Prolog
Cynthia Leighton pędziła ciemną autostradą, ręce zaciśnięte na
kierownicy, pomruk silnika zagłuszał odgłos jej gorączkowego oddechu. Jej
oczy mrugały z obawą z prawie pustej drogi do jej lusterka wstecznego, gdzie
pojawiła się nagle para świateł, przybliżając się w blednącej ciemności. Już
uderzająca adrenalina skoczyła nawet wyżej, gdy wcisnęła do podłogi pedał
gazu i wielki SUV wyskoczył do przodu zaspokajając eksplozję prędkości.
Spojrzała w reflektory wiszące nisko nad ziemią, zimne niebieskie należące
do drogiego sedna i przybliżające się zbyt szybko. Mógłby doścignąć ją w
sekundę. Czy to on? Czy odkrył jej podstęp i ruszył za nią?
Złapała kierownicę mocniej, ręce omdlewały w bolesnym proteście,
gdy sedan jechał blisko na jej ogonie, tak blisko, że ledwie mogła już patrzyć
na jego światła. Nagle skręciła gwałtownie próbując go zrzucić, przekonana,
że mógłby ją staranować, jeżeliby chciał. SUV groził przewróceniem,
przechylając się na dwa koła i przeskakując na następny pas jezdni, pasy
wcięły się w jej szyję, gdy z trudem walczyła, aby mieć go na widoku.
Wielki sedan rósł w oczach, kierowca nawet nie spojrzał w jej stronę,
gdy przejeżdżał obok w kierunku własnego przeznaczenia, – które nie miało
z nią nic wspólnego. Cyn opadła na siedzeniu kierowcy, przełykając twardą
kulę swojego strachu, czując chłód płynący z klimatyzacji, jak słodkość
przykrywająca jej ciało. Dlaczego nawet pomyślała, że to dobry pomysł, aby
wiązać się jeszcze z wampirami? Spodziewała się po nich, że wszyscy są tacy
jak Raphael – piękne, kłamliwe sukinsyny jak on? Pewnie, złamał jej serce,
ale ta cnotliwość skautów, honorowość i ufność dotyczyła także jego.
Potężni jak on, rządził swoim terytorium z lojalnością i szacunkiem swoich
ludzi raczej, niż strachem.
Ale nie to znalazła w Teksasie. Nie, tutaj odkryła prawdziwą twarz zła
– Jabril Karim, Wampirzy Lord Południa, najbardziej podła i ohydna
kreatura, jaką kiedykolwiek spotkała. Wampir, który zniewolił tych, których
pożądał i zniszczył każdego, kto stanął na jego drodze. Właśnie teraz,
włączając Cyn … i wampira ukrytego w bagażniku za nią, wampira, którego
życie zależało od tego, czy Cyn dojedzie do lotniska zanim Jabril odkryje, że
odjechały.
Wcisnęła mocniej gaz, przekraczając cienką linię między
przekroczeniem prędkości, a niebezpieczeństwem. Ośmieliła się w
pośpiechu spojrzeć na zegar. Był prawie wschód. Jeżeli uda jej się do tego
czasu, będą bezpieczne.
Przyspieszyła.
Rozdział I
Houston, Teksas cztery dni wcześniej.
Jabril Karim patrzył w ciszy na swojego porucznika, Asima,
wyślizgującego się przez gabinet, widział jego szarpnięcie w zmieszaniu, gdy
zauważył, że jego Pan przygląda mu się ze swojego miejsca za biurkiem.
Wąska pierś Asima zafalowała wciągając powietrze, gdy walczył widocznie z
pohamowaniem swojego strachu, a Jabril uśmiechnął się perwersyjnie
zadowolony.
- Więc? - Zapytał znudzonym głosem.
- Nikt nie widział Elizabeth od dwóch dni, mój panie – powiedział
Asim kuląc się lekko, gdy dostarczał niechciane wieści – A straże nie
zanotowały jej przyjścia, lub przejścia przez bramę w tym czasie.
Jabril odepchnął się od swojego delikatnego biurka w stylu
Chippendale i skrzyżował nogi.
- Więc, mała uciekła. –powiedział z namysłem, wygładzając materiał
swoich spodni na kolanie. Spojrzał w górę na Asima, - Nie będzie
dziedziczyć, oczywiście. Należy do mnie i, na szczęście, amerykańskie prawo
jest po mojej stronie w tym przypadku. Ale… - podniósł ostrzegawczo palec
– jak odzyskać moją własność zanim będzie za późno?
- Zorganizuję poszukiwania – Asim zaoferował ochoczo – Nie mogła
odejść daleko.
- Możliwe. Ale ludzkie dzieci mają wielka swobodę działania w tym
kraju, poza tym Elizabeth może wyglądać całkiem dojrzale, jeżeli się
postara. Niechętnie to robię, ale obawiam się, że musimy zatrudnić kogoś do
zrobienia tych poszukiwań dla nas. Kogoś, kto rozumie społeczność lepiej,
może kogoś, kto specjalizuje się w ucieczkach dzieci?
Asim drgnął.
- Jest tylu ludzi, oczywiście, jeżeli uważasz, że to mądre posunięcie.
Skontaktuję się z twoimi prawnikami i dowiem się, kto zajmuje się takimi
rzeczami. Pozwólmy im zarobić trochę pieniędzy za nic nie robienie.
Prywatny detektyw, może… - spojrzał na swojego mistrza przejęty, gdy
Jabril roześmiał się na głos.
- Panie?
- Prywatny detektyw, Asimie! To zbyt idealne. Przypominasz sobie tę
nieszczęsną sprawę na zachodnim wybrzeżu, ostatnio? Plotka głosi, że
Raphael użył prywatnego detektywa, bardzo prywatnego detektywa z tego,
co słyszałem, ale ten wytrzymał nawet urok tego aroganckiego drania.
- Chcesz wynająć kobietę?
- Oh, prawie, Asimie – powiedział z lekceważącym pstryknięciem
swoich palców. Porozmawiaj z prawnikami i znajdź właściwego człowieka do
pracy. Ale zadzwoń do tej kobiety Raphaela w każdym razie. Chce się z nią
spotkać i nakłuć ego tego sukinsyna. Myślisz, że miałby coś przeciw
podzieleniu się?
- Sądzę, że raczej wolałby podzielić się z diabłem, mój panie. –
powiedział Asim z nagłym uśmiechem.
Jabril roześmiał się znowu z nieprzyjemnym brzmieniem.
- Właśnie, Asim, właśnie. Daj mi pomyśleć… to była Cynthia cos tam.
Lawson czy Layland, czy jakoś tak. Przypominasz sobie?
- Leighton. Cynthia Leighton. Jej ojciec to Herold Leighton z Leighton
Investments.
- Naprawdę? Czyż to nie jest interesujące? Raphael porusza się w
wyższych kręgach niż myślałem. Jeszcze jeden powód, aby się przyjrzeć.
Możesz ją zlokalizować?
- Oczywiście, mój panie.
- Doskonale. Nic jej nie mów przez telefon, Asim. Nalegaj, aby
przyjechała osobiście, podkreśl delikatność sytuacji.
- A jeżeli odmówi?
- Oh, nie odmówi. Ludzie kochają tajemnice. A my jesteśmy bardzo
dobrzy w dochowywaniu ich.
Rozdział II
Cynthia Leighton z trudem poruszała się naprzód w tunelu dla
przylatujących, idąc raczej za pokaźnymi biodrami prawnika, który był jej
współpasażerem i samozwańczym najlepszym przyjacielem, na lepszą cześć
poranka. Ponad trzy godziny słuchania jego brzęczenia o ostatnim
fascynującym triumfie /nuda/ w świecie prawniczego deliktu. Cyn nie była
typem dziewczyny, która łatwo zaprzyjaźniała się, ale próbowała być
uprzejma. Prawnik napiął nawet jej najlepsze zamiary. Szczęśliwie dla
niego, wykrywacz pozbawił ją jej sprayu pieprzowego w punkcie kontroli w
L.A. Kiedy pokazał się terminal w Houston, ściągnęła paski swojego plecaka
wyżej na ramionach i wzięła w silny uścisk rączkę swojej torby, zmierzając
do pustego wyjścia. Prawnik zagrał ostatnią kartą, zatrzymując się przy
drzwiach Jetwaya, sugerując jej, aby dołączyła do niego na odświętnego
drinka w jego hotelu. Cyn spojrzała na zegarek znaczącym ruchem – było
zaledwie po pierwszej po południu. Uśmiechnęła się z żalem i odkręciła,
szybko tracąc go z widoku na zatłoczonym lotnisku. Czy facet naprawdę
myślał, że ona jest zainteresowana małym popołudniowym bzykaniem? Czy
ona wygląda na zdesperowaną?
Dysząc w rozdrażnieniu, skupiła się na rozwieszonych znakach
szukając odbioru bagażu. Nie to, że miała jakiś bagaż do odbioru, ale
kierowca limuzyny obiecał sie z nią tam spotkać . Podążając za głównym
nurtem tłumu w kierunku schodów ruchomych, była pod wrażeniem, jak
wszystkie lotniska są podobne. Pomijając zamierzone szczegóły
architektoniczne, które naciągali, to wciąż był niekończący się ciąg długich
korytarzy wypełnionych twardymi podłogami i szerokimi przestrzeniami,
które odbijały głosy dookoła ciebie, dopóki już nie mogłeś słyszeć własnych
myśli, przynajmniej nie poprzez poprzekręcane ostatnie wezwanie linii
lotniczych.
Wypuściła wyczerpany oddech, kiedy w końcu stanęła na schodach
ruchomych, jej spojrzenie opadło na znak witający ją na Międzynarodowym
Lotnisku im. Busha. Co było z tymi politykami? Zawsze skorzy do
umieszczania swojego nazwiska na wszystkim. Nie mogła znaleźć jednego
polityka, który umieściłby swoje nazwisko na urządzeniach ściekowych, ale z
pewnością, każdy umieściłby je na głównym lotnisku, gdzie wszyscy patrzyli
na nie przez cały czas.
Boszz, ale zrzędzisz! Musisz się napić, Cyn. Nie, jedyne, czego
naprawdę potrzebowała, to dobry, nocny sen, niekłopotany przez pewnego
Wampirzego Lorda. Więc co robiła w Teksasie, przyjmując pracę dla jeszcze
jednego, tak zwanego nieśmiertelnego? Kiedy zadzwonił telefon dwa dni
temu, jedyne o czym mogła myśleć, to wydostanie się z L.A. przynajmniej na
chwilę. Oddalając się o stan czy dwa od Raphaela, wydawało się jej dobrym
pomysłem, dopóki nic innego nie działało. Poza tym połowa jej pracy
detektywa toczyła się od jednego wampira do następnego. Większość była
naprawdę nudnym zajęciem, śledzeniem starych rachunków bankowych i
młodych krewnych, ale ta nowa sprawa miała możliwości. Może byłaby na
tyle interesująca, żeby wyrwać uporczywe wspomnienia błyszczących,
czarnych oczu i powolnego uśmiechu. Westchnęła. Prawdopodobnie nie.
Mężczyzna dołączył do niej, gdy zeszła ze schodów, jego gładki czarny
garnitur, biała koszula i czarny krawat krzyczały „kierowca limuzyny” tak
jasno, jak słońce.
- Pani Leighton? – zapytał.
Cynthia oszacowała go ponuro, trochę zaskoczona, że ją rozpoznał.
Spodziewała się tabliczki, a nie osobistego przywitania.
- Tak – dodała- Skąd wiedziałeś?
Uśmiechnął się pełnią błyskających zębów, zmieniającą jego twarz na
krótki moment.
- Nie wiedziałem, nie na pewno. Pan Asim dał mi opis, ale był całkiem
ogólny.- Wzruszyła ramionami – Pani wygląda właściwie.
- Kim jest Asim?
To widocznie zaskoczyło go.
- Pracuje dla Lorda Jabrila Karima, sądzę…
- Oh, rozmawialiśmy przez telefon, jak myślę.
Co nie tłumaczyło, skąd wiedział jak wyglądała, ale nic w pracy z
wampirami, nie było nigdy proste czy bezpośrednie.
- Okay – powiedziała – Jak się stąd wydostaniemy?
- Tędy. Mogę… - sięgnął, żeby zabrać jej plecak.
Odsunęła się, więc był poza jego zasięgiem.
- Nie, poniosę to. Ty możesz wziąć walizkę, dzięki. Jak daleko do
hotelu?
Kierowca schylił się, żeby zająć się walizką, podnosząc ją.
- Około trzydzieści minut, ale pan Asim polecił mi zabrać panią wprost
do posiadłości.
- Tak zrobił? Jak miło z jego strony– Uśmiechnęła się, aby dopiec
swoimi słowami -Niestety….- przerwała – Nie powiedziałeś jak masz na
imię.
- Scott.
- Zawsze lubiłam to imię – mój pierwszy chłopak miał na imię Scott –
więc powiem ci coś, nie chcę stwarzać ci kłopotów, ale wstałam przed
świtem dziś rano, żeby złapać mój samolot, po czym spędziłam prawie dwie
godziny, przechodząc przez bramki odprawy i ochrony tylko po to, żeby
znaleźć się uwięziona w metalowym cylindrze z pieprzonym prawnikiem,
który beczał prosto do mojego ucha przez ponad trzy godziny. Jestem
zmęczona i w złym humorze, i nie spałam przyzwoicie od miesiąca. Więc
zamierzam jechać do hotelu, ale jestem chętna wziąć taksówkę, jeżeli masz
coś przeciw.
Nie wspomniała o tym, że chciała jechać do hotelu, ponieważ miała
czekać tam na nią paczka. Paczka zawierająca jej wybraną broń, Glocka
9 mm i podręczną 17. Cyn nie miała zamiaru odwiedzać obcych wampirów
nieuzbrojona.
Pchnęła drzwi i zassała pełne płuca brudnego, lotniskowego powietrza.
- Doskonale - wymamrotała i podniosła pytająco brew na Scotta. –
Więc, czy potrzebuję taksówki?
Mrugał na nią przez chwilę, jakby jeszcze nie zrozumiał jej ognistej
polemiki.
-Four Season, prawda? – powiedział w końcu.
- Tak – uśmiechnęła się.
- Samochód jest tam.
Gdy odbili od krawężnika, Scott złapał jej odbicie w lusterku. –
Powinna pani spróbować z tabletką nasenną – powiedział.
Cyn spotkała jego oczy.
– Spróbowałam. Wypróbowałam je wszystkie. Mój lekarz już nie chce
mi ich więcej dawać, co coś mówi o L.A. Możesz dostać tam każdą tabletkę
jaką zechcesz, wszystko co musisz zrobić, to poprosić.
- Może medytacja – zasugerował, jego uwaga skupiona była na długim
sznurku mijających ich samochodów.
- To jest pomysł – powiedziała nieobecnie – Znajdę sobie guru.
Nie potrzebowała tabletki i nie potrzebowała medytacji. Potrzebowała
wyrzucić ze swojego życia do diabła Raphaela. Nie to, że był dokładnie w jej
życiu. Już nie. Oh, nie. Lord Raphael wziął to, co chciał i uciekł tak szybko i
tak daleko, jak tylko jego duże pieniądze mogły go zabrać. Myślała, że to
miłość. A on po prostu zrobił z niej przenośny bufet i danie dnia. Zamknęła
oczy w znajomym bólu straty i wiedziała, że to nie takie proste. Raphael nie
zostawił jej, ponieważ jej nie chciał. Zostawił, ponieważ chciał jej. Setki lat
za nim, a on wciąż był przywiązany do zamierzchłego lęku mężczyzny
przywiązania się do jednej kobiety.
Oczywiście, cała prawda była prawdopodobnie nawet bardziej
skomplikowana, ale to była najistotniejsza część tego, a jej nie pozostało nic
do zrobienia, tylko skończenie sprawy. Minął ponad miesiąc, od kiedy go
widziała, od kiedy odszedł, bez oglądania się. Nigdy wcześniej nie była
zakochana, jak długo zajmie uleczenie złamanego serca?
Cyn oparła głowę na skórzanym siedzeniu i zamknęła oczy. Z
przedniego siedzenia, Scott spojrzał ze zrozumieniem i puścił łagodną
muzykę z odtwarzacza CD, pozostawiając ją wypełniającą ciszę, dopóki nie
dojechali do hotelu.
*****
Przekręciła się w swoim śnie, hotelowe łóżko dostosowało się do jej
ruchów, obejmując ją swoim ciepłem. Ciężar ugiął materac za nią, a ona
uśmiechnęła się, wyczuwając zapach wody po goleniu –odrobina przypraw,
ledwie wyczuwalna. Poczuła dotyk jego skóry, gdy wyciągał się obok niej, aż
sięgnął, aby przyciągnąć ją bliżej i wsunął ją w zagłębienia swojego wielkiego
ciała, sprawiając, że poczuła się bezpieczna, chroniona. Był jedynym
mężczyzną, który sprawiał, że czuła się w ten sposób, jak ktoś, o kogo warto
walczyć, ktoś umiłowany. Jego policzek przy jej twarzy był szorstki, jego
usta miękkie, gdy podążały wzdłuż jej żuchwy, skubiąc jej płatek ucha przed
wycałowaniem ścieżki w dół do jej szyi. Zamarła, jej ciało odpowiedziało na
jego dotyk, gdy silne palce wśliznęły się pomiędzy jej nogi i zaczęły poruszać
się delikatnie.
Cichy jęk wydobył się z jej ust, gdy rozchylił jej nogi i wślizgnął
swojego fiuta wzdłuż rowka jej tyłka, aż do wilgotności między jej nogami. Z
pierwszym ruchem jego fiuta wewnątrz niej, sapnęła, wyginając ciało, aby
otworzyć się bardziej, przyjmując wtargnięcie, zaczynając poruszać się z
nim. Jego rytm przybierał na intensywności i objął jej biodra, trzymając ją
mocno przy sobie, gdy wchodził w nią głębiej, pomiędzy jej jedwabiste
fałdki. Sięgnęła w dół i przykryła jego dłoń swoją, przyciskając mocno do
swojego clitoris, czując jego grubego fiuta wślizgującego się w dół i w górę,
otwierającego ją szerzej, rozciągającego jej wąską szparkę dookoła niego.
Zajęczał z pragnienia, nachylając się do zagięcia jej szyi jeszcze raz. Przez
jedną sekundę ciepło jego oddechu połaskotało jej kark, a potem jego zęby
weszły w jej żyłę. Krzyknęła, jej orgazm był nagły i przejmujący, rosnący z
cichego zakątka potrzeby, aż do niepowstrzymanej fali ekstazy w przeciągu
sekund. Krzyczała, gdy to przelewało się przez nią, podnosząc jego
podniecenie, pozostawiając jego niedokończony jęk w każdej komórce jej
ciała.
Leżała w jego ramionach, zarumieniona z namiętności ich seksu, jej
mięśnie były rozluźnione, jej pożądanie zaspokojone. Na chwilę.
Jakby wiedział, o czym myślała, zaśmiał się cicho i zmysłowo, jego
oddech połaskotał jej policzek.
- Moja słodka Cyn – wyszeptał –Taka słodka.
*****
Telefon zadzwonił, wybudzając Cyn ze snu. Mrugnęła w zaciemnionym
pokoju, sięgając automatycznie po twarde, męskie ciało, które powinno być
za jej plecami i nie znajdując nic, poza pustą przestrzenią. Zamknęła oczy i
powstrzymała łzy, zwijając swoje ciało dookoła bólu w piersiach. Telefon
wygrywał swoją wesołą melodyjkę ponownie, aż sięgnęła po niego
zirytowana, odrzucając rozmowę i odsłuchując sekretarkę automatyczną.
Leżała tam jeszcze przez chwilę, czując pobudzenie swojego ciała, cienką
warstwę potu, która pokrywała jej skórę. To było takie prawdziwe. Tak
bardzo prawdziwe. A wszystko było kłamstwem.
Odrzucając na bok przykrycie, zmusiła się do wstania i podążyła pod
prysznic. Któregoś dnia, czy to nie tak mówiły te anonimowe grupy
wsparcia? Któregoś dnia. Zastanawiała się, co pomyśleliby o niej używającej
tej mantry, przeciw wspomnieniu jej wampirzego kochanka.
*****
Cyn przeklęła, gdy automatyczne drzwi hotelowego lobby otworzyły
się, a ona wyszła na zewnątrz.
- Kurwa, jak tu zimno – powiedziała w pustą przestrzeń – Myślałam,
że Teksas jest ciepły.
- Cynthia Leighton?
Zamarła, przesuwając wzrok, aby ujrzeć mężczyznę stojącego przy
długiej, czarnej limuzynie, zaparkowanej przy drzwiach. Nie, nie mężczyznę.
Wampira. Nie to, że większość ludzi mogłaby zauważyć różnicę. Małe
drobiazgi zdradzały go – wybrzuszenie jego górnej wargi, ukrywającej kły w
instynktownym pokazie agresji, zbyt nieruchome spojrzenie, którym na nią
patrzył ponad ogromną limuzyną. Cyn znała wampiry, wiedziała, że
doskonale mogą udawać ludzi, ale byli zdecydowanie inni – lepsi, silniejsi,
szybsi. The Six Milion Dolar Man, ale bez katastrofy lotniczej. Ten
szczególny wampir patrzył na nią z niesmakiem, jakby miał nadzieję, że się
myli, co do jej tożsamości. Uśmiechnęła się szeroko, szczęśliwa mogąc
zrujnować jego nadzieje.
- To ja!
Wampir nie zdobył się nawet na cień uśmiechu.
- Lord Jabril Karim czeka.
Cyn wskazała na swój zegarek.
- Moje spotkanie jest o siódmej – była szósta, a posiadłość Jabrila
Karima była oddalona od miasta o około czterdzieści minut jazdy. Wiedziała
o tym, ponieważ sprawdziła.
Wampir ledwie na nią spojrzał. Cyn otworzyła drzwi limuzyny i
prześliznęła się po miękkich skórzanych siedzeniach. To wyglądało na długie
czterdzieści minut.
Rozdział III
Mirabelle obudziła się. To nie było powolne budzenie, nie stopniowy
powrót zmysłów, jak ze snu. To była jasna różnica pomiędzy czarnym a
białym, życiem a śmiercią. Była Wampirem i obudziła się.
Pozostając wciąż nieruchomo, słuchała odgłosów dookoła niej –
samochód oddalał się od domu, ptaki śpiewały za oknem, głosy z kuchni pod
jej pokojem. Ale nic bliżej. Bezpieczna. Na razie.
Usiadła w prawie idealnej ciemności garderoby, odrzucając koce,
których już nie potrzebowała, ale i tak używała. One ją pocieszały, może,
jako wspomnienie lepszych czasów. Ciemność sama w sobie nie była
utrudnieniem, jej wzrok kompensował nieobecność światła wykorzystując
mały prześwit pod drzwiami, pokazując jej kształty i cienie szafek i półek,
ubrań i butów. Westchnęła i stanęła na nogach otwierając drzwi garderoby i
pospieszając do sypialni za nią.
To był przestrzenny pokój, elegancko umeblowany; z dużym
czteroosobowym łóżkiem z ciężką satyną i welwetowymi wykończeniami.
Ciężkie brokatowe zasłony przykrywały szerokie okna, ciemne burgundowe i
niebieskie pasowały do przykryć łóżka. To wszystko było bardzo piękne i
bardzo drogie… i niczym, co ona wybrałaby dla siebie samej. Ale przecież
nigdy tu nie spała. Było bezpieczniej, w jakiś sposób, ukryć się w garderobie.
To było głupie i w końcu bezsensowne. Ale i tak to robiła.
Pociągnięcie grubego sznura i opadły zasłony. Za oknem noc
przegrywała z jasnością, prawie krzykliwym, sztucznym oświetleniem
terenów posiadłości. Mirabelle wyglądała przez okno bez celu i zastanawiała
się, dlaczego była taka niespokojna tego wieczoru. Ta noc była jak inne. Czyż
nie?
Usłyszała pukanie do drzwi i odwróciła się, podążając przez pokój z
uśmiechem. To była prawdopodobnie jej siostra Elizabeth, która była jej
jedyną prawdziwą przyjaciółką i jedynym światłem w jej nocach. Tylko
siedemnastolatka i wciąż człowiek, Liz mieszkała w osobnym budynku na
skraju posiadłości, wraz z gospodynią i innymi służącymi. Minęły dni, od
kiedy widziały się. Liz nie mogła przychodzić każdej nocy, ale próbowała i….
Mirabelle zatrzymała się zanim sięgnęła do drzwi i powąchała
powietrze ostrożnie. Jej gość był zdecydowanie człowiekiem, ale…?
Spojrzała nerwowo w dół na swoją jedwabną koszulę nocną. To była
tajemna słabość jej kobiecości, ostatnia, jaka jej pozostała. Pobiegła z
powrotem do garderoby i wyciągnęła długi, gruby szlafrok, owijając się nim
po samą szyje i zawiązując ciasno pasek, zanim zamierzała otworzyć drzwi.
- Pani – służący na zewnątrz spuścił wzrok, niechętny spojrzeć na nią,
nawet w tym wszystko zakrywającym szlafroku. – Lord Jabril Karim żąda
twojej natychmiastowej obecności - Spojrzał na jej nocne ubranie i wydął
usta w niesmaku. – To tyle, żądanie mojego Lorda twojej obecności,
najszybciej, jak tylko będziesz przyzwoicie ubrana.
Mirabell zarumieniła się, bardziej z upokorzenia niż ze złości. Nawet
służba przypuszczalnie osądzała ją, a przecież to były jej pieniądze, które
żywiły i ubierały tego człowieka i jego całą rodzinę. A ponieważ czuła się
nieszczęśliwa i niespokojna dzisiejszego wieczoru, zrobiła coś, co robiła
rzadko. Korzystając z podmuchu wiatru zamknęła mu drzwi przed nosem,
przekręcając zamek z głośnym kliknięciem.
Drobne nieposłuszeństwo - pomyślała, gdy wracała do garderoby -
które powróci, nękając ją małymi dziurami w jej ubraniach i nieregularnych
wizytach personelu sprzątającego w jej pokoju. Nie, żeby ją to obchodziło.
Nienawidziła tak zwanych skromnych ubrań, które Jabril Karim nalegał,
aby zakładała, a pokoje były trochę więcej niż więzieniem. Co ją obchodziło,
czy były czyste czy nie? Wciąż, jeżeli ten stary krwiopijca nasłał kogoś, aby ją
przyprowadził – to było prawdopodobnie ważne- dla niego w każdym razie.
A on miał sposoby na karanie jej, które były gorsze, niż personel sprzątający
mógł sobie wyobrazić.
Zdjęła z siebie szlafrok i koszulę nocną, poszła do łazienki i odkręciła
prysznic, pozwalając pomieszczeniu wypełnić się parą dopóki nie umyła
zębów. Jabril mógł mieć jej za złe, że zajęło jej to tak długo, ale byłaby
przeklęta, jeżeli wyszłaby bez prysznica. Wiedział doskonale, że ona budziła
się długo potem niż on, długo potem niż inne wampiry w domu. Była bardzo
młoda, jeżeli to miało jakieś znaczenie. Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy
została zmieniona, a to było jedynie pięć lat temu, o wiek lub więcej
młodsza, niż którykolwiek wampir mieszkający tutaj. Słońce musiało być
dobrze za horyzontem, zanim ona zaczynała poruszać się, co oznaczało, że
wszyscy inni byli już na nogach od dobrej godziny, kiedy ona brała swój
pierwszy pełny oddech tej nocy.
Wytarła usta i weszła pod gorący prysznic, pozwalając mu zwalczyć
napięcie, zmuszając się do odłożenia smutków, odsuwając je w tył swojego
umysłu. To tak przeżyła tak długo, tak mogła przeżyć wystarczająco długo,
aby uciec któregoś dnia, zabrać Liz i urządzić życie im obu daleko od
Teksasu i Lorda Jabrila pieprzonego Karima.
Rozdział IV
Gruby materiał jej spódnicy zwieszał się na jej biodrach, więc
Mirabelle podciągnęła go, starając się ułożyć go wygodnie dookoła nóg. Jej
ubrania były przygnębiająco czarne –spódnica do kostek, podkoszulek i
luźny czarny sweter, nawet chusta zakrywająca jej długie, blond włosy. Jej
buty były czarnymi Nikeami, i założyła staroświeckie skarpety sięgające do
jej kolan, jakby najsłabszy błysk jej ciała jakoś mógł wzbudzić pokusę nie do
odparcia wampirów na dworze Jabrila.
Mirabelle nie czuła się ani kusząca, ani nieodparta. Czuła się stara i
brzydka, patrzyła z obrzydzeniem na bogato ubranych mężczyzn, którzy
wypełniali pokój. Cała gromada ubrała się w jedwabie i miękkie wełny w
wirujących kolorach tęczy.
Mirabelle była jedyną wampirzycą w posiadłości. Z tego powodu nigdy
nie spotkała innej wampirzycy, aczkolwiek wiedziała, że istniały. Jabril
Karim rzadko przemieniał wampirzyce. Zwykle nie miał zajęcia dla kobiet,
poza ich walorami żywieniowymi ich krwi i seksu, który się z tym wiązał – w
jego piwnicy służyła temu stajnia ludzkich niewolników krwi . Zrobił jeden
wyjątek dla Mirabelle, ponieważ ona miała coś innego, coś, czego on
pragnął… dużo pieniędzy.
Szczęśliwie dla niej, musiał wyobrazić sobie sposób, aby dostać
pieniądze bez trzymania jej przy życiu, uważając, że wampir mógł być
rozważany jako żywy. Nie znała szczegółów tej sprawy, ale z pewnością czuła
się żywa. Czasami myślała o tym, czy nie warto byłoby umrzeć na dobre, aby
zatrzymać ohydne łapy Jabrila przed sięgnięciem po jej część pieniędzy. Ale
potem, on zwróciłby się w stronę Liz znacznie bardziej napastliwie, plus,
ona byłaby na dobre i prawdziwie martwa i niezdolna do radości z jego
reakcji, więc ten sposób zabierał całą satysfakcję z tego pomysłu.
Z trudem zmusiła swoje myśli do odwrócenia od Jabrila i jego
kompanów, na coś przyjemniejszego, czego było mało do wyboru.
Zastanawiała się, gdzie była Liz. Nie to, że jej mała siostrzyczka zawsze
wędrowała nocą do tej części domu. Były jedynie dwa rodzaje istot w tym
pokoju – wampiry i pożywienie. Jeżeli nie byłeś jednym, byłeś drugim. A Liz
była zdeterminowana nie być żadnym z nich, której to determinacji
Mirabelle chciała realizacji. Złe wystarczająco było to, że Jabril dziedziczył
po przemienieniu jej, a ona nie pozwoliłaby mu przemienić swojej małej
siostrzyczki tak samo.
Fala poruszenia przebiegła przez pokój i Mirabelle spojrzała spod rzęs.
To był „wielki” pokój, jak nazwał go architekt jej rodziców, z szerokimi
filarami dodanymi do pustej przestrzeni. Filary były jedynie dla efektu –
Mirabelle wiedziała o tym, spędzając dzieciństwo, bawiąc się tam, gdzie była
pustka i nie stały marmurowe posągi. Ale to było zanim jej rodzice umarli,
zanim Jabril zażądał ich domu dla siebie. Nie było już bawiących się dzieci.
Znajoma fala smutku przetoczyła się przez nią, gdy przypomniała sobie te
inne czasy. Wielkie przyjęcia i zabawy teksańskiej socjety – fundatorzy
goszczeni przez jej rodziców i inni, dobroczynne bale, gdzie goście stali
dookoła, sącząc drinki i jedząc wykwintne przystawki, zanim podpisali
ciężkie czeki dotujące.
Westchnęła. Jabril zmienił pokój, aby pasował do niego, oczywiście.
Wystawił większość mebli – nie było potrzeby na kanapy czy fotele, kiedy
nikt nie miał pozwolenia, aby na nich siedzieć, z wyjątkiem niego. Zostawił
jedynie kilka wąskich stolików wzdłuż inkrustowanych ścian, z wielkimi
patynowanymi urnami, których bladozielony poblask oddawał kolor prawie
białym marmurom na podłodze. Wysoko nad głowami, sufit wyginał się w
okrągłą kopułę ozdobioną szklanymi panelami, których patynowanie
pokryte było wiekiem. Pamiętała blask słońca świecący przez te ogromne
połacie szkła, wypełniające pokój…
Zwróciła swoją uwagę z powrotem ku teraźniejszości, gdy podwójne
drzwi otworzyły się na oścież i wielki, pół nagi wampir wszedł, rozglądając
się dookoła, jakby spodziewając się, że ktoś go wyzwie. Nikt nie zrobił tego.
W rzeczywistości nikt nawet nie spotkał jego wzroku. Oni wszyscy nauczyli
się, że formuła wyzwania Calixto była nieprzewidywalnie elastyczna,
uzależniona od jego humoru danego wieczoru.
Wampiry mogły szybko uleczać rany , ale ból był nie do zniesienia.
Ochroniarz skinął z szacunkiem w niewidzialną przestrzeń poza pokojem.
Chwilę później, wszedł Jabril z królewskim skinięciem zadowolenia z
zabiegów swojego strażnika. Z wyglądu Wampirzy Lord jawił się jako
czterdziestolatek, z czarnymi, mocno kręconymi włosami noszonymi krótko,
i ciemnymi, czekoladowymi oczami, które były wielkie i okrągłe, prawie
wytrzeszczone, z żółtymi obwódkami. Dla Mirabelle, zawsze wyglądały na
załzawione – wielkie, załzawione, żółte oczy. Ohyda.
Opuściła szybko swoje spojrzenie, kiedy się do niej zbliżał. Jabril
Karim al Subaie, był potomkiem bardzo tradycyjnej i konserwatywnej
arabskiej rodziny, która przyjaźniła się z saudyjska monarchią od wieków,
dłużej nawet niż żył Jabril. Wymagał szacunku i posłuszeństwa w
zachowaniu od swoich służących… i swoich kobiet.
Mirabelle zamarła, kiedy eleganckie skórzane buty pod perfekcyjnie
uszytymi spodniami zatrzymały się przed jej opuszczonym spojrzeniem.
- Mirabelle, mój skarbie – powiedział w końcu. Napomniała się, aby
nie podnieść wargi w ostrzeżeniu. Nie było żadnego uczucia między nimi.
Jeżeli ona była jego skarbem, to tylko w całkowicie dosłownym znaczeniu.
- Mój panie – tylko wyszeptała.
- Zastanawiam się, moja droga, czy miałaś ostatnio jakieś wiadomości
od Elizabeth?
Poczuła wstrząs strachu na jego słowa. Zszokowana spojrzała w górę,
spotkała jego oczy na krótką sekundę, zanim jej wzrok znów podążył w dół
na jego stopy.
- Elizabeth, mój panie? – wybrnęła – Nie widziałam jej od… - myślała
desperacko, próbując przypomnieć sobie ostatnią wizytę Liz – Myślę, że to
było pięć dni temu, mój panie. Tuż przed świtem.
Czy coś się wydarzyło? Chciała mu wykrzyczeć pytanie, ale zmusiła się
do bezruchu, zaciskając swoje pięści mocno w fałdach ciężkiej spódnicy.
Jeżeli wiedziałby, że ją to obchodzi, rozkoszowałby się ukryciem informacji
przed nią.
Była świadoma jego uwagi, gdy na nią patrzył, wąchając powietrze jak
zwierzę, jakby w jakiś sposób mógł wyczuć prawdę jej słów. Ale ona nie
mogła mu skłamać. Był jej Panem, jej stwórcą, a ona była zbyt młoda i zbyt
słaba, aby mu się przeciwstawić. Znał jej umysł niemal tak dobrze, jak ona.
Potrafiła zatrzymać jakieś tajemnice przed nim, ukryte głęboko w
najbardziej prywatnej części jej umysłu, za murami bezcelowości i błahości.
Nigdy nie wpadł na to, aby szukać prawdy, którą ukrywała, ponieważ nie
miał pojęcia, że istniała. Ale wiedziałby, jeżeli skłamałaby na zadane wprost
pytanie. A ona nie kłamała. Jeżeli Elizabeth zaginęła, ona nie miała pojęcia,
gdzie była.
- Rozumiem – powiedział Jabril. – Zatem, to jest kłopotliwe. Czy
kobieta przybyła, Asimie? - Zapytał wampira stojącego przy jego boku.
- Właśnie przekroczyła bramę, mój panie.
Mirabelle słuchała z opuszczonymi oczami, jej umysł był
bombardowany pytaniami. Gdzie jest Elizabeth? I o jakiej kobiecie mówił
Jabril? Czy wiedziała coś o Liz? Była tak zaabsorbowana własnymi
pytaniami, że prawie przegapiła następne słowa Jabrila, drgając w strachu,
gdy przemówił tuż przed nią.
- Pozostaniesz tutaj, Mirabelle.
- Mój panie – zapiszczała bez oddechu, skłaniając się nisko i
pozostając w tej pozycji, dopóki nie była pewna, że Jabril odszedł. Kiedy
wyprostowała się, zrobiła to powolnie, jej oczy wciąż przeszukiwały. To nie
było w zwyczaju Jabrila, aby ociągać się tylko po to, aby ukarać ją za brak
szacunku. Wampiry stojące w jej pobliżu obserwowały jej ostrożne
zachowanie z pewnym prychnięciem dezaprobaty, a ona poczuła ukłucie
starego bólu. Pewnego razu, te same wampiry traktowały ją z uwagą należną
młodszej siostrze. Podczas miesięcy następujących po jej przemianie,
widzieli Jabrila, który ją odrzucił, widzieli, jak traktował ja z całkowitym
brakiem szacunku. Szukając sposobu na podlizanie się swojemu panu,
podążyli za jego przykładem jeden za drugim, dopóki nie została kompletnie
odizolowana, samotna w pokoju pełnym wampirów.
Powstrzymując westchnienie, zignorowała ich parskanie na teraz,
wiedząc, że nie mogą nic więcej, niż wymuszenie uśmiechać się. Do jej
dwudziestych piątych urodzin, dopóki Jabril nie będzie miał absolutnej
władzy nad jej pieniędzmi, nikt nie mógł jej tknąć. Nikt, z wyjątkiem Jabrila.
Mirabelle przesuwała się do tyłu, aż stanęła przy ścianie z opuszczona
głową, zaciśniętymi pięściami, nie pragnąc niczego więcej, niż stać się
niewidzialna. Spojrzała uważnie przez pokój, próbując wybadać nastrój
innych wampirów. Stały w jaskrawej gromadzie, rozmawiając i śmiejąc się
zbyt głośno, ich głosy odbijały się echem od marmurowych podłóg i
wysokiego sufitu. Jabril przeszedł do niskiego podium na przedzie pokoju,
sadowiąc się na ogromnym fotelu bogato rzeźbionym i pozłacanym na
każdym elemencie. Oparcie i siedzenie były wyłożone poduszkami z głęboko
brązowej satyny ze złotymi, ozdobnymi haftami. Tron z samej nazwy –
pomyślała Mirabelle.
Nie obchodziło ją to. Niech ma swój tron, niech ma swoich
pochlebiających kompanów, wypełniających pokój i przepychających się o
władzę, próbujących się zbliżyć wystarczająco, aby gratulować i przymilać
się zwracając jego uwagę. Nie Mirabelle. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała, była
uwaga Jabrila. Dużo chętniej ukryłaby się w swojej garderobie sprawdzając
wiadomości od Liz. Ponieważ Jabril naprawdę nie wiedział gdzie jest Liz,
mogła uciec, mogła odejść z tej dziury, która kiedyś była jej domem. A jeżeli
tak zrobiła, próbowała wysłać wiadomość do Mirabelle, dać jej znać, że jest
bezpieczna. Obie wiedziały, że Liz musi być ostrożna, że każda informacja,
którą przekaże Mirabelle, może zostać wyśledzona z jej umysłu przez
Jabrila. Ale wysłałby coś. Nie zostawiłaby Mirabelle martwiącą się bez
powodu. A Mirabelle była właśnie bardzo zmartwiona.
DD..BB.. RReeyynnoollddss VVaammppiirreess IInn AAmmeerriiccaa:: JJaabbrriill TTłłuummaacczz:: ccaannzzoonnee KKoorreekkttaa:: IIssiioorreekk KKoorreekkttaa ccaałłoośśccii:: ssyyllwwiikkrr TTłłuummaacczzeenniiee ddllaa:: TTrraannssllaattiioonnss__CClluubb
Prolog Cynthia Leighton pędziła ciemną autostradą, ręce zaciśnięte na kierownicy, pomruk silnika zagłuszał odgłos jej gorączkowego oddechu. Jej oczy mrugały z obawą z prawie pustej drogi do jej lusterka wstecznego, gdzie pojawiła się nagle para świateł, przybliżając się w blednącej ciemności. Już uderzająca adrenalina skoczyła nawet wyżej, gdy wcisnęła do podłogi pedał gazu i wielki SUV wyskoczył do przodu zaspokajając eksplozję prędkości. Spojrzała w reflektory wiszące nisko nad ziemią, zimne niebieskie należące do drogiego sedna i przybliżające się zbyt szybko. Mógłby doścignąć ją w sekundę. Czy to on? Czy odkrył jej podstęp i ruszył za nią? Złapała kierownicę mocniej, ręce omdlewały w bolesnym proteście, gdy sedan jechał blisko na jej ogonie, tak blisko, że ledwie mogła już patrzyć na jego światła. Nagle skręciła gwałtownie próbując go zrzucić, przekonana, że mógłby ją staranować, jeżeliby chciał. SUV groził przewróceniem, przechylając się na dwa koła i przeskakując na następny pas jezdni, pasy wcięły się w jej szyję, gdy z trudem walczyła, aby mieć go na widoku. Wielki sedan rósł w oczach, kierowca nawet nie spojrzał w jej stronę, gdy przejeżdżał obok w kierunku własnego przeznaczenia, – które nie miało z nią nic wspólnego. Cyn opadła na siedzeniu kierowcy, przełykając twardą kulę swojego strachu, czując chłód płynący z klimatyzacji, jak słodkość przykrywająca jej ciało. Dlaczego nawet pomyślała, że to dobry pomysł, aby wiązać się jeszcze z wampirami? Spodziewała się po nich, że wszyscy są tacy jak Raphael – piękne, kłamliwe sukinsyny jak on? Pewnie, złamał jej serce, ale ta cnotliwość skautów, honorowość i ufność dotyczyła także jego. Potężni jak on, rządził swoim terytorium z lojalnością i szacunkiem swoich
ludzi raczej, niż strachem. Ale nie to znalazła w Teksasie. Nie, tutaj odkryła prawdziwą twarz zła – Jabril Karim, Wampirzy Lord Południa, najbardziej podła i ohydna kreatura, jaką kiedykolwiek spotkała. Wampir, który zniewolił tych, których pożądał i zniszczył każdego, kto stanął na jego drodze. Właśnie teraz, włączając Cyn … i wampira ukrytego w bagażniku za nią, wampira, którego życie zależało od tego, czy Cyn dojedzie do lotniska zanim Jabril odkryje, że odjechały. Wcisnęła mocniej gaz, przekraczając cienką linię między przekroczeniem prędkości, a niebezpieczeństwem. Ośmieliła się w pośpiechu spojrzeć na zegar. Był prawie wschód. Jeżeli uda jej się do tego czasu, będą bezpieczne. Przyspieszyła.
Rozdział I Houston, Teksas cztery dni wcześniej. Jabril Karim patrzył w ciszy na swojego porucznika, Asima, wyślizgującego się przez gabinet, widział jego szarpnięcie w zmieszaniu, gdy zauważył, że jego Pan przygląda mu się ze swojego miejsca za biurkiem. Wąska pierś Asima zafalowała wciągając powietrze, gdy walczył widocznie z pohamowaniem swojego strachu, a Jabril uśmiechnął się perwersyjnie zadowolony. - Więc? - Zapytał znudzonym głosem. - Nikt nie widział Elizabeth od dwóch dni, mój panie – powiedział Asim kuląc się lekko, gdy dostarczał niechciane wieści – A straże nie zanotowały jej przyjścia, lub przejścia przez bramę w tym czasie. Jabril odepchnął się od swojego delikatnego biurka w stylu Chippendale i skrzyżował nogi. - Więc, mała uciekła. –powiedział z namysłem, wygładzając materiał swoich spodni na kolanie. Spojrzał w górę na Asima, - Nie będzie dziedziczyć, oczywiście. Należy do mnie i, na szczęście, amerykańskie prawo jest po mojej stronie w tym przypadku. Ale… - podniósł ostrzegawczo palec – jak odzyskać moją własność zanim będzie za późno? - Zorganizuję poszukiwania – Asim zaoferował ochoczo – Nie mogła odejść daleko. - Możliwe. Ale ludzkie dzieci mają wielka swobodę działania w tym
kraju, poza tym Elizabeth może wyglądać całkiem dojrzale, jeżeli się postara. Niechętnie to robię, ale obawiam się, że musimy zatrudnić kogoś do zrobienia tych poszukiwań dla nas. Kogoś, kto rozumie społeczność lepiej, może kogoś, kto specjalizuje się w ucieczkach dzieci? Asim drgnął. - Jest tylu ludzi, oczywiście, jeżeli uważasz, że to mądre posunięcie. Skontaktuję się z twoimi prawnikami i dowiem się, kto zajmuje się takimi rzeczami. Pozwólmy im zarobić trochę pieniędzy za nic nie robienie. Prywatny detektyw, może… - spojrzał na swojego mistrza przejęty, gdy Jabril roześmiał się na głos. - Panie? - Prywatny detektyw, Asimie! To zbyt idealne. Przypominasz sobie tę nieszczęsną sprawę na zachodnim wybrzeżu, ostatnio? Plotka głosi, że Raphael użył prywatnego detektywa, bardzo prywatnego detektywa z tego, co słyszałem, ale ten wytrzymał nawet urok tego aroganckiego drania. - Chcesz wynająć kobietę? - Oh, prawie, Asimie – powiedział z lekceważącym pstryknięciem swoich palców. Porozmawiaj z prawnikami i znajdź właściwego człowieka do pracy. Ale zadzwoń do tej kobiety Raphaela w każdym razie. Chce się z nią spotkać i nakłuć ego tego sukinsyna. Myślisz, że miałby coś przeciw podzieleniu się? - Sądzę, że raczej wolałby podzielić się z diabłem, mój panie. – powiedział Asim z nagłym uśmiechem. Jabril roześmiał się znowu z nieprzyjemnym brzmieniem.
- Właśnie, Asim, właśnie. Daj mi pomyśleć… to była Cynthia cos tam. Lawson czy Layland, czy jakoś tak. Przypominasz sobie? - Leighton. Cynthia Leighton. Jej ojciec to Herold Leighton z Leighton Investments. - Naprawdę? Czyż to nie jest interesujące? Raphael porusza się w wyższych kręgach niż myślałem. Jeszcze jeden powód, aby się przyjrzeć. Możesz ją zlokalizować? - Oczywiście, mój panie. - Doskonale. Nic jej nie mów przez telefon, Asim. Nalegaj, aby przyjechała osobiście, podkreśl delikatność sytuacji. - A jeżeli odmówi? - Oh, nie odmówi. Ludzie kochają tajemnice. A my jesteśmy bardzo dobrzy w dochowywaniu ich.
Rozdział II Cynthia Leighton z trudem poruszała się naprzód w tunelu dla przylatujących, idąc raczej za pokaźnymi biodrami prawnika, który był jej współpasażerem i samozwańczym najlepszym przyjacielem, na lepszą cześć poranka. Ponad trzy godziny słuchania jego brzęczenia o ostatnim fascynującym triumfie /nuda/ w świecie prawniczego deliktu. Cyn nie była typem dziewczyny, która łatwo zaprzyjaźniała się, ale próbowała być uprzejma. Prawnik napiął nawet jej najlepsze zamiary. Szczęśliwie dla niego, wykrywacz pozbawił ją jej sprayu pieprzowego w punkcie kontroli w L.A. Kiedy pokazał się terminal w Houston, ściągnęła paski swojego plecaka wyżej na ramionach i wzięła w silny uścisk rączkę swojej torby, zmierzając do pustego wyjścia. Prawnik zagrał ostatnią kartą, zatrzymując się przy drzwiach Jetwaya, sugerując jej, aby dołączyła do niego na odświętnego drinka w jego hotelu. Cyn spojrzała na zegarek znaczącym ruchem – było zaledwie po pierwszej po południu. Uśmiechnęła się z żalem i odkręciła, szybko tracąc go z widoku na zatłoczonym lotnisku. Czy facet naprawdę myślał, że ona jest zainteresowana małym popołudniowym bzykaniem? Czy ona wygląda na zdesperowaną? Dysząc w rozdrażnieniu, skupiła się na rozwieszonych znakach szukając odbioru bagażu. Nie to, że miała jakiś bagaż do odbioru, ale kierowca limuzyny obiecał sie z nią tam spotkać . Podążając za głównym nurtem tłumu w kierunku schodów ruchomych, była pod wrażeniem, jak wszystkie lotniska są podobne. Pomijając zamierzone szczegóły architektoniczne, które naciągali, to wciąż był niekończący się ciąg długich korytarzy wypełnionych twardymi podłogami i szerokimi przestrzeniami, które odbijały głosy dookoła ciebie, dopóki już nie mogłeś słyszeć własnych
myśli, przynajmniej nie poprzez poprzekręcane ostatnie wezwanie linii lotniczych. Wypuściła wyczerpany oddech, kiedy w końcu stanęła na schodach ruchomych, jej spojrzenie opadło na znak witający ją na Międzynarodowym Lotnisku im. Busha. Co było z tymi politykami? Zawsze skorzy do umieszczania swojego nazwiska na wszystkim. Nie mogła znaleźć jednego polityka, który umieściłby swoje nazwisko na urządzeniach ściekowych, ale z pewnością, każdy umieściłby je na głównym lotnisku, gdzie wszyscy patrzyli na nie przez cały czas. Boszz, ale zrzędzisz! Musisz się napić, Cyn. Nie, jedyne, czego naprawdę potrzebowała, to dobry, nocny sen, niekłopotany przez pewnego Wampirzego Lorda. Więc co robiła w Teksasie, przyjmując pracę dla jeszcze jednego, tak zwanego nieśmiertelnego? Kiedy zadzwonił telefon dwa dni temu, jedyne o czym mogła myśleć, to wydostanie się z L.A. przynajmniej na chwilę. Oddalając się o stan czy dwa od Raphaela, wydawało się jej dobrym pomysłem, dopóki nic innego nie działało. Poza tym połowa jej pracy detektywa toczyła się od jednego wampira do następnego. Większość była naprawdę nudnym zajęciem, śledzeniem starych rachunków bankowych i młodych krewnych, ale ta nowa sprawa miała możliwości. Może byłaby na tyle interesująca, żeby wyrwać uporczywe wspomnienia błyszczących, czarnych oczu i powolnego uśmiechu. Westchnęła. Prawdopodobnie nie. Mężczyzna dołączył do niej, gdy zeszła ze schodów, jego gładki czarny garnitur, biała koszula i czarny krawat krzyczały „kierowca limuzyny” tak jasno, jak słońce. - Pani Leighton? – zapytał.
Cynthia oszacowała go ponuro, trochę zaskoczona, że ją rozpoznał. Spodziewała się tabliczki, a nie osobistego przywitania. - Tak – dodała- Skąd wiedziałeś? Uśmiechnął się pełnią błyskających zębów, zmieniającą jego twarz na krótki moment. - Nie wiedziałem, nie na pewno. Pan Asim dał mi opis, ale był całkiem ogólny.- Wzruszyła ramionami – Pani wygląda właściwie. - Kim jest Asim? To widocznie zaskoczyło go. - Pracuje dla Lorda Jabrila Karima, sądzę… - Oh, rozmawialiśmy przez telefon, jak myślę. Co nie tłumaczyło, skąd wiedział jak wyglądała, ale nic w pracy z wampirami, nie było nigdy proste czy bezpośrednie. - Okay – powiedziała – Jak się stąd wydostaniemy? - Tędy. Mogę… - sięgnął, żeby zabrać jej plecak. Odsunęła się, więc był poza jego zasięgiem. - Nie, poniosę to. Ty możesz wziąć walizkę, dzięki. Jak daleko do hotelu? Kierowca schylił się, żeby zająć się walizką, podnosząc ją. - Około trzydzieści minut, ale pan Asim polecił mi zabrać panią wprost do posiadłości.
- Tak zrobił? Jak miło z jego strony– Uśmiechnęła się, aby dopiec swoimi słowami -Niestety….- przerwała – Nie powiedziałeś jak masz na imię. - Scott. - Zawsze lubiłam to imię – mój pierwszy chłopak miał na imię Scott – więc powiem ci coś, nie chcę stwarzać ci kłopotów, ale wstałam przed świtem dziś rano, żeby złapać mój samolot, po czym spędziłam prawie dwie godziny, przechodząc przez bramki odprawy i ochrony tylko po to, żeby znaleźć się uwięziona w metalowym cylindrze z pieprzonym prawnikiem, który beczał prosto do mojego ucha przez ponad trzy godziny. Jestem zmęczona i w złym humorze, i nie spałam przyzwoicie od miesiąca. Więc zamierzam jechać do hotelu, ale jestem chętna wziąć taksówkę, jeżeli masz coś przeciw. Nie wspomniała o tym, że chciała jechać do hotelu, ponieważ miała czekać tam na nią paczka. Paczka zawierająca jej wybraną broń, Glocka 9 mm i podręczną 17. Cyn nie miała zamiaru odwiedzać obcych wampirów nieuzbrojona. Pchnęła drzwi i zassała pełne płuca brudnego, lotniskowego powietrza. - Doskonale - wymamrotała i podniosła pytająco brew na Scotta. – Więc, czy potrzebuję taksówki? Mrugał na nią przez chwilę, jakby jeszcze nie zrozumiał jej ognistej polemiki. -Four Season, prawda? – powiedział w końcu. - Tak – uśmiechnęła się.
- Samochód jest tam. Gdy odbili od krawężnika, Scott złapał jej odbicie w lusterku. – Powinna pani spróbować z tabletką nasenną – powiedział. Cyn spotkała jego oczy. – Spróbowałam. Wypróbowałam je wszystkie. Mój lekarz już nie chce mi ich więcej dawać, co coś mówi o L.A. Możesz dostać tam każdą tabletkę jaką zechcesz, wszystko co musisz zrobić, to poprosić. - Może medytacja – zasugerował, jego uwaga skupiona była na długim sznurku mijających ich samochodów. - To jest pomysł – powiedziała nieobecnie – Znajdę sobie guru. Nie potrzebowała tabletki i nie potrzebowała medytacji. Potrzebowała wyrzucić ze swojego życia do diabła Raphaela. Nie to, że był dokładnie w jej życiu. Już nie. Oh, nie. Lord Raphael wziął to, co chciał i uciekł tak szybko i tak daleko, jak tylko jego duże pieniądze mogły go zabrać. Myślała, że to miłość. A on po prostu zrobił z niej przenośny bufet i danie dnia. Zamknęła oczy w znajomym bólu straty i wiedziała, że to nie takie proste. Raphael nie zostawił jej, ponieważ jej nie chciał. Zostawił, ponieważ chciał jej. Setki lat za nim, a on wciąż był przywiązany do zamierzchłego lęku mężczyzny przywiązania się do jednej kobiety. Oczywiście, cała prawda była prawdopodobnie nawet bardziej skomplikowana, ale to była najistotniejsza część tego, a jej nie pozostało nic do zrobienia, tylko skończenie sprawy. Minął ponad miesiąc, od kiedy go widziała, od kiedy odszedł, bez oglądania się. Nigdy wcześniej nie była zakochana, jak długo zajmie uleczenie złamanego serca?
Cyn oparła głowę na skórzanym siedzeniu i zamknęła oczy. Z przedniego siedzenia, Scott spojrzał ze zrozumieniem i puścił łagodną muzykę z odtwarzacza CD, pozostawiając ją wypełniającą ciszę, dopóki nie dojechali do hotelu. ***** Przekręciła się w swoim śnie, hotelowe łóżko dostosowało się do jej ruchów, obejmując ją swoim ciepłem. Ciężar ugiął materac za nią, a ona uśmiechnęła się, wyczuwając zapach wody po goleniu –odrobina przypraw, ledwie wyczuwalna. Poczuła dotyk jego skóry, gdy wyciągał się obok niej, aż sięgnął, aby przyciągnąć ją bliżej i wsunął ją w zagłębienia swojego wielkiego ciała, sprawiając, że poczuła się bezpieczna, chroniona. Był jedynym mężczyzną, który sprawiał, że czuła się w ten sposób, jak ktoś, o kogo warto walczyć, ktoś umiłowany. Jego policzek przy jej twarzy był szorstki, jego usta miękkie, gdy podążały wzdłuż jej żuchwy, skubiąc jej płatek ucha przed wycałowaniem ścieżki w dół do jej szyi. Zamarła, jej ciało odpowiedziało na jego dotyk, gdy silne palce wśliznęły się pomiędzy jej nogi i zaczęły poruszać się delikatnie. Cichy jęk wydobył się z jej ust, gdy rozchylił jej nogi i wślizgnął swojego fiuta wzdłuż rowka jej tyłka, aż do wilgotności między jej nogami. Z pierwszym ruchem jego fiuta wewnątrz niej, sapnęła, wyginając ciało, aby
otworzyć się bardziej, przyjmując wtargnięcie, zaczynając poruszać się z nim. Jego rytm przybierał na intensywności i objął jej biodra, trzymając ją mocno przy sobie, gdy wchodził w nią głębiej, pomiędzy jej jedwabiste fałdki. Sięgnęła w dół i przykryła jego dłoń swoją, przyciskając mocno do swojego clitoris, czując jego grubego fiuta wślizgującego się w dół i w górę, otwierającego ją szerzej, rozciągającego jej wąską szparkę dookoła niego. Zajęczał z pragnienia, nachylając się do zagięcia jej szyi jeszcze raz. Przez jedną sekundę ciepło jego oddechu połaskotało jej kark, a potem jego zęby weszły w jej żyłę. Krzyknęła, jej orgazm był nagły i przejmujący, rosnący z cichego zakątka potrzeby, aż do niepowstrzymanej fali ekstazy w przeciągu sekund. Krzyczała, gdy to przelewało się przez nią, podnosząc jego podniecenie, pozostawiając jego niedokończony jęk w każdej komórce jej ciała. Leżała w jego ramionach, zarumieniona z namiętności ich seksu, jej mięśnie były rozluźnione, jej pożądanie zaspokojone. Na chwilę. Jakby wiedział, o czym myślała, zaśmiał się cicho i zmysłowo, jego oddech połaskotał jej policzek. - Moja słodka Cyn – wyszeptał –Taka słodka. ***** Telefon zadzwonił, wybudzając Cyn ze snu. Mrugnęła w zaciemnionym pokoju, sięgając automatycznie po twarde, męskie ciało, które powinno być za jej plecami i nie znajdując nic, poza pustą przestrzenią. Zamknęła oczy i
powstrzymała łzy, zwijając swoje ciało dookoła bólu w piersiach. Telefon wygrywał swoją wesołą melodyjkę ponownie, aż sięgnęła po niego zirytowana, odrzucając rozmowę i odsłuchując sekretarkę automatyczną. Leżała tam jeszcze przez chwilę, czując pobudzenie swojego ciała, cienką warstwę potu, która pokrywała jej skórę. To było takie prawdziwe. Tak bardzo prawdziwe. A wszystko było kłamstwem. Odrzucając na bok przykrycie, zmusiła się do wstania i podążyła pod prysznic. Któregoś dnia, czy to nie tak mówiły te anonimowe grupy wsparcia? Któregoś dnia. Zastanawiała się, co pomyśleliby o niej używającej tej mantry, przeciw wspomnieniu jej wampirzego kochanka. ***** Cyn przeklęła, gdy automatyczne drzwi hotelowego lobby otworzyły się, a ona wyszła na zewnątrz. - Kurwa, jak tu zimno – powiedziała w pustą przestrzeń – Myślałam, że Teksas jest ciepły. - Cynthia Leighton? Zamarła, przesuwając wzrok, aby ujrzeć mężczyznę stojącego przy długiej, czarnej limuzynie, zaparkowanej przy drzwiach. Nie, nie mężczyznę. Wampira. Nie to, że większość ludzi mogłaby zauważyć różnicę. Małe
drobiazgi zdradzały go – wybrzuszenie jego górnej wargi, ukrywającej kły w instynktownym pokazie agresji, zbyt nieruchome spojrzenie, którym na nią patrzył ponad ogromną limuzyną. Cyn znała wampiry, wiedziała, że doskonale mogą udawać ludzi, ale byli zdecydowanie inni – lepsi, silniejsi, szybsi. The Six Milion Dolar Man, ale bez katastrofy lotniczej. Ten szczególny wampir patrzył na nią z niesmakiem, jakby miał nadzieję, że się myli, co do jej tożsamości. Uśmiechnęła się szeroko, szczęśliwa mogąc zrujnować jego nadzieje. - To ja! Wampir nie zdobył się nawet na cień uśmiechu. - Lord Jabril Karim czeka. Cyn wskazała na swój zegarek. - Moje spotkanie jest o siódmej – była szósta, a posiadłość Jabrila Karima była oddalona od miasta o około czterdzieści minut jazdy. Wiedziała o tym, ponieważ sprawdziła. Wampir ledwie na nią spojrzał. Cyn otworzyła drzwi limuzyny i prześliznęła się po miękkich skórzanych siedzeniach. To wyglądało na długie czterdzieści minut.
Rozdział III Mirabelle obudziła się. To nie było powolne budzenie, nie stopniowy powrót zmysłów, jak ze snu. To była jasna różnica pomiędzy czarnym a białym, życiem a śmiercią. Była Wampirem i obudziła się. Pozostając wciąż nieruchomo, słuchała odgłosów dookoła niej – samochód oddalał się od domu, ptaki śpiewały za oknem, głosy z kuchni pod jej pokojem. Ale nic bliżej. Bezpieczna. Na razie. Usiadła w prawie idealnej ciemności garderoby, odrzucając koce, których już nie potrzebowała, ale i tak używała. One ją pocieszały, może, jako wspomnienie lepszych czasów. Ciemność sama w sobie nie była utrudnieniem, jej wzrok kompensował nieobecność światła wykorzystując mały prześwit pod drzwiami, pokazując jej kształty i cienie szafek i półek, ubrań i butów. Westchnęła i stanęła na nogach otwierając drzwi garderoby i pospieszając do sypialni za nią. To był przestrzenny pokój, elegancko umeblowany; z dużym czteroosobowym łóżkiem z ciężką satyną i welwetowymi wykończeniami. Ciężkie brokatowe zasłony przykrywały szerokie okna, ciemne burgundowe i niebieskie pasowały do przykryć łóżka. To wszystko było bardzo piękne i bardzo drogie… i niczym, co ona wybrałaby dla siebie samej. Ale przecież nigdy tu nie spała. Było bezpieczniej, w jakiś sposób, ukryć się w garderobie. To było głupie i w końcu bezsensowne. Ale i tak to robiła. Pociągnięcie grubego sznura i opadły zasłony. Za oknem noc przegrywała z jasnością, prawie krzykliwym, sztucznym oświetleniem terenów posiadłości. Mirabelle wyglądała przez okno bez celu i zastanawiała
się, dlaczego była taka niespokojna tego wieczoru. Ta noc była jak inne. Czyż nie? Usłyszała pukanie do drzwi i odwróciła się, podążając przez pokój z uśmiechem. To była prawdopodobnie jej siostra Elizabeth, która była jej jedyną prawdziwą przyjaciółką i jedynym światłem w jej nocach. Tylko siedemnastolatka i wciąż człowiek, Liz mieszkała w osobnym budynku na skraju posiadłości, wraz z gospodynią i innymi służącymi. Minęły dni, od kiedy widziały się. Liz nie mogła przychodzić każdej nocy, ale próbowała i…. Mirabelle zatrzymała się zanim sięgnęła do drzwi i powąchała powietrze ostrożnie. Jej gość był zdecydowanie człowiekiem, ale…? Spojrzała nerwowo w dół na swoją jedwabną koszulę nocną. To była tajemna słabość jej kobiecości, ostatnia, jaka jej pozostała. Pobiegła z powrotem do garderoby i wyciągnęła długi, gruby szlafrok, owijając się nim po samą szyje i zawiązując ciasno pasek, zanim zamierzała otworzyć drzwi. - Pani – służący na zewnątrz spuścił wzrok, niechętny spojrzeć na nią, nawet w tym wszystko zakrywającym szlafroku. – Lord Jabril Karim żąda twojej natychmiastowej obecności - Spojrzał na jej nocne ubranie i wydął usta w niesmaku. – To tyle, żądanie mojego Lorda twojej obecności, najszybciej, jak tylko będziesz przyzwoicie ubrana. Mirabell zarumieniła się, bardziej z upokorzenia niż ze złości. Nawet służba przypuszczalnie osądzała ją, a przecież to były jej pieniądze, które żywiły i ubierały tego człowieka i jego całą rodzinę. A ponieważ czuła się nieszczęśliwa i niespokojna dzisiejszego wieczoru, zrobiła coś, co robiła rzadko. Korzystając z podmuchu wiatru zamknęła mu drzwi przed nosem, przekręcając zamek z głośnym kliknięciem.
Drobne nieposłuszeństwo - pomyślała, gdy wracała do garderoby - które powróci, nękając ją małymi dziurami w jej ubraniach i nieregularnych wizytach personelu sprzątającego w jej pokoju. Nie, żeby ją to obchodziło. Nienawidziła tak zwanych skromnych ubrań, które Jabril Karim nalegał, aby zakładała, a pokoje były trochę więcej niż więzieniem. Co ją obchodziło, czy były czyste czy nie? Wciąż, jeżeli ten stary krwiopijca nasłał kogoś, aby ją przyprowadził – to było prawdopodobnie ważne- dla niego w każdym razie. A on miał sposoby na karanie jej, które były gorsze, niż personel sprzątający mógł sobie wyobrazić. Zdjęła z siebie szlafrok i koszulę nocną, poszła do łazienki i odkręciła prysznic, pozwalając pomieszczeniu wypełnić się parą dopóki nie umyła zębów. Jabril mógł mieć jej za złe, że zajęło jej to tak długo, ale byłaby przeklęta, jeżeli wyszłaby bez prysznica. Wiedział doskonale, że ona budziła się długo potem niż on, długo potem niż inne wampiry w domu. Była bardzo młoda, jeżeli to miało jakieś znaczenie. Miała zaledwie osiemnaście lat, gdy została zmieniona, a to było jedynie pięć lat temu, o wiek lub więcej młodsza, niż którykolwiek wampir mieszkający tutaj. Słońce musiało być dobrze za horyzontem, zanim ona zaczynała poruszać się, co oznaczało, że wszyscy inni byli już na nogach od dobrej godziny, kiedy ona brała swój pierwszy pełny oddech tej nocy. Wytarła usta i weszła pod gorący prysznic, pozwalając mu zwalczyć napięcie, zmuszając się do odłożenia smutków, odsuwając je w tył swojego umysłu. To tak przeżyła tak długo, tak mogła przeżyć wystarczająco długo, aby uciec któregoś dnia, zabrać Liz i urządzić życie im obu daleko od Teksasu i Lorda Jabrila pieprzonego Karima.
Rozdział IV Gruby materiał jej spódnicy zwieszał się na jej biodrach, więc Mirabelle podciągnęła go, starając się ułożyć go wygodnie dookoła nóg. Jej ubrania były przygnębiająco czarne –spódnica do kostek, podkoszulek i luźny czarny sweter, nawet chusta zakrywająca jej długie, blond włosy. Jej buty były czarnymi Nikeami, i założyła staroświeckie skarpety sięgające do jej kolan, jakby najsłabszy błysk jej ciała jakoś mógł wzbudzić pokusę nie do odparcia wampirów na dworze Jabrila. Mirabelle nie czuła się ani kusząca, ani nieodparta. Czuła się stara i brzydka, patrzyła z obrzydzeniem na bogato ubranych mężczyzn, którzy wypełniali pokój. Cała gromada ubrała się w jedwabie i miękkie wełny w wirujących kolorach tęczy. Mirabelle była jedyną wampirzycą w posiadłości. Z tego powodu nigdy nie spotkała innej wampirzycy, aczkolwiek wiedziała, że istniały. Jabril Karim rzadko przemieniał wampirzyce. Zwykle nie miał zajęcia dla kobiet, poza ich walorami żywieniowymi ich krwi i seksu, który się z tym wiązał – w jego piwnicy służyła temu stajnia ludzkich niewolników krwi . Zrobił jeden wyjątek dla Mirabelle, ponieważ ona miała coś innego, coś, czego on pragnął… dużo pieniędzy. Szczęśliwie dla niej, musiał wyobrazić sobie sposób, aby dostać pieniądze bez trzymania jej przy życiu, uważając, że wampir mógł być rozważany jako żywy. Nie znała szczegółów tej sprawy, ale z pewnością czuła się żywa. Czasami myślała o tym, czy nie warto byłoby umrzeć na dobre, aby zatrzymać ohydne łapy Jabrila przed sięgnięciem po jej część pieniędzy. Ale
potem, on zwróciłby się w stronę Liz znacznie bardziej napastliwie, plus, ona byłaby na dobre i prawdziwie martwa i niezdolna do radości z jego reakcji, więc ten sposób zabierał całą satysfakcję z tego pomysłu. Z trudem zmusiła swoje myśli do odwrócenia od Jabrila i jego kompanów, na coś przyjemniejszego, czego było mało do wyboru. Zastanawiała się, gdzie była Liz. Nie to, że jej mała siostrzyczka zawsze wędrowała nocą do tej części domu. Były jedynie dwa rodzaje istot w tym pokoju – wampiry i pożywienie. Jeżeli nie byłeś jednym, byłeś drugim. A Liz była zdeterminowana nie być żadnym z nich, której to determinacji Mirabelle chciała realizacji. Złe wystarczająco było to, że Jabril dziedziczył po przemienieniu jej, a ona nie pozwoliłaby mu przemienić swojej małej siostrzyczki tak samo. Fala poruszenia przebiegła przez pokój i Mirabelle spojrzała spod rzęs. To był „wielki” pokój, jak nazwał go architekt jej rodziców, z szerokimi filarami dodanymi do pustej przestrzeni. Filary były jedynie dla efektu – Mirabelle wiedziała o tym, spędzając dzieciństwo, bawiąc się tam, gdzie była pustka i nie stały marmurowe posągi. Ale to było zanim jej rodzice umarli, zanim Jabril zażądał ich domu dla siebie. Nie było już bawiących się dzieci. Znajoma fala smutku przetoczyła się przez nią, gdy przypomniała sobie te inne czasy. Wielkie przyjęcia i zabawy teksańskiej socjety – fundatorzy goszczeni przez jej rodziców i inni, dobroczynne bale, gdzie goście stali dookoła, sącząc drinki i jedząc wykwintne przystawki, zanim podpisali ciężkie czeki dotujące. Westchnęła. Jabril zmienił pokój, aby pasował do niego, oczywiście. Wystawił większość mebli – nie było potrzeby na kanapy czy fotele, kiedy nikt nie miał pozwolenia, aby na nich siedzieć, z wyjątkiem niego. Zostawił
jedynie kilka wąskich stolików wzdłuż inkrustowanych ścian, z wielkimi patynowanymi urnami, których bladozielony poblask oddawał kolor prawie białym marmurom na podłodze. Wysoko nad głowami, sufit wyginał się w okrągłą kopułę ozdobioną szklanymi panelami, których patynowanie pokryte było wiekiem. Pamiętała blask słońca świecący przez te ogromne połacie szkła, wypełniające pokój… Zwróciła swoją uwagę z powrotem ku teraźniejszości, gdy podwójne drzwi otworzyły się na oścież i wielki, pół nagi wampir wszedł, rozglądając się dookoła, jakby spodziewając się, że ktoś go wyzwie. Nikt nie zrobił tego. W rzeczywistości nikt nawet nie spotkał jego wzroku. Oni wszyscy nauczyli się, że formuła wyzwania Calixto była nieprzewidywalnie elastyczna, uzależniona od jego humoru danego wieczoru. Wampiry mogły szybko uleczać rany , ale ból był nie do zniesienia. Ochroniarz skinął z szacunkiem w niewidzialną przestrzeń poza pokojem. Chwilę później, wszedł Jabril z królewskim skinięciem zadowolenia z zabiegów swojego strażnika. Z wyglądu Wampirzy Lord jawił się jako czterdziestolatek, z czarnymi, mocno kręconymi włosami noszonymi krótko, i ciemnymi, czekoladowymi oczami, które były wielkie i okrągłe, prawie wytrzeszczone, z żółtymi obwódkami. Dla Mirabelle, zawsze wyglądały na załzawione – wielkie, załzawione, żółte oczy. Ohyda. Opuściła szybko swoje spojrzenie, kiedy się do niej zbliżał. Jabril Karim al Subaie, był potomkiem bardzo tradycyjnej i konserwatywnej arabskiej rodziny, która przyjaźniła się z saudyjska monarchią od wieków, dłużej nawet niż żył Jabril. Wymagał szacunku i posłuszeństwa w zachowaniu od swoich służących… i swoich kobiet.
Mirabelle zamarła, kiedy eleganckie skórzane buty pod perfekcyjnie uszytymi spodniami zatrzymały się przed jej opuszczonym spojrzeniem. - Mirabelle, mój skarbie – powiedział w końcu. Napomniała się, aby nie podnieść wargi w ostrzeżeniu. Nie było żadnego uczucia między nimi. Jeżeli ona była jego skarbem, to tylko w całkowicie dosłownym znaczeniu. - Mój panie – tylko wyszeptała. - Zastanawiam się, moja droga, czy miałaś ostatnio jakieś wiadomości od Elizabeth? Poczuła wstrząs strachu na jego słowa. Zszokowana spojrzała w górę, spotkała jego oczy na krótką sekundę, zanim jej wzrok znów podążył w dół na jego stopy. - Elizabeth, mój panie? – wybrnęła – Nie widziałam jej od… - myślała desperacko, próbując przypomnieć sobie ostatnią wizytę Liz – Myślę, że to było pięć dni temu, mój panie. Tuż przed świtem. Czy coś się wydarzyło? Chciała mu wykrzyczeć pytanie, ale zmusiła się do bezruchu, zaciskając swoje pięści mocno w fałdach ciężkiej spódnicy. Jeżeli wiedziałby, że ją to obchodzi, rozkoszowałby się ukryciem informacji przed nią. Była świadoma jego uwagi, gdy na nią patrzył, wąchając powietrze jak zwierzę, jakby w jakiś sposób mógł wyczuć prawdę jej słów. Ale ona nie mogła mu skłamać. Był jej Panem, jej stwórcą, a ona była zbyt młoda i zbyt słaba, aby mu się przeciwstawić. Znał jej umysł niemal tak dobrze, jak ona. Potrafiła zatrzymać jakieś tajemnice przed nim, ukryte głęboko w najbardziej prywatnej części jej umysłu, za murami bezcelowości i błahości.
Nigdy nie wpadł na to, aby szukać prawdy, którą ukrywała, ponieważ nie miał pojęcia, że istniała. Ale wiedziałby, jeżeli skłamałaby na zadane wprost pytanie. A ona nie kłamała. Jeżeli Elizabeth zaginęła, ona nie miała pojęcia, gdzie była. - Rozumiem – powiedział Jabril. – Zatem, to jest kłopotliwe. Czy kobieta przybyła, Asimie? - Zapytał wampira stojącego przy jego boku. - Właśnie przekroczyła bramę, mój panie. Mirabelle słuchała z opuszczonymi oczami, jej umysł był bombardowany pytaniami. Gdzie jest Elizabeth? I o jakiej kobiecie mówił Jabril? Czy wiedziała coś o Liz? Była tak zaabsorbowana własnymi pytaniami, że prawie przegapiła następne słowa Jabrila, drgając w strachu, gdy przemówił tuż przed nią. - Pozostaniesz tutaj, Mirabelle. - Mój panie – zapiszczała bez oddechu, skłaniając się nisko i pozostając w tej pozycji, dopóki nie była pewna, że Jabril odszedł. Kiedy wyprostowała się, zrobiła to powolnie, jej oczy wciąż przeszukiwały. To nie było w zwyczaju Jabrila, aby ociągać się tylko po to, aby ukarać ją za brak szacunku. Wampiry stojące w jej pobliżu obserwowały jej ostrożne zachowanie z pewnym prychnięciem dezaprobaty, a ona poczuła ukłucie starego bólu. Pewnego razu, te same wampiry traktowały ją z uwagą należną młodszej siostrze. Podczas miesięcy następujących po jej przemianie, widzieli Jabrila, który ją odrzucił, widzieli, jak traktował ja z całkowitym brakiem szacunku. Szukając sposobu na podlizanie się swojemu panu, podążyli za jego przykładem jeden za drugim, dopóki nie została kompletnie odizolowana, samotna w pokoju pełnym wampirów.
Powstrzymując westchnienie, zignorowała ich parskanie na teraz, wiedząc, że nie mogą nic więcej, niż wymuszenie uśmiechać się. Do jej dwudziestych piątych urodzin, dopóki Jabril nie będzie miał absolutnej władzy nad jej pieniędzmi, nikt nie mógł jej tknąć. Nikt, z wyjątkiem Jabrila. Mirabelle przesuwała się do tyłu, aż stanęła przy ścianie z opuszczona głową, zaciśniętymi pięściami, nie pragnąc niczego więcej, niż stać się niewidzialna. Spojrzała uważnie przez pokój, próbując wybadać nastrój innych wampirów. Stały w jaskrawej gromadzie, rozmawiając i śmiejąc się zbyt głośno, ich głosy odbijały się echem od marmurowych podłóg i wysokiego sufitu. Jabril przeszedł do niskiego podium na przedzie pokoju, sadowiąc się na ogromnym fotelu bogato rzeźbionym i pozłacanym na każdym elemencie. Oparcie i siedzenie były wyłożone poduszkami z głęboko brązowej satyny ze złotymi, ozdobnymi haftami. Tron z samej nazwy – pomyślała Mirabelle. Nie obchodziło ją to. Niech ma swój tron, niech ma swoich pochlebiających kompanów, wypełniających pokój i przepychających się o władzę, próbujących się zbliżyć wystarczająco, aby gratulować i przymilać się zwracając jego uwagę. Nie Mirabelle. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała, była uwaga Jabrila. Dużo chętniej ukryłaby się w swojej garderobie sprawdzając wiadomości od Liz. Ponieważ Jabril naprawdę nie wiedział gdzie jest Liz, mogła uciec, mogła odejść z tej dziury, która kiedyś była jej domem. A jeżeli tak zrobiła, próbowała wysłać wiadomość do Mirabelle, dać jej znać, że jest bezpieczna. Obie wiedziały, że Liz musi być ostrożna, że każda informacja, którą przekaże Mirabelle, może zostać wyśledzona z jej umysłu przez Jabrila. Ale wysłałby coś. Nie zostawiłaby Mirabelle martwiącą się bez powodu. A Mirabelle była właśnie bardzo zmartwiona.