prezes_08

  • Dokumenty1 468
  • Odsłony563 216
  • Obserwuję485
  • Rozmiar dokumentów2.6 GB
  • Ilość pobrań351 136

Mead Richelle - Georgina Kincaid 03 - Marzenia sukuba

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

prezes_08
EBooki
Autorzy

Mead Richelle - Georgina Kincaid 03 - Marzenia sukuba.pdf

prezes_08 EBooki Autorzy Mead Richelle Georgina Kincaid 01-06
Użytkownik prezes_08 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 167 stron)

Plik na stronie został zamieszczony jedynie w celach promocyjnych. Od momentu ściągnięcia na dysk plik należy usunąć w ciągu 24 h Richelle Mead Marzenia sukuba Tłumaczenie: A. Kabala Wyd. Amber 2010

Rozdział 1 Chciałam, żeby ten facet leżący na mnie się pospieszył, bo zaczynam sie nudzić. Niestety nie wyglądało na to, że skończy w najbliższym czasie. Brad, Brian, czy jak mu tam było, miał zaciśnięte powieki i był tak skoncentrowany, jakby seks wymagał wysiłku porów- nywalnego z operacją mózgu czy dźwiganiem stalowych belek. - Brett - wydyszałam. Najwyższy czas wytoczyć większe działa. Otworzył jedno oko. - Bryce. - Bryce. - Zrobiłam swoją najbardziej namiętną i ekstatyczną minę. - Proszę... proszę... nie przestawaj. Otworzył drugie oko. Rozszerzyły mu się obie źrenice. Po minucie było po wszystkim. - Przepraszam - wysapał, staczając się ze mnie. Był czerwony ze wstydu. - Nie wiem... nie chciałem... - W porządku, kotku. - Tylko odrobinę gryzło mnie sumienie, że wykorzystałam sztuczkę z „nie przestawaj". Nie zawsze działała, ale niektórych facetów ta prośba kompletnie pozba- wiała kontroli. - Było niesamowicie. I właściwie to nie do końca było kłamstwo. Sam seks był kiepski, ale strumień energii potem... Uczucie, jak jego życie i dusza wlewają się we mnie... tak. To było niesamowite. Właśnie dla takich chwil żyje sukub, czyli ja. Dosłownie. Uśmiechnął się znużony. Jego energia płynęła teraz w moim ciele. Jej utrata go wyczerpała, wypaliła. Niedługo zaśnie i pewnie będzie dużo spał przez kilka najbliższych dni. Miał dobrą duszę i zabrałam spory jej kawałek - i sporo jego życia. Przeze mnie pożyje kilka lat krócej. Próbując o tym nie myśleć, ubrałam się szybko. Wolałam skupić się na fakcie, że zrobiłam to, żeby przetrwać. A do tego moi piekielni władcy wymagali ode mnie, żebym regularnie uwodziła i deprawowała dobre dusze. Źli ludzie wzbudzali we mnie mniejsze poczucie winy, ale nie liczyli się w piekielnych statystykach. Bryce wyglądał na zaskoczonego moją nagłą ewakuacją, ale był zbyt wykończony, żeby protestować. Obiecałam, że do niego zadzwonię - choć oczywiście nie miałam najmniejszego zamiaru - i wymknęłam się z pokoju, kiedy on odpłynął w nieświadomość. Ledwie przekroczyłam próg frontowych drzwi, przeobraziłam się. Przyszłam do niego jako wysoka, czarnowłosa kobieta, a teraz znów przybrałam swoją ulubioną postać: drobną, o orzechowozielonych oczach i jasnokasztanowych włosach ze złotymi refleksami. Jak przez większość życia, moje rysy były mieszanką różnych typów urody; jakoś nigdy nie zdecydowałam się na jeden z nich. Wyrzuciłam Bryce'a z pamięci jak niemal wszystkich facetów, z którymi spałam, i pojechałam przez miasto do miejsca, które powoli stawało się moim drugim domem. Był to otynkowany na beżowo apartamentowiec, stojący na osiedlu podobnych bloków, które rozpaczliwie starały się udawać tak eleganckie, jak tylko się dało w przypadku nowego budownictwa w Seattle. Zaparkowałam passata przed domem, wygrzebałam klucz z torebki i weszłam do środka. Mieszkanie było ciche, tonęło w ciemności. Zegar na ścianie wskazywał trzecią nad ranem. Idąc w stronę sypialni, znów się przeobraziłam, zmieniając ubranie w czerwoną koszulę nocną.

Znieruchomiałam w drzwiach sypialni tak zaskoczona, że oddech uwiązł mi w gardle. Można by pomyśleć, że po tak długim czasie powinnam już do niego przywyknąć i nie powinien działać na mnie w ten sposób. Ale działał. Za każdym razem. Seth leżał na łóżku, z rękami odrzuconymi za głowę. Jego oddech był głęboki i nierówny, pościel splatała się wokół długiego, smukłego ciała. Światło księżyca tonowało kolor jasnobrązowych włosów, które w słońcu błyszczały rudawo. Patrząc na niego, przyglądając mu się, czułam, jak moje serce przepełniają uczucia. Nie spodziewałam się, że do kogokolwiek będę jeszcze czuła coś takiego - nie po stuleciach takiej... pustki. Bryce nie znaczył dla mnie nic, ale ten mężczyzna leżący przede mną znaczył wszystko. Wsunęłam się do łóżka obok niego, a jego ramiona oplotły mnie natychmiast. Myślę, że to było instynktowne. Łącząca nas więź była tak głęboka, że nawet nieświadomi nie mogliśmy długo bez siebie wytrzymać. Przycisnęłam policzek do piersi Setha i jego skóra rozgrzewała moją, kiedy zasypiałam. Poczucie winy po spotkaniu z Bryce'em zaczęło znikać i już po chwili był tylko Seth i moja miłość do niego. Niemal natychmiast ześlizgnęłam się w sen. Tyle że właściwie nie uczestniczyłam w nim, a przynajmniej nie aktywnie. Patrzyłam na samą siebie, widziałam, jak wydarzenia się rozwi- jają, jakbym oglądała film. Ale w odróżnieniu od filmu czułam każdy szczegół. Widoki, dźwięki... To było niemal żywsze niż prawdziwe życie. Ta druga Georgina była w kuchni, której nie rozpoznawałam, jasnej i nowoczesnej, o wiele za dużej dla kogoś tak niechętnego gotowaniu jak ja. Stała przy zlewie, po łokcie w wodzie z mydlinami, pachnącej pomarańczami. Ręcznie zmywała naczynia, co zaskoczyło prawdziwą mnie - ale marnie jej to szło - i to już mnie nie zaskoczyło. Na podłodze leżała zmywarka rozebrana na części, co wyjaśniało konieczność ręcznej roboty. Z drugiego pokoju dobiegały dźwięki Sweet Home Alabama. Tamta Georgina nuciła sobie pod nosem i w surrealistyczny, typowy dla snów, sposób czułam jej szczęście. Była zadowolona i i tak przepełniona radością, że ledwie mogłam to ogarnąć. Nawet z Sethem rzadko czułam się taka szczęśliwa - a byłam z nim cholernie szczęśliwa. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogło sprawić, że ta wyśniona Georgina tak się czuła, zwłaszcza podczas tak przyziemnego zajęcia jak zmywanie naczyń. Obudziłam się. Stwierdziłam zaskoczona, że jest już ranek, jasny i słoneczny. Nie poczułam upływu czasu. Wydawało mi się, że sen trwał ledwie minutę, a jednak budzik koło łóżka dowodził, że minęło sześć godzin. Utrata tego szczęścia, którego doświadczyłam we śnie, była wręcz bolesna. A co jeszcze dziwniejsze, czułam się... jakoś nie tak, jak powinnam. Potrzebowałam chwili, żeby określić to doznanie. Byłam wyczerpana. Niezbędna mi do przetrwania życiowa energia, którą ukradłam Bryce'owi, zniknęła niemal całkowicie. Prawdę mówiąc, miałam jej teraz jeszcze mniej, niż zanim poszłam z nim do łóżka. To nie miało sensu. laki zastrzyk życia powinien mi wystarczyć przynajmniej na dwa tygodnie, a byłam niemal tak samo wyssana jak on. Zostało mi tyle energii, że nadal mogłam się przeobrażać, ale wiedziałam, że muszę zdo- być nową dawkę w ciągu dwóch dni. - Co się dzieje? Obok mnie zabrzmiał zaspany głos Setha. Przeturlałam się na bok i zobaczyłam, że patrzy na mnie z lekkim, słodkim uśmiechem na ustach. Nie chciałam mu tłumaczyć, co się stało. Gdybym to zrobiła, musiałabym wdawać się w szczegóły spotkania z Bryce'em, a choć Seth wiedział, co robię, żeby przetrwać, w tym przypadku ignorancja naprawdę była błogosławieństwem. - Nic - skłamałam. Jestem świetną kłamczucha. Dotknął mojego policzka. - Tęskniłem za tobą wczoraj w nocy.

- Nie, nie tęskniłeś. Byłeś zajęty Cady i O’Neillem. Jego uśmiech zrobił się cierpki, ale i tak zauważyłam to półprzytomne, zwrócone do wewnątrz spojrzenie, które pojawia się zawsze, kiedy myśli o postaciach ze swoich powieści. W swoim długim życiu zmuszałam królów i generałów, żeby błagali o moją miłość, a teraz bywały dni, że nawet mój urok przegrywał z ludźmi, którzy żyli w głowie Setha. Na szczęście to nie był jeden z tych dni i jego uwaga znów skupiła się na mnie. - E tam. Oni nie wyglądają tak dobrze w koszuli nocnej. A tak przy okazji, bardzo mi się kojarzy z Anne Sexton. Coś jak „Cynamonowe serduszka z cukierni". Tylko Seth mógł zacytować depresyjną poetkę, mówiąc komplement. Spojrzałam na swoje ciało i od niechcenia przeciągnęłam dłonią po czerwonym jedwabiu. - Rzeczywiście, jest niezła - przyznałam. - Może nawet wyglądam w niej lepiej niż nago. - Nie, Thetis. Nie wyglądasz - rzucił drwiąco. Uśmiechnęłam się, jak zawsze kiedy nazywał mnie pieszczotliwym imieniem, które dla mnie wymyślił. Thetis, czyli Tetyda z greckiej mitologii, była matką Achillesa, zmiennokształtną boginią, którą zdobył uparty śmiertelnik. I nagle, zdumiewająco agresywnie jak na niego, Seth przewrócił mnie na plecy i zaczął całować w szyję. - Hej - powiedziałam, szamocząc się bez wielkiego przekonania. - Nie mamy na to czasu. Mam swoje zajęcia. I chcę śniadanie. - Przyjąłem do wiadomości - wymruczał, przesuwając się w stronę moich ust. Przestałam narzekać. Seth cudownie całował. Jego pocałunki były z rodzaju tych, które rozpływają się w ustach i przepełniają cię słodyczą. Były jak wata cukrowa. Ale my nie mogliśmy sobie pozwolić na naprawdę słodkie całusy. Z doskonale wyćwiczonym wyczuciem czasu, według którego można by pewnie regulować zegarek, w ostatniej chwili wycofał się i usiadł, zabierając ręce. Wciąż uśmiechnięty spojrzał na mnie i na moją niezbyt elegancką pozę na łóżku. Odpowiedziałam uśmiechem, tłumiąc uczucie żalu, które pojawiało się zawsze w chwili ucieczki. Ale tak właśnie sprawy się miały między nami i, szczerze mówiąc, opracowaliśmy całkiem skuteczny system radzenia sobie z trudnościami w naszym związku. Mój przyjaciel Hugh zażartował kiedyś, że wszystkie kobiety kradną mężczyznom dusze, jeśli są z nimi odpowiednio długo. W moim przypadku nie potrzeba całych lat zrzędzenia, starczyłby zbyt długi pocałunek. Takie właśnie jest życie sukuba. Nie ja ustalałam zasady i nie mogłam nic na to poradzić, że kradłam energię podczas intymnego kontaktu. Na szczęście mogłam kontrolować to, czy ów kontakt w ogóle nastąpi i robiłam wszystko, żeby do niego nie doszło. Boleśnie pragnęłam Setna, ale nigdy nie ukradłabym jego życia, tak jak ukradłam życie Bryce'a. Ja też usiadłam i chciałam wstać, ale Seth wyjątkowo się rozzuchwalił tego ranka. Objął mnie w talii i wciągnął na kolana, przywierając do moich pleców; lekko kłującą od zarostu twarz wtulił w moją szyję i włosy. Czułam, jak drży, kiedy wziął głęboki oddech. Wypuścił powietrze równie powoli, jakby starał się odzyskać kontrolę nad sobą, po czym ścisnął mnie jeszcze mocniej. - Georgina. - Dmuchnął w moją skórę. Zamknęłam oczy; żartobliwy nastrój zniknął. Ogarnęła nas mroczna pasja, pełna palącego pożądania, ale i strachu, co może się stać. - Georgina - powtórzył. Jego głos był niski, chropowaty. Znowu poczułam, że się rozpływam. - Wiesz, dlaczego mówi się, że sukuby nawiedzają mężczyzn w snach? - Dlaczego? - Mój głos był bardzo cichy. - Bo śnię o tobie każdej nocy. - Kiedy indziej pewnie zabrzmiałoby to banalnie, ale w jego ustach wydawało się władcze, pożądliwe.

Zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, czując, jak przechodzi przeze mnie tornado emocji. Chciałam płakać. Chciałam się z nim kochać. Chciałam krzyczeć. Czasem było tego za dużo. Zbyt wiele emocji. Zbyt wiele niebezpieczeństw. Zbyt wiele, zbyt wiele. Otworzyłam oczy i odwróciłam się do niego, żeby widzieć jego twarz. Patrzyliśmy sobie w oczy i każde z nas chciało więcej, a jednocześnie nie mogło niczego dać ani niczego wziąć. 5Pierwsza przerwałam kontakt wzrokowy i z żalem wysunęłam się z jego objęć. - Chodź. Zjedzmy coś. Seth mieszkał w uniwersyteckiej dzielnicy Seattle - przez tubylców nazywanej U-district - w odległości krótkiego spaceru do sklepów i restauracji położonych przy ulicach graniczących z kampusem Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Poszliśmy na śniadanie do jednej z małych kafejek; omlety i rozmowa szybko przegnały nasze zażenowanie. Potem ruszyliśmy spacerem wzdłuż University Way, trzymając się za ręce. Ja miałam sprawy do załatwienia, a on powinien pisać, ale jakoś nie mieliśmy ochoty się rozstać. Seth nagle się zatrzymał. - Georgina. - Hm? Uniósł brwi, wpatrując się w coś po drugiej stronie ulicy. - Tam stoi John Cusack. Podążyłam za jego pełnym niedowierzania spojrzeniem w miejsce, gdzie rzeczywiście stał mężczyzna bardzo podobny do Cusacka. Palił papierosa oparty o budynek. Westchnęłam. - To nie jest John Cusack. To Jerome. - Serio? - Tak. Mówiłam ci, że wygląda jak John Cusack. - Kluczowe wyrażenie: „wygląda jak". Ten facet nie wygląda jak John Cusack. To jest John Cusack. - Uwierz mi, nie jest. - Widząc zniecierpliwioną minę Jerome'a, puściłam dłoń Setha. - Zaraz wrócę. Przeszłam przez ulicę i gdy zbliżyłam się do swojego szefa, jego aura przeniknęła moje ciało. Każdy nieśmiertelny ma szczególną aurę, a u demona takiego jak Jerome jest ona wyjątkowo silna. Czuło się ją jak nieustające fale przepływającego ciepła - jakby otworzyć piekarnik i stać o wiele za blisko. - Streszczaj się - powiedziałam do niego. - Rujnujesz mi romantyczne chwile. Jak zwykle. Jerome rzucił papierosa i przydeptał go czarnym półbutem marki Kenneth Cole. Rozejrzał się lekceważąco. - Co, tutaj? Georgie, daj spokój. Tu nie jest romantycznie. To nawet nie jest przystanek na drodze do romansu. Ze złością oparłam rękę na biodrze. Ilekroć Jerome wkraczał w moje prywatne życie, zwykle zwiastowało to serię niefortunnych wypadków, w które nie miałam ochoty być zamieszana. Coś mi mówiło, że tym razem nie będzie inaczej. - Czego chcesz? - Ciebie. Zamrugałam. - Co? - Mamy dziś zebranie. Spotyka się cały personel. - Gdy mówisz „cały personel", masz na myśli cały personel? Kiedy ostatnim razem arcydemon nadzorujący diecezję Seattle zebrał wszystkich z terenu, zamierzał nas poinformować, że lokalny diablik „nie spełnia oczekiwań". Jerome kazał nam wszystkim pożegnać się z nim i wygnał nieszczęśnika w ogniste głębiny piekła. Było to dość smutne, ale że zastąpił go mój przyjaciel Hugh, jakoś przebolałam stratę. Miałam nadzieję, że to spotkanie nie ma podobnego celu.

Jerome obrzucił mnie rozdrażnionym spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że marnuję jego czas. -. Taka chyba jest definicja całego personelu, prawda? - Kiedy to ma być? - O siódmej. U Petera i Cody'ego. Nie spóźnij się. Twoja obecność jest istotna. Cholera. Miałam nadzieję, że to nie będzie moje pożegnalne przyjęcie. Ostatnio nieźle się sprawowałam. - O co chodzi? - Dowiesz się, jak przyjdziesz. Nie spóźnij się - powtórzył. Zszedł z chodnika w cień budynku i zniknął. Ogarnęło mnie przerażenie. Demonom nie można było ufać, szczególnie kiedy wyglądały jak ekscentryczni gwiazdorzy filmowi i przynosiły enigmatyczne zaproszenia. - Wszystko okej? - spytał Seth, kiedy do niego wróciłam. Zastanowiłam się. - Mniej więcej tak samo jak zwykle. Rozsądnie postanowił nie drążyć tematu i w końcu rozstaliśmy się, żeby zająć się własnymi sprawami. Strasznie chciałam wiedzieć, o co może chodzić z tym zebraniem, ale jeszcze bar- dziej chciałam wiedzieć, co sprawiło, że w nocy straciłam energię. Załatwiając swoje sprawy - zakupy spożywcze, wymianę oleju, wizytę w domu towarowym Macy's - przyłapywałam się też na tym, że ten dziwny sen wciąż powraca w moich myślach. Jak to możliwe, że krótki sen był tak wyrazisty? I dlaczego nie mogłam przestać o nim myśleć? Ta zagadka zajmowała mnie tak bardzo, że nawet nie zauważyłam, kiedy zbliżyła się siódma. Jęknęłam i wyruszyłam do mieszkania mojego przyjaciela Petera. Pędziłam z niedozwoloną prędkością przez całą drogę. Cudownie. Spóźnię się. Nawet jeśli to zebranie nie dotyczyło mnie i mojego zwolnienia, i tak mogło skończyć się na tym, że doświadczę gniewu Jerome'a. Jakieś dwa metry przed drzwiami mieszkania poczułam kłębiące się aury nieśmiertelnych. Całe mnóstwo. Aury moich przyjaciół, znajome i lubiane, natychmiast we mnie zaśpiewały. Kilka innych kazało mi się zastanowić, bo nie mogłam sobie przypomnieć, do kogo należą. W zatoce Pudget działa wielu piekielnych pracowników, z którymi prawie nigdy się nie sty- kałam. Jednej aury nie rozpoznawałam wcale. A jedna... jedna wydawała się niemal znajoma. Nie potrafiłam sobie jednak przypomnieć, do kogo należy. Podniosłam rękę, żeby zapukać, ale w ostatniej chwili uznałam, że dżinsy i koszulka to nie dość elegancki strój na zebranie całego personelu. Przeobraziłam je więc w brązową sukienkę z głębokim dekoltem w szpic. Moje włosy ułożyły się w schludny kok. Zapukałam. Wpuściła mnie zirytowana wampirzyca, którą ledwie pamiętałam. Kiwnęła mi na powitanie podbródkiem, nie przerywając rozmowy z drugą wampirzycą, którą spotkałam tylko raz. Zdaje się, że miały bazę w Tacoma, które, jak dla mnie, niewiele się różniło od samego piekła. Mój przyjaciel Hugh, ciemnowłosy i potężnie zbudowany, chodził po pokoju, z ożywieniem rozmawiając przez komórkę. Jerome siedział rozwalony w fotelu, z martini w dłoni. Jego rzadko widywane w towarzystwie demonice adiutantki stały w kącie, trzymając się z boku jak zawsze. Wampiry Peter i Cody - moi przyjaciele i gospodarze tego domu - śmiali się w kuchni z grupą innych piekielnych pracowników, których znałam tylko przelotnie. Mogła to być zwyczajna zakrapiana impreza, może nawet na cześć kogoś lub czegoś. To dowodziło chyba, że dzisiaj nikt nie zostanie ukarany, bo inaczej atmosfera z pewnością byłaby bardziej ponura. Moje przyjście zauważył tylko Jerome. - Dziesięć minut spóźnienia - warknął. - No co, to modne... Urwałam, kiedy o mało nie wpadła na mnie jakaś duża blondyna o kształtach Amazonki. - Och! Ty na pewno jesteś Georgina! Strasznie chciałam cię poznać.

Uniosłam wzrok powyżej odzianych w spandeks piersi w rozmiarze podwójnego D, aż do wielkich niebieskich oczu z niemożliwie długimi rzęsami. Wyszczerzyły się do mnie impo- nujące zęby jak z konkursu piękności. Niewiele było momentów, kiedy odbierało mi mowę, ale się zdarzało. Ta chodząca lalka Barbie była sukubem. Całkiem nowym, lak błyszczącym i nowiutkim, że aż dziw, że nie skrzypiała. Rozpoznałam jej wiek zarówno po aurze, jak i po wyglądzie. Żaden sukub z odrobiną wyczucia nie przeobraziłby się w coś takiego. Za bardzo się starała i byle jak połączyła części ciała z męskich fantazji. W efekcie wyglądała jak dzieło Frankensteina, oszałamiające, a zarazem anatomicznie niemożliwe. Nieświadoma mojego zdziwienia i pogardy wzięła moją dłoń i prawie zgniotła w mamucim uścisku. - Nie mogę się doczekać, kiedy zacznę z tobą pracować -ciągnęła. - Tak strasznie chcę, żeby mężczyźni cierpieli. Wreszcie odzyskałam mowę. - Kim... kim jesteś? - To twoja nowa przyjaciółka - usłyszałam blisko jakiś głos. - Proszę, proszę, co ja widzę. Tawny trudno będzie ci dorównać. Jakiś mężczyzna przepychał się w naszą stronę i moja ciekawość nowego sukuba zniknęła jak popiół zdmuchnięty wiatrem. Całkiem zapomniałam o jej obecności. Żołądek zawiązał mi się w supeł, kiedy rozpoznałam tajemniczą aurę. Po moich plecach popłynął zimny pot i zaczął wsiąkać w delikatny materiał sukienki. Facet, który się do nas zbliżał, był mniej więcej tak wysoki jak ja - czyli niezbyt - i miał ciemną, oliwkową cerę. Na jego głowie było więcej brylantyny niż czarnych włosów. Garnitur miał łaciny, z całą pewnością nie z seryjnej produkcji. Widząc moje osłupienie, rozciągnął wąskie wargi w uśmiechu. - Mała Letha już nie jest taka mała i bawi się z dorosłymi, co? - powiedział cicho głosem przeznaczonym tylko dla moich uszu. W dzisiejszych czasach nieśmiertelna dziewczyna, taka jak ja, właściwie nie miała wielu powodów do strachu. Na świecie istniały jednak trzy osoby, których bałam się do nieprzytomności. Jedną z nich była Lilith, królowa sukubów, istota obdarzona tak niezmierzoną potęgą i urodą, że sprzedałabym duszę -jeszcze raz - za jeden jej pocałunek. Bałam się też pewnego nefilima o imieniu Roman. Półludzki syn Jerome'a miał słuszne powody, by chcieć mnie ścigać i unicestwić. Trzecią osobą, która napawała mnie strachem, był mężczyzna stojący przede mną. Miał na imię Niphon i był diablikiem tak jak mój przyjaciel Hugh. I jak wszystkie diabliki Niphon tak naprawdę miał tylko dwa obowiązki. Pierwszym było załatwianie spraw administracyjnych dla demonów. Drugim, i ważniejszym, było zawieranie kontraktów ze śmiertelnikami - pozyskiwanie dusz dla piekła. I właśnie on był diablikiem, który kupił moją.

Rozdział 2 Na kilka sekund jakbym zniknęła z przyjęcia. Cofnęłam się w czasie. W myślach zobaczyłam urwisko pod miastem, w którym się wychowałam. Stałam na jego szczycie, tak młoda, że dzisiaj nie nazwano by mnie dorosłą. I był tam Niphon - uśmiechał się i zapewniał, że zna wszystkie odpowiedzi, że może sprawić, by moje kłopoty zniknęły... Potrząsnęłam głową, odpędzając wspomnienia i wracając na przyjęcie. Uśmiechał się jeszcze szerzej; był to zły uśmiech, który zapowiadał jeszcze gorsze rzeczy. Równie dobrze mogłam stać twarzą w twarz z wężem z Edenu. - Wiedziałem, że masz w sobie to coś - ciągnął, idąc w moją stronę. Jego głos wciąż był miękki. - Wiedziałem to w tej samej chwili, w której cię zobaczyłem. Nie mogę się doczekać, żeby dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak... doświadczona się stałaś. Mój instynkt obronny zadziałał; cofnęłam się o krok. - Dotknij mnie, a skręcę ci twój pieprzony kark. - Cóż za niewdzięczność. Przecież to ja stworzyłem cię taką, jaką jesteś. - Nie zbliżaj się do mnie. Znów ruszył w moją stronę, a moje serce zaczęło bić w takim tempie, że większość ludzi by tego nie przeżyła. Nagle rozległ się głos Jerome'a, a ja zdałam sobie sprawę, że w pokoju zapanowała cisza. - Zostaw ją w spokoju, Niphonie. Powiedziała „nie". Diablik przerwał i zrobił błagalną minę. - Oj, daj spokój, Jerome. Który demon nie dzieli się swoimi dobrami? - Nie jesteś tu po to, żeby pieprzyć mojego sukuba. Jeśli nie będziesz umiał wykonać swojej roboty, mogę cię wymienić. W głosie Jerome'a brzmiała groźba, której nawet taki dupek jak Niphon nie mógł ignorować. Może ktoś jednak zostanie dzisiaj zesłany do piekła. Rozczarowany diablik schylił głowę na znak posłuszeństwa i się wycofał. Spojrzenie, które mi posłał, obiecywało, że jeszcze sobie porozmawiamy. Podeszłam do Jerome'a. - Może jednak powinieneś był mnie ostrzec. - I zepsuć wam poranek, gołąbeczki? Taki zdeklarowany romantyk jak ja nie mógłby zrobić czegoś takiego. Poza tym mówiłem ci, żebyś przyszła wcześniej. Hugh wyłączył komórkę i podszedł do nas. Ucałował mnie w oba policzki. - Hej, mała. Wielkie rzeczy się tu dzieją. Moje przerażenie, i tak już niemałe, rosło z każdą chwilą. - Na przykład? - Reorganizacja. Seattle dostało nowy harmonogram. Przydzielają nam jeszcze jednego sukuba. A właściwie już przydzielili. Opadła mi szczęka, kiedy przypomniałam sobie pierwsze słowa Niphona. - Żartujesz sobie. - Niestety nie. To jest Tawny. Roboblondyna podbiegła do nas na szpilach i znów chciała uścisnąć mi dłoń, ale trzymałam się poza jej zasięgiem, w obawie o swoje kości. Zmusiłam się do uśmiechu. - Cześć, Tawny. - Spojrzałam na Jerome'a i wskazałam głową Niphona. - W takim razie po co on tu jest? - Ja ją pozyskałem - wyjaśnił diablik. „Pozyskałem" był to eufemizm oznaczający, że kupił jej duszę dla piekła, tak samo jak moją. - Mam obowiązek zostać tutaj i obserwować ją do czasu, aż się zaaklimatyzuje i upoluje swoją pierwszą ofiarę.

- Dla mnie nikt tego nie zrobił - przypomniałam. - Właściwie rzuciłeś mnie wilkom na pożarcie. - Przez kilka lat musiałam być zabawką jakiegoś karczmarza w Konstantynopolu, zanim nauczyłam się podstaw. Niphon wzruszył ramionami. - Nowa polityka kadrowa. Pomyśl tylko, ile czasu będziemy mieli dla siebie, żeby nadrobić zaległości. Zerknęłam z ukosa na Tawny. Miałam nadzieję, że jej gorliwe pragnienie niszczenia mężczyzn oznacza, że będzie szybko się uczyć. Ale patrząc na jej spódniczkę w lamparcie cętki, miałam pewne wątpliwości. - No cóż, fantastycznie. Skoro jestem już na bieżąco, chyba nie muszę tu siedzieć... Hugh pokręcił głową. Nagle znów wszedł w rolę mojego przyjaciela, wyzbywając się zawodowej pozy. Z wyrazu jego twarzy wyczytałam, że nie spodoba mi się to, co zaraz usłyszę. - Jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć. Mniej więcej przez najbliższy rok będziesz jej... hm, mentorką. - Mentorką - powtórzyłam beznamiętnie. Przytaknął ze współczującą miną. Jerome z rozbawieniem śledził naszą wymianę zdań. - Co to, ehm, dokładnie dla mnie oznacza? Hugh położył aktówkę na stoliku i wyciągnął skserowany i zbindowany plik. Kiedy mi go rzucił, o mało nie poleciałam do tyłu. Miał chyba z osiemset stron. „Oficjalna i kompletna instrukcja procedur mentorskich obowiązujących podczas podstawowego szkolenia sukubów i okresu próbnego (wersja skrócona)". - Skrócona? - Odwróciłam się do Jerome'a. - Powiedz, że odgrywasz się na mnie za to, że oskarżyłam cię o używanie old spice'a. - Na to jeszcze przyjdzie pora - odpowiedział demon. - To jest na serio. - Nie mogę się tym zajmować, Jerome. Nie mam na to czasu! Wiesz, ile rzeczy się teraz dzieje? Ciągle przyuczam w pracy nową zastępczynię menedżera... Wstał z prędkością, jakiej pozazdrościłby mu wampir. Pochylił się ku mnie. Z jego twarzy zniknęło rozbawienie. - Ojej, Georgie. Jak bezmyślnie z mojej strony, że odrywam cię od twojego śmiertelnego chłopaka i twojej pracy w super-ważnej dla świata księgarni, i od innych pieprzonych bzdur w twoim życiu! Poczekaj, pójdę i powiem swoim przełożonym, że masz ważniejsze rzeczy do roboty niż wypełnianie poleceń tych, którzy mają władzę nad twoją nieśmiertelną duszą i mogą cię zniszczyć w mgnieniu oka. Moje policzki zalał żar. Wcale mi się nie podobało, że w taki sposób dostałam po łapach na oczach Niphona i całej miejscowej piekielnej śmietanki. - Nie o to mi chodziło. Ja tylko... - To nie podlega już żadnej dyskusji. - Jego słowa wpełzły mi pod skórę. Przełknęłam ślinę. - Tak, Jerome. - Nawet ja wiedziałam, kiedy ustąpić. Zapadło milczenie. Na twarzy Niphona zagościł uśmieszek. - Chłopak śmiertelnik. Jakie urocze. Nie mogę się doczekać, żeby o tym posłuchać. - Och, to słodkie - powiedziała Tawny. - Mam nadzieję, że przez ciebie cierpi. - Ich romans to wspaniała opowieść o zgłębianiu siebie -wtrącił Hugh z całkowicie poważną miną. Posłałam mu złe spojrzenie. Starając się obejść kwestię seksu, odkryliśmy z Sethem, że możemy dawać samym sobie to wszystko, czego nie możemy dawać sobie nawzajem. Nigdy nie mówiłam przyjaciołom o tym rozwiązaniu, ale chyba się domyślili. Kiedy przedstawienie się skończyło, goście stracili zainteresowanie moją osobą. Niestety, nie straciła go Tawny i natychmiast zaczęła mi opowiadać o radościach wyrywania mężczyznom

serc i patrzenia, jak płaczą. Zostawiłam ją tak szybko, jak się dało, i zaczęłam krążyć po mieszkaniu, rozmawiając ze znajomymi, których nie widziałam od dość dawna. Uśmiechałam się i rozśmieszałam rozmówców, w czym zawsze byłam dobra, ale przez cały czas mój mózg pracował jak szalony, przetwarzając tę nową życiową komplikację. Kiedy wreszcie znalazłam Cody'ego, Petera i Hugh namawiających się w kącie, odetchnęłam z ulgą. Widziałam po ich minach, że dawno nic ich tak nie ubawiło jak ta sytuacja. Cody, szczawik jak na wampira, ale prastary w porównaniu z Tawny, objął mnie. Jego rozczochrane jasne włosy były związane w krótki kucyk. Cody był permanentnie wyluzowany i pełen optymizmu, a z powodu jego „młodego" wieku wszyscy zawsze mieliśmy ochotę go rozpieszczać. - O rany. To będzie niezłe. Masz przechlapane. - Chciałbyś - powiedziałam, wysuwając się z jego uścisku. - Myślisz, że się jej boję? - Ja się boję - rzucił Peter z drżeniem. Miał rzednące kasztanowe włosy i nosił swobodne, ale świetnie dobrane ciuchy, łącznie z kraciastymi skarpetkami. Był starym wampirem, zbli- żonym wiekiem do mnie, i mentorem Cody'ego. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się głębiej nad ich mentorsko-uczniowską relacją. Zawsze wydawała mi się dość bezpośrednia, ale też Cody nie przypominał Tawny. Podążyłam za wzrokiem Petera. Tawny z ożywieniem opowiadała jakąś historię demonicy Grace, która słuchała jej z kamienną twarzą. Piersi Tawny trzęsły się tak niebezpiecznie, że wydawało się, iż jej bluzka długo tego nie wytrzyma. - Nie sądzę, żebyś się jej bała - rzucił chytrze Hugh. - Myślę, że raczej jesteś zazdrosna. - A o co dokładnie? O kiepskie wyczucie mody? O ergonomicznie niestabilny biust? Nie mam jej czego zazdrościć. - Niech ci będzie. Ale widziałem twoją minę, kiedy usłyszałaś, że dostajemy nowego sukuba. Wygląda na to, że już nie będziesz jedyną dziewczyną w naszym małym gronie. - No i? - I będziemy mieli nową małą siostrzyczkę, żeby ją rozpieszczać i zamartwiać się o nią. Będziesz musiała podzielić się światłem jupiterów. - Niczym nie będę się dzielić - odpowiedziałam naburmuszona. Peter się roześmiał. - Więc jednak cię to gryzie. Nie mogę się doczekać, kiedy zacznie fruwać pierze. - Jej los jest w twoich rękach - stwierdził Cody. - Powinnaś jej powiedzieć, żeby zwracała się do ciebie „panno Kincaid" - dodał Hugh. - Albo przynajmniej „psze pani". Obecność Niphona i wykład Jerome'a wprawiły mnie w podły nastrój. - Nie mam zamiaru być żadną mentorką. Ona jest tak napalona na niszczenie męskiej populacji, że w ogóle mnie nie potrzebuje. Chłopaki znów wymienili znaczące uśmieszki. Cody zasyczał, zamiauczał i przeorał palcami powietrze jak wściekły kot. - To nie jest zabawne - powiedziałam. - Jasne, że jest - odparł Cody. - A poza tym nie chcesz pomagać innym? Gdzie twoja dobroć i miłosierdzie? - Zdaje się, że je spieniężyłam, kiedy, no wiesz, sprzedałam duszę piekłu. Peter machnął ręką. - Drobiazgi, drobiazgi. To pora roku, kiedy należy odłożyć na bok rywalizację i wrogość. Musisz poczuć ducha świąt. Pewnie nawet nie masz jeszcze choinki. - W tym roku nie będę miała choinki. Uśmiech zniknął z ust Petera. - Co? - Cholera. No to narobiłaś - rzucił Hugh. - Ja już wysłuchałem kazania za to, że nie mam choinki.

- Ty jesteś Scrooge - odpowiedział mu Peter, wciąż patrząc na mnie. - Nikt się po tobie nie spodziewa radości ze świąt. Ale Georgina... nie miałaś choinki w zeszłym roku? - Tak. Ktoś mi ją spalił. Na wigilijnym przyjęciu z martini. - Byłem tam - powiedział Peter. -I tego nie pamiętam. - Byłeś pijany. Zdążyłeś już odlecieć. - Jakim trzeba być świrem, żeby spalić choinkę? Hugh i ja wymieniliśmy spojrzenia. - Doskonałe pytanie - odparłam sucho. Peter zrobił zaskoczoną minę. - To byłeś ty? - spytał. - Nie - odparł diablik. - To był Carter. - Anioł spalił ci choinkę? - zdumiał się Cody. W zeszłym roku w grudniu nie był jeszcze w naszej paczce, więc była to dla niego nowina. Najwyraźniej dla Petera też. - Tak jest. Nie umknęła mi ironia tego wydarzenia - odpowiedziałam. - Trzymał popielniczkę za blisko gałązki. - No cóż, myślę, że wyświadczył ci przysługę - stwierdził Hugh. - Teraz możesz sobie kupić sztuczną. Są o wiele łatwiejsze w użyciu. Żadnego podlewania. Żadnych leśnych stworzonek. Poza tym możesz sobie wybrać taką, która będzie pasowała do wystroju wnętrza. Zauważyłaś, że choinka Petera jest w kolorze „wkurzonych oceanicznych kretynów"? Peter westchnął. - „Wzburzonych morskich bałwanów". Spojrzałam na potworną choinkę Petera. Dwa i pół metra idealnie przystrzyżonych igieł, udekorowanych złotą lametą i ozdobami z czerwonego szkła. Wszystko idealnie dobrane. Nagle zdałam sobie sprawę, że choinka pasuje do stroju Petera. Wyglądała jak modelowa ekspozycja z domu towarowego. Zieleń na wielokolorowej, wysadzanej sztucznymi klejnota- mi gwieździe na czubku zdawała się nawet podkreślać zieleń „wzburzonych morskich bałwanów". - Przynajmniej nie masz aniołka na czubku - powiedziałam. - Bo to by było trochę nie na miejscu. Nie mówiąc już o ryzyku pożaru. - Żartujcie sobie do woli - rzucił wampir - ale ty musisz mieć choinkę. A, i musisz też wylosować kogoś w gwiazdkowej loterii. Jęknęłam. - Znowu to urządzamy? - Pójdę po kubek - powiedział i potruchtał na drugą stronę kuchni. Spojrzałam na pozostałą dwójkę. - Wampir z obsesją na punkcie świąt. To chyba najdziwniejsza rzecz, o jakiej słyszałam. - Nie dziwniejsza niż anioł, który spalił choinkę - wytknął mi Cody. Peter wrócił z kubkiem w renifery, w którym było kilka zwiniętych papierków. Wyciągnął kubek w moją stronę. - Już wiele nie zostało. Losuj. Wyciągnęłam karteczkę i ją rozwinęłam. Carter. - Jasna cholera - zaklęłam. - Nienawidzę świąt. - Nieprawda - odparł Peter. - Musisz sobie po prostu sprawić choinkę. Od razu poczujesz się lepiej. Moje spojrzenie oderwało się od gwiazdy i spoczęło na Tawny i Niphonie. - Przede wszystkim to muszę stąd wyjść - mruknęłam, stawiając kieliszek na blacie. Pożegnałam się z nimi, znosząc jeszcze trochę docinków na temat mojej roli mentorki. Kiedy już szłam do drzwi, usłyszałam, jak Jerome mówi do Grace: - .. .ale nie będzie mnie w mieście przez parę dni. Nagle przypomniało mi się, że muszę go o coś zapytać. - Hej, Jerome.

Odwrócił się od demonicy i spojrzał na mnie zniecierpliwiony. Możliwie skrótowo opowiedziałam mu, jak obudziłam się bez energii, którą ukradłam ostatniej nocy. Jerome wysłuchał mnie ze znudzoną miną. - A coś ty robiła w nocy? Jakieś popisy z przeobrażeniem? Fizyka kwantowa? Podnoszenie ciężarów? Nie potrzebowałam, żeby mi mówił, jakie zajęcia wypaliłyby moją energię. - Nie robiłam nic z tych rzeczy. Po prostu spałam. Tyle że miałam sen. - Sny mogą wysysać życie tylko ze śmiertelnych, nie z nas -oznajmił sucho. - Dzięki temu kręci się piekielny interes. - Widząc moją minę, westchnął. - To pewnie nic groźnego, Georgie. Wyczerpanie psychiczne miewa takie skutki. Prawdopodobnie przez całą noc nieświadomie walczyłaś z seksualną pokusą. Nie podobała mi się ta dowcipna odpowiedź, ale nic nie mogłam poradzić. Wyszłam z przyjęcia i pojechałam do domu, tym razem prowadząc z rozsądną prędkością. Kiedy tylko weszłam, cisnęłam idiotyczny podręcznik na podłogę. Wylądował z takim łoskotem, że aż podłoga się zatrzęsła, a moja kotka Aubrey, zjeżyła ogon. - Przepraszam - wymamrotałam, drapiąc ją na pocieszenie po czarno nakrapianej głowie. Kiedy tylko weszłam do sypialni, zadzwoniłam z komórki do Setha. - Hej - powiedział. - Hej. Musisz tu dziś przyjść. Pauza. - No cóż, mógłbym, ale... - Och, przestań! Nie uwierzysz, co ja dzisiaj przeżyłam. Dostajemy nowego sukuba. Znowu umilkł. - Nie do końca wiem, jak na to zareagować. - Zareaguj, biorąc tyłek w troki i przyjedź tutaj. Potrzebuję pogadać. - Thetis... Mam już tak blisko do końca. Tylko cztery rozdziały. I wpadłem na pewien pomysł, kiedy jedliśmy śniadanie... Jęknęłam. Cady i O'Neill znowu mnie pokonali. Zanim poznałam Setha osobiście, czciłam go na odległość jako świetnego pisarza. W kółko czytałam jego powieści. Teraz znałam już mroczną prawdę, jak to jest być dziewczyną autora bestsellerów. Ponieważ milczałam, niechętnie dodał: - Ale, no wiesz, jeśli naprawdę mnie potrzebujesz... - Nie, nie. Nie przejmuj się tym. Jest okej. - Nie wydaje mi się, żeby było okej. Już ja znam kobiety. Mówisz tak, a potem będziesz miała do mnie żal przez całe wieki. Dosłownie. - Nie, naprawdę. W porządku. Jutro i tak się z tobą zobaczę. Poza tym jak tylko pozbędę się tej sukienki, to i tak padnę. - Nie miałam najmniejszego zamiaru zabierać się do tego proceduralnego tomiska. - Masz na sobie sukienkę? - Aha. - Wcześniej nie byłaś w sukience. Jak wygląda? Zaczęłam się śmiać. - Oho... zamierzasz uprawiać ze mną seks przez telefon? - Seks przez telefon? Skądże. Nie mieliśmy nawet pierwszej randki przez telefon. - To nie takie trudne. Widzisz, ja ci mówię, że sukienka ma głęboki dekolt i nie mam pod nią nic. Potem ty mówisz, jak ją zdejmujesz i zaczynasz pieścić moje... - O mój Boże. Nie. Nie będziemy tego robić. Cały Seth. Potrafił pisać erotyczne sceny, od których płonęły kartki, i dialogi tak inteligentne, że imponowały nawet mnie. Ale kiedy tylko próbowałam go nakłonić, żeby coś z tego wypowiedział na głos, natychmiast go zatykało. Był nieśmiały przy ludziach, wręcz lękliwy w większej grupie i czuł się najszczęśliwszy jako niezauważalny słuchacz. Współczułam mu, ale biorąc pod uwagę, jak często sama bywałam w centrum zainteresowania, czasami trudno mi

było zrozumieć jego zahamowania. Lubiłam sobie wmawiać, że trochę mu się poprawiło, od kiedy jesteśmy razem, ale miał przed sobą jeszcze długą drogę. - Wystarczy tylko trochę praktyki. Pozwól, że ci pomogę. Wyobraź to sobie. Klękam i powoli rozpinam ci spodnie... - Okej, posłuchaj. Jeśli naprawdę chcesz to robić, to bardzo chętnie, tylko, no wiesz, usiądę do komputera i załatwimy to przez Skype'a... - Jezu. Wracaj do pracy nad swoją książką. Rozłączyłam się i usiadłam na łóżku. Boże święty. Mój weekend wykonał nagły zwrot. Czy mi się to podobało, czy nie, pojawienie się nowego sukuba w naszych szeregach zapewne było tylko kwestią czasu. Seattle znacznie się rozrosło przez lata, a ja nie mogłam przecież przejść samej siebie. Ale sukub żółtodziób? Sukub, którego ja muszę szkolić? Gdybym nie wiedziała, że tego rodzaju decyzje administracyjne nie leżą w gestii demonów, oskarżyłabym Jerome'a, że zrobił mi to specjalnie. To pasowało do jego poczucia humoru. Dlaczego nie mogliśmy dostać jakiejś aspołecznej profesjonalistki, która robiłaby swoje i w ogóle się ze mną nie zadawała? A Niphon... cóż, to był już coup de grace. Nie lubiłam, kiedy mi przypominano o przeszłości, i nie lubiłam jego. Coś mi mówiło, że się na mnie uwziął, chociaż nie potrafiłam sobie wyobrazić dlaczego. Kupił moją duszę i zapewnił piekłu moje wieczne usługi. Czego jeszcze mógł chcieć? Poczekaj, to się przekonasz, szepnął mi w głowie ostrzegawczy głos. Zadrża- łam. Lepiej niech Tawny się pospieszy ze swoją pierwszą ofiarą. Nagle całkiem odechciało mi się spać. Miałam ochotę wyjść. Nie żeby szukać ofiary... tak tylko, po prostu wyjść na miasto. Wypić drinka. Poflirtować trochę. Może by mi to trochę poprawiło humor po tym koszmarnym wieczorze. Poszłam do pubu Cellar, ulubionej knajpy miejscowych nieśmiertelnych. Po dzisiejszym powitalnym przyjęciu dla Tawny wątpiłam, czy będzie tam ktoś ze znajomych. I bardzo mi to odpowiadało - miałam ochotę spędzić trochę czasu ze sobą. Ale kiedy weszłam do zatłoczonego baru i zaczęłam przeciskać się wśród pijących, roześmianych gości, poczułam chłodek, który połaskotał moje nieśmiertelne zmysły. Kojarzył się z kryształami i ozonem. Rozglądając się uważnie, w końcu dostrzegłam Cartera siedzącego po drugiej stronie sali przy okrągłym stoliku. Najpotężniejszy anioł w Seattle - i podpalacz mojej choinki - też mnie wyczuł i wykrzywił wargi w bladym uśmieszku na powitanie. Choć oczywiście nie było go na zebraniu piekielnego personelu, bardzo często spędzał czas z moją małą kliką. Z początku mnie to zdumiewało, ale zaakceptowałam go jako stały element mojego życia, nawet jeśli Carter był dziwaczny i fatalnie ubrany. Jednak o wiele bardziej niż jego obecność tutaj zaskoczyło mnie jego towarzystwo. Troje aniołów i człowiek - i żadnego z nich nie znałam. Wszyscy obserwowali mnie z wyraźną ciekawością, a w jednym przypadku z pogardą. A co mi tam. Niech sobie gardzą do woli. Potrzeba było czegoś więcej niż bandy aniołów, żeby wytrącić mnie z równowagi po tym, co mnie dzisiaj spotkało. Mimo wszystko towarzystwo Cartera wydało mi się dziwne; nigdy nie widziałam, żeby z kimś współpracował. Zaczęła we mnie wzbierać niechętna ciekawość, co też kazało im się tu spotkać - na dodatek z człowiekiem. Widząc, że się przyglądam, Carter puścił do mnie oko i kiwnął na mnie zapraszająco, ku niemałemu zdumieniu aniołów. Skinęłam głową, przyjmując zaproszenie, ale najpierw poszłam do baru po świderka - wódkę z limonką. Podchodząc do nich minutę później przybrałam swoją najbardziej zalotną pozę i odsunęłam sobie krzesło obok Cartera. - Proszę, proszę - powiedziałam. - To chyba weekend szkolnych zjazdów. Wspominamy stare czasy przy kielichu?

- Coś o tym słyszałem - odparł. Przeczesał dłonią swoje jasne włosy sięgające szyi. Jeśli mnie wzrok nie mylił, były umyte po raz pierwszy od sześciu miesięcy. Ci jego goście to musiała być poważna sprawa. - Słyszałem też, że przyjęliście nową uczennicę. Skrzywiłam się. - Nie chcę o tym rozmawiać, jeśli nie masz nic przeciwko. - Czy możemy się w najbliższym czasie spodziewać bitwy kocic? - Ten dowcip ma już brodę. Zechcesz mnie przedstawić swojej klasie? Słysząc to, jedna z dwóch anielic się roześmiała. Miała mocno opaloną skórę i czarne włosy, które lśniły jak jedwab. Gdy wyciągnęła dłoń w moją stronę, w jej oczach tańczył wesoły blask. - Yasmine. A ty jesteś Georgina. Kiwnęłam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Uśmiech, którym mi odpowiedziała, przepełnił mnie ciepłem i radością. Może niektóre anioły nie były takie złe. I całe szczęście, bo jej towarzysze wydawali się mniej zachwyceni moją obecnością. - Jestem Whitney - powiedziała druga anielica, ładna, ciemnoskóra, z włosami splecionymi w setki drobnych warkoczyków. Była ubrana z wyczuciem stylu, które dorastało do moich standardów i nosiła „kocie" okulary, w których wyglądała jednocześnie uroczo i inteligentnie. Trochę się ociągała, zanim uścisnęła mi dłoń, ale w końcu to zrobiła. Spojrzałam na ostatniego z aniołów. Był szatynem, miał niebieskie oczy i pociągłą twarz. Jego mina wyrażała jawną dezaprobatę i wyniosły chłód. Tak, właśnie takie zachowanie kojarzyło mi się z aniołami. Przez chwilę myślałam, że w ogóle się nie odezwie. Wreszcie, sztywny jak kołek, powiedział: - Jestem Joel. - Nie podał mi ręki. Spojrzałam na człowieka. Uśmiechnął się szeroko, z takim samym entuzjazmem jak Yasmine, i odrzucił z oczu przydługie ciemne włosy. - Vincent Damiani. Miło cię poznać. - Nawzajem. - Zerknęłam przebiegle na Cartera. - A ja przez tyle lat myślałam, że nie masz żadnych przyjaciół. - Wyciągasz pochopne wnioski, córo Lilith. - Wypił łyk czegoś, co wyglądało jak czysta whisky. - Przyjechali tu w interesach. - Uuu. Supertajne anielskie interesy, hm? Co będziecie robić? Tańczyć na łebku szpilki? Lobbować za wprowadzeniem Ogólnokrajowego Dnia Ślicznego Szczeniaczka? Zimne spojrzenie Joela ostygło o kolejnych dziesięć stopni. - Myślisz, że zamierzamy rozmawiać o naszych sprawach z mroczną piekielną uwodzicielką? Yasmine stuknęła go łokciem, przewracając oczami. - Ona żartuje. - Ona tylko chce, żebyście tak myśleli - ostrzegł złowróżbnie. - Nie dam zamydlić sobie oczu, żeby mogła użyć swoich podstępnych i złowrogich uwodzicielskich mocy. Patrząc na niego z leniwym, lubieżnym uśmiechem, odchyliłam się na krześle i założyłam nogę na nogę, tak że sukienka podjechała mi na udach. - Kotku, jeśli zechcę użyć swoich podstępnych i złowrogich uwodzicielskich mocy, pierwszy się o tym dowiesz. Rumieniec oblał policzki Joela. Anioł wbił wzrok w Cartera. - Nie mam pojęcia, o co tu chodzi, ale musisz się jej pozbyć. Cartera to nie wzruszyło. - Jest niegroźna, chyba że jesteś bogiem handlującym narkotykami albo nefilimem. Albo introwertycznym pisarzem. Yasmine wzdrygnęła się, jej radosna twarz spoważniała. - Nie żartuj sobie z nefilimów.

- Prawdę mówiąc - ciągnął Carter, nie zwracając na nią uwagi - Georgina może rozwiązać nasz mały logistyczny problem. Georgie, pewnie nie miałabyś nic przeciwko gościom, co? Vincent potrzebuje jakiegoś kąta na czas pobytu w mieście. Ze zdziwienia uniosłam brew. Źle interpretując moje milczenie, Vincent dodał pospiesznie: - Jeśli nie chcesz, to w porządku. Przecież nawet mnie nie znasz. Rozumiem, że to by było trochę niezręczne. - No nie wiem - odparłam, coraz bardziej ciekawa, co takiego knuje ta dziwna grupka. - Skoro anioły za ciebie ręczą... cóż, chyba nie mógłbyś dostać lepszej rekomendacji. Jeśli nie masz nic przeciwko spaniu na kanapie, to ja nie widzę problemu. - Jesteś prawdziwą perłą pośród sukubów - wyznał Carter. Joel prawie zakrztusił się napojem. Biorąc pod uwagę, jaki był drętwy, wątpiłam, żeby pił alkohol. Raczej koolaid, albo pepsi. I to dietetyczną pepsi. - Zwariowałeś? - wykrzyknął. - To sukub. Nie możesz narażać Vincenta na coś takiego. Pomyśl o jego duszy. - Ona nie przepada za miłymi facetami - odparł Carter. -Zazwyczaj. Nie będziesz miał problemów. Yasmine zerknęła na Vincenta z psotnym błyskiem w oku. - Poza tym on nie jest taki znowu miły. - Carter... - zaczął Joel. - Powiedziałem ci, że ona jest w porządku. Daj temu spokój. Masz moje słowo. Poza tym nie będzie zadawała pytań, więc Vincent będzie miał swobodę podczas waszych poszukiwań. Podskoczyłam, słysząc słowo „poszukiwania". Wreszcie do czegoś dochodziliśmy. - A czego szukacie? Odpowiedziała mi cisza. Whitney założyła ręce na piersiach. Vincent pociągnął swojego drinka. - Okej, kumam. - Skończyłam drinka, przełykając głośno. - Zasada „nie wiesz, nie powiesz". Cisza w eterze. Ani mru-mru i takie tam. Na twarz Yasmine powrócił uśmiech. - Uwielbiam ją, Carter. Nie dziwię się, że się z nią trzymasz. I zaczęła opowiadać o jakimś innym sukubie, którego poznała w Bostonie, zmieniając temat równie zręcznie, jak zrobiłby to sam Carter. On oczywiście wiedział, o czym myślę, uchwycił moje spojrzenie i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zirytowana przewróciłam oczami. Wieczór upływał i zdążyłam bardzo polubić Yasmine. Właściwie tylko ona, Carter i Vincent podtrzymywali rozmowę, i choć anioły nie były takie dowcipne jak moi przyjaciele, prze- konałam się, że ta paczka też jest całkiem zabawna na swój sposób. O wiele mniej pili i przeklinali, ale cóż, nikt nie jest doskonały. Po zamknięciu baru zabrałam ze sobą Vincenta, który wysłuchał najpierw ostrzeżeń Joela na temat świętości ludzkiej duszy. Vincent zniósł to cierpliwie, kiwając głową w ważnych momentach. - On zawsze taki jest? - spytałam, kiedy jechaliśmy do domu. Vincent się roześmiał. - Nic na to nie poradzi. Ma dobre intencje. Po prostu się o mnie boi. - A ty się boisz? - Nie-e. Jesteś całkiem ładna, ale nie, nie boję się. Już kogoś kocham. Chciałam zażartować, że to nikogo przed niczym nie zabezpiecza i że uwiodłam całe mnóstwo facetów, którym się zdawało, że są zakochani. Ale coś w jego głosie mnie powstrzymało. Jego ton sugerował, że stan zakochania naprawdę zabezpiecza go przede mną i wszelkim złem tego świata. Mówił jak ktoś niezwyciężony. Nagle zrobiło mi się smutno. - Brawo - powiedziałam cicho. Posłał mi spojrzenie z ukosa. - Jesteś w porządku jak na sukuba.

- Wystarczająco w porządku, żebyś mi powiedział, co ty i twoi superprzyjaciele robicie w mieście? Na jego twarzy znów zabłysnął uśmiech. - Nie. Kiedy byliśmy już w domu, urządziłam go na kanapie i zaopatrzyłam w całą stertę koców, żeby nie zmarzł. Przeważnie robiłam z mieszkania istną saunę, ale był grudzień i ta część mnie, która pamiętała kulenie się przy marnym ogniu w dawnych czasach, wciąż była przekonana, że koców nigdy za wiele. Zaraz potem poszłam do łóżka i zakopałam się pod własną stertą kołder. Tym razem nic mi się nie śniło.

Rozdział 3 Następnego dnia, porządnie wyspana, poszłam do pracy trochę bardziej optymistycznie nastawiona do życia. Uznałam, że Tawny pewnie kogoś zaliczyła ostatniej nocy i Niphon jest już w drodze na lotnisko. A poza tym miałam niedługo zobaczyć Setha, ponieważ wybrał moje miejsce pracy - księgarnię z kawiarnią Emerald City - na swoją pisarską kwaterę główną. Tak, to nie będzie taki znów najgorszy dzień. Z powodu zagrożonej ciąży mojej byłej przełożonej, ostatnio odziedziczyłam po niej stanowisko menedżera. Zwolniło się moje dawne stanowisko zastępcy menedżera i ostatecznie przyjęliśmy na nie Maddie Sato, która, tak się składało, była siostrą Douga Saty, drugiego zastępcy. Był to rażący przejaw nepotyzmu i Doug urządził dziką scenę, narzekając, jak to obniżyliśmy jego „współczynnik fajności" o dziesięć punktów. Maddie i tak już z nim mieszkała. Przyjechała go odwiedzić, kiedy leżał w szpitalu, i już nie wyjechała. Współpracowała też jako freelancerka z feministycznym czasopismem, ale posada w Emerald City dawała jej stabilniejsze źródło dochodów. Lubiłam Maddie. Była inteligentna i zdolna, miała pokręcone poczucie humoru, które bardzo mi pasowało. Dobrze sobie radziła z klientami i zawsze była bardzo uprzejma w kontaktach zawodowych. Czasem widywałam ją, jak rozmawiała z Sethem o literaturze, i w takich sytuacjach radziła sobie doskonale. Lecz w bardziej nieformalnych i przyjacielskich relacjach trochę jej brakowało zdolności interpersonalnych. Kiedyś, po jakiejś szczególne analitycznej dyskusji o pisaniu, Seth ni stąd, ni zowąd rzucił uwagę na temat jej dzieciństwa i Maddie do- słownie zdrętwiała. Seth rozmawiający z kimś jeszcze bardziej zahamowanym niż on sam stanowił zabawny widok, ale muszę przyznać, że trochę mnie rozczarował ten krok w tył. Zrobiłam spore postępy, wyciągając Maddie z jej skorupy i wiedziałam, jaką potrafi być interesującą rozmówczynią. Chciałam, żeby inni też to dostrzegli. Dzisiaj zastałam ją na górze, w kawiarni, przy stoliku, który okupował Seth ze swoim laptopem. Najwidoczniej nie był to dzień dyskusji literackich, bo siedział z nimi Doug. Wyglądało na to, że on i Maddie kłócą się zawzięcie. Seth siedział między mmi i miał taką minę, jakby bardzo chciał być gdzie indziej. Widząc mnie, posłał mi błagalne spojrzenie. Z rozmysłem postawiłam sobie krzesło obok niego, zmuszając Douga, żeby się odsunął. Nikt nie wiedział, że Seth i ja ze sobą chodzimy, a ci dwoje byli tak pochłonięci dyskusją, że nie zwrócili uwagi na to, jakie zajęłam miejsce. - O co chodzi? - spytałam. - Lepiej niech to będzie coś związanego z losem sklepu, skoro zebrał się tu cały średni personel kierowniczy. - Zbliżały się święta i ruch w księgarni był obłędny. Maddie miała dość przyzwoitości, by zrobić zażenowaną minę, kiedy tak nagle przypomniałam jej o obowiązkach. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Doug jej przeszkodził. - Moja prześwietna siostra jest nieczułą suką. Maddie przewróciła oczami. - Bo on ma jakieś dziwne pomysły na temat Beth. Westchnęłam. - Słuchaj, jeśli chodzi ci o te czasy, kiedy Beth przychodziła do pracy w getrach... - Nie przypominaj mi o tym - burknął Doug. - Mój prześwietny brat ubzdurał sobie, że Beth właśnie z kimś zerwała - wyjaśniła Maddie. Obydwoje popatrzyli na mnie, jakby spodziewali się, że rozstrzygnę tę kwestię. Spojrzałam zdziwiona na jedno i na drugie. - Dlaczego „ubzdurał"?

- Bo ona jest przeziębiona - wyjaśniła Maddie. - Powiedziała, że jest przeziębiona. Dlatego pociąga nosem. - Ona udaje, że jest przeziębiona - wykrzyknął Doug. - Co to za chory i pokręcony świat, że tylko taki dupek jak ja potrafi dostrzec w tłumie złamane serce? Na litość boską, ma oczy czerwone jak królik. - Bo jest przeziębiona - powtórzyła stanowczo Maddie. -Albo ma alergię. - W grudniu? Kłócili się dalej. Seth, siedzący obok mnie, walczył ze sobą -i przegrywał - usiłując zachować poważną minę. Przyglądałam się jego wargom, układającym się w uśmiech, zachwycałam się ich kształtem i wspominałam ich dotyk. Wreszcie wróciłam do kłótni rodzeństwa Sato i przez chwilę podziwiałam przedstawienie. Po jakichś pięciu minutach przypomniałam sobie, że to ja jestem tu autorytetem, a nie leniwym szeregowym pracownikiem. - Dlaczego to takie ważne? - spytałam. - Bo ona nie ma racji - odparł Doug. - Ja tylko próbuję to udowodnić. Maddie westchnęła. - Jesteś jak dwunastolatek. - Nie jestem. - Walnął ją w ramię. - Okej, dość. - Wskazałam na Douga. - Ty, kasa. - Wskazałam na Maddie. - A ty, do mojego gabinetu. - Uuu... masz kłopoty - powiedział Doug. - Chcę jej pokazać, jak się składa zamówienia - warknęłam. Oczy Maddie błysnęły z radości, na jej okrągłych policzkach pojawiły się dołeczki. Wręcz pożerała nowe zadania. - Faworyzowanie kobiet - stwierdził Doug. - Lubisz ją bardziej niż mnie, prawda? W porządku. Możesz mi to powiedzieć. Zniosę to. - Sio! Oboje. Ja zejdę za chwilę. Gdy już sobie poszli, spojrzałam na Setha. - Właśnie dlatego nie mam dzieci - powiedziałam do niego. To oczywiście nie była prawda. Ani odrobinę. Sukuby po prostu nie mogły mieć dzieci. - Chociaż... Właściwie Doug może mieć rację - rzuciłam zamyślona. - Nawet jeśli tylko sobie coś ubzdurał. Widziałam Beth, kiedy wchodziłam. Seth się uśmiechnął. - Maddie świetnie pisze i jest superbystra, ale rzadko dostrzega ludzi. Posłałam mu kpiące spojrzenie. - Myślałam, że to dotyczy wszystkich pisarzy. - Niektórzy są gorsi od innych. - Szokujące. Jechałeś z nią samochodem przez... ile, cztery godziny? O czym wyście rozmawiali? - Opisaniu. Westchnęłam. - Chciałabym, żeby trochę się wyluzowała przy ludziach, nie tylko przy Dougu i przy mnie. Miewa przezabawne pomysły. To ona wymyśliła, żeby spryskać jego samochód pianką do golenia po tym, jak powiedział, że Betty Friedan miała zespół napięcia przedmiesiączkowego, kiedy pisała Mistykę kobiecości. - Ja zamiast „przezabawne" użyłbym tu raczej słowa „przerażające". A poza tym to był twój pomysł - przypomniał mi. -We dwie jesteście niebezpieczne. To twoje kradniecie dusz to małe piwo w porównaniu z rzeczami, które wymyślacie we dwie z Maddie. Wyszczerzyłam się w uśmiechu. To była prawda. W ostatnim stuleciu raczej rzadko zadawałam się z kobietami i teraz odkrywałam, jak wiele traciłam. - Nawet nie masz pojęcia. Może i jest trochę spięta przy ludziach, ale ta znajomość to najlepsze, co mi się przydarzyło od jakiegoś czasu.

- Tak? - Oczywiście pomijając tu obecnego. - Jasne. Skoro tak mówisz. - Hej. - O mało nie złapałam go za rękę, ale nagle przypomniałam sobie, że jesteśmy w miejscu publicznym. - Nie ma porównania. Ty lepiej gotujesz. I lepiej całujesz. - Nie wiedziałem, że ją przetestowałaś. - Oj, wiesz, jak lubię pisarzy. Mój uśmiech stracił trochę blasku, kiedy przypomniałam sobie o czymś innym. Przez cały ranek myślałam o tej dziwnej utracie energii, szczególnie, że musiałam szukać kolejnej dawki dzisiaj albo jutro wieczorem. Jerome zbagatelizował sprawę, ale ja, jak zwykle, nie potrafiłam sobie tak po prostu odpuścić. Postanowiłam, że odwiedzę mojego przyjaciela Erika Lancastera, śmiertelnika, który stanowił najlepsze w Seattle źródło wiedzy okultystycznej. Zawsze miałam wrażenie, że wie dużo więcej niż moi kumple. Zaprosiłam Setha, żeby wybrał się ze mną. Zgodził się, co mnie bardzo ucieszyło. Uważałam, że dobrze by mu zrobiło, gdyby pogadał z innym śmiertelnikiem mającym na co dzień kontakt z nadprzyrodzonymi mocami. A to była równie dobra okazja, jak każda inna. Seth przyszedł do mnie po pracy; podgrzaliśmy sobie obiad w mikrofalówce i wyszliśmy. Kiedy byliśmy już na schodkach przed drzwiami budynku, znów zaczął sobie żartować ze mnie i Maddie. - Dosyć długo pracowałyście w twoim gabinecie. Na pewno się nie całowałyście? - Nie za dużo - zapewniłam go. Roześmiał się i złapał mnie za rękę. Pociągnęłam go do siebie. Nasze usta spotkały się w pocałunku i kiedy ciepło jego ciała rozgrzało moje, nie miałam już żadnych wątpliwości, co w moim życiu jest najlepsze. Po kilku słodkich chwilach jak zawsze rozdzieliliśmy się, chociaż robiliśmy to z takim ociąganiem, że nie wyszło nam to zbyt zręcznie. - Taak - powiedziałam. - Z całą pewnością Maddie nie całuje tak dobrze jak... Urwałam i skrzywiłam się, bo wyczułam Niphona idącego w naszą stronę. Jego nieśmiertelna aura była oślizgła i pachniała piżmem. Odsunęłam się jeszcze dalej od Setha i ze złością spojrzałam na diablika zbliżającego się chodnikiem. Widząc mnie, pomachał na powitanie. - Przepraszam na chwilę - mruknęłam. Zbiegłam po schodkach i zastąpiłam mu drogę, zatrzymując go poza zasięgiem słuchu Setha. - Czego chcesz? - Maniery, maniery, Letho - powiedział, cmokając z dezaprobatą. - Sukuby powinny być urocze i serdeczne przez cały czas. - Spojrzał za moje plecy. - Czy to twój śmiertelny chło- pak? Mogę go poznać? - Możesz iść się pieprzyć. Podobno miałeś pilnować Tawny. - I pilnowałem - odparł wesoło. - Dlatego przyszedłem do ciebie. Śledziłem ją wczoraj w nocy. Była dosyć pewna swoich umiejętności, ale miała trochę kłopotów z doprowadzeniem sprawy do końca. Biedactwo. Wygląda na to, że nauka zajmie jej więcej czasu, niż się spodziewaliśmy. Na szczęście zostanę z nią. Jego udawana troska wkurzyła mnie, zgodnie z jego oczekiwaniem. - Tylko to przyszedłeś mi powiedzieć? Bo właśnie wychodzę. Jestem umówiona. - Oczywiście, oczywiście - rzucił kokieteryjnie. Wskazał Setha nieokreślonym gestem. - Nie zamierzałem przerywać wam gorącej chwili, nawet jeśli wyglądało na to, że właśnie miała ostygnąć. - Na jego twarzy błysnęło nagłe zrozumienie. -Ty z nim nie sypiasz, co? Masz jakieś szlachetne opory przed wyssaniem jego życia. Biedny, biedny facet. - Niphon się roze- śmiał. - Och, Letha. Jesteś jednym z najbardziej fascynujących stworzeń, jakie spotkałem. Odwróciłam się od niego i wściekłym krokiem wróciłam do Setha. - Chodź, idziemy stąd. - Kto to był? - zapytał Seth, kiedy ruszyliśmy. - Diablik. I dupek.

Jeszcze przy następnej przecznicy, kiedy podchodziliśmy do samochodu Setha, do moich uszu dobiegał ledwie słyszalny drwiący śmiech Niphona. Próbowałam go ignorować. Wysłu- chiwanie żartów moich przyjaciół na temat Setha było już wystarczająco wkurzające. Docinki Niphona były nie do zniesienia. Na szczęście uspokoiłam się, kiedy wyjechaliśmy na ulicę. Skupiłam się na spotkaniu z Erikiem, który, miałam nadzieję, rozwiąże moją zagadkę. Erik prowadził w Lake City sklep o nazwie Arkana. Mimo niefortunnej lokalizacji w pasażu handlowym sklepik był przytulny i swojski. Przyćmione oświetlenie wyciszało atmosferę, a wnętrze wypełniało ciche bulgotanie małych wodotrysków, pomieszane z łagodnymi dźwiękami harf płynącymi z odtwarzacza CD. Książki, biżuteria, świece i posążki szczelnie wypełniały każde wolne miejsce. W powietrzu wisiał aromat kadzidełek nag champa. - Przyjemnie - stwierdził Seth, rozglądając się po sklepie. Erik spojrzał na mnie zza stosu książek, przy którym akurat klęczał. Od kiedy widzieliśmy się ostatni raz, zapuścił wąsy, i podobało mi się, jak siwy zarost odcina się od jego ciemnobrą- zowej skóry. Na jego twarzy zakwitł łagodny uśmiech. - Panna Kincaid, cóż za miła niespodzianka. I przyszła pani z przyjacielem. - Wstał i podszedł do nas, wyciągając rękę do Setha. - Eriku, to jest Seth Mortensen. Seth, Erik. Uścisnęli sobie dłonie. - Bardzo mi miło, panie Mortensen. Obraca się pan w dobrym towarzystwie. - Tak - przyznał Seth, odwzajemniając jego uśmiech. - To prawda. - Jeśli mamy trochę szczęścia - uśmiechnęłam się przymilnie - Erik znajdzie czas na herbatę. Podaje wyłącznie bezteinową, więc powinno ci to odpowiadać. - Oczywiście że mam czas - odparł Erik. - Wątpię, żeby był na świecie mężczyzna, który nie znalazłby czasu dla pani, panno Kincaid. Posłałam Seth owi kpiące spojrzenie, kiedy Erik poszedł nastawić czajnik. - Ach, oto ktoś, kto mnie docenia. On by mnie nie porzucił dla książki. - O ile pamięć mnie nie myli, uwielbiasz te książki. Poza tym jak inaczej-mam ci zapewnić poziom życia, do jakiego przywykłaś? - O ile pamięć mnie nie myli, to ja płaciłam, kiedy ostatnio wyszliśmy na kolację. - Tak, no cóż. Pozwalam ci udawać wyzwoloną, żebyście mi z Maddie nie zniszczyły samochodu. Kiedy zasiedliśmy przy stoliku w rogu i zaczęło się nasze herbaciane przyjęcie, zdumiałam się, słysząc, że Seth wciągnął Erika w rozmowę o tym, jak to jest być śmiertelnikiem wśród nieśmiertelnych. Zwykle nie bywał taki wylewny, więc zaczęłam się zastanawiać, do jakiego stopnia wszystkie te nieśmiertelne dziwy stanowią dla niego problem. - Wypacza mi to poczucie upływu czasu - stwierdził Erik. -Widzę osoby takie jak panna Kincaid, które na zawsze pozostają piękne i młode. Czuję się przez to, jakby czas stał w miejscu. A potem patrzę na siebie w lustrze i widzę nowe zmarszczki. Czuję bóle w kościach. I dociera do mnie, że zostanę w tyle... a oni będą żyć dalej i kształtować świat beze mnie. - Westchnął, ale raczej z zadumą niż ze smutkiem. - Chciałbym zobaczyć, co będzie dalej. - Tak - odparł Seth, zaskakując mnie. Jego oczy były mroczne i poważne. - Wiem, co pan ma na myśli. Dostrzegłam w nim coś, czego nie zauważyłam wcześniej. Wiedziałam, że musi myśleć o przyszłości i własnej śmierci - jak wszyscy śmiertelnicy - ale dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak wiele tak naprawdę myślał o tych sprawach. Patrząc na nich obu przypomniałam sobie, że kiedyś umrą, i poczułam ukłucie w piersi. Przez ułamek sekundy nieomal widziałam Setha tak samo pomarszczonego i siwego jak Erik. - Często was nachodzą takie makabryczne myśli, panowie? - spytałam, próbując przybrać zblazowany ton. - Nie przyszłam tutaj, żeby wszystkich zdołować. Chciałam wykorzystać mózg Erica.

- Proszę wykorzystywać do woli - odparł. - No więc... wie pan, jak bardzo potrzebuję, ehm, życia i energii, żeby przetrwać, prawda? - Idiotyczny początek. Oczywiście, że wiedział. - Wczoraj rano obudziłam się i stwierdziłam, że cały mój zapas zniknął. Erie zastanowił się chwilę. - To chyba normalne, czyż nie? Zapas wyczerpuje się z czasem. - Nie w takim tempie. Zwłaszcza że... - Urwałam, bo nagle dotarło do mnie, że przyprowadzenie tutaj Setha może nie było najlepszym pomysłem. - Hm, poprzedniego wieczoru zatankowałam do pełna. Obydwaj mężczyźni zachowali neutralne miny. - I nie robiła pani nic niezwykłego? - Nie. Jerome uważa, że to przez stres. - Wzruszyłam ramionami. - Mnie się nie wydaje, żebym była aż tak zestresowana. Miałam... dziwny sen... ale wcale niestresujący. - Sny są potężne - powiedział Erik. - A stres czasami może nas wyczerpywać bardziej, niż nam się wydaje. Niestety, niewiele wiem o snach, ale... - Zmarszczył brwi, jego spojrzenie nagle stało się zamyślone. - Ale co? - Znam kogoś, kto mógłby pomóc. Kogoś, kto specjalizuje się w snach. - Kim jest? - To brzmiało obiecująco. Erik nie odpowiadał przez długą chwilę. Kiedy wreszcie przemówił, odniosłam wrażenie, że mówi niechętnie. - Ktoś, kto, o ile wiem, mógł zawrzeć układ z waszą stroną. Nazywa się Dante Moriarty. Zachichotałam. - To nie może być jego prawdziwe nazwisko. - To prawda, ale jestem pewien, że niektórzy z pani przyjaciół, diablików i demonów, poznaliby go pod każdym nazwiskiem. To zawodowy oszust... między innymi. Uważa się też za czarownika. - Bez przerwy mam do czynienia z nieprawymi ludźmi -przypomniałam mu. - Nie przeszkadza mi to. - Rzeczywiście - przyznał Erik. Wciąż wyglądał na zatroskanego, co mnie zdumiewało. Choć był dobrym człowiekiem, codziennie bez zmrużenia oka zadawał się ze mną i mnie po- dobnymi. Byłam ciekawa, dlaczego jeden śmiertelnik tak go niepokoi. - Przyniosę pani kontakt do niego. Poszedł szukać wizytówki Dantego, a ja zajęłam się myszkowaniem po sklepie. Seth poszedł do łazienki na zapleczu. Stary sklepikarz wręczył mi wizytówkę, kiedy wreszcie ją znalazł. - Pan Mortensen bardzo mi przypadł do gustu. - Tak. Mnie też. - Wiem. To widać. Oderwałam oczy od gablotki z bransoletkami i spojrzałam na niego, czekając na ciąg dalszy. - Rozmawiacie i zachowujecie się wobec siebie w sposób, z którego pewnie nie zdajecie sobie sprawy. Tak zwykle zachowują się kochankowie... ale jest w tym coś więcej. Mam wrażenie, że wyczuwacie się przez cały czas, nawet kiedy nie jesteście razem. W powietrzu między wami jest żar. Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Brzmiało to miło -ale i trochę złowróżbnie. - Nigdy nie spotkałem żadnego nieśmiertelnego, który byłby taki jak pani, panno Kincaid. - Zawahał się; na jego twarzy, zwykle tak mądrej i kompetentnej, pojawiła się niepewność. To było u niego bardzo rzadkie. - Nie wiem, co z tego wyniknie. W tej chwili zjawił się Seth i wyczuł, że w czymś przeszkodził. Spojrzał na nas pytająco, ale uspokoiłam go, kładąc dłoń na jego ramieniu. - To co, gotów do wyjścia?

- Jasne. Przemknęłam wzrokiem po gablocie z biżuterią, ledwie zauważając zawartość. Ale nagle coś przyciągnęło moje spojrzenie i pochyliłam się nad jedną z witrynek. - Eriku, skąd pan bierze te rzeczy? On i Seth zajrzeli mi przez ramię. - Ach, tak - powiedział Erik. - Bizantyjskie pierścienie. To dzieło tego samego artysty, który zrobił pani naszyjnik z ankhami. - Ten pański artysta ma prawdziwą smykałkę do historycznych detali. Te drobiazgi wyglądają jak oryginały. Erik wszedł za ladę i wyjął tacę z pierścieniami. Podniosłam jeden. Była to zwykła złota obrączka. Zamiast wprawionego klejnotu miała na wierzchu gładki, płaski dysk, niemal tak duży jak dziesięciocentówka. W metalu wygrawerowane były greckie litery. - Co to znaczy? - spytał Seth. Spróbowałam mu wyjaśnić dawno zapomniany obyczaj. - To błogosławieństwo. Coś jak modlitwa za młodą parę. To ślubny pierścień. Obejrzałam inny, przedstawiający Chrystusa i Dziewicę, i jeszcze inny, z maleńkimi postaciami mężczyzny i kobiety, stojącymi przodem do siebie. - Miałam kiedyś prawie taki sam - powiedziałam cicho, obracając go w palcach. Żaden z mężczyzn się nie odezwał; w końcu odłożyłam pierścień na tacę. W drodze do domu Seth zapytał łagodnie: - Co się stało z twoim pierścieniem? Zapatrzyłam się za okno. - Nieważne. - Powiedz mi. Nie odpowiedziałam, a on nie ponowił pytania. Kiedy wróciliśmy do mnie, nie zastaliśmy Vincenta, więc domyśliłam się, że poszedł prowadzić swoje śledztwo z Aniołkami Charliego. Kuchenny stół był zarzucony gazetami - widocznie Vincent lubił być na bieżąco z wiadomościami. I to z makabrycznymi wiadomościami. Jeden z artykułów dotyczył historii, którą słyszałam przedwczoraj - o szaleńcu, który zamordował żonę, bo miał wizję, że była z innym mężczyzną. Śmiertelnicy czasami robili straszne rzeczy. Okej, nawet często. Seth usiadł na kanapie i pochylił się do przodu ze splecionymi palcami. Czułam, że jego nastrój się zmienił, kiedy nie odpowiedziałam mu w samochodzie. - Thetis... - Nie chcesz wiedzieć o tym pierścieniu. - Pierścień nie jest taki ważny. Chodzi o to, że... już cię widywałem w takim nastroju. Coś cię gryzie. Coś z przeszłości. Ale nie chcesz ze mną o tym rozmawiać. Są dni, kiedy mam wrażenie, że niczego mi nie mówisz. Usiadłam obok niego, unikając kontaktu wzrokowego, tak jak on często robił. - Mówię ci bardzo dużo. - Nie o przeszłości. - Mam długą przeszłość i gadam o niej bez przerwy. - Tak... może i tak. - Bezwiednie pogłaskał mnie po ręce. -Ale nie mówisz o swojej przeszłości śmiertelniczki. Zanim zostałaś sukubem. - I co z tego? Czy to by zrobiło jakąś różnicę? Jesteś ze mną. Znasz mnie taką, jaka jestem teraz. - Znam. I taką cię kocham. I chcę wiedzieć, co jest dla ciebie ważne. Co cię uczyniło osobą, którą jesteś. Chcę wiedzieć, co cię boli, żebym mógł ci pomóc. - Nie musisz o tym wiedzieć, żeby wiedzieć, kim jestem. Moja ludzka przeszłość nie ma tu nic do rzeczy - odparłam sztywno. - Nie wierzę w to. Znów nie odpowiedziałam.

- Nic nie wiem o tej części twojego życia - ciągnął. - Nie znam twojego prawdziwego imienia. Nie wiem, jak naprawdę wyglądasz. Gdzie się wychowałaś. Nie wiem nawet, ile masz lat. - Hej, to nie dotyczy tylko mnie. Ty też nie mówisz o bardzo wielu rzeczach - wytknęłam mu, próbując odwrócić uwagę od siebie. - A co chcesz wiedzieć? - Na przykład... - Zaczęłam gorączkowo szukać czegoś, o czym niewiele wiedziałam. - Nigdy nie mówisz o swoim ojcu. Jak umarł. Seth odpowiedział natychmiast, bez wahania. - Nie ma wiele do opowiadania. Rak. Miałem trzynaście lat. Według terapeuty, do którego mama wysłała nas na siłę, uciekłem w świat fantazji, żeby sobie z tym poradzić. Oparłam głowę o jego ramię, wiedząc, że odpowie mi wyczerpująco na każde pytanie - w swój opanowany sposób. To była prawdziwa ironia losu, biorąc pod uwagę jego zwykłą po- wściągliwość w rozmowach, ale właśnie taki był. Wierzył, że związek nie obejdzie się bez otwartości i uczciwości, bez obnażania dusz. I pewnie miał rację, ale w mojej duszy było zbyt wiele ciemnych miejsc, którymi nie chciałam się z nim dzielić. Bałam się, że go wystraszą. Znałam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że dziś nie będzie już drążył tematu, ale czułam też jego urazę i rozczarowanie. Nie zadawał mi tych pytań, żeby mnie zdenerwować, ale ze szczerej troski. Niestety, to nie ułatwiało sprawy. Walcząc z własnym niepokojem i głęboko pogrzebanym bólem starałam się znaleźć coś, co mogłabym mu dać. Cokolwiek. Cokolwiek, by mu pokazać, że ja też się staram. Moja pierwsza twarz i imię były dla mnie martwe - były tylko wyblakłymi wspomnieniami po kobiecie, którą zostawiłam daleko za sobą, nawet jeśli Niphon uparł się nazywać mnie Lethą. Seth nigdy nie miał poznać ani tej twarzy, ani imienia. Siedzieliśmy tak długą chwilę, zanim zdecydowałam, co mogę mu dać. Wreszcie, choć słowa grzęzły mi w gardle, powiedziałam: - Wychowałam się na Cyprze. - Atmosfera zgęstniała, kiedy oboje czekaliśmy na ciąg dalszy. - Na początku V wieku. Nie wiem dokładnie, w którym roku się urodziłam. Nie bardzo zwracaliśmy uwagę na takie rzeczy. Odetchnął. Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywał oddech. Powoli, ostrożnie, objął mnie ramieniem i przycisnął wargi do moich włosów. - Dziękuję. Ukryłam, twarz na jego ramieniu, nie wiedząc, przed czym się chowam. Nie zdradziłam mu prawie nic - ledwie dwa trywialne fakty. Mimo to wydobycie tego drobiazgu z miejsca we mnie, które chciałam ukryć, miało potężny efekt. Poczułam się obnażona i 'bezbronna, choć sama nie do końca rozumiałam dlaczego. Seth delikatnie pogłaskał mnie po włosach. - Czy ten pierścień pochodził z tamtych czasów? - spytał. Kiwnęłam głową, nie odrywając się od niego. - W takim razie pewnie jest dużo wart. - Zgubiłam go - szepnęłam. Musiał usłyszeć cierpienie w moim glosie. Objął mnie mocniej. - Przykro mi. Tego wieczoru zostaliśmy razem jeszcze trochę, ale wiedziałam, że Seth chce iść do domu i pracować u siebie. Nie potrafiłam mu tego odmówić, więc go wygoniłam, chociaż czułam, że zostałby, gdybym go poprosiła. Kiedy zostałam sama, poszłam do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Uklęknąwszy przed szafą, zaczęłam wyciągać pudło za pudłem, rozstawiając je byle jak po pokoju. Mojej organizacji czegoś brakowało - bo ja wiem? organizacji? - i zajęło mi sporo czasu rozeznanie się w tej kupie śmieci. Wreszcie wyciągnęłam zakurzone pudełko po butach. Kiedy uniosłam wieczko, oddech zamarł mi w gardle. Kupka starych, pożółkłych listów i kilka zdjęć. Między papierami leżał ciężki, złoty krzyżyk na sparciałym sznurku i parę innych

drobnych skarbów. Zaczęłam ostrożnie grzebać w pudełku, aż znalazłam to, czego szukałam: pierścień z brązu, pozieleniały ze starości. Kiedy uniosłam go do oczu, wciąż mogłam rozróżnić parę wygrawerowaną na płaskim krążku. Robota była nieco toporniejsza, ale i tak bardzo podobna do współczesnych wersji Erika. Bezmyślnie wodziłam palcami po krawędziach pierścionka. Przymierzyłam go nawet, ale był za duży. Pasował na większy palec niż te, które miałam teraz. Nie chciałam przeobrażać ich w odpowiedni rozmiar. Potrzymałam pierścień jeszcze kilka minut, rozmyślając o Secie, Cyprze i przeróżnych innych sprawach. Wreszcie, nie mogąc dłużej znieść bólu, odłożyłam pierścień do pudełka z powrotem pochowałam je w szafie.

Rozdział 4 Następnego dnia wybrałam się pod adres podany na wizytówce Dantego. Dzielnica Rainier Valley nie była właściwie podupadła, ale i nie pięła się w górę w rankingach dobrej lokalizacji. Wskazówki doprowadziły mnie do wąskiego lokalu, wciśniętego między fryzjera męskiego i podejrzanie wyglądający sklep spożywczy. W witrynie wisiał czerwony, neonowy napis „Wróżby". „Ó" się przepaliło. Pod neonem ręcznie wypisano tabliczkę: „Czytanie z ręki i wróżenie z tarota". Kiedy weszłam za próg, rozdzwoniły się dzwonki. Wnętrze okazało się równie ubogie, jak fasada. Pod jedną ścianą stała wąska lada. Reszta małego, surowego pomieszczenia była pu- sta, jeśli nie liczyć okrągłego stołu nakrytego czerwonym aksamitem z wypalonymi dziurami od papierosów. Na stole stała tandetna kryształowa kula. To miejsce było jak pustynia w po- równaniu z miłym, zapraszającym sklepem Erika. - Chwileczkę - zawołał ktoś za otwartymi drzwiami w tylnej ścianie. - Muszę tylko... Do salki wszedł mężczyzna i zatrzymał się na mój widok. Miał jakiś metr osiemdziesiąt wzrostu i czarne włosy ściągnięte w kucyk. Jego twarz pokrywał dwudniowy zarost; ubrany był w dżinsy i gładką, czarną koszulkę z długim rękawem. Na oko był tuż po czterdziestce i był całkiem przystojny. Obejrzał mnie od stóp do głów i posłał mi przebiegły, znaczący uśmiech. - Witam. Co my tu mamy? - Przekrzywił głowę, wciąż mi się przyglądając. - Nie człowieka, to pewne. Demon? Nie, za słaba aura. Wampir? Nie... nie o tej porze dnia. - Jestem... - Umilkłam, zaskoczona, bo poczułam coś w sobie. Nie miał nieśmiertelnej aury, z całą pewnością był śmiertelnikiem. Zrozumiałam, że musi być kimś takim jak Erik Śmiertelnikiem, który czuje nieśmiertelny świat, choć nie miał wystarczających umiejętności, żeby określić, kim jestem. Uznałam, że nie ma sensu bawić się w podstępy i dokończyłam: - Jestem sukubem. Pokręcił głową. - Nie, nie jesteś. - Jestem. - Nie jesteś. Byłam trochę zdziwiona tą rozmową. - Ależ jestem. - Nie. Sukuby mają płomienne oczy i skrzydła nietoperza. Każdy to wie. Nie noszą dżinsów i sweterków. A już na pewno powinnaś mieć większy biust. Ile ty tam masz, 75B? - C - sprostowałam z oburzeniem. - Skoro tak twierdzisz... - Słuchaj, jestem sukubem. Mogę to udowodnić. - Przeobraziłam się, zmieniając w kilka kobiecych typów, po czym wróciłam do swojej zwykłej postaci. - Widzisz? - A niech mnie. Miałam wrażenie, że się ze mną bawi. - Ty jesteś Dante? - Chwilowo. - Podszedł i uścisnął mi dłoń, ale jej nie puścił. Odwrócił ją spodem do góry. - Przyszłaś, żebym ci powróżył z ręki? Pokażę ci, jak przeobrazić linie, żebyś miała dobrą przyszłość. Zabrałam dłoń. - Nie, dziękuję. Przyszłam, bo mam parę pytań... i Erik Lancaster uznał, że może będziesz umiał na nie odpowiedzieć. Dante przestał się uśmiechać. Przewrócił oczami i podszedł do lady. - Ach. On.