciągnęłam olbrzymią koszulkę z Guns N' Roses,
pamiątkę jeszcze ze studenckich czasów, i zwinęłam się z pilotem na materacu. Trzy odcinki
Zdrówka, później spalam już jak suseł.
Nie wiem, jak długo spałam, wiedziałam tylko, że nie dośd długo. Ramirez i ja wyczynialiśmy
właśnie skomplikowane akrobacje na kuchennym blacie, kiedy z cudownego snu wyrwał mnie
dzwonek telefonu. Otworzyłam jedno oko, żeby zerknąd na zegarek przy łóżku. Piętnaście po
szóstej. Litości. Zdecydowanie nie byłam rannym ptaszkiem. Należałam raczej do ludzi, którzy
wygrzebują się z łóżka o dziesiątej, a potem jadą po kawę do najbliższego Starbucksa. Dlatego też
ledwo wychrypiałam:
- Halo?
- Maddie! Boże, skarbie, co się stało?
Instynktownie odsunęłam telefon jak najdalej od ucha. Piętnaście po szóstej to zdecydowanie za
wcześnie, żeby ludzie tak się wydzierali.
- Mama? - wychrypiałam. - Nie musisz tak krzyczed. Słyszę cię.
- Przepraszam. Dzwonię z komórki, skarbie - wrzasnęła. Czułam, jak pomiędzy moimi oczami
zaczyna kiełkowad ból.
- Maddie, co się dzieje? Jadłam śniadanie z panią Rosenblatt, a przy sąsiednim stoliku facet czytał
„L.A. Infonner". Skarbie, na pierwszej stronie było twoje zdjęcie. To prawda, że wczoraj brałaś
udział w strzelaninie?
Palnęłam się w czoło. Można było się spodziewad, że najpodlejszy brukowiec w mieście zrobi ze
zwykłego nieporozumienia pomiędzy dziewczyną a jej chłopakiem sensację, przedstawiając je jako
strzelaninę rodem z Dzikiego Zachodu.
- To nie była żadna strzelanina, mamo. To było zwykłe... nieporozumienie. - Okej, przyznaję, kiedy
powiedziałam to na głos, wersja wydarzeo przedstawiona w „Informerze" wydawała się bliższa
prawdy.
- Nic ci nie jest? Napisali, że zostałaś wzięta jako zakładniczka.
- Mamo, nic mi nie jest. Przysięgam - jęknęłam.
- Och, skarbie, zaraz do ciebie przyjadę.
- Nie! - prawie wrzasnęłam do słuchawki. Nie zrozumcie mnie źle, kocham swoją matkę. Ale
ostatnim razem, kiedy mnie odwiedziła, chciała porządkowad moją szufladę z bielizną przykryd
płytę indukcyjną folią aluminiową i przemeblowad mieszkanie zgodnie z zasadami feng shui, co by
oznaczało telewizor w łazience i materac przy lodówce. - Nie, naprawdę nic mi nie jest, mamo.
Czuję się znakomicie. - Pomijając ból, który spomiędzy oczu rozprzestrzenił się już na skronie.
- Przede mną nie musisz udawad dorosłej i niezależnej, Mads. Wiem, kiedy moje dziecko mnie
potrzebuje.
Przewróciłam oczami. W tym roku kooczyłam trzydziestkę. Boże broo, żebym była dorosła i
niezależna.
- Mamo...
- Nie. Żadnych protestów.
- Ale...
- I żadnych ale.
Potarłam skroo; miałam nadzieję, że w torebce znajdę buteleczkę aspiryny.
- Okej, słuchaj, mamo, a może zrobimy inaczej... Może po prostu przyjadę później do salonu? Ty nie
będziesz musiała się tu telepad, a ja przy okazji zrobiłabym sobie pedikiur... - zaproponowałam w
nadziei na kompromis, który nie groził przemeblowywaniem mojego mieszkania.
Mama umilkła, rozważając moją propozycję. Całe szczęście, że wie, jak bardzo nie lubi jeździd
czterysta piątką. - Cóż, jeśli naprawdę nic ci nie jest...
- Naprawdę! - odparłam szybko.
- W porządku. W takim razie spotkajmy się po lunchu w Fernando's i wtedy wszystko mi opowiesz,
dobrze?
- Doskonale. No to do zobaczenia. - Odetchnęłam z ulgą. Rozłączyłam się i opadłam z powrotem na
poduszkę. Dwadzieścia po szóstej, a już jeden kryzys zażegnany. To się nazywa pracowity początek
dnia.
Rozdział 3
Fernando's Salon miał bardzo elegancką lokalizację, znajdował się bowiem na rogu Beverly i
Brighton, zaledwie przecznicę na północ od Rodeo, w samym środku Beverly Hills Golden Triangle.
W tego rodzaju okolicy szampan był za darmo, natomiast szpilki kosztowały więcej niż małe
paostewko. Mój ojczym Ralph - czy, jak go pieszczotliwie ochrzciłam, Podrabiany Tatuś - zaczynał w
niewielkim centrum handlowym w Chatsworth, a że był prawdziwym mistrzem nożyczek i
koloryzacji, szybko odnalazł drogę do serc i fryzur bogatych, chod może nie aż tak bardzo sławnych
klientów. Zdając sobie sprawę, że salon o nazwie Ralph's wyglądałby jak ubogi krewny przy
wszystkich Versace'ach, Blahnikach i Vuittonach w Beverly Hilts, Ralph wymyślił sobie hiszpaoskie
pochodzenie, zainwestował w sztuczną opaleniznę i narodził się na nowo jako Fernando, maestro
stylizacji z Europy. Kiedy go poznałam, byłam przekonana, że jest gejem, ale zważywszy na to, że on
i mama byli małżeostwem już od prawie dziewięciu miesięcy, jestem prawie pewna, że nim nie jest.
Podrabiany Tatuś nie tylko świetnie sobie radził z suszarką, ale był również zapalonym
dekoratorem wnętrz (hej, powiedziałam przecież, że jestem prawie pewna) i dawał upust swojej
pasji, co parę miesięcy całkowicie zmieniając wystrój swojego salonu. Dzisiaj, po przejściu przez
szklane drzwi Femando's, znalazłam się na Karaibach. Ściany pomalowane na rozmyty turkusowy
kolor dekorowały widoczki egzotycznych plaż oraz fragmenty sieci rybackich, z sufitu zwisały liny, w
zdobionych donicach stały kolorowe, tropikalne kwiaty i inne rośliny o dużych, zielonych liściach.
Stanowisko recepcjonisty zostało obudowane białymi panelami, do których przyklejono wieoce lei z
jedwabnych kwiatów. W rogu zaś, nie żartuję, stała metrowej wysokości klatka z zieloną papugą.
Kiedy się zbliżyłam, zaskrzeczała do mnie.
- Hips don 't liee. Skrzek!
Spojrzałam na Marca, recepcjonistę Podrabianego Tatusia, smukłego Latynosa, prawdopodobnie
jedyną osobę na świecie, która była uzależniona od Project Runway bardziej ode mnie.
- Co ten ptak powiedział? - zapytałam.
Marco przewrócił swoimi mocno pomalowanymi oczami.
- Och, skarbie, błagam, nic mi nie mów na ten temat - powiedział z afektacją. — Jego poprzedni
właściciel najwyraźniej był wielbicielem popu. Cholerne ptaszysko śpiewa przez cały dzieo Shakirę. -
Marco pogroził papudze palcem. - Przestao, Pablo, ty niegrzeczny chłopaku.
Pablo przechylił łebek na bok.
- Hips don 't liee. Skrzek!
- Dlaczego akurat Pablo? - jęknął Marco, znów przewracając oczami. - Jakby nie można było sobie
wziąd miłej, cichej złotej rybki. Nie, musiała byd papuga.
- Współczuję.
- Okej... - Marco nachylił się, opierając łokcie o pulpit. - Słyszałem o tej wczorajszej strzelaninie. To
takie ekscytujące! — zapiszczał.
Teraz ja przewróciłam oczami.
- To nie była żadna strzelanina. To było... zwykłe nieporozumienie. — To była moja wersja i takiej
będę się trzymad.
- Opowiadaj, skarbie - drążył Marco.
Ponieważ Marco praktycznie żywił się plotkami, a „Informer" już i tak nagłośnił sprawę,
opowiedziałam mu o moim ostatnim wyczynie z kategorii „dziesięd najbardziej żenujących sytuacji
w moim życiu". W miarę jak mówiłam, czułam się coraz gorzej. No nie, naprawdę myślałam, że
Ramirez mnie zdradza? Naprawdę byłam aż taką paranoiczką? Szczerze mówiąc, Ramirez miał
wszelkie prawo się na mnie wściekad. To znaczy tylko ja mogłam doprowadzid do tego, że z takiej
błahostki jak odwołana randka wyniknęła strzelanina. To znaczy: nieporozumienie.
Marco, jak przystało na Królową Plotek z Beverly Hills, spijał każde słowo z moich ust, a kiedy
dotarłam do momentu, w którym Ramirez przybrał minę Groźnego Gliny, Marco przesadnie głośno
westchnął i zaczął się wachlowad.
- Ten facet jest niewiarygodnie gorący, skarbie.
Musiałam przyznad mu rację. Chod czasem pewnie wolałabym, żeby przynajmniej jego
temperament nie był aż tak gorący.
- Tak, cóż, wydaje mi się, że chwilowo jest na mnie trochę obrażony. - Przypominając sobie, po co
przyjechałam, obrzuciłam wzrokiem salon za plecami Marco. - Są mama i Ralph?
- Fernando - poprawił mnie Marco - jest z klientką. Zakręca włosy pani Banks. - Nachylił się, dodając
teatralnym szeptem, który było słychad stąd aż do Valley: - Mama Tyry.
- Aha - skinęłam głową z należytym szacunkiem.
- A twoja mama jest tam, robi pedikiur. - Marco wskazał na tył salonu, gdzie pod turkusową ścianą
stał rząd wanienek do stóp.
- Dzięki - powiedziałam i odeszłam.
- Hips don 't liee, hips don 't lie! - usłyszałam za sobą. A Marco znowu wymamrotał:
- Cholera.
Fotele do pedikiuru miały czerwone obicia w duże, kolorowe hibiskusy (w koocu byliśmy w
wyspiarskim raju). Na jednym z nich siedziała kobieta w obszernej, żarówiaście zielonej sukni. Od
razu rzuciła mi się w oczy. Muszę powiedzied, że pani Rosenblatt należała do osób, które rzadko
kiedy pozostawały niezauważone. Była pięciokrotną rozwódką, ważyła ze sto pięddziesiąt kilo,
nosiła czerwone włosy i rozmawiała ze zmarłymi za pośrednictwem swojego duchowego
przewodnika, Alberta. Tak, wiem: takie rzeczy to tylko w LA.
Z moją matką poznały się, kiedy po wyjątkowo przygnębiających walentynkach mama poszła do
pani R., żeby ta postawiła jej tarota. Kiedy następnego dnia mama spotkała ciemnowłosego
nieznajomego, przepowiedzianego jej przez panią R., była pod dużym wrażeniem. Nieważne, że ten
nieznajomy okazał się czekoladowym labradorem o imieniu Barney; mama i pani R. od tamtej pory
stały się wielkimi przyjaciółkami.
- Mads! - zawołała pani Rosenblatt na mój widok. - Słyszałam o wczorajszej strzelaninie. Jestem pod
wrażeniem!
Zgrzytnęłam zębami.
- To nie była strzelanina.
Mama poderwała głowę znad paznokci pani R. Łapiąc mnie w objęcia, upuściła na podłogę
buteleczkę z zielonym lakierem.
- Och, moje maleostwo, tak się cieszę, że nic ci nie jest!
- Wszystko gra, mamo - powiedziałam, chod zabrzmiało to bardziej jak: „Szyko ra, mo", jako że w
żelaznym uścisku mamy trudno mi było oddychad.
- Tak bardzo się o ciebie martwiłam! Moje biedne, biedne maleostwo.
- Naprawdę - uspokoiłam ją, uwalniając się z „uścisku śmierci. -Wszystko jest w porządku. To było
tylko zwykłe... nieporozumienie.
Pani Rosenblatt z powagą pokiwała głową, a jej podbródki zaczęły się trząśd.
- To Merkury. W tym miesiącu Merkury jest w fazie retrogradacji. To rodzi całą masę
nieporozumieo.
Przynajmniej jedna osoba mnie rozumiała.
- Powiedz, byłaś uzbrojona podczas tego „nieporozumienia"? Wpakowałaś komuś kulkę? - zapytała
pani R.
Przewróciłam oczami.
- Nie, nikomu nie wpakowałam kulki. Nikt nikomu nie wpakował kulki.
- Szkoda. - Pani R. była zawiedziona. - Zawsze mnie ciekawiło, jakie to uczucie, kiedy się strzela. Mój
pierwszy mąż, Ollie, miał całą kolekcję broni. Polował na przepiórki. Ale nigdy nie dał mi
spróbowad.
Ollie był mądrym człowiekiem.
- Więc co się wczoraj stało? - zapytała mama, ścierając rozlany lakier do paznokci ze swojej czarnej
spódniczki.
Skrzywiłam się. Bardziej ze względu na spódniczkę niż same plamy z lakieru.
Jako dziesięciolatka miałam najbardziej odjechaną mamę z całej skautowskiej drużyny. Niestety, od
tamtej pory jej styl ubierania nie zmienił się ani na jotę. Dzisiaj miała na sobie koronkową czarną
miniówkę, czarne, cienkie legginsy, baleriny, trzy topy i milion żelowych bransoletek we wszystkich
kolorach tęczy. Jeszcze mały pieprzyk i byłaby idealną postmenopauzalną Madonną.
Zwalczywszy pokusę, żeby skomentowad jej strój, opowiedziałam mamie mocno okrojoną wersję
wypadków wczorajszego wieczoru. Mimo to, kiedy skooczyłam, jej wyskubane brwi nadal były
ściągnięte z niepokoju.
- Maddie, mogłaś zginąd!
- Nic mi nie jest, mamo. Naprawdę - zapewniłam ją.
- Myślę, że powinnaś pomyśled o jakimś zabezpieczeniu.
- Zabezpieczeniu?
- Potrzebna ci broo - wtrąciła pani Rosenblatt. - Sprawdzę w składziku, może zostało mi jeszcze coś
po Olliem.
- Nie! -powiedziałam trochę za głośno. - Słuchajcie, w domu mam gaz pieprzowy. To mi wystarczy..
Nie dodałam, że kiedy go sobie sprawiłam, tak bardzo się bałam, żeby przypadkowo nie spsikad tym
cholerstwem samej siebie, że natychmiast schowałam go na samym dnie szuflady z rupieciami i od
tamtej pory go nie widziałam. W kwestii zabezpieczenia poprzestawałam na prążkowanych
prezerwatywach Trojan. Noszenie przy sobie broni było dla mnie odrobinę zbyt hardcorowe.
- No nie wiem, Maddie... - Mama ciągle miała wątpliwości.
- Poważnie, wszystko jest okej. To był tylko zwykły pech. Nieporozumienie. Isabel jest już pewnie w
Meksyku. Nic mi nie jest. Nie ma się czym przejmowad. Naprawdę.
- Czekaj! - Pani Rosenblatt uniosła pulchną dłoo i przyłożyła do mojego czoła. - Mam wizję. -
Wywróciła oczy, tak bardzo że wyglądała zupełnie jak statysta ze Świtu żywych trupów. - Widzę
kobietę o długich, ciemnych włosach. Krzyczy. I rozgniata owada1
. - Pani R. otworzyła oczy. - Masz
problem z karaluchami czy jak?
Tak, zdecydowanie, takie rzeczy tylko w LA.
Kiedy już z milion razy zapewniłam mamę, że w najbliższym czasie na pewno nie grozi mi spotkanie
bliskiego stopnia z lufą pistoletu, opuściłam salon (przy dźwiękach piosenki Shakiry wyśpiewywanej
przez Pabla, któremu Marco nadal groził, że jeśli się nie zamknie, to zostanie upieczony na kolację) i
poczłapałam dwie przecznice dalej do mojego dżipa. Wsiadłam do samochodu i najpierw
uruchomiłam klimę. Był dopiero koniec marca, a od tygodni termometr pokazywał ponad
trzydzieści stopni. Mieliśmy kolejną falę upałów, które coraz częściej nawiedzały Los Angeles w
dziwacznych porach. Winiłam o to globalne ocieplenie. Chod, jeśli mam wybierad, to raczej wolę już
chodzid w marcu w topach i japonkach, niż zrezygnowad z lakieru do włosów i dżipa pożerającego
ogromne ilości paliwa.
Owiewana chłodnym powietrzem, wlokłam się w popołudniowym korku Pico, przyglądając się
ludziom na sobotnich zakupach, podziwiając salony Lexusa i najnowsze billboardy. Minęłam jeden
trójwymiarowy z facetem trzymającym w ręce komórkę i zachwalającym pracę na odległośd. Na
innym znajdowały się olbrzymie uszy słonia Dumbo i zalecenie, żebym nie pozwoliła, by ominęła
mnie magia Disneylandu. Ale dopiero billboard na rogu Pico i Westwood sprawił, że się
wyprostowałam, a oczy mało nie wyszły mi z orbit.
Była na nim kobieta - leżała na brzuchu, rozciągnięta przez całą długośd billboardu, ubrana jedynie
w koronkowe majteczki, tak maleokie, że wywołałyby rumieniec nawet u króliczka „Playboya". Jej
piersi w imponującym rozmiarze podwójne D wystawały zza strategicznie ułożonych ramion, palec
kusząco dotykał błyszczących, czerwonych ust. Pod spodem zaś znajdowało się pytanie: „Chcesz
popatrzed?" plus adres strony internetowej, na której można było oglądad tę kobietę przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale tym, przez co się niemal za-krztusiłam, był jej pseudonim:
„Sexy Jasmine".
W zeszłym roku, kiedy prowadziłam własne dochodzenie w sprawie dotyczącej morderstwa, przy
okazji poznając Ramireza, Jasmine (czy, jak ją lubiłam nazywad, Miss Plastik - chyba nie myślicie, że
1
Wizja pani R. nawiązuje do vw beetle (beetle - ang. chrząszcz, żuk).
tej wielkości cycki to dzieło matki natury?), przez jakiś czas była moją główną podejrzaną. Ale
okazało się, że nic z tych rzeczy; jej największym grzechem było dorabianie sobie na płatnej stronie
dla dorosłych. Najwyraźniej po stracie posady recepcjonistki poważnie zajęła się cyberseksem. I,
sądząc po rozmiarze tego billboardu, chyba jej się to opłacało.
Pokręciłam głową, zastanawiając się, dlaczego tkwię jak idiotka w korku, podczas gdy Jasmine jest
sławna (czy też niesławna, zważywszy na to, czym się zajmowała). W Nowym Jorku jesteś nikim,
dopóki nie napiszą o tobie w „Page Six". W LA jesteś nikim, dopóki twoja twarz nie pojawi się na
wielgachnym billboardzie.
Zanim wróciłam do Santa Monica, było prawie południe i taki smog, że niemal czuło się smak
powietrza. Prezenter radiowy radził, żeby dzieciaki nie wychodziły na dwór, a komendant straży
pożarnej poinformował, że w Hollywood Hills jest wysokie zagrożenie pożarowe. Odruchowo
podkręciłam klimę.
Zjechałam z Venice i po chwili zobaczyłam swój dom.
A także stojącego przed nim wysokiego, dobrze zbudowanego faceta.
Stał oparty plecami o swój czarny SUV, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Nie widziałam jego
oczu ukrytych za ciemnymi okularami, ale sądząc po zaciśniętej, porośniętych ustach, z pewnością
nie błyszczały radością.
Ramirez.
Zatrzymałam samochód; lęk i pożądanie walczyły ze sobą o lepsze. Ostatecznie pożądanie wygrało i
wysiadłam z samochodu.
- Hej - zagadnęłam niepewnie.
Żadnej reakcji. Nie poruszył się, nie skinął głową, po prostu patrzył na mnie z nieodgadniona miną.
Tak. Chyba naprawdę był obrażony.
- Długo czekasz?
Zdawało mi się, że leciuteoko wzruszył ramionami. Chod mogło to byd złudzenie spowodowane
smogiem.
- Powiesz coś? Cokolwiek? - zapiszczałam falsetem.
Zaczerpnął tchu, po czym głośno wypuścił powietrze przez rozszerzone nozdrza. Powoli ściągnął
ciemne okulary. Ups! Jego ciemne oczy rzeczywiście nie błyszczały radośnie. Bardziej pasowało do
nich określenie „rozgniewane".
Albo „wściekłe".
Gemma Halliday Kłamstwa na wysokich obcasach Bohaterka "Śledztwa na wysokich obcasach" i "Zabójstwa na wysokich obcasach" jest w siódmym niebie. Dostała pracę na planie serialu - telewizyjnego hitu sezonu. Co prawda tylko jako asystentka garderobianej, ale teraz obraca się wśród największych hollywoodzkich celebrytów. Lecz czar Miasta Snów szybko pryska: w świecie, w którym dzięki kłamstwom i podstępom zdobywa się nagrodę Emmy, Maddie musi poradzid sobie z kapryśną gwiazdą, znerwicowanym aktorem, natrętnym paparazzim... i tajemniczym zabójcą. I najbardziej skomplikowaną sprawą w swoim życiu - romansem z nieprzyzwoicie pociągającym detektywem...
Rozdział 1 „- Zaczekaj, Chad, nie wychodź. Muszę... muszę ci coś powiedzied. - Ashley, po wszystkich twoich kłamstwach i podstępach nic, co powiesz, nie zatrzyma mnie. - Chad, proszę! Wiesz, że cię kocham. Robiłam to wszystko, żebyśmy byli razem. Poza tym nie możesz teraz odejśd... Noszę twoje dziecko!" Wstrzymałam oddech, nabierając kolejną garśd popcornu, kiedy zaczęła się reklama dezodorantu. - Jezu, dziecko jest ogrodnika? - wrzasnęła siedząca obok mnie moja najlepsza przyjaciółka Dana. - Jej mąż dostanie szału. - Nie martw się - odparłam, pociągając łyk dietetycznej coli. - Ciągle jest w śpiączce. Nigdy się nie dowie. - Chyba że tak. Przegapiłam ten odcinek. Czy to znaczy, że babka, która go stuknęła samochodem, poszła do więzienia? Pokręciłam głową. - Nie, jej mąż zaszantażował prokuratora okręgowego, żeby wycofał oskarżenia, ale postawił jej warunek, że ma zgłosid się na odwyk. Ale ona nie poszła na żaden odwyk, tylko zaszyła się z mężem swojej siostry w jego domku nad jeziorem. - Ahaaa - mruknęła Dana. - A więc dlatego jej siostra truje męża. Skinęłam głową. - Cicho, już film leci. W milczeniu wlepiałyśmy oczy w ekran, kiedy Chad i Ashley padli sobie w objęcia. Przyznaję bez bicia, że jestem uzależniona od tego serialu. Magnolia Lane to największy primetime'owy hit od czasu, kiedy Brandon i Brenda zamieszkali w Beverly Hills 90210, a ja od razu wpadłam jak śliwka w kompot. Z mojej torebki rozległo się dzwonienie telefonu. - Dzwoni twoja komórka - powiedziała Dana. Machnęłam ręką.
- Pewnie telemarketer - wymamrotałam, przeżuwając popcorn, z oczami utkwionymi w ekranie, kiedy Chad pytał Ashley, na ile jest pewna, że to dziecko jest jego, a nie jej pogrążonego w śpiączce męża. Oczywiście, w tym czasie pod drzwiami sypialni stała wścibska sąsiadka Ashley słyszała całą rozmowę. W chwili kiedy ekran wypełniło ujęcie męża Ashley, leżącego na szpitalnym łóżku, moja torebka ponownie się rozdzwoniła. - Może lepiej odbierz - zasugerowała Dana. Pokręciłam głową. - Zwariowałaś? Mąż Ashley zaraz obudzi się ze śpiączki. Zignorowałam uwerturę do opery Wilhelm Tell wygrywaną przez moją torebkę Kate Spade i kiedy pielęgniarka nachyliła się nad pogrążonym w śpiączce Prestonem Francisem Bartonem III, nabrałam kolejną garśd popcornu. Zważywszy na to, że pielęgniarka była złą siostrą bliźniaczką jego żony, podejrzewałam, że zaraz albo go udusi, albo wyciągnie wtyczkę. Nachyliła się jeszcze bardziej, sięgając po wtyczkę. Obie z Daną wstrzymałyśmy oddech. Wtedy na ekranie pojawiła się reklama ubezpieczenia na życie z pięddziesięciolatkiem w skórzanych spodniach, grającym na niewidzialnej gitarze piosenkę Jimiego Hendriksa. - Nienawidzę, kiedy to robią! - powiedziała Dana, rzucając w telewizor popcornem. Rzecz jasna, jej popcorn był bez masła, oleju, tłuszczu, soli i smaku. Dana, instruktorka aerobiku i aspirująca aktorka, miała kształty, które z powodzeniem mogłyby doprowadzid do karambolu na Pacific Coast Highway. Jej ciało było świątynią. Moje natomiast żądało regularnych ofiar w postaci Double Stuf Oreos, cheeseburgerów oraz popcornu z dużą ilością jasnożółtego, maślanego dodatku smakowego zawierającego składniki, których nazw nie potrafiłam wymówid. Ja jednak wyznawałam zasadę, że póki mieszczę się w moje ukochane dżinsy Cavalli, wszystko jest w porządku. Okej, ostatnio zrobiły się trochę ciasne w pasie, ale ciągle jeszcze mogłam je zapiąd! Dana znowu cisnęła popcornem w telewizor, a ja wyciągnęłam z torebki komórkę i sprawdziłam wyświetlacz. Dwa nieodebrane połączenia. Oba z tego samego numeru, na widok którego aż podskoczyłam z radości. Był to numer Ramireza. Detektyw Jack Ramirez, najseksowniejszy gliniarz w Los Angeles od zeszłej jesieni był mój. Cały mój. Okej, jeszcze nie nazwał mnie oficjalnie swoją dziewczyną, ale widocznie ten typ tak ma. Ramirezowi daleko było do idealnego kandydata do sztuki pod tytułem „żyli długo i szczęśliwie". Był detektywem wydziału zabójstw, facetem z wielką spluwą i wielkim tatuażem, a do tego niebezpiecznie dobrym w łóżku. Był o wiele bardziej niegrzecznym chłopcem pokroju Russella Crowe'a niż Wardem Cleaverem, strażnikiem ogniska domowego. Nie żebym narzekała. (Patrz wzmianka o łóżku powyżej.)
Byliśmy umówieni na „drinka albo coś", kiedy skooczy dziś służbę. Włożyłam czarne, koronkowe stringi Victoria's Secret w nadziei na to „albo coś". Wystukiwałam kod dostępu do poczty głosowej, słuchając motywu przewodniego Magnolia Lane i patrząc na napisy koocowe przesuwające się na tle wypielęgnowanych trawników idealnego osiedla z przedmieścia. - Hej, Maddie, to ja - usłyszałam głos Ramireza. - Słuchaj, coś mi wyskoczyło. Muszę się z kimś pilnie spotkad w Cabana Club, w związku z czym nie dam rady spotkad się dzisiaj z tobą. Przykro mi. Zadzwonię do ciebie jutro. Super. Największą wadą Ramireza, jak może zauważyliście, był zwyczaj robienia planów, które później psuje. Albo, co gorsza, nierobienie ich wcale. Chod byłam prawie oficjalnie jego dziewczyną, nie widziałam Ramireza od zeszłego piątku, kiedy miała byd kolacja i kino w City Walk, ale mój facet dostał telefon o porachunkach gangów w Comp-ton, więc skooczyło się na przystawkach i moim samotnym powrocie taksówką do domu. No i teraz znowu odwołał nasze „albo coś". Zaczynałam mied tego dosyd. Mrużąc oczy, wpatrywałam się w telefon; zastanawiałam się, kim był ten ktoś, z kim miał się spotkad w zamian. - Co jest? — zapytała Dana, widząc, że mi zrzedła mina. - Ramirez. Odwołał spotkanie. - Znowu. - Co, znowu? - zapytała Dana, jakby czytając w moich myślach. - Wiem! Powiedział, że musi się z kimś spotkad. Co to znaczy? Dana wzruszyła ramionami. - Nie wiem. - Włożyła do ust kolejne ziarnko popcornu. - Czy to spotkanie ma związek z pracą, czy jest towarzyskie? Jeśli to drugie, to dlaczego nie zaproponował temu komuś, żeby wypił z nami drinka? Dlaczego odwołał nasze spotkanie? Wstydzi się mnie? Nie chce przedstawid mnie swoim znajomym? To nie wróży nic dobrego? Ma wątpliwości co do naszego związku, prawda? Wiedziałam. Wiedziałam, że to nie potrwa długo. Wiedziałam, że nigdy się nie ustatkuje. Nie wymagam tego od niego. Boże, myślisz, że on myśli, że ja chcę, żeby się ustatkował? O to chodzi? Tłamszę go? Oczekuję zbyt wiele? Nie jest tak, prawda? - Spoko. Wyluzuj, kobieto. Nic dziwnego, że chłopak potrzebuje wolnego wieczoru. Dana miała rację; zaczynałam się hiperwentylowad. - Słuchaj, pewnie po prostu wychodzi gdzieś z kumplami. Wiesz, jacy są gliniarze. To totalnie klub twardzieli.
- Masz rację. - Wzięłam głęboki oddech. - Racja. Pewnie po prostu chciał spędzid wieczór z kumplami. To nie znaczy, że nie chce byd ze mną. Oczywiście, że chce byd ze mną. Bo niby czemu miałby nie chcied byd ze mną? Ani trochę go nie tłamszę. - Urwałam. - Słuchaj, a co byś powiedziała na podwójną randkę w ten weekend? Dana spojrzała na mnie, - Podwójną randkę? - O wiele trudniej kogoś tłamsid na podwójnej randce. Poza tym będzie fajnie. Ja i Ramirez, ty i... - Urwałam, niepewna, kto w tym miesiącu był na tapecie. Kochałam moją najlepszą przyjaciółkę, ale nawet ja musiałam przyznad, że ma osobliwy talent do zadawania się z facetami, z którymi związek z góry był skazany na porażkę. Przykładowo, jej ostami chłopak, Rico, przyłączył się do grupy najemników, którzy wyjechali do Afganistanu, aby walczyd z talibami. Dana ciągle leczyła swoje zranione ego, kiedy ją porzucił dla jakichś zapyziałych jaskio na drugim koocu świata. Przygryzła wargę, a pomiędzy jej jasnymi brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. - Przykro mi, Maddie, ale nie mogę pójśd na podwójną randkę. - Proszę! Przecież nie wymagam od ciebie, żebyś się dla mnie z kimś wiązała, chodzi tylko o małą przysługę. Dana pokręciła głową. - Nie o to chodzi. Nie mogę chodzid na randki. Skooczyłam z facetami. - No nie. Tylko mi nie mów, że znowu postanowiłaś byd lesbijką -jęknęłam, popijając dietetyczną colę. Dana pokręciła przecząco głową. - Nie, to nie to. Chodzi o to, że... cóż... nie mogę uprawiad seksu. - Położyła mi dłonie na ramionach, miała poważny wyraz twarzy. - Mam problem. - Jaki problem? Złapałaś jakąś chorobę? Ponownie pokręciła głową. - Nie, Mads. To coś gorszego. Uniosłam brwi. - Okej, poddaję się. Nie wiem, co może byd gorsze od choroby wenerycznej. - Jestem uzależniona od seksu. Przewróciłam oczami.
- Super. Myślałam, że to coś poważnego - zakpiłam, wpychając kolejną garśd popcornu do ust. - To jest coś poważnego! —krzyknęła. - Dana, wyglądasz fantastycznie. Podobasz się facetom. Od kiedy to problem? - Mówię poważnie, Maddie. Jestem chora. - Jesteś szczęściarą. Wiesz, ile mam push-upów, żeby moje cycki wyglądały chod w połowie tak dobrze jak twoje? - Całe mnóstwo. Podejrzewałam, że oprócz mnie i Jackie Black nikt w LA nie miał już miseczki B. Dana zignorowała mnie. - Seks może byd takim samym nałogiem jak każdy inny. Uzależnienie od seksu to choroba, którą muszę zaakceptowad i nauczyd się z nią radzid. Jestem na etapie wstrzemięźliwości seksualnej. Gryzłam popcorn, żeby nie parsknąd. - Wstrzemięźliwości seksualnej? - Dana przytaknęła. - Tak. Mój terapeuta, Max, uważa, że to jedyny sposób, by wyjśd z uzależnienia. Zamrugałam ze zdumienia. - Terapeuta Max? Mówisz poważnie? Słuchasz rad kogoś, kto się nazywa „terapeuta Max"? Dana ponownie przytaknęła. - Tak, Maddie. W AS wszyscy jesteśmy ze sobą na ty. Także z terapeutami. Wiedziałam, że pożałuję tego pytania. - AS? - Anonimowi Seksoholicy. W myśli stuknęłam się w czoło. - A ja myślałam, że w Magnolia Lane się dzieje. - Och, Maddie! - powiedziała Dana z błyskiem w oku. - Powinnaś pójśd ze mną na mityng. Jest tam całe mnóstwo gorących facetów, którzy są zawsze supermili dla nowych dziewczyn. Zapewne. - Dzięki, ale nie skorzystam. Poza tym mam chłopaka. Poniekąd - dodałam ponuro, myśląc o stringach, które niepotrzebnie dziś włożyłam. —Jesteś pewna, że Ramirez mnie nie wystawia? Dana otworzyła butelkę z wodą i pociągnęła spory łyk.
- Absolutnie. - Okej. W takim razie obiecuję, że więcej tego nie będę przeżywad. Jeśli chce iśd z kumplami do Cabana Club, nie będę z tego powodu robid afery. Dana gwałtownie uniosła głowę, krztusząc się wodą. - Do Cabana Club?! - Oho. - Tak... a co? - Maddie, byłaś tam kiedyś? Pokręciłam głową. Szczerze mówiąc, moje typowe wieczory na mieście zaczynały się od kolacji w Ventura, a kooczyły na rundce po Beverly Center i nowej parze butów. Nie byłam miłośniczką dubbingu. - Boże, Maddie. Tam się chodzi, żeby kogoś wyrwad. Albo na randkę. Nie mówiłaś, że Ramirez idzie właśnie tam! Niech to diabli. Czułam, że żołądek podchodzi mi do gardła, w którym dietetyczna cola mieszała się z popcornem w sztucznym maśle i czystym przerażeniem. - Boże. To koniec. Rzuca mnie, prawda? Chodziło tylko o to, żeby złapad króliczka, nie? A kiedy złapał, już go nie chce! Jestem jak wczorajszy bajgiel, którego nikt nie chce. Boże, co ja mam robid? - Przykro mi, skarbie. - Dana położyła mi dłoo na ramieniu i spojrzała współczującym wzrokiem; dokładnie tak samo patrzyła na mnie, kiedy w siódmej klasie matka zafundowała mi boba z grzywką. - Słuchaj, to pewnie nic takiego. Jestem pewna, że on tylko... - Urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie wymyślid wystarczająco wiarygodnego kłamstwa. - Racja. - Pociągnęłam duży łyk dietetycznej coli, czując, jak dwutlenek węgla wyżera mi gardło. - Ale nie masz przypadkiem ochoty na drinka? Cabana Club mieścił się na rogu La Brea i Sunset w dużym, ceglanym budynku pomalowanym na różowo i oskrzydlonym przez neonowe flamingi. Ponieważ był piątkowy wieczór, przed klubem stała kolejka. Szczęśliwie Dana znała wszystkich bramkarzy w mieście (z większością znała się bliżej niż ja z moim ginekologiem) i byłyśmy w środku szybciej, niż można powiedzied „Lindsay Lohan". Kiedy moje oczy przywykły do półmroku poprzecinanego różowymi i zielonymi laserami, zdałam sobie sprawę, że Dana miała rację: to miejsce było idealne na podryw. Na zatłoczonym parkiecie po naszej prawej kłębiły się najgorętsze towary w LA - aktorki łamane przez kelnerki, modelki łamane przez kelnerki, trochę aktorów z serialu, który leciał na CWTV, laska z Survivora, której nikt nie cierpiał - a wszyscy gięli się w taki sposób, że nawet HBO by tego nie wyemitowało. Przy stolikach po lewej siedzieli faceci z laskami; nachyleni ku sobie, popijali drinki z wysokich szklanek, jednocześnie obmacując się nawzajem pod stołem. Bar naprzeciw nas okupowany był przez singli,
popijających martini i kombinujących, jak zdobyd czyjś numer telefonu. Przyglądałam się im spod rzęs, modląc się, żeby mój chłopak nie był jednym z nich. - To zdecydowanie nie wygląda mi na wypad z kumplami - stwierdziłam, przekrzykując pulsujące techno. - To zdecydowanie nie jest miejsce, w którym wychodząca z seksoholizmu osoba powinna spędzad piątkowy wieczór. - Dana przyglądała się gościowi przy barze; miał skórzane spodnie, rozpiętą koszulę i uśmiech podrywacza. Puścił do niej oczko. Moja przyjaciółka przygryzła wargę. - Znajdźmy Ramireza i zbierajmy się stąd, zanim zrobię coś, czego będę później żałowad - powiedziała. Nie musiała powtarzad dwa razy. Przeciskałyśmy się przez tłum wzdłuż baru. Dostałam z łokcia od sobowtóra bliźniaczki Olsen, facet w kowbojskim kapeluszu zachlapał mi rybaczki margarita, ale to bez znaczenia. Miałam misję. Byłam wyrozumiała wobec Ramireza. Nie ograniczałam mu jego przestrzeni. Nawet odczekałam rekordowe dwa miesiące, zanim poszłam z nim do łóżka. Nie do kooca z własnego wyboru, ale nie o to chodzi. Zrobiłam wszystko, co może zrobid kobieta, żeby związek wypalił. A co on zrobił? Olał to wszystko dla wieczoru w raju dla singli. Stałam się wzgardzoną kobietą, która kipiała gniewem. Skanowałam wzrokiem klub. W koocu go wypatrzyłam. Siedział przy stole w głębi, a przed nim stała w połowie opróżniona szklanka z piwem. Zgrzytnęłam zębami i krew mnie zalała, kiedy potwierdziły się moje najgorsze przeczucia. Naprzeciwko Ramireza siedziała kobieta. Wysoka. Dla kobiety, która ma metr pięddziesiąt w kapeluszu, gorsze od bycia porzuconą jest tylko bycie porzuconą dla kobiety wysokiej. Jej nogi, wciśnięte pod stół, były niemal tak długie jak cała ja. Były też prawie w całości wyeksponowane, bo jej skórzana mini miała długośd równą szerokości paska. Na górze też była bardziej rozebrana niż ubrana; dekolt bluzki sięgał niemal pępka, ukazując piersi, które wyraźnie były dziełem chirurga plastycznego, małe czerwone bolerko narzuciła na ramiona chyba tylko dla ozdoby, niczego bowiem nie zakrywało. Jej długie czarne włosy były rozpuszczone, nadając jej mroczny, egzotyczny wygląd, którego irlandzko-angielski mieszaniec, taki jak ja, mógł jej tylko pozazdrościd. A potem położyła rękę na jego udzie. Czułam, jak z nozdrzy poszedł mi dym, a dłonie zwinęły się w pięści. Dośd tego. Gliniarz czy nie, zamierzałam go ukatrupid.
Dana krzyczała coś do mnie, chyba „Maddie, zaczekaj!", ale nie byłam w stanie się zatrzymad, nawet gdybym chciała. Straciłam kontrolę nad swoim ciałem, które parło niczym tłok do tej pary gołąbków. - Ty sukinsynu! - wrzasnęłam. Ramirez odwrócił się, ściągając na mój widok ciemne brwi. Chod byłam wściekła, moje ciało nie pozostało obojętne na jego wdzięki. Zresztą jak zawsze. Ramirez był prawdziwym ciachem, tyle że w mrocznym wydaniu - jego czarne włosy były ciut przydługie, ciemno-piwne oczy nieprzeniknione, czarna pantera wytatuowana na ramieniu odrobinę za duża, by zasłaniał ją rękaw T-shirta. Ramirez miał ciemną skórę, jego lewą brew przecinała cienka biała blizna, a na twarzy zawsze miał kilkudniowy zarost. Niegrzeczny chłopiec łamane przez bóg seksu wyglądał tak, że dziewczynie prawie odbierało mowę. Prawie. - Nie wierzę, że wystawiłeś mnie dla czegoś takiego! - wrzasnęłam, wskazując na tę jego Amazonkę. Laska rzuciła mi zdezorientowane spojrzenie, potem zaczęła się nerwowo rozglądad, jakby próbując rozgryźd, skąd się, u licha, wzięłam. - Maddie, co tu robisz? - zapytał Ramirez wciąż jeszcze zdumiony. - O to samo mogę zapytad ciebie. - Szturchnęłam palcem jego umięśnioną klatę, nad którą pracował przez sześd dni w tygodniu na siłowni. - Za kogo się masz? Najpierw mnie zwodzisz, a potem jak gdyby nigdy nic spławiasz dla innej? - Maddie - odparł Ramirez spokojnym, stanowczym głosem - wracaj do domu. Później ci wszystko wyjaśnię. - Jeszcze czego! Mam wrócid do domu, żebyś mógł sobie dalej randkowad z tą zdzirą?! - Darłam się tak głośno, że pomimo pulsującej muzyki, zwróciłam na siebie uwagę par siedzących przy sąsiednich stolikach. - Kto to jest? - Amazonka nadal strzelała oczami na boki. - Mówiłam ci, żebyś przyszedł sam. - Maddie - powtórzył Ramirez, a jego oczy ciskały błyskawice. — Nie rób tego. - Nie rób tego? Nie rób tego! Przepraszam bardzo, ale co ja takiego robię? Bo z całą pewnością to nie ja jestem na randce z jakąś żyrafą, w czasie kiedy miałeś robid „albo coś" ze mną! - Ramirez? - powiedziała Amazonka, kręcąc się nerwowo. - Maddie - ostrzegł Ramirez. - Palant! - wrzasnęłam. A potem chwyciłam szklankę z piwem i chlusnęłam jej zawartością Ramirezowi w twarz.
- Jezu! - krzyknął, podrywając się z siedzenia i mrugając oczami, by pozbyd się z nich budweisera. - A co do ciebie... - powiedziałam, zwracając się do Amazonki. Ale nie zdołałam dokooczyd swojej groźby. Amazonka wystrzeliła ze swojego krzesła i zanim zdążyłam uświadomid sobie, co się dzieje, wyciągnęła pistolet ze swojego małego bolerka, które, jak się okazało, wcale nie było tylko ozdobą, i schwyciła mnie za włosy. Z moich ust wydobył się zduszony krzyk, kiedy założyła mi haka na szyję. - Okej, nie ruszad się! - wrzasnęła do siedzących przy pobliskich stolikach par, które obserwowały rozwój wypadków z rozdziawionymi ustami. Przyłożyła do mojej skroni lufę pistoletu. - Albo blondi zginie. Rozdział 2 Niech to szlag! Pierwszą, irracjonalną myślą, jaka przyszła mi do głowy, kiedy wpatrywałam się w lufę pistoletu Amazonki, było to, że nie tylko rzucał mnie dla kobiety wysokiej, ale w dodatku dla psycholki! Hej, wspominałam, że irracjonalną. Potem czułam już tylko wdzięcznośd, że Ramirez miał refleks gliniarza. W ułamku sekundy wyciągnął broo z kabury i wycelował w Amazonkę, doprowadzając do sytuacji patowej. - Isabel, rzud broo — rozkazał niewiarygodnie spokojnym głosem, zważywszy na okoliczności. Ludzie, gdy tylko zobaczyli pistolety, zaczęli wrzeszczed t uciekad. Laska z Survivora zanurkowała pod stół, aktorzy z CWTV w panicznym galopie do wyjścia stratowali sobowtóra Olsenki. Didżej przestał puszczad muzykę i schował się za głośnikami, a ja słyszałam tylko dźwięk tłuczonego szkła i chór spanikowanych głosów, wołających: „Niech ktoś wezwie policję!" Jestem prawie pewna, że jeden z tych głosów należał do Dany. - Isabel - powtórzył Ramirez. - Nic z tego! - wrzasnęła, zacieśniając uchwyt na mojej szyi tak, że obraz przed moimi oczami zaczął się zamazywad. - Zapomnij! - Isabel, spróbuj się uspokoid. - Niczego nie zamierzam próbowad, ty świnio. Wszystko zostało ukartowane. Mówiłam ci, że ma nie byd innych gliniarzy.
- Ona nie jest gliniarzem, Isabel - wycedził Ramirez przez zaciśnięte zęby. - Daję słowo! - zapiszczałam. - Nigdy nie byłam nawet w skautach. - Zamknij się! - rozkazała, mocniej przyciskając pistolet do mojej skroni. Zamknęłam się. - Isabel, posłuchaj mnie - powiedział Ramirez. Powolutku zbliżał się do niej, cały czas trzymając ją na muszce. - Jeśli zaraz odłożysz broo, będziesz mogła po prostu stąd wyjśd. Nikomu nie musi stad się krzywda. Pokręciła głową tak gwałtownie, że aż zafalowały jej długie czarne włosy. - Gadaj zdrów. Nie ma mowy, koleś. Wiem, że klub jest otoczony. Na zewnątrz czekają na mnie gliniarze. Wystawiłeś mnie. I nie zbliżaj się do mnie! Usłyszałam, że Ramirez mruknął pod nosem: „Jezu", po czym posłał mi kolejne wściekłe spojrzenie. - Nie wystawiłem cię. Ona nie jest policjantką, Isabel. To moja... - Urwał. Wstrzymałam oddech, wytężając słuch. Przyjaciółka? Kochanka? Dziewczyna? No dalej, na litośd boską, dokoocz, człowieku! - .. .znajoma - powiedział w koocu. Palant. - Mam gdzieś, kim ona jest - odparła Szalona Isabel. - Idzie ze mną. - Puściła moją szyję, chwytając mnie pod ramię, a drugą ręką wpychając pistolet w żebra. - I nie próbuj iśd za mną, świnio. Bo ją zabiję. Z radością rozwalę jej łeb i narobię tu bałaganu. Skrzywiłam się. Cała sytuacja dowodziła tylko tego, jak mało oleju miałam w głowie. Czemu, och, czemu po prostu jak normalna dziewczyna nie zostałam w domu, zadręczając się domniemywaniami na temat tego, co robił mój chłopak? Ale z olejem czy bez, chciałam, żeby moja głowa została na swoim miejscu. Widziałam, że Ramirez zacisnął szczęki. Cały czas trzymał Isabel na muszce. - Nie rób głupstw, Isabel. Isabel zignorowała go, ciągnąc mnie za sobą do najbliższego wyjścia. Ramirez stał w miejscu, przyglądając się w napięciu, jak odległośd między nami wciąż się powiększa. Fatalnie. Widok Ramireza z inną kobietą nie należał do przyjemności. Ale to, co działo się teraz, było sto razy gorsze.
Isabel dotarła do wyjścia awaryjnego, uruchamiając przy okazji alarm pożarowy, co sprawiło, że tłum znowu wpadł w panikę. Barman wrzasnął: „Pożar!" i widziałam, jak dwie dziewczyny w topach, rzucając się w popłochu do drzwi, pchnęły Danę. Pechowo Dana wpadła na Barowego Podrywacza, którego odrzuciło do tyłu i zderzył się z Ramirezem. Ramirez zatoczył się, stracił cel, Isabel zaś wykorzystała okazję, żeby zwiad. - Ruszaj się, blondi - warknęła, kiedy zatrzasnęły się za nami drzwi. Nie zwalniając żelaznego uścisku na mojej ręce, zrzuciła klapki i rzuciła się biegiem przez parking. - Dokąd biegniemy? - zapytałam, potykając się, łamiąc obcas i uderzając dużym palcem stopy w asfalt. - Zamknij się! - Przystanęła, rozglądając się po parkingu. - Potrzebny mi samochód. Wskazałam zielonego volkswagena beetle'a. - Może ten? Nie chciałam ułatwiad tej wariatce ucieczki, ale doszłam do wniosku, że im szybciej zostawi mnie w spokoju, tym mniejsze prawdopodobieostwo, że zsikam się w majtki. Najbardziej na świecie nienawidziłam, kiedy ktoś celował do mnie z broni. - To? Jestem karłem? - zapytała, majtając długimi włosami. Zmrużyłam oczy. To miał byd przytyk do mojego wzrostu czy jak? - Okej, to może ten? - Wskazałam na niebieskiego pikapa z naklejką „Cowgirl up" na tylnej szybie. Isabel spojrzała na mnie. - Wyglądam na wieśniaka czy co? - Wiesz, jak na kogoś, kto ucieka, jesteś strasznie wybredna. - Zamknij się! - Isabel znowu przystawiła mi pistolet do głowy. Ryzyko, że zmoczę majtki, z każdą sekundą stawało się coraz większe. Zamknęłam usta. Isabel spojrzała ponad moim ramieniem i najwyraźniej dostrzegła samochód, który jej odpowiadał, bo się uśmiechnęła. - No, ten będzie okej. - Ścisnęła mocniej moją rękę i pociągnęła za sobą, klucząc między zaparkowanymi samochodami do stojącego w samym rogu dużego, czarnego escalade'a. Zerknęła do środka przez szybę od strony kierowcy. Parkingowy zostawił kluczyki w stacyjce. - Frajerzy-wycedziła. Otwierała drzwi, kiedy przez wyjście awaryjne wypadł Ramirez.
- Isabel! - zawołał. W ułamku sekundy odwróciła się, uniosła rękę i strzeliła w kierunku, z którego dobiegł jego głos. Kula roztrzaskała szybę od strony pasażera w vw beetle. Usłyszałam, że Ramirez krzyczy: „Cholera!", kiedy Isabel posłała jeszcze trzy kulki w stronę samochodu dla karłów. - Maddie? - zawołał. - Nic mi nie jest! - odkrzyknęłam. - Ona po prostu nie lubi tego samochodu. - Zamknij się! - wrzasnęła Isabel. - Głupia jesteś czy jak? Czego nie rozumiesz w poleceniu „zamknij się"? Zacisnęłam usta, a potem pokazałam gestem, że zamykam je na kluczyk, który wyrzucam. - Isabel, porozmawiajmy o rym. Coś wymyślimy — przekonywał Ramirez zza volkswagena. W oddali słyszałam wycie policyjnych syren. Isabel też je musiała słyszed, bo w odpowiedzi przestrzeliła tylną szybę volkswagena. Wyraźnie nie była w nastroju do rozmowy. Ale to, że wariatka strzelała do mojego chłopaka, miało swoją zaletę: pistolet nie był wycelowany we mnie. Odetchnęłam głęboko i z całej siły nadepnęłam na jej bosą stopę moim jedynym całym obcasem. - Cholera jasna! - zawyła. Oszołomiona rozluźniła uchwyt. Właśnie o to mi chodziło. Odwróciłam się i pognałam przed siebie tak szybko, jak pozwalał złamany obcas; w chwili kiedy uskoczyłam za forda festive, usłyszałam, jak kula przeszywa jego opony. - Ty suko! - darła się Isabel, strzelając na oślep po parkingu. Skuliłam się, osłaniając głowę i modląc się, żeby festiva nie byłtak tandetny, jak wyglądał. Żałowałam, że nie schowałam się za hummerem. - Maddie? - zawołał Ramirez z drugiego kooca parkingu. Aleja byłam tak sparaliżowana ze strachu, że nie mogłam odpowiedzied. Po prostu siedziałam, z głową oplecioną rękami, kolanami przyciągniętymi do piersi, sercem bijącym szybciej niż wtedy/kiedy Dana zmusiła mnie do treningu na stairmasterze. Ledwo ucichły strzały, usłyszałam pisk opon ruszającego samochodu. Uniosłam głowę, zerkając przez przestrzeloną szybę festivy, i zobaczyłam wyjeżdżającego z parkingu escalade'a, a w nim Isabel z rozwianą grzywką.
- Maddie? - Ramirez biegł w moją stronę. Pod jego stopami chrzęściło tłuczone szkło. W dalszym ciągu udawałam embriona. - Nic mi nie jest. Powiedzmy. Spojrzałam w dół. Rzucając się za samochód, zdarłam sobie skórę z obu kolan. Z dużego palca stopy ciekła krew i chod niedawno robiłam pedikiur, moja stopa z powodzeniem mogłaby zagrad w horrorze. Zaś co do moich czółenek Nina, to już nigdy nie będą takie same. Ale przynajmniej nie zsikałam się w majtki. - Na pewno? - zapytał Ramirez, który był już przy mnie. Podniósł mnie, przesunął szybko dłoomi po moich rękach i nogach. Jak dla mnie, za szybko. Nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby zabawił odrobinę dłużej na wysokości ud. Zgadza się, tak bardzo leciałam na Ramireza, że nawet strzelanina nie mogła zmniejszyd mojego pożądania. Jezu, może powinnam chodzid razem z Daną na mityngi AS? - Nic mi nie jest, naprawdę — powiedziałam, odsuwając od siebie niestosowne myśli. Uspokojony cofnął się o krok i spojrzał na mnie. Troska, jeszcze przed chwilą obecna w jego ciemnych oczach, ustąpiła miejsca irytacji - ale nie tego rodzaju, którą czujesz, kiedy podczas kolacji dzwonią do ciebie telemarketerzy, tylko adekwatnej do sytuacji, kiedy twoja niepoczytalna „znajoma" prowokuje szaloną Amazonkę, by wzięła ją jako zakładniczkę, a w rezultacie strzelają do ciebie. Tak, poziom jego irytacji musiał byd wysoki, skoro na szyi zaczęła mu pulsowad ta jego żyłka, a szczęki zacisnęły się jak imadło. Przygryzłam wargę, przestępując z nogi na nogę. Spojrzałam na jego zaplamioną piwem koszulkę. - Przepraszam cię za to piwo. Ale on tylko pokręcił głową i ponownie mruknął pod nosem: Jezu. Dwie godziny później na parkingu przed Cabana Club ciągle jeszcze roiło się od gliniarzy, a Ramirez patrzył na mnie złym okiem. Co, kiedy siedziałam na tylnej klapie ambulansu opatulona brzydkim zielonym kocem i czekałam, aż ratownicy medyczni sprawdzą, czy nic mi nie jest i pozwolą wracad do domu, wydawało mi się dośd niesprawiedliwe. Czy prosiłam się, żeby wzięto mnie jako zakładniczkę? I to nie ja do niego strzelałam. Co więcej, gdyby było po mojemu, bylibyśmy teraz u mnie i rozciągnięci na materacu szykowalibyśmy się właśnie do drugiego etapu tego „albo coś". Tak więc, na dobrą sprawę, wszystko było winą Ramireza. Co tu gadad? Dwanaście lat spędzonych w katolickiej szkole nauczyło mnie, jak się zwala winę na kogoś innego. - O mój Boże! Kochana, spójrz na tego gliniarza na trzeciej - odezwała się stojąca obok mnie Dana. Gdy klub opustoszał, Dana odnalazła mnie na parkingu, gdzie umundurowani gliniarze otoczyli szczątki volkswagena taśmą policyjną. Byłam wdzięczna, że mam kogo potrzymad za rękę, tym
bardziej że złowrogie spojrzenia Ramireza nie pozostawiały mi złudzeo, że on i ja nieprędko będziemy trzymad się za rączki. Ale widok tylu umundurowanych facetów to było trochę za wiele dla Miss Wstrzemięźliwości Seksualnej. Obróciłam głowę w lewo. - Nie - powiedziała Dana, wskazując na prawo. - Powiedziałam na trzeciej. - Czemu po prostu nie powiedziałaś, że mam spojrzed w prawo? - wymamrotałam, namierzając obiekt pożądania Dany. Wysoki, szczupły, ciemnowłosy i umundurowany facet o wydatnym nosie stał przygarbiony przy tylnym wyjściu, przesłuchując sobowtóra Olsenki. - Mogłabym go schrupad! - Dana przełknęła głośno ślinę, zupełnie jak ja na widok tiramisu w Gianni's. - Myślałam, że skooczyłaś z facetami? - Aha. Och! - zachłysnęła się. - Maddie, na jedenastej. Blondyn, niebieskie oczy, fantastyczne bicepsy! - Niewiele brakowało, żeby zaczęła się oblizywad. - Dana, od jak dawna nie uprawiałaś seksu? Westchnęła, przyglądając się jak Pan Fantastyczne Bicepsy zmiata kawałki szkła do torebki na dowody. - Od zbyt dawna. - Przechyliła głowę, kiedy pochylił się nad volkswagenem, prezentując tyłek, który, przyznaję się bez bicia, przykuł także i mój wzrok. - Od poniedziałku. Cztery drugie dni. O Boże. - Jeśli wytrwam tydzieo, dostanę odznakę. - Zdajesz sobie sprawę, że skórek przy paznokciach nie wycinałam od ponad tygodnia? Dana zignorowała mnie. - Oho. Złe wieści na czwartej. - Spojrzałam w lewo. - Nie. - Dana złapała mnie za podbródek i przekręciła moją głowę w prawo. - Na czwartej. Miała rację z tym „oho". Lawirując między potłuczonym szkłem, pachołkami policyjnymi z numerami i zniszczonymi częściami samochodów, w naszą stronę zmierzał Ramirez. I sądząc po jego wyrazie twarzy, nie zanosiło się na przyjacielską pogawędkę. - Może ja lepiej sobie... - Dana urwała, omijając Ramireza szerokim łukiem i dołączając do reszty gapiów za żółtą taśmą policyjną.
Ramirez ledwo zwrócił na nią uwagę, jego wzrok był wbity we mnie. Zatrzymał się przede mną i ze skrzyżowanymi na piersiach rękami pokręcił głową, a minę miał równie nieprzeniknioną jak moja babka, irlandzka katoliczka, kiedy przesłuchiwała mnie - miałam wtedy pięd lat - próbując ustalid, kto pomazał jej ściany w kuchni kredkami. Stal i po prostu wpatrywał się we mnie. Przygryzłam wargę, obiecując sobie, że nie odezwę się pierwsza. Okej, może i poniekąd zepsułam mu wieczór, ale tak naprawdę to on wszystko zaczął, umawiając się ze Stukniętą Isabel. Skrzyżowałam ramiona na piersi i zmrużyłam oczy, postanawiając go przetrzymad. Staliśmy tak przez całe pięd sekund. Zgadnijcie, kto pękł pierwszy. - Okej, słuchaj: no więc włożyłam stringi, naprawdę świetne, i co, miałam po prostu siedzied w domu i oglądad telewizję? To znaczy nie mam nic przeciwko telewizji, ale ty odwołałeś nasze „albo coś", a ja, w przeciwieostwie do Dany, nie miałam żadnego „albo coś" już ponad tydzieo, a to wystarczająco długo, żeby w AS dostad odznakę, wiesz? Znowu „coś" ci wypadło i nie chciałeś, żebym poznała twoich znajomych, chociaż w ogóle cię nie ograniczam, a potem to już siedziałeś sobie w najlepsze na randce. Mogłeś chociaż powiedzied, że ona jest uzbrojona, to bym tu nie przychodziła. A przynajmniej zaczekałabym na zewnątrz. Przykro mi, że znalazłeś się pod ostrzałem. Ramirez tylko kręcił głową, a ja nie byłam pewna, czy to dlatego, że uważał mnie za żałosną idiotkę, czy po prostu starał się powstrzymad śmiech. - Maddie, naprawdę myślałaś, że ja przyszedłem tu na randkę? - Cóż, tak. Ale co miałam pomyśled po wiadomości, jakami zostawiłeś? Cabana Club to idealne miejsce na podryw albo randkę. Ramirez przewrócił oczami. - Isabel była informatorką. Maddie. To dziewczyna dużego dilera narkotyków i spotkała się ze mną, żeby przekazad mi informacje dotyczące następnej oczekiwanej przez niego dostawy. Dzięki nim mielibyśmy szansę pozbycia się na dobre tych gości z ulicy. Mówił, a ja czułam, że robię się coraz mniejsza. - Ups. - Ups? - Uniósł brew. - Ups! Siedem osób rannych, szkody na sumę tysiąca dolarów, jeden skradziony samochód i kompletnie zaprzepaszczone trzytygodniowe dochodzenie, a jedyne, co masz do powiedzenia, to „ups"? Gdybym zrobiła się jeszcze mniejsza, chyba bym zniknęła. - Ups, przepraszam?
Zmrużył oczy, a z jego gardła wydobyło się groźne warknięcie. Nagle zaczęłam trochę żałowad, że Isabel nie zabrała mnie ze sobą. - Co innego - wycedził przez zaciśnięte zęby - gdyby to był odosobniony przypadek. Ale to nie pierwszy raz, kiedy ingerujesz w policyjne dochodzenie. Co, według ciebie, powinienem powiedzied moim przełożonym? Znowu przygryzłam wargę, zlizując do kooca resztki błyszczyku. Miał rację. Niestety, nie był to pierwszy raz, kiedy wetknęłam swój nos w policyjne sprawy. Właściwie poznaliśmy się w taki sposób. Ramirez prowadził dochodzenie w sprawie mojego ostatniego chłopaka, szanowanego adwokata z LA, oskarżonego o defraudację, a później także o morderstwo. Tak jakoś, zupełnie nieumyślnie, wplątałam się w to śledztwo i przekłułam sylikonowy cycek prawdziwej morderczyni, a w szyję wbiłam jej obcas swojej szpilki. A później, dokładnie zeszłej jesieni, była jeszcze akcja z udziałem mojego ojca, paru drag queens i mafii, zakooczona tym, że zostałam porwana, a Dana zrobiła jednemu gościowi dziurę w klatce piersiowej. Tak więc rozumiałam, że dla Ramireza był to temat drażliwy. Nie wspominając o jego przełożonych. - Posłuchaj, Jack. Bardzo, bardzo przepraszam. Zaczerpnął tchu i znowu pokręcił głową. A potem otworzył usta, żeby coś powiedzied, ale przeszkodził mu ten umundurowany policjant z boskim tyłkiem. - Hej, Ramirez? - Co jest? - Ramirez odkrzyknął przez ramię. - Kapitan. - Boski Tyłek podsunął mu komórkę. - Chce z tobą rozmawiad. Ramirez na moment zamknął oczy. - Cholera. - Odwrócił się i chwycił telefon, ale zanim odebrał, wycelował palec w moją stronę. - A ty wracaj do domu. Później porozmawiamy. Skinęłam potulnie głową. „Później" było dobre. „Później" oznaczało, że będzie miał czas, żeby się uspokoid i, miejmy nadzieję, zapanowad nad tą pulsującą żyłką. Boski Tyłek przyjął moje zeznanie, w którym starałam się zrelacjonowad wydarzenia tego wieczoru najlepiej, jak mogłam, jednocześnie dbając, by nie wyszło na to, że jego kolega z pracy spotykał się z wariatką. Następnie, gdy ratownicy medyczni przebadali mnie - zadrapania i brzydkie siniaki, ale to wszystko - Dana zapakowała mnie do swojego saturna i odwiozła do domu. Zaoferowała się, że zostanie ze mną na noc, ale zważywszy na to, że śliniła się na widok wszystkich facetów po drodze (nie wyłączając pracownika stacji benzynowej, z przetłuszczonymi włosami), uznałam, że nie potrzebuję towarzystwa tak bardzo jak ona mityngu AS. Tak więc samotnie wspięłam się po schodach do mojego przytulnego mieszkanka na pierwszym piętrze. Oczywiście, „przytulne" w slangu pośredników handlu nieruchomościami oznaczało po
prostu małe. Wystarczył mój składany materac, stół kreślarski i trzy tuziny par butów, żeby w mieszkaniu panował większy ścisk niż w BlackBerry Paris Hil-ton. Niemniej było położone blisko oceanu, względnie ciche i, co najważniejsze, dopasowane do moich niezbyt oszałamiających dochodów. Jako młoda dziewczyna marzyłam, że zostanę modelką i będę chodzid po paryskich wybiegach. Ale, jak może wspominałam, nawet Tom Cruise był ode mnie wyższy, zatem musiałam zapomnied o karierze modelki. W zamian poszłam do Academy of Art College i zrobiłam dyplom z projektowania, a konkretnie - projektowania obuwia. Może i brzmiało to atrakcyjnie, ale czeki z wypłatą nie opiewały na zbyt atrakcyjne sumy. Jako zupełnie nieznanej projektantce udało mi się zaczepid jedynie w Tot Trots, gdzie projektowałam obuwie dziecięce. Ale z uwagi na moje ostatnie przygody z prawem nawet tych zleceo nie było tak dużo jak wcześniej. Jasne, nadal pracowałam nad kolekcją Pretty Pret-ty Princess, ale zarówno klapki z Supermanem, jak i letnią linię disne-jowskich sandałów wodoodpornych dali komuś innemu. Z nadzieją, że kiedyś wzniosę się ponad kapcie ze SpongeBobem. ostatnio zaczęłam trochę projektowad na boku, uwaga - dla dorosłych! A więc, zaprojektowałam i wykonałam parę purpurowych szpilek z cekinami w rozmiarze trzynaście w ramach prezentu urodzinowego dla mojego ojca. Tak, tak, to nie pomyłka. Ojca - tancerki rewiowej z Las Vegas. Niedawno też dokooczyłam moje pierwsze, oryginalne Maddie dla siebie: różowe szpilki, z paskami zapinanymi na kostkach i sprzączkami ozdobionymi maleokimi kryształkami. Powiem nieskromnie, że byłam z nich dumna. Weszłam do mieszkania, zrzuciłam moje zmaltretowane buty, a potem powlokłam się pod prysznic i starannie wypłukałam z włosów drobinki szkła. Wciągnęłam olbrzymią koszulkę z Guns N' Roses, pamiątkę jeszcze ze studenckich czasów, i zwinęłam się z pilotem na materacu. Trzy odcinki Zdrówka, później spalam już jak suseł. Nie wiem, jak długo spałam, wiedziałam tylko, że nie dośd długo. Ramirez i ja wyczynialiśmy właśnie skomplikowane akrobacje na kuchennym blacie, kiedy z cudownego snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Otworzyłam jedno oko, żeby zerknąd na zegarek przy łóżku. Piętnaście po szóstej. Litości. Zdecydowanie nie byłam rannym ptaszkiem. Należałam raczej do ludzi, którzy wygrzebują się z łóżka o dziesiątej, a potem jadą po kawę do najbliższego Starbucksa. Dlatego też ledwo wychrypiałam: - Halo? - Maddie! Boże, skarbie, co się stało? Instynktownie odsunęłam telefon jak najdalej od ucha. Piętnaście po szóstej to zdecydowanie za wcześnie, żeby ludzie tak się wydzierali. - Mama? - wychrypiałam. - Nie musisz tak krzyczed. Słyszę cię.
- Przepraszam. Dzwonię z komórki, skarbie - wrzasnęła. Czułam, jak pomiędzy moimi oczami zaczyna kiełkowad ból. - Maddie, co się dzieje? Jadłam śniadanie z panią Rosenblatt, a przy sąsiednim stoliku facet czytał „L.A. Infonner". Skarbie, na pierwszej stronie było twoje zdjęcie. To prawda, że wczoraj brałaś udział w strzelaninie? Palnęłam się w czoło. Można było się spodziewad, że najpodlejszy brukowiec w mieście zrobi ze zwykłego nieporozumienia pomiędzy dziewczyną a jej chłopakiem sensację, przedstawiając je jako strzelaninę rodem z Dzikiego Zachodu. - To nie była żadna strzelanina, mamo. To było zwykłe... nieporozumienie. - Okej, przyznaję, kiedy powiedziałam to na głos, wersja wydarzeo przedstawiona w „Informerze" wydawała się bliższa prawdy. - Nic ci nie jest? Napisali, że zostałaś wzięta jako zakładniczka. - Mamo, nic mi nie jest. Przysięgam - jęknęłam. - Och, skarbie, zaraz do ciebie przyjadę. - Nie! - prawie wrzasnęłam do słuchawki. Nie zrozumcie mnie źle, kocham swoją matkę. Ale ostatnim razem, kiedy mnie odwiedziła, chciała porządkowad moją szufladę z bielizną przykryd płytę indukcyjną folią aluminiową i przemeblowad mieszkanie zgodnie z zasadami feng shui, co by oznaczało telewizor w łazience i materac przy lodówce. - Nie, naprawdę nic mi nie jest, mamo. Czuję się znakomicie. - Pomijając ból, który spomiędzy oczu rozprzestrzenił się już na skronie. - Przede mną nie musisz udawad dorosłej i niezależnej, Mads. Wiem, kiedy moje dziecko mnie potrzebuje. Przewróciłam oczami. W tym roku kooczyłam trzydziestkę. Boże broo, żebym była dorosła i niezależna. - Mamo... - Nie. Żadnych protestów. - Ale... - I żadnych ale. Potarłam skroo; miałam nadzieję, że w torebce znajdę buteleczkę aspiryny. - Okej, słuchaj, mamo, a może zrobimy inaczej... Może po prostu przyjadę później do salonu? Ty nie będziesz musiała się tu telepad, a ja przy okazji zrobiłabym sobie pedikiur... - zaproponowałam w nadziei na kompromis, który nie groził przemeblowywaniem mojego mieszkania.
Mama umilkła, rozważając moją propozycję. Całe szczęście, że wie, jak bardzo nie lubi jeździd czterysta piątką. - Cóż, jeśli naprawdę nic ci nie jest... - Naprawdę! - odparłam szybko. - W porządku. W takim razie spotkajmy się po lunchu w Fernando's i wtedy wszystko mi opowiesz, dobrze? - Doskonale. No to do zobaczenia. - Odetchnęłam z ulgą. Rozłączyłam się i opadłam z powrotem na poduszkę. Dwadzieścia po szóstej, a już jeden kryzys zażegnany. To się nazywa pracowity początek dnia. Rozdział 3 Fernando's Salon miał bardzo elegancką lokalizację, znajdował się bowiem na rogu Beverly i Brighton, zaledwie przecznicę na północ od Rodeo, w samym środku Beverly Hills Golden Triangle. W tego rodzaju okolicy szampan był za darmo, natomiast szpilki kosztowały więcej niż małe paostewko. Mój ojczym Ralph - czy, jak go pieszczotliwie ochrzciłam, Podrabiany Tatuś - zaczynał w niewielkim centrum handlowym w Chatsworth, a że był prawdziwym mistrzem nożyczek i koloryzacji, szybko odnalazł drogę do serc i fryzur bogatych, chod może nie aż tak bardzo sławnych klientów. Zdając sobie sprawę, że salon o nazwie Ralph's wyglądałby jak ubogi krewny przy wszystkich Versace'ach, Blahnikach i Vuittonach w Beverly Hilts, Ralph wymyślił sobie hiszpaoskie pochodzenie, zainwestował w sztuczną opaleniznę i narodził się na nowo jako Fernando, maestro stylizacji z Europy. Kiedy go poznałam, byłam przekonana, że jest gejem, ale zważywszy na to, że on i mama byli małżeostwem już od prawie dziewięciu miesięcy, jestem prawie pewna, że nim nie jest. Podrabiany Tatuś nie tylko świetnie sobie radził z suszarką, ale był również zapalonym dekoratorem wnętrz (hej, powiedziałam przecież, że jestem prawie pewna) i dawał upust swojej pasji, co parę miesięcy całkowicie zmieniając wystrój swojego salonu. Dzisiaj, po przejściu przez szklane drzwi Femando's, znalazłam się na Karaibach. Ściany pomalowane na rozmyty turkusowy kolor dekorowały widoczki egzotycznych plaż oraz fragmenty sieci rybackich, z sufitu zwisały liny, w zdobionych donicach stały kolorowe, tropikalne kwiaty i inne rośliny o dużych, zielonych liściach. Stanowisko recepcjonisty zostało obudowane białymi panelami, do których przyklejono wieoce lei z jedwabnych kwiatów. W rogu zaś, nie żartuję, stała metrowej wysokości klatka z zieloną papugą. Kiedy się zbliżyłam, zaskrzeczała do mnie. - Hips don 't liee. Skrzek!
Spojrzałam na Marca, recepcjonistę Podrabianego Tatusia, smukłego Latynosa, prawdopodobnie jedyną osobę na świecie, która była uzależniona od Project Runway bardziej ode mnie. - Co ten ptak powiedział? - zapytałam. Marco przewrócił swoimi mocno pomalowanymi oczami. - Och, skarbie, błagam, nic mi nie mów na ten temat - powiedział z afektacją. — Jego poprzedni właściciel najwyraźniej był wielbicielem popu. Cholerne ptaszysko śpiewa przez cały dzieo Shakirę. - Marco pogroził papudze palcem. - Przestao, Pablo, ty niegrzeczny chłopaku. Pablo przechylił łebek na bok. - Hips don 't liee. Skrzek! - Dlaczego akurat Pablo? - jęknął Marco, znów przewracając oczami. - Jakby nie można było sobie wziąd miłej, cichej złotej rybki. Nie, musiała byd papuga. - Współczuję. - Okej... - Marco nachylił się, opierając łokcie o pulpit. - Słyszałem o tej wczorajszej strzelaninie. To takie ekscytujące! — zapiszczał. Teraz ja przewróciłam oczami. - To nie była żadna strzelanina. To było... zwykłe nieporozumienie. — To była moja wersja i takiej będę się trzymad. - Opowiadaj, skarbie - drążył Marco. Ponieważ Marco praktycznie żywił się plotkami, a „Informer" już i tak nagłośnił sprawę, opowiedziałam mu o moim ostatnim wyczynie z kategorii „dziesięd najbardziej żenujących sytuacji w moim życiu". W miarę jak mówiłam, czułam się coraz gorzej. No nie, naprawdę myślałam, że Ramirez mnie zdradza? Naprawdę byłam aż taką paranoiczką? Szczerze mówiąc, Ramirez miał wszelkie prawo się na mnie wściekad. To znaczy tylko ja mogłam doprowadzid do tego, że z takiej błahostki jak odwołana randka wyniknęła strzelanina. To znaczy: nieporozumienie. Marco, jak przystało na Królową Plotek z Beverly Hills, spijał każde słowo z moich ust, a kiedy dotarłam do momentu, w którym Ramirez przybrał minę Groźnego Gliny, Marco przesadnie głośno westchnął i zaczął się wachlowad. - Ten facet jest niewiarygodnie gorący, skarbie. Musiałam przyznad mu rację. Chod czasem pewnie wolałabym, żeby przynajmniej jego temperament nie był aż tak gorący. - Tak, cóż, wydaje mi się, że chwilowo jest na mnie trochę obrażony. - Przypominając sobie, po co przyjechałam, obrzuciłam wzrokiem salon za plecami Marco. - Są mama i Ralph?
- Fernando - poprawił mnie Marco - jest z klientką. Zakręca włosy pani Banks. - Nachylił się, dodając teatralnym szeptem, który było słychad stąd aż do Valley: - Mama Tyry. - Aha - skinęłam głową z należytym szacunkiem. - A twoja mama jest tam, robi pedikiur. - Marco wskazał na tył salonu, gdzie pod turkusową ścianą stał rząd wanienek do stóp. - Dzięki - powiedziałam i odeszłam. - Hips don 't liee, hips don 't lie! - usłyszałam za sobą. A Marco znowu wymamrotał: - Cholera. Fotele do pedikiuru miały czerwone obicia w duże, kolorowe hibiskusy (w koocu byliśmy w wyspiarskim raju). Na jednym z nich siedziała kobieta w obszernej, żarówiaście zielonej sukni. Od razu rzuciła mi się w oczy. Muszę powiedzied, że pani Rosenblatt należała do osób, które rzadko kiedy pozostawały niezauważone. Była pięciokrotną rozwódką, ważyła ze sto pięddziesiąt kilo, nosiła czerwone włosy i rozmawiała ze zmarłymi za pośrednictwem swojego duchowego przewodnika, Alberta. Tak, wiem: takie rzeczy to tylko w LA. Z moją matką poznały się, kiedy po wyjątkowo przygnębiających walentynkach mama poszła do pani R., żeby ta postawiła jej tarota. Kiedy następnego dnia mama spotkała ciemnowłosego nieznajomego, przepowiedzianego jej przez panią R., była pod dużym wrażeniem. Nieważne, że ten nieznajomy okazał się czekoladowym labradorem o imieniu Barney; mama i pani R. od tamtej pory stały się wielkimi przyjaciółkami. - Mads! - zawołała pani Rosenblatt na mój widok. - Słyszałam o wczorajszej strzelaninie. Jestem pod wrażeniem! Zgrzytnęłam zębami. - To nie była strzelanina. Mama poderwała głowę znad paznokci pani R. Łapiąc mnie w objęcia, upuściła na podłogę buteleczkę z zielonym lakierem. - Och, moje maleostwo, tak się cieszę, że nic ci nie jest! - Wszystko gra, mamo - powiedziałam, chod zabrzmiało to bardziej jak: „Szyko ra, mo", jako że w żelaznym uścisku mamy trudno mi było oddychad. - Tak bardzo się o ciebie martwiłam! Moje biedne, biedne maleostwo. - Naprawdę - uspokoiłam ją, uwalniając się z „uścisku śmierci. -Wszystko jest w porządku. To było tylko zwykłe... nieporozumienie. Pani Rosenblatt z powagą pokiwała głową, a jej podbródki zaczęły się trząśd.
- To Merkury. W tym miesiącu Merkury jest w fazie retrogradacji. To rodzi całą masę nieporozumieo. Przynajmniej jedna osoba mnie rozumiała. - Powiedz, byłaś uzbrojona podczas tego „nieporozumienia"? Wpakowałaś komuś kulkę? - zapytała pani R. Przewróciłam oczami. - Nie, nikomu nie wpakowałam kulki. Nikt nikomu nie wpakował kulki. - Szkoda. - Pani R. była zawiedziona. - Zawsze mnie ciekawiło, jakie to uczucie, kiedy się strzela. Mój pierwszy mąż, Ollie, miał całą kolekcję broni. Polował na przepiórki. Ale nigdy nie dał mi spróbowad. Ollie był mądrym człowiekiem. - Więc co się wczoraj stało? - zapytała mama, ścierając rozlany lakier do paznokci ze swojej czarnej spódniczki. Skrzywiłam się. Bardziej ze względu na spódniczkę niż same plamy z lakieru. Jako dziesięciolatka miałam najbardziej odjechaną mamę z całej skautowskiej drużyny. Niestety, od tamtej pory jej styl ubierania nie zmienił się ani na jotę. Dzisiaj miała na sobie koronkową czarną miniówkę, czarne, cienkie legginsy, baleriny, trzy topy i milion żelowych bransoletek we wszystkich kolorach tęczy. Jeszcze mały pieprzyk i byłaby idealną postmenopauzalną Madonną. Zwalczywszy pokusę, żeby skomentowad jej strój, opowiedziałam mamie mocno okrojoną wersję wypadków wczorajszego wieczoru. Mimo to, kiedy skooczyłam, jej wyskubane brwi nadal były ściągnięte z niepokoju. - Maddie, mogłaś zginąd! - Nic mi nie jest, mamo. Naprawdę - zapewniłam ją. - Myślę, że powinnaś pomyśled o jakimś zabezpieczeniu. - Zabezpieczeniu? - Potrzebna ci broo - wtrąciła pani Rosenblatt. - Sprawdzę w składziku, może zostało mi jeszcze coś po Olliem. - Nie! -powiedziałam trochę za głośno. - Słuchajcie, w domu mam gaz pieprzowy. To mi wystarczy.. Nie dodałam, że kiedy go sobie sprawiłam, tak bardzo się bałam, żeby przypadkowo nie spsikad tym cholerstwem samej siebie, że natychmiast schowałam go na samym dnie szuflady z rupieciami i od
tamtej pory go nie widziałam. W kwestii zabezpieczenia poprzestawałam na prążkowanych prezerwatywach Trojan. Noszenie przy sobie broni było dla mnie odrobinę zbyt hardcorowe. - No nie wiem, Maddie... - Mama ciągle miała wątpliwości. - Poważnie, wszystko jest okej. To był tylko zwykły pech. Nieporozumienie. Isabel jest już pewnie w Meksyku. Nic mi nie jest. Nie ma się czym przejmowad. Naprawdę. - Czekaj! - Pani Rosenblatt uniosła pulchną dłoo i przyłożyła do mojego czoła. - Mam wizję. - Wywróciła oczy, tak bardzo że wyglądała zupełnie jak statysta ze Świtu żywych trupów. - Widzę kobietę o długich, ciemnych włosach. Krzyczy. I rozgniata owada1 . - Pani R. otworzyła oczy. - Masz problem z karaluchami czy jak? Tak, zdecydowanie, takie rzeczy tylko w LA. Kiedy już z milion razy zapewniłam mamę, że w najbliższym czasie na pewno nie grozi mi spotkanie bliskiego stopnia z lufą pistoletu, opuściłam salon (przy dźwiękach piosenki Shakiry wyśpiewywanej przez Pabla, któremu Marco nadal groził, że jeśli się nie zamknie, to zostanie upieczony na kolację) i poczłapałam dwie przecznice dalej do mojego dżipa. Wsiadłam do samochodu i najpierw uruchomiłam klimę. Był dopiero koniec marca, a od tygodni termometr pokazywał ponad trzydzieści stopni. Mieliśmy kolejną falę upałów, które coraz częściej nawiedzały Los Angeles w dziwacznych porach. Winiłam o to globalne ocieplenie. Chod, jeśli mam wybierad, to raczej wolę już chodzid w marcu w topach i japonkach, niż zrezygnowad z lakieru do włosów i dżipa pożerającego ogromne ilości paliwa. Owiewana chłodnym powietrzem, wlokłam się w popołudniowym korku Pico, przyglądając się ludziom na sobotnich zakupach, podziwiając salony Lexusa i najnowsze billboardy. Minęłam jeden trójwymiarowy z facetem trzymającym w ręce komórkę i zachwalającym pracę na odległośd. Na innym znajdowały się olbrzymie uszy słonia Dumbo i zalecenie, żebym nie pozwoliła, by ominęła mnie magia Disneylandu. Ale dopiero billboard na rogu Pico i Westwood sprawił, że się wyprostowałam, a oczy mało nie wyszły mi z orbit. Była na nim kobieta - leżała na brzuchu, rozciągnięta przez całą długośd billboardu, ubrana jedynie w koronkowe majteczki, tak maleokie, że wywołałyby rumieniec nawet u króliczka „Playboya". Jej piersi w imponującym rozmiarze podwójne D wystawały zza strategicznie ułożonych ramion, palec kusząco dotykał błyszczących, czerwonych ust. Pod spodem zaś znajdowało się pytanie: „Chcesz popatrzed?" plus adres strony internetowej, na której można było oglądad tę kobietę przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Ale tym, przez co się niemal za-krztusiłam, był jej pseudonim: „Sexy Jasmine". W zeszłym roku, kiedy prowadziłam własne dochodzenie w sprawie dotyczącej morderstwa, przy okazji poznając Ramireza, Jasmine (czy, jak ją lubiłam nazywad, Miss Plastik - chyba nie myślicie, że 1 Wizja pani R. nawiązuje do vw beetle (beetle - ang. chrząszcz, żuk).
tej wielkości cycki to dzieło matki natury?), przez jakiś czas była moją główną podejrzaną. Ale okazało się, że nic z tych rzeczy; jej największym grzechem było dorabianie sobie na płatnej stronie dla dorosłych. Najwyraźniej po stracie posady recepcjonistki poważnie zajęła się cyberseksem. I, sądząc po rozmiarze tego billboardu, chyba jej się to opłacało. Pokręciłam głową, zastanawiając się, dlaczego tkwię jak idiotka w korku, podczas gdy Jasmine jest sławna (czy też niesławna, zważywszy na to, czym się zajmowała). W Nowym Jorku jesteś nikim, dopóki nie napiszą o tobie w „Page Six". W LA jesteś nikim, dopóki twoja twarz nie pojawi się na wielgachnym billboardzie. Zanim wróciłam do Santa Monica, było prawie południe i taki smog, że niemal czuło się smak powietrza. Prezenter radiowy radził, żeby dzieciaki nie wychodziły na dwór, a komendant straży pożarnej poinformował, że w Hollywood Hills jest wysokie zagrożenie pożarowe. Odruchowo podkręciłam klimę. Zjechałam z Venice i po chwili zobaczyłam swój dom. A także stojącego przed nim wysokiego, dobrze zbudowanego faceta. Stał oparty plecami o swój czarny SUV, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Nie widziałam jego oczu ukrytych za ciemnymi okularami, ale sądząc po zaciśniętej, porośniętych ustach, z pewnością nie błyszczały radością. Ramirez. Zatrzymałam samochód; lęk i pożądanie walczyły ze sobą o lepsze. Ostatecznie pożądanie wygrało i wysiadłam z samochodu. - Hej - zagadnęłam niepewnie. Żadnej reakcji. Nie poruszył się, nie skinął głową, po prostu patrzył na mnie z nieodgadniona miną. Tak. Chyba naprawdę był obrażony. - Długo czekasz? Zdawało mi się, że leciuteoko wzruszył ramionami. Chod mogło to byd złudzenie spowodowane smogiem. - Powiesz coś? Cokolwiek? - zapiszczałam falsetem. Zaczerpnął tchu, po czym głośno wypuścił powietrze przez rozszerzone nozdrza. Powoli ściągnął ciemne okulary. Ups! Jego ciemne oczy rzeczywiście nie błyszczały radośnie. Bardziej pasowało do nich określenie „rozgniewane". Albo „wściekłe".