prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony562 353
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań350 771

Crownover Jay - Wierny 01 - Jego Próba

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :593.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Crownover Jay - Wierny 01 - Jego Próba.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Jay Crownover Naznaczeni mężczyźni Wierny 01-02
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 132 stron)

Każdemu spośród Was, kto potrzebuje małego przypomnienia, że jest wspaniały taki, jaki jest! Wstęp Dorastałam w małym miasteczku, tu, w górzystym Kolorado. To ładne miejsce, ale ja odstawałam od reszty jak bolący palec i nie zawsze umiałam sobie z tym poradzić. Zawsze miałam swój własny styl, maszerowałam przez życie w rytmie własnego bębenka, sama pisałam swoje zasady i w zasadzie sama przecierałam sobie szlak. Moja skóra stwardniała, a ja dość wcześnie rozwinęłam w sobie mocne jak skała poczucie tego, kim jestem i o co mi chodzi. Musiałam, bo w przeciwnym razie padłabym ofiarą rozmyślań o tym, co inni o mnie myślą i mówią, i czy przypadkiem nie mają racji. To było wiele lat temu, a jednak tamte czasy, tamte uczucia zostały w mojej pamięci. Wiem, że nie wszyscy mają takie doświadczenia, że są ludzie, których nigdy źle nie oceniono. Ale wielu miało mniej szczęścia, a okrutne słowa i pełne nienawiści czyny mają znacznie większy zasięg teraz, kiedy cały świat jest połączony klawiaturą i ekranem komputera. Coraz trudniej otrząsnąć się z negatywnych myśli i pesymizmu. Myślę, że wiele młodych dziewczyn ma problem z tym, żeby kochać siebie i znać swoją wartość, a to zdecydowanie może wpływać na ich dorosłe życie. W każdym z nas jest coś, co nas wyróżnia, sprawia, że jesteśmy wyjątkowi, że jesteśmy właśnie tym, kim jesteśmy, a ja chciałabym, by tym właśnie się cieszyć i to celebrować. Niech dumnie powiewa flaga odmieńców! (Czy co tam wolicie). Sądzę, że w podróży w poszukiwaniu tej miłości, jakiej pragniemy, tej miłości, na którą naprawdę zasługujemy, pierwszym przystankiem musi być miłość do samego siebie. To miłość, której nigdy nie można utracić; która może tylko rosnąć i umacniać się, w miarę jak rozwijamy ją i pielęgnujemy. Doceniaj to, kim jesteś. Zachwycaj się tym, co odróżnia cię od innych. Opowiadaj swoją historię na swój własny sposób. Przyjmuj chętnie to, co stanowi o twoim wewnętrznym pięknie i tym zewnętrznym. I wiedz, że jeśli ty

będziesz to robić, nikt inny nie zdoła tego piękna przeoczyć. Rozkoszuj się odmiennością, dzięki której ty to właśnie ty, i bądź z tego dumny.

Możesz przeszukać cały wszechświat za kimś, kto bardziej zasługuje na twoją miłość i uczucie niż ty sam, ale nigdzie takiej osoby nie znajdziesz. Ty sam, tak jak każda inna istota we wszechświecie, zasługujesz na swoją miłość i uczucie. Budda Nikt nie może sprawić, że poczujesz się gorszy, jeśli się na to nie zgodzisz. Eleanor Roosevelt Człowiek staje się tym, kim wierzy, że jest. Jeśli będę sobie powtarzał, że nie mogę czegoś zrobić, możliwe, że w końcu naprawdę stanę się niezdolny do zrobienia tego. Jeśli jednak przeciwnie, mam wiarę, że potrafię coś zrobić, z całą pewnością nabędę zdolności do zrobienia tego, nawet jeśli na początku jej nie miałem. Mahatma Gandhi Oczy innych naszym więzieniem; ich myśli naszymi klatkami. Virginia Woolf Kochać samego siebie to początek romansu na całe życie. Oscar Wilde Świętuję siebie samego i jestem swoją pieśnią. Walt Whitman Przede wszystkim kochaj siebie, a wszystko inne się ułoży. Naprawdę musisz kochać samego siebie, żeby czegokolwiek dokonać w świecie. Lucille Ball

Prolog. SANTA: Liceum… Nie najlepsze lata mojego życia Jest taka chwila w życiu każdego człowieka, taki punkt w czasie, który zmienia obrany kurs, drogę, którą się wędruje, na zawsze. Moją był tamten wieczór w ostatniej klasie liceum, wieczór imprezy urodzinowej Ashley Maxwell. Nie należałam do nastolatek chodzących na dzikie balangi. Nie piłam, nie brałam narkotyków i nie zadawałam się z chłopakami, więc naprawdę nie miałam po co tam iść. I byłam boleśnie nieśmiała, miałam nadwagę i nie czułam się dobrze w swojej skórze – skórze skłonnej do wyprysków i oblewającej się jaskrawą czerwienią, ilekroć ktoś próbował wciągnąć mnie do rozmowy. Szkolne korytarze były torturą dla dziewczyny takiej jak ja, ale przecierpiałam je niemal bezboleśnie, bo wiedziałam, kiedy spuścić głowę i nie patrzeć na koleżanki czy chłopców nie z mojej ligi. A przynajmniej było tak aż do ostatniej klasy, kiedy dostałam szafkę tuż obok szafki Nasha Donovana. Przez pierwsze kilka tygodni trzymałam się sama i nie zwracałam na niego uwagi, tak jak na wszystkie popularne dzieciaki i pięknych ludzi. Jeśli będę trzymała się z boku, on nie będzie mógł się ze mnie nabijać albo, co gorsza, patrzeć na mnie z litością w tych niezwykłych fiołkowych oczach, które lśniły w jego przystojnej twarzy. Udawało mi się aż do tamtego dnia, kiedy upuściłam podręcznik do matematyki, a on podniósł go i mi podał. Nigdy nie zapomnę, co czułam, kiedy serce zatrzymało się na moment, a potem zaczęło bić jak oszalałe, w tej samej sekundzie, w której spoczęły na mnie te niezwykłe oczy. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Nash uśmiechnął się do mnie, rzucił luźno jakąś sarkastyczną uwagę, a moje biedne, samotne serce wykonało salto. Puścił do mnie oko i odszedł… a ja zostałam, zauroczona. To zauroczenie, obezwładniające, pochłaniające, rosło z każdym dniem, bo po tym żenującym incydencie Nash zawsze starał się zagadać do mnie przy szafkach i zawsze żegnał mnie uśmiechem albo skinieniem głowy. Tkwiłam w tym coraz głębiej, snując sny na jawie, w których pisane było nam coś więcej, niż pozostać przelotnymi znajomymi, coś

wielkiego i romantycznego. Byłam inteligentna, więc wiedziałam, że moje uczucia są jednostronne, ale on wydawał się miły, czarujący i nigdy się ze mnie nie nabijał, nigdy nie poczułam się przez niego źle z powodu swojej nadwagi czy wyglądu, w przeciwieństwie do wielu rówieśników, którzy ciągle to robili. Nasze proste kontakty dobrze robiły mi na poczucie własnej wartości, pozwalały mi czuć się bardziej jak inne dziewczyny wodzące na korytarzu oczami za nim i jego kumplami, którzy ciągle wpadali w kłopoty. Po jakimś miesiącu przybyło mi nawet odwagi na tyle, że odpowiadałam na jego „cześć” bez palącego rumieńca na twarzy. Nie jąkałam się już i nie upuszczałam przedmiotów, kiedy do mnie zagadywał, a czasami udawało mi się odpowiedzieć na jego uśmiech uśmiechem. Byłam z siebie dość dumna, więc kiedy spytał mnie pewnego piątku, czy wybieram się na imprezę do Ashley Maxwell, byłam w równej mierze zaskoczona, jak i zachwycona. Przeszył mnie dreszcz ekscytacji i nie mogłam się powstrzymać przed rzuceniem się głową naprzód w sen na jawie, w którym to wszystko było czymś więcej niż tylko wymianą uprzejmości na korytarzu. Udało mi się tylko nie zatańczyć w kółko z radości, klaszcząc w dłonie, jak jakaś oszalała fanatyczka. Powiedział do mnie tym razem więcej niż zwykle i był taki przyjazny i miły, że odparłam, że spróbuję przyjść. Nie chciałam wydać się za bardzo zainteresowana. On uśmiechnął się i powiedział, że to świetnie i że spędzimy trochę czasu razem, a ja poczułam nagle, że pójście na tę ryzykowną, nienadzorowaną imprezę to najważniejsza rzecz, jaka przytrafiła mi się w moim krótkim życiu. Moja starsza siostra Faith, ładna i popularna, doskonale czuła się w pełnych rekinów wodach nastoletniego życia towarzyskiego. Wypytywała mnie bez końca o to moje nagłe pragnienie integracji i ostrzegała, że dzieciaki, które zachowują się wrednie i nieprzyjaźnie na co dzień, mogą okazać się okrutne, jeśli w grę wejdzie status społeczny i alkohol – ale postanowiłam jej nie słuchać. Uznałam, że najgorsze, co może mi się przytrafić, to to, że na imprezie nie spotkam Nasha albo Nash mnie nie zauważy, i będę mogła tylko wrócić do domu i zwinąć się w kłębek z książką, co zwykle robiłam w weekendy. Zamykałam oczy na to, co – wiedziałam o tym – jest prawdą, pochłonięta

pragnieniem, by ten akurat chłopak dostrzegł we mnie coś więcej. Przez to zignorowałam zdrowy rozsądek i mój wyostrzony instynkt samozachowawczy. Pozwoliłam, by Faith pracowała nade mną przez całe godziny. Bawiła się moimi czerwonymi jak wóz strażacki włosami, aż skręciły się jak należy, i upięła je w ładną, kobiecą fryzurę. Pozwoliłam, żeby wybrała dla mnie strój, w którym nie wyglądałam jak cheerleaderka w rozmiarze XL, modny i elegancki. Pozwoliłam nawet, żeby zrobiła mi makijaż, choć wiedziałam, że później na mojej twarzy pojawi się jeszcze więcej wyprysków. Efekt końcowy był naprawdę niezły. Wyglądałam lepiej niż zwykle. Pomyślałam, że wtopię się w tłum i zaczekam, aż wyłowią mnie z niego te uderzające fiołkowe oczy. Czułam się bardziej pewna siebie i bezpieczna niż kiedykolwiek wcześniej. Faith powiedziała mi, żebym nie pojawiła się na imprezie przed jedenastą, więc czekałam w napięciu, bawiąc się nerwowo włosami i odgrywając w głowie wszystkie scenariusze, jakie zdołała stworzyć moja bardzo żywa wyobraźnia. Może on poprosi mnie do tańca. Może wyjdziemy razem na zewnątrz i z nim przeżyję swój pierwszy pocałunek. Może powie, że dostrzegł we mnie wszystko, co kryje się pod powierzchnią, i chce, żebym została jego dziewczyną. Oczywiście nic z tego wszystkiego tak naprawdę nie zaszło, a ja wtedy naprawdę nie wiedziałam, jakim facetem jest Nash – ale zauroczenie to zauroczenie, rozsądek szybko cię wtedy opuszcza. Tak więc pojawiłam się na imprezie u Ashley Maxwell odpowiednio spóźniona, odmieniona lekko przez Faith, z mocno bijącym, pełnym nadziei sercem. Kiedy weszłam, ogłuszyła mnie muzyka, a optymizm, który mnie przepełniał, zaczął się kurczyć. Jakichś trzech chłopaków, których rozpoznałam ze szkoły, minęło mnie i dołączyło do tłumu w salonie. Nie wiedziałam, na czym mogłabym bezpiecznie zawiesić wzrok, gdziekolwiek spojrzałam, ludzie robili coś, od czego oblewał mnie rumieniec. Starałam się, jak mogłam, żeby się nie gapić, ale czułam zdradzieckie gorąco pełznące w górę mojej szyi, kiedy przeciskałam się przez to morze ciał. Źle się tam czułam i zaczynałam myśleć, że nowa fryzura i tusz do rzęs nigdy nie wystarczą, żebym pasowała do takiego miejsca.

W kuchni nie było tak tłoczno, więc ruszyłam w tamtą stronę, rozglądając się dookoła za Nashem. Byłam pewna, że jeśli go znajdę, wieczór będzie udany. Znowu poczułam motyle w żołądku na myśl o tym, że mogę napotkać spojrzenie jego niezwykłych oczu. Wyobraziłam sobie błysk jego źrenic i małe zmarszczki w kącikach, kiedy się uśmiechał. Już widziałam się, nagle swobodną, u jego boku, podczas gdy cały ten otaczający mnie chaos wtapia się w tło. Dzięki niemu przestałabym czuć się tak nieswojo. Wyszłam zza rogu i ktoś wpadł na mnie, wylewając lepką czerwoną ciecz na moją starannie wybraną koszulkę. Otworzyłam usta, zaskoczona, a ten dupek poszedł dalej, nie mówiąc nawet „przepraszam”. Byłam roztrzęsiona i zupełnie rozbita. Stało się zupełnie jasne, że nie przynależę tu, bez względu na to, jak przystojny jest Nash Donovan. Ręce zaczęły mi drżeć i musiałam naprawdę starać się ze wszystkich sił, żeby powstrzymać łzy. Okazało się, że w kuchni jest równie fatalnie jak w pokojach. A właściwie gorzej, bo to tu najwyraźniej trzymali alkohol. Ci, którzy tu siedzieli, byli najbardziej pijani. Zupełnie jakbym szła przez pole minowe, usiane wstrętnymi uwagami i lepkimi spojrzeniami, w stronę zlewu, żeby sprać plamę. Usłyszałam kilka pogardliwych słów, widziałam zamglone spojrzenia, którymi mnie obrzucano, i miałam dość. Postanowiłam, że umyję się i pójdę do domu. To miejsce i ci ludzie nie są dla mnie, teraz byłam już tego pewna. – Kto cię zaprosił? Głos był zamazany, a zaraz potem poczułam ciężką dłoń na moim ramieniu. Głos – i ręka – należały nie do kogo innego, ale do samej solenizantki. Była pijana. Naprawdę pijana i żądna krwi. Nie przyjaźniłyśmy się z Ashley, ale dotąd nigdy nie powiedziała mi ani nie zrobiła nic otwarcie wrogiego, przez całe liceum… Miałam ochotę zwymiotować. – Co? – Kto cię zaprosił? – Jej ładne usta wykrzywiał pogardliwy uśmieszek, duże brązowe oczy były szkliste. – Skąd się tu wzięłaś? Chciałam powiedzieć, że zaprosił mnie Nash, że mieliśmy spędzić tu ze sobą trochę czasu, ale nie byłam w stanie wydobyć ani słowa… bo Nash właśnie w tej chwili się pojawił. Wkroczył do kuchni, a za nim bliźniacy Archer i Jet Kellerowie.

Jedno było pewne – ci faceci umieli rozkręcić każdą imprezę. Nash był na luzie, jak zwykle, w podartych dżinsach, sportowych butach i koszulce z jakimś zespołem. Na głowie miał baseballówkę nasuniętą nisko na czoło, która nie ukryła jednak wypieków na jego twarzy ani mętnych, jakby nieprzytomnych oczu. Było jasne, że już jest naprany, a może i naćpany. Poczułam pierwsze pędy rozczarowania kiełkujące w moim pękniętym sercu. Jego wzrok przesunął się po kuchni, spoczął na mnie i powędrował dalej. Z bólem wciągnęłam powietrze i musiałam ugryźć się w wewnętrzną stronę policzka – mocno – żeby nie wybuchnąć płaczem. Zachowywał się tak, jakby mnie nawet nie widział. Nie uśmiechnął się, nie mrugnął, nawet nie skinął głową w moją stronę. Jakbym w ogóle nie istniała. Zdrętwiałam. Czułam się tak, jakby krew ścięła mi się żyłach, a wszystko w mojej piersi przestało pracować. Zwinęłam dłonie w pięści, gorączkowo próbując opracować jakiś plan ucieczki, który oszczędziłby mi dalszego zażenowania i bólu. Ashley najwyraźniej zapomniała, że moja tusza i brzydota skaziły jej imprezę, i podpłynęła do nowych gości. Moje serce, które lekceważenie Nasha wypełniło strasznymi uczuciami, omal nie eksplodowało, kiedy chwycił Ashley w ramiona, przysuwając jej twarz do swojej i łapiąc ją za tyłek. Myślałam, że udławię się swoim zażenowaniem, kiedy tyłem wycofywałam się z kuchni. Nie myślałam już o tym, żeby zachować twarz, tylko żeby uciec. Czułam rozpaczliwą potrzebę, żeby oddalić się tak bardzo od tej imprezy – a jeszcze bardziej od Nasha – jak to tylko możliwe. Na szczęście łzy popłynęły dopiero, kiedy znalazłam się bezpiecznie w swoim samochodzie. W tamtej chwili, skulona za kierownicą, z czarnymi strużkami tuszu, którym wymalowała mnie Faith, spływającymi po twarzy, znałam już prawdę: piękni ludzie trzymają się razem i nie ma znaczenia, jacy są w środku. Nash mógł być miły, kiedy byliśmy tylko my dwoje przy naszych szafkach. W pokoju pełnym ludzi, przy ładnej, szczupłej i chętnej dziewczynie, byłam dla niego niewidzialna. Byłam taka głupia, sądząc, że może być w tym coś więcej. Więc instynktownie wzniosłam na nowo mury wokół swojego serca. Od tego dnia ignorowałam go, ilekroć próbował się ze mną przywitać. Kiedy się do mnie uśmiechał, odwracałam głowę. Unikałam

podchodzenia do swojej szafki, jak tylko się dało, kiedy wiedziałam, że on może tam być. Starałam się skupić na fakcie, że wkrótce skończę szkołę i zostawię za sobą to małe górskie miasteczko wraz z tym bezsensownym chłopakiem, który tak głęboko zranił moje uczucia. Logika podpowiadała mi, że Nash nie wie, co czuję. Nie ma pojęcia, że sądziłam, że jest inny i niezwykły, ale ani trochę nie zmniejszało to palącego bólu jego ignorancji ani mojego zażenowania. Pewnego ciepłego dnia wczesną wiosną, kiedy byłam już zapisana do college’u, w którym miałam studiować od jesieni, a wszystkie moje lęki zostały starannie zaszufladkowane – rana zawiedzionego uczucia zaczynała się wreszcie goić – natknęłam się na Nasha i jego kumpli. Palili przed szkołą… Serce podeszło mi do gardła, ale żaden mnie nie zauważył, więc przemknęłam obok w nadziei, że zdążę do samochodu, ignorując go tak, jak robiłam to zawsze od tamtej imprezy. I wtedy właśnie dobiegł mnie jego głęboki głos. – To kaszalot. Jeśli chce, żeby ktoś ją kiedyś bzyknął, powinna spojrzeć w lustro i trochę nad sobą popracować. Jeden z jego kumpli parsknął śmiechem na tę wredną uwagę, a ja miałam wrażenie, że zaraz wyparuję kłębem przerażonego dymu. Nash musiał mówić o mnie, a kiedy usłyszałam jego słowa, nie mogłam się poruszyć. Nash prychnął, kiedy próbowałam przemknąć obok nich tak, żeby nie zauważyli mnie i moich łez. Nigdy nie płakałam tak dużo z niczyjego powodu i to sprawiło, że znienawidziłam go trochę – czy też bardzo – kiedy usłyszałam jego kolejne słowa. – Wiecie, nie jestem wybredny. Wziąłbym ją do łóżka. Tyle że najpierw musiałbym wsadzić jej na głowę papierową torbę czy coś. Reszta chłopaków wybuchnęła śmiechem, a mnie ziemia uciekła spod nóg i szloch uwiązł mi w gardle. Jak mogłam się tak bardzo pomylić co do kogokolwiek? Wszelka nadzieja, wszelka myśl, że Nash mógłby być inny – że jakikolwiek przystojny chłopak mógłby być inny – unicestwiły te nienawistne, okrutne słowa. Słowa, które na zawsze zmieniły sposób, w jaki patrzyłam na płeć przeciwną. Nash Donovan był pięknym, złym, palącym płomieniem, który sparzył mnie, kiedy za bardzo się do niego zbliżyłam. Był pierwszym przystankiem w podróży znaczonej rozczarowaniem, a jednak gdzieś po drodze stanęłam na nogi. Odkryłam swój cel. Nie przypuszczałam

tylko, że kiedy tylko to się stanie, Nash zdoła przewrócić mój świat do góry nogami jeszcze raz, a tylko głupcy pozwalają, by ten sam płomień sparzył ich dwa razy.

NASH: Święto Dziękczynienia… Osiem lat później Mój dodge charger po kapitalnym remoncie szybko sunął autostradą. Była zimna noc w Kolorado. Potężny silnik warczał gniewnie w rytm uderzeń mojego serca. Lekkie płatki śniegu opadały na przednią szybę, mogłem więc zwalić to, że ciągle mrugam, na kiepskie warunki jazdy, a nie emocje, których zalew groził mi w każdej chwili. Niewiele z tego wszystkiego do mnie docierało, tak jak i fakt, że jadę chyba ze sto osiemdziesiąt na godzinę w cholernym świątecznym ruchu; kierowcy wyraźnie starali się zjeżdżać mi z drogi. W głowie miałem taką mgłę, takie niedowierzanie, że czułem się zupełnie odrętwiały i nie bardzo wiedziałem, co się wokół mnie dzieje. Właśnie znalazłem mojego wujka Phila, jedynego człowieka, który w całym moim życiu odgrywał rolę rodzica, nieprzytomnego, leżącego na podłodze swojej łowieckiej chaty. Był zimny i nieruchomy. Wyglądał jak szkielet; kruche kości obciągnięte skórą. Goniłem teraz helikopter, który leśnicy wezwali, żeby odtransportować go do szpitala w Denver. Jakby nie dość mi było, że jadę z niebezpieczną prędkością, nie myśląc o tym, co się dzieje na drodze, wykonałem jeszcze rozpaczliwy telefon do Cory Lewis, mojej współpracownicy i bliskiej przyjaciółki. Ona umie zająć się sprawami, zbierze siły i przekaże informacje wszystkim, którzy się tu jeszcze liczą, tak że ja nie będę się musiał o to martwić. Mną też pomoże się zająć; jak zawsze. Dotarłem do szpitala w rekordowym czasie i wpadłem do izby przyjęć niesiony falą napięcia i strachu. Byłem bardziej obznajomiony z tą sterylną instytucją, niżbym chciał. Całkiem niedawno jeden z moich najbliższych kumpli, przybrany brat, Rome Archer, zadarł z paroma bikersami i dostał parę kulek, spędziłem więc wiele godzin, drepcząc po tych korytarzach i zastanawiając się, czy z tego wyjdzie. Ale tym razem czułem, że moja obecność tutaj może odmienić resztę mojego życia. Ochroniarz obrzucił mnie niespokojnym wzrokiem. Byłem do tego przyzwyczajony. Jeśli masz żółte, pomarańczowe i czerwone płomienie wytatuowane po obu stronach czaszki i atrament ciągnący się od szyi do nadgarstków, ludzie na ogół nie uważają cię za

specjalnie miłego faceta. Zabawne, że zwykle byłem znacznie milszy niż większość facetów, których kochałem jak braci, ale nie w tej chwili. Czułem, że jeśli pielęgniarka w recepcji nie powie mi, gdzie znajdę wuja, i to natychmiast, to trafi mnie szlag. Już miałem zionąć ogniem gorszym od tego wytatuowanego na całym moim ciele, kiedy zobaczyłem, że idzie w moją stronę. Wyglądała jak anioł i miała na imię Santa. Pasowało do niej, Santa Ford, uzdrowicielka chorych, nienawidząca wszystkiego, co miało jakikolwiek związek z Nashem Donovanem. Była piękna, zapierała dech w piersiach i darzyła mnie absolutną pogardą. Nie kryła się z tym. Wpadłem na nią nie raz podczas swoich częstych, niestety, wędrówek na ten oddział ratunkowy, którego wydawała się stałym elementem jako jedna z etatowych pielęgniarek. Lata temu chodziliśmy do jednej szkoły, ale choć ja starałem się jakoś z nią pojednać, ona zupełnie nie miała tego w planach. Robiła wielkie przedstawienie z unikania mnie albo rzucała mi nerwowe spojrzenia z ukosa, jakby mi nie ufała albo była zmuszona znosić moje towarzystwo. Tyle że akurat teraz, dokładnie w tej chwili, patrzyła na mnie ze współczuciem i powagą w tych miękkich, gołębioszarych oczach. Nie pozostawiało to żadnych wątpliwości co do tego, że cokolwiek dzieje się z Philem, jest to coś bardzo, bardzo złego. Położyła mi dłoń na ramieniu, a mnie wydało się, że zaraz rozpadnę się na kawałki pod tym delikatnym dotykiem. – Nash… – Jej głos był cichy i już słyszałem w nim złe wieści. – Chodź ze mną, chciałabym minutę z tobą porozmawiać. Nie chciałem iść. Nie chciałem słuchać żadnych strasznych wiadomości, jakie zamierzała mi przekazać, ale ponieważ była taka ładna, ponieważ miała najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem, tępo zrobiłem to, o co mnie prosiła. Są gorsi ludzie, od których można usłyszeć złe wieści. Odeszliśmy kilka kroków od blatu recepcji i spojrzałem na nią, pełen obaw. Była dość wysoka, jak na dziewczynę, więc staliśmy oko w oko, kiedy spojrzała na mnie i zaczęła mówić głosem miękkim jak puch słowa twarde jak kamienie. – Wiedziałeś, że Phil jest tak ciężko chory? Czułem się tak, jakby pytała mnie jak przyjaciel albo ktoś, kto naprawdę martwi się tym, co się dzieje, nie jak zawodowa pielęgniarka.

Wiedziałem, że biorąc na logikę, robi to, co do niej należy, ale poczułem się lepiej, udając, że jest inaczej. Żadne słowa, które brzmiałyby odpowiednio, nie przychodziły mi do głowy, więc tylko pokręciłem głową. – Rozpoznałam nazwisko na dokumentach z przyjęcia, no i jesteście do siebie bardzo podobni. Pomyślałam, że może cię tu znajdę. Przełknąłem ślinę, z sercem, które waliło mi jak młotem, i sztywno kiwnąłem głową. – To mój jedyny krewny. – Nie było to do końca prawdą, ale z pewnością był jedynym krewnym, jaki miał dla mnie znaczenie. Westchnęła, a ja spróbowałem się nie skrzywić, kiedy położyła mi rękę na policzku. Wiedziałem, że mnie nie lubi z jakiegoś powodu, a dzięki temu, że była taka ciepła, taka troskliwa, dotarło do mnie, że to, na co mnie przygotowuje, jest gorsze, niż mogłem sobie wyobrazić. – Ma raka płuc… lekarze uważają, że to czwarte stadium. Ma długą historię choroby. Leczył się już od jakiegoś czasu. Udało się ustabilizować jego stan, dostał płyny. Może mieć zapalenie płuc i dlatego ma takie trudności z oddychaniem i bardzo niski poziom tlenu. Nie mamy stuprocentowej pewności, dlaczego jeszcze nie zareagował, ale staramy się przywrócić mu przytomność. Lekarz dyżurny zadzwonił do onkologa z dokumentów Phila. Sytuacja jest poważna, Nash. Nie mogę uwierzyć, że nie powiedział ci, jak bardzo jest chory. Głowa opadła mi w tył, jakby nagle stała się za ciężka, żebym mógł utrzymać ją w pionie. Delikatne palce pogłaskały mnie po policzku. Było to zaskakująco kojące. – Unikał mnie. – Brzmiało to żałośnie nawet w moich uszach. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale właśnie wtedy do pokoju wkroczyli z hukiem mały, ciężarny chochlik i potężny olbrzym. Nie rozpoznałem starszego mężczyzny, który pojawił się wraz z nimi, ale wyraz jego twarzy był tak intensywny, że można było się go przestraszyć. Rozejrzał się po pustej poczekalni i odwrócił na pięcie w taki sposób, jakby szukał informacji albo kogoś, kto zna odpowiedzi. Przybyła odsiecz. Santa chciała się odsunąć, ale ja odruchowo chwyciłem ją za nadgarstek. Potrzebowałem swoich przyjaciół, kochałem moją załogę odmieńców i buntowników, ale w tej chwili jej właśnie potrzebowałem bardziej. Sam tego nie rozumiałem. Uśmiechnęła się do mnie lekko i uwolniła rękę.

– Pójdę sprawdzić, co z nim, czy odzyskał przytomność, żebyś mógł się z nim zobaczyć. Nash… powinieneś pomyśleć o tym, żeby rzucić palenie. Ostatnie z jej słów zamierało jeszcze w powietrzu, kiedy zostałem chwycony w uścisk punkowego chochlika, którego potrzebowałem teraz jak kania dżdżu. Pozwoliłem, by Cora użyła swojej magii i spróbowała poprawić mi samopoczucie. Pozwoliłem, by spokojna siła i pewność faceta, którego uważałem za swojego starszego brata, pomogła mi stanąć na nogi. Rome Archer był jak skała, a ja potrzebowałem czegoś stabilnego teraz, kiedy mój świat rozpadał się na kawałki. Wziąłem się w garść, zapanowałem nad rozsadzającymi mnie emocjami i zacząłem myśleć o tym, co się tu właśnie wydarzyło, kiedy pojawili się oni. Nie dość, że moja matka postanowiła tu przyjść, to miała jeszcze czelność przywlec ze sobą tego dupka, co znowu osłabiło moją już nadszarpniętą samokontrolę. Po prostu musiała nazwać mnie Nashville… nikt, kto by tak do mnie powiedział, nie przeżyłby dość długo, żeby o tym opowiedzieć… No, nikt z wyjątkiem Cory. Chyba moje prawdziwe imię, wypowiedziane przez matkę, sprawiło, że nagle przyszło mi do głowy tysiąc pytań i wszystko zaczęło się składać do kupy. Mój względny spokój błyskawicznie zmienił się w nieobliczalną furię, gotową zmieść ten szpitalny oddział falą gniewu i nienawiści. Co ona tu robi? Phil ustanowił ją swoją najbliższą krewną, swoim pełnomocnikiem… jakby w jakiś sposób była dla niego kimś ważniejszym ode mnie. Dlaczego? Nie odpowiedziała. Czy wiedziała, jak poważnie był chory i od jak dawna? Wiedziała. Phil nie chciał mnie martwić. Próbowała mnie przekonać, że to wszystko było dla mojego dobra i omal nie wykipiałem z wściekłości, zasypując ją pełnymi goryczy pytaniami, kiedy przyszli Rule, mój najlepszy przyjaciel, ze swoją narzeczoną. Miałem chwilę jasności umysłu i zacząłem widzieć coś przez mgłę strachu, złości, urazy i wszystkiego, od czego krew gotowała mi się w żyłach, kiedy zza rogu pojawiła się miedzianowłosa

głowa Santy. Jej słowa już raz zmieniły moje życie tego dnia. Nie miałem pojęcia, że dopiero się rozkręcała. Przekrzywiła głowę, zamrugała tymi szarymi oczami, jakby właśnie miała zamiar zachwiać fundamentami wszystkiego, co, jak mi się zdawało, wiedziałem, i powiedziała: – Jest przytomny i chce cię widzieć. – Naprawdę? – No tak, powiedział, że chce rozmawiać z synem… To musisz być ty, prawda? Jesteście jak dwie krople wody. Świat się rozpadł. Przestałem oddychać, przestałem czuć, przestałem żyć. Stałem tam jak wmurowany, a czas zatrzymał się w chwili, w której mój ukochany wuj Phil w jakiś sposób stał się moim ojcem. Sekrety, kłamstwa, stracony czas, uczucie pustki, jakie nosiłem w sobie od zawsze, wynikające z faktu, że zostałem odrzucony nie tylko przez powierzchowną i nieczułą matkę, ale też przez anonimowego, pozbawionego twarzy ojca – wszystko to wirowało wokół mnie, a ja czułem, że zaraz dostanę zawrotów głowy i zemdleję. – Kurwa mać! – Typowe dla Rule’a; ściągnął mnie z powrotem do tego białego pokoju. Serce mi waliło, w uszach szumiała krew. Niewiele brakowało, ale Cora, jakby wiedziała, nagle znalazła się przede mną, z twarzą tuż przy mojej. Głos rozsądku, jak zawsze. Dbająca o swoich chłopaków, jak zawsze. – Nash – powiedziała surowo i rzeczowo. – To nie jest odpowiedni moment. Później możemy zająć się szczegółami. One nie mają znaczenia. Musisz się cieszyć, że on ciągle jest z nami, i skupić się na tym, co tu i teraz. – Spojrzała jasnymi oczami na swojego faceta, a potem znowu na mnie. – Poza tym jeśli ją trzaśniesz, nie ujdzie ci to na sucho. Ja to co innego. Krótko ostrzyżoną, jasną głową skinęła w stronę mojej matki, skulonej obok męża. Nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby naprawdę przyłożyła mojej matce; dlatego właśnie tak bardzo ją kochałem. Cora odsunęła się na bok, bo podeszła do mnie Santa i ujęła pod łokieć, tym gestem pokazując mi, żebym poszedł za nią. – Jestem tu, Nash. – Jej oczy były jak burzowe chmury, w które chciałbym patrzeć bez końca. Gdybym wpadł w taki sztorm, nigdy bym nie narzekał. – Naprawdę? – Miałem nadzieję, że tylko ona słyszy, że głos mi

się załamuje i że Cora dotrzyma słowa, wyciągając moją matkę z poczekalni. – Tak – odparła niemal szeptem, a ja miałem ochotę spytać, na jak długo. Czy będzie przy mnie, kiedy będę kładł człowieka, który był dla mnie wzorem, jedynego człowieka, dawał mi swój czas i miłość, który pomógł mi stać się mężczyzną, z jakiego mogłem być dumny, do grobu? A wtedy, kiedy będę musiał poradzić sobie z faktem, że ten sam człowiek przez całe pieprzone życie mnie okłamywał? Nie miałem pojęcia, kim jest Phil Donovan i w rezultacie zacząłem się zastanawiać, czy wiem, kim jest Nash Donovan. Nie mogłem jej tego wyjaśnić, nie znałem jej. Niewiele pamiętałem ze szkoły i naprawdę nie miałem pojęcia, jakiego rodzaju osobą jest teraz za tą profesjonalną maską, ale chciałem, żeby tu była, czułem, że jej potrzebuję… jaka cholerna szkoda, że ona mnie tak nie znosi. Może i było Święto Dziękczynienia, ale mnie ciężko było znaleźć cokolwiek, za co mógłbym być wdzięczny.

SANTA: Tydzień później… Kłóciłam się sama ze sobą przez całą krótką drogę ze szpitala do jego mieszkania. Wiedziałam przecież. Nie byłam praktykującą pielęgniarką od zbyt dawna, zaledwie trzy lata, ale wystarczająco długo pracowałam w branży medycznej, by wiedzieć, że głupio jest się tak angażować, włączać pacjentów i to, z czym się zmagają, w swoje prywatne sprawy. Nie należy tworzyć osobistych więzi, traktować jednego przypadku poważniej niż drugiego, podchodzić do jednej osoby z rodziny kogoś, kto zachorował czy miał wypadek, inaczej niż do drugiej… ale rozsądek i profesjonalizm nie miały żadnego znaczenia w obliczu pragnienia, by dowiedzieć się, dlaczego Nash nie przyjechał do szpitala ani razu od Święta Dziękczynienia, żeby zobaczyć się z tatą. Phil Donovan został niemal natychmiast przeniesiony z oddziału ratunkowego na onkologiczny, kilka pięter wyżej, więc nie był już nawet moim pacjentem. Nie przeszkodziło mi to wstąpić do niego pod koniec dyżuru, żeby sprawdzić, jak się czuje i co u niego słychać. Starszy mężczyzna, podobny do syna jak lustrzane odbicie, przyjął informacje o prognozie zaskakująco dobrze i zawsze podobało mi się jego swobodne zachowanie. Nie wyglądał dobrze, prognoza też nie wyglądała dobrze. Ale zauważyłam, że nigdy nie jest sam. Ilekroć tam zaglądałam, zawsze ktoś przy nim był. Wydawał się przyjmować niekończącą się paradę wytatuowanych i poprzekłuwanych ludzi, którzy odłożyli na bok dyskomfort, jakim jest przebywanie z kimś tak chorym, żeby dotrzymać mu towarzystwa i zaoferować wsparcie. Tylko oczywiste było, że nie ma wśród nich tego, który był krwią z jego krwi, kością z kości. Nie było moją sprawą, dlaczego jego syn ani razu się nie pojawił, i nie zrobiłabym czegoś tak nieleżącego w mojej naturze, gdyby Phil nie był tak rozczarowany, wspominając o zniknięciu Nasha. Nie, żebym miała szczególną ochotę na kolejne spotkanie z tym posępnym, wytatuowanym przystojniakiem, ale tego wieczoru, kiedy wsunęłam głowę w drzwi, Cora akurat rozmawiała z Philem. Wiedziałam już, że jest głośna i bezpośrednia od czasu, kiedy jej

chłopak był ranny i omal nie umarł na oddziale ratunkowym. Teraz bardzo dobitnie dawała wyraz swojej opinii na temat tego, jak Nash się zachowuje. Phil mówił, żeby zostawiła Nasha w spokoju, że przejdzie przez to we własnym tempie i że nie ma mu za złe, że od święta się nie pokazał. Cora była nakręcona, krzyczała, że to nie w porządku, że Nash zachowuje się jak duże dziecko i że będzie kiedyś żałował straconego czasu, biorąc pod uwagę, że prognoza Phila nie wygląda dobrze. Mogła wydawać się trochę szalona i szorstka, ale musiałam przyznać, że miała sporo racji. Miałam wyrzuty sumienia, że podsłuchiwałam, i już chciałam się wycofać z pokoju i iść do domu, kiedy kolejne zdanie zmroziło mnie do kości. – Nawet z Rule’em nie chce gadać. Nie odbiera telefonów. Od tygodnia nie był w pracy. Rome poszedł do niego i pukał do drzwi, aż wyszedł sąsiad i zagroził, że wezwie policję. Powiedziałam mu, że powinien był się włamać. Chyba myślał o tym, bo Nash nie dał żadnego znaku życia. Kiedy o nim myślę, jak siedzi tam i cierpi, starając się samotnie to wszystko ogarnąć, to serce mi pęka, Phil. Nie wiem, co jeszcze można zrobić. Phil wymruczał coś w odpowiedzi, zbyt cicho, żebym mogła dosłyszeć, a ja podskoczyłam, bo zza rogu wyszła inna pielęgniarka. Spojrzała na mnie dziwnie, bo nie byłam na swoim piętrze i na ogół rzadko wychodziłam z oddziału ratunkowego. Zanim zdołałam się sama od tego odwieść, wróciłam na swoje piętro, rzuciłam okiem w dokumenty Phila, gdzie Nash Donovan widniał jako najbliższy krewny zaraz po kimś, kto nazywał się Ruby Loften, i wyruszyłam z misją, sama nie wiem jaką. Nie byłam nawet pewna, dlaczego tak mnie to poruszyło, dlaczego tak zaangażowałam się w sprawę obu Donovanów, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę mój gorzki posmak, jaki został mi po dawniejszej znajomości z Nashem. Kochałam swoją pracę. Od zawsze chciałam być pielęgniarką. Opatrywałam „ałki” swoich lalek i błagałam siostrę, żeby pozwoliła się owinąć bandażami; to były moje ulubione zabawy. Pracowałam ciężko i wychodziłam z siebie, żeby być najlepszą pielęgniarką, jaką mogłam być. W wieku dwudziestu pięciu lat byłam już pielęgniarką oddziałów ratunkowych i myślałam o powrocie na studia, żeby zrobić dyplom. Ukończyłam studia licencjackie najlepiej na roku na Uniwersytecie

Stanowym w Los Angeles i wybrałam pielęgniarstwo ratunkowe, bo było wyzwaniem i wymagało szybkości, ale też dlatego, że chciałam pomagać ludziom, kiedy najbardziej tego potrzebują. To każdego dnia inne środowisko, inni pacjenci i inne problemy. Byłam w tym świetnie wyszkolona i codziennie wkładałam w tę pracę całą siebie. Wiedziałam więc, że cokolwiek przyciągało mnie teraz do tej sprawy i tych ludzi, nigdy mnie wcześniej nie spotkało z żadnym pacjentem czy jego krewnymi. Powinnam była wiedzieć już w chwili, kiedy te niepodobne do żadnych innych, fiołkowe oczy spoczęły na mnie kilka miesięcy temu, czwartego lipca, usiłując przypomnieć sobie, skąd mnie znają, że Nash Donovan kolejny raz wywróci mój uporządkowany świat do góry nogami. Mimo że minęło tyle czasu, mimo wieloletniej urazy i niechęci do tego przystojnego młodego człowieka – który, bądźmy szczerzy, z wiekiem jeszcze wyprzystojniał – ciągle było w nim coś, co na mnie działało. Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by krew zaczynała wrzeć mi w żyłach, budząc zepchnięte głęboko tęsknoty i pragnienia, szepczące cicho, żeby mi się przypomnieć. Wyglądało na to, że już na zawsze utknęłam w tym błędnym kole pożądania i nienawiści i wcale nie podobało mi się, jak gwałtowne i niepoddające się kontroli wywoływało to we mnie uczucia. W ciągu zaledwie kilku krótkich tygodni uczucia te i człowiek, który je wywoływał, sprawiły, że zaczęłam się zachowywać niezgodnie ze swoją naturą i wbrew nie tylko zawodowym zasadom, ale i własnemu instynktowi samozachowawczemu. Centrum było zapchane samochodami. Na ziemi nie leżał jeszcze śnieg, ale było zimno, a przedświąteczny ruch wywoływał korki. Nie wspominając już o tym, że był sobotni wieczór i wszyscy weekendowi wojownicy śpieszący, by nacieszyć się wolnością, sprawiali, że przejechanie pięciu kilometrów zajmowało prawie pół godziny. Spotkanie kogoś z przeszłości, kogoś, kto pamiętał dawną mnie, przywołało wszystkie lęki, które zepchnęłam z trudem na tyły, do pierwszych rzędów. Zwłaszcza że ten ktoś był dorosłą wersją nastolatka nie z mojej ligi, do którego miałam wielką, bolesną i supertajną słabość. Nigdy nie było mi łatwo być obiektem drwin i słuchać przykrych rzeczy, które mówili o mnie inni. To bolało i niszczyło i tak

nadszarpnięte poczucie własnej wartości. Wiedziałam, że liceum szybko minie, i że za kilka lat żadna z tych osób nie będzie już miała dla mnie znaczenia, że Nasha można będzie zamknąć w rozdziale, który dobiegł końca. Ale to, jak się czułam, kiedy mnie zignorował, a potem mówił o mnie takie okropne rzeczy, było dla mnie cenną nauczką, którą nadal pamiętałam. Ludzie mogą cię tylko zranić i rozczarować – jeśli im na to pozwolisz. Ale tylko tacy mają moc, by to zrobić, których uważasz za wyjątkowych i lepszych. Nikogo nie dopuściłam później tak blisko, nikomu nie pozwoliłam dotknąć swojego serca ani uczuć, żeby znowu nie ryzykować tego, co już raz przeżyłam. Nigdy. Chyba właśnie dzięki temu było mi łatwiej poradzić sobie ze zdradzającym mnie chłopakiem w college’u i świadomością, że mój ojciec jest babiarzem. Przez całe życie mężczyźni mnie rozczarowywali, Nash był tylko pierwszy z długiej listy. Co sprawiało, że to pragnienie, ta potrzeba, żeby sprawdzić, co się z nim dzieje, moim nemesis, moim szkolnym koszmarem, były jeszcze bardziej niezrozumiałe. Tak czy inaczej, choć byłam pełna obaw i wątpliwości, zajęłam moją nową jettą miejsce przed wiktoriańską kamienicą podzieloną na osobne mieszkania i wysiadłam. Przez chwilę patrzyłam na budynek, usiłując przekonać samą siebie, że powinnam pilnować własnego nosa i po prostu pojechać do domu. Ciągle miałam na sobie fartuch, brzydkie szpitalne buty i włosy splecione w ciasny, płomienny warkocz opadający mi do połowy pleców. Po dziesięciogodzinnym dyżurze zostały mi tylko resztki makijażu i sama nie wiedziałam, skąd przyszło mi do głowy, że on otworzy mi drzwi, skoro nie wpuścił przyjaciół i najbliższych sobie ludzi. Zadrżałam, bo nie wzięłam płaszcza, i postanowiłam, że albo pojadę do domu, albo po prostu wejdę do środka. Mój wzrok spoczął na ślicznym chargerze zaparkowanym przed budynkiem i westchnęłam. Codziennie miałam do czynienia ze śmiercią i strasznymi rzeczami. Chyba potrafię znieść krótkie spotkanie z duchem z mojej przeszłości i żyć dalej. Teraz byłam już twarda. Poza tym widok Phila, tak schorowanego i smutnego, i gwałtowna reakcja Nasha na wiadomość, którą przekazano mu w Święto Dziękczynienia, sprawiały, że niepokoiłam się o nich obu. I choć wiedziałam, że nie powinnam się wtrącać, nie wpływało to w żaden sposób na ten niepokój.

Weszłam do ładnego starego budynku i spojrzałam na numery na drzwiach. Wyglądało na to, że na parterze były tylko dwa mieszkania, a do Nasha należało to po lewej. Byłam już gotowa zapukać, kiedy drzwi po przeciwnej stronie korytarza otworzyły się i pokazała się w nich głowa jakiejś dziewczyny. Przesunęła po mnie wzrokiem i zatrzymała go na mojej zaskoczonej twarzy. – Jesteś jego dziewczyną? Jej głos brzmiał przyjaźnie, aż za bardzo, a wyglądała tak, że jej zdjęcie powinno widnieć na okładce „Sports Illustrated”. Nie miałam już nadwagi, teraz byłam po prostu normalną, zdrową dziewczyną, ale ona robiła chyba codziennie brzuszki i miała biust, który zasługiwał na nagrodę. Do diabła, na jej miejscu chodziłabym w spodniach do jogi i staniku nawet w listopadzie. – Uch… nie. – Właśnie się wprowadziłam. Przez ostatni tydzień ciągle się tam ktoś dobijał. Doprowadza mnie to do szału. Widziałam tego faceta. Ciacho, bez dwóch zdań. Ciągle czekam, aż pojawi się jakaś dziewczyna, która rości sobie do niego prawa. Pomyślałam, że to może ty. Jestem Royal, tak przy okazji. Skinęłam w jej stronę i przekrzywiłam głowę. Wszyscy samotni faceci powinni uważać się za szczęściarzy, mając taką nową sąsiadkę. Założyłabym się, że Nash będzie nią zachwycony… w każdym razie, kiedy wyjdzie już z dołka. – Jestem tylko znajomą. Pomyślałam, że sprawdzę, co się z nim dzieje. Jestem Santa. Zaśmiała się i pokręciła głową, a kasztanowate włosy zatańczyły wokół ramion tak, jak u modelek w reklamach szamponów. – Nasi rodzice palili chyba takie same skręty, kiedy wybierali nam imiona. – Wskazała głową zamknięte drzwi i w jej brązowych oczach błysnęło rozbawienie, podczas gdy ja starałam się zachowywać tak, jakby to wszystko ani trochę mnie nie onieśmielało. Naprawdę ładne dziewczyny, takie jak ona, zawsze sprawiały, że trudno mi było zachowywać się normalnie, tak jakby nie robiły na mnie wrażenia. – Zdaje się, że to refren tego tygodnia – sprawdzanie, co się dzieje z tym seksownym przystojniakiem. To i jeszcze superprzystojni faceci. Przysięgam, wszyscy jego kumple to ciacha. Żadnego nie wyrzuciłabym z łóżka. Nawet tego wielkiego gościa z blizną, który

wie, ile jest wart. Przerażający jak diabli, ale diablo przystojny. Zaczynałam czuć się nieswojo. Świetnie radziłam sobie z obcymi, jeśli krwawili i potrzebowali mojej pomocy, ale takie rozmowy nie należały do moich kompetencji, nawet jeśli podzielałam jej zdanie co do atrakcyjności kolegów Nasha. Facet z blizną był dawnym kumplem Nasha z internatu. Rome Archer. Był zabójczo seksowny i przywodził na myśl wojownika, który wie, jak zadbać o swoje sprawy. Od razu się zorientowałam, bo całkiem niedawno był moim pacjentem. Poprzedniego wieczoru widziałam w szpitalu Rule’a Archera, najlepszego kumpla Nasha; ciągle wyglądał fantastycznie i groźnie na swój, jedyny w swoim rodzaju, sposób. Później tego samego dnia pojawił się Jet Keller z jakimś blondynem, który wyglądał, jakby został żywcem wyjęty z lat pięćdziesiątych, i jeszcze jednym gościem tak uderzająco przystojnym, że naprawdę trzeba było spojrzeć na niego dwa razy, żeby upewnić się, że to nie złudzenie optyczne. Wszyscy trzej byli przystojni, ociekali seksapilem i mieli problemy, każdy swoje. Ale nie znałam tej kobiety na tyle, żeby dzielić się z nią tymi spostrzeżeniami – nie, żeby przyszło mi to łatwo, nawet gdyby nie była kimś obcym. Zapukałam do drzwi bardziej z desperacji, żeby uciec przed nią i jej ciekawskim wzrokiem, niż z nadziei, że Nash jednak mi otworzy. Oczywiście nie zrobił tego, a ja czułam się jak idiotka. Przestąpiłam nerwowo z jednej nogi na drugą i spróbowałam zapukać jeszcze raz. – Powodzenia. Na razie nikomu jeszcze nie otworzył. – Wydawała się rozbawiona, a ja oblałam się gorącym rumieńcem. Nigdy nie umiałam poradzić sobie z uczuciem, że jestem celem czyichś żartów. Zawsze w takich sytuacjach aż mnie mdliło, teraz tym bardziej, ze względu na jej wygląd. Podnosiłam właśnie rękę, że zapukać po raz ostatni, kiedy drzwi otworzyły się nagle i moja twarz znalazła się na wysokości klatki piersiowej niemal nagiego, zmarszczonego i wyraźnie nietrzeźwego Nasha Donovana. Jego zdumiewające oczy, których kolor utknął gdzieś pomiędzy fioletem a błękitem, spojrzały na mnie i zamrugały sennie, a ja wciągnęłam gwałtownie powietrze. Nash chwycił mnie za ciągle uniesioną dłoń i przyciągnął do siebie. – Chyba masz rękę do tych rzeczy, Santa. Szczęściara. – Śmiech

sąsiadki popłynął za mną do mieszkania, kiedy Nash cofnął się niepewnie, wciągając mnie za sobą. Zatrzasnął za mną drzwi z hukiem i spróbował utrzymać na mnie spojrzenie przekrwionych oczu. Czuć było od niego alkohol i papierosy, a ja nie mogłam się powstrzymać od zmarszczenia nosa z odrazą. Potrafiłam zapanować nad takimi odruchami. Był to jeden z wymogów mojej pracy w szpitalu, ale w tej chwili Nash wyglądał dziko i musiałam przyznać, że jego niezadowolona, gniewna twarz robiła groźne wrażenie. Był wysoki, ale ja też, co oznacza, że nie górował nade mną specjalnie; przestrach mógł budzić raczej jego stan. Wydawał się rozstrojony, wytrącony z równowagi. Skłamałabym, gdybym udawała przed sobą, że nawet pijany i rozchełstany nie wyglądał dobrze. Najwyraźniej dbał o siebie – jeśli pominąć fakt, że marynował swoją wątrobę i miał ten okropny nałóg palenia papierosów. Zawsze był przystojny w trochę mroczny sposób, z tymi ciemnymi brwiami, które dramatycznie przecinały twarz, wyrazistą i trochę egzotyczną. A te jego fiołkowe oczy były zupełnie nie z tej ziemi; nie sposób ich było zapomnieć. Wydawały się naprawdę zbyt delikatne i kobiece w tak męskiej twarzy. Miał na sobie tylko czarne bokserki, a na jego oliwkowej skórze nie było ani jednego miejsca, którego nie pokrywał jakiś wytatuowany wzór i chyba to właśnie trochę mnie przytłoczyło. Lubiłam tatuaże, sama miałam kilka, ale zapał Nasha do dekorowania swojego ciała był na zupełnie innym poziomie. To znaczy, nie byłam zaskoczona ich liczbą, biorąc pod uwagę, że miał te wspaniałe płomienie na głowie i wygięte kółko w nosie. To wszystko miało coś o nim mówić, pokazywać, że nie żyje według żadnych zasad poza własnymi, co chyba było w porządku i spełniało swoje zadanie. Ale dla mnie było tego trochę za dużo, bo już uważałam go za niebezpiecznego drania. Nie chciałam przyznać, że otwarcie go lustruję. Ale nie mogłam się powstrzymać. Był skąpo ubrany, świetnie zbudowany i przystojny, nawet jeśli to wszystko kryło się pod litrami atramentu. – Zamawiałem pizzę. Spojrzałam na niego i spytałam debilnie: – Co? – Myślałem, że jesteś gościem z pizzą, ale nie jesteś.