prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony563 216
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 136

Jana_Oliver_-_The_Demon_Trappers_04_-_Foretold_[całość]

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Jana_Oliver_-_The_Demon_Trappers_04_-_Foretold_[całość].pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Jana Oliver Łowcy Demonów 01-04
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 557 stron)

JJJaaannnaaa OOOllliiivvveeerrr ––– DDDeeemmmooonnn TTTrrraaappppppeeerrrsss 000444 ––– FFFooorrreeetttooolllddd TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: TTTrrraaannnssslllaaatttiiiooonnnsss___CCCllluuubbb TTTłłłuuummmaaaccczzzeeennniiieee::: VVVaaammmpppiiirrreeeEEEvvveee KKKooorrreeekkktttaaa::: KKKaaaaaajjjjjjaaaaaa KKKooorrreeekkktttaaa cccaaałłłooośśśccciii::: MMMaaajjjjjj___

„Dwa najważniejsze dni w twoim życiu to ten, w którym się urodziłeś, oraz ten, w którym uświadomiłeś sobie, po co.” ~~~ MMMaaarrrkkk TTTwwwaaaiiinnn

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 111 2018 rok, Atlanta, stan Georgia  Co mogło pójść nie tak? – wymamrotała pod nosem Riley Blackthorne. Nie było to pytanie z rodzaju tych, które powinna zadać w trakcie polowania na demony na jednej ze stacji kolejowych w Atlancie. Co mogło pójść nie tak? Dosłownie wszystko. Ona oraz dwóch pozostałych łowców próbowali wytropić ogniową bestię, demona drugiej rangi demoniczności, której zadaniem było rozniecanie pożarów. Jak na razie, stwór bawił się wprost doskonale, ciskając kulami ognia w pociągi na stacji MARTA, podpalając kontenery oraz doszczętnie spalając jeden z wagonów. Zazwyczaj Riley oddawała się polowaniom całym swoim sercem. Jej zmarły ojciec, Paul Blackthorne, uchodził za legendarnego mistrza w ich fachu, zatem predyspozycje do wykonywania tego zawodu dziewczyna odziedziczyła we krwi. Powinna zatem ekscytować się wyprawą łowiecką. Niekoniecznie. Nie, kiedy musiała współpracować z dwoma facetami, którzy nie chcieli być blisko niej. Obaj byli lekko po dwudziestce, posiadając blond włosy i cechując

się wyjątkową urodą, ale na tym kończyły się wszystkie podobieństwa. Ten, który znajdował się u prawego boku Riley, czyli jej niebieskooki eks, nie wydawał się już tak wrogo nastawiony jak jeszcze kilka dni temu. Szczerze powiedziawszy, Simon Adler nie próbował już opryskać jej wodą święconą oraz oskarżać o współpracę z Piekłem, a przebywali już w swojej obecności od dobrych dwudziestu minut. Walka Simona z rozszalałym demonem skończyła się śmiertelnym obrażeniem chłopaka i gdyby łowczyni nie zawarła sojuszu z Niebem, Adler bez wątpienia by już nie żył. Następnie jeden z najbardziej kłamliwych archaniołów Piekła zrobił mu papkę z mózgu, igrając z jego głęboką, katolicką wiarą. Gdy blondyn dowiedział się w końcu, kto tak naprawdę pociąga za sznurki oraz poznał prawdę odnośnie układu Riley z Niebem, dosłownie się załamał. W efekcie powstał jeden zdezorientowany młody mężczyzna, który nie wiedział, w co wierzyć oraz komu zaufać. Przynajmniej już się na mnie nie wydzierasz. Ten akurat przywilej należał do faceta po lewej – Denvera Becka, umięśnionego byłego żołnierza, wywodzącego się z południowej Georgii, który był partnerem od polowań Paula Blackthorne'a, nim legendarny łowca nie wyzionął ducha. Kiedyś Riley uwielbiała pracować z Beckiem. Dziś natomiast chłopak zachowywał się jak kompletny kretyn. Den posłał swoim towarzyszom mordercze spojrzenie.  No i na co czekacie? – warknął. – Sądzicie, że ta przeklęta bestia tak po prostu się pojawi, żeby się wam przedstawić?  Zaraz da o sobie znać. One zawsze to robią – odpowiedziała Riley, starając się nie stracić panowania nad sobą.

Wtedy Beck by wygrał.  A skąd ta pewność?  Ponieważ ja tu jestem – odpowiedziała dziewczyna. – Demony nie umieją oprzeć się pokusie podejmowania kolejnych prób pozbawienia mnie życia. Podobne stwierdzenie zaowocowało powłóczystym spojrzeniem Simona.  Hej, to prawda. I wcale nie dlatego, że pracuję dla Piekła, jasne? Cóż, a przynajmniej nie do końca.  Przecież nic nie mówiłem – wymamrotał pod nosem Adler.  Ale pomyślałeś.  Skończyliście? – zażądał odpowiedzi Beck. Łowczyni posłała przewodzącemu polowaniu łowcy mordercze spojrzenie, które ten z rozkoszą odwzajemnił. Den zachowywał się tak od momentu, kiedy wyrzucił dziewczynę z domu w przypływie psychicznego masochizmu. Właśnie wtedy, gdy tak bardzo się do siebie zbliżyli, jakiś problem z przeszłości kazał Beckowi ponownie ją odepchnąć. Tym razem Blackthorne nie zamierzała siedzieć cicho – nie teraz, kiedy zrozumiała, że kocha tego chłopaka. Wychodząc na przód orszaku, Riley z determinacją przeciskała się przez tłum. Ona i jej przyjaciele pojawili się na stacji MARTA w bardzo dogodnym terminie – za kilka dni pociągi będą pełne ludzi zmierzających na zawody albo wracających z rozgrywek koszykówki, a każdy z nich

będzie miał na sobie stroje w barwach ulubionej drużyny. Lub, jak to miało miejsce w przypadku fanów Clemson University, zaopatrzonych w pomarańczowo–czarne, tygrysie ogony. Podróżni czekający na następny pociąg popatrzyli na Blackthorne z niekrytą obawą. Już jej to nie dziwiło, ponieważ w ciągu ostatnich kilku tygodni jej twarz często gościła w CNN oraz w gazetach. Być może ciekawość ludzi wiązała się też połowicznie z trzymaną w dłoniach łowczyni niewielką, białą sferą.  Jesteście łowcami demonów? – zawołał ktoś z tłumu.  Jasne – odpowiedział Beck.  Chyba przyszła pora na to, żebym poszedł na autobus – odparł facet, wykręcając się na piętach i gnając w kierunku wyjścia. Riley westchnęła. Może lepiej byłoby ewakuować cała stację, gdyby jednak okazało się to fałszywym alarmem, Gildia miałaby cholerne kłopoty z Ratuszem. Podczas gdy Blackthorne kroczyła przed siebie peronem, pociąg akurat się przy nim zatrzymał i zaczęli z niego wysiadać kolejny pasażerowie. Wśród nich znajdował się również facet niosący wielką maskotkę Pandy i mający na głowie kask zawodnika footballu. Czasami lepiej nie znać historii życia niektórych osób. Cienka strużka białego dymu unosiła się nad jednym z pobliskich kontenerów, co przykuło uwagę łowczyni. Czy to mógł być demon ogniowy? Dziewczyna posłała spojrzenie Beckowi, a ten w odpowiedzi wzruszył ramionami.

Łowcy ustawili się po obu stronach pojemnika na śmieci.  Gotowi? – zapytał Den. Kiedy pozostali przytaknęli, przewalił kosz na bok. Wyleciał z niego stos odpadków, wśród których znajdowały się również płonące serwetki. Najwyraźniej ktoś wrzucił tam niedopałek papierosa i teraz wysłannicy Gildii musieli sprzątać ten bałagan. Warto również wspomnieć o śmiejących się z nich pasażerach stacji MARTA. Riley przeszła nad niewielkim ogniskiem, raz za razem wkopując do środka kontenera rozsypane wcześniej odpady. Podczas gdy ona w pełni oddała się temu zajęciu, Beck przeklinał pod nosem, mamrocząc coś o tym, że ta wyprawa to jedno wielkie nieporozumienie. Kiedy łowczyni schyliła się po puste opakowanie po pączkach, z zamiarem wrzucenia go do kosza, coś rozbrzmiało po cichu we wnętrzu jej głowy. To coś miało demoniczne pochodzenie. Córko Blackthorne'a, zawołał głos. Riley natychmiast się wyprostowała.  Demon jest blisko. Przemówił do mnie po nazwisku. Leżące pod stopami dziewczyny papiery zaszeleściły i za moment wyłonił się spod nich czerwony piekielny stworek. Liczył sobie coś około ośmiu cali wzrostu. Posiadał szpiczasto zakończony ogon oraz ostre zęby. W jego prawej dłoni rozbłysł płomień.  Łowco! – pisnął, celując ogniowym pociskiem prosto w Simona. Blondyn opadł na ziemię, całując brudny beton. Płonąca żywym ogniem kula przeleciała tuż ponad jego głową.  Hej, dupku! – krzyknął Beck, ale bestia kompletnie do

zignorowała. Najwyraźniej postanowiła wykończyć Adlera. Blackthorne zagrodziła mu drogę, rzucając do góry białą sferę i czekając na opad śniegu. Zamiast tego rozległ się dźwięk pękającego szkła, a z nieba spadł deszcz, a nie śnieg – najwidoczniej czary uwięzione w kuli nie zdały egzaminu. Chłodne krople opadły na głowy łowców, sprawiając, że zdezorientowany demon zaczął wyć. Rozproszony, stwór wypuścił pocisk w niezaplanowanym przez siebie kierunku. Ogniowa kula przeleciała wzdłuż peronu niczym płonąca piłeczka do tenisa, mijając drewnianą ławę oraz dwóch przerażonych gapiów. Demon czy ogień? Riley pognała za ognistym pociskiem, obawiając się, że pożar zajmie całą stację, jeśli nie uda jej się nad tym zapanować. Ponad jej głową kolejna śnieżna sfera rozpadła się na dwie połowy, wypuszczając z siebie zamieć śnieżną rodem z północnej Dakoty. Opad sprawił, że betonowa powierzchnia peronu zrobiła się śliska. Blackthorne poślizgnęła się, uderzając o ziemię kolanem. Ogniowy pocisk nadal zmierzał w otwartych na oścież drzwi jednego z wagonów. Do diabła. Spanikowana, łowczyni ściągnęła z siebie kurtkę, rzucając się wraz z nią na płonącą kulę. Udało jej się zamknąć pocisk w swoich zakrytych tkaniną dłoniach, a materiał ubrania zaczął tlić się od trawiącego go gorąca. Płomienie przygasły, wreszcie ostatecznie znikając. Pomijając cały dramatyzm tej sytuacji, ludzie wciąż przechodzili

obok Riley, jakby nigdy nic. Jeden z pasażerów potrącił ją w łokieć, a tłum nadal zmierzał niewzruszenie ku swojemu przeznaczeniu. Jakaś para śmiała się, widząc klęczącą na śniegu łowczynię – z istną szopą na głowie i tlącą się kurtką. Ktoś zaczął lepić śnieżne kule. Po tym, jak drzwi pociągu ostatecznie się zatrzasnęły, jakieś małe dziecko przytknęło nos do szyby pojazdu. Przyglądało się Blackthorne szeroko otwartymi oczami. Dziewczyna puściła mu oczko. Ku jej zaskoczeniu, tuż przed odjazdem pociągu malec jej odmachał. Może życie nie jest jednak aż tak przerąbane. Gdy Riley wstała z ziemi, zobaczyła, że Simon trzyma już w rękach pudełko-pułapkę z siedzącym z nim ogniowym demonem. Oprócz stworka w pojemniku znajdowało się tyle suchego lodu, żeby powstrzymać bestyjkę od podłożenia ognia, zanim łowcy sprzedają ją handlarzowi. Jak można się było spodziewać, piekielny pomiot przeklinał na cały głos. Szybkie oględziny udowodniły, że peron jest pusty, nie wliczając samotnego kolesia, który z zaangażowaniem nagrywał telefonem komórkowym każdy ich ruch. Zapewne, zanim wysłannicy Gildii opuszczą stację, filmik pojawi się w Internecie.  To było tandetne – poskarżył się Beck, układając ręce na biodrach. W ten sposób komunikował: „teraz ja mówię, a ty mnie lepiej słuchaj”. – Co się z wami dzieje? Riley z rozkoszą powiedziałaby mu, co się dzieje, gdyby koleś z

komórką nie był tak blisko nich. Simon zdobył się na słabe:  Przepraszam. Kiedy Den posłał Blackthorne wyczekujące spojrzenie, spodziewając się, że usłyszy od niej przeprosiny, dziewczyna jedynie pokręciła głową. Wcisnęła mu w ręce swoją spaloną kurtkę, szepcząc:  Możesz mi naskoczyć. ***** Kiedy znaleźli się wreszcie na ulicy, z daleka od kolesia z telefonem, Riley wyciągnęła przed siebie ręce, żeby przyjrzeć się oparzeniom. Znajdujący się obok niej Simon zaczerpnął urywany oddech.  Skąd je masz? – zapytał, a jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki. Ups. Łowczyni całkiem zapomniała o ciemnych inskrypcjach na obu dłoniach. Na tym etapie swojego życia nie przejmowała się już, że jej koledzy z Gildii wiedzą, co oznaczały.

Dziewczyna uniosła lewą rękę, wskazując na czarną koronę.  To znak Nieba. – Zamieniła dłonie. – A ten miecz to symbol Piekła – tłumaczyła. – Tak wiem, to przerąbane, mieć je oba. Kiedy na czole Adlera pojawiła się zmarszczka, łowczyni przygotowała się na kolejną porcję oskarżeń związanych z zostaniem Ulubienicą Miesiąca Według Lucyfera. Zamiast tego, bruzda na czole blondyna tylko się pogłębiła.  Czy oni kiedyś dadzą nam wreszcie spokój? – zapytał drżącym od emocji głosem.  Może kiedyś – skłamała Riley. ***** Riley była naprawdę zdekoncentrowana, gdy kroczyła w stronę swojego samochodu, pragnąc jak najszybciej uwolnić się od Becka i jego wrogiego usposobienia, zanim wdadzą się w kłótnię na oczach jej eks. To by było niemożliwe do opisania poniżenie. Blackthorne dotarła właśnie do swojego wozu, kiedy ktoś zawołał ją po imieniu. Gdy łowczyni się odwróciła, okazało się, że w jej stronę zmierzają dwie dziewczyny. Były mniej więcej w jej wieku. Miały na sobie eleganckie płaszcze, które służyły ochronie przed typowym dla lutego chłodem. Ich włosy zostały ściągnięte w upięte wysoko na głowie kucyki.

Co bardziej wymowne, dzierżyły w dłoniach po jednym egzemplarzu Biblii, butelkę ze święconą wodą oraz krzyż. Nie był to pierwszy raz, gdy ktoś starał się ocalić jej duszę. Mimo iż Watykan oraz jego myśliwi próbowali zataić to, co wydarzyło się na cmentarzu, kładąc szczególny nacisk na rywalizację sił Nieba oraz Piekła, obywatele Atlanty domyślali się, iż wydarzyło się coś bardzo znaczącego. Niektórzy upierali się, że widzieli anioły, co zapewne było prawdą. Trudno przeoczyć groźbę Armageddonu, zwłaszcza gdy ścierają się ze sobą świetnie wyposażone Boskie Istoty. Ludzie łączyli to z atakami demonów na Świątynię oraz targ Terminus i jakimś cudem winili za wszystko Gildię Łowców. Ponieważ twarz Riley co jakiś czas pojawiała się w wiadomościach, to właśnie ona stała się głównym obiektem obywatelskiego gniewu. Ta dwójka należała zapewne do grupy żeńskich egzorcystów, których przybyli do Atlanty kilka dni temu. Z tego, co słyszała łowczyni, fanatyczne członkinie tego ugrupowania próbowały zbawiać świat od demonów przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, myśląc zapewne, że jeden dobry egzorcyzm wywoła efekt kuli trafiającej w kręgle.  Współpracujesz z Piekłem, a twoja dusza została skażona – odezwała się uroczyście jedna z dziewcząt. Była drobną brunetką. Dusza Riley i tak znajdowała się już w posiadaniu pewnego Upadłego, o ile Ori (bo tak się nazywał anioł) nadal żył. Blackthorne postanowiła o tym nie wspominać. Kiedy nie odpowiedziała, fanatyczka spróbowała inaczej:  Przybyłyśmy tu, żeby cię ocalić. Uwolnimy cię od diabelskich

mocy i jeszcze tego wieczoru twoja dusza będzie wolna.  Posłuchajcie – zaczęła Riley – doceniam to, co robicie, ale schwytałam dziś cztery demony. Ludzie, którzy pracują dla sił Piekła chyba tego nie robią, nie sądzicie? Cóż, tak naprawdę mogą, ale...  Wróg oddala cię od Bożej łaski – odparła dziewczyna, unosząc krzyż. Wróg Riley znajdował się w Piekle, stając się więźniem Lucyfera, ale te panienki i tak tego nie kupią. Nie zazdrościła im pracy, ale nie miała zamiaru dać się przyskrzynić.  Sorry, muszę już iść – wyjaśniła. Chłodny strumień wody święconej chlusnął ją chwilę później w twarz, sprawiając, że łowczyni cała przemokła. Następnie zbliżono jej do buzi krzyż i wypowiedziano na głos słowa, które brzmiały znajomo. Na pewno nie była to łacina. To nie są prawdziwe egzorcystki. Kiedy Blackthorne wytarła sobie wodę z oczu, ktoś chwycił ją za lewą rękę – tę samą, na której znajdował się symbol Nieba – i przytknął do niej krzyż. Nic się nie stało. Łowczyni nie chciała nawet myśleć o tym, do czego by doszło, gdyby spróbowano tego samego na jej drugiej dłoni. Riley uwolniła się z uścisku fanatyczki, cofając się od niej o kilka kroków.  Natychmiast przestańcie!

Dziewczęta sprawiały wrażenie, jakby przeżyły właśnie ogromny zawód. Najwyraźniej sądziły, że połączenie krzyża i wody święconej wypędzi z niej demona, jak miało to czasami miejsce w emitowanych późną nocą horrorach. To bez wątpienia ochotniczki.  Riley? – zawołał Beck, kiedy wraz z Simonem dołączyli do tej uroczej scenki. – Co tu się dzieje? Kiedy jedna z domorosłych egzorcystek próbowała się tłumaczyć, wtrącił się Adler:  Zostawcie ją w spokoju. Martwcie się zbawieniem własnych dusz.  Pomagacie siłom Piekła. Wiecie o tym? – krzyknęła jedna z panienek.  Nie bardziej niż wy – stwierdził Den. – A teraz się stąd wynoście. Prześladowczynie Blackthorne odeszły, najwyraźniej niesamowicie zawiedzione tym, że nie udało im się zrealizować swojej wspaniałej misji. Riley wsiadła do samochodu, ocierając twarz z rozmazanego tuszu do rzęs. Jeśli sytuacja będzie się powtarzać, będzie musiała zainwestować w wodoodporny kosmetyk.  Dzięki, chłopcy.  Przykro mi – odezwał się Simon, zupełnie jakby to on był winien temu atakowi.  To chyba część naszej pracy. Tak myślę – odpowiedziała dziewczyna.

Nagle komórka Becka się rozdzwoniła, a on sam oddalił się, żeby przyjąć połączenie. Przysłuchiwał się słowom swojego rozmówcy, a jego oblicze stopniowo pochmurniało.  Rozumiem. Upewnię się, że dotarła bezpiecznie do domu. Zanim łowczyni zdążyła zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, Den podał Simonowi kluczyki od swojej furgonetki.  Jedź za nami do domu Stewarta, okej?  Poczekaj. Nie musisz... – zaczęła Riley.  Owszem, muszę – odpowiedział młody łowca. – Po prostu wsiądź do samochodu i nie waż się ze mną sprzeczać. Adler wziął kluczyki, po czym się oddalił. Też bym tak chciała. ***** To Beck prowadził, ponieważ oczy Riley nadal były mokre i wciąż lekko ją piekły.  Nic ci nie będzie? – zapytał.  Nic. Ta chora sytuacja zaczyna mnie porządnie męczyć.  Sama pchałaś się w centrum wydarzeń. Kiedy Denver zaczynał skracać wyrazy oraz mówić z południowym akcentem, oznaczało to, że był porządnie wkurzony.

Blackthorne zaadresowała mu wściekłe spojrzenie.  Czemu zachowujesz się jak dupek?  Ja tylko wiozę cię do Stewarta, czyż nie? Po tych słowach chłopak zamilkł, koncentrując się na tym, co działo się na ulicy. No i znowu się zaczyna. Riley doskonale wiedziała, w czym problem, i wcale nie chodziło o nią, a o eks dziewczynę Dena, patykowatą reportereczkę, oraz skrzętnie ukrywane przez mężczyznę tajemnice jego przeszłości.  Jakoś nie wydaje mi się, żeby Justine dała ci spokój – odparowała Blackthorne. – Gdybyś z nią nie sypiał, nie miałbyś teraz tak przechlapane. Riley zorientowała się, że popełniła wielki błąd, pozwalając przemówić przez siebie zazdrości. Beck zareagował praktycznie natychmiastowo, mocno wciskając hamulec, gdy tylko dotarli do znaku stopu. Jedynie zapięty na piersiach pas bezpieczeństwa uchronił dziewczynę przed wpadnięciem na deskę rozdzielczą.  Jesteś dokładnie taka sama jak ona. Ciągle próbujesz mieszać mi w głowie – syknął, a żyły na jego karku stały się doskonale widoczne. – Zaczynam żałować dnia, w którym cię poznałem. To stwierdzenie zabolało Riley, zwłaszcza że ona i Denver tyle razem przeszli.  Kłamiesz. Powiedz mi, co takiego wie Justine, że aż tak strasznie się jej obawiasz. No dalej, wyrzuć to z siebie.  Nie twoja pieprzona sprawa – odpowiedział łowca, wduszając

pedał gazu, praktycznie przelatując przez skrzyżowanie i o mały włos nie wpadając na jadący powoli pociąg. – Odpuść sobie, jasne? Riley zagapiła się w okno po stronie pasażera, zdziwiona, że szkło nie zaczęło topnieć pod wpływem żarliwości jej spojrzenia. Pewnego dnia dowiem się prawdy.

RRRooozzzdddzzziiiaaałłł 222 Beck zatrzymał się przy podjeździe Stewarta, po czym wystrzelił z samochodu, mimo iż silnik był nadal na chodzie. Simon ledwo co zdążył podjechać pod krawężnik, gdy został wyciągnięty z miejsca dla kierowcy. Chwilę później Den wjechał swoją furgonetką ponownie na ulicę, po czym oddalił się, nawet nie zerkając w stronę łowczyni. Prawdziwy mistrz dramatyzmu. Riley wyłączyła silnik swojego auta, próbując się uspokoić. Tego typu sceny będą się powtarzać, zanim któreś z nich wreszcie nie pęknie. Jeśli będzie jej sprzyjać szczęście, Beck zrobi to jako pierwszy. Dziewczyna popatrzyła w kierunku domu mistrza Stewarta, podczas gdy jej wóz wydawał z siebie zabawny tykot, związany z chłodzeniem układu zapłonowego. Nie w każdym z okien wielkiego, wiktoriańskiego budynku paliło się światło, ale tam, gdzie zapalono lampy, płonął zapraszający blask. Mieszkanie Riley sprawiało wrażenie niesamowicie wręcz pustego po tym, jak umarł jej tata, zaś dom Stewarta, dla kontrastu, wydawał się pełen życia. Wyposażony w fantastyczne ornamenty oraz wielopiętrową wieżyczkę, budynek wyglądał tak, jakby przeniesiono go z Atlanty z dawnych czasów. Miłość nosiła tu znamię czegoś prawdziwego i szczerego, składając obietnicę, że nic nie grozi jej ze strony pełnego przemocy świata zewnętrznego. Póki myśliwi z Watykanu nie zadecydują inaczej, Riley miała pozostać pod opieką mistrza Stewarta. Dziewczyna nie miała nic przeciwko temu. Starzec był bardzo dobrodusznym Szkotem, jego dom

miał monstrualne rozmiary, a gosposia wspaniale gotowała. Mistrz był po sześćdziesiątce. Posiadał siwe włosy oraz wszystko widzące, ciemne oczy. Jako członek Międzynarodowej Gildii Łowców Demonów mieszkał w Atlancie od dziesięciu lat, posługiwał się wieloma językami oraz odpowiadał za kontakty między lokalnym oddziałem Gildii, a Watykanem. Za jowialnym uśmieszkiem kryły się sprawnie działający umysł oraz wrodzone poczucie humoru. Ojciec Riley kształcił się na łowcę pod skrzydłami Stewarta i zawsze wypowiadał się na jego temat z prawdziwym uczuciem. Teraz dziewczyna wiedziała już dlaczego. Po zamknięciu frontowych drzwi i ściągnięciu butów łowczyni położyła na nich swoją spaloną kurtkę. Naprawdę nie wiedziała, czemu zatrzymała w ogóle tę część garderoby. – Mała? – zawołał męski głos, mocno zabarwiony szkockim akcentem. – Już idę – odpowiedziała Riley. Podobna rutyna weszła im już w krew. Kiedy dziewczyna wracała wieczorami do domu, spędzała czas ze Stewartem, a dopiero potem kładła się do łóżka. Mężczyzna przesiadywał niezmiennie na swoim ulubionym, wyściełanym miękko fotelu, który ustawiono w pobliżu kominka. Gawędzili o szkole oraz o wszystkim innym. To właśnie robił Paul Blackthorne każdego dnia po śniadaniu, zanim umarł. Riley niesamowicie za nim tęskniła. Mimo iż to nie tata zadawał jej teraz pytania i prowadził poprzez tajemnice życia, dziewczyna uwielbiała spędzane ze Stewartem wieczory. Tak jak miało to miejsce wcześniej, łowczyni odszukała właściciela

domu, siedzącego w swoim ukochanym krześle z rozłożoną na kolanach szkocką gazetą. Obok jego łokcia stała karafka z whisky. Na stoliku leżały fajka oraz torba pełna tytoniu. Mimo iż prawowitym nauczycielem Riley był mistrz Harper, to Szkot wstawił się za nią, gdy myśliwi aresztowali dziewczynę. Użył swoich kontaktów w Międzynarodowej Gildii Łowców Demonów, żeby oswobodzić ją z aresztu. Kiedy nagonka na Blackthorne w końcu się skończyła, zawiązano porozumienie: mistrz Stewart odpowiadał za poczynania łowczyni i mógł zapłacić życiem, gdyby Riley zboczyła ze ścieżki praworządności. Dziewczyna umościła się w jednym z wygodnych foteli, stawiając obok stóp swój plecak. – Dobry wieczór, mała. – Mistrzu Stewarcie – odpowiedziała Riley uprzejmie – czy istnieje jakiś powód, dla którego poprosiłeś, żeby Beck odwiózł mnie do domu? – Tak. Gildia otrzymała dziś pogróżkę dotyczącą czyjejś śmierci. Gdyby chodziło o członków całej Gildii w Atlancie, Stewart nie powiadomiłby o tym Dena. – Do była pogróżka przeznaczona dla mnie, prawda? – Tak. Co Blackthorne miała na to odpowiedzieć? Ktoś nienawidził jej tak bardzo, że groził pozbawieniem jej życia. A wszystko dlatego, że stanęła między armiami Nieba i Piekła, nakłaniając ich wodzów do rezygnacji z Wielkiej Wojny. – Niektórzy miejscowi zorientowali się, co jest na rzeczy i nie

przestają gadać. Część nadal uważa, że pomogłaś demonom w ataku na Świątynię. Stałaś się głównym celem tych wszystkich szykan. – Nie zamierzam się chować – zaprotestowała Riley. – Muszę pracować, żeby opłacić rachunki. – Wiem o tym. Odesłaliśmy ten list na policję i mamy nadzieję, że uda im się odkryć, kto za tym stoi. – Stewart napełnił fajkę tytoniem, niespodziewanie odkładając ją na kolana. – Daj mi raport z polowania – dodał. – Harper jest na spotkaniu Anonimowych Alkoholików, więc przekażę mu go, gdy tylko się spotkamy. Strach na nic by się jej nie zdał, dlatego też Riley podała mistrzowi żądane sprawozdanie. – Nie poszło nam bez problemów – tłumaczyła – ale złapaliśmy demona ogniowego w dzielnicy Five Points, przy stacji kolejowej MARTA. – Jak sobie radził Simon? – W porządku. Nie przestał się ruszać ani nic w tym stylu. – A Beck? Czy nadal bawi się w niedźwiedzia z obolałym tyłkiem? Stewart idealnie opisał Chłopaka z Backwoods. – Bez dwóch zdań. – Czy możesz mi opowiedzieć, co takiego między wami zaszło, że dzieciak tak się zachowuje? Ten facet musi być wizjonerem. – Skąd pan wie, że chodzi akurat o nas? – zapytała łowczyni, lekko zbita z tropu. – Jestem dobry w odczytywaniu ludzi. To część przywileju związanego z byciem Wielkim Mistrzem. Dziewczyna mogła zlekceważyć to pytanie, ale i tak nieszczególnie

by jej się to opłaciło, ponieważ Stewart i tak wcześniej czy później wyciągnąłby z niej to wyznanie. Być może starzec mógł przyjść Riley z pomocą i podpowiedzieć, jak przedrzeć się przez szczelny mur, jaki zbudował wokół siebie Denver. – Po tamtej pamiętnej stypie strasznie się pokłóciliśmy. Sądziłam, że wszystko między nami gra, ponieważ… – na policzkach Blackthorne wykwitły rumieńce – …całowaliśmy się przecież na cmentarzu. Ponieważ wisiała nad nimi groźba śmierci, Den zrezygnował z dotychczasowej wstrzemięźliwości i przyznał się do tego, że nie może żyć bez Riley. Chcąc to jakby przypieczętować, namiętnie ją pocałował, ruszając świat dziewczyny z posad. – To ja poradziłem mu, by tego nie zaprzepaścił – wyznał Stewart. – Powiedziałem mu, że może nie otrzymać kolejnej szansy. – Och. Więc dlatego to zrobił – odpowiedziała, walcząc z rozlewającą się po jej ciele falą rozczarowania. – Myślałam, że… – Dzieciak zdecydował się na ten krok, ponieważ bardzo mu się podobasz, mała. To nie był pocałunek między przyjaciółmi i świetnie o tym wiesz. – Taaaak… To było epickie doświadczenie. Riley nie mogła liczyć na nic lepszego. Jej gospodarz nadal czekał na wyjaśnienia. – Następnego ranka po stypie poszłam się z nim zobaczyć. Kiedy dotarłam do jego domu, tamta lalunia, reporterka, właśnie stamtąd wychodziła. Cokolwiek powiedziała, kompletnie wyprowadziła go z

równowagi. Denver wpadł w furię. – A więc znowu chodzi o Justine Armando. Czy wiesz może, po co się tam zjawiła? – Beck mówił, że pisze o nim kolejny artykuł i naprawdę się tym przejął. – Riley pokręciła ze wstrętem głową. – Nagle Den kazał mi się wynosić. Powiedział, że nie chce mnie więcej widzieć. Na początku wydawało mi się, że to ja mu w czymś zawiniłam. Potem jednak dodał, że zasługuję na kogoś lepszego, twierdząc, że przeklęty syn pijaczki, który nie potrafi czytać ani pi… Ech, do licha. Dziewczyna wyjawiła właśnie mistrzowi jeden z największych sekretów Denvera Becka. Postąpiła paskudnie. – O, kurczę, wcale pan tego nie słyszał. – Wiem, że Den kiepsko sobie radzi z pisaniem i czytaniem – stwierdził Stewart. – Twój ojciec mi o tym mówił. Łowczyni odetchnęła z ogromną ulgą. – Beck porządnie by się wściekł, gdyby dowiedział się, że panu o tym powiedziałam. – Po tych słowach Riley wywróciła oczami. – O ile ma to w ogóle jakieś znaczenie. I tak ciągle się na mnie wścieka. – Owszem, i bardzo mnie to niepokoi. Coś jeszcze jest na rzeczy, w przeciwnym wypadku dzieciak na pewno by się tak względem ciebie nie zachowywał. Nie po tym, jak otworzył się na ciebie na cmentarzu. – Może ma to coś wspólnego z jego mamą. – Jestem pewien, że Denver martwi się jej chorobą, ale musi chodzić o coś więcej. Jest wojownikiem, który zawsze będzie chronił tych, którzy są mu bliscy. Jeśli idzie o ciebie, kieruje nim jeszcze większa