prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony554 540
  • Obserwuję479
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań347 546

Anne Bishop - Czarne Kamienie 08 - Pani Shaladoru

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Anne Bishop - Czarne Kamienie 08 - Pani Shaladoru.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Anne Bishop Czarne Kamienie 1-9
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 135 osób, 113 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 569 stron)

Tłumaczenie: Rissaya www.chomikuj.pl/rissaya

Kamienie biały żółty oko tygrysa różowy letnie niebo purpurowy zmierzch opal * zielony szafir czerwony szary ciemnoszary czarny *Opal dzieli kamienie na Jaśniejsze i Ciemniejsze, ponieważ może być i jednym, i drugim. Składając Ofiarę Ciemności, dana osoba może otrzymać Kamień o trzy poziomy niższy od Kamienia otrzymanego na mocy Przyrodzonego Prawa. Przykład: Biały otrzymany na mocy Przyrodzonego Prawa może obniżyć się do Różowego. Im niższy poziom, tym większa moc*.

Hierarchia Krwawych Mężczyźni: plebejusze przedstawiciele wszystkich ras, którzy nie są Krwawymi Krwawy ogólny termin oznaczający wszystkich mężczyzn Krwawych; odnosi się także do wszystkich mężczyzn Krwawych nienoszących Kamieni wojownik mężczyzna noszący Kamień, równy statusem czarownicy książę mężczyzna noszący Kamień, równy statusem Kapłance lub Uzdrowicielce książę wojowników niebezpieczny, niezwykle agresywny mężczyzna noszący Kamień; ma status nieco niższy niż Królowa Kobiety: plebejuszki przedstawicielki wszystkich ras, które nie należą do Krwawych krwawa ogólny termin oznaczający wszystkie kobiety Krwawych; najczęściej odnosi się do kobiet Krwawych nienoszących Kamieni czarownica kobieta Krwawych, która nosi Kamienie, ale nie jest przedstawicielką żadnego z pozostałych szczebli hierarchii; oznacza także każdą kobietę noszącą Kamień uzdrowicielka czarownica, która leczy rany i choroby, równa statusem Kapłance i Księciu

Kapłanka czarownica, która opiekuje się ołtarzami, sanktuariami i Ciemnymi Ołtarzami, prowadzi ceremonie składania ofiar, równa statusem Uzdrowicielce i Księciu Czarna wdowa czarownica, która leczy umysł, tka splątane sieci snów i wizji, jest wyszkolona w dziedzinie iluzji i trucizn Królowa czarownica, która rządzi Królestwem; uważana jest za serce kraju, moralną ostoję Krwawych i centralny punkt ich społeczeństwa

Kiedy opowieści o sercu nowej Królowej i jej odwadze rozprzestrzeniły się po całym terytorium Dena Nehele. Czarne Wdowy poczuły coś drżącego w ziemi. Ale kiedy uprzędły swoje plątaniny snów i wizji, to co w nich zobaczyły dało im niewielkie pocieszenie. Wiele z nich zobaczyło miodowe grusze, ciężkie od dojrzałych owoców, wyrosłe na rozkładających się ciałach, które pozostawiono tam, gdzie zginęły. Kilka zobaczyło nowy początek, który rozlał się w kolorach słońca. Nic z tego co widziały nie było jasne, było tylko pewnością, że nadchodziło coś, co zmieni Dena Nehele na zawsze. W Ebon Askavi, w Sanktuarium Czarownicy, kolejna Czarna Wdowa przypatrywała się snom i wizjom w przeplecionej przez siebie sieci i zobaczyła więcej, niż pozostałe Czarne Wdowy były w stanie kiedykolwiek zobaczyć. Łzy wypłynęły z szafirowych oczu, ale nawet ona nie mogła powiedzieć, czy te łzy narodziły się z żalu, czy radości.

Rozdział 1 TERREILLE Ranon zszedł z tarasu za dworem Szara Przystań, zamknął swoje ciemne oczy i uniósł drewniany flet do warg. Potem zawahał się, kiedy ostrożność jakiej nauczył się podczas całego swojego życia, rywalizowała z nadzieją, którą czuł z powodu Lady Cassidy, Królowej, która teraz rządziła Terytorium Dena Nehele. Ponieważ była tu nadzieja i zaufanie, Ranon wziął wdech i zaczął grać pozdrowienie słońca, pieśń która nie była słyszana poza rezerwatem Shaladoru od wielu, wielu lat. A nawet tam nie była grana jawnie. Jego dziadek nauczył go tej pieśni i każdej innej pieśni Opiekunów Tradycji, które utrzymywali od kiedy ludzie z Shaladoru uciekli z ruin ich własnej ziemi, całe pokolenia temu i osiedlili się na wschodniej części Dena Nehele. Ludzie mieszkali tam i zapuścili korzenie, szanując tradycje Dena Nehele, ale nigdy nie zapominając swoich własnych i mając nadzieję, że któregoś dnia, będą mieć swoje własne tereny znów dla siebie. Kiedyś to była dobra ziemia, dobre miejsce do życia, kiedy rządzone było przez Królowe z Szarymi Kamieniami. Kiedy Lia umarła Dena Nehele zaczęło chylić ku upadkowi. Królowe, które zależały od Dorothei SaDiablo, Najwyższej Kapłanki Hayll, sprawowały kontrolę przez kilka pokoleń. Dorothea nienawidziła ludzi z Dena Nehele za sprzeciwianie jest jej przez tak długo, ale nienawidziła nawet bardziej ludzi z Shaladoru z powodu Jareda, Wojownika z Shaladoru z Czerwonym Kamieniem, który był mężem i faworytem Lii Szarej, Ostatniej Szarej Pani rządzącej Dena Nehele. Ponieważ Dorothea nienawidziła ludzi Jareda, podlegle jej królowe w każdym pokoleniu niszczyły po trochu to, co było unikalne dla Shaladoru. Granice rezerwatu

w którym osiedlili się Shalardorczycy były okrajane, aż do tego skrawka, na którym teraz walczyli, żeby zbiory były wystarczające, by ich wykarmić. Tradycje Shaladoru popadły w zapomnienie. Tańce, muzyka, opowieści, wszystko to było przekazywane w tajemnicy i w wielkim niebezpieczeństwie. Jego dziadek ze strony ojca był Opiekunem Tradycji muzyki. Yairen, silny, cichy mężczyzna, był kiedyś, tak jak jest teraz, szanowanym przywódcą w Eyota, wiosce gdzie Ranon dorastał. Był również muzykiem, który wierzył, że jego obowiązkiem jest nauczać młodych jak grać pieśni kształtujące serce Shaladoru. Królowa Prowincji, która kontrolowała rezerwat złamała rękę Yairenowi jako karę za nauczanie, potem złamała mu ją jeszcze dwukrotnie. Kiedy uleczył się po ostatnim razie, Yairen ledwie mógł utrzymać flet, a jeszcze mniej na nim grać. Ale nadal nauczał swojego wnuka i nauczył go dobrze, pomimo kalekich rąk. Ta muzyka była największym sekretem w życiu Ranona. Nawet jeżeli przyznawał się, że gra na flecie, nigdy nie grał przy kimś, komu nie ufał, a nawet wtedy rzadko grał pieśni Shaladoru. Czy Królowa której teraz służy zrozumie jak wiele zaufania wymaga od niego stanie tutaj i granie muzyki swojego ludu? Pewnie nie. Lady Cassidy uznała jego niechęć do grania, ale nawet Shira, Czarna Wdowa i Uzdrowicielka, która była jego kochanką nie rozumiała jak głęboko w jego sercu splotły się strach i nadzieja, w tych kilku minionych ostatnio dniach, kiedy dźwięki fletu unosiły się w powietrzu stając się częścią świata. Tak, bał się, ale nadzieja na coś nowego i lepszego była powodem dla którego stał tutaj, w miejscu będącym twierdzą skrzywionych Królowych i grał muzykę, która była zabroniona. Jedna pieśń następowała po drugiej, Ranon pozwolił, żeby jego serce wypełniły dźwięki i napełniło się radosnym spokojem. - Jak dużo czasu spędzasz grając tym małym zielonym rzeczom, zanim możesz iść na śniadanie?

Otworzył oczy i obniżył flet. Zniknął spokój jaki czuł na chwilę, zanim Theran Grayhaven wszedł na taras. On i Theran nie lubili się nawzajem. Nigdy. Ale dla korzyści politycznych nie dawali tego odczuć. - Kwadrans – Ranon spojrzał na szklaną klepsydrę unoszącą się w powietrzu obok niego. Sądząc po tym, jak wiele piasku przesypało się to dolnej części grał dwukrotnie dłużej. – Gray mówi, że to pomaga rosnąć gruszom miodowym. - Czy on naprawdę uważa, że zwiędną i zginą, jeżeli nie będziesz stał tutaj i grał muzyki? – zapytał Theran wpatrując się w trzynaście donic osłoniętych grządką z kwiatami stanowiącą ścianę tarasu. Serce Ranona uderzyło mocno na myśl, że którakolwiek z małych grusz miodowych miałaby zwiędnąć, ale nie mógł przyznać nikomu jak wiele znaczy dla niego ten żyjący symbol przeszłości. Jared sprowadził na tę ziemię sześć drzewek gruszy miodowej. Jedna z nich był uprawiana przez Lię tutaj, w Szarej Przystani i pozostała w ogrodzie na długo po tym, jak uschła, jako szyderczy symbol Królowych z Szarymi Kamieniami, jakie kiedyś rządziły. Ale pod uschłym drzewem było ukryte trzynaście gruszek miodowych, ostrożnie zakonserwowanych. Lia ukryła je, Cassidy odnalazła, jako pierwszy krok do odnalezienia skarbu Szarej Przystani. Ponieważ te małe drzewka były nicią lśniącej nadziei, która łączyła przeszłość z teraźniejszością. - Nie ma znaczenia co myśli Gray – odpowiedział Ranon. – Jeżeli Królowej sprawia przyjemność, że gram na flecie każdego ranka dla gruszy miodowych, to będę grał. Wiedział, że to zdanie było błędem w chwili w której je wypowiedział. - No tak, my wszyscy gramy dla przyjemności Królowej w ten, czy w inny sposób, nieprawdaż? – powiedział Theran. Potem spojrzał na Ranona i dodał ze

złośliwością. – Lepiej graj szybciej, bo kiedy siądziesz do stołu nie zostanie nic poza owsianką. Jestem pewien, że nie będzie nic więcej, pomyślał Ranon. Nie robił z tego sekretu i każdy na dworze wiedział, że nie znosi owsianki. A to oznaczało, że Theran rozkazał przyrządzić ją specjalnie dla niego. Dlaczego? Ponieważ nie lubili się nawzajem i było dla nich wysiłkiem być dla siebie uprzejmym przez więcej niż dziesięć minut. Na ognie piekielne. Szara Przystań popadała w ruinę, aż do chwili kiedy Cassidy odnalazła skarb i udowodniła, że zamierza tutaj rządzić, ale wszyscy powinni zaangażować się we wspólna pracę dla dobra ziemi i Królowej. W każdym razie dla dobra ziemi. Pozostałych jedenastu mężczyzn, którzy tworzyli Pierwszy Krąg wiedziało, że Theran nie czuje tego samego oddania do Cassidy, jakie czuli oni. Służenie jej było częścią umowy jakiej zobowiązał się przestrzegać, w zamian za sprowadzenie Królowej z Kaeleer do Dena Nehele. To nie oznaczało, że chciał jej służyć, pomimo jego ostatnich wysiłków, żeby pracować z nią, a nie przeciwko niej. - Coś ci powiem – dodał Theran. – Podzielę się z tobą moją owsianką. Zaostrzyła się irytacja. Smagnęło gorącem w powietrzu pomiędzy nimi. Milczące zaproszenie do rozlewu krwi. - Masz dwadzieścia siedem lat – powiedział Ranon ozięble. – Ja mam trzydzieści. Obaj jesteśmy za starzy żeby pozwalać sobie na wkurzanie się za pomocą owsianki. Theran cofnął się, jakby został uderzony. Potem warknął i zrobił krok w przód. Używając Fachu Ranon zniknął klepsydrę i flet, instynktownie zrobił krok w bok, żeby zapewnić im więcej miejsca na ruchy.

Nosił Opal. Theran miał Zielony. Obaj byli Książętami Wojowników, agresywnymi drapieżnikami urodzonymi, żeby stanąć na polu walki. Gdyby uwolnili swoją psychiczną siłę przeciwko sobie, mogliby zniszczyć rezydencję Szara Przystań i zabić wielu ludzi tu żyjących, zanim ktokolwiek z nich zorientowałby się, że są w niebezpieczeństwie. Nawet bez wykorzystywania mocy, która sprawiała, że Krwawi byli tym, kim byli, mogli wyrządzić sobie nawzajem wiele krzywdy, tylko za pomocą mięśni i temperamentu. Ale gdyby którykolwiek z nich został poważnie ranny, dwór rozpadłby się, a wraz z nim nadzieje Ranona na pomoc ludziom z Shaladoru. Pamiętając o tym, wycofał się z walki, sygnalizując subtelnym ruchem ciała, że to Theran był dominującym mężczyzną. Było to prawdą, na tyle na ile dotyczyło to Kamieni. Ale tylko jeżeli dotyczyło to Kamieni. To również przekazał Ranon swoim subtelnym ruchem. Wściekłość błysnęła w zielonych oczach Therana. Zamiast zaakceptować ustępstwo Ranona, zrobił krok w przód. Potem… * Theran? Theran!* Ocalony przez Sceltie, pomyślał Ranon, kiedy obserwował pospieszne cofniecie się Therana do rezydencji, zanim mały, brązowo biały pies wskoczył na stopnie tarasu. - Dzień dobry, Lady Vae – powiedział Ranon z większą uprzejmością niż była wymagana. Mała suczka zawarczała na niego. Spoglądając na Purpurowy Zmierzch jaki ukryty był w jej futrze, Ranon zdecydował się nie reagować. Vae była krewniakiem, tak nazywano Krwawych, którzy nie byli ludźmi, widział jak w walce powaliła wielkiego mężczyznę. Jego

kasta przewyższała jej, skoro była tylko czarownicą, a jego Kamień był mocniejszy niż jej. Z drugiej strony była szybka, miała mocne szczęki i ostre zęby. *Nie jesteś zazwyczaj tak głupi jak inni ludzcy samce, więc tym razem nie uszczypnę cię* powiedziała Vae. - Dziękuję Lady Vae, doceniam to. Jak również doceniał zawoalowaną pogróżkę, że następna obraza będzie kosztować go więcej niż uszczypnięcie. Vae wbiegła do rezydencji, bez wątpienia mając zamiar wymierzyć jej własne wyobrażenie sprawiedliwości na innych głupich ludzkich samcach. Ranon westchnął. Był bliski zniszczenia czegoś, co było równie delikatne jak grusze miodowe wzrastające w swoich doniczkach. Daj jej wszystko co najlepsze Ranon, powiedziały mu Królowe Shaladoru kiedy wyjeżdżały wczorajszego wieczoru. Pokaż jej, że serce i honor Shaladoru jest warte takiej Królowej. Cassidy była Królową z Dharo z Różowym Kamieniem. Wysoka, niezdarna kobieta z czerwonymi włosami i piegami, w niczym nie przypominała wizerunku pięknej, potężnej Królowej, który Theren przedstawił ocalałym Książętom Wojowników, w swoim planie ocalenia Dena Nehele. Ale kiedy Ranon zobaczył ją po raz pierwszy, poczuł jak więź pomiędzy Księciem Wojowników, a Królową porywa i wypala się w jego sercu, wiążąc jego życie z jej wolą. W ciągu kilku tygodni po swoim przybyciu pokazała, że jest warta zaufania, jakie wzbudziła. W tym czasie stanęła do walki przeciwko Wojownikowi i jego dwóm dorastającym synom, w obronie rodziny plebejuszy, a także odnalazła skarb ukryty w posiadłości Szara Przystań. Nawet Książęta Wojowników, którzy byli rozczarowani, kiedy po raz pierwszy zobaczyli ją, spojrzeli innym okiem na Królową kryjącą się za pospolitą twarzą.

Nie lubił Therana. Nigdy go nie lubił. Ale ponieważ był wdzięczny za obecność Cassidy i ponieważ wiedział, co czułby, gdyby był zobowiązany służyć Królowej nie wierząc w nią, zrobi wszystko co może żeby utrzymać pokój pomiędzy sobą, a Theranem. I żeby odzyskać utracony spokój, przywołał flet i pograł chwilę dłużej. Theran zwolnił przy drzwiach do jadalni i przez chwilę obserwował ludzi siedzących dookoła stołu. Pomimo zobowiązania do służby, mężczyźni tworzący Pierwszy Krąg dworu Cassidy wydawali się być ostrożni co do niej. Doświadczyli wiele brutalności pod panowaniem pokręconych Królowych, które tu rządziły. I bez znaczenia co mówili, wiedział, że byli rozczarowani brakiem urody i mocy ich Królowej. Potem Cassidy odnalazła skarb, który był ukryty, przez Lię i Therę, Czarną Wdowę, która była najbliższą przyjaciółka Lii. To odkrycie nie tylko przywróciło osobistą zamożność rodziny Szarych, ale odkryte dzienniki i portrety dały jemu i pozostałym mężczyznom z Pierwszego Kręgu przebłysk przeszłości, który pomógł ukształtować ich, ponieważ ludzie z tych portretów wiedzieli co to oznacza mieć honor. A Cassidy przez swoje zachowanie pokazała, że może być Królową takiego samego kalibru jak Lia. Z tego powodu zdecydował, że będzie Pierwszą Eskortą Cassidy nie tylko z nazwy, że będzie jej służył tak jakby czuł więź, jaką czuła reszta Pierwszego Kręgu. Ale on nie czuł tej więzi, mimo swoich najlepszych intencji, służenie jej drażniło go. Był jej wdzięczny, za to co już zrobiła, ale nadal wierzył, że skoro Cassidy zrobiła tak wiele, Królowa jakiej pragnął dla Dena Nehele zrobiłaby dużo więcej. Krwawi którzy widzieli Cassidy musieli spojrzeć dalej niż na jej pospolitą twarz i Różowy

Kamień, żeby rozważyć czy ma cokolwiek do zaoferowania ziemi i ludziom, a większość z Krwawych była na tyle rozczarowana, że nie zadawała sobie tego trudu. Jej umowa na rządzenie Dena Nehele obowiązuje tylko na rok, pomyślał Theran, kiedy szedł obok stołu, żeby usiąść. Może służyć jej przez rok. To da mu czas, żeby znaleźć właściwą Królową dla Dena Nehele. Właściwa Królowa nie podstawiałaby mu pod nos shaladorskiego Księcia Wojowników, każdego cholernego dnia. Jedyną wymówką dla jego zachowania dzisiejszego ranka było to, że obecność Ranona drażniła go nawet bardziej niż Cassidy. Spędził całe życie będąc Grayhavenem, ostatnim potomkiem rodu Szarych Królowych, mężczyzną, którego przeznaczeniem było stać się przywódcą innych mężczyzn, kimś za kim mogliby podążać inni Książęta Wojowników. Właśnie tym dokładnie był, aż do chwili, kiedy sprowadził do Dena Nehele Cassidy, a ona utworzyła swój dwór. Teraz ludzie patrzyli na ciemne włosy i złotą skórę, która wskazywała na pochodzenie Ranona. Patrzyli potem na niego i zamiast widzieć Grayhavena, widzieli shaladorczyka. Co gorsze, kiedy widzieli go z pozostałymi członkami Pierwszego Kręgu, reagowali na niego jak na dowódcę, ale nie jak na przywódcę. Zachowywali się tak, jakby Grayhaven było nazwiskiem, które już nic nie znaczy, nie teraz, kiedy była tu Cassidy. Czując się złośliwym i wkurzonym na każdego, zaczął zgarniać podwójne porcje steków, jajek i ziemniaków, zabierając również porcję Ranona, ale kiedy dźgnął drugi kawałek steku, Cassidy podstawiła czysty talerz i uśmiechnęła się do niego. Zauważając teraz ostre spojrzenia mężczyzn siedzących dookoła stołu i obserwujących go, nie miał innego wyjścia, jak tylko oddać jej połowę wszystkiego. Kiedy położyła talerz obok siebie, ale nie zaczęła jeść, zagotowało w nim oburzenie. Jeżeli nie chciała jedzenia, dlaczego nie dopuściła, żeby je zabrał?

Ale przynajmniej Ranonowi została tylko owsianka. Potem Theran spojrzał na swojego kuzyna Graya i przypomniał sobie drugi powód dla którego próbował zgadzać się z Cassidy. Ciało i umysł Graya zostały uszkodzone przez Królową, która pojmała go i torturowała kiedy miał piętnaście lat. Teraz, dwanaście lat później, Gray w końcu zmieniał się emocjonalnie i umysłowo z chłopca w mężczyznę. Chłopiec nie mógłby być kochankiem Cassidy, a to pożądanie, to pragnienie, wymusiło w Grayu przemianę. Dowodem na to była prosta rzecz: Kiedy po raz pierwszy przybyli do Szarej Przystani, Gray zbyt się bał, żeby wejść do rezydencji i zjeść z nimi. Teraz był tutaj, siedział obok Cassidy, rozmawiał o… - Co? – Theran prawie upuścił kubek z kawą. – Co zamierzacie? - Jechać do rezerwatu Shalador – odpowiedziała spokojnie Cassidy. – Królowe shaladorskie zaprosiły mnie. Chcą żebym zobaczyła ziemie, na których ich ludzie egzystują, chcą żebym zobaczyła co ich martwi. - To nie jest bezpieczne – odrzekł Theran. To była automatyczna odpowiedź na wszystkie próby Cassidy, żeby wyjść pomiędzy ludzi, ale tym razem naprawdę martwił się o jej bezpieczeństwo, a nie o to, co ludzie pomyślą o Królowej, która teraz nimi rządzi. Rozlał kawę i zaczął jeść, ponieważ musiał napełnić żołądek. - Więc zabierzemy Talona jako Dowódcę Straży i Ranona jako zastępcę, żeby zapewnili mi bezpieczeństwo – odrzekła Cassidy. - Gdybyśmy zamierzali jechać do południowego czy wschodniego rezerwatu, zgodziłbym się z Theranem – odezwała się Shira. – Graniczą z innymi Terytoriami, a ludzie tam są gotowi na wszystko, kiedy chodzi o polepszenie swojego życia i ziemi. - O co się niepokoisz? – zapytała Cassidy Shirę. – O to, że mogą mnie porwać?

- Tak. Dookoła stołu zapadła cisza. Rozszedł się ostry psychiczny zapach Książąt Wojowników, którzy służą w Pierwszym Kręgu, doprowadzonych na skraj gniewu. Gniewu, który zawsze był w nich obecny. - Nie doceniasz swojej wartości, Pani - powiedziała Shira. – Nie wiesz jak wiele dobra Królowa jest warta w Terreille. Zwłaszcza teraz. - Porwana Królowa nic nie jest warta – sprzeciwiła się Cassidy. – Nie zmusisz jej do rządzenia. - Ale porwanie Królowej może być początkiem następnej wojny. Cassidy odchyliła się do tyłu, wyraźnie zastanawiając się nad tą możliwością. - Rodzinna wioska Ranona jest w zachodnim rezerwacie, wystarczająco daleko od pozostałych terenów, żeby było bezpiecznie, oddzielają ją Góry Tamanara – powiedziała Shira. – Jest chroniona ze wszystkich stron. - Ale nie od zagrożeń wewnętrznych – powiedział Theran. - Ludzie z Shaladoru nie mają powodu, żeby chcieć skrzywdzić Lady Cassidy – powiedziała zimno Shira. - Książę Grayhaven, możesz dyskutować na ten temat ile chcesz, ale decyzję już podjęłam – odezwała się Cassidy. – Za pięć dni od dzisiaj, zatrzymam się w rezerwacie Shaladoru. Ty, Powell i Talon omówcie, jakie rozkazy należy wydać w związku z tym. Jeszcze dwa tygodnie temu poddałaby się, pomyślał Theran. Szanowała to, że wiedział więcej o Dena Nehele, niż ona, a inni Książęta Wojowników, którzy jej służyli nie sprzeciwiliby się mu. Dowódca, ale nie przywódca.

Poczuł się, jakby utracił coś zbyt nieuchwytnego do nazwania, ale poczucie straty było rzeczywiste. - W takim razie, zacznę sporządzać plany – powiedział Theran odsuwając się od stołu. Podniósł swój talerz i kubek z kawą. – Jeżeli wybaczycie, dokończę swoje śniadanie podczas pracy. Ledwo poczekał na jej skinienie zezwolenia, ale odczekał, ponieważ tego wymagał Protokół. Potem wyszedł z jadalni, żeby dokończyć posiłek z daleka od kobiety, którą sprowadził na swoją ziemię. Cassidy może zrobi dużo dobrego podczas roku swoich rządów tutaj. Ale pozwolenie, żeby ludzie z Shaladoru uważali, że są ważniejsi niż pozostali mieszkańcy Dena Nehele nie pomoże nikomu. A to właśnie robił Ranon. Nigdy nie pozwolił nikomu zapomnieć, że shaladorczycy przyjęli na siebie główny impet okrucieństwa Królowych Dorothei, który spadł na mieszkańców Dena Nehele. Ranon nigdy nie pozwolił mu zapomnieć, że gdyby Theran nie miał na nazwisko Grayhaven, żyłby takim samym beznadziejnym życiem w jednym z rezerwatów shaladorskich. To sugerowało, że jego życie było łatwe, a to nie była prawda. Jako ostatni z rodu Grayhaven, wyrastał w surowych obozach ukrytych w Górach Tamanara, żyjąc pomiędzy mężczyznami, którzy woleli raczej walczyć do śmierci, niż służyć Królowej, pragnącej zniszczyć ich poczucie honoru. Był trenowany przez Talona, Księcia Wojowników z Szafirem, będącego od prawie trzystu lat żyjącym demonem, przyjacielem Jareda i Blaeda, księcia Wojowników, który pomógł Jaredowi umknąć strażnikom Dorotei SaDiablo i sprowadzić Lię z powrotem do Dena Nehele. W żadnym razie nie było to łatwe życie, ale inni mieli gorzej. Na przykład Gray. To tylko rok, pomyślał, kiedy umknął do pokoju dokończyć posiłek. Nie mógł zmienić zbyt wiele.

Kiedy jadł, zignorował cichy szept, który mówił mu, że wiele już się zmieniło. Jedyne co pozostało na stole to owsianka. Ranon stłumił westchnienie, siadając obok Shiry. W ten sposób znalazł się naprzeciwko Cassidy, przed którą stał pełen talerz steków, jajek i pieczonych ziemniaków. - Kawy? – zapytała Shira, podnosząc dzbanek. - Dzięki – wrzucił na talerz to co zostało z owsianki. To było jedzenie, powinien być wdzięczny, że je ma. Co nie znaczyło, że musi je lubić. Podczas kiedy grzebał w talerzu, Gray odwrócił się do Cassidy. - Będziesz dzisiaj pracować w ogrodzie? – zapytał. - Nie tego ranka - odpowiedziała Cassidy. – Zamierzam z Shirą sprawdzić, co z dziewczynką plebejuszy, która została ranna. Ranon zesztywniał. Tak jak pozostali mężczyźni, którzy siedzieli przy stole. Ale żaden z nich nie zaprotestował, co było miłą odmianą od zachowania Therana, który zawsze protestował, kiedy Cassidy chciała opuścić posiadłość. - Książę Spere i ja wypełniamy dzisiaj obowiązki eskorty – odezwał się Archerr, Książę Wojowników z Opalem. – Jeżeli chcesz, żeby Pierwszy Krąg silniej zaznaczył swoją obecność, mogę poprosić Księcia Shaddo i Lorda Cayle żeby dołączyli do eskorty. Archerr patrzył się na Cassidy, ale Ranon wiedział, że to pytanie skierowane jest do niego jako zastępcy Talona. Skinął głową w delikatnym potwierdzeniu.

Dodatkowa eskorta nie była potrzebna, żeby zapewnić bezpieczeństwo Cassidy podczas tej wizyty, ale nie zaszkodzi przypomnieć mieszkańcom miasteczka, że Królowej służą i chronią ją silni mężczyźni. - Może Lady Vae będzie chciała przyłączyć się – powiedział Gray. - Nie wydaje mi się, żeby ktoś z nas był w stanie ją powstrzymać – stwierdziła Cassidy. Ranon parsknął cicho. Przed przybyciem Cassidy nikt nie słyszał o Sceltie. Vae dokształciła ich wszystkich. Powell, Książę, który był Zarządcą na dworze, odsunął się od stołu. - Za twoim zezwoleniem Pani, opuszczę cię, żeby zająć się codziennymi obowiązkami. Cassidy skinęła głową. - Kiedy będę wracać, wstąpię do twojego biura, żeby zobaczyć to wszystko, co wymaga mojej uwagi. - Oczywiście. Ranon? Kiedy będziesz miał chwilkę, chciałbym przedyskutować z tobą wizytę Pani w twojej rodzinnej wiosce. - Zaraz do ciebie dołączę – odpowiedział Ranon. - Lady Shira i ja będziemy gotowe za pół godziny – powiedziała Cassidy Archerrowi. - Więc do zobaczenia później – powiedział Gray przesuwając czubkami palców po ręce Cassidy. Zmienia się tak szybko, pomyślał Ranon, kiedy Gray i pozostali mężczyźni opuścili jadalnie. Teraz zachowuje się bardziej jak Książę Wojowników, którym powinien być.

Kiedy ostatni mężczyzna opuścił pokój, odepchnął od siebie w wpół opróżnioną miskę z owsianką, a Cassidy podsunęła przed niego talerz pełen jedzenia. - Pani – zaprotestował. - Jadłam już – powiedziała Cassidy. – Ale zgodziliśmy się żyć skromnie i nie gotować więcej niż potrzebujemy na każdy posiłek. Zajmowałeś się miodowymi gruszami, a ja poczułam, że może nic nie zostać, zanim tu dotrzesz. Żyć skromnie. W rezerwacie zima nazywana była Porą Głodu, więc wiedział wszystko o niemarnowaniu jedzenia. Znał niepisaną zasadę na tym dworze: skoro wszyscy służą, to co pozostaje, jest zjedzone przez tego, kto potrzebuje więcej. Ciała Krwawych potrzebują więcej energii niż ciała plebejuszy. Im ciemniejsze Kamienie nosi dana osoba, tym więcej jedzenia potrzebuje, żeby zapewnić zdrowie naczyniu, wypełnianym przez moc jaka w nich żyje. Więc można było zjeść tyle, ile było dostępne. Ponieważ spóźnił się, a także z powodu komentarza Therana, nie spodziewał się dostać nic więcej niż owsianka, którą nawet mimo głodu ledwie tolerował. - Jeżeli nie masz zastrzeżeń co do samotnego posiłku, Shira i ja będziemy już iść. - Nie mam zastrzeżeń – powiedział. Dotknął widelcem brzegu talerza. – Dziękuję za to. Poczekał aż Shira i Cassidy wyjdą. Potem zaczął jeść z entuzjazmem. Kiedy nalewał sobie resztkę kawy z dzbanka dotarło do niego, że Cassidy nie tylko ocaliła dla niego trochę jedzenia, ale rzuciła zaklęcie ogrzewające na talerz, więc jedzenie nie wystygło. Może to mała rzecz. Prosta grzeczność. Ale kiedy prosta grzeczność pochodzi od Królowej, mówi wiele o tym, jak traktuje ona swoich ludzi, przynosi nadzieję, co do tego, jak traktować będzie jego.

Rozdział 2 KAELEER Leżąc twarzą w dół, na wielkim łóżku, Daemon Sadi jęknął z ulgi, kiedy jego żona wprawnymi rękami nakłaniała jego mięśnie do odprężenia. Rozgrzewające zaklęcie, jakiego użyła Jaenelle żeby złagodzić napięcie również nie zaszkodziło. - Powiedz mi znów, jak to się stało – powiedziała Jaenelle. Typowe pytanie żony, zwłaszcza kiedy wypowiedziano je takim tonem głosu. - Daemonar utknął na drzewie – wymamrotał Daemon. Potem dodał. – Ooch tak. Właśnie tu. - Acha. To paskudny skurcz – nie mówiła nic przez minutkę, kiedy pracowała nad tą częścią jego pleców. – Więc rozmawiamy o Daemonarze Yaslanie. Twoim bratanku. - To jest również twój bratanek. - Tak, jest. I jest Eyrieńczykiem. Co oznacza, że ma skrzydła. - Jest tylko małym chłopcem. - Który ma skrzydła. Cholera. Zamierza uczepić się tego malutkiego szczegółu, jak Sceltie zapędzający pojedynczą owcę. - Skoro jest mały – ciągnęła Jaenelle, – jak dostał się na drzewo? Nie byłby w stanie dosięgnąć niższych konarów, żeby wspiąć się tak jak ty. Och, nie. Był w stanie rozpoznać podchwytliwe pytanie, kiedy je usłyszał.

- Podleciał, nieprawdaż? – powiedziała Jaenelle. – Używając skrzydeł. - Kochanie zaczynasz mówić jak jędza – powiedział Daemon. – Ech! – jęknął przez jej kciuk, który wbiła mu w plecy, na co zasłużył sobie nazywając ją jędzą. - Dlaczego po prostu nie przyznasz, że wspinanie się na drzewo, w butach jakie zazwyczaj nosisz, zamiast użyć Fachu, żeby wznieść się na konar, na którym czekał na ciebie twój bratanek i najpewniej chichotał, było głupim pomysłem? Nie zamierzał przyznawać się do czegokolwiek. Zwłaszcza do tego, że to był głupi pomysł. Wiedział co robi. Wiedział to nawet lepiej, kiedy obserwował Daemonara lecącego w dół, żeby sprawdzić, co on tam robi rozłożony płasko na ziemi. Ale to była kwestia dumy. Jaenelle rozumiała męską dumę. Może uważała ją za zabawną, lub irytującą, to zależało od konsekwencji, ale rozumiała ją. Więc mogła zrozumieć to, że w chwili, kiedy chłopiec spoglądał na dół na niego, postrzegał siebie jako wujka, który używa Fachu, zamiast mięśni, a więc nie uczestniczy w zabawie w taki sposób w jaki uczestniczył Lucivar. W tej chwili, nie chciał być uważany za kogoś gorszego przez chłopca, który nie był na tyle duży, żeby docenić moc i umiejętności jakie posiadał. Więc wspiął się na to cholerne drzewo. Idiota. - Ale przynajmniej właściwie nie uderzyłem w ziemię – wymamrotał Daemon. – Pamiętam, że stworzyłem tarczę, i wykorzystałem zaklęcie do chodzenia w powietrzu – co ocaliło go od poważnych ran, skoro wylądował na poduszce powietrznej, zamiast na twardej ziemi, ale nie oszczędziło mu od utraty tchu, czy bolesnego skurczu mięśni. - To dobrze – powiedziała Jaenelle, ale jej głos był suchy, co wskazywało, że nie była pod wrażeniem.

- No dobrze. Świetnie. Byłem idiotą – tą opowieścią, czego był pewien, służący na dworze SaDiablo będą dzielić się przez wiele lat, skoro kilkoro z nich było świadkami tej małej tragedii. Nie będą się dzielić się tą opowieścią z obcymi, ponieważ każdy kto pracował dla Hall, wiedział, że prywatne życie rodziny SaDiablo ma pozostać prywatne. Ale już widział jak ktoś taki jak lokaj Holt, bierze młodego służącego na stronę i opowiada mu tę opowieść, jako zapewnienie, że potężny, niebezpieczny, zabójczy Książę Wojowników Dhemlanu z Czarnym Kamieniem, jest również mężczyzną, który zachowuje się jak bełkoczący wujek, pełen dobrych intencji, ale poszkodowany na umyśle. - Cholera – mógł wyczuć jej uśmiech, a fakt, że nie musiała tego komentować był więcej niż dostatecznym komentarzem. Pocałowała go między łopatkami, a ten prosty kontakt miedzy wargami, a skórą, rozgrzał go w inny sposób, jej dłonie głaskające go w dół pleców sprawiły, że zamruczał zamiast jęczeć. - Odpręż się – powiedziała Jaenelle. – Już prawie skończyłam. Jutro będziesz znów wspaniałym, zwykłym sobą, o ile będziesz pamiętał, że już dorosłeś i powinieneś być zdolny do przejścia przez ostatni dzień wizyty twojego bratanka bez robienia czegokolwiek, co cię bardziej uszkodzi. Jej dłonie prześlizgnęły się przez jego plecy, bardziej w pieszczocie niż dotyku Uzdrowicielki. - Nie odprężasz się – powiedziała. - Jestem bardzo odprężony – zamruczał Daemon. A przynajmniej większość jego. Był na tyle obolały, że nie mógł skupić się na czymś innym poza bólem. Ale teraz był świadomy kilku innych rzeczy. - Nie, nie jesteś.

Usłyszał zaniepokojenie w jej głosie. To oznaczało, że patrzy na niego jako Uzdrowicielka, a nie kobieta, a on pragnął uwagi kobiety. - Kochanie, siedzisz na moim tyłku. Są części mnie, które uważają to za bardzo interesujące i nie chcą się jeszcze zrelaksować. - Nie siedzę na twoim tyłku – zirytowała się Jaenelle. – Siedzę okrakiem na tobie, żeby rozmasować ci plecy. - Jesteś na tyle blisko, że mogę stwierdzić, że nie masz nic pod tą koszulką, więc nazywam to siedzeniem. - A możesz stwierdzić, że nie mam nic na sobie, ponieważ… - Kiedy ocierasz się o mnie to łaskocze. Zapadła dłuższa cisza. - Jesteś dużo bardziej pyskaty niż zazwyczaj. - Obwiniaj za to moją piękną żonę. - Nie wydaje mi się, żeby twoje plecy zniosły to o czym myślisz. - Więc tylko przekręcę się. Skoro już siedzisz na mnie okrakiem, to możesz zabrać nas oboje na przejażdżkę. Parsknęła śmiechem. - Jesteś takim romantykiem, kiedy jesteś wyczerpany, ale zajmę się tym, co proponujesz. Oczywiście, tylko po to, żeby pomóc ci się odprężyć do końca. - Oczywiście. - Leż spokojnie jeszcze przez minutkę. Jej ręce prześlizgnęły się po jego plecach, ciepłą, zmysłową pieszczotą kochanki.

Jaenelle Angelline. Żyjący mit. Słowo, który stało się ciałem. Była Królową Ebon Askavi. I jego żoną. Jego cudowną, upragnioną żoną. - Daemon? Za jedną minutkę przeturla się i dotknie jej ciała. Wykorzysta psychiczną więź, żeby połączyć się z nią, umysł z umysłem, żeby ich kochanie było czymś więcej niż połączeniem ciał, dotknie jej w sposób, w jaki nie dotykał żadnej innej kobiety. - Daemon? Mógł wyobrazić sobie jak jej gładka dłoń prześlizguje się po jego złoto brązowej piersi, kiedy wsuwa się w niego jak jedwabny ogień. Za jedną minu… EBON ASKAVI Saetan Daemon SaDiablo, wcześniejszy Książę Wojowników Dhemlanu i aktualny Wysoki Lord Piekła, siedział obok stosu książek, które sortował, oparty o ogromy stół z czarnego drewna i wpatrywał się w swojego syna, będącego jego odbiciem lustrzanym, kręcącego się dookoła pokoju. Może nie fizycznym odbiciem. Nie dokładnie. Mieli takie same gęste, czarne włosy i złote oczy, chociaż jego włosy na skroniach teraz posiwiały. Mieli brązową skórę długo żyjących ras, ale skóra Daemona była złoto brązowa, w kolorze bardziej dhamlańska niż heyllańska. Zawsze był uważany za przystojnego. Daemon z drugiej strony, był piękny i poruszał się z kocią gracją, która przyciągała wzrok i poruszała zmysły.

Zmysłowość, która promieniowała z tego ciała, sprawiała, że zapominało się, że mężczyzna w tej skórze był potężnym drapieżnikiem, z zimnym, zabójczym temperamentem. A to z kolei sprawiło, że zastanowił się nad powodem tej wizyty. - Jesteś wcześnie – powiedział Saetan. - Poszedłem wcześnie spać i wstałem wcześnie – odpowiedział Daemon. Tam i z powrotem. Nieustanny ruch. Gdyby to był Lucivar, nie zastanawiałby się dwukrotnie nad tym kręceniem się. Ale Daemon? Daemon przestał poruszać się i zapatrzył się w ścianę. - Myślę, że coś jest ze mną źle. Strach ścisnął serce Saetana, ale zapytał spokojnie. - W jak sposób? Kilka tygodni temu, Theran Grayhaven przybył do Kaeleer i poprosił Daemona o pomoc. Rozproszony przez fizyczne podobieństwo pomiędzy Theranem, a jego starym przyjacielem Jaredem, Daemon zatopił się w bolesnych wspomnieniach, mieszając przeszłość z teraźniejszością. Nikt nie wiedział jak głębokie emocjonalne blizny łączą się z latami, kiedy Daemon pomógł Jaredowi i Lii umknąć przed strażą Dorotei. Nikt nie spodziewał się niczego złego, aż do chwili, kiedy Daemon zaatakował Jaenelle. Od tej nocy, Daemonowi wyostrzał się temperament, kiedy ktokolwiek kwestionował jego mentalną lub emocjonalną stabilność, więc do tematu należało podchodzić ostrożnie. Rozumiał to. Kiedy wiedźma Vulchera próbowała narazić na szwank honor Daemona, próbując szantażować go, coś pękło w nim i pogrążył się Zakrzywionym