Alanowi Laytonowi
który kibicował Dalinarowi
(i mnie)
zanim Burzowe Światło w ogóle powstało.
5
1
Przedmowa i podziękowania
Witajcie w Dawcy Przysięgi! Ta książka powstawała długo.
Dziękuję Wam za cierpliwość. Kolejne tomy Burzowego Światła
to wielkie przedsięwzięcie – o czym może świadczyć długa lista
poniżej.
Jeśli nie mieliście okazji przeczytać Tancerki Krawędzi –
mikropowieści ze świata Burzowego Światła, dziejącej się między
drugim a trzecim tomem – radzę, byście zrobili to teraz. Jest
sprzedawana osobno albo w zbiorze Bezkres magii, zawierającym
opowiadania i mikropowieści z całego cosmere. (Uniwersum,
w którym dzieje się ta seria, Z Mgły Zrodzony, Elantris,
Rozjemca i inne).
Zawsze jednak powtarzam, że każdą serię piszę tak, by można
ją było czytać osobno, bez znajomości innych cykli i powieści,
i czerpać z tego przyjemność. Jeśli czujecie się zaintrygowani,
dłuższe wyjaśnienie znajduje się na mojej stronie
brandonsanderson.org/cosmere.
A teraz kolej na paradę nazwisk! Jak często powtarzam, choć
na okładce pojawia się moje nazwisko, te książki trafiają do Was
dzięki bardzo wielu ludziom. Zasługują oni na najserdeczniejsze
podziękowania ode mnie, i od Was też, za niezmordowaną pracę
przez trzy lata, które zajęło napisanie tego tomu.
6
Moim głównym agentem zajmującym się tymi książkami
(i całą resztą) jest cudowny Joshua Bilmes z JABberwocky.
Pracowały nad nimi również inne osoby z agencji: Brady
McReynolds, Krystyna Lopez i Rebecca Esklidsen. Specjalne
podziękowania dla Johna Berlyne’a, mojego brytyjskiego agenta
z Zeno – jak również wszystkich innych agentów
współpracujących z nami na całym świecie.
Naszym agentem spedycyjnym (oraz osobą, która wysyła Wam
wszystkie podpisane książki i podkoszulki ze sklepu na
brandonsanderson.org) jest Kara Stewart. Zachowania spójności
– i naszej wewnętrznej wiki – pilnuje Karen Ahlstrom. Adam
Horne to mój asystent i specjalista od reklamy i marketingu.
Asystentką Emily jest Kathleen Dorsey Sanderson, a jej
pomocnikiem Emily „Mem” Grange.
Audiobooka czytali moi ulubieni narratorzy, Michael Kramer
i Kate Reading. Jeszcze raz dziękuję, że znaleźliście czas, by to
zrobić!
Dawca Przysięgi kontynuuje tradycje wypełniania „Archiwum
Burzowego Światła” pięknymi ilustracjami. Znów mamy
fantastyczną okładkę Michaela Whelana, którego nacisk na
szczegóły sprawił, że dostaliśmy niezwykle dokładny portret
Jasnah Kholin. Bardzo mi się podoba, że mogła zabłysnąć na
okładce tej książki, i wciąż czuję się wdzięczny i zaszczycony, że
Michael odrywa się od pracy w galerii, by malować Roshar.
Potrzeba wielu artystów, by odtworzyć różne style obecne
w innym świecie, więc tym razem pracowaliśmy z jeszcze
większą liczbą ilustratorów. Dan dos Santos i Howard Lyon
odpowiadają za obrazy Heroldów na wyklejkach. Chciałem, by
przypominały stylem klasyczne obrazy z okresu renesansu
i romantyzmu – zarówno Dan, jak i Howard przeszli moje
najśmielsze oczekiwania. Te obrazy są nie tylko wspaniałymi
ilustracjami książki, ale też dziełami sztuki zasługującymi na
miejsce w galerii.
Powinienem dodać, że Dan i Howard stworzyli również
niektóre ilustracje wewnątrz książki, za co także jestem
wdzięczny. Przedstawienia mody autorstwa Dana nadawałyby
się na okładkę, mam też nadzieję zobaczyć kolejne symbole dla
rozdziałów narysowane przez Howarda.
7
Ben McSweeney stworzył dziewięć rysunków z ze szkicownika
Shallan. Mimo przeprowadzki na drugi koniec kontynentu,
wymagającej pracy etatowej i rosnącej rodziny, Ben zawsze
dostarcza wspaniałe ilustracje. Jest wielkim artystą
i wspaniałym człowiekiem.
W tym tomie pojawiają się również ilustracje Mirandy Meeks
i Kelley Harris. Obie pracowały już dla nas w przeszłości i sądzę,
że tym razem ich prace też wam się spodobają.
Oprócz tego grupa wspaniałych ludzi pomagała mi za kulisami
jako konsultanci lub w inny sposób ułatwiała pracę: The David
Rumsey Map Collection, Brent z Woodsounds Flutes, Angie
i Michelle z Two Tone Press, Emily Dunlay, David i Doris
Stewart, Shari Lyon, Payden McRoberts i Greg Davidson.
Do mojej grupy pisarskiej dla Dawcy Przysięgi (a często
musieli czytać tygodniowo 5-8 razy więcej niż zwykle) należeli
Karen Ahlstrom, Peter Ahlstrom, Emily Sanderson, Eric James
Stone, Darci Stone, Ben Olsen, Kaylynn ZoBell, Kathleen Dorsey
Sanderson, Alan „Leyten z mostu czwartego” Layton, Ethan
„Blizna z mostu czwartego” Skarstedt i Ben „Nie umieszczaj
mnie w moście czwartym” Olsen.
Szczególne podziękowania dla Chrisa „Jona” Kinga za
komentarze przy pewnych szczególnie trudnych scenach
z udziałem Tefta, Willa Hoyuma za rady dotyczące osób
sparaliżowanych od pasa w dół, oraz Mi’chelle Walker za pomoc
przy pewnych scenach dotyczących określonych zaburzeń
psychicznych.
Do czytelników beta zaliczali się (weźcie głęboki oddech)
Aaron Biggs, Aaron Ford, Adam Hussey, Austin Hussey, Alice
Arneson, Alyx Hoge, Aubree Pham, Bao Pham, Becca Horn
Reppert, Bob Kluttz, Brandon Cole, Darci Cole, Brian T. Hill,
Chris „Jon” King, Chris Kluwe, Cory Aitchison, David Behrens,
Deana Covel Whitney, Eric Lake, Gary Singer, Ian McNatt,
Jessica Ashcraft, Joel Phillips, Jory Phillips, Josh Walker,
Mi’chelle Walker, Kalyani Poluri, Rahul Pantula, Kellyn
Neumann, Kristina Kugler, Lyndsey „Lyn” Luther, Mark
Lindberg, Marnie Peterson, Matt Wiens, Megan Kanne, Nathan
„Natam” Goodrich, Nikki Ramsay, Paige Vest, Paul Christopher,
Randy MacKay, Ravi Persaud, Richard Fife, Ross Newberry,
8
Ryan „Drehy” Dreher Scott, Sarah „Saphy” Hansen, Sarah
Fletcher, Shivam Bhatt, Steve Godecke, Ted Herman, Trae
Cooper i William Juan.
Koordynatorami czytelników beta były Kristina Kugler
i Kellyn Neumann.
Do czytelników gamma zaliczało się wielu czytelników beta,
a poza tym: Benjamin R. Black, Chris „Gunner” McGrath,
Christi Jacobsen, Corbett Rubert, Richard Rubert, dr Daniel
Stange, David Han-Ting Chow, Donald Mustard III, Eric
Warrington, Jared Gerlach, Jareth Greeff, Jesse Y. Horne,
Joshua Combs, Justin Koford, Kendra Wilson, Kerry Morgan,
Lindsey Andrus, Lingting Xu, Loggins Merrill, Marci Stringham,
Matt Hatch, Scott Escujuri, Stephen Stinnett i Tyson Thorpe.
Jak widzicie, tego rodzaju powieść to ogromne przedsięwzięcie.
Bez wysiłku wielu z tych ludzi trzymalibyście w ręku o wiele
gorszą książkę.
Jak zawsze ostatnie podziękowania kieruję do rodziny: Emily
Sanderson, Joela Sandersona, Dallina Sandersona i Oliver
Sandersona. Wytrzymują z mężem i ojcem, który często
przebywa w innym świecie, rozmyślając o arcybyrzach
i Świetlistych Rycerzach.
A na koniec dziękuję Wam wszystkim, za wsparcie dla tych
książek! Nie zawsze wychodzą tak szybko, jak bym chciał,
przynajmniej w części dlatego, że chciałbym, by były jak
najlepsze. Trzymacie w dłoniach tom, który przygotowywałem
i szkicowałem od dwóch dziesięcioleci. Obyście miło spędzili czas
w Rosharze.
Podróż ponad celem.
9
DAWCA PRZYSIĘGI
10
SZEŚĆ LAT WCZEŚNIEJ
Eshonai zawsze powtarzała siostrze, że za następnym wzgórzem
na pewno kryje się coś cudownego. Aż pewnego dnia zeszła ze
wzgórza i znalazła ludzi.
Zawsze wyobrażała sobie ludzi takimi, jak opisywały ich
pieśni – jako mroczne, bezkształtne potwory. Tymczasem byli
cudownymi, dziwacznymi istotami. Ich mowie brakowało
wyraźnego rytmu. Nosili stroje o wiele barwniejsze od skorup,
ale nie umieli wyhodować sobie własnego pancerza. Tak bali się
burz, że nawet w podróży kryli się w pojazdach.
Co najdziwniejsze, mieli tylko jedną formę.
Z początku zakładała, że ludzie musieli zapomnieć o swoich
formach, jak kiedyś słuchacze. To od razu sprawiło, że narodziła
się między nimi więź.
Teraz, po wielu miesiącach, Eshonai nuciła w Rytmie
Podziwu, kiedy pomagała wyładować bębny z wozu. Przybyli
z daleka, by zobaczyć ojczyznę ludzi, a każdy kolejny krok
przytłaczał ją coraz bardziej. Kulminacją doświadczenia było to
miejsce, niewiarygodne miasto Kholinar i wspaniały pałac.
12
Przepastne miejsce rozładunku po zachodniej stronie pałacu
było tak wielkie, że po przybyciu zmieściły się w nim dwie setki
słuchaczy, a i tak nie zajęli go w całości. Większość słuchaczy nie
mogła wziąć udziału w uczcie na górze – gdzie podpisywano
traktat między dwoma narodami – ale Alethyjczycy i tak się
o nich zatroszczyli, przynosząc im całe góry jedzenia i napitków.
Wyszła z wozu i spojrzała w górę, nucąc z Podekscytowaniem.
Kiedy powiedziała Venli, że zamierza stworzyć mapę świata,
myślała o odkrywaniu natury. Kaniony i wzgórza, lasy i laity
wypełnione życiem. A przez ten cały czas to coś było w tym
miejscu. Czekało tuż poza ich zasięgiem.
Razem z kolejnymi słuchaczami.
Kiedy Eshonai po raz pierwszy spotkała ludzi, widziała z nimi
nielicznych słuchaczy. Nieszczęsne plemię uwięzione
w tępoformie. Eshonai zakładała, że ludzie opiekują się
biedakami pozbawionymi pieśni.
Ach, jakże niewinne były te pierwsze spotkania.
Ci uwięzieni słuchacze nie byli małym plemieniem, lecz
ogromnym zbiorowiskiem. A ludzie się nimi nie opiekowali.
Ludzie byli ich właścicielami.
Grupka parshmenów, jak ich nazywano, zgromadziła się na
zewnątrz kręgu robotników Eshonai.
– Ciągle przychodzą i chcą pomóc – powiedział Gitgeth do
Ciekawości. Potrząsnął głową, a w jego brodzie zamigotały
rubiny pasujące odcieniem do jego w większości czerwonej skóry.
– Ci mali, pozbawieni rytmu, chcą być blisko nas. Mówię ci, oni
wyczuwają, że coś jest nie w porządku z ich umysłami.
Eshonai podała bęben z tyłu wozu, po czym sama zanuciła
z Ciekawością. Zeskoczyła i podeszła do grupki parshmenów.
– Nie jesteście potrzebni – powiedziała z Pokojem i rozłożyła
szeroko ręce. – Wolimy sami zająć się swoimi bębnami.
Pozbawieni pieśni patrzyli na nią tępo.
– Odejdźcie – dodała z Błaganiem i machnęła w stronę
pobliskich uroczystości, gdzie słuchacze i ludzcy służący śmiali
się razem mimo bariery językowej. Ludzie klaskali słuchaczom
śpiewającym stare pieśni. – Bawcie się.
Kilku spojrzało w stronę śpiewaków i przechyliło głowy, ale się
nie ruszyło.
13
– Nie zadziała – stwierdziła Brianlia ze Sceptycyzmem
i oparła ręce na pobliskim bębnie. – Oni po prostu nie umieją
sobie wyobrazić, co to znaczy żyć. Są własnością, kupowaną
i sprzedawaną.
Co miała o tym myśleć? Niewolnicy? Klade, jeden z Piątki,
udał się do handlarzy niewolników w Kholinarze i dokonał
zakupu, żeby sprawdzić, czy to w ogóle możliwe. Nie kupił
parshmena – na sprzedaż byli również Alethyjczycy.
Najwyraźniej parshmeni dużo kosztowali i uważano ich za
wysokiej jakości niewolników. Słuchaczom powiedziano o tym
tak, jakby to miało wzbudzić ich dumę.
Zanuciła z Ciekawością i skinęła w bok, spoglądając na
pozostałych. Gitgeth uśmiechnął się i nucąc z Pokojem machnął
ręką. Wszyscy już się przyzwyczaili, że Eshonai przerywała
pracę w połowie. Nie chodziło o to, że nie można było na niej
polegać... Cóż, może i nie, ale przynajmniej była w tym
konsekwentna.
Tak czy inaczej, i tak wkrótce chciała się udać na królewskie
uroczystości – spośród wszystkich słuchaczy najlepiej
posługiwała się monotonnym ludzkim językiem. Przychodził jej
naturalnie, co było korzystne – gdyż dzięki temu zasłużyła na
udział w tej wyprawie – ale jednocześnie sprawiało kłopoty.
Posługiwanie się ludzkim językiem czyniło ją ważną, a ci, którzy
robili się zbyt ważni, nie mogli wędrować swobodnie w stronę
horyzontu.
Zostawiła miejsce rozładunku i weszła po schodach do pałacu,
próbując objąć wzrokiem ozdoby, dzieła sztuki, przytłaczającą
wspaniałość budynku. Był piękny i straszliwy. Ci, których
kupowano i sprzedawano, utrzymywali to miejsce w czystości,
ale czy to właśnie dzięki temu ludzie mogli tworzyć wielkie
dzieła w rodzaju płaskorzeźb na kolumnach czy inkrustowanych
wzorów na marmurowej posadzce?
Mijała żołnierzy w metalowych skorupach. Sama nie miała
w tej chwili własnego pancerza – nosiła pracoformę zamiast
wojnoformy, gdyż lubiła jej elastyczność.
Ludzie nie mieli wyboru. Nie utracili swoich form, jak
z początku zakładała – mieli tylko jedną. Zawsze byli
w paroformie, pracoformie i wojnoformie jednocześnie. Ich
14
twarze zdradzały emocje bardziej niż u słuchaczy. Oczywiście lud
Eshonai też się uśmiechał, śmiał, płakał. Ale nie tak, jak ci
Alethyjczycy.
Niższy poziom pałacu wypełniały szerokie korytarze i galerie
oświetlone starannie oszlifowanymi klejnotami, które sprawiały,
że światło migotało. Nad jej głową wisiały żyrandole, pęknięte
słońca zalewały blaskiem całe otoczenie. Być może prostota
ludzkich ciał – monotonna skóra w różnych odcieniach beżu –
była kolejnym powodem, dlaczego tak wszystko ozdabiali, od
ubrań po te kolumny.
Czy my moglibyśmy tego dokonać? – pomyślała, nucąc
z Uznaniem. Gdybyśmy znali właściwą formę do tworzenia
sztuki?
Górne piętra pałacu przypominały tunele. Wąskie kamienne
korytarze, komnaty jak bunkry wykute w zboczu góry. Ruszyła
w stronę sali uczt, żeby sprawdzić, czy jest potrzebna, ale
zatrzymała się, żeby zajrzeć do komnat. Powiedziano jej, że może
wędrować swobodnie, że pałac jest otwarty za wyjątkiem tych
miejsc, których pilnowali strażnicy.
Minęła komnatę o ścianach obwieszonych obrazami, a później
następną, z łóżkiem i innymi meblami. Za kolejnymi drzwiami
ukazała się wygódka z bieżącą wodą – cud, którego wciąż nie
rozumiała.
Zajrzała do kilku komnat. Jeśli zdąży dotrzeć na królewskie
uroczystości przed muzyką, Klade i pozostali z Piątki nie będą
mieć do niej pretensji. Znali jej zwyczaje równie dobrze, jak
pozostali. Zawsze gdzieś się włóczyła, macała rzeczy, zaglądała
za drzwi...
I znajdowała króla?
Eshonai znieruchomiała, stojąc w uchylonych drzwiach
i patrząc na bogato wyposażoną komnatę z grubym czerwonym
dywanem i regałami wzdłuż ścian. Tak wiele informacji po
prostu leżących dookoła i ignorowanych. Wstrząsające. Sam król
Gavilar wskazywał palcem na coś na stole, a otaczało go pięcioro
innych – dwóch oficerów, dwie kobiety w długich sukniach
i jeden starzec w szatach.
Dlaczego Gavilar nie brał udziału w uczcie? Dlaczego przy
drzwiach nie było straży? Eshonai dostroiła się do Niepokoju
15
i cofnęła, lecz wtedy właśnie jedna z kobiet trąciła króla Gavilara
w ramię i wskazała na Eshonai, która z dudnieniem Niepokoju
w głowie zamknęła drzwi.
Po chwili ze środka wyszedł wysoki mężczyzna w mundurze.
– Król chce cię widzieć, Parshendi.
Udała zmieszanie.
– Panie? Słowa?
– Nie udawaj – powiedział żołnierz. – Jesteś jedną z tłumaczy.
Wejdź. Nie masz kłopotów.
Trzęsąc się z Niepokoju, pozwoliła, by zaprowadził ją do
środka.
– Dziękuję, Meridasie – stwierdził Gavilar. – Zostawcie nas na
chwilę samych.
Zebrani wyszli pojedynczo. Stojąca przy drzwiach Eshonai
dostroiła się do Pocieszenia i nuciła głośno – choć ludzie i tak nie
rozumieli, co to oznaczało.
– Eshonai – odezwał się król. – Chciałbym ci coś pokazać.
Znał jej imię? Weszła głębiej do niewielkiej, ciepłej komnaty,
ręce trzymała założone na piersi. Nie rozumiała tego mężczyzny.
Chodziło o coś więcej niż jego obcy, martwy sposób mówienia.
Więcej niż nieumiejętność przewidzenia, jakie emocje mogły kryć
się w jego wnętrzu, w którym walczyły ze sobą wojnoforma
i paroforma.
Ten mężczyzna zbijał ją z tropu bardziej niż inni ludzie.
Dlaczego zaproponował im tak korzystny traktat? Z początku
wydawało jej się, że to ugoda między plemionami. Później jednak
przybyła tutaj, zobaczyła miasto i alethyjskie armie. Jej lud
niegdyś miał własne miasta i armie godne pozazdroszczenia.
Wiedzieli to z pieśni.
Jednakże od tego czasu minęło wiele lat. Byli odłamkiem
zaginionego ludu. Zdrajcami, którzy porzucili swoich bogów, by
żyć swobodnie. Ten człowiek mógłby zmiażdżyć słuchaczy.
Kiedyś zakładali, że ich Odpryski – bronie, które do tej pory
ukrywali przed ludźmi – by ich ochroniły. Teraz jednak
u Alethyjczyków zobaczyła ponad tuzin Ostrzy i Pancerzy
Odprysku.
Dlaczego tak się do niej uśmiechał? Co ukrywał, nie śpiewając
żadnych rytmów, by ją uspokoić?
16
– Usiądź, Eshonai. Nie bój się tak, mała zwiadowczyni.
Chciałem z tobą porozmawiać. Wyjątkowo opanowałaś nasz
język!
Usadowiła się na krześle, a Gavilar pochylił się i wyjął coś
z małej teczki. Pięknie zaprojektowana konstrukcja z metalu
i klejnotów emanowała czerwonym Burzowym Światłem.
Delikatnie popchnął ją w stronę Eshonai.
– Wiesz, co to jest?
– Nie, Wasza Wysokość.
– Urządzenie napędzane Burzowym Światłem, nazywamy je
fabrialem. Ten tutaj daje ciepło. Niestety, jedynie odrobinę. Moja
żona jest pewna, że jej uczone mogą stworzyć taki, który ogrzeje
komnatę. Czy to nie byłoby cudowne? Koniec z dymiącym ogniem
w paleniskach.
Eshonai wydawało się to bezduszne, ale nie powiedziała tego
na głos. Zanuciła Pochwałę, by poczuł się szczęśliwy, że jej to
powiedział, i oddała mu przedmiot.
– Przyjrzyj się uważnie – powiedział król Gavilar. – Zajrzyj
głęboko. Widzisz, co porusza się w środku? To spren. Tak działa
urządzenie.
Uwięziony jak w sercu klejnotu, pomyślała, dostrajając się do
Podziwu. Stworzyli urządzenia, które naśladują sposób, w jaki
przybieramy formy? Ludzie dokonali tak wiele mimo swoich
ograniczeń!
– Przepastne bestie nie są waszymi bogami, czyż nie? –
zapytał.
– Co takiego? – Dostroiła się do Sceptycyzmu. – Dlaczego o to
pytasz?
Cóż za dziwny kierunek przybrała rozmowa.
– Po prostu się nad tym zastanawiałem. – Wziął fabrial
z powrotem. – Moi oficerowie wywyższają się, bo myślą, że was
zrozumieli. Sądzą, że jesteście dzikusami, ale tak bardzo się
mylą. Nie jesteście dzikusami, lecz enklawą wspomnień. Oknem
do przeszłości.
Pochylił się. Światło rubinu przenikało między jego palcami.
– Musisz przekazać wiadomość swoim przywódcom. Piątce?
Jesteś z nimi blisko, a mnie obserwują. Potrzebuję ich pomocy,
żeby coś osiągnąć.
17
Zanuciła z Niepokojem.
– Spokojnie. Pomogę wam, Eshonai. Wiesz, że odkryłem
sposób, jak sprowadzić waszych bogów z powrotem?
Nie. Zanuciła Rytm Grozy. Nie...
– Moi przodkowie – uniósł fabrial – nauczyli się zamykać
spreny w klejnocie. A bardzo szczególny klejnot może utrzymać
nawet boga.
– Wasza Wysokość. – Odważyła się wziąć go za rękę. Nie czuł
rytmów. Nie wiedział. – Proszę. Już nie oddajemy czci tym
bogom. Zostawiliśmy ich. Porzuciliśmy.
– Ale to dla waszego dobra, i naszego też. – Wstał. – Żyjemy
bez honoru, gdyż wasi bogowie niegdyś sprowadzali naszych. Bez
nich nie mamy mocy. Ten świat jest uwięziony, Eshonai! Utknął
podczas monotonnego, bezdusznego przejścia. – Uniósł wzrok ku
sklepieniu. – Zjednoczyć ich. Potrzebuję zagrożenia. Jedynie
groźba ich zjednoczy.
– O czym... – zaczęła z Niepokojem. – O czym ty mówisz?
– Nasi zniewoleni parshmeni kiedyś byli tacy jak wy. Później
jakimś sposobem odebraliśmy im zdolność przeobrażenia.
Zrobiliśmy to, więżąc sprena. Starożytnego, kluczowego sprena.
– Spojrzał na nią błyszczącymi zielonymi oczyma. – Wiem, jak to
odwrócić. Nowa burza, która sprawi, że Heroldowie wyjdą
z ukrycia. Nowa wojna.
– Szaleństwo. – Podniosła się. – Nasi bogowie próbowali was
zniszczyć.
– Stare Słowa muszą znów zostać wypowiedziane.
– Nie możesz...
Urwała, gdyż po raz pierwszy zobaczyła mapę pokrywającą
pobliski stolik. Była obszerna i ukazywała ląd otoczony oceanami
–jej mistrzostwo zaś sprawiało, że mogła się schować ze swoimi
próbami.
Z otwartymi ustami podeszła do stołu, a w jej umyśle grał
Rytm Podziwu. To wspaniałe, pomyślała. Nawet ogromne
żyrandole i rzeźbione ściany były niczym w porównaniu z tym.
To były wiedza i piękno złączone w jednym.
– Spodziewałem się, że się ucieszysz, mając w nas sojuszników
w dążeniu do powrotu waszych bogów. – Eshonai niemal słyszała
Rytm Reprymendy w jego martwych słowach. – Twierdzisz, że
18
się ich boicie, ale dlaczego mielibyście się bać tego, co dało wam
życie? Mój lud musi się zjednoczyć, a ja muszę stworzyć
imperium, w którym po moim odejściu nie zacznie się konflikt
wewnętrzny.
– Dlatego pragniesz wojny?
– Pragnę dokończyć coś, co nie zostało ukończone. Mój lud
niegdyś był Świetlistymi, a twój... parshmen... był pełen życia.
Komu służy ten ponury świat, w którym mój lud walczy
w niekończących się przepychankach, bez światła, które by ich
prowadziło, a twój lud to chodzące trupy?
Znów spojrzała na mapę.
– Gdzie... gdzie są Strzaskane Równiny? Ta część tutaj?
– Wskazujesz na cały Natanan, Eshonai! To są Strzaskane
Równiny.
Wskazał na fragment niewiele większy od jego kciuka, choć
cała mapa przykrywała stół.
Nagle wypełniło ją przerażające poczucie perspektywy. To był
świat? Zakładała, że w drodze do Kholinaru przebyli jego
większość. Dlaczego nie pokazali jej tego wcześniej?
Nogi ugięły się pod nią. Dostroiła się do Żałoby i opadła znów
na krzesło niezdolna ustać.
Jest taki ogromny, pomyślała.
Gavilar wyjął coś z kieszeni. Kulę? Była ciemna, a jednak
jakimś sposobem wciąż emanowała blaskiem. Jakby miała...
aurę czerni, widmowe światło, które nie było światłem. Lekko
fioletowe. Wydawało się, że pochłania blask z otoczenia.
Postawił ją na stole przed nią.
– Zabierz ją do Piątki i przekaż, co ci powiedziałem. Powiedz
im, żeby przypomnieli sobie, kim był kiedyś twój lud. Obudźcie
się, Eshonai.
Poklepał ją po ramieniu i wyszedł. Eshonai wpatrywała się
w to przerażające światło, a pieśni podpowiadały jej, czym było.
Formy mocy wiązały się z mrocznym światłem, światłem króla
bogów.
Zdjęła kulę ze stołu i ruszyła biegiem.
* * *
19
Kiedy rozstawiono bębny, Eshonai upierała się, że do nich
dołączy, by znaleźć ujście dla swojego niepokoju. Bębniła zgodnie
z rytmem dudniącym w jej głowie, najgłośniej jak umiała,
próbując – z każdym uderzeniem – odepchnąć od siebie słowa
króla.
I to, co przed chwilą zrobiła.
Piątka siedziała na honorowym miejscu, a przed nią stało
nietknięte ostatnie danie posiłku.
„On zamierza sprowadzić z powrotem naszych bogów”,
powiedziała Piątce.
Zamknij oczy. Skup się na rytmach.
„Może to zrobić. Wie tak wiele”.
Gorączkowe bębnienie pulsujące w jej duszy.
„Musimy coś zrobić”.
Niewolnik Klade’a był zabójcą. Klade twierdził, że głos –
mówiący w rytmach – doprowadził go do mężczyzny, który pod
naciskiem wyjawił, jakie umiejętności posiada. Najwyraźniej
towarzyszyła mu Venli, choć Eshonai tego dnia nie widziała
swojej siostry.
Po gorączkowej debacie Piątka uznała, że to znak, co mają
zrobić. Przed laty słuchacze zebrali odwagę, by przyjąć tępoformę
i uciec bogom. Pragnęli wolności za wszelką cenę.
Dziś koszt zachowania tej wolności będzie bardzo wysoki.
Grała na bębnach. Czuła rytmy. Płakała cicho i nie widziała,
że dziwny skrytobójca – w białych szatach, które dostarczył mu
Klade – wyszedł z sali. Razem z innymi zagłosowała za tym
rozwiązaniem.
„Znajdź pokój w muzyce”. Jak zawsze powtarzała jej matka.
„Szukaj rytmów. Szukaj pieśni”.
Opierała się, kiedy inni ją odciągali. Płakała, że musi porzucić
muzykę. Płakała nad swoim ludem, który mógł zostać zniszczony
przez działania tej nocy. Płakała nad światem, który mógł się
nigdy nie dowiedzieć, co zrobili dla niego słuchacze.
Płakała nad królem, którego skazała na śmierć.
Bębny wokół niej ucichły, a korytarze wypełniły echa
umierającej muzyki.
20
CZĘŚĆ PIERWSZA
ZJEDNOCZENI
Dalinar • Shallan • Kaladin • Adolin
21
Niektórzy z pewnością poczują się zagrożeni tą kroniką. Nieliczni
mogą się poczuć wyzwoleni. Większość bez wątpienia będzie
czuła, że nie powinna powstać.
– Z przedmowy Dawcy Przysięgi
Dalinar Kholin pojawił się w wizji, stojąc obok wspomnienia
martwego boga.
Minęło sześć dni od przybycia jego sił do Urithiru,
starożytnego świętego miasta Świetlistych Rycerzy. Poprzez
starożytny portal umknęli przed nadejściem niszczycielskiej
nowej burzy, a teraz zasiedlali nowy dom w górach.
A jednak Dalinar czuł się tak, jakby niczego nie wiedział. Nie
rozumiał siły, przeciwko której walczył, a tym bardziej nie miał
pojęcia, jak ją pokonać. Ledwie pojmował burzę i to, co oznaczał
powrót Pustkowców, starożytnych wrogów ludzi.
Dlatego przybył tutaj, do swoich wizji. Próbował wydobyć
tajemnice od boga – zwanego Honorem lub Wszechmocnym –
który ich opuścił. Ta szczególna wizja była pierwszą, której
Dalinar doświadczył. Na początku stał obok obrazu boga
w ludzkiej postaci na szczycie urwiska wznoszącego się nad
Kholinarem. Dom Dalinara, siedziba władz. W jego wizji miasto
23
zostało zniszczone przez nieznaną siłę.
Wszechmocny zaczął mówić, ale Dalinar go zignorował. Został
Świetlistym Rycerzem, wiążąc się z samym Ojcem Burz – duszą
arcyburzy, najpotężniejszym sprenem na Rosharze – i odkrył, że
może teraz w dowolnie wybranej chwili odtwarzać te wizje. Trzy
razy słyszał ten monolog i powtórzył go słowo w słowo Navani, by
go zapisała.
Tym razem Dalinar podszedł do krawędzi urwiska i ukląkł, by
spojrzeć na ruiny Kholinaru. Powietrze wydawało się suche,
zakurzone i ciepłe. Zmrużył oczy, próbując dostrzec jakieś
znaczące szczegóły pośród chaosu zniszczonych budynków.
Nawet ostrza wiatru – niegdyś oszałamiające, smukłe formacje
skalne odsłaniające niezliczone i niezmiernie różnorodne
warstwy – zostały strzaskane.
Wszechmocny kontynuował przemowę. Te wizje były jak
dziennik, zbiór pochłaniających wiadomości, które bóg zostawił
po sobie. Dalinar doceniał pomoc, ale w tej chwili potrzebował
szczegółów.
Wpatrzył się w niebo i ujrzał falowanie w powietrzu – jak
gorąco wznoszące się nad odległymi skałami. Migotanie
rozmiarów budynku.
– Ojcze Burz – powiedział. – Czy mógłbyś mnie zabrać na dół,
do gruzów?
Nie powinieneś tam schodzić. To nie jest część wizji.
– Na chwilę zignoruj to, co powinienem. Możesz to zrobić?
Możesz mnie przenieść do tych ruin?
Ojciec Burz zagrzmiał. Był dziwną istotą, w jakiś sposób
związaną z martwym bogiem, jednak nie była ona równoznaczna
z Wszechmocnym. Przynajmniej dziś nie używał głosu, który
wstrząsał kośćmi Dalinara.
Arcyksiążę w mgnieniu oka został przeniesiony. Już nie stał
na szczycie urwiska, ale na równinie przed ruinami miasta.
– Dziękuję – powiedział i przebył krótką odległość dzielącą go
od zniszczeń.
Minęło zaledwie sześć dni od odnalezienia Urithiru. Sześć dni
od przebudzenia Parshendich, którzy zyskali dziwne moce
i świecące czerwienią oczy. Sześć dni od przybycia nowej burzy –
Wiecznej Burzy, nawałnicy ciemnych chmur i czerwonych
24
błyskawic.
Niektórzy z jego armii sądzili, że już się skończyła, że burza
była tylko pojedynczym kataklizmem. Dalinar wiedział, że jest
inaczej. Wieczna Burza powróci i wkrótce uderzy w Shinovar na
dalekim zachodzie. A później przejdzie nad lądem.
Nikt nie wierzył w jego ostrzeżenia. Władcy krain takich jak
Azir i Thaylenah przyznali, że na wschodzie pojawiła się dziwna
burza, ale nie wierzyli, że powróci.
Nawet się nie domyślali, jak niszczycielski będzie powrót tej
burzy. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy, zderzyła się
z arcyburzą, tworząc wyjątkową katastrofę. Mogli mieć nadzieję,
że samotna nie będzie aż tak zła – ale wciąż pozostawała burzą
wiejącą w przeciwną stronę. Do tego obudzi służących
parshmenów i uczyni z nich Pustkowców.
Czego spodziewasz się dowiedzieć? – zapytał Ojciec Burz, kiedy
Dalinar dotarł do ruin miasta. Ta wizja została stworzona, by
ściągnąć cię na krawędź urwiska, byś porozmawiał z Honorem.
Reszta jest tłem, obrazem.
– Te gruzy umieścił tu Honor. – Dalinar objął szerokim gestem
zniszczone mury. – Nawet jeśli to jedynie tło, jego znajomość tego
świata i naszego wroga musiała wpłynąć na sposób, w jaki
stworzył tę wizję.
Wspiął się po ruinach zewnętrznych murów. Kholinar było
kiedyś... niech to burza, wciąż było... wspaniałym miastem,
któremu mogły dorównać nieliczne metropolie. Nie kryło się
w cieniu urwiska ani wewnątrz osłoniętego wąwozu, lecz ufało,
że ogromne mury ochronią je przed arcyburzą. Rzucało wyzwanie
wichrom i nie kłaniało się burzom.
W wizji coś i tak je zniszczyło. Dalinar wspiął się na szczyt
rumowiska i rozejrzał po okolicy, próbując sobie wyobrazić, jakie
to było uczucie, osiąść tu przed wieloma tysiącleciami.
W czasach, kiedy nie było murów. Ci, którzy stworzyli to miejsce,
byli wytrwali i uparci.
Jego uwagę zwróciły zadrapania i wyżłobienia na kamieniach,
wyglądające jak pozostawione przez drapieżnika w ciele ofiary.
Ostrza wiatru zostały strzaskane, a z bliska dostrzegał na nich
te same znaki.
– Widziałem stwory, które mogły tego dokonać. – Dalinar
25
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Przedmowa i podziękowania Księga trzecia: Dawca przysięgi Prolog Część pierwsza: Zjednoczeni Interludia Część druga: Nowe początki śpiewają Interludia Spis ilustracji Mapa Rosharu Mapa lokalizacji Bram Przysięgi Mapa Alethkaru Szkicownik Shallan: Wieża Szkicownik Shallan: Korytarz Szkicownik Shallan: Konie Szkicownik Shallan: Spren w murze Szkicownik Shallan: Urithiru Folio: Vorińska havah Notatnik Navani: Projekty statku Alethyjskie glify strona 1 2
Tytuł oryginału: Oathbringer Copyright © 2017 by Dragonsteel Entertainment, LLC Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Tomasz Maroński Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Ilustracje wewnętrzne: Kelley Harris, Howard Lyon, Ben McSweeney, Miranda Meeks, Dan dos Santos i Isaac Stewart Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-970-2 Wydanie II Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 22 813 47 43 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com 4
Alanowi Laytonowi który kibicował Dalinarowi (i mnie) zanim Burzowe Światło w ogóle powstało. 5
1 Przedmowa i podziękowania Witajcie w Dawcy Przysięgi! Ta książka powstawała długo. Dziękuję Wam za cierpliwość. Kolejne tomy Burzowego Światła to wielkie przedsięwzięcie – o czym może świadczyć długa lista poniżej. Jeśli nie mieliście okazji przeczytać Tancerki Krawędzi – mikropowieści ze świata Burzowego Światła, dziejącej się między drugim a trzecim tomem – radzę, byście zrobili to teraz. Jest sprzedawana osobno albo w zbiorze Bezkres magii, zawierającym opowiadania i mikropowieści z całego cosmere. (Uniwersum, w którym dzieje się ta seria, Z Mgły Zrodzony, Elantris, Rozjemca i inne). Zawsze jednak powtarzam, że każdą serię piszę tak, by można ją było czytać osobno, bez znajomości innych cykli i powieści, i czerpać z tego przyjemność. Jeśli czujecie się zaintrygowani, dłuższe wyjaśnienie znajduje się na mojej stronie brandonsanderson.org/cosmere. A teraz kolej na paradę nazwisk! Jak często powtarzam, choć na okładce pojawia się moje nazwisko, te książki trafiają do Was dzięki bardzo wielu ludziom. Zasługują oni na najserdeczniejsze podziękowania ode mnie, i od Was też, za niezmordowaną pracę przez trzy lata, które zajęło napisanie tego tomu. 6
Moim głównym agentem zajmującym się tymi książkami (i całą resztą) jest cudowny Joshua Bilmes z JABberwocky. Pracowały nad nimi również inne osoby z agencji: Brady McReynolds, Krystyna Lopez i Rebecca Esklidsen. Specjalne podziękowania dla Johna Berlyne’a, mojego brytyjskiego agenta z Zeno – jak również wszystkich innych agentów współpracujących z nami na całym świecie. Naszym agentem spedycyjnym (oraz osobą, która wysyła Wam wszystkie podpisane książki i podkoszulki ze sklepu na brandonsanderson.org) jest Kara Stewart. Zachowania spójności – i naszej wewnętrznej wiki – pilnuje Karen Ahlstrom. Adam Horne to mój asystent i specjalista od reklamy i marketingu. Asystentką Emily jest Kathleen Dorsey Sanderson, a jej pomocnikiem Emily „Mem” Grange. Audiobooka czytali moi ulubieni narratorzy, Michael Kramer i Kate Reading. Jeszcze raz dziękuję, że znaleźliście czas, by to zrobić! Dawca Przysięgi kontynuuje tradycje wypełniania „Archiwum Burzowego Światła” pięknymi ilustracjami. Znów mamy fantastyczną okładkę Michaela Whelana, którego nacisk na szczegóły sprawił, że dostaliśmy niezwykle dokładny portret Jasnah Kholin. Bardzo mi się podoba, że mogła zabłysnąć na okładce tej książki, i wciąż czuję się wdzięczny i zaszczycony, że Michael odrywa się od pracy w galerii, by malować Roshar. Potrzeba wielu artystów, by odtworzyć różne style obecne w innym świecie, więc tym razem pracowaliśmy z jeszcze większą liczbą ilustratorów. Dan dos Santos i Howard Lyon odpowiadają za obrazy Heroldów na wyklejkach. Chciałem, by przypominały stylem klasyczne obrazy z okresu renesansu i romantyzmu – zarówno Dan, jak i Howard przeszli moje najśmielsze oczekiwania. Te obrazy są nie tylko wspaniałymi ilustracjami książki, ale też dziełami sztuki zasługującymi na miejsce w galerii. Powinienem dodać, że Dan i Howard stworzyli również niektóre ilustracje wewnątrz książki, za co także jestem wdzięczny. Przedstawienia mody autorstwa Dana nadawałyby się na okładkę, mam też nadzieję zobaczyć kolejne symbole dla rozdziałów narysowane przez Howarda. 7
Ben McSweeney stworzył dziewięć rysunków z ze szkicownika Shallan. Mimo przeprowadzki na drugi koniec kontynentu, wymagającej pracy etatowej i rosnącej rodziny, Ben zawsze dostarcza wspaniałe ilustracje. Jest wielkim artystą i wspaniałym człowiekiem. W tym tomie pojawiają się również ilustracje Mirandy Meeks i Kelley Harris. Obie pracowały już dla nas w przeszłości i sądzę, że tym razem ich prace też wam się spodobają. Oprócz tego grupa wspaniałych ludzi pomagała mi za kulisami jako konsultanci lub w inny sposób ułatwiała pracę: The David Rumsey Map Collection, Brent z Woodsounds Flutes, Angie i Michelle z Two Tone Press, Emily Dunlay, David i Doris Stewart, Shari Lyon, Payden McRoberts i Greg Davidson. Do mojej grupy pisarskiej dla Dawcy Przysięgi (a często musieli czytać tygodniowo 5-8 razy więcej niż zwykle) należeli Karen Ahlstrom, Peter Ahlstrom, Emily Sanderson, Eric James Stone, Darci Stone, Ben Olsen, Kaylynn ZoBell, Kathleen Dorsey Sanderson, Alan „Leyten z mostu czwartego” Layton, Ethan „Blizna z mostu czwartego” Skarstedt i Ben „Nie umieszczaj mnie w moście czwartym” Olsen. Szczególne podziękowania dla Chrisa „Jona” Kinga za komentarze przy pewnych szczególnie trudnych scenach z udziałem Tefta, Willa Hoyuma za rady dotyczące osób sparaliżowanych od pasa w dół, oraz Mi’chelle Walker za pomoc przy pewnych scenach dotyczących określonych zaburzeń psychicznych. Do czytelników beta zaliczali się (weźcie głęboki oddech) Aaron Biggs, Aaron Ford, Adam Hussey, Austin Hussey, Alice Arneson, Alyx Hoge, Aubree Pham, Bao Pham, Becca Horn Reppert, Bob Kluttz, Brandon Cole, Darci Cole, Brian T. Hill, Chris „Jon” King, Chris Kluwe, Cory Aitchison, David Behrens, Deana Covel Whitney, Eric Lake, Gary Singer, Ian McNatt, Jessica Ashcraft, Joel Phillips, Jory Phillips, Josh Walker, Mi’chelle Walker, Kalyani Poluri, Rahul Pantula, Kellyn Neumann, Kristina Kugler, Lyndsey „Lyn” Luther, Mark Lindberg, Marnie Peterson, Matt Wiens, Megan Kanne, Nathan „Natam” Goodrich, Nikki Ramsay, Paige Vest, Paul Christopher, Randy MacKay, Ravi Persaud, Richard Fife, Ross Newberry, 8
Ryan „Drehy” Dreher Scott, Sarah „Saphy” Hansen, Sarah Fletcher, Shivam Bhatt, Steve Godecke, Ted Herman, Trae Cooper i William Juan. Koordynatorami czytelników beta były Kristina Kugler i Kellyn Neumann. Do czytelników gamma zaliczało się wielu czytelników beta, a poza tym: Benjamin R. Black, Chris „Gunner” McGrath, Christi Jacobsen, Corbett Rubert, Richard Rubert, dr Daniel Stange, David Han-Ting Chow, Donald Mustard III, Eric Warrington, Jared Gerlach, Jareth Greeff, Jesse Y. Horne, Joshua Combs, Justin Koford, Kendra Wilson, Kerry Morgan, Lindsey Andrus, Lingting Xu, Loggins Merrill, Marci Stringham, Matt Hatch, Scott Escujuri, Stephen Stinnett i Tyson Thorpe. Jak widzicie, tego rodzaju powieść to ogromne przedsięwzięcie. Bez wysiłku wielu z tych ludzi trzymalibyście w ręku o wiele gorszą książkę. Jak zawsze ostatnie podziękowania kieruję do rodziny: Emily Sanderson, Joela Sandersona, Dallina Sandersona i Oliver Sandersona. Wytrzymują z mężem i ojcem, który często przebywa w innym świecie, rozmyślając o arcybyrzach i Świetlistych Rycerzach. A na koniec dziękuję Wam wszystkim, za wsparcie dla tych książek! Nie zawsze wychodzą tak szybko, jak bym chciał, przynajmniej w części dlatego, że chciałbym, by były jak najlepsze. Trzymacie w dłoniach tom, który przygotowywałem i szkicowałem od dwóch dziesięcioleci. Obyście miło spędzili czas w Rosharze. Podróż ponad celem. 9
DAWCA PRZYSIĘGI 10
SZEŚĆ LAT WCZEŚNIEJ Eshonai zawsze powtarzała siostrze, że za następnym wzgórzem na pewno kryje się coś cudownego. Aż pewnego dnia zeszła ze wzgórza i znalazła ludzi. Zawsze wyobrażała sobie ludzi takimi, jak opisywały ich pieśni – jako mroczne, bezkształtne potwory. Tymczasem byli cudownymi, dziwacznymi istotami. Ich mowie brakowało wyraźnego rytmu. Nosili stroje o wiele barwniejsze od skorup, ale nie umieli wyhodować sobie własnego pancerza. Tak bali się burz, że nawet w podróży kryli się w pojazdach. Co najdziwniejsze, mieli tylko jedną formę. Z początku zakładała, że ludzie musieli zapomnieć o swoich formach, jak kiedyś słuchacze. To od razu sprawiło, że narodziła się między nimi więź. Teraz, po wielu miesiącach, Eshonai nuciła w Rytmie Podziwu, kiedy pomagała wyładować bębny z wozu. Przybyli z daleka, by zobaczyć ojczyznę ludzi, a każdy kolejny krok przytłaczał ją coraz bardziej. Kulminacją doświadczenia było to miejsce, niewiarygodne miasto Kholinar i wspaniały pałac. 12
Przepastne miejsce rozładunku po zachodniej stronie pałacu było tak wielkie, że po przybyciu zmieściły się w nim dwie setki słuchaczy, a i tak nie zajęli go w całości. Większość słuchaczy nie mogła wziąć udziału w uczcie na górze – gdzie podpisywano traktat między dwoma narodami – ale Alethyjczycy i tak się o nich zatroszczyli, przynosząc im całe góry jedzenia i napitków. Wyszła z wozu i spojrzała w górę, nucąc z Podekscytowaniem. Kiedy powiedziała Venli, że zamierza stworzyć mapę świata, myślała o odkrywaniu natury. Kaniony i wzgórza, lasy i laity wypełnione życiem. A przez ten cały czas to coś było w tym miejscu. Czekało tuż poza ich zasięgiem. Razem z kolejnymi słuchaczami. Kiedy Eshonai po raz pierwszy spotkała ludzi, widziała z nimi nielicznych słuchaczy. Nieszczęsne plemię uwięzione w tępoformie. Eshonai zakładała, że ludzie opiekują się biedakami pozbawionymi pieśni. Ach, jakże niewinne były te pierwsze spotkania. Ci uwięzieni słuchacze nie byli małym plemieniem, lecz ogromnym zbiorowiskiem. A ludzie się nimi nie opiekowali. Ludzie byli ich właścicielami. Grupka parshmenów, jak ich nazywano, zgromadziła się na zewnątrz kręgu robotników Eshonai. – Ciągle przychodzą i chcą pomóc – powiedział Gitgeth do Ciekawości. Potrząsnął głową, a w jego brodzie zamigotały rubiny pasujące odcieniem do jego w większości czerwonej skóry. – Ci mali, pozbawieni rytmu, chcą być blisko nas. Mówię ci, oni wyczuwają, że coś jest nie w porządku z ich umysłami. Eshonai podała bęben z tyłu wozu, po czym sama zanuciła z Ciekawością. Zeskoczyła i podeszła do grupki parshmenów. – Nie jesteście potrzebni – powiedziała z Pokojem i rozłożyła szeroko ręce. – Wolimy sami zająć się swoimi bębnami. Pozbawieni pieśni patrzyli na nią tępo. – Odejdźcie – dodała z Błaganiem i machnęła w stronę pobliskich uroczystości, gdzie słuchacze i ludzcy służący śmiali się razem mimo bariery językowej. Ludzie klaskali słuchaczom śpiewającym stare pieśni. – Bawcie się. Kilku spojrzało w stronę śpiewaków i przechyliło głowy, ale się nie ruszyło. 13
– Nie zadziała – stwierdziła Brianlia ze Sceptycyzmem i oparła ręce na pobliskim bębnie. – Oni po prostu nie umieją sobie wyobrazić, co to znaczy żyć. Są własnością, kupowaną i sprzedawaną. Co miała o tym myśleć? Niewolnicy? Klade, jeden z Piątki, udał się do handlarzy niewolników w Kholinarze i dokonał zakupu, żeby sprawdzić, czy to w ogóle możliwe. Nie kupił parshmena – na sprzedaż byli również Alethyjczycy. Najwyraźniej parshmeni dużo kosztowali i uważano ich za wysokiej jakości niewolników. Słuchaczom powiedziano o tym tak, jakby to miało wzbudzić ich dumę. Zanuciła z Ciekawością i skinęła w bok, spoglądając na pozostałych. Gitgeth uśmiechnął się i nucąc z Pokojem machnął ręką. Wszyscy już się przyzwyczaili, że Eshonai przerywała pracę w połowie. Nie chodziło o to, że nie można było na niej polegać... Cóż, może i nie, ale przynajmniej była w tym konsekwentna. Tak czy inaczej, i tak wkrótce chciała się udać na królewskie uroczystości – spośród wszystkich słuchaczy najlepiej posługiwała się monotonnym ludzkim językiem. Przychodził jej naturalnie, co było korzystne – gdyż dzięki temu zasłużyła na udział w tej wyprawie – ale jednocześnie sprawiało kłopoty. Posługiwanie się ludzkim językiem czyniło ją ważną, a ci, którzy robili się zbyt ważni, nie mogli wędrować swobodnie w stronę horyzontu. Zostawiła miejsce rozładunku i weszła po schodach do pałacu, próbując objąć wzrokiem ozdoby, dzieła sztuki, przytłaczającą wspaniałość budynku. Był piękny i straszliwy. Ci, których kupowano i sprzedawano, utrzymywali to miejsce w czystości, ale czy to właśnie dzięki temu ludzie mogli tworzyć wielkie dzieła w rodzaju płaskorzeźb na kolumnach czy inkrustowanych wzorów na marmurowej posadzce? Mijała żołnierzy w metalowych skorupach. Sama nie miała w tej chwili własnego pancerza – nosiła pracoformę zamiast wojnoformy, gdyż lubiła jej elastyczność. Ludzie nie mieli wyboru. Nie utracili swoich form, jak z początku zakładała – mieli tylko jedną. Zawsze byli w paroformie, pracoformie i wojnoformie jednocześnie. Ich 14
twarze zdradzały emocje bardziej niż u słuchaczy. Oczywiście lud Eshonai też się uśmiechał, śmiał, płakał. Ale nie tak, jak ci Alethyjczycy. Niższy poziom pałacu wypełniały szerokie korytarze i galerie oświetlone starannie oszlifowanymi klejnotami, które sprawiały, że światło migotało. Nad jej głową wisiały żyrandole, pęknięte słońca zalewały blaskiem całe otoczenie. Być może prostota ludzkich ciał – monotonna skóra w różnych odcieniach beżu – była kolejnym powodem, dlaczego tak wszystko ozdabiali, od ubrań po te kolumny. Czy my moglibyśmy tego dokonać? – pomyślała, nucąc z Uznaniem. Gdybyśmy znali właściwą formę do tworzenia sztuki? Górne piętra pałacu przypominały tunele. Wąskie kamienne korytarze, komnaty jak bunkry wykute w zboczu góry. Ruszyła w stronę sali uczt, żeby sprawdzić, czy jest potrzebna, ale zatrzymała się, żeby zajrzeć do komnat. Powiedziano jej, że może wędrować swobodnie, że pałac jest otwarty za wyjątkiem tych miejsc, których pilnowali strażnicy. Minęła komnatę o ścianach obwieszonych obrazami, a później następną, z łóżkiem i innymi meblami. Za kolejnymi drzwiami ukazała się wygódka z bieżącą wodą – cud, którego wciąż nie rozumiała. Zajrzała do kilku komnat. Jeśli zdąży dotrzeć na królewskie uroczystości przed muzyką, Klade i pozostali z Piątki nie będą mieć do niej pretensji. Znali jej zwyczaje równie dobrze, jak pozostali. Zawsze gdzieś się włóczyła, macała rzeczy, zaglądała za drzwi... I znajdowała króla? Eshonai znieruchomiała, stojąc w uchylonych drzwiach i patrząc na bogato wyposażoną komnatę z grubym czerwonym dywanem i regałami wzdłuż ścian. Tak wiele informacji po prostu leżących dookoła i ignorowanych. Wstrząsające. Sam król Gavilar wskazywał palcem na coś na stole, a otaczało go pięcioro innych – dwóch oficerów, dwie kobiety w długich sukniach i jeden starzec w szatach. Dlaczego Gavilar nie brał udziału w uczcie? Dlaczego przy drzwiach nie było straży? Eshonai dostroiła się do Niepokoju 15
i cofnęła, lecz wtedy właśnie jedna z kobiet trąciła króla Gavilara w ramię i wskazała na Eshonai, która z dudnieniem Niepokoju w głowie zamknęła drzwi. Po chwili ze środka wyszedł wysoki mężczyzna w mundurze. – Król chce cię widzieć, Parshendi. Udała zmieszanie. – Panie? Słowa? – Nie udawaj – powiedział żołnierz. – Jesteś jedną z tłumaczy. Wejdź. Nie masz kłopotów. Trzęsąc się z Niepokoju, pozwoliła, by zaprowadził ją do środka. – Dziękuję, Meridasie – stwierdził Gavilar. – Zostawcie nas na chwilę samych. Zebrani wyszli pojedynczo. Stojąca przy drzwiach Eshonai dostroiła się do Pocieszenia i nuciła głośno – choć ludzie i tak nie rozumieli, co to oznaczało. – Eshonai – odezwał się król. – Chciałbym ci coś pokazać. Znał jej imię? Weszła głębiej do niewielkiej, ciepłej komnaty, ręce trzymała założone na piersi. Nie rozumiała tego mężczyzny. Chodziło o coś więcej niż jego obcy, martwy sposób mówienia. Więcej niż nieumiejętność przewidzenia, jakie emocje mogły kryć się w jego wnętrzu, w którym walczyły ze sobą wojnoforma i paroforma. Ten mężczyzna zbijał ją z tropu bardziej niż inni ludzie. Dlaczego zaproponował im tak korzystny traktat? Z początku wydawało jej się, że to ugoda między plemionami. Później jednak przybyła tutaj, zobaczyła miasto i alethyjskie armie. Jej lud niegdyś miał własne miasta i armie godne pozazdroszczenia. Wiedzieli to z pieśni. Jednakże od tego czasu minęło wiele lat. Byli odłamkiem zaginionego ludu. Zdrajcami, którzy porzucili swoich bogów, by żyć swobodnie. Ten człowiek mógłby zmiażdżyć słuchaczy. Kiedyś zakładali, że ich Odpryski – bronie, które do tej pory ukrywali przed ludźmi – by ich ochroniły. Teraz jednak u Alethyjczyków zobaczyła ponad tuzin Ostrzy i Pancerzy Odprysku. Dlaczego tak się do niej uśmiechał? Co ukrywał, nie śpiewając żadnych rytmów, by ją uspokoić? 16
– Usiądź, Eshonai. Nie bój się tak, mała zwiadowczyni. Chciałem z tobą porozmawiać. Wyjątkowo opanowałaś nasz język! Usadowiła się na krześle, a Gavilar pochylił się i wyjął coś z małej teczki. Pięknie zaprojektowana konstrukcja z metalu i klejnotów emanowała czerwonym Burzowym Światłem. Delikatnie popchnął ją w stronę Eshonai. – Wiesz, co to jest? – Nie, Wasza Wysokość. – Urządzenie napędzane Burzowym Światłem, nazywamy je fabrialem. Ten tutaj daje ciepło. Niestety, jedynie odrobinę. Moja żona jest pewna, że jej uczone mogą stworzyć taki, który ogrzeje komnatę. Czy to nie byłoby cudowne? Koniec z dymiącym ogniem w paleniskach. Eshonai wydawało się to bezduszne, ale nie powiedziała tego na głos. Zanuciła Pochwałę, by poczuł się szczęśliwy, że jej to powiedział, i oddała mu przedmiot. – Przyjrzyj się uważnie – powiedział król Gavilar. – Zajrzyj głęboko. Widzisz, co porusza się w środku? To spren. Tak działa urządzenie. Uwięziony jak w sercu klejnotu, pomyślała, dostrajając się do Podziwu. Stworzyli urządzenia, które naśladują sposób, w jaki przybieramy formy? Ludzie dokonali tak wiele mimo swoich ograniczeń! – Przepastne bestie nie są waszymi bogami, czyż nie? – zapytał. – Co takiego? – Dostroiła się do Sceptycyzmu. – Dlaczego o to pytasz? Cóż za dziwny kierunek przybrała rozmowa. – Po prostu się nad tym zastanawiałem. – Wziął fabrial z powrotem. – Moi oficerowie wywyższają się, bo myślą, że was zrozumieli. Sądzą, że jesteście dzikusami, ale tak bardzo się mylą. Nie jesteście dzikusami, lecz enklawą wspomnień. Oknem do przeszłości. Pochylił się. Światło rubinu przenikało między jego palcami. – Musisz przekazać wiadomość swoim przywódcom. Piątce? Jesteś z nimi blisko, a mnie obserwują. Potrzebuję ich pomocy, żeby coś osiągnąć. 17
Zanuciła z Niepokojem. – Spokojnie. Pomogę wam, Eshonai. Wiesz, że odkryłem sposób, jak sprowadzić waszych bogów z powrotem? Nie. Zanuciła Rytm Grozy. Nie... – Moi przodkowie – uniósł fabrial – nauczyli się zamykać spreny w klejnocie. A bardzo szczególny klejnot może utrzymać nawet boga. – Wasza Wysokość. – Odważyła się wziąć go za rękę. Nie czuł rytmów. Nie wiedział. – Proszę. Już nie oddajemy czci tym bogom. Zostawiliśmy ich. Porzuciliśmy. – Ale to dla waszego dobra, i naszego też. – Wstał. – Żyjemy bez honoru, gdyż wasi bogowie niegdyś sprowadzali naszych. Bez nich nie mamy mocy. Ten świat jest uwięziony, Eshonai! Utknął podczas monotonnego, bezdusznego przejścia. – Uniósł wzrok ku sklepieniu. – Zjednoczyć ich. Potrzebuję zagrożenia. Jedynie groźba ich zjednoczy. – O czym... – zaczęła z Niepokojem. – O czym ty mówisz? – Nasi zniewoleni parshmeni kiedyś byli tacy jak wy. Później jakimś sposobem odebraliśmy im zdolność przeobrażenia. Zrobiliśmy to, więżąc sprena. Starożytnego, kluczowego sprena. – Spojrzał na nią błyszczącymi zielonymi oczyma. – Wiem, jak to odwrócić. Nowa burza, która sprawi, że Heroldowie wyjdą z ukrycia. Nowa wojna. – Szaleństwo. – Podniosła się. – Nasi bogowie próbowali was zniszczyć. – Stare Słowa muszą znów zostać wypowiedziane. – Nie możesz... Urwała, gdyż po raz pierwszy zobaczyła mapę pokrywającą pobliski stolik. Była obszerna i ukazywała ląd otoczony oceanami –jej mistrzostwo zaś sprawiało, że mogła się schować ze swoimi próbami. Z otwartymi ustami podeszła do stołu, a w jej umyśle grał Rytm Podziwu. To wspaniałe, pomyślała. Nawet ogromne żyrandole i rzeźbione ściany były niczym w porównaniu z tym. To były wiedza i piękno złączone w jednym. – Spodziewałem się, że się ucieszysz, mając w nas sojuszników w dążeniu do powrotu waszych bogów. – Eshonai niemal słyszała Rytm Reprymendy w jego martwych słowach. – Twierdzisz, że 18
się ich boicie, ale dlaczego mielibyście się bać tego, co dało wam życie? Mój lud musi się zjednoczyć, a ja muszę stworzyć imperium, w którym po moim odejściu nie zacznie się konflikt wewnętrzny. – Dlatego pragniesz wojny? – Pragnę dokończyć coś, co nie zostało ukończone. Mój lud niegdyś był Świetlistymi, a twój... parshmen... był pełen życia. Komu służy ten ponury świat, w którym mój lud walczy w niekończących się przepychankach, bez światła, które by ich prowadziło, a twój lud to chodzące trupy? Znów spojrzała na mapę. – Gdzie... gdzie są Strzaskane Równiny? Ta część tutaj? – Wskazujesz na cały Natanan, Eshonai! To są Strzaskane Równiny. Wskazał na fragment niewiele większy od jego kciuka, choć cała mapa przykrywała stół. Nagle wypełniło ją przerażające poczucie perspektywy. To był świat? Zakładała, że w drodze do Kholinaru przebyli jego większość. Dlaczego nie pokazali jej tego wcześniej? Nogi ugięły się pod nią. Dostroiła się do Żałoby i opadła znów na krzesło niezdolna ustać. Jest taki ogromny, pomyślała. Gavilar wyjął coś z kieszeni. Kulę? Była ciemna, a jednak jakimś sposobem wciąż emanowała blaskiem. Jakby miała... aurę czerni, widmowe światło, które nie było światłem. Lekko fioletowe. Wydawało się, że pochłania blask z otoczenia. Postawił ją na stole przed nią. – Zabierz ją do Piątki i przekaż, co ci powiedziałem. Powiedz im, żeby przypomnieli sobie, kim był kiedyś twój lud. Obudźcie się, Eshonai. Poklepał ją po ramieniu i wyszedł. Eshonai wpatrywała się w to przerażające światło, a pieśni podpowiadały jej, czym było. Formy mocy wiązały się z mrocznym światłem, światłem króla bogów. Zdjęła kulę ze stołu i ruszyła biegiem. * * * 19
Kiedy rozstawiono bębny, Eshonai upierała się, że do nich dołączy, by znaleźć ujście dla swojego niepokoju. Bębniła zgodnie z rytmem dudniącym w jej głowie, najgłośniej jak umiała, próbując – z każdym uderzeniem – odepchnąć od siebie słowa króla. I to, co przed chwilą zrobiła. Piątka siedziała na honorowym miejscu, a przed nią stało nietknięte ostatnie danie posiłku. „On zamierza sprowadzić z powrotem naszych bogów”, powiedziała Piątce. Zamknij oczy. Skup się na rytmach. „Może to zrobić. Wie tak wiele”. Gorączkowe bębnienie pulsujące w jej duszy. „Musimy coś zrobić”. Niewolnik Klade’a był zabójcą. Klade twierdził, że głos – mówiący w rytmach – doprowadził go do mężczyzny, który pod naciskiem wyjawił, jakie umiejętności posiada. Najwyraźniej towarzyszyła mu Venli, choć Eshonai tego dnia nie widziała swojej siostry. Po gorączkowej debacie Piątka uznała, że to znak, co mają zrobić. Przed laty słuchacze zebrali odwagę, by przyjąć tępoformę i uciec bogom. Pragnęli wolności za wszelką cenę. Dziś koszt zachowania tej wolności będzie bardzo wysoki. Grała na bębnach. Czuła rytmy. Płakała cicho i nie widziała, że dziwny skrytobójca – w białych szatach, które dostarczył mu Klade – wyszedł z sali. Razem z innymi zagłosowała za tym rozwiązaniem. „Znajdź pokój w muzyce”. Jak zawsze powtarzała jej matka. „Szukaj rytmów. Szukaj pieśni”. Opierała się, kiedy inni ją odciągali. Płakała, że musi porzucić muzykę. Płakała nad swoim ludem, który mógł zostać zniszczony przez działania tej nocy. Płakała nad światem, który mógł się nigdy nie dowiedzieć, co zrobili dla niego słuchacze. Płakała nad królem, którego skazała na śmierć. Bębny wokół niej ucichły, a korytarze wypełniły echa umierającej muzyki. 20
CZĘŚĆ PIERWSZA ZJEDNOCZENI Dalinar • Shallan • Kaladin • Adolin 21
Niektórzy z pewnością poczują się zagrożeni tą kroniką. Nieliczni mogą się poczuć wyzwoleni. Większość bez wątpienia będzie czuła, że nie powinna powstać. – Z przedmowy Dawcy Przysięgi Dalinar Kholin pojawił się w wizji, stojąc obok wspomnienia martwego boga. Minęło sześć dni od przybycia jego sił do Urithiru, starożytnego świętego miasta Świetlistych Rycerzy. Poprzez starożytny portal umknęli przed nadejściem niszczycielskiej nowej burzy, a teraz zasiedlali nowy dom w górach. A jednak Dalinar czuł się tak, jakby niczego nie wiedział. Nie rozumiał siły, przeciwko której walczył, a tym bardziej nie miał pojęcia, jak ją pokonać. Ledwie pojmował burzę i to, co oznaczał powrót Pustkowców, starożytnych wrogów ludzi. Dlatego przybył tutaj, do swoich wizji. Próbował wydobyć tajemnice od boga – zwanego Honorem lub Wszechmocnym – który ich opuścił. Ta szczególna wizja była pierwszą, której Dalinar doświadczył. Na początku stał obok obrazu boga w ludzkiej postaci na szczycie urwiska wznoszącego się nad Kholinarem. Dom Dalinara, siedziba władz. W jego wizji miasto 23
zostało zniszczone przez nieznaną siłę. Wszechmocny zaczął mówić, ale Dalinar go zignorował. Został Świetlistym Rycerzem, wiążąc się z samym Ojcem Burz – duszą arcyburzy, najpotężniejszym sprenem na Rosharze – i odkrył, że może teraz w dowolnie wybranej chwili odtwarzać te wizje. Trzy razy słyszał ten monolog i powtórzył go słowo w słowo Navani, by go zapisała. Tym razem Dalinar podszedł do krawędzi urwiska i ukląkł, by spojrzeć na ruiny Kholinaru. Powietrze wydawało się suche, zakurzone i ciepłe. Zmrużył oczy, próbując dostrzec jakieś znaczące szczegóły pośród chaosu zniszczonych budynków. Nawet ostrza wiatru – niegdyś oszałamiające, smukłe formacje skalne odsłaniające niezliczone i niezmiernie różnorodne warstwy – zostały strzaskane. Wszechmocny kontynuował przemowę. Te wizje były jak dziennik, zbiór pochłaniających wiadomości, które bóg zostawił po sobie. Dalinar doceniał pomoc, ale w tej chwili potrzebował szczegółów. Wpatrzył się w niebo i ujrzał falowanie w powietrzu – jak gorąco wznoszące się nad odległymi skałami. Migotanie rozmiarów budynku. – Ojcze Burz – powiedział. – Czy mógłbyś mnie zabrać na dół, do gruzów? Nie powinieneś tam schodzić. To nie jest część wizji. – Na chwilę zignoruj to, co powinienem. Możesz to zrobić? Możesz mnie przenieść do tych ruin? Ojciec Burz zagrzmiał. Był dziwną istotą, w jakiś sposób związaną z martwym bogiem, jednak nie była ona równoznaczna z Wszechmocnym. Przynajmniej dziś nie używał głosu, który wstrząsał kośćmi Dalinara. Arcyksiążę w mgnieniu oka został przeniesiony. Już nie stał na szczycie urwiska, ale na równinie przed ruinami miasta. – Dziękuję – powiedział i przebył krótką odległość dzielącą go od zniszczeń. Minęło zaledwie sześć dni od odnalezienia Urithiru. Sześć dni od przebudzenia Parshendich, którzy zyskali dziwne moce i świecące czerwienią oczy. Sześć dni od przybycia nowej burzy – Wiecznej Burzy, nawałnicy ciemnych chmur i czerwonych 24
błyskawic. Niektórzy z jego armii sądzili, że już się skończyła, że burza była tylko pojedynczym kataklizmem. Dalinar wiedział, że jest inaczej. Wieczna Burza powróci i wkrótce uderzy w Shinovar na dalekim zachodzie. A później przejdzie nad lądem. Nikt nie wierzył w jego ostrzeżenia. Władcy krain takich jak Azir i Thaylenah przyznali, że na wschodzie pojawiła się dziwna burza, ale nie wierzyli, że powróci. Nawet się nie domyślali, jak niszczycielski będzie powrót tej burzy. Kiedy pojawiła się po raz pierwszy, zderzyła się z arcyburzą, tworząc wyjątkową katastrofę. Mogli mieć nadzieję, że samotna nie będzie aż tak zła – ale wciąż pozostawała burzą wiejącą w przeciwną stronę. Do tego obudzi służących parshmenów i uczyni z nich Pustkowców. Czego spodziewasz się dowiedzieć? – zapytał Ojciec Burz, kiedy Dalinar dotarł do ruin miasta. Ta wizja została stworzona, by ściągnąć cię na krawędź urwiska, byś porozmawiał z Honorem. Reszta jest tłem, obrazem. – Te gruzy umieścił tu Honor. – Dalinar objął szerokim gestem zniszczone mury. – Nawet jeśli to jedynie tło, jego znajomość tego świata i naszego wroga musiała wpłynąć na sposób, w jaki stworzył tę wizję. Wspiął się po ruinach zewnętrznych murów. Kholinar było kiedyś... niech to burza, wciąż było... wspaniałym miastem, któremu mogły dorównać nieliczne metropolie. Nie kryło się w cieniu urwiska ani wewnątrz osłoniętego wąwozu, lecz ufało, że ogromne mury ochronią je przed arcyburzą. Rzucało wyzwanie wichrom i nie kłaniało się burzom. W wizji coś i tak je zniszczyło. Dalinar wspiął się na szczyt rumowiska i rozejrzał po okolicy, próbując sobie wyobrazić, jakie to było uczucie, osiąść tu przed wieloma tysiącleciami. W czasach, kiedy nie było murów. Ci, którzy stworzyli to miejsce, byli wytrwali i uparci. Jego uwagę zwróciły zadrapania i wyżłobienia na kamieniach, wyglądające jak pozostawione przez drapieżnika w ciele ofiary. Ostrza wiatru zostały strzaskane, a z bliska dostrzegał na nich te same znaki. – Widziałem stwory, które mogły tego dokonać. – Dalinar 25