Nie dajesz mi spać –
pierwsza część przygód Caroline i Simona
„Klasyczny romans z wieloma wywołującymi śmiech scenami i in-
teresującymi bohaterami” – Jennifer Probst, autorka bestsellera Searching
for Perfect wydanego przez New York Times
„Soczysta, seXXXowna, niesamowita… UWIELBIAMY ją!” – Perez
Hilton
„Zabawna, frywolna i sprośna, z głównym bohaterem, który sprawi, że
ugną się pod wami kolana. Nie dajesz mi spać to idealna mieszkanka seksu,
romansu i smakowitych wypieków” – Ruthie Knox, autorka bestsellera
About Last Night
„Alice Clayton ponownie zaskakuje, uwodząc prawdziwie kobiecym
seksapilem, niezrównanym poczuciem humoru i hipnotyzującym
sarkazmem; wywołuje śmiech i rumieniec na policzkach oraz nieodpartą
chęć do zrzucenia wszystkich obrazów ze ścian” – bloggerka Brittany
Gibbons
„Nareszcie znalazła się kobieta, która wie, jak obchodzić się zarówno
z mężczyzną, jak i z robotem Kitchen Aid. Uwiodła nas chlebem
cukiniowym!” – Curvy Girl Guide
4/332
„Zabawna, szalona i nowocześnie romantyczna. Szybka akcja i łagod-
nie kreślona historia przyprawią was o dreszcze rozkoszy…” – Smexy
Books
5/332
Dla Petera
za to, że był przy mnie przed, w trakcie
i później – już zawsze.
Dziękuję za trzymanie mnie przy zdrowych zmysłach.
Choć to pojęcie względne.
XOXO
PODZIĘKOWANIA
Ta książka w stu procentach stanowi efekt mojego pragnienia, aby dać
dziewczynom z Banger Nation nieco więcej chwil z ich Simonem
i Caroline. Została ona wydana dzięki wam, moi wspaniali czytelnicy.
Dziękuję za cierpliwe oczekiwanie, za paplanie o niej z przyjaciółkami, za
niezachwianą wiarę w to, że słowa „seksowna” i „roztargniona” idą ze
sobą w parze. Banger Nation, urzekłyście mnie. Ta książka jest dla was.
Dziękuję z głębi mojego zrzędliwego serca.
Dziękuję mojemu redaktorowi, Mickiemu Nudingowi, i całemu zespo-
łowi Gallery Books za kredyt zaufania, którym obdarzyli początkującą pi-
sarkę. Prawie każdego dnia szczypię się w policzek, aby upewnić się, że
nie śnię.
Dziękuję mojej osobistej wnikliwej policji z San Francisco/Sausalito –
jedynej w swoim rodzaju Staci Reilly. I tak, winda na zboczu wzgórza na-
prawdę istnieje, a Staci mogłaby opowiedzieć o niej co nieco…
Dziękuję mojej rodzinie za niesamowitą cierpliwość do mnie, kiedy
wszystkiego odmawiam, bo zbliża się termin oddania książki, i za wiarę
w moją pracę, mimo że czasem pracuję w piżamie.
Dziękuję blogerom, którzy każdego dnia, trąbiąc głośno, promowali
nas, pisarzy, i podsuwali wam, czytelnikom, nasze książki. W końcu je-
stem przede wszystkim czytelniczką, a dopiero później pisarką. Nawet nie
przypuszczacie, jak bardzo doceniam sympatię, którą darzycie nasze ga-
wędziarstwo i chęć dzielenia się nową ulubioną lekturą.
Dziękuję moim kilku ulubionym pisarkom tej planety za słowa, które
uwielbiam, i za to, że są moimi przyjaciółkami. Kristen Proby, Tiffany Re-
isz, Jennifer Probst, Ruthie Knox, Kresley Cole, Samantha Young, Sylvia
Day, Helena Hunting, Debra Anastasia, Mina Vaughn, Leisa Rayven, EL
James, Katy Evans, Jasinda Wilder – dzięki, dziewczyny.
Składam także wyrazy wdzięczności Christinie Hogrebe, mojej agentce
i przyjaciółce oraz przewodniczce po szalonym świecie Alicji na Półkach
Księgarni. Jesteś odważną kobietą i ogromnie cię cenię. Nie mogę docze-
kać się naszego kolejnego wspólnego posiłku w Mohonk, kiedy ponownie
będziemy świętowały coś ważnego!
Dziękuję również jednej z moich najwierniejszych i najserdeczniej-
szych przyjaciółek Jessice Royer-Ocken, która dosłownie przeszła piekło,
aby ta książka mogła się ukazać. Piekło to wybrukowane było moją igno-
rancją w dziedzinie interpunkcji i niewiedzą w zakresie formatowaniu
tekstu. Nie wspominając o tym, że cholernie dobra z niej powierniczka.
I niezła kucharka.
Dziękuję Captain Hookers, współsprawcom zbrodni, PQ i Lo (znacie
ich jako Christina Lauren). Za podcasty, za esemesy, za Wieżę Strachu. Za
miłość do myszki.
Dziękuję Ninie, to najsmakowitszy kąsek, jaki dziewczyna może do-
stać. Dziękuję za nieustające motywowanie mnie, za zdjęcia Roberta Pat-
tinsona i żelki, które mi dajesz, gdy zrzędzę. Czyli, spójrzmy prawdzie
w oczy, prawie zawsze. Czekam na twoją książkę!
I wreszcie dziękuję, dziękuję i raz jeszcze dziękuję moim Fantastycz-
nie Wiernym Czytelnikom. Tym, którzy są ze mną od początku, i tym,
którzy dopiero co wskoczyli do tego zwariowanego pociągu. Dziękuję. To
początek podróży życia. Trzymajcie się, moi mili – ruszamy!
Alice
XOXO
8/332
PROLOG
To były najwspanialsze, najbardziej roznegliżowane chwile…
GRUDZIEŃ
Nigdy nie spędziłam świąt z daleka od rodziny. Dla mnie Boże Naro-
dzenie to rodzina: najbliższa, powiększona, a później stworzona. Spoty-
kam się z krewnymi i przyjaciółmi, ubieramy choinkę, pakujemy prezenty,
przygotowujemy poncz i pijemy go. Jak na obrazach Normana Rockwella
z pijanym wujkiem. Nigdy nie zrezygnowałabym z takiej gwiazdki.
Wyjątek stanowił ten rok. To Boże Narodzenie było zupełnie inne. Po-
łączenie stylu Rockwella i Wallbangera.
Simon jako fotograf freelancer miał naprawdę fajną pracę. Objeżdżał
świat na zlecenie „National Geographic” i Discovery Channel oraz każde-
go, kto potrzebował fotografa w najodleglejszych zakątkach ziemi. W te
święta robił zdjęcia w kilku europejskich miastach. Miało go nie być przez
prawie cały grudzień.
Odkąd oficjalnie staliśmy się „my”, wypracowaliśmy nasze własne zwy-
czaje. On w ramach pracy wyjeżdżał, rezerwował loty we wszystkie strony
świata: Peru, Chile, Anglia, a nawet długi weekend w Los Angeles, aby
zrobić sesję w posiadłości Hugh Hefnera. Ciężka orka.
Ale kiedy mój obieżyświat wraca, zamienia się w zwierzę domowe. Je-
steśmy ze sobą w moim albo w jego mieszkaniu. Wychodzimy na kolacje
z Jillian i Benjaminem albo gramy w pokera z Mimi, Sophią, Ryanem i
Neilem, którzy również są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Jest ze mną
w moim lub swoim łóżku, w mojej lub swojej kuchni, na moim lub swoim
blacie – w naszym domu.
Wszystko wskazuje na to, że Simon zawsze wyjeżdżał w czasie świąt.
Brał zlecenia w Rzymie, gdzie robił materiał o pasterce na placu św. Pio-
tra. Albo na Vanuatu na południowym Pacyfiku, czyli pierwszej strefie
czasowej, w której zaczynają się obchody Bożego Narodzenia. Kiedyś poje-
chał nawet na biegun północny i zrobił aniołka na śniegu o północy.
Dziwne, co? Nie całkiem. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodo-
wym, kiedy był w ostatniej klasie liceum. Miał osiemnaście lat i cały świat
wywrócił mu się do góry nogami. Nie miał innej rodziny, więc kiedy kilka
miesięcy później zapisał się na Uniwersytet Stanforda, przeprowadził się
do Filadelfii. Nigdy nie oglądał się za siebie.
Więc tak, święta to dla niego trudny czas. Zaczynałam coraz lepiej ro-
zumieć mojego Wallbangera, obalałam stereotypowy obraz mężczyzny.
Okres świąteczny generalnie przebiegał pod znakiem ckliwości. A spędze-
nie Bożego Narodzenia z moimi rodzicami byłoby Naprawdę Wielką
Sprawą dla takiej świeżej pary jak my. Nawet ich jeszcze nie poznał, więc
święta u Reynoldsów chyba nie były najlepszym momentem na kolejny
krok jako „my”.
Dlatego nie zaskoczyło mnie, kiedy zaczął robić plany wyjazdowe na
cały miesiąc. To raczej on się zdziwił, kiedy bezczelnie wprosiłam się na
wspólną wycieczkę.
– Z Pragi jadę do Wiednia. Potem Salzburg i tam pewnie zostanę na
święta. Odbywa się tam festiwal, na którym…
– Chcę.
10/332
– Znowu? Cholera, dobry jestem. Godzinę temu skończyliśmy… – Poło-
żył dłoń pomiędzy moimi nogami. Była noc pod koniec listopada i leżeli-
śmy w łóżku. Kilka dni temu przyjechał do domu przed kolejnym wyjaz-
dem, więc ciągle się tuliliśmy.
– Nie, proszę pana. Chcę pojechać z tobą do Europy. Chciałabym, żeby-
śmy nasze pierwsze święta spędzili razem. Będzie super!
– A co z twoimi rodzicami? Nie poczują się urażeni?
– Pewnie tak, ale szybko im minie. Będzie tam śnieg?
– Śnieg? Jasne! Ale jesteś tego pewna? Większość świąt w ostatnich la-
tach spędzałem sam. To nic takiego. Nie przeszkadza mi – powiedział, nie
patrząc mi w oczy.
Uśmiechnęłam się i pogładziłam go po twarzy.
– Ale mi przeszkadza. Zresztą między świętami a Nowym Rokiem
mam tydzień wolnego. Jadę. Postanowione.
– Caroline Reynolds, jest pani bardzo władcza – zauważył i przesunął
dłoń po moim biodrze.
– Owszem, panie Parker. Nie przestawaj robić tego, co robisz tam na
dole… Mmm…
I w ten sposób znalazłam się w bajce. Poleciałam do Austrii. Zatrzyma-
liśmy się w uroczym, przytulnym zajeździe w centrum starego miasta w
Salzburgu. Padał śnieg, drzewa były oświetlone tysiącami drobnych bia-
łych światełek, a Simon wyglądał niedorzecznie cudownie w czapce nar-
ciarskiej z pomponem. Zachowywał się jak typowy turysta. Nawet zorga-
nizował dla nas kulig z dzwoneczkami. W wigilię opatulona ciepłym ko-
cem i wtulona w Simona, wyjrzałam przez okno na miasto i rzekę, w któ-
rej odbijał się blask księżyca.
– Tak się cieszę, że tu jesteś – wyszeptał i lekko ugryzł mnie w ucho.
11/332
– Wiedziałam, że tak będzie. – Zachichotałam, kiedy wsunął mi rękę
pod sweter.
– Kocham cię – szepnął słodko jak miód.
– Ja ciebie bardziej – odpowiedziałam, a w oczach zakręciły mi się łzy.
Nowy zwyczaj? Zobaczymy…
14 LUTEGO
Wymiana esemesów pomiędzy Simonem a Caroline:
Właśnie zaparkowałem. Gotowa?
Prawie. Muszę się ubrać. Chodź na górę.
Jestem na schodach. Spóźnimy się.
Nie. Pod warunkiem że zostaniesz w spodniach.
W życiu czegoś takiego nie słyszałem.
Przestań kopać w drzwi i wchodź!
Wysłałam wiadomość i oparłam się o kuchenny blat. Słyszałam, jak
przekręca klucz w drzwiach, i stłumiłam szeroki uśmiech. Za dwadzieścia
minut mieliśmy spotkać się z naszymi znajomymi na romantycznej kola-
cji. Przy takim ruchu będziemy mieć sporo szczęścia, jeśli dojedziemy tam
za czterdzieści minut. A jak dopisze mi szczęście, to nie dotrzemy tam
w ogóle.
– Kochanie! Co ty robisz? Musimy iść! – zawołał. Słyszałam, jak rzucił
torbę na podłogę w korytarzu.
Kiedy szedł w stronę kuchni, westchnęłam teatralnie i odkrzyknęłam:
12/332
– Postanowiłam dziś nie wychodzić. Nie czuję się za dobrze.
Stanął jak wryty i mogę założyć się o mój szybkowar Le Creuset, że
przeczesał włosy palcami i wstrzymał oddech.
Od tygodni męczyłam go o to, aby zabrał mnie gdzieś na walentynki.
Nalegałam, aby spędzić ten wieczór z naszymi przyjaciółmi. Ale on był
w domu dopiero od tygodnia i wiedziałam, że niczego tak nie pragnął, jak
zostać tu, poleniuchować na kanapie i kochać się ze swoją dziewczyną.
Dziewczyną.
Ciągle dostaję gęsiej skórki, gdy o tym myślę. Jestem dziewczyną Si-
mona. Kiedyś był Panem Haremu, a teraz jestem jego dziewczyną.
Więc od połowy stycznia rzucałam aluzjami, chcąc upewnić się, że bę-
dzie w domu na walentynki. Później całe godziny wisiałam na telefonie
z Sophią i Mimi, omawiając wspólny, idealnie romantyczny wieczór. Pew-
nie przez to, że zmieniłam zdanie, zastanawia się, czy na pewno chce
mieć dziewczynę.
– Jesteś pewna? Myślałem, że zależy ci na…
Zatrzymał się, kiedy wyszedł z przedpokoju. Na blacie w kuchennym
fartuchu, z promiennym uśmiechem i piętnastocentymetrowymi szpilka-
mi na stopach siedziałam ja. Na kolanach trzymałam szarlotkę.
– Moje pragnienie się zmieniło – powiedziałam. – I nie obejmuje zatło-
czonej restauracji. Chyba nie mogłabym mieć na sobie tylko tego?
Zeskoczyłam z blatu i odwróciłam się. O, tak, miałam na sobie fartuch
i tylko fartuch. Ach, i szpilki, nie zapominajmy o szpilkach.
– Caroline. Nieźle – wydobył z siebie.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Mam coś pysznego.
– W to nie wątpię.
13/332
– Głuptasie, upiekłam ci ciasto. Twoja własna gorąca szarlotka. Wy-
starczy, że tu podejdziesz i ją sobie weźmiesz.
Odłamałam kawałek kruszonki i zamoczyłam w wypływającym soku.
Sięgnie najpierw po ciasto czy po mnie?
Okazało się, że chciał obydwu jednocześnie.
KWIECIEŃ
– Widzisz, myślałem, że robimy postępy. Razem oglądamy mecze base-
balla, od czasu do czasu przemycam dla ciebie masło orzechowe, a ty wy-
skakujesz z czymś takim? Czemu? Czemu ciągle to robisz? A co ważniej-
sze, czemu ja ciągle na to się godzę?
Podsłuchałam tę rozmowę, dobiegającą z mojego mieszkania, kiedy
stanęłam pod drzwiami. Simon był sam w domu – może rozmawiał przez
telefon. Jednak kiedy weszłam do środka i dyskretnie wyjrzałam z przed-
pokoju, zobaczyłam go siedzącego naprzeciwko mojego kota, Clive’a. Na
stole między nimi leżała bluza z napisem „Stanford”. Clive zaznaczał na
niej swój teren już kilkadziesiąt razy w czasie trwania naszego związku,
ale jakiś czas temu porzucił ten zwyczaj przypominania Simonowi, kto
tak naprawdę jest panem domu. Obydwoje pomyśleliśmy, że skończył
z tym drobnym wybrykiem, ale wyglądało na to, że nie.
Rozbawiła mnie powaga, z którą Simon patrzył na kota, i jak bardzo
Clive miał gdzieś to, co się działo, i beztrosko machał ogonem, jakby nie
należał do jego kociego ciała. Wycofałam się cicho w głąb przedpokoju
i narobiłam hałasu, udając, że otwieram zamek, aby dać panom znać, że
jestem w domu.
14/332
Kiedy weszłam do jadalni, Simon z nonszalancją czytał gazetę. Nawet
nie wspomniał o rozmowie, którą odbył z kotem.
Pozwoliłam mu na zachowanie tej tajemnicy i gdy kilka godzin później
znalazłam jego bluzę w koszu na śmieci, udałam, że nic nie widzę.
MAJ
Sypialnię wypełniał hałas, rozdzierając noc i dudniąc mi w uszach.
Głośne piłowanie wydobywające się z nieokreślonego źródła wybudziło
mnie ze snu o Clooneyu. Było mi gorąco i duszno. Za moimi plecami,
wtulony we mnie i niesamowicie ciepły, leżał ten, z którego ust wydoby-
wały się przeraźliwe dźwięki, przeszywające moją głowę. Rozpaczliwie
szukałam chłodniejszego miejsca na poduszce. Ciepło jego ciała otaczało
mnie falami, a chrapanie – o słodki Jezu, chrapanie – wstrząsało całym
moim wnętrzem.
Clive schował się w bezpiecznym miejscu na komodzie. Wykonałam
bardzo idiotyczny ruch na poziomie podstawówki: podciągnęłam kolana
do siebie, a potem kopnęłam spocone, chrapiące cielsko chłopaka, które
zajmowało moje łóżko i wybijało mnie ze snu.
– Auuu! – Obudził się i odruchowo jeszcze mocniej przycisnął swoje
rozgrzane ciało do mojego. Wygrzebałam się z łóżka i stanęłam nad nim.
Zamaszyście zabrałam poduszkę, która była cała przepocona.
– Kotku, co robisz? Kopnęłaś mnie? – Z powrotem zwinął się w kłębek.
– Musisz z tym skończyć! – wrzasnęłam.
– Z czym? Wracaj do łóżka – wymamrotał, zapadając na nowo w sen,
w którym najwyraźniej był drwalem.
15/332
– Ani mi się waż zasypiać! Koniec! Z chrapaniem! – ciągle krzyczałam,
ogarnięta wściekłością. Okradziona ze świętego snu zachowywałam się jak
opętana.
– Chrapanie? Daj spokój, nie może być aż tak źle. Co, do diabła?
Wyrwałam mu poduszkę spod głowy, tak że opadła na materac.
– Jeśli ja nie mogę spać, to nikt nie zmruży oka! Jesteś głośny! I gorą-
cy! – kontynuowałam.
– Cóż, że jestem niezły, to wiemy, co nie?
– Ani słowa więcej!
– Ej, masz PMS? – spytał i od razu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd,
bo na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
Resztę nocy Simon spędził po drugiej stronie korytarza, w swoim wła-
snym mieszkaniu. Ja potrzebowałam snu.
LIPIEC
– Cholera, Caroline. To było cudowne.
– Mhm – mruczałam, prostując nogi wzdłuż jego ciała i przyciągając
go bliżej. Nadal był we mnie. Nasze oddechy się zsynchronizowały. Roz-
luźniony Simon zapadał się we mnie, kiedy głaskałam go po włosach
i opuszkami palców rysowałam delikatne wzorki na plecach. Po chwili ws-
parł się na łokciu i przyklepał rozczochrane włosy.
– Nie doszłaś, prawda?
– Nie, skarbie, ale i tak było mi fantastycznie.
– Pozwól, że ci to wynagrodzę – nalegał, wsuwając dłoń pomiędzy nas.
Zdziwił się, gdy go powstrzymałam. – Kotku?
16/332
– Nie zawsze chodzi o to. Nawet tak może być cudownie, rozumiesz?
Są takie noce, kiedy twoja bliskość to wszystko, czego mi trzeba – powie-
działam, całując go ponownie, powoli i namiętnie. – Tak bardzo cię ko-
cham.
W odpowiedzi na mój szept on uśmiechnął się szeroko.
Czy po Długiej Przerwie Bez Orgazmu, jak według mnie ten okres po-
winien być oficjalnie nazywany, pojawiał się już zawsze? Oczywiście, że
nie. Nie za każdym razem. Ale w większości przypadków był, i to wielo-
krotnie. Czasem nawet ocierał się o punkt G. W takie noce prawie traci-
łam przytomność.
I o ile uwielbiałam zbliżenia na blacie, pod prysznicem, na podłodze
w kuchni i na schodach – tak, zdarzyła się jedna namiętna przygoda na
schodach – to moim ulubionym seksem był ten spokojny. Kiedy Simon le-
żał na mnie, kiedy mogłam czuć jego ciężar i spływającą na mnie miłość,
wypełniającą mnie, otaczającą mnie całą. A jeśli akurat „O” nie przyszedł,
to nie szkodzi.
Wiedziałam, że wcześniej czy później znowu się pojawi.
Simon wrócił do łóżka z butelką wody i kotem, który pałętał mu się
między nogami. Clive dobrze wiedział, że w trakcie stosunków należy
trzymać się z daleka. Raz zaatakował i o mały włos nie został skopany.
Dlatego teraz unikał miejsca akcji. Simon przynoszący wodę był znakiem,
że kot może wrócić i wtulić się w nas.
Simon podał mi wodę, a ja włączyłam telewizor, aby sprawdzić pogodę
na następny dzień. Chciałam wiedzieć, czy będę potrzebowała parasolki.
Każde z nas zajęło swoją stronę łóżka, Clive wskoczył pomiędzy nas
i oglądaliśmy prognozę pogody. Nasze złączone dłonie leżały na poduszce
między nami.
17/332
Megazajebiście.
SIERPIEŃ
– No dalej, wiem, że chcesz to powiedzieć.
– Wydaje mi się, że nie muszę, Caroline. Twoje pomruki mówią same
za siebie.
– Nie, nie. Widzę, że masz ochotę. No dawaj.
– Dobra. A nie mówiłem.
– Lepiej ci?
– Tak.
– To dobrze. A teraz zamknij się i daj mi dokończyć makaron.
Simon śmiał się, kiedy siorbałam pho, smakowitą wietnamską zupę
z makaronem. Przez lata sądziłam, że nie lubię wietnamskiego jedzenia.
Przypuszczam, że konsumowanie go w Wietnamie ma znaczenie.
Po raz kolejny fakt, że byłam dziewczyną Simona, okazał się mieć nie-
oczekiwane konsekwencje. Zaprosił mnie na wycieczkę po Azji Południo-
wo-Wschodniej: Laos, Kambodża, a na koniec Wietnam. Nie udało mi się
towarzyszyć mu w czasie całej podróży, ale mogłam dołączyć do niego
w Hanoi, gdzie robił zdjęcia dla „National Geographic”, i spędzić z nim ty-
dzień. Jeździliśmy po miastach i wioskach, piaszczystych plażach i cichych
górach. Codziennie jedliśmy niesamowite potrawy i kochaliśmy się każdej
nocy.
Aktualnie w zachwyt wprawiało nas pływanie po zatoce He Long i je-
dzenie smakowitego posiłku, który został dla nas przyrządzony w łodzi
mieszkalnej, gdzie nocowaliśmy. Patrzyłam na małe wyspy wystające
18/332
z morza niczym wyłaniające się z toni grzbiety smoków. Słońce zachodzi-
ło, a Simon dla ochłody po nieznośnie parnym dniu wyskoczył z łodzi pro-
sto do wody. Opływała jego skórę, szorty przylepiły mu się do ciała, a na
widok jego nagiej klatki zaczęłam się ślinić, i to bardziej, niż jedząc zupę.
Życie było piękne.
Ze wszystkich wyjazdów, na których byliśmy razem – szybkie wypady
weekendowe albo tygodniowe wycieczki do egzotycznych miejsc – ten za-
chwycił mnie ponad miarę. Wietnam był magiczny, odurzający i wspania-
ły. Chciałam tu wrócić. Chciałam, aby on ponownie mnie tu zabrał.
Ciągle chlipałam zupę, a Simon otworzył piwo. Uśmiechaliśmy się do
siebie. W ciągu tych miesięcy razem nie potrzebowaliśmy słów, aby się
porozumiewać. Kiedy obróciłam się, żeby patrzeć na zachodzące słońce,
Simon wciągnął mnie na kolana. Byliśmy rozgrzani, nasze słone od wody
ciała lepiły się do siebie. Od prawie dwóch dni chodziłam tylko w staniku
od zielonego bikini i w sarongu. Simon obejmował mnie za biodra, lekko
wsuwając palce pod materiał okrycia.
– Pięknie, prawda? – spytał.
– Bardzo. – Patrzyłam, jak słońce nurkuje w wodach zatoki, a potem
obróciłam się i pocałowałam go. W brzuchu czułam motyle, które nigdy
nie zniknęły. Mam nadzieję, że nie odlecą.
WRZESIEŃ
– Hej.
– Cześć.
– Obudziłaś się?
19/332
– Nie całkiem. Moment, co ty tu robisz?
– Złapałem wcześniejszy lot. Stęskniłem się.
– Mmm, ja też.
– Och, Caroline. Co masz na… albo i nie masz?
– Jest za gorąco na piżamę.
– To bardzo dobrze – szepnął.
Cieszyło mnie ciepło jego ciała obok mojego pomimo panującego gorą-
ca. Przesuwał dłońmi po mojej talii w dół, do bioder. Pojękując, wygięłam
się w jego stronę. Moje ciało zawsze reagowało na jego dotyk. Na chwilę
przerwał pieszczoty, aby potowarzyszyć mi w nagości. Przywarłam do nie-
go, kiedy ponownie położył się za mną, podniecony i gotowy, aby mnie
kochać.
Pewnymi i pobudzającymi ruchami gładził moje piersi. Wiedział, jaką
reakcję wywoła. Lekko wsunął rękę między moje uda i kładąc moją nogę
na swoim biodrze, otworzył mnie.
– Tak? – spytał szeptem. Poczułam ciepło jego oddechu na skórze.
– Tak – potwierdziłam i wplotłam dłonie w jego włosy. Z jękiem wszedł
we mnie. Westchnęłam, czując, jak twardy i nieustępliwy wdzierał się
tam, gdzie jego miejsce.
20/332
ROZDZIAŁ PIERWSZY
O, tak.
Łup.
– O, tak.
Łup, łup.
– Caroline, nie mów w ten sposób, kiedy jestem tak daleko od ciebie –
wydusił z siebie Simon stłumionym głosem. Brzmiał jak zawsze odurzają-
co.
– Głuptasie, chodzi mi o walenie w ścianę po drugiej stronie.
– Kto tam jest?
– Facet z młotem. Szkoda, że go nie widzisz. Jest wielki.
– Bardzo cię proszę, nie mów mi o młocie innego faceta.
– To wracaj do domu i zaskocz mnie swoim – rzuciłam ze śmiechem,
zamykając drzwi do gabinetu, aby zminimalizować hałas. Już niedługo to
pomieszczenie przestanie być moim biurem. Przenosiłam się do innego
świata. A dokładnie na drugi koniec korytarza. Stąd to walenie: remont
mojego nowego miejsca pracy. Większe pomieszczenie, biuro narożne,
tuż obok gabinetu Jillian – mojej szefowej i właścicielki firmy. Dziękuję
bardzo. Lepszy widok na zatokę i prawie dwa razy więcej przestrzeni
z małym przedpokojem, który miał być miejscem dla ewentualnego przy-
szłego stażysty.
Pewnego dnia mogę dostać stażystę. Czy to naprawdę moje życie?
– Będę w domu jutro. Dasz radę do tego czasu myśleć o moim mło-
cie? – spytał. Popatrzyłam na kalendarz stojący na biurku z zakreśloną
datą powrotu Simona.
– Zrobię, co w mojej mocy, kochany, ale nie masz pojęcia, jak pokaźny
zestaw narzędzi ma ten facet. Niczego nie obiecuję. – Simon jęknął, a ja
się roześmiałam. Uwielbiam znęcać się nad nim poprzez te wszystkie
strefy czasowe. – I nie zapomnij o prezencie dla mnie.
– Czy kiedykolwiek zapomniałem?
– Nie, jesteś troskliwy, prawda?
– Ty także nie zapomnij o moim prezencie – rzucił roznamiętnionym
tonem.
– Różowa koszulka nocna jest przygotowana. Będę ją miała na sobie,
kiedy wrócisz.
– A ja będę w, na, pod… Kurczę, muszę lecieć. Taksówka przyjechała.
– Dokończymy tę finezyjną konwersację twarzą w twarz. Kocham cię –
rzuciłam na pożegnanie.
– Też cię kocham, skarbie – powiedział i rozłączył się.
Przez chwilę wpatrywałam się w telefon i wyobraziłam sobie Simona
na drugim końcu świata w Tokio. Tego roku zgromadził więcej punktów
w programie dla często podróżujących niż większość ludzi w czasie całego
swojego życia, a miał już zarezerwowane terminy do końca roku.
Nadal uśmiechałam się do aparatu, kiedy do drzwi zapukała Jillian, od
razu wchodząc i siadając na rogu biurka.
– Co ci chodzi po głowie? – zapytałam, odrywając zwiędły płatek róży
z bukietu, który stał w wazonie obok miejsca, gdzie Jillian posadziła swój
odziany w kaszmir tyłek.
22/332
– Widzę, że tobie chodzi coś po głowie. Czy to Simon dzwonił? – spy-
tała, kiedy uśmiechnęłam się szeroko. – Tylko on sprawia, że twoja twarz
tak promienieje.
– Powtórzę: co ci chodzi po głowie, Jillian? – ponowiłam pytanie, wbi-
jając w nią lekko ołówek.
– Coś, co może rozpromienić cię jeszcze bardziej, chociaż już teraz
masz ciekawy odcień zupy pomidorowej – droczyła się.
– Czy twój narzeczony, tak jak każdy, kto z tobą pracuje, również uwa-
ża, że jesteś bardzo irytująca?
– On ma mnie za znacznie bardziej wkurzającą. Gotowa na ważne
wieści czy wolisz nadal się mnie czepiać?
– Zaskocz mnie – powiedziałam z westchnieniem.
Uwielbiam moją szefową, ale ma skłonność do nieco teatralnych za-
chowań. Na przykład w zeszłym roku, kiedy bawiła się w swatkę dla mnie
i Simona, przez cały czas udawała, że o niczym nie wie. Ale miała dobre
serce, które w stu procentach i bezgranicznie należało do Benjamina, spe-
cjalisty od venture capital. Byli ze sobą od lat i w końcu za kilka tygodni
mieli wejść w związek małżeński, a o ich ślubie mówiło całe San Franci-
sco. Benjamin był niezaprzeczalnie gorącym towarem, przy którym razem
z przyjaciółkami chichotałyśmy i zapominałyśmy słów. Jillian wiedziała, że
wszystkie podkochujemy się w jej mężczyźnie, i dla żartów wykorzystywa-
ła tę wiedzę przeciwko nam. Nareszcie miała zostać żoną faceta naszych
marzeń, a potem wyjechać w wymarzoną podróż poślubną po Europie.
– Pamiętasz zlecenie, które robiłyśmy zeszłej wiosny dla Maksa Cam-
dena? Ten wiktoriański dom nad morzem, którego odnowienie projekto-
wałyśmy przed ślubem jego córki?
– Tak, dał jej go w prezencie. Kto robi takie rzeczy?
23/332
– Max Camden, któżby inny. W każdym razie ma również stary hotel
Claremont w Sausalito i szuka firmy projektowej, która go odświeży i tro-
chę unowocześni.
– Super! Złożyłaś już ofertę? – zapytałam, wyobrażając sobie nierucho-
mość. Hotel od początku ubiegłego wieku stoi tuż przy głównej drodze
w Sausalito i jest jednym z niewielu, które przetrwały wielkie trzęsienie
ziemi.
– Nie, bo ty to zrobisz. Będziesz głównym projektantem, jeśli oferta
zostanie przyjęta – wyjaśniła. – Myślisz, że mogłabym się podjąć takiego
czegoś? Tuż przed własnym weselem? Nie zrezygnuję z podróży poślubnej
dla pracy, zbyt wiele wakacji w ciągu ostatnich lat odpuszczałam.
– Ja? Nie, nie, nie. Nie jestem gotowa. Ty też zresztą nie. Jak mogłaś
o tym w ogóle pomyśleć? – Jąkałam się, a serce podchodziło mi do gardła.
To twoja chwila, kochana.
– Proszę cię, dasz radę. – Jillian lekko szturchnęła mnie stopą. – Czu-
jesz? To ja wykopująca cię z gniazda.
– Hmm, tak. Już dawno z niego wyfrunęłam, ale to co innego – broni-
łam się, przygryzając ołówek, który szefowa wyjęła mi z ust.
– Sądzisz, że dałabym ci zlecenie, gdybyś nie była na to gotowa? Przy-
znaj, że chociaż trochę jesteś podekscytowana.
Przyłapała mnie. Zawsze chciałam zrealizować coś ambitnego, ale zo-
stać głównym projektantem przy odnawianiu całego hotelu?
– Wiem, że proszę o wiele, bo będziesz miała też na głowie całą tę
szopkę podczas mojej podróży. Naprawdę myślisz, że to za dużo do ogar-
nięcia?
– No, ja, no – wydukałam, biorąc głęboki wdech. Kiedy najpierw zapro-
ponowała mi zajęcie się biurem podczas jej nieobecności, chodziło o spra-
24/332
wy typu dopilnowanie, czy alarm był włączony na koniec dnia i czy Ashley
zamówiła mleczko do kawy. W miarę napływania zleceń lista obowiązków
się wydłużała, ale nadal była do okiełznania. A teraz to.
Pozwoliłam, żeby jej słowa do mnie dotarły. Czy potrafiłabym to zro-
bić? Wyglądało na to, że Jillian tak uważała.
– Hmm.
Wyobraziłam sobie hotel: wspaniałe światło, świetna lokalizacja, ale
wymagał generalnego remontu. Już zastanawiałam się nad doborem kolo-
rów. Jillian dźgnęła mnie ołówkiem.
– Dalej, Caroline. Halo. – Szefowa pomachała mi ręką przed oczami.
Uśmiechnęłam się do niej.
– Wchodzę w to. Zgadzam się – powiedziałam, a w głowie miałam już
mnóstwo pomysłów.
Szefowa odwzajemniła uśmiech i stuknęłyśmy się pięściami.
– Poinformuję zespół, że będziesz nas reprezentować.
– Raczej wymiotować – rzuciłam, tylko częściowo żartując.
– Dobierz odpowiednie zasłony, a wszystko będzie dobrze. A teraz
uczcimy tę decyzję, wybierając piosenkę, w rytm której pójdę do ołtarza. –
Z kieszeni wyjęła iPoda i zaczęła przewijać listę utworów.
– Czy mam to w zakresie obowiązków służbowych?
– Że spełniasz moje zachcianki? Tak, przeczytaj swoją umowę. Więc,
kiedy będę szła do ołtarza, w tle powinno brzmieć…
Gdy zaczynała gadać o ślubie, nie można było jej powstrzymać. Pomi-
mo że kotłowało mi się w myślach, odprężyłam się nieco. To twoja wielka
chwila, dziewczyno, i dasz sobie radę.
Prawda?
25/332
Copyright © 2014 by Alice Clayton First Gallery Books trade paperback edition June 2014 GALLERY BOOKS and colophon are registered trademarks of Simon & Schuster, Inc. Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie frag- menty tekstu. Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bo- haterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały zn- acząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści. Tytuł: Plany na przyszłość Tytuł oryginalny: Rusty Nailed Autor: Alice Clayton Tłumaczenie: Aga Rewilak Redakcja: Ewa Ressel Korekta: Katarzyna Śledź Opracowanie techniczne okładki: Studio Karandasz Redaktor prowadząca: Justyna Tomas Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał Zdjęcie na okładce: Claudio Marinesco Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała www.pascal.pl Bielsko-Biała 2014 ISBN 978-83-7642-531-3 eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux
Nie dajesz mi spać – pierwsza część przygód Caroline i Simona „Klasyczny romans z wieloma wywołującymi śmiech scenami i in- teresującymi bohaterami” – Jennifer Probst, autorka bestsellera Searching for Perfect wydanego przez New York Times „Soczysta, seXXXowna, niesamowita… UWIELBIAMY ją!” – Perez Hilton „Zabawna, frywolna i sprośna, z głównym bohaterem, który sprawi, że ugną się pod wami kolana. Nie dajesz mi spać to idealna mieszkanka seksu, romansu i smakowitych wypieków” – Ruthie Knox, autorka bestsellera About Last Night „Alice Clayton ponownie zaskakuje, uwodząc prawdziwie kobiecym seksapilem, niezrównanym poczuciem humoru i hipnotyzującym sarkazmem; wywołuje śmiech i rumieniec na policzkach oraz nieodpartą chęć do zrzucenia wszystkich obrazów ze ścian” – bloggerka Brittany Gibbons „Nareszcie znalazła się kobieta, która wie, jak obchodzić się zarówno z mężczyzną, jak i z robotem Kitchen Aid. Uwiodła nas chlebem cukiniowym!” – Curvy Girl Guide 4/332
„Zabawna, szalona i nowocześnie romantyczna. Szybka akcja i łagod- nie kreślona historia przyprawią was o dreszcze rozkoszy…” – Smexy Books 5/332
Dla Petera za to, że był przy mnie przed, w trakcie i później – już zawsze. Dziękuję za trzymanie mnie przy zdrowych zmysłach. Choć to pojęcie względne. XOXO
PODZIĘKOWANIA Ta książka w stu procentach stanowi efekt mojego pragnienia, aby dać dziewczynom z Banger Nation nieco więcej chwil z ich Simonem i Caroline. Została ona wydana dzięki wam, moi wspaniali czytelnicy. Dziękuję za cierpliwe oczekiwanie, za paplanie o niej z przyjaciółkami, za niezachwianą wiarę w to, że słowa „seksowna” i „roztargniona” idą ze sobą w parze. Banger Nation, urzekłyście mnie. Ta książka jest dla was. Dziękuję z głębi mojego zrzędliwego serca. Dziękuję mojemu redaktorowi, Mickiemu Nudingowi, i całemu zespo- łowi Gallery Books za kredyt zaufania, którym obdarzyli początkującą pi- sarkę. Prawie każdego dnia szczypię się w policzek, aby upewnić się, że nie śnię. Dziękuję mojej osobistej wnikliwej policji z San Francisco/Sausalito – jedynej w swoim rodzaju Staci Reilly. I tak, winda na zboczu wzgórza na- prawdę istnieje, a Staci mogłaby opowiedzieć o niej co nieco… Dziękuję mojej rodzinie za niesamowitą cierpliwość do mnie, kiedy wszystkiego odmawiam, bo zbliża się termin oddania książki, i za wiarę w moją pracę, mimo że czasem pracuję w piżamie. Dziękuję blogerom, którzy każdego dnia, trąbiąc głośno, promowali nas, pisarzy, i podsuwali wam, czytelnikom, nasze książki. W końcu je- stem przede wszystkim czytelniczką, a dopiero później pisarką. Nawet nie przypuszczacie, jak bardzo doceniam sympatię, którą darzycie nasze ga- wędziarstwo i chęć dzielenia się nową ulubioną lekturą. Dziękuję moim kilku ulubionym pisarkom tej planety za słowa, które uwielbiam, i za to, że są moimi przyjaciółkami. Kristen Proby, Tiffany Re-
isz, Jennifer Probst, Ruthie Knox, Kresley Cole, Samantha Young, Sylvia Day, Helena Hunting, Debra Anastasia, Mina Vaughn, Leisa Rayven, EL James, Katy Evans, Jasinda Wilder – dzięki, dziewczyny. Składam także wyrazy wdzięczności Christinie Hogrebe, mojej agentce i przyjaciółce oraz przewodniczce po szalonym świecie Alicji na Półkach Księgarni. Jesteś odważną kobietą i ogromnie cię cenię. Nie mogę docze- kać się naszego kolejnego wspólnego posiłku w Mohonk, kiedy ponownie będziemy świętowały coś ważnego! Dziękuję również jednej z moich najwierniejszych i najserdeczniej- szych przyjaciółek Jessice Royer-Ocken, która dosłownie przeszła piekło, aby ta książka mogła się ukazać. Piekło to wybrukowane było moją igno- rancją w dziedzinie interpunkcji i niewiedzą w zakresie formatowaniu tekstu. Nie wspominając o tym, że cholernie dobra z niej powierniczka. I niezła kucharka. Dziękuję Captain Hookers, współsprawcom zbrodni, PQ i Lo (znacie ich jako Christina Lauren). Za podcasty, za esemesy, za Wieżę Strachu. Za miłość do myszki. Dziękuję Ninie, to najsmakowitszy kąsek, jaki dziewczyna może do- stać. Dziękuję za nieustające motywowanie mnie, za zdjęcia Roberta Pat- tinsona i żelki, które mi dajesz, gdy zrzędzę. Czyli, spójrzmy prawdzie w oczy, prawie zawsze. Czekam na twoją książkę! I wreszcie dziękuję, dziękuję i raz jeszcze dziękuję moim Fantastycz- nie Wiernym Czytelnikom. Tym, którzy są ze mną od początku, i tym, którzy dopiero co wskoczyli do tego zwariowanego pociągu. Dziękuję. To początek podróży życia. Trzymajcie się, moi mili – ruszamy! Alice XOXO 8/332
PROLOG To były najwspanialsze, najbardziej roznegliżowane chwile… GRUDZIEŃ Nigdy nie spędziłam świąt z daleka od rodziny. Dla mnie Boże Naro- dzenie to rodzina: najbliższa, powiększona, a później stworzona. Spoty- kam się z krewnymi i przyjaciółmi, ubieramy choinkę, pakujemy prezenty, przygotowujemy poncz i pijemy go. Jak na obrazach Normana Rockwella z pijanym wujkiem. Nigdy nie zrezygnowałabym z takiej gwiazdki. Wyjątek stanowił ten rok. To Boże Narodzenie było zupełnie inne. Po- łączenie stylu Rockwella i Wallbangera. Simon jako fotograf freelancer miał naprawdę fajną pracę. Objeżdżał świat na zlecenie „National Geographic” i Discovery Channel oraz każde- go, kto potrzebował fotografa w najodleglejszych zakątkach ziemi. W te święta robił zdjęcia w kilku europejskich miastach. Miało go nie być przez prawie cały grudzień. Odkąd oficjalnie staliśmy się „my”, wypracowaliśmy nasze własne zwy- czaje. On w ramach pracy wyjeżdżał, rezerwował loty we wszystkie strony świata: Peru, Chile, Anglia, a nawet długi weekend w Los Angeles, aby zrobić sesję w posiadłości Hugh Hefnera. Ciężka orka. Ale kiedy mój obieżyświat wraca, zamienia się w zwierzę domowe. Je- steśmy ze sobą w moim albo w jego mieszkaniu. Wychodzimy na kolacje z Jillian i Benjaminem albo gramy w pokera z Mimi, Sophią, Ryanem i
Neilem, którzy również są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Jest ze mną w moim lub swoim łóżku, w mojej lub swojej kuchni, na moim lub swoim blacie – w naszym domu. Wszystko wskazuje na to, że Simon zawsze wyjeżdżał w czasie świąt. Brał zlecenia w Rzymie, gdzie robił materiał o pasterce na placu św. Pio- tra. Albo na Vanuatu na południowym Pacyfiku, czyli pierwszej strefie czasowej, w której zaczynają się obchody Bożego Narodzenia. Kiedyś poje- chał nawet na biegun północny i zrobił aniołka na śniegu o północy. Dziwne, co? Nie całkiem. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodo- wym, kiedy był w ostatniej klasie liceum. Miał osiemnaście lat i cały świat wywrócił mu się do góry nogami. Nie miał innej rodziny, więc kiedy kilka miesięcy później zapisał się na Uniwersytet Stanforda, przeprowadził się do Filadelfii. Nigdy nie oglądał się za siebie. Więc tak, święta to dla niego trudny czas. Zaczynałam coraz lepiej ro- zumieć mojego Wallbangera, obalałam stereotypowy obraz mężczyzny. Okres świąteczny generalnie przebiegał pod znakiem ckliwości. A spędze- nie Bożego Narodzenia z moimi rodzicami byłoby Naprawdę Wielką Sprawą dla takiej świeżej pary jak my. Nawet ich jeszcze nie poznał, więc święta u Reynoldsów chyba nie były najlepszym momentem na kolejny krok jako „my”. Dlatego nie zaskoczyło mnie, kiedy zaczął robić plany wyjazdowe na cały miesiąc. To raczej on się zdziwił, kiedy bezczelnie wprosiłam się na wspólną wycieczkę. – Z Pragi jadę do Wiednia. Potem Salzburg i tam pewnie zostanę na święta. Odbywa się tam festiwal, na którym… – Chcę. 10/332
– Znowu? Cholera, dobry jestem. Godzinę temu skończyliśmy… – Poło- żył dłoń pomiędzy moimi nogami. Była noc pod koniec listopada i leżeli- śmy w łóżku. Kilka dni temu przyjechał do domu przed kolejnym wyjaz- dem, więc ciągle się tuliliśmy. – Nie, proszę pana. Chcę pojechać z tobą do Europy. Chciałabym, żeby- śmy nasze pierwsze święta spędzili razem. Będzie super! – A co z twoimi rodzicami? Nie poczują się urażeni? – Pewnie tak, ale szybko im minie. Będzie tam śnieg? – Śnieg? Jasne! Ale jesteś tego pewna? Większość świąt w ostatnich la- tach spędzałem sam. To nic takiego. Nie przeszkadza mi – powiedział, nie patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się i pogładziłam go po twarzy. – Ale mi przeszkadza. Zresztą między świętami a Nowym Rokiem mam tydzień wolnego. Jadę. Postanowione. – Caroline Reynolds, jest pani bardzo władcza – zauważył i przesunął dłoń po moim biodrze. – Owszem, panie Parker. Nie przestawaj robić tego, co robisz tam na dole… Mmm… I w ten sposób znalazłam się w bajce. Poleciałam do Austrii. Zatrzyma- liśmy się w uroczym, przytulnym zajeździe w centrum starego miasta w Salzburgu. Padał śnieg, drzewa były oświetlone tysiącami drobnych bia- łych światełek, a Simon wyglądał niedorzecznie cudownie w czapce nar- ciarskiej z pomponem. Zachowywał się jak typowy turysta. Nawet zorga- nizował dla nas kulig z dzwoneczkami. W wigilię opatulona ciepłym ko- cem i wtulona w Simona, wyjrzałam przez okno na miasto i rzekę, w któ- rej odbijał się blask księżyca. – Tak się cieszę, że tu jesteś – wyszeptał i lekko ugryzł mnie w ucho. 11/332
– Wiedziałam, że tak będzie. – Zachichotałam, kiedy wsunął mi rękę pod sweter. – Kocham cię – szepnął słodko jak miód. – Ja ciebie bardziej – odpowiedziałam, a w oczach zakręciły mi się łzy. Nowy zwyczaj? Zobaczymy… 14 LUTEGO Wymiana esemesów pomiędzy Simonem a Caroline: Właśnie zaparkowałem. Gotowa? Prawie. Muszę się ubrać. Chodź na górę. Jestem na schodach. Spóźnimy się. Nie. Pod warunkiem że zostaniesz w spodniach. W życiu czegoś takiego nie słyszałem. Przestań kopać w drzwi i wchodź! Wysłałam wiadomość i oparłam się o kuchenny blat. Słyszałam, jak przekręca klucz w drzwiach, i stłumiłam szeroki uśmiech. Za dwadzieścia minut mieliśmy spotkać się z naszymi znajomymi na romantycznej kola- cji. Przy takim ruchu będziemy mieć sporo szczęścia, jeśli dojedziemy tam za czterdzieści minut. A jak dopisze mi szczęście, to nie dotrzemy tam w ogóle. – Kochanie! Co ty robisz? Musimy iść! – zawołał. Słyszałam, jak rzucił torbę na podłogę w korytarzu. Kiedy szedł w stronę kuchni, westchnęłam teatralnie i odkrzyknęłam: 12/332
– Postanowiłam dziś nie wychodzić. Nie czuję się za dobrze. Stanął jak wryty i mogę założyć się o mój szybkowar Le Creuset, że przeczesał włosy palcami i wstrzymał oddech. Od tygodni męczyłam go o to, aby zabrał mnie gdzieś na walentynki. Nalegałam, aby spędzić ten wieczór z naszymi przyjaciółmi. Ale on był w domu dopiero od tygodnia i wiedziałam, że niczego tak nie pragnął, jak zostać tu, poleniuchować na kanapie i kochać się ze swoją dziewczyną. Dziewczyną. Ciągle dostaję gęsiej skórki, gdy o tym myślę. Jestem dziewczyną Si- mona. Kiedyś był Panem Haremu, a teraz jestem jego dziewczyną. Więc od połowy stycznia rzucałam aluzjami, chcąc upewnić się, że bę- dzie w domu na walentynki. Później całe godziny wisiałam na telefonie z Sophią i Mimi, omawiając wspólny, idealnie romantyczny wieczór. Pew- nie przez to, że zmieniłam zdanie, zastanawia się, czy na pewno chce mieć dziewczynę. – Jesteś pewna? Myślałem, że zależy ci na… Zatrzymał się, kiedy wyszedł z przedpokoju. Na blacie w kuchennym fartuchu, z promiennym uśmiechem i piętnastocentymetrowymi szpilka- mi na stopach siedziałam ja. Na kolanach trzymałam szarlotkę. – Moje pragnienie się zmieniło – powiedziałam. – I nie obejmuje zatło- czonej restauracji. Chyba nie mogłabym mieć na sobie tylko tego? Zeskoczyłam z blatu i odwróciłam się. O, tak, miałam na sobie fartuch i tylko fartuch. Ach, i szpilki, nie zapominajmy o szpilkach. – Caroline. Nieźle – wydobył z siebie. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – Mam coś pysznego. – W to nie wątpię. 13/332
– Głuptasie, upiekłam ci ciasto. Twoja własna gorąca szarlotka. Wy- starczy, że tu podejdziesz i ją sobie weźmiesz. Odłamałam kawałek kruszonki i zamoczyłam w wypływającym soku. Sięgnie najpierw po ciasto czy po mnie? Okazało się, że chciał obydwu jednocześnie. KWIECIEŃ – Widzisz, myślałem, że robimy postępy. Razem oglądamy mecze base- balla, od czasu do czasu przemycam dla ciebie masło orzechowe, a ty wy- skakujesz z czymś takim? Czemu? Czemu ciągle to robisz? A co ważniej- sze, czemu ja ciągle na to się godzę? Podsłuchałam tę rozmowę, dobiegającą z mojego mieszkania, kiedy stanęłam pod drzwiami. Simon był sam w domu – może rozmawiał przez telefon. Jednak kiedy weszłam do środka i dyskretnie wyjrzałam z przed- pokoju, zobaczyłam go siedzącego naprzeciwko mojego kota, Clive’a. Na stole między nimi leżała bluza z napisem „Stanford”. Clive zaznaczał na niej swój teren już kilkadziesiąt razy w czasie trwania naszego związku, ale jakiś czas temu porzucił ten zwyczaj przypominania Simonowi, kto tak naprawdę jest panem domu. Obydwoje pomyśleliśmy, że skończył z tym drobnym wybrykiem, ale wyglądało na to, że nie. Rozbawiła mnie powaga, z którą Simon patrzył na kota, i jak bardzo Clive miał gdzieś to, co się działo, i beztrosko machał ogonem, jakby nie należał do jego kociego ciała. Wycofałam się cicho w głąb przedpokoju i narobiłam hałasu, udając, że otwieram zamek, aby dać panom znać, że jestem w domu. 14/332
Kiedy weszłam do jadalni, Simon z nonszalancją czytał gazetę. Nawet nie wspomniał o rozmowie, którą odbył z kotem. Pozwoliłam mu na zachowanie tej tajemnicy i gdy kilka godzin później znalazłam jego bluzę w koszu na śmieci, udałam, że nic nie widzę. MAJ Sypialnię wypełniał hałas, rozdzierając noc i dudniąc mi w uszach. Głośne piłowanie wydobywające się z nieokreślonego źródła wybudziło mnie ze snu o Clooneyu. Było mi gorąco i duszno. Za moimi plecami, wtulony we mnie i niesamowicie ciepły, leżał ten, z którego ust wydoby- wały się przeraźliwe dźwięki, przeszywające moją głowę. Rozpaczliwie szukałam chłodniejszego miejsca na poduszce. Ciepło jego ciała otaczało mnie falami, a chrapanie – o słodki Jezu, chrapanie – wstrząsało całym moim wnętrzem. Clive schował się w bezpiecznym miejscu na komodzie. Wykonałam bardzo idiotyczny ruch na poziomie podstawówki: podciągnęłam kolana do siebie, a potem kopnęłam spocone, chrapiące cielsko chłopaka, które zajmowało moje łóżko i wybijało mnie ze snu. – Auuu! – Obudził się i odruchowo jeszcze mocniej przycisnął swoje rozgrzane ciało do mojego. Wygrzebałam się z łóżka i stanęłam nad nim. Zamaszyście zabrałam poduszkę, która była cała przepocona. – Kotku, co robisz? Kopnęłaś mnie? – Z powrotem zwinął się w kłębek. – Musisz z tym skończyć! – wrzasnęłam. – Z czym? Wracaj do łóżka – wymamrotał, zapadając na nowo w sen, w którym najwyraźniej był drwalem. 15/332
– Ani mi się waż zasypiać! Koniec! Z chrapaniem! – ciągle krzyczałam, ogarnięta wściekłością. Okradziona ze świętego snu zachowywałam się jak opętana. – Chrapanie? Daj spokój, nie może być aż tak źle. Co, do diabła? Wyrwałam mu poduszkę spod głowy, tak że opadła na materac. – Jeśli ja nie mogę spać, to nikt nie zmruży oka! Jesteś głośny! I gorą- cy! – kontynuowałam. – Cóż, że jestem niezły, to wiemy, co nie? – Ani słowa więcej! – Ej, masz PMS? – spytał i od razu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd, bo na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Resztę nocy Simon spędził po drugiej stronie korytarza, w swoim wła- snym mieszkaniu. Ja potrzebowałam snu. LIPIEC – Cholera, Caroline. To było cudowne. – Mhm – mruczałam, prostując nogi wzdłuż jego ciała i przyciągając go bliżej. Nadal był we mnie. Nasze oddechy się zsynchronizowały. Roz- luźniony Simon zapadał się we mnie, kiedy głaskałam go po włosach i opuszkami palców rysowałam delikatne wzorki na plecach. Po chwili ws- parł się na łokciu i przyklepał rozczochrane włosy. – Nie doszłaś, prawda? – Nie, skarbie, ale i tak było mi fantastycznie. – Pozwól, że ci to wynagrodzę – nalegał, wsuwając dłoń pomiędzy nas. Zdziwił się, gdy go powstrzymałam. – Kotku? 16/332
– Nie zawsze chodzi o to. Nawet tak może być cudownie, rozumiesz? Są takie noce, kiedy twoja bliskość to wszystko, czego mi trzeba – powie- działam, całując go ponownie, powoli i namiętnie. – Tak bardzo cię ko- cham. W odpowiedzi na mój szept on uśmiechnął się szeroko. Czy po Długiej Przerwie Bez Orgazmu, jak według mnie ten okres po- winien być oficjalnie nazywany, pojawiał się już zawsze? Oczywiście, że nie. Nie za każdym razem. Ale w większości przypadków był, i to wielo- krotnie. Czasem nawet ocierał się o punkt G. W takie noce prawie traci- łam przytomność. I o ile uwielbiałam zbliżenia na blacie, pod prysznicem, na podłodze w kuchni i na schodach – tak, zdarzyła się jedna namiętna przygoda na schodach – to moim ulubionym seksem był ten spokojny. Kiedy Simon le- żał na mnie, kiedy mogłam czuć jego ciężar i spływającą na mnie miłość, wypełniającą mnie, otaczającą mnie całą. A jeśli akurat „O” nie przyszedł, to nie szkodzi. Wiedziałam, że wcześniej czy później znowu się pojawi. Simon wrócił do łóżka z butelką wody i kotem, który pałętał mu się między nogami. Clive dobrze wiedział, że w trakcie stosunków należy trzymać się z daleka. Raz zaatakował i o mały włos nie został skopany. Dlatego teraz unikał miejsca akcji. Simon przynoszący wodę był znakiem, że kot może wrócić i wtulić się w nas. Simon podał mi wodę, a ja włączyłam telewizor, aby sprawdzić pogodę na następny dzień. Chciałam wiedzieć, czy będę potrzebowała parasolki. Każde z nas zajęło swoją stronę łóżka, Clive wskoczył pomiędzy nas i oglądaliśmy prognozę pogody. Nasze złączone dłonie leżały na poduszce między nami. 17/332
Megazajebiście. SIERPIEŃ – No dalej, wiem, że chcesz to powiedzieć. – Wydaje mi się, że nie muszę, Caroline. Twoje pomruki mówią same za siebie. – Nie, nie. Widzę, że masz ochotę. No dawaj. – Dobra. A nie mówiłem. – Lepiej ci? – Tak. – To dobrze. A teraz zamknij się i daj mi dokończyć makaron. Simon śmiał się, kiedy siorbałam pho, smakowitą wietnamską zupę z makaronem. Przez lata sądziłam, że nie lubię wietnamskiego jedzenia. Przypuszczam, że konsumowanie go w Wietnamie ma znaczenie. Po raz kolejny fakt, że byłam dziewczyną Simona, okazał się mieć nie- oczekiwane konsekwencje. Zaprosił mnie na wycieczkę po Azji Południo- wo-Wschodniej: Laos, Kambodża, a na koniec Wietnam. Nie udało mi się towarzyszyć mu w czasie całej podróży, ale mogłam dołączyć do niego w Hanoi, gdzie robił zdjęcia dla „National Geographic”, i spędzić z nim ty- dzień. Jeździliśmy po miastach i wioskach, piaszczystych plażach i cichych górach. Codziennie jedliśmy niesamowite potrawy i kochaliśmy się każdej nocy. Aktualnie w zachwyt wprawiało nas pływanie po zatoce He Long i je- dzenie smakowitego posiłku, który został dla nas przyrządzony w łodzi mieszkalnej, gdzie nocowaliśmy. Patrzyłam na małe wyspy wystające 18/332
z morza niczym wyłaniające się z toni grzbiety smoków. Słońce zachodzi- ło, a Simon dla ochłody po nieznośnie parnym dniu wyskoczył z łodzi pro- sto do wody. Opływała jego skórę, szorty przylepiły mu się do ciała, a na widok jego nagiej klatki zaczęłam się ślinić, i to bardziej, niż jedząc zupę. Życie było piękne. Ze wszystkich wyjazdów, na których byliśmy razem – szybkie wypady weekendowe albo tygodniowe wycieczki do egzotycznych miejsc – ten za- chwycił mnie ponad miarę. Wietnam był magiczny, odurzający i wspania- ły. Chciałam tu wrócić. Chciałam, aby on ponownie mnie tu zabrał. Ciągle chlipałam zupę, a Simon otworzył piwo. Uśmiechaliśmy się do siebie. W ciągu tych miesięcy razem nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumiewać. Kiedy obróciłam się, żeby patrzeć na zachodzące słońce, Simon wciągnął mnie na kolana. Byliśmy rozgrzani, nasze słone od wody ciała lepiły się do siebie. Od prawie dwóch dni chodziłam tylko w staniku od zielonego bikini i w sarongu. Simon obejmował mnie za biodra, lekko wsuwając palce pod materiał okrycia. – Pięknie, prawda? – spytał. – Bardzo. – Patrzyłam, jak słońce nurkuje w wodach zatoki, a potem obróciłam się i pocałowałam go. W brzuchu czułam motyle, które nigdy nie zniknęły. Mam nadzieję, że nie odlecą. WRZESIEŃ – Hej. – Cześć. – Obudziłaś się? 19/332
– Nie całkiem. Moment, co ty tu robisz? – Złapałem wcześniejszy lot. Stęskniłem się. – Mmm, ja też. – Och, Caroline. Co masz na… albo i nie masz? – Jest za gorąco na piżamę. – To bardzo dobrze – szepnął. Cieszyło mnie ciepło jego ciała obok mojego pomimo panującego gorą- ca. Przesuwał dłońmi po mojej talii w dół, do bioder. Pojękując, wygięłam się w jego stronę. Moje ciało zawsze reagowało na jego dotyk. Na chwilę przerwał pieszczoty, aby potowarzyszyć mi w nagości. Przywarłam do nie- go, kiedy ponownie położył się za mną, podniecony i gotowy, aby mnie kochać. Pewnymi i pobudzającymi ruchami gładził moje piersi. Wiedział, jaką reakcję wywoła. Lekko wsunął rękę między moje uda i kładąc moją nogę na swoim biodrze, otworzył mnie. – Tak? – spytał szeptem. Poczułam ciepło jego oddechu na skórze. – Tak – potwierdziłam i wplotłam dłonie w jego włosy. Z jękiem wszedł we mnie. Westchnęłam, czując, jak twardy i nieustępliwy wdzierał się tam, gdzie jego miejsce. 20/332
ROZDZIAŁ PIERWSZY O, tak. Łup. – O, tak. Łup, łup. – Caroline, nie mów w ten sposób, kiedy jestem tak daleko od ciebie – wydusił z siebie Simon stłumionym głosem. Brzmiał jak zawsze odurzają- co. – Głuptasie, chodzi mi o walenie w ścianę po drugiej stronie. – Kto tam jest? – Facet z młotem. Szkoda, że go nie widzisz. Jest wielki. – Bardzo cię proszę, nie mów mi o młocie innego faceta. – To wracaj do domu i zaskocz mnie swoim – rzuciłam ze śmiechem, zamykając drzwi do gabinetu, aby zminimalizować hałas. Już niedługo to pomieszczenie przestanie być moim biurem. Przenosiłam się do innego świata. A dokładnie na drugi koniec korytarza. Stąd to walenie: remont mojego nowego miejsca pracy. Większe pomieszczenie, biuro narożne, tuż obok gabinetu Jillian – mojej szefowej i właścicielki firmy. Dziękuję bardzo. Lepszy widok na zatokę i prawie dwa razy więcej przestrzeni z małym przedpokojem, który miał być miejscem dla ewentualnego przy- szłego stażysty. Pewnego dnia mogę dostać stażystę. Czy to naprawdę moje życie?
– Będę w domu jutro. Dasz radę do tego czasu myśleć o moim mło- cie? – spytał. Popatrzyłam na kalendarz stojący na biurku z zakreśloną datą powrotu Simona. – Zrobię, co w mojej mocy, kochany, ale nie masz pojęcia, jak pokaźny zestaw narzędzi ma ten facet. Niczego nie obiecuję. – Simon jęknął, a ja się roześmiałam. Uwielbiam znęcać się nad nim poprzez te wszystkie strefy czasowe. – I nie zapomnij o prezencie dla mnie. – Czy kiedykolwiek zapomniałem? – Nie, jesteś troskliwy, prawda? – Ty także nie zapomnij o moim prezencie – rzucił roznamiętnionym tonem. – Różowa koszulka nocna jest przygotowana. Będę ją miała na sobie, kiedy wrócisz. – A ja będę w, na, pod… Kurczę, muszę lecieć. Taksówka przyjechała. – Dokończymy tę finezyjną konwersację twarzą w twarz. Kocham cię – rzuciłam na pożegnanie. – Też cię kocham, skarbie – powiedział i rozłączył się. Przez chwilę wpatrywałam się w telefon i wyobraziłam sobie Simona na drugim końcu świata w Tokio. Tego roku zgromadził więcej punktów w programie dla często podróżujących niż większość ludzi w czasie całego swojego życia, a miał już zarezerwowane terminy do końca roku. Nadal uśmiechałam się do aparatu, kiedy do drzwi zapukała Jillian, od razu wchodząc i siadając na rogu biurka. – Co ci chodzi po głowie? – zapytałam, odrywając zwiędły płatek róży z bukietu, który stał w wazonie obok miejsca, gdzie Jillian posadziła swój odziany w kaszmir tyłek. 22/332
– Widzę, że tobie chodzi coś po głowie. Czy to Simon dzwonił? – spy- tała, kiedy uśmiechnęłam się szeroko. – Tylko on sprawia, że twoja twarz tak promienieje. – Powtórzę: co ci chodzi po głowie, Jillian? – ponowiłam pytanie, wbi- jając w nią lekko ołówek. – Coś, co może rozpromienić cię jeszcze bardziej, chociaż już teraz masz ciekawy odcień zupy pomidorowej – droczyła się. – Czy twój narzeczony, tak jak każdy, kto z tobą pracuje, również uwa- ża, że jesteś bardzo irytująca? – On ma mnie za znacznie bardziej wkurzającą. Gotowa na ważne wieści czy wolisz nadal się mnie czepiać? – Zaskocz mnie – powiedziałam z westchnieniem. Uwielbiam moją szefową, ale ma skłonność do nieco teatralnych za- chowań. Na przykład w zeszłym roku, kiedy bawiła się w swatkę dla mnie i Simona, przez cały czas udawała, że o niczym nie wie. Ale miała dobre serce, które w stu procentach i bezgranicznie należało do Benjamina, spe- cjalisty od venture capital. Byli ze sobą od lat i w końcu za kilka tygodni mieli wejść w związek małżeński, a o ich ślubie mówiło całe San Franci- sco. Benjamin był niezaprzeczalnie gorącym towarem, przy którym razem z przyjaciółkami chichotałyśmy i zapominałyśmy słów. Jillian wiedziała, że wszystkie podkochujemy się w jej mężczyźnie, i dla żartów wykorzystywa- ła tę wiedzę przeciwko nam. Nareszcie miała zostać żoną faceta naszych marzeń, a potem wyjechać w wymarzoną podróż poślubną po Europie. – Pamiętasz zlecenie, które robiłyśmy zeszłej wiosny dla Maksa Cam- dena? Ten wiktoriański dom nad morzem, którego odnowienie projekto- wałyśmy przed ślubem jego córki? – Tak, dał jej go w prezencie. Kto robi takie rzeczy? 23/332
– Max Camden, któżby inny. W każdym razie ma również stary hotel Claremont w Sausalito i szuka firmy projektowej, która go odświeży i tro- chę unowocześni. – Super! Złożyłaś już ofertę? – zapytałam, wyobrażając sobie nierucho- mość. Hotel od początku ubiegłego wieku stoi tuż przy głównej drodze w Sausalito i jest jednym z niewielu, które przetrwały wielkie trzęsienie ziemi. – Nie, bo ty to zrobisz. Będziesz głównym projektantem, jeśli oferta zostanie przyjęta – wyjaśniła. – Myślisz, że mogłabym się podjąć takiego czegoś? Tuż przed własnym weselem? Nie zrezygnuję z podróży poślubnej dla pracy, zbyt wiele wakacji w ciągu ostatnich lat odpuszczałam. – Ja? Nie, nie, nie. Nie jestem gotowa. Ty też zresztą nie. Jak mogłaś o tym w ogóle pomyśleć? – Jąkałam się, a serce podchodziło mi do gardła. To twoja chwila, kochana. – Proszę cię, dasz radę. – Jillian lekko szturchnęła mnie stopą. – Czu- jesz? To ja wykopująca cię z gniazda. – Hmm, tak. Już dawno z niego wyfrunęłam, ale to co innego – broni- łam się, przygryzając ołówek, który szefowa wyjęła mi z ust. – Sądzisz, że dałabym ci zlecenie, gdybyś nie była na to gotowa? Przy- znaj, że chociaż trochę jesteś podekscytowana. Przyłapała mnie. Zawsze chciałam zrealizować coś ambitnego, ale zo- stać głównym projektantem przy odnawianiu całego hotelu? – Wiem, że proszę o wiele, bo będziesz miała też na głowie całą tę szopkę podczas mojej podróży. Naprawdę myślisz, że to za dużo do ogar- nięcia? – No, ja, no – wydukałam, biorąc głęboki wdech. Kiedy najpierw zapro- ponowała mi zajęcie się biurem podczas jej nieobecności, chodziło o spra- 24/332
wy typu dopilnowanie, czy alarm był włączony na koniec dnia i czy Ashley zamówiła mleczko do kawy. W miarę napływania zleceń lista obowiązków się wydłużała, ale nadal była do okiełznania. A teraz to. Pozwoliłam, żeby jej słowa do mnie dotarły. Czy potrafiłabym to zro- bić? Wyglądało na to, że Jillian tak uważała. – Hmm. Wyobraziłam sobie hotel: wspaniałe światło, świetna lokalizacja, ale wymagał generalnego remontu. Już zastanawiałam się nad doborem kolo- rów. Jillian dźgnęła mnie ołówkiem. – Dalej, Caroline. Halo. – Szefowa pomachała mi ręką przed oczami. Uśmiechnęłam się do niej. – Wchodzę w to. Zgadzam się – powiedziałam, a w głowie miałam już mnóstwo pomysłów. Szefowa odwzajemniła uśmiech i stuknęłyśmy się pięściami. – Poinformuję zespół, że będziesz nas reprezentować. – Raczej wymiotować – rzuciłam, tylko częściowo żartując. – Dobierz odpowiednie zasłony, a wszystko będzie dobrze. A teraz uczcimy tę decyzję, wybierając piosenkę, w rytm której pójdę do ołtarza. – Z kieszeni wyjęła iPoda i zaczęła przewijać listę utworów. – Czy mam to w zakresie obowiązków służbowych? – Że spełniasz moje zachcianki? Tak, przeczytaj swoją umowę. Więc, kiedy będę szła do ołtarza, w tle powinno brzmieć… Gdy zaczynała gadać o ślubie, nie można było jej powstrzymać. Pomi- mo że kotłowało mi się w myślach, odprężyłam się nieco. To twoja wielka chwila, dziewczyno, i dasz sobie radę. Prawda? 25/332