prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony564 172
  • Obserwuję487
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 548

Colfer Eoin - Artemis Fowl - Kartoteka Artemisa Fowla

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :285.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Colfer Eoin - Artemis Fowl - Kartoteka Artemisa Fowla.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Eoin Colfer Artemis Fowl 1-5,7
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 55 stron)

Colfer Eoin Kartoteka Artemisa Fowla

Kapitan Holly Nieduża jest szeroko znana w świecie podziemi -Holly to kluczowy funkcjonariusz SKRZAT*. Dzielna młoda elficzka nie zawsze jednak poświęcała się wyłącznie tak interesującemu zajęciu jak praca w SKRZAT. Podobnie jak wszyscy aspirujący oficerowie karierę zaczynała w drogówce. Oto historia inicjacji Holly, która uzyskała stopień kapitana w SKRZAT, tym samym stając się pierwszym oficerem płci żeńskiej służącym pod dowództwem komendanta Juliusza Bulwy. * Specjalny Korpus Rozpoznawczy do Zadań Tajemnych, elitarna jednostka Sił Krasnorudzkiego Reagowania (SKR). Rozdział 1 NADCHODZI PAJĄK Port w Sydney, Australia W kwestii bólu, majorze Zimozielony... -powiedział stary elf, kładąc na stole małą drewnianą skrzyneczkę - jedno jest pewne: nie da się go uniknąć. Zimozielony był wciąż zbyt otumaniony, żeby docenić tę dowcipną uwagę. Niezależnie od tego, jaka trucizna pokrywała grot strzały wystrzelonej przez nieznajomego, bardzo powoli opuszczała ona organizm majora. - Coś ty za...? Dlaczego ja jestem...? Nie potrafił sformułować pełnego zdania ani znaleźć sensownego zwrotu w otępiałym umyśle. - Spokojnie, majorze - doradził mu porywacz. -Niech pan nie próbuje walczyć z serum. Tylko się pan rozchoruje. - Z serum? - major przez chwilę nie mógł oddychać. - Osobiście przeze mnie skomponowana mieszanka. Nie mam już w sobie ani krzty magii, muszę zatem polegać na darach natury. To akurat serum składa się w połowie z utartych płatków kwiatu ping ping i w połowie z jadu kobry. W małych dawkach nie jest śmiertelne, za to całkiem skutecznie działa jako środek uspokajający. Oficer SKR poczuł, że jego otumaniony mózg przebija lęk jak rozgrzany żelazny pręt przechodzący przez warstwę śniegu. - Kim jesteś? Starą, pomarszczoną twarz obcego rozjaśnił uśmiech dziecka. - Może się pan do mnie zwracać per „kapitanie". Nie zna mnie pan, majorze? Nic do pana nie szepce z mroków przeszłości? Niech pan sobie przypomni swoje pierwsze lata służby w SKR. To było wieki temu, wiem, ale niech pan spróbuje. Przedstawiciele Ludu Wróżek sądzą, że trudno mnie całkowicie zapomnieć. Prawdę mówiąc, ja zawsze jestem w pobliżu. Major chciał powiedzieć: „Tak, znam cię", ale coś mu podpowiadało, że kłamstwo będzie jeszcze bardziej niebezpieczne niż prawda. Prawda była zaś taka, że nie potrafił sobie przypomnieć tego starego elfa. Nigdy w życiu go nie widział. Pierwszy raz spotkał go dopiero dzisiaj, kiedy ten zaatakował go w dokach. Zimozielony namierzył sygnał uciekającego gnoma dochodzący z tej chaty, a następnym wspomnieniem było ukłucie zakończonej zatrutym grotem strzały wystrzelonej przez starego elfa ze specjalnego karabinu. Elf kazał się nazywać kapitanem. Przywiązany do krzesła Zimozielony wysłuchiwał wykładu na temat bólu. Stary elf z nabożeństwem odemknął dwa miedziane zatrzaski przytrzymujące wieko skrzynki. Major zauważył kątem oka, że jej wnętrze wyłożono satyną. Czerwoną jak krew. - Teraz, mój chłopcze, potrzebuję informacji. Informacji, którą będzie znał tylko major SKR. Kapitan wyciągnął ze skrzynki skórzany mieszek. W środku było jeszcze jedno pudełeczko, którego kanciaste krawędzie wypychały skórę. Oddech Zimozielonego stał się krótki i urywany. - Nic ci nie powiem. Stary elf jednym ruchem rozwiązał supeł na rzemyku. Ze skórzanego mieszka wystawało błyszczące pudełko rzucające niezdrowy poblask na cerę kapitana. Zmarszczki wokół jego oczu skryły się w głębokim cieniu, same oczy zaś były rozgorączkowane. - Nadeszła chwila prawdy, majorze. Czas na pytania i odpowiedzi. - Niech pan się nie trudzi, kapitanie, i zamknie tę torbę - powiedział major Zimozielony, a więcej odwagi było w jego głosie niż w sercu. - Jestem z SKR. Nie może mi pan zrobić krzywdy i mieć

nadziei, że uda się panu uciec. Kapitan westchnął. - Nie mogę zamknąć tej torby. To, co jest w środku, pragnie wyjść na wolność, na świeże powietrze, i wykonać powierzone zadanie. Niech pan sobie nie myśli, że zaraz nadciągnie kawaleria, żeby pana uratować. Podłączyłem się do pana hełmu i wysłałem wiadomość o awarii. Kwatera główna jest przekonana, że pański system komunikacyjny jest chwilowo zepsuty. Minie dobrych kilka godzin, zanim zaczną się o pana martwić. Stary elf wyjął ze skórzanego mieszka stalowy przedmiot. Okazało się, że to druciana klatka, wewnątrz której był maleńki, srebrny pająk z niesamowicie wyostrzonymi szczypcami - major Zimozielony odniósł wrażenie, że ich koniuszki gdzieś znikają. Elf przytrzymał klatkę przed nosem Zimozielonego. Pająk zaciskał i rozwierał szczypce w rozpaczliwym ataku głodu zaledwie centymetry przed nosem majora. - Są tak ostre, że przecinają powietrze - powiedział kapitan. Rzeczywiście, majorowi wydawało się, że szczypce na ułamek sekundy pozostawiają bolesne szramy w miejscach, przez które przeszły. Fakt, że pokazał więźniowi pająka, zmienił postawę starego elfa. Miał teraz władzę i wydawał się wyższy. W oczach zaświeciły mu dwie czerwone kropeczki, chociaż w starej chacie nie było źródła światła. Spod jego płaszcza wyzierał pomięty mundur, jaki kiedyś nosili oficerowie SKR. - Teraz, mój młody elfie, zapytam tylko raz. Odpowiadaj szybko albo będziesz cierpiał, kiedy się rozgniewam! Major Zimozielony zatrząsł się z lęku i chłodu, ale mocno zaciskał usta. Kapitan pieszczotliwym gestem pogładził policzek więźnia krawędzią klatki. - Zadam ci teraz najważniejsze pytanie. Gdzie jest następne miejsce spotkania inicjacyjnego grupy komendanta Bulwy? Major mrugnął zalewanymi przez pot oczami. - Miejsce inicjacji? Z ręką na sercu, kapitanie, nie wiem. Jestem w oddziale nowy. Kapitan przytrzymał klatkę jeszcze bliżej twarzy majora. Srebrzysty pająk skoczył do przodu, celując kleszczami w policzek majora. - Miejsce spotkania wyznaczone przez Juliusza! -ryknął kapitan. - Nie ociągaj się! - Nie - powiedział major przez zaciśnięte zęby. - Nie złamiesz mnie. W głosie kapitana słychać było piskliwe tony szaleństwa. - Nie widzisz, jak ja teraz żyję? W świecie ludzi, starzeję się. Biedny major Zimozielony przygotowywał się w duchu na śmierć. Ta misja okazała się pułapką. - Juliusz ukradł mi Oaza City - zawodził kapitan. -Wygnał mnie z miasta, jakbym był zwykłym zdrajcą! Wypędził mnie do tego bagna, do świata ludzi. Kiedy sprowadzi kolejnego kaprala na miejsce inicjacji, ja będę już na niego czekał z kilkoma starymi przyjaciółmi. Jeżeli nie zdobędziemy Oaza City, zemścimy się na nim! Kapitan przerwał w pół zdania. Już i tak za dużo powiedział, a czas działał przeciwko niemu. Stwierdził, że musi z tym skończyć. - Zjawiłeś się tu w poszukiwaniu zaginionego gnoma. Nie było jednak żadnego gnoma. Zmanipulowaliśmy obrazy satelitarne, żeby złapać w pułapkę oficera policji Niższej Krainy. Dwa lata czekałem, żeby Juliusz wysłał majora! To miało sens. Tylko major mógłby znać miejsce inicjacji SKR. - Skoro już wpadłeś w moje sidła, powiesz mi to, co chcę wiedzieć! Stary elf ściskał nos majora Zimozielonego tak długo, aż zmusił go do wzięcia oddechu przez usta. Wówczas, w ułamku sekundy, kapitan wcisnął metalową klatkę między zęby Zimozielonego i otworzył bramkę. Srebrny pająk błyskawicznie zniknął w przełyku elfa. Kapitan odrzucił klatkę na bok. - Teraz, majorze, już pan nie żyje - powiedział. Zimozielony zgiął się wpół, kiedy szczypce pająka zaczęły ciąć tkankę wykładającą jego żołądek. - Oj, niedobrze. Rany wewnętrzne zawsze są źródłem największego bólu - komentował stary elf. - Magia na chwilę cię uleczy, ale za kilka minut twoja moc zacznie zanikać i wtedy to maleństwo wytnie sobie szczypcami drogę na świat.

Zimozielony wiedział, że to prawda. Ten pająk był z gatunku błękitnych tunelowców. Stworzenie wykorzystywało szczypce jak zęby, rozgryzając mięso na miazgę, zanim wessało je w otwór gębowy. Ulubioną metodą tunelowców było niszczenie ofiary od wewnątrz. Gniazdo tych małych potworów byłoby w stanie powalić trolla. Jeden to aż nadto, żeby zabić elfa. - Mogę ci pomóc, jeśli ty zgodzisz się pomóc mnie -powiedział kapitan. Zimozielony syknął z bólu. Magia leczyła rany zadane przez pająka, ale proces leczenia był już wyraźnie spowolniony. - Nie. Niczego się ode mnie nie dowiesz! - Dobrze. Umrzesz, a ja przepytam następnego oficera, którego poślą. Oczywiście on również może odmówić współpracy. Cóż, mam mnóstwo pająków. Zimozielony próbował myśleć. Musiał ujść z życiem, żeby ostrzec komendanta. Można to było zrobić tylko w jeden sposób. - Dobrze. Zabij pająka. Kapitan chwycił policzek Zimozielonego w dwa palce. - Najpierw chcę odpowiedzi. Gdzie jest następna inicjacja? I nie łżyj, bo i tak się dowiem. - Na archipelagu Tern - jęknął z bólu major. Twarz starego elfa rozjaśnił tryumf szaleństwa. - Znam te wyspy. A kiedy? Zimozielony wymamrotał dwa słowa, wstydząc się za samego siebie: - Za tydzień. Kapitan poklepał jeńca po ramieniu. - Dobra robota. Mądrze wybrałeś. Z pewnością jednak masz nadzieję, że wszystko to przeżyjesz i ostrzeżesz mojego brata. W morzu bólu Zimozielony dojrzał czerwone światełko ostrzegawcze. Brata? To był brat komendanta Bulwy? Słyszał tę opowieść, każdy ją kiedyś słyszał. Kapitan się uśmiechnął. - Dobrze. Umrzesz, a ja przepytam następnego oficera, którego poślą. Oczywiście on również może odmówić współpracy. Cóż, mam mnóstwo pająków. Zimozielony próbował myśleć. Musiał ujść z życiem, żeby ostrzec komendanta. Można to było zrobić tylko w jeden sposób. - Dobrze. Zabij pająka. Kapitan chwycił policzek Zimozielonego w dwa palce. - Najpierw chcę odpowiedzi. Gdzie jest następna inicjacja? I nie łżyj, bo i tak się dowiem. - Na archipelagu Tern - jęknął z bólu major. Twarz starego elfa rozjaśnił tryumf szaleństwa. - Znam te wyspy. A kiedy? Zimozielony wymamrotał dwa słowa, wstydząc się za samego siebie: - Za tydzień. Kapitan poklepał jeńca po ramieniu. - Dobra robota. Mądrze wybrałeś. Z pewnością jednak masz nadzieję, że wszystko to przeżyjesz i ostrzeżesz mojego brata. W morzu bólu Zimozielony dojrzał czerwone światełko ostrzegawcze. Brata? To był brat komendanta Bulwy? Słyszał tę opowieść, każdy ją kiedyś słyszał. Kapitan się uśmiechnął. - Teraz już znasz tajemnicę. Ja jestem osławionym kapitanem Turnballem Bulwą. Juliusz poluje na własnego brata. Teraz ja zapoluję na niego. Zimozielony skrzywił się, czując, że w żołądku otwiera mu się kilkanaście maleńkich ran. - Zabij tego pająka - błagał. Turnball Bulwa wyciągnął z kieszeni maleńką płaską piersiówkę. - No dobrze. Nie miej jednak nadziei, że kogokolwiek ostrzeżesz. W strzałce, którą zostałeś trafiony, była substancja wywołująca amnezję. Za pięć minut całe to wydarzenie będzie jak sen, którego nie potrafisz sobie przypomnieć. Kapitan Bulwa otworzył piersiówkę, a Zimozielony z ulgą wyczuł silny aromat mocnej kawy. Błękitny tunelowiec to stworzenie bardzo aktywne i precyzyjnie zbudowane, o niesłychanie wrażliwym sercu. Kiedy w krwiobiegu Zimozielonego znajdzie się

kawa, wywoła u pająka zawał. Turnball Bulwa wlał gorący napój w gardło Zimozielonego. Major się zakrztusił, ale jakoś połknął parzący usta płyn. Po kilku sekundach pająk zaczął się rzucać w żołądku, aż w końcu jego niszcząca działalność ustała. Zimozielony westchnął z ulgą, zamknął oczy i skupił się na tym, co się stało. - Bardzo dobrze - zachichotał kapitan Bulwa. - Próbujesz wzmocnić wspomnienia, żeby można je było wywołać podczas hipnozy. Na twoim miejscu nie zadawałbym sobie trudu. Podałem ci coś, co jest w zasadzie nieregulaminowe. Będziesz miał szczęście, jeżeli sobie przypomnisz, jaki kolor ma niebo. Zimozielony zwiesił głowę. Zdradził swojego komendanta, a wszystko na nic! Za tydzień Juliusz Bulwa wpadnie prosto w pułapkę zastawioną na wyspach Tern. Ujawnił złoczyńcy nową lokalizację. Turnball zapiął płaszcz, ukrywając pod nim mundur. - Żegnam pana, majorze. Dziękuję za pomoc. Będzie pan miał przez pewien czas kłopoty z koncentracją, ale kiedy wróci panu świadomość i siła woli, bariery te znikną same. Kapitan Bulwa otworzył drzwi i wyszedł prosto w noc. Zimozielony przyglądał mu się przez chwilę, a w następnej sekundzie nie mógłby przysiąc, że kapitan w ogóle tu kiedykolwiek był. Rozdział 2 COŚ TU ŚMIERDZI RYBĄ Bulwar Królów, Oaza City, Niższa Kraina, tydzień później... Kąpitaii Holly Nieduża pełniła służbę patrolową na Bulwarze Królów. Funkcjonariusze policji Niższej Krainy mieli obowiązek patrolować ulice dwójkami, ale po drugiej stronie rzeki rozgrywano ligowy mecz w zgniotkę, jej partner patrolował więc okolice boiska na stadionie Westside. Holly przechadzała się bulwarem doskonale widoczna w skomputeryzowanym uniformie policjantki z drogówki. Uniform był do pewnego stopnia chodzącym znakiem drogowym, który potrafił wyświetlać wszystkie najpowszechniej spotykane komendy, a także do ośmiu linii tekstu widocznego na sporej plakietce umieszczonej na klatce piersiowej. Był również zakodowany na jej głos - jeżeli na przykład Holly kazała kierowcy się zatrzymać, komenda ukazywała się także, świecąc żółtymi światełkami, na całej szerokości jej klatki piersiowej. Wcielenie się w chodzący znak drogowy nie było marzeniem Holly, kiedy zapisywała się do Akademii SKR, ale każdy kapral musiał odsłużyć swoje w policji drogowej, zanim pozwolą mu na specjalizację. Holly patrolowała ulice już od ponad sześciu miesięcy i były momenty, kiedy wydawało jej się, że nigdy nie dadzą jej szansy w SKRZAT. Jeżeli dowództwo pozwoliłoby jej spróbować i przeszłaby inicjację, byłaby pierwszym oficerem płci żeńskiej, któremu udało się dostać w szeregi SKRZAT. Fakt ten wcale nie peszył Holly Niedużej, wręcz przeciwnie - tylko wzmagał jej upór. Zamierzała nie tylko przejść inicjację, lecz także pobić wynik punktowy, słynny rekord ustanowiony przez kapitana Trouble'a Morszczyna. Tego popołudnia na bulwarze było spokojnie. Wszyscy przenieśli się na Westside i z zapałem pałaszowali warzywne frytki i grzybowe hamburgery. Wszyscy oprócz niej, kilkudziesięciu innych funkcjonariuszy służb publicznych i właściciela campingowego wahadłowca zaparkowanego niezgodnie z przepisami po drugiej stronie parkingu na tyłach restauracji. Holly przeskanowała kod kreskowy purpurowego wozu campingowego, przejeżdżając czujnikiem rękawicy nad plakietką umieszczoną na zderzaku. Kilka sekund później centralny serwer SKR przesłał do jej hełmu plik z danymi pojazdu. Należał on do pana E. Phybera, duszka z kilkoma już wykroczeniami drogowymi w kartotece. Holly oderwała rzepy osłony przykrywającej mały ekran komputerowy umieszczony na jej nadgarstku. Otworzyła program mandatów za złe parkowanie i posłała mandat wprost na konto pana Phybera. Fakt, że wlepianie mandatu kierowcy poprawiało jej samopoczucie, sprawiał, że Holly z coraz większym przekonaniem myślała o wyrwaniu się z drogówki. W wozie campingowym coś się poruszyło. Coś dużego. Cały pojazd zakołysał się na osiach. Holly

zastukała energicznie w przyciemniane okno. - Niech pan opuści pojazd, panie Phyber. Nie dotarła do niej żadna odpowiedź z wnętrza wozu, a pojazd znów wyraźnie się zakołysał. W środku coś było. Coś znacznie większego od duszka. - Panie Phyber. Niech pan otwiera, w przeciwnym razie będę musiała dokonać przeszukania. Holly próbowała bezskutecznie zajrzeć do środka przez przyciemniane szyby: jej uliczny hełm nie miał filtrów penetracyjnych. Czuła, że wewnątrz wozu jest jakieś zwierzę. To poważne przestępstwo - przewożenie zwierząt w prywatnym pojeździe było zdecydowanie zabronione. Nie wspominając o tym, że okrutne. Może i Lud Wróżek spożywa mięso pewnych gatunków zwierząt, ale na pewno nie trzyma ich w domach w charakterze przytulanek. Jeżeli ta osoba przemycała jakieś zwierzęta, było całkiem możliwe, że kupowała je wprost z powierzchni. Holly położyła obie dłonie na bocznym panelu wozu i popchnęła, jak najmocniej potrafiła. Cały wóz campingowy zaczął natychmiast wierzgać i wibrować, niemal przewracając się na bok. Holly odsunęła się na krok. Będzie musiała to zgłosić. - Przepraszam... Pani władzo, czy coś się stało? Tuż obok niej, machając skrzydełkami, unosił się duszek. Duszki unoszą się w ten sposób, kiedy są zdenerwowane. - Czy to jest pański pojazd? Skrzydełka duszka zaczęły bić jeszcze szybciej, unosząc go kolejne trzydzieści centymetrów nad chodnikiem. - Tak, pani władzo. Eloe Phyber. Pojazd jest zarejestrowany na mnie. Holly podniosła wizjer hełmu. - Niech pan wyląduje. Latanie na bulwarze jest dozwolone, ale w ograniczonym zakresie. Nie widzi pan? Są przecież znaki. Phyber delikatnie wylądował. - Oczywiście, pani władzo. Proszę się nie gniewać. Holly przyglądała się uważnie twarzy Phybera, starając się znaleźć oznaki poczucia winy. Bladozielona skóra duszka była mokra od potu. - Coś pana niepokoi, panie Phyber? Pytany uśmiechnął się niepewnie. - Nie. Niepokoi? Nigdy w życiu. Trochę się spieszę, to wszystko. Wie pani, to obecne tempo życia, człowiek zawsze się spieszy. Wóz campingowy zatrząsł się na osiach. - Co ma pan w środku? - spytała Holly. Uśmiech Phybera zamarł. - Nic. Tylko kilka półek upakowanych jedna na drugiej. Pewnie któraś spadła. Łgał. Teraz Holly była tego pewna. - Naprawdę? To musi być tam sporo tych półek, bo coś spadło już piąty raz. Proszę otworzyć. Skrzydełka duszka zaczęły znowu intensywnie pracować góra - dół. - Chyba nie muszę. Nie potrzebuje pani do tego nakazu? - Nie. Potrzebuję prawdopodobnej przyczyny. Mam zaś powody przypuszczać, że transportuje pan nielegalnie zwierzęta. - Zwierzęta? To śmieszne. Tak czy owak, nie mogę otworzyć wozu campingowego, bo chyba zgubiłem chip. Holly wyciągnęła z kieszeni na pasku narzędzie Omni i położyła czujnik na tylnych drzwiach wozu campingowego. - No dobrze. Oznajmiam panu, że otwieram ten pojazd, żeby zbadać ewentualną możliwość obecności zwierząt. - Nie powinniśmy poczekać na adwokata? - Nie. Gdybyśmy czekali na adwokata, obawiam się, że te zwierzęta zdechłyby ze starości. Phyber cofnął się o metr. - Gdybym był na pani miejscu, nie robiłbym tego. - Nie. Na pewno by pan tego nie robił. Narzędzie Omni piknęło i tylne drzwi furgonetki otworzyły się na oścież. Holly zobaczyła przed sobą ogromny, trzęsący się sześcian pomarańczowej galarety. To był hydrożel, którego używa się

między innymi do bezpiecznego transportowania delikatnych owoców morza. Stworzenia morskie wciąż mogą w nim oddychać, ale oszczędza się im gwałtownych wstrząsów na nierównościach podczas podróży. Wewnątrz pojazdu walczyła o życie ławica makreli. Ryby były niewątpliwie przeznaczone do sprzedaży w nielegalnej restauracji. Żel może by i utrzymał nadany mu kształt, gdyby ławica nie postanowiła ruszyć w kierunku światła. Współ- nym wysiłkiem makrele wywlokły sześcian żelu ze środka wozu campingowego wprost na zewnątrz. Zadziałała grawitacja i trzęsąca się galareta eksplodowała, ochlapując Holly od stóp do głów. Natychmiast zatopiła ją fala przypływu złożona z żelu zmieszanego z rybami. Śmierdzący żel zaś znalazł w jej mundurze otwory, o których istnieniu nie miała zielonego pojęcia. - D'Arvit! - zaklęła Holly i klapnęła ciężko na tyłek. Niestety - w tym samym momencie jej kombinezon się rozjarzył, ponieważ z kwatery głównej policji nadszedł komunikat informujący ją, że komendant Juliusz Bulwa każe jej się zameldować w trybie pilnym. Komenda policji SKR Holly zrzuciła Phybera przy kontuarze, za którym siedział sierżant dyżurny, a następnie ruszyła co sił w nogach przez wewnętrzny dziedziniec wprost do gabinetu Juliusza Bulwy. Jeżeli komendant SKRZAT chciał, żeby się u niego zameldowała, nie miała zamiaru pozwolić, by czekał. To mogła być jej inicjacja. W końcu. W gabinecie komendanta już ktoś był. Holly widziała przez matowe szkło poruszające się głowy. - Kapral Nieduża do komendanta Bulwy - rzuciła sekretarce zdyszana. Sekretarka - chochlik w średnim wieku z niewiarygodnie różową trwałą na głowie - podniosła na moment wzrok znad dokumentów, by po chwili całkowicie porzucić pracę i całą uwagę poświęcić Holly. - Chcesz wejść do komendanta, mimo że tak wyglądasz? Holly strząsnęła kilka kropel hydrożelu z kombinezonu. - Tak. To tylko żel. Wykonywałam zadanie. Komendant zrozumie. - Na pewno? - Na sto procent. Nie mogę tam nie wejść. Uśmiech sekretarki był zatruty pewną nutką złośliwości. - W porządku. Wchodź. Każdego innego dnia Holly poczułaby, że coś jest nie tak, ale akurat wtedy niczego nie zauważała. Weszła wprost do gabinetu Juliusza Bulwy... Wewnątrz stało przed nią dwóch ludzi. Był sam Juliusz Bulwa - elf o mocnej, szerokiej klatce piersiowej, krótko ściętych, gęstych włosach i z cygarem z suszonych leśnych grzybów wciśniętym w kącik ust. Holly rozpoznała również kapitana Trouble'a Morszczyna, jedną z naj- jaśniej świecących gwiazd SKRZAT. Był legendą, mówiło się o nim w barach policyjnych, podobno zaliczył kilkanaście udanych operacji zwiadowczych w czasie krótszym niż rok. Bulwa zamarł, widząc Holly. - Tak? O co chodzi? Czy mamy jakąś awarię hydrauliczną? - N... Nie - wybąkała Holly. - Kapral Holly Nieduża melduje się na rozkaz, panie komendancie. Bulwa stał, a na jego policzkach wykwitły czerwone plamy. Komendant nie wyglądał w tym momencie na szczęśliwego elfa. - Nieduża. Jesteście dziewczyną? - Tak jest, panie komendancie. Winna wszystkich związanych z tym zarzutów. Bulwie nie spodobało się jej poczucie humoru. - Nie jesteśmy na randce, Nieduża. Zatrzymajcie dla siebie te dowcipy. - Tak jest. Żadnych żartów. - Dobrze. Założyłem, że jesteście mężczyzną ze względu na wyniki testów na maszynach latających. Nigdy przedtem nie było w siłach policyjnych kobiety, która osiągałaby tak dobre wyniki. - Wiem o tym, panie komendancie. Bulwa usiadł na skraju biurka. - Jesteście osiemnastą kobietą, której udało się dojść aż do tego momentu w procesie inicjacji. Jak dotąd, żadna nie zdała. Biuro do spraw Równouprawnienia wydziera się na mnie, twierdzą, że

jestem seksistą, mam więc zamiar dopilnować waszej inicjacji osobiście. Holly przełknęła ślinę. - Osobiście? Bulwa się uśmiechnął. - Właśnie, kapral. Tylko ja i wy, i nasza mała przygoda. Co o tym myślicie? - Świetnie, panie komendancie. To przywilej. - Dobra dziewczyna. Duch w narodzie nie ginie. - Bulwa powąchał powietrze. - Co to za zapach? - Miałam służbę na mieście. Musiałam się uporać z przemytnikiem ryb. Bulwa znów powąchał powietrze. - Tak mi się zdawało, że czuję ryby. Wasz mundur jest jakby trochę pomarańczowy. Holly dźgnęła palcem fragment trzęsącego się żelu na ramieniu. - To hydrożel. Przemytnik wykorzystywał go do transportu ryb. Bulwa wstał z biurka. - Wiecie, Nieduża, co naprawdę robią funkcjonariusze SKRZAT? - Tak jest, panie komendancie. Funkcjonariusz SKRZAT śledzi uciekinierów z Ludu Wróżek, którzy wymknęli się na powierzchnię. - Na powierzchnię, Nieduża. Tam, gdzie mieszkają ludzie. Musimy się wmieszać w tłum i pozostawać niewidzialni. Sądzicie, że to się wam uda? - Tak jest, panie komendancie. Uważam, że mi się uda. Bulwa splunął resztką cygara w kierunku urządzenia do recyklingu. - Chciałbym w to wierzyć. Może bym i uwierzył, gdyby nie to. - Bulwa wskazał wyprostowanym sztywno palcem na coś znajdującego się na piersiach Holly. Holly spojrzała w dół. Komendant na pewno nie przejmowałby się kilkoma kawałkami żelu śmierdzącego rybą. Nie o to mu chodziło. Szeroka plakietka tekstowa na jej piersiach wyświetlała jedno słowo. Dużymi literami. To samo słowo, które Holly wykrzyknęła, gdy hydrożel zastygał na wyświetlaczu. - D'Arvit - przeklęła Holly pod nosem, zupełnie przypadkiem wypowiadając słowo, które zostało utrwalone na jej klatce piersiowej. El Cała trójka przeszła prosto do El - kanału ciśnieniowego, który wyłaniał się w archipelagu Tara w Irlandii. Kapralom nie dawano ani chwili na przygotowania, ponieważ gdyby udało im się awansować do SKRZAT, też nie mieliby na to nawet odrobiny czasu. Przestępcy ze świata wróżek nie uciekali na powierzchnię w czasie ustalonym z siłami policji. Zwiewali, kiedy mieli na to ochotę, a oficer SKRZAT musiał być gotów do ruszenia za nimi natychmiast. Na powierzchnię jechali przez kanał wentylacyjny wahadłowcem SKR. Holly nie dostała żadnego uzbrojenia, skonfiskowano jej hełm. Pozbawiono ją też wszelkiej magii, przekłuwając szpilką kciuk. Szpilka wkłuwała się w jej skórę tak długo, aż wypaliła się ostatnia kropla magii próbującej leczyć rankę. Kapitan Trouble Morszczyn wyjaśnił jej powody takiego postępowania, kiedy za pomocą własnej magii leczył maleńką rankę kapral Niedużej. - Bywa i tak, że zostajesz na powierzchni bez niczego, bez broni, bez łączności i bez magii. Wciąż jednak musisz śledzić uciekiniera, który prawdopodobnie próbuje wyśledzić ciebie. Jeżeli to ci się nie uda, nigdy nie dostaniesz się do SKRZAT. Holly się tego spodziewała. Wszyscy słyszeli od różnych weteranów historie o inicjacji. Zastanawiała się, w jakim opuszczonym przez Boga i ludzi zakątku ich zrzucą i na co będzie musiała polować. Przez bulaje wahadłowca patrzyła, jak pojazd płynie kanałem. Kanały były szerokimi, podziemnymi kominami wydrążonymi przez gorącą magmę, wznoszącymi się spiralnie od wnętrza ziemi aż na powierzchnię. Mieszkańcy kraju wróżek oczyścili wiele takich kominów w różnych zakątkach świata i na obu końcach zbudowali przystanie dla wahadłowców. W miarę jak technologia ludzka stawała się coraz bardziej zaawansowana, wiele przystani trzeba było zniszczyć albo porzucić. Jeżeli Błotniaki znalazłyby port wróżek, miałyby otwartą drogę bezpośrednio do

miasta Oaza City. W sytuacjach nadzwyczajnych oficerowie SKRZAT podróżowali, wykorzystując rozbłyski magmy, schowani w tytanowych kapsułach wyrzucanych na powierzchnię ziemi. Był to najszybszy sposób pokonania siedmiu tysięcy kilometrów na powierzchnię. Dzisiaj podróżowali zwartą grupą wahadłowcem SKR, poruszając się z relatywnie niewielką prędkością tysiąca dwustu kilometrów na godzinę. Bulwa ustawił właściwe położenie autopilota i wrócił na tył wahadłowca, żeby udzielić Holly ostatnich informacji. - Udajemy się w kierunku wysp Tern - powiedział komendant, uaktywniając hologramową mapę na stole konferencyjnym. - Jest to niewielki archipelag położony na wschód od wybrzeża Irlandii. Dokładniej mówiąc, udajemy się na Tern Mór, największą wyspę archipelagu. Ma tylko jednego mieszkańca, Kierana Rossa, który zajmuje się ochroną przyrody. Ross co miesiąc jeździ do Dublina, żeby złożyć sprawozdanie w Departamencie Ochrony Środowiska. Zatrzymuje się przeważnie w hotelu Morrisson, a następnie udaje się na przedstawienie do teatru Abbey. Nasi ludzie z działu technicznego potwierdzili, że zameldował się już w hotelu, mamy więc do dyspozycji trzydziestosześciogodzinne okno. Holly skinęła głową. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, byli ludzie wtrącający się do ich ćwiczeń. Realistyczne ćwiczenia to jedno, ale nie kosztem ujawnienia faktu istnienia Ludu Wróżek. Bulwa wszedł w hologram i wskazał jakieś miejsce na mapie. - Lądujemy tutaj, w Zatoce Fok. Wahadłowiec wysadzi was, Nieduża, i kapitana Morszczyna na plaży. Ja wysiadam w innym miejscu. Później wszystko jest proste. Wy polujecie na mnie, a ja poluję na was. Kapitan Morszczyn będzie zapisywał wasze postępy, kapral, w celu ich późniejszej oceny. Po zakończeniu ćwiczeń ja osobiście ocenię wasz dysk i zobaczę, czy macie te cechy, które kwalifikowałyby was do SKRZAT. Funkcjonariusze w trakcie inicjacji podczas całego ćwiczenia przeważnie obrywają kilka razy farbą, tym się więc nie przejmujcie. Ważne jest, do jakiego stopnia będziecie potrafili mi to utrudnić. Bulwa zdjął z półki na ścianie pistolet używany do paintballa i rzucił go Holly. - Oczywiście jest jeden sposób, żeby obejść proces oceny i wejść prosto w program szkoleniowy. Trafisz mnie, zanim ja trafię ciebie, a jesteś w oddziale. Nie będzie więcej pytań. Mam za sobą całe wieki doświadczenia w pracy na ziemi, obwody mi się grzeją od magii i mam do dyspozycji wahadłowiec pełen różnego rodzaju broni. Holly cieszyła się z tego, że już siedzi na tyłku. Spędziła setki godzin na symulatorach, ale w zasadzie tylko dwa razy była na powierzchni. Raz podczas szkolnej wycieczki w lasach deszczowych Ameryki Południowej i drugi raz na wyprawie rodzinnej do Stonehenge. Jej trzecia wizyta na powierzchni ziemi będzie miała charakter trochę bardziej ekscytujący. Rozdział 3 WYSPA NIESPEŁNIONYCH MARZEŃ Tern Mór Słońce wypaliło już do cna poranną mgłę i leżąca tuż obok wybrzeża Irlandii Tern Mór wyłaniała się stopniowo jak wyspa duchów. Najpierw nie było nic oprócz gęstych chmur, a już po chwili przez mgłę przebijały się ostre granie i skały. Holly przyglądała się krajobrazowi przez bulaj. - Wesoła wysepka - rzuciła. Bulwa żuł cygaro w kąciku ust. - Nic na to nie poradzę, pani kapral. Wciąż prosimy zbiegów, żeby ukrywali się gdzieś, gdzie jest ciepło, ale niech mnie kule biją, jeżeli zdarzy się jakiś, co nas posłucha. Komendant wrócił do kokpitu. Czas już przełączyć się na sterowanie ręczne i wylądować. Wyspa wyglądała jak z jakiegoś horroru. Z oceanu wynurzały się ciemne skały, rozbryzgi piany morze wyrzucało nad linię wody. Cienka warstwa roślinności desperacko czepiała się skał, trzepocząc bezładnie nad wodą jak grzywka, która nie daje się uczesać. „Nic dobrego mnie tutaj nie spotka" - pomyślała Holly. Trouble Morszczyn klepnął ją w ramię, przepędzając podły nastrój. - Głowa do góry, Nieduża. Przynajmniej jesteście dosyć daleko. Kilka dni na powierzchni jest warte każdej ceny. Powietrze jest tu tak słodkie, że aż trudno uwierzyć. Słodkie jak niebiosa.

Holly próbowała się uśmiechnąć, ale była zbyt zdenerwowana. - Czy komendant zazwyczaj osobiście nadzoruje inicjacje? - Bez wyjątku. Choć to pierwsza inicjacja na zasadzie jeden na jednego. Zazwyczaj, żeby się nie znudzić, śledzi kilku kandydatów. Ale wy macie go tylko dla siebie, bo chodzi o sprawę równouprawnienia kobiet. Gdy oblejecie, Juliusz nie chce, żeby mu się Biuro do spraw Równouprawnienia wtrącało i narzekało, że coś źle zrobił. Holly cała się zjeżyła. - Gdy obleję? Trouble puścił do niej oko. - Powiedziałem „gdy"? Miałem na myśli „jeżeli". Oczywiście jeżeli. Holly poczuła, że czubki jej spiczastych uszu drgają. Czy ta cała podróż to jakaś szarada? Czy komendant już miał gotowy raport na jej temat? Wylądowali na Plaży Fok, która była pozbawiona fok i piasku. Wahadłowiec miał kamuflaż w postaci ekranów plazmowych rzucających projekcję otoczenia na zewnętrzne płyty osłonowe pojazdu. Kiedy Trouble Morszczyn otwierał właz, dla przygodnego obserwatora wyglądało to tak, jakby jakieś drzwi otwierały się wprost na niebie. Holly i Trouble wyskoczyli na żwir, którym usiany był brzeg, i natychmiast uciekli od wody, żeby nie opryskały ich fale. Bulwa otworzył bulaj. - Masz dwadzieścia minut, żeby się rozpłakać albo zmówić modlitwę, albo zrobić to, co w takich wypadkach robią kobiety. Później zaczynam cię szukać. Holly spojrzała na niego twardo. - Tak jest, panie kapitanie. Natychmiast zabieram się do płakania. Jak tylko pan zniknie za horyzontem. Bulwa na wpół się uśmiechnął, na wpół skrzywił twarz w grymasie. - Mam nadzieję, że twoje umiejętności są warte czeków, jakie wystawiasz swoim gadaniem. Holly nie miała pojęcia, czym jest czek, ale powiedziała sobie, że teraz nie czas o to pytać. Bulwa odpalił silnik i wystartował, płynął nad wzgórzami niskim, łagodnym łukiem. Po wehikule pozostał na niebie tylko delikatny, pełgający, przezroczysty ślad. Holly odkryła, że nagle zrobiło jej się zimno. Oaza City było w pełni klimatyzowane, a jej mundur policjanta drogówki nie był ogrzewany. Zauważyła, że kapitan Morszczyn reguluje termostat na swoim komputerze. - No cóż - powiedział Trouble. - Nie ma sensu, żeby obojgu nam było zimno. Ja już swoją inicjację przeszedłem. - Ile razy oberwałeś z pistoletu na farbę? - spytała Holly. Trouble z niechęcią skrzywił twarz. - Osiem. A i tak byłem najlepszy z grupy. Komendant Bulwa przemieszcza się bardzo szybko jak na oldboja, poza tym ma do dyspozycji sprzęt za sporą kasę. Holly postawiła kołnierz, żeby się osłonić przed chłodnym, atlantyckim wiatrem. -Jakieś rady na koniec? - Niestety, chyba nie. Jak tylko włączę kamerę, regu-lamin zabrania mi się nawet do ciebie odzywać. Kapitan Morszczyn dotknął guzika na hełmie i czerwone światełko zamrugało na Holly. -Jedno, co ci mogę powiedzieć, to że gdybym był na twoim miejscu, już bym stąd zmykał. Juliusz nie będzie tracił czasu, ty też nie powinnaś więc marnować ani sekundy. Holly rozejrzała się dookoła. .Wykorzystaj wszystko, co daje ci środowisko - tak mówiły podręczniki. -Wszystko to, co podsuwa ci natura". Tutaj ta maksyma nie zdała się na nic. Wysypaną kamyczkami plażę ograniczała ostro pnąca się po obu stronach skała, a z trzeciej strony błotniste zbocze. Tylko tamtędy można było się wydostać, lepiej więc, jeżeli ruszy w tamtą stronę, zanim komendant usadowi się na samej górze. Pobiegła szybko w kierunku zbocza, postanawiając w duchu, że wyjdzie z tych ćwiczeń z twarzą i nie straci szacunku dla samej siebie. Zobaczyła jakiś rozbłysk kątem oka. Zatrzymała się w pół kroku.

- To nie fair - powiedziała, wskazując w tamtą stronę. Trouble spojrzał na drugą stronę wysypanej kamyczkami plaży. - Co? - spytał, choć miał się nie odzywać. - Zobacz sam. Płachta folii projekcyjnej. Ktoś się ukrywa na plaży. Masz wsparcie, na wypadek gdyby jakiś kapral okazał się trochę za szybki dla oldbojów? Trouble natychmiast zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. - D'Arvit - warknął, sięgając po broń. Kapitan Morszczyn szybko złapał za broń. Udało mu się nawet wyjąć ją z kabury, zanim zza folii projekcyjnej zobaczyli rozbłysk karabinka snajperskiego. Pocisk trafił go w górną część ramienia, okręcił wokół osi i rzucił na mokre skały. Holly skoczyła w prawo i zygzakiem pobiegła między kamieniami. Jeżeli będzie w ruchu, snajper może jej nie namierzyć. Czepiała się palcami błotnistego zbocza, kiedy z ziemi wyłonił się drugi snajper, strząsając z siebie płachtę folii projekcyjnej. Ten nowy - krasnal o szerokiej klatce piersiowej -trzymał w rękach największą strzelbę, jaką Holly kiedykolwiek widziała. - Niespodzianka! - wyszczerzył zęby, pokrzywione i żółte. Strzelił i impuls lasera przywalił Holly w splot słoneczny jak młot wikingów. Tak właśnie działają karabiny Neutrino - nie zabijają, ale strzał jest bardziej bolesny niż uderzenie wiadra pełnego zastygłego betonu. Holly oprzytomniała i natychmiast tego pożałowała. Siedziała pochylona do przodu na za dużym fotelu, do którego ją przywiązali, i wymiotowała na własne buty. Siedzący obok niej Trouble Morszczyn był zajęty tą samą czynnością. Co tu się dzieje? Broń laserowa przecież nie daje efektów ubocznych, chyba że ktoś jest na nią uczulony, a ona nie była. Holly rozejrzała się wokół i wstrzymała oddech. Znajdowali się w niewielkim, byle jak otynkowanym pomieszczeniu. Pośrodku stał olbrzymi stół. Olbrzymi stół czy też stół, przy którym siadywali ludzie? Byli w ludzkim domostwie? To by wyjaśniało mdłości. Wchodzenie do ludzkich siedzib bez pozwolenia było surowo zabronione. Ceną za łamanie zasad edyktu była utrata magii i mdłości. Pamięć podsunęła jej szczegóły sytuacji, w której się znalazła. Podczas ćwiczeń inicjacyjnych wpadła w zasadzkę zastawioną przez dwie wróżki na plaży. Czy to jakiś ekstremalny test? Spojrzała na ciężko opadającą na piersi głowę kapitana Morszczyna. Obrazek dosyć realistyczny jak na test. Otworzyły się skrzypiące stare drzwi, przez które wszedł wiekowy elf. - Widzę, że wam niedobrze. Mdłości czarownika albo też podręcznikowe rzyganie, jak to nazywają młodsze wróżki. Nie przejmujcie się, wkrótce minie. Elf wyglądał na starszego niż wszyscy przedstawiciele Ludu Wróżek, których Holly w życiu widziała. Miał na sobie pożółkły mundur SKR. Cały obrazek był jak kadr ze starego filmu. Elf natknął się na spojrzenie Holly. - Ach, tak - powiedział, poprawiając koronki munduru. - Moja finezja blaknie. Przekleństwo życia bez magii. Wszystko blaknie, nie tylko ubrania. Jeśli popatrzyłabyś mi w oczy, nigdy byś nie zgadła, że jestem zaledwie o jeden wiek starszy niż mój brat. Holly spojrzała mu w oczy. - Brat? Siedzący obok niej Trouble poruszył się, splunął na podłogę i uniósł głowę. Holly usłyszała, jak głośno wciąga powietrze. - O, bogowie! Turnball Bulwa. Holly zakręciło się w głowie. Bulwa? Brat. To był brat komendanta! Turnball był wniebowzięty. - W końcu ktoś mnie pamięta. Zaczynałem już myśleć, że popadłem w zapomnienie. - Pisałem pracę z historii starożytnej - odparł Trouble. - Zajmujesz całą stronę w rozdziale poświęconym oszalałym kryminalistom. Turnball próbował sprawiać wrażenie mało zainteresowanego, ale oczy lśniły mu ciekawością.

- Powiedz no, co piszą na tej stronie? - Piszą, że byłeś zdrajcą. Kapitanem, który zamierzał zatopić część Oaza City tylko po to, żeby pozbyć się konkurenta, próbującego cię wypchnąć z nielegalnego interesu w kopalni. Czytałem, że gdyby nie zatrzymał cię twój brat, kiedy miałeś już palec na przycisku, zginęłaby połowa miasta. - To śmieszne - powiedział Turnball obrażony. - Zleciłem inżynierom przestudiowanie planów i rysunków technicznych. Nie byłoby reakcji łańcuchowej. Kilkaset osób by zginęło. Wielkie mi coś. - Jak ci się udało uciec z więzienia? - spytała Holly. Turnball urósł o kilka centymetrów. - Nawet dnia nie spędziłem za kratkami. Nie jestem zwykłym kryminalistą. Na szczęście Juliuszowi zabrakło zimnej krwi, żeby mnie zabić, udało mi się więc uciec. Od tamtego dnia braciszek na mnie poluje. Ale to się dzisiaj skończy. - O to więc w tym wszystkim chodzi? O zemstę? - Częściowo - przyznał Turnball. - Ale również o wolność. Juliusz jest jak pies, który się dorwał do kości. Nie puści jej. Na długo odebrał mi szansę, żeby choć raz skończyć drinka, nie oglądając się za ramię. W ciągu ostatnich pięciuset lat mieszkałem w dziewięćdziesięciu sześciu domach. W osiemnastym wieku znalazłem bajkową willę niedaleko Nicei. - Spojrzenie starego elfa zamgli- to się. - Byłem tam taki szczęśliwy. Wciąż czuję zapach oceanu. Musiałem spalić dom aż do fundamentów, bo Juliusz deptał mi po piętrach. Holly powoli kręciła dłońmi, próbując poluzować więzy na nadgarstkach. Turnball zauważył ten ruch. - Nie rób sobie kłopotu, moja droga. Robię te węzły od wieków. To jedna z pierwszych umiejętności, których uczysz się jako uciekinier. Tak przy okazji gratuluję. Kobieta wyznaczona do inicjacji. Założę się, że mojemu braciszkowi się to nie podoba. Zawsze był po trosze seksistą. - Tak - odparła Holly. - Ty zaś jesteś prawdziwym dżentelmenem. - Touche - odrzekł Turnball. - Jak się kiedyś mawiało we Francji. Z twarzy kapitana Trouble'a znikł zielony kolorek. - Nie wiem, jaki masz plan, ale ode mnie żadnej pomocy się nie spodziewaj. Turnball stanął przed Holly i podniósł jej brodę zakrzywionym paznokciem. - Nie spodziewam się od ciebie pomocy, kapitanie. Spodziewam się pomocy od tej ślicznotki. Jeżeli chodzi o ciebie, spodziewam się tylko, że trochę sobie pokrzy-czysz, zanim umrzesz. Turnball miał dwóch wspólników - ponurego krasnala i duszka nielota. Komendant Bulwa wezwał ich do pokoju, żeby się przedstawili. Krasnolud nazywał się Bobb i nosił sombrero z szerokim rondem, żeby słońce nie padało na jego delikatną krasnoludzką skórę. - Bobb jest najlepszym włamywaczem w świecie przestępczym tuż po Mierzwie Grzebaczku - wyjaśniał Turnball, z gracją oplatając ramieniem potężne plecy przysadzistego krasnala. - Choć, z drugiej strony, w przeciwieństwie do sprytnego Grzebaczka nie ma głowy do planowania. Bobb popełnił wielki błąd, kiedy podkopał się pod dom kultury podczas balu charytatywnego komendy policji. Od tego czasu ukrywa się na powierzchni. Tworzymy dobry zespół. Ja planuję, on kradnie. - Odwrócił się teraz do duszka i okręcił go na pięcie. Tam, gdzie powinny wyrastać skrzydła, były tylko dwie wypukłości na porośniętej bliznami tkance. - Unix wdał się w bójkę z trollem i przegrał. Kiedy go znalazłem, był w stanie śmierci klinicznej. Oddałem mu ostatnie resztki magii, żeby przywrócić go do życia, i do dzisiaj nie wiem, czy mnie za to nienawidzi, czy kocha. Jest jednak lojalny. Poszedłby za mną w ogień, aż do środka ziemi. Zielonkawa twarz duszka nie wyrażała żadnych uczuć, oczy miał puste jak wymazane dyskietki. To właśnie te dwie wróżki złapały Holly i Trouble'a w pułapkę na wysypanej kamykami plaży. Turnball zerwał z klatki piersiowej Holly identyfikator z jej imieniem i nazwiskiem. - Plan jest taki. Wykorzystamy obecną tu kapral Niedużą, żeby zwabić Juliusza. Jeżeli spróbujesz go ostrzec, kapitan umrze w straszliwych męczarniach. Mam w torbie pająka z gatunku błękitnych tunelowców, który w ciągu kilku sekund rozedrze kapitanowi wnętrzności na strzępy. Ponieważ znajduje się w ludzkiej siedzibie, nie będzie miał ani kropli magii, żeby złagodzić ból. Twoja rola będzie następująca: usiądziesz na łące i poczekasz, aż przyjdzie po ciebie Juliusz. Gdy już przyjdzie, my go zgarnie- my. To bardzo proste. Będą z tobą Unix i Bobb. Ja tu poczekam na ten szczęśliwy moment, kiedy wciągną Juliusza przez te drzwi.

Unix przeciął kilka więzów i ściągnął Holly z krzesła. Popchnął ją przez olbrzymią framugę wprost w światło porannego słońca. Holly wzięła głęboki oddech. Powietrze tu było słodkie, ale nie miała teraz czasu zatrzymywać się i cieszyć tą słodyczą. - Może by tak spróbować uciec, pani władzo? - zażartował Unix, głos miał raz niski, raz wysoki, jakby złamany na pół. - Rzucić się biegiem i zobaczyć, co się stanie? - Tak - powtórzył szyderczo Bobb. - Co się stanie. Holly zgadywała, co się stanie. Oberwie jeszcze raz laserem, tym razem w plecy. Nie będzie uciekać. Jeszcze nie. Zacznie myśleć i coś wykombinuje. Ułoży jakiś plan. Ciągnęli Holly i dźgali ją pod żebra, żeby szła szybciej, przez dwie łąki, które opadały ku morzu na południe od skał. Trawa była tu rzadka i szorstka, przypominała kawałki nieogolonego zarostu. Nad linią klifu pokazywały się stada mew, rybołówek i kormoranów wznoszących się w górę jak myśliwce, które chcą osiągnąć wysokość manewrową. Przeszli obok zagajnika, w którym buzowało od dzikiej przyrody, po czym Bobb zatrzymał się przy niewielkiej skale wyłaniającej się ni stąd, ni zowąd z ziemi. Była wystarczająco duża, żeby osłonić niewielką wróżkę, jeśli ktoś podchodziłby od wschodu. - Klękaj - warknął, rzucając Holly na kolana. Kiedy usiadła, Unix zacisnął na jej kostce kajdanki, a drugi koniec łańcucha wbił mocno w twardą ziemię. - Dzięki temu ot, tak sobie nie odfruniesz - wyjaśnił, uśmiechając się złośliwie. - Jeżeli zobaczymy, że bawisz się łańcuchem, na pewien czas cię znokautujemy. -Poklepał dłonią celownik optyczny przymocowany do strzelby wiszącej na jego piersiach. - Będziemy cię obserwować. Dwaj przestępcy ze świata wróżek wrócili po własnych śladach i przeciąwszy łąkę, ukryli się w dwóch zagłębieniach terenu. Wyjęli z plecaków płachty folii projekcyjnej i szczelnie się nimi owinęli. Po chwili było widać tylko dwa czarne otwory luf wyzierające spod folii. To był prosty plan. Ale niezwykle przebiegły. Jeżeli komendant znalazłby Holly wyglądałoby to tak, jakby przygotowywała pułapkę. Tylko niezbyt sprytną. W tej samej sekundzie, w której przeciwnik się pokaże, Unix i Bobb będą mogli go przygwoździć ogniem z karabinków snajperskich. Musi być jakiś sposób, żeby ostrzec komendanta bez narażania kapitana Trouble'a. Holly rozważała wszystkie możliwości po kolei. „Skorzystaj z tego, co daje ci natura". Natura dawała tutaj aż nadto, ale, niestety, Holly nie była w stanie po nic sięgnąć. Nawet jeżeliby spróbowała, Bobb i Unix oszołomiliby ją słabszym ładunkiem i nie mu-sieliby zmieniać podstawowej struktury planu. Przy sobie również nie miała nic przydatnego. Unix przeszukał ją od stóp do głów i skonfiskował nawet długopis cyfrowy, który nosiła w kieszeni, na wypadek gdyby chciała go użyć jako broni. Przeoczył jedynie cienki jak kartka komputerek na nadgarstku, który i tak nie działał z powodu spięcia. Holly opuściła ramię za skałę i oderwała przymocowaną na rzep osłonę komputera. Odwróciła maleńki instrument na drugą stronę. Wyglądało na to, że hydrożel pomimo uszczelki przedostał się do środka i spowodował spięcie. Wysunęła baterię, sprawdzając znajdujący się pod nią układ elektroniczny. Na płytce zobaczyła maleńką kropelkę żelu, która rozsiadła się na kilku przełącznikach, w rezultacie czego w paru miejscach wytworzyły się całkiem niepotrzebne połączenia. Holly zerwała źdźbło szorstkiej trawy i pomagając sobie nim, zdjęła kroplę żelu. Nie minęła minuta, a pozostała część żelu wyparowała i maleńki komputerek włączył się, cicho szumiąc. Holly szybko zaciemniła panel na klatce piersiowej, na wypadek gdyby Bobb lub Unix zauważyli migający kursor. Miała zatem do dyspozycji komputer. Gdyby miała jeszcze hełm, mogłaby posłać komendantowi e- maila. Tak będzie mogła tylko napisać sobie na klatce piersiowej jakiś tekst. Rozdział 4 TOWARZYSZE Z BRONIĄ Tern Mór, północny półwysep Bulwa ze zdziwieniem odkrył, że ciężko dyszy. Były czasy, kiedy mógł biec cały dzień bez kropli potu na czole, a teraz serce waliło mu w piersiach po zaledwie trzykilometrowej przebieżce. Musiał zaparkować wahadłowiec na osłoniętym mgłą szczycie skały na północnym krańcu wyspy. Mgła

była oczywiście sztuczna, generowana przez kompresor przytwierdzony śrubami do rury wydechowej wehikułu. Osłona projekcyjna wahadłowca wciąż działała, mgła zaś stanowiła dodatkowe zabezpieczenie. Bulwa biegł nisko pochylony, niemal przy samej ziemi. Biegł jak łowca. W ruchu ciała czuł pierwotną radość, którą przynosi tylko powietrze na powierzchni. Ze wszystkich stron słyszał dźwięk fal uderzających o skały, zawsze obecny, nieustający, przypominający o sile pla- nety Ziemia. Komendant Juliusz Bulwa nigdy nie był szczęśliwszy, uwielbiał te polowania na powierzchni. Mógł właściwie powierzyć komuś nadzór nad inicjacjami, ale powiedział sobie, że nie zrezygnuje z tych wycieczek, dopóki nie pobije go pierwszy żółtodziób. To się jeszcze nie zdarzyło. Niecałe dwie godziny później komendant zrobił sobie przerwę i pociągnął głęboko z manierki. Polowanie byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby miał na plecach parę mechanicznych skrzydeł, ale w imię fair play zostawił skrzydła na półce w wahadłowcu. Nie dopuści do tego, żeby ktoś rzucił mu w twarz oskarżenie, że pokonał żółtodzioba dzięki sprzętowi wysokiej jakości. Bulwa przeszukał wszystkie oczywiste dla niego miejsca, gdzie kapral Nieduża mogła się ukryć, lecz jak dotąd jej nie znalazł. Nie było jej ani na plaży, ani w starych kamieniołomach. Nie siedziała na drzewie w zimo-zielonym zagajniku. Może była bystrzejsza niż przeciętny kadet? Musiała być. Jako kobieta, która chce przetrwać w SKRZAT, musi umieć walczyć z podejrzliwością i uprzedzeniami. Nie chodziło o to, że komendant odczuwał pokusę, by ułatwić jej życie. Do swoich podwładnych odnosi się z niechęcią i lekceważeniem, dopóki nie zasłużą sobie na lepsze traktowanie. Dla Holly nie będzie taryfy ulgowej. Bulwa podjął poszukiwania, a zmysły miał wyczulone na wszelkie zmiany w otoczeniu, które mogły wskazywać na to, że i jego ktoś śledzi. Dwieście lub więcej gatunków ptaków, gniazdujących na skałach Tern Mór, wykazywało nadzwyczajną aktywność. Gdzieś z wysokości chmur wrzeszczały na niego mewy, wrony śledziły jego ruchy, Juliusz zauważył nawet przypatrującego mu się z wysoka orła. W tym hałasie trudno mu się było skupić, ale dekoncentracja będzie jeszcze gorsza dla kapral Niedużej. Bulwa wspinał się szybkim krokiem wąskim zboczem w kierunku ludzkiej siedziby. Nieduża nie mogła być wewnątrz, ale mogła wykorzystać mury dla osłony. Komendant trzymał się zagajnika, jego ciemnozielone moro SKR nikło na tle liści. Juliusz coś usłyszał. Jakieś nieregularne pocieranie, jakby odgłos tarcia czymś o skałę. Zamarł i po chwili, klucząc, powoli wycofał się między drzewa. Niezadowolony królik postawił ogonek i zniknął głębiej w zaroślach. Bulwa nie zważał na kolczaste gałęzie wbijające mu się w łokcie, ostrożnie zbliżał się do źródła dźwięku. Być może nie było to nic ważnego, choć z drugiej strony to właśnie mógł być najważniejszy trop. Okazało się, że był. Schowany głęboko w zaroślach Bulwa wyraźnie widział Holly przytuloną do sporego kamienia. Nie była to zbyt przemyślna kryjówka. Holly nie dało się zobaczyć od wschodu, ale ze wszystkich innych stron była widoczna gołym okiem. Kapitana Morszczyna nie było widać, prawdopodobnie filmował ją gdzieś ze skałek. Bulwa westchnął. Zdziwił się, że jest rozczarowany. Byłoby sympatycznie mieć w siłach SKRZAT dziewczynę. Kogoś nowego, na kogo mógłby się zdrowo wydrzeć... Juliusz wyciągnął pistolet do paintballa i wcisnął lufę w szczelinę między skręconymi gałęziami dzikiej róży. Strzeli w nią kilka razy, tak na dobry początek. Nieduża powinna się obudzić i trochę lepiej postarać, jeżeli marzy o insygniach Zwiadu na mundurze. Bulwa nie musiał nawet używać celownika przytwierdzonego do hełmu. Strzał był łatwy, zaledwie z siedmiu metrów. W trudniejszych warunkach Bulwa też nie korzystałby z wizjera hełmu, bo Nieduża nie miała elektronicznego celownika. Musiał grać fair, dzięki temu będzie mógł na nią głośniej pokrzyczeć po nieudanej inicjacji. Wtedy Holly odwróciła się w kierunku zagajnika. Wciąż go nie widziała, ale on widział ją. Co ważniejsze, mógł przeczytać słowa wyświetlające się na jej klatce piersiowej. TURNBALL + 2 Komendant Bulwa wycofał lufę pistoletu spomiędzy gałęzi i zawrócił w mrok zagajnika. Bulwa walczył ze sobą, próbując opanować emocje. Turnball wrócił. Był tutaj. Jak to możliwe?

Opanowały go wszystkie dawno zapomniane uczucia, wiążąc mu supeł w żołądku. Turnball był jego bratem, a gdzieś w zakamarkach duszy komendanta plątały się resztki braterskiej miłości. Najsilniejszym uczuciem był jednak smutek. Turnball zdradził Lud Wróżek, nie zależało mu na nich i chciał, by umierały. Wszystko dla własnego zysku. Juliusz już raz pozwolił bratu uciec, drugi raz się to nie powtórzy. Bulwa wycofywał się powoli przez zagajnik i po chwili włączył obwody hełmu. Próbował się połączyć z komendą policji SKR, ale w radiu słychać było tylko szum. Turnball z pewnością postarał się o zagłuszanie fal radiowych. Jego brat może i kontrolował fale radiowe, ale samego powietrza na pewno nie. Wszystko, co żyje, ogrzewa przecież powietrze. Bulwa opuścił filtr termiczny na wizjer hełmu i zaczął powoli przeszukiwać teren za kapral Niedużą, nakładając nań elektroniczną siatkę. Przeszukiwania nie trwały zbyt długo. Pośród łagodnego różu owadów i gryzoni żyjących pod powierzchnią łąki zobaczył dwa czerwone otwory błyszczące jak latar- nie morskie. Wąskie smugi były prawdopodobnie efektem uciekania ciepłoty wydzielanej przez ciała spod dwóch płacht folii projekcyjnej. Snajperzy. Przyczajeni. Czekający na niego cierpliwie. Te wróżki nie były zawodowcami. Zawodowcy schowaliby lufy karabinków snajperskich pod folią i wyjęliby je dopiero wtedy, kiedy zaistniałaby potrzeba, eliminując w ten sposób wydzielanie się ciepła. Bulwa włożył pistolet do paintballa do kabury i wyciągnął neutrino 500. Podczas prawdziwej walki miałby przy sobie trzylufowy, chłodzony wodą miotacz, ale nie spodziewał się, że znajdzie się na polu walki. Beształ się w milczeniu. Idiota. Prawdziwa walka nie układa się zgodnie z wyznaczonymi planami. Komendant okrążył snajperów i zaszedł ich od tyłu, po czym wystrzelił do nich dwa razy z bezpiecznej odległości. Być może ten rodzaj działań bojowych nie odzwierciedlał prawdziwego sportowego ducha walki, ale był zdecydowanie najostrożniejszy. Kiedy snajperom wróci przytomność, będą, skuci razem, leżeli na tyłach policyjnego wahadłowca. Jeżeli zaś przypadkiem ogłuszył dwie niewinne osoby, efekty uboczne nie będą trwały długo. Komendant Bulwa podbiegł ostrożnie do pierwszej kryjówki i odsłonił płachtę folii projekcyjnej. W zagłębieniu w ziemi zobaczył krasnala. Ohydny, mały kartofel. Bulwa rozpoznał go, bo krasnal był na jego własnej liście poszukiwanych kryminalistów. Bobb Ragby. Paskudny typ z gatunku przestępców półgłówków, spośród których Turnball rekrutował swoich żołnierzy. Bulwa ukląkł przy krasnoludzie, rozbroił go i zacisnął mu plastikowe kajdanki wokół nadgarstków i kostek. Przeszedł żwawym krokiem pięćdziesiąt metrów do drugiej kryjówki snajperskiej. Kolejny znany uciekinier -Unix B'Lob. Duszek nielot. Ten był prawą ręką Bulwy od dziesiątków lat. Bulwa uśmiechał się pod nosem, zakuwając nieprzytomnego duszka w kajdany. Nawet pojmanie tylko tych dwóch oznaczałoby, że dzień skończył się sukcesem. A dzień przecież się jeszcze nie kończył. Holly ostrożnie wyjmowała długi gwóźdź z ziemi, kiedy pojawił się Bulwa. - Pomóc ci może? - spytał Juliusz. - Niech pan się schowa, komendancie - syknęła Holly. - Celują w pana teraz z dwóch karabinków snajperskich. Bulwa klepnął otwartą dłonią przewieszoną przez ramię broń. - Masz na myśli te karabinki? Przeczytałem twój tekst. Dobra robota. - Zacisnął palce na łańcuchu i wyrwał go jednym ruchem z ziemi. - Parametry twojego zadania zostały zmienione. „Co ty powiesz" - pomyślała Holly. Bulwa, posługując się narzędziem Omni, rozpiął jej kajdanki zaciśnięte wokół kostki. - To już nie są ćwiczenia. Jesteśmy na prawdziwym polu walki, mamy wrogo nastawionego i prawdopodobnie uzbrojonego przeciwnika. Holly rozcierała kostkę tam, gdzie kajdanki wrzynały się w skórę. - Pana brat, Turnball, uwięził kapitana Morszczyna w ludzkiej siedzibie. Zagroził, że nakarmi go pająkiem z gatunku błękitnych tunelowców, jeżeli coś pójdzie nie tak i jego plan nie wypali. Bulwa westchnął i oparł się o skałę.

- Nie możemy wejść do ludzkiej siedziby. Jeżeli to uczynimy, nie tylko będziemy zdezorientowani, ale i aresztowanie nie będzie legalne. Turnball jest sprytny. Chociaż przechytrzyliśmy tych jego łotrów, nie będziemy mogli zdobyć tego domu. - Możemy za pomocą celowników optycznych wyeliminować cel - zasugerowała Holly. - Wtedy kapitan Morszczyn będzie mógł wyjść o własnych siłach. Jeżeli celem byłby ktoś inny, nie jego brat, Bulwa by się w tym momencie uśmiechnął. - Zgoda, kapral Nieduża. To dobra myśl. Bulwa i Holly popędzili do grani wyrastającej nad ludzką siedzibą. Domek zbudowano w zagłębieniu, był otoczony srebrnymi brzozami. Komendant podrapał się po policzku. - Musimy podejść bliżej. Chcę mieć dobrą pozycję strzelecką, by spojrzeć przez okno. Będziemy mieć tylko jedną szansę. - Mam wziąć jeden karabin, panie kapitanie? - spytała Holly. - Nie. Nie macie pozwolenia na użycie broni. Chodzi o życie kapitana Morszczyna, nie chcę więc żadnych nerwowych ruchów przy języczku spustowym. Nawet jeżeli udałoby się wam unieszkodliwić Turnballa, ujawniłoby to naszą strategię. - Co mam więc robić? Bulwa sprawdził, czy obie sztuki broni są naładowane. - Zostań tutaj. Jeżeli Turnball mnie dorwie, wracaj do wahadłowca i włącz sygnał alarmowy. Jeśli nikt nie przybędzie z pomocą i zobaczysz, że nadchodzi Turnball, rozpocznij procedurę samozniszczenia. - Ale ja potrafię pilotować wahadłowiec - zaprotestowała Holly. - Zaliczyłam setki godzin na symulatorze. - Nie masz przy tym licencji pilota - dodał komendant. - Jeżeli wystartujesz tym pojazdem, możesz się pożegnać z karierą w policji. Ustaw program samoznisz- czenia i czekaj na zespół ratowniczy. - Podał Holly kartę chipową, która była także kluczem do stacyjki wahadłowca i lokalizatorem. - To rozkaz, Nieduża, usuń więc z twarzy tę nieposłuszną minę, bo robię się nerwowy. Jak się zrobię nerwowy, wywalam ludzi na zbity pysk. Zrozumiano? - Tak jest, panie kapitanie. Wszystko zrozumiałam. - To dobrze. Holly przykucnęła za granią, podczas gdy jej komendant ruszył, klucząc wśród drzew w kierunku ludzkiego domostwa. Gdy był w połowie drogi w dół, włączył osłonę, stając się niewidzialny dla oka. Gdy wróżka włączała osłonę, jej wibracja stawała się tak szybka, że wzrok nie był w stanie rozróżnić obrazu. Bulwa będzie musiał oczywiście wyłączyć osłonę, żeby strzelić do brata, ale zrobi to dopiero w ostatniej chwili. Czuł w powietrzu smak metalowych opiłków, z pewnością zostały z detonacji specjalnego ładunku zagłuszającego fale radiowe, który Turnball musiał odpalić. Ostrożnie stawiał kroki po nierównym gruncie, aż zobaczył przed sobą wyraźnie frontowe okno domu. Zasłony były odsunięte, ale nie było śladu ani Turnballa, ani kapitana Morszczyna. Trzymając się ściany, komendant skradał się wzdłuż ścieżki z popękanych płaskich kamieni na tyły domu. Po obu stronach wąskiego, zaniedbanego podwórka rosły drzewa. Tam właśnie, na stołeczku na tarasie z płaskich kamieni, siedział jego brat Turnball. Twarz miał zwróconą ku porannemu słońcu i na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie osoby pozbawionej wszelkich zmartwień. Bulwa złapał oddech i zawahał się, stawiając następny krok. Jego jedyny brat. Krew z krwi i kość z kości. Przez krótką chwilę komendant wyobrażał sobie, jak by to było - objąć go i zapomnieć o przeszłości, ale ten moment szybko minął. Było za późno na przebaczenie. Wtedy mieli umrzeć mieszkańcy świata wróżek, właściwie wciąż niektórym groziła śmierć. Bulwa uniósł broń i wycelował w brata. Śmiesznie łatwy strzał, nawet dla średnio wyszkolonego snajpera. Nie mógł uwierzyć, że jego brat był taki głupi, żeby się w ten sposób wystawić. Zbliżając się, Juliusz stwierdził, że smuci go fakt, że Turnball aż tak się posunął w latach. Dzielił ich ledwie jeden wiek, a jego starszy brat wyglądał, jakby ledwie miał siłę ustać. Częścią magii świata wróżek

było długie życie, a czas bez magii przedwcześnie pchnął Turnballa w objęcia starości. - Jak się masz, Juliuszu? Słyszę, że tu jesteś - powiedział Turnball, nie otwierając oczu. - To słońce jest wspaniałe, prawda? Jak możesz bez niego żyć? Może byś wyłączył osłonę? Tak długo nie widziałem twojej twarzy. Bulwa rozluźnił osłonę i walczył, by nie spuszczać brata z celownika. - Zamknij się, Turnball. Nie gadaj nic do mnie. Jesteś tylko przyszłym skazańcem, niczym więcej. Tylko tyle. Turnball otworzył oczy. - Ach, braciszku. Nie wyglądasz za dobrze. Nadciśnienie. Na pewno spowodowane polowaniem na mnie. Juliusz nie mógł się oprzeć i dał się wciągnąć w rozmowę. - i kto to mówi! Sam wyglądasz jak dywan, który trzepano zdecydowanie za często. Wciąż nosisz ten stary mundur SKR. Zrezygnowaliśmy z koronkowych kołnierzyków, Turnball. Jeżeli wciąż byłbyś kapitanem, wiedziałbyś o tym. Turnball poprawił kołnierzyk. - Naprawdę o tym chcesz ze mną rozmawiać, Juliuszu? O mundurach? Po tych wszystkich latach? - Będziemy mieli mnóstwo czasu na rozmowy, jak będziesz siedział w więzieniu. Turnball dramatycznym gestem wystawił przed siebie nadgarstki. - No, to dobrze, komendancie. Zaaresztuj mnie. Juliusz byt podejrzliwy. - Tak po prostu? Co ty kombinujesz? -Jestem zmęczony - westchnął jego brat. - Jestem zmęczony życiem wśród Błotniaków. To straszni barbarzyńcy. Chcę do domu, nawet jeżeli byłaby to cela więzienna. Widzę, że pozbyłeś się moich pomocników, mam więc wybór? Żołnierska intuicja Bulwy waliła mu w ściany czaszki jak serce dzwonu. Opuścił filtr termiczny na wizjerze hełmu i zobaczył, że w domostwie jest tylko jedna wróżka oprócz nich. Ktoś związany w pozycji siedzącej. To z pewnością kapitan Morszczyn. - Gdzie nasza cudowna kapral Nieduża? - spytał od niechcenia Turnball. Bulwa postanowił zachować asa w rękawie, na wypadek gdyby go potrzebował. - Nie żyje - rzucił. - Twój krasnolud zastrzelił ją, kiedy mnie ostrzegała. To kolejny zarzut, na który będziesz musiał odpowiedzieć. - Cóż to za kolejny zarzut? Mam tylko jedno życie. Tylko jedno, które mogę spędzić w celi. Lepiej się pospiesz z tym aresztowaniem, Juliuszu. Bo jak tego nie zrobisz, wrócę do środka, do ludzkiego domostwa. Juliusz musiał szybko przemyśleć sytuację. Oczywiste było, że Turnball coś zaplanował. Prawdopodobnie ruszy do ataku, kiedy Juliusz zakuje go w kajdanki. Ale przecież nie będzie mógł się ruszyć, jeśli straci przytomność. Bez słowa ostrzeżenia komendant przywalił bratu niskim ładunkiem. Wystarczy, żeby go na kilka chwil wyłączyć z gry. Turnball osunął się na plecy, miał wyraz zdziwienia na twarzy. Bulwa włożył neutrina do kabury i pospieszył w kierunku brata. Chciał, żeby Turnball był związany jak prosię, kiedy już dojdzie do siebie. Juliusz zrobił trzy kroki i poczuł się jakoś niezbyt dobrze. Strasznie rozbolała go głowa, jakby z nieba spadł na nią niewidzialny ołowiany ładunek. Zaczął się obficie pocić, natychmiast zablokowały mu się zatoki. Co tu się dzieje? Bulwa opadł na kolana, a później oparł się na dłoniach. Miał ochotę najpierw wymiotować, a później spać jak zabity osiem godzin. Nogi i ręce trzęsły mu się jak galareta, głowa ważyła z tonę. Każdy oddech słyszał jakby gdzieś z oddali, wzmocniony przez dziesięć megafonów. Komendant pozostał w tej pozycji przez minutę. Był zupełnie bezradny. Maleńki kotek mógłby go przewrócić i ukraść mu portfel. Tylko się przyglądał, jak Turnball przytomnieje, potrząsa głową, żeby się pozbyć szumu w uszach, i zaczyna się uśmiechać. Turnball wstał, górował teraz nad swoim bezradnym bratem. - Kto jest bystrzejszy? - krzyczał na komendanta. -Który z nas dwóch był zawsze bystrzejszy? Bulwa nie mógł wykrztusić słowa. Próbował tylko ustawić myśli w jakimś logicznym porządku. Dla ciała było już za późno - opuściło go i zdradziło jak dezerter.

- Zazdrość - stwierdził głośno Turnball, otwierając ramiona. - Zawsze chodziło o zazdrość. Ja cię przewyższam pod każdym względem, a ty nie potrafisz sobie z tym poradzić. - Miał teraz w oczach błysk szaleństwa, w kącikach ust i na brodzie lśniły kropelki śliny. Bulwa wydusił z siebie tylko dwa słowa: - Naprawdę zwariowałeś. - Nie - powiedział Turnball. - Prawdę mówiąc, mam dosyć. Mam dosyć uciekania przed własnym bratem. To wszystko jest zbyt melodramatyczne. Chociaż mnie to boli, mam zamiar zabrać ci to, co najcenniejsze. Mam zamiar odebrać ci magię. Wtedy będziesz taki jak ja. Już zacząłem, chciałbyś wiedzieć jak? Turnball wyjął z kieszeni obszernego szynela maleńkiego pilota. Nacisnął guziczek, a wokół braci wyrosły, świecąc w słońcu, szklane ściany. Nie byli już w ogrodzie, ale w szklarni. Bulwa wszedł do niej przez otwarte drzwi ogrodowe. - Brzydki komendant, oj, brzydki! - ganił go Turnball. - Wszedł do ludzkiego domostwa bez zaproszenia. To wbrew regułom naszej religii. Jeszcze kilka razy ci się to przydarzy, a magia wyparuje na zawsze. Bulwa zwiesił nisko głowę. Wszedł jak żółtodziób prosto w pułapkę Turnballa, jak rekrut, który dopiero co ukończył akademię. Jego brat powiesił na rusztowaniu kilka płacht folii projekcyjnych, rozmieścił parę projektorów, żeby ukryć przydomową szklarnię, a on się na to złapał! Jego jedyną nadzieją była teraz Holly Nieduża. Jeżeli Turnball przechytrzył samego kapitana Morszczyna, jaką szansę ma ta dziewczyna? Turnball chwycił Bulwę za kołnierz i pociągnął go w kierunku domu. - Nie wyglądasz za dobrze - powiedział, a w jego głosie brzmiał fałszywy ton zmartwienia. - Lepiej wejdź do środka. Rozdział 5 KARIERA CZY WSPÓŁTOWARZYSZE? Holly przyglądała się z wysokości grani, jak Turnball pojmał komendanta. Kiedy Bulwa opadł na kolana, skoczyła na równe nogi i biegiem ruszyła zboczem wzgórza, całkowicie przygotowana na niesubordynację, niesłuchanie rozkazów, chcąc rzucić się na pomoc komendantowi. Wtedy właśnie ukazał się w pełnym blasku obraz ścian szklarni i zatrzymał Holly w pół kroku. Jeżeli wejdzie do domu, będzie bezużyteczna, chyba że uratuje komendanta, wymiotując. Musi być jakiś inny sposób. Holly zawróciła i na czworakach wdrapała się z powrotem na wzgórze - wpijała się palcami głęboko w ziemię, brnęła w kierunku lasu. Kiedy już jej nie było widać, włączyła lokalizator w karcie chipowej kluczyka do wahadłowca. Miała rozkaz wrócić do pojazdu i wysłać sygnał ratunkowy W końcu przebije się przez ekran zagłuszania. Choć wtedy będzie prawdopodobnie za późno. Biegła przez dzikie łąki, jej buty zaplątywały się w wysokiej trawie. Nad głową Holly krążyły ptaki, ich przesycone nieszczęściem głosy były jak echo jej własnego nastroju. Wiatr uderzał ją w twarz i zwalniał tempo biegu. Tego dnia wydawało się, że nawet przyroda stoi na drodze SKR. Popiskiwanie lokalizatora prowadziło ją przez strumień sięgający połowy uda. Lodowata woda przenikała przez szczeliny w mundurze Holly, spływała jej po nogach. Lecz Holly nie zważała ani na to, ani na pstrąga wielkości jej ramienia, który był bardzo zainteresowany materiałem, z jakiego wykonano jej mundur. Nie zważając na nic, parła naprzód, przelazła przez zamykającą dostęp na pole bramkę wysokości człowieka, a później wdrapała się na strome wzgórze. Mgła trzymała się jego szczytu jak bita śmietana na kawałku tortu. Holly poczuła w nozdrzach zapach mgły, jeszcze zanim do niej dotarta. Czysta chemia. Sztuczna mgła. Wahadłowiec był z pewnością wewnątrz tej chmurki. Resztkami sił Holly rozepchała na boki płachty sztucznej mgły przyklejonej do pojazdu i zdalnie aktywowała drzwi wahadłowca. Padła jak nieżywa w środku, przez moment leżała na plecach w drzwiach kabiny sterowania i łapała oddech. Po chwili stanęła na równe nogi i pacnęła dłonią przycisk awaryjny na tablicy rozdzielczej, aktywując awaryjny promień.

Ikonka przedstawiająca promień mrugała na nią, Holly czuła się okropnie. Mogła tylko siedzieć i przyglądać się kolejnym komunikatom mrugającym na ekranie plazmowym, mówiącym, że nie udało się wysłać wiadomości. Siedziała otoczona technologią Bóg jeden wie ile wartą, a rozkaz, który jej wydano, brzmiał: nic nie robić. Kapitan Morszczyn i komendant Bulwa byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a ona musiała słuchać rozkazu, siedzieć na tyłku i kręcić palcami. Jeżeli wystartuje wahadłowcem, złamie wyraźne polecenie przełożonego, a jej kariera w SKRZAT zapewne skończy się, zanim się na dobre zaczęła. Jeżeli zaś nie wystartuje, jej towarzysze zginą. Co jest ważniejsze - kariera czy towarzysze? Holly wsadziła kartę chipową do otworu urządzenia zapłonowego i starannie zapięła pasy. Turnball Bulwa bawił się doskonale, jak nigdy dotąd! W końcu nadszedł moment, o którym marzył przez dziesięciolecia. Jego młodszy braciszek był na jego łasce i niełasce. - Pomyślałem sobie, że mógłbym cię tu potrzymać dwadzieścia cztery godziny, aż cała magia wyparuje z ciebie na dobre. Wtedy zostaniemy prawdziwymi braćmi. Będziemy zespołem. Może się do mnie przyłączysz? Jeżeli nie, to na pewno nie ty będziesz stał na czele pościgu. SKR nie zatrudnia osób pozbawionych magii. Bulwa leżał na podłodze zwinięty w kłębek, twarz miał bardziej zieloną niż tylna część ciała duszka. - Możesz sobie marzyć - jęknął. - Nie jesteś już moim bratem. Turnball uszczypnął go w policzek. -Jeszcze mnie polubisz, braciszku. Zadziwiające, do kogo osoba ze świata wróżek może się zwrócić w nieszczęściu. Wierz mi, ja to wiem. - Możesz sobie pomarzyć. Turnball westchnął. - Ale z ciebie uparciuch. Pewnie sobie wyobrażasz, że stąd uciekniesz. Albo uwierzysz, że mimo wszystko nie potrafiłbym skrzywdzić mojego młodszego brata. Mam rację? Wierzysz, że mam serce? Pozwól, że coś ci zademonstruję... - Turnball uniósł zwisającą bezwładnie na piersi głowę kapitana Morszczyna. Troubłe był ledwie przytomny. Za długo już przebywał w tym domu. Nigdy już nie osiągnie stu procent potencjału magicznego. Chyba że zespół czarowników zrobi mu specjalny zastrzyk z magii. I to szybko. Turnball trzymał maleńką klatkę tuż przy twarzy Trouble'a. Pająk z gatunku błękitnych tunelowców szarpał druty swojego więzienia. - Lubię te stworzonka - mówił Turnball łagodnie. -Wszystko przegryzą, żeby przeżyć. Przypominają mi siebie samego. To maleństwo popracuje teraz nad naszym kapitanem. Bulwa próbował unieść rękę. - Turnball, nie rób tego. - Muszę - powiedział Turnball. - Wyobraź sobie, że to już się właściwie stało. Nic nie możesz zrobić. - Turnball, to morderstwo. - Morderstwo to tylko słowo. To tylko kolejne wypowiedziane słowo. Turnball Bulwa zaczął wyciągać maleńką zawleczkę blokującą zamknięcie. Zaledwie pół centymetra metalu przytrzymywało zamek na drzwiczkach klatki, kiedy dach przebił grot modułu komunikacyjnego, wbijając się w deski podłogowe. Z głośnika w grocie dobiegł ich głos Hol-ly, który zatrząsł ścianami całego domu. - Turnballu Bulwo - powiedział głos. - Uwolnij więźniów i poddaj się! Turnball wsadził z powrotem zawleczkę w zamek, a klatkę do kieszeni. - Dziewczyna nie żyje, co? Kiedy wreszcie przestaniesz mnie okłamywać, Juliuszu? Juliusz był zbyt osłabiony, by odpowiedzieć. Cały świat zamienił się w zły sen. Miał wrażenie, że oddycha płynnymi cukierkami toffi. Turnball skupił się teraz na grocie modułu komunikacyjnego. Wiedział, że urządzenie przekaże jego słowa do zawieszonego nad dachem domu wahadłowca. - Mała pani kapral, żywa i w świetnej formie. No cóż, trudno. Ty nie możesz wejść, a ja nie wyjdę.

Jeśli wejdziesz, ja będę wolny. Ponadto zdobędę wahadłowiec. Jeżeli spróbujesz mnie zatrzymać, kiedy będę gotowy do wyjścia, moje aresztowanie będzie nielegalne, a moi prawnicy pokroją cię w cieniutkie paseczki i wycisną jak wieloryba na tran. - Rozwalę ten dom w drobny mak - ostrzegła go Holly przez moduł komunikacyjny. Turnball rozłożył ramiona. - No, to wał. Zakończysz moje nędzne życie. Ale przy pierwszym uderzeniu nakarmię komendanta moim pająkiem. Bracia Bulwa nie przeżyją tego ataku. Przemyśl to, kapral Nieduża. Nie wygrasz, dopóki ten dom stoi twardo na ziemi. Siedząca nad ich głowami w wahadłowcu Holly zdawała sobie sprawę, że Turnball pomyślał o wszystkim. Znał regulamin policji Niższej Krainy lepiej niż ona. Chociaż to ona siedziała w wahadłowcu, Turnball dysponował silniejszymi argumentami. Jeśli Holly złamie reguły, on po prostu odejdzie sobie spacerkiem i wystartuje własnym pojazdem, który z pewnością jest ukryty gdzieś w pobliżu. „Nie wygrasz, dopóki ten dom stoi twardo na ziemi." Miał rację. Nie mogła wygrać tak długo, jak długo to ludzkie domostwo, jego ściany i dach, otaczało jej towarzyszy - oficerów SKR. Ale jeżeli domostwa by nie było, co wtedy? Holly szybko sprawdziła specyfikację techniczną wahadłowca. Pojazd był wyposażony w standardowy zestaw uchwytów do dokowania umieszczonych na dziobie i rufie. Dzięki uchwytom wahadłowiec można było posadzić na nierównym terenie, można było jednak również posłużyć się nimi do holowania pojazdów lub ewentualnie do innych bardziej niekonwencjonalnych operacji mechanicznych. „Nie wygrasz, dopóki ten dom stoi twardo na ziemi." Holly poczuła, że zaczyna się pocić na szyi i plecach. Czy ona oszalała? Czy to, co sobie przed chwilą zaplanowała, da się ewentualnie obronić w sądzie? Postanowiła sobie, że to nie ma znaczenia. Chodzi przecież o życie. Jednym ruchem kciuka zdjęła osłony z uchwytów umiejscowionych na dziobie pojazdu, ustawiając wahadłowiec pod takim kątem, że jego wydłużony nos celował w domek. - Ostatnie ostrzeżenie, Turnball - powiedziała Holly przez system nagłaśniający. - Wychodzisz czy nie? - Chyba jeszcze nie, moja droga - nadeszła radosna odpowiedź. - Ale zapraszamy, ty możesz wejść do nas w każdej chwili! Holly już się nie chciało z nim dłużej gadać. Pstryknęła przełącznik i wysunęła uchwyty dziobowe. W tym modelu wahadłowca działały one z wykorzystaniem zasady przeciwstawnych pól magnetycznych. Na ekranie monitora zobaczyła lekkie pulsowanie, kiedy dwa cylindryczne uchwyty wypaliły jak dwie rakiety z podbrzusza wahadłowca. Celowała tak, żeby przebiły dach domku. Holly ustawiła długość stalowej linki na dwadzieścia metrów, żeby uchwyty sięgnęły na odpowiednią wysokość. Wyłoniły się z nich mniejsze chwytaki, które objęły drewniane belki, deski podłogowe i wgryzły się w ściany. Holly szarpnęła w tył uchwyty, nie zważając na efekty swojej działalności. Teraz nie było olbrzymiej połaci dachu, a południowa ściana niebezpiecznie się chwiała. Holly szybko zrobiła zdjęcie budowli i kazała komputerowi je zanalizować. - Komputer - powiedziała. - Pytanie głosowe. - Jestem gotów - odpowiedział komputer głosem Folaya, geniusza technicznego SKRZAT. - Zlokalizuj punkty przenoszące największe obciążenie. - Lokalizuję. Kilka sekund później komputer zredukował zdjęcie do schematu złożonego z trójwymiarowych linii. Na rysunku łagodnie pulsowały cztery czerwone kropki. Jeżeli trafiłaby w którąkolwiek z nich, cały dom zawaliłby się jak domek z kart. Holly przyjrzała się temu z bliska. Podczas zajęć w akademii bardzo lubiła zajęcia z rozbiórki, a teraz zorientowała się, że jeżeli wyciągnie belkę stropową na pierwszym piętrze od strony szczytu domu, to, co zostanie, rozpadnie się na zewnątrz. Turnball wrzeszczał do grotu komunikacyjnego: - Co ty chcesz zrobić? Nie wolno ci! To wbrew regulaminowi. Nawet jeżeli oderwiesz cały dach, nie masz prawa wejść do tego domu.

- Do jakiego domu? - spytała Holly i wystrzeliła trzeci uchwyt. Uchwyt zacisnął się na belce i wyrwał ją z muru. Dom jęknął jak śmiertelnie ranny gigantyczny potwór, zatrząsł się i rozpadł. Widok był komiczny, bo stało się to zupełnie nagle, a do wewnątrz nie wpadła ani jedna cegła. Turnball Bulwa nie miał się już gdzie schować. Holly umieściła punkt celownika laserowego pośrodku jego klatki piersiowej. - Tylko się rusz - powiedziała - a wywalę cię prosto w ocean. - Nie możesz do mnie strzelić - odparł Turnball. -Nie masz certyfikatu na ostre strzelanie. - Może nie - powiedział głos gdzieś obok Turnballa. - Ale ja mam. Trouble Morszczyn stał już na nogach i ciągnął za sobą olbrzymie krzesło. Rzucił się na Turnballa Bulwę i obaj znaleźli się na ziemi, widać było plątaninę nóg walczących, raz po raz pokazywała się też noga od krzesła. Nad ich głowami w wahadłowcu Holly uderzyła dłonią w deskę rozdzielczą. Była przygotowana na to, żeby uderzeniem lasera pozbawić Turnballa Bulwę przytomności, w końcu było już trochę za późno, żeby się martwić o regulamin. Odprowadziła wahadłowiec na bezpieczną odległość i wykręciła łagodnym łukiem, żeby wylądować. W ruinach domku komendant Bulwa powoli wracał do sił. Teraz, gdy ludzka siedziba została do cna zniszczona, choroba magii szybko ustępowała. Zakaszlał, otrząsnął się i ukląkł. Pośród gruzów Trouble walczył z Turnballem. Walczył i przegrywał. Może Turnball jest i starszy, ale ogarnął go szał i nie zważał na nic. Raz po raz uderzał w twarz kapitana. Juliusz podniósł z podłogi strzelbę. - Poddaj się, Turnball - powiedział zmęczonym głosem. -Już po wszystkim. Turnball ciężko opuścił ramiona i powoli się odwrócił. - Aha, Juliusz. Mój braciszek. Znowu doszło do tego samego. Brat przeciwko bratu. - Przestań mówić, bardzo cię proszę. Połóż się płasko na ziemi, ręce za głowę. Znasz procedurę. Turnball się nie położył, wstawał powoli, nieustannie przemawiając łagodnym głosem: - To nie musi być koniec. Tylko mnie wypuść. Zniknę z twojego życia raz na zawsze. Już nigdy o mnie nie usłyszysz, przysięgam. Ta cała historia to był błąd, dopiero teraz to widzę. Bardzo tego żałuję, szczerze. Energia wracała i Bulwa był coraz bardziej pewny siebie. - Zamknij się, Turnball, albo i nie, to pomoże mi wywalić w ciebie cały ładunek, dokładnie tam, gdzie stoisz. Turnball uśmiechnął się spokojnie. - Nie możesz mnie zabić. Jesteśmy rodziną. - Nie zabiję cię, tylko pozbawię przytomności. Teraz spójrz mi w oczy i powiedz, co tam widzisz. Przywalę ci czy nie? Turnball rzucił spojrzenie na brata i zrozumiał prawdę. - Nie mogę iść do więzienia, braciszku. Nie jestem zwykłym przestępcą. Więzienie mnie wykończy. W mgnieniu oka Turnball sięgnął do kieszeni i wyjął z niej maleńką drucianą klatkę. Wyciągnął zawleczkę zamka i połknął pająka. - Był sobie stary człowiek, który połknął pająka - powiedział, a później: - Do widzenia, braciszku. Bulwa trzema skokami przemierzył zrujnowaną kuchnię. Z impetem otworzył leżącą na podłodze szafkę kuchenną i rozgarniał puszki i torebki z jedzeniem. Chwycił w dłoń puszkę kawy rozpuszczalnej i zdarł z niej pokrywkę. Jeszcze dwa skoki i klęczał przy leżącym na podłodze bracie, wpychając mu garściami granulki kawy do gardła. - To nie będzie takie łatwe, Turnball. Jesteś pospolitym przestępcą i pójdziesz do więzienia jak pospolity przestępca! Po chwili Turnball przestał wierzgać. Pająk nie żył. Stary elf był bardzo poraniony, ale żywy. Bulwa szybko założył mu kajdanki i pospiesznie podszedł do Trouble'a. Kapitan już siedział. - Niech pan się nie obraża, komendancie, ale pański brat wali pięściami jak chochlik. Bulwa prawie się uśmiechnął. - Ma pan szczęście, kapitanie. Holly nadbiegła ścieżką ogrodową wzdłuż czegoś, co kiedyś było korytarzem, i wpadła do kuchni.

- Wszystko w porządku? Bulwa miał niezwykle stresujący dzień i na swoje nieszczęście Holly dostało się nie z własnej winy. - Nie, kapral Nieduża, nie wszystko jest w porządku - warknął, strzepując kurz z poły munduru. - Moje ćwiczenia przejął recydywista, mój kapitan pozwolił się związać jak prosiak, a wy nie posłuchaliście wyraźnego rozkazu i usiedliście za sterami wahadłowca. To oznacza, że cała sprawa zdrowo się sypnęła. - Tylko ta sprawa - powiedział Trouble. - On ma kilka wyroków dożywocia za dawne przestępstwa. - Nie o to mi chodzi - mówił dalej Bulwa niezbity z tropu. - Nie mogę wam zaufać, Nieduża. Uratowaliście i nas, to prawda, ale w SKRZAT chodzi przede wszystkim o operacje tajne, a u was z tajnością jest kiepsko. To, co mówię, może się wydawać nierozsądne po tym, czego dokonaliście, ale obawiam się, że w moim zespole nie ma dla was miejsca. - Ale, panie komendancie - zaoponował Trouble. -Nie może pan po tym wszystkim wyrzucić tej dziewczyny. Gdyby nam nie pomogła, byłbym teraz biodegradującym się materiałem. - To nie pańska decyzja, kapitanie. Ani nie pańska walka. W jednostce liczy się zaufanie, a kapral Nieduża na moje zaufanie nie zasłużyła. Trouble nie mógł uwierzyć własnym uszom. - Niech pan się nie gniewa, ale nie dał pan jej uczciwej szansy. Bulwa spojrzał ostro na swojego oficera. Trouble był jednym z najlepszych, a teraz nadstawiał karku za tę dziewczynę. - No dobrze, Nieduża, jeżeli będziecie w stanie zrobić coś, co zmieni moją opinię, daję wam szansę właśnie teraz. Waszą jedyną szansę. No i co, możecie coś zrobić? Holly spojrzała na Trouble'a i mogłaby przysiąc, że mrugnął do niej okiem. To dodało jej odwagi, żeby zrobić coś niewiarygodnego, impertynenckiego, na granicy niesubordynacji w tych okolicznościach. - Tylko tyle, panie komendancie - powiedziała. Wyciągnęła z kabury pistolet do paintballa i przywaliła komendantowi Juliuszowi Bulwie trzy razy w klatkę piersiową. Uderzenie cofnęło go o krok. - Trafisz mnie, zanim ja trafię ciebie, i jesteś w oddziale - mruknęła Holly pod nosem. - Nie będzie więcej pytań. Trouble śmiał się, aż zwymiotował. Dosłownie. Mdłości po chorobie magii jeszcze nie ustąpiły. - O, bogowie - dyszał. - Zapędziła cię w kozi róg, Juliuszu. Właśnie tak powiedziałeś. To powtarzasz przez ostatnie sto lat. Bulwa przesunął palcem po farbie tężejącej na osłonie klatki piersiowej munduru. Holly spuściła głowę i wpatrywała się w czubki butów, przekonana, że za chwilę wyrzucą ją z policji. Leżący obok Turnball wołał o swojego adwokata. Nad ich głowami krążyły stada chronionych ptaków, a na łące Unix i Bobb zaraz się zaczną zastanawiać, co na nich spadło. Holly w końcu zaryzykowała i uniosła głowę. Twarz komendanta wykrzywiały walczące ze sobą emocje. Zobaczyła gniew i niewiarę. I może - tylko może - odrobinę podziwu. - Rzeczywiście mnie trafiłaś - powiedział w końcu. - No właśnie - zgodził się Trouble. - Trafiła. - A ja powiedziałem... - Bezsprzecznie powiedziałeś. Bulwa naskoczył teraz na Trouble'a: - A ty co? Papuga? Zamknij dziób, próbuję ratować resztki dumy. Trouble udawał, że zamyka usta na klucz i wyrzuca go za siebie. - To będzie policję kosztowało prawdziwą fortunę, Nieduża. Będziemy musieli albo odbudować ten dom, albo wygenerować miejscową falę powodziową, żeby jakoś uwiarygodnić zniszczenia. To sześciomiesięczny - Wiem, panie komendancie - powiedziała Holly pokornie. - Bardzo mi przykro, panie komendancie. Bulwa wyciągnął portfel i wyjął z niego odznakę w kształcie dwóch srebrnych żołędzi. Rzucił ją zdziwionej Holly, która ledwie zdążyła ją złapać.

- Przypnij to. Witamy w SKRZAT. - Dziękuję, panie komendancie - powiedziała Holly, wpinając insygnia w klapę munduru. W srebrzystej odznace odbiło się wschodzące słońce i rozbłysła jak satelita na niebie. - Pierwsza kobieta w Zwiadzie - jęknął komendant. Holly opuściła głowę, żeby ukryć uśmiech, którego nie potrafiła powstrzymać. - Nie wytrzymasz dłużej niż sześć miesięcy - mówił dalej Bulwa. - Prawdopodobnie będziesz mnie kosztować fortunę. Mylił się co do pierwszej rzeczy, ale co do drugiej miał absolutną rację. -Wiem, panie komendancie - powiedziała Holly pokornie. - Bardzo mi przykro, panie komendancie. Bulwa wyciągnął portfel i wyjął z niego odznakę w kształcie dwóch srebrnych żołędzi. Rzucił ją zdziwionej Holly, która ledwie zdążyła ją złapać. - Przypnij to. Witamy w SKRZAT. - Dziękuję, panie komendancie - powiedziała Holly, wpinając insygnia w klapę munduru. W srebrzystej odznace odbiło się wschodzące słońce i rozbłysła jak satelita na niebie. - Pierwsza kobieta w Zwiadzie - jęknął komendant. Holly opuściła głowę, żeby ukryć uśmiech, którego nie potrafiła powstrzymać. - Nie wytrzymasz dłużej niż sześć miesięcy - mówił dalej Bulwa. - Prawdopodobnie będziesz mnie kosztować fortunę. Mylił się co do pierwszej rzeczy, ale co do drugiej miał absolutną rację. Kodeks Wróżek_ Napisana po gnomsku Księga Wróżek opowiada o historii i tajemnicach Małego Ludu. Jak dotąd Artemis Fowl był jedynym przedstawicielem rasy ludzkiej, który potrafił czytać teksty w tym starożytnym języku. Posługując się kluczem, który znajdziesz kilka stron dalej, i Ty, czytelniku, możesz się zapoznać z poniższą, sięgającą niepamiętnych czasów radą. Alfabet Gnomski mały lud przewodnik obserwatora wróżki: Typowy wygląd i cechy: Około metr wzrostu Spiczaste uszy Brązowy odcień skóry Rude włosy Charakter: Inteligentne Niebywała wrażliwość na dobro i zło Bardzo lojalne Poczucie humoru pełne sarkazmu, choć być może jest to cecha jedynie pewnej pani oficer SKR Uwielbiają: Latać, zarówno w pojazdach, jak i na skrzydłach Sytuacje, których trzeba unikać: Naprawdę nie lubią, kiedy się je porywa i odbiera im złoto Istnieje wiele typów wróżek i należy wiedzieć, jak postępować w przypadku każdej z nich. Poniżej podajemy tylko część informacji, które Artemis Fowl zebrał podczas swoich licznych przygód. Są to informacje tajne, a zatem nie mogą się dostać w niepowołane ręce. Zależy od tego przyszłość Małego Ludu. krasnale: Typowy wygląd i cechy: Niewysokie, przysadziste i włochate Duże, mocne zęby, nadają się do zgniatania, wszystkiego Żuchwa na zawiasach, którą można wyhaczać w celu kopania tuneli Wrażliwe włosy brody Skóra, która może działać jak powierzchnia kubków ssawnych, kiedy krasnal jest odwodniony

trolle Typowy wygląd i cechy: Ogromne - wielkości słonia Oczy wrażliwe na światło Nie znoszą hałasów Włochate, włosy całe w dredach Wysuwające się pazury Zęby! - całe mnóstwo zębów Kły jak u dzików (tych naprawdę dzikich dzików) Zielony język Wyjątkowo silne Słaby punkt u podstawy czaszki Charakter: Bardzo, bardzo głupie - trolle mają maciupeńkie mózgi Złośliwe i nerwowe Uwielbiają: Jeść - cokolwiek. Parę krów to dla trolla lekka przekąska Sytuacje, których trzeba unikać: Żartujesz chyba! Jeżeli masz choćby najlżejsze podejrzenie, że w pobliżu znajduje się troll, natychmiast bierz nogi za pas gobliny Typowy wygląd i cechy: Pokryte łuskami Oczy bez powiek - liżą gałki oczne, żeby nie wysychały Potrafią rzucać kulami ognia Biegną na czworaka, jeżeli zależy im na szybkości Rozdwojony język Poniżej metra wzrostu Oślizgła, ognioodporna skóra Charakter: Niezbyt bystre, lecz przebiegłe Kłótliwe Ambitne Łakną władzy Uwielbiają: Ogień Porządną kłótnię Władzę Sytuacje, których trzeba unikać: Nie wchodź im w drogę, kiedy rzucają kulami ognia centaury: Typowy wygląd i cechy: Na wpół ludzie, na wpół kucyki Owłosione - naturalnie! Niekiedy wysychają im kopyta Charakter: Niezwykle inteligentne Próżne Mają skłonności do paranoi Uprzejme Zakochane w komputerach Uwielbiają: Popisywać się Dokonywać wynalazków Sytuacje, których trzeba unikać: Nie są fizycznie groźne, ale śmiertelnie się obrażają, jeżeli ktoś krytykuje ich najnowszy wynalazek, grzebie w ich twardym dysku lub pożycza balsam nawilżający do podków

duszki: Typowy wygląd i cechy: Około metra wzrostu Spiczaste uszy Zielona skóra Skrzydła Charakter: Średnio inteligentne Ogólnie zadowolone z życia Uwielbiają: Nade wszystko latać, nieważne czy pod, czy nad powierzchnią Ziemi Sytuacje, których trzeba unikać: Należy uważać na nisko latające duszki, bo nie zawsze patrzą, gdzie lecą. chochliki Typowy wygląd i cechy: Około metra wzrostu Spiczaste uszy Oprócz uszu i wzrostu chochliki mają niemal ludzki wygląd Charakter: Niezwykle inteligentne Całkowity brak moralności Przebiegłe Ambitne Chciwe Uwielbiają: Władzę i pieniądze Czekoladę Sytuacje, których trzeba unikać: Nie należy zadzierać z chochlikiem, zwłaszcza z kimś tak bystrym i bezwzględnym jak Opal Koboi, chyba że się jest takim geniuszem, jak Artemis Fowl Charakter: Średnio inteligentne Ogólnie zadowolone z życia Uwielbiają: Nade wszystko latać, nieważne czy pod, czy nad powierzchnią Ziemi Sytuacje, których trzeba unikać: Należy uważać na nisko latające duszki, bo nie zawsze patrzą, gdzie lecą. WYWIAD Z ARTEMISEm FOWLEM Gdybyś nie był geniuszem świata przestępczego, co chciałbyś robić najbardziej? Sądzę, że jest jeszcze dużo do zrobienia w dziedzinie psychologii. Gdyby planowanie przestępczej działalności nie zajmowało mi tak wiele czasu, sądzę, że poświęciłbym energię na sprostowanie wielu błędów popełnionych przez panów Freuda i Junga. Co tak naprawdę sądzisz o kapitan Holly Niedużej? Mam olbrzymi szacunek dla kapitan Niedużej i często żałuję, że nie przeszła na moją stronę, jeżeli można tak rzec. Wiem jednak, że to nigdy nie nastąpi. Ona ma zbyt wiele zasad. Jeżeli kiedykolwiek straciłaby te zasady, kto wie, może i ja straciłbym dla niej szacunek... Sporo podróżowałeś. Gdzie jest twoje ulubione miejsce, które cenisz bardziej niż wszystkie inne miejsca na świecie i dlaczego? Moim ulubionym miejscem jest Irlandia. Jak mówią przedstawiciele Ludu Wróżek, jest to najbardziej magiczna kraina. A i ludzie tu są dowcipni i szczerzy, choć mamy swoje wady. Opowiedz o chwili, której się najbardziej wstydzisz. Kiedyś dostałem z zadania z matematyki pięć minus. Byłem śmiertelnie przerażony. Zapomniałem zaokrąglić do trzeciego miejsca po przecinku. Wyobraźcie sobie tortury wstydu, które przeżywałem! Masz swoją ulubioną książkę? Moja ulubiona książka w tym tygodniu to Władca much pióra Williama Goldinga. To fascynujące studium psychologiczne grupy chłopców, którzy znaleźli się na bezludnej wyspie. Mam nieodparte wrażenie, że jeżeli ja bym się na niej znalazł, w tydzień udałoby mi się zdobyć na niej władzę.